The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 05:01:09   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Lux in tenebris 11
Post tempestatem



Rozejrzał się pomału i wzdrygnął mimowolnie. Sam nie wiedział czemu, ale czuł, jakby unosząca się w powietrzu mgła uniemożliwiała oddychanie. Był do niej przecież przyzwyczajony od dziecka, a jednak teraz czuł się w niej nieswojo. Pewnie po podróży. Pewnie tak.
Było bardzo wcześnie rano, ale to jednak dziwne, że wszędzie jest tak pusto... Dostrzegł na tyłach pałacowego dziedzińca grupkę jakichś osób, ale nie znał ich. Przejezdni. Miren trąciła go w łokieć.
- Cii, już jedziemy - mruknął. - Poczekamy na resztę.
Parsknęła zirytowana, uśmiechnął się tylko. Zaraz zresztą dosłyszał ciche kroki i przymykając oczy pozwolił złowić się szczupłym ramionom.
- U-cie-kłeś... - usłyszał za sobą ciepły, pozbawiony pretensji głos.
- Nie, chciałem tylko rozejrzeć się... pierwszy.
- Czemu? - w jego głosie zamigotało lekkie zdziwienie.
- Sam nie wiem... No, nic. Wszystko w porządku. - Pomału przesunął dłonią po smukłym palcu, który zahaczył się zaczepnie o pasek jego spodni. - Daleko są?
- Nie, ale zatrzymali się na trochę. Znowu zgłodniał! - powiedział ze śmiechem. - W końcu go zadusi... - dodał z wesołym chichotem. - Poszedłem przodem, żeby cię poszukać. Długo tak tu stoisz? - mruknął, przesuwając się do przodu i opierając o niego plecami. Sam spojrzał teraz w pustą, spowitą mgłę dolinę, w której niewyraźnie rysowały się zabudowania. - Pustawo... - westchnął.
- Miałeś nadzieję na huczne przyjęcie? - zażartował.
- A czemu nie? - spytał przekornie.
- Zbudzą się, zanim dojedziemy. Nikt nie wie, że...
- Och, przestań... - westchnął. - Nie traktuj mnie...
- Jak?
- Właśnie tak - syknął nieco zjadliwie, szczypiąc go lekko.
- Mój mały złośnik... - szepnął z czułością, całując go delikatnie we włosy.
- Nie jestem złośnikiem... - uśmiechnął się, zerkając do góry.
- Nie?
- Nie... Tylko ty wystawiasz moją cierpliwość na ciężką próbę. Nie poświęcasz mi zbyt wiele uwagi ostatnio... Napraszam się i napraszam...
- Po prostu...
- Co?
- Nic. Wiesz, malutki? Chłopczyk z ciebie.
- Też coś... - wymruczał. - Za dobrze ci ze mną. Od dziś będę nieznośny i nie do wytrzymania. Sam zobaczysz.
- Już to widzę! - zaśmiał się.
- A przekonasz się, przekonasz... - Pokazał mu język i wywinął się obejmującym go ramionom, zwinnie wskakując na Miren i odjeżdżając ze śmiechem.


Słońce wpadało przez krzywo zasuniętą zasłonę, znacząc podłogę nierównym plackiem jasności. Spojrzała w tę stronę, ale minęła ten pokój równie apatycznie jak poprzednie. Nie miała sił nikogo szukać i znów słuchać tych nerwowych, trwożliwych rozmów. Nie chciała po raz kolejny wysłuchiwać relacji z niepewnych spacerów po korytarzu i nasłuchiwania pod drzwiami zza których nie dochodził żaden dźwięk. Zobojętniała. Nie widziała już w tym sensu i nie wierzyła, że inni go widzą. To nie my zdecydujemy, co się teraz stanie. Nie.
Zachwiała się jednak, słysząc z pokoju wesoły śmiech i zatrzymała przed drzwiami, opierając bielejącą dłoń na framudze. Ja? Dlaczego ja? Teraz? Już? Ile... minęło?...
Wsunęła się ciężko do pokoju, jakby jej szczupłe ciało przyjęło ciała ich wszystkich... ten mur w jaki zlali się na te dni... Proszę bardzo. Dlaczego nie? To mogę być i ja... Jeszcze parę... było mi wszystko jedno.
Nie spostrzegli jej od razu i uśmiechnęła się z goryczą, cicho zamykając za sobą drzwi.
- Seli! - usłyszała rozradowany pisk chłopczyka. Ashi podbiegł do niej i tępo spokojna uniosła go, pozwalając się ucałować. - Tęskniłaś za mną? - spytał zadziornie.
- Tak, kochanie - powiedziała matowo, odstawiając go na ziemię i machinalnie odpowiadając uśmiechem na powitalne słowa, gesty, beztroską radość. Z czego, tak... z powrotu do domu. Ashi podbiegł znów do Rhode, domagając się ponownego wzięcia na barana. Mężczyzna usłuchał z westchnieniem, zerkając na powściągliwy uśmiech żony. Tylko Althi umie się uśmiechać tak jak w Helmand trzeba. Jak jeszcze można. Przestańcie...
- Już jesteście z powrotem, Sheat? - spytała w końcu bezsensownie, patrząc na niego bez strachu, bo co też on jeden mógł im wszystkim zrobić, choć oddali mu nad sobą władzę. Obejrzał się na nią trochę nieuważnie.
- Devrez odwołał spotkanie, ma jakieś fochy, jak to ujął nasz szef dyplomacji - powiedział ze śmiechem, przytrzymując szturchającego go Karina. - Odwiedzimy Inapan, jak już będzie małe. Karin, nie bij mnie.
- Safira i Ranon jeszcze na trochę zostały, kłócą się o kolor ścian w pokoiku - westchnęła Altea, rozsuwając zasłony. - Czy wyście tu w ogóle sprzątali? Niech ja dorwę Avae...
Seli zbladła i podeszła do komody, bawiąc się stojącymi na niej szklanymi figurkami, ale wszyscy patrzyli z rozbawieniem na Alteę, nerwowo sprawdzającą wszędzie kurze.
- Jej, Altea, jakaś ty straasznaa... - zachichotał Karin, chowając się przed jej ciężkim spojrzeniem za plecami mężczyzny, co w niczym mu nie przeszkodziło, kontynuować droczenie się i z nim. Szarpnął go lekko za włosy, a kiedy odwracał się, żeby go wreszcie unieruchomić, dmuchnął mu lekko w ucho, a potem w kark.
- Karin... - mruknął Sheat, osuwając się na fotel. Chłopiec roześmiał się, przysiadając na oparciu.
- Co tu robi taki tłum obcych? Coś się stało? - spytał, niepostrzeżenie otaczając go ramieniem i szarpiąc za włosy z drugiej strony. Mężczyzna stracił w końcu cierpliwość, przewracając go na swoje kolana i szczypiąc bezlitośnie, ale chłopak tylko bardziej się rozchichotał, wyrywając się jedynie dla zasady. Seli odwróciła się pomału i rozejrzała po pokoju.
- Ashi chyba jest śpiący... - szepnęła.
- Nie jestem! - zaprotestował głośno. Seli podniosła wzrok na Rhode, który zmarszczył brwi, poprawiając nóżki chłopca.
- Chodź, sprawdzimy, czy w twoim pokoju też jest taki bałagan... - mruknął, wychodząc z pomieszczenia.
- Seli, co się dzieje? - ostrożnie spytała Altea. Karin podniósł wzrok na dziewczynę i spoważniał trochę, przemieszczając się do siadu i patrząc na nią ze zdziwieniem.
- No co jest, Seli? - odezwał się niepewnie. Westchnęła tylko i oparła się plecami o ścianę, spuszczając wzrok.
- Posłuchajcie... tutaj... oni... - urwała, przygryzając na moment wargę. - Ja nie wiem... nie wiem jak... to się stało... Naprawdę nie wiem. Nie rozumiem, czemu ja... czemu my... Nie rozumiem... teraz... Nie wiem czemu... to wszystko...
- Seli... - Altea oderwała się od zakurzonych mebli, siadając powoli na krześle. - Dziecko, o czym tu mówisz? Co się tu działo?
- Oni... oni znowu... znowu zrobili rewolucję - powiedziała ledwo dosłyszalnie, obejmując się ramionami i garbiąc lekko.
- Jaką znowu... rewolucję... - Zmarszczył brwi Sheat, przesadzając Karina na drugie kolano, żeby na nią spojrzeć. - Kto? Przecież nic nie było...
- Ja wiem... - westchnęła i wzruszyła ramionami, uspokajając się trochę. - To... nie było tak, że... Oni prawie nigdzie nie walczyli, nie chodziło im o... przejęcie władzy, tylko o wymierzanie kar... arystokratom. I przywódcy... się zgadzali. Dlatego chyba... udało im się to utrzymać w tajemnicy. Może bali się, że wtrąci się armia Ardee, nie zbliżali się do granic... Wy mogliście się z tym zetknąć po drodze tylko w Fiandre, ale... ich już tam teraz nie ma... a wątpię... żeby ludzie mieli ochotę... już teraz po wszystkim się przyznawać... i to akurat wam. - Spojrzała niepewnie w stronę Karina. - We wszystkich prowincjach, w których się zjawiali, urządzali publiczne procesy... a potem... egzekucje... Do nas też... po to przyjechali... - skończyła szeptem, który jednak brzmiał długo w trwającej zupełnie ciszy. Usiadła pomału na kanapie, przyglądając się ich twarzom. - Ale...
- Lahr na to pozwolił? - Spokojnie spojrzał na nią Sheat. Dziewczyna zaczerwieniła się, przygryzając wargę. - Pozwolił?
- I tak... nie obronilibyśmy się, ich jest dużo...
- Mogliście wezwać inne prowincje. Mogliście ukryć ludzi... Seli, mieliście pełno wyjść... - powiedział, zaciskając dłonie w pięści i wstając z fotela. Znieruchomiały dotąd Karin zsunął się z jego kolan, przysiadając cicho na małym stołku ze wzrokiem wbitym w dywan.
- Zajmiecie się tym później. Zginął ktoś? - chłodno spytała Althi, zaciskając palce na krawędzi stolika.
- U nas nikt... - Pokręciła głową Seli. - Ale w pozostałych prowincjach... Kangan, Szaghir, Traverse... Alfatar, Sibari, Weser, Lugo... Nendo... Halle, Bardu, Dinan... Mire, Moan, Fiandre... Prawie wszyscy... nawet ci, którzy nie mieli wyroków śmierci po pierwszym procesie... Teraz zatrzymali się tu i... nie ruszają się na razie dalej... Ich część jest w Norden, ale... - zawahała się.
- Ale co? - uparcie spytał Sheat.
- Ale tam nikogo nie znaleźli... - powiedziała cicho. - Niewolnicy zniknęli i...
- Więc jednak można było im się przeciwstawić, prawda? - spytał trochę drwiąco, siadając znów i opierając czoło na dłoniach. - Po co oni tu jeszcze siedzą? Egzekucji nie było? Ale... - Spojrzał na nią spod zmarszczonych brwi. Seli zmieszała się trochę i odwróciła wzrok.
- To głównie zachodnie, przygraniczne prowincje, oni... są trochę zabobonni. Już dwa dni nic nie robią, tylko tak się... Boją się teraz, że prześladuje ich gniew bogów...
- Teraz? No to szybko się zorientowali... - nerwowo zaśmiała się Altea. - A co ich natchnęło?
- A jak myślisz, kogo oni chcieli przede wszystkim tu zabić... - powiedziała bezbarwnie.
- Nissyen - szepnęła po chwili ciszy. - Jego się przerazili, tak?
- Skazali Avae... - Skinęła głową, podciągając kolana pod brodę. - A Nissyen... Coś mu się... On wyglądał jak w transie, przyszedł tam i po prostu im go zabrał. Nikt mu nawet nie przeszkodził... Od tamtej pory cały czas się boją. Oni uważają, że szaleńcy to ludzie opętani przez bogów. Przedtem słyszeli tylko plotki i jakoś tak... Bo przecież po nim normalnie nie widać, że... Ale kiedy on tam wtedy przyszedł... Sama się przestraszyłam.
- A coś ty tam dziewczyno robiła... - powoli spytała Althi. - Czy wyście... - Zacisnęła usta, wstając i podchodząc do okna. - Walczyliśmy z takim traktowaniem ludzi, a teraz wy... to aż takie przyjemne? Ile z was tam poszło?
- Prawie wszyscy... - Wzruszyła ramionami. - To było trochę tak... sama nie wiem... - Odwróciła wzrok, bo znów zrobiło się cicho.
- Avae nic nie jest? - spytał tylko Karin. Spojrzała na niego niepewnie.
- My... ślę, że... Wtedy... - urwała. - Ż... żyje...
- Jak to... żyje, co... - Wstał, robiąc krok w jej stronę. - Seli, co to była za kara?
- On... on szybko tam poszedł... - szepnęła, znów odwracając wzrok.
- Seli!
- Oni... oni chcieli, żeby zginął tak, jak Anthe...
Karin zbladł i odwrócił się, wybiegając z pokoju.
- Karin, poczekaj! - krzyknęła - Nissyen... Nissyen chyba nadal to... Nie idź tam, może ci coś zrobić...
- Nic mi nie zrobi - powiedział chłodno, zawieszając rękę o framugę. - Muszę pomóc Avae.
Althi spojrzała za nim i znów odwróciła wzrok ku szybie. Na dole kilku obcych rozmawiało o czymś w kącie dziedzińca, rozglądając się trochę nerwowo. Uniosła odrobinę brwi, oglądając się w stronę fotela, na którym siedział Sheat.
- I? - powiedziała tylko. Mężczyzna odjął dłonie od twarzy i wstał powoli, kierując się w stronę wyjścia. Kiedy mijał Alteę, kobieta podniosła głowę.
- Sheat... - powiedziała niepewnie.
- Przykro mi, Altea, mnie też to nie cieszy - powiedział bezbarwnie, nie zatrzymując się nawet.


Stanął w drzwiach, patrząc na niego w milczeniu.
Nawet go nie dostrzegł; siedział w fotelu, czytając jakieś pismo. Spokojny, zupełnie jakby nie tylko nic się tu nie wydarzyło, ale jakby nie było i tego co teraz, obecności tych wszystkich ludzi, nerwowego nastroju czekania nie wiadomo na co. Chłopiec wychowany na salonach, idealny, nienaganny, zawsze trochę odstający od nich, i dawniej, i teraz, i nawet w tej chwili. Wciąż przecież z twarzą w szlachetnych rysach podobną do najpiękniejszych rzeźb, zmiękczoną jeszcze aksamitnym spojrzeniem ciemnych oczu o długich rzęsach dziewczyny. Z uśmiechem nie za silnym, odruchowym i niezależnym od spojrzeń oczu, jak w chwilach, gdy dawniej spokojnie spełniał polecenia swego pana. Z miękkimi ruchami, wyzbytymi wszelkiego chaosu i zbytniego pośpiechu długą tresurą tego wybranego dziecka. Z tą mimowolną, bezmyślną starannością w ubiorze, tym bardziej rzucającą się w oczy, że przecież tak rozmyślnie starał się ubierać jak najprościej, jak najmniej podobnie do świata, w którym spełniał swą rolę przez tysiące tamtych dni. Z głosem, który nadal zachował swój cichy, uprzejmy ton. Z gładką skórą wypielęgnowaną od najmłodszych lat. I nawet o równie starannie jak za czasów pałacowej służby ułożonych włosach.
To było aż nienaturalne. Przecież musiał spodziewać się, że to musi się teraz jakoś skończyć. Musiał spodziewać się, że... kiedyś wrócą. Że on wróci. Musiał myśleć o tym setki razy, wciąż i wciąż, może nawet teraz, choć nie odrywał wzroku od zapisanej szerokim pismem kartki. Co się stało z tym chłopakiem?...
- Lahr... - odezwał się w końcu.
- Wróciliście? - Podniósł wzrok. - Tak szybko, stało się coś?
- Lahr... Czy ty się dobrze czujesz? - wykrztusił trochę zduszonym głosem.
- Jak to? - Uniósł brwi, odchylając się w fotelu.
- Tyle masz mi do powiedzenia?
- O co ci chodzi? - spytał kwaśno.
- Jak mogłeś się zgodzić, żeby oni tu urządzili coś takiego? - Podszedł do niego, zachowując spokój.
- Sheat... - Wstał nerwowo. - Nie przesadzaj, dobrze? Nic się nie stało. Poza tym... to oni mają rację. Moim zdaniem...
- Nie obchodzi mnie twoje zdanie - przerwał mu ostro. - Wyroki już zapadły. I nikt cię nie upoważnił do ich zmiany...
- To nie ja je zmieniłem. - Wzruszył ramionami.
- Ale na to pozwoliłeś! Pozwoliłeś urządzić im to przedstawienie w stolicy! Do ciężkiej cholery, wiesz, czym coś takiego mogło się skończyć? - Oparł dłonie o brzeg biurka, nachylając się w jego stronę. Lahr nerwowo szarpnął w tył głową, oddychając ciężko.
- O czym ty mówisz? No o czym? Jakie ma znaczenie ten cały oficjalny raban i przeklęte pozory? Co mnie obchodzi, co ktoś na to powie? Niech mówią, co chcą! Drażni mnie, że w imię dyplomacji pozwala się, żeby tym łajdakom wszystkie ich zbrodnie uchodziły na sucho. To nasz kraj, mój! Mamy prawo rządzić tu, jak chcemy, nie musimy chodzić na palcach, żeby Ardee łatwiej się było dogadywać z zagranicą!
- Lahr, nie o to chodzi!
- No to o co? O co? Takich ludzi nie powinna omijać kara. A tę resztę... to... jakoś się naprawi.
- Co? Co się naprawi? Bo teraz chyba ja nie rozumiem, o czym mówisz. Czy dla ciebie cały problem naprawdę się sprowadza do dyplomatycznego spięcia? Tu go widzisz? Bo ja nie! Możesz mi powiedzieć, jak zamierzasz naprawić to, co się stało? Z tego, co wiem, nie umiesz cofnąć czasu - powiedział, patrząc mu prosto w oczy. Lahr cofnął się z niedowierzaniem i zagryzł wargę, z trudem już panując nad sobą.
- Nie no... - roześmiał się nerwowo. - Nie no... ja zwyczajnie nie wierzę... w to co słyszę... Czy tobie odbiło? Co takiego strasznego twoim zdaniem się stało?
- A ty naprawdę nie wiesz? - Przymknął oczy.
- Sheat, opamiętaj się! - krzyknął, uderzając dłonią w blat. - To jest Avae! Avae! Zapomniałeś, kim on jest? Nie mamy gorszego wroga! Nigdzie. I on tu... jak długo można było patrzeć, jak on śmieje nam się w twarz?! Należało mu się! Należało mu się, rozumiesz? Nie zamierzasz chyba zaprzeczać... Nienawidzisz go tak samo jak ja!
- Nie ma znaczenia, kto to jest, Lahr! - Spojrzał na niego z irytacją. - Ani co ty czy ja względem niego czujemy. Zostawiłem Helmand pod twoją opieką! A ty zdeptałeś wszelkie prawa, nie mówiąc już o jakiejkolwiek moralności... Tak się nie robi, Lahr... - Odetchnął spokojniej, prostując się. - Tak się nie robi... Nigdy w życiu nie spodziewałbym się, że mógłbyś być taki jak oni... - Odwrócił się, stojąc przez chwilę w milczeniu, a potem wolno ruszył do drzwi, czując na plecach jego spojrzenie. Na chwilę zatrzymał się w progu.
- Masz dwie godziny, żeby opuścić Helmand, Lahr.
- ...słucham?!
- Za dwie godziny każę aresztować wszystkich winnych. Jeśli tu nadal będziesz, staniesz przed sądem razem z nimi. Oszczędź wstydu matce i wynoś się.
- D... do kiedy... - wykrztusił.
- Nie wiem... Nie wcześniej, aż każdy, kogo mógłbym spytać, uznałby, że można darować ci winę.
- Nawet Avae? - zaśmiał się z goryczą.
- Nie. Nawet Nissyen.


Karin wbiegł na górę, ale przed drzwiami się zatrzymał. Mimo wszystko trochę się bał... Ale nie miał teraz do tego prawa, liczyła się każda chwila.
Odetchnął głębiej i nacisnął klamkę, wchodząc po cichu do środka i zamykając za sobą drzwi. Minął cicho pusty pokój i wszedł do sypialni, zatrzymując się jeszcze w progu. Chwycił mocno framugę, zaciskając dłoń aż boleśnie i próbując zapanować nad drżeniem warg.
Avae leżał nieprzytomny na łóżku, przykryty po prostu zwykłą narzutą i wyglądał... Jego twarz była śmiertelnie blada, spieczone usta niemal zsiniałe, już... już prawie jak umarły... On siedział przy nim na podłodze, zupełnie nieruchomo, ze wzrokiem martwo utkwionym w jego twarzy.
- Mogę? - spytał cicho. Nissyen spojrzał powoli na niego i znów odwrócił wzrok ku Avae. Karin odetchnął głęboko i podszedł, łagodnie zabierając jego rękę z ciała chłopaka i usiadł na brzegu łóżka. Odkrył go ostrożnie; z ramion i niemal całych nóg zdarli mu ubranie, ale i na tym, co pozostało były ślady krwi. Przymknął na moment oczy, ale opanował się i wyciągnął dłoń, lecząc powoli rany. Ból szarpnął gwałtownie jego ciałem, ale zaraz rozpłynął się po nim, już tylko delikatnie pulsując, drażniąc nieznacznie, sprawiając, że skóra pokrywała się chłodną wilgocią. Przywykł do tego... i jednak czuł, że to smutne.
Ciało Avae przyjęło jego moc natychmiast, bez obrony, bez sprzeciwu, zbyt osłabione i niemal kołyszące się już na progu śmierci. Podniósł ciążące od wysiłku powieki, patrząc tępo na niknące już zranienia. Na szczęście naprawdę nie zdążyli zadać najgorszych ran, choć i te były potworne, a za długo nieuleczone rozjątrzyły się mocno, w połączeniu z szokiem wywołując zapaść. Dobrze, że tak szybko wrócili, za kilka dni... Odetchnął znów, starając się uspokoić; wszystko było już dobrze... Teraz już mu nic nie będzie.
Skończył i okrył go delikatnie, poprawiając mu lekko włosy. Westchnął cicho, cała reszta może poczekać. Najważniejsze, że zdążył...
- Wyleczyłem wszystko, ale nie obudzi się przed jutrem. To lepiej, jest bardzo wyczerpany... Niech śpi - powiedział łagodnie, patrząc na wciąż milczącego mężczyznę. Zawahał się i niepewnie dotknął jego skroni, takim gestem, jakby chciał tylko lekko pogładzić go po włosach.
- Zostaw w spokoju moją głowę, chłopczyku... - Ujął delikatnie jego dłoń, odsuwając ją i opierając o łóżko. - Nic nie poradzisz...
- Połóż się na trochę, odpocznij - szepnął, przymykając oczy.
- Nie chcę...
- No to tu przy nim... Będzie spokojniej spać... Zajrzę tu jeszcze wieczorem. - Wstał i wyszedł po cichu, wracając na dół. Wszyscy wciąż tam siedzieli, tylko Sheat zniknął, za to wrócił Rhode. Stał przy odwróconej do okna Althi, delikatnie gładząc jej dłoń; spojrzał na niego, kiedy wszedł.
- Już będzie... dobrze... - powiedział matowo. - Ale... - urwał, siadając na kanapie i podciągnął kolana pod brodę, kryjąc twarz w ramionach. - Powinniście byli tam pójść, ktoś powinien był mu pomóc - odezwał się po chwili drżącym głosem. - Opatrzyć te rany... to mogło... Co by było, gdybym nie wrócił tak szybko?
- Karin, my... - Seli podniosła na niego zrezygnowany wzrok. - Przecież Nissyen nadal miał atak, każdy... bał się...
- Skoro się go baliście, to tym bardziej mogliście wpaść na to, że nie będzie teraz w stanie się nim zająć! - krzyknął, zrywając się z kanapy.
- Zabrał go... przecież... myśleliśmy... - wyjąkała niepewnie.
- Mogliście sobie myśleć, przecież on jest kompletnie... - Usiadł bezsilnie z powrotem, kryjąc twarz w dłoniach. - On nic nie jest w stanie zrobić, tylko siedzieć przy nim i patrzeć. Chyba dopiero do mnie się teraz odezwał. A może po prostu uznaliście, że będzie lepiej, jeśli Avae nie przeżyje?! - Spojrzał na nią z wściekłością i rozżaleniem w głosie.
- Karin... - szepnęła.
- No co? No co mam myśleć? Na to im przecież pozwoliliście... Jak wy mogliście... Jak... - Rozpłakał się, kuląc bezradnie. Althi spojrzała na niego i usiadła obok, przytulając go delikatnie.
- Nie płacz, dziecko... Nie płacz... - Musnęła ustami jego włosy. - Już teraz nie trzeba.
Chłopiec zachłysnął się jeszcze płaczem, ale osunął niżej i położył z głową na jej kolanach, ocierając powoli policzki.
- Wieczorem... muszę pójść jeszcze... Zająć się wszystkim. Nie może przecież tak leżeć... - wyszeptał
- Odpocznij, Karin. Wszystko będzie dobrze.
- Ale jak? Jak?... - Zacisnął dłonie aż boleśnie, ale ona uspokoiła je powolnym głaskaniem i na powrót zrobiło się cicho. Rhode i Altea wymienili spojrzenia i kobieta z westchnieniem podeszła do okna, kręcąc lekko głową. W jakiś czas potem wrócił Sheat, spojrzał przelotnie na Althi i Karina leżącego z głową na jej kolanach i szeroko otwartymi oczami, które zdążyły już obeschnąć.
- Pomożesz mi, Rhode? - spytał matowo. - Trzeba zorganizować naszych ludzi.
- Jakich naszych? - szyderczo uśmiechnął się Karin.
- Myślisz, że nie posłuchają? - Spojrzał na niego spokojnie. - No to niech spróbują... - Wyszedł z pokoju. Rhode westchnął i wyszedł za nim, oglądając się jeszcze na żonę i wciąż nieruchomego chłopca.
- Gniewa się? - zapytał po chwili bezbarwnie, splatając swoją dłoń z jej.
- Nie, Karin. Nie - powiedziała, głaszcząc go lekko dalej.
- Naprawdę myślicie, że teraz?... Przecież... pozwolili... pozwolili. Tak po prostu.
- Ludzie bywają głupi, Karin. Ślepi. W tłumie robi się różne rzeczy... - szepnęła chwiejnie, spoglądając na skuloną dziewczynę.
- Wiem, że... że niektórzy... że mogli... chcieć... śmierci... za takie rzeczy... Ale takiej? Takiej?! - szeptał, wciąż wbijając wzrok w jeden punkt. Seli spojrzała na niego i przełknęła ślinę, przytulając policzek do oparcia fotela.
- Na procesie... Avae powiedział... że skłamał... wtedy... - urwała na moment, przymykając oczy. - I nigdy tego wszystkiego nie zrobił... Ale przecież... to nie mogłaby być prawda.
- Dlaczego?... - wyszeptał.


Było już po wszystkim.
Zajęło to tylko kilka godzin. Właściwie to aż nie chciało się w to wierzyć... Bunt, który ciągnął się niemal od miesiąca, z cichym poparciem wszystkich kolejnych prowincji, oparty na dość silnej armii, mocnym sojuszu dwóch prowincji i moralnym czy też po prostu nadprzyrodzonym autorytecie charyzmatycznej "prorokini" rozwiał się w przeciągu jednego popołudnia i przy użyciu niewielkich sił.
Prawdę mówiąc to rozpadł się już wcześniej i to w ciągu zaledwie jednej niedługiej chwili, tylko ze strachu przed jednym szaleńcem, którego za początek ingerencji rozgniewanych bóstw wzięli nie tylko tradycyjnie zabobonni ludzie z zachodu, ale i wszyscy stąd, choć znali go tak dobrze...
To, czym teraz zajął się Sheat, było już tylko spopieloną resztką po płomieniach, zdenerwowaną, rozdrobnioną bandą działającą bez ładu i składu, a właściwie niedziałającą wcale. Przecież przez cały ten czas od egzekucji Avae aż do ich powrotu nikt zupełnie nic nie zrobił, wszyscy zastygli w bezruchu, przerażeniu... i nawet nie uciekli, choć mogli się spodziewać, że pozostając tu, narażają się na klęskę... Choćby dlatego, że w sąsiednim Norden wiedziano o ich przybyciu wcześniej, a to znaczyło, że nie dało się całego buntu utrzymać dłużej w tajemnicy...
A jednak nie zrobili nic. Zupełnie nic.
Co prawda przywódcy nie byli aż tak zabobonni jak ich ludzie i choć wtedy, na placu, również oni ulegli atakowi strachu, szybko się otrząsnęli. Nie mogli nic jednak zrobić sami, a ich ludzie nie posłuchaliby już żadnych rozkazów. W ten marazm wkroczyli oni.
Pogrążeni w pasywizmie rebelianci nawet nie dostrzegli ich powrotu, a kiedy Seli o wszystkim opowiedziała, wypadki potoczyły się już szybko. Sheat chwycił wszystko tak twardą ręką, że nawet nie podejrzewał go o aż taką bezwzględność w rozkazach. Helmand zresztą jakby odetchnęło z ulgą, bo i tu nikt nie wiedział, co z tym wszystkim teraz zrobić. Powrót prawdziwych przywódców, szybkie rozkazy i zdecydowane działanie po jakiejś stronie, przyjęli wręcz jak wytchnienie i upragniony spadek tego niewyobrażalnego napięcia. Nikt nawet nie próbował polemizować i rebelianci zostali zatrzymani przy użyciu niezbyt licznych, ale dobrze i po cichu działających oddziałów Helmand, wspomaganych zresztą przez zwykłych mieszkańców.
Buntownicy nie trzymali się razem, więc przy zachowaniu dyskrecji w działaniu szanse były dość wyrównane... Poza tym większość nawet nie stawiała oporu, jedynie przywódców aresztowano z niewielką ilością przemocy. Nagle wkroczyły też do Helmand oddziały południowej armii granic, co jeszcze bardziej ułatwiło sytuację.
Więzienia się zapełniły i teraz pozostawało tylko czekać aż nowe porozumienia pozwolą na procesy i umieszczenie ich w innych prowincjach. Nikt właściwie jeszcze do końca nie wiedział, jak to będzie wyglądać, ale... na to był jeszcze czas. W celach umieszczono i żołnierzy, i przywódców, jedynie Kasandra pozostała w swoim pokoju, gdzie ustawiono tylko straż. Właściwie nie był pewien, czy to dobre rozwiązanie, taka dziewczyna jak ona nie miałaby problemu z namieszaniem w głowie dwóm strażnikom, gdyby zechciała uciec. No i przecież na niej spoczywała co najmniej taka sama wina jak na przywódcach. Ale może Sheat wolał być ostrożny ze względu na Ade, przynajmniej dopóki nie zapadły żadne ustalenia... Na razie. Na razie... Nie zamierzał pozwolić, żeby nie poniosła żadnej odpowiedzialności za to, co się stało. Co to to nie... I tak za wiele musiał znieść.
Nie czuł się dobrze w Helmand. Właściwie to czuł się chory. Ludzie, których znał, szanował, lubił... przystali na coś tak potwornego. I to nawet nie niechętnie, wcale nie... oni naprawdę właśnie tego chcieli.
Może i można łaknąć zemsty... może i tak. Sam nie umiałby żądać niczyjej śmierci za swój ból, mroziła go sama myśl o tym... Ale może i istnieje do tego jakieś prawo, prawo, którego nie był w stanie pojąć... ale które mogło gdzieś i jakoś istnieć... Ale to? To co oni chcieli zrobić Avae? To - co już mu zrobili? Jak można pragnąć czyjejś śmierci w takich męczarniach? Jak można potem spokojnie spać?
I to nawet... bez żadnej szansy obrony... Avae próbował się ratować, powiedział im prawdę, dobrze wiedział, że to była prawda, bo to o wiele łatwiej było przyjąć i to o wiele łatwiej zgadzało się z tym wszystkim, co pamiętał. A oni to zlekceważyli. Wszyscy. Tak po prostu.
Przecież nie mieli żadnych dowodów, najmniejszych, najniepozorniejszych; wszystko, na czym się opierało oskarżenie Avae to słowa jego rodziców i to, że wtedy je potwierdził. Więc skoro teraz temu zaprzeczał, to jakim prawem go nie wysłuchano? Jak można wydać taki wyrok nie mając pewności?! Tak bez chwili wahania, zastanowienia, namysłu... To podłe. To naprawdę... podłe...
A nikt w Helmand nawet na to nie zareagował... Przecież oni byli stąd! Znali Avae i znali jego rodziców! Nawet w to nie uwierzyli? Nawet, kiedy się bronił, nie uznali tego za powód, by się temu wszystkiemu choć spróbować sprzeciwić? Dlaczego? Jak można tak zwyczajnie przystać na taką rzecz?
I nikogo nawet za to nie karano, nikogo z Helmand nie aresztowano, czynną winę ponosił jedynie Lahr, a on zniknął. Za to bierne wsłuchiwanie się w zabawy katów, za patrzenie na tę potworną mękę, za drwienie sobie ze wszystkiego... Nikogo nie miało spotkać nic...
Ale jednak... Teraz, kiedy było po wszystkim, ludzie niepewnie patrzyli sobie w oczy. Szał minął, opadł, tłum rozpadł się na ludzi i zaraz potem przyszło otrzeźwienie. Nie na wszystkich, to na pewno nie... Ale niektórzy wprost nie wiedzieli co teraz ze sobą zrobić.
Stało się przecież to, co działo się tu już przez wiele lat i nagle wszyscy to poparli, tylko dlatego, że chodziło Avae. Tak jakby jego można było potraktować w ten sposób, jakby w tym nie było nic złego, jakby nie był człowiekiem i nie czuł bólu. Ale czuł... w końcu musiało to do nich dotrzeć. Ostatecznie wiele osób pozwoliło już Avae się zbliżyć, traktowano go normalnie, pozwolono mu uwierzyć, że tu mu nic nie grozi... a potem...
Nie wierzył, żeby przynajmniej części z nich nie palił teraz wstyd. Zwłaszcza, że teraz, po otrzeźwieniu, przynajmniej niektórzy musieli zacząć sobie uświadamiać, że w tym, co Avae powiedział, z pewnością była choć część prawdy, a nikt go nie wysłuchał.
Może ci wszyscy, którzy próbowali mu to wytłumaczyć, mieli rację... Może powinien się z tym pogodzić i dać im drugą szansę. W każdym razie... Avae ją przecież dał... W końcu wszystko musiało wrócić do normy... To się już stało i nie można było tego odwrócić, ale można było spróbować to choć w części naprawić... I dopilnować, by więcej nic takiego już się nie stało...
Avae jeszcze spał, ale niedługo powinien się ocknąć. Nissyen też chyba już zupełnie doszedł do siebie, przynajmniej tak to wyglądało. Wieczorem rozmawiał z nim całkiem normalnie, był tylko trochę otępiały i nie mógł myśleć o niczym poza Avae, ale w tym ostatecznie nie było nic nienaturalnego, nie w takiej sytuacji...
Zajął się nim w każdym razie i kiedy przyszedł do nich wieczorem, właściwie nic nie miał do roboty. Po Avae nic już nie było widać, teraz to wyglądało jak zwykły sen... Bał się tylko trochę... co będzie, kiedy już się obudzi.
Ale na razie wolał o tym nie myśleć, mając tylko nadzieję, że może... nie będzie aż tak źle. Avae był przecież silny, dzielny... I miał Nissyena, o ile tylko nie odrzucałby dalej jego pomocy...
Zresztą... nawet jeśli, to na pewno i inni będą próbować mu pomóc, komuś na to pozwoli... Sam za nic nie zamierzał pozwolić mu się znów zatopić samotnie w cierpieniu, o nie, nie znowu... Tym razem nic takiego się nie stanie. Na pewno.
Dobrze chociaż, że kiedy się ocknie, w Helmand sytuacja będzie już opanowana. W każdym razie wszystko na to wskazywało. Rebelianci byli w więzieniu, ludzie się nie buntowali, nie dochodziły też żadne wieści o rozruchach w innych prowincjach, również tych ojczystych dla rewolucji.
Od dowódcy południowej armii granic Sheat dowiedział się, że wysłańcy z Norden podążyli do wszystkich znaczniejszych armii. Najpierw chciał je zawrócić, skoro wszystko już się uspokoiło, ale ostatecznie, nawet jeśli porządek zapanował, to nie był jeszcze zbyt stabilny i potrzebował oparcia. Nie było zresztą wcale oczywiste, czy aby na pewno wszystkie armie opowiedziałyby się po ich stronie, więc na wypadek, gdyby jakieś chciały wesprzeć rebeliantów, choćby reszta armii granic mogłaby się okazać użyteczna. Z drugiej strony osłabianie granic też nie było zbyt rozsądne, zwłaszcza, że wieść o rewolucji się już rozniosła i mogła wywołać tarcia z sąsiadami.
Było tylko jedno wyjście, jak najszybciej zorganizować po swojej stronie jak największe siły i wtedy zwołać drugie Zgromadzenie, które definitywnie doprowadziłoby wszystko do porządku. I wszelkie działania zmierzały teraz w tym kierunku...
W każdym razie rewolucja upadła i trzeba tylko było po niej posprzątać.
Tak, było już po wszystkim. Dla wszystkich... ale jednak nie wierzył, że również dla Avae.


Obudził się spokojnie, tak zwyczajnie jak tysiące razy przedtem, jakby wczoraj położył się spać. Nie wiedział tak naprawdę, co się tu działo ani ile dni minęło od czasu, gdy... Nie bolało nic i nawet nie było nigdzie śladu krwi, więc mógłby pomyśleć, że to tylko sen, ale... jakoś nie mógł. I wiedział przecież, że to mogło oznaczać po prostu powrót Karina. Więc musiało już minąć wiele dni...
Tylko czemu nikt... czy to możliwe, że po prostu dali za wygraną? Możliwe... tak...
Wyciągnął ostrożnie dłoń, dotykając jego włosów. Na chwilę zawisła w wahaniu, ale potem jak najlżej pogłaskała tę potarganą trochę głowę. Nie wiedział, kiedy on zasnął, wyglądał na takiego zmęczonego... Nie chciał go zbudzić. Z drugiej strony nie było mu tak chyba zbyt wygodnie... Uśmiechnął się lekko, nachylając się z wysiłkiem i ledwo odczuwalnie całując jego skroń. Mimo wszystko czuł się jeszcze bardzo słaby. Widać Karin wolał, żeby nie obudził się zbyt szybko... Chyba nawet wiedział dlaczego. Zacisnął powieki, ostrożnie kładąc się z powrotem na boku i wtulił twarz w poduszkę, już jednak nie zamykając oczu. Wolał na niego patrzeć, tak długo... Ciekawe, czy w ogóle się kładł, on chwilami jest uparty jak dziecko... Wcale by się nie zdziwił, gdyby on tu siedział tak bez ruchu nawet cały ten czas, niezależnie od tego, ile on trwał. No, może trochę przesadzał, ale... pewnie niewiele. Wyspać się w każdym razie raczej nie zdążył, nawet jeśli kilka razy przysnął w tej niewygodnej pozycji.
Przysunął się odrobinę bliżej, lekko dotykając ustami jego nosa, a potem policzka i odgarnął spadające mu na oczy włosy. Nie pamiętał już, kiedy patrzył na niego z aż tak bliska. Dawniej zaczynał się w ten sposób każdy dzień... To dziwne, że tak długo bez tego wytrzymał.
Przysunął się jeszcze trochę bliżej, teraz niemal tak, że stykali się nosami i mimowolnie się uśmiechnął; nie wytrzymując już, dmuchnął mu lekko w twarz, a on zmrużył mocniej powieki, budząc się niemal od razu i nagle spojrzeli sobie prosto w oczy, milknąc w znieruchomieniu na długą chwilę.
- Avae... - wykrztusił w końcu tylko, odruchowo wyciągając do niego rękę, ale cofnął ją, prostując się powoli.
- No co? - spytał szeptem, przymrużając lekko powieki, ale on odwrócił wzrok, przygryzając tylko wargę.
- Dobrze się czujesz? Nie... nie boli?
- Nie... Teraz nie... - uśmiechnął się, patrząc na niego. - Tak jest... dobrze. Tylko... - Wyciągnął z pewnym trudem dłoń, zwracając jego twarz ku sobie. - Wolę tak... - poprosił łagodnie, przyglądając mu się. Westchnął cicho, muskając opuszką palca jego przymknięte powieki. - Dziękuję, Nissi - szepnął ciepło, delikatnie dotykając jego policzka.
- Za co? - spytał zdławionym głosem, nie uchylając powiek.
- Uratowałeś mnie...
- To nie ja cię uratowałem, tylko Karin - sprostował sucho, spoglądając na niego w końcu. - Nie wyszedłbyś z tego, gdyby nie on. Ja... jak zwykle...
- Nie... - Pokręcił nieznacznie głową. - To nie Karin tam po mnie poszedł. Tylko ty. To ty nie bałeś się mnie im wyrwać, sprzeciwić się sam jeden wszystkim wokół. To ty broniłeś mnie przez cały czas. I to tobie zawdzięczam życie. A zostałem tu... dla ciebie. A nie dlatego, że musiałem, bo cudza moc sprowadziła mnie na ziemię. Chciałem zostać. I wiedziałem, że nie mogę cię opuścić... - Ujął pomału jego dłoń, patrząc na niego ciepło, ale Nissyen milczał, wpatrując się w niego tylko. - No czemu tak patrzysz? - wyszeptał łagodnie.
- Avae... - powiedział bezsilnie, przymykając powieki.
- Co, Nissi... - Pieszczotliwie przesunął palcem po wnętrzu jego dłoni. - No co...
- Ja tylko... - Przygryzł lekko wargę, odwracając twarz w bok. Avae uniósł się trochę, wspierając o poduszkę i wyciągnął do niego rękę, delikatnie pocierając kciukiem jego policzek. Westchnął cicho, czując wilgoć, która spłynęła mu na dłoń.
- Spójrz na mnie... - poprosił cicho. - No spójrz, Nissi, proszę...
- Avae... - Nachylił się nieznacznie ku niemu, patrząc mu ze smutkiem w oczy i nieco drżącą w wahaniu dłonią ujął jego wciąż zmęczoną trochę twarz. Chłopiec przymknął powieki, nie odzywając się przez chwilę, ale potem spojrzał na niego z przechyloną odrobinę głową.
- Nie przytulisz mnie? - uśmiechnął się lekko. - Chodź, nie bądź taki... - Zamknął znów oczy, czując obejmujące go ramiona, które przygarnęły go delikatnie, ale od razu tworząc ciepło i spokój, za którymi tak się stęsknił. Oparł brodę na jego ramieniu, wtulając się z całej siły w jego ciało.
- Jak to dobrze... - wyszeptał. - Jak dobrze, że już... tego wszystkiego nie ma...
- Na pewno jest w porządku? - spytał ostrożnie, pieszczotliwie przesuwając dłonią w jego włosach. - Może chcesz...
- Cii, mam wszystko, czego trzeba. Nie martw się... - Otarł się o jego policzek, szukając po omacku jego dłoni i mocno splatając ją z własną. - Nissi... Ja... muszę coś... tobie powiedzieć...
- Co, koteńku... - Pocałował go w skroń, odsuwając się odrobinę i patrząc mu w oczy.
- Wiem, że... ostatnio... Chcę, żebyś wiedział... - Przymknął powoli powieki. - Kocham cię. Naprawdę... Po prostu się pogubiłem, ale... to już minęło. Prawdę mówiąc, to byłbym bezczelny, gdyby nie minęło.
- Avae... - szepnął błagalnie, kręcąc lekko głową.
- Wiem, kochanie... - Pogładził go delikatnie po policzku. - Ale to nie jest tak, naprawdę... Nie o to chodzi... Po prostu tam... - Ukrył twarz na jego piersi, przymykając oczy. - Tam... czułem, że cię kocham, że cię potrzebuję, że chcę, żebyś po mnie przyszedł, pomógł mi, przerwał to... i wiedziałem, że nie możesz... i nie wiedziałem... jak ci powiedzieć, przekazać, że ja... że cię kocham i wiem... że nie możesz przyjść. A potem ty przyszedłeś - skończył zduszonym szeptem, nie walcząc już ze łzami, które spłynęły mu kolejno po obu policzkach.
- Malutki... - Pogłaskał ostrożnie włosy, nachylając się, żeby je pocałować. - Już... już, kochanie śliczne... Nie płacz.
- Wolę płakać... - wykrztusił. - Wolę płakać... z tobą. Nissi, ja... chcę się ukryć... przy tobie... Jak kiedyś, tak jak zawsze... Teraz ostatnio... Nie było mi z tym dobrze, wcale nie... Ale nie umiałem inaczej. Myślałem nawet, że już... Ale to nic, już nic nie będzie, jest dobrze... Ja wiem, że... to co wtedy...to co wtedy... Zrobiłeś mi krzywdę. Nienawidziłem tego w tobie... nienawidziłem tego, co zawsze się w końcu musi z tobą stać... Ale teraz? Co ja mam myśleć teraz? Nie uratowałbyś mnie, gdyby nie to... I tak byś tam przyszedł, spróbowałbyś, wiem... ale gdyby nie to... nic byś nie mógł zrobić. Najwyżej dać się zabić... Oni dostrzegli w twoich oczach "obcość bogów", tak ładnie to... nazywają... gdyby jej tam nie było... zabiliby cię. Więc co ja mam teraz myśleć, Nissi? Co? No powiedz mi...
- I tak ci nie pomogłem... - wyszeptał. - Nie wiedziałem co zrobić. Nawet o tym nie myślałem.
- Poczekałbym tak długo jak trzeba - uśmiechnął się, przymykając oczy. - Gdybym miał umrzeć, umarłbym nawet gdybyś opatrzył mi rany. Przestań pleść głupstwa, Nissi... - Pocałował go lekko w policzek. - Co by mi pomogło, gdybyś mnie im nie odebrał? Nawet Karin byłby bezradny wobec martwego ciała. Nie umie wskrzeszać. Czy ty musisz na siłę wynajdywać sobie powody, żeby się dręczyć? Nie bądź niemądry, uparciuchu jeden... - Otoczył ramionami jego szyję, przyciągając go mocniej do siebie. - Mój kochany, kochany, nieznośny... jak ja się za tobą stęskniłem...
- Dzieciaku... - westchnął tylko, całując go we włosy.
- Nie bądź smutny... - powiedział mu cicho w samo ucho. - Nie smuć się, już wszystko... będzie dobrze. Będziesz ze mną, nic się nie stanie...
- Dawniej też tak mówiłeś... - Uśmiechnął się niewyraźnie, głaszcząc powoli przytuloną do siebie głowę.
- Ale to już nieważne... Nie możesz tego zrozumieć? - spytał zmęczonym tonem. - Nie chcę... żeby to wszystko nadal... Zapomnijmy o wszystkim... i już.
- I już? - prawie się roześmiał, łaskocząc go lekko w kark. Avae poruszył się niespokojnie, wymuszając przesunięcie dłoni i znów ocierając się o jego policzek.
- Tak. I już - mruknął. - Nie kłóć się ze mną... bo się będę gniewać.
- Nie gniewaj się, myszeńko, nie trzeba. Rozumiem... po prostu... trochę się boję...
- Znowu? - westchnął.
- Jak nigdy przedtem... - Przymknął oczy.
- Dlaczego?
- Bo teraz mam... poczułem... coś niemal jak... jak nadzieję...
- Nadzieję? - uśmiechnął się niepewnie, odsuwając się odrobinę i patrząc na niego.
- Mój Avae... - Pogłaskał jego policzek, przytulając go do siebie z powrotem. - Nadzieję... Tak chciałbym... żeby mogło tak być... chociaż tak, kochanie moje... Nigdy już nic by ci nie groziło... Ja wszystko... wszystko pamiętam jak przez mgłę, a z tego, co było między procesem, a tą chwilą, kiedy już niosłem cię w ramionach, a ty się do mnie odezwałeś... niemal nic. Ale... ale tym razem, choć to przyszło... kochałem cię. Nie wiedziałem zupełnie nic i o niczym, ani o nich, ani o tobie, przynajmniej do kiedy nie nazwałeś mnie po imieniu... ale cię kochałem. Gdyby to tylko... gdybym ja mógł wiedzieć, że... Avae, gdyby tylko już zawsze tak było... - wyszeptał mu we włosy.
- Będzie tak... - powiedział spokojnie, z zamkniętymi oczami przesuwając dłoń po jego twarzy i policzku, a potem gładząc lekko sam kącik ust. - Będzie.


Uśmiechnął się, dostrzegając na poduszce niewielki kwiat. Codziennie tak zaczynał się dzień, ale zawsze to było równie miłe. Jeden z niezliczonych przejawów "spóźnionego prezentu urodzinowego", który z racji tego właśnie, że był spóźniony miał być absolutnie wyjątkowy i bardzo długo trwać. Może od razu do końca życia? spytał z bezpieczną kpiną, A czemu nie?, usłyszał i przypomniał sobie, że można czuć się bezpiecznie inaczej.
No cóż, swoje urodziny spędził nieprzytomny, widać takie już było przeznaczenie i na zawsze miał to pozostać jego pechowy dzień... Z drugiej strony... pewnie trochę przesadzał.
Zrobił się jakiś neurotyczny i trochę go to denerwowało. Dziwił się, że on miał do niego cierpliwość, ale jemu teraz chyba w ogóle nic, co wiązało się z nim, nie było w stanie przeszkadzać. Ale jemu samemu to przeszkadzało. Czuł, że zasklepia się jak jakiś średnio smaczny skorupiak i nic nie mógł na to poradzić. Nie umiał się zdobyć nawet na to, żeby wyjść z pokoju. Nikt go za to ani nie krytykował, ani na to nie narzekał, Nissyen wszystkie te asekuranckie prośby kwitował tylko czułymi pocałunkami i miękkim "Jak chcesz, moje kochanie."
Kalla z własnej inicjatywy przekształciła się w ich osobistą służącą, robiąc za niego wszystko, co wymagało ruszenia się z miejsca i nikt się do tego nie wtrącał. Ani Altea, której była podwładną, ani Sheat, który był jej właścicielem, a jego przecież nie znosił.
W ogóle znikąd jak dotąd nic przykrego go nie spotkało... Z jego powodu Lahr znalazł się na wygnaniu, a Altea była u niego kilka razy, nie wspominając o tym nawet słowem i odnosząc się do niego milej niż kiedykolwiek, tak samo zresztą jak Safira, która wróciła trochę później. Razem z Ranon. Niechętną, niemal zawsze traktującą go jak najformalniej Ranon, która teraz wpadała jak wicher, plotąc dyrdymały, poprawiając firanki, od niechcenia zostawiając mu coś z ogrodów i znikając po przymilnym puszczeniu oka.
Co prawda zjawiali się u niego wyłącznie ci, których tu nie było, którzy niczego wspólnego z tym, co się stało, nawet bierności, nie mieli. Nie miał pojęcia, co myślą pozostali. I nie miał pojęcia... jak by się poczuł, gdyby ich zobaczył...
I nie wychodził. Wolał nie wiedzieć.
Nie czuł się z tym aż tak źle... samotnie. Może tylko czasami. Nissi starał się być z nim niemal przez cały czas i czym tylko mógł, zajmował się tutaj, ale... nie zawsze to przecież było możliwe. Czasem nie było go niemal przez cały dzień. Ale i wtedy nie był nigdy zbyt długo sam, bo tych kilka osób jednak go odwiedzało, a mały, miły, naddobry Karin przesiadywał u niego co najmniej kilka godzin, troskliwie, trwożliwie... Maskując pogodą przerażenie, bo wiedział doskonale, jak bardzo to dobre, ufne stworzenie przeraziło się tym, co zaszło. W końcu część jego wielkiego marzenia legła w gruzach... Nie udało się zatrzymać kręgu przemocy i krwi, które trawiły tę ziemię. Już samo odebranie tej czystej, promiennej nadziei i miłości temu kochającemu wszystkich wokół dziecku było zbrodnią... Czemu to właśnie musiały być - złudzenia? No dlaczego? Tylko dlatego, że wymagały zbyt wiele?
Ale dla niego Karin się starał i dzięki temu sam czuł się coraz lepiej, jednocześnie naprawdę pomagając i jemu. Cudownie było mieć ludzi, na których zawsze mógł liczyć... Nie miał pojęcia, jak zdołałby to przetrwać, gdyby znów był ze wszystkim sam. Nie wiedział, jak zdołałby zasnąć, nie mając w kogo się wtulić, skoro zawsze przed zaśnięciem widział...
Teraz rozumiał go lepiej niż kiedykolwiek.
Wstał powoli, ścieląc za sobą łóżko i dopiero potem się ubierając. Usiadł przy stole, zapierając się o niego kolanem i kołysząc lekko na krześle. Nie uśmiechało mu się znów samotne siedzenie w pokoju... Wiedział, że prędzej czy później ktoś do niego przyjdzie, ale... Powinien w końcu przestać się zachowywać w taki sposób. Jak długo można się przed wszystkimi ukrywać? Kiedyś i tak będzie musiał stawić im czoła... Ostatecznie to nie on w tej całej bajce zrobił coś złego, więc czemu to on miał wszystkich się bać i schodzić każdemu z drogi? Nie, nie było do tego żadnej racji. Poza tą właśnie, że jednak się bał... że nie chciał za nic wpaść na kogoś z nich.
Ale skoro uznał już, że kiedyś to się musi skończyć... to czemu właściwie nie dziś? Nie musiałby przecież... iść od razu gdzieś daleko, tam, gdzie pełno ludzi, po prostu... po prostu mógłby choć spróbować wyjść w końcu na korytarz i zrobić choć kilka kroków... tam, na zewnątrz, gdzie nie czuł się tak bezpiecznie jak tu. A może nawet... może nawet spróbować naprawdę dokądś pójść, ostatecznie o tej porze było w tych rejonach pałacu raczej pustawo. Może nawet na nikogo by nie wpadł po drodze, bo to... jednak wolałby chyba odłożyć na trochę później. Nawet jeśli to było tchórzliwe.
Spojrzał na drzwi i przyglądał im się przez chwilę; westchnął w końcu i wstał, podchodząc i zawieszając dłoń na klamce. Uśmiechnął się sam do siebie, trochę zajmie to odbudowywanie choć względnej pewności siebie. Ale ostatecznie czy wahania muszą koniecznie świadczyć o czymś złym? Dlaczego miałby i tego się wstydzić? Oni... się nie wahali...
Przymknął powieki i ostrożnie nacisnął klamkę, niepewnie uchylając drzwi. Wyszedł na zewnątrz, ale po chwili cofnął się do pokoju, nie zamykając ich jednak za sobą. Spojrzał przez ramię na równo zasłane łóżko i cały ten absolutny porządek. Westchnął, kręcąc lekko głową i wyszedł na korytarz, trochę zbyt mocno zatrzaskując za sobą drzwi. Znów przymknął oczy i powoli zaczął iść korytarzem, czując się trochę tak, jakby naprawdę był niewidomy i podniesienie powiek w niczym by nie pomogło.
Zatrzymał się po kilku krokach i rozejrzał pomału po pustym, ciemnym korytarzu. W Helmand zawsze tak było. Ciemno. Za mało okien. Karin wymiauczał jakoś, żeby można to było z wiosną trochę przebudować, ale cóż... teraz pewnie trochę się to przesunie, Zgromadzenie i w ogóle...
No właśnie, Karin. Karin mieszkał blisko. I po trasie stosunkowo bezpiecznej. Zawsze to jakiś cel, wtedy to ostrożne przejście przez korytarz nie byłoby takie... desperackie. Ha, niezłe określenie. Ale obecnie niemal wszystko co robił sam czy też z całkowicie własnej inicjatywy było albo trwożliwe albo desperackie. Albo i takie i takie. Cóż.
Ruszył znów pomału, czując wszystkimi zmysłami nawet najbłahsze drgnięcie powietrza. Ciepło, dźwięk, ruch... wszystko teraz zdawało się wrogie, jeśli nie pochodziło ze znanego źródła... Ale przecież tu nie mogło być niczego obcego, po prostu nie mogło. Zresztą nie tylko obcego, po prostu - niczego. Naprawdę zrobił się neurotyczny. I to nie było łatwe do zwalczenia. Nawet do walczenia...
A jednak znalazł się w końcu u celu, choć to, czego najbardziej się obawiał, nie stało się wcale, nie spotkał nikogo. Szczęśliwie... bądź nie... Nie, chyba jednak na to nie był jeszcze gotowy, lepiej, że tę pierwszą, no cóż, w obecnych warunkach - wyprawę - odbył zupełnie bezboleśnie.
Zmierzył drzwi dość krytycznym spojrzeniem. Skoro już tu dotarł, mógłby wejść i porozmawiać z Karinem, poczuć, że naprawdę dokądś poszedł, że jakoś to wszystko w końcu przezwyciężył, przynajmniej w pewnym stopniu. Tyle że Karin nie mieszkał tu przecież sam, obaj tu mieszkali. Nie był pewien, czy ma ochotę wpaść akurat na niego przy pierwszym kontakcie z ludzkością. Fakt, że on akurat nic mu przecież teraz nie zrobił i nawet stanął po jego stronie, hm, powiedzmy po stronie prawa, porządku, zasad... i Karina. Ale zawsze.
Mimo to, takie spotkanie nie wydawało mu się w tym momencie szczytem przyjemności... Ale cóż, ostatecznie postanowił dziś być znów odważny, przynajmniej chwilowo. I co takiego złego mogłoby go w końcu spotkać? W najgorszym przypadku newralgiczne skrzyżowanie się spojrzeń, chwila niezręcznego milczenia i tym podobne. Do czego to podobne, żeby i tym się przejmować? Przecież będzie musiał nieraz znieść gorsze rzeczy. Najwyższa pora się choć trochę otrząsnąć i na nowo nabyć jako taką odporność, stał się bezbronny i wrażliwy na rany jak żółw bez skorupy. Nie można tak przetrwać całego życia, licząc tylko na jego pomoc, nawet jeśli jemu to naprawdę nie ciążyło. To było... potworne, ale... minęło. Trzeba nauczyć się żyć normalnie raz jeszcze, trudno... choćby miało być ciężko. Kiedyś to musiało nastąpić... Tak już po prostu jest...
Westchnął i uśmiechnął się blado, a potem zapukał, ale nikt nie odpowiedział; z wahaniem nacisnął klamkę. Drzwi były otwarte, więc koniec końców zdecydował się wejść. W pierwszym pokoju nie było nikogo, ale choć ten wykształcony niedawno zmysł natychmiastowych uników podpowiadał mu szybkie wycofanie się w bezpieczniejszy rejon, zbliżył się do przejścia łączącego ten pokój z następnym.
Zawahał się w progu, dostrzegając Althi, ale ona nie podniosła nawet wzroku znad wykańczanej delikatnym haftem serwety, więc wszedł cicho dalej, rozglądając się niepewnie.
- Karin... podobno mnie szukał... - odezwał się niemal szeptem, przygryzając lekko wargę.
- Jest w sypialni - odpowiedziała spokojnie. Musiała wiedzieć, że to kłamstwo. Musiała. Naprawdę mógłby wymyślić coś inteligentniejszego... Jakie problemy ze znalezieniem go mógł mieć Karin, skoro zawsze siedział w pokoju? Chociaż skoro teraz wyszedł to... Ale przecież było tak rano... Karin najpewniej wcale jeszcze nie wychodził. Okropne, czemu tak przy niej zawsze durniał? - Czeka na ciebie - usłyszał i zaczerwienił się. No to już była złośliwość...
- To... pójdę do niego... - rzucił resztkami sił, niemal wpadając w drzwi sypialni, gdzie chłopak w lekko posmutniałym zamyśleniu wyrównywał fałdki na narzucie łóżka.
- Avae? - powiedział na jego widok z tak zaskoczonym, zdumionym, prawie wystraszonym zdziwieniem, że poczuł chęć, żeby go udusić, ale westchnął tylko, zamykając za sobą drzwi.
- Dzięki, Karin, dzięki... - wymamrotał. - Nikt nie umie wkopać tak dokumentnie jak ty...
- Co zrobiłem? - Usiadł na łóżku z przestrachem w oczach, więc pozostało już tylko się uśmiechnąć i zmaltretować mu włosy.
- Nic... Nic, ja jestem beznadziejny. Tyle... - Siadł obok niego, przymykając oczy.
- Ale co się stało, że...
- Że przyszedłem? Czy że wyszedłem? - spytał z niemrawym uśmiechem, wciągając bose stopy na łóżko.
- Nie gniewaj się, ja tylko... - poprosił łagodnie.
- Nie gniewam się, głuptasie - westchnął, powoli kręcąc głową. - Po prostu pomyślałem, że... i tak nie mogę tam siedzieć bez końca... Pomyślałem, że tu przyjdę, bo... - zawahał się.
- Bo to blisko, wiem - dopowiedział cicho. - Dobrze zrobiłeś, porozmawiamy sobie, całkiem nic nie mam do roboty... - uśmiechnął się, przechylając lekko głowę.
- Przecież masz gościa... - mruknął, zerkając w stronę drzwi.
- Gościa? - zdziwił się chłopiec.
- Althi tam jest... - Spojrzał na niego trochę zbity z tropu.
- Althi? A, tak, przychodzi do nas rano ze swoim szyciem. No wiesz, Inapan nie ma, Rhode też pojechał teraz do Robore, nie chce siedzieć u nich sama. Ale u mnie jej nie było, pewnie myślała, że śpię - uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Powiedziała mi, że na mnie czekasz. - Przymknął oczy.
- Jak to czekam, przecież nie wiedziałem, że przyjdziesz? - Zatrzepotał rzęsami w nieświadomej niewinności zupełnie małego dziecka.
- Nieważne... - mruknął. - Zapomnij.
- Nie rozumiem, o co tobie chodzi... - westchnął z niezadowoleniem, ale uśmiechnął się, ciągnąc go lekko za włosy. - Hej, rozchmurz się... Nie bądź taki smutny...
- Ty też jesteś...
- Ja? - szepnął. - Nie... to tylko... Może trochę... - Przymknął oczy. - Myślałem... o tym wszystkim... No bo wiesz... Sheat będzie dzisiaj... wysyłał ludzi do przywódców.
- Myślisz, że posłuchają? - uśmiechnął się niewyraźnie.
- Nie wiem... Ale ostatecznie rebelianci są w naszym więzieniu, mamy poparcie armii granic... Poza tym wczoraj dostaliśmy wiadomość z Norden, porozumieli się z Sinaia, Sive, Amsted i Tevere. No i teraz największe siły są po naszej stronie. Poza tym... Kasandra jest przecież z Tevere, a Ade jest jej siostrą... i mimo to zgadza się z naszymi propozycjami co do Zgromadzenia.
- To jeszcze nie znaczy... że wszyscy to potem przyjmą - westchnął.
- Zobaczymy - skwitował, wzruszając ramionami. - Nie trzeba za wcześnie postanawiać, z których postulatów się zrezygnuje... W takich negocjacjach trzeba być twardym.
- Twardy Karin... - Avae smakował przez chwilę zestawienie. - Interesujące...
- Uch, ty... - Szturchnął go delikatnie. - Nie drocz się ze mną. Prawdę mówiąc to w tej sytuacji nie za bardzo wyobrażam sobie kompromis. Nie mówimy o niczym więcej niż trzeba.
- Nie wiem... czy mnie to obchodzi Karin... - wyszeptał, odwracając wzrok. - Pewnie powinno... ale nie wiem.
- Rozumiem...
- Naprawdę? - spytał z westchnieniem, spoglądając na niego znowu. Karin otoczył go ramieniem i lekko potarł nosem o jego policzek.
- Tak. Tak, chyba rozumiem... - Pocałował go w skroń i pogłaskał po włosach, przechylając lekko głowę. - Ale to nie ty się tym powinieneś zająć... Tylko my wszyscy. Ty musisz... poczuć się lepiej. To jest najważniejsze.
- Milutki jesteś... - uśmiechnął się. - Śtiaśnie baidzio, jak powiada Zilla.
- A ty sobie wiecznie ze mnie żartujesz... - westchnął. - Ale to nic. Żartuj. Cieszę się, że... - zawahał się.
- Że mogę? - Przymknął oczy, obejmując kolana ramionami. - Z wami tak... - ucichł na chwilę. - Ale boję się... co będzie... potem...
- Będzie dobrze, nie martw się... - powiedział łagodnie. - Dasz sobie radę. A my... zajmiemy się całą resztą. Już nigdy się... coś takiego nie może zdarzyć. Nigdy... - Zacisnął dłonie w pięści.
- Myślisz, że zgasisz w ludziach głód krwi? - uśmiechnął się. - Nie sądzę, Karin...
- Niemal wszystkiemu można zapobiec. Jeśli się bardzo postarać... - westchnął cicho. - Zlekceważyliśmy wiele rzeczy... Ten błąd nie może się powtórzyć. Nigdy więcej... - zamilkł na chwilę i przyjrzał mu się z wahaniem. - Wiesz... słyszałem, że ona... - urwał.
- Ona? - spytał bez zainteresowania.
- Kasandra... Słyszałem, że ona była zakochana w mężu Ade, no wiesz, tym, który zginął - powiedział cicho, patrząc na niego niepewnie. - I była wściekła, że siostra nie pomściła jego śmierci.
- Jak to nie pomściła? - Wzruszył ramionami. - Przecież to ona zabiła wtedy Sunde.
- No tak, ale... chodziło o to, że zgodziła się na darowanie tych wszystkich kar śmierci. Uważała, że Artrun by się na to nie zgodził, że on by nie pozwolił, żeby wszystkim to uszło na sucho. Zwłaszcza Lin Tevere... No wiesz, Caurze, Rize, Kase... wszystkim. To, że Ade zgodziła się na darowanie wyroków śmierci uznała za zdradę Artruna.
- Naprawdę myślisz, że to jedyny powód? - uśmiechnął się blado.
- Nie, nie sądzę, ale...
- Kto wie... Taka mała, słaba dziewczynka... - Przymknął powieki, przytulając policzek do ramienia.
- Kasandra? - westchnął z goryczą. - Jak dla mnie to była aż zbyt silna. To...
- Czarownica? - zaśmiał się krótko. - Uważaj. Mnie ogłaszali demonem. Sam się nim... ogłaszałem. Głuptas. Chłoptaś był ze mnie, Karin... Straszny chłoptaś... - Popatrzył na niego smutno.
- Z ciebie? - Pokręcił głową. - Jakoś mi się nie wydaje.
- No to powiedzmy... że czasami... - Zmrużył powieki, spoglądając na niego przekornie. - Dobre z ciebie jest stworzenie. Aż nieprzyzwoicie...
- Pleciesz chwilami, wiesz? - prychnął cicho, poprawiając się i oparł nogi o słupek od baldachimu, wspierając się o niego plecami.
- Akrobacje, akrobacje... A ja się wyrywałem na doradcę, hm... Co wy...
- Najwyraźniej dochodzisz do siebie... - mruknął zgryźliwie chłopiec. - Złośliwość ci wraca. Więcej cię nie będę pocieszać. Już ci nie trzeba.
- Widzicie go... już się znudził... - Pokręcił z dezaprobatą głową. - Ale wiesz co... - uśmiechnął się. - Może naprawdę... już aż tak... nie trzeba. Lepiej się czuję... Może to dlatego, że w końcu się odważyłem wyjść.
- Cieszę się... - szepnął, ujmując delikatnie jego dłoń. - Tak mi przykro, kiedy tylko się tak smucisz... Musi być znów dobrze. Będzie. Zobaczysz...
- Wiem... - uśmiechnął się lekko. - Wiem, co chwilę mi to w końcu powtarzacie...
- Yhm... Wiesz, Avae... Cieszę się, że się pogodziliście...
- Aha... A powiedz: A nie mówiłem?
- A nie mówiłem? - spytał ze śmiechem.
- Mówiłeś! - Przekręcił się lekko, dając mu pstryczka w nos.
- Ała... - zamruczał chłopiec, patrząc na niego z pretensją. - Niedobry jesteś... wiesz?
- Wiem... Tyle że w moim przypadku to należy do zalet - wyjaśnił z uśmiechem.
- A masz w takim razie choć jedną wadę?
- Twoi przyjaciele uważają, że dużo... - szepnął, poważniejąc nagle. Karin obrócił się, patrząc na niego ze smutkiem. Z Avae nie było teraz łatwo... Chwilami zdawało się, że wszystko jest już normalnie i nagle jakiś drobiazg znów przywracał to jego ciche przygnębienie. Ostatecznie dziwne to nie było. Dziwne było raczej to, że wciąż miał tyle siły, żeby nie być takim przez cały czas i próbować wracać do zwykłego życia.
- Avae... - Klęknął na łóżku, lekko gładząc kciukiem jego policzek.
- Nic... - Przymknął oczy, uśmiechając się niewyraźnie. - Tak mi się tylko... powiedziało...
- Jeśli oni puszczą to tej jędzy płazem, to zrobię taką awanturę, jakiej Helmand nie widziało - mruknął impulsywnie.
- Chyba warto by było to zobaczyć... - zaśmiał się, spoglądając na niego, ale odwracając wzrok niemal od razu.
- Nie jestem twoim wrogiem, głuptasie... - Ścisnął lekko jego dłoń. - Zresztą i tak widzę. Nie przejmuj się...
- To tylko tak... z przyzwyczajenia... - Podniósł głowę, wpatrując się w baldachim. - Nie sądzisz, że moja prababka miała dziwny gust?
- Absolutnie nie - zaprzeczył z powagą. - Powiedziałem mu, że Kasandra też powinna być w więzieniu - wypalił.
- Czemu? - spytał cicho.
- Bo nie rozumiem, dlaczego ma mieć względy. - Wzruszył ramionami.
- Kasandra jest kobietą, głuptasie.
- Kallę wtrącili do więzienia.
- Oni. Oni, Karin. Nie popadaj w konflikty z powodu takich bzdur... - westchnął, patrząc na niego ze zmęczonym uśmiechem. - Jak dla mnie Kasandra może mieć do dyspozycji nawet cały pałac. Nie obchodzi mnie to. Nie mścij się za mnie, głuptasku... Nie trzeba, naprawdę. Będziesz miał tylko przykrości, a tego nie chcę.
- Nie chodzi o zemstę... - Przymknął oczy. - Ale przykro mi po prostu, że po tym wszystkim.... po tym co... że się ją co chwilę faworyzuje. To niesprawiedliwe.
- Trudno... Czasem tak już jest - uśmiechnął się. - Nie da się zmienić niektórych rzeczy.
- Ale się powinno. Kasandra to...
- Rozmawiacie o mnie, słoneczka? - dobiegło od drzwi. Karin obejrzał się szybko i zmarszczył brwi na widok kpiąco uśmiechniętej dziewczyny; spojrzał na Avae, ale on odwrócił głowę, wpatrując się z uporem w ścianę.
- Kasandra... - szepnął chłopiec, przymykając oczy. - Co tu robisz? Kto pozwolił ci...
- Spokojnie, chłopcy są na korytarzu... przez okno raczej nie ucieknę, co? - roześmiała się. - Myślisz, że umiem latać, śliczny chłopczyku? - Nachyliła się ku niemu z przymrużonymi powiekami i filuternie przekrzywioną głową.
- Czego chcesz? - spytał oschle.
- Hm, nie ja, twój kochanek. On mi rozkazał się tu stawić, nie moja wina, że najwyraźniej skrewił. No to jak, żabciu, zawołasz go? - uśmiechnęła się przekornie. Karin przygryzł wargę i zerknął kątem oka na milczącego Avae, który wciąż wpatrywał się nieruchomo w ścianę.
- Boisz się, że zamienię w sowę twego przyjaciela? - Usiadła w fotelu, opierając łokcie na oparciach i łącząc dłonie. - Z tego co wiem, to on jest diabłem wcielonym, a nie ja.
- Polemizowałbym - mruknął chłopiec.
- Cięta kruszyna... - roześmiała się. - Szybciej go przyprowadzisz, szybciej sobie pójdę. Ja się nie mogę rozbijać po pałacu w poszukiwaniu waszego wodza. I nawet mi się nie chce...
- Poczekasz na mnie, Avae? - spytał cicho, wstając powoli.
- W porządku, Karin, nic się nie dzieje - odpowiedział spokojnie, wzruszając ramionami.
- Zaraz wrócę... - rzucił w drzwiach przez ramię, patrząc na nią chłodno. Kasandra uśmiechnęła się lekko, odchylając się bardziej w tył i opierając plecami o fotel.
- Drętwa atmosfera... Chyba wam przerwałam w złym momencie.
- Nie przejmuj się, nie rozmawialiśmy o niczym interesującym. - Przeniósł nogi na ziemię, wstając z łóżka.
- W kontekście mojego pytania przy wejściu, twoja uwaga jest nieco nieuprzejma. - Zmrużyła powieki Kasandra.
- Nigdy nie słynąłem z uprzejmości. - Podszedł do okna, opierając się ramieniem o jego brzeg i patrząc na zewnątrz.
- Nie wspominając już o fakcie, że jesteśmy wrogami...
- Wrogami? Chyba już nie... Wojna skończona. Zastanawiam się tylko, czy któreś z nas cokolwiek wygrało.
- Może i racja... - westchnęła, przytulając policzek do fotela. - Chyba powinnam cię przeprosić, co?
- Mnie? A to dobre... - zaśmiał się cicho, przytrzymując się dłońmi parapetu i wychylając na zewnątrz. Nikt z tych tam ludzi w dole nie podnosił wzroku. Nie pamiętał, czy dawniej też tak było... Ale czy mogło kogokolwiek obchodzić, co mógłby zobaczyć, patrząc tu, w górę? Dlaczego?
Dziwnie było na to patrzeć, na nich... Widzieć ich. Nie, teraz znów nie wyobrażał sobie, jak kiedykolwiek mógłby tam zejść, przejść między nimi, spojrzeć w twarz z bliska... Jak wiele czasu minie, zanim zdoła to zrobić?
- Masz do mnie żal?
- Nie. Tak bym tego nie nazwał... - Cofnął się i odszedł od okna, nie spoglądając na nią.
- Ale mnie naprawdę jest przykro, że tak się stało... - powiedziała cicho, przyglądając się jego krokom. Avae podszedł do drzwi, zatrzymując się na moment i siadając na stojącym tam sekretarzyku. Przymknął powieki, odchylając się w tył i opierając głowę o ścianę.
- Przykro... - szepnął po chwili.
- A co mam powiedzieć?
- Nie ma znaczenia, co powiesz. Ważniejsze... dlaczego... Żal ci przelanej krwi? - uśmiechnął się do siebie. - Akurat teraz?
- Nie... Po prostu... - Zamknęła oczy, poprawiając powoli włosy. - Myślę, że nie kłamałeś. Przepraszam.
- Myślisz, że mnie obchodzi twoje przepraszam? - spytał trochę kpiącym tonem.
- Tak. Myślę, że ciebie tak - powiedziała z namysłem. - Dlatego to mówię.
- Masz rację. Obchodzi... - Uderzył piętami o mebel, wymuszając jej spojrzenie. - Ale nie wiem, czy to jest najważniejsze.
- A co? - Zmarszczyła brwi.
- To jest ważne dla mnie... że tego nie zrobiłem. Ale dla ciebie? - Spojrzał na swoje dłonie, łącząc kolejno palce. - Czy to, czy byłem winny czy nie, ma aż takie znaczenie?
- Dla mnie ma - powiedziała sucho.
- Naprawdę? Zabijanie to zabijanie... A takie... Nie, Kasandro, nie... - westchnął, przymykając oczy. - Nie można żyć spokojnie, jeśli chciało się dla kogoś takiej śmierci. Nieważne, kim ten ktoś był...
- Ja tylko oskarżałam... - Wzruszyła ramionami. - Nie ja wydałam wyrok.
- Płakałaś? - uśmiechnął się do siebie.
- Co? - spytała zaskoczona.
- Mówiłem ci... żebyś nie płakała. Ale wiedziałem, że nie posłuchasz...
- Nie martw się, nie płakałam - powiedziała chłodno.
- Płakałaś... Nie twierdzę, że tam... Ale sama na pewno... Bo ty.... dziewczynko, ty nie mogłaś widzieć czegoś takiego... Nie w Tevere, nie przy tym wiecznie zajętym Sunde, nie przy tej nielubiącej tracić czasu Caurze, nie przy znudzonym Rize, nie przy obojętnym Kase, nie przy tępej Milient, całej tej niepojętnej zgrai... Nie w tej waszej pośpiesznej drodze, miecze, powrozy, co tam jeszcze było?... Ja widziałem śmierć Anthe... Nie, nie śmierć... początek... Z okna. Za... bawne... Akurat przy tej śmierci... akurat wtedy nie miałem nawet biernego udziału, a wy... Szaleńczo zabawne...
- Powiedziałam ci już, że...
- Byłem zobojętniały jak kukła, drwiący i gotowy na śmierć, czekałem na nią, jakbym stracił rozum... - przerwał jej monotonnym tonem. - Było mi wtedy wszystko jedno, ale wciąż się miałem za silnego, twardego, zahartowanego w oparach krwi... Leżałem na łóżku, leżałem, leżałem... Ale kiedy usłyszałem krzyki, podszedłem do okna, żeby... żeby popatrzeć, zdawało mi się, że to właśnie nic... Jeśli cokolwiek mnie wtedy jeszcze bawiło... to ta myśl... jaki jestem... Moja głupia wiara w stawanie się demonem... W to, że nic mnie nie... Sam ze sobą nie wytrzymałem. A to było tak daleko... daleko... i mimo to mogłem już w końcu tylko leżeć z poduszką na głowie. Nic mi nie dała, Kasandro. Nic. Dobrze wiesz... że nie jesteś silniejsza... podlejsza... Dziecko z ciebie. Płakałaś, dziewczynko. Płakałaś.
- Zabawny jesteś. - Spojrzała w górę, wzruszając ramionami.
- I nawet bronisz się jak mała dziewczynka... Widzisz, cały twój błąd polega na tym, że bawiłaś się ogniem. A ogniem nie powinny się bawić nie tylko dzieci, ale nawet dorośli. Ci twoi przyjaciele z Kangan i Szaghir zobaczyli iskierki i zgłupieli do reszty... Jak mogliście wierzyć, że to się uda?
- Wiele już się udało... - uśmiechnęła się. - I nawet jeśli teraz przyjdzie mi za to zapłacić, to było warto.
- Nie bądź głupia, dziewczynko... - Pokręcił wolno głową. - Wydawało ci się, że masz władzę nad żywiołem, a żywioł niósł cię na sobie, dopóki nie zderzył się z innym. I wtedy wszystko się nagle rozpadło... Nie ma płomieni, nie ma walki, nie ma zwycięstwa... Teraz będziecie musieli zapłacić za to, co zrobiliście... Wszyscy się od was odwrócą, nawet ci, którzy was poparli... Tak to jest, gdy przegrywają żywioły... W ich upadku nie ma nic porywającego. Zemsta nie jest niczym trudnym. Wiem, że jest pociągająca... wiem... Aż za dobrze wiem. I jeszcze lepiej wiem, jakie rodzi w człowieku katusze... jak go niszczy i pożera... Czym będziesz się pocieszać po klęsce? Wspomnieniem o śmierci tych nędznych ludzików? Tym, że pozabijaliście bezbronne, nijakie istoty, cienie dawnego świata? I to teraz, kiedy już dawno po walce? Kasandro... Kasandro, Kasandro, jaka ty jesteś biedna... Przecież nawet teraz nie możesz w to już wierzyć... Czym było to nędzne dzieło niszczenia, o którym wkrótce wszyscy zapomną? Niczym. Porwaliście się na coś, co was przerosło... Co z tego, że przelaliście krew? Co z tego, że ja nie mam pojęcia, jak zdołam powrócić do świata? Nie zniszczycie tego. Karin wam nie pozwoli, a skoro on, to i nikt inny. Znam tego dzieciaka... Ty też wiesz, co zrobił z tym światem, który mógł się zamienić w tę waszą krwawą, ślepą gonitwę... Już raz się was wszystkich nie przestraszył i stworzył coś wielkiego. Naprawdę wielkiego i pięknego. On i wy wszyscy. Dlaczego chcieliście to zniszczyć? Jaki sens miało burzenie starego świata, jeśli teraz chcecie być tacy sami jak wasi wrogowie? Sądzisz, że masz siłę.... To nieprawda. Drwisz z Karina, a on jest najsilniejszą osobą jaką znam. Umiałabyś?... Bo... to nie jest trudne.... Poprowadzić żądnych krwi i zemsty do walki i niszczenia. Wystarczy mieć w sobie odrobinę ognia.... jak ty. Z tą drobną iskrą stanąć naprzeciw dyszących wściekłością i krzyknąć im - Śmierć! To nic trudnego. Naprawdę nic trudnego, Kasandro. Ale spróbuj być sama. Stanąć naprzeciw skrzywdzonych, nieszczęśliwych, łaknących odwetu.... I powiedz im, że zabijanie jest złem. Że wszelka zemsta jest złem. Że trzeba przebaczyć. Dać drugą szansę. Pozwolić zapłacić za grzech. Nie własną krwią, nie męką i konaniem. Zmianą. Tą zmianą, w którą nie wierzy nikt. Ale która może się udać. Raz na milion. Raz na dwa miliony. Powiedz im to. Naucz miłości cierpiących i pragnących odpłaty. Zgaś w ich oczach głód krwi. I zrób to, by ocalić tych, co i twoje życie zamienili w piekło... I niech ci się powiedzie. Niech ludzie staną po twojej stronie, niech oddadzą ci swoją własną siłę... Zbuduj nowy świat. Przyjdź wtedy do mnie. Tylko wtedy. Wtedy powiem, że jesteś silna... I że masz prawo do władzy. Bo nie ma większego nieszczęścia, niż gdy ktoś o wątłym ogniu dumny z posłuchu tłumów dostrzeże w sobie wielkość i zacznie wierzyć w swoją misję. To rodzi tylko zło.
- Chyba nie umiem z tobą rozmawiać... - szepnęła.
- Trudno jest rozmawiać z kimś, komu się nie chce przyznać racji, jeśli się wie, że ją ma... - roześmiał się. - Ale nie bój się, dziewczynko. Zmądrzejesz. Prędzej czy później zmądrzejesz. I nie, nie mam do ciebie żalu... Naprawdę. To by było trochę tak, jak mieć pretensje do rocznego maleństwa, że za mocno pociągnęło mnie za włosy.
- Bardzo zabawne.
- To nie jest zabawne. Nic nie poradzisz na to, że taka jesteś. No bo powiedz... właściwie dlaczego mi wierzysz? Nie masz innego powodu poza tym, że poplątały ci się ścieżki.
- Mam... Po prostu miałam ostatnio czas, żeby myśleć... o tym...
- Nie myślałabyś, gdyby się nie poplątały... - uśmiechnął się.
- Po prostu wcześniej nie chciało mi się wierzyć, że za pierwszym razem mogłeś kłamać. No bo po co? Nie rozumiem, dlaczego zgodziłeś się umrzeć za tych ludzi. Nawet ich nie kochałeś.
- Skąd wiesz?
- Przecież oni...
- Och, a jakie to ma znaczenie, jacy byli? - roześmiał się. - Ale masz rację. Wcale ich nie kochałem. Z czasem nawet do tego przywykłem, choć nie wiem, czemu musiałem przywykać. Mój ojciec był nadęty, pyszny i przez to taki strasznie śmieszny... A jednak się go bałem, choć nauczyłem się to tłumić. A matka... moja matka.... Nie mam pojęcia, skąd ja znam pojęcie matczynej miłości ani dlaczego je rozumiem. Nie mam pojęcia, dlaczego wiedziałem, że matkę powinno się kochać, że powinno jej brakować, skoro nigdy żadnej matki nie miałem... Moja matka... Moja matka była bardzo piękna. Nie kochała mnie. Ale umiała kochać.... Bardzo. Kochała krew, jęki i twarze wykrzywione bólem - wyszeptał. - Okrutnie... piękna...
- Nieprawda - usłyszał za sobą cichy, spokojny głos. Podniósł wzrok, patrząc w chłodne, kobiece oczy, które wpatrywały się w niego tak dziwnie. Kobieta przeniosła spojrzenie na skuloną na fotelu Kasandrę i weszła powoli do pokoju, składając w rękach serwetę. Podeszła do szafki i otworzyła ją, układając serwetę na półce. Wyprostowała się i nie odwróciła, opierając się palcami o brzeg otwartej jeszcze szafki.
- Adelaide nie była piękna, Avae. Znałam ją od zawsze. W jej oczach nigdy nie było smutku. Ani razu. To była martwa lalka niezdolna ani do cierpienia ani do miłości... - powiedziała cicho. Chłopak spojrzał zaskoczony na jej splecione na karku włosy, ale kobieta się nie odwróciła. Odezwała się do niego chyba trzeci raz, odkąd przyjechał i nie więcej niż dziesiąty w życiu, a na pewno pierwszy raz używając aż tak wielu słów. Trwali przez kilka chwil w tej zupełnej ciszy i żadne z nich jej nie przerwało aż do momentu, gdy w drzwiach stanęła zadyszana Ranon.
- Althi, Inapan przyjechała!
- Co takiego? - Spojrzała zaniepokojona. - Stało się coś?
- Nie wiem, zaraz pobiegłam po ciebie. Ale chyba jest wojna.


- Coś szybko wróciliście? - Uniósł brwi, patrząc w stronę Inapan dyrygującej rozkładaniem bagaży w asyście podskakującej na jednej nóżce Zilli. Ardee spojrzał na niego, wzruszając trochę nerwowo ramionami.
- Tonnerre wywołało wojnę - powiedział ponuro. - Ten stary... - odetchnął głęboko, starając się uspokoić. - Nie mam pojęcia, co ja z tym wszystkim zrobię... Po prostu jest tego za dużo. Wiedziałem, że coś się święci, kiedy Devrez odwołał spotkanie, ale starałem się na spokojnie wszystko ustalić... A on ma wojska już na granicy. Do tego jeszcze ci cholerni rebelianci... Nie wiedziałem co robić, kiedy jedna po drugiej przyszły te wiadomości... Ale w końcu musiałem rzucić wszystkie siły przeciw Tonnerre, licząc, że południowa armia starczy, była zresztą bliżej... - Popatrzył na żonę. - Cascavel jest za blisko granicy, więc w obecnej sytuacji... zostawię Inapan u was. Pilnujcie jej, co? - uśmiechnął się blado. - Nic jej jeszcze nie powiedziałem... - powiedział powoli. - Chciałem najpierw wiedzieć... co dokładnie się stało... - Spojrzał na niego kątem oka.
- I wiesz? - Przymknął powieki.
- Od Nearina... - zawahał się. - Zostawię go tu dla osłony Zgromadzenia, choć trochę się boję, żeby po tym wszystkim nie wtrącił się Welland. Ich wojska jakoś licznie ściągnęły do Gunung... Nie wiem, jak ja zdołam prowadzić wojnę z Tonnerre i łagodzić stosunki z Wellandem w tym samym czasie... - westchnął niemal bezgłośnie, milknąc na chwilę. - Powiedz mi... - urwał.
- Nienajlepiej... - odpowiedział cicho. - Jak zresztą miałoby być - wyszeptał.
- Mogę coś zrobić? - spytał.
- Wpadnij do niego, zanim będziesz musiał jechać... - uśmiechnął się blado. - On teraz potrzebuje... świadomości, że istnieją ludzie, którzy nie myślą o nim w taki sposób... którym może ufać. Musi wciąż się o tym upewniać, praktycznie co dzień od nowa. A niewielu tu jest ludzi... którzy się do tego nadają. Nie jest dobrze, Ardee... Nie jest. Ale trzeba mu jakoś pomóc... - westchnął, patrząc na niego i wzruszając bezsilnie ramionami. Ardee przymknął oczy i skinął głową, opierając się plecami o ścianę.
- Zrobiłbym więcej, gdyby się dało...
- Umiesz uprawiać magię? - spytał retorycznie. - Ardee, ja co dzień myślę co jeszcze... jak... On się stara. Serce pęka od tych jego starań... Widzi, że się martwimy i próbuje nas przekonać, że jest lepiej... Tak jakby to nasze samopoczucie było tu najważniejsze. Wiem, że jest silny, dzielny, wspaniały... ale nie wiem co robić, żeby...
- Nie martw się. - Pokręcił głową. - W takich sprawach.... pomagając innym, pomaga się sobie. To przecież dobrze, że chce mu się walczyć... Nie bój się, że za wiele w sobie dławi. Kochacie się... jeśli coś będzie ponad jego siły, to będzie wiedział, że przy tobie może sobie pozwolić na rozpacz.
- Może masz rację... Mam nadzieję, że masz. - Przymknął oczy. - Boli, kiedy... kiedy patrzę na niego i... chciałbym, żeby to już... Ale musi przecież minąć jakiś czas. Jeszcze jest wcześnie... Kiedyś to... będzie już tylko złe wspomnienie. Kiedyś tak... - Popatrzył na niego, a potem na Inapan. - Jak już jej powiesz... To wyślij do nas te swoje smarkule... - uśmiechnął się nieznacznie. - Zilla jest mała... Nie będzie się czuła... niepewnie. A wszyscy tak się czują. Nawet ja, choć wiem, że... jemu to nie pomaga. Ale to zbyt trudne... o wiele zbyt trudne... - Zacisnął powieki. - Oni go chcieli zabić... zamęczyć na śmierć. Nawet nie wiesz, ile trzeba siły żeby... teraz to wszystko przetrzymać... Ja nie zawsze... umiem być... swobodny... śmiać się... A on tego potrzebuje. Potrzebuje wiary, że wszystko będzie dobrze, normalnie... że już tak jest.
- A kiedy go już przekonasz, to jak go zamierzasz zderzyć z realnym światem? - uśmiechnął się gorzko.
- Ardee...
- Wiem... Coś musisz robić - umilkł na chwilę. - Po prostu niedobrze mi kiedy pomyślę, co oni... - wybuchnął nagle, odwracając się. - Poparłem to. Poparłem to, do ciężkiej cholery. Wahałem się, ale poparłem. A to teraz...
- Jedno z drugim nie ma nic wspólnego, dobrze wiesz - powiedział zduszonym głosem. - Nam chodziło o coś zupełnie innego.
- Tak. Wam. Karinowi. Twojemu Argento. Ale ja się zgodziłem, kiedy to jeszcze miało wyglądać tak. Prawie tak... bo nie wiedziałem, że... Ale prawie. A zgodziłem się... bo tak nakazywała przeklęta racja stanu. Teraz już o tym nie zapomnę.
- Wtedy wszyscy myśleliście inaczej... Trudno tamten czas oceniać w nasz sposób... - szepnął.
- To ledwie rok, Nissyen... - Obejrzał się na niego z bladym uśmiechem.
- Są miesiące, które bywają epoką - powiedział spokojnie. - Jeśli tam pójdziesz, Avae uśmiechnie się na twój widok... Nie myśl o sobie jak o nich. - Popatrzył na niego łagodnie. - To nie jest to samo. To zupełnie co innego. Wiesz o tym.
- Może i wiem... - Wzruszył ramionami. - Ale niewiele to pomaga. Zresztą... po co właściwie miałoby pomagać?... Stało się. Niewielkie ma znaczenie, czy ja się teraz będę w stanie czuć "dobrze".
- Wszyscy porobiliśmy się jacyś tacy zgorzkniali... - Przytulił policzek do ściany, przyglądając się podskakującej dziewczynce. - Masz dzieci, Ardee Cern Cascavel. Nie zostawiaj im takiego świata... Avae tak bardzo cierpi, a nadal szuka naszych snów. Tylko tak można jeszcze cokolwiek... Gorycz tylko niszczy dalej... Trzeba się śmiać. Tak na przekór. Dopóki znów nie będzie można się naprawdę uśmiechać...
- Masz powody?
- Powodów zawsze znajdzie się wiele. A teraz... mamy nawet dość prymarne, że to ujmę w twym żargonie... - powiedział z krzywym uśmieszkiem. Ardee popatrzył na niego w milczeniu.
- Avae żyje... - szepnął w końcu.
- Tak.
- Bo się was wystraszyli.
- Tak.
- Więc jednak... - Przymknął oczy.
- Wygraliśmy. Tak. - Roześmiał się. - Właśnie. Właśnie, panie Reprezentancie. Nie zabiorą nam nic. A w każdym razie nie dość wiele.
Ardee spojrzał na niego z uśmiechem i westchnął, opierając się plecami o ścianę i w milczeniu unosząc wzrok ku sufitowi.
- Neretsajer... - szepnął.
- Avae.
- Co Avae?
- Avae tak często zaczyna, kiedy uważa, że koniec tematu. Wystrojem wnętrz. To taki wasz jakiś rodowy zwyczaj? - uśmiechnął się lekko.
- Możliwe. - Parsknął krótkim śmiechem i westchnął cicho. - Ale raczej po kądzieli - mruknął. - W końcu razem się wychowywały, konwencja jednego salonu. Choć nie wiem, czy cokolwiek jeszcze miały ze sobą wspólnego - dodał z lekką niechęcią.
- Urodziły milutkie dzieciaki.
- Tak, urodziły milutkie dzieciaki. Każda po jednym.
- Pewnie twoja najpierw ćwiczyła... - uśmiechnął się złośliwie.
- Tak, najwyraźniej... Uwielbiała tego malucha... - szepnął, przymykając oczy. - Wszyscy go uwielbialiśmy. Najsłodszy w świecie szkrab...
- Te same gwiazdy...
- Co? - Spojrzał na niego.
- Mieli te same gwiazdy. I nikt nie wie, jaki to był... - urwał, spoglądając w stronę otwierających się drzwi. Do środka weszła Althi, nawet ich nie zauważając i od razu podchodząc do córki. Kobiety pocałowały się lekko na przywitanie i po kilku szeptach znikły w sąsiednim pokoju, Zilla w podskokach pobiegła za nimi.
- Oho... - znacząco mruknął Ardee. - Już po mnie. Rozmowy na szczycie, to nigdy nie wróży nic dobrego - zauważył melancholijnie. - Nie przypominam sobie wprawdzie żadnej wpadki, ale nigdy nic nie wiadomo...
Nissyen spojrzał na niego rozbawiony, ale nic nie zdążył odpowiedzieć, bo drzwi znów się otworzyły i wleciał Karin, od razu przypadając do brata.
- No co, maloto? - szepnął, mierzwiąc mu włosy.
- Nic... - Uścisnął go mocno, przymykając powieki. - Stęskniłem się.
- Z kim został... - machinalnie spytał Nissyen, ale głos zamarł mu z kolejnym, delikatniejszym i cichszym niż poprzednie zakołysaniem drzwi. - Avae... - szepnął na jego widok, chłopak uśmiechnął się niewyraźnie i podszedł do nich, opierając się o niego plecami i splatając z nim dłonie.
- No co, przyszedłem... Nic nie mówisz? - Przeniósł wzrok na Ardee. - Już ci wszystko wypaplał, tak? - Przymknął oczy.
- Nie musiał.
- Złe wieści rozchodzą się szybciej... - zaśmiał się urywanie. - No, jak widać, nie jest ze mną jeszcze tak źle... Trzymam się jakoś. Te przechery nie dają mi innego wyjścia... - Popatrzył po nich z uśmiechem. - Co to za plotki o wojnie?
- Tonnerre - odpowiedział krótko.
- Musisz jechać? - cicho spytał Karin.
- Muszę, braciszku... - uśmiechnął się blado, znów mierzwiąc mu lekko włosy. - Zostawiam wam moją rodzinkę pod opieką... Jakoś wytrzymacie mam nadzieję...
- Oj, przestań... - Przewrócił oczami.
- Yhm... Mam nadzieję poradzić sobie z Devrezem w kilka tygodni, ale... kto to może wiedzieć. Jeśli nie uda mi się uspokoić Wadana, to możemy mieć nagle na głowie cztery armie.
- Jak to? Welland też...
- Oficjalnie nie... Ale nic nie wiadomo... Wiesz, jak było przy pierwszej rewolucji... Nerwowo. A to teraz... - zawahał się.
- Mam coś napisać? - spokojnie spytał Avae.
- Co? - Spojrzał na niego zaskoczony.
- Pytam, czy mam coś napisać. Oficjalnie.
- Avae... - zaczął powoli.
- Daj spokój, jeśli to może ci w czymś pomóc, to tylko powiedz - przerwał mu stanowczo. - Mogę ci dać każdy papier, jaki tylko mam prawo.
- Jeśli się uprą, to dość innych... rzeczy się... - westchnął, poprawiając mu ciepłym gestem włosy. - Jeśli nie będę miał wyjścia, to poproszę, dobrze?
- Jak wolisz, ale...
- Tatuś, sieńdzie kaziały bawić się ś tobom... - Do pokoju prędko wpadła Zilla. - Ooo... - Rozjaśniła się. - Karin! Avae!
- I w ten właśnie sposób ojciec schodzi na dalszy plan... - powiedział melancholijnie, wskazując obskakującą chłopców dziewczynkę.
- Co to są "sieńdzie"? - spytał z autentycznym zainteresowaniem.
- Moja żona i teściowa. Ciekawy neologizm swoją drogą. Coś pomiędzy jędzą a sędzią. Znamienne...
- Masz szczęście, że cię nie słyszą! - roześmiał się, patrząc na pobliskie zamieszanie, w którym Zilla właśnie skończyła obcałowywać Karina i zabrała się za Avae. Odsunęła się po chwili troszeczkę, z uwagą wypisaną na buzi przyglądając się jego twarzy.
- Ciemu jeśteś smutny? Był dia ciebie niedziobry? - Spojrzała chmurnie na Nissyena.
- Był bardzo dobry... - wyszeptał, patrząc na niego z ciepłym, choć zmęczonym uśmiechem i głaszcząc ją lekko po głowie. - Bardzo, bardzo dobry.
- Hm... - Podejrzliwie zmarszczyła nosek. - Cioś mi sie nie źdaje... Miaieś pilnować zieby nie dać źrobić ksiwdy jemu! - Odwróciła się do niego, tupiąc mocno nóżką.
- Pilnował... - uśmiechnął się swobodniej, puszczając jej rączkę i wstając pomału. - Nie krzycz na niego. Nie jestem smutny. Może tylko trochę... zmęczony... - westchnął, splatając swoją dłoń z Nissyena i drugą jeszcze delikatnie poprawiając włoski Zilli.
- To musiś pić mlećko!
- Mleczko... Hm... Kto wie, może pomoże. - Roześmiał się.
- Dużo, dużo... - mruknął mu do ucha Nissyen, uśmiechając się wesoło.
- I czego suszysz zęby? - Zmrużył powieki chłopak.
- Króliczynka mi w końcu wykicała... - szepnął, całując go lekko w czoło.
- No, juś jeśtem... - z irytacją zauważyła Zilla. - Juś ty nie musiś...
- Nie muszę, ale chcę... - Pokazał jej język.
- No, porozmawiajcie sobie, jesteście mniej więcej na tym samym etapie rozwoju... - złośliwym szeptem skomentował Avae.
- Nie obrażaj mojej córki... - Uniósł brwi Ardee, leciutko mocując się z wiszącym mu u ramienia rozchichotanym bratem.
- Spisek - burknął Nissyen, ale nie uznał tego za stosowny powód do przerywania sobie pieszczenia już i tak kompletnie zmierzwionych włosów opierającego się o niego chłopaka.
- Nie mrucz się... - szepnął, odchylając głowę w tył i patrząc na niego z uśmiechem. Przymknął oczy, pozwalając się znów pocałować w czoło, choć niemal od razu musiał schwytać dziewczynkę, która zirytowana podskoczyła niebezpiecznie, wieszając się na nim protestująco. - Człowiek się zaczyna czuć uwielbiany... - zachichotał, mrugając porozumiewawczo do śmiejącego się Karina. - Wojna nie wojna, cieszę się, że przyjechaliście. Od razu trochę miłego zamieszania... Mogę sobie od czasu do czasu pobyć egocentrykiem, co?
- Jasne... - lekko zachrypniętym głosem odpowiedział Ardee, odwracając wzrok od nagle posmutniałych oczu Karina, na którego twarzy jeszcze nie zdążył zgasnąć uśmiech.
- Dajcie... - zaczął łagodnie, ale urwał, kiedy drzwi drugiego pokoju odskoczyły gwałtownie i weszła Inapan, trzymając przy ustach zaciśniętą boleśnie dłoń. Zamarła na jego widok i opuściła pomału rękę, otępiale poprawiając spódnicę, ale po chwili podeszła do nich z nikłym uśmiechem przyczajonym w kąciku nerwowo drżących warg. Rozchyliła usta i spojrzała nerwowo po ich twarzach, ale nic nie powiedziała.
- No cześć, i po co był ten szumny wyjazd? - spytał ze słabą kpiną, unosząc lekko brwi. Pokręciła głową, znów próbując coś powiedzieć.
- Avae... - szepnęła w końcu tylko, obejmując go mocno na dłuższą chwilę.
- Już mi tak nie wmawiaj, że się zdążyłaś stęsknić... - uśmiechnął się niewyraźnie.
- Mamuś, dusiś! - sapnęła protestująco Zilla zmuszona do oswobodzenia Avae.
- Przepraszam, kotku - powiedziała spokojnie, odsuwając się pomału. - Pokazałaś Avae i Karinowi, co im przywiozłaś?
- Oj! - pisnęła dziewczynka. - Nie, nie! Iciamy! - Pociągnęła ich mocno za ręce, zmuszając do pójścia za sobą.
- Inapan...
- W porządku... - odpowiedziała łagodnie. Uśmiechnęła się blado do męża i wyswobodziła swoją dłoń z jego ręki, idąc pomału za nimi i zanurzając pokój w mimowolnej ciszy.
- Idę do pracy... - nieco chwiejnie odezwał się Nissyen. - Prze... każ mu.
- Pewnie. - Skinął powoli głową.
- Idę.
Wysunął się z pokoju odprowadzony jego spojrzeniem. Ardee westchnął cicho i popatrzył na stojącą przy drzwiach pokoju Inapan Althi.
- Dziękuję - szepnął matowo. Pokręciła przecząco głową, przymykając oczy.
- Z tobą też muszę o czymś porozmawiać, dziecko.


Wyszedł cicho z pokoju, przygryzając wargę w tłumionym gniewie. Nie chciał być zły. Nie na niego. Przypuszczał, że on ma rację postępując w ten sposób. Był powszechnie uznawany za doskonałego przywódcę... i był kimś kogo kochał.
Nie. Będę. Na niego. Zły.
Stanął przy oknie i zacisnął powieki, starając się uspokoić. Tak czy siak... teraz musiał to powiedzieć Avae. Właściwie to aż miał ochotę, żeby musiał to zrobić Sheat, co było głupią chęcią głupiej zemsty na kimś, kto po prostu pełnił swoją rolę i jeszcze głupszym pomysłem z uwagi na Avae, który wciąż był w kiepskim stanie. Wstrząsnął głową, mocno przyciskając dłonie do twarzy. Nadal nie mógł się pogodzić z tym, co wciąż było między nimi dwoma, gdyby nie to... tyle rzeczy teraz mogłoby potoczyć się lepiej, spokojniej... On byłby w stanie pomóc mu najbardziej, ale przez tamto nie mógł, bo to czyniło go jednym z tych, którzy najbardziej mogliby mu zaszkodzić. Avae targał wstrząs nawet na głośniejsze zamknięcie drzwi.
Więc jak... nie miał być zły? To, co oni z nim, z niego... teraz zrobili... co ona... To nie było sprawiedliwe. Po prostu... nie było.
Otarł niespokojnie cisnące się do oczu łzy i nie obejrzał się, słysząc spokojne kroki w pustym korytarzu. Ciemnowłosa kobieta zatrzymała się przy nim na chwilę i czule przesunęła dłonią po jego włosach, idąc zaraz dalej i znikając w jednym z bocznych saloników. Poszła do niej... Nie chciał być zły, ale... ale... to nie było... sprawiedliwe...
Odepchnął się od okna i szybszym krokiem poszedł już do ich pokoi. Nissyen był u ambasadora. Czemu nie przyszedł choć na chwilę? Czemu nie próbował tego powstrzymać, zabronić im, choć zaprotestować? Nie uważał tego za ważne? A może to... Avae nie uważał tego za ważne...
Nie umiał być dla niego taki jak Nissyen. Nie umiał czuć tego co on, ulegać temu i uważać tego za jedynie słuszne. Martwił się poprzez siebie, martwił się "sobą", swoimi emocjami, swoim bólem i swoim wspomnieniem o zlanym krwią łóżku, codziennym... widokiem tego co teraz... Spustoszenia. To nie był Avae. To był chłopiec, który czasem miał jeszcze siły starać się przypomnieć sobie, jak to jest - nim być.
Podszedł, zawahał się jeszcze przez krótki moment i nacisnął starannie rzeźbioną klamkę, wchodząc tam cicho, od razu szukając go wzrokiem, nie znajdując, zamykając drzwi, idąc dalej. Rutyna tych codziennych wejść przesyciła mu krew, nawet oddychał już zawsze w tym samym rytmie... Avae znalazł z trójkątnym saloniku, gdzie stało tylko krzesło przy oknie i sosnowa etażerka. Siedział na oknie, opierając się plecami o boczną ściankę, z kolanem założonym na drugie i brodą wspartą na obejmujących je ramionach. Nie obejrzał się na niego, uśmiechnął się tylko; ostatnio poznawał ich nawet po krokach. Patrzył tam. W dół. Często tam patrzył...
- Posiedzieć z tobą? - zagadnął możliwie pogodnie. Nauczył się nadawać propozycjom smak prośby, nie chciał, by on czuł się "obowiązkiem", nawet jeśli... teraz chwilami nim był. - Prawie mnie wygnali... Nudzę się.
- Dajesz się wyganiać? - Obejrzał się teraz na niego, z ładnie czającym się gdzieś w twarzy uśmiechem. - Przeoczyłeś swoje urodziny? Teraz naprawdę już tu rządzisz! - powiedział prawie ze śmiechem, prawie takim jak dawniej i zsunął nogi z parapetu, zwieszając je tylko trochę bokiem i nachylając się ku niemu z dłonią wspartą o chłodny, cętkowany kamień parapetu.
Karin przysiadł bokiem na krześle, przypatrując mu się ze skrywanym smutkiem. Wyciągnął rękę, nakrywając jego dłoń.
- Avae...
- Tak?
- Nie zszedłbyś dzisiaj... ze mną?
- Nie, Karin... - szepnął. - Jeszcze nie dziś. Ale już niedługo... Przyrzekam.
- Skoro już i tak...
- To co innego, Karin - powiedział trochę ostro, cofając dłoń. - Przepraszam - dorzucił zaraz, nadal nie do końca opanowanym tonem.
- W porządku, rozumiem... - szepnął niemal tkliwie, starając się panować nad głosem. Właściwie poczuł ulgę. Czuł się w obowiązku, by co dzień próbować, ale tak naprawdę bał się tego, że on kiedyś w końcu posłucha. A dziś tam było tylu ludzi... Nie, lepiej jeszcze nie dziś. Kiedyś, kiedy będzie bardziej pusto... Wtedy tak. Nie trzeba się głupio spieszyć... I tak najważniejsze, że już tu, między nimi, był swobodniejszy, wychodził z pokoju i nie siedział tak sam, wciąż tylko na kogoś czekając... Nikt nie przychodził na ich piętro, już od dawna... już od czasu, gdy przyjechał, pomógł mu i nikt więcej nie udawał, że nie idzie słuchać, co dzieje się... za tymi drzwiami...
- Avae... - zaczął jeszcze ciszej.
- No co? - Przyjrzał mu się spod uniesionych brwi, lekko okręcając włosy wokół swego palca. Karin westchnął i odchylił się trochę w tył, przymykając oczy. Żałował, że nie pamięta, czy on zawsze tak od razu wyczuwał czyjś niepokój, smutek, lęk, dławiony gniew... czy nauczył się tego teraz...
- Właściwie to... chciałem ci powiedzieć... o czymś.
- To powiedz.
- Ade przyjechała i... poprosiła, żeby pozwolono Kasandrze wrócić do domu. - Podniósł na niego wzrok, próbując tego co on i jak zwykle przy nim, nie wiedząc nawet czy ponosi klęskę. - Obiecała, że nie będzie się uchylać od kary. No wiesz, po wyrokach.
- Jeszcze bardziej chcecie karać biedną dziewczynkę? - uśmiechnął się. - I tak się już zaplątała...
Karin spojrzał na niego z ukosa, opierając brodę na podciągniętych kolanach i z wolna przymykając oczy.
- Nie rozumiem cię... - westchnął bezsilnie. Avae zaśmiał się trochę wymuszenie i wyjrzał przez okno, nieco ryzykownie przechylając się przez parapet.
- Nie możesz, jesteś dobry. Nigdy nie miałeś pociągu do zła - wrócił do Karina jego wytłumiony rozproszeniem w powietrzu głos.
- Mówisz, jakbyś ty był zły - powiedział z niechęcią. - Przestań.
- Mogę przestać... - Zeskoczył na podłogę i postąpił zachwiany krok ku niemu. - Nie powinieneś był mi wybaczać...
- Co znów...
- ... jeśli nie chcesz, bym ja jej wybaczył.
Karin zagryzł wargę, milcząc długą chwilę.
- Boli... - wykrztusił w końcu.
- Wiem. Minie. - Nachylił się, przytulając do siebie jego głowę. - Jesteś słodki, dobry chłopiec. Ale powinieneś nauczyć się wybaczać za innych tak łatwo, jak za siebie.
- Nie można wybaczać za innych.
- Nawet kiedy oni już to zrobili?
- Ty jesteś dobry, głupi... - wykrztusił z trudem. - I to bardziej ode mnie. Nawet jeśli masz ten swój cały... pociąg do zła. I może dlatego.
- No... Teraz to już nastulałeś - uśmiechnął się, lekko czochrając mu grzywkę. - Nie bądź niemądry. I nie zatruwaj sobie życia głupotami.
- Ale...
- Nie będę szczęśliwszy, jeśli ta mała zostanie ukarana. Pewnie będzie. Mnie to jednak w niczym nie pomoże. A teraz... niech wraca sobie do domu i myśli dalej. Ma o czym. Akurat ja się na tym znam. - Cofnął się, lekko musnąwszy ustami jego policzek i spojrzał na niego łagodnie. - I nie kłóć się z nim o mnie. - Uśmiechnął się, kiedy jego oczy rozszerzyły się zabawnie. - Nigdy więcej.


Przesunął palcem po błękicie oceanu, omijając nim leniwie barwne wyspy i wysepki Wellandu, skacząc po odległych plamach rzadkich wysp Gunung, a wpływając z wolna do portu Maruo, przymknął oczy, przypominając sobie widok wielkiego żaglowca z obrazu Matria w swoim starym pokoju. Dziwne, dlaczego nie był tam teraz ani razu? Nieważne... Przesunął się na północ, śledząc granice zachodnich prowincji, ostrożnie, by nie zbrukać się pyłem nieurodzajnego, ponurego Kashan i choć nie wiedział tego, myślał, że muszą być podobne do niego, więc widział, mijając ziemie Maruo, Nabire, Szaghir, Kangan, drogi wysuszone słońcem i zwarzone przez nie trawy, ale zawahał się, docierając do Tretten; był blisko Cascavel, a Cascavel znał z opowieści i było piękne, więc przemieszał obraz suchych pustkowi nieśmiałymi pasemkami świeżych traw, tym bujniej, im bliżej znanych światów, a kiedy znalazł się w Cascavel, widział już kwiaty i strumienie, tamtą kotlinę i ten duży głaz, i wielkie góry, piękno i ochronę przed dzikim Tonnerre, najbardziej obcym ze wszystkich obcych krajów. Biegł teraz tuż przy nich, śledząc skraj najdalszych północnych rubieży, na których snuł się ten górski cień. Po Cascavel Izalco i Vigan, potem śladem gór musiał wracać na południe; nie bardzo chciał, teraz pragnął być daleko od Helmand, ale szczęściem góry jak zawsze zatrzymały się bezpiecznie w Fiandre i mógł uciec z powrotem na północ, mijając Sitten i Yan, a potem, już łagodniej i nie tak nieprzyjemnie blisko, osunął się górskim łukiem granicy Laurion znów nieco na południe. Tak ostrożnie, że już niemal samym paznokciem prześlizgnął się przez jego krótką granicę z Cimein; teraz nie chciał znaleźć się w Amsted, nie miał ochoty zbaczać z drogi. Przymrużył powieki; nie zwrócił wcześniej uwagi, że ten pas cimeineńskiej ziemi, o którym wiedział, że jest poryty kopalniami, wrywał się w jedno z najdzikszych miejsc gór jak morski cypel w rozszalałe sztormem fale, jakby wskazując z irytacją granicę między Rinjani a Wellandem po drugiej stronie gór, kpiarską granicę imperium i zhołdowanego państewka. Ostrzegał. Pamiętajcie, nie skończcie tak. Zostańcie tu, po to szczyty okalają was tysiące lat lepiej niż żołnierze. Nas? Posłuchaj ziemio, góry chronią nas od północy i wschodu, mając za nic Kashan i może słusznie, ale południe jest bezbronne wobec Gunung, a Gunung było bezbronne wobec Wellandu i teraz stoją w nim jego "sojusznicze" wojska, gotowe by kiedyś natrzeć na nas.
Tak, góry chronią nas od wschodu, ale Argento nie jest obce, nie jest, cokolwiek by nie mówiono, a o nim nie pomyślano u początków tego kraju, nie spodziewano się, że będzie jego cząstką, na nas góry nie czekały, nie chronią nas. Argento jest samotne po wschodniej stronie, widać stamtąd Welland, ale nie Raggveden, a to jest nasz kraj. Gdyby on mógł żyć wiecznie, byłoby bezpieczniejsze niż ten świat za górami, ale on... A może jednak nie? Może być nieśmiertelny. Może być wcieleniem ducha tych gór, tej ziemi, tego kraju... Syn matki przybyłej z dalekiej przeszłości i... traw i powietrza. Tak, Zee. Tak. Naprawdę. Zrozum, zieleń czerpie się i ze wzgórz, tak naprawdę to tylko ze wzgórz... A nawet jeśli przez krew, to i tak, i tak ze wzgórz...
Może kiedyś opowie mi taką legendę, która pozwoli pojąć, czemu tak jest, skąd w tej krwi wzięło się dziedzictwo tej zieleni. Nie spytam... Bo może on nie wie nawet, że to ta, a ja nie będę pytać o tę krew. Niech zapomni... Niech już na zawsze opuszczą go złe sny.
Popatrzył łagodnie na linię gór i nie przekroczył ich, uśmiechając się tylko do Argento i posłusznie zbiegając z górami na południe, tuż przy Tevere, aż tam, gdzie łączyło się z Lavello, gdzie góry milkły i nic już nie osłaniało przed Gunung. Ten łuk łączył krągle wschód z południem przy granicy strojnego sąsiada, gdzie musiało pachnieć mirrą i hiacyntami, bo mocarstwa mogą odbierać wolność, ale przecież nie zapachy... Wzrok mu złagodniał, bo lubił biedne, słabe, bujne Gunung, jego delikatną sztukę, trylującą muzykę, śmiejące się książki, filigranową porcelanę, ozdobne meble, barwne dywany i tęskne brzmienie śpiewnego języka, więc opuścił na chwilę granice Raggveden i pieszczotliwym slalomem podążał tą długą, rozciągłą, wąską krainą od granic ku brzegom morza, a gdy znalazł się znów na zachodzie, na powrót wraz z morzem stawił się w Maruo i teraz wrócił ku wschodowi, śledząc długą południową granicę przez Cohin, Yeroham, Selendi, Terme, Irbid i Calvi.
Uśmiechnął się, cofnął dłoń i wężowym ruchem wskazującego palca muskał teraz złocone litery prowincji bejlerów. Selendi, Warmandi, Robore z Nikra, Mire, Dinan, Szaghir z Traverse, Cascavel, Izalco, Vigan, Yan, Sive, Sinaia, Amsted z Lavello, Calvi; krzywiąc się stuknął palcem w Claire i pogładził ozdobne znaczki z nazwy swojego Argento. Argento... Jak pięknie musi teraz być w domu...
- Liczysz posiadłości panów? - usłyszał za sobą cichy głos. - Już nie istnieją... To nieaktualna mapa.
- Czy ja wiem... - uśmiechnął się, nie odrywając wzroku od ażurowych literek. - W tym kraju nie ma poza Argento ani jednego porządnego kartografa. A Argento nie jest tak znowu skore do rozstawania się z tradycją... Dalej będzie drukować takie mapy.
- Wbrew prawdzie?
- Wbrew prawdzie? Będziecie karać i dzieci? Kiedyś dorosną. Nasz mały Ashi będzie kiedyś pełnoprawnym bejlerem. Mój kuzyn już nim jest...
- Twój kochanek właściwie też.
- To było podłe, Kasandro... - Przymknął powieki, zaciskając mimowolnie dłoń pod wpływem ostrego wspomnienia. - Wiesz, zupełnie ci już przebaczyłem... ale to było najtrudniejsze. Wybaczyć to... co zrobiłaś jemu...
- A co ja mu takiego zrobiłam? - Nachyliła się jeszcze bardziej, by ujrzeć przez ramię jego profil.
- Właśnie... - szepnął, znów przez chwilę gładząc złocone literki i wpatrując się w nie trochę smutno. - To bardzo pomogło. To, że nie wiesz... Myślę, że nie zrobiłabyś tego, gdybyś wiedziała... o co chodzi...
- Wasze arystokratyczne tajemnice... - Skrzywiła lekko kącik ust, prostując się i spoglądając w okno.
- Można... nazwać to i tak... Wiesz, to naprawdę niedobrze, że teraz wszyscy wiedzą, kim jest, Kasandro... Jest mu trudniej... nie pamiętać... Ale... poradzimy sobie. Właściwie... czemu przyszłaś? - Obejrzał się na nią
- Jadę do domu... - powiedziała, patrząc w bok.
- To dobrze.
- I chciałam... Wiesz... Zastanawiam się, skąd... wiedziałeś to wszystko...
- Będziesz się śmiać, jeśli powiem, że z doświadczenia? - uśmiechnął się. - Przynajmniej... po części...
- Mam na sobie klątwę, tak jak ty. Gorszą... ale sprawiedliwszą. Myślałam, że wiem jak zbawić świat... i uwierzyli mi. A nie wiedziałam...
- Nikt nie wie.
- Więc czemu to zawsze wy wygrywacie? - spytała z westchnieniem, przysiadając na skraju łóżka.
- Czy ja wyglądam jak zwycięzca? - szepnął.
- Może się zdziwisz, ale wyglądasz... Spójrz choć na swoją dłoń.
- Na moją dłoń? - Uniósł brwi, przenosząc spojrzenie na mapę i swoje palce rozpostarte władczym gestem na wszystkie kierunki kraju, nadgarstek z lekceważącą nonszalancją spoczywający na wąskim pasie ziemi Gunung. - Och, Kasandro... Trochę na południe i zanurzę się w morze... Z morzem nie wygram. Tam się tonie...
- Ty masz kogoś, kto cię z morza wydostanie.
- Ty też.
- Ja jej nienawidzę...
- Tylko ci się tak wydaje, dziewczynko... Uwierz mi teraz, skoro wtedy nie chciałaś. Chyba już wiesz, że lepiej na tym wyjdziesz...
- Może i wiem... - uśmiechnęła się. - A czy ty zawsze "robisz" to, co "wiesz"?
- Nie, ale zawsze muszę tego żałować - roześmiał się, przekładając mapę obok i siadł skrzyżnie na łóżku, wciągnąwszy na nie nogi. Kasandra westchnęła i wstała, podnosząc wzrok do sufitu.
- Niepojęty z ciebie chłopak...
- A z ciebie niepojęcie zagubiona dziewczynka... - Przechylił głowę i zagwizdał cichutko początek kołysanki. - Tak ci lepiej, wbrew pozorom niesamowite wiedźmy prędko się stają nudne... rodzą przesyt.
- Być może... - mruknęła i spojrzeli oboje w stronę drzwi, bo stanął w nich Nissyen, ogarniając ich nieco zaskoczonym spojrzeniem.
- Witaj, kochanie, mamy odwiedziny... - z rozbawieniem odezwał się Avae.
- Widzę... - odparł spokojnie, podchodząc do stołu i kładąc na nim swoje papiery. - Ambasador dał mi wreszcie te dokumenty ich agentów, Avae... Jak dla mnie chce mnie zbyć i to śmieci, ale i tak muszę to teraz uważnie przejrzeć.
- Pojęłam aluzję... - prychnęła Kasandra, wzruszając lekko ramionami i oglądnęła się na Avae, przymrużając lekko powieki. Pochyliła się i pocałowała go lekko, odsuwając się zaraz odrobinę i patrząc mu prosto w oczy z przekornym uśmieszkiem.
- Do zobaczenia.... za jakiś czas.... - wyszeptała, uśmiechając się bardziej, natychmiast odwracając się na pięcie i idąc ku wyjściu. Nissyen wstał nieco zaskoczony, ale nic nie powiedział, dość jednak ciężkim spojrzeniem odprowadzając kompletnie ignorującą go Kasandrę aż pod same drzwi. Przeniósł spojrzenie na równie oniemiałego Avae.
- Co to było? - spytał uprzejmie. Chłopak otrząsnął się z zaskoczenia i spojrzał na niego rozbawiony.
- Sam bym chciał wiedzieć! - zaśmiał się, wyciągając do niego rękę. - No chodź, nie bocz się na mnie. Czy to moja wina, że nikt mi się nie może oprzeć? - Popatrzył na niego z wyrzutem pełnym urażonej niewinności.
- Yhm... - mruknął, siadając obok niego i przesadzając go na swoje kolana.
- Chwilami to mnie wkurzasz z tą twoją nienormalną siłą, wiesz? Jak można poważnego, pełnoletniego człowieka podnosić jak jakąś lalkę? - Pokręcił głową. - Żebyś się tak chociaż natężył dla zachowania przyzwoitości, ale nie.
- Kocham cię.
- No i masz. Zawsze to samo.
- Aha... Co robisz, myszko? - spytał, rzucając spojrzenie na mapę.
- A... nic, tak tylko... Wymyślam sobie... różne rzeczy. Bawiłem się tak, kiedy byłem mały. Brałem mapę i... bawiłem się w podróże. Wszystko wymyślałem, wiesz? O tym wszystkim ja tylko czytałem, niektóre miejsca widziałem na obrazach albo rycinach... ale tylko tyle. Do rewolucji byłem tylko u sąsiadów, w Norden, Moan, Fiandre, Mire... Poza tym czasami w Sinaia, Erbaa, parę razy w Tevere... a wtedy przejeżdżaliśmy przez Sive i Amsted, ale szybko, bo bejler Ka Sive i bejler Corte Lavello nie przyjmowali nas z powodu ojca... więc matka nie chciała tam być długo, bo nie lubiła pamiętać, że do niektórych pałaców nie ma już wstępu... Sam widzisz, skończony ze mnie prowincjusz... - uśmiechnął się wątle.
- Kiedy wrócimy, pojedziemy nad morze. - Pochylił się, całując go w policzek. - To wprawdzie w Wellandzie, ale ledwie o dzień drogi od naszego domu.
- I morze, i zagranica naraz? No, no. Robisz ze mnie raptem obieżyświata... - powiedział wesoło, ciągnąc go lekko za włosy.
- Maruo nie jest zbyt malownicze. - Wzruszył ramionami.
- To tam też byłeś?
- Oczywiście, innego portu nie mamy, chyba że o czymś jeszcze nie wiem - zażartował.
- No to co? - spytał ze zdziwieniem.
- Przez miesiąc pływałem w naszej flocie, nie pamiętasz? Musiałem przecież zgłosić się w porcie.
- A, prawda... Swoją drogą, to niewiele jest chyba takich rzeczy, których nie robiłeś. - Pokręcił głową. - Czasem nie chce mi się wierzyć, że jesteś taki młody jak twierdzisz. Przyznaj się, ile tak naprawdę masz lat?
Nissyen westchnął, przechylając się w tył na łóżko i ciągnąc go ze sobą.
- Za tydzień dwadzieścia dwa, zapewniam.
- Nie wierzę, absolutnie nie wierzę - zarzekł się, obracając się na brzuch i całując go w brodę.
- No to nie wierz... - szepnął, bawiąc się jego włosami. - Musimy jeszcze pojechać w wiele miejsc, Avae... w bardzo wiele...
- Najpierw... - zaśmiał się trochę słabo. - To ja muszę odważyć się w końcu zejść po schodach.


Irytowało go to, męczył się przez miesiąc, próbując wyciągnąć od tego starego pryka te dokumenty, a on usiłował go zbyć stosikiem makulatury. Wiedział, że Garen próbował robić jakiś podejrzane interesy w Wellandzie i pewien był, że Tajna Izba po prostu musi mieć coś na jego temat, coś co on mógłby wykorzystać. Pytanie tylko jak to od nich wyciągnąć... Zwłaszcza teraz, kiedy stosunki były delikatnie mówiąc napięte. Welland mógł grać dobrego sąsiada, ale zawsze prędzej czy później dochodziło do głosu jego odwieczne dążenie do ekspansji. Przy każdej okazji zaczynali wysuwać pretensje i żądania, które ujawniały intencje co najmniej wywierania silnego wpływu na wewnętrzne sprawy Raggveden. A wystarczyło obejrzeć się dwieście lat wstecz, by zobaczyć jak to się ostatecznie skończyło w przypadku Rinjani... Wprawdzie na razie potępili agresję Tonnerre, przynajmniej oficjalnie, wstępnie zaakceptowali wszystkie porewolucyjne ustalenia w ich obecnym kształcie, prawie od początku przyjacielsko proponowali różne przysługi i układnie przystawali na to, na co było im wygodnie, ale w licznych i często najmniej spodziewanych materiach piętrzyli najróżniejsze trudności, okraszając je uprzejmostkami, wyrażaniem ubolewania lub po prostu kłamstwami. Nie do końca rozumiał, czemu akurat w tej sprawie ambasador zachowywał kamienną twarz i nie chciał mu naprawdę pomóc, cały czas zbywając go byle czym, a nawet próbując wszystkiemu zaprzeczać. Czy Garen mógł tam dotrzeć za wysoko? W co ten drań się wmieszał do cholery?...
Nie, to nie miało sensu. Musiał przejrzeć to wszystko dla spokoju sumienia, ale był niemal pewien, że nic w tych dokumentach nie znajdzie. Musiał poszukać innego dojścia, z ambasadora nic więcej raczej nie da się wycisnąć... A jego uparte kluczenie dowodzi, że to mogła być najlepsza droga... Wprawdzie nie zaniedbywał pozostałych, zwłaszcza, że tu jeszcze nic konkretnego poza podejrzeniami i "przeczuciem" nie miał, ale nie spodziewał się po nich wiele. Uzbierał stos papierów, dziesiątki niejasnych, niepełnych świadectw i nic, ale to nic mogącego pozwolić na miażdżący sukces. A w tym przypadku żaden inny nie wchodził w grę. Z tym starym, podstępnym diabłem, przy jego przewadze... ostatecznie przemieniłby się z sukcesu w porażkę. Przykre, ale tak było.
Westchnął i złożył papiery, wyrównując ich brzegi o blat i odkładając je na bok. Avae uśmiechnął się do niego znad swojej książki, ale zaraz wrócił do czytania. Podstępne stworzenie, wiedział, że tylko tak go zmusi, żeby zebrał się w sobie i już to wreszcie skończył... Westchnął znów, sięgając po następny niezachęcający stosik i wracając do czytania. Wkrótce jednak to chłopak odłożył swoją książkę i po chwili siedzenia w bezruchu poderwał się szybko, wychodząc z pokoju. Popatrzył za nim zaskoczony i odłożył dokumenty, wstając i idąc za nim aż do ich pierwszego pomieszczenia. Przystanął w drzwiach i spojrzał z wahaniem na ubierającego buty chłopaka.
- Idziesz... dokądś? - spytał niepewnie.
- Yhm... Na dół.
- Na dół... to znaczy...
- Na dwór. Na dziedziniec, może do parku. Nie wiem jeszcze.
- Ale... - urwał, przygryzając lekko wargę. Nie chciał mu... sprawiać przykrości. Tylko...
Avae podniósł na niego wzrok i uśmiechnął się delikatnie, obejmując go i opierając brodę na jego ramieniu.
- Nissi, nie martw się... Wychodziłem już przecież. Po prostu przejdę się trochę dalej...
- Ale to... nie mógłbyś chociaż pójść z Karinem albo... - zawahał się. Może to i była nadopiekuńczość. Ale wolałby widzieć, co się dzieje.
- Daj spokój, Karin nie ma teraz czasu... - Chłopak potrząsnął niecierpliwie głową. - Nie mogę przecież wiecznie czekać, aż ktoś będzie miał dla mnie chwilę, żeby mnie odprowadzać w każde miejsce. Sam chciałeś, żebym zaczął czuć się swobodniej. No to właśnie zaczynam.
- Dobrze, kotku, jak tylko chcesz - westchnął, całując go w czoło. Avae spojrzał na niego kątem oka i przytrzymał go pośpiesznie za rękę.
- Nie bój się, ja... wiem, że może nie być łatwo... - Popatrzył na niego z czułością. - Rozumiem, o co ci chodzi. Ale ja muszę spróbować, zacząć próbować... Co innego ja mogę zrobić?
- Masz rację - przystał łagodnie. - Nie wiem tylko... czy aby na pewno powinieneś skakać już na głęboką wodę. Oni...
- Już dobrze się czuję - przerwał mu stanowczo. - Nie chcę dłużej tchórzyć, rozumiesz? Nie chcę.
Nissyen uśmiechnął się niewyraźnie do tych poważnych oczu pełnych determinacji balansującej na krawędzi gniewu i rozgoryczenia. Gdyby go dalej przekonywać, też nie wyszłoby to na dobre. Zresztą... może rzeczywiście przesadzał. Przesadzał... Nie tak dawno niósł tu w ramionach na wpół żywe ciało zostawiając za sobą ścieżkę z krwi. Czego miał się teraz po nich spodziewać? No czego?
- A może ja... - szepnął jeszcze z przepraszającym uśmiechem.
- Ty skończysz pracę i pójdziesz zaraz na spotkanie, tak jak planowałeś - powiedział stanowczo. - Nie będziesz zawalać sprawy, bo mnie trzeba wyprowadzić na spacer. Masz mnie za pieska pokojowego? - zażartował, odwracając się i schylając, żeby dopiąć but.
- Nie, Avae... - westchnął. - Ich za brytany... - mruknął półgłosem.
- Słyszałem... - Obejrzał się przez ramię. Nissyen uśmiechnął się blado i podszedł znów do niego.
- Avae... - Dotknął z czułością jego policzka, kiedy chłopiec wyprostował się, patrząc na niego spod oka.
- Nissi, kocham cię. Kocham. Wiem, że się o mnie troszczysz. Rozumiem... I to naprawdę cudowne... Naprawdę, kochanie. - Objął go, całując przelotnie. - Ale ja chciałbym... Ja czuję, że już mogę. Że dam radę... Nikt mi nic przecież nie zrobi, Nissi... Już jest w porządku. Nasi wrogowie siedzą w więzieniu, zapomniałeś? - uśmiechnął się i pocałował go raz jeszcze, opadając zaraz na całe stopy i poprawiając mu włosy. Mrugnął do niego leciutko i odwrócił się na pięcie, wychodząc na zewnątrz. Nissyen przygryzł wargę i stanął na progu, wspierając się ramieniem o framugę.
- Miejmy nadzieję... - szepnął z bólem, patrząc za oddalającym się chłopakiem. - Miejmy nadzieję, że w nim siedzą.


Najpierw kluczył nieco niepewnie po wszystkich salonikach, nie mając odwagi nawet zbliżać się do schodów, ale ostatecznie teraz wyszedł właśnie po to, żeby zejść wreszcie na dół, więc w końcu usiadł na ich szczycie, ponuro przyglądając się solidnym stopniom. Wstał po chwili i uśmiechając się szyderczo, poirytowany własnym strachem, stanął na pierwszym z nich. Zaśmiał się mimowolnie, serce waliło mu gwałtownie, jakby chciał zrobić nie wiadomo co... Pokręcił głową i ujmując temu tej śmiesznej powagi, do połowy schodów zeskakał na jednej nodze. I tu się jednak trochę przeliczył; jego ciało nie było w lepszej formie niż ta psychika myszy w jastrzębim gnieździe. Z trudem wyrównał oddech, krzywiąc się od bolesnych skurczów nierówno uderzającego serca i zszedł dalej zwyczajnie, ale za to już spokojniejszy; udało mu się odzyskać tę nieoczekiwaną pogodę, z jaką wychodził z pokoju.
Wiele czasu mu zajęło zebranie się w sobie, ale kiedy ostatnio zaczął się bawić mapą jak w czasach swojego dzieciństwa i potem... przy tej z nim rozmowie... Pojął, co się stało. Znów był uwięziony. Znów był dzieckiem, które pozwoliło się zamknąć w pokoju... Tyle tylko, że teraz miał wybór, że teraz wszyscy chcieli, żeby ruszył się wreszcie ze swego więzienia. To tylko on sam nie miał dość odwagi... więc musiał ją odnaleźć. Bo w końcu jak długo mógł przed wszystkimi uciekać?
Na parterze musiał najpierw przejść przez pokoje ojca i coś drgnęło mu w sercu, gdy zobaczył siedzącego tam przy stole chłopca; głuchy na wszystko, z rozdziawioną buzią wodził palcem po rozłożonej przed sobą mapie, brązowe włoski osypały mu się na zaaferowaną aż w rumieńce twarzyczkę. Zabawne... Ten dzieciaczek też do niedawna był zupełnym więźniem tego miejsca, tyle tylko, że jemu wówczas nie było dane nawet się mapą bawić, pewnie nawet żadnej nie widział... może tylko tę starą, która była w książkach Althi i którą pożyczał od niej ich nauczyciel, stary, rosły koniuch, którym jego ojciec gardził i którego nieraz zdzielił po twarzy szpicrutą, a który wieczorami skupiał wokół siebie małe, poddańcze dzieci, ucząc ich tego, o czym tak zarozumiały, ale grubiański pan nie miał nawet pojęcia... Zerknął na ścianę; nie ziała bielszym śladem po napuszonym poprzedniku, zastąpił go neutralny górski pejzaż. Śmieszna sprawa, z tym krajobrazem czuł jakoś więcej wspólnoty. Śmieszna, lecz nie na tyle, żeby się uśmiechnąć.
- Cześć, Siran... - szepnął, gdy zadumana główka podniosła się na chwilę i pochłonięte czym innym ciemne oczy nie rozpoznały go wpierw, uciekając w bok. Chłopiec jednak tylko spojrzał na niego ponuro i wzruszył ramionami, odwracając wzrok. - Co słychać?
- O co ci chodzi? - spytał gniewnie, wstając i patrząc na niego z irytacją.
- O nic, tylko... chciałem... porozmawiać? - uśmiechnął się niewyraźnie.
- Ja nie mam ochoty z tobą gadać. - Zmarszczył brwi, cofając się o krok. - Słuchaj, pozwalają ci się tu włóczyć i obchodzą się z tobą jak z jajkiem - w porządku, niech robią, co chcą. Ale mam nadzieję, że póki co skakanie przed tobą na dwóch łapkach nie jest obowiązkowe. No to odwal się. Gadaj z tymi, którzy jakimś cudem chcą. A ode mnie się odwal! - krzyknął nagle ze łzami w oczach i wybiegł z pokoju.
Avae przymknął oczy, wolno wsuwając dłonie w kieszenie i po prostu stojąc tak przez chwilę. Słońce jakimś cudem trafiło do pomieszczenia, mierząc promieniami w jego ciało i popatrzył spod przymrużonych powiek w stronę wpuszczającego je okna. Zszedł z tej za jasnej plamy i zbliżył się do stołu; podszedł odruchowo, by poskładać mapy i posprzątać, ale cofnął nagle dłoń jak sparzoną. Nie czuł się w prawie, by dotykać tych tkliwych, dziecinnych rojeń, na pewno by mu to przeszkadzało. Co miał robić, czuć żal do dziecka? Chłopiec miał tylko dziesięć lat, uwielbiał swojego brata i nic dziwnego... że miał do niego pretensje. Tkliwa łagodność Safiry, Altea milsza niż kiedykolwiek... sprawiły, że nie utkwiło mu to w głowie. Ale Lahr musiał odejść z Helmand z jego powodu, uciekł, unikając uwięzienia i sądu. Nie mógł wymagać od dziecka... by stawało po stronie wroga. Właściwie to wtedy... zdziwiła go dobroć tych kobiet, które przecież ogromnie syna i brata kochały, więc... czemu tak boleśnie zaskoczyła go ta dziecięca niechęć teraz? Była zupełnie naturalna... Nawet gdyby Siran uważał go za niewinnego... a dlaczego niby miałoby tak być? Powiedział im wreszcie prawdę... ale czemu mu mieli wierzyć? Równie dobrze mogli nie... choć to jednak... bolało jakoś...
Otrząsnął się i wyszedł szybko z tego pokoju, teraz idąc już prosto na dziedziniec. Nie spotykając po drodze nikogo. Może dzięki temu było łatwiej, ale... przekornie rodziło to i niepokój. Aż chciał już wręcz spotkać kogoś... a może właśnie kogoś takiego, kogo by jego widok ucieszył? Przecież to tego właśnie chciał tak naprawdę, na to liczył, otrząsając się ze strachu, śmiejąc z jego niepokojów i wychodząc samotnie. Tego...
Wyszedł powoli na ganek, rozglądając się po dziedzińcu. Westchnął, i tu wokół było całkiem pusto... Teraz dla odmiany miał wrażenie, że to wszyscy przed nim uciekają... Zeskoczył po tych kilku stopniach, tym razem ignorując kłucie serca, które zaraz zresztą znikło. Najwyższa pora trochę się rozruszać, jeszcze trochę takiego trybu życia i zagrażał mu regres do kondycji i postury pokroju kanapowych laleczek w typie Seta...
Stanął z zamkniętymi oczami kilka kroków od budynku, chłonąc wszystko z tej krawędzi otwartej przestrzeni; czuł lekki wiatr, gorąco bijące od nagrzanych kamieni dziedzińca, zapach kwiatów z ogrodu i gotującego się obiadu od strony kuchennych okien. Stamtąd dobiegały też odgłosy stukających garnków i nawet głos zdenerwowanej Altei, od ogrodów pokrzykiwania... Lyensa i chyba Rona. W drewutni stukało drewno, przez otwarte nad nim okno dobiegł go czyjś śmiech... Tu nie było pusto... Po prostu każdy miał własne zajęcia. On... też powinien do swoich wrócić. Nissi już dość długo ze wszystkim musiał sobie radzić sam, a przecież przyjechał tu z nim po to, żeby mu pomagać... Naprawdę powinien się już... zebrać w sobie...
Westchnął już któryś raz z kolei i wolno ruszył wzdłuż murku; tu słońce świeciło ostro, za ostro, aż z ulgą dotarł w cień gospodarczych zabudowań. Gdy mijał pierwsze, na moment ustał dobiegający z wewnątrz stukot młotka, ale zaraz rozległ się znowu, przed drugim musnęło go spłoszone dziewczęce spojrzenie z twarzy, której nie zdążył nawet rozpoznać nim zniknęła za progiem. Ale w tym wszystkim było coś miękkiego, nie przestraszył się tego, właściwie to nawet czuł strach - od nich. Może naprawdę... wcale tego nie chcieli? Nie wszyscy na pewno, ale... może?














Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 17 2011 15:03:36
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Rahead (Brak e-maila) 21:06 02-10-2004
Zabijasz mnie....
*AVAE!!! Ściska*
Będzie ciąg dalszy czy zostawisz tak?
prim (Brak e-maila) 16:21 03-10-2004
jejku^^ jak pri strasznie kocha Avae^^ jejciu, jejciu^^ na razie przeczytałam tylko part 1 ale zapowiada sie ciekawie^^ Sach-chan, jesteś moim guru mastahem i masterem w jednym^____^*uwielbienie*
Asou (asou@o2.pl) 17:08 08-10-2004
łeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee biedny Avae mam nadzieję, że tak tego nie zostawisz!!! Nie pozwalam Ci!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Kurcze popłakałam się aż!!!! A to coś znaczy!!!! Ja chcę ciąg dalszy!!!!!
Natiss (Brak e-maila) 09:53 25-11-2004
W \"Fiat lux\" najbardziej zaintersował mnie Avae, natomiast w \"Lux in tenebris\" Nissyen. Świetny gościu, jego chrakter, wygląd, w ogóle wszystko.
Biedny Avae musiał sie tutaj nieźle niecierpieć, ale opowiadanie jest świetne.
Joyo (Brak e-maila) 18:53 27-11-2004
NIEWYŻYTA SADYSTKA!!!
ale i tak cię uwielbiam...
beryl (krolowa.ciemnosci@op.pl) 16:12 20-12-2004
Wiesz co? To jest świństwo kończyć w takim momencie... Tfu, nie chcę zapeszyć. Chodziło mi o \"przerywać w takim momencie\", naturalnie. Nie chcę nic mówić, ale jestem taka ssczęśliwa przy każdej aktualce, a potem taka smutna, gdy nic twojego, Sachmet, nie ma.
Sonya (Brak e-maila) 08:07 27-04-2005
uwielbiam to opo, szybko pisz i wysylaj kolejne czesci!! Ploooosie!
K. (Brak e-maila) 17:03 13-08-2005
Wspaniałe... smutne... boskie... smutne... niesamowite.. smutne... Ja chcę więcej! Proszę, powiedz że będą dalsze części... ;_;
Biedny Avae... *popłakala się*
Kornel (Brak e-maila) 07:51 03-01-2006
Czytam tą stronę od dawna i naprawdę lubię Twoje opowiadania. Ostatnio straciłam nadzieję, że napiszesz coś nowego, bo przez dlugi czas nic się nie pojawilo, ale dodałaś ostatnio następny odcinek "Czemu właśnie Ty..." czym byłam zachwycona...Oznacza to, że dalej piszesz! Bardzo się z tego cieszę i czekam z niecierpliwością na nowy odcinek. Avae uroczy ale nie wiem, czy nie za słodki trochę się stał. No, ale to nie ja jestem autorem =).
Kornel (Brak e-maila) 13:53 03-01-2006
aha, jeszcze jedno... Nurtuje mnie co stało się z Kase'm. Polubi.łam go bardzo =)
Czekam =)
Kira (Brak e-maila) 13:15 11-02-2006
Wspaniałe i cudowne! boskie! najlepsze opowiadanie na świecie T.T...
Avae jest boski.
Ale tym razem bardzo polubiłam Kase.. żal mi go T_T. Kiedy będą dalsze części?*_* i czy będzie więcej o Kase?v.v...
kornel (Brak e-maila) 00:11 11-03-2006
Co z Kase?!?! Proszę napisz cokolwiek o nim jak najszybciej! Proszę bo sama już wymyślam fanfiki do tego opowiadania ;-)
Kira (Brak e-maila) 18:42 01-04-2006
Kiedy ciag dalszy?!?! ^_^
kornel (Brak e-maila) 17:27 06-04-2006
Czekam nadal na dalsze części słuchając utworu z filmu "upiór w operze" pt.; "Learn to be lonely".sama nie wiem do którego bardziej pasuje: Nissyen'a czy Avae ale zestawienie tej piosenki z tym tekstem jest porażające, dopasowane jak na zawołanie. idę dalej się wzruszać.
Kira (Brak e-maila) 18:41 16-04-2006
Niesamowite! ja czytalam to opowiadanko sluchajac "Learn to be lonely"! ^.~ sliczna piosenka, naprawde pasuje do tego opowiadania... Ciesze sie, ze nie jestem jedyna ktora tak sadzi ^^. sluchalam rowniez piosenke "In The Deep" z filmu "Miasto Gniewu"... tez bardzo ladna...
btw. kiedy pojawi sie ciag dalszy?
Alistair (Brak e-maila) 00:49 14-05-2006
No tak, rzeczywiście genialna alternatywa dla Fiat Lux. No i nawet udał Ci się ten cały Nissi. No i ta rewolucja nie odbyłasię tak krwawo. Ale nie znęcaj się aż tak nad bohaterami, bo nie można ciągle tłumaczyć tego irracjonalnego postępowania ze względu na miłość, czasami to nie chce mi się w takie rzeczy wierzyć i tak jak Karin w Fiat, tak Avae zaczyna trochę tracić na realości. A, i byłabym wdzięczna gdybyś trochę dokładniej wyjaśniła "geografię tego świata" bo można się pogubić co do jakiego państwa należy, a tym bardziej jakie to są państwa i jakie mają iteresy względem naszych prowincji. Tak nawiasem mówią to mogłam przeoczyć, ale jak nazywa się ten kraj? Czy to tylko federacja poszczególnych terenów pod rządami bejlerów? Wytułamcz to kiedyś, dobrze?
No, i Sachmet-sama, ale ja cię proszę, nie obijaj się tak i napisz coś do następnej aktualki, co?... dobrze?... Bo piszesz naprawdę dobrze. I świetnie czyta się twoje opowiadania. Naprawdę. Mimo kilku mniej istotnych niedociągnięć. Po prostu twórz dalej, wierzę w ciebie^__^
Volina (Brak e-maila) 10:32 20-05-2006
Alistair, rzeczy, o które pytasz są dostępne, że tak powiem pozatekstowo, czyt. by mail^^. (tyle, że ta cholera teraz poczty nie czyta, więc i tak przyjdzie poczekać;P). Tam ma kobita i jakąś mapę i inne rzeczy, już tam dokłądnie nie pamiętam. Uśmiechnij się, to ci pewnie dasmiley
I od siebie to chciałam się ciebie spytać, gdzie mieszkasz, bo w moim bloku jest ze trzydzieści kobiet, które całkiem irracjonalnie trzyma się facetów gorszych od tego słodkiego i milutkiego Nissyenka(i bynajmniej nie chorych, więc nie mogą się nawet usprawiedliwiaćsmiley) i wszystko wybacza, i wybacza, i wybacza... I pazurami by za takiego darły... (jak policja przyjeżdżasmiley) To na poziomie ludzi przeciętnych, którymi my, zbalzowani postmoderni, lubimy zasadnoczo gardzić(a szkoda) A Avae to facet, owszem, ale wyjątkowy! I w tym właśnie rzecz, jak dla mnie to na tym polega konstrukcja tej postaci i za to ją lubięsmiley
I skoro tak lubisz realizm (chryste, w XXI wieku?????) to czemu wolisz "niekrwawą" rewolucję? Rewolucje z reguły Sˇ krwawesmiley
Alistair (malinka_owoce@wp.pl) 22:35 22-05-2006
Volina, dziubasku, weź napisz do mnie to pogadamy. A nawiasem mówiąc to dowiedziałam się, że mieszkam w tym samym mieście co Sachmet, tyle tylko, że na drugim końcu... Zapewne dla ludzi z centrum moje miejsce w świecie to niezłe peryferie i miła, spokojna okolica, ale tu też zdażają się kobity, którym brak czasem piątej klepki.
No, a realizm realizmem a pokojowość i tolerancja, pokojowością i tolerancją. Po prostu wychodzi na to, że jestem pełna sprzeczności, mam wiele twarzy i rachumek prawdopodobieństwa względem mojej wątpliwej obliczjloći nie chce za cholerę wyjść. A jak już coś wyjdzie to albo odwrotnie, albo kombinacji pojawia się tyle, że aż strach. Jak to się kiedyś o mnie wyrażono - idealistka i marzycielka twardo stąpająca po ziemi. Taki sobie istny oksymoron.
A tak generalnie to ja jestem z natury czepialska i powściągliwa w pochwałach więc to, że napisałam, iż oppwiadania by Sachmet dobrze się czyta, należy uznać za pewien, swego rodzaju, no GIGA KOMPLEMENT.
Napisz proszę. Od kolejnego klikania!
Pozdrawiam nawiasem obijającą się Schmet. I tak ci wygarne w jkimś komentarzu na twoim blogu!^_^
Rah (Brak e-maila) 20:20 27-09-2006
elo? sachmet? zyjesz?? XD

bo ja nie wiem co z Kase... i mnie to dobija XD
Kira (Brak e-maila) 13:26 10-10-2006
ja też chcę wiedziec co z Kase ^^
Leslie (Brak e-maila) 23:07 20-03-2007
//zakopuje sie w koldrze na lozeczku i macha ręką na zadania domowe piętrzące się na biurku, szczególnie matmę, wypracowanie na niemiecki i projekt na chemię//
Leslie (Brak e-maila) 00:49 23-03-2007
Rany...wyciskacz łez, mnóstwo WIELOKROPKÓW, ale czemu Kase powiesiłaś, no czemu? Taki kochany, nieśmiały...uh, tak mi go szkoda- kolejne łzy polały się po klawiaturze, a dziw, nigdzie nie było, że wodoodporna...
Jeszcze nie doszłam do końca-zaczęłam od początku bo już dosyć dawno czytałam lux-a, ale wiedz, śmierci Karina, Avae, Nissiego i małej wiercipiętli(Zilli? nie pamietam już imienia) nie wybaczę. Sheat (to sie czyta szit, nie?) sobie zabij prosze bardzo(zdenerwował mnie jak naskoczył na moje kochane diablątko..)
ogólnie trochę tego optymizmu zabrakło w tych najnowszych! Jaskółeczka pokłóciła sie ze Szczygłem, ponuro etc.
Eh...jeszcze około 50stron do końca-pewnie jutro rano będę oczy miała czerwone-jak nie od płaczu to od siedzenia po nocach
mary madnesss (Brak e-maila) 16:04 24-03-2007
ja tez sie zastanawial jak sie to czyta. xD Czy "szit" -> ale to troche głupio zeby bohaterowi dac tak na imie. xD" Czy "szet"
Leslie (Brak e-maila) 15:54 30-03-2007
Żyje! Mój kochany Kase żyje! O chwała ci!
Leslie (Brak e-maila) 15:56 30-03-2007
Ja tam upieram sie na szit(nie umiem polubić postaci), całkowicie nie wiem co Karinek uroczy w nim widzi...well, może przyjdzie jeszcze czas na opamiętanie...jestem pewna że Piękny Tulu(czy coś takiego) przejdzie żałobę po swoim pierwszym Uzdrowicielu i zrozumie że jest fetyszem Uzdrowicieli(...).
Ha.
teneryfa (Brak e-maila) 16:04 01-04-2007
Nie przeczytałam tego w całości, ale w oczy rzuca się nadużywanie "..." Występuje w co drugiej wypowiedzi :/
Beryl (krolowa.ciemnosci@op.pl) 18:23 05-04-2007
A to jest fakt. Wielokropki nadal zabijają. I nadal można się zgubić w tym, kto co mówi. I nadal...
Nie. Doszłam do wniosku, że jeśli nawet ktoś taki jak Saray używa zwracając się do tego biedaka zwrotów tak pieszczotliwych, to oni muszą mieć po prosu taką literacką tradycję. Od wieków poeci w wierszach do wybranków używali "koteczków", "maleństw" i "chłopczyków" i teraz ci biedni faceci po prostu nie umieją inaczej.^^
Z początku mi się nie spodobało. Głównie dlatego, że już staciłam nadzieję na te części i zdążyłam sobie ułożyć własne wersje, ciężko się było przestawić. Ale po drugim czytaniu - bomba. Zwłaszcza na końcu ten motyw z rośnięciem. Zawsze sie zastanawiałam, co sie dzieje z ukami jak już przestaną być mali i chłopięcy - do schroniska ich oddają?
Tak czy owak Kase to nie grozi - on z cześci na cześć coraz mniejszy i słabszy. Szczerze mówiąc wieszania i węży nie oczekiwałam, myślałam, że od samego przepracowania padnie. Fantastyczny nawiasem mówiąc był ten fragment z poszukiwaniami i jak tej strzygi nigdzie nie dao sie znaleźć. Dzięki za tyle miejsca na Kase. Wolałam go zaciętego i doroślejszego, ale taki tez może być.
nache (Brak e-maila) 21:21 13-04-2007
ej, a kiedy bedzie ciag dalszy 'w imie twoje'?? obiecalas dokonczyc to opo smiley
madami (Brak e-maila) 17:12 27-04-2007
BŁAGAM o ciąg dalszy!!!! po prostu oszalałam jak zobaczyłam tę ilość części ostatnio dodanych!!!!!!!! a potem oszalałam jak okazało się, jak szybko całość pochłonęłam!!!!!
JA CHCĘ DALEJ!!!
WSZYSTKIE OPOWIADANIA!!!!!!!!!!!!!!!
Viv (Brak e-maila) 17:32 14-07-2007
w lipcu reszta tekstu miała się pojawić...
chlip, chlip... jest już połowa lipca...
K (Brak e-maila) 20:03 05-11-2007
kiedy pojawi się ciąg dalszy?
ins (Brak e-maila) 17:14 16-03-2008
jjjjjjjjjeeeeeeeeeessssssssszzzzzzzzzzzzzccccccccccccccccczzzzzzzzzzzzzzzzzeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!
niny (Brak e-maila) 19:57 29-01-2009
kiedy będzie więcej...plosiem... ^^"
Kazia (Brak e-maila) 03:10 09-03-2009
nigdy, jak sądzę. W końcu od ponad roku nasza droga Sachmet nie napisała ani jednego odcinka żadnego ze swoich nie-zakończonych opowiadań. Możliwe, że skończyła z pisaniem.
Avae (Brak e-maila) 15:55 25-04-2009
*ociera łezki*
Może trzeba się z nią jakoś skontaktować?
Alistair (malinka_owoce@wp.pl) 00:26 01-06-2009
Też tak myślę że trzeba by się w końcu zorientować czy nasza miła Sachmet raczy skończyć to co zaczęła. Niedawno odświeżyłam sobie to opowiadanko [przed sesją... dobra jestem...] i zaczynam się zastanawiać co też będzie z Rize...
wampirzyca (Brak e-maila) 15:11 06-08-2010
ŚWIETNE OPOWIADANIE I BARDZO ALE TO BARDZO WCIĄGAJĄCE...PROSZĘ KONTYNUŁUJ DALSZE CZĘŚCI ... BARDZO ŁADNIE PROSZĘ ^^
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum