The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 04:23:56   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Przez zasłonę 5
Disclamer: Świat Mroku, systemy "Mag: Wstąpienie" i "Wampir: Maskarada" należą do wydawnictwa White Wolf. Postaci pojawiające się w historii są w większości stworzone przeze mnie i moich graczy. Kilka postaci zaczerpniętych z podręczników zostało przetworzonych i zinterpretowanych zgodnie z widzimisie Mistrza Gry (czyli moim). Pairing: Sporo różnych, dotyczą głównie postaci autorskich.




Get away, run away, fly away
Lead me astray to dreamer's hideaway
I cannot cry 'cause the shoulder cries more
I cannot die, I, a whore for this cold world
Nightwish, The Poet and the Pendulum



5
OPIUM I JAŚMIN




Nasuwało mi się jedno słowo - opętanie. Najbardziej chyba adekwatne.
Gość zajmujący moje ciało uśmiechał się do Daniela, grożąc mu, że zrobi mi krzywdę. A ja, uwięziony we własnej głowie, mogłem jedynie patrzeć, jak robi, co chce.
Drań, drań, drań.
Poczekaj, niech no tylko się uwolnię! Wrócę tam, wywlekę z grobu twoje ciało, zniszczę je!
To tylko ciało, Szymonie. Lubiłem je, gdy było żywe.
A teraz sprawiłeś sobie nowe, tak? Czemu nie mogłeś, ja wiem, przedłużyć sobie życia jak normalny mag? Czemu musisz niszczyć moje?
To skomplikowane.
Skomplikowane twoja mać, skurwysynu. Myślisz, że zamierzam ci oddać to ciało? Nie żyjesz, do kurwy nędzy! Umarłeś, więc pozwoliłeś żebym ja się narodził. Pierdolony Ekstatyk! Mam cię nauczyć, czym jest koło?
Byłem wściekły. Totalnie wściekły. Nienawidziłem go. Póki był odległym widmem, był fascynujący - ale gdy znalazł się w mojej głowie - czar prysł. Myślałem, że zamierzał zlecić mi jakąś misję - a on po prostu znalazł sobie wygodny sposób na powrót z zaświatów. I co teraz? Zajmie moje życie? Moją Norę? Moje książki? Moich studentów? Moje miejsce w danielowym łóżku? O niedoczekanie.
- Znajdę sposób na ciebie - usłyszałem głos mojego mistrza. - Wyrzucę cię stąd bez krzywdy dla Szymona, słyszysz?
Zrobi to - ostrzegłem. - Jest zdeterminowany.
I kocha cię.
To nie jest temat do dyskusji, draniu. Pozwól mi z nim pogadać, zanim wypełni swoje groźby.
Spodziewałem się protestów, ale odpowiedź była krótka i prosta.
No dobra.
Zaczerpnąłem powietrza. Świadomy oddech, znak, że znów kontrolowałem moje ciało.
Drugą rzeczą, którą zrobiłem, było puszczenie ręki mistrza.
- Daniel, Jezu, ranyboskie...
- Próbował cię kontrolować.
- Robił to. Co za kawał drania...
Tak, wiem już: jestem draniem.
- I mówi do mnie.
Nie mówię, nie mam ust, wiesz?
- I jest złośliwy.
A ty jaki byś był po dwustu latach zamarzania w śniegu? A to i tak nie jest jeszcze takie złe - wyobraź sobie pięćdziesiąt lat masturbacji...
- Może byś tak się zamknął, dewiancie, co?! - warknąłem. - Ja tu próbuję ustalić, co z tobą zrobimy.
- Mogę go zablokować - zaoferował się Daniel - do ewentualnego egzorcyzmu poszukamy mistrza Umysłu.
Nie jestem demonem, żeby mnie egzorcyzmować.
- Jak na mój gust - jesteś jak demon. Zamknij się.
Zrobił to. Wybitnie niechętnie, ale zrobił.
- Więc? - Daniel patrzył na mnie uważnie, próbując wyłowić moment, w którym mój "gość" znów przejmie kontrolę.
- Blokujemy.
- Zawołam Twilight. Zna się na tym.
Wiesz, to nie jest dobry pomysł. Pozwól mi chociaż wyjaśnić...
Nie. Tak długo, jak długo możesz mnie zacząć nagle kontrolować, nie pozwolę ci.
Czułem strach. Co jeśli się nie zgodzi, będzie się opierał, rzeczywiście przejmie moje ciało - już do końca, niszcząc moją osobowość.
Ale nie opierał się, choć nie podobało mu się to, co z nim robiliśmy. A potem już była błogosławiona cisza. Był tam, w moim umyśle, ale nie mówił do mnie, nie próbował mnie przejmować. Z gościem lub nie, byłem sobą.
- Zrobiłbym mu krzywdę - stwierdził Daniel, nadal wściekły.
- Gdybyś mógł - zauważyłem. Miałem przyśpieszony puls i chyba byłem zdenerwowany - po raz pierwszy od naprawdę dawna, bo nie należę do ludzi szczególnie podatnych na stres.
- Teraz powinniśmy zastanowić się, co z nim zrobić.
Znów siedzieliśmy w ogrodzie Verbeny. Ciepłe, lecz rześkie powietrze i wszechobecny zapach ziół działały kojąco na moje roztrzęsione myśli. Hjordis zrobiła nam herbaty - a właściwie herbatki, mieszaniny różnych roślin. Proponowała też coś mocniejszego - odmówiłem, w strachu, że jeśli się odurzę, Akrites przejmie nade mną kontrolę.
Szczerze mówiąc, rozsądek podpowiadał mi, że powinienem pozbyć się natrętnego ducha z mojej głowy. Już raz pokazał, do czego jest zdolny, i, choć wycofał się nader łatwo, nie miałem podstaw, by przypuszczać, że zawsze da mi spokój. Skoro już był w moim ciele, po co miałby z niego tak łatwo rezygnować.
Z drugiej jednak strony, intrygował mnie. Pomyślcie - facet urodzony jakieś pięćset-sześćset lat temu, świadek wydarzeń, które zadecydowały o obecnym kształcie świata. Bohater, niewątpliwie w jakiś sposób bohater, nawet, jeśli raz wykazał się tchórzostwem (A i to tchórzostwo było niepewne - równie dobrze mógł uciec, by ratować własną skórę, jak i zastosować taktyczny odwrót, by potem ocalić pozostałych. Dowodził w końcu odsieczą, czyż nie?). Celebryta, kurwajegomać. I ten facet w pewnym momencie swojego burzliwego życia, po egzekucji zdrajcy - przyjaciela? kochanka? - odchodzi na daleką północ, gdzie pędzi żywot ascety godny porządnego hinduskiego sadhu. W końcu umiera, z wychłodzenia organizmu, jak stwierdził Daniel widząc stan zwłok. Powolne, paskudne samobójstwo. Ale jeśli tak, to czemu do jasnej cholery miałby zrobić coś takiego? Czemu, jeśli sam doprowadził się do śmierci, zostawił przedtem całą sieć zaklęć, która uruchomiła się z chwilą mojego przebudzenia? Mógł przecież spokojnie dożyć dwudziestego pierwszego wieku, przecież istnieją magowie, nieliczni, jasne, ale istnieją - równie starzy, jak byłby Akrites, gdyby nie zamarzł. Przecież Senex... Senex go znał, był jego przyjacielem, prawda? Sam to powiedział. A mistrz Porthos, dziwaczna, ekscentryczna persona przewodząca Zakonowi Hermesa? Jeśli Akrites miał coś do załatwienia, mógł przedłużyć sobie to swoje cholerne życie. Albo zamrozić się w czasie na jakiś czas i wyjść w odpowiednim momencie. A on tymczasem wolał zamrozić siebie.
Pytanie brzmiało więc: po co, do jasnej cholery?
- Zostawić - oznajmiłem. - Na razie zostawić. Chcę wiedzieć, o co mu chodzi.
Moja cholerna ciekawość, moja zguba. To ona popchnęła mnie w ramiona Daniela, a potem kazała szukać akritesowego przesłania.
Daniel pokręcił głową, obie panie popatrzyły na mnie ze współczuciem. Ale nie mieli wyjścia. To była moja decyzja, i wiedzieli o tym - w końcu spętali mojego gościa i nie mógł, na razie przynajmniej, zrobić nic, na co nie wyraziłbym zgody.

***


Resztę dnia spędziliśmy w domu Hjordis, noc znów przespaliśmy we trójkę na jej wielkiej kanapie. Gdzieś w trakcie - nie spania, ale tego, co robiliśmy przed, zacząłem się zastanawiać, czy i jak Akrites czuje to wszystko. Ale ze wszelkimi pytaniami zaczekałem do powrotu. W sumie dość długo.
Cierpliwość skończyła mi się w domu, kiedy już rozpakowałem plecak i umyłem się.
Szymon - usłyszałem głos w głowie. - Nie spodziewałem się, że tak szybko się do mnie odezwiesz.
Wyczuwałem zaskoczenie - ale i zadowolenie.
No cóż, jestem raczej ciekawską osobą.
To zaleta, wiesz. I co, o co chcesz zapytać, ciekawska osobo?
O, jakże był pewien siebie. Jakby to on kontrolował wszystko.
Czego ode mnie chcesz?
Na początek chciałbym cię obejrzeć. Wiesz, w sumie nie do końca wiem, jak wyglądasz, a ty... ty widziałeś mnie zapewne na jakimś wizerunku, że nie wspomnę o tym żałosnym truchle...
No cóż, racji nie mogłem mu odmówić. Udałem się do łazienki, stanąłem przed lustrem, pozwalając mu przyjrzeć się dokładnie mojej postaci.
Nieźle - ocenił - widzę, że o siebie dbasz. Ubierasz się też nienajgorzej, choć ten krój jest dość dziwaczny... Ale spodnie mógłbyś nosić odrobinę węższe...
I tak czasem mi się ktoś na tyłek gapi.
To będzie się gapił częściej. Masz coś przeciw?
W sumie... nie.
Wspaniale. Zdejmij koszulę.
Spokojnie wykonałem polecenie. W głowie usłyszałem coś w rodzaju odpowiednika gwizdnięcia.
Hmmm?
Masz ładne ciało.
Wiem, staram się. Wiesz, czasem to moja robota.
Oooh?
Dotrzymuję towarzystwa.
Akrites parsknął śmiechem.
No to trafiłem lepiej, niż sądziłem. Ideał. Jesteś doskonały...
Miałem wrażenie, że po moim torsie przesuwają się widmowe ręce. Nie było to nieprzyjemne, ale co najmniej dziwne. Wzdrygnąłem się.
Hej, nie pozwalaj sobie na zbyt wiele!
Nie podoba ci się?
Uczucie dotyku spłynęło w dół, na mój brzuch, wślizgnęło za krawędź spodni. Poczułem, że mój członek drga. Jęknąłem.
Podoba, jak cholera podoba, ale to nie jest...
Nie mówiłeś, że masz jakieś zahamowania moralne.
Nie mam. Po prostu nie podoba mi się bycie molestowanym przez okupującego moje ciało demona.
Pomyśl, że to taka lepsza masturbacja... Lepsza, bo nie eliminuje więzi duchowej z drugą osobą.
Podziękuję.
Dobrze... Uniósł moją rękę, przesunął nią po podbródku, potem przyjrzał się uszom. Masz przekłute ucho.
I owszem, nosiłem kolczyk.
Czemu już nie nosisz?
Tak wyszło...
Mógłbyś nosić go znowu... miałem kiedyś piękne kolczyki...
Miałem ochotę prychnąć i rzucić komentarz w stylu "masz pedalski gust", ale nie miałem ochoty obrażać homoseksualistów.
- Przestań! - wykrzyknąłem. - Przestań mi się naprzykrzać, do jasnej cholery!
Wybacz.
- Nie - zapalając kadzidełko. - Nie ma "wybacz". Policzę się z tobą, zaraz sobie pogadamy, twarzą w twarz, skurwysynu!
Usiadłem na łóżku w pozycji lotosu, zamknąłem oczy. Wszystko pociemniało, a potem staliśmy w pustce naprzeciw siebie - Akrites i ja. Ja w dżinsach i koszuli, on w tej długiej szacie, rozpiętej na piersi, z wielkim rubinem zwieszającym się z prawego ucha.
- First things first - podszedłem do niego. - To jest moje ciało. MOJE. Rozumiesz? Bo jeśli nie, naprawdę, oferowano mi te egzorcyzmy. Mogę skorzystać.
Rozłożył ramiona. Uśmiechnął się - bardzo przekonująco, bardzo pięknie.
- Ależ Szymonie. Nie unoś się.
- A co mam robić? Wdzierasz mi się do głowy. Straszysz mi Daniela. Obmacujesz mnie jak jakiś zboczony inkub... I myślisz, że ja ci na to pozwolę? Jestem amoralną świnią, ale nawet amoralna świnia ma swój honor, a mój nie pozwala mi na bycie molestowanym. Więc, panie upiorze, proponuję: rozwiążmy to jak mężczyźni.
- To znaczy?
- Walką.
Byłem w końcu Eutanatosem i nie wahałem się zaatakować.
Zmaterializowałem w dłoni nóż, długie, zakrzywione ostrze. Przybrałem groźną minę, pożyczoną z szerokiego repertuaru Ryana. Skoczyłem w stronę mego wroga. Ciąłem powietrze, bo zdążył się uchylić, lecz następny cios trafił już, rozrywając tunikę i rysując na skórze krwawą linię. Akrites potknął się i przewalił w tył. Poleciałem za nim, wylądowałem mu na piersi i przystawiłem nóż do szyi.
Uśmiechnął się.
Był w końcu Kultystą Ekstazy i znał moje słabości.
Zamiast wyrwać się, położył mi dłoń na krzyżach, uniósł twarz i pocałował mnie.
Wypuściłem nóż.
To nie tak, że dałem się pokonać. W tej walce nie było wygranych ani przegranych, każdy z nas miał swoją szansę na zwycięstwo i każdy z nas dobrowolnie z niej zrezygnował. Pozostawiliśmy pojedynek nierozstrzygnięty, zapewne z ciekawości.
Pocałunek miał upajający smak opium. Zatopiłem się w nim.
Sięgałem po niemożliwe. Był iluzją, wspomnieniem, snem, mną samym.
Smakował miodem, opium i jaśminem.
Sięgnąłem do jego ubrania, bez problemu znajdując na archaicznym stroju odpowiednie tasiemki. Nie pozostawał dłużny, równie sprawnie radząc sobie z guzikami i zamkiem błyskawicznym. Chciałem widzieć jego ciało, dotykać go, całować, chciałem czuć jego dłonie i usta badające mnie, wsuwające się pod rozpięte w pośpiechu ubranie.
Przewrócił mnie, wylądował na mnie, na moich plecach, przesuwając dłońmi po moim kręgosłupie, po pośladkach...
Leżałem na brzuchu, jego dłonie przytrzymywały moje rozkrzyżowane ramiona. Czułem na karku pachnący opium oddech, wilgotny język i szorstką brodę. Czułem jego brzuch ocierający się o moje plecy i członek wsuwający się pomiędzy pośladki.
Dawno nie byłem na dole, dawno nie miałem partnera, który byłby dość zdecydowany, żeby mnie zdominować. Potrzeba było do tego dopiero martwego faceta, który dodatkowo był mną samym... To był sen - ale o wiele bardziej rzeczywisty i intensywny niż jakikolwiek ze snów erotycznych, które miałem.
Wiłem się pod jego ciałem, jęczałem, ocierając się nabrzmiałym członkiem o... cokolwiek było pode mną. Czułem dłonie ściskające moje nadgarstki i delikatne ukąszenia na karku i ramionach.
Krzyczałem, krzyczałem rozpaczliwie, poddając się sennemu orgazmowi i słyszałem krzyk mojego nieistniejącego partnera, współbrzmiejący z moim. Moje odbicie, moja druga strona, część mnie.
- Remis - jęknąłem, wciąż czując jego ciężar na plecach.
- Remis - zgodził się i pocałował mnie w kark.
- I co dalej?
- Nie mam ochoty walczyć z tobą...
Przewrócił się na plecy. Widziałem jego ciało - gładkie, piękne mięśnie torsu i brzucha, ciemne włosy biegnące od pępka i pokrywające podbrzusze, członek spoczywający swobodnie na udzie. Leżący obok mnie mężczyzna był nader atrakcyjny, i jakoś fakt, że jest tylko moją fantazją i swoim własnym, najpewniej mocno narcystycznym, wspomnieniem, nie przeszkadzał mi go podziwiać.
- Jeśli nie masz ochoty walczyć, to na co masz ochotę?
- Na układ. Współegzystencję. Czemu nie możemy dzielić twojego ciała? Nie jestem w nastroju na bycie złym demonem opętującym cię...
- A na co jesteś w nastroju? - spytałem podejrzliwie.
- Wstawaj, umyj się po tej dzikiej fantazji i pokaż mi miasto. Chcę zobaczyć, gdzie mieszkasz.
I tak, mimo jego deklaracji, słuchałem jego poleceń. Zmyłem z siebie pot i spermę, ubrałem się - przyłapując się na tym, że, nieświadomie, sięgam do szuflady szukając kolczyka. Dziwne się poczułem, zakładając go, na szczęście dziurka nie zdążyła zarosnąć. I gapiłem się przez chwilę na moje odbicie w lustrze, a Akrites gapił się moimi oczyma. Czemu przestałem nosić biżuterię? W jakimś dziwacznym pragnieniu bycia "normalnym"? Normalność nie była mi pisana. Czas się z tym pogodzić.
Prawda?
Więc, duchu, co chcesz zobaczyć?
Wrzesień był ciepły, słoneczny. Zapowiadała się złota polska jesień. Wciąż było dość ciepło, by na ulicach ludzie chodzili w letnich ubraniach i chłonęliśmy te obrazy z niewiarygodną satysfakcją - lecz i niebo, i słońce, i wiatr, i drzewa na Plantach, i mury kamienic, i wieże kościołów - na wszystko patrzyłem jak na nowoodkryty cud. Chciałem biec - i biegłem, jak szaleniec, z wiatrem rozwiewającym mi włosy, ze świadomością, ze byłem martwy, lecz teraz żyję, a życie jest piękne.
W tej chwili byliśmy jednym - może sprawdzając, jak to jest, jakie mamy właściwie możliwości, może po prostu czując to samo...
Ujrzeliśmy mężczyznę w garniturze, wyglądał dość sztywno, ale nie umknął naszej uwadze fakt, że miał harmonijne rysy i piękne oczy. Minęliśmy go, uśmiechając się promiennie.
- Jesteś piękny! - zawołaliśmy i zniknęliśmy w tłumie, nim zdążył odpowiedzieć osłupiony.
Wszyscy na ulicy byli piękni, ubrani w niezwykłe ubrania z niezwykłych tkanin, ze wszech miar godni uwagi. Chcieliśmy krzyczeć, krzyczeć, krzyczeć, że życie jest piękne, piękne bez granic.
- Życie jest piękne - oznajmiliśmy kobiecie o rdzawej skórze. Znaliśmy ją, och znaliśmy, choć nie pamiętaliśmy jej imienia. Patrzyła na nas, jakbyśmy byli pijani, a my objęliśmy jej wąską talię i szerokie biodra, unosząc ją i okręcając wokół siebie. - Jesteś piękna, nie wyobrażasz sobie nawet, jak bardzo.
Zaśmiała się.
- Szymonie, co się stało, jesteś pijany?
- Życiem - rzekliśmy poważnie. - Powiedz, przypomnij mi, jak ci na imię?
- Dorianne. Szymonie, co się dzieje?
- Jesteś piękna, Dorianne.
Nim zdążyła nic powiedzieć, już całowaliśmy ją, pośrodku rynku, pod niewiarygodnie błękitnym niebem.
A potem, szybko, jak w jednej chwili, byliśmy w moim mieszkaniu i ściągaliśmy ubranie z pięknej szamanki, pieściliśmy spiczaste piersi, całowaliśmy tatuaż na ramieniu i ciemne uda. Patrzyliśmy, jak, porwana naszym entuzjazmem, unosi się nad nami, a jej czarne włosy powiewają niczym skrzydła ogromnego ptaka. I kochaliśmy ją w tej chwili, z bezgraniczną namiętnością, bo, obejmując nas udami i wciągając w siebie, była całym światem.
Kiedy nasz krzyk przebrzmiał, zsunęła się z naszych bioder i przysiadła obok nas, patrząc na nas z tą niezwykłą przytomnością, właściwą kobietom tuż po orgazmie.
- Jesteś opętany, Szymonie - stwierdziła spokojnie.
Otrząsnąłem się. Popatrzyłem na nią. Ja. Ja, Szymon Kubiak, Chakravanti.
- Teraz jesteś sobą - mówiła. - Ale cały ten czas kontrolował cię inny byt... Duch... Nie - pokręciła głową - Nie do końca duch, choć przypomina mi duszę zmarłego, ale jego natura pochodzi z umysłu, nie ze świata duchów.
- Wiem - powiedziałem. Musiała zdiagnozować mnie podczas seksu.
- Chcesz, żebym go wypędziła?
- Nie. Daniel już proponował, odmówiłem. Przeraził cię?
- Owszem.
- Przepraszam - mruknąłem, zawstydzony. - On też przeprasza. Poniosło mnie... jego... nas.
- Duchy... Szymon, kim on jest?
- Moim poprzednim wcieleniem. Jego pamięcią. Jego osobowością.
- To niebezpieczne, zdajesz sobie sprawę? Ten sam avatar... Przed chwilą byliście jedną osobą... To zmieni ci psychikę na zawsze.
- Wszystko zmienia psychikę, Dorianne - pokręciłem głową - A my... nie planujemy się łączyć... chyba każdy z nas jest zbyt wielkim egocentrykiem - zaśmiałem się.
Ot, oto i co mamy ze sobą wspólnego. Poczułem ukłucie niepokoju - och, nie pierwsze, oczywiście, cały czas czułem się zaniepokojony - ale nie dałem tego po sobie poznać.
- Kim on był? - spytała.
- Kultystą Ekstazy. Taaaak, erotomanem też jestem po nim... Chcesz herbaty?
- Jasne.
Kiedy wróciłem z dwoma kubkami pachnącego jaśminem naparu, siedziała na moim łóżku ze skrzyżowanymi nogami, naga, gibka i piękna. Pasowała tu - irracjonalne - do tej etnicznej narzuty na łóżku i do stert książek, z których jedną przeglądała właśnie. I nagle pomyślałem, że może mógłby kiedyś ktoś siadywać na tym łóżku częściej, przeglądać moje książki i pić moją herbatę...
...a potem miałem wizję. Nie konkretną scenę, a obraz - twarz, kobiety, albo młodego chłopca, trójkątną i kruchą, wielkooką, otoczoną czarnymi włosami, przyciętymi równo, z grzywką nad czołem, nad uniesionymi w zdumieniu brwiami...
...a potem spojrzałem na Dorianne i przed moimi oczyma zamajaczyła inna twarz, mężczyzny o rdzawej skórze, orlim nosie, z barwionym na czerwono irokezem na głowie...
...zachwiałem się, w ostatniej chwili zdążyłem ocalić herbatę, stawiając kubki na stole, chyba na jakiejś encyklopedii. Kręciło mi się w głowie. Obrazy atakowały mnie zewsząd. Twarze, twarze, twarze...
...celtycki wzór na porzuconej w kącie koszuli - naga kobieta z burzą rudych włosów, w które wplecione były liście...
...tomik arabskiej poezji - mężczyzna w turbanie, w dłoni trzymający jakiś dziwny przyrząd astronomiczny, w drugiej zaś - nóż...
...sztylet, prezent od danielowego mentora - półnagi mężczyzna o ciemnej skórze i kręconych włosach, wisior z omegą zwieszający się z jego szyi...
...figurka Buddy na półce - Chinka w prostym, szaroniebieskim stroju, z różańcem w dłoni...
...olbrzymi słownik łaciny - niski mężczyzna w prostej, ciemnej szacie...
...upadłem na kolana. Uniosłem głowę. Kolejna twarz była dla mnie obca, wszystkie poprzednie widziałem już. Kolejna była twarzą anioła, kobiety i mężczyzny zarazem, idealnie androgyniczna, idealnie piękna...
...i anioł wyciągał do mnie dłoń i patrzył na mnie nieodgadnionymi oczyma i odezwał się do mnie...
- Szymon? Szymon, w porządku?
Otrząsnąłem się. Dorianne patrzyła na mnie zatroskanym wzrokiem.
- Prawie rozlałem herbatę... jasna cholera...
Dłonie Indianki obejmowały moje ramiona, silne i delikatne zarazem... próbowałem sobie przypomnieć, czyją twarz widziałem jako ostatnią, czyje twarze widziałem wcześniej...
Zabiję cię, Akritesie, kurwa, zabiję cię draniu.
Dorianne podprowadziła mnie do łóżka, posadziła, wepchnęła kubek w dygocące dłonie. Upiłem łyk, czując, jak wrzątek parzy mnie w języki i gardło. To mnie otrzeźwiło.
- Rany, Dorianne dziękuję ci za wszystko - powiedziałem do szamanki, kładąc dłoń na jej policzku, wplatając palce w lśniące włosy. - Jesteś cudowna. Jesteś niesamowicie piękna i w tej chwili kocham cię do szaleństwa i chciałbym się z tobą kochać znowu, ale chyba musisz zostawić mnie... nas samych. Musimy sobie pogadać, ja i moje wredne poprzednie wcielenie.
Przytrzymała mój nadgarstek.
- Jeśli coś ci grozi, mogę...
- Dziękuję. Nie - pokręciłem głową. Potem nachyliłem się i pocałowałem ją czule. - Nie. Jesteś cudowną kobietą. Jesteś... Niewiarygodna. Jeśli będę cię potrzebował, przyjdę do ciebie. A na razie musimy zostać sami. Muszę go spytać, co to było... Co widziałem. Kogo widziałem.
- Daj potem znać, czy wszystko ok.
- Dam. Uwielbiam cię, Dorianne. A teraz idź.
Kiedy ubrała się i wyszła, oparłem się plecami o drzwi, oddychając z ulgą.
Dlaczego, do cholery, akurat teraz, dlaczego akurat przy niej?
Osunąłem się na podłogę.
Czemu? Powiedz mi, do cholery, kogo widziałem?
Wiesz, Szymonie.
- Tak - mruknąłem. - Wiem.
Widziałem ich twarze na posągach - wszystkie poza ostatnią, to oczywiste, nikt przecież nie wystawia pomników zdrajcom. Tylko bohaterowie zasługują na wizerunki, zdrajcy - na wieczne potępienie. Ale ukochani przyjaciele zasługują na pamięć, bez względu na to, czy byli wierni, czy zdradzili. A w sercu Akritesa - czułem to teraz - byli oni wszyscy, utraceni przed wiekami.
W tej chwili kochałem ich. Boże, co za przerażające doświadczenie - ja, zawsze wypierający się uczucia zwanego miłością, nagle zostałem nim zalany. Twarze, głosy, imiona, gesty, dotyk, zdarzenia...
- Przestań, przestań, przestań!
Wybacz. Powinienem był pomyśleć, że to dla ciebie za dużo.
Nakryłem głowę ramionami. Kuliłem się na podłodze jak zdołowany nastolatek.
- To dla każdego za dużo. Nie naraz, nie w jednej chwili, na Boga!
Tak. Wybacz. Muszę się nauczyć. Poznać granice między tobą a mną.
- Więc nie jesteś - mówiłem na głos. Byłem sam w mieszkaniu, mogłem robić, co chciałem. Ściany były wystarczająco grube, żeby sąsiedzi nie dowiedzieli się, jaka sodoma i gomora dzieje się w mojej norze. - Nie jesteś tu po to, żeby sobie życie przedłużyć moi kosztem, co?
Nie. Powtarzam ci to od samego początku.
- Więc po co, do cholery, mnie opętałeś?
W mojej głowie przemknęły obrazy i uczucia - słabsze, wytłumione. Poczucie winy i tęsknota, przerażająca samotność... Ludzka postać pożerana przez płomienie, dotyk pergaminu pod palcami...
Szymonie... to długie i trudne... A ja... ani nie jestem w stanie ci tego wyjaśnić teraz, ani nie wiem, czy ty jesteś na to gotowy...
Skrzywiłem się.
- To znaczy, że nadal nie będę ci ufał, wiesz o tym?
Jestem na to gotowy. Ale wierz mi, łatwiej mi będzie opowiedzieć ci moją historię po trochu, niż wylewać ci wszystko nagle na głowę. Chcę mieć Szymona Kubiaka, nie drugiego siebie, niezależnie od tego, jak bardzo narcystyczny jestem.
- Eem, dzięki?
Nie dziękuj mi przedwcześnie. To może cię boleć. Ja mogę cię boleć. Spróbujemy jednak rozwiązać to jak najlepiej. Przejdziemy przez to, ty i ja, i obiecuję, postaram się wynagrodzić ci każde cierpienie, którego przeze mnie zaznasz.
Mentalny głos w mojej głowie brzmiał nadzwyczaj poważnie. Nie miałem powodów, żeby nie wierzyć w szczerość jego intencji.
- A więc, Akritesie - rzekłem, wstając - sądzę, że pora na pierwszą część twojej opowieści, póki mam czas, póki świat nie wali mi się na głowę, studenci nie stoją w kolejkach po zaliczenie, a Unia Technokratyczna i Nephandi nie mają o naszym istnieniu zielonego pojęcia.
Narzuciłem koszulę, usiadłem na łóżku. Herbata była już niemal zimna, ale nadal pachniała jaśminem - słodko i upajająco.

***


Urodziłem się w Bizancjum, na sam koniec XIV wieku. Moje dzieciństwo daleko odbiega od tego, co w twoich czasach uważa się za szczęśliwe. Poniekąd moją rodzinę możnaby nazwać rozbitą, choć trudno ją nawet nazwać rodziną, tak po prawdzie.
Moja matka była perską muzułmanką, niewolnicą pojmaną jako dziecko i przywiezioną do Konstantynopola. Nigdy nie zmuszono jej do przyjęcia chrześcijaństwa, ale nie mogąc praktykować swojej wiary, zatraciła ją częściowo i nie miała nawet chęci kultywować jej, co dopiero mówić o wpojeniu jej synowi. Zresztą mój ojciec kazał mnie ochrzcić, do czego jednak nigdy nie przywiązywałem wielkiej wagi.
Ojciec był rycerzem, grekiem, wiernym sługą cesarza. Uznał mnie za swoje dziecko i pozwolił mi wychowywać się razem ze swoimi legalnymi potomkami, ale nie interesował się mną bardzo. Zawsze był dla mnie kimś odległym i fascynującym, kimś, za kim tęskniłem. Mógłbym nawet powiedzieć, że właściwie nie miałem ojca, lub, że miałem - lecz wiecznie nieobecnego. Dobry psycholog mógłby z tego wywieść jakieś ciekawe wnioski dotyczące mojej osoby... kto wie.
Moi przyrodni bracia odbierali wykształcenie, z którego ja korzystałem jedynie połowicznie. Owszem, chłonąłem wiedzę jak gąbka, ale nie paliłem się do tej części edukacji, która zakładała obowiązki wobec cesarstwa. Bycie bękartem i synem niewolnicy było wygodną wymówką. Zapewniało specyficzną wolność, którą mogłem wykorzystać dla własnej przyjemności. I to robiłem. Dużą część dzieciństwa spędziłem na ulicy, poznając Biznacjum od podszewki. Zwiedziłem kanały i cysterny, nauczyłem się kraść, wiedziałem, gdzie mieszkają wampiry, że jeden z uczonych na cesarskim dworze tworzy mówiące mechanizmy i że w domu zwanym Domem Lamp mieszka zła wiedźma.
Przyjaźniłem się z dziewczynką imieniem Elpis, córką biedaków, ledwo co wiążących koniec z końcem. Przynosiłem jej słodycze kradzione z domu ojca i obiecywałem, że kiedyś sprawię jej wielki pałac. Chyba roiliśmy sobie, że się pobierzemy, ale tak naprawdę byliśmy bardziej jak rodzeństwo. Kiedy Elpis miała dwanaście lat, zauważyła ją właścicielka jednego z domów publicznych w mieście. Zaoferowała rodzicom dziewczynki godziwą sumę w zamian za odstąpienie jej - a oni zgodzili się. Nie, nie patrz z takim przerażeniem i oburzeniem - Elpis miała naprawdę duże szczęście. Otrzymała porządną edukację, na którą nie miałaby szans w innych warunkach, zapewniono jej życie na poziomie, o jakim zawsze marzyła. To było dobre rozwiązanie. Zresztą nie pobyła kurtyzaną długo, ale do tego jeszcze wrócę.
Mniej więcej w tym czasie Przebudziłem się. Odkąd pamiętam, miałem wizje - to, co miało się zdarzyć, przepływało przed moimi oczyma, czasem mgliste, czasem boleśnie wręcz wyraźne. Te wizje były objawem mojego daru i zapowiedzią prawdziwej mocy, jaką miałem posiąść. Trudno opierać się tak długo tak potężnej mocy, Przebudziłem się więc wcześniej, ale długo nie robiłem nic, by opanować i usystematyzować moją moc, wykorzystując te drobiazgi, które otrzymałem, dla własnej przyjemności. Byłem bowiem z natury hedonistą, nie przywiązującym wielkiej wagi do powinności i uciekającym od cierpień. Przewidywałem, czym uwieść kobietę lub mężczyznę i gdzie zdobyć nowy klejnot do kolekcji, którą zaczynałem gromadzić, który woźnica wygra wyścigi i jakich miejsc unikać. Żyłem w luksusie, w hazardzie pomnażając pieniądze skradzione ojcu, a potem wydając je na kobiety, używki i nowe ubrania. Miałem wielu towarzyszy i kochanków, których chętnie obsypywałem prezentami i z którymi spędzałem noce na przyjemnościach. Nie zaniedbywałem ich, zaniedbywałem jednak moją naukę i w końcu zmuszony byłem opuścić uniwersytet, choć po prawdzie nie pamiętam nawet, bym się na nim choć raz pojawił... Ojciec wyklął mnie za to - a ja, na złość mu, bo nigdy nie uważał mnie za wartościowego i zawsze wyżej cenił swoich legalnych synów, nie powiedziałem ani słowa. Miałem dość własnych, zarobionych na zakładach pieniędzy i mogłem żyć na swój sposób.
W tym czasie do Konstantynopola przybyło dwóch magów, którzy odmienili moje życie i życie mojej przybranej siostry.
Pierwszym z nich był Stravos, który pojawił się znikąd, a o którym usłyszano dopiero, gdy zamordował Nephanduskę z Domu Lamp. Jego przybycie wprowadziło w mieście ferment - dotąd tylko ja słyszałem o Layli Madeer, o mnie zaś nie wiedział nikt. Nagle ci, którzy rządzili miastem dowiedzieli się, że w Bizancjum pojawił się obcy mag, że przejął dom po Nephandusce, która, o z grozo, od lat mieszkała tuż obok nich. Nagle dowiedzieli się, że Dom Lamp stoi nad przejściem w Zaświaty... I nagle okazało się, że największy hedonista w mieście wie to wszystko, że sam jest Przebudzony i że ma, delikatnie mówiąc, w nosie oficjalną hierarchię.
Wezwali mnie do siebie - trójka magów, których uważałem za nader zabawnych. Naukowiec, konstruujący maszyny wojenne, arogancki i niemiły osobnik, patrzący wilkiem na pozostałych. Prawosławny biskup, uważający mnie za grzesznego i poetka, bardzo zaskoczona, że mimo spędzonej ze mną nocy, nie była w stanie rozpoznać we mnie maga. Ustalili, że moim niekontrolowanym zdolnościom należy postawić tamę, i to jak najszybciej, zanim zrobię coś głupiego. A ja patrzyłem na nich i widziałem, że kiedy za kilkadziesiąt lat Turcy wkroczą do Konstantynopola, inżynier zabije i poetkę, i biskupa, po czym dołączy do Porządku Rozumu. Że spotkam go kiedyś i zabiję...
W Bizancjum było więc wówczas pięcioro magów, ale wkrótce miało być ich więcej. Gdy straszna trójca rozważała mój los, Stravos działał na własną rękę. Rozpoznał w Elpis, piętnastoletniej wówczas, to samo, co i ja - prastarą duszę. Lecz rozpoznał w niej też coś więcej - duszę, z którą związana była jego własna. Uczynił z niej swoją uczennicę i uwiódł ją - a może to ona uwiodła jego? Czułem się dziwnie, widząc ich miłość, pierwsze prawdziwe uczucie, jakie dostrzegłem.
Żaden z władców miasta nie chciał wziąć mnie na ucznia. Bali się mnie, choć powinni bać się siebie nawzajem. W końcu poetka, uznawszy, że moje miejsce winno być wśród takich, jak ona, wysłała list do człowieka noszącego dziwaczne imię - lub przydomek? - Sh'Zar. To on skierował mnie na drogę, która miała doprowadzić mnie aż tutaj, do ciebie.
Był... był pierwszym człowiekiem, który stanowił dla mnie autorytet. Wyobrażasz to sobie? Nagle postawiono mnie przed kimś, kogo zacząłem szanować, i to od samego początku. Może dlatego, że byliśmy ulepieni z jednej gliny? Choć, nie, nie byliśmy. Mój pęd ku przyjemności był czystym niepohamowanym hedonizmem, on zaś po prostu umiał korzystać z życia - z rozsądkiem i umiarem. Podziwiałem ten umiar, to, w jaki sposób umiał podkreślać piękno, zachowując zarazem prostotę w stroju, manierach i mowie. Bizantyński przepych był dla niego obcy, bliższa była mu klasyczna harmonia.
Powiedział "pójdź za mną", a ja poszedłem, bez pytań i bez obiekcji. Straszna trójca odetchnęła chyba beze mnie.
Spędziliśmy kilka lat w podróży. Widziałem wiele, naprawdę wiele. Poznawałem innych magów - Ahl-i-Batin, mistrzów sztuki Korespondencji, którzy rządzili Bliskim Wschodem, Eutanatoi, wciąż kultywujących swe tradycje w Persji i członków mojej własnej grupy - Widzących Chronosa, bo taką nosiliśmy wówczas nazwę. Poznawałem też wieści o zaczątkach innych tradycji - o wyznawcach Jedynego Boga, pragnących uczynić wszystkie religie jedną, wiedźmach, czczących Wielką Boginię, matkę ziemię, o ludziach wzywających duchy - w Afryce, na dalekiej północy, na stepach Mongolii, o Domach Hermetycznych, rządzących Europą, o grupie niezależnych alchemików, zwących siebie Dziećmi Wiedzy lub Ukoronowanymi, o tajemniczych wojownikach ze Wschodu... I o cieniu, który zawisł nad nami wszystkimi - grupie Przebudzonych, która sto lat temu w Białej Wieży złożyła przysięgę i na jej mocy ściga wszystkich tych, którzy nie chcą podporządkować się jej woli...
Wtedy przypomniałem sobie moje wizje i zadrżałem, Szymonie. Konstruktor wojennych maszyn, mordujący pozostałych członków strasznej trójcy - czyż nie w imię tego, co stało się w Białej Wieży? Czy obrazy śmierci i zniszczenia, które zdarzało mi się widzieć, nie pokazywały tego, co miało nadejść, tego, co później nazwano Wojną Wstąpienia? W moich bizantyńskich latach szukałbym zapomnienia w winie, opium i ramionach kochanków, lecz podróż z Sh'Zarem nauczyła mnie współczucia. Pomału stawałem się innym człowiekiem, pomału zmierzałem w stronę tej osoby, którą byłem u kresu mojego życia.
Rozumiałem już, że nie mogę ignorować tego, co widzę. Udałem się do Sh'Zara. On, niewzruszony stoik, słuchał mnie ze spokojem, oparłszy podbródek na ciemnej dłoni.
- Masz niewiarygodny dar, Akritesie - rzekł. - Potężny, straszny i niebezpieczny. On cię kiedyś zniszczy.
- To nieistotne - odpowiedziałem. - Ważne jest, by przeciwdziałać!
- Powiedz - spytał - czy wszystkie wizje jakie miałeś, spełniły się?
Zawahałem się.
- Ja... nie - pokręciłem głową, przypomniałem sobie bowiem, jak postawiłem kiedyś na woźnicę, którego wygranej byłem pewien. Lecz podczas wyścigu pękła oś i rydwan wyleciał z toru. Koń złamał nogę, zaś nieszczęsny woźnica, dotąd faworyt wyścigu, z rozbitą głową trafił do szpitala. Skończyłem tego dnia bez pieniędzy, zadłużony i nieco czasu mi zajęło odegranie się i odzyskanie oddanych w zastaw kosztowności. - Nie zawsze.
- A co, jeśli próbując odwrócić zły los, pogorszysz go jeszcze bardziej? Lub chociaż, jak w antycznej tragedii, doprowadzisz do jego spełnienia?
- Nie mogę nie robić nic! - wykrzyknąłem - Nie możemy przecież czekać z założonymi rękoma, aż te wizje się wypełnią.
- Nie. Nie będziemy tego robić - zgodził się ze mną. - Ale będziemy działać ostrożnie, wizje traktując jako wskazówkę, nie pewnik.
Nie przyjąłem tej lekcji - mówię to z bólem. Moje wizje, zbyt wyraźne, zbyt dominujące i wiarygodne zawsze były silniejsze ode mnie. To one doprowadziły mnie do upadku, do szaleństwa i śmierci.
Wkrótce po tej rozmowie Sh'Zar zostawił mnie samego, wyruszywszy na Zachód by spotkać się z członkami Domów Hermesa, ja zaś wróciłem do Bizancjum, spotkać się z moją Elpis i zobaczyć, jak wygląda sytuacja.
A nie wyglądała najlepiej, wierz mi. Moja przyjaciółka była szczęśliwą uczennicą i kochanką Stravosa, lecz on sam miał problemy. Nie miałem pojęcia, jakiej dokładnie były one natury - nawet potem Elpis niechętnie opowiadała mi o tych wydarzeniach. Lecz wiem, że coś niedobrego działo się w mieście, ja zaś zostałem od tego odsunięty.
- Proszę cię tylko o jedno - mówiła Elpis. - Niedługo do miasta przybędzie ktoś, kto nam pomoże. Przybędzie z kobietą. Kiedy ja poproszę o pomoc, zajmij się kobietą.
Nie dopytywałem się, wyraziłem zgodę. Nie spodziewałem się, o co Elpis mnie prosi.
Para, która odwiedziła nasze miasto, była wampirami. Och, spotykałem tych, którzy zwą się Kainitami już wcześniej, lecz dopiero teraz miałem okazję obejrzeć dwoje z nich z bliska. On był osobą o niezwykłej urodzie - skórze sinej barwy i srebrzystych włosach. Był też wojownikiem - minąłem go, gdy z Elpis wychodził z przybytku, w którym mieliśmy się spotkać. Ona... Ona była damą, szlachcianką z Węgier, która umiała czerpać z życia równie wiele radości, co ja.

***


Przerwałem mu, niedowierzając.
- Sophia! Sophia Drugeth! I Sariel! Oczywiście...
Och, znasz ich? No proszę. Nic nie dzieje się przypadkowo... - Zamyślił się.
- Nie ma przypadków - zgodziłem się - jedynie zbiegi okoliczności i jeszcze... - pokręciłem głową. - Powiedz, Akritesie, chcesz z nią porozmawiać?
Z Sophią? Chętnie. O ile mnie pamięta.
- Będziesz miał okazję - zaśmiałem się.
Otwarłem szufladę, wyjmując elegancko wykaligrafowane zaproszenie. Dostałem je nieco przed feralną podróżą na północ. Zaproszenie na ślub Daniela i Twilight.
- Widzisz? - wskazałem na miejsce, w którym miało się odbywać wesele. - Zamek Brekov na Słowacji. Kiedyś była to część Węgier, a właścicielami zamku byli Drugethowie. Złożymy wizytę Matce Hrabiego Draculi, Akritesie.













Komentarze
Aquarius dnia padziernika 09 2011 21:20:16
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Cyrograf (Brak e-maila) 10:18 27-02-2010
O boże, świetne!
Choć nie lubię takiego typu narracji, gdzie wypowiada się bohater w pierwszej osobie, to tutaj nie mogłam się oderwać. Mag, wilkołak, wampir? Heh, co jeszcze? Zobaczę, co będzie dalej, ale mam nadzieję, że nie będzie stereotypów z kołkiem i czosnkiem smiley Eh, mam ostatnio trochę żalu do ludzi, którzy wprost kochają używać schematów typu trumna i nietoperze. Eh, dobra. Zobaczymi kim był bohater no i co będzie dalej.
Oh, i dzękuję za tę masę przymiotników xd
Cyrograf (Brak e-maila) 12:36 18-04-2010
Ależ publikuj, publikuj.
I wiesz co? Pewnie jestem odmieńcem i tak dalej, ale jak widze tak długi tekst, to jakoś nie mogę się zebrać żeby go przeczytać. Ksiązki kompletnie inna sprawa - uwielbiam te opasłe tomy. Ale nie potrafię się jakoś skupić czytając coś w internecie. Mam nadzieję, że się nie obrazisz, gdy podsumuje mój wywód pisząc, że doczytałam jedynie do połowy. Nice XD. Jak bedę miała więcej czasu, to dokończę. Ogólnie ostatnio rzadko włączam komputer...

Ale wiesz. Jak to jest? Puplikujesz dla siebie czy dla innych? Będe wredna, ale ja tam nie robię tego dla internautów. Na nich nie można liczyć, nie chce im się komentować czy dać jakikolwiek znak, że czytają. Wiem, bo sama taka jestem smiley. Więc "Porzućcie nadzieję!" ( za dużo historii xd).
Cyrograf (Brak e-maila) 11:21 04-05-2010
Aaaale się czepiasz smiley. Z tym tytanem to była przenośnia, żeby pokazać, że jest bardzo twarde xd.

No i coś z tym jest (umieszczaniem w internecie). Przez jakieś czas pisałam na bloga. Na początku pojawiały się komentarze, lecz potem ani jednego przez długi czas. Będę teraz zapewne hipokrytką, ale wytrzymała tylko kilka miesięcy. W końcu założyłam blog specjanie dla czytelników i pisałam dla nich (często nie byłam zadowolona, bo raczej starałam się powielać schematy z innych blogów. Tak powstało Gangsta, które skończyłam, jednak pisze od początku, żeby było choć troszkę oryginalne smiley)

Aha, jakbyś mogła to jednak podaj mi te błędy stylistyczne. Wciąż mam z tym problem. Złe skomponowanie zdania, albo o który podmiot się rozchodzi itp.
marika66tk (Brak e-maila) 12:42 27-09-2010
zaskakująco zaczytowywaśne xD
An-Nah (Brak e-maila) 23:16 14-02-2011
Następne części jeśli będą to... nie tu.

Dziękuję za uwagę. Opowiadanie jest porażką, jak widać.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum