The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 16 2024 16:10:14   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Przez zasłonę 6
Disclamer: Świat Mroku, systemy "Mag: Wstąpienie" i "Wampir: Maskarada" należą do wydawnictwa White Wolf. Postaci pojawiające się w historii są w większości stworzone przeze mnie i moich graczy. Kilka postaci zaczerpniętych z podręczników zostało przetworzonych i zinterpretowanych zgodnie z widzimisie Mistrza Gry (czyli moim). Pairing: Sporo różnych, dotyczą głównie postaci autorskich.




I am the princess in there,
nothing wrong in my fantasy world

I am the king, the nation,
no dictators or religions
no laws laid down for me
I have my own liberty inside of me
nothing to lose, I want to live here

As you see I'm the only survivor in this land
Lacuna Coil, To Myself I Turned


6
PANI NA ZAMKU




Niewątpliwie zabawną rzeczą jest świadomość, że jedzie się na ślub własnego kochanka. Wedle wszelkich dramatycznych prawideł powinienem zjawić się na nim po to, by w chwili, gdy kapłan powie "...lub zamilknie na wieki." wpaść do kościoła, krzycząc "Nie zgadzam się!". W sumie mógłbym nawet mieć smoka i nie zawahać się go użyć... Cóż, dramatyczne sceny, jak widać, twórcy "Shreka" wywrócili już na lewą stronę, więc po co miałbym próbować, skoro szokowanie już i tak było skazane na porażkę? Więc planowałem przyjść na ślub, dać prezent, złożyć życzenia, zjawić się na weselu i wykorzystać prawo do pocałowanie tak panny młodej, jak i pana młodego. A potem bawić się do upadłego, zatańczyć z każdą kobietą i każdym facetem, o ile będzie to możliwe, wypić sporo dobrego wina, najeść się weselnego tortu i uciąć sobie pogawędkę z Sophią Drugeth Hammonay i'Tzimizce. Plan dobry, choć nieco mało dramatyczny. Ale, nawet gdybym porwał Daniela sprzed ołtarza, co by mi z tego przyszło? W nocy przyszłaby do nas Twilight i znowu skończylibyśmy w trójkącie. Zresztą, mój mistrz nie zamierzał nagle przechodzić na monogamię i rezygnować z seksu z facetami.
Spędziłem kilka dni na dobieraniu garderoby. Największym bólem okazało się znalezienie marynarki i przyznaję, że poszła na nią resztka pieniędzy, pozostałych po ostatnim kliencie i planach remontu (ile to było miesięcy temu... większość poszła na książki i na jedną nową półkę, która na jakiś czas wybawiła mnie od woluminów zalegających podłogę). Ale z marynarki byłem dumny - zielony aksamit był tak elegancki, jak i nieortodoksyjny. Do tego założyłem czarne spodnie i jasnozieloną koszulę, kolczyk i łańcuszek na szyi. Oto, proszę państwa, Szymon Kubiak, metroseksualista prawie że.
I oto pewnego pięknego dnia, na koniec września, gdy złota polska jesień trwała w pełni, stawiłem się przed kościołem, niewielkim, starym kościołem na obrzeżach miasta. Widziałem, jak zbierają się goście - część z nich zdążyłem już poznać w międzyczasie, jak choćby magów, z którymi Daniel współpracował, jego kabałę: Alex, młodą kobietę z Zakonu Hermesa, drugiego Hermetyka, Michaela Lancastera, Grześka Dąbrowskiego, który samego siebie nazwał Wybrańcem i Kultystę Ekstazy Marka Sokolskiego, który kiedyś widział mój śnieg. Poza tym Dorianne Daves w towarzystwie tajemniczego, opalonego blondyna - jak się okazało, Cajuna, Mówcy Marzeń z Nowego Orelanu, Ryan, Theora reprezentująca Senexa, Rama, Hjordis, Sigrid wraz z narzeczonym - postawnym Niemcem o nazistowskiej wręcz aparycji i minie, która sprawiała, że miałem ochotę odpowiedzieć mu "Nie ze mną te numery, Brunner", Michał Forgot, mentor Daniela, bardzo sympatyczny człowiek, który podarował mi kiedyś indyjski sztylet, Kazimierz Wiślicki - opiekun miasta. Nawet jeden Technokrata - współpracownik Daniela, który zjawił się tylko na chwilę i zniknął prędko. Zachary Rice - młody uczeń w Zakonie Hermesa, przyjaciel Twilight, przyjaciel Sariela. I Śpiący - rodzice Daniela, jego dalsza rodzina, koledzy z pracy... I matka Twilight, cudem odnaleziona w austriackim szpitalu psychiatrycznym, dotąd pogrążona w długiej depresji...
Piękny, piękny happy end, czyż nie? Jeśli popatrzymy z punktu widzenia Twilight, która przez niemal osiem lat nie miała tożsamości, która utraciła przybraną siostrę i pierwszą miłość swojego życia... Jeśli popatrzymy z jej perspektywy, to ten dzisiejszy ślub był niemal melodramatyczny...
Nawet zakonnik, który udzielał ślubu, był znajomym.
I młoda para - oboje jak z obrazka, ona delikatna, w białej koronkowej sukni w stylu retro, z gorsetem idealnie podkreślającej jej talię i cudowny biust, z różami we włosach i perłowymi kolczykami, on w srebrnym garniturze i złocistym fularze pod szyją, perfekcjonista i ekscentryk, mój Daniel.
Obserwowałem to wszystko nie bez pewnego rozbawienia. Na całe szczęście, jak to powiedział Jaskier do Geralta, życie nie podlega krytyce literackiej.
Po ceremonii wyruszyliśmy, podstawionymi autokarami, na Słowację, do zamku Brekov. Jechaliśmy przez góry - Karpaty, piękne, wyniosłe i niezmiernie dzikie. Ojczyzna i bastion klanu, z którego wywodziła się Sophia. Wjeżdżaliśmy na teren wroga, jakby na to nie patrzeć...
Zamek wznosił się na skalistym wzgórzu, u jego stóp rozciągały się lasy, pola i niewielka wioska, najbliższe miasto, Humenne, także dziedzictwo Drugethów, leżało w pewnym oddaleniu. Wyłożona kamieniem droga biegła na wzgórze zamkowe, zaś w miejscu, gdzie odbiegała od głównej szosy, ustawiono bramę.
Roześmiałem się, widząc, jak, zgodnie z tradycją, zostajemy napadnięci przez gromadę dzieciaków, domagających się okupu od gości weselnych. Za dziećmi do autokaru wsiadła jednak ochrona, domagając się od gości - Przebudzonych gości, Śpiącym nic takiego nie przyszłoby do głowy - oddania w depozyt broni i niebezpiecznych przyrządów. Ja nie miałem nic - Ryan z niechęcią oddał pistolet. Pewnie czuł się bez niego nagi...
Zawiesiłem się na moment. Myśl o Ryanie przywołała myśl o Cygnusie Moro. Gdzieś w moim umyśle, w niezbadanej głębi akritesowych wspomnień, znajdował się obraz zmasakrowanego, okaleczonego ciała. Co Ryan wie? Ile pamięta z tamtego życia? Są przecież ludzie, którzy mają wspomnienia przeszłych inkarnacji, bez pomocy nadnaturalnej interwencji - czy Ryan jest wśród nich?
Nawet jeśli był, nie wyglądał - nie teraz, kiedy wysiadał z autokaru na parkingu tuż przy zamkowej bramie. Mógł oddać broń, ale wyglądał na nader zadowolonego - trudno by chyba było, by zachowywał swoją ponurą minę na weselu przyjaciela?
Spojrzałem w górę. Brama zamku Brekov wznosiła się przede mną, flankowana malowniczymi basztami, ozdobiona proporcami. Dziedziniec ubrano kwiatami, kolejnymi proporcami i pochodniami, które miały zapłonąć po zmroku. W jednym z jego rogów stał stylizowany piec, przeznaczony na grilla, obok drewniane ławy. Schody o oplecionej girlandami barierce wiodły na piętro, do reprezentacyjnych komnat. To tam, przy długim stole nakrytym obrusem z białego lnu, udekorowanym mosiężnymi naczyniami i mnóstwem świec, między ścianami pełnymi tarcz herbowych, tapisterii i zwierzęcych skór, miał odbyć się uroczysty obiad - i tam udaliśmy się, gdy tylko przybyli państwo młodzi, gdy powitaliśmy ich już, brawami, deszczem kwiatów, drobnych monet i cukierków, na które rzuciła się dzieciarnia - potomstwo pracowników zamku.
I co, mój osobisty dybuku, nie wygląda ci to na zamek wampirzycy, co?
Hotel w zamku. Niegłupie. Jedzenie przyjeżdża samo.
Mieliśmy - obaj - wielką ochotę pozwiedzać, ale zarządca hotelu i mistrz ceremonii zarazem, oznajmił, że na to przyjdzie czas po obiedzie. Oczywiście, jesteśmy zaproszeni - w piwnicach zamku znajduje się ekspozycja poświęcona historii i legendom regionu. Do naszej dyspozycji stoją wszystkie pomieszczenia hotelowe - osobiste apartamenty "lady" są zamknięte, podobnie jak pomieszczenia służbowe. Sama "lady" przeprasza za swą chwilową nieobecność, ważne sprawy (W domyśle: wampirzy sen) opóźniają jej przybycie, niemniej jednak zjawi się, złożyć młodej parze gratulacje. A teraz, czas najwyższy zająć miejsca i wznieść toast za nowożeńców.
Usadzili mnie pomiędzy Theorą a młodą, ciemnoskórą kobietą, przybyłą dopiero na wesele. Uśmiechnąłem się do niej, przypatrując się jej ciekawie. Chyba cudowny seks z Dorianne uczynił mnie łasym na egzotykę, bo zacząłem się zastanawiać, jaka jest w dotyku ta śliczna Murzynka. Oczywiście, nie przyglądałem się tylko jej - na weselu dołączyło do nas wielu innych gości, w tym, co zostało powitane podnieconym szmerem zebranych, dwójka członków Rady Dziewięciu - arcymistrz Porthos z Zakonu Hermesa z towarzyszącą mu Werbeną Charlotte Quay.
- Przybyli na chwilę - wyjaśniła mi szeptem Theora. - Mistrz Porthos ma sześćset lat, nie może długo przebywać na Ziemi, grozi mu Paradoks. Dlatego Senex nie przybył.
Porthos! Porthos, o rany, nieźle. Hmmm, wygląda nader dostojnie... choć urodą nigdy nie grzeszył - mruknął w mojej głowie Akrites.
Moja sąsiadka z drugiej strony gapiła się na starego maga jak na zwierzę nader egzotyczne i niebezpieczne - nie przymierzając, smoka.
Kiedy już wszyscy dziwaczni goście (I gromada Śpiących, zupełnie nie zorientowanych, skąd Daniel Świętojański zna tak dziwaczne towarzystwo.) zajęli miejsca, kiedy już wypiliśmy zdrowie młodej pary i parę osób zaintonowało pierwsze weselne przyśpiewki (Zaczyna się - i dobrze), odwróciłem się do mojej ciemnoskórej sąsiadki.
- Szymon Kubiak - przedstawiłem się z uśmiechem.
Jej mina była niesamowicie formalna, podobnie jak jej czarna sukienka i dyskretna biżuteria. No i zwróciłem uwagę na spory kolczyk w nietypowym miejscu... dziwnie to wyglądało.
- Nadine Ayao.
Mężczyzna siedzący po jej drugiej stronie popatrzył na mnie. Miał rude, lekko kręcone włosy, niebieskie oczy i...
...i patrzył się na mnie z taką niechęcią, że musiałem, po prostu musiałem skrzywić się i się wycofać.
A temu co, do cholery?
Zrezygnowawszy, na razie przynajmniej, z flirtu z Nadine Ayao, powiodłem wzrokiem po reszcie gości. Nie widzę sensu w opisywaniu wszystkich, choć wiem, że wszyscy byli ważni i w tamtej chwili każdy z nich przykuł moją uwagę. Ale kilka osób zapadło mi w pamięć i tego wieczora miało się zacząć dla mnie kilka szczególnych znajomości.
Zobaczyłem więc trzech mężczyzn, dwóch Azjatów i Europejczyka (choć chyba z lekką domieszką latynoską, jak się później miałem dowiedzieć...), siedzących obok siebie. Przyciągali mój wzrok, stanowiąc zaiste niezwykłe trio. Zwłaszcza starszy z aAjatów, ewidentny Japończyk, ubrany przepisowo, w hakamę i yukatę, z monami wyszytymi na kamizeli. Wszystko, każdy element jego stroju - był biały. Samuraj - ale zupełnie inny, niż w filmach Kurosawy, bliższy raczej postaci z japońskiego komiksu, bo jego niewątpliwa uroda miała niemal kobiece cechy - delikatną twarz opływały długie, miękkie włosy, wymykające się z wstążki, luźno zawiązanej na plecach. I, cholera jasna, te włosy były białe jak śnieg. Twarz faceta też była biała, za wyjątkiem dwóch namalowanych na czole, ponad wygolonymi łukami brwiowymi, kropek. W pierwszej chwili pomyślałem, że mam do czynienia z kolejnym wampirem, ale potem zorientowałem się, że nie jest jeszcze ciemno - no przypomniałem sobie historie o ihorze, skazie śmierci. Ryan miał go odrobinę, ale od białowłosego wiało chłodem na kilometr. Zaraz, Daniel coś wspominał mi o nim... O członku Bractwa Akashic, cuchnącym Entropią jak mało który Eutanatos. Więc to musiał być on...
Drugi Azjata chyba też był Japończykiem, ale coś wydawało mi się nie do końca zgadzać... Był natomiast młody - dwadzieścia lat? Coś koło tego. Jego twarz miała w sobie niewiarygodną ilość świeżego, chłopięcego uroku, rysy były delikatne w sposób, jaki mogą osiągnąć tylko młodzi Azjaci. Mógłby z powodzeniem zostać członkiem japońskiego zespołu rockowego - rzuciłby fanki na kolana. Niemniej jednak nie był ubrany w ekscentryczny sposób - prosta, granatowa marynarka, ciemna koszula. Zero biżuterii. Proste włosy, sięgające podbródka i rozczesane równo nad czołem. Spokój tchnący z twarzy, który sprawił, że zatrzymałem na nim wzrok na dłużej.
Trzeci był Europejczykiem, o nieco ciemniejszej karnacji i ciemnych oczach, dość niepozorny sam z siebie, gdyby nie dwóch naprawdę atrakcyjnych facetów obok, nie zwróciłbym na niego uwagi od razu. Brązowe włosy, uczesane podobnie jak u młodszego Japończyka. Kolczyk w brwi. Ale co było ciekawe, to to, jak zachowywał się w stosunku do białowłosego... Drobiazgi, nic wprost, nic explicite, ale cholera, miałem wrażenie, od pierwszego momentu, że najbardziej na całym świecie chciałby go dotknąć - i najbardziej na całym świecie nie może. Jakby pan "właśnie-wyszedłem-z-grobu" trzymał go na dystans - jak i wszystkich, taka skaza odpycha, ale nikt inny, nawet chłopak, nie próbował wedrzeć się w jego przestrzeń osobistą.
Ciekawe trio, nadzwyczaj ciekawe. Gapiłem się na nich, to na jednego, to na drugiego, to na trzeciego. Europejczyk nachylał się do białowłosego azjaty, próbował chwycić jego dłoń, kosmyk włosów... Mówił coś - z mimiki obu wyglądało raczej na normalny dialog, rozpaczliwy, skazany na porażkę flirt rozgrywał się raczej na płaszczyźnie gestów, niż słów. Szczerze mówiąc, miałem ochotę przyjść i dać białemu Japończykowi po łbie. Co on, rozkapryszona panienka, mogąca ot tak trzymać faceta na odległość kija, a równocześnie pozwalać mu na beznadziejne próby?
Miałem poznać ich trzech bliżej... Naprawdę blisko, szczerze powiedziawszy. Ale to miało stać się potem.
Jedliśmy, rozmawialiśmy. W końcu zapadł zmrok i w sali zjawili się ostatni goście - Sophia wraz z synem. Wkroczyli oboje, w wielkim stylu, przez otwarte szeroko drzwi, ona wsparta na jego ramieniu, ubrani oszałamiająco, jak zwykle, tak, że jedynie młoda para wyglądała lepiej od nich. On w czerni - tylko wielki, czerwony kamień lśnił wpięty w jedwabny fular. Ona - cała w czerwieni, w sukni płynącej za nią jak ciecz, w naszyjniku przypominającym krwawe krople nanizane na nić. Spokojnie zajęli swoje miejsca. Obsługa zbliżyła się, jakby miała to w wytycznych, podano pani zamku kielich.
- Pragnę, z opóźnieniem, niestety, powitać was w miejscu, które od wieków znajduje się w rękach mojej rodziny - rzekła. - Tak się dziś złożyło, że obchodzimy uroczystość zaślubin dwojga ludzi, z których jedno jest przyjacielem mojego syna. Tak więc i ja witam ich jako przyjaciółka, szczęśliwa, że mogę być świadkiem ich szczęścia. Konwenans nakazuje, bym wzniosła toast za ich zdrowie, lecz muszę złamać zwyczaje - podniosła się, wznosząc kielich. Pełen był czerwonej cieczy, wątpiłem, by było to wino. - Pragnę i powinnam wypić za tych, którzy powinni znajdować sie teraz w naszym gronie, lecz nigdy już ich nie spotkamy.
Powiedziawszy to, przechyliła kielich, wylewając kilka kropel na podłogę. Toast za zmarłych.
Mój wzrok pobiegł w stronę młodej pary. Oboje patrzyli na Sophię z wdzięcznością, ale i ze smutkiem - czegóż innego mógłbym oczekiwać? Twilght miała w oczach łzy. W milczeniu wstała i uniosła własny kieliszek, upiła łyk. Za nią podążył Daniel, za nim - pozostali.
Ilu z nich wiedziało?
Poczułem ból. Nie mój. Akrites wiedział, jak to jest - utracić kogoś na wieczność. Akrites rozumiał.

***

Nie siedzieliśmy oczywiście cały czas przy stole - wesela nie polegają na tym. Prędko zaczęły się tańce - z pierwszym, wyciskającym właściwie łzy, kiedy puszczono "It can't rain all the time" - jakby na podsumowanie historii młodej pary? - i kolejnymi, bardziej żywiołowymi. To był mój żywioł, więc zacząłem obskakiwać wszystkie panny i panie, od najstarszej danielowej ciotki, po wszystkie śliczne, czarujące dziewczęta, których też na imprezie nie brakowało.
W końcu uznałem, że trzeba zapoznać się bliżej z paniami, które siedziały ze mną przy stole.
Wypatrzyłem Nadine Ayao, ruszyłem w jej kierunku, uśmiechając się szeroko. Raz się żyje, kimkolwiek jest ta tajemnicza ciemnoskóra dama, trzymająca się raczej na uboczu, zauważyłem, że nie odmawia tańców, więc postanowiłem ją poprosić.
Zbliżyłem się, uśmiechnięty, wyluzowany. Ująłem ciemną dłoń - kobieta niemal cofnęła się, podobnie, jak wcześniej Dorianne, jak Alex, widać większość magiń nie była przyzwyczajona do kurtuazji.
- Można prosić?
Nadine Ayao wyglądała na skołowaną. Tym bardziej prowokowała mnie, bym był dżentelmenem. Ucałowałem jej dłoń.
I poczułem, że ktoś gapi się na mnie z niechęcią.
Uniosłem wzrok. Rudy. No tak, jasne, rudy. Ponoć rude są wredne i fałszywe. Widać rudzi też.
Powiedziałbym, że broni jej honoru i nie dopuszcza nikogo, ale parę rzeczy mi się nie zgadzało. Po pierwsze, widziałem, jak paru facetów tańczyło z panną Ayao. Po drugie, on nie warczał na żadnego. Po trzecie, miałem wrażenie, że nie chodzi o moje zachowanie, ale o mnie, po prostu o mnie.
Jeśli istnieje miłość od pierwszego wejrzenia, musi też istnieć nienawiść od pierwszego wejrzenia.
- Coś ci się nie podoba? - warknąłem.
Rudy zbliżył się.
- A tobie?
Nie każcie mi się tłumaczyć - miałem ochotę dać mu w mordę.
On chyba też.
Nie wiem, kompletnie nie wiem, jak to się stało - trzymałem go za koszulę. Był ode mnie nieco niższy, węższy w ramionach, słabszy. Bez problemu mógłbym cisnąć nim o ścianę. Czułem spojrzenia skupione na nas obu.
Jakaś część mnie chciała przestać. Inna - stłuc rudego na kwaśne jabłko.
Akrites był gdzieś na pograniczu tych części. Na Boga, byliśmy bardzo zgodni w naszej instynktownej niechęci do faceta.
Rudy wymierzył mi kopniaka w nogę. Może był słaby, ale zwinny. Zabolało.
Zacisnąłem pięści mocniej, już, już chciałam facetem rzucić...
...Bogu dzięki za kilka par ramion, wczepiających się w nas obu, za donośny głos Mariusa Schwarzmanna, miotający bluźnierstwa na nasze głowy. To nas otrzeźwiło.
Staliśmy naprzeciw siebie, w kółeczku obserwatorów, którym bynajmniej nie zależało na obserwowaniu bójki, lecz na zapobieżeniu jej.
- Jak się wam kurwa impreza nie podoba, to wypierdalać! - grzmiał Niemiec. - Było kurwa powiedziane, żadnych pierdolonych awantur! Żeby mag z magiem... Ja pierdolę, kurwa! Jak was jeszcze raz, chuje jebane, zobaczę obok siebie, to nogi z dupy powyrywam, zobaczycie, kurwa mać!
- No, Szymon, chodź - poczułem na ramieniu dłoń Michała Forgota. Mistrz mojego mistrza odciągał mnie na bok. - Weź się napij, dobrze ci zrobi... Zaczerpnij powietrza... no - Wcisnął mi w dłoń kieliszek i podprowadził pod okno. - Przypilnuj go, Yoshi, co?
Mówił to do tego samego młodziutkiego Japończyka, który nie umknął mojej uwagi wcześniej.
- Oczywiście - chłopak odpowiedział, ku memu zdumieniu, po Polsku. - Hej. Jestem Yoshi.
- Szymon.
Ścisnął moją dłoń. Miał zaskakująco silne palce.
Kaszlnąłem nerwowo.
- Nie mam zielonego pojęcia, szczerze mówiąc. Nienawiść od pierwszego wejrzenia.
- Zła karma z poprzedniego życia?
- Moje poprzednie życie nie chce mi się przyznać... a zresztą, nie powinienem raczej nienawidzić ciebie...?
- Durne przesądy.
- No - kiwnąłem głową. - Wiesz co, chodź zatańczyć.
Popatrzył na mnie zdziwiony. A ja skorzystałem z okazji, żeby chwycić go za rękę i pociągnąć na parkiet.
Był... ładny. Dość wysoki, jak na Japończyka, z dużymi oczyma i długim nosem, zdradzającymi domieszkę europejskiej krwi. To pewnie dlatego mówił po polsku. Połówka. Śliczna połówka. Czarne jak krucze skrzydła włosy opadały po obu stronach delikatnej twarzy, dopasowana koszula sugerowała zgrabne, muskularne ciało. Położyłem mu dłoń na plecach. Zarumienił się.
Cholera, cholera, cholera, czy ja już wspominałem, jak strasznie na mnie działa, kiedy się facet lub laska czerwieni?
- Może nie...
- Jesteś nudny.
- Nie umiem tańczyć.
- Och, nauczę cię. Czy potrzebujesz więcej wypić? Wino mają nieziemskie, Daniel się jak cholera na nim zna.
- Mogę - Yoshi skinął głową - iść się napić, ale upić się nie dam.
No i zawróciliśmy do stołu, zwinęliśmy po kieliszku i przysiedliśmy na ławie podokiennej. Z zewnątrz wiało przyjemnym, nocnym chłodem.
Dostrzegłem białą sylwetkę, prześlizgującą się jak duch po dziedzińcu. Jej towarzysza trudniej było dostrzec, ale wiedziałem, że też tam jest.
- No i popatrz, twoi znajomi - wskazałem scenę palcem.
Yoshi pochylił się, wypatrując z uwagą.
- Nadal nic - rzekł, z wyraźnym zawodem.
- O?
- To jest jak... Krążą wokół siebie. Nic, tylko krążą.
Upiłem wina i zamieniłem się w słuch. Ale Yoshi nie zdradził wiele więcej.
- Mój mistrz - powiedział tylko. - Onimura Shinsuke. Raven jest jego najlepszym przyjacielem.
Acha, ciekawym najlepszym przyjacielem - usłyszałem komentarz w głowie. - Spali ze sobą. Ciekawy układ, jak na Eutanatosa i Akashika.
A Ryan i Fei?
Ja znałem tylko Harouna i Bryzę. Dystans aż do końca.
Może tu jest podobnie?
Akurat. To coś więcej.
- Jesteś Akashikiem? - spytałem - No to właśnie łamiesz konwenans, pijąc z Eutanatosem.
- Na weselu Eutanatosa - Yoshi uśmiechnął się ślicznie - za łamanie konwenansów więc.
Stuknęliśmy się kieliszkami.
Panowie na dziedzińcu zniknęli gdzieś.
- Więc, skąd znasz Daniela?
- Jestem jego uczniem.
- No proszę - zaśmiał się - wymagający jest, nie?
- Uczył cię czegoś?
- Miałem z nim zajęcia w prosektorium. Połowa roku uciekła wymiotować, a ja nic. Przy Shinie - pokręcił głową - uczysz się rozumieć śmierć. Więc stoję tam, ani trochę nie zzieleniały i przyglądam się uważnie, jak profesor Świętojański, postrach uczelni, wyjmuje wątrobę alkoholika. I nagle patrzy na mnie zza tej wątroby, jakby chciał mnie dodatkowo wystraszyć spojrzeniem, a wierz mi, był wtedy naprawdę okropnym ponurakiem... A ja ani drgnę. Wtedy się zorientowaliśmy.
- O cholera, mag, o cholera, Eutanatos.
- Tylko to pierwsze. Ravena znałem. No i Shina.
- Czyli studiujesz w Polsce, pewnie w połowie jesteś Polakiem. Genialnie - wyszczerzyłem się do niego - to ja muszę mieć kontakt do ciebie, wyskoczymy czasem na jakąś imprezę. Wiem, że medycyna to wymagająca dyscyplina, ale, tak po ekstatycku, czas się zawsze znajdzie.
- Widzę że ogólnie rozrywkowy jesteś...
- Mam - rzekłem dopijając wino - cholernie dużo z Ekstatyka. Możesz zacząć się bać.
Zaczął się śmiać. Jego śmiech miał dziwną właściwość, był jak melodia - piękna ale i niezmiernie spokojna. Mógłbym w nim utonąć.
Ale oto orkiestra zaczęła grać znowu, a ja stwierdziłem, że z chłopakiem zapoznam się lepiej kiedy indziej - przy piwie na przykład - a teraz trzeba się ruszyć i zatańczyć z kimś... A że pani tego miejsca siedziała obserwując tylko, podążyłem do niej i ukłoniłem się głęboko.
- Lady Drugeth. Zatańczy pani?
Uśmiechnęła się, z zamkniętymi wargami.
- Z przyjemnością.
Podała mi dłoń. Poprowadziłem ją na parkiet. Gdybym był nieco bardziej trzeźwy, czułbym się źle, bo miałem świadomość, że ona umie tańczyć o wiele lepiej, niż ja będę umiał kiedykolwiek. Ale wystarczyło poddać się muzyce i jej krokom - i już wirowaliśmy pośrodku sali, jej blada dłoń w mojej ręce, jej suknia, czerwona jak krew, wirująca dookoła jej kostek.
Moja dłoń na jej drobnej talii, palce wyczuwają chłód ciała przez chłód tkaniny. Jakie byłyby jej plecy w dotyku, bez oddzielającego mnie od nich ubrania? Ona uśmiecha się, rozchylając wargi. Jej zęby przypominają mi perły - malutkie, drobne. Nawet kły ma filigranowe, ostre jak szpilki, ale drobniutkie. Jej oczy lśnią bielą, niesamowite oczy. Nie błyszczały aż tak przed laty, gdy spotkał ją Akrites - ta myśl pojawia się nagle w mojej głowie.
I tańczymy - krok za krokiem. Ściskam jej palce i zaczynam ją prowadzić, odkrywając w sobie umiejętność tańca, której się nie spodziewałem. Coraz pewniej wiodę ją po parkiecie, okręcając wokół siebie w tańcu, a ona wiruje, wiruje jej spódnica, wirują jej włosy, i cały świat wiruje wokół nas.
Widzę w blasku świec iskrzące się drobiny śniegu, widzę, jak wirujemy w komnacie zniszczonego zamku, całej zasypanej śniegiem, śnieg spada nam na głowy, my zaś tańczymy bez opamiętania, ona i ja, jej blada dłoń w mojej - złotej.
Odetchnąłem z ulgą, gdy muzyka umilkła, gdy ukłoniłem się pani zamku i odsunąłem się ostrożnie.
Co ja właściwie widziałem? Czy widziałem naprawdę, czy tylko mi się wydawało?
Poczułem czyjś wzrok na karku. Obróciłem się.
Przy otwartym oknie stał mężczyzna, który zdawał się nie pasować do całości... kto bowiem przychodzi na imprezę w łachmanach - tak, dosłownie łachmanach, poszarpanych spodniach i płaszczu z oberwanym rękawem, w brudnym bandażu owijającym połowę twarzy, zasłaniającym jedno z oczu. Nierówno obcięte włosy wymykały się spod bandaża, zaś drugie oko spoglądało na mnie przeszywająco.
Nie widziałem tego osobnika wcześniej. Musiał zjawić się niedawno. Opierał się teraz łokciem o parapet, zerkając to na mnie, to na mężczyznę stojącego przy nim - przystojnego blondyna, w którym rozpoznałem jednego z członków danielowej Kabały, Marka Sokolskiego. Jednooki wyciągnął dłoń, przywołując mnie do siebie.
Podszedłem. Co miałem zrobić? Ciekawość zżerała, a poza tym, przed chwilą widziałem mój śnieg, i kij z tym, że już wiedziałem, co on oznacza, Sokolski pewnie nie miał zielonego pojęcia, skąd te wizje, najpierw pojawiające się, a potem znikające, nie miał pojęcia, że wszystko to było wymierzone we mnie, a poszło w niego, pewnie dlatego, że podobno miał ten dar...
- To on, widzisz, Marku? - Jednooki uśmiechał się szczerząc wampirze kły. Ekstatyk gapił się na niego zafascynowany, pewnie nie miał dotąd dużo do czynienia z Kainitami. - To on, to przez niego... dwoje w jednym... przedstaw się, człowieku ze śniegiem?
Coś we mnie - nie we mnie, w Akritesie - zadrżało. "Dwoje w jednym..." Wampir poruszył przykre strunę.
- Szymon Kubiak, ale my się już znamy - uśmiechnąłem się do Sokolskiego.
- Nie, nie ty - Wampir potrząsnął owiniętą bandażem łepetyną. - Ten drugi.
Teraz dopiero zauważyłem, że trzyma w dłoni talię poplamionych i pogiętych kart. Tasował je szybko, lecz jakby od niechcenia. Może jego dłoniom po prostu weszło to w nawyk.
I tym razem odezwał się Sokolski, zwalniając mojego ducha z obowiązku przedstawienia się.
- Akrites Solonikas.
- Tak - odpowiedziało moje drugie ja.
- Widziałem twoją wiadomość.
- Nie była przeznaczona dla ciebie, jak widzisz... były w niej luki. Wybacz.
Ekstatyk odchrząknął.
- No cóż...
- On ma dar - Wampir wyciągnął dłoń i przycisnął talię kart do naszej piersi. - Ty widziałeś przyszłość, on widzi przeszłość. Ty zapłaciłeś za to, on zapłaci, dar zawsze ma swoją cenę. My wszyscy tutaj... płacimy cenę... Chodź - położył wolną dłoń na ramieniu Sokolskiego. - pokaż.
I nagle znów staliśmy w ruinach zamku... nie, nie w ruinach - pośród pożaru. Była zima, padał śnieg, ale nie był w stanie ugasić płomieni trawiących mury i sprzęty wokół nas.
Spojrzeliśmy przez okno. W dole, na dziedzińcu nieznany nam mężczyzna bronił się przed olbrzymią, pokraczną bestią. Stwór miał błoniaste skrzydła u ramion, nienaturalnie długie ręce zakończone olbrzymimi szponiastymi dłońmi i paszczękę wypełnioną ostrymi jak noże zębiskami. Nie był piękny, nie z szarą skóra i masą wyrostków kostnych, nie ze zdeformowanym, nieproporcjonalnym ciałem.
Mężczyzna, ku naszemu zaskoczeniu, także miał szpony na dłoniach, i to nimi próbował odpierać ciosy, lecz daremnie - bestia powaliła go na ziemię i wbiła pazury w jego ciało, rozrywając...
...i zmieniając go w chmurę prochu, który zawirował w powietrzu, nim osiadł na śnieżnej połaci.
Cofnęliśmy się od okna.
Jednooki wampir uśmiechał się do nas szeroko.
- Wszyscy płacimy.
- Tak. Jasne.
Oddaliliśmy się ostrożnie. Do diabła, to miała być przyjemna impreza, wesele, tak? Wesele Daniela. Miałem się doskonale bawić, wypić trochę, poderwać kogoś, obtańczyć kogo się da... Ale atmosfera robiła się coraz bardziej groteskowa - i niestety, to nie był jeszcze koniec...
Postanowiłem zaczerpnąć świeżego powietrza i ruszyłem na przechadzkę po murach. Noc była chłodna, znać było górskie powietrze. W dole widziałem dziedziniec, ozdobiony kwiatami i proporcami, oświetlony pochodniami. Część imprezy przeniosła się tutaj, przy grillu siedziała spora gromadka, dyskutując zapamiętale, jakaś para tuliła się do siebie w półcieniu, skryta pod arkadami. Oparłem się o drewnianą balustradę i zacząłem przyglądać się im z zainteresowaniem. Wydawali mi się równie odległy, jak mężczyzna zabity tu przed stuleciami.
I nagle usłyszałem - szelest sukni i ciche stąpnięcia drobnych stóp. Sophia wyłoniła się ku mnie z mroku - nieziemska w postawie, chodzie, bladości skóry. Stałem na blankach zamku, sam na sam z wampirzycą.
- Szymonie.
Poczułem, jak jej mała, zimna i twarda dłoń przykrywa moją. Lady Sophia unosiła twarz, patrząc mi prosto w oczy. Spojrzenie miała nieodgadnione, ciemne i bezdenne jak ocean.
Drugą rękę położyła na moim brzuchu. Zadrżałem.
I nagle czułem ostre, twarde paznokcie... nie, szpony, kościane, zabójcze szpony, przez koszulę wbijające się w ciało. Identyczne, jak u mężczyzny w wizji. Syknąłem z bólu - albo ze strachu przed bólem.
- Akrites - wysyczała, mrużąc oczy do wąziutkich szparek, jarzących się w mroku niebezpieczną bielą.
Jezu.
Kurwamać, czemuś mi nie powiedział, żeś jej podpadł? Czemuś mi nie powiedział, że będzie chciała mnie zabić - zamiast ciebie?
Nie wiem - wydawał się być równie zaskoczony, jak ja.
- Pani, prawa gościnności... - jęknąłem.
- Gdyby nie one, miałbyś moje szpony w bebechach. Chcę rozmawiać z Akritesem.
- Tak, pani - kiwnąłem głową, nie mając wielkiego wyboru.
O kurwa, o kurwa, o kurwa. Czy to nie szczyt koszmarnych zbiegów okoliczności - zostać wypatroszonym przez gospodynię na weselu kochanka jej syna z kochanką jej przyjaciela... Z powodu tego, że kiedyś coś zrobiło jej twoje poprzednie wcielenie...
- Sophio, proszę, zostaw go. Nie wiem, po co się unosisz takim gniewem, a kierowanie go na niewinną osobę jest zaiste niewskazane...
- Podaj mi jeden powód, nędzny robaku - wycedziła, napierając na mój brzuch mocniej - Jeden powód, dla którego nie powinnam zabić go, zakańczając jego cierpienia i twoje żałosne gierki.
Masz jaja, Sophio. To trzeba ci przyznać.
- Podaj choć jeden powód, dla którego ten chłopak zasługuje na śmierć.
- To co martwe powinno pozostać martwe, Akritesie.
- Mów za siebie, Sophio. Nie pojmuję twojej wściekłości. Co ci zrobiłem?
- Nie powiedziałeś mi.
- Sophio, winisz mnie za rzeczy, które nie są moją winą.
- Marius... Aleksiej... Sariel...
- Chcesz, żebym się licytował, Sophio? Żebym zaczął wyliczać ludzi, których JA utraciłem? Czy sądzisz, że gdybym mógł zapobiec twoim stratom, nie zapobiegłbym też i własnym?
Staliśmy naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy. Sześćset lat przytłaczało mnie - sześćset lat zmian, ciężar historii na barkach tej drobnej kobiety... i na moich własnych. Ból Akritesa, motywujący go do działania nawet po śmierci, ból Sophi towarzyszący jej w nieżyciu. I ja, uwięziony pomiędzy nimi, ze szponami które chyba rozdały mi koszulę.
- Nie chcę - ucisk zelżał. - Wybacz.
- Współczuję ci, Sophio. Widziałem twój toast. To był piękny gest. Zazdroszczę ci, że mogłaś go wykonać. Ja nigdy nie mogłem. Nikt nigdy nie wypił za pamięć Heylela Teomima.
- Kiedyś, Akritesie, kiedyś ktoś wypije.
- Teraz ty mi przepowiadasz przyszłość?
- Tak - kiwnęła głową. - Mam do tego prawo, czyż nie?

***

Byłem skołowany. Zdecydowanie za dużo mocnych wrażeń jak na jedno wesele. Cała gromada oryginałów, z których nie zdążyłem poznać nawet połowy, bo jak można dobrze poznać kogoś, z kim zamieni się parę słów zaledwie. Oczywiście, prawie wywołałem bójkę. Nie wiem, jakim cudem, ale fakt faktem. Potem umówiłem się na piwo z ładnym Azjatą. Potem tańczyłem z gospodynią. Potem miałem, za sprawą szalonego wampira, wizję. Potem gospodyni prawie wbiła mi szpony w żołądek. W międzyczasie obtańczyłem niemal wszystkie panie i paru panów, posiedziałem przy grillu z Michałem Forgotem i Mariusem Schwarzmannem (nauczyłem się kilku niemieckich przekleństw), poznałem stadko danielowych ciotek, za cholerę nie mogących sobie przypomnieć, czemu wydaje im się, że Świętojańscy mieli córkę, pocałowałem namiętnie tak pannę młodą, jak i pana młodego... jak na nie mój ślub - porządna dawka wrażeń.
Jednak ludzie rozchodzili się pomału - młoda para zniknęła skonsumować swój legalny już związek, inni też albo ulotnili się z zamku, albo szukali sobie cichego kącika.
Teraz - pomyślałem - mam do wyboru iść spać albo próbować zapolować na jakiegoś atrakcyjnego przedstawiciela rodzaju ludzkiego. Dorianne była niedostępna, zajęta swoim towarzyszem... porozmawianie z nim nie byłoby głupie, swoją drogą, ale oboje już wyparowali... Śliczna Nadine Ayao? Ha, akurat. Tańczyć z nią nie mogłem nawet, o co chodziło temu rudemu? Nie znałem go ani trochę... A może Yoshi? Był, bądź co bądź, zachwycający...
No cóż, zobaczę, na kogo trafię.
Zacząłem błąkać się bez celu po zamku - mury pogrążone w mroku, korytarze... w oranżerii dwie pary zaszyły się pomiędzy roślinnością, nawet nie sprawdzałem, kto... Zabłądziłem w końcu i dotarłem do ciężkich drzwi o zdobionej klamce. Nacisnąłem ją, zakładając, że jeśli drzwi prowadzą do prywatnych części zamku, będą zamknięte.
Po drugiej stronie ujrzałem gabinet urządzony w średniowiecznym stylu. W narożnym kominku płonął ogień - jedyne źródło światła. Na wielkim stole stała para kielichów i szachownica, której białe pola i figury wykonane były z kości. W fotelu dostrzegłem drobną kobiecą sylwetkę odzianą w czerwień. Jej oczy, wpatrujące się we mnie, nie poruszały się i lśniły białym światłem.
Zacząłem wycofywać się pomału.
- Zostań - usłyszałem.
Potrząsnąłem głową.
- Wybacz, pani, ale lubię moje wnętrzności mieć w brzuchu.
- Zostań - powtórzyła, wstając. Jej suknia zaszeleściła, gdy Sophia zbliżała się do mnie.
Pięknie. Wpadłem jak śliwka w kompot.
- Pani, nie mam ochoty...
- Zostań - powtórzyła znów, stając przede mną.
Zaczęła bawić się najwyżej położonym guzikiem mojej koszuli. Przełknąłem ślinę. Była... uwodzicielska.
"Kiedyś dałam chwilę zapomnienia pewnemu młodemu wizjonerowi" - zadźwięczały mi w uszach słowa, które wypowiedziała przy naszym pierwszym spotkaniu.
Więc ona i Akrites byli kiedyś kochankami?
- Wybacz mi - mówiła, patrząc mi w oczy. Miała niesamowite spojrzenie. - Nie chciałam cię zabić, ale ten łajdak, który siedzi w twojej głowie...
- Ja sobie z nim radzę.
- Tak. Ale inni mogą nie.
- Nienawidzisz go?
- Nie wiem - pokręciła głową - Chyba się go boję... Ale... cóż, nie był mi obojętny.
- Długo się znaliście?
- Nie. Tyle, ile mogą się znać mag i wampirzyca, którzy spotkają się w bizantyńskim burdelu - zaśmiała się.
- Ach.
- Co to za mina?
Uśmiechała się teraz - delikatna, ciepła, czy to była jej maska, czy maskę nosiła, będąc wyniosłą arystokratką? A może obie te jej twarze były równie prawdziwe?
- Zastanawiałem się przez chwilę, czy byliście kochankami, ale znając jego i znając ciebie, widzę, że tak.
- Czyżbyś zazdrościł? - spytała, przesuwając dłonią po mojej szyi. Wiedziałem już, że jej palce są gładkie i zimne, ale czując je w takim miejscu - nie mogłem nie zadrżeć. Przyjemność - i groza. Kobieta, która groziła mi, że mnie zabije, teraz uwodziła mnie.
- Mam być zazdrosny?
- Nie.
Nachyliłem się. Dziwnie się ją całowało - nie jak człowieka, nie z tymi zimnymi wargami, którym brakowało miękkości żywych ust, lecz które były delikatne, gładkie, i, choć twarde, nie przypominały marmuru. Raczej jak coś pośredniego pomiędzy żywym ciałem, a kamieniem.
Jak mam opisać, jak to było - kochać się z wampirzycą? Przypominało to wszystkie fantazje o seksie z nieumarłą kobietą, lecz równocześnie... Pozwalała się dotykać, przesuwać dłonie po zimnym ciele i znajdywała przyjemność w moim dotyku, ciepłym i żywym. Całowała moją szyję, nadgarstki, zgięcia łokci i pachwiny, mój członek i to, jak ogarniało mnie podniecenie wydawało się fascynować ją w szczególny sposób. Krew, to jak przepływa, to, jak przyśpiesza swój bieg... Cały proces narastania ekscytacji. Orgazm, podczas którego wpiła się w moją szyję, zadając mi ból, a potem rozkosz tak niewiarygodną, że trudno było wyobrazić sobie coś podobnego. Przez moment dotknąłem istoty jej nieżycia, przez moment oboje trwaliśmy zawieszeni pomiędzy moim stanem i jej stanem. A potem, kiedy moja ekscytacja opadała stopniowo, Sophia trwała przytulona do mnie, z głową na mojej piersi, nasłuchując bicia mojego serca. Jej ciało ociepliło się i zmiękło, rozgrzane moją krwią, na policzkach wykwitły rumieńce i tylko oczy małej wampirzycy nadal lśniły nieziemską bielą.
Obudziłem się rano, zatopiony w wielkim fotelu, w którym kochałem się z Sophią tej nocy. Nagi i nieco zziębnięty, bo ogień w zdążył już dogasnąć. Znad kominka patrzył na mnie portret mężczyzny, niewiarygodnie podobnego do syna pani zamku - te same piękne, lekko orientalne rysy, spiczasto zakończone uszy, faliste czarne włosy. Tylko ubranie inne - czarny kaftan i purpurowa koszula miały wyraźnie średniowieczny krój. Na palcu mężczyzny lśnił złoty sygnet z rubinem. Podszedłszy bliżej dostrzegłem, że namalowany jest tak precyzyjnie, iż widzę wyraźnie wyryty w kamieniu herb - oplecionego dookoła omegi smoka.
Krewny Tivadara? Krewny Sophii? Krewny ich obojga? Wampir, jak wnioskowałem z bladości skóry. Moja znikoma, bo nie jestem historykiem sztuki, wiedza podpowiadała mi, że obraz miał z pięćset lat co najmniej, wykonano go jednak z wielkim kunsztem. No i niesamowicie fascynował mnie ten dziwny herb. Omega była symbolem Chakravanti, prawda?
Marius - usłyszałem głos w mojej głowie.
Rzeczywiście, dostrzegłem podpis: Marius Drugeth Hommonay
Jej ojciec.
To jego imię wymawiała wraz z imieniem Sariela i jeszcze trzecim - Aleksiej. Mężczyzna, którego widziałem, jak ginął tutaj, w tym zamku, wiele setek lat temu. Ktoś, kogo kochała. Ktoś, kogo utraciła.
Jak wszyscy dookoła mnie, poza mną samym.
Zebrałem ubrania i wyruszyłem szukać czegoś ciepłego do picia. W głowie miałem mętlik. Przeklęta - dosłownie! - niewiasta zdezorientowała mnie. Najpierw chce mnie zabić, potem uwodzi mnie. I jeszcze wspomnienie obudzone w mojej głowie, ona i ja, nie, nie ja, lecz Akrites - razem na brzegu basenu, ustnik sziszy w jego dłoni, zapach opium i jaśminu, który chyba towarzyszył mojemu dybukowi od zawsze... Jak pachniała Sophia? Jak kurz, zaschnięta krew, orientalne perfumy. Z nutą jaśminu, tak, z nutą jaśminu...
W wielkiej zamkowej kuchni także powitał mnie jaśmin - wszędobylski, prześladował mnie. Pod filarem stał kuchenny stół, na nim zaś dymiący czajnik. Ujrzałem dwie postaci siedzące na ławce, z parującymi kubkami w dłoniach. Nie miałem problemów z rozpoznaniem ich i niemal wycofałem się. Niedoczekanie, żebym właził w czyjąś intymność, nawet tak dziwną i milczącą.
Postąpiłem krok do tyłu, oparłem się o drzwi, te zaskrzypiały.
- O, hej - usłyszałem pogodny głos.
Człowiek zwany Ravenem patrzył prosto na mnie, uśmiechając się szeroko.
- Chodź - przywołał mnie gestem dłoni.
Zbliżyłem się, starając się nabrać pewności. Ten facet promieniował ciepłem, ale jego towarzysz - wręcz przeciwnie.
Och, raz się żyje, na Boga, przed chwilą spałem z wampirzycą, czemu mam się bać jednego skażonego Akashika? Zwłaszcza, że wcześniej piłem z jego uczniem.
- Jestem Szymon Kubiak - przedstawiłem się.
- Raven - mężczyzna podał mi dłoń.
- Onimura Shinsuke - przedstawił się drugi, nie wyciągając ręki, skłaniając się tylko. Miał niewiarygodnie cichy głos.
- Wiem. Znam pańskiego ucznia.
- Och - białowłosy Japończyk uśmiechnął się lekko - a jednak umiał! - To długa znajomość?
- Nie - pokręciłem głową - dopiero od dziś, ale zamierzam go zdemoralizować i rozpić, jak porządnego studenta mojej Alma Mater. Hmmmm, mogę herbaty?
Nie czekając na odpowiedź, nalałem jej sobie. Pachniała przeklętym jaśminem, ale cholera, lubiłem ten zapach, a od jaśminowej herbaty byłem właściwie uzależniony. Karma z poprzedniego życia? Za dużo mieliśmy wspólnych upodobań, ja i Akrites.
Usiadłem sobie wygodnie na brzegu stołu i zaczęliśmy sobie milczeć we trzech. Zabawnie to wyglądało - dwóch facetów znających się nawzajem bardzo dobrze... hmmm dogłębnie... i ja, obcy w tym układzie.
A potem usłyszałem znajomy głos wołający jednego z nowych znajomych.
- Raveeeeen!
Hjordis, ubrana w zieleń, ładnie zaokrąglająca się już na brzuchu, wparowała do kuchni.
- Oooo, Shin - oznajmiła, mierząc obu mężczyzn bacznym spojrzeniem, a potem westchnęła, zrezygnowana, zawiedziona (ciekawe, czemu?) i wbiła wzrok we mnie. - Oooo, Szymon.
- Oooo, Hjordis - odparłem.
- Wy się znacie? - spytała, zbliżając się.
- Od teraz - powiedział Raven, uśmiechając się. Ten jego uśmiech topił góry lodowe... poza jedną.
- Fajnie. Herbatka, jak miło, daj - Wyciągnęła rękę, a gdy Shin chciał podać jej czajnik, cofnęła ją - Bez urazy, Shin, ale jestem w ciąży, nie będę ryzykować dotykania cię. Sorry, stary. Mogłeś się gdzieś tego pozbyć. Możesz przypilnować, żeby się pozbył, Raven... Dzięki za kubek, Raven, jesteś kochany... - pochyliła się i cmoknęła go w policzek, pogładziła z czułością po włosach. - Ale ta wampirzyca ma fajną kuchnię, ciekawe, co tu gotują normalnie, krwawą kiszkę czy co?
- To hotel, Hjordis - zauważył Shinsuke.
- Fakt, hotel. Boska herbata. Ty parzyłeś, Shin, co? - nachyliła się do bladego Akahsika, szczerząc zęby. - Znasz się na herbacie. Cholera, wampirzyca ma też fajną oranżerię. Byliście? Wiecie, co tam widziałam? Techolkę skeszącą się w roślinkach, cudownie, nie?
- Techolkę? - spytałem.
- No, tę Ayao całą. Przecież się o nią pobiłeś... ranyboskie, to fajna babka, czemu takie trafiają do Technokracji...? A właściwie, o co ci poszło między nią a rudym?
- Nie mam pojęcia - pokręciłem głową.
Ale szczerze mówiąc, miałem niejasne przeczucie, że Yoshi miał rację i że Akrites mógłby wiedzieć. I że ten człowiek nie był jedynym, z którego poprzednim wcieleniem łączyła mnie jakaś więź, a którego spotkałem na tym weselu. Że między zebranymi przewijało się kilka osób, z którymi spotkałem się już kiedyś, w naszych poprzednich życiach.
Dybuku, będziesz musiał mi opowiedzieć - pomyślałem, siedząc na wielkim stole w zamkowej kuchni, pijąc jaśminową herbatę w towarzystwie tego dziwnego tria.
Opowiem ci wszystko, Szymonie. Miej cierpliwość - odpowiedział.



Autorka uprzejmie prosi o komentarze, albowiem utwierdzają ją one w przekonaniu, że warto publikować.















Komentarze
Aquarius dnia padziernika 09 2011 21:20:31
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Cyrograf (Brak e-maila) 10:18 27-02-2010
O boże, świetne!
Choć nie lubię takiego typu narracji, gdzie wypowiada się bohater w pierwszej osobie, to tutaj nie mogłam się oderwać. Mag, wilkołak, wampir? Heh, co jeszcze? Zobaczę, co będzie dalej, ale mam nadzieję, że nie będzie stereotypów z kołkiem i czosnkiem smiley Eh, mam ostatnio trochę żalu do ludzi, którzy wprost kochają używać schematów typu trumna i nietoperze. Eh, dobra. Zobaczymi kim był bohater no i co będzie dalej.
Oh, i dzękuję za tę masę przymiotników xd
Cyrograf (Brak e-maila) 12:36 18-04-2010
Ależ publikuj, publikuj.
I wiesz co? Pewnie jestem odmieńcem i tak dalej, ale jak widze tak długi tekst, to jakoś nie mogę się zebrać żeby go przeczytać. Ksiązki kompletnie inna sprawa - uwielbiam te opasłe tomy. Ale nie potrafię się jakoś skupić czytając coś w internecie. Mam nadzieję, że się nie obrazisz, gdy podsumuje mój wywód pisząc, że doczytałam jedynie do połowy. Nice XD. Jak bedę miała więcej czasu, to dokończę. Ogólnie ostatnio rzadko włączam komputer...

Ale wiesz. Jak to jest? Puplikujesz dla siebie czy dla innych? Będe wredna, ale ja tam nie robię tego dla internautów. Na nich nie można liczyć, nie chce im się komentować czy dać jakikolwiek znak, że czytają. Wiem, bo sama taka jestem smiley. Więc "Porzućcie nadzieję!" ( za dużo historii xd).
Cyrograf (Brak e-maila) 11:21 04-05-2010
Aaaale się czepiasz smiley. Z tym tytanem to była przenośnia, żeby pokazać, że jest bardzo twarde xd.

No i coś z tym jest (umieszczaniem w internecie). Przez jakieś czas pisałam na bloga. Na początku pojawiały się komentarze, lecz potem ani jednego przez długi czas. Będę teraz zapewne hipokrytką, ale wytrzymała tylko kilka miesięcy. W końcu założyłam blog specjanie dla czytelników i pisałam dla nich (często nie byłam zadowolona, bo raczej starałam się powielać schematy z innych blogów. Tak powstało Gangsta, które skończyłam, jednak pisze od początku, żeby było choć troszkę oryginalne smiley)

Aha, jakbyś mogła to jednak podaj mi te błędy stylistyczne. Wciąż mam z tym problem. Złe skomponowanie zdania, albo o który podmiot się rozchodzi itp.
marika66tk (Brak e-maila) 12:42 27-09-2010
zaskakująco zaczytowywaśne xD
An-Nah (Brak e-maila) 23:16 14-02-2011
Następne części jeśli będą to... nie tu.

Dziękuję za uwagę. Opowiadanie jest porażką, jak widać.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum