The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 28 2024 09:20:04   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Lux in tenebris 10
Lex talionis


Helmand nie było takie straszne, kto by się spodziewał. Znikąd obrony, a żyło się znośnie, momentami nawet przyjemnie.
Zwłaszcza, odkąd odziedziczył kuchnię po Altei, której ciekawość w końcu odniosła zwycięstwo nad siłą woli. Stara zasada, że kto ma władzę nad garnkami, ma władzę nad ludźmi, działała bez zarzutu - czuł taki przypływ mocy, że mógł sobie pozwalać nawet na nonszalanckie lekceważenie irytacji oficjalnie rządzącego Lahra. Wiedział, że nie wszyscy szaleją z zachwytu, że dopuszczono go do nadzorowania, ale z chwilowymi podwładnymi nie miał większych kłopotów, pomijając zjadliwe "Poczekaj, poczekaj, jeszcze parę tygodni..." wzbogacane uśmieszkami przywodzącymi na myśl wyrafinowane tortury i to co gorsza niewolne od pewnych podtekstów.
Cóż, można zawsze liczyć, że mimo wszystko pewne przegięcia ujdą na sucho, nawet jeśli potencjalnych przeciwniczek jest około dwudziestu. Ostatecznie wykonywał przecież swoje obowiązki, może tylko z trochę... wrednie uśmiechniętą miną.
Miał sporo pracy i chwilami ledwie wyrabiał, cudem tylko nie mieszając pór przygotowywania posiłków na czas Helmand i Argento. Zastanawiał się, czemu stara się być wobec niego aż tak bez zarzutu, bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Prawdę mówiąc, to zastanawiał się, czy aby na pewno nie robi tego mściwie.
I przed takimi myślami dalej uciekał w brak czasu, wypełniając go coraz bardziej, aż do nieprzyzwoitości, tak, że gdy w końcu kładł się do łóżka, zasypiał niemal natychmiast. Tak było lepiej, nie musiał... nie musiał przynajmniej na to wszystko patrzeć, nasłuchiwać... bo wciąż odruchowo to robił, kiedy tylko zdarzało się tak, że mógł.
Nie był do końca pewien, co z tym zrobi. Właściwie... to nie był pewien, czy naprawdę jest w stanie tak do końca z niego zrezygnować, nawet, jeśli po miłości nigdy nie miałoby już być nawet śladu. A... zatrzymywać go przy sobie i traktować tak, to byłoby... bardzo... podłe, niskie. Tyle tylko, że doskonale wiedział, że wcale nie musi go przy sobie zatrzymywać, on by go nie opuścił, chyba, że... że wyraźnie by się tego od niego domagał. Nie wiedział, czy jest w stanie się na to zdobyć. To... wydawało się... trudne. Przywykł... bardzo przywykł, że on stale jest obok, na każde zawołanie, cokolwiek złego miałoby się zdarzyć... on był. Mimo wszystko bał się tego, jak miałoby bez tej obecności wyglądać jego życie, wszystko jedno czy była tak "intensywna" jak dawniej, czy tak cicha i niedostrzegalna niemal jak teraz.
Zastanawiał się, czy to możliwe, żeby nigdy już nie zapragnął dotyku drugiego ciała, pieszczot, pocałunków, zwykłego... bycia razem... Zastanawiał się, czy umiałby znieść teraz inne niż to, do którego tak przywykł. Nie umiał wyobrazić sobie innych dłoni, zapachu, smaku, spojrzenia, ciepła... Niech tam, kto wie, może to było nawet nienormalne, nienaturalne... ale wiedział, że nie umiałby się czuć naprawdę dobrze, kochając się z kimś innym. Czy naprawdę można przywyknąć do czegoś w specyficznym kształcie aż tak bardzo, żeby innego już nie zaakceptować?
Tak niedawno się to stało... Jak wiele czasu minie, zanim zacznie do tego tęsknić? Dobrze wiedział, jak czuł się w takiej tęsknocie i nie był pewien, czy się od niej uwolnił. Był na niego zły, wściekły, ale...
A jednak byłoby czymś naprawdę obrzydliwym być z nim jak z zabawką, we wszystkim prócz uczucia, mieć go, czuć się pewnie, wiedzieć, że zawsze się będzie bezpiecznym, pozwalając sobie na rozkosz, mając go zupełnie dla siebie... i nie umiejąc zatrzymać tego chłodu i okrucieństwa, jakim dręczył go teraz... a przecież tak właśnie by to wyglądało, gdyby był z nim, już go tak naprawdę nie kochając, nie umiejąc mu darować i trzymając się go ze strachu i... i potrzeby... Bałby się być sam, nie móc...
Zniósł dla niego tak wiele... Czemu tym razem czuł tylko gniew, jak to możliwe, że sprawiało mu przyjemność ranienie go i patrzenie na tę niemą, bezbronną jak u dziecka udrękę... Nie przypuszczał nigdy, że on mógłby być wobec kogoś tak bezbronny.
Przypominał sobie teraz tamten czas, gdy zobaczył go po raz pierwszy, tego dziwnego, pięknego mężczyznę o zniewalającej, niszczycielskiej wręcz sile w oczach. On wtedy mógł zmusić tym spojrzeniem do wszystkiego, mógł zawsze potem. Tylko wobec niego nie używał tej mocy, tylko wobec niego się jej wyrzekł, pozwalając im na to wszystko, co się stało... A może to on sam był jako jedyny zdolny się jej oprzeć i dlatego... stało się to wszystko?
Ale teraz... teraz w jego oczach nie było tego już nawet śladu i to nigdy. Czy to możliwe, że go zniszczył... tym zniszczył? On - jego? Aż tak daleko... posunąłby się w zemście?
Tyle że przecież to... to chyba nie była tak naprawdę zemsta. Zwyczajnie... nie umiał inaczej. Czasami, rzadko, ale jednak, trochę się tego bał. A już na pewno cierpiał, nawet jeśli zwykle sam przed sobą nie chciał się do tego przyznawać... Nie było łatwo żyć ze świadomością tego wszystkiego, co się stało, w nikim nie mając oparcia. Prawdziwego oparcia, takiego... takiego, które się dostaje od kogoś, kogo się kocha... czyje spojrzenie i uśmiech, i najlżejsza pieszczota... potrafią unicestwić każdy ból czy dręczące wspomnienie...
Nie miał już nikogo takiego. Po prostu... nie umiał go już kochać.


- Wariactwo, zrywać mnie o takiej porze... Miałam nadzieję, że ci się znudzi... - burknęła Kalla, ziewając lekko i poprawiając nieco przekrzywioną spódnicę.
- Nie marudź, piękna, tylko bierz się do roboty. - Machnął ręką, wskakując na stół i kończąc układać wszystko na postawionej z boku tacy.
- Całuj się w nos... - mruknęła, zaczynając oczyszczać popielnik.
- Ty mnie pocałuj... - powiedział żartobliwie, mrugając do niej lekko.
- Z sadzą? Wrócisz do pana z dowodami rzeczowymi na twarzy i dostaniesz lanie - zachichotała.
- Zaczynasz się? - Uniósł brwi. - Nie zapominaj, że teraz jestem tu szefem.
- Nie na długo...
- No, no, no! - Pogroził jej palcem. - Ciekaw jestem, kto cię będzie bronił przed Alteą.
- Ech, odczep się... - burknęła, otrzepując ręce. - Nie do takich zajęć wychowali mnie rodzice.
- Nie gadaj... - Popatrzył na nią zafascynowany. - Naprawdę wolałabyś grzać łóżko jakiemuś tłustemu bejlerowi, niż przebywać ze mną? Pierwszy raz mi się to zdarza...
- Megaloman - prychnęła lekko.
- Nie megaloman, tylko realista - sprostował życzliwie. - I empirysta - dodał po namyśle.
- Nie jestem pierwszą lepszą panieneczką, kochanie, tylko córką bejlera. I teraz powinnam być żoną bejlera.
- Skarbie, jedyny bejler, jaki jeszcze w tym kraju normalnie funkcjonuje to Ardee. Fakt, przystojny, nawet niegłupi... - dodał łaskawie. - Ale żonaty i dzieciaty. No i Ashi, racja, ale zanim dziecina podrośnie... - Pokręcił głową. - No chyba, że stary Lirge by gdzieś tam w niewoli wykorkował, to Lannu byłby bejler pierwsza klasa. Palce lizać, śliczota nie chłopak. Elgin Mina Calvi też ujdzie, ale to już nie to... zresztą jego tatuś młody jakoś jeszcze i w dodatku w Lavello ma wyrok, krzywdy to mu tam nie zrobią i długo może pociągnąć. No bo z obecnych bejlerów to chyba tylko Rize zdąży skończyć wyrok, ale wtedy to już oboje będziecie, skarbie, dość wiekowi. Zresztą i dziedzice też najczęściej z wyrokami... Aj, zapomniałem o Alianthi! Słodziusi, bez wyroku, brata zarżnęli mu w bitwie, z niewielką nawiasem mówiąc szkodą dla ludzkości, a tatuś swoje lata ma... Tyle że kiciuś niewiele starszy niż nasz Ashi.
- Jak już jesteś taki skrupulatny, to zostaje jeszcze Gasee - burknęła.
- Gasee nie znam - wyjaśnił uprzejmie. - To co się będę wypowiadał. Widziałem tylko tatusia, nawet przystojny, ale sukinsyn. Zresztą, co mi tu zawracasz głowę, kochana, dziecko ma tyle co Alianthi, sam widziałem w herbarzu u mojej drogiej matki, podczas uroczych godzin zakuwania... A może ty lubisz takich młodych? Im mniej, tym lepiej, co? Rozumiem, rozumiem... Młodszych łatwiej zapędzić pod pantofel. No to pomyślmy... Hmm... Ty, mam! Rize Ha Nikra!
- Mój brat, skarbie? - spytała słodko.
- A przeszkadza ci to? Wy się i tak ostro krzyżowaliście między sobą. Właściwie to dla bejlerów ta rewolucja to samo zbawienie. Jeszcze z pięćdziesiąt lat i wszyscy byście się wydawali w najlepszym razie za kuzynów pierwszej linii. Dziewięćset lat, masz pojęcie, kobieto? I śluby w obrębie szesnastu rodzin. To prędzej czy później musiało doprowadzić do lekkiego zwyrodnienia...
- W międzyczasie to przestało być szesnaście rodzin.
- Aha, jasne... - Pokiwał głową. - Nie zastanawiało się to, że te namnożone rodziny mają dalej to samo nazwisko i należą z bejlerami do jednego rodu?
- Nie wytrzymam z tobą... - westchnęła. - Gdyby coś było nie tak, Heinsein sto razy by się wtrąciło. Pilnują zasad.
- Licz, licz na to... - zachichotał.
- Jesteś koszmarny... - Ziewnęła lekko, przeciągając się. - Nie powinieneś iść już do Nissyena? - Zerknęła na zegar.
- Coś ty, dopiero słońce wzeszło, na pewno się jeszcze nie zbudził - mruknął, wykładając się na stole.
- Avae... - Popatrzyła zgorszona.
- Oj, daj spokój... Spać mi się chce, późno się położyłem. Będziesz zgrywać Alteę? Ja tu rządzę, maleńka.
- Yhm... daje się zauważyć. Nie podoba mi się, że wyzyskujesz mnie do takiego wczesnego wstawania... - powiedziała marudnym tonem. - My zaczynamy pracę dwie godziny później.
- Poza Alteą, słoneczko, ktoś musi przygotować kuchnię i rozpalić, a ja w tym czasie wlokę się na górę z jedzeniem.
- To nie mogę wstawać wtedy? - spytała z naciskiem, przysiadając na stołku.
- Nie, kotuś, bo jak ja cię rano z łóżka nie zwlokę, to sama na pewno nie wstaniesz, a teraz to ja nie mam czasu. Daruj, przeżyjesz parę tygodni. Ja tak cały czas wstaję i nie narzekam...
- Ale ty nie musisz, to co innego...
- Jak to nie muszę? - Spojrzał zdziwiony.
- Dawniej to robiłeś dla przyjemności... a teraz żeby mu tym dopiec.
- Wiesz co... - Wyprostował się zirytowany, zsuwając stopy na ziemię.
- Nie obrażaj się, nie... - mruknęła. - Zresztą... wiesz, że mam rację.
- Nie twój interes. - Wzruszył ramionami.
- Aha... - uśmiechnęła się przebiegle.
- Nie wkurzaj mnie... - Zmrużył powieki, ale nie powiedział nic więcej, oglądając się mimowolnie. Zdawało mu się, że wyczuł czyjś wzrok i rzeczywiście przy drzwiach stała grupka obcych mężczyzn. - Kuchnia zamknięta - rzucił przez ramię. - Przyjdźcie za godzinę i tak nic nie mamy, to będzie najwcześniej... - Spojrzał na nich z wahaniem, nawet się nie poruszyli. - No co jest? Możemy wam dać najwyżej coś luźno, ale zwykły prowiant to chyba macie? Przyjechaliście gdzieś teraz, prawda? Nie widziałem was... - Odwrócił się całkiem, ale oni wciąż stali w bezruchu, wpatrując się w niego w milczeniu. - Coś chyba chłopcy nie chwytają... - Zerknął na równie zaintrygowaną Kallę. - Ty, może oni są z Tonnerre? Twój pan i władca miał z nimi wchodzić w jakieś konszachty...
- On nie jest żadnym moim... - zaczęła gniewnie.
- Mała, nie narzekaj... - Przerwał jej machnięciem ręką. - Nie, żebym ja osobiście jakoś strasznie za nim szalał, ale naprawdę mogłaś trafić gorzej. Gheti narto, manina - próbnie zwrócił się do gości, ale nie zareagowali. - Tonnerre odpada. Nie no, na Welland to mi nie wyglądają... Alsois? - odezwał się z wahaniem. - Ej, ty jesteś córką bejlera, znasz inne języki?
- Dość tego - odezwał się nagle ktoś za plecami znieruchomiałych przybyszów i po chwili wszedł do środka bardzo wyrośnięty mężczyzna. - Chyba się go nie boicie? To nie żaden demon, tylko najzwyklejszy w świecie zbrodniarz. Brać ich - rzucił sucho. Posłuchali, ale większość nie zbliżała się do niego, lecz do Kalli, chwytając zaskoczoną dziewczynę i krępując jej ręce. Avae otrząsnął się z szoku i podszedł do nich z irytacją.
- Ej, odbiło wam? Puśćcie ją! - Szarpnął najbliższego mężczyznę za ramię, ale w tym czasie drugi wykręcił mu ręce. - Czy wam całkiem... - urwał, czując przy szyi ostrze. Przełknął ślinę, podnosząc wzrok na wysokiego mężczyznę, który właśnie przed nim stanął, on uśmiechnął się krzywo.
- Oboje jesteście aresztowani - powiedział, cofając nóż.
- Co? - wykrztusił. - Niby z jakiej racji?
- Milcz, bydlę! - huknął mężczyzna, wymierzając mu policzek.
- Zawsze bijesz ludzi, którzy mają skrępowane ręce? - syknął.
- Ty nie masz nic wspólnego z ludźmi... - wycedził. - Odprowadzić ich do więzienia. Do dwóch najniższych cel, południowej i północnej.
- Może ktoś nam jednak powie, co się tu dzieje? - krzyknął z wściekłością.
- Powiedziałem, żebyś milczał... - powiedział zimno, znów przystawiając mu nóż do gardła. - Zabierać ich.


Siedział tu już kilka godzin, zupełnie sam. Prowadzili ich razem, ale w więzieniu rozdzielili, nie miał pojęcia, co się dzieje... Wszędzie było pusto, nikogo z Helmand, widział tylko kilkoro tych obcych... Wtedy ledwie świtało, ale... To już tyle czasu... Czy nikogo nie zdziwiło jego zniknięcie? A Nissyen, nawet mu przecież nie zaniósł śniadania... Nie szukał go? No tak, w obecnych warunkach, mógł nie szukać... Najpewniej uznał, że dziś nie ma ochoty w ogóle się z nim zetknąć. Ale... Czemu nikt, zupełnie nikt... Co tu się działo? A może... może ktoś zajął Helmand? I... nie żyją... wszyscy... Nie, bzdura, bez sensu, wstali świtem, usłyszeliby, gdyby cokolwiek się działo... Tylko ci obcy... Kto to był?
Usłyszał kroki na schodach i skulił się mimowolnie, ale potem podniósł wzrok, wpatrując się w zejście, w którym po chwili zjawił się potwornie blady Nissyen.
- Co się dzieje? - wykrztusił po prostu na jego widok. Mężczyzna spojrzał na niego nieprzytomnie i oparł się dłonią o ścianę, zaciskając powieki.
- Avae... posłuchaj... - zaczął drżącym głosem, ale urwał i usiadł powoli, milcząc przez chwilę.
- Powiesz mi, co się dzieje? - powtórzył, z trudem panując nad głosem.
- Avae, oni... oni aresztowali wszystkich... niewolników. - Przymknął oczy. - Chcą urządzić... proces.
- Jaki proces? - szepnął tępo. - N..nas? Za co?
- Avae... poczekaj... - Oparł głowę na łokciach, wyrównując powoli oddech. Chłopak przygryzł wargę, patrząc na niego w milczeniu.
- Powoli... - poprosił w końcu cicho. - Powiedz mi... powoli... Wszystko. Wszystko od początku.
- Oni są... niezadowoleni z efektów rewolucji... - zaczął, nie odrywając dłoni od twarzy. - Na ich czele stoją Cetygrih i Ujje z Szaghir, pozostali z prowodyrów to jacyś ich krewni... Nie znam ich. Zaczęli od Szaghir i Kangan, a potem posuwali się wolno w naszym kierunku, niemal od granicy do granicy... Wszczęli nowy bunt, robią rewizje procesów... Z zaostrzeniem kar.
- Zaostrzeniem? - Spojrzał na niego z wahaniem.
- Jak dotąd w większości skazują na śmierć... Oni. Procesy byłych żołnierzy i innych z nielicznymi przestępstwami załatwiają pozostawione przez nich niewielkie grupki, które po jakimś czasie do nich z powrotem dołączają. Te wyroki to głównie kary cielesne...
- I... zabijali już? - zapytał niepewnie, patrząc na niego tak, jakby niezupełnie do niego docierało to, co słyszy. Mężczyzna podniósł w końcu wzrok, patrząc na niego przez chwilę.
- Tak, Avae - powiedział łagodnie.
- Tak... to znaczy...
- Byli tam. Nie żyją.
Chłopak nie powiedział nic, opierając policzek o chłodny mur.
- To... takie... dziwne... - wyszeptał w końcu, przymykając oczy.
- Avae...
- Dziwne... po prostu. Wcale nie boli. Tylko... jest dziwnie. Jakoś tak... nieswojo. Nie kochałem ich nigdy... ale jest... dziwnie...
- Wiem, Avae...
- Naprawdę wiesz? - zaśmiał się drwiąco, ale spojrzał na niego i westchnął cicho, nic już nie mówiąc i spuszczając zmieszany wzrok. - I teraz zabiją mnie... - odezwał się, myśląc szyderczo, że ma niezły instynkt mordercy. Po co tak to powiedział? Żeby odzyskać przewagę, której chwilowego posiadania on by i tak nie wykorzystał? Czemu nawet teraz nie umiał się powstrzymać od walczenia z nim? Wiedział aż za dobrze, że nie potrzeba mu teraz robienia sobie wroga i to akurat z kogoś, kto najwięcej mógłby... przynajmniej chciałby mu pomóc. Ale wiedział też, że i wśród największych starań z niego by go sobie zrobić nie zdołał.
- Posłuchaj mnie, Avae... - zaczął zdławionym szeptem. - Oni chcą urządzić osobiście dwa procesy, najpierw tobie, potem Kalli, bo... - zawahał się.
- Bo ja dostanę cięższą karę. To chciałeś powiedzieć? - wyszeptał.
- Avae, nie wiesz jeszcze...
- Czego nie wiem? Skoro wszystkich tamtych skazywali na śmierć, to mnie... Pamiętasz mój pierwszy wyrok? Tego chcieli. A tym razem może być gorzej... Nissyen, jak to się stało? - szarpnął się nerwowo, zaciskając dłoń na kolanie. - Przecież... oni nie mogli tak po prostu przejąć Helmand! To stolica, mamy jakieś oddziały! Jakim cudem tak po prostu przejęli władzę?
- Nie przejęli. - Przymknął oczy. - Wszystko... poza tym, jest w normie.
- No to... czemu mnie... nas...
- Lahr wydał zgodę - odpowiedział tępo.
- Jak to... - szepnął.
- Zwyczajnie... pozwolił im... Zresztą... Avae, nikt w Helmand się nie sprzeciwia. Nikt... Zupełnie nikt... Co ja mam zrobić? - Podniósł na niego przerażony wzrok. - Nie poradzę sobie ze wszystkimi... Nikt mnie nie chce słuchać... Tam na górze... Są dziesiątki uzbrojonej straży, przecież nie mogę... walczyć ze wszystkimi... Co ja mam zrobić?
- Liczysz, że ja ci powiem? - zaśmiał się urywanie. - Nie licz... Może po prostu nic.
- Avae... - wykrztusił. - Przecież wiesz, że... nie mogę... pozwolić, żeby...
- Uspokój się i nie bądź narwany... - westchnął, odchylając się w tył i kładąc na ziemi. - Martwy nieszczególnie mi się przydasz, wolałbym, żebyś myślał, skoro już się zdecydowałeś na pomaganie mi. - Spojrzał na niego kątem oka. - I wolałbym, żebyś... - urwał.
- Wiem, Avae... - szepnął. - Ale nie będę się z tobą teraz kłócić. I tak musisz się na kimś odegrać.
- Jej, dzięki, jaki z ciebie wyrozumiały człowiek...
- Nie wolisz zastanowić się co robić, zamiast...
- Zamiast atakować ciebie? Byłoby rozsądniej, ale jeszcze nie wiem, czy bardziej nie lubię ich, czy ciebie. - Usiadł z niespokojnym gestem, odwracając wzrok.
- Avae, proszę cię... - szepnął ledwie słyszalnym głosem. - Nie zachowuj się tak teraz...
- A co mam robić... - Wzruszył ramionami.
- Przynajmniej mnie posłuchaj... - Przymknął oczy. - Musimy... wymyślić coś, bo inaczej...
- Oni wszyscy są z zachodu? - spytał z westchnieniem, obejmując dłonią chłodny pręt kraty. Nissyen spojrzał na niego i zacisnął szczęki aż boleśnie, odchylając głowę w tył. Ten dzieciak nawet teraz próbował być silniejszy i zapanować nad sytuacją, choć przecież było widać po nim, że jest bardzo roztrzęsiony. Nikt poza nim mu nie został, więc musiał mu pomóc, nawet jeśli on nie chciał tego zaakceptować... Musiał nad sobą panować... po prostu musiał. Avae było teraz potrzebne wszystko tylko nie histeria. Powinien... pozwolić mu uwierzyć, że wszystko będzie dobrze, że jakoś nad tym panuje... że coś na pewno zrobi. Rozmawiać rzeczowo i spokojnie, a nie poddawać się rozpaczy i bać się bardziej od niego. Niezależnie od tego, jak miałoby to być trudne...
- Raczej tak... - powiedział cicho, spoglądając powoli na jego zmęczoną twarz. - To lepiej, niezbyt lotni...
Avae uśmiechnął się niewyraźnie, przytulając policzek do krat.
- Masz nadzieję przekonać ich jakimś waszym naukowym wywodem? Chyba nie zadziała...
- Zakładając, że by zrozumieli... - mruknął. - Cetygrih i te jego pociotki jeszcze przynajmniej pojmują momentami, co się do nich mówi, ale ich ludzie już tylko wlepiają tępo te piękne oczęta, całkiem jak nasi byli niewolnicy. Choć fakt, niesprawiedliwy jestem, ostatecznie ja też mam problemy z tym, żeby ich z kolei zrozumieć. Nie wiedziałem, że można robić tyle błędów gramatycznych w jednym zdaniu.
- Przestań... - zaśmiał się urywanie, niespokojnie przesuwając dłonią po zgiętej nodze. - Jak... będzie wyglądać ten proces?
- Nie wiem, Avae... - powiedział ciszej. - Nie za formalnie... Wyrok wydadzą przywódcy...
- No to może się obejdzie bez błędów gramatycznych. - Przymknął oczy. - Głupio byłoby dać się zabić w nieodpowiednim przypadku.
- Nikt cię nie zabije, Avae - sprostował twardo.
- A jak chcesz to załatwić? - Spojrzał na niego spod uniesionych brwi.
- Przeciągniemy to... Będziemy się bronić. Dowiedzą się. Przybędzie armia...
- Naprawdę na to liczysz? - westchnął.
- Przekonam jakichś ludzi stąd... Sam nie wiem. Nie damy im się, obiecuję... - Popatrzył na niego z powagą.
- Miejmy nadzieję... - Wzruszył ramionami.
- Spróbujemy zbić z tropu oskarżyciela. Wyjmiemy im broń z ręki, zobaczysz... Ta smarkula jest za narwana...
- Smarkula? - Spojrzał zdziwiony. Nissyen skrzywił się lekko, biorąc głęboki oddech.
- Kasandra z Tevere. Była u nas... pamiętasz?
- Kangańczycy współpracują z kobietą? - uśmiechnął się blado.
- Nie wiem, o co chodzi... Może traktują ją jak jakąś prorokinię albo coś takiego. Powinieneś ją widzieć... - parsknął, wsuwając dłoń we włosy. - Stoi tam na dziedzińcu i wygłasza płomienne przemówienia. Ma wszystkich u stóp. Cetygrih byłby głupszy niż jest, gdyby z niej nie skorzystał.
- To można być głupszym od niego? - zaśmiał się nerwowo.
- Jest bardzo piękna... przy Kangankach to wręcz... - Wzruszył ramionami. - Może ich zwyczajnie pociąga. Nie mam pojęcia, skąd się u nich wzięła, Tevere to przecież drugi koniec kraju... Musiała wcześniej się tam wybrać, może nawet ona... zachęciła ich, jest taka... Bo nie mogła nic usłyszeć, przecież nawet my tutaj nic o tym nie słyszeliśmy, działają z cholerną dyskrecją...
- To znaczy, że wszyscy ich popierają... - powiedział matowo. - Jakim cudem można by...
- Jeśli Ardee się dowie, to z armią pokona ich natychmiast, wcale nie są silni...
- Dobrze... pokona ich - uśmiechnął się niewyraźnie. - Przyjmijmy nawet i to. Uda nam się. Ale co potem? Przecież nie ukarzecie wszystkich mieszkańców wszystkich tych prowincji! A oni wszyscy tego chcieli, rozumiesz? Pozwalają na to!
- To jest chyba... z jej powodu, Avae... Wszyscy potracili rozum... - Zacisnął powieki. - Gdybyś ty ją słyszał... Ona po prostu hipnotyzuje tłum. A woła o krew, Avae... o zemstę... Pamiętaj, co ci ludzie przeszli... To, że wtedy udało nam się ich przekonać, to był cud. Wiesz, od jak wielu lat rodziła się tu ta nienawiść? Ona nie jest bezpodstawna... i nie znalazła ujścia. - Spojrzał na niego z wahaniem. - Więc kiedy Kasandra krzyczy o zemście... wszyscy aż za dobrze wiedzą, o czym mówi, czują to... Chcą mieć gdzie skierować swój gniew, móc zemścić się na ból i mękę... Oni wiele wycierpieli... Gdyby tylko ona przestała... - Zacisnął dłonie, przygryzając na moment wargę. - Dopóki jej nie było, wcale tak tego otwarcie nie popierano... Nikt nic nie robił, Lahr dał przecież zgodę na aresztowania... ale chyba jednak sprzeciwialiby się... czemuś gorszemu... Przynajmniej niektórzy... już to by coś ułatwiło. Ale teraz... teraz nie wiem, czy ktokolwiek... - Pokręcił wolno głową, znów podnosząc na niego wzrok. - Chyba zostaliśmy sami...
- No to pięknie... - zaśmiał się urywanie.
- Nie oddam im cię, Avae - powiedział łagodnie.
- A co ty możesz zrobić? - uśmiechnął się słabo.
- Jeszcze nie wiem... Ale i tak cię nie oddam. - Wyprostował się, opierając plecami o ścianę. - Im na pewno nie...
- Udusisz tę panienkę? - Zmrużył kpiąco powieki.
- Jeśli będzie trzeba...
- Nie rób sobie żartów - mruknął, opierając brodę na kolanach.
- Naprawdę wolałbym, żeby to nie ona cię przy wszystkich oskarżała... - Zmarszczył brwi. - Boję się, że...
- Że co? Dokończ... - powiedział niespokojnie.
- Boję się, że do Helmand przyjechała... jakoś specjalnie "na twoją intencję." Zjawiła się przed godziną, najpierw była z tymi, którzy poszli na Norden.
- Zabili Kase? - Spojrzał na niego niepewnie.
- Nie wiem, chyba nie, mówią niejasno... były jakieś problemy... - zawahał się. - Podejrzewam, że Saray jakoś ich powstrzymał... Nie wiem jak...
- Może spróbujemy... - powiedział szybko, ale Nissyen przerwał mu, kręcąc głową.
- Już sprawdzałem... Nie damy rady wydostać się spoza terenów pałacu... Nawet gdyby prowadzili cię na proces z mniejszą ilością straży i zdołałbym cię... ale wątpię. Nie zaryzykują... Zresztą mnie też cały czas pilnują... Zauważyłem, bo... myślałem, że może sam... przedostałbym się i sprowadził jakąś pomoc... Ale i tak bym przecież nie zdążył. Nie wiem, co robić... - szepnął mimowolnie, nie umiejąc dłużej panować nad ogarniającym go strachem. - Chyba jedynie...
- Tylko się nie wygłupiaj... - mruknął Avae.
- Co cię obchodzi moje życie? - spytał z ciepłym uśmiechem. Chłopak spojrzał na niego ze zmarszczonymi brwiami, ale przygryzł wargę. Nagle rozległy się kroki i po chwili pojawił się strażnik.
- Ej, ty! - Machnął ręką na Nissyena. - Starczy już!
- Idź... - pośpiesznie odezwał się Avae. - Idź, jeszcze...
- Wiem, Avae... - Wstał, patrząc na niego. Uśmiechnął się uspokajająco i skinął lekko głową. - Jest czas. To dopiero początek. Nie wygrają.


Kiedy znów został sam, wszystko w nim umilkło. Tak po prostu.
Jakby nawet już nie wiedział, co się dzieje.
Do tego stopnia, że aż z ulgą powitał w końcu zejście straży. Był z nimi Lahr i próbował cokolwiek wyczytać z jego nieruchomej twarzy, ale... nie zdołał nic. Mimo wszystko... nie spodziewał się po nim czegoś takiego.
Jak mógł tak po prostu zdeptać powierzone sobie obowiązki, ustąpić nawet bez próby oporu? A nawet... wspierać ich? Przez zemstę? Czy to możliwe, żeby był aż na tyle szalony? Przecież to oznaczało dla niego...
Ale może to jemu tylko tak się wydawało. Ostatecznie... Był w Helmand kimś, czy naprawdę musiał się obawiać czegokolwiek za krzywdę wyrządzoną jemu? Akurat jemu? Nienawidzono go tu jak nikogo na świecie.
Skąd mógł mieć pewność, że ktokolwiek zechciałby pociągnąć Lahra do odpowiedzialności za jego śmierć? Kto miałby to zrobić? Sheat? Akurat on? Po tym wszystkim, co między nimi... Lahr był jego przyjacielem, a on wrogiem.
Tak naprawdę oni wszyscy pewnie uważali, że tak powinno być. Ziemia w Helmand była przeklęta i nie mogła się odrodzić, bo krew została przelana, a krew wołającą z ziemi ucisza tylko krew tego, kto ją przelał pierwszy. Czy nie tak sądzili? Nie tak?
Lahr łamał zasady, ale... w imię czego miał ich nie łamać? Miał powołać obronę Helmand, ludzi z Helmand, ludzi, którzy cierpieli tu przez pokolenia z rąk pokoleń jego rodziny, żeby... bronili jego? Mieli przelewać swoją krew, walcząc z ludźmi, których uważali za sojuszników, tylko po to, by jakaś krzywda nie spotkała ich wroga?
Tak?
Byłby szalony, spodziewając się czegoś innego. Działo się to, co musiało. Nic innego nie mogło się stać. I nikt się nie obawiał, że będą go czekać jakieś konsekwencje.
Nie wiedział, czego właściwie aż tak się bali, że przysłali po niego dziesięciu uzbrojonych strażników. Nissyena? Naprawdę sądzili, że jeden mężczyzna, choćby i bardzo silny, byłby w stanie poradzić sobie z mniejszą ich ilością? Zwłaszcza, że on też nie mógł zrobić kroku bez własnej straży?
Zabawnie musiało to wyglądać, dziesięciu uzbrojonych strażników pod przewodem samego zarządcy Helmand, odprowadzających jednego chłopaka, nie dość, że z mocno skrępowanymi dłońmi, to jeszcze niższego od nich o głowę.
Zupełnie, jakby mógł nie wiadomo co zrobić.
Kto wie, może naprawdę sądzili, że jest prawdziwym demonem...
Pytanie tylko, w czym demonowi przeszkodziłaby uzbrojona straż. To trochę nieuprzejmie z ich strony ośmieszać się w takim momencie.
Przyjemniej... jest ginąć z rąk kogoś godnego, nie zabobonnej, niemyślącej zgrai... Większość z nich, to chyba jednak Kangańczycy... może dwóch czy trzech jest z Szaghir. Niewiele lepiej, ale zawsze...
Do niewolników w Argento jakoś przywykł, nawet do kalekiej mowy tych z Kangan, a jednak teraz... teraz czuł się dziwacznie, dając się prowadzić na to przedstawienie takiej byle jakiej bandzie. Przejmowanie się tym, z czyjej ręki poniesie się śmierć, było chyba lekko snobistyczne, ale nic na to nie mógł poradzić. Może kwestia wychowania. Ciężko uwolnić się od pewnych uwarunkowań... Z drugiej strony to tak po prawdzie nikt go nigdy nie wychowywał we właściwym sensie tego słowa. Mógł sobie najwyżej patrzeć i słuchać, jeśli jakimś cudem był akurat w pobliżu. Może to salony robią swoje, choć tak się zawsze z nich śmiał...
Przyjrzał im się jeszcze raz. Zastanawiał się, jak Lahr się wśród nich czuje. Smukła, wysoka, arcypiękna lalka z salonów, od małego odpowiednio wychowywana, by nie przynieść państwu wstydu, wydelikacona, wysubtelniona, wysublimowana, wyszlifowana... i ta przyciężka banda drabów. Choć fakt, ci jego... przyjaciele z Helmand, nie mieli dużo więcej ogłady ani polotu. Może tylko Anthe był inny. Anthe... Tak.
Kto wie... pewnie po prostu Lahr tak bardzo nienawidził swoich posiadaczy, ich wymagań, ich świata, że ciągnęło go w drugą stronę. To nawet było uprzejmie ze strony losu, że pozwalał mu oddać swoją zemstę w ręce ludzi tak mu miłych.
Mrukliwie wyglądała ta procesja, nikt się nie odzywał, odkąd usłyszał polecenie wstania. Dziwił się trochę, że nie obserwował tego tłum gapiów... Nie wiedzieli? Więc co się dzieje?
- Dokąd idziemy? - spytał w końcu cicho. Najpierw nikt mu nie odpowiedział, ale jeden żołnierz spojrzał niepewnie na Lahra, a potem z pewnym wahaniem na niego.
- Będzie twoja pierwsza rozprawa, Cern Cascavel - mruknął, znów patrząc przed siebie.
- To będzie ich kilka? Sprzedajecie bilety? - zakpił, ale nikt już mu nie odpowiedział. Darował sobie próbę podtrzymania rozmowy, ostatecznie do niczego by nie prowadziła.
Zastanawiał się, czy się go bali. Nie Lahr, on na pewno nie, ale ci? Może rzeczywiście mieli go za demona i marzyli, by ta mrożąca krew w żyłach droga wreszcie się skończyła.
Naprawdę zresztą dłużyła się jakoś dziwnie, zupełnie jakby nie chodziło o jego życie. Nie zobojętniał chyba jeszcze do tego stopnia?
Spojrzał w stronę dziedzińca, jeśli gdzieś... to pewnie tam... Nie, nie zobojętniał. Przerażała go myśl o konaniu, powolnym konaniu, tu, na oczach wszystkich... Gdzieś w głębi, ale... przerażała. Czy to naprawdę... musi się dziać? Naprawdę nie dość jeszcze za całą tę przeszłość zapłacił?...
Weszli do pałacu i przez opustoszałe korytarze doszli na pierwsze piętro, gdzie wprowadzili go do małej salki, przylegającej do głównej sali balowej. Dobiegał z niej lekki szum głosów. To tam?... Bardzo dowcipnie.
Żołnierze odeszli, obstawiając jedynie drzwi, tylko Lahr został przy nim, w milczeniu przesuwając po nim wzrokiem, który zatrzymał się na moment przy jego skrępowanych dłoniach. Uśmiechnął się wzgardliwie i szarpnął sznur, podrywając jego dłonie w górę i rozwiązując je.
- Poczekasz tu, aż wezwą cię na salę - powiedział chłodno. Avae przygryzł wargę, odwracając wzrok, ale potem spojrzał na niego.
- Lahr... - szepnął. - Dlaczego ty... pozwalasz im... Ja naprawdę nic nie powiem, obiecałem ci przecież, nie musisz... - Przerwał mu bolesny policzek, wściekły Lahr spojrzał jeszcze na niego ze spurpurowiałą twarzą i wyszedł szybko z pokoju.


Milczał, nie słuchając nawet jej głosu. To był katalog, zwykły katalog, inna rzecz, że dość przerażający i z pewnością dla niejednej ze stojących tam z tyłu osób odzywający się starym bólem. Imiona, daty, rodzaj śmierci, imiona, daty, potworne kary. Wszystko to, wśród czego żył wiele lat, po pewnym czasie nawet tego nie dostrzegając. Naprawdę wszystko może stać się zwykłe. Ze wszystkim można się oswoić... Może z takimi rzeczami nawet łatwiej... ogłuszają. Ogłuszają, otępiają, zmieniają w kamienie.
Aż do chwili, gdy ktoś taki jak ta piękna dziewczyna, nie stanie wobec wszystkich, mówiąc głośno, donośnie, z zaraźliwą nienawiścią i drżącym w sercach bólem. To prowadzi na śmierć. Wiedział o tym. Nikt nie zdoła mu pomóc, ich zjawienie się było jednoznaczne z jego skazaniem. Walka była bezcelowa. Może nawet śmieszna. Więc po co miał walczyć? Żeby stać się nie tylko martwym, ale i żałosnym?
Bezemocjonalnie przesuwał po nich spojrzeniem, po całym tym "dostojnym sądzie". Pięciu rosłych mężczyzn siedzących za toporną ławą, wpatrzonych w niego jak wygłodniałe krogulce w jakąś cholerną, małą mysz. W ich wzroku nawet nie było tej czystej i logicznej nienawiści, jakiej zaznawał w Helmand. Po prostu głód i chęć pożarcia, chęć ujrzenia go wśród śmiertelnej męki... A może wszystkim chodziło po prostu tylko o to?... Tak powiedział Lahr całe wieki temu i teraz Lahr wydał im go na śmierć. Może naprawdę wszyscy właśnie o tym marzą i teraz są szczęśliwi, że ktoś to wreszcie zrobi za nich, zostawiając im czyste ręce, pozorną bezradność, spokojne stanie z boku... Bo to nie może się skończyć inaczej.
Nie, od tych węszących za krwią pięciu nowych wcieleń starych demonów tej ziemi na pewno nie. Ci, których teraz zabijali, najczęściej patrzyli na swe ofiary dokładnie tak samo... Jak wygłodniałe zwierzę... O ile zwierzę jest zdolne do perwersji. Szał drapieżników na widok krwi jest przecież wbrew pozorom tak czysty... Choćby to wyglądało najokrutniej, choćby było dla ofiar najboleśniejsze... jest zawsze tylko instynktem, bezmyślnym zaspokajaniem głodu... "Bestie" nie zadają bólu, aby czerpać rozkosz. Tylko ludzie umieją to robić, tylko ludzi wprawia w ekstazę krew dla samej krwi, nie dla obiecywanego przez nią pożywienia czy zwycięstwa. Nazywanie ludzi bestiami to zwykłe nieporozumienie... A może już po prostu nikt nie pamięta, że dawniej to słowo oznaczało po prostu wygłodniałe zwierzę... Za długo w tym kraju nazywano tak wyłącznie ludzi.
I nic się nie zmieniło... Znał to spojrzenie, które w nim teraz tkwiło. Świat bestii nie przeminął... tylko że teraz bestialstwo będzie nazywać się sprawiedliwością.
Cetygriha pamiętał... Pamiętał tę twardo ociosaną kreaturę wrzeszczącą mu w twarz o mękach, jakie pragnie im wszystkim zadać. Nie sądził, żeby zbytnio złagodniał od tamtego czasu... Nawet jeśli nosił "wynioślejsze" ubrania. Zabawne, jeszcze parę lat i oni zwyczajnie się zamienią w swoich pogardzanych, znienawidzonych arystokratów.
Pozostałych nie znał... Nie kojarzył ich, choć bardzo szumnie się na początku całego spektaklu przedstawiali... chyba bardziej publiczności niż jemu. Wysoki mężczyzna, który go aresztował, był wśród nich, okazał się być wodzem Szaghir... tej teoretycznie łagodniejszej prowincji. A zatem powinien wiedzieć, czego może się spodziewać po tym procesie... jakiego wyroku.
Za sobą czuł Helmand, oczy i oddechy. Wiedział, że go nienawidzą... ale... Nie miał sił nawet myśleć, czuł się jakby za nim siedziała sfora psów. Co się stało z tymi ludźmi? Nienawidzili go i mieli powód, ale żeby... żeby zamieniać się w taką żądną krwi tłuszczę? Znał ich przecież... nie byli tacy... Dlaczego?
Kasandra... piękna, płomienna Kasandra o długich, czarnych włosach, gniewna, żądna krwi, pomsty i... sprawiedliwości. Jej sprawiedliwości. Sprawiedliwości mściwej, okrutnej i srogiej, jak dawne boginie sprzed setek lat, z kultów, których Heinsein po prostu zakazało.
To trwało już kilka godzin, jakieś pojedyncze ich słowa i ona, ona, ona, silna, pewna swej racji, gdyby nawet... gdyby nawet kazała im go teraz rozszarpać, to pewnie i tego by posłuchali. Wszyscy patrzyli w nią... słuchali...
Ale skąd w niej tyle jadu, gniewu, odrazy, skąd bierze się coś takiego? Nie słyszał nawet, by kogokolwiek straciła, jej bliskich nikt nie zamordował, a miała w sobie więcej gniewu niż ktokolwiek z tych, którzy jego właśnie winili o utratę kogoś i stali tam, słuchali... Ich gniew był ich, ale wyzwolił się, odbijając jej nienawiść.
Patrzyła mu w oczy mówiąc, jemu, sędziom lub wszystkim tym z tyłu, patrzyła w oczy i mówiła tym spojrzeniem tylko jedno, bardziej nawet żarliwie niż tym, co przebijało z jej słów... A te słowa...
Co sam czułby, słysząc o kimś to, co ona mówiła o nim? I tylko wymieniając, wymieniając, wymieniając, z rzadkim mocniejszym słowem, bardzo rzadkim...
Nie odwracał wzroku. Nie odwracał, to jedyne co jeszcze mógł zrobić, inna walka już nie była mu dostępna. Ale co mógł tym wygrać? Co, wobec tych słów? Nic przecież... A jednak...
Wiedział, że z nią walczy. Z nią mógł, nie była jak pozostali, jak te łaknące przyjemności dawnych panów stwory, ona szukała przeciwnika, jej jad i gniew zwracał się przeciwko wrogom, którzy nie zostali ukarani... Mogła mieć w sobie zapał i żądzę walki, nie było jej tu wtedy, gdy ci odwieczni wrogowie tarzali się w prochu i jęczeli o życie, kłamiąc, poniżając się, skamląc... Nie wiedziała, że nie darowano życia wrogom, a jedynie ich nędznym cieniom, robakom, które nic już nie znaczyły...
Nie można znaleźć zemsty, jeśli nie dostanie się wroga, jeśli nie stoczy się walki, jeśli nie spotka się nikogo... A nie wierzył, by ci, których spotkała na drodze, porywając za sobą te tłumy, tym razem podjęli wyzwanie i byli jej wrogami, wzgardliwymi, dumnymi demonami tych ziem. Nie, na pewno nie, tym razem też padli w proch, płaczliwie zaprzeczając swojej winie i w lęku odpędzając śmierć.
Nie spotkała nikogo i jej gniew nie znalazł ukojenia, jej nie chodziło po prostu o śmierć, tylko o walkę.
Mógł na nią patrzeć, mógł patrzeć na jej palący wzrok, który powinien go niszczyć i spalać. Nie cofnął się. Biedna... choć tyle miała ze swej zemsty satysfakcji. Teraz wiedziała, że jej demony jednak gdzieś istnieją.
On był demonem. I on zginie naprawdę, tak, jak tego chciała, niszcząc wroga tej ziemi i gasząc wołającą z niej krew.
Tylko o co w takim razie walczył? Dlaczego? Z litości dla tej opętanej zemstą dziewczyny? Czy z powodu własnej pychy, która nie pozwalała mu runąć w proch jak jego poprzednicy i żebrać o życie? Nie tak dawno mówił Karinowi, że to, jak oni się bronili, uważa za żałosne... A sam? Sam wtedy? Czym było to, co on zrobił tamtego dnia? Szaleństwem czy może...
A teraz? Co miał robić teraz, kiedy może i nadal miał prawo, żeby choć częściowo próbować się bronić... ale wiedział, że i tak nie odniesie to żadnego skutku? No co?...
- Avae Cern Cascavel.
Podniósł powoli wzrok tam wyżej, ku ich podwyższeniu, ku ich ciemnym sylwetkom rysującym się za grubą deską ławy. Kasandra umilkła, stojąc obok cicha i wpatrzona w niego tym pałającym wzrokiem, tak, mroczna bogini, znalazłaś swego wrogiego demona i wydałaś go tym sforom na żer, ale czemu, no czemu, no czemu wybrałaś na swe zmory akurat te mizerne stworzenia? To nieładnie tak odpłacać za oddanie ci wroga, niezbiegłego wroga, który nie zmienił się z chichotem wymykającego się zemście demona w wijącego się w strachu robaka.
Uśmiechnął się lekko, patrząc mu prosto w oczy. Nędzna, nędzna zmora, niewiele się różniąca pychą, okrucieństwem i tępotą od poprzedniego pana tych ziem.
- Przypomniano ci winy, które na tobie ciążą... - Cetygrih ciągnął nadal tym pysznym, lodowatym głosem, choć w jego twarzy zamigotał przebłysk irytacji, nie spodziewał się uśmiechu. Więc czego się spodziewałeś? Ostatnim razem nie dostałeś nic więcej... - Już trzydziesta ich część wystarczyłaby na karę śmierci...
- Niemożliwe, kiedy w Kangan zdążyliście opanować dzielenie? - wyrwało mu się mimowolnie z czymś nawet na kształt rozbawienia i choć gdzieś w tyle zabrzmiało ledwie kilka słabych śmieszków, niemogących zwalczyć tego nastroju posępnej grozy, który wyczarowała Kasandra, twarz mężczyzny spurpurowiała z wściekłości.
- Psie! Plugawe bydlę! Śmiesz tak się odzywać do nas? Drwisz z krwi, którą przelałeś?
- Drwię z ciebie... - syknął zjadliwie. - Pamiętasz, co ci powiedziałem ostatnio? Nie przekonujesz mnie do zmiany zdania...
- Kogo obchodzi twoje zdanie, nędzne ścierwo?!
- Mnie... - uśmiechnął się.
- Więc milcz i nie zatruwaj nim nas! - huknął gniewnie.
- Boisz się stracić autorytet, Cetti? - Przechylił lekko głowę.
- Oskarżony się zapomina... - swoim miękko władczym głosem odezwała się Kasandra, znów stając naprzeciw niego. - Czy nie masz wstydu choć na tyle, by czuć teraz wyrzuty sumienia?
- A naprawdę o to ci chodzi? - Zmrużył lekko powieki. - Mam wrażenie, że o coś wręcz przeciwnego... Przecież chcesz widzieć we mnie wzgardliwego demona, prawda? Więc po co pytania, które na nic ci się tu nie przydadzą? Nie chcesz moich wyrzutów sumienia. Chcesz cynicznego potwora, z którego wytoczysz krew... prawda?
- Milczeć! - Ujje gwałtownie walnął pięścią w blat. - Nikt nie pozwolił ci się odzywać, przeklęte bydlę! Jeszcze jedno słowo i każę cię osmagać!
- Robicie mi proces o karę śmierci, a chcecie przestraszyć chłostą? No nie no...
- Milcz! - niemal ryknął. Avae wzruszył ramionami, patrząc na niego wzgardliwie. Wiedział, że drażnienie ich nie działało na jego korzyść, ale... i tak nic na nią nie działało. Jedno, co naprawdę jeszcze mógł, to nie dać się zdusić jak pchłę. A to było tak mało... tak strasznie, beznadziejnie mało...
- Twoja bezczelność świadczy o tym, jak daleko sięga twe zepsucie... - zaczął znów Cetygrih, wpatrując się w niego z zajadłą nienawiścią, którą w miarę jak mówił, zastępował lekki uśmieszek. - Nie tylko jesteś ohydnym zbrodniarzem, jesteś też niegodziwym szydercą, który nie waha się urągać swoim ofiarom. To, że pozwolono ci żyć aż dotąd, to hańba dla tego kraju, kpiny z przelanej przez ciebie krwi... Tak plugawy zbrodniarz powinien ponieść możliwie najgorszą karę... Nie ma właściwie powodów, dla których nie mielibyśmy wydać wyroku już dziś. Wszyscy widzą aż nazbyt jasno twoją winę, nie zasługujesz na litość...
- Nie możemy naruszyć procedury... - niespokojnie odezwała się Kasandra, Cetygrih zmarszczył lekko brwi, nie patrząc na nią.
- Nie będziemy... - powiedział z niechęcią. - Nie licz jednak na to, że jutro znajdą się dostateczne okoliczności łagodzące, żebyś ocalił swoje nędzne życie. Nie zasługujesz nawet na litość.
- Naprawdę? - spytał. - Po czym poznajesz? Nie znasz takiego uczucia. Tak jak żadnego innego.
- Ty obmierzły kundlu! Masz czelność mówić takie rzeczy do nas?! Ty? Najobrzydliwszy ze wszystkich zwyrodniałych katów, jacy kiedykolwiek żyli? Zamierzasz pozować na strażnika prawości?
- Nie - wycedził.
- Twierdzisz, że przy was była słuszność, przy mordercach i degeneratach?!
- Nie. Ale wy...
- Może sądzisz, że to ty jesteś tu ostoją szlachetności i nie ciąży na tobie żadna wina?!
- Nie... - Przymknął powoli oczy. To zaczynało być ponad jego siły...
- A zatem chcesz... - zaczął drwiąco.
- Dość tego - usłyszał gdzieś daleko za sobą drgający od hamowanej wściekłości głos Nissyena. Więc jednak był tu... jakim cudem mu pozwolili? Chociaż...
- Nie przerywaj przesłuchania - ostro powiedział Cetygrih, wciąż wpatrując się w twarz Avae.
- Ani myślę stać i słuchać jak bezmyślnie rzucacie podobne oszczerstwa. To ma być uczciwy proces? - Odsunął się od ściany, a ludzie z Helmand mimowolnie usunęli mu się z drogi, ale towarzyszący mu strażnicy z Kangan i Szaghir nerwowo postąpili za nim, otaczając go z wyciągniętymi mieczami.
- Milcz i nie przerywaj! - gniewnie odezwał się Ujje. - Albo karzemy cię wyprowadzić!
- Nawet Harrerhada by mnie stąd teraz nie wyciągnął, nie odgrażaj się, Ujje! - Wyrwał miecz jednemu ze strażników, ale inne natychmiast wzniosły się gwałtowniej.
- Uspokój się albo zginiesz... - wycedził wódz Szaghir.
- Zachowujecie się jak stado wilków. - Zrobił krok wprzód wśród nerwowych drgnięć zbliżającej się broni. - Jeśli myślicie, że będziecie tu...
- Przestań! - impulsywnie przerwał mu Avae, nie odwracając się ku nim i wbijając wzrok w krzywo uśmiechniętego Cetygriha.
- Nie mogę im... - zaczął nerwowo.
- Nissyen, cicho... - syknął i zacisnął dłonie w pięści, opierając się mocno o blat.
- No właśnie, lepiej go posłuchaj... - zaśmiał się Ujje, skinięciem ponaglając swoich ludzi. Avae zagryzł wargi i obejrzał się, ostro patrząc w oczy Nissyenowi, dopóki on nie przymknął powiek i nie cofnął się, z całej siły przywierając plecami do ściany. Dopiero teraz żołnierze cofnęli miecze.
Avae odwrócił się z powrotem, nie podnosząc już wzroku na swoich sędziów. Czuł, że tak będzie... Mógł mu obiecywać pomoc, ale co właściwie był w stanie zrobić? Nic. Poza jakimś... szaleństwem. Niemal się teraz uśmiechnął.
Nissyen się szarpał, bo za porywczy był, żeby to znosić w milczeniu, ale wcale mu tym nie pomagał... Oni w ten sposób tylko zyskiwali przewagę, mogąc śmiać im się w twarz. Mieli siłę, mieli poparcie... mieli słuszność... może i subiektywną, ale... czy tak naprawdę istnieje jakakolwiek inna? Dlaczego mieliby pozwalać żyć człowiekowi, który odpowiadał za śmierć i to potworną śmierć wszystkich tych ludzi? W imię wiary w jego zmianę? Co im da jego zmiana? Nie zwróci nikomu życia. Mieliby być szczęśliwi, że morderca żałuje i nie będzie już tak postępować? Co im to da? No co?
Musiał rozumieć ich nienawiść. Musiał, nie dawali mu wyboru... Za mocno... patrzyli, za intensywnie...
Ale on przecież też miał jakieś prawa i jakieś swoje racje. Czemu miałby ulegać ich uczuciom, ich słuszności? Nissyen i Argento i mały, szlachetny, skrzywdzony przecież przez niego Karin.... też mieli jakąś słuszność. I uznawali jego prawo do życia, pomimo tego, do czego się przyznał.
Nie wracał tu już jako niszczycielski demon, nie miał już żadnej mocy... To oni teraz ją mieli. Oni mogli go zniszczyć. Miał tak po prostu na to pozwolić? Bez słowa sprzeciwu? Przecież chyba miał prawo do... jakiejś walki... do czegokolwiek... Ale co miałby im powiedzieć? No co?
- Odpowiesz mi? - dobiegł go chłodny głos Kasandry i złapał się na tym, że już od dłuższego czasu w ogóle ich nie słucha.
- Co? - Podniósł wzrok, patrząc na nią bez wyrazu.
- Pytam, czy prosisz, abyśmy na jutrzejszą rozprawę wezwali jakiegoś twojego świadka.
- Nie mam żadnego świadka - powiedział tępo. - Zresztą po co? Nie obchodzi was to.
- Nie ubliżaj nam... - Zmarszczyła brwi. - Skazujemy wyłącznie winnych.
- Przecież już macie zdanie na mój temat.
- Owszem - zgodziła się zimno. - Bo wiemy, co zrobiłeś.
- No to po co te formalne pytania? - niemal się roześmiał. - Naprawdę aż tak wam zależy na pozorach? Działacie wbrew prawu, a więc wszystkie wasze wyroki i tak są bezprawiem...
- Nie zamierzamy z tobą dyskutować.
- Nie mam prawa się bronić?
- Oczywiście, że masz prawo się bronić. Ale czy naprawdę łudzisz się, że jakiekolwiek słowa będą coś znaczyły wobec śmierci tych wszystkich ludzi, ich bólu? Bólu ich bliskich? Cokolwiek powiesz... i tak będziesz wisiał.


Znów godzinami musiał wykłócać się tylko o to, by pozwolili mu do niego zejść. Chyba tylko po to, żeby bardziej im dopiec, bo przecież uciec stamtąd nie byli w stanie. Zupełnie nie wiedział co robić... Przez głowę przemykało mu setki planów, ale żaden nie miał szans powodzenia. Avae zawsze otaczały dziesiątki uzbrojonej straży, jego zresztą też. Co miał zrobić, rzucić się na oślep przez miecze? I ile kroków ujść? Chyba nie zostało mu już nic, poza wytrwaniem z nim... do końca... Nie chciał o tym myśleć, ale... i tak nie mógł zostawiać go samego. Trzymał się dzielniej niż powinien, ale w głębi serca musiał się bać. Trzeba by być nieskończenie głupim, żeby nie wiedzieć, co go teraz czeka. Sam z trudem panował nad własnym przerażeniem. Nie miał pojęcia, co zrobi, kiedy... kiedy już... Nie, to nie może się stać. Avae na to nie zasłużył, nikt nie zasługiwał na to mniej od niego, czemu nikt nie chce tego widzieć? I dlaczego... dlaczego ten dzieciak upierał się przy tym milczeniu, czemu nawet nie próbował walczyć o życie? Wtedy... ale przecież to było tyle czasu, tyle zdarzeń temu, dlaczego on tak zawzięcie się tego trzymał? Wpychał im nóż do rąk, nie próbując nawet niczemu zaprzeczyć. Dlaczego on był taki? No dlaczego?
Zszedł tam cicho i chłopiec spojrzał na niego przelotnie, ale zaraz odwrócił wzrok, wbijając go w podłogę. Siedział na ziemi tuż obok krat z plecami opartymi o mur, blady, wymęczony, zobojętniały. Nie wiedział, jak pomóc temu dziecku. Czemu wciąż stawał bezradny wobec wszystkiego, co go spotykało? Czemu nie wiedział, jak go uratować? Przecież tego chciał, po to przy nim zostawał, a przynajmniej tak sobie powtarzał. Musiał coś zrobić... cokolwiek... Tylko że żadne "cokolwiek" mu nie pomoże. On potrzebował prawdziwej pomocy. A tej nie umiał mu dać...
Podszedł powoli blisko i usiadł bezsilnie obok, odchylając w tył głowę i opierając ją o ścianę. Nie odzywali się długą chwilę, jakby rozdzielająca ich krata odbierała możliwość rozmowy.
- No i co? - zaczął nagle chłopak. - Przyszedłeś sobie na mnie popatrzeć, zanim mnie nie zabiją? No to patrz. Ostatnia okazja.
- Avae...
- Co takiego... kochanie? - spytał nieco drwiącym tonem.
- Czemu t...
- Daruj, ale moje ostatnie chwile będę spędzać według własnej woli - przerwał mu agresywnie. - Mówiąc dokładnie to, na co mam ochotę.
- Jeszcze nie przegraliśmy... - powiedział tylko po chwili ponownego milczenia, przymykając powoli powieki.
- Odpuść sobie liczbę mnogą, ciebie nie zabiją.... No i? - Spojrzał na niego. - Powinieneś powiedzieć coś w stylu "Nie bądź taki pewny" albo złożyć deklarację nieistnienia nawet dnia dłużej niż ja. Co z tobą, nie kochasz mnie już? To nieładnie tak wystawiać kogoś do wiatru akurat w takim momencie... - uśmiechnął się krzywo, opierając głowę o ścianę i przymykając oczy. - Teraz właściwie powinieneś powiedzieć, że nie będziesz się przede mną popisywać... z mroczną miną. Nie starasz się, wiesz?... Będziesz tak milczeć? Zanudzę się... - Popatrzył na niego ze zmrużonymi powiekami. - Mogę wiedzieć, czemu znów płaczesz? Bezczelny się trochę robisz. Ostatecznie to mój dramat, nie sądzisz? Nie musisz tak wciąż skupiać uwagi na sobie... Może jeszcze mam cię pocieszać?
- Przepraszam - szepnął bezsilnie.
- Wiesz co... Idź stąd - wykrztusił. - Wynoś się. Nie mogę na ciebie patrzeć...
- Nie pójdę, Avae... - powiedział łagodnie, powoli ocierając wierzchem dłoni łzę.
- Przeszkadzasz mi.
- Nieprawda... Nie zostawię cię samego.
- Mój ty bohaterze... - zaśmiał się urywanie. - Przepraszam, kraty uniemożliwiają mi ucałowanie twoich butów.
- Uznajmy za zaliczone... - Spojrzał nagle na niego z bladym uśmiechem.
- C..co? - wykrztusił zaskoczony, mrugając odruchowo powiekami.
- Ładnie wyglądasz, kiedy się zaplączesz... - szepnął ciepło.
- Znowu ci odbiło? - Uniósł brwi.
- Nie. Nie chcę, żebyś był smutny, Avae...
- Chcą mnie powiesić, mam skakać ze szczęścia?
- Nie zrobią ci nic, nie pozwolę...
- Jasne. Obaj wiemy, że nic nie możesz zrobić - powiedział sucho. - Inaczej dawno byś to zrobił - dodał z nagłym odruchem wstydu, który na nowo go zirytował. - Więc nie gadaj głupot i... odpuść sobie. Łudzisz się, sądząc, że twoje odwiedziny mogą mi sprawić przyjemność. A swoją bądź łaskaw sobie odpuścić z uwagi na moją ogólną sytuację.
Odwrócił wzrok, żeby nie patrzeć na te jego wpatrzone, łagodne oczy. Nie umiał sobie poradzić, czuł się z każdą chwilą gorzej. Oczywiście, że tak naprawdę panicznie bał się zostać teraz zupełnie sam, ale wiedział, że cokolwiek powie, on i tak nie odejdzie.
Wciąż miał przed oczami te wszystkie wlepione w niego spojrzenia, badawcze, zawzięte twarze... Jak to możliwe, że oni wszyscy chcieli jego śmierci? I to, o czym wołali, krzyczeli pod więzieniem... Za często widywał egzekucje takiego typu, żeby się ich nie bać...
Przecież wśród nich nie było samych obcych, ludzie z Helmand byli tam też. Nikt nie powiedział nawet słowa sprzeciwu. No dobrze, zgoda, to oni byli jego głównymi wrogami, to oni czuli żal i nienawiść, ale... ale żył tu już jakiś czas, wśród nich, czuł się coraz lepiej, zaczął wierzyć, że... W końcu niektórzy byli dla niego nawet zwyczajnie mili! Dziewczyny z kuchni i służby pałacowej zwyczajnie się z nim przekomarzały, bez żadnych złych intencji, bez gniewu, ze śmiechem... A teraz były tam i uważały, że to jest normalne? Miał zginąć i to pewnie w niezbyt miły sposób i zupełnie nikomu to nie przeszkadzało?
Więc po co były te piękne gesty, wielkie słowa, odżegnywanie się od przeszłości... No po co?...
- Avae... - usłyszał zdławiony szept i spojrzał znów na niego, usta drgnęły mu mimowolnie jak do płaczu, gdy spojrzał w te zrozpaczone oczy. Gdyby nie były takie o krok od... szaleństwa i nie zmroziły go wspomnieniem, może spróbowałby się teraz do niego uśmiechnąć.
- Czego znów chcesz... - spytał tępo.
- Avae... Posłuchaj, to... Nie możesz tego tak zostawić... Przecież widzisz, co się dzieje! Jeśli te wszystkie zarzuty przy tobie zostaną, to...
- Zabiją mnie, owszem, zdaje się, że już to ustaliliśmy... - zaśmiał się z goryczą.
- Ale... - Wsunął dłoń we włosy, boleśnie zapierając łokieć o kolano i starając się uspokoić oddech. - Avae, zrozum... zrozum, dziecko, ty im zwyczajnie... na to pozwalasz, dajesz im wolną rękę... - Spojrzał na niego z rozpaczą. - Miej litość, czemu ty nawet nie próbujesz się bronić? Proszę cię... nie pozwól im na to... - wyszeptał z trudem, znów nie umiejąc zwalczyć natarczywych łez, uparcie wzbierających w oczach. - Avae, proszę cię, ja bez ciebie...- wykrztusił, zaciskając powieki i milknąc na chwilę. - Wiem, że... nie mam prawa cię... Ale Avae, nie rozumiesz, przecież oni cię zabiją, jeśli dalej będziesz tylko w milczeniu tego słuchać! - Spojrzał na niego dręcząco rozognionym wzrokiem. - Opamiętaj się... maleńki, kochanie moje, przecież... Zrób coś... - szepnął błagalnie zupełnie zdławionym głosem.
- Co - szepnął jeszcze ciszej, wzruszając jednak ramionami i znów zapadła przykra cisza.
- Avae, ja... ja nie wierzę, żebyś ty zrobił to wszystko, o co cię oskarżają... - powiedział nagle, zaciskając dłonie w pięści. - Ja nie wierzę żebyś zrobił choć połowę z tego! - niemal krzyknął, wpatrując się w niego prawie gniewnie.
- Czemu...
- Znam cię, kocham, Avae, zlituj się nade mną, obaj wiemy, że to nie jest prawda, dlaczego się przy tym upierasz? - Poruszył się niespokojnie, siadając z irytacją jeszcze bliżej krat, jakby chciał zmusić go do spojrzenia. - Przecież to nie ma sensu, błagam cię... - szepnął łagodniej.
- A o co ja mam walczyć? - spytał beznamiętnie, patrząc na niego w końcu, ale zaraz odwracając wzrok. - O życie? Nie mam już na nie siły. Może tak będzie lepiej... Odejdę, zniknę, nie będzie więcej żadnego bólu... Bo jak wygląda to moje życie? Jedna wielka szarpanina, cios za ciosem, potknięcie za potknięciem... Wciąż boli. Wciąż czuję strach... Ty twierdzisz, że mnie kochasz, a krzywdzisz mnie raz za razem i to w coraz okrutniejszy sposób... O co ja mam walczyć? - Znów popatrzył na niego zrezygnowanym wzrokiem.
- O siebie - wykrztusił z trudem. - Śmierć to nie jest najlepsze rozwiązanie, Avae, nigdy... Nie można poddawać się tak łatwo. Nie byłeś szczęśliwy, to walcz do cholery, żeby być! - krzyknął, zrywając się i odwracając niespokojnie. - Ile ty masz lat?! Uważasz, że wszystko już za tobą? Opamiętaj się, ludzie dożywają setki! Szczeniak jesteś, masz jeszcze całe tysiące szans.... Nie musisz być ze mną, powtarzałem ci to wiele razy. Po prostu się nie przejmuj i w końcu już raz zacznij dbać o siebie. Przeżyłeś niecałe osiemnaście lat życia, cierpiąc przez większość tego czasu i twierdzisz, że nie masz o co walczyć?! Że lepiej zginąć? Tak?! A kto będzie szczęśliwy za ciebie?! Nikt, Avae! To twoje życie i sam je musisz przeżyć. A nie poddawać się i pozwalać zniszczyć, zabić... Avae... Tak nie można - wyszeptał. - To potworne... odejść, nawet nie znalazłszy dla siebie szczęścia na tym świecie...
- Wiem... - powiedział z cichą rezygnacją, odwracając wzrok. - Ale ich nic nie przekona... Oni już wiedzą, że mam ponieść śmierć. A ja nie chcę się bać... nie chcę.... - dokończył z trudem, kurczowo zaciskając dłoń. Nissyen usiadł bezsilnie, patrząc na tę dziecinnie wyglądającą, delikatną pięść. Jak rozbestwionym trzeba być, by walczyć z czymś takim i widzieć w tym wroga? Nikt go nie bronił... Nikt, wszyscy patrzyli z ciekawością na tę bestialską zabawę zwyrodnialców. Przesunął dłoń przez kratę, ostrożnie przykrywając nią tę drobniejszą i drżącą. Avae popatrzył smutno, ale nie powiedział nic, przymykając oczy i opierając głowę o mur. Dotyk działał teraz kojąco, a nic nie było mu bardziej potrzebne.


Oni chcieli jego śmierci. Chcieli go zabić. Chcieli wreszcie ujrzeć jego krew. Wszyscy.
Musiał tak o tym myśleć, bo inaczej nie znalazłby w sobie dość sił... ale i tak nie mógł ich odnaleźć. Mógł być twardy, póki przynajmniej próbował udawać, że nie boi się śmierci, drwi sobie z niej i z nich. Ale próbując się bronić, równocześnie się odsłaniał. Próbując się bronić, dawał im szansę na prawdziwie bolesny cios, taki, który zmiażdży go wręcz do końca.
Można skonać, ale... można przynajmniej zachować resztki sił... a teraz oni będą mogli i ich go pozbawić. Znów został sam, zupełnie sam... Wiedział, że on pewnie i dziś gdzieś tam jest, ale... nigdy wyraźniej nie czuł, że nic właściwie już go z nim nie łączy. Był tylko jedną z osób zaludniających promyki przeszłości i niknących, skoro znów opadał go mrok. On już nie miał znaczenia, choć na pewno wciąż był po jego stronie i pewnie będzie do końca, nawet zupełnie osamotniony.
Ale teraz był już sam, zupełnie sam, czyjeś uczucie nie miało tu nic do rzeczy. Mógł walczyć wyłącznie samotnie i bez oglądania się na innych, na nikogo nie mógł liczyć, bo nikt pomóc mu zwyczajnie nie był w stanie. W żaden sposób. Tylko sam mógł spróbować się ocalić, choć i to wiązało się jedynie z klęską. Nie wierzył, że cokolwiek jeszcze można zrobić... Ale... może...
Dzisiejszy proces miał na celu jego obronę. Przynajmniej teoretycznie. Ale nikt nawet nie próbował powiedzieć słowa w jego obronie. On pewnie by chciał, ale jego w ogóle nie dopuścili do głosu, nie pozwolili na żaden protest. Kasandra z całą odrazą zawistnej bogini zemsty rzuciła mu w twarz arystokratyczne pochodzenie, wzbudzając przy okazji małą sensację w Helmand, gdzie nikt nie miał o tym pojęcia. Może i zdołałby zaprzeczać, ale nie była bez dowodów, bo jego imię z całą ironią tkwiło w herbarzu Sunde Lin Tevere, gdzie dziesiątki nazwisk przekreśliła już krwią, doprawdy jak mściwa, oszalała prorokini z dawnych legend. Czy tylko po to wyruszyła z nim z domu, może w jednej sukni, boso i w rozpuszczonych włosach jak kapłanka krwawego kultu, idąc na oślep przez puste pola, aż znalazła ludzi dyszących zemstą równie jak ona - aby zabijać i przekreślać w nim wytoczoną krwią kolejne wykaligrafowane nazwiska?
I te z Helmand już były przekreślone, a z pierwszej litery imienia jego ojca krew ściekła i na jego imię. A więc i sam był już naznaczony. Przez los. Zwyczajnie przez los.
A co dalej? Kiedy krew wszystkich winnych znajdzie się już na kartach, zacznie wołać o krew już wszystkich nazwisk tam wypisanych? Bo czym zawinił jej Nissyen, że i jego nienawidziła i krzycząc o tym wobec wszystkich, wyglądała, jakby chciała mu napluć w twarz tylko za te trzy słowa w księdze sfatygowanej gniewnym przewracaniem kart? Niczym nie mógł budzić jej odrazy i wzgardy poza swoją skażoną, skazującą krwią. Tego chciała? Wylania całej tej obmierzłej krwi, bez liczenia się z tym, w czyich żyłach płynęła?
Nie miała powodu, by wydrzeć mu życie, więc na razie zrobiła tylko to. A wiedział, że dla niego usłyszeć te trzy słowa i widzieć je jak urągowisko, to prawie to samo. Nawet nie wiedziała, jak celny był jej cios.
I nie mógł go bronić. Takie mieli zasady. Bardzo dogodne. Żaden arystokrata nie miał prawa głosu na procesie, jeśli nie był oskarżonym. Widocznie nawet podobnie nieznany, że poza najwyższym gronem obywateli nawet o nim nie słyszano.
I był sam. Zupełnie sam. Nawet tak mu nie dozwolili go bronić... Ale czy to by coś zmieniało? Nic, zupełnie nic...
- Chwileczkę... - odezwał się zdławionym nieco głosem, pierwszy raz odkąd tu się dziś znalazł, dopiero w chwili, gdy oni chcieli już wyjść, by wydać wyrok.
- O co chodzi? - niechętnie spytała Kasandra, oglądając się nieznacznie na wciąż siedzących, ale zirytowanych zakłóceniem przywódców.
- Chcę coś powiedzieć. - Podniósł na nią wzrok.
- Ty? - Uniosła brwi.
- Twierdziłaś niedawno, że mam prawo się bronić - powiedział chłodno.
- A masz cokolwiek na swoją obronę? - spytała drwiąco.
- Tak.
- No to słuchamy... - westchnęła, przyglądając mu się z ironią. Zerknęła w stronę siedzących za ławą mężczyzn, ale żaden nie protestował. Avae odetchnął głęboko, prawdę mówiąc nie czuł, żeby to miało jakikolwiek sens... Ale może... Ostatecznie zamierzał po prostu... wreszcie powiedzieć prawdę. Nie całą, ale... to, z jakiego powodu tak postępował i tak nie miałoby dla nich znaczenia. Powody były jego sprawą, mógł je ukryć... Ale całej reszty nie potrzebował już ukrywać, mógł to w końcu sam przed sobą przyznać...
Przecież... nie będą mogli po prostu zignorować tego, co teraz powie... jeśli to w ogóle w czymkolwiek miało przypominać sąd, do którego ostatecznie aspirowali. Przymknął oczy i zacisnął dłonie, a potem podniósł powieki i zaczął cichym, ale pewnym głosem.
- Odwołuję zeznania złożone podczas pierwszego procesu za zbrodnie starego systemu.
- Co? - Kasandra podniosła głowę, patrząc na niego spod zmarszczonych brwi.
- Odwołuję swoje zeznania - powtórzył twardo, nie zwracając uwagi na szum, który wszczął się za jego plecami. Kasandra podeszła bliżej, wpatrując się w niego bez słowa.
- Chcesz powiedzieć, że do niczego się nie przyznajesz? - Usiadła na niższej ławie, z krzywym uśmieszkiem odchylając się nieco w tył.
- Nie. Przyznaję, że Sheat, przywódca Helmand, został pięćdziesiąt siedem razy wydany na baty z mojego rozkazu. Przyznaję, że fałszywie oskarżałem o to i o niemal wszystkie pozostałe zbrodnie dokonane w Helmand Karina Cern Cascavel. Przyznaję się do biernego uczestnictwa w niemal wszystkich publicznych egzekucjach i do tego, że z wyjątkiem sześciu razy nigdy nie powiedziałem słowa, żeby je powstrzymać i że od czasu trzynastych urodzin nie zrobiłem tego ani razu - ponieważ jednak każda moja interwencja i tak pozostawała bezskuteczna, sądzę, że można tu rozważać co najwyżej moralną, a nie prawną winę. Wszystkie inne zarzuty odrzucam jako fałszywe - skończył i przymknął oczy.
- Ty bezczelny... - krzyknął ktoś stamtąd, ale Kasandra przerwała mu, podrywając się gniewnie z uciszającym gestem i stając tuż przed Avae. On spojrzał na nią pomału, nie odzywając się więcej.
- I sądzisz, że ci uwierzymy? - wycedziła. - Naprawdę myślisz, że jesteśmy aż tak naiwni?
- A dlaczego mielibyście nie uwierzyć? - spytał matowo.
- Naprawdę jesteś bezczelny - roześmiała się. - Chcesz nam wmówić, że przyznałeś się do rzeczy, których nie zrobiłeś, choć czekała cię za to śmierć? Że milczałeś, przez rok żyjąc jako niewolnik? Nie bądź śmieszny! Lepiej dla ciebie było milczeć. Skoro dawniej podjąłeś decyzję, by przynajmniej nie ukrywać swej podłości i win... to powinieneś się był jej trzymać. Osiągnąłeś tylko tyle, że teraz umrzesz jako tchórz! - krzyknęła mu w twarz.
- Ja nie kłamię, Kasandro - powiedział cicho. - Możecie mnie nie słuchać... Ale prędzej czy później... nie wiem, czy do nich... ale do ciebie dotrze, co zrobiłaś. Na pewno tego chcesz?
- Jesteś żałosny... - wykrztusiła, odwracając się gwałtownie. - Stoisz nie tylko wobec nas, ale i wobec Helmand! Masz czelność łgać bezczelnie wobec ludzi, którzy zaznali tu bólu i cierpienia, kiedy ty śmiałeś im się twarz? Masz czelność śmiać się znowu? - Obejrzała się na niego z płonącymi oczyma. - Gdybyś miał odrobinę godności, przynajmniej nie zaprzeczałbyś swoim zbrodniom i przyjął za nie właściwą karę! Jesteśmy narzędziem bogów... i wymierzymy ci ją. - Z mocą oparła dłonie na blacie, patrząc mu prosto w twarz. Avae przymknął na moment oczy, a potem spojrzał na nią smutno.
- Nie zamierzam zaprzeczać niczemu, co naprawdę zrobiłem. Zrobiłem wiele rzeczy godnych najcięższej kary... Tak jak wy... wy teraz... Ale ja nigdy.... nigdy nie odważyłbym się mówić, że to, co ja robiłem, jest dobre. Ani nawet.... że ma jakiś słuszny cel. Zło to zło... Kiedyś to zrozumiesz, Kasandro.


Czekał w milczeniu i nie próbując już niczego. Nie było ich niemal od godziny... Może się kłócili? Może... bali się go skazać, skoro... zaprzeczył. Ostatecznie tak naprawdę nie mieli dowodów, a chcieli pozować na praworządnych... jedynie surowych.
Nie mogli mówić, że nikogo nie ukarali za "zbrodnie Bestii Helmand". Zabili jego rodziców. Nie za to... za niewielkie zbrodnie z odległej przeszłości, które wtedy Sheat uznał za niezasługujące na karę śmierci. Bezwzględni byli, o tak... wiedział, czego się może spodziewać, śmierć za takie zbrodnie, o jakie toczył się ten proces... nie byłaby lekką śmiercią.
Byłoby najrozsądniej z ich strony, gdyby uznali, że nie kłamie i ogłosili, że ci, którzy ponosili prawdziwą odpowiedzialność, już zginęli. Tylko czy oni są rozsądni? Raczej trudno było tak powiedzieć. I nienawidzili go... do bólu. Do bólu...
Nie umiał jednak zapanować nad strachem, dlaczego musiał być z tym sam? Dlaczego to się w ogóle działo?
Drgnął, dostrzegając ich; wracali. Ktoś coś krzyknął i sala znów się napełniała. Ten łajdak patrzył prosto na niego... Był zadowolony, radością, którą znał aż za dobrze ze swoich dziecinnych lat, nieraz widział taki wyraz twarzy. To koniec...
Wszystko powoli cichło, oni siedzieli, Kasandra też przyszła, powoli mijając tłum i siadając na swojej ławie.
Cetygrih długo milczał, zanim odezwał się donośnie, z wyraźną satysfakcją na twarzy.
- Wyrok zapadł... Jesteś najpotworniejszym ze zbrodniarzy, jacy się kiedykolwiek narodzili. Twoja śmierć zacznie prawdziwą nową epokę. I zginiesz ostatnią śmiercią starej. Śmiercią Anthe z Helmand - umilkł na moment spod przymrużonych powiek obserwując wrażenie, jakie wywołały jego słowa. Wszyscy byli poruszeni, ale nie spodziewał się sprzeciwów, więcej w tym było fascynacji niż strachu; Cern Cascavel był jeszcze bledszy niż przedtem, nerwowo zaciskając usta. - Wyrok, zostanie wykonany natychmiast, na głównym dziedzińcu. Wyprowadzić więźnia. - Uśmiechnął się nieprzyjemnie, wpatrując się w jego twarz. Ludzie zaczęli nagle pośpiesznie opuszczać salę, niewielu zostało na miejscach. Pewnie każdy chciał to wreszcie zobaczyć... Odwieczny wróg, drwiący sobie z kary, jednak jej nie uniknie...
Strażnik szarpnął Cern Cascavela, skuwając mu ręce i przemocą popychając w stronę przejścia.
Kasandra wstała powoli, dołączając do nich i idąc niespiesznie obok. Avae spojrzał na nią z boku, uśmiechając się dziwnie na widok jej nieruchomej, zastygłej w lekkiej kpinie twarzy.
- Nie idź, dobrze ci radzę... - powiedział bezbarwnie.
- Pójdę. - Spojrzała na niego twardo.
- No to nie płacz... - szepnął, potykając się lekko pod brutalnym pchnięciem strażnika.
- Cetygrih! - usłyszał za sobą desperacki krzyk i jego oczy się rozszerzyły, ale gwałtownie wypchnięty na zewnątrz nie zdołał się nawet obejrzeć, nie mówiąc o zawróceniu. Kasandra obejrzała się jeszcze, patrząc na zimną twarz Cetygriha, który ignorując wszystko, próbował pójść za nimi, ale przymknęła oczy i szybko poszła za strażą.
- Nie możecie tego zrobić! - krzyknął Nissyen, wyrywając się przytrzymującej go ręce i roztrącając siedzenia, dopadł go niemal, choć drogę zagrodzili mu Kangańczycy. Cetygrih zatrzymał się jednak, nie oglądając się.
- A to niby dlaczego? - spytał drwiąco. - Teraz my przejęliśmy władzę. I wydaliśmy prawomocny wyrok.
- Cetygrih, ja cię błagam!
- Coś takiego... - Mężczyzna odwrócił się z niemiłym uśmiechem. - Nissyen z Argento mnie błaga... Proszę, proszę... No to klękaj, psie! - wrzasnął, a jeden z Kangańczyków z rechotem pchnął go na ziemię. Nie podniósł się, unosząc tylko trochę na łokciu do półklęku.
- Czy wy nie macie sumienia? - wyszeptał z trudem. - Zostawcie to dziecko w spokoju... Tak nie można.... Cetygrih, błagam... opamiętaj się...
- Precz, psie... - Splunął. - Żaden plugawy pomiot przeklętych arystokratów nie będzie mi mówić, co mam robić. I powiem ci coś... dopilnuję, żeby twoja dziwka konała jeszcze dłużej. - Obrócił się gwałtownie, wychodząc z sali. Większość ludzi poszła natychmiast za nim, śpiesząc się na miejsce egzekucji, ale niektórzy niezdecydowanie nie zostawiali jeszcze Nissyena.
- Może go... - po dłuższym czasie mruknął niepewnie jeden z żołnierzy, patrząc z pewnym zaniepokojeniem na jego dziwnie zastygłe w bezruchu ciało, ale zanim zdążył dokończyć, mężczyzna wstał powoli, nie patrząc na nikogo. Kangańczyk stojący na wprost niego cofnął się nagle wystraszony, rozchylając dygoczące usta, a potem wypadł z pomieszczenia.
- Leros! - krzyknął za nim drugi żołnierz, a potem wzruszył ramionami ze śmiechem. - Dziwak. Kangańczycy to jednak naprawdę kretyni - zarechotał do pozostałych, wyciągając rękę w kierunku Nissyena. - No dobra... Chwilowo cię zatrzymamy, że... - urwał, kiedy chwycił jego ramię, bo mimo że szarpnął mocno, on nawet nie drgnął.
- Co jest? - spytał inny, podchodząc, ale zbladł lekko, patrząc na twarz Nissyena. Nagle on obejrzał się na nich - trzymający go mężczyzna, nie spodziewając się tego, jęknął, puszczając go i chwycił się za wywichnięte ramię. W przeraźliwym milczeniu wszyscy patrzyli po prostu w jego martwo nieruchome, lodowate oczy. Ktoś zaśmiał się nerwowo, ale śmiech zerwał się w połowie i wszyscy w nagłym, panicznym lęku zostawili go samego, zaryglowując jeszcze drzwi.
Stał w milczeniu, nie patrząc za nimi, a potem z wysiłkiem uniósł dłoń, dotykając lekko swojej skroni i zamykając oczy; trwał tak w bezruchu, ale potem drgnął i odwrócił się, powoli idąc do drzwi, chwycił za klamkę i pchnął, jakby nie zauważył, że są zamknięte i zablokowane z drugiej strony belką, nie poruszył się i nie zareagował na opór, jego ciało wyglądało jak zastygłe w zupełnym bezruchu, a jednak po chwili belka zaczęła trzeszczeć, cicho, nieznacznie, potem mocniej, aż drzwi odskoczyły z hukiem. Nawet się nie zachwiał, wychodząc, jakby zwyczajnie otworzył przymknięte drzwi. Na korytarzu było pusto.
Szedł powoli ze wzrokiem wbitym w ziemię, idąc tak, jakby coś go do tego zmuszało, ale nie rozumiał właściwie co i czemu musząc iść, nie jest w stanie poruszyć się nawet odrobinę szybciej. Z martwym, tępym, zapiekłym wysiłkiem jedynie w oczach wpatrzonych w ziemię, jakby chciały ją odepchnąć i znaleźć się o wiele dalej, i z ciałem ociężałym jak nigdy nieporuszający się kamień, który nagle coś popchnęło do tego, by zacząć udawać idącego człowieka.
Na zewnątrz powietrze uderzyło go w pochyloną twarz i dobiegł go jakiś nieznany, drażniący boleśnie dźwięk, który sprawił, że uniósł raptem twarz, patrząc przed siebie z równie zapiekłą determinacją, z jaką przedtem wpatrywał się w ziemię. W pewnym oddaleniu majaczyła ruchoma masa. Wokół było pusto, nie było słychać nic poza... poza...
Stojący ludzie zaczęli się nagle oglądać, ktoś zrobił to pierwszy, a potem oglądano się nerwowo coraz częściej, ekscytację zastąpił nieokreślony niepokój. Przybysze stali najbliżej pałacu i teraz, patrząc, nie byli pewni, co się dzieje. Już niemal nikt nie obserwował placu, ani przybysze, ani ludzie z Helmand i może dlatego zrobiło się zupełnie cicho, zastygłego powietrza nie przeciął najmniejszy dźwięk, aż do chwili, gdy do uszu stłoczonych coraz bardziej nerwowo ludzi nie zaczęły docierać kroki, w których już wcześniej utkwili spojrzenia.
Cisza uspokoiła mu wzrok, nie był już tak zapiekły i napięty ostatnim wysiłkiem, ale pozostał martwo nieruchomy i im bardziej się zbliżał tym zimniej i bardziej niepokojąco było to widać.
- Opętany... - jęknął ktoś w końcu i szepty i jęki przetoczyły się po tłumie; strażnicy zawahali się, próbowali zastawić mu drogę, ale on szedł zupełnie spokojnie, z nieruchomym spojrzeniem i gdyby nie uskoczyli, poszedłby, pchając ich przed sobą, więc odsunęli się nerwowo, mamrocząc urywanie słowa przeciwko urokom.
Odsunął zimno rozdygotanego kata i przyklęknął obok Avae, który wśród przerwy w bólu zdołał stracić przytomność. Ujął łańcuchy i rozerwał je po kolei wśród tych wszystkich przerażonych krzyków, jęków i szeptów wokół, a potem wziął go na ręce i odszedł powoli w stronę pałacu odprowadzany jedynie struchlałymi spojrzeniami. Gdy weszli w mury, Avae ocknął się w przestrachu, patrząc jednak na niego półprzytomnie i z wysiłkiem; potem bezskutecznie próbował unieść ku niemu dłoń.
- Nissi - wyszeptał i znów przymknął oczy
- Już w porządku... - powiedział matowo z wciąż nieruchomą twarzą, ale uniósł go nieco wyżej, opierając jego głowę na swoim barku i nachylił się, całując wilgotnawą skroń, zamierając tak na chwilę, a łza z jego policzka wolno spłynęła na twarz chłopca, który jednak więcej się nie ocknął.













Komentarze
mordeczka dnia padziernika 17 2011 15:02:32
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Rahead (Brak e-maila) 21:06 02-10-2004
Zabijasz mnie....
*AVAE!!! Ściska*
Będzie ciąg dalszy czy zostawisz tak?
prim (Brak e-maila) 16:21 03-10-2004
jejku^^ jak pri strasznie kocha Avae^^ jejciu, jejciu^^ na razie przeczytałam tylko part 1 ale zapowiada sie ciekawie^^ Sach-chan, jesteś moim guru mastahem i masterem w jednym^____^*uwielbienie*
Asou (asou@o2.pl) 17:08 08-10-2004
łeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee biedny Avae mam nadzieję, że tak tego nie zostawisz!!! Nie pozwalam Ci!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Kurcze popłakałam się aż!!!! A to coś znaczy!!!! Ja chcę ciąg dalszy!!!!!
Natiss (Brak e-maila) 09:53 25-11-2004
W \"Fiat lux\" najbardziej zaintersował mnie Avae, natomiast w \"Lux in tenebris\" Nissyen. Świetny gościu, jego chrakter, wygląd, w ogóle wszystko.
Biedny Avae musiał sie tutaj nieźle niecierpieć, ale opowiadanie jest świetne.
Joyo (Brak e-maila) 18:53 27-11-2004
NIEWYŻYTA SADYSTKA!!!
ale i tak cię uwielbiam...
beryl (krolowa.ciemnosci@op.pl) 16:12 20-12-2004
Wiesz co? To jest świństwo kończyć w takim momencie... Tfu, nie chcę zapeszyć. Chodziło mi o \"przerywać w takim momencie\", naturalnie. Nie chcę nic mówić, ale jestem taka ssczęśliwa przy każdej aktualce, a potem taka smutna, gdy nic twojego, Sachmet, nie ma.
Sonya (Brak e-maila) 08:07 27-04-2005
uwielbiam to opo, szybko pisz i wysylaj kolejne czesci!! Ploooosie!
K. (Brak e-maila) 17:03 13-08-2005
Wspaniałe... smutne... boskie... smutne... niesamowite.. smutne... Ja chcę więcej! Proszę, powiedz że będą dalsze części... ;_;
Biedny Avae... *popłakala się*
Kornel (Brak e-maila) 07:51 03-01-2006
Czytam tą stronę od dawna i naprawdę lubię Twoje opowiadania. Ostatnio straciłam nadzieję, że napiszesz coś nowego, bo przez dlugi czas nic się nie pojawilo, ale dodałaś ostatnio następny odcinek "Czemu właśnie Ty..." czym byłam zachwycona...Oznacza to, że dalej piszesz! Bardzo się z tego cieszę i czekam z niecierpliwością na nowy odcinek. Avae uroczy ale nie wiem, czy nie za słodki trochę się stał. No, ale to nie ja jestem autorem =).
Kornel (Brak e-maila) 13:53 03-01-2006
aha, jeszcze jedno... Nurtuje mnie co stało się z Kase'm. Polubi.łam go bardzo =)
Czekam =)
Kira (Brak e-maila) 13:15 11-02-2006
Wspaniałe i cudowne! boskie! najlepsze opowiadanie na świecie T.T...
Avae jest boski.
Ale tym razem bardzo polubiłam Kase.. żal mi go T_T. Kiedy będą dalsze części?*_* i czy będzie więcej o Kase?v.v...
kornel (Brak e-maila) 00:11 11-03-2006
Co z Kase?!?! Proszę napisz cokolwiek o nim jak najszybciej! Proszę bo sama już wymyślam fanfiki do tego opowiadania ;-)
Kira (Brak e-maila) 18:42 01-04-2006
Kiedy ciag dalszy?!?! ^_^
kornel (Brak e-maila) 17:27 06-04-2006
Czekam nadal na dalsze części słuchając utworu z filmu "upiór w operze" pt.; "Learn to be lonely".sama nie wiem do którego bardziej pasuje: Nissyen'a czy Avae ale zestawienie tej piosenki z tym tekstem jest porażające, dopasowane jak na zawołanie. idę dalej się wzruszać.
Kira (Brak e-maila) 18:41 16-04-2006
Niesamowite! ja czytalam to opowiadanko sluchajac "Learn to be lonely"! ^.~ sliczna piosenka, naprawde pasuje do tego opowiadania... Ciesze sie, ze nie jestem jedyna ktora tak sadzi ^^. sluchalam rowniez piosenke "In The Deep" z filmu "Miasto Gniewu"... tez bardzo ladna...
btw. kiedy pojawi sie ciag dalszy?
Alistair (Brak e-maila) 00:49 14-05-2006
No tak, rzeczywiście genialna alternatywa dla Fiat Lux. No i nawet udał Ci się ten cały Nissi. No i ta rewolucja nie odbyłasię tak krwawo. Ale nie znęcaj się aż tak nad bohaterami, bo nie można ciągle tłumaczyć tego irracjonalnego postępowania ze względu na miłość, czasami to nie chce mi się w takie rzeczy wierzyć i tak jak Karin w Fiat, tak Avae zaczyna trochę tracić na realości. A, i byłabym wdzięczna gdybyś trochę dokładniej wyjaśniła "geografię tego świata" bo można się pogubić co do jakiego państwa należy, a tym bardziej jakie to są państwa i jakie mają iteresy względem naszych prowincji. Tak nawiasem mówią to mogłam przeoczyć, ale jak nazywa się ten kraj? Czy to tylko federacja poszczególnych terenów pod rządami bejlerów? Wytułamcz to kiedyś, dobrze?
No, i Sachmet-sama, ale ja cię proszę, nie obijaj się tak i napisz coś do następnej aktualki, co?... dobrze?... Bo piszesz naprawdę dobrze. I świetnie czyta się twoje opowiadania. Naprawdę. Mimo kilku mniej istotnych niedociągnięć. Po prostu twórz dalej, wierzę w ciebie^__^
Volina (Brak e-maila) 10:32 20-05-2006
Alistair, rzeczy, o które pytasz są dostępne, że tak powiem pozatekstowo, czyt. by mail^^. (tyle, że ta cholera teraz poczty nie czyta, więc i tak przyjdzie poczekać;P). Tam ma kobita i jakąś mapę i inne rzeczy, już tam dokłądnie nie pamiętam. Uśmiechnij się, to ci pewnie dasmiley
I od siebie to chciałam się ciebie spytać, gdzie mieszkasz, bo w moim bloku jest ze trzydzieści kobiet, które całkiem irracjonalnie trzyma się facetów gorszych od tego słodkiego i milutkiego Nissyenka(i bynajmniej nie chorych, więc nie mogą się nawet usprawiedliwiaćsmiley) i wszystko wybacza, i wybacza, i wybacza... I pazurami by za takiego darły... (jak policja przyjeżdżasmiley) To na poziomie ludzi przeciętnych, którymi my, zbalzowani postmoderni, lubimy zasadnoczo gardzić(a szkoda) A Avae to facet, owszem, ale wyjątkowy! I w tym właśnie rzecz, jak dla mnie to na tym polega konstrukcja tej postaci i za to ją lubięsmiley
I skoro tak lubisz realizm (chryste, w XXI wieku?????) to czemu wolisz "niekrwawą" rewolucję? Rewolucje z reguły Sˇ krwawesmiley
Alistair (malinka_owoce@wp.pl) 22:35 22-05-2006
Volina, dziubasku, weź napisz do mnie to pogadamy. A nawiasem mówiąc to dowiedziałam się, że mieszkam w tym samym mieście co Sachmet, tyle tylko, że na drugim końcu... Zapewne dla ludzi z centrum moje miejsce w świecie to niezłe peryferie i miła, spokojna okolica, ale tu też zdażają się kobity, którym brak czasem piątej klepki.
No, a realizm realizmem a pokojowość i tolerancja, pokojowością i tolerancją. Po prostu wychodzi na to, że jestem pełna sprzeczności, mam wiele twarzy i rachumek prawdopodobieństwa względem mojej wątpliwej obliczjloći nie chce za cholerę wyjść. A jak już coś wyjdzie to albo odwrotnie, albo kombinacji pojawia się tyle, że aż strach. Jak to się kiedyś o mnie wyrażono - idealistka i marzycielka twardo stąpająca po ziemi. Taki sobie istny oksymoron.
A tak generalnie to ja jestem z natury czepialska i powściągliwa w pochwałach więc to, że napisałam, iż oppwiadania by Sachmet dobrze się czyta, należy uznać za pewien, swego rodzaju, no GIGA KOMPLEMENT.
Napisz proszę. Od kolejnego klikania!
Pozdrawiam nawiasem obijającą się Schmet. I tak ci wygarne w jkimś komentarzu na twoim blogu!^_^
Rah (Brak e-maila) 20:20 27-09-2006
elo? sachmet? zyjesz?? XD

bo ja nie wiem co z Kase... i mnie to dobija XD
Kira (Brak e-maila) 13:26 10-10-2006
ja też chcę wiedziec co z Kase ^^
Leslie (Brak e-maila) 23:07 20-03-2007
//zakopuje sie w koldrze na lozeczku i macha ręką na zadania domowe piętrzące się na biurku, szczególnie matmę, wypracowanie na niemiecki i projekt na chemię//
Leslie (Brak e-maila) 00:49 23-03-2007
Rany...wyciskacz łez, mnóstwo WIELOKROPKÓW, ale czemu Kase powiesiłaś, no czemu? Taki kochany, nieśmiały...uh, tak mi go szkoda- kolejne łzy polały się po klawiaturze, a dziw, nigdzie nie było, że wodoodporna...
Jeszcze nie doszłam do końca-zaczęłam od początku bo już dosyć dawno czytałam lux-a, ale wiedz, śmierci Karina, Avae, Nissiego i małej wiercipiętli(Zilli? nie pamietam już imienia) nie wybaczę. Sheat (to sie czyta szit, nie?) sobie zabij prosze bardzo(zdenerwował mnie jak naskoczył na moje kochane diablątko..)
ogólnie trochę tego optymizmu zabrakło w tych najnowszych! Jaskółeczka pokłóciła sie ze Szczygłem, ponuro etc.
Eh...jeszcze około 50stron do końca-pewnie jutro rano będę oczy miała czerwone-jak nie od płaczu to od siedzenia po nocach
mary madnesss (Brak e-maila) 16:04 24-03-2007
ja tez sie zastanawial jak sie to czyta. xD Czy "szit" -> ale to troche głupio zeby bohaterowi dac tak na imie. xD" Czy "szet"
Leslie (Brak e-maila) 15:54 30-03-2007
Żyje! Mój kochany Kase żyje! O chwała ci!
Leslie (Brak e-maila) 15:56 30-03-2007
Ja tam upieram sie na szit(nie umiem polubić postaci), całkowicie nie wiem co Karinek uroczy w nim widzi...well, może przyjdzie jeszcze czas na opamiętanie...jestem pewna że Piękny Tulu(czy coś takiego) przejdzie żałobę po swoim pierwszym Uzdrowicielu i zrozumie że jest fetyszem Uzdrowicieli(...).
Ha.
teneryfa (Brak e-maila) 16:04 01-04-2007
Nie przeczytałam tego w całości, ale w oczy rzuca się nadużywanie "..." Występuje w co drugiej wypowiedzi :/
Beryl (krolowa.ciemnosci@op.pl) 18:23 05-04-2007
A to jest fakt. Wielokropki nadal zabijają. I nadal można się zgubić w tym, kto co mówi. I nadal...
Nie. Doszłam do wniosku, że jeśli nawet ktoś taki jak Saray używa zwracając się do tego biedaka zwrotów tak pieszczotliwych, to oni muszą mieć po prosu taką literacką tradycję. Od wieków poeci w wierszach do wybranków używali "koteczków", "maleństw" i "chłopczyków" i teraz ci biedni faceci po prostu nie umieją inaczej.^^
Z początku mi się nie spodobało. Głównie dlatego, że już staciłam nadzieję na te części i zdążyłam sobie ułożyć własne wersje, ciężko się było przestawić. Ale po drugim czytaniu - bomba. Zwłaszcza na końcu ten motyw z rośnięciem. Zawsze sie zastanawiałam, co sie dzieje z ukami jak już przestaną być mali i chłopięcy - do schroniska ich oddają?
Tak czy owak Kase to nie grozi - on z cześci na cześć coraz mniejszy i słabszy. Szczerze mówiąc wieszania i węży nie oczekiwałam, myślałam, że od samego przepracowania padnie. Fantastyczny nawiasem mówiąc był ten fragment z poszukiwaniami i jak tej strzygi nigdzie nie dao sie znaleźć. Dzięki za tyle miejsca na Kase. Wolałam go zaciętego i doroślejszego, ale taki tez może być.
nache (Brak e-maila) 21:21 13-04-2007
ej, a kiedy bedzie ciag dalszy 'w imie twoje'?? obiecalas dokonczyc to opo smiley
madami (Brak e-maila) 17:12 27-04-2007
BŁAGAM o ciąg dalszy!!!! po prostu oszalałam jak zobaczyłam tę ilość części ostatnio dodanych!!!!!!!! a potem oszalałam jak okazało się, jak szybko całość pochłonęłam!!!!!
JA CHCĘ DALEJ!!!
WSZYSTKIE OPOWIADANIA!!!!!!!!!!!!!!!
Viv (Brak e-maila) 17:32 14-07-2007
w lipcu reszta tekstu miała się pojawić...
chlip, chlip... jest już połowa lipca...
K (Brak e-maila) 20:03 05-11-2007
kiedy pojawi się ciąg dalszy?
ins (Brak e-maila) 17:14 16-03-2008
jjjjjjjjjeeeeeeeeeessssssssszzzzzzzzzzzzzccccccccccccccccczzzzzzzzzzzzzzzzzeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!
niny (Brak e-maila) 19:57 29-01-2009
kiedy będzie więcej...plosiem... ^^"
Kazia (Brak e-maila) 03:10 09-03-2009
nigdy, jak sądzę. W końcu od ponad roku nasza droga Sachmet nie napisała ani jednego odcinka żadnego ze swoich nie-zakończonych opowiadań. Możliwe, że skończyła z pisaniem.
Avae (Brak e-maila) 15:55 25-04-2009
*ociera łezki*
Może trzeba się z nią jakoś skontaktować?
Alistair (malinka_owoce@wp.pl) 00:26 01-06-2009
Też tak myślę że trzeba by się w końcu zorientować czy nasza miła Sachmet raczy skończyć to co zaczęła. Niedawno odświeżyłam sobie to opowiadanko [przed sesją... dobra jestem...] i zaczynam się zastanawiać co też będzie z Rize...
wampirzyca (Brak e-maila) 15:11 06-08-2010
ŚWIETNE OPOWIADANIE I BARDZO ALE TO BARDZO WCIĄGAJĄCE...PROSZĘ KONTYNUŁUJ DALSZE CZĘŚCI ... BARDZO ŁADNIE PROSZĘ ^^
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum