The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 05:01:09   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Lux in tenebris 2
Damnosa hereditas



- Wyjdziesz stamtąd czy nie? Zmęczony jestem, spać bym poszedł.... - zrezygnowanym tonem rzucił za drzwi Nissyen.
- To idź! - odkrzyknął mu Avae.
To się zaczynało robić denerwujące.
- Przykro mi, ale wolałbym, żebyś najpierw wydostał się stamtąd.
- Pali się?
- Nie, ale zaraz zacznie.
- To trudno!
- Siedzisz tam już dwie godziny. Panicz paniczem, ale to już lekka przesada, żeby tyle czasu schodziło ci na mycie.
- Odwal się!
- Avae..... - zastanowił się. - Czy ty w ogóle wiesz, jak się to obsługuje?
- Nie. Odwal się!
Nissyen zakrztusił się śmiechem.
- Może ci pomóc?
- O - d - w - a - l s - i - ę.
- Jakbyś nie zgrywał takiego obytego, to mógłbym ci to wyjaśnić przedtem......
- Nikogo nie zgrywałem!
- Avae, nie złość się, ja rozumiem, że w Helmand raczej nie miałeś okazji zapoznać się z hydrauliką...
- Chrzanię waszą hydralikę!
- Hydraulikę.
- Ją też!
- Ale... zamierzasz kiedyś stamtąd wyjść, prawda?
- Przemyślę to!
- Avae..... - jęknął.
- No co? - warknął, otwierając znienacka drzwi.
- Jak mogłeś, ledwo uskoczyłem. Mogłeś mi rozbić głowę. - stwierdził z oburzeniem.
- Jakoś bym to przeżył. - prychnął chłopak.
- Poradziłeś sobie jakoś? - zmierzył spojrzeniem jego mokre włosy i dość solidnie zmoczone ubranie.
- Jakoś. - mruknął.
- Chodź. - uśmiechnął się i wepchnął go z powrotem do łazienki.
- Po co.....
- Pokażę ci. - oparł dłonie na jego ramionach i podprowadził do wanny. Puścił go, pochylając się nad nią. - Te dwa są do gorącej i zimnej wody, można je mieszać i wybrać sobie odpowiednią temperaturę. Ale można też używać tych siedmiu, z gotową temperaturą. Od lewej do prawej coraz cieplejsza. Naciskając tutaj możesz odpiąć ten natrysk i ruszać nim wedle uznania. Tym przestawiasz na boczne natryski, tym na górne, tym wybierasz poszczególne, cofając zmniejszasz strumień, tym włączasz ten mały kranik z przodu, tamte z tyłu to takie różne pachnidła, zresztą są rysunki... Tym zasuwa się osłonę, tym ją cofa. To do zmieniania koloru wody - takie barwne guziczki. To służy do uruchamiania tamtej rynienki. Tam jest płyn, który wpadając do wody zamienia się w pianę. A za tamtymi drzwiami jest łaźnia, jak się ma ochotę na więcej rozrywki. - uśmiechnął się. Chłopak patrzył na niego w milczeniu.
- Ci wasi Eau Claire rzeczywiście mieli popieprzone w głowie. - odezwał się w końcu.
- Avae, tu tak jest niemal w każdym domu. - roześmiał się. - Pałac różni się od nich tylko wielkością i droższymi materiałami, meblami, takimi tam....
- W takim razie wszyscy macie popieprzone w głowie.
- Przyzwyczaisz się, to zmienisz zdanie. Wszyscy zmieniają. - mrugnął. - Chodź, już późno, trzeba by się położyć. - pchnął go lekko w stronę drzwi.
- A gdzie będę spał?
- Jak to gdzie? Ze mną.
Avae zatrzymał się, patrząc na niego w lekkiej konsternacji.
- ..... z tobą? - powiedział w końcu.
- Hm.... - zerknął na niego z rozbawieniem. - Powiedzmy, że boję się ciemności.
- Więc?
- Muszę mieć przytulankę, to chyba oczywiste. - stwierdził z poważną miną i nagle pochylił się nad nim z podejrzanym uśmiechem. - Jesteś ładniejszy od mojego misia...
- Naprawdę jesteś kompletnie szurnięty... - roześmiał się.
- Owszem. I w dodatku nieuleczalnie. - mruknął. - A tak w ogóle, to uważam to za najlepsze wyjście. Tu jesteś bezpieczniejszy niż w oficynie.... zresztą niż gdziekolwiek tu.
- Sugerujesz, że bezpieczniej jest dla mnie spać w jednym łóżku z wariatem?
- No cóż.... Wariat przynajmniej nie zamierza cię chwilowo zgwałcić.
- Aha. - umilkł na chwilę. - Zaraz.... Co znaczy....... "chwilowo"?!
- Że nie dziś.
- A....ha.... A rano?
- Co rano?
- Rano już nie będzie dziś...
- Fakt. - zastanowił się. - To lepiej wcześnie wstań.
- To ja może..... - zawrócił.
- Nie wygłupiaj się. - mocno chwycił go za ramię. - Gdziekolwiek się tu nie zaszyjesz, możesz być całkowicie pewny, że nie dotrwasz do rana w stanie nienaruszonym. Ja mam mocny sen, a oni są za głupi, żeby się obawiać ewentualnych konsekwencji. U mnie masz przynajmniej jakieś szanse.... - spojrzał na niego złośliwie.
- A nie myśl sobie, że się ciebie boję. - prychnął.
- To bardzo dobrze. - uchylił drzwi i nie puszczając go, zamknął je za nimi. - Kładź się. - wyciągnął z kieszeni klucz i dwukrotnie przekręcił go w zamku. Avae dostrzegł to kątem oka i jego źrenice rozszerzyły się odrobinę. Nie mając jednak lepszego wyjścia, położył się na łóżku, przymykając powieki. - Nie wmawiaj mi, że już zdążyłeś zasnąć, kochanie..... - usłyszał cichy szept w swoim uchu. - Widzę, że nie śpisz....
- Daruj sobie. - mruknął.
- Daruj sobie.... co?
Zacisnął zęby, czując, jak powoli obejmują go jego ramiona. Bezwolnie dał się przyciągnąć do drugiego ciała, mocniej tylko zaciskając powieki. Już zdążył się przekonać, jak potwornie on jest silny. Nie miał z nim szans. Żadnych. W dodatku przed nim nie miał prawa się bronić.
- Uspokój to swoje serduszko, bo ci jeszcze wypadnie. Powiedziałem przecież, że chwilowo nic ci nie zamierzam zrobić..... Pilnuję tylko żebyś mi nie uciekł..... ze względu na rano..... - szepnął złośliwie.
- Puść mnie....
- Nie mogę. Przecież ci wyjaśniałem, że potrzebuję przytulanki.
- Nie wygłupiaj się.
- Skąd wiesz, że się wygłupiam? Może właśnie po to cię sobie wziąłem? Wyobrażasz sobie w takiej robocie któregoś z tych żołnierzy?
- Jesteś gorszym kpiarzem niż ja. - westchnął. - Teraz jesteś nadziany, może jednak kup sobie jakąś maskotkę?..... Nissyen?
Spróbował się poruszyć, ale obejmujące go ramiona nie bardzo mu na to pozwalały. Głowę raczej też trudno mu było podnieść, ale za to wyraźnie czuł tuż obok zupełnie równe, spokojne bicie serca. On chyba...... zasnął..... Znów próbował się poruszyć, ale odpowiedział mu tylko senny pomruk i silniejsze zaciśnięcie ramion.
Naprawdę zasnął. Bał się jednak, że jeśli jeszcze raz spróbuje się wyswobodzić, to go obudzi. Z dwojga złego lepiej już, żeby spał, nawet i tak. No cóż, w końcu nie było co zgrywać cnotki. Sen w cudzych ramionach to istotnie było dla niego dość nowe doświadczenie, ale miał na koncie bardziej puszczalskie rzeczy.
Ostatecznie..... trzeba było brać poprawkę na to, że miał do czynienia z wariatem. Może on istotnie chciał się tylko do kogoś..... poprzytulać... Poczuł na policzkach irytujące ciepło. Nie miał zwyczaju się rumienić, kiedy się przy kimś rozbierał i właził do łóżka tamtemu, a teraz, taka jedna głupia myśl wyprowadziła go z równowagi. Do czego to podobne?
Tylko że w nim wszystko było takie deprymujące.... Za co..... za co do diabła zaczynał go lubić? Zgodnie ze swoją filozofią powinien znienawidzić go do szpiku kości, a tymczasem on się po prostu do tego nie nadawał. Jego nie dało się nienawidzić z tą jego szurniętą głową, dziwacznym zachowaniem i....


- Hej, wstawaj, helmandzkie diablątko. - dobiegł go rozbawiony głos.
- Czego chcesz, świrze. - mruknął, nie uchylając powiek.
- Nakarmić cię, słoneczko. Cieś am?
- Mam siedemnaście LAT, nie miesięcy. - podniósł powieki, przyglądając mu się z półuśmiechem. - Wreszcie się jakoś normalnie ubrałeś....
- Tak czy inaczej, wstawaj, to coś dostaniesz. W tej jadalni obok kuchni, leniwy jestem i nie chciało mi się daleko nosić.
- Jasne. - stłumił ziewnięcie i zsunął nogi na podłogę.
- Czekam na dole. - odwrócił się i odszedł w stronę drzwi.
- Dzięki.
- Za co? - obejrzał się na niego.
- Że mnie jednak rano nie zgwałciłeś. - uśmiechnął się szeroko.
- Jeszcze wszystko przed nami. - mrugnął, wychodząc z pokoju. Avae westchnął i przeciągnął się, wstając. W zasadzie jakoś przestał się bać, że on mógłby mu coś zrobić. To był po prostu zwykły pomyleniec i tego należało się trzymać. Ale nie był taki zły, mógł trafić gorzej. Na przykład gdzieś do Kangan, czy Szaghir. Albo do Helmand..... No tam to by mu zgotowali życie..... Lepiej już trzymać się tego swojego wariata, który przynajmniej pozwala się traktować normalnie. Póki co. Kto może wiedzieć, kiedy znowu mu strzeli do głowy coś takiego jak na początku.
Narzucił na siebie pierwsze lepsze ubranie i zbiegł po schodach na dół.
- No, czym ty mnie tu chcesz dokarmiać?... O w cholerę....
- Co? - roześmiał się.
- Pełna zastawa ja nie mogę..... Kim byłeś przedtem, kamerdynerem? Nasza Miri mogłaby się od ciebie uczyć.... Nawet matka nie miałaby się do czego przyczepić. Człowieku, ty mógłbyś przeżyć w Helmand bez jednego bata na grzbiecie. A to rzadkość....
- Szczerze mówiąc wątpię, żeby mi się to udało..... I nie byłem kamerdynerem. Byłem nieprzynależny, Eau Claire pozbawił mnie tego przywileju tylko na siedem lat. Później sam go sobie odzyskałem. - uśmiechnął się chłodno.
- Co to znaczy "nieprzynależny"?
- Po prostu nie byłem poddanym. Nie należałem do Eau Claire. Urodziłem się jako syn nieprzynależnej, więc spadało to i na mnie. A później, kiedy miałem trzynaście lat, sam uciekłem z pałacu. On nie kazał mnie ścigać, więc uznał mój powrót do pierwotnego stanu. - wzruszył ramionami. - Zresztą..... nie powiedziałbym, że przebywałem w pałacu jako "poddany". - zmarszczył brwi. - W zasadzie to nie mam pojęcia na jakiej zasadzie tu....... byłem....
- Cóż, całkiem jak ja. - parsknął.
- Ty? Ty dobrze wiesz. - powiedział chłodno. - Jesteś niewolnikiem. Moim niewolnikiem.
- No tak, jasne. - prychnął. - Tamci też. Ale oni jakoś tu nie jedzą, nie śpią w twoim łóżku, nie.... Nissyen? - spojrzał na niego zdziwiony. Stał z pochyloną głową, nieruchomym wzrokiem wpatrując się w krzesło. - Nissyen? - powtórzył szeptem.
- Co? - otrząsnął się jakby, patrząc na niego trochę nieprzytomnie. - Przepraszam, o czym rozmawialiśmy? - uśmiechnął się.
- O niczym... ważnym..... - mruknął. - Jedzmy już, co?
Siadł, w milczeniu zabierając się do jedzenia. Co to było? On jest taki dziwny..... Są chwile, kiedy wszystko tak szybko się w nim zmienia, że trudno zachować orientację. Choćby to..... czasem w ogóle nie dawał mu odczuć, kim teraz jest, czasem akcentował to w najzimniejszy z możliwych sposobów.... w jednej chwili był zupełnie pogodny, w następnej niemal paraliżował tym mrocznym chłodem.
Stłumił westchnienie, podnosząc na niego wzrok. Na chwilę zamarł, przyglądając się mu z widelcem w połowie drogi do ust. Nissyen wyczuł jego spojrzenie.
- Coś się stało?
- Jesz jak moja matka.... - Avae uniósł jedną brew.
- I? - rzucił obojętnie.
- Jak Adelaide Cern Cascavel, najbardziej konserwatywna i obsesyjnie elegancka ze wszystkich znanych mi arystokratek.
- Do czego właściwie zmierzasz? - westchnął.
Avae przyjrzał mu się spod oka, opierając podbródek na splecionych dłoniach.
- Naprawdę zjadłeś serce tego waszego bejlera?
- Jego i jego trzech synów. - stwierdził niewzruszenie. - Wyrwałem im je i zjadłem na surowo.
- On miał jednego syna. - mruknął Avae.
- Nieistotny szczegół.
- Ktoś, kto tak sztywno trzyma się etykiety, nie zrobiłby czegoś takiego.....
- Chyba, że jest wariatem.
- Chyba, że jest wariatem..... - potaknął. - Nie no, nikt nie jest aż tak pomylony....
- Może ja jestem...
- A tak właściwie to po co ich zabiłeś? Żeby zagarnąć majątek?
Jego wzrok znów zlodowaciał. Wstał powoli, zbliżając się do niego. Wyciągnął dłoń, chwytając jego koszulę i podniósł go, naciskiem zmuszając do cofania się w stronę ściany.
- Mogę wiedzieć..... co ty znowu wyprawiasz? - starał się zapytać spokojnie. Mężczyzna uśmiechnął się chłodno i szybkim pchnięciem, przydusił go do ściany. - Nissyen, odpuść sobie....co? Mam już dość tych twoich prób..... zastraszania....
- Boisz się? - syknął mu do ucha.
- Puść mnie....
- Boisz się? - przesunął dłonią po jego brzuchu, wsuwając ją trochę za spodnie.
- Daj mi spokój....
Odsunął się trochę, patrząc na niego kpiąco. Zmarszczył nagle brwi i wyciągnął dłoń, delikatnie przesuwając palcem po jego rzęsach. Przyjrzał się lśniącej na palcu wilgoci i zacisnął dłoń w pięść. Spojrzał na niego znów, unosząc odrobinę brwi.
- Dziwna sprawa..... Po tym, czego się o tobie nasłuchałem, nie spodziewałbym się, że akurat tym można by cię przestraszyć. Podobno nie wybrzydzałeś za bardzo. Aż taki brzydki jestem, czy co? - uśmiechnął się lekko.
- To moja sprawa, dobrze? - wyszeptał, mocniej przyciskając się do ściany i zamykając oczy.
- Nie bój się tak..... - poczuł palce wolno przesuwające się przez włosy. - Nic ci nie zrobię...... No.... - uśmiechnął się. - Chyba, że sam będziesz chciał. No dobrze. - odwrócił się nagle, odchodząc na środek pokoju. - Nie wyobrażaj sobie, że byłeś mi potrzebny w charakterze pałacowej ozdoby. Mam tu dużo pracy i nie opłaca mi się trzymać ludzi nieprzydatnych. Miałem wrażenie, że jesteś dość inteligentny, żeby poradzić sobie w pracy w Argento i dość pewny siebie, żeby poradzić sobie z tamtymi. Ja mam swoje zajęcia i w domu prawie mnie nie będzie. Chcę, żebyś wszystkim się tu zajmował. Tamtych masz do dyspozycji, już jakoś ich przekonam, że mają się ciebie słuchać. Pod twoją opieką jest tylko pałac i jego przyległości, resztą zajmuję się ja. Myślę, że za jakiś czas sam zdołasz sobie rozplanować wszystkie zajęcia, kiedy poznasz już tutejsze warunki i to co jest do zrobienia. Na razie wymagam tylko podstaw, będziesz przygotowywać posiłki i dbać o najpilniejsze potrzeby. Na pierwszy raz ja się wszystkim zająłem, ale teraz już nie będę tracić na to czasu. Przyślę ci Avestę, ona objaśni ci, jak obsługiwać tu wszystko. Tu jest to o wiele łatwiejsze niż w Helmand, w dużym stopniu zmechanizowane, dlatego nie potrzeba mi wiele służby. Jestem pewien, że sobie poradzisz. Ja.... ja muszę na razie iść do Zee.... - skończył cicho. - Wrócę po południu. - powiedział niepewnie.
Avae patrzył za nim, dopóki nie zniknął mu z oczu. Wtedy osunął się wolno na ziemię, wpierając się plecami w ścianę. Ukrył głowę w ramionach, tkwiąc w bezruchu. Wyrwała go z tego dopiero Avesta, która przyszła w jakiś czas później.
- Avae? - szepnęła cicho, dotykając lekko jego ramienia. Podniósł na nią wzrok. Wargi kobiety zadrżały lekko i przymknęła oczy. - Zrobił.... ci coś? - spytała.
- Nie. - podniósł się, podchodząc do stołu i zaczął bawić się małą filiżanką.
- Nie sądziłam, że.... to tak szybko.... On jest u Zee. Nie wiem, czy wróci dzisiaj. Różnie bywa. Ale Zee mówi, że tym razem to nie wygląda na..... w każdym razie ma nad sobą kontrolę. Może to szybko minie.... Jeśli zaraz by się rozwiało to.... Zazwyczaj po takich krótkich napadach przez parę tygodni był zupełny spokój, więc... to byłoby dobrze........ Avae, przepraszam, że...
- Miałaś mi coś pokazać. - przerwał jej.
- Avae..... - szepnęła niepewnie.
- No chodź, jestem tylko średnio rozgarniętym ignorantem z zacofanej prowincji, więc chwilę zajmie, zanim coś z tego załapię. - odwrócił się do niej z uśmiechem. - Powinniśmy się pośpieszyć, jeśli mam się potem wyrobić na popołudnie.



Dla siebie też? Hm... no chyba tak..... Tak było rano..... więc w zasadzie... Kto go tam może wiedzieć wariata. No ale..... A, dla siebie też. Najwyżej mnie wywali.
Westchnął, stawiając na stole swój talerz. To wszystko nie zapowiadałoby się tak najgorzej, gdyby nie on. W zasadzie już wiedział, jak sobie ze wszystkim radzić, ale czy tu czegokolwiek można być pewnym, skoro musi się podlegać rozkazom najprawdziwszego wariata? Rano był taki..... było w nim coś takiego, że nie można się było wtedy uwolnić od myśli, że najlepiej byłoby go zabić. Że lepiej, żeby taki potwór w ogóle nie istniał...
Podniósł wolno dłoń, przesuwając nią po policzku.
- Czemu ryczysz, durniu? - wyszeptał bezsilnie. Zagryzł wargi, siadając przy stole i kryjąc twarz w ramionach. To było coś takiego.... Nie rozumiał tego. Może to było..... może to było to samo, co zawsze sprawiało, że innym tak łatwo przychodziło poczuć do niego odrazę? Taki człowiek-insekt, usunąć to, zniszczyć, niech nie zakłóca świata.... Ale o sobie przynajmniej wiedział, że naprawdę nie jest dobrym człowiekiem. Był zdolny do czynienia zła, świadomie, dla kaprysu, dla zemsty....
A oni.... Nie zabili go. Ostatecznie mieli prawo to zrobić. Ale go nie zabili.... A teraz.... w samym sobie odkrył ten instynkt zabijania szkodników. Co, co takiego w nim było wtedy, że miał ochotę go zabić? Jeszcze chwilę wcześniej.... nie było tego nawet śladu....
Ale to chyba zniknęło. Siedział tak, niezdolny do żadnej myśli i.... kiedy ona zaczęła mówić, tak gorączkowo, niepewnie.... to po prostu zniknęło. Nie czuł już tego. Nawet się nie bał. W tamtym momencie wszystko było proste. I teraz takie było.... Nie, nie czuł już w sobie tamtego strachu.
Podniósł głowę, przyglądając się nakrytemu stołowi. Spojrzał w bok, na zegar. Chyba już czas.
Poszedł do kuchni i przyniósł wazę z zupą. Postawił ją i zaczął rozlewać na talerze.
- Skąd.... wiedziałeś, że.... już teraz wrócę? - usłyszał za sobą. Obejrzał się przez ramię; Nissyen stał za nim z dłońmi wsuniętymi w kieszenie i wzrokiem zwróconym w kąt pokoju.
- Jestem Cern Cascavel. - powiedział z uśmiechem. Mężczyzna spojrzał na niego spod lekko uniesionych brwi. - Mam zdolność przeczuwania złych rzeczy. - wyjaśnił, z kpiącym uśmieszkiem odwracając się z powrotem do talerzy. Usłyszał za sobą tylko rozbawione parsknięcie; dłoń zwichrzyła mu włosy. - Podejrzewam, że pranie też należy do moich obowiązków, więc daruj sobie. - spojrzał na niego z ukosa. - Lepiej siadaj i jedz. Postanowiłem nadal być bezczelny i trzymam się jedzenia z tobą. Jak masz ochotę, zawsze możesz mnie wykopać.
- Nie mam ochoty.... - powiedział cicho, siadając przy stole.
- Nie patrz tak na mnie. - mruknął chłopak, unosząc łyżkę. - Nie chcę się udławić. - zmarszczył lekko brwi.
- Dobrze, już dobrze.... - westchnął. - Co to znaczy.... "zdolność przeczuwania"?
- Co? - spojrzał zdziwiony. - No tak.... - uśmiechnął się. - Wy i wasza cywilizacja.... Wszystko u was zanikło, co?
- Owszem..... Coś za coś....
- No cóż, tak się jakoś złożyło, że Cern Cascavel jako jedyny z rodów obywatelskich dysponuje pewnymi "zdolnościami". Zazwyczaj to trzymało się tylko poddanych. Zdaje się tylko, że wśród Mae Yan trafił się teraz nie wiadomo skąd jeden Uzdrowiciel. Zazwyczaj jednak to była domena mojego rodu, ale dawno już czegoś takiego nie było. Może to mieć związek z tym, że ten główny dar to bycie Uzdrowicielem. A nim mógłby być ktoś tylko.... dobry. Czysty, bez pychy, bez egoizmu... A sam wiesz, że było z tym ciężko. I to we wszystkich odłamach.... Więc dopiero Karin ma takie naprawdę silne zdolności... On jest krańcowym przykładem absolutnie dobrego człowieka, więc to właściwie logiczne, że otrzymał ten dar. Drugim silniej rozwiniętym darem jest profetyczny.... Ale nawet Karin ma go w bardzo szczątkowych ilościach. Mimo to dużo silniejszy ode mnie. Nie wiem, czy ktoś jeszcze.... mój ojciec raczej nie.... A inni.... Cóż, nie wiem. W każdym razie ja mogę tylko czasem przeczuć, że stanie się coś złego..... Bo w naszym rodzie ten dar dotyczy tylko przeczuwania złych rzeczy. Ale nigdy nawet nie wiem co dokładnie ma się stać.... No i nie zawsze mam takie przeczucie. Ogólnie to prawie nic nie umiem. Tyle że czasem wiem, że..... Tylko, że to nic nie zmienia. - westchnął. - No nic, to ja przyniosę resztę....
- Resztę?
- Resztę obiadu. - wstał i wyszedł do kuchni, wracając za chwilę z dwoma półmiskami i po chwili z następnymi dwoma. Nissyen obserwował go w milczeniu.
- Kiedy ty to wszystko zrobiłeś? - spytał w końcu.
- Dysaj.
- Nie mówi się z pełnymi ustami.
- Mógłbyś PRZESTAĆ przypominać moją matkę? Jeśli widziałem jakąś dobrą stronę w obecnej sytuacji to to, że nie będę musiał słuchać jej uwag przy stole...
- No dobrze. Ale Avae to, że dzisiaj to wiem. Ale KIEDY?
- No rety, normalnie, nie? To tak długo znowu nie trwa. A jak jedno się gotuje, to mogę robić drugie. I w ogóle.
- A kiedy ty się uczyłeś gotować?
- Też dzisiaj. - uśmiechnął się szeroko. - W bibliotece na górze jest jakieś dwieście książek kucharskich, to nie taka trudna sprawa.
- Nie?
- Nie. Jedz, człowieku.
- Przecież jem..... - mruknął. Dłuższą chwilę obserwował go spod oka. - Avae.... - odezwał się po jakimś czasie.
- Tak?
- A co z resztą? Dasz sobie jako tako radę? Myślę, że za jakiś mie...
- Rano byłem z Avestą w ogrodach, trochę to zapuszczone, ale kazałem im posprzątać, a taka dziewczyna, Kerre zgodziła się ich nauczyć plewienia, do wieczora pewnie sobie z tym poradzą. Tartak i młyn doprowadzą do porządku jutro, jak dobrze pójdzie, to pojutrze można się będzie zabrać za pierwsze zbiory, obliczyłem, że uwzględniając kolejność dojrzewania, wszystko da się łatwo zorganizować z jakąś dziesiątką, resztę rozlokuję przy cięższych pracach. W domu wszystko działa w zasadzie bez zarzutu, Avesta wpadnie tylko jutro poprawić coś z przewietrzaniem strychu. Ze sprzątaniem i takimi tam poradzę sobie sam, w tych warunkach wystarczy zrobić to porządnie raz na tydzień. Fajny tu macie ten system, wszystko się w zasadzie opiera na tych hydraulikach i takich tam.... Chociaż dalej uważam, że to w łazience to przesada....
- Chodź tu na chwilę....
- Po co?
- Chodź...
Wzruszył ramionami i podszedł do niego, a wtedy on niespodziewanie go objął i posadził na swoich kolanach. Avae żachnął się i próbował wyrwać, ale w końcu poddał się z poirytowaną miną.
- No co, dziecko? - uśmiechnął się Nissyen.
- Jakie dziecko? - warknął. - Jesteś raptem cztery lata starszy i zaraz sobie nie wiadomo co wyobrażasz.
- Miły z ciebie dzieciak... - oparł czoło o jego głowę. - Wiesz, żałuję, że cię nie znałem, kiedy byłeś malutki....
- Co? - zamrugał oczami. - Czemu?
- Bo może umiałbym cię... przed tobą obronić. I przy okazji siebie przed sobą.
- Co ty pleciesz, co? - powiedział cicho.
- Avae, ja.... naprawdę.... nie zamierzam cię skrzywdzić. I teraz..... przez dłuższy czas nie powinno się nic dziać, ale.... Jeśli tak wolisz, to możesz tu wracać tylko na dzień, a spać u Avesty i Zee. Widziałeś, że blisko mieszkają. Boję się, że w nocy.... tamci mogliby chcieć się na tobie zemścić. Sam wiesz, jak beznadziejnie rozumują.... Mogą się zmuszać do słuchania cię w dzień, kiedy.... Po prostu się martwię, że nie dam rady cię obronić, że czegoś nie usłyszę, nie obudzę się....
- O czym ty znowu bredzisz, co? Przecież miałem być twoją przytulanką.


- Niech to choleraa! - jęknął, z wściekłością uderzając w ścianę. Wystarczyło, że raz się ucieszył, że wszystko tak dobrze mu idzie i proszę. Katastrofa gotowa. Trzy dni, całe trzy dni błogiego spokoju i ustalonego rytmu i zaraz wszystko musiał trafić szlag. Żeby mu za dobrze nie było. Widocznie powodzenie nie było mu pisane w niczym. Chwycił garnek i z krzykiem wypuścił go z dłoni, blacha z nieprzyzwoitym hukiem rąbnęła o podłogę i przepalone dno odpadło, brudząc wszystko sadzą.
Klapnął bezsilnie na podłogę, patrząc na poparzone ręce.
- Cholera..... - szepnął cicho i zacisnął powieki. - Jak się rozryczysz, to dam ci wpierdol. - zagroził, próbując wyrównać oddech. Zapalić ogień pod pustym garnkiem...
Spalenizny pewnie nie poczuł, bo wciąż miał nos pełen smrodu tych wszystkich chemikaliów. Naprawdę nic mu dzisiaj nie szło.... Już jest późno, on na pewno zaraz wróci.... Nie ma szans, żeby zdążyć.... Westchnął i wstał, sprzątając szybko pobojowisko i stawiając na ogniu nowy garnek. Nalał do niego wody, zagryzając wargę, żeby nie syknąć z bólu.
- Co się dzieje? - usłyszał za sobą zdziwiony głos i zgrzytnął zębami. Odwrócił się, patrząc na niego chmurnie.
- To co widzisz? - zasugerował zgryźliwie.
- Avae, nie żebym ja ci coś chciał wypominać, ale mimo wszystko wróciłem nawet później niż zwykle, jestem zmęczony, głodny.... Mieliśmy jakąś umowę, prawda? Naprawdę nie byłeś w stanie postarać się dłużej niż trzy dni? Mimo wszystko nie brałem cię po to, żebyś się obijał, lubię cię, ale to jeszcze nie znaczy, że... - urwał, patrząc zdziwiony na wyraźnie wściekłego chłopaka.
- Chodź! - wycedził Avae. - No chodź! - wyszedł z kuchni, potrącając go.
- Gdzie mnie prowadzisz? - spytał niepewnie.
- Do biblioteki!
- Ale po co?
- Zobaczysz! - otworzył łokciem drzwi i wszedł do środka. - Co to jest? - wskazał na stół.
- ... stół? - ostrożnie odezwał się Nissyen.
- Tak, stół! Co na nim leży?
- Książki....
- Ile?
- D..dużo.... w każdym razie..... Avae, ja nie rozumiem....
- Otóż dowiedz się, że leży ich tam sześćdziesiąt cztery. Sześćdziesiąt cztery! I ja te wszystkie książki musiałem dzisiaj najpierw znaleźć, potem jak najszybciej przeszukać i w dodatku zrozumieć, choć ja nie mam zielonego pojęcia o tej waszej hydraulice, technice, mechanice, hydroaeromechanice i całej innej hałastrze, bo tak się szczęśliwie złożyło, że dzisiaj cały ten cholerny szajs, na którym opiera się działanie WSZYSTKIEGO w tym pieprzonym pałacu, trafił najzwyczajniejszy w świecie szlag! I kiedy już to wszystko jako tako pojąłem, to okazało się, że i tak nie jestem w stanie tego naprawić, bo tu OCZYWIŚCIE wszystko zakładała cudowna Avesta i JAK ZWYKLE musiała powprowadzać jakieś chrzanione innowacje od siedmiu boleści. A chyba zapomniałem na początku zaznaczyć, że twoja nieoceniona Avesta rzecz jasna MUSIAŁA akurat dziś wybrać się na jakąś idiotyczną wycieczkę ze swoją kopniętą rodzinką. Musiałem się włamać do ich domu i przeszukać go od strychu po piwnicę, żeby znaleźć te cholerne plany, a one i tak były w takim stanie, że wątpię, czy sama Avesta coś by z nich wiedziała! Wybacz, że chwilę zajęło, zanim to wszystko zdołałem naprawić! I DARUJ, że z tego wszystkiego nie wyrobiłem z twoim przeklętym obiadem, ale niestety jego TEŻ się tu nie da zrobić bez tych pieprzonych instalacji! I.... i przestań.... się śmiać..... - wyszeptał w końcu.
- No dobrze, przekonałeś mnie, przepraszam. - powiedział z tłumionym śmiechem i chwycił go za dłoń, próbując do siebie przyciągnąć, ale Avae wyrwał mu ją z krótkim sykiem. - Stało się coś? - spojrzał pytająco i ujął ostrożnie jego ręce.
- Nic.... - wzruszył ramionami. - Trochę się poparzyłem z tego wszystkiego... - pochylił głowę i odruchowo zagiął palce. Nissyen uśmiechnął się łagodnie i pocałował ich zewnętrzną stronę.
- Przestań się wygłupiać, co? - warknął, wyrywając mu dłonie. Mężczyzna roześmiał się, wychodząc do drugiego pokoju. Wrócił po chwili, niosąc niewielkie pudełeczko.
- Proszę. To maść na oparzenia. - podał mu je i wyszedł. Avae westchnął cicho i usiadł, zaczynając ostrożnie wcierać maść. Co tam, mogło być gorzej..... Nawet już przestawało piec.
Nissyen znów zjawił się po pewnym czasie, z przerzuconym przez ramię workiem.
- Zbieraj się, moje małe diablątko.
- Dokąd? - spojrzał zdziwiony.
- My też sobie urządzimy wycieczkę, a co! Nam nie wolno? - roześmiał się. - No chodź, nie można całe życie bez przerwy harować. Pokażę ci coś ciekawego.
- A obiad?
- Nieważne, dzisiaj zjemy coś chłodnego. Już przygotowałem. - machnął workiem. - No chodź.... - uśmiechnął się i zawrócił. Avae wypuścił powietrze, kręcąc lekko głową i poszedł za nim.
- Można wiedzieć, dokąd właściwie idziemy?
- Przekonasz się. - obejrzał się z uśmiechem. - Włóż buty. - położył worek na ziemi, naciągając ciężkie, ściśle przylegające do nogi buty z twardej materii sięgające aż do kolan. Avae znów wzruszył ramionami, ubierając swoje i podszedł do drzwi. Nissyen podszedł do niego i lekko otoczył go ramieniem.
- Umiem chodzić sam. - żachnął się chłopak. - Nie musisz mnie podpierać.
- Jak rozkażesz! - ostentacyjnie uniósł ręce w górę, ruszając szybko do przodu. Avae jakiś czas próbował go dogonić.
- Ej ty, weź poprawkę na różnicę w długości naszych nóg! - krzyknął w końcu za nim z irytacją. Nissyen roześmiał się i zatrzymał, czekając na niego.
- Myślałem, że nie masz ochoty iść obok mnie......
- Zamknij się, co? - mruknął. - Daleko jeszcze?
- Tak.
Avae znów westchnął i już w milczeniu szedł obok niego. Wyszli za tereny pałacu i wzdłuż łąki zbliżali się do linii lasu. Przymrużył oczy, rozglądając się wokół; słońce rozświetlało wszystko tak, że barwy wręcz zlewały się w jedno. Powoli zapomniał o wszystkim, z przyjemnością tylko stawiając kolejne kroki w niesamowicie gęstej i miękkiej trawie, która tu akurat miała ten baśniowy, argentoński odcień. Rosło tu pełno kwiatów, jakich nigdy wcześniej nie widział, to pewnie kwestia tego, że ta prowincja leżała po drugiej stronie gór. Dlatego tak różniła się od pozostałych.... Zbliżyli się do lasu, ukwiecone i pokryte zielenią gałęzie zwieszały się nad wąską ścieżką.
- Pójdę przodem. - cicho odezwał się Nissyen. - Tam trochę dalej może być grząsko...
- Grząsko? - spytał ze zdziwieniem. - Tu są bagna?
- Nie, w tym miejscu nie. Ale.... Słyszysz? Zaczyna się strumień. To jeden z najdzikszych w całym Argento. Niemal codziennie zmienia bieg. Jest wspaniały.... - szepnął.
Avae uśmiechnął się nieznacznie, patrząc w bok na malownicze skarpy, które stanowiły brzegi czegoś na kształt wąwozu, w który właśnie weszli.
Krzyknął nagle cicho, bo grunt osunął mu się pod nogami, ale Nissyen zdążył przyciągnąć go do siebie.
- Lepiej tu tak samowolnie nie zbaczaj, co? - mruknął mu do ucha. - To jedno ze starych koryt. Podmyty brzeg. Tam jest ze sto metrów w dół. Chodź za mną, ja tu sobie poradzę.... Spędziłem w takich miejscach pół życia. - uśmiechnął się. - Teraz chodź tędy....
- Zaraz.... - Avae spojrzał na wskazaną drogę. - Przecież tamtędy płynie woda.....
- No tak, to rozlewisko.
- Ale..... jak mam tamtędy przejść? - niepewnie spojrzał na swoje nogi.
- No cóż..... - uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Mogłeś mi powiedzieć, że tak będzie. - warknął.
- Przecież widziałeś, jakie ja biorę buty.....
- Twoje nogi nie podobają mi się do tego stopnia, żebym bez przerwy się na nie gapił.
- A do jakiego stopnia? - uśmiechnął się szeroko.
- Ujemnego. - prychnął chłopak.
- No wiesz...... ranisz moje uczucia....
- Jakoś to przeżyję. - burknął, podchodząc do wody.
- Nie radzę. - ostrzegawczo rzucił Nissyen. - Jest naprawdę lodowata, nie dasz rady zrobić więcej niż parę kroków.
- No to co mam zrobić? - spojrzał na niego z irytacją. - Musimy iść tędy?
- To najlepsza droga. - wzruszył ramionami i podszedł do niego, z zaskoczenia chwytając go na ręce.
- Odbiło ci? - łagodnie spytał Avae.
- Jak wejdziesz do tej wody w tych butach, po kilku krokach zaczniesz wyć z bólu, a na drugi dzień wylądujesz w łóżku i nie wyjdziesz z niego przez jakiś tydzień. Jako twojemu właścicielowi to mi się nie opłaca ekonomicznie.
- Ekstra. - mruknął. - No to idźże wreszcie, nie zamierzam spędzić całego dnia u ciebie na rękach.
- Nie? A szkoda. - roześmiał się, wchodząc do wody. Avae przez cały czas uparcie milczał i nie zaszczycił go nawet jednym spojrzeniem, co swoją drogą bardzo mężczyznę bawiło. Na środku rozlewiska udał, że go upuszcza, a chłopak odruchowo zarzucił mu ramiona na szyję, broniąc się przed upadkiem.
- Może nie teraz, rybko? - zażartował Nissyen. Avae prychnął tylko i cofnął ręce.
- Bardzo to było śmieszne. - mruknął po chwili.
- Jeszcze jak.... - uśmiechnął się szeroko. Chłopak westchnął, ze zrezygnowaniem kręcąc głową i utkwił wzrok we własnych palcach, bawiąc się nimi od niechcenia. Po dłuższej chwili otrząsnął się z zamyślenia i dostrzegł, że wyszli z wody.
- No dobrze, możesz mnie już postawić........ - mruknął. - Słyszałeś? Puść mnie!....... - nadal nie spotkał się z odpowiedzią, co nieco zbiło go z tropu. - Długo mnie tak zamierzasz nosić? - spytał uszczypliwie.
- Tak długo jak się da..... A przeszkadza ci to?
- Tak!
- Czemu?
- Bo.... tak!
- Kiedy to takie przyjemne.... - uśmiechnął się nieznacznie.
- W tej chwili mnie.... Ał! - jęknął, niespodziewanie klapnąwszy na ziemię. - Chciałem powiedzieć POSTAW, nie PUŚĆ. - spojrzał na niego złym okiem.
- Przepraszam, zmyliłeś mnie tym "w tej chwili". - posłał mu promienny uśmiech i zaczął się wspinać po skalnym załomie.
- Niech cię diabli..... - szeroko otworzył oczy Avae. - Łazisz po skałach jak kozica.
- Lata praktyki. - roześmiał się, szybkim ruchem wskakując na szczyt i wyjmując, z przytroczonego do pasa worka, linę, którą zrzucił na dół. - Proszę, będzie ci łatwiej.... - okręcił jej koniec wokół dłoni. Avae westchnął i chwycił ją, okręcając wokół przedramienia i zaczynając się wspinać.
- Widocznie szaleństwo jest zaraźliwe. - mruknął do siebie. - Wspinać się na taką wysokość całą nadzieję pokładając w linie trzymanej przez wariata.
- Co tam mamroczesz?
- Że w sumie to chyba nie ma kogo zawiadamiać o moim pogrzebie.
Nissyen roześmiał się, podciągając trochę linę i pomagając mu.
- Cholera, skąd ty masz tyle siły? - jęknął Avae, wypuszczając powietrze i opierając głowę o linę. Spojrzał z rezygnacją w górę, próbując jeszcze trochę samemu się wspiąć.
- Byłoby prościej, gdybyś używał dłoni. - ze śmiechem zasugerował mężczyzna.
- Silny to ty jesteś, ale głupi..... - przeciągnął Avae. - Jak to niby mam robić z tymi poparzeniami, idioto?
- ...zapomniałem. - mruknął Nissyen, czerwieniąc się lekko.
- O cholera, to wariaci umieją się rumienić? - zmrużył oczy chłopak. - Ciekawie to wygląda przy tych twoich włosach.
- Yhm..... - mruknął mężczyzna, uśmiechając się złośliwie. Podciągnął go niemal do samej góry i ani centymetra dalej.
- Co ty.... - zamrugał oczami skonsternowany Avae; spojrzał w dół i natychmiast z powrotem podniósł wzrok - do dołu TROSZKĘ było.
Nissyen z niebezpiecznym uśmieszkiem zbliżył swoją twarz do jego.
- O.... - szepnął, omiatając oddechem jego usta. - To arystokraci..... też umieją się rumienić.....
Avae przełknął ślinę, zerkając na linę tkwiącą w dłoni mężczyzny. Ciekawie to nie wy.... glądało. Zaczerwienił się jeszcze mocniej na skutek szybkiego, ale mocnego pocałunku, który nagle poczuł na wargach i w krótką chwilę potem stał już obiema nogami na ziemi.
- Co ty sobie robisz, co? - mruknął ze złością.
- Już sobie nawet pożartować nie można czy jak? - udał oburzenie Nissyen. - Nie dąsaj się, myszko. Ostatecznie w każdej chwili mógłbym..... - zawiesił głos, uśmiechając się lekko. - Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, jak wyglądasz, u kogo innego już dawno robiłbyś za dziwkę. Ja się tylko czasem trochę droczę. To chyba nie aż tak źle, prawda? - roześmiał się.
- Nie. - mruknął, otrzepując się. - Ale te twoje żarty są.... głupie....
- Sam mówiłeś, że jestem od ciebie raptem cztery lata starszy. Mam prawo od czasu do czasu pozachowywać się jak gówniarz. - mrugnął, ruszając naprzód. Avae spojrzał za nim z rezygnacją i dogonił go po chwili.
- A teraz to..... jeszcze daleko?
- Nie. - uśmiechnął się do niego. - To prawie już. Za tamtymi drzewami..... Słyszysz szum? To jedno ze stałych miejsc strumienia, choć i jego wygląd często ulega zmianie. Ale za każdym razem mam wrażenie, że wygląda to jeszcze lepiej niż przedtem.
- Ale co?
- Zobaczysz....
Avae westchnął cicho i pokręcił głową.
- Ty jesteś po prostu niemożliwy, wiesz?
- Wiem..... - zwichrzył mu włosy.
- Odczep się w końcu.... - mruknął.
- Dobrze, dobrze.... - zaśmiał się. - Lepiej patrz tam.... - wyciągnął rękę. Avae spojrzał we wskazanym kierunku, ale chwilowo jedyną reakcją jaka zdołała mu się nasunąć było otwarcie ust. Szedł machinalnie do przodu, nie mogąc oderwać wzroku od tego..... czegoś.... chwilowo nie bardzo umiał znaleźć na to nazwę. Woda..... dużo wody..... Stanął na brzegu..... jakby jeziora, które tworzył tu strumień. Tu woda rozlewała się miękko i łagodnie, trochę dalej toczyła się po kamieniach z hałasem i rozpryskiwaniem się na wszystkie strony, tworząc mnóstwo drobnych wysepek i jedną dużą, porośniętą trawą, na samym środku jeziora, a tam dalej..... a tam dalej miejscami niemal się kotłowała od uderzeń wody..... Z górnego rozlewiska woda spadała na drugi brzeg tego jeziora setkami wodospadów i kaskad, urwisko zajmowało więcej niż półkole w kilku miejscach spadając do dolnego jeziora od razu z tej sporej wysokości, w innych stopniowo, po mniejszych i większych progach, cofając skałę jeszcze bardziej w głąb górnego rozlewiska.
- Chodź.... - Nissyen chwycił go delikatnie w nadgarstku, prowadząc za sobą. - Tędy da się przejść suchą nogą.
Kawałek dalej jezioro stawało się zupełnie płytkie i jak górski strumień przeskakiwało między kamieniami, wśród których trafiały się i spore głazy; tędy rozlewisko na powrót zamieniało się w wartki potok, uciekając dalej między skałami.
Przeszli po kamieniach aż do największej wyspy, miejscami musząc skakać; Avae złapał się na tym, że zaczyna chichotać jak kompletny dzieciak. Padł w końcu na trawę, ze zdumieniem łapiąc oddech. Odzwyczaił się od takiego beztroskiego, zupełnie zwykłego śmiechu pozbawionego choćby śladu tych.... dawnych rzeczy. Spojrzał w bok, na niego. Nissyen rozglądał się wokół, ale w końcu jego wzrok padł na chłopaka.
- Może ci się wydam prozaiczny, ale od rana nic nie jadłem i szczerze mówiąc głód dopada mnie coraz większy.... - z zakłopotaniem uśmiechnął się do niego.
- Całkiem jak ja. - roześmiał się. - Co właściwie wziąłeś? Da się to zjeść?
- No wiesz.... - obraził się. - Jakoś wcześniej nie narzekałeś na moją kuchnię.
- Ale teraz przyzwyczaiłem się do lepszej. - uśmiechnął się promiennie.
- Niby twojej?
- Aha. A co, może nie jest lepsza?
- Może TROCHĘ. - odwrócił się z godnością, odpinając worek i położył go na ziemi, kucając przy nim.
- Nissi....
Mężczyzna obejrzał się, patrząc na niego z pewnym zaskoczeniem i dziwnym wyrazem twarzy.
- Co, nie mogę tak mówić? - speszył się Avae.
- Nie, dlaczego? - uśmiechnął się. - Możesz..... skoro tak chcesz..... - odwrócił się z powrotem, wyciągając jedzenie. - A czego chciałeś?
- Nic, tylko..... chciałem spytać.... czemu mnie tu przyprowadziłeś?
- Przecież ci mówiłem, chciałem ci to pokazać.
- Ale dlaczego?
- Żebyś sobie trochę odpoczął i rozluźnił się wreszcie. Żyjąc w takim nastawieniu, jakie u ciebie już dłuższą chwilę obserwuję, szybko opadniesz z sił. A po tym dzisiejszym dniu byłeś całkiem wykończony, fizycznie i psychicznie. Nie mam zamiaru traktować cię jak maszyny. Liczyłem na to, że mi pomożesz, ale.... ale zwyczajnie chciałem też mieć jakieś towarzystwo. Ludzie mnie zazwyczaj unikają.... Zresztą, to nie tylko kwestia tego. Naprawdę chcę, żebyś czuł się tu dobrze, nie traktuj wszystkiego tak strasznie poważnie. - odwrócił się do niego, podając mu jedzenie. - Lubię, kiedy ludzie..... śmieją się zwyczajnie.
- Trudno mi cię rozgryźć.... - westchnął.
- Mi ciebie też niełatwo. - roześmiał się. - Prawdę mówiąc.... to jesteś inny niż się spodziewałem.
- To dobrze, czy źle?
- Dobrze.... - uśmiechnął się. - To, co mi się podobało, jest.....
- Ale z ciebie dziwak.... - pokręcił głową. - Przecież ja mam paskudny charakter.
- Między innymi.
- Co "między innymi"?
- Między innymi paskudny.
- A kiedy ty miałeś okazję dostrzec w nim coś poza "paskudnością", co? - spojrzał na niego kpiąco.
- No cóż..... miałem..... parę razy..... - ukrył uśmiech, wgryzając się w jedzenie i spojrzał na niego z ukosa, ale Avae sam nagle bardzo pilnie zajął się swoją częścią. Reszta posiłku upłynęła im w zupełnym milczeniu, które dla jednego z nich było absolutnie błogie, a dla drugiego wyjątkowo deprymujące.
- Pos... - chwiejnie odezwał się Avae i odchrząknął, nadając głosowi pewniejsze brzmienie. - Posprzątam.
Przyklęknął, zbierając wszystko do worka i starając się ignorować tamto rozbawione spojrzenie. Nissyen położył się na boku, opierając głowę na łokciu i obserwował go z uśmiechem.
- No co chcesz. - burknął w końcu chłopak.
- Nic....
- Zwariować z tobą można. - prychnął i z ostentacyjną nonszalancją też wyciągnął się w miękkiej trawie. Prześwitujące przez gałęzie słońce skierowało rozświetloną plamę na jego twarz, więc przymrużył powieki i też obrócił się na bok, patrząc na niego wyzywająco.
- A ty co chcesz? - uśmiechnął się Nissyen.
- Nic. - zmarszczył lekko nos, co tylko poszerzyło uśmiech na twarzy mężczyzny, który wyciągnął dłoń i delikatnie odgarnął włosy z jego twarzy.
- Wiesz... że twoje imię pochodzi stąd?
- Stąd?
- Z gór Argento. Właściwie to z jednego ze starych narzeczy. Dziś niewiele osób umie mówić tym językiem.... Każde tutejsze imię pochodzi z jakiejś legendy. To taka tradycja.
- No i?
- Czyta się je na dwa sposoby. Av ae, to znaczy "łza brzozy", Ea va, znaczy płomień burzy. Czyli żywica - "złoto gór" i błyskawica. Jest z legendy o Naenasein. Opowiedzieć ci?
- Opowiedz.... i tak nic lepszego nie mam do roboty. - przymknął oczy i z powrotem położył się na plecach.
- Była jedną z boginek lasu. Była bardzo piękna, delikatna i wrażliwa. Przypominała mgłę zamienioną w piękną dziewczynę. Umiała się uśmiechać, a kiedy się uśmiechała zakwitał kwiat. W lesie, którym się opiekowała była piękna polana, na której rosło jej ukochane drzewo, zrodzone wraz z nią, w dniu jej urodzin. Często przychodziło tam dwoje biednych dzieci, chłopczyk i dziewczynka. Nie mieli nikogo i nie mieli nic. Żywili się tylko tym, co ktoś im rzucił. Ale byli szczęśliwi, bo polana była tylko ich i była piękna. Piękniejsza nawet niż pałac wielkiego pana tych ziem, Saato. Był przystojny, silny i miał wiele kochanek. Ale któregoś dnia zobaczył na polu tańczącą Naenasein i zapragnął jej. Ale ona go nie chciała. Przerażało ją jego okrucieństwo, umiłowanie wojny i surowość. Nie lubiła go, bo polował w lasach bez umiaru, a zabijał tych, co musieli polować z głodu. Gardziła nim, bo gardził słabszymi od siebie. A ona była delikatna i kochała słabych. Odtrąciła go. Wpadł w gniew. Któregoś dnia, gdy wracała z uczty bogów, nie odnalazła na polanie swego drzewa... został po nim tylko ścięty pień. A wokół rozlano krew zwierząt. Krzyknęła z rozpaczy i strachu. A wtedy Saato wyszedł zza drzew i schwytał bezbronną dziewczynę. Zgwałcił ją na ziemi, wśród zwierzęcej krwi, a potem zostawił. Długo patrzyła w niebo. Rozpłakała się. Płakała bardzo długo. Wraz z nią zaczęły płakać rosnące na polanie brzozy - złotymi, żywicznymi łzami. A gdy się uspokoiła, uklękła i błagała ojca bogów, by pozwolił jej stać się mężczyzną. Silnym i walecznym, zdolnym do zemsty. Ojciec bogów wysłuchał jej prośby. Powiedział jednak, że jej życzenie spełni się dopiero za dziewięć miesięcy, bowiem nosi w sobie dziecko, które musi ujrzeć świat, bo jego narodziny odrodzą piękno zamordowane przez ludzi. Przystała na to. Wstała i zaczęła odchodzić. Wtedy usłyszała płacz. To dzieci przyszły i ujrzawszy dzieło zniszczenia zaczęły płakać nad tym jedynym, co miały, a co teraz co im odebrano i nad tym, co umarło. Naenasein zrobiło się żal dzieci. Szepnęła kilka słów i "złoto gór" zamieniło się w prawdziwe złoto. Odtąd zawsze, ilekroć dotknęły kropli żywicy, dostawały w zamian grudkę złota..... podobno i teraz ktoś dobry i bez win mógłby je otrzymać... Lecz dziś już nie ma nikogo bez win. Naenasein odeszła, ale po upływie dziewięciu miesięcy zapukała do domku dzieci. Nie wiedziały, kim jest i że to jej zawdzięczają wszystko. Ale zaprosiły ją do swego domu. Odmówiła. Odchyliła jedynie szatę i podała im dziecko, prosząc, by się nim zajęły. Odeszła powoli, a w miarę jak stawiała stopy, jej krok przestawał być lekki i zwiewny. Szła coraz bardziej zdecydowanie, a każdy kolejny ruch dawał świadectwo rosnącej sile. Gdy dotarła na szczyt wzgórza była już mężczyzną... Tego wieczoru w pałacu trwała zabawa. Właśnie w chwili, gdy osiągnęła apogeum i ludzki śmiech wzniósł się do nieba, rozpętała się upiorna burza. Nikt się tym nie przejmował, zabawa trwała dalej. Nagle niebo przecięła ogromna błyskawica i najpotworniejszy piorun, jaki kiedykolwiek widziano, uderzył w pałac, zamieniając go w gruzy i ogień. Wszyscy zginęli. Vanaea, bóg burzy, dokonał swojej zemsty.
- Ychm.... A co to wszystko ma wspólnego z moim imieniem? - spojrzał na niego spod uniesionych brwi.
- Avae to imię jakie Nama i Let nadali dziecku na prośbę Vanaea, który jeszcze czasem ich odwiedzał. Av ae, po przemianie Ea va. - uśmiechnął się i znów odgarnął włosy z jego twarzy. - To imię zawsze nadawano bardzo rzadko. Podobno jest niebezpieczne, bo ludzie o tym imieniu są nieprzewidywalni i nie dają się kontrolować, a co za tym idzie wychowywać.... - roześmiał się i przesunął palcem po jego twarzy - Dziwne, że twoi rodzice ci je dali. W waszych sferach nie toleruje się odszczepieńców.
- Wątpię, żeby znali wasze legendy, a tym bardziej wasze narzecza. - wzruszył ramionami i znów przymknął oczy. - Założę się, że matka wytrzasnęła je z jakiegoś romansu.
- Tak.... Pewnie tak..... - cofnął dłoń i też zamknął oczy.
- Całkiem ładne te wasze legendy....
Uśmiechnął się i nie odpowiedział.
- I rewolucyjne....
- Co? - spojrzał na niego, ale chłopak nie otworzył oczu.
- To jak historia tej waszej rewolucji. No wiesz.... Nigdzie nie polało się tyle krwi, co w Argento.
- A u was nie polała się wcale. - powiedział w zamyśleniu.
- To akurat nie wasza zasługa. - mruknął.
- "Wasza"?
- Poddanych.... Eks-poddanych.
- A czyja?
- Karina.
- Dziwne.
- Co?
- Że wciąż go tak wychwalasz.
- Czemu?
- To przecież przez niego stałeś się niewolnikiem.
- Sądzisz, że śmierć jest lepsza od niewoli?
- A czy nie taki jest kodeks z waszych sfer?
- No właśnie.
- Co?
- Kodeks. Realia są inne. Większość naszych sfer to tchórze.
- Ty też?
- Dlaczego?
- Bo ty też sądzisz, że niewola jest lepsza niż śmierć.
- Bo jest. Życie to coś cennego. Nie powinno się nim szastać.
- Ty to mówisz?
- Tak, ja.
- Nie sądzisz, że to obłuda?
- Dlaczego?
- Nie pamiętasz już, dlaczego się stałeś niewolnikiem?
- Pamiętam. Ale to nie jest obłuda.
- Skoro tak twierdzisz.... Nie powiesz mi jednak, że spędzenie życia w niewoli cię zachwyca.
- Nie zachwyca. Ale to kara. Nie będę się z nią kłócił.
- Myślisz, że jest sprawiedliwsza od pierwszej?
- Tak.
- Dlaczego? Myślałem, że uznajesz zasadę: śmierć za śmierć.
- No właśnie. Poglądy za poglądy.
- Co?
- Może kiedyś ci powiem.
Uśmiechnął się, wyczuwając u mężczyzny lekką konsternację. Podniósł powieki, patrząc na niego z boku. To dziwne, że w ogóle to powiedział. Nie spodziewał się, że.... komuś mógłby..... Ale nawet gdyby zechciał to.... raczej nie miał do tego prawa. Westchnął cicho, znów patrząc w niebo.
- A twoje imię? - szepnął, żeby przerwać jakoś milczenie. Nissyen spojrzał na niego dziwnie i nie odpowiedział. - Co znaczy? - uściślił Avae, unosząc trochę brwi.
- To nic ciekawego - mruknął i wstał. - Lepiej już wracajmy.


Chyba dziś powinien wrócić..... Podniósł się, ocierając przedramieniem pot z czoła. Sam musiał ustawiać te wszystkie skrzynki, bo, zgodnie z kategoryczną dyrektywą Nissyena, oddelegował pozostałych do pracy na innym terenie, razem z wynajmowanymi robotnikami. Zgodnie z jeszcze bardziej kategoryczną dyrektywą mimo tego "środka zaradczego" nocował u Avesty i musiał tu co rano wędrować. I tak przez cały czas jego nieobecności.
Straszne.
W dodatku..... było tak potwornie pusto i cicho, że można było oszaleć. No ale chyba dziś już powinien wrócić i wszystko wróci do normy.
W Helmand było teraz coś w rodzaju "centrali", raz dlatego, że istotnie leżało w samym środku kraju, dwa dlatego, że to Helmand wezwało do walki i teraz było bardzo respektowane, trzy dlatego, że to tam Ardee przesyłał wszystkich sprowadzanych z zagranicy ludzi, którzy mieli pomóc w rozwoju kraju. Więc jego stary dom stał się czymś na kształt stolicy.... Nissyen tam musiał pojechać, żeby zatwierdzić kilka zmian i przy okazji obsadzić tam jednego z Argnetończyków jako stałego delegata, który wraz z delegatami innych prowincji miał stanowić coś w rodzaju prowizorycznego ośrodka władzy nad całym krajem na potrzeby mniej ważnych spraw.
W zasadzie to lada chwila się go spodziewał, był już wieczór, a w zasadzie powinien wrócić dziś.
Wypuścił powietrze z płuc, omiatając wzrokiem swoje dzieło. Tyle wystarczy.... Jeśli istotnie dzisiaj by wrócił, to od jutra można by zacząć następną partię zbiorów. Mimo wszystko..... był już trochę wycieńczony. Sezon ruszył pełną parą i razem z tym wszystkim nie miał nawet chwili wolnego czasu.
Podszedł do sadzawki spryskując twarz wodą i wycierając ją w czysty ręcznik.
- Heeej..... - usłyszał za sobą roześmiany głos i poczuł obejmujące go w pasie ramiona. - Wróciłem już..... Tęskniłeś?
- Nie. - mruknął z uśmiechem.
- Okropny jesteś. A ja za tobą strasznie tęskniłem..... bardzo..... No powiedz, że ci mnie troszkę brakowało..... no proszę.....żabko..... myszko..... kiciu...... słoneczko..... kochanie.... jagniątko... koteczku..... rybko..... słonko..... jaskółeczko.....skarbeczku..... kiciuniu.....
- Dobra! Niech ci będzie, że mi cię brakowało! - z rezygnacją poddał się doprowadzony na skraj wytrzymałości Avae.
- Moja malinka.... - zamruczał, ocierając się lekko o niego.
- Malinka? - spojrzał na niego z lekkim załamaniem w oczach.
- No co, jesteś po prostu pyszny. - szepnął, muskając ustami jego policzek. Avae przewrócił oczami, ale nie zareagował. Właściwie zdążył się już przyzwyczaić do tego, że on co chwilę go gdzieś całował, głaskał, przytulał, obejmował, brał na kolana, łaskotał.... Tak samo jak przyzwyczaił się do tego, że całą noc musiał spędzać ciasno w niego wtulony, bo jego ramiona nigdy nie dawały mu szans, żeby się odsunąć po jego zaśnięciu. Ostatnio zdarzało się nawet, że nie próbował na to czekać i zasypiał pierwszy. Prawdę mówiąc.... to chyba zaczął to lubić.... Inaczej przecież nie brakowałoby mu tego przez ten czas, kiedy go nie było. Śpiąc tak, zamknięty w jego ramionach, czuł się dziwnie spokojnie i bezpiecznie. Trzeba mieć trochę dziwne usposobienie, żeby czuć się bezpiecznie dopiero w ramionach wariata, ale.... no cóż, tak czuł. I ostatecznie to było nawet miłe, że ktoś miał ochotę go przytulić, nie mając zamiaru zaraz zerżnąć. Przyzwyczaił się do roli maszynki do pozbywania się pożądania i dziwnie było na nowo odkrywać takie zupełnie niewinne, wesołe czułości. Tak czuł się.... chyba wtedy, kiedy po raz pierwszy to odkrył wraz z przybyciem Karina....
- Twój kolega o ciebie pytał. - usłyszał przy uchu.
- Mój kolega? - mruknął.
- Aha..... - uśmiechnął się, całując go w skroń i zachichotał. - Jestem pewien, że był przekonany....... że cię zjadłem. - roześmiał się cicho, przygryzając ucho chłopaka. - I chyba mi nie uwierzył, że nie..... - zachichotał. - A właśnie..... dostanę coś na kolację? Czy mam spełnić jego obawy?
- Dostaniesz. Ja już jadłem, ale zostawiłem coś dla ciebie. - uśmiechnął się. - Chodź........
Pochylił trochę głowę, wyślizgując mu się i idąc do przodu. Karin? Ale po co Karin miałby o niego pytać? Był pewien, że wraz ze swoim wyjazdem raz na zawsze usunął mu się z pamięci. No cóż..... Skrajnie dobra dziecina. Pewnie na widok Nissyena przypomniał sobie, że w zasadzie bez skrupułów oddali go w ręce wariata, o którym krążyły mrożące krew w żyłach plotki i litość go wzięła. Uśmiechnął się pod nosem, wchodząc do kuchni i wyciągając z szafy przygotowany na tacy posiłek. Odkrył go i postawił na stole, siadając na krześle obok. Przyglądał się, jak on niemal rzucił się na jedzenie i niemal natychmiast po pierwszym kęsie na powrót przeistoczył się w skrajnego arystokratę posiłków.
Oparł głowę na łokciu, uśmiechając się swobodniej. Ostatecznie.... ten cały wariat nie był aż taki zły.... Tylko czemu go tak eksploatował? Teraz to już naprawdę gonił resztkami sił.... Ale przecież on o tym chyba nie wie. Prawie cały czas jest poza domem, bo wszystko jest jeszcze w fazie raczkowania i sam ma sporo pracy, może tylko nie aż tak wykańczającej, po prostu zabierającej sporo czasu. Może inaczej by to wszystko..... Stłumił westchnienie, było nie było - pełnił tu rolę niewolnika. Powinien go po prostu słuchać i nie dyskutować. Tyle.... że to jakoś nie bardzo zgadzało się z jego sposobem bycia.
- W jakim ja tu właściwie jestem charakterze? - spytał po chwili wahania.
- Hm? - Nissyen podniósł na niego wzrok.
- Służącego? Pomocy domowej? Chłopca na posyłki? Sprzątaczki? Kucharza? Kelnera? Lokaja? Kamerdynera? Garderobianego? Chłopca do towarzystwa?
Zastanowił się chwilę i przyjrzał mu.
- Hm.... Chłopca do towarzystwa? - uśmiechnął się niewinnie.
- Aha. No to z jakiej racji muszę sprzątać, gotować, usługiwać ci we wszystkim, prać, prasować, naprawiać wszystko, co się tu psuje, że o pracy na zewnątrz nie wspomnę?
- Em.... A kto ma to robić? Innej służby nie mam.
- Masz tych.... - na twarzy Avae pojawił się niesprecyzowany grymas.
- Ci... - skopiował grymas Nissyen. - Się raczej do takich rzeczy nie nadają.
- No to zatrudnij sobie kogoś!
- Ym.... No mógłbym.... Ale dlaczego?
- Żebym nie miał czterdziestu siedmiu zajęć na dzień! Siedem mi do szczęścia wystarczy. Chcę mieć trochę czasu dla siebie.
- Dla siebie.... Hm.... A nie wydaje ci się to trochę nieuzasadnione?
- Nie. Nie wydaje mi się.
- No cóż, w takim razie chyba będę musiał poszukać sobie służby... żeby szlachetny panicz miał trochę czasu dla siebie.... Ładne rzeczy.... i na to była ta cała rewolucja, żeby mi się dalej takie coś w domu szarogęsiło?
Avae roześmiał się i odchylił na krześle.
- No to co ja teraz będę robił?
- Jak to? To co do tej pory, po prostu dostaniesz więcej pomocników.
- No ale.... - stropił się.
- Co?
- Przecież ci, których zatrudnisz.....
- No?
- Oni będą..... wolni...... Przecież nie będą słuchać..... mnie.
- Avae, to jest Argento. To ostatnie na co będą zwracać uwagę. Myślisz, że kto tu przyjdzie pracować fizycznie? Ci, którzy jeszcze za słabo znają swoją dziedzinę, żeby się nią zajmować samodzielnie. Tak zarabiają. Przyzwyczaj się w końcu, że tu jest zupełnie inaczej niż tam, u was. Wcale nie będą uważać za dziwne, że mają słuchać ciebie. Skoro na tym ma polegać twoja praca, to dla nich jest to sprawa oczywista. Widocznie się na tym znasz. A ty naprawdę dobrze tu wszystko organizujesz. - zmierzwił mu z uśmiechem włosy. - Nie wiem, jak bym mógł sobie bez ciebie poradzić.
- Wiesz.... w zasadzie to ja cię lubię. - zastanowił się chłopak.
- Czy "w zasadzie" to więcej niż "trochę"?
- Przyjmijmy, że tak. - uśmiechnął się.



- Cześć, kwiatuszku. Co robisz? - Nissyen rzucił się obok niego na łóżko, zaglądając mu w książkę.
- Czytam.
- No tyle to sam widzę..... "utrzymując w roztworze stały gradient temperatury osiągnie się po pewnym czasie stan stacjonarny pierwszego rzędu, charakteryzujący się stałym przepływem energii i stałą różnicą stężeń w roztworze przy zerowym przepływie substancji....." Matko jedyna, na co ci to?
- Dokształcam się. - objaśnił.
- No to z grubej rury zaczynasz.... - wymamrotał.
- Jak już muszę być chłopcem do towarzystwa to przynajmniej inteligentnym. Nie zamierzam robić za twoją przytulankę.
- Aha.... No tak..... w sumie..... - zamrugał powiekami.
- I nie zaczynam. Akurat do tego doszedłem. - uśmiechnął się. - To nawet zabawne.
- Zabawne? - osłupiał. - To?
- Przeczytałem już całą masę najróżniejszych książek z tej waszej biblioteki i nie mogę wyjść z podziwu, że wy tak fajnie rozbieracie wszystko do zera. - roześmiał się. - Chyba nigdzie indziej nikomu nie strzeliłoby do głowy zajmować się takimi rzeczami i jeszcze z takim przejęciem je opisywać. Wczoraj czytałem stustronicową rozprawę o manometrach i wakuometrach. - zachichotał. - Świetna sprawa. A najbardziej mnie bawi myśl, że gdybym zaczął teraz o tym mówić do moich dawnych znajomych, pogubiliby szczęki i uciekli z krzykiem, uważając, że opętał mnie demon. - parsknął radośnie, obracając się na plecy. - A z kolei przedwczoraj czytałem o takich ptakach, które..... Zaraz. - gwałtownie usiadł na łóżku. - Co ty tu już robisz, zaczytałem się? Przepraszam...
- Ech, ty.... - zwichrzył mu włosy. - Jeszcze wcześnie, ale na dziś skończyłem. Wiesz, wygląda na to, że z tym co najgorsze już się uporaliśmy. Teraz nie muszę już tak całego czasu spędzać poza domem. I wreeeeeszcie odpocznę.... - przeciągnął się. - Będziesz mnie miał więcej na głowie. - uśmiechnął się lekko.
- Jakoś przeżyję. - mruknął i westchnął z rezygnacją, kiedy on wyciągnął rękę i przyciągnął go do siebie. Zamknął oczy, opierając policzek o jego pierś i słuchając równego bicia serca. Kto by pomyślał, że można tak przywyknąć do takiego męczącego człowieka. Cóż, był tu już ponad miesiąc. Nissyen wspomagając tak zwaną "zdolną młodzież" pozatrudniał ich tu tyle, że teraz jego praca ograniczała się w zasadzie istotnie do ogólnej kontroli i nadzorowania innych. W zasadzie nie musiał nic robić sam, choć brał się czasem do czegoś, raczej dla przyjemności i kaprysu, niż z konkretnej potrzeby. Wszystko działało bez zarzutu, a sam miał całą masę wolnego czasu. Trochę biegał po znajomych, tych z czasów podróży i tych poznanych dopiero teraz, pomagał im czasem, zdarzało mu się razem z Zee odwiedzać chorych, pilnować Mine (a raczej pozwalać mu jeździć sobie po głowie) w czasie ważnych zajęć Avesty, wspinać się dla Vallejo po niedostępnych urwiskach za jakimś mikroskopijnym chwastem, który "na pewno tam rośnie"; kiedy indziej samotnie przemierzał dalsze i bliższe okolice, pieszo albo na Ninthel, która wreszcie była zadowolona i odkrywał coraz niezwyklejsze i piękniejsze miejsca, a podczas deszczu lub w chwilach, gdy zmęczenie nie pozwalało mu już nawet na krok, czytał jedna za drugą najróżniejsze książki z przepaścistej pałacowej biblioteki.
Z nim spotykał się w zasadzie tylko z okazji posiłków, nocy i tych krótkich chwil za dnia, kiedy on pozwalał sobie na odpoczynek. Ale dotąd to zdarzało się raczej rzadko. I mimo to tak bardzo się do niego przyzwyczaił, że kiedy on czasem jakiś dzień spędzał w całości poza domem, nie wracając nawet na chwilę, czuł się z tym dziwnie, nieswojo i raczej nieprzyjemnie. A przecież czasem on potrafił się zachowywać tak irytująco, że miał ochotę go zwyczajnie udusić. Zresztą nawet gdy nie kłócili się na poważnie i tak przez większość czasu przekomarzali się tylko, dogryzali sobie i za wszelką cenę próbowali się nawzajem zapędzić w kozi róg. Co Nissyenowi oczywiście w najmniejszym stopniu nie kolidowało z jednoczesnym dotykaniem, głaskaniem, całowaniem i obejmowaniem go w najmniej stosownych momentach. Traktował go istotnie jak przytulankę, a konkretnie jak maleńkie dziecko ukochanego misia. Choć prawdę mówiąc na przykład Mine aż tak się nad swoim misiem nie znęcał.
- Nissi.... - szepnął.
- Mhm...
- Tak tylko.......



W domu ani w ogrodzie go nie było, a Ninthel stała w stajni, więc musiał wybrać się gdzieś pieszo. Więc nigdy nie wiadomo, kiedy może wrócić, możliwe, że dopiero późnym wieczorem. Westchnął, siadając pod drzewem i oparł się o nie, przymykając oczy. Wolał zastawać go w domu, kiedy wracał, ale z drugiej strony nie lubił krępować mu woli. Podobało mu się w nim to, że tak niepostrzeżenie wywalczył sobie tyle swobody, choć w planach wcale nie miał dawania mu jej aż tyle. Prawdę mówiąc to na początku chciał mu ją ograniczyć do niezbędnego do przetrwania minimum. Tylko że.... on wcale nie potrzebował takiej nieustannej kontroli, nie było w nim tego wszystkiego, co spodziewał się zastać. Właściwie to rzadko teraz przypominał sobie, kim Avae jest i w jaki sposób się tu znalazł, niezmiennie z pewnym zdziwieniem.
Myślał, że będzie miał z nim masę kłopotów, a tymczasem nie miał żadnych, bo przecież nie mógł pod to podciągnąć jego nieokiełznanego i miejscami nieznośnego charakteru, który był chyba właśnie tym, co najbardziej mu się w nim podobało. Prócz całej masy innych rzeczy. Najzabawniejsze było to przyciąganie, jakie w nim wzbudził; nie spodziewał się, że on może tak bardzo prowokować całym sobą do ciągłych czułości i jednocześnie być tego absolutnie nieświadomym. To wcale nie było to przed czym go z taką zgrozą "przestrzegano", jednocześnie opowiadając niestworzone historie o jego rozwiązłości i bezwstydnym włażeniu do łóżka komu popadnie, by następnie doprowadzać kochanków do niechybnej zguby. To było najniewinniejsze w świecie pragnienie otaczania opieką i obsypywania czułościami. No cóż, oczywiście nie mógł twierdzić, że gdyby chłopak zaczął nagle chcieć czegoś innego, to byłby bardzo przeciw. Ostatecznie był niezaprzeczalnie najabsolutniej pięknym stworzeniem, jakie kiedykolwiek miał okazję mieć obok siebie i nie miał zamiaru tego negować. Ale póki co on niczego takiego nie chciał i to jakoś automatycznie odbierało i jemu ochotę do przechodzenia w te sfery.
Niezależnie od całego wyszczekania i pewności siebie wciąż było w tym chłopcu to coś, co prosiło tylko o czułość i ciepło, poza wszelką wiedzą, a czasem i ochotą Avae. Ale mimo całego wzbraniania się on musiał chyba przyznawać sam przed sobą, że jednak tego potrzebuje, bo czasem wręcz niespokojnie zdawał się tylko na to czekać.
A dla niego samego już dawno nic nie było tak przyjemne, jak otaczanie opieką i czułością tej bezczelnej, milutkiej istoty.
Uśmiechnął się nieznacznie, właśnie tak, on był jedną wielką zagadką. Nigdy nie wiedział czego się po nim spodziewać. Czasem na to samo reagował złością, czasem obrzucał go wyzwiskami, czasem smutniał, czasem uciekał, czasem zupełnie niespodziewanie i łagodnie sam wtulał się w jego ramiona, przymykając oczy i nic nie mówiąc długą, długą chwilę....
- Hej, Nissyen! - dobiegł go wesoły głos Avesty. Uniósł leniwie powieki, mrużąc je ponownie przed ostrym, słonecznym światłem. - Nigdy nie zgadniesz, kogo do ciebie prowadzę!
Wstał, osłaniając oczy ramieniem.
- Jaen! - wykrzyknął w zdumieniu. - Kiedy wróciłeś?
- Niedawno... - bardzo stary, ale jeszcze dość mocno trzymający się mężczyzna podszedł do niego z uśmiechem. - Widzę, że całkiem nieźle tu sobie radzisz.
- Chyba można tak powiedzieć. - odwzajemnił uśmiech Nissyen.
- No dobrze, dziadku. - Avesta cmoknęła starca w policzek. - Pogadajcie sobie, ja muszę wracać, zanim Mine całkiem wlezie Zee na głowę. - mrugnęła i zaczęła odchodzić. - Aha, Nissyen.... - odwróciła się. - Powiedz Avae, że już znalazłam północne skrzydło, może wpaść wieczorem.
- Północne skrzydło? - zamrugał oczami.
- Będzie wiedział. - ze zniecierpliwieniem machnęła ręką i odeszła.
- I tak mam z twoją wnusią cały czas. - westchnął. Jaen uśmiechnął się lekko.
- Tak.... jest podobna do Eeje. Bardzo.... A Avae to..... ten chłopak, którego wziąłeś, prawda?
- Jakim cudem ty zawsze wszystko, wiesz? - westchnął.
- W Wellandzie sporo mówili o tym, co się tu działo. - wzruszył ramionami. - Prawdę mówiąc, zdziwiłem się, że... wziąłeś do Argento akurat kogoś takiego...
- Dlaczego? - uśmiechnął się nieznacznie, patrząc na szczyty dachów.
- Myślałem, że... będziesz się bał. Nie lubisz zwyrodnienia.... to źle na ciebie działało. Wiesz najlepiej, jak czasem reagowałeś..... A stałe towarzystwo kogoś kto jest niemal uosobieniem zła...
- Od czasu jak przyjechaliśmy.... - powiedział cicho, chowając trochę głowę w ramionach. - Ja tylko..... raz, na samym początku.... I nigdy potem. Jaen, ja nigdy, przez całe życie nie byłem tak długo zupełnie.... zupełnie.... Nic się nie dzieje... Niedługo to..... to będą już dwa miesiące, jak nic się nie dzieje.... A on.... on nie jest wcale taki. Wiedziałem to już tam, wtedy, że.... to na czym innym polega. Że w nim jest coś bliższego już raczej mnie niż tamtym. A potem.... teraz już wiem, że wcale nie jest zły. Nie wiem, dlaczego zrobił to, co zrobił, ale.... on nie jest zły.
- Nissyen, jesteś niepoważny. - sarknął. - Nie można usprawiedliwiać takich rzeczy. Nie można wymyślać innej nazwy dla zła. Miałem nadzieję, że w końcu to zrozumiesz.
- Ale... To ty sam przecież mówiłeś.... że każdy powinien mieć szansę, że ludzi trzeba zmieniać, a nie...
- Ale nie takich. - uciął. - Nissyen, bądź realistą. Tacy ludzie się nie zmieniają. Są do tego niezdolni... Ktoś, kto już jako małe dziecko był zdolny do najgorszych zbrodni, pozostanie zwyrodnialcem całe życie. Może teraz udawać, że jest inny, ale Nissyen.... sądziłem, że masz dość rozumu, by widzieć takie rzeczy.
- Ciekaw jestem, co ty sam powiesz, kiedy go poznasz. - powiedział cicho.
- A gdzie on jest?
- Nie wiem....
- Nie wiesz? - spojrzał zdumiony.
- Nie zastałem go już, kiedy wróciłem. Pewnie jest gdzieś w lesie, nie mam pojęcia, kiedy wróci.
- Pozwalasz mu tak chodzić samopas?
- A niby dlaczego nie?
- A nie przyszło ci do głowy, że mógłby uciec?
- Uciec? Dokąd? I po co? - spojrzał na niego zdziwiony. - Cały kraj jest w rękach naszych. A w nim każdy na odległość pozna Cern Cascavela.
- A Welland? - spytał chłodno. - To tuż obok.
- Przecież zgodzili się wydawać ewentualnych zbiegów. - wzruszył ramionami.
- Tak.... - wzgardliwie uśmiechnął się Jaen. - No jasne, wystarczy wystąpić o ekstradycję. Ktoś się tym nawet u nas zajmuje.... Zaraz, zaraz..... Jak mu tam było? Ardee, Ardee.... Cern Cascavel, tak?
- Przestań. - żachnął się Nissyen. - To nie ma nic do rzeczy. A poza tym.... nie sądzę, żeby on miał teraz ochotę stąd odchodzić..... Jaen, przecież ty nic nie rozumiesz, nic nie wiesz.... Ja myślę, że... - urwał, dostrzegając zbliżającego się chłopaka. Podszedł do nich, mierząc ich spojrzeniem spod uniesionych brwi.
- Wróciłem. - mruknął pod adresem Nissyena, patrząc na niego ukosem.
- Cześć, słonko. - uśmiechnął się i przygarnął go do siebie, całując lekko w policzek. - To jest Avae, jak się pewnie domyślasz. A to jest Jaen, dziadek Avesty i mój poprzednik. Eau Claire wysłał go dwa lata temu do Wellandu dla zbadania nowych technik szklarstwa. Wtedy przekazał mi przywództwo.
- Aha... Wróciłem już, bo Enshi chciała wcześniej iść do domu, więc dzisiaj ja robię kolację... - uniósł pytająco brwi.
- Tak, też. - uśmiechnął się. - Bo zostaniesz na kolacji, prawda? - spojrzał na Jaena.
- Zostanę. - mruknął.
- To ja lecę. - Avae odwrócił się i poszedł w stronę pałacu odprowadzany dwoma spojrzeniami.
- Więc to o to chodzi.... - uśmiechnął się chłodno Jaen.
- Co takiego? - spojrzał ze zdziwieniem.
- Do tego ci był potrzebny?
- Co? Ech.... - roześmiał się z zakłopotaniem, pocierając lekko kark. - Wcale nie.... Nie mówię, że mi się nie podoba, ale wolę nie ryzykować próbowania czegoś bez jego zgody. - uśmiechnął się szeroko. - On bywa agresywniejszy od dzikiego zwierzęcia. Pewnie zresztą dałbym z nim sobie radę, ale tego wzroku bym później nie wytrzymał. - wzdrygnął się i potrząsnął głową. - Nie masz pojęcia, co on potrafi wyprawiać z oczami. To dzięki nim tak mnie sobie ugłaskał. - zachichotał.
- Jesteś niepoważny. - żachnął się Jaen.
- E tam.... - uśmiechnął się. - Zazdrościsz mi....
- Zazdroszczę?
- Sam byś chciał mieć na własność coś tak ładnego.
- Nissyen.... - spojrzał na niego z politowaniem - W twoim wieku trochę nie wypada bawić się lalkami....
- Po prostu go lubię, nie wolno mi?
- Zdaje się, że założenie wyroków polegało na tym, że ma się tych zbrodniarzy karać, a nie rozpieszczać.
- Karać?... Jego? - zamrugał oczami. - Nie da się....
- Nie da się... - powtórzył
- Nie mogę....
- Nie możesz....
- On jest.... za cudowny....
- Cudowny....
- No nie patrz tak na mnie, naprawdę. - roześmiał się. - Chodź do domu. - skinął ręką i ruszył dość śpiesznie, nie zwracając uwagi na wyraźnie spochmurniały wyraz twarzy Jaena i prowadząc go do głównego salonu.
- I jak ci się mieszka tutaj? - z ukosa przyjrzał mu się starzec.
- Tu? - zastanowił się. - Raczej dobrze.... Właściwie to o tamtym ani razu dotąd nie pomyślałem..... I to też jest jego zasługa. - uśmiechnął się lekko. - Na początku.... Nie chciałem tu mieszkać, ale... Ktoś powinien, a inni mają własne domy. A tu.... jest dość miejsca i warunki do tych wszystkich spraw, które mam teraz na głowie.... Przecież nie mogę już mieszkać w górach. - roześmiał się. - Właściwie w górach częściej mnie to nachodziło niż teraz. - spoważniał. - Wtedy byłem sam... a teraz nie jestem nigdy.
- Nigdy? - Jaen wolno usiadł w fotelu, wpatrując się w okno.
- Bo wiesz.... - Nissyen zaczął znów, lekko zmieszany, ale przerwało mu zjawienie się w drzwiach Avae.
- Nissi.... Mogę cię prosić na chwilę? - spytał cicho.
- Już idę. - uśmiechnął się, podchodząc. Avae niepewnie odwzajemnił uśmiech, cofając się w korytarz i odwrócił się do ściany, stukając o nią palcami. - No o co chodzi? - stanął za nim Nissyen.
- To ja.... nakryję tylko dla was, tak? Ja zjem potem..... albo w kuchni.
- Co? A to niby dlaczego?
- No bo przecież.... - wzruszył ramionami. Mężczyzna zmarszczył brwi i odwrócił go do siebie.
- Co ty wymyślasz, młodociany geniuszu, co?
- Skąd wiesz, może jemu przeszkadza.... - znów wzruszył ramionami, pochylając trochę głowę. Nissyen westchnął i lekko podniósł mu brodę palcem.
- A czy kiedyś komuś przeszkadzało? Co ci strzeliło do głowy?
- On mnie nie lubi....
- A skąd ty to niby możesz wiedzieć? Przecież Jaen cię nie zna. - uśmiechnął się z rozbawionym.
- Daj spokój, dobrze widzę. - prychnął. - Po co mam tam siedzieć i przeszkadzać wszystkim łącznie z sobą. Dawno się nie widzieliście, to pogadajcie, a ja się sam sobą zajmę. - zrobił krok w tył, ale zanim zdążył się wycofać został stanowczo przyciągnięty przez jego ramiona. - Czy ty ani razu nie jesteś w stanie ze mną porozmawiać bez przytulania? - wymamrotał mu w koszulę.
- Nie. - uśmiechnął się. - I posłuchaj mnie, mądralo. Ja tu zdaje się ustalam zasady. Na początku zdecydowałem, jak ma być i nie życzę sobie żadnych zmian. Rozumiesz, koniczynko?
- Rozumiem, króliczku. - zażartował.
- Nie prowokuj mnie, i tak już sto razy się powstrzymywałem przed zjedzeniem cię z zimną krwią. Stąpasz po cienkim lodzie.... - zagroził. Odsunął go odrobinę i pogłaskał po policzku. - Nieznośny jesteś.
- Puszczaj, nie mam czasu. - ofuknął go, wyrywając się i odchodząc. - I.... i sobie nie myśl!
- Gdzieżbym śmiał....


Jaen był tu już od tygodnia i przychodził codziennie. Na początku czuł się w jego obecności bardzo nieswojo, ale potem się przyzwyczaił. Najpierw był pewien, że on go nie cierpi, czuje do niego wręcz odrazę.... No cóż, w zasadzie to by była pierwsza normalna reakcja od czasu zadania się z tymi Argentończykami, jakiej miał szansę doświadczyć. Ale tak się od tego odzwyczaił, że musiał sam przed sobą przyznać się do pewnej przykrości, jaką to wywoływało. Później ta jego niechęć nie dawała się aż tak odczuć, ale podejrzewał, że spory wpływ mógł mieć na to Nissyen. Co tam, ostatecznie nie miał prawa wymagać, żeby wszyscy go uwielbiali, nie z takim wyrokiem na głowie. I tak miał sporo szczęścia, że trafił tutaj. Z każdym dniem wiedział to lepiej.
Był teraz sam w całym pałacu, on zupełnie wszystkich przerzucił teraz na dalszy teren, do żniw. Znów miał więc pełne ręce roboty, tyle tylko, że na szczęście o tej porze poza domem nie było do robienia prawie nic, więc mieścił się jakoś w czasie.
Nissyen też był poza domem, wybrali się dokądś z Avestą, Zeelimem i Jaenem. Zapomniał nawet spytać ich dokąd....
Wyszedł z łazienki, ubierając się jednak normalnie. Było już późno, ale nie był pewien, czy powinien już iść spać, czy też czekać na nich albo tylko na niego. Mogliby przestać odstawiać takie numery.
Ech, nie lubił teraz być sam. W zasadzie.... to nigdy tego nie lubił, ale teraz..... ale teraz po prostu zazwyczaj nie był sam. Zawsze ktoś się obok kręcił i zazwyczaj był w dodatku przyjaźnie nastawiony, a to był luksus, jakiego niewiele w życiu zaznał.
Wstał z fotela i bez celu zaczął spacerować po pokoju, nawet jakoś nie miał chęci niczym się zająć.
Po jakimś czasie dobiegł go lekki rumor i zdenerwowany głos Zeelima, a potem uspokajający ton Avesty. Poszedł w kierunku drzwi, ale cofnął się odruchowo, bo pierwszy wszedł przez nie Jaen, który, zmierzywszy go swoim pozbawionym wyrazu spojrzeniem, spokojnie podszedł do przeciwległej ściany i w milczeniu się o nią oparł.
Po chwili do pokoju weszła też Avesta, oglądając się za siebie lekko podenerwowana i zaraz potem wszedł sarkający na całego Zeelim, na którym opierał się wyraźnie mający problem z utrzymaniem się na nogach Nissyen.
- Co mu się stało? - przestraszył się Avae.
- Upił się. - bezceremonialnie oznajmił Zeelim.
- U...pił?
- Owszem. Innymi słowy jest kompletnie zalany.
- Wcale nie. - oburzył się Nissyen, wyrywając się mu i robiąc kilka niepewnych kroków. - Nie wierz im, sarenko, wcale nie jestem pijany.... No..... - zachwiał się i oparł o stół. - Może troszeczkę.... wstawiony..... troszkę.... - zachichotał.
- Zamknij buzię, Avae. - podpowiedziała szeptem Avesta.
- Pierwszy raz widzę, żeby się upił..... - zamrugał oczami chłopak. - W sumie to nawet zabawnie wygląda. - uśmiechnął się, przechylając głowę.
- Zabawnie.... - przewrócił oczami Zeelim. - No dobra, bracie.... - ujął Nissyena za ramię, próbując je na siebie zarzucić. - Idziemy spać.
- A odczep się... - wyrwał się zdegustowany i chwiejnie osunął się pod stół.
- Nissi? - Avae zajrzał pod obrus. - Tam dziś nocujesz?
- Gdzieżby, rybko, bez ciebie? - obruszył się i wydostał z drugiej strony. Usiadł na stole i przychylił się głęboko w tył, mierząc ich od dołu wzrokiem. - Och, Aveestaa..... - uśmiechnął się błogo. - Jakaś ty pięknaa.....
- No, no, gówniarzu, uważaj. - z rozbawieniem odezwał się Zeelim.
- Nie bądź zazdrosny ty też jesteś pięknyyy..... Ale Avae jest najpiękniejszy, chodź tu kochanie, pocałuj mnie....
- Jeszcze czego.
- Nie bądź niedobry dla mnie..... Ja ciebie lubię. Okropnie. No daj buziiii...
- Z wami go normalnie nie można wypuścić. - westchnął chłopak. - Przy mnie jest grzeczny jak marzenie.
- No to chodź, przytul mnie.
- Cicho, nie do ciebie mówię. - mruknął. - Dobra, idźcie do domu, poradzę sobie z nim...
- Na pewno? - spytała Avesta.
- Tak, tak.....
- Ale....
- W porządku, kochanie, ja tu zostanę. - spod ściany odezwał się Jaen. - Możecie spokojnie iść.
Avae zerknął na niego niepewnie, ale raczej głupio mu było mówić Aveście, że nie ma ochoty zostawać niemal sam na sam z jej dziadkiem. Delikwenta ze stołu chwilowo trudno było liczyć. Uśmiechnął się więc na tyle swobodnie, na ile umiał, ale uśmiech zwiądł mu lekko, kiedy Avesta i Zeelim wyszli.
Unikając patrzenia w stronę starca, podszedł do stołu, nachylając się nad leżącym mężczyzną.
- No chodź, co? - powiedział łagodnie. - Tu jest trochę twardo....
- Moja kochana myszka, jak ty się o mnie troszczysz.... - pijacko wzruszonym tonem niemal wyszlochał Nissyen, obejmując go i przyciskając do siebie.
- Puszczaj, głupku..... - mruknął z trudem. - Chodź do łóżka....
- Dobrze, chodź.... - uśmiechnął się.
- Pajac. - westchnął chłopak, wsuwając pod niego ramię i dźwigając go z trudem do pozycji siedzącej. Nissyen zsunął stopy na ziemię, ale wyraźnie miał problemy z równowagą i oparł się na nim całym ciężarem ciała, niemal przewracając. Wtedy z drugiej strony przytrzymało go ramię Jaena, Avae zerknął na niego ukradkiem, ale nic nie powiedział; razem doprowadzili go do łóżka, gdzie Jaen zostawił go już jego staraniom i wciąż bez słowa się wycofał. Chłopak posadził Nissyena na łóżku, ale wtedy mężczyzna znów go objął, mocno przytulając.
- Nissi, no daj już spokój..... - westchnął. - Bo ci nie dam rano śniadania. - zagroził z uśmiechem.
- Mój słodki, nieznośny chłopiec.... - zamruczał, ocierając się o jego szyję.
- No już, starczy.... - wyszeptał, odsuwając go od siebie i podpierając ostrożnie ręką, położył go na łóżku. Uśmiechnął się, odgarniając mu z twarzy solidnie teraz rozburzone włosy. - Lepiej poleż.... Ja niedługo przyjdę, śpij..... No śpij.... - zawahał się, ale musnął ustami jego skroń, naciągając na niego kołdrę i wstał, gasząc lampkę.
W półmroku dostrzegł sylwetkę Jaena, który nie wyszedł jednak, a cały czas stał oparty w drzwiach. Zaczerwienił się lekko i zmieszany szybko obok niego przeszedł, wracając do drugiego pokoju.
- Podać coś na kolację? - rzucił niepewnie przez ramię.
- Przestać używać tych bezosobowych form, możesz się do mnie zwracać jak do wszystkich. - powiedział bezbarwnie.
- Dobrze... Ale...
- Nie trzeba, nie jestem głodny.
- No to..... Sam nie wiem... - odwrócił się, patrząc na niego z lekkim zakłopotaniem. - Pościelić..... ci gdzieś? Ja lepiej rzeczywiście szybko do niego pójdę, bo jeszcze znowu zacznie marudzić. - uśmiechnął się lekko.
- Sypiacie razem? - uniósł brew Jaen.
- Tak, ale..... my nie.... on po prostu..... - zaplątał się, kompletnie wściekły na swój coraz intensywniejszy rumieniec.
- Ja rozumiem. - przerwał mu Jaen.
- Rozumiesz? - osłupiał.
- Tak. A ty nie?
- Prawdę mówiąc nie całkiem. - przysiadł w fotelu, spuszczając wzrok.
- On nie znosi samotności. W niej wracają do niego..... różne rzeczy. A już tutaj.... - zmieszał się nagle i niespodziewanie do niego uśmiechnął. - Pewnie sam zresztą najlepiej wiesz, że najnieprzyjemniejsze rzeczy przypominają się, kiedy leży się samemu wśród ciemności. A on.... trochę takich nieprzyjemnych rzeczy ma.
- Dobrze go znasz, prawda? - szepnął.
- Przypuszczam, że lepiej niż ktokolwiek inny. - odpowiedział, siadając nagle obok. - A ty go nie umiesz rozgryźć, co?
- Och..... on jest po prostu taki..... - wciągnął się raptem chłopak. - Właściwie to to jest gówniarz niewiele starszy ode mnie, a ja za nic nie umiem o nim myśleć jak o chłopaku. Co on takiego ma w sobie? Czemu wydaje się taki.... taki..... Przecież zachowuje się bardziej szczeniacko niż ja. Nic z tego nie rozumiem... W nim jest coś takiego..... dziwnego....
- Tego ci nie wyjaśnię. - uśmiechnął się w zamyśleniu. - Sam nie wiem, skąd to się bierze.... Może to to, że zawsze radził sobie sam... Ale to też nie to. Są rzeczy, których w nikim nie da się wyjaśnić.
- Zastanawiam się.... dlaczego na początku tak mnie wszyscy zapewniali, że..... "on nie jest zły". Mnie raczej nie przyszłoby do głowy, że może być. Ja.... bardzo go lubię.... Tylko mu tego nie mów, bo całkiem się rozwydrzy. - uśmiechnął się do niego. Starzec spojrzał na niego pierwszy raz zupełnie łagodnie.
- Taak... - powiedział jakby sam do siebie, odwracając wzrok ku ścianie.
- Możesz nie wierzyć.... - szepnął cicho. - Ale.... dla mnie nikt nigdy nie był taki.... taki zwyczajnie dobry.... taki ciepły...... Z wyjątkiem jednej osoby, ale jej szybko się to znudziło. - głos zadrżał mu lekko i z trudem przełknął ślinę. Jaen spochmurniał i spojrzał na niego spod zmarszczonych lekko brwi. Avae wbił wzrok w podłogę, skubiąc brzeg swojego rękawa. - I mimo tego, kim teraz jestem i kim byłem kiedyś to.... tu jest mi o wiele lepiej niż w tamtym..... - uśmiechnął się ironicznie. - "Domu". Uważasz, że zmyślam, prawda? - spojrzał nagle na niego z przymrużonymi oczami.
- Kto to może wiedzieć.... Mam ponad osiemdziesiąt lat, wierzę, że zdarzają się rzeczy, których pojąć nie można. Zbyt wiele ich w życiu spotkałem. - uśmiechnął się zagadkowo, wstając i podchodząc do stołu. Avae spojrzał za nim z wahaniem.
- Powiedz mi, co znaczy jego imię? - spytał nagle.
- Dlaczego pytasz? - obejrzał się na niego.
- Tak sobie..... - wzruszył ramionami, spuszczając wzrok. - No dobrze, on nie chciał mi powiedzieć, więc..... - westchnął. Jaen uśmiechnął się pod nosem i przyjrzał się jego profilowi.
- Ty mówisz do niego "Nissi"..... Czemu właściwie?
- Bo tak jest krócej. - wzruszył ramionami.
- Krócej? - mruknął z niedowierzającym uśmiechem.
- No i..... tak jakoś.... Wolę tak mówić. - nastroszył się trochę, wciskając głębiej w fotel.
- Jego imię brzmi bardzo... dziwnie, prawda?
- Czy ja wiem.... - wzruszył ramionami.
- Byłeś kiedyś na bagnach, tak trochę na zachód od pałacu? - zapytał nagle Jaen.
- Tak. - spojrzał zdziwiony. - Nawet parę razy.
- Widziałeś tam coś.... jakby to ująć..... nietypowego?
- Nietypowego? Właściwie.... - zamyślił się. - Nie mam pojęcia skąd, ale tam jest.... coś jakby..... grób. Nawet go o to pytałem.... - wskazał głową w stronę sypialni. - Ale tylko się zdenerwował i kazał "zająć czymś pożytecznym". - westchnął.
- To jest grób jego matki. - cicho powiedział Jaen.
- Jego matki? - zdumiał się.
- Ona też była chora. O wiele poważniej niż on..... Tam żyła. I on też, dopóki...... dopóki nie znalazł się w pałacu. Ona mówiła o nim Nissyen..... Chociaż w zasadzie to nikt nie może wiedzieć na pewno, że to o nim albo do niego tak mówiła. Może po prostu tak to sobie powtarzała.... Bo to nie jest takie imię, jak inne w Argento, nie jest ustalone, znikąd się nie wywodzi, nikt tak wcześniej się nie nazywał..... Choć ona oczywiście nie była w stanie pojąć takich rzeczy. Mogła mówić na syna jak chciała... o ile rozumiała, że to jej syn. Że jest "jej" chyba wiedziała. Nie mówiła po naszemu..... Nie wiem, jakim cudem, ale używała tylko starego narzecza. Pojedyncze wyrazy bez ładu i składu. I to "imię"..... to też..... Nis syen, to znaczy "głos duchów". Kto to wie, może tych, które ona słyszała... Może to wcale nie ma związku z nim, może ma..... Ale to najczęściej mówiła, a on reagował..... to znaczy podchodził, jeśli był gdzieś dalej, bo..... bo wtedy nie mówił. On w ogóle nie mówił do dziesiątego roku życia. Ci co tam.... chodzili, wołali za nim Nissyen. No i cóż, tak już zostało. Mówili tak na niego w pałacu, a później i wszyscy..... A Nis si, to znaczy po prostu "głos drozda". - dodał nagle z lekkim uśmiechem. - Zabawne, że to ci przyszło do głowy.
Avae wzruszył ramionami i podciągnął kolana pod brodę.
- Dużo rzeczy jeszcze o nim nie wiem? - spytał cicho.
- Raczej tak.... Ale myślę, że i tak powiedziałem ci aż za dużo.
- Dlaczego?
- Myślę, że dobrze wiesz dlaczego. - uśmiechnął się nieznacznie. Avae westchnął cicho i wstał.
- Chyba powinienem już iść do niego. Może się obudzić, a obiecałem, że.... - urwał i potarł nos z zakłopotanym uśmiechem. - To gdzie mam pościelić?
- Nie trzeba, poradzę sobie. - machnął ręką Jaen, wychodząc z pokoju. - Całe życie radziłem sobie bez służby.
Avae patrzył za nim przez chwilę. Trochę za dużo tego było jak na jeden wieczór.... Z westchnieniem wszedł do sypialni i przysiadł na brzegu łóżka. Pogłaskał z lekkim uśmiechem włosy mocno śpiącego mężczyzny i zrzucił wierzchnie ubrania, wsuwając się pod kołdrę. Stłumił śmiech, kiedy on po chwili przyciągnął go do siebie przez sen, wyczuwając jakoś jego obecność.
- Zwariować z tobą można, wiesz? - szepnął, przymykając oczy. - I będzie nas dwóch.


- Auu....- jęknął boleśnie, kiedy Avae postawił na stole szklankę.
- O taak..... Auu...... - cicho zaśmiał się chłopak. - Podnieś się, przyniosłem ci wody.
Nissyen z trudem oderwał czoło od blatu i spojrzał na niego wzrokiem zbitego psa.
- Moje biedactwo..... - pogłaskał go ze śmiechem po głowie.
- Jesteś straszny..... - wyszeptał.
- Ja ci się nie kazałem upijać. - uśmiechnął się lekko, wkładając mu szklankę w palce.
- Nie kazałeś. - przyznał potulnym szeptem i duszkiem wypił całą wodę.
- Ech, ty, ty.... - westchnął Avae. - Urwanie głowy z tobą mam. Potrzebujesz jeszcze czegoś? Bo ja powinienem już iść do ogrodu, kto wie, co oni tam beze mnie wyprawiają. - powiedział wesoło.
- W porządku..... Jakoś przeżyję.... - mruknął przytłumionym głosem.
- Ja wrócę niedługo, tylko wszystko poustawiam. - uśmiechnął się, wstając. Nissyen odprowadził go zbolałym wzrokiem i znów z jękiem oparł czoło o stół.
- Brawo. - usłyszał za sobą kpiący głos. - Nieźle się wczoraj popisałeś.
- Wielkie dzięki Jaen, twoje wsparcie jak zwykle jest nieocenione. - burknął.
- Trzeba umieć wysłuchiwać krytyki. - uśmiechnął się zgryźliwie.
- Ale nie dziś. Miej litość, nie dziś. - stęknął.
- Zdaje mi się, że jednak właśnie dziś. - Jaen odezwał się spochmurniałym nagle tonem. - Muszę z tobą porozmawiać. I to poważnie.
- Jaen, zlituj się.... - westchnął. - Zapewniam, że w najbliższym czasie na widok alkoholu będę uciekać z krzykiem.
- Nie o tym chcę rozmawiać. - powiedział cicho.
- A o czym? - obejrzał się zdziwiony.
- O Avae.
- O Avae? - obrócił się całkiem do niego. - A co się znów stało?
- Uważam.... że nie powinieneś go tu trzymać.... Najlepiej nawet jednego dnia dłużej.
- Jaen, już ci chyba mówiłem. - zniecierpliwił się.
- Nie o to mi chodzi.... Tylko o to, co robisz ty.
- Ja?
- Tak. To nie jest w porządku...
- Niby co?
- Bawisz się... Zwyczajnie się bawisz, tak jak kiedyś... Traktujesz go jak jakiś posążek bóstwa, uwielbiasz, rozpieszczasz, pozwalasz mu wierzyć, że coś znaczy...... A obaj wiemy, jak to się skończy.
- Naprawdę? Bo ja nie. - warknął, wstając gwałtownie i podchodząc do okna.
- Wiesz..... - uśmiechnął się z chłodnym smutkiem. - Ale skoro tak bardzo chcesz to znowu usłyszeć, to ci powiem..... Znalazłeś sobie zabawkę do uwielbiania i pieszczenia. Ale w końcu się znudzisz. Jak zawsze. Kiedy byłeś mały, niszczyłeś to, co przestawało ci się podobać. Ty chcesz, żeby on już nie mógł bez ciebie żyć... Ale jeśli ci się to uda... Pewnego dnia zranisz go tak bardzo, że twój piękny posąg bóstwa rozsypie się w pył.
- Przestań opowiadać bajki, ja tylko....
- Tak, ty tylko. - zadrwił. - Tylko się dobrze bawisz, próbując go w sobie rozkochać.
- Ja.... ja wcale nie próbuję... Nic nie rozumiesz! - wściekł się. - Jak niby mam go twoim zdaniem traktować? Jak oni kiedyś nas?
- Nissyen, nie o to....
- A może po prostu oschle i formalnie? Nie sądzisz, że on dość już tego zniósł? Dlaczego nie miałbym... - umilkł i pochylił głowę. - Lubię go.... to taki milutki dzieciak.... Charakter ma okropny, prawda, ale dzięki temu przynajmniej się nie nudzę..... A czasem..... czasem jest naprawdę słodki....
- Nissyen, zrozum..... - wyszeptał Jaen. - Ty mu robisz krzywdę. Wykorzystujesz to, że nie jest przyzwyczajony do takiej czułości... Ja przez całe życie ani razu nie widziałem nikogo, kto byłby aż tak wygłodniały uczuć, pieszczot, ciepła... On garnąłby się do każdego, kto byłby dla niego choć odrobinę miły... A ty próbujesz to wykorzystać, bo uważasz za niesprawiedliwość losu, że nikt cię nigdy nie kochał. Ale Nissyen, opamiętaj się, jak ty możesz wymagać miłości? Ty? Z tobą jest coś zwyczajnie..... nie tak.... ty nie umiesz kochać....
- Wiem do cholery, co jest ze mną nie tak! - krzyknął. - Jestem wariatem!
- Przestań! Ty nie jesteś zdolny do żadnych trwałych uczuć! Twoje zmieniają się bez przerwy, a miłość JEST trwałym uczuciem. Nie umiesz kochać! Zabawka ci się znudzi. Szybko.
- Nie mam ochoty dłużej cię słuchać. - odwrócił się nerwowo.
- To czy masz ochotę nie ma tu nic do rzeczy. Zrób coś z tym, zanim będzie za późno. Nie masz prawa mu tego robić. Zamienisz mu życie w piekło i w końcu tym zabijesz. Dobrze wiesz, że tak będzie.
- Nie! - krzyknął, patrząc na niego ze złością. - Mam dosyć tego, jak wiecznie wszyscy najlepiej wiedzą, co mam robić! Przez te wasze lęki całe moje życie to jedno wielkie bagno! Mam tego dość, słyszysz, Jaen? DOŚĆ!!! - walnął pięścią o stół i wyszedł. Starzec westchnął i usiadł, kryjąc twarz w dłoniach. Właściwie dobrze wiedział, że ta rozmowa nie ma sensu. On nigdy nie był w stanie przyjąć nic do wiadomości aż do chwili, kiedy było za późno. Zresztą nawet i potem odpychał to od siebie, nie chcąc pamiętać, a tym bardziej zaakceptować tego, co w nim tkwiło. Tak było zresztą pewnie lepiej..... dla niego.... Ale ten chłopak..... Mniejsza z tym, kim jest, co zrobił..... Teraz był zupełnie bezbronny, pozbawiony własnej woli i bez możliwości ucieczki. A ona była jedynym ratunkiem, tylko ona ocaliła tych, którzy wplątywali się w to przedtem..... Tylko to, że zaczynali rozumieć dość wcześnie, żeby mieć siłę uciec.
- Nie ma go już? - usłyszał. - Poszedł gdzieś, czy wrócił do łóżka?
- Siadaj. - powiedział twardo.
- Co? - zdziwił się Avae.
- Siadaj. - powtórzył. Chłopak podszedł powoli, siadając naprzeciwko. Patrzył na niego z lekkim niepokojem.
- Stało się coś? - spytał cicho. Jaen nie odpowiadał przez chwilę. Podniósł głowę i spojrzał na niego.
- Poproś go, żeby cię komuś oddał. - powiedział chłodno.
- ...co?
- Komuś z Argento, ale mieszkającemu jak najdalej stąd. Jeśli to ty go o to poprosisz, to posłucha.
- Ale... Dlaczego?
- Dlaczego..... - uśmiechnął się krzywo. - Bo niezależnie od tego, co zrobiłeś kiedyś..... w jakiś niejasny dla mnie sposób jesteś dobrym chłopcem. Nie zasługujesz na to. Zresztą nikt, kto byłby zdolny do tego, żeby go to spotkało, na to nie zasługuje.
- Ja nie rozumiem..... - szepnął.
- Wiesz, kiedy się urodził..... Nikt nie odważył się go stamtąd zabrać, bo... to by nie była taka zwyczajna pomoc, zajęcie się dzieckiem.... Gdyby ktoś go wziął, to by było jednoznaczne z odebraniem mu wolności, zrobieniem z niego poddanego. Ale od wtedy często ktoś im coś zanosił, Avesta jako mała dziewczynka biegała tam z jedzeniem i oddawała mu też swoje zabawki... On czasem wybierał sobie jakąś i uwielbiał ją wręcz w nienormalny, chorobliwy prawie sposób.... Ale zawsze kończyło się to tak samo, któregoś dnia mu się nudziła i w najlepszym razie ją odrzucał, ale zazwyczaj..... zazwyczaj ją niszczył i to wręcz z obsesyjną, rozjątrzoną nienawiścią. I taki właśnie został na całe życie. Taki jest. Setki razy postępował w ten sposób... I z tobą.... z tobą zrobi tak samo. - skończył oschle.
- Ja nie jestem zabawką.... - powiedział cicho.
- Dla niego jesteś, nawet jeśli sam przed sobą się do tego nie przyznaje. On nie umie naprawdę czuć. Wierz mi, lepiej żebyś nie przekonał się o tym na własnej skórze. Mówię to dla twojego dobra.
- I niby co mam zrobić..... odejść? - uśmiechnął się blado. - Niby jak mam go o to poprosić?
- Dziecko..... - wziął głęboki wdech Jaen. - Zapewniam cię, że lepiej, żebyście się rozstali teraz, póki jesteście czymś w rodzaju przyjaciół. Potem..... będzie za późno. To twoja ostatnia szansa na to, żeby tego uniknąć, może jestem stary, ale nie ślepy.
- O co ci chodzi...
- Mniejsza z tym o co. Dobrze ci radzę - powiedz mu, że chcesz być u kogo innego. Jeśli rozstaniecie się teraz, to nikomu to nie przyniesie szkody i zostaną wam tylko dobre wspomnienia. Po co to się ma zamieniać w piekło? Tak będzie najlepiej.
- Najlepiej.... dla kogo? - uśmiechnął się nikło. - Co z tego, że on by się zgodził i że tutaj wszędzie byłoby mi dobrze. Przecież nie mogę go zostawić samego.... Nie po tym, co dla mnie zrobił. Nieważne, ile w nim jest tego wszystkiego..... Żeby nie wiem jak był silny.... on mnie potrzebuje... Czuję to.
- Łudzisz się. - powiedział chłodno. - To ty potrzebujesz być mu potrzebny. Sparzysz się i nawet nie wiesz jak bardzo. Ale rozmowa z wami oboma jest kompletnie pozbawiona sensu. - wstał i podszedł do drzwi. - Wyjeżdżam stąd.... Avesta sama sobie poradzi z tym, co przywiozłem. W razie gdybyś poczuł, że wraca ci rozum, przypomnij sobie, co ci mówiłem. Niestety, ale nie mogę powiedzieć, że mam nadzieję, że nie będziesz żałował swojej decyzji. Bo jej nie mam. - trzasnął drzwiami i wyszedł.
Avae westchnął, wstając i przenosząc się w róg wersalki. Podciągnął kolana i oplótł je ramionami, w zamyśleniu patrząc na drzwi. Właściwie nie wiedział, co myśleć. Ale odjeść stąd? Niby jak... Nie umiałby mu powiedzieć, że nie chce tu zostać. Myśl, że on miałby być tu sam, napełniała go jakimś nieokreślonym lękiem. W zasadzie wciąż nic o nim nie wiedział, a jednak czuł po prostu, że nie powinien go tu zostawiać. Niezależnie od tego, czy i jak wielką cenę miałby za to zapłacić. Nie miał prawa robić tego komuś, kto pierwszy raz od bardzo dawna patrzył na niego i umiał widzieć.... jego. Nie swój własny wymysł, nie kogoś innego, nie złudzenie...
Drgnął, znów słysząc trzaśnięcie drzwi. Podniósł na niego wzrok; miał zaciętą, zirytowaną twarz, jakiej już dawno u niego nie widział.
- Myślałem, że boli cię głowa.... - uśmiechnął się blado. Mężczyzna spojrzał na niego chłodno i podszedł do fotela, siadając na nim. - Nissi....
- No czego chcesz. - warknął, nie patrząc na niego.
- Czemu się wściekasz? - spytał spokojnie.
- Po prostu.... daj mi spokój dobrze?.... - szepnął cicho. - Idź gdzieś albo... sam nie wiem..... Ja chcę być sam.
- Sam? - uśmiechnął się. - Na pewno?
Nissyen podniósł na niego wzrok, przyglądając się mu z wahaniem. Avae westchnął i pokręcił głową, wstając i podchodząc do niego. Usiadł mu na kolanach i objął za szyję, przytulając się do jego policzka.
- Mamy jakieś święto? - niepewnie spytał mężczyzna.
- Słuchaj uważnie, bo nie mam zielonego pojęcia, czy jeszcze kiedyś będziesz miał zaszczyt to, co teraz powiem, usłyszeć, choć nie masz co liczyć, żeby uległo zmianie. - wyszeptał mu do ucha. - Cieszę się, że to do ciebie trafiłem. I lubię cię. Nie "chyba", nie "trochę" i nie "w zasadzie". Bardzo.


- Co tam, chciałeś coś? - Avae bez pukania wparował do gabinetu. Nissyen spojrzał na niego zdegustowany.
- Czy ty MÓGŁBYŚ czasem zachowywać się jak należy?
- Mógłbym, ale mi się nie chce. Co chciałeś, bo mi się śpieszy.
- Avae, to jest Amara. - wskazał ponurego mężczyznę, stojącego w rogu. On zmierzył chłopaka pozbawionym wyrazu spojrzeniem i znów zwrócił twardy wzrok przed siebie. - Będzie mieszkać w oficynie, ale nie z pozostałymi. Powiedziałem już Eki, żeby przygotowała pokój.
- No to po co mi zawracasz głowę? - westchnął. - Śpieszy mi się....
- Możesz odejść, Amara.
Mężczyzna odwrócił się i wyszedł bez słowa.
- Rety, jaki ponurak.... - Avae zamachał dłonią przed twarzą. - No chciałeś coś jeszcze?
- Zostaw już to dzisiaj. Jest późno, a chcę jeszcze porozmawiać przed pójściem spać.
- To polecenie służbowe? - zażartował, siadając na brzegu biurka.
- Mniej więcej. - uśmiechnął się. - Amara jest nowym niewolnikiem.
- Jak to? - zamrugał oczami Avae. - Myślałem, że już raz na zawsze wszystko porozdzielaliście?
- Odkupiłem go od Wajira, myślał, że mu się przyda, ale okazało się, że nie było tak źle. - westchnął, siadając w fotelu i przeciągając się. - Amara jest z Argento. To.... zawodowy kat.
- Zawodowy.... kto?
- Kat.
- KAT?!
- No przecież mówię. - roześmiał się. - Eau Claire.... był przede wszystkim nienasyconym zboczeńcem. Najczęściej karał tych, którzy nie chcieli dać się zaciągnąć do łóżka... Albo po prostu karał kochanków i kochanki.... dla przyjemności. Rozumiesz sam, że nie mógł tego powierzać żołnierzom.... Po zwykłej chłoście zostają blizny, a w Argento nie ma Uzdrowicieli. Nie miał ochoty szpecić swoich "zabawek". Potrzebował "wykwalifikowanej siły roboczej". Amara to prawdziwy mistrz bata. Jego chłosta siecze boleśniej niż zwykła, a nie zostawia blizn. Tylko sińce, które schodzą po jakimś czasie.
- A mogę wiedzieć do czego on ci jest potrzebny? - uniósł brwi Avae.
- No wiesz..... - zaczął uważnie oglądać swoje dłonie. - Jakbyś tak kiedyś podskakiwał..... Szkoda by od razu takie ładne ciało szpecić......
- Zaraz ja ciebie oszpecę. - trzepnął go lekko w głowę.
- No wiesz co, ty się mnie w ogóle nie boisz. - powiedział z oburzeniem. - To bardzo nieładnie z twojej strony.
- No. - zachichotał, nachylając się do niego i dając pstryczka w nos.
- Zaraz go zawołam z powrotem. - zagroził.
- No. - roześmiał się, całkiem przechylając w tył i opierając kark na jego ramieniu, sięgnął w tył i otoczył mu głowę ramionami.
- Jak dalej tak będziesz robić, to ja tu nigdy nie zaprowadzę dyscypliny. - mruknął zdegustowany.
- Aha..... A przepraszam bardzo SKĄD ty wiesz, jakie ja mam ciało? Podglądasz, bezczelny typie?
- Nie no, w nocy to się czasem co nieco uszczknie..... - powiedział niewinnym tonem, przypatrując się z uwagą framudze drzwi.
- Oż, ty.... - rozeźlił się Avae, odsuwając się ostentacyjnie. - Nie rozmawiam z tobą..... od jutra, a teraz powiedz do czego ci potrzebny ten ponury, jak to ująłeś, mistrz.
- Sam mówiłeś, że ostatnio są problemy z żołnierzami.
- Zaraz, to jeszcze nie znaczy, że chcę, żebyś....
- Nie gorączkuj się tak, myszko, bo mi tu z biurka spadniesz. - uśmiechnął się. - Próbowaliśmy po dobroci - nie dało się. Jak tylko się poczuli na dobre bezkarni, zrobili się znowu hardzi. Nawet przede mną nie mają już chyba respektu, a co dopiero przed tobą. Chcę tylko ułatwić ci życie.
- Ale, Nissi, ja.... nie chcę tak..... - szepnął z lękiem. - Przecież ty... nie jesteś taki....
- Spokojnie, moja strachliwa myszko. - uśmiechnął się, zbliżając do jego twarzy. - Nie zamierzam go wykorzystywać. Amara będzie robić za straszak. Im.... i tak chyba nic nie pomoże. Do końca życia zostaną tacy, jacy są.... Nie chcę tylko, żeby coś się stało. Oni są już wręcz stęsknieni do tego, co robili dawniej. Mogą zrobić komuś krzywdę.... Więc wolę, żeby poczuli nad sobą silniejszą kontrolę, a Amara jest w Argento tak sławny, że to szybko się wśród nich rozniesie. Próbowałem inaczej, Avae.... Ale sam widzę, co się z nimi dzieje.... Lada dzień mogło im coś strzelić do głowy. Coś się tak tym przejął, skarbie? - uśmiechnął się. Chłopak odwrócił się od niego, wzruszając ramionami.
- Nie chcę żebyś ty... Żebyś był taki, jak to wśród czego żyłem wcześniej.
- Nie chcesz.... - powiedział z uśmiechem i wstał, okrążając biurko.
- Och, daj mi spokój. - zirytował się, zeskakując z biurka. - Denerwujący jesteś momentami, wiesz? - prychnął, wymijając go i wychodząc z efektownym trzaśnięciem drzwi. Mężczyzna roześmiał się, wychodząc za nim. - No czego? - warknął chłopak, oglądając się na niego. Nissyen z nieokreśloną miną chwycił go za ramię i wepchnął do jednego z sąsiednich pokojów. - Co tobie znowu.... - urwał, kiedy on przekręcił klucz w zamku i odwrócił się do niego z promiennym uśmiechem, po czym, w najmniejszym stopniu nie zmieniając wyrazu twarzy, podszedł do niego, zmuszając do odruchowego cofnięcia. - Nissi.... co ty wyprawiasz, co? - powiedział niepewnie, nie przestając się cofać, w końcu uderzył nogą w kraj łóżka i przewrócił się na nie. Uniósł się na łokciach i przełknął ślinę; jego oczy powiększyły się trochę, kiedy twarz mężczyzny znalazła się nagle tuż przed jego. - Przestań już.... - szepnął mu w usta na chwilę przed pocałunkiem, który odwzajemnił w tym samym momencie, kiedy poczuł jego wargi. Przymknął oczy, pozwalając się unieść i położyć wyżej; jego głowa utonęła w poduszce, a dłonie dotknęły lekko, a potem mocniej ramion, które przyciskały go do tamtego ciała...
Otrząsnął się i szarpnął, próbując mu wyrwać, ale miażdżąca siła osadziła go na miejscu; złapał powietrze, próbując odzyskać dech, a Nissyen szybkim ruchem rozdarł jego koszulę, zdejmując ją z jego ramion i odrzucając na bok łóżka.
- Puszczaj.... - wyszeptał Avae, oddychając ciężko. Uśmiechnął się do niego, całując lekko po policzkach, przezornie z dala od zębów. - Puszczaj mówię.... - syknął, wyrywając mu ręce i bijąc nimi na oślep.
- Spokojnie, dzikusie.... - powiedział rozbawiony. Chwycił znów jego ręce i związał je podartą koszulą, przymocowując do ramy solidnym węzłem. Roześmiał się, patrząc w rozwścieczone oczy chłopaka i pochylił się nad nim, całując go w ucho.
- Po... powiedziałeś, że nic nie zrobisz, jeśli nie będę chciał!
- Zgadza się, kochanie..... - szepnął, odrywając się i patrząc mu prosto w oczy. - Ale ty chcesz.
- To że.... że.... - zabrakło mu słów.
- Jest ci dobrze? - podpowiedział usłużnie z bezwstydnym uśmieszkiem i znów zaczął całować jego ucho. Avae zdecydował się przełknąć jakoś dla dobra sprawy to irytujące określenie i przejść do ważniejszej części oświadczenia.
- To nie znaczy jeszcze, że..... zgadzam się, żebyś ..... to robił!
- Czyli..... jest ci dobrze? - z uporem maniaka i coraz bardziej bezwstydnym uśmieszkiem Nissyen powrócił do interesującej go kwestii.
- Nissi, puść.... - wyszeptał błagalnie. Mężczyzna znieruchomiał przy jego uchu, a potem otarł się o niego delikatnie.
- Nie bój się.... - szepnął mu do ucha, kojącym gestem przesuwając palce po jego policzku. - Nic się nie stanie.
Oczy chłopaka rozszerzyły się odrobinę. Skąd?.... Czy on wiedział, że....
Zadrżał, czując delikatne pocałunki na brzuchu i dłonie wprawnie pozbywające się jego spodni. Tak szybko... tak bardzo szybko został przed nim nagi, pozbawiony osłony i ucieczki... Znów poczuł jego pocałunki na szyi i ciepły, zataczający koła dotyk dłoni na spiętym boleśnie brzuchu.
- Przestań..... - szepnął. - Przestań........ przestań....... przestań....... - powtarzał to już w zupełnej bezsilności przez cały ten czas kiedy jego usta, jego dłonie, jego ciało....
- Mówisz do mnie... czy do siebie? - usłyszał cichy głos. Uchylił powieki, patrząc w łagodne, zielone oczy i wargi zadrżały mu bezradnie. Bezradny..... Był przy nim już całkiem bezradny, nie umiał się przed nim bronić.
- Nienawidzę cię.... - zaszlochał, przymykając oczy.
- Nieprawda..... - uśmiechnął się lekko i pocałował go delikatnie w usta. Zsunął pocałunki na szyję, na pierś, żebra, brzuch.... Całował go bez przerwy, godzinami, łudząco, kłamliwie, obiecując wciąż i nie docierając nigdy; głaskał ledwo odczuwalnie jego uda, rozchylając je, wprawiając w drżenie, odbierając udręczonym mięśniom siłę do sprzeciwu; i całował, całował, całował, aż w końcu nie skłamał i pokonał go, wyrywając krzyk.
- Jesteś podły.... podły, podły! - szeptał teraz wśród jęków, przymykając oczy i ciężko łapiąc oddech. - Nie znoszę cię.... Nie...nawidzę... Zabiję cię, słyszysz? Zabiję... Przysięgam, że..... zapłacisz mi za to...... Nie daruję ci! - krzyknął mu z dławiącej rozkoszy, którą zagłuszał łudzeniem się złością. Nie mógł już nawet więcej mówić i jęcząc bezsilnie, zgiął kolana, unosząc w górę biodra na drżących udach gładzonych przez kojące dłonie.
Podda.... Prawie się poddał, bo nagle, niespodziewanie i zbyt wcześnie znów poczuł jego usta na swoich. Szarpnął się w niezaspokojeniu, wmawiając sobie i jemu, że to nadal, że od początku buntuje się w nim gniew.
- Cicho już..... - usłyszał tkliwy szept tuż przy swoim uchu, palce delikatnie otarły łzę moczącą mu policzek. Spojrzał na niego łagodnie, z czułością muskając czarne włosy. - Przecież wszystko jest dobrze....
- Nienawidzę cię..... - poprosił cicho, błagalnie patrząc mu w oczy.
- Nie, malutki.... - szepnął miękko, uśmiechając się z na wpół rozbawionym, na wpół łagodzącym sprzeciwem. - Nie wierzę ci.
- Nienawidzę.... - powtórzył uparcie, przymykając bezradnie powieki.
- Nic się nie stanie..... Nic.... - pocałował go w policzek i odsunął się, ściągając swoje ubranie. Położył się obok niego, przyglądając się z uśmiechem zarumienionej twarzy. Dmuchnął mu delikatnie w skroń i przesunął palcem po drżącej wardze. - Śliczny..... - szepnął, zsuwając palec na jego brodę i szyję, a potem muskając nim linię żeber. Pocałował go lekko w brzuch i przysunął się bliżej, tak, by chłopak odczuł ciepło jego ciała, obserwując z uśmiechem widocznie przyspieszający oddech. Bezszelestnie sięgnął w bok, wyciągając z nocnej szafki nóż i położył go cicho obok, w zasięgu dłoni.
Przywarł teraz do jego ciała, wyrywając mu z piersi od dawna zwalczany w niej jęk. Znów wsunął się między jego uda osłabione niezaspokojeniem nie mniej niż całe, rozpalone ciało.
- Ja nie chcę..... - przyzywająco szepnął chłopak i umilkł, całując bezwolnie jego usta.
Zadrżał i jęknął, czując go w sobie, coraz bardziej.... i bardziej..... i bardziej..... Jęknął znów, nogi drgnęły mu same, wspinając się boleśnie na same końce palców. Zaszlochał, gdy jego ciało odsunęło się z powrotem, gdy wróciło znów, mocno, okrutnie ukąsił go z rozpaczy, czując w sobie coraz mniej sił do sprzeciwu; ciało zdradzało go, spełniając. Ze smakiem jego krwi zdołał uwolnić usta, odebrać mu je, odzyskać, odsunąć twarz, chociaż ją... Czuł delikatne pocałunki na policzkach, po których zostawały krwawe ślady, pieszczotliwy dotyk dłoni.... i tam..... wciąż, coraz szybciej, coraz bardziej niecierpliwie.....
Jęknął cichutko, bezradnie wracając do jego ust i całując smakujące krwią wargi. Uspokoił napięte uda, opierając je o jego biodra, jak najmocniej, jak najbardziej przygarniając go do siebie.
Nissyen pozbawił pokonane ciało pieszczoty jednej z dłoni i ujął nóż, rozcinając zbędny materiał koszuli. Uwolnione ramiona otoczyły go i przycisnęły nieprzytomnie zbyt zmęczone pragnieniem dotyku i teraz pełne wygłodniałego poddania. Nie walczył już. To koniec.....


I co teraz, co teraz będzie?
Słońce wzeszło już dawno, przechodziło przez listki drzew, zdobiąc podłogę świetlnymi plamkami. Okno było otwarte i jedna gałąź wpadała do pokoju. Na moment przysiadł na niej ptak i zajrzał ciekawie do środka, w podskokach wspiął się na wyższą i rozśpiewał się. Drozd. Głos drozda. Nis si....
Obiecał..... obiecał, że nic się nie stanie....
Ale co to zmieniało..... Bał się.....
Nie teraz, proszę, nie teraz...
Tak dobrze, tak spokojnie mu już było..... prawie szczęśliwie. Bał się teraz to stracić... Bał, się, że jeśli to tak się skończy.... jeśli z nim to zrobi.... Przestanie tak już być.
Tak to nazwał, tak nazwał to przedtem.... "robiłbyś za dziwkę". Był niewolnikiem, nie miał prawa być pewny ani jego ani siebie.... A jeśli..... a jeśli on jednak udawał, jeśli tylko chciał go omotać i zmusić, żeby sam mu się oddał, upokorzył, przespał z nim jak zwykła szmata, za jaką wszyscy go mieli? Nie, on nie mógłby.... On nie udawał.... To byłoby zbyt okrutne, on przecież nie był taki....
I zresztą...... przecież on go związał, więc nie robił tego z własnej woli, nie miał wyjścia, on był taki silny..... Ale potem........ potem przecież.....
Zagryzł wargę, usiłując powstrzymać łzy. Tak bardzo się bał..... Chyba nie zniósłby już teraz odtrącenia, wzgardy.... Nie znowu....
Podniósł mokry wzrok na radośnie rozśpiewanego ptaka. Proszę.....
Wyczuł nagle lekki ruch za sobą i wkrótce potem otaczające go ramię i dłoń wślizgującą się na brzuch.
- Cześć, kwiatuszku... - szepnął cicho mężczyzna, przytulając go do siebie. Pocałował czule jego skroń, delikatnie głaszcząc po włosach. Odwrócił go do siebie, muskając ustami policzek i patrząc na niego z uśmiechem Zmarszczył nagle brwi i ujął go lekko za brodę, przyglądając się uważniej jego twarzy.
- Płaczesz? - szepnął z troską, delikatnie ocierając palcem wilgoć z jego rzęs. - Moja biedna, kochana sarenka.... Nie trzeba.... - pocałował go z czułością. - Nie płacz, śliczności moje, proszę...
- Przecież już nie płaczę, panikarzu.... - mruknął, wtulając się w niego. Nissyen uśmiechnął się, całując czarne włosy, które załaskotały jego policzek.
- Kochana kruszynka..... - zamruczał mu do ucha.
- Kruszynka, akurat. - parsknął Avae, odsuwając się od niego z powrotem i unosząc wyżej na poduszkach. Wzruszył ramionami, nachmurzając się trochę.
- No cóż.... - uśmiechnął się lekko, chwytając jego dłonie i unosząc je do ust. - Mogę bez trudu ukryć twoje dłonie w swoich... Więc pewnie musisz być dla mnie kruszynką.....
Chłopak spojrzał na niego niepewnie z leciutkim rumieńcem na policzkach. Trochę wstydliwie cofnął ręce, uwalniając je od tego dziwnego dotyku i spojrzał w bok. Uśmiechnął się, znów dostrzegając ptaka i westchnął cicho, wracając spojrzeniem do tamtych zielonych oczu i przyjaznej twarzy. Obrócił się, zbliżając do niego i prześlizgując się po nim wzrokiem, dostrzegł na ustach Nissyena ślady silnych ugryzień i zakrzepłą krew.
- Boli? - wyszeptał, delikatnie dotykając jego warg.
- Nie, już nie..... Nie przejmuj się. - powiedział z uśmiechem, przygarniając go do siebie. Avae oparł brodę na jego ramieniu, przymykając oczy.
- Powiedz mi tylko jedno..... Zaplanowałeś to sobie?
- Nie do końca... Ale myślałem o tym. - zaśmiał się cicho. - Bo ty ostatnio....
- Nawet nie próbuj kończyć.
- Trochę mi jeszcze zajmie..... ugłaskanie ciebie..... - mruknął dziwnym tonem.
- Nie licz na to. I nie myśl.... że ja jeszcze kiedyś......
- Aha....
- Przestań.
- Niby co.... mam przestać?


Ugłaskanie.... Och, żeby go....... Jak strasznie go teraz nie znosił..... jak strasznie..... i jak pragnął....
On już nie wspomniał o tym..... nawet słowem....... Nawet jednym słowem. I przez cały dzień..... przez cały ten dzień był taki...... miły...... po prostu zwyczajnie czuły, nie zmienił się.....
Więc może....... Przecież był już wieczór, musiał się w końcu na coś zdecydować..... Kiedy pójdą..... spać, to.... Skoro "nic się takiego nie wydarzyło" i zwłaszcza, skoro był taki pewien, że "nic się nie wydarzy", to przecież nie powinien mieć takich oporów przed tym, żeby spać z nim jak przedtem......
Tylko, że.....cholera, nie mógł przecież dłużej kłamać nawet przed samym sobą. Wcale nie uważał, że "nic się takiego nie wydarzyło"..... i wcale nie był taki pewien, że......
Nissi....
Dlaczego, dlaczego ty jesteś taki?
Dobrze wiedział, że on związał go wczoraj po to, żeby pozwolić mu uwolnić się od strachu, żeby nie musiał bać się, że ulegając mu, zniszczy to, co miał przedtem, że zaraz potem zostanie odtrącony, wzgardzony, odepchnięty....
Ale nie zniósł tego, za bardzo go pragnął.... Poddał się, sam, uwolniony, wtulał się w niego, całował, więc.... A rano.... A rano nic się nie stało. Tak jak obiecał....
Więc.... może.....
On za chwilę tu wejdzie i wtedy...... co wtedy? To zabawne, przecież wczoraj już i tak się z nim kochał, więc czemu sądził, że to dzisiaj miałoby jakieś większe znaczenie?
Dlatego, że to byłoby w ich sypialni, w ich łóżku, nie gdzieś tak, na dziko, obco?
Parsknął z rozbawieniem i westchnął, przytulając twarz do poduszki. Ale wczoraj..... wczoraj przynajmniej udawał, że nie sprawia mu to przyjemności, przynajmniej mógł kłamać, że nie chce.... Bo przecież potem, kiedy już wzięło górę zwykłe podniecenie, jakie przecież chyba każdy by odczuł w takiej sytuacji.... nie mógł tak do końca odpowiadać za swoje czyny....
A jeśli dzisiaj się zgodzi, jeśli sam, dobrowolnie mu ulegnie, to..... On wtedy odniesie całkowity tryumf, sprawi, że.... w końcu podda.... spełni to, przed czym na początku tak bardzo się zarzekał....
Tylko, że on..... on był taki...... miał w sobie takie coś..... Och, cholerny, podły, głupi wariat..... Te jego przeklęte, przeszywające oczy..... Ramiona, włosy, usta...... Cholera, zabiję cię, zamorduję, uduszę, słyszysz? Nienawidzę cię..... Dlaczego ja tak okropnie.... okropnie chcę....
Nie wytrzymam..... jeśli tu przyjdzie, to nie wytrzymam..... Przyjdzie...... Już, zaraz..... No chodź do mnie..... chodź......
Z jękiem przetoczył się po łóżku, wciskając twarz w poduszkę. Wyrównywał powoli oddech, starając się oczyścić myśli z tych wspomnień, obrazów, pragnień....
Co ze mną? Nigdy nie dawałem się tak ponieść pożądaniu.... To uczucie w zasadzie mnie nie dotyczyło, tak naprawdę to nigdy go nie czułem..... To inni zawsze chcieli mnie.... a ja....
Do diabła, przecież wcześniej byłem nawet zakochany. I to śmiertelnie, boleśnie i obłąkańczo. A mimo to...... tak nie czułem, nie szalałem tak, marząc tylko o.... o....... Cholerny Nissyen, przecież ja nawet go nie kocham.... Lubię, tak, lubię, trudno, to muszę przyznać, ale.... miłość? Jaka miłość? Gdzie? Raz na zawsze oduczyłem się kochania, nie czuję się już do niego zdolny.... To już całkiem do mnie niepodobne..... pragnienie, bez miłości? Dlaczego ja tak tęsknię do tego, żeby znów mnie dotknął, znów mnie tak po prostu sobie wziął? To głupie...... poniżające. Opętał mnie, bezczelny..... Ta noc...... to było takie.... takie..... Nie robiłem tego ładnych kilka miesięcy i wcale mi tego nie brakowało..... wca....le.... Ale ostatnio..... tak, on miał rację, ostatnio....
Wziął głęboki wdech i podniósł się, klękając na łóżku. Wtedy.... kiedy chodził do tamtego, to... owszem, później..... kiedy on już się tak na nim nie wyżywał i jeszcze później, kiedy sam był już w stanie pozbyć się swoich własnych niepokojów to..... czuł jaką taką przyjemność.... Zwłaszcza, kiedy jemu zdarzało się czasem zająć nim trochę dłużej, a nie od razu przechodzić do rozładowywania swoich żądz i frustracji głęboko w jego ciele. Ale.... to przecież nie było to, nie paraliżowało tak, nie odbierało oddechu na samą myśl o tym, nie wywoływało tych szaleńczych pragnień.....
Co ten kasztanowłosy, argentozielonooki, silny, nieokreślony..... No co za ukrytą moc on w sobie ma? Czemu zniewala aż tak bardzo?
Drgnął, dostrzegając lekkie mignięcie światła i cienia. Podniósł powoli wzrok i spojrzał mu w te oczy....
- Już przyszedłeś? - spytał trochę chwiejnym głosem.
- A niby na co miałem czekać? - uśmiechnął się rozbawiony. Usiadł na łóżku, patrząc na niego. Po prostu patrząc..... tylko tyle.......
Przecież było, jak obiecał..... nic się nie stało.... nic się nie zmieniło..... nic...... On wciąż traktował go tak samo, wcale nie zaczął nim gardzić, nie odepchnął go, kiedy tylko go dostał..... Więc może... No dlaczego nie? Tak bardzo..... tak bardzo......
Uniósł się trochę w tym bezsilnym klęku, tylko trochę, a jednak wystarczyło, żeby znaleźć się tak blisko jego warg..... Oddychał ciężko i nagle oparł dłonie na jego barkach, bezwolnie przesunął jedną wyżej, zatapiając ją w jego włosach, patrzył, patrzył w niezwykłą zieleń tych oczu, coraz bliżej i.... i dotknął w końcu ulegle jego ust, całując go i patrząc cały czas, a jego ciało z ulgą przylgnęło do niego z pierwszym przygarniającym ruchem silnych ramion. Przymknął w końcu oczy, pozwalając się unieść, przytulić, uwięzić, a potem ułożyć miękko wśród tej ciepłej bieli i utonął, jeszcze raz, już na zawsze.



Obudził się sam i westchnął, z cichym niezadowoleniem. Wczoraj..... Sam właściwie nie wiedział, ile razy się kochali, jak długo, kiedy w końcu zasnął, gdy już potem, zupełnie zmęczony, przytulił policzek do jego piersi, wsłuchując się znów w to spokojne, dobre bicie serca i objął go za szyję, wsuwając jedną dłoń aż w lekko wilgotnawe włosy. Choć całkiem opadł z sił, jeszcze długo, bardzo długo nie mógł zasnąć, nawet wtedy gdy od dawna czuł już jego sen.
Nie czuł się jednak zmęczony, przeciągnął się lekko i obrócił, patrząc na zegar.
Popołudnie....
No bosko.
Nic dziwnego, że on już wstał....
Westchnął cichutko i zsunął nogi z łóżka, zbierając swoje leżące na podłodze rzeczy i wrzucając je chwilowo pod poduszkę i sięgnął do szafy, ubierając się szybko.
Skoro go nie zbudził, to chyba znaczyło, że nie musiał nic dziś robić, ale...
Ha, ale był głodny. Nic dziwnego zresztą, ostatni raz jadł prawie dobę temu. Wyszedł na korytarz dość nieśmiało. Pewnie wszyscy gdzieś się cały czas kręcą... i pewnie w dodatku zastanawiają czemu jego nie ma. No zaraz, przecież Nissi musiał rano wydać polecenia, więc pewnie przy okazji coś im powiedział.... coś.... Ale chyba nie.....
Właściwie.... czemu nie chciał, żeby ktoś choćby domyślał się, że..... Ale zaraz...... Zatrzymał się i zaczerwienił. Czy oni przypadkiem nie myśleli tak już wcześniej? W końcu ktoś na pewno zorientował się, że sypiają w jednym pokoju i na domiar złego w jednym łóżku.... A zresztą co tam. Nie będzie się przecież przejmować tym, co ktoś tam sobie myśli. To ich sprawa.
Zbiegł na dół i wsunął się do kuchni.
- Cześć Enshi. - mruknął do grubej kucharki, wsadzając dłoń do worka z łuskanymi orzechami.
- Cześć, pieszczoszku. - zachichotała kobieta.
- Nie jestem twoim pieszczoszkiem. - wymamrotał z garścią orzechów w ustach.
- A czy ja mówię, że moim? - mrugnęła lekko. Zamarł w połowie gryzienia.
- Co ty....
- Ech, wy dzieciaki. Nic się na żartach nie znacie.
- Twoje żarty są prawie tak grube jak ty. - mruknął spod ściany Pokka, jeden z ogrodników.
- Uch ty. - zamierzyła się na niego chochlą.
- Dobra, nudzicie mnie. - mruknął Avae, wyciągając spod papierów chleb i krojąc spory kawałek. - Idę.
No a on, gdzie może być? W gabinecie? Ostatnimi czasy przerzucił się na papierkową robotę. Wspiął się z powrotem na piętro i jak zwykle wszedł bez pukania, ale wtedy raptem zwolnił trochę krok.
- Cześć.... - powiedział z nagłą niepewnością. Zielone spojrzenie musnęło go przelotnie.
- Ychm. - mruknął tylko, wracając do pisania.
- Bo ja chciałem.... - urwał. - Nissi...
- Przeszkadzasz mi, później porozmawiamy.
- Ale ja tylko....
- Przeszkadzasz.
Westchnął i wyszedł, siadając smutno pod drzwiami. No dobrze..... Jemu zdarza się być takim okropnym. Trzeba to jakoś przeżyć, nawet jeśli..... nawet jeśli dzisiaj chciałoby się, żeby było.... jak najcieplej.... choćby tak jak wczoraj.
Ze zrezygnowaną miną zabrał się za swój chleb, chmurnie wodząc wzrokiem po ścianach. Zamrugał nagle oczami, na ścianie było wyblakłe miejsce. Dziwne, nie dostrzegł tego dotąd.... To musiał być jakiś obraz....
Drzwi otworzyły się nagle i przewrócił się w tył, ale przed upadkiem ochroniło go trafienie głową na jego kolano.
- Znowu cześć. - uśmiechnął się promiennie, spoglądając w górę. Mężczyzna przewrócił oczami i cofnął nogę, przekraczając go swobodnie. Avae rąbnął głową o podłogę.
- Heej..... - jęknął, podnosząc się do siadu i rozmasowując potylicę. - To nie było miłe.... - spojrzał za nim ze zdziwieniem. - Nissi, co z tobą?
- Nic.
- Nie lubię, jak jesteś taki. - mruknął w proteście. - Jaki tu był obraz? - machnął dłonią w kierunku ściany. Nissyen nie spojrzał we wskazanym kierunku, za to jemu przyjrzał się z nagłą odrazą.
- Portret..... - wycedził zimno. - Valdeza Eau Claire. Nie powinien już tu wisieć, nie sądzisz?
- Nissi.... - zamrugał powiekami.
- Wasza epoka już się skończyła. - uśmiechnął się drwiąco, odwracając się i odchodząc.
- Do cholery, nie denerwuj mnie! - krzyknął za nim i podbiegł, chwytając go za ramię.
- Puść, nie mam czasu. - z poirytowaniem odczepił jego dłoń. - Avesta czeka na mnie, już nie wiem ile.
- Nie traktuj mnie tak..... nie możesz..... - wyszeptał zduszonym głosem.
- A to niby dlaczego? - uniósł brew, przyglądając mu się z kpiną w spojrzeniu.
- Bo.... - urwał, patrząc mu w oczy. Cofnął się i odwrócił, uciekając biegiem. Dopadł łazienki i zamknął się, osuwając na ziemię w cichym, bezradnym szlochu. Co się dzieje? Dlaczego? Więc jednak...... tylko o to? Tylko do tej chwili? Właśnie tak? Dlaczego, to niesprawiedliwe....
Oparł łokcie na kolanach, wsuwając dłonie we włosy. Starł powoli łzy, z trudem wyrównując oddech.
Jak mógł być tak koszmarnie głupi? Przecież czuł, wiedział, że w końcu tak się stanie, że musi się tak stać..... Ale..... ale tak ciężko było mu nie wierzyć....
Wstał, opierając się plecami o ścianę i przymknął na chwilę oczy. Po chwili odepchnął się delikatnie, idąc powoli w stronę drugiej ściany.
Stanął przed lustrem, wpatrując się w nie z niepewnością. Dotknął swojej twarzy i przesunął palcem wzdłuż kości policzka. Pierwszy raz w życiu zastanawiał się, czy naprawdę jest ładny. Kiedyś..... właściwie to dość późno zdał sobie sprawę ze swojej urody..... Ta świadomość przyszła wraz z dorastaniem, wtedy, kiedy zaczął się obracać wśród innych obywateli, nie rodziców, którzy go właściwie nie dostrzegali i nie poddanych, którzy starali się trzymać jak najdalej od niego.... Przedtem...... nie umiał tego w sobie dostrzec, nigdy zresztą nie patrzył w lustro, bał się siebie, tak jak sądził, że boją się go inni. Aż kiedyś..... ktoś powiedział o nim "ładne dziecko". Zbiło go to z tropu, wieczorem przemógł się i spojrzał w lustro i..... tak, był podobny do niej, do matki, a ją już dawno uznał za najpiękniejszą istotę wokół, choć jednocześnie się jej bał. A potem byli inni, i mówili to samo i często, coraz częściej, ze zdumionym zachwytem..... był bardzo do niej podobny, może nawet piękniejszy, choć przy Adelaide nikt nie odważyłby się powiedzieć tego głośno. Potem, jako starsze dziecko, sam zrozumiał, że ze wszystkich ludzi wokół, ze wszystkich jakich znał, był absolutnie, niepodważalnie najpiękniejszy, wszystkich zostawiając daleko w tyle.....
Później zjawił się Karin, ta jedyna spotkana istota, która przewyższała go urodą. Karin był piękniejszy, był przekroczeniem tego ideału, którego urodę miał on. Ale Karin..... był taki zupełnie dobry i delikatny..... że Karin raczej zachwycał niż budził pożądanie. On zbyt onieśmielał, do zbyt wielkiej zmuszał pokory i tylko gdyby ktoś miał nad nim zdecydowaną przewagę mógłby poważyć się choćby go tknąć.
Nawet..... Sol... i on dostrzegał oślepiającą piękność Karina, a mimo to na przedmiot żądzy wybrał jego, jego chciał posiąść, upokorzyć, pozbawić tej władzy, którą miał poprzez wzbudzanie niezaspokojonych pragnień.
I właśnie tak, właśnie tak zawsze było. Piękność Karina wywoływała miłość, a jego piękność żądzę. Tylko żądzę.
Przesunął palcem ku ustom, muskając dolną wargę. Zupełnie piękny, aż do opętania. Uśmiechnął się gorzko i ściągnął ubranie, patrząc na swoje nagie ciało.
No tak, uroczy chłopiec. Zabawka, zabaweczka...
Jak miło, jak cudownie, jak wspaniale się nią bawić....
A kiedy się już znudzi....
Dobrze...... Dobrze, Nissyenie z Argento. Zapłacisz mi za to.
Nie myśl sobie, że można bawić się bezkarnie. Ode mnie się nie uwolnisz, skoro już raz pozwoliłeś sobie mnie zapragnąć. Mimo wszystko nie pozbyłem się zupełnie swego demona. Ale już nie jest moim przekleństwem..... Tylko twoim. Mam cię w garści, zdrajco.
Przekonamy się, kto jest silniejszy.
I podpowiem ci...... JA.



Avae trzasnął drzwiami, ostentacyjnie wychodząc z pokoju. Tak jak ciągle kończył ich...... hm, rozmowę..... w przeciągu ostatnich dni.
Ten cholerny.... cholerny smarkacz.....
Opętał go.
Przeklęty, mały demon....
Więc jednak było to w nim, słusznie go ostrzegali...... Dzika, rozwiązła bestia, wodząca każdego za nos.
Nie umiał o nim nie myśleć......
Coś sprawiało, że chwilami zupełnie tracił panowanie nad sobą, wszystko jęczało w nim z tęsknoty do tego pięknego ciała, ale w ostatnim momencie Avae wyrywał się, odwracał na pięcie i znikał z pola widzenia.
Przedtem myślał, że uwolnił się już od tego pragnienia, wyzwolił z niego raz na zawsze, a teraz.....
Zacisnął z wściekłością pięści, ruszając za nim. Gdzie on może być? Usłyszał wodę w łazience i zatrzymał się pod jej drzwiami. Zagryzł wargę, z trudem panując nad tym co przebiegało jego ciało gdzieś w dole...... Bez wielkiej nadziei nacisnął klamkę. Zamknięte oczywiście.
- Wynoś się zboczeńcu. - dobiegło zza drzwi. - Jestem nago.
To, że w wannie musiał być nago, dla każdego w miarę logicznie myślącego człowieka raczej nie podlegało większym wątpliwościom, a więc nie musiał, doprawdy, nie musiał aż tak tego akcentować.
- Avae.... - zaczął groźnie.
- Nie ekscytuj się tam tak, bo nie wiem co Vamea pomyśli, kiedy rano zabierze się do mycia drzwi.
- Avae...
- Dobrze, dobrze.....
- Avae!
- Jeśli chodzi ci o to, czy dzisiaj również zamierzam spędzić noc poza domem, to owszem zamierzam. I nie twój interes z kim.....
Zacisnął dłoń na klamce, z trudem tłumiąc złość. Uśmiechnął się nagle drwiąco i bokiem pięści mocno uderzył w okolice zamka. Drzwi odskoczyły, z hukiem uderzając o ścianę. Avae spojrzał na niego solidnie mrugając oczami i przycisnął do siebie ręcznik.
Zachowując chłodny uśmiech, wszedł do środka, w milczeniu opierając się o framugę. Chłopak zmierzył go lekko skonsternowanym wzrokiem.
- No na co czekasz? - zapytał go z ironią. - Przeziębisz się, więc lepiej się wytrzyj i ubierz.
- Wyjdź. - powiedział cicho.
- Niby dlaczego? Już cię widziałem nago. - uśmiechnął się kpiąco. Kocie oczy spojrzały na niego rozzłoszczone.
- Absolutna racja. - wycedził. Wyszedł z wanny, lekko oplatając biodra ręcznikiem. Powoli zaczął wycierać całe ciało.... samymi końcami ręcznika, śmigając w powietrzu płatami materiału i praktycznie nawet na moment nie odsłaniając się przed jego wzrokiem. Starł krople wody z szyi i ramion, pochylił się lekko, ocierając stopy i sunąc wolno ręcznikiem w górę odsłonił aż po biodro smukłą nogę. Opuścił szybko ręcznik, który znów zafalował w dole, na powrót kryjąc wszystko przed rozpalonym wzrokiem mężczyzny. Drugą nogę wytarł w ten sam sposób, niemal jednocześnie przesuwając drugi koniec ręcznika przez plecy, pierś i brzuch. Odwrócił się tyłem do niego i rozpościerając ręcznik jeden kraniec skierował między nogi.
Nissyen przełknął nerwowo ślinę, na darmo próbując oderwać od niego wzrok. Chłopak spojrzał na niego przez ramię spod lekko uniesionych brwi. Jedną dłonią przytrzymując ręcznik, drugą sięgnął po swoje ubrania i włożył je powoli pod swoją osłoną.
Podszedł do niego, zatrzymując się na moment.
- Przepraszam....... wychodzę. - szepnął mu, wetknął w dłonie wilgotny ręcznik i ledwo się o niego ocierając zostawił go przy drzwiach. Nissyen zagryzł ze złością wargę i odzyskując siły, ruszył za nim. Chwycił go mocno za ramię i niemal wrzucił do swojej sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Stanął, patrząc na niego wściekły.
Chłopiec przybladł i niepewnie poruszył wargami.
- Nissi... - wyszeptał bezradnie, cichutkim, błagalnym szeptem. Spojrzał na niego swoimi wielkimi, przestraszonymi teraz oczami. Podszedł do niego nieśmiało, lękliwie dotykając dłonią jego ramienia i przesuwając ją na jego pierś, a potem brzuch. - Nie bądź zły.... nie złość się już na mnie..... Ja tylko...... ja tak bardzo.... - przymknął oczy, oddychając szybko, urywanie i z trudem powstrzymując drżenie warg osunął się na kolana. - Pragnę cię..... - szepnął, przesuwając dłonią po jego udzie, drugą uniósł, manipulując gorączkowo przy zapięciu jego spodni. Mężczyzna z trudem chwytał oddech, patrząc na niego z niedowierzaniem. Pieszczotliwy dotyk dłoni pozbawił go sił, przygryzł wargę, zamykając oczy i zgiął się z bólu, upadając na podłogę, po nadspodziewanie silnym ciosie w bardzo newralgiczne miejsce.
- Żałosne. - roześmiał się chłopak i z tym śmiechem uciekł z pokoju.



Dotknął policzka, z rezygnacją znajdując na nim kolejną łzę.
Nie spodziewał się tego..... wszystkiego, ale..... jednak jeszcze nie tego. Mimo tego jak bardzo on go zranił, nie spodziewał się, że mógłby posunąć się do czegoś tak okrutnego.
Te wszystkie noce spędził po prostu w lesie, w górach. Ale dzisiaj już nie zamierzał tam wrócić. Nie umiał. On..... znalazł go wczoraj i.....
Odwrócił się, wpadając zaskoczony prosto w jego ramiona.
- Nis.... - szepnął tylko i jęknął pod wpływem nagłego pocałunku. Mimo wszystko, gdy przez te wszystkie dni wymykał mu się, uciekał, mimo wszystko.... tęsknił za nim, tęsknił do tego dotyku, do tego, żeby znowu móc utonąć w jego ramionach.
Ale nie, nie mógł, nie chciał, nie tak...... Wyrwał mu się, patrząc na niego z wściekłością, nie zamierzał znów być tylko rzeczą, ładną zabaweczką w której można rozładowywać swoje pożądanie, a już na pewno nie dla niego.
- Odejdź. - syknął. - Powiedziałem ci, że nigdy więcej nie dam ci się tknąć....
- Czyżby? - uśmiechnął się zjadliwie, chwytając go za ramię i przyciągając do siebie. Znów poczuł to osłabiające pragnienie jego dotyku, ale nie przestał się wyrywać, szamotali się dobrą chwilę, aż w końcu upadł na ziemię po podcięciu nóg, pociągając go za sobą.
Przestraszył się wtedy, to za bardzo przypominało..... za bardzo przypominało..... I to było to....
- Puść mnie..... - wyszeptał. - Puść mnie, proszę....
Ale on go nie słuchał i zgwałcił tam wśród opadłych liści i traw, nie zwracając uwagi na łzy i błagania. Tak po prostu, jak zwykły opętany pożądaniem mężczyzna, jak jeden z tych..... Nie było w nim nic.... z niego. To przerażało jeszcze bardziej, ale..... ale przynosiło też coś w rodzaju... ulgi... Tylko to, że nie przypominał wtedy siebie, pozwoliło mu teraz siedzieć tu, nie zwariować, nie zabić się, nie uciec bez względu na to, co miałoby go za to spotkać. Tylko dlatego, kiedy ból minął, zdołał wstać i wrócić. Tutaj.... Wiedząc, że zaraz go może spotkać..... Nie widział go jednak przez cały dzień i nie miał pojęcia, dokąd on mógł pójść wtedy, kiedy wstał, zostawiając go tam bez słowa.
Jednak mimo tej ulgi, mimo tego, że zdołał wrócić, to ta jego odmienność paraliżowała go teraz, napełniała rozpaczą i strachem. Bo co się stało? Dlaczego? Czym ta druga noc różniła się od pierwszej, że wszystko tak się zmieniło?
Wieczorem usiadł na ich łóżku pierwszy raz od czasu tej ostatniej, cudownej nocy, po której wszystko runęło. Nie wiedział po co..... Nie zamierzał się poddać, ulec mu, co to to nie.... Więc po co tu przyszedł? Czekając.... tak, chyba czekając na niego.... Żeby znów spróbować walki? W takiej walce nie miał szans, wczoraj poczuł to aż za dobrze. Jeśli on znów zechce.... nie będzie umiał po prostu ulec, do tego się nie zmusi.... więc znów skończy się to tak samo. Bez sensu.... ale postępowanie pozbawione sensu było chyba jego specjalnością.
Podniósł wzrok, dostrzegając go w drzwiach. Wstał machinalnie, nie mogąc oderwać od niego spojrzenia i zrobił kilka kroków w jego stronę. Poruszył wargami, nie umiejąc jednak nic powiedzieć i schylił głowę, kryjąc narastające drżenie warg.
Teraz on podszedł do niego i ujmując lekko za brodę, podniósł jego twarz, przyglądając się jej beznamiętnie.
- Przyszedłeś.... - uśmiechnął się chłodno, przesuwając kciukiem po jego policzku.
- Nie dotykaj mnie. - szarpnął się w tył, patrząc na niego z wściekłością. - Jak..... jak ty mogłeś mi to zrobić? Ty przecież.... a potem tak po prostu mnie zostawiłeś...... Jak mogłeś być taki podły? Co z tobą?
- Nie zamierzam słuchać twoich krzyków. - przymknął oczy, ledwo dostrzegalnie krzywiąc kącik ust w wyrazie niechęci i odrazy.
- Łajdak..... - szepnął Avae, zaciskając dłonie w pięści. Pochylił głowę tłumiąc dławiącą go złość, łza spłynęła mu po policzku. Z piersi wyrwał mu się krótki, urwany szloch i zamachnął się, próbując go uderzyć, ale mężczyzna chwycił boleśnie jego nadgarstek, jednocześnie drugą dłonią wymierzając mu policzek z taką siłą, że chłopak upadł na łóżko. Szybkim ruchem, szarpnął go trochę w górę, rzucając wyżej i przycisnął go sobą, zabierając możliwość ucieczki.
- Puszczaj.... - z trudem wykrztusił Avae, bezskutecznie próbując się mu wyrwać. Dłonie mężczyzny boleśnie chwyciły go w nadgarstkach; wciskając je w poduszkę, unieruchomił je nad jego głową, a kolanem brutalnie rozszerzył mu uda. Jedną dłonią wrócił do jego szyi, rozluźniając zapięcie koszuli i ze złośliwym uśmiechem przyglądając się jego twarzy i oczom, w których teraz zalśniły łzy bezsilnej wściekłości.
Pochylił się, muskając ustami brzeg jego twarzy i przygryzł odrobinę jego ucho.
- Dobranoc, kochanie.... - wyszeptał cicho i ocierając się o niego lekko, zsunął się z jego ciała, kładąc się obok i spokojnie przymykając oczy.
Avae przez chwilę nie był jeszcze nawet w stanie zrozumieć, co właściwie zaszło. Serce wciąż tłukło mu się jak oszalałe, a oddech nie chciał uspokoić. Nie umiejąc pohamować rozpaczliwego drżenia warg, spojrzał niepewnie w bok, na jego zupełnie spokojną twarz i ciało poruszane tylko równym, sennym oddechem.
Nie był w stanie nawet się poruszyć, dopiero w długą, długą chwilę potem powoli cofnął ręce, kładąc je wzdłuż ciała. Wziął głęboki wdech i oddech odrobinę się wyrównał, choć serce wciąż biło za szybko.
Nie mógł zasnąć, leżał tak, nieruchomo, z lękiem, przez całą noc. Co się dzieje? No co?
Z powrotnymi promieniami świtu, przymknął oczy, bojąc się, bardziej niż czegokolwiek bojąc się jego przebudzenia. Bał się, a przecież nie miał sił uciec. Całe jego ciało spięło się, gdy w końcu wyczuł lekki ruch obok siebie. Nie miał odwagi podnieść powiek, choć czuł już na sobie jego spojrzenie. On patrzył na niego, po prostu patrzył, nic nie mówiąc.... Czuł to....
Przełknął w końcu ślinę i otworzył oczy, nie spoglądając jednak w jego stronę, bez wyrazu wpatrując się w sufit.
- Czemu nic wczoraj nie zrobiłeś? - wyszeptał. Zmartwiał, czując lekki dotyk jego dłoni na swoim policzku.
- Bo nie miałeś ochoty. - odpowiedział z wyczuwalnym uśmiechem.
- Przedwczoraj też nie miałem.
- Ale ja miałem zły humor.
- Ty naprawdę jesteś pomylony....
- Tak..... pomylony..... - uśmiechnął się krzywo i pochylił nad nim. - Ale to ty masz problem, skarbie..... Nie ja.
- Nie sądzę..... - zmarszczył brwi.
- Chyba jednak tak...... Chciałeś mnie doprowadzić do szaleństwa i proszę - udało ci się. Opętałeś mnie, rozpaliłeś we mnie pożądanie, ale.... jest jeszcze kwestia..... ciebie.
- Mnie?
- Tak..... Tego że..... tobie wcale tego nie trzeba. We mnie płomień musiałeś rozpalać, a w sobie.... nie musisz. Ani ty, ani ja.... Pragniesz mnie o wiele bardziej niż ja ciebie i nie ma sensu się okłamywać..... To ty to zacząłeś. Nie tknąłbym cię, gdybyś to nie ty o tym marzył....
- Zamknij się. - warknął z wściekłością i usiadł na brzegu łóżka, ale nie wstał jeszcze. Drgnął, kiedy usłyszał cichy głos tuż obok swego ucha.
- Dokąd chcesz uciec?... Już sam dźwięk mojego głosu rozpala cię tak, że nie jesteś w stanie tego zwalczyć... Czuję, jak płoniesz... Teraz... wystarczy lekki dotyk.... - ledwo odczuwalnie przesunął palcem po jego policzku - Twoje ciało przeszywa dreszcz, przymykasz oczy, twój oddech przyspiesza.... Jeden, delikatny pocałunek.... o tu.... - musnął wargami jego szyję - ...i nie umiesz powstrzymać jęku..... Irytujące, prawda?... Ale już nie tak bardzo... Coraz mniej... Twoje pragnienie jest już tak silne, że zapominasz o irytacji.... Teraz chcesz się już tylko kochać... zaraz, natychmiast... Choćbyś nie wiem, jak bardzo nie chciał się do tego przyznać, marzysz już tylko o tym.... Drżysz... tłumisz w sobie pożądanie.... wciąż próbujesz uciec.... Jedno twoje słowo..... jedno słowo i to czego pragniesz się spełni..... - powoli zsunął koszulę z jego ramion, całując je lekko - To tak niewiele.... jeden ruch warg, jeden szept.... Inaczej nic nie zrobię, Avae.... Zostawię cię tak.... Przecież tego nie chcesz.... za nic.... potrzebujesz mnie teraz.... czujesz to.... ten płomień.... dręczy cię.... - przesunął usta na jego kark i wolno osuwał się w dół z pocałunkami. Przerwał nagle i znów szepnął mu do ucha. - Skoro nie chcesz..... to właściwie powinienem już pójść.......
Odsunął się i wstał
- Nie... - jęknął cicho Avae. Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na niego. Chłopak podniósł rozpłomienioną twarz. - Chodź.... - szepnął, chwytając jego dłoń i przyciągając go do siebie.


Leżał bez ruchu, bawiąc się machinalnie kasztanowymi kosmykami, które przyjemnie prześlizgiwały się przez palce. I jednak nie umiał.... Nie złościło go to jednak, jak złościłaby aż do łez wściekłości i upokorzenia każda inna przegrana. Może zresztą od początku właśnie tego chciał.... Przegrać z nim.
Spojrzał w dół, bez uśmiechu, ale i bez gniewu, na kasztanowłosą głowę opartą o jego pierś. Dziwne uczucie..... Tak, chciał, żeby tak się to skończyło, a jednak nie mógł powiedzieć, żeby czuł zadowolenie. Za bardzo.... za bardzo niejasne było to, co działo się przez te dni.... on....
To nie było podobne do niego i teraz to tak naprawdę nie był on. Dlatego nie czuł nawet najmniejszej satysfakcji, nawet śladu radości. Tamtego dnia, po tamtej nocy, największej rozkoszy jakiej zaznał w życiu, nie znalazł go już, coś się stało i choć nikt inny tego nie zauważył, to po prostu nie był on. Ani Nissyen, ani Nissi. Dostał więc tylko ciało i mechaniczne zaspokojenie, ale nie jego. A to jego pragnął. Jego chciał. Nie wymagał od niego miłości, to nie o to szło. Sam go przecież nie kochał, to czego chciał i co sam dawał, to było tylko jakieś ciepło, poczucie bezpieczeństwa, czułość, i potem, ostatnio...... to pragnienie, ta tęsknota do fizycznej rozkoszy. Ale to nic nie zmieniało, on.... taki.... nie mógł mu tego dać. Co się stało? Co to było? W ciągu tych dni tyle razy widział się z Avestą, z Zee, z innymi..... Nikt nic nie zauważył, więc to nie mogła być choroba. Gdyby to było to, to już choćby Zee od razu by się zorientował.
Ujął drugą ręką jego dłoń, splatając ich palce i unosząc ją, by też oprzeć o swą pierś, tuż obok jego twarzy. On miał taką dziwną twarz, młodzieńczą, piękną, o regularnych rysach, a jednocześnie z jakimś rysem, który nakazywał respekt, zmuszał do irracjonalnego lęku, uległości, ślepego szacunku... Sam właściwie tak tego nie odczuwał aż dotąd, ale wiedział, że odczuwali to niemal wszyscy. Tylko teraz, ostatnio, poczuł to sam.... Był bezradny wobec niego, ulegając tej sile, nie umiał być tak beztroski, radosny i bliski, mógł jeszcze próbować z nim walczyć, ale już choćby na takie swobodne kpiny i czułość jak przedtem nie umiał się zdobyć. Dlaczego wszystko się zmieniło? To nie dlatego, że zaczął go pragnąć ani nie dlatego, że w czasie tamtych nocy pragnienia się spełniły, na pewno nie. To już teraz wiedział. Więc dlaczego? Co takiego mogło się stać?
Nie umiał oderwać wzroku od tej twarzy. To była taka twarz, dla której można by i zabić, przyciągająca, piękna, w dodatku z tymi hipnotycznymi oczami o zaskakującym kolorze, zaskakującym nawet teraz, choć w Argento tyle miał go wokół. Można oszaleć dla takiej twarzy, uwielbiać ją, nawet czcić. Dziwne.... od początku widział tę jego urodę, a nie obezwładniała go przedtem aż tak. Pogrążył się niezauważalnie nawet dla samego siebie.... Ciekawe, czy on zdaje sobie sprawę z tej swojej władczej, wyniosłej piękności. I czym dla niego jest..... Z uśmiechem przypomniał sobie siebie, swoje zaskoczenie, gdy zrozumiał, że jest "ładny", a nawet mało powiedzieć "ładny". Popatrzył na niego.... Może on umiałby to zrozumieć. Uwierzyć mu w to, w tę dziwną przeszłość, w to wszystko, co powoli czyniło go takim, jakim był, jeszcze nawet przedtem, zanim poznał Karina...
- Wiesz..... jak byłem mały, to myślałem, że jestem potworem.
Uśmiechnął się, widząc jego zdziwione spojrzenie.
- Naprawdę.... takim okropnie brzydkim straszydłem.... Bo nie rozumiałem czemu ona mnie unika. Ta piękna, moja matka. Nie rozumiałem, czemu kazała pilnować, żebym nigdy nie wychodził z pokoju. Teraz wiem, że po prostu urodziłem się za późno, wtedy, kiedy już nic nie mogła zyskać. Ale wtedy.... A potem.... potem jak już mnie nie pilnowali.... To tylko nie pozwalała się zbliżyć, zwłaszcza jeśli była w towarzystwie. Irytowała się, denerwowała, odpędzała mnie.... A oni, poddani.... bali się.... może kary, nie wiem..... ja wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to "poddani".... Odwracali wzrok, odchodzili, kiedy tylko zjawiałem się w pobliżu.... Więc byłem pewien, że jestem jakąś obrzydliwą bestią. - roześmiał się i zagryzł nagle wargę, patrząc w bok. - Uwierzyłbyś w to?
- W to że się uważałeś za brzydkiego... czy w to, że byłeś potworem? - uśmiechnął się dziwnie.
- Co? - szepnął.
Nissyen wstał, podchodząc do okna. Wystawił na zewnątrz rękę, zrywając z drzewa liść i przyjrzał mu się pod światło.
- Tak się właśnie zastanawiam.... czy ty byłeś potworem..... Czy nim jesteś. - obejrzał się na niego i niedbale odrzucił liść. Odwrócił się zupełnie, podchodząc powoli do łóżka. - Co ja mogę sobie myśleć? Patrzę na ciebie.... to ty.... takie idealnie piękne, zniewalające stworzenie..... i posmak demona, mroczny cień wokół ciebie, to co tak wszystkich przeraża..... - położył się na boku, przyglądając mu z chłodną uwagą. - To, jaki jesteś.... Posłuchaj.... ja nie wierzę w to, że naprawdę zrobiłeś to wszystko, za co zostałeś skazany. To nierealne. Ale.... tak naprawdę to nie ma znaczenia, ile popełnia się zbrodni. Jeśli choć z powodu jednego złego czynu odczuwa się rozkosz.... a choćby i tylko satysfakcję...... to jest się złem. Po prostu złem. Przejawem tego, co najgorsze we wszystkich ludziach i co dlatego czasem może urodzić się z ciała kobiety.
- I tak o mnie myślisz? - szepnął. Mężczyzna przymknął oczy, uśmiechając się krzywo.
- To jest wokół ciebie..... w tobie..... Co mam myśleć?
- Naprawdę? - spytał ledwo słyszalnym, lekko drżącym głosem. Nissyen podniósł powieki, patrząc na twarz chłopaka, uległą w znękanym, dziecinnym smutku. - Naprawdę jestem aż takim potworem? Taką kwintesencją zła?
Zacisnął powieki, w milczeniu znosząc przebrzmiewanie cichego głosu. Spojrzał na niego znów, miał przymknięte oczy i ten sam zrezygnowany, przygasły rys w twarzy, który pamiętał z tamtej chwili, gdy....
- Nie.... Nie jesteś. - wyszeptał, delikatnie przesuwając wierzchem dłoni po tym gładkim policzku. Tamte oczy znów tak na niego spojrzały, jeszcze zmęczone, pytające teraz i już niemal wierzące w swoją słabą nadzieję.
Uśmiechnął się nikło, wyciągając ramię i ostrożnie przytulając do siebie drobniejsze ciało.
- Ja... też kiedyś byłem zupełnie sam. - szepnął mu do ucha, pieszczotliwie wsuwając palce w czarne włosy i przytulając do siebie jego głowę. - Rozumiem.
Drobne dłonie zacisnęły się na jego koszuli i rozluźniły po chwili, wraz z całym, wtulonym teraz mocno w niego ciałem.
- Nissi... - odezwał się cichutko. - Mogę sobie... popłakać?
Uśmiechnął się, całując go we włosy.
- Tak. - wyszeptał po prostu.



Siedział skulony na łóżku, co jakiś czas spoglądając niepewnie w jego stronę. Stał tam, przy oknie, patrząc gdzieś, nie odzywając się już od kilku godzin. Przedtem zdawało mu się, że wszystko minęło. Że on znów jest taki jak przedtem. Ale później znów zaczął być szorstki, niechętny, potem stanął tam i trwał bez ruchu już od tak dawna....
Może to dziwne, ale nie czuł do niego żalu. Rano..... mimo tego wszystkiego, co stało cię wcześniej, to przecież on, właśnie on wypowiedział te słowa, za którymi zawsze podświadomie tęsknił.... Wtedy to znów był on, Nissi, ten, kto tak niespodziewanie ukoił mu świat. I teraz już o nic nie miał żalu.... Nawet o to, co tamtej nocy zdarzyło się w lesie. A kiedyś, dawno, w tamtym życiu.... to samo wpędziło go w piekło i rozpacz, choć właściwie do niczego nie doszło. Tylko że wtedy to nie był.... on...
Ale jednak wtedy, płacząc i walcząc z nim wśród ślepych liści i traw, które tak wolno, bardzo wolno wyjmował później z włosów.... Wtedy bał się tak samo jak przed czterema laty, tak samo, panicznie, rozpaczliwie, aż do bólu...
- Przedwczoraj w nocy.... - usłyszał nagle i drgnął, spoglądając na niego, ale on nie odzywał się więcej.
- Nieważne. - wzruszył ramionami, zaciskając wargi.
- Nieważne?
- Stało się..... Trudno.
- Wtedy wyglądałeś na bardziej przejętego. - powiedział dziwnie chłodno.
- Tak.... prawda...... - odezwał się z trudem. - Nie wiem, czemu ci to wybaczyłem... - przymknął oczy.
- Co tu wybaczać, wziąłem sobie swoją własność, prawda? - lekko drwiącym tonem odezwał się mężczyzna.
Avae pochylił lekko głowę, bawiąc się brzegiem narzuty.
- Ktoś... już kiedyś próbował mnie.......... - urwał, przełykając ślinę. - Bardzo się tego boję. - szepnął. Nissyen przygarbił lekko plecy, opierając głowę o ramę okna.
- Nie zrobię tego więcej... - powiedział po chwili. - Nie musisz się bać.
- Wiem. - powiedział cicho, podnosząc na niego wzrok.
- Naprawdę? - parsknął, lekko pstrykając palcami w szybę.
- Tak.
- Chyba ty jeden. - skrzywił się szyderczo.
- Pewnie tak.... - uśmiechnął się nikło, przypatrując się swoim dłoniom. Nissyen spojrzał na niego przez ramię i westchnął cicho, odwracając się z powrotem do okna.
- Przepraszam. - szepnął. - To moja wina....
Avae spojrzał na niego zaskoczony i wstał, podchodząc do niego.
- Daj spokój.... - przytulił głowę do jego ramienia. - Po to właśnie cię prowokowałem.... żebyś stracił nad sobą kontrolę.... Nie sądziłem tylko, że stracisz ją aż do tego stopnia.... - uśmiechnął się blado.
- To moja wina, że mnie prowokowałeś.
- Nissi...
- Nie miałem zamiaru zrobić ci krzywdy..... - wyszeptał. - Przysięgam, że nie myślałem o tym wtedy..... Jak bym mógł, ty przecież.... - odsunął się od niego, odwracając do środka pokoju. Odetchnął głęboko, podchodząc do łóżka i siadając na nim. - Nie wiem, co sobie myślałem przez te wszystkie dni.... Co mnie opętało.... Wcale nie chciałem tak zrobić..... nie o tym myślałem.... Zdawało mi się..... że po prostu robię to, czego obaj zaczęliśmy chcieć.... i wcale nie miałem w planach zaraz potem.... Naprawdę nie..... Nie wiem dlaczego to zrobiłem. Nie rozumiem.... nie rozumiem, co właściwie czułem przez wszystkie te dni...
Avae uśmiechnął się i podszedł, opierając dłonie na jego ramionach.
- Hej.... - pochylił się, ocierając o jego policzek. - Nie martw się tym tak. Było, minęło. Zdarzały mi się w życiu cięższe przejścia, tyle tylko, że nikt mnie później nie przepraszał. W sumie to nawet fajnie, że ktoś w końcu wziął na siebie rolę tego niedobrego. Mnie już trochę męczyła... - westchnął, obejmując go za szyję i uwiesił się na niej, przewracając się na łóżko i ciągnąc go za sobą.
- Ty jesteś.... - urwał, uśmiechając się niepewnie. - Avae, ja.... Myślałem, że po prostu będzie nam jeszcze lepiej niż przedtem, a potraktowałem cię jak.... Przepraszam... - pochylił się nad jego twarzą, głaszcząc z czułością po policzku. - Gdybyś wiedział, jak bardzo teraz boli, kiedy przypomnę sobie te twoje śliczne oczy wtedy..... takie zranione...... Moje biedactwo...... - szepnął bezradnie, kryjąc twarz w jego włosach. - A potem jeszcze i to.... Jak ja mogłem ci to zrobić? Tobie..... Ja przecież dobrze wiem, że ty.... Nie wiem, co się dzieje, przecież ja ci nie chcę robić krzywdy... Myślałem..... że po prostu będziesz szczęśliwszy, jeśli przestaniesz tak to w sobie dusić, dlatego wtedy.... Nie wiem dlaczego później....
- Przestań się już jąkać. - mruknął cicho, przytulając go do siebie. - Ja się nie gniewam. - ujął jego twarz w dłonie, unosząc ją odrobinę. - Wspaniałomyślnie ci wybaczam. - oświadczył z komicznie łaskawą miną.
Nissyen uśmiechnął się, całując go delikatnie.
- Kiedy rano..... - szepnął mu do ucha. - Spojrzałeś tak na mnie..... wiesz kiedy.... Ja nagle.... To nagle..... Sam nie wiem.... "przeszło". Te głupoty, które mówiłem potem to tylko.... ze wstydu..... i z bólu. Myślałem, że mam dość siły, żeby nigdy cię nie skrzywdzić. Chciałem, żebyś był szczęśliwy.... Chyba od chwili, kiedy cię zobaczyłem, choć wtedy sądziłem, że to niemożliwe. Potem wziąłem cię tutaj, bo bałem się, że gdzie indziej będą cię nienawidzić..... A poza tym chciałem, żebyś przy mnie był. Właśnie ty.... Nie wiem, skąd to się we mnie wzięło, co takiego w tobie jest.... Nie chciałem wracać tutaj sam. Ale może cię skrzywdziłem.... Może to oni mają rację. Jestem za słaby, żeby panować nad czymkolwiek, tyle tego wszystkiego we mnie tkwi... Może ja rzeczywiście źle robię....
- Nissi... Chciałbym zabrzmieć groźnie, ale to mi nie wychodzi, kiedy mnie przytulasz, więc tylko jedno ci powiem. Jakiś czas temu z własnej woli coś ci powiedziałem..... I powiedziałem, że to się nie zmieni. I wiesz.... lepiej bądź tego świadomy: mam zwyczaj dotrzymywania obietnic.




Miał go dla siebie. Mógł droczyć się z nim jak do tej pory, przekomarzać, bezkarnie wywoływać rumieńce na jego zirytowanej buzi i teraz jeszcze całować go i pieścić w każdy sposób, jaki zapragnął. Nikt wcześniej nie był w stanie dać mu aż takiej rozkoszy jak to dzikie, zmienne stworzenie. Jak to możliwe, żeby ktoś umiał być i niewinnie, nieśmiało delikatny i czuły, i nieokiełznany jak ogień, namiętny aż do rozwiązłości, i to nie tylko zmieniając się podczas kolejnych nocy, lecz czasem mieniąc się tak migotliwie i tej samej, a czasem i w tej samej chwili. Jak ten chłopiec mógł być taki, jak mógł kochać się z nim całą noc do nieprzytomności, żeby następną spędzić rozbrajająco niewinnie w niego wtulony, śpiąc tylko jak nieświadome dziecko. I jak sprawiał, że czegokolwiek chciał, to samo pragnienie wywoływał u niego... Nie zdarzyło się jeszcze, by poczuł zawód, kiedy on miał ochotę tylko się przytulać lub kładł głowę na jego kolanach i czując najlżejszy dotyk we włosach, przymykał oczy i mruczał cicho jak mały, zadowolony kotek.
Nawet nie był w stanie powiedzieć, co właściwie bardziej lubił, co częściej chciałby od niego dostawać, to słodkie, przymilne i rozczulające dziecko stęsknione do odrobiny ciepła, czy tego dzikiego chłopaka, który się z nim wykłócał, drażnił swoim pociągającym, kusicielskim zachowaniem, kpił z niego, a potem spędzał z nim szalone noce. I nie tylko noce...
Nie miał na dziś żadnych zajęć, mógł tak po prostu, zwyczajnie z nim pobyć, do nikąd się nie śpiesząc. Avae był zmęczony i nieco obrażony za to, "co wczoraj z nim wyprawiał", ale ostatecznie zdecydował się mu darować. W zasadzie to przez ostatnie dni chłopak miał więcej pracy od niego; tylko siłą odciągał go od zajmowania się wszystkim osobiście. Wchodzili w trudny sezon i Avae wydawało się, że jeśli osobiście wszystkiego przynajmniej w części nie zrobi, to nikomu nic nie wyjdzie. I nie miało znaczenia to, że on zajmuje się tym od kilku miesięcy, a ludzie z Argento znali się na tym od lat. Zresztą jakimś dziwnym trafem stało się tak, że oni również dali się opętać temu wrażeniu. W Avae po prostu było coś takiego, że większość ludzi czuła się obowiązana mu podporządkowywać, niemal każdy niezależnie od wieku i doświadczenia był skłonny uznać, że Avae lepiej wie, co robić. I prawdę mówiąc..... wiedział. Nauczył się wszystkiego w tempie więcej niż błyskawicznym, właściwie to radził sobie doskonale już od pierwszego dnia. A teraz..... Więc ostatecznie nic dziwnego, że prawie nic już tu nie działało tak sprawnie bez jego udziału. Wszyscy go słuchali, niezależnie od tego jak się do niego odnosili - a przecież większość Argentończyków widziała w nim po prostu kiepsko wykształconego chłopca z barbarzyńskiej prowincji, a pozostali niewolnicy znienawidzonego wroga. I mimo to nikt mu się nie sprzeciwiał, właściwie nikomu nie przyszłoby to do głowy, może z wyjątkiem kilku z kangańskich żołnierzy, którzy zaczęli sprawiać pewne kłopoty, skutecznie jednak ujarzmione pojawieniem się Amary. Jedynej zresztą osoby, której obecności Avae nie mógł ścierpieć, nawet względem najgłupszych i najprymitywniejszych żołnierzy miał cieplejsze uczucia. Wciąż od czasu do czasu robił mu wstręty za ten "straszak", zresztą całkiem uzasadnione, bo posiadanie przez niego Amary nie było tak do końca legalne..... No dobrze - było nielegalne. "Handlowania" niewolnikami nie zabroniono wprawdzie, niemniej było ono moralnie podejrzane - a już kompletnym zlekceważeniem zasad było to, że posiadał teraz niewolnika pochodzącego z jego własnej prowincji, czego surowo zakazano. W tym zakazie chodziło wprawdzie o to, aby uniknąć zemsty i samosądów, do czego tu nie mogło raczej dojść, ale było nie było - prawo łamał. Kiedy Wajir zwrócił się do niego z tą propozycją, nie zastanowił się dobrze nad wszystkimi konsekwencjami, po prostu pomyślał, że nasuwa mu się rozwiązanie problemu, jaki zaczęła stwarzać część niewolników.
Zaczynał się więc zastanawiać, czy nie ulec Avae i nie przekazać jednak komuś Amary, istniała przecież szansa, że chłopak istotnie sam będzie w stanie sobie poradzić, jak go o tym setki razy zapewniał. Chwilowo jednak nie mógł się na to zdecydować właśnie z powodu obaw o niego...
Spojrzał z westchnieniem na chłopaka, który leżał wraz z nim na łóżku. Czytał swoją książkę i z głową ufnie opartą o jego pierś pozwalał mu się bawić swoimi miękkimi, czarnymi kosmykami. To jak on się zachowywał, przyprawiało go o dreszcz. Nie okazywał lęku, chyba nawet go nie czuł. Nawet najbliżsi mu ludzie nigdy się tak przy nim nie zachowywali, nawet żaden z przelotnych kochanków, jakich zdarzyło mu się mieć. Nikt z nich nie umiałby tak po prostu.... nie zwracać na niego uwagi. Oddychać zupełnie spokojnie, jakby nie pamiętając, że to on jest tuż obok. Nikt z nich nie umiałby przy nim zasnąć, leżeć z zamkniętymi oczami lub nawet nie patrząc na niego, nikt nie pozwoliłby sobie nawet na moment nieuwagi. Zresztą słusznie. Zbyt dobrze pamiętał jak czasem.... jak czasem przychodziło to zupełnie nagle, z całą mocą, bez powodu, bez uprzedzenia.
Przecież on o tym wiedział..... wiedział o tym.
Nie pozwoliłby sobie na to, żeby mu nie powiedzieć.
A jednak on zachowywał się tak, jakby o tym nie pamiętał.
Nie mógł oderwać od niego wzroku, głaszcząc delikatnie ładnie błyszczące włosy. Lubił ich dotykać, nie pamiętał nikogo z podobnie miłymi. I nikogo kto tak lubiłby ich głaskanie, zazwyczaj każdego to denerwowało.
Uśmiechnął się, wsuwając w nie palce obu dłoni, tak łatwo.... Zagryzł wargę i przesunął pieszczotliwie dłońmi przez jego skronie wzdłuż kości policzka i niemal na szyję, jednocześnie prześlizgując kciuki za uszami odrobinę w tył głowy. Przymknął oczy, czując przebłysk strachu; wyczuł jego równe, wyciszone tętno, spojrzał na dłonie spokojnie trzymające książkę i na łagodnie przewracaną teraz kartkę. Przełknął ślinę, próbując powstrzymać drżenie własnych dłoni.
- Nie powinieneś tego robić.... - szepnął.
- Czego? - mruknął cicho, nie odrywając wzroku od pisma.
- Ufać mi....
- Dlaczego?
- Nie wiesz? - uśmiechnął się drwiąco. - Jestem wariatem.... Czasem... mi odbija... A teraz jeden mój ruch wystarczy, żeby skręcić ci kark. - skończył zimno.
- No to co? - roześmiał się. - Równie dobrze mógłbyś mi poderżnąć gardło, kiedy śpię. Nie mam wyboru. Muszę czasem spać. Więc się nie boję.... - odłożył na bok książkę, obracając się do niego i obejmując w pasie. - Przestań już... Nie musisz się tak ciągle wszystkim martwić. - pocałował go z głośnym cmoknięciem i uśmiechnął się promiennie.
- Nie? - wsunął palce w jego włosy, bawiąc się nimi machinalnie.
- Same z tobą kłopoty.... - uśmiechnął się, głaszcząc go lekko po policzku. - Czy ty nie umiesz po prostu.... żyć?
- Żyć?
- Nie bać się, nie wyobrażać najgorszego, cieszyć się, kiedy jest miło...
- Nauczyłem się..... kiedyś. Ale teraz już.... nie zawsze to umiem.
- Jak to?
- Nie mogę się nie martwić, skoro ty nigdy tego nie robisz.... To twoje zaufanie mnie przeraża.
- Niemądry jesteś. - skrzywił się i zsunął z niego, kładąc obok i przeciągając się. - Ja uważam, że akurat z tego powinieneś się cieszyć..... głupku.
- Avae, przestań mnie przezywać. - mruknął.
- Nie przezywam cię, tylko nazywam rzeczy po imieniu. - zachichotał, muskając ustami jego policzek. Odsunął się trochę, przyglądając jego twarzy. - Wiesz.... ja kiedyś też nie umiałem się nie martwić..... Zawsze wydawało mi się, że wszystko po prostu musi potoczyć się jak najgorzej. Ale.... to już minęło.... nie ma tego.... o nic się nie boję..... I nie chcę się bać. Nie zmuszaj mnie do tego. Lepiej.... lepiej sam naucz się nie martwić.
- Jak? - szepnął.
- Jeśli coś złego ma się stać.... raczej nie bardzo możemy temu zapobiec..... w tym przypadku... I tak nie można tego przewidzieć, więc po co się tymi przewidywaniami zadręczać? Zresztą..... wszystko będzie dobrze.
Nissyen uśmiechnął się trochę kpiąco, zerkając z ukosa na tę jak zwykle bezpośrednią i pewną siebie twarz chłopaka.
- Jesteś niemożliwie zuchwałym arogantem wobec życia i świata.... - wyszeptał.
- Muszę być.... Inaczej wszystko byłoby bez sensu. Wiesz.... kiedy to do mnie dotarło?
- Kiedy?
- Na Pivan. Wcześniej tego nie umiałem, choć próbowałem się uczyć. Ale teraz..... teraz chyba nie umiałbym inaczej żyć.... Szczerze mówiąc, to mam nadzieję, że to się raczej nie zmieni.
- Ja też....
- Hej, dopiero co nazwałeś mnie za to arogantem! - roześmiał się.
- Dobrze móc być arogantem....
- A ty nie możesz?
- Czasem się staram.... Ale mnie się to nie uda. Nie zrozumiesz.... Nic o mnie nie wiesz.
- To ty nie chcesz mi mówić.
- Aż tak cię to interesuje? - odwrócił wzrok z trochę zaciętym wyrazem twarzy.
- A dlaczego nie miałoby interesować?
- Bo to nie twoja sprawa.
- Wolałbym coś jednak wiedzieć. - powiedział spokojnie. - I to od ciebie.... a nie dowiadywać się od innych i to tak jakoś "na uboczu".
Spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi, wpatrując się w jego oczy.
- Wiesz, że moja matka też była wariatką? - uśmiechnął się krzywo.
- Wiem. - szepnął, przymykając powieki.
- Jaen ci powiedział?
- Tak.
- Któż by inny.... - sarknął z wyraźną irytacją. - Powiedział ci coś jeszcze?
- Trochę... - spojrzał na niego z westchnieniem.
- A o nim?
- O nim?
- O Valdezie.
- Eau Claire? - zamrugał oczami chłopak.
- Tak.
- Nie.. W zasadzie nie...... To znaczy, wiem, że mieszkałeś tu kiedyś.... w pałacu. Ale to ty mi powiedziałeś. I że odszedłeś, a on to uznał.
- Jasne.... - uśmiechnął się zjadliwie. - Dobry, stary Valdez.... Cóż za łaskawość. Nie miał do mnie żadnego prawa, więc nie miał też prawa mnie tu zatrzymywać. - powiedział zimno. - Nie miał prawa..... zabierać mnie stamtąd.
- Ale.... - niepewnie odezwał się Avae. - Przecież wtedy byłeś małym dzieckiem, a ona.... ona nie mogła się przecież tobą zająć...
- Miałem sześć lat, kiedy mnie stamtąd zabrał. Jakoś przeżyłem do tamtego czasu. Umiała się ze mną obchodzić, kiedy byłem niemowlęciem, nawet karmić mnie umiała... To prawda, że kiedy zacząłem jako tako sam pełzać, bo jeszcze nawet nie chodzić, przestała się mną zajmować, ale..... To nie było już potrzebne, radziłem sobie sam, zresztą zawsze też ktoś przyniósł coś do jedzenia..... - uśmiechnął się z goryczą. - Od czasu moich narodzin zdarzało się to całkiem...... bezinteresownie. Wiesz, ja wszystko bardzo dobrze pamiętam..... To znaczy obrazy, dźwięki.... Nie wiem od kiedy, nie wiem jakim cudem..... Bo ja chyba wtedy nic z niczego nie rozumiałem, nawet mniej niż inne małe dzieci, ze mną..... było coś takiego..... Już wtedy chyba ta choroba, ale..... ale inna niż teraz.... Wtedy.... wtedy to było tak, że przez jakiś czas byłem całkiem "otępiały", wszystko robiłem machinalnie, bez zainteresowania, bez emocji, nie reagowałem na nic..... A potem zdarzały się całe dni, kiedy coś po prostu we mnie wstępowało..... miotałem się, wyłem jak zwierzę, może nawet gorzej.... takie monotonne głuche dźwięki... rzucałem się, gryzłem, drapałem, nie pozwalałem się tknąć.... I wiesz..... On tam czasem przychodził. Valdez. Do niej.... Nie wiem, po co ona mu była, mógł sobie brać każdego kto mu się nawinął. To prawda, że była ładna.... Miała takie włosy jak ja, sięgające samych stóp, wielkie brązowe oczy, była młoda..... Kiedy się urodziłem miała jakieś siedemnaście lat..... Jakieś, bo właściwie to nikt jej nie znał, nie wiedział skąd w ogóle się na tych bagnach wzięła.... Dlatego uznawano ją za nieprzynależną..... Zresztą nie wiem, może podniecało go tak właśnie to, że ona w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, co on z nią robi.... Pamiętam to dobrze, bo wcale mu nie przeszkadzało, że gdzieś tam się kręciłem albo siedziałem tuż obok. Wyprawiał z nią wszystko, co chciał, a ona..... ona w ogóle nie zwracała na niego uwagi. No owszem, reakcje ciała, szybszy oddech, posapywanie, czasem pojękiwanie.... Ale to wszystko jakoś poza jej uwagą, to robiło jej ciało, a ona w tym czasie wodziła wzrokiem za ptakami, obojętnie bawiła się jakimś sznurkiem korali, które ktoś jej dał..... Lubiła błyszczące rzeczy, o tak, bardzo je lubiła.... Więc ona zajmowała się swoimi sprawami, a on zajmował się nią. Rozbierał ją, gniótł piersi, wsuwał dłoń między jej nogi i...
- Przestań. - ostro powiedział Avae, patrząc na niego poważnie.
- Dlaczego? - uśmiechnął się nieprzyjemnie. - No dlaczego mam przestać? Chciałeś wiedzieć..... no to słuchaj. - syknął nagle. - Nie myśl sobie, że to go zadowalało. On chciał więcej. Chciał.... mnie. Nie myśl sobie, że sobie na zbyt wiele pozwalał, gdzieżby, przecież byłem małym dzieckiem, a kiedy pierwszy raz przyszło mu to do głowy, jeszcze nawet nie umiałem chodzić. Po prostu się.... bawił. Mną, moim ciałem. Dotykał, całował, zmuszał do dotykania siebie.... Chociaż nie, zmuszał to złe słowo. Do niczego nie potrzebował mnie zmuszać, bo zmuszanie warunkuje groźba jakiegoś sprzeciwu. A ja wtedy zawsze byłem właśnie taki otępiały i bezwolny, że mógł ze mną robić, co chciał. Pamiętam siebie, pamiętam to i.... i nie pamiętam, żebym cokolwiek wtedy czuł, żebym cokolwiek myślał.... No i jak? - spytał z szyderczym uśmieszkiem. - Masz jeszcze ochotę słuchać dalej? - roześmiał się i przygwoździł jego ramiona do ściany, wpatrując się w niego z chłodną drwiną w oczach. - Wiesz, jak się znalazłem w pałacu? Jak miałem sześć lat, któregoś dnia przyniósł jej korale.... Takie tanie korale, z kolorowych, błyszczących kamyczków.... Wzięła.... A on chwycił mnie za rękę i poprowadził ze sobą. Oglądnąłem się na nią, spojrzała za nami..... A później z powrotem na swoje korale, zaczęła się nimi bawić, tak jak zawsze... I już jej potem nigdy nie widziałem. Valdez kupił mnie sobie za najtańsze świecidełko, jakie można znaleźć. Niezły interes, co? - zniżył głos do nieprzyjemnego szeptu. - Chyba już nie chciało mu się czekać aż choć odrobinę podrosnę. Zgwałcił mnie jeszcze tej samej nocy. Zgwałcił, bo tym razem to ja tego nie chciałem. To chyba pierwsze moje uczucie jakie pamiętam. Nie chciałem, bo strasznie bolało. Taki zwierzęcy odruch. Nie jestem pewien, ale chyba nawet pierwszy raz zdarzyło mi się płakać. Nie wtedy. Później, jak już zasnął. Od tej pory byłem jedną z jego ulubionych zabawek.... Tą, której nie przeżyła jego żona. Wytrzymała wszystko inne, ale tego nie. Zabiła się. Z uwagi na całokształt sytuacji jestem w stanie ją zrozumieć. Przypuszczam, że to dlatego, Tero, prawy syn Valdeza i dziedzic tytułu bejlera aż tak bardzo nienawidził tatusia. I całego świata wokół przy okazji. Jak już podrósł, w Argento bali się go bardziej niż samego Valdeza. A ja..... ja miałem życie jak mały paniczyk. Własny pokój w pałacu, zabaweczki, książeczki, wszystkiego w bród i tym tylko mój los różnił od losu Tero, że on nie musiał płacić za utrzymanie w sypialni bejlera. Jemu się należało z tytułów prawnych. Valdez zazwyczaj był ze mnie zadowolony, więc jako jedyna z zabaweczek dość rzadko składałem wizyty u Amary. Ale kiedy przychodziło na mnie to drugie szaleństwo.... To małego dzikusa przykuwali łańcuchami w piwnicach, kneblowali i nie zajmowali się nim zbytnio, aż cały ten szał minął. Wtedy nawet przez trzy dni mogłem nie dostać jedzenia. Nie dlatego, że Valdez był taki zły, ale gdzieżby.... On po prostu nie pamiętał o moim istnieniu, kiedy nie byłem mu potrzebny w łóżku. A najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że on mógł być moim ojcem..... - zawiesił głos i spojrzał na niego spod przymrużonych powiek, zaczynając mówić coraz szybciej. - Moja matka spała z każdym, kto zechciał, ona nawet nie rozumiała co to jest i co się z nią dzieje. Tak, pamiętam.... Właściwie to to jej ułatwiało życie, bo za każdym razem, gdy jakiegoś mężczyznę w okolicy gniotło w spodniach, mógł wybrać się na bagna i zaliczyć ładną wariatkę, a większość z nich gasiła wyrzuty sumienia, przynosząc jej jedzenie. Moim ojcem może być każdy. Ale on też...... przychodził tam, pamiętam...... bardzo dobrze pamiętam. Brał ją na moich oczach i mnie dotykał na jej; ona zupełnie nie rozumiała tego, co on robił.... pamiętam te jej obojętne oczy... Oczywiście nie ma żadnego dowodu, że on choćby przychodził do niej wcześniej, wtedy, kiedy zaszła w ciążę, więc to wszystko tylko takie spekulacje.... Spójrz mi w oczy.
- C..co? - wyjąkał chłopak.
- Popatrz mi w oczy.... Nie widzisz nic dziwnego?
- Dzi.... wnego.... No może..... - zaczerwienił się lekko. - Ten kolor.... nigdy.... takiego nie widziałem.... no poza..... poza....
- Argento?
- Argento.... ale nigdy... u człowieka...
- I raczej nie zobaczysz. - uśmiechnął się zimno. - Nikt z Eau Claire nie przeżył.
Pocałował go boleśnie i wstał nagle podchodząc do drzwi.
- Nis...
- Tak, kochanie, masz zaszczyt pieprzyć się z posiadaczem cechy charakterystycznej jednego z lepszych rodów tego kraju. Ale nic poza tym. Pamiętaj. Tak zdecydowano już dawno.


Od niechcenia grzebał w swojej misce łyżką, w zamyśleniu wpatrując się w drzwi. Dalej go nie ma.... Nawet nie zabrał rano nic do jedzenia, a przecież już wieczór. Z nim tak zawsze..... A co jak coś się stało? Niby co miało się stać..... Ale jeśli?
Syknął, wkładając palce do ust.
- Zwaioałaś? - wymamrotał. Enshi stała nad nim z groźną miną i drewnianą łyżką, którą przed chwilą mocno zdzieliła go po dłoni.
- Nie baw się jedzeniem. - mruknęła surowo. Spojrzał na nią ponuro i wyjął z ust palce, przyglądając im się z lekką melancholią.
- Czy wszyscy w Argento mają taką obsesję na punkcie zachowywania się przy stole? - popatrzył na nią z ukosa.
- Wszyscy. - burknęła. - Więc bądź łaskaw i w te dni, kiedy ja gotuję, zachowuj się przyzwoicie. W swoje możesz wyprawiać, co chcesz.
- Akurat. - przewrócił oczami. - Wtedy to ten czubek nade mną starczy. - spochmurniał, znów zaczynając machinalnie grzebać w swojej misce. Enshi zamierzyła się znów, ale zdążył cofnąć rękę i uśmiechnął się do niej niewinnie i promiennie.
- Ech, ty.... - machnęła ręką, wracając do sprzątania kuchni. - Co ty się tak dzisiaj zamyślasz?
- Tak sobie.... - westchnął i spojrzał w okno. - Nie wiesz, gdzie jest Nissi? Nawet na chwilę dziś nie wrócił....
- Nie... Pokłóciliście się? - zerknęła na niego kątem oka.
- Nie.... właściwie nie... Ale był strasznie rozstrojony... Martwię się o niego.
- To dobrze. - uśmiechnęła się.
- Co dobrze? - zirytował się. - Że się martwię? Sama się pomartw, zobaczysz, jakie to przyjemne.
- Dobrze jest mieć się o kogo martwić. - pobłażliwie poklepała go po głowie. - Ale nie musisz się o niego bać, nie znam nikogo, kto umiałby równie dobrze radzić sobie zupełnie sam. Nawet, jak nie wróci do późnej nocy, to nie musisz się przejmować. Kładź się spokojnie spać i nie czekaj na niego, rano obudzi cię jego chrapanie.
- Nissi nie chra.... - zamrugał oczami i spojrzał na nią niepewnie. - Czy ty.... wiesz, że my....
- A pewnie że wiem. Wszyscy wiedzą. A nawet jak ktoś miał wątpliwości, to upewnił się wczoraj popołudniu. I to nie tylko, jeśli był w pałacu, ale gdziekolwiek w Argento. Przypuszczam, że i w Wellandzie cię słyszeli. - zachichotała.
- Daruj sobie.... - mruknął. Trzeba z nim będzie poważnie porozmawiać na temat tych napadowych akcji dobierania się do niego w najmniej odpowiednim momencie, a w każdym razie o niezbyt stosownej porze. Na przykład takiej, kiedy pełno tu ludzi. I mógłby chociaż nie robić tego..... w taki sposób. Mimowolnie się zaczerwienił.
- O czym myślisz? - złośliwie spytała Enshi.
- Odczep się. - powiedział z obrażoną miną i wyszedł z kuchni, wracając na górę. Właściwie to myć się już mył i istotnie nic nie stało na przeszkodzie kładzeniu się spać. Prawie nic.... Wszedł do ich sypialni, zamykając za sobą drzwi. Stanął przy oknie i z westchnieniem oparł głowę o ramę.
Przestał tak chyba kilka godzin..... Wszyscy już sobie poszli.... Już prawie środek nocy.... To prawda, że w zasadzie nic nie miało prawa mu się stać. Tylko czemu w takim razie nie wracał? Bezczelny.... głupek. To naprawdę już szczyt wszystkiego, żeby tak się przejmować takim....
- Czekasz na mnie? - usłyszał za sobą i przymknął oczy, oddychając głęboko. Przechylił się do tyłu, opierając o jego plecy i spojrzał w ciemność.
- A wyobrażałeś sobie, że spokojnie pójdę spać? - spytał cicho. - Martwiłem się o ciebie.
- Martwiłeś? Dlaczego?
- Głupi jesteś.... - wyszeptał, znów zamykając oczy. Poczuł trochę nieśmiało otaczające go w pasie ramiona.
- Przepraszam.... za to, co mówiłem rano...
- Nie masz za co przepraszać. - uśmiechnął się, nie podnosząc powiek.
- Jest za co... Powiedziałem to.... tylko po to, żeby ci sprawić przykrość.
- Nieważne dlaczego. Ważne, że mi powiedziałeś... Cieszę się, że mi powiedziałeś. Cieszę się, że wiem.
- Nie chcę, żebyś o tym myślał.
- Wcale nie zamierzam. Wyjaśniałem ci to już... Ale.... lepiej się czuję, mając świadomość, że już tyle o tobie wiem.... i to od ciebie. Mógłbym się dowiedzieć w inny sposób, ale wtedy to nie miałoby sensu. Chciałem, żeby to tobie było lżej.... Bo przecież jest, czuję... Tylko... Rozumiem, że tobie nie jest łatwo o tym mówić, dlatego tak..... się w sobie zamykasz, odgradzasz..... I ty zawsze.... bronisz się drwinami.... Naprawdę rozumiem. Ja kiedyś robiłem tak samo.... Ale nie musisz Nissi..... Nie trzeba. To tylko rozjątrza rany... Nie trzeba drwić z tego, co ci sprawia ból... Nie wyprzedzaj cudzych drwin, bo ich nie usłyszysz. To ja cię słucham...
- Nie można z tobą wytrzymać.... - uśmiechnął się blado, całując czarne włosy. - Jesteś za dobry. Będę musiał złożyć reklamację, miałem dostać zło wcielone, a wcisnęli mi ucieleśnienie dobroci.
- Akurat. - zachichotał.
- Naprawdę....
- Aha, aha..... zdecyduj się, wczoraj zdążyłeś mnie w ciągu pół godziny nazwać skończonym diablęciem, wstrętnym potworem, okrutnym degeneratem, krwiożerczym dręczycielem, bezwzględnym draniem, paskudnym kłamcą, wrednym oszustem....
- To się nie liczy. - przerwał mu. - Kłóciliśmy się.
- No właśnie. Ucieleśnienia dobroci się nie kłócą.
- Lubię cię.... - zamruczał mu do ucha.
- Ja też cię lubię. I co z tego?
- Avae..... Ja tylko.... mówię, że jeśli kiedykolwiek będziesz chciał..... to pytaj o co chcesz. Powiem ci.
- Wiesz..... jest jedna rzecz, o którą już dawno chciałem cię spytać... - przypomniał sobie nagle. - Jeśli masz teraz ochotę oczywiście....
- W porządku.
- Jaen..... mówił, że jak byłeś dzieckiem, to nie umiałeś mówić..... Jak to się stało, że zacząłeś?
- To nie jest miła historia. - westchnął.
- Nie musisz teraz mówić.
- Chyba wolę akurat to mieć już z głowy. - uśmiechnął się niepewnie. - Pierwszy raz odezwałem się w jakiś tydzień po swoich dziesiątych urodzinach. Nie pytaj mnie, dlaczego nie mówiłem wcześniej.... Nie wiem. To chyba nie to, że nie umiałem..... Bo gdybym tak późno po prostu "nauczył się" mówić, to chyba zacząłbym od czegoś innego... Wiesz, jakie były moje pierwsze słowa? To było..... chyba jakieś przyjęcie.... Było całkiem sporo arystokracji.... Zdaje się nawet, że twój krewny, Elgin Cern Cascavel, też był.... - uśmiechnął się do niego blado. - Oni wszyscy pewnie słyszeli o mnie jakieś plotki.... No a poza tym te moje oczy.... Zakazał mi wychodzenia ze swojego pokoju, ale.... już w nocy, zrobiłem się głodny i chciałem znaleźć sobie coś do jedzenia.... Byłem w tym dobry jak małe dzikie zwierzę, działałem niemal na węch. Często tak robiłem, ale..... Sam nie wiem, nie pamiętam swoich myśli.... Jeśli coś myślałem. Chyba przyciągnęło mnie światło i hałas.... W każdym razie kiedy już tam się jakoś między nimi znalazłem i mnie dostrzegł, zdenerwował się i cichcem kazał mi wynosić się do siebie.... Zrobiło się trochę ciszej, bo sporo osób mnie dostrzegło.... A ja.... odezwałem się na cały głos..... proszę, nie pytaj czemu..... "A co, nie chcesz mnie dziś zerżnąć tatusiu?..." Efekt był wspaniały, najpierw zamarł w szoku, słysząc, że umiem mówić, potem spurpurowiał, chwycił mnie za ramię, wyprowadził i.... i kazał Amarze chłostać mnie do samego rana. Pierwszy i ostatni raz oberwałem takie baty. Aż się z tego pochorowałem, a biedny Amara tak się zmęczył, że ostatni cios mu nie wyszedł i później przez parę lat miałem na plecach ukośną bliznę. Już jej nie mam, ale..... - westchnął, wzruszając ramionami. - Cóż, wyższe sfery to wyższe sfery, rzecz jasna nic z tego nie wynikło.... Właściwie to niepotrzebnie tak się wtedy wściekł, bo plotkowano niewiele więcej niż przedtem i... później chyba nawet tego trochę żałował, bo odtąd jeszcze bardziej mnie zasypywał prezentami. A ja od tamtego czasu zacząłem mówić. Równie nienormalne jak cały ja. - uśmiechnął się z goryczą.
- Ciii.... - odwrócił się do niego, kładąc mu palec na ustach, a potem delikatnie je całując. - Tak nie trzeba. - pokręcił głową. - Może ja też lubię, kiedy ludzie śmieją się zwyczajnie? - szepnął mu w usta. - Wszystko jest dobrze..... Tylko.... Wiesz..... o czym myślałem od rana? Odkąd mi powiedziałeś?
- O czym?
- Że wtedy byłeś ciężej chory niż teraz. A to znaczy..... że może kiedyś....
- Nie, Avae, to nic nie znaczy.... - pokręcił głową ze smutnym uśmiechem. - Przecież Zee jest najlepszym lekarzem w całym kraju, a nie umie tego wyleczyć. Zresztą.... Wszyscy lekarze twierdzą, że to nigdy nie minie.... A nawet... Wiesz, kiedyś, jak miałem szesnaście lat, przez parę miesięcy byłem żołnierzem. Nie tu, w Cimein. To blisko, wiedzą czym są "nieprzynależni", nie miałem więc problemu. I tam.... spotkałem Uzdrowiciela. On też próbował to wyleczyć... Ale tego nie można wyleczyć. I to nigdy nie minie.
- No cóż.... - westchnął, ocierając się o jego policzek. - Nie szkodzi....



Avae najwyraźniej nie miał zamiaru odezwać się do niego przez resztę życia. I w zasadzie miał podstawy. Niezaprzeczalnie cała wina leżała po jego stronie, nawet przy uwzględnieniu zajścia, które do jego winy doprowadziło.
Idiota. Niezaprzeczalnie był skończonym idiotą. Trzeba być skończonym kretynem, żeby tak wszystko spaprać, kiedy wszystko szło tak dobrze i kiedy cały czas było tak aż nie do uwierzenia wspaniale, pogodnie i miło. I w dodatku nie miał nic, na co mógłby to zwalić. Zupełnie nic. Po prostu popsuł wszystko z własnej, skandalicznej głupoty, wrodzonej skłonności do draństwa i beznadziejnej niezdolności do utrzymania języka na wodzy w momencie, gdy złość odbierała mu resztki rozsądku.
Od wczoraj chłopak nie powiedział do niego choćby jednego słowa, w ogóle cały ich kontakt ograniczył do niezbędnego minimum.
Nie miał pojęcia, gdzie spał, zresztą bał się go szukać, tak jak nie miał jakoś odwagi się pierwszy do niego odezwać.
Trudno zliczyć ile razy wcześniej zdarzało im się pokłócić, a nigdy nie skończyło się to w taki sposób. Pierwszy raz rozmyślnie, z pełną świadomością swoich czynów i tyle tylko, że w ślepym gniewie udało mu się go naprawdę zranić.... Ale czy on naprawdę cierpiał? Wyglądał raczej na kogoś śmiertelnie obrażonego i urażonego w swej dumie niż nieszczęśliwego. Rozzłościł się na niego i tyle... Może to mu minie z czasem. Właściwie to mógłby zwyczajnie mu kazać skończyć z tymi fochami, ale.... to przecież tylko pogorszyłoby sprawę. Nawet jeśli zmusiłby go do odzywania się, spania u niego, kochania się, pieszczot, przytulania, dotyku, nawet do układania ust w uśmiech, tego wszystkiego, czego teraz zabrakło..... To nie byłoby to i ciążyłoby mu chyba jeszcze bardziej niż obecna sytuacja. On miał rację.... wtedy, na początku.... Kiedy powiedział, że nawet zmuszony do bycia mu posłusznym, wcale nie musi się zmieniać. W nim nic i nigdy nie musiało się zmieniać, jeśli on tego nie chciał. I dokładnie tak samo - gdyby zmusił go do tego wszystkiego, to nie Avae by przegrał, tylko on sam. Ten chłopak umiałby pozostać dumny i zwycięski nawet zmuszony do zlizywania prochu z butów, jeśli tylko dalej miałby pewność, że racja jest po jego stronie. I umiałby posłusznie się do niego uśmiechać, całować go i sypiać z nim, pozostając obcym, odległym i obojętnym, jeśli nie robiłby tego z własnej, nieprzymuszonej woli.
Te wszystkie słowa, które wczoraj padły po tej kłótni....
Do cholery, w zasadzie nie powiedział niczego, co nie byłoby prawdą. Nawet jeśli..... To wszystko co opowiadano o Avae i czego się zdążył nasłuchać w czasie wojny, i potem, w Helmand, było na pewno przesadzone, bo było po prostu fizycznie niemożliwe, żeby siedemnastoletni chłopak zdążył w swoim życiu mieć aż tylu kochanków - gdyby istotnie spał tyle razy z tymi wszystkimi, o których to twierdzono, to musiałby mniej więcej od dziesiątego roku życia każdą noc spędzić w trzech różnych, oddalonych od siebie łóżkach, nawet gdyby istotnie miały mu się zdarzać orgie z piętnastoma osobami naraz. Niemniej jednak skądś się te plotki o jego wyuzdaniu i puszczalstwie wzięły.
Nie, to nie miało sensu. Próby uzasadnienia i usprawiedliwienia tamtych słów, które wtedy padły, z góry mijały się z celem. Tu nie miało znaczenia, ile prawdy w nich było, zresztą przecież nie miał najmniejszego prawa do tego, żeby go osądzać. Poza tym tak naprawdę chyba nie umiał ani go potępiać ani nim gardzić za nic, co wydarzyło się w przeszłości, ani za ciążące na nim zbrodnie ani za to zepsucie.
I jeszcze to.... jak to powiedział.... nie powinien był o tym mówić w takich słowach. To obrzydliwe, poniżać tak kogoś, kiedy on nie ma szansy na oddanie ciosu. Avae nie mógł się przed nim bronić i chyba dlatego czuł się taki upokorzony i wściekły.
Dawniej po każdej kłótni złość szybko mu przechodziła, ale tym razem raczej się na to nie zanosiło....
Dziś prawie cała domowa służba miała wolne i Avae wszystkim zajmował się sam. Cały dzień mijali się bez słowa, bo on z kolei nie miał chwilowo żadnych zajęć i większość czasu spędzał w domu. Chłopak wiedział co robić bez jego poleceń, a nie umiał się zdobyć na powiedzenie czegokolwiek innego.
Avae traktował go jak.... jak swojego właściciela. Jak ciągle dumny niewolnik nielubianego pana. Robił wszystko, co do niego należało, nie patrząc na niego, nie odzywając się, z daleką, obojętną miną. Podał mu śniadanie; nieruchomo, w oddaleniu czekając aż skończy, posprzątał, odszedł, sam jedząc najpewniej w kuchni, tak samo było z obiadem, tak samo z kolacją... Mijając go gdzieś w ciągu dnia, nie obrzucił go nawet przelotnym spojrzeniem. Teraz też nie popatrzył nawet w jego stronę, przechodząc szybko przez pokój.
- Avae. - odezwał się, zanim zdołał cokolwiek pomyśleć.
Zatrzymał się i odwrócił wolno, patrząc na niego z tającym się w oczach wyczekiwaniem.
- To już dwa tygodnie jak narobiłeś tu bałaganu z tymi książkami. Mógłbyś się w końcu tym zająć. - stchórzył oschle, na moment uciekając wzrokiem od tej wpatrzonej w niego twarzy, choć wrócił do niej niemal zaraz, na moment przed tym, jak to ona uciekła, odwracając się od niego. Dość długi jednak moment, by dostrzec, jak wargi Avae pierwszy raz zadrżały lekko, wyglądał jakby nagle opuściły go siły. Nie powiedział nic jednak, bez słowa zabierając się za sprzątanie.
Patrzył tak na niego przez chwilę. On zawsze był taki silny, zawsze tak łatwo mu było o spokój. A jednak..... a jednak trzeba być głupcem, żeby wierzyć w prawdziwość tej kamiennej tarczy, która była tylko złudzeniem. Za dobrze i już za długo go przecież znał, żeby nie wiedzieć, jak łatwo i bez żadnego wysiłku można go ranić, choć on tak dobrze umiał to ukrywać. Ale teraz zawsze już umiał to dostrzec... Niepotrzebnie tak go dziś unikał, dostrzegłby może wcześniej i nie wpędził go aż w taki żal.
Nie było przyjemnie patrzeć, jak robi wszystko dokładnie i bezszelestnie, bez jednego drgnięcia dłoni, bez żadnych scen, na które sobie przecież zasłużył, jak jest po prostu taki opanowany, ale przecież na granicy łez. Ciągle jeszcze chłopiec, taki dzieciak, który umiał bezgranicznie cieszyć się każdym drobiazgiem, ale płacił za to tą dziecięcą zdolnością do czarnej rozpaczy. Taka ludzka okruszynka, bez swojej całości w której można znaleźć oparcie, samotna, pozbawiona obrony, ciągle jakoś umiejąca znosić los, choć może wcale nie chciała swojej bezsilnej, maleńkiej odrębności. W końcu każdy powinien mieć swoje miejsce, swój świat.... Należeć gdzieś, należeć do kogoś, po prostu... nie być poza wszystkim.... A tak.... zostaje się w końcu samemu i później już można być tylko takim, jak on teraz. Cisza.... Samotność.... Pustka.... Smutne wcielenie bezradności. Przecież wtedy, gdy to dostrzegł po raz pierwszy, przyrzekł sobie, że nigdy przenigdy nie pozwoli sobie na pamiętanie o tym, co było w przeszłości, przyrzekł sobie, że będzie go przed nią chronić. Czemu tak łatwo dał się ponieść złości i pozwolił sobie na tamte słowa?...
Drobne dłonie spokojnie i powoli podnosiły książki i ustawiały je na półce, choć za każdym razem, gdy on na moment chociaż znajdował się bokiem do niego, dostrzegał coraz natrętniej wilgotniejące rzęsy, trzepoczące co jakiś czas tak szybko, jakby chciały się już, zaraz tej wilgoci pozbyć. Gdyby on chociaż naprawdę był wściekły, gdyby odwrócił się nagle, ciskając w niego którąś cholerną książką i obrzucając go gradem przekleństw. A on tak tylko sprzątał, smutny i cichutki, jak nieszczęśliwe, zahukane małe dziecko. Znów stał tylko tyłem do niego i nie mógł teraz dostrzec, czy zdradliwa wilgoć nie wymknęła się w końcu na zrezygnowane policzki. Westchnął cicho, odstawiając szklankę i podszedł do niego, obejmując w pasie.
- Przestań.... - wyszeptał mu do ucha. - Nie lubię, kiedy jesteś taki.... Nie chcę, żeby było ci przykro przeze mnie, bo.... nie wiem co robić.... Wolę, jak mnie obrzucasz obelgami. - uśmiechnął się lekko, odwracając go do siebie. - Przynajmniej wiem, jak na to reagować...
- To bolało, wiesz? - szepnął bezradnie, kryjąc twarz na jego piersi. - Bardzo. Za bardzo.
- Wiem. - pocałował go lekko w czoło. - Przepraszam.
- Myślałem.... myślałem, że chociaż trochę cię obchodzę.
- Obchodzisz. - westchnął, przeplatając palce przez czarne włosy.
- Powiedziałeś, że nie traktujesz mnie poważnie.... że się... mną bawisz... Że nie możesz traktować mnie poważnie, bo nie jestem tego wart... żebym nie wyobrażał sobie, że może cię interesować ktoś, kto całe życie puszczał się na prawo i lewo, nawet nie zwracając uwagi na to z kim. Że jestem...
- Cicho już... - wyszeptał, kojąco głaszcząc jego włosy i kołysząc lekko wtulone w niego ciało. - Przecież to była kłótnia. Nie przejmuj się tak tym, co i jak mówię, kiedy jestem wściekły. Dobrze? - odsunął go delikatnie, przesuwając kciukiem po zwilgotniałym już teraz policzku.
- Ale.... ty myślisz..... - urwał, bezsilnie opierając czoło o jego ramię. - Nie wiem co robić.... - wyszeptał z rozpaczą. - Wszystko się tak.... Nie myśl tak o mnie......
- Nie myślę.
- Więc czemu... Czemu tak długo nic nie zrobiłeś? Ja..... już wtedy.... Ja... poszedłem sobie, ale.... ja tylko uciekłem, nie chciałem żebyś... Ale tylko tam.... Do tamtego drugiego pokoju i.... I nie zamknąłem drzwi.... Nie zamknąłem, rozumiesz? Leżałem tam na łóżku, płakałem i cały czas myślałem o tym, że nie zamknąłem drzwi. Odpychałem tę myśl na wszystkie sposoby, ale cały czas wracała... Przecież ty wiesz, że ja..... ja cały czas, aż do teraz chciałem tylko... Przecież wiesz....
- Teraz wiem, chłopczyku. Ale przedtem myślałem, że po prostu jesteś na mnie wściekły, a nie, że jest ci przykro. - westchnął z rezygnacją. - Głupie to było, ale tak myślałem.
- Nie lubisz mnie. Nie chcę, żebyś się mną bawił... - powiedział nadąsanym tonem, próbując się odsunąć, ale mężczyzna przycisnął go mocniej, uśmiechając się lekko.
- Lubię, dzieciaku. I wcale się nie bawię. Jesteś najmilszym stworzeniem, jakie znam. Nie myśl już o tym, co wygadywałem, to nie ma żadnego znaczenia, przyrzekam. I zostaw już to. - wyjął mu z dłoni książkę. - Chodź, pójdziemy gdzieś.
- Ale...
- Nieważne, reszta rzeczy poczeka.
- Ale już ciemno.
- O ile sobie przypominam, to na samym początku twierdziłeś, że nie boisz się ciemności.
- A o ile ja sobie przypominam, to przy następnym początku ty twierdziłeś, że się jej boisz. - uśmiechnął się nikło.
- Nie z tobą. Z tobą niczego. Wiesz? - podniósł delikatnie jego brodę i pocałował go w usta. Odsunął się odrobinę, przyglądając mu się z uśmiechem. - Potrzebuję cię.... Czy ty naprawdę tego nie widzisz?
- Obiecasz.... że nigdy więcej? - spytał cicho, przymykając oczy.
- Obiecam..... - westchnął, prostując się i patrząc w bok. - Ale....
- To się nie liczy. - uśmiechnął się teraz chłopak, zarzucając mu ręce na szyję i przytulając się lekko. - Jeśli to będzie tak, to nic nie szkodzi. Mnie chodzi tylko o ciebie.... Tylko... A reszta to.... Nieważne. Wolałbym, żeby tego nie było, ale skoro inaczej być nie może, to nieważne. I już. Dobrze, Nissi?
- Dobrze.... - uśmiechnął się. - Lubię tę twoją czarną główkę..... - szepnął, z przyjemnością ocierając policzek o miękkie włosy. - A kiedy tu jesteś......
- Ja wiem....


Wszedł po cichu do pokoju i ostrożnie podszedł do łóżka.
Jest....
Okrążył łóżko, podchodząc z tej strony, gdzie w dość nieporządnej pozie leżał na niej Nissyen. Kucnął obok, przyglądając się jego spokojnej twarzy, wtulonej w obejmowaną poduszkę. Zbliżył się jak najbardziej do jego ust, żeby usłyszeć i wyczuć oddech. W porządku..... Tylko spał. Takie silne ataki mogły skończyć się niebezpieczną utratą przytomności. Dużo już na ten temat wiedział, już dawno wypytał Zee o wszystkie możliwe sposoby, w jakie to się dotąd zjawiało, choć to i tak nie dawało gwarancji, że kiedyś zdarzy się coś zupełnie odmiennego. Jakie to dziwne.... Sam starał się przygotować na każdą ewentualność i poznać tę jego chorobę jak najlepiej, a jednak..... A jednak chyba nigdy tak do końca nie wierzył, że to może się znów stać. Naprawdę się tego nie spodziewał. Nie zapomniał o tym, to.... jakoś tak cały czas tkwiło w jego świadomości, mniej więcej tak jak to, że urodził się w Helmad, a teraz mieszka w Argento. To był taki fakt, który nie podlega dyskusji, wie się o nim, ale nie myśli przez cały czas, i który raczej z rzadka w pełni świadomie może zaświtać w umyśle. To śmieszne, nie zamierzał przeczyć temu, że on jest chory, ale nie przewidywał już więcej napotkać jakichkolwiek objawów tej choroby. Naprawdę go to.... zaskoczyło. Był po prostu zwyczajnie zdziwiony, że to się może dziać. Może nawet bardziej niż przejęty i przestraszony, choć przecież.....
Westchnął cicho, odruchowo podnosząc dłoń do policzka i dotykając go delikatnie. Przymknął oczy, ostrożnie przesuwając palcami wzdłuż kości. To było takie nagłe..... jak piorun. Wszystko było dobrze i... Biedak..... Spojrzał na niego i lekko musnął palcami osypujące się na jego twarz włosy. Wiedział, że najlepiej pozwolić mu wtedy iść gdzieś precz i pozwolić temu minąć, ale... bał się po prostu... Tyle rzeczy mogłoby się stać.... Może i nie trzeba było mu przeszkadzać, ale.... Ostatecznie w końcu nic aż takiego się nie stało, a przynajmniej pozwoliło mniej się martwić. Skoro to draństwo już raz znalazło ujście, mogło już nie stać się nic później....
Najchętniej to w ogóle by go gdzieś zamknął, ale wtedy mogłoby się tylko pogorszyć. Dobrze, że już wrócił.... Tylko..... Czy to na pewno już minęło? Powinno, bo tak zazwyczaj było po takich nagłych, gwałtownych atakach... Tyle że szybko później wracały.... Może nie być lekko przez następne dni. Ale może nic się nie stanie.... Nie, na pewno nic już nie będzie.
Wstał, krytycznie przyglądając się jego ciału. Szans nie ma. Kołdry spod niego nie da rady wydrzeć, a tym bardziej jego podnieść. Pokręcił z dezaprobatą głową i chwycił część kołdry przypadającą na drugą część łóżka, przykrywając nią go najlepiej jak się dało. W zasadzie to to wielkie łóżko trochę się marnowało, bo on i tak nie pozwalał mu spać na osobnej połowie. W dalszym ciągu miał nieszczęście robić za jego całonocną przytulankę pozbawioną prawa do urlopu. Uśmiechnął się, siadając na prześcieradle i pochylił się nad jego głową, delikatnie całując jej skroń. Raz jeden duże łóżko się przyda, nie chciał go teraz budzić. Im dłużej będzie spać, tym większa szansa, że rano będzie się czuł dobrze. Najpewniej nic nie będzie pamiętać.... To było za silne, żeby zachował świadomość. Nie musiałby mu nawet nic mówić, ale to paskudztwo już jest widoczne, a rano będzie przypominać ślad po ciosie młotkiem. Siłę to on ma, tego mu nie można odmówić. Skąd to się w nim bierze? Wcale nie wygląda na aż takiego siłacza. Ten rodzaj siły kojarzył mu się raczej z jakimś przesadnie atletycznym, kanciastym dryblasem, a nie z tą harmonijną, proporcjonalną sylwetką. Spodziewałby się jej prędzej po takim krępym niedźwiedziu na krótkich, przysadzistych nóżkach jak Zago, jeden z najnieznośniejszych kangańskich niewolników niż po tym długonogim i smukłym pięknisiu, a przecież Zago był jakieś pięć razy słabszy.
Znów zajrzał z góry w jego twarz; ta śliczota mogłaby przy odrobinie dobrej woli zabić pięścią byka, a ja kładę się z nim do łóżka, nie mając gwarancji, że z rana albo i zaraz nie zacznie trenować na mnie. Jestem bardziej beznadziejnym świrem niż on....
Uśmiechnął się lekko, kładąc głowę na poduszce i przysuwając się do niego jak najbliżej, ale tak żeby go nie zbudzić. Sam raczej nie miał szans na zaśnięcie. To nie było to, że się go bał, naprawdę wierzył, że już wszystko jest dobrze. Po prostu za bardzo się martwił tym, co się z nim działo.... i tym, jak przykro mu będzie rano, kiedy zorientuje się, co zrobił. Ukryć się raczej tego przed nim nie da...
To takie niesprawiedliwe, że on musi z tym żyć... Już tak długo nic się nie działo, on chyba też podświadomie zaczął liczyć, że może to już nigdy nie wróci, choć to on właśnie w to nie wierzył i to on mu o tym przypominał, ostrzegał go, martwił się..... Ale dopóki to nie wracało, wszystko było dobrze. A teraz....
Znów westchnął cicho, kuląc się trochę. Noc była akurat bardzo zimna, a dla siebie nie miał już kołdry. Mógłby pójść po drugą, ale nie miał ochoty stąd wychodzić. Po namyśle okrył się przynajmniej jako tako prześcieradłem, a na nogi narzucił krótki koc, zwinięty wcześniej pod poduszką. To pozwalało w niezbyt sinym stanie dotrwać do rana.
Próbował jeszcze zasnąć, ale to z góry było skazane na porażkę. Przez wszystkie godziny pozostałe do świtu nie mógł pozbyć się niepokoju i zmartwienia, które co jakiś czas boleśnie ściskało mu serce. Nie lubił tego przykrego uczucia; miał głupie wrażenie, że zaraz skończy się śmiercią, gdy ten moment bicia ustającego w dotkliwym skurczu, utrzymywał się przez chwilę. Ale ono zawsze wracało, gdy nie mógł uwolnić się od nieprzyjemnych myśli. Bał się po prostu o tego swojego wariata i o to, co on mu dawał. Bał się, że on stanie się w końcu ponury i wiecznie zasępiony i daleki, jeśli nadal będzie się tak zadręczać swoją chorobą i tym, czy dobrze robi, pozwalając mu przy sobie zostać. A każdy następny atak z pewnością nie pomagał w powstrzymaniu tego....
Z nastaniem dnia wyczuł zmianę w jego oddechu i lekkie poruszenie. Stchórzył nagle, odwracając się i kryjąc twarz w poduszce. To nie miało sensu, bo on prędzej czy później i tak musiałby to zauważyć, ale..... po prostu nie umiał tak po prostu otwarcie czekać, aż on się odwróci i spojrzy na niego....
Przełknął ślinę, słysząc ciche, stłumione ziewnięcie i czując, jak on obraca się w jego stronę. Chwila musiała minąć na konsternację i uświadomienie sobie, że przytulanka zdezerterowała i jednak nie spała dzisiaj bezwzględnie uwięziona. Nie pamiętał..... Na pewno nie pamiętał, co się stało i dlaczego teraz tak jest, bo wtedy byłoby inaczej.... Więc dopiero teraz zorientuje się, że....
Odruchowo skulił się trochę i zaraz poczuł przyjemne ciepło obejmowania i delikatny pocałunek w szyję.
- A to co za ucieczka, nieznośny kocie? - usłyszał rozbawiony głos przy uchu. - I czemu nie pod kołdrą, chcesz mi zamarznąć na śmierć? - sięgnął po omacku szukając jego dłoni i ujął ją delikatnie. - Nie no, sopel lodu, ty chyba jesteś niepoważny....
- A co miałem zrobić, położyłeś się na kołdrze, nie chciałem się zbudzić. - mruknął cicho w poduszkę.
- Głuptasie, zaraz znów bym zasnął... A zresztą trzeba było nakryć siebie, a nie mnie, ja nie jestem takim zmarzluchem jak ty. - powiedział z uśmiechem. - No coś taki nabzdyczony, odwróć się do mnie, myszoskoczku jeden. - roześmiał się, delikatnie obracając go w swoją stronę. Avae przygryzł wargę, odwracając wzrok, w końcu przymknął powieki i z zamkniętymi oczami czekał, aż on się odezwie. Dość długo nie powiedział słowa.
- Skąd to masz? - szepnął w końcu. Avae wzruszył ramionami, znów trochę kuląc się w sobie. Nie znosił tego, naprawdę nie znosił.... To nie w porządku, żeby on musiał cierpieć takie rzeczy i jeszcze obwiniał o to siebie. Za dobry był na to... Za miły...
- Nissi.... - zaczął w końcu, ale tak cicho, że wypadło z tego tylko martwe poruszenie wargami i urwał bezradnie.
- To ja?.... - usłyszał cichy głos. - Znowu.... Tak?
Nie odpowiedział mu, nie umiał, nie był w stanie nawet spojrzeć mu w oczy. Popatrzył za nim niepewnie dopiero, gdy on wstał.
- Nissi.... - powtórzył już trochę głośniej.
- Cicho bądź. - powiedział dość ostro. Bez gniewu, raczej w desperacji. Zacisnął dłonie w pięści, z trudem hamując złość. - Niech to..... wszystko.... cholera.... - wykrztusił w końcu z trudem. - Mam zwyczajnie..... dość..... - ruszył nagle do przodu i wyszedł z głośnym trzaśnięciem drzwi.
- Kocham cię.
Dłuższą chwilę po tym, jak przebrzmiało to w chłodnym powietrzu, uświadomił sobie swój własny, cichy, zrezygnowany szept. Drgnął, jakby ktoś nagle krzyknął mu nad uchem i na nowo, chłodno zmusił swoje myśli do powtórzenia tego, co przed chwilą przemknęło przez ich świadomość. Tak, powiedział to. To nie złudzenie..... A nawet gdyby....
Odetchnął nagle głęboko, zaciskając palce na prześcieradle. Jak to? Dlaczego? I kiedy? Przecież..... przecież to wszystko nie miało być tak....
Zerwał się, podchodząc szybko do okna i opierając czoło o chłodną szybę, ostrożnie wyrównał oddech. Tego nie było..... po prostu nie było. Nawet wtedy, kiedy już do tych wszystkich ciepłych uczuć dołączyło i to pragnienie, tęsknota do jego pocałunków i silnego ciała.... nawet wtedy to nie była przecież miłość! To po prostu nie mogła być miłość.... To w nim umarło, nie było tego.... Wyrzekł się kochania Karina, zrezygnował z walki o niego i...
I został naiwnym idiotą. Tego nie można w sobie zabić. Miłości nie można powiedzieć, że odtąd jest niemile widziana. Ona nie lubi słuchać.
Tylko.... tylko co w takim razie z... kochał go..... tak kochał tego okropnego wariata, na pewno go kochał..... Ale skoro wciąż umiał kochać, skoro zdawało mu się tylko, że to w sobie zniszczył.... To co u diabła z Karinem? Co z tamtą miłością? Znikła? Do cholery, chyba nie można kochać dwóch osób?..... Ale Karina tu nie ma i nigdy nie będzie. Karin to przeszłość. A on...
Ale jak to się stało?....
Wrócił do łóżka, kładąc się na nim i kryjąc twarz w kurczowo ściskanej poduszce. Ech, Avae ty mistrzu w komplikowaniu sobie życia.... Czy to już wtedy? Przecież myślał o tym i czuł, że to nie jest miłość. Znał przecież to uczucie...
Nie, wtedy na pewno go nie kochał. Jeszcze niedawno nie było tego śladu..... Więc jak, kiedy to się stało? Bo chyba.... nie teraz? Tylko dlatego, że....
Całą noc martwił się tym, jak on przyjmie to, że znów mu wyrządził krzywdę. Nie chciał, by to go raniło i nie wiedział, jak tego uniknąć, a jednak.... a jednak rano.... On wcale nie tym się przejął. Nie obeszło go to, co zrobił, tylko po prostu to, że wróciła jego choroba. To sobą się zmartwił.... nie nim.
Do diabła, to już jest paranoja! Poczuć miłość, bo jest się niekochanym? Lub choćby zrozumieć i dostrzec swoją miłość, tylko dlatego, że nagle dostrzega się, jak bardzo on o nim nie myśli....
Tak naprawdę niewiele dla niego znaczył. Dobrze się z nim bawił i tyle.... Nie, przecież on naprawdę go chyba..... lubił..... Tylko teraz..... No cóż, nie ma nic dziwnego w tym, że bardziej obchodził go nawrót choroby, to w końcu poważniejsze niż taki jeden głupi siniak.
A to że.... Co tam. Widocznie taki już jego los. Jak miłość to nieszczęśliwa. Nie dość, że znów nie ma mowy o odwzajemnieniu, to na dokładkę zakochał się w psychopacie. To już samemu trzeba mieć nie po kolei.
Jęknął z rezygnacją, mocniej przyciskając do twarzy poduszkę i podniósł po chwili głowę z lekkim westchnieniem. Trudno.... Ostatecznie da się jakoś z tym żyć. Ostatecznie chyba jednak lepiej kochać się w psychopacie, który przynajmniej cię jako tako lubi, a przynajmniej nie traktuje jak zwyrodnialca lub dla odmiany nędznego robaka.
Obrócił się i usiadł, opierając się plecami o ścianę. Właściwie to powinien już wstać, mimo że dzisiaj nic w zasadzie nie było bezpośrednio na jego głowie, a niewolnicy mieli tę samą pracę od kilku dni i dokładnie wyznaczone zajęcia. Nawet Kangańczycy nie powinni być w stanie niczego sknocić. Ale ostatecznie to należało do jego obowiązków, więc powinien jednak przynajmniej dla formy sprawdzić czy wszystko jest w porządku...
Zsunął stopy z łóżka, ale obejrzał się, słysząc skrzypnięcie drzwi. Popatrzył na niego niepewnie, ale uśmiechnął się, widząc jeszcze większą niepewność po drugiej stronie.
- No co.... - szepnął ciepło. Niedobrze. Teraz już chyba wcale nie będzie się umiał na niego złościć. Trzeba będzie nad tym popracować.
- Nic, ja tylko.... - westchnął i wzruszył ramionami, odwracając wzrok w kąt pokoju. Po chwili jednak znów na niego spojrzał i uśmiechnął się nikło, podchodząc i w milczeniu siadając obok. - Czemu nie jesteś na mnie zły? - spytał w końcu.
- A czemu miałbym być? - zapytał z przekornym uśmiechem.
- Avae...
- Cicho już.... - szepnął, wciągając nogi na łóżko i klęknął, biorąc jego twarz w dłonie i całując go w usta. Odsunął się odrobinę i przyjrzał mu, zaraz potem zaczynając delikatnie całować po całej twarzy.
- Co ty wyprawiasz? - roześmiał się w końcu Nissyen.
- Nic.... - mruknął z uśmiechem chłopak, całując go dalej i obejmując powoli za szyję. Przytulił się mocniej, z przyjemnością czując otaczające go i przyciągające łagodnie ramiona. Przechylili się mocno w tył i wylądowali na łóżku, zaczynając na wyścigi obsypywać się pocałunkami z coraz częstszymi parsknięciami śmiechem. - Przestań..... - zachichotał Avae, czując coraz bardziej uparte łaskotanie, ale ponieważ nie przyniosło to efektu, spróbował mu się wyrwać, w wyniku czego zaczęli już na dobre kotłować się na łóżku, doprowadzając pościel do koszmarnie rozburzonego stanu. Zatrzymali się w końcu dla złapania oddechu i Avae wylądował na mężczyźnie. Uniósł się trochę, przyglądając się jego twarzy. Z lekkim uśmiechem przesunął palcem po jego policzku, a potem wsunął dłoń w jego włosy, nie odrywając od niego spojrzenia.
- Czemu mi się tak przyglądasz? - spytał cicho.
- Bo mam ochotę..... - szepnął, leciutko całując jego usta. Wtulił twarz w jego ramię, delikatnie muskając wargami szyję. - Uwielbiam cię..... - wymamrotał mu we włosy. Właściwie to miał ochotę zwyczajnie mu się przyznać do tego, co właśnie sam zrozumiał, ale..... chyba nie powinien mu o tym mówić.
To było dziwne, widzieć i dotykać go teraz, skoro już wiedział... Znów popatrzył na niego z uśmiechem, delikatnie dotykając palcami jego policzka. - Nie martw się tym.... - wyszeptał z czułością. - Nic takiego się nie stało.... Nie przejmuj się i nie myśl o tym. Tak długo nic się nie działo, a to teraz..... To przecież nie było nic groźnego i tak szybko minęło... Wszystko jest dobrze, sam widzisz...
- A ty? - spytał cicho.
- Ja? - uśmiechnął się. - Mówiłem już, uwielbiam cię. - pocałował go w policzek, ocierając się lekko o niego. - Żebyś ty wiedział jak bardzo.... Nie martw się już niczym, proszę.... I nie wstawajmy jeszcze, co? Nie ma nic pilnego....
- To co będziemy robić? - spojrzał na niego spod uniesionych brwi.
- Czy ja wiem..... - przyjrzał mu się figlarnie. - Coś się może wymyśli.... - wsunął dłoń między ich ciała i rozplątał mu zwinnie koszulę, delikatnie go głaszcząc. Uśmiechnął się znów i powoli pocałował go w brodę, bez pośpiechu przenosząc pocałunki na jego szyję i tors. Dopiero przy nim czuł tę potrzebę odwzajemniania pieszczot, obsypywania pocałunkami, zwyczajnego zaangażowania. Przedtem tylko biernie się poddawał, nie miał najmniejszej ochoty do odpłacania tym samym. Tylko że z nim się tak nie dało. On wręcz zmuszał całym sobą do uwielbiania, całowania i dawania jak największej rozkoszy w odpłacie choćby za jeden namiętniejszy pocałunek. Naprawdę można było oszaleć dla tego utrapionego i niezbicie pociągającego wariata, a najgorsze było to, że on pewnie o tym wiedział...
Całował go teraz, wciąż i wciąż, nie mając sił przestać, odsunąć ust i dłoni od tego rozpalającego ciała, całował go na wpół z delikatną czułością, na wpół nieprzytomnie i zaborczo, dziesiątki razy wracając w każde miejsce, nie opuszczając najdrobniejszego fragmentu skóry. Zamruczał tylko z przyjemnością, czując pieszczotliwy dotyk dłoni w swoich włosach i otarł się lekko o jego brzuch, by zaraz wrócić do całowania. Niecierpliwymi rękami powędrował aż na jego biodra, zsuwając stopniowo usta coraz niżej i w końcu zatrzymując je krótko na linii jego spodni. Zawahał się przez moment, ale przesunął wolno dłoń i rozpiął je, schodząc z pocałunkami niżej.
Ciężej przychodziło mu oddychać, gdy słyszał i jego wyraźnie teraz przyspieszony oddech, ale nie przerwał mimo jaskrawszych rumieńców na policzkach; musiał tylko przymknąć oczy, by choć trochę zapanować nad własną niepewnością i lekkim zmieszaniem.
Nie umiał tego robić i w zasadzie nigdy nie próbował. Z zasady niedoświadczenie w takich sprawach było widoczne na odległość, a przy jego opinii można by się spodziewać jednak jakichś umiejętności. Ale nie chciał o tym myśleć, chciał tylko, żeby on zapomniał o tym wszystkim, co się stało, o przykrościach, zniechęceniu, cierpieniach. Chciał po prostu sam dać mu rozkosz, a skoro nie umiał, to chciał się nauczyć. Skoro go kochał to przecież..... Nawet jeśli on nigdy się nie dowie..... i nigdy w najmniejszym choćby stopniu nie odwzajemni tego uczucia..... To i tak po prostu był.... on... A teraz już zrozumiał, że on stał się dla niego wszystkim, naprawdę całym światem, bo cały przyjazny świat otrzymywał tylko poprzez niego, wszystko co było dobre, wiązało się z nim. Nieważne to wszystko inne..... co się dzieje i co jeszcze miałoby się dziać.... To będzie przemijać tak, jak wszystko złe dotąd, a on zostanie... Miał kogoś, kogo wolno mu było kochać, uwielbiać, całować... To milion razy więcej niż kiedykolwiek spodziewał się mieć. Trudno przeżyć coś przyjemniejszego od dawania rozkoszy uwielbianej osobie, a choć sam czuł, że chyba każdy poznałby się na jego braku umiejętności, wystarczało mu wsłuchiwanie się w jego gorączkowy oddech i lekkie drżenie dłoni, która głaskała mu włosy. Gdy w końcu wyrwał mu rwany jęk i zmusił do niemal spazmatycznego wciśnięcia się w łóżko, sam poczuł nagle rozlewające się w ustach ciepło i wtedy resztki zdobytej śmiałości zupełnie go opuściły. Mimo to podniósł się wyżej dopiero w chwilę potem, gdy w miarę zapanował nad dziwnie osłabłymi mięśniami. Położył się tylko obok, i to tyłem, kryjąc rozpaloną twarz w poduszce. Jakoś nie bardzo sobie wyobrażał kwestię odezwania się do niego w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Na przekór temu prawie zaraz potem poczuł lekkie dmuchnięcie na karku i pieszczotliwe łaskotanie palcem na swoim zaczerwienionym policzku.
- Idź sobie... - mruknął bezradnie, czemu odpowiedział tylko cichy śmiech. - No idź....
- Teraz? Mowy nie ma. - usłyszał rozbawiony głos i z rezygnacją wyczuł bezlitosne mimo całej delikatności obracanie w niechcianą stronę. Spojrzał mu w oczy i szybko uciekł wzrokiem, odsuwając się jak najdalej. Co na nic się rzecz jasna nie zdało, bo i tak zaraz został przyciągnięty i z okrutną czułością pocałowany we włosy. Westchnął tylko, mając nadzieję, że na tym się skończy, ale niestety. Przeliczył się. - Nie robiłeś tego nigdy wcześniej prawda? - usłyszał po chwili tuż przy uchu.
- Aż tak źle było? - mruknął cicho.
- Nie, nie było źle. - roześmiał mu się do ucha, całując je lekko. - Tylko byłeś w tym strasznie... nieśmiały. To niepodobne do ciebie...
- Odczep się, co?
- Nie mogę, myszko słodka. Bardzo lubię ci dokuczać...
- Potwór. - odwrócił się do niego plecami.
- I zwyrodnialec. - roześmiał się, obejmując go w pasie. - Nie mogę uwierzyć...
- W co?
- Że nikt wcześniej nie kazał ci tego zrobić...
- Zejdź ze mnie, dobrze?
- Jeszcze nawet nie wszedłem!
- Ja nie wytrzymam... - westchnął Avae.
- Staraj się, kwiatuszku... Nie no, naprawdę nikt wcześniej nie kazał ci tego zrobić? To niemożliwe...
- Ty też mi nie kazałeś.
-... no fakt.... Strasznie dziwne. Bo jak się tak człowiek patrzy na te twoje słodkie usteczka...
- Odczep się.
- Kiedy naprawdę są przesłodkie... Jak się tak na nie patrzy, to nie sposób nie pomyśleć, że...
- Odczep się!
- Czemu się wściekasz? Ja tylko mówię, że to dziwne, sarenko, że nikt tego nie chciał wykorzystać... Bo naprawdę masz cudne... i taki zwinny języczek...
- Odczep się!!!
- Hm? Maleństwo, to naprawdę nie jest powód, żeby się do tego stopnia czerwienić... Twoja opinia rozwiązłego demona może na tym poważnie ucierpieć, żabeczko. Za bardzo zaczynasz przypominać niewinne dziecię.
- Nissi, czy ja ci mogę zrobić krzywdę?
- No tak, moje wnioski były przedwczesne... Jednak jeszcze z ciebie zepsuty rozpustnik wyłazi, łasiczko...
Avae odwrócił się i spojrzał na niego ze szczególnym wyrazem twarzy.
- Sam się prosiłeś... misiaczku.... - stwierdził z przesłodzonym uśmiechem i z całej siły przyładował mu w twarz poduszką, zaczynając okładać go pięściami.
- Ech, ałć, wiesz, Avae, ja nie wiem, czy to wypada, żeby niewolnik bił swojego pana. - zauważył krztusząc się ze śmiechu i próbując opanować ciosy przeciwnika.
- Mam gdzieś, co wypada. - wykrztusił, próbując uwolnić ręce z nagłego chwytu, gdy nagle wylądował pod spodem, przygnieciony ciałem mężczyzny, co zablokowało mu wszelkie możliwości podjęcia próby ponownego przejścia do ofensywy.
- Wiesz co, myszko? - uśmiechnął się do niego z przyjazną satysfakcją. - Jestem pewien, że ty umiesz bić o wiele mocniej... - wyszeptał mu w usta, zanim go pocałował.



Przysiadł obok nich, zaglądając w stertę papierzysk. Nissyen odruchowo otoczył go ramieniem i przyciągnął do siebie delikatnie, nie odrywając oczu od drobnego, kobiecego pisma. Avesta podniosła wzrok, uśmiechając się do niego i na powrót przeniosła spojrzenie na mężczyznę i czytany przez niego dokument. Przed wyjazdem trzeba jeszcze było ustalić kilka spraw.
Avesta wybierała się do Tevere, żeby pomóc Ade we wprowadzeniu najpilniejszych udogodnień, jednocześnie Zeelim chciał pomóc tamtejszym początkującym lekarzom, Mine zaś wybierał się z nimi, bo zagroził, że w razie pozostawienia go w domu nastąpi jakieś potworne i przerażające "ciabu".
Nie będzie ich pewnie jakieś dwa tygodnie, więc najbliższa przyszłość zapewne ograniczy mu się do dokładniejszego zajmowania się domem. Nissi ostatnio nie był w stanie usiedzieć chwili w jednym miejscu i ciągle coś gdzieś załatwiał, więc było trochę nudno....
Rozwydrzył się; przecież na samym początku nie było go prawie w ogóle. Tylko że potem przyzwyczaił go do niemal ciągłej obecności i nieustannej uwagi. Polubił to.... Jeszcze jak.
Wiatr zawiał mocniej i z drzewa spadł jeden mały listek; wirując i tańcząc na wszystkie możliwe sposoby, wolno osunął się na drewniany stół, wślizgując się między kartki. Sięgnął po niego i przytulił do policzka, zamykając oczy i z przyjemnością czując wyraźnie lekko chłodny, gładki dotyk. Jeszcze było bardzo ciepło, trawa wciąż miała ten swój nieziemski, nasycony odcień, ale już można było wyczuć zbliżającą się jesień. Kiedy tu przyjechał trwał jeszcze ostatek najbujniejszego rozkwitu wiosny. To zabawne, nie umiał określić czy był tu długo, czy krótko. Długo, bo tak wiele zdążyło się zdarzyć, tak wiele zmienić.... i krótko, bo przecież jeszcze nawet nie widział jak wygląda tu jesień, zima, wczesna wiosna...
- Kończycie już? - spytał sennie, nie podnosząc powiek.
- Tak, czekaj chwileczkę. - miękko powiedział Nissyen, ze zmarszczonymi brwiami stukając ołówkiem w jedną z dolnych linijek. - Sam nie wiem....
- Co? - Avesta pochyliła się nad kartką. - A.... Myślisz, że w Helmand mogliby się sprzeciwić? Nie... Nie sądzę. To przecież drobiazg, nie wymaga zatwierdzenia.
- Może racja... Zresztą nawet gdyby, to możemy się z tego łatwo wybronić. - mruknął, przewracając kartkę i zagłębiając się w następny akapit. Kobieta westchnęła cicho i cofnęła się na miejsce, dalej przypatrując się kartkom. Śpieszyło jej się, wieczorem chciała już jechać, a w domu powinna załatwić kilka spraw. Straszne, dawniej w ogóle nie wiedziała co to pośpiech...
Przystojny młodzieniec o jasnych, lekko falujących włosach szybkim, choć cichym krokiem szedł w ich stronę. Avesta podniosła na chwilę wzrok i dostrzegła go, a on pomachał jej i z uśmiechem położył palec na ustach. Przewróciła oczami i opierając głowę na łokciu, w milczeniu patrzyła, jak się zbliżał. Zatrzymał się na moment, przesłaniając usta dłonią, by skryć zbyt szeroki uśmiech i po chwili nagłym ruchem oparł dłonie na ramionach pogrążonego w papierach mężczyzny i nachylił się do jego ucha.
- Czeeść..... - zaciągnął dziwnie, jakby niedopowiedzianie. Nissyen znieruchomiał na moment, a potem odwrócił się szybko, wyraźnie zaskoczony.
- Natti?
- Oczywiście. - blondyn uśmiechnął się triumfująco, odchylając się lekko w tył. - A co sobie myślałeś, że kto? W całym Argento nikt nie ma drugiego tak pięknego głosu.
- Jasne. - znów przewróciła oczami Avesta. - Po co cię tu znów przyniosło, zakało argentońskiej społeczności?
- No wiesz, skarbie? - oburzył się. - Mogłabyś się ucieszyć przynajmniej, tak długo mnie nie widziałaś...
- Krótko raczej, ledwie pół roku. Obeszłabym się dłużej, niepotrzebnie się spieszyłeś.
- Straszna jesteś, ja nigdy nie miałem pojęcia, co Zee w tobie widzi.
- Widocznie jednak coś widzi. - warknęła. - Błagam, powiedz, że nie masz zamiaru zatrzymywać się u nas...
- Żeby patrzeć jak mój własny brat marnuje z tobą swoje życie? Jeszcze nie zwariowałem.
- Cudownie, zatem jesteś przejazdem i zaraz stąd znikasz?
- Jeszcze czego. - ostentacyjnie wystawił język. - Jak się tylko dowiedziałem, że mój stary przyjaciel ma teraz taką chatę, zaraz postanowiłem się narzucić. No chyba nie każesz mi nocować gdzieś w polu, prawda? - uśmiechnął się przymilnie.
- Oczywiście, że nie.
- Cudownie. - blondyn splótł dłonie na karku, odchylając w tył głowę. - Trzeba się trochę popławić w luksusie, ostatecznie od czego jest życie?
- W takim razie lepiej powiem Enshi... i Eki. - zupełnie cicho odezwał się Avae i wstał, wracając do pałacu. Avesta spojrzała za nim i nieprzychylnym wzrokiem wróciła do Natti.
- Jeśli... chcesz, to może jednak.... - odezwała się z tłumioną niechęcią. - Zamieszkasz u nas, ostatecznie Zee to twój brat, więc...
- Przecież wy wyjeżdżacie. - przypomniał jej Nissyen.
- No tak. - szepnęła. - Właściwie lepiej będzie jak już pójdę, przed wyjazdem musimy jeszcze trochę rzeczy zrobić. To już jest raczej w porządku. - zebrała papiery i wstała. - Wpadnę zaraz po powrocie, cześć. - obróciła się na pięcie i odeszła szybko.
- Niemożliwa kobieta. - pokręcił głową Natti. - Dokąd oni się wybierają, co?
- Do Tevere. - westchnął. - Wszyscy mają z tym "budowaniem" urwanie głowy. Tylko ty się obijasz. - uśmiechnął się lekko.
- E tam, zaraz obijasz. Po prostu jestem artystą.
- Jasne, artystą. - roześmiał się. - Artystą nic nie robienia.
- Osobiście uważam, że to największa ze sztuk tego świata. - arbitralnie ujął go pod ramię, z wielkopańską miną prowadząc w stronę domu. - Lepiej chodź i pokaż mi luksusy moich najbliższych dni.
- Przecież już byłeś w środku. - mruknął.
- Tak, raz, w sypialni starego, dobrego Valdeza. I w dodatku po pijanemu. To się nie liczy.
- Dać ci ten pokój? - uśmiechnął się pod nosem.
- Ale śmieszne. Żeby mnie straszył duch starej Pinnel, co się tam pochlastała?
- W Argento nie ma duchów. - otworzył drzwi, lekko popychając Natti.
- To wy tak twierdzicie. Ja nie mam edukacji, nie jestem cywilizowany i duchy mają do mnie dostęp...
- Nikt ci nie kazał unikać książek i nauki.
- Kiedy to jest straszne świństwo. Nigdy cię nie rozumiałem, że mimo setki możliwych wymówek dałeś się wpędzić w takie nudziarstwo.... Naprawdę ekstra chata, aż chce się zamieszkać na stałe. - ostentacyjnie przewrócił się na sofę.
- Ty, na stałe? - spojrzał na niego rozbawiony, siadając w fotelu.
- Zaraz tam ja. - prychnął. - Ty na przykład. Też kiedyś nie chciałeś mieszkać w jednym miejscu.
- Bo nie byłem poddanym.
- A co, teraz jesteś?
- Teraz tu rządzę. - uśmiechnął się.
- Hm, do twarzy ci z tą apodyktycznością, jaśnie panie. Czy dostąpię zaszczytu ucałowania śladów twych boskich butów?
- Jak się będziesz dobrze sprawować, to to rozważę. - prychnął.
- Jak zwykle uroczy. - mruknął Natti. Uniósł brwi, przypatrując się Avae, który właśnie stanął w drzwiach.
- Obiad będzie za jakąś godzinę. - powiedział cicho. - Wszystkie pokoje na górze są puste, bo meble są w renowacji, więc Eki wybierze któryś na dole i potem..... Potem pokaże ci gdzie. - spojrzał nagle na niego z trochę wyzywająco lśniącymi oczami. Natti uśmiechnął się promiennie, nie mówiąc nic i śledząc go tylko wzrokiem, gdy z przekorną miną wszedł do pokoju, podchodząc do kominka i bezcelowo przestawiając z miejsca na miejsce stojące na nim figurki.
- Jak masz na imię, złotko? - odezwał się w końcu z rozbawieniem.
- Avae. - mruknął.
- U la la..... TEN? Myślałem, że to ktoś starszy.
- Pomyliłeś się.
Natti roześmiał się i oparł brodę na łokciach, machając niedbale nogami.
- A co tu robisz?
- Rządzę.
- No proszę. - parsknął. - A ten tu twierdził to samo.
- Mówię o pałacu. - podszedł do okna i przysiadł na parapecie, wyglądając na zewnątrz.
Natti z lekkim uśmieszkiem prześlizgnął się po nim spojrzeniem i trochę niezgrabnie wygramolił się do siadu.
- No to jak, Nissyen? Ile czasu mnie tu zniesiesz?
- Zostań, ile chcesz. - uśmiechnął się lekko.
- Ha! Czyli jednak się za mną stęskniłeś.
- Prawdę mówiąc, to w ogóle zapomniałem o twoim istnieniu.
- No wiesz! - obruszył się. - To jest niewybaczalne.
- Tak to się kończy, jak ktoś zawsze znika w najmniej odpowiednim momencie. Jak tylko się robi trudniej, ciebie nie ma, a że inni w tym czasie mają masę zajęć..... sam rozumiesz.
- Nędzne wymówki. O mnie nie wypada zapominać, jestem największym skarbem Argento.
- Natti, ty jesteś zakałą Argento. - roześmiał się. - Wszyscy tak o tobie mówią.
- Ty też, zdrajco?
- Nie... ja nie.
- Miło. - uśmiechnął się blondyn. Przeciągnął się lekko i spojrzał na Avae. - Hej ty, czy w tym twoim królestwie dają coś tak wyszukanego jak herbata? - spytał wesoło.
- Powiem Enshi, żeby zrobiła. - odpowiedział spokojnie, zsuwając się z okna i wychodząc pomału. Natti zaśmiał się cicho i wstał, robiąc kilka kroków po pokoju. - Zabawna sprawa..... - mruknął.
- Co?
- Nic.... Takie tam. - podszedł do niego i usiadł na poręczy fotela, swobodnie kładąc ramię wzdłuż oparcia. - To mówisz, że mogę zostać, jak długo chcę.
- Jak długo ci się nie znudzi. - spojrzał na niego spod uniesionych brwi.
- No co się tak patrzysz, zakały nie widziałeś?
- Widziałem..... nawet parę razy.... w całej krasie.
- E tam, to było dawno i ja nic nie pamiętam. - mrugnął.
- Wszystkim tak mówisz? - roześmiał się.
- Tylko tym, co do których mam nadzieję, że zechcą mi przypomnieć. - wydął lekko wargi, bawiąc się jasnym pasmem swoich włosów.
- Przypomnieć?
- Aha....
- To było nie tak dawno, co tu przypominać..... O ile dobrze pamiętam, ostatni raz w noc przed twoim wyjazdem.
- A co..... - pochylił się nad jego twarzą, uśmiechając się lekko. - Powiedziałbyś na..... jeszcze jedną... taką noc?
- Dzisiaj?
- Może i dzisiaj....
- Skoro chcesz...
- Ja zawsze chcę. - szepnął mu do ucha i odsunął się, zaglądając mu w oczy. - Tylko co na to powie to twoje cudo?
- Moje cudo?
- Avae...
- Avae.... - skrzywił się. - Avae to tylko zepsuta, mała dziwka. Nie musisz się nim przejmować.
- Naprawdę? Nie wygląda...
- Jasne.... - uśmiechnął się. - On na nic nie wygląda. Naprawdę nie słyszałeś nic o nim?
- Owszem, słyszałem, ale tylko o tych zbrodniach..... Ale ani słowa o czymś takim...
- Natti, jego miał każdy, kto zechciał.
- Tak jak mnie? - zażartował.
- Dałeś kosza samemu Valdezowi. - mruknął.
- A on mnie spił i wyszło na jedno. - prychnął.
- I byłeś tylko ze mną, Avilą i Nene.
- Bo nikt inny mnie nie chciał. - westchnął żałośnie.
- Akurat. - roześmiał się, okręcając sobie jego włosy wokół palca.
- Powiedz mi coś o nim....
- O kim?
- No o Avae, głuptasie.
- Po co?
- Bo mnie ciekawi. - przewrócił oczami. - Zawsze ciekawią mnie nowi ludzie, zapomniałeś?
- Co mam ci powiedzieć? - wzruszył ramionami. - Wziąłem go z Helmand, żeby tu wszystkim zarządzał, bo żołnierze byli na to za głupi.
- Aha, aha.... - ironicznie pokiwał głową. - Nie wmówisz mi, że ktoś TAKI tylko do tego ci potrzebny....
- Niby jaki?
- Wygłupiasz się? Dobrze wiesz, o co mi chodzi..... I dam sobie głowę uciąć, że z nim sypiasz.
- No i co z tego. Jemu to chyba bez różnicy, jedna osoba więcej.
- On naprawdę jest aż taki zepsuty? Wygląda na takiego niewinnego, słodkiego dzieciaka, że aż skręca. - zaśmiał się cicho.
- Na zwyrodniałego mordercę też nie wygląda, a nim jest. - żachnął się. - To potwór i bezwstydna dziwka. Musimy o nim rozmawiać? - zirytował się.
- Nie, nie musimy, nie złość się. - westchnął i wstał, podchodząc do okna i opierając się plecami o parapet. - Tak tylko pytałem. Wiesz, wydaje mi się, że może na jakiś tydzień, dwa zostanę. Może poczekam na Zee. Denerwuję go, ale zawsze to mój brat. - roześmiał się.
- Dobrze, mówiłem, zostań, dokąd chcesz. - wzruszył ramionami.
- Czemu jesteś taki rozdrażniony, co?
- Nie jestem rozdrażniony.
- Jesteś, jesteś.... - machnął ręką.
- Natti.... - uniósł wzrok w górę i głębiej wcisnął się w fotel.
- Ładna pogoda. - szeroko uśmiechnął się blondyn. Nissyen spojrzał na niego załamany. - No co, to taki przyjemny, neutralny temat. - zachichotał. - Wiesz, mimo wszystko przyjemnie cię znów zobaczyć..... - powiedział z leciutkim uśmiechem.
- Mimo wszystko? - westchnął.
- Nie czepiaj się. - usiadł skokiem na parapecie i obejrzał się, wyglądając na dwór. Do pokoju weszła Enshi, niosąc ostrożnie tacę. Natti spojrzał na nią i uśmiechnął się przyjaźnie. - A gdzie.... Avae?
- Avae? - rozejrzała się zdziwiona. - Nie wiem, wyszedł od razu, jak mi powiedział. Pewnie poszedł pomóc Eki. - postawiła tacę na stole i zdjęła cukiernicę i filiżanki. - Jak skończycie, możecie od razu przyjść na obiad.
- Dobrze, Enshi, przyjdziemy. - odezwał się Nissyen, przypatrując się siedzącemu na oknie Natti. Blondyn uśmiechnął się do niego i zeskoczył, biorąc swoją herbatę.
- Jak się nie obrazisz, to ja jak zwykle wezmę te "potworne" pięć łyżeczek. Powinienem się dosłodzić. - mrugnął lekko.



Nie było go. Wciąż jeszcze go nie było...... I.... aż za dobrze wiedział, gdzie jest....
Zagryzł wargę. Nie znosił tego, nie znosił uczucia bezsilnej wściekłości. Wiedział, że właściwie nie ma do niego żadnych praw, ale... ale jednak... Czy jemu to naprawdę było potrzebne do szczęścia? To było mimo wszystko dość poniżające, być taką "zabawką", dla rozproszenia nudy. Chyba sam przed sobą udawał, że nie przeszkadza mu taka sytuacja, to, że on nie traktuje go poważnie. Ale niechby, do cholery, niechby było i tak. Byleby tylko nie...
Nie umiał tego znieść, to była zwykła zazdrość, najprymitywniejsza w świecie, paląca, upokarzająca zazdrość. Na samą myśl o tym, że on jest teraz z tym całym Natti, że go..... dotyka, że pozwala się dotykać..... miał ochotę po prostu roznieść wszystko wokół w pył. Miotał się ze złością po łóżku, co chwilę zmieniając pozycję, zwyczajnie nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
Tak, o tak, to on był jego własnością, a nie na odwrót, ale to nic nie zmieniało, nie miało najmniejszego wpływu na te uczucia, właściwie to jeszcze je rozjątrzało. Po prostu chciał, żeby on choć trochę należał do niego, nie wymagał przecież miłości, chciał jedynie, żeby on był tylko jego, tylko z nim i z nikim innym, nigdy... A on tak po prostu odstawił go na bok, żeby przespać się ze swoim byłym kochankiem. Tak po prostu.... I jeszcze..... jeszcze to co mówił wtedy..... Więc tak właśnie o nim myślał?... Tym razem nie było w nim nic takiego jak zawsze przedtem w takich momentach. Tym razem to po prostu był on. Zniechęcony, znudzony, trochę poirytowany..... ale on.... I mówił tak do swojego kochanka, przyjaciela.... Więc.... widać tak właśnie myślał....
Jak bardzo żałował wtedy, że gdy usłyszał swoje imię z ust tego cholernego Natti, zatrzymał się za ścianą i.... i słuchał.... Powinien był odejść od razu, gdy tylko usłyszał tę odpowiedź, nie torturować się dłużej, ale nie znalazł sił, żeby stamtąd iść... Znów wszystko tak nagle poszło w gruzy.... Czemu przez cały czas miał wrażenie, że on tak dobrze o nim myśli? Tamte wszystkie piękne słówka.... Tak, to było jednak tylko po to, żeby móc się przyjemniej bawić. Przecież już wcześniej to słyszał, w czasie tamtej kłótni.... W gniewie powiedział mu, co naprawdę o nim myśli. Dlaczego wtedy uwierzył mu w te przepraszające czułości i gładkie słowa? Chyba po prostu chciał..... Chyba bał się, jak będzie żyć ze świadomością, że on....
A teraz, co miał zrobić teraz? Nie było ucieczki, on to powiedział tak spokojnie, bez emocji, w dodatku do kogoś innego.... Nie kłamał.
I przecież teraz.... teraz go kochał. Nie mógł liczyć, że zdoła przestać, bo odkrył jego prawdziwe uczucia. Kochał go już tak mocno, że nie zdołałby przestać, choćby on nawet wygnał go precz. Tylko że teraz.... To tak okropnie, tak strasznie być zazdrosnym... Nie mógł ścierpieć myśli o Natti....
Dlaczego, dlaczego on musiał mu to robić? Dlaczego niby musiał się przespać z tym głupim, zadufanym w sobie blondasem? Co takiego w nim było? Przecież mógł się z nim kochać zawsze, kiedy zechciał, po co był mu potrzebny do szczęścia ktoś inny? Jak on mógł się tak zupełnie nie liczyć z jego uczuciami... A może myślał, że go to nie obejdzie? Że wszystko mu jedno, skoro jest taką nic nie wartą dziwką, której wszystko jedno z kim, kiedy i czy śpi. To okrutne, to niesprawiedliwe... Tak bardzo go kochał, tyle razy mu to przecież udowodnił..... Nie mówił mu o tym, to prawda, ale przecież.... przecież tyle razy był z nim w ciężkich chwilach, nigdy go nie odtrącał, wszystko wybaczał, pozwalał mu czuć się bezpiecznie, zapomnieć o samotności, złych wspomnieniach..... Dlaczego on tak mu odpłacał?
Karin...... Czemu akurat teraz tak zawzięcie powracały do niego jego myśli? Chyba chciał uciec w tamtą miłość, przed tą.... Próbował myśleć o tamtej miłości, zagłuszać ten nowy ból tamtym wspomnieniem.... Bo tamta miłość.... była teraz taka cicha, spokojna, odległa, obecna gdzieś głęboko..... nie przynosiła bólu, co najwyżej lekki uśmiech na wspomnienie jasnowłosego dzieciaka o dobrych, trochę naiwnych w tej dobroci oczach..... Dobry.... Karin był taki dobry, on nie zrobiłby czegoś takiego, nie skrzywdziłby go tak....
Tak, tylko Karin najpierw musiałby w ogóle go chcieć. I czy ten dobry Karin w końcu jego i na całym świecie tylko jego nie traktował właśnie tak, jak teraz..... on?
A wszystko przez to, co oni zawsze o nim myślą. Oni, ci ukochani.... i ci wszyscy inni..... Sam sobie narobił kłopotów.... No, może nie tylko sam, ale przecież w większości raczej... sam.....
W końcu... to przecież miała być kara. Całe to... Miał zostać jego niewolnikiem ze wszystkimi tego konsekwencjami, żeby ponieść karę, za to co zrobił kiedyś. To, że tak naprawdę nie zrobił tego wszystkiego, za co go skazano, rzeczywiście nie miało większego znaczenia. Ważne było to, co wtedy myślał i to, że był zdolny do zła. Więc nie miał pretensji o tę karę....
A tymczasem tego wszystkiego.... nie było. Zamiast odpokutować przeszłość, był szczęśliwy. Zwyczajnie szczęśliwy, tak jak chyba nigdy wcześniej. Widać koniec z tym i przyszła pora na cierpienie. Może i tak powinno być.... Tylko że tak bardzo.... tak bardzo go kochał.... Nie umiał się pogodzić z tym, co teraz się działo. Potrzebował go, choć odrobiny jego opieki, czułości... Nawet fałszywej, skoro tak musiało być. Ale bał się, że straci i to.... że on już zupełnie się znudził, że dopiero teraz w pełni sobie uświadomił, jak bardzo nim gardzi.
Chyba dlatego wciąż tak czekał, dlatego za nic nie mógł zasnąć... Tłumił tę wściekłą zazdrość i ból, upokorzenie, złość.... Byleby tylko przyszedł, jednak wrócił tu, tutaj zasnął.... Choć tyle....
Nasłuchiwał wciąż, z każdym odgłosem kroków zastygał w bezruchu, wstrzymywał oddech i czekał.... Jak teraz.... Tak, to może być on, już przecież prawie nikogo nie ma....
Tu skręcił..... więc.... ale przecież mógł minąć te drzwi i.... Nie, zatrzymał się.
Avae zagryzł wargę, przymykając powieki. Nie wchodzi.... Ale..... Jest, nacisnął klamkę. Zamknął.... Wszedł, nie zapalił światła, zbliżył się, znów zatrzymał..... Na co patrzy? Jest ciemno, nie może nic widzieć..... Usiadł, bez ruchu, zawahał się chyba.... Uniósł kołdrę i położył się, cicho, ostrożnie..... Bez ruchu....
Ale wstrzymałem oddech, więc...
- Nie śpisz? - usłyszał ciche pytanie.
- Nie. - wyszeptał z trudem. Znów milczenie, ale.... Przysunął się bliżej i delikatnie dotknął jego twarzy, przesuwając palcami po przymkniętych powiekach i starannie odgarniając mu włosy z czoła.
- Avae....
- Tak? - zapytał, choć już czuł, że nie musi. Poczuł delikatny pocałunek na czole i otaczające, zagarniające pewnie ramię, domagające się uległości o wiele śmielej od całego ciała. Objął go bezsilnie i jak zwykle odwzajemnił pocałunek. Po prostu.... po prostu.... kocham cię.... Zrozum to, poczuj to, błagam.... I nie krzywdź mnie więcej... Tylko tyle.... Nis...si...


Ostatnie dni były okropne..... Naprawdę okropne. Wtedy, na początku, przez jakiś tydzień Nissi dzień w dzień.... tak po prostu, bez słowa wytłumaczenia czy czegokolwiek..... Po prostu co dzień szedł do łóżka Natti. Jakby to było zupełnie normalne, jakby nie było w tym nic złego. A potem..... potem wracał do niego, nie spał tam, tylko tu, z nim.... I najczęściej miał jeszcze i siłę i ochotę się kochać... Przecież to było.... to było jakieś..... nienormalne..... Straszne, okrutne... Ale nie umiał mu się sprzeciwić, za bardzo bał się.... stracić go zupełnie. Czy to mogła być tylko jego wyobraźnia, czy..... czy on naprawdę nawet pachniał wtedy inaczej.... nim... Niech to szlag, to było podłe, ohydne..... Ale nie był w stanie powiedzieć "nie", kiedy czuł jego dotyk, pieszczoty, pocałunki.... Za bardzo ich.... pragnął... Wręcz tęsknił za nimi, czekał na nie, choć wiedział, że teraz dla niego jest tylko "druga kolejka", resztki niezaspokojonego pożądania. Dlaczego wciąż chciał się z nim kochać, mimo że nie tylko wiedział o Natti, ale i o tym..... że to jest udawane..... Każda odrobina czułości, każdy okruch ciepła.... Tak mało tego teraz miał i w dodatku mimo prób zapomnienia wiedział, że to jest fałszywe.... Nie mogło być w tym ani krztyny prawdziwego uczucia, skoro on tak o nim myślał i tak spokojnie o tym mówił....
Ale Nissi nie wiedział, że wtedy go słyszał i zachowywał się jak przedtem..... Więc sam też był jak przedtem, nie próbował nic zmieniać, rozmawiać.... Ani o tym ani nawet o Natti, choć on chyba nie mógł być aż tak naiwny, żeby wierzyć w jego niezdawanie sobie sprawy z tego odnowionego romansu. Ale pewnie nie sądził, że to ma jakieś znaczenie. Ostatecznie co dziwce zależy na tym, z kim się sypia przed nią.
O tak, wciąż to sobie powtarzał. Właśnie to, to jedno zdanie. Na okrągło, aż jego umysł, serce i ciało znały je na pamięć i reagowały bólem, zanim zdążył je jeszcze pomyśleć. Jakby mało mu było wszystkiego, sam sobie dokładał tortur. Tak jak kiedyś.... A zdawało mu się, że to już nigdy nie wróci.... Arogant. Tak, arogant....
Jednego ranka wśród tych strasznych dni, po obudzeniu jeszcze zastał go w łóżku.... Śpiącego, własnego choć na chwilę.... Za nic nie chciał znów wracać w rytm dnia, do twarzy Natti, do słuchania ich rozmów, do tłumienia bólu i złości..... Objął go, przytulił się, zamknął oczy.... On zbudził się tak szybko, za szybko, jeszcze nie mógł tego znieść.... "Jeszcze nie wstawaj....." poprosił cicho......
Nie odpowiedział mu, ale.... nie wstał. Został z nim, jeszcze niemal godzinę.... I wśród całej tej męki przez tę jedną godzinę znów był zwyczajnie szczęśliwy, tak po prostu, mając go dla siebie, tylko dla siebie, tuż obok... Dla każdej takiej chwilki umiał znieść całą tę resztę. A te chwile były, nie znikły, zdarzały się jeszcze. Rzadziej, bo teraz był Natti i on niemal cały czas zakłócał wszystko. Ale czasem, gdy byli sami, nadal mógł się tak zwyczajnie przytulić, zwyczajnie troszeczkę go mieć...
To prawda..... To było upokarzające, że nawet będąc tylko "zabaweczką", umiał być szczęśliwy... Ale nieważne. Przecież nie mógł przestać go kochać, a takie krótkie, ciepłe chwile, nawet i fałszywe.... to i tak było więcej niż przyzwyczaił się w miłości mieć.
Ale potem...... potem Nissi musiał jechać. Pojechał sam, tylko na parę dni. Sam, nigdy wcześniej nie zabierał go ze sobą, więc nic dziwnego, że sam, nie zmartwiło go to, zwłaszcza, że.... sam.... to znaczy też... bez Natti.
Tylko że.... nie mając już jego obecności, tej pociechy z pocałunków i drobiazgów ciepła..... Natti o wiele trudniej było znieść.
Nie mógł ścierpieć jego widoku, jego uśmiechu..... jego uśmieszków..... Zwłaszcza jego uśmieszków.
I.... on chyba wyobrażał sobie, że wszystko mu wolno. Jakby mu było mało tego, co dotąd, zaczął czepiać się i jego.
Nienawidził takiego traktowania. Nie znosił, kiedy ktoś patrzył na niego, jakby istniał tylko w celu zaspokajania czyichś żądz. Chwilami wręcz nie cierpiał swojego wyglądu, całego siebie... Co takiego w sobie miał, że wciąż ktoś go tak traktował?
Umiał to wykorzystać, to prawda, kiedyś często to robił.... Omotać, pozbawić zdolności myślenia, pokonać.... Ale to już go wcale nie bawiło, nie miał ani potrzeby ani ochoty, żeby się tak zachowywać. Nie prowokował, nie robił nic, co mogłoby zachęcać do takiego postępowania, a jednak Natti odnosił się do niego, jak do jakiejś wyuzdanej szmaty, która tylko czeka na propozycje i uwielbia się puszczać byle gdzie i z byle kim. Może to zresztą była wina tego, czego się nasłuchał. Po jaką cholerę on mu to wszystko naopowiadał? No po co? Nawet gdyby to była prawda, to nie powinien był mu o tym mówić...
Ale on nawet tego nie wiedział.... On sam tak sądził. Wtedy.... po kłótni, mówił.... Tylko że to wcale nie znaczyło, że w to nie wierzy.... Do diabła, skąd się właściwie wzięły te wszystkie plotki? To prawda, że po tym, co wyprawiał i tak czuł się kompletnie zeszmacony, ale.... to przecież jeszcze nie było.... takie... To wszystko co o nim naopowiadali.... Kto to wymyślał?.. Bo przecież nie Sheat ani tym bardziej nie Karin, to zwyczajnie nie było w ich stylu. A przecież tak naprawdę z nikim innym nie miał do czynienia na tyle, żeby tak o nim myślał... Więc co, wymyślali to tak sami z siebie? Ktoś coś powiedział, ktoś nie chciał być gorszy... Wolałby już chyba być koszmarnie brzydki niż piękny w taki sposób. Bez sensu.... tak strasznie bez sensu... Gdyby tylko inni dali mu spokój, to przecież.... Tu, przy nim, to wcale mu nie przeszkadzało. Tu nie było w tym nic brudnego, ordynarnego, poniżającego.... Przy nim to zawsze była tylko zabawa, śmiech, zwykła, szczeniacka radość. Jego pożądanie nie sprawiało, że czuł się jak dziwka. On był.... inny.... to wszystko było inne...
Więc.... dlaczego?...
Nie, on tak nie myślał.... To wszystko..... to musiała być jakaś głupia pomyłka, jakiś szalony błąd, nonsens.... Nieważne, dlaczego tak wtedy mówił, on nie mógł tak myśleć. To było coś innego.... Kłamstwo? Ale czemu u diabła miałby kłamać? Dlaczego miałby chcieć, żeby akurat ten Natti tak o nim myślał? Nie, to też bez sensu..... Ale przecież on kłamał..... Po prostu musiał kłamać. I nieważne, nie ma znaczenia czemu.... To było coś.... nie tak... Ale nie myślał tego, on by nie mógł.
Za dobrze go znał, zbyt wiele szczerych i dobrych chwil pamiętał, żeby uwierzyć w coś takiego. I tylko to się liczy. Reszta minie, rozwieje się jak zawsze. Coś się stało, coś znów sobie ubzdurał w tej swojej szurniętej głowie...trudno. To wciąż jest on.
Mój ukochany.... jakie to dobre, jakie miłe słowo..... Nie wystarczy kochać, zbyt mało oszaleć z miłości.... Tylko ukochać, ukołysać, dać ciepło, czułość i spokój, zawsze ze sobą być... To nieważne, co teraz się dzieje i wszystko jedno dlaczego.
Dopóki on wciąż gdzieś tu jest, świat jeszcze może wrócić do swojego biegu. A Natti.... Natti zniknie. Jak zwykle nie usiedzi na miejscu i pójdzie nie wiadomo gdzie. A on.... tak naprawdę nawet jego zniknięcia nie zauważy. Jest jak dziecko... dali mu coś do rąk, więc się posłusznie chwilę pobawił, ale to nie jest ulubiona zabawka, więc nie będzie krzyku, kiedy zniknie.
Bo mimo tego wszystkiego, co wygadujesz i wyprawiasz, to mnie potrzebujesz Nissi..... Czuję to.
Uśmiechnął się lekko i spojrzał przez okno na swojego blond-wroga. On też nie wyglądał, jakby stracił coś niezbędnego. Dobrze się bawił, drocząc się ze wszystkimi, wszystkich próbując oczarować i zajmując się każdą głupotą, jaka się nawinęła. Właściwie to mógłby sobie już pojechać. Najlepiej zanim zdąży wrócić Nissi...
Tylko, że on najwyraźniej uparł się, że przed wyjazdem zdąży zaliczyć i jego, żeby nie mieć żadnych dziur w systemie. Jakoś nie docierał do niego ewentualny sprzeciw. Zresztą nie było co mu się dziwić.... skoro miał o nim tego typu informacje, to nie miał żadnych podstaw, żeby dopuszczać jego sprzeciw. Prawdę mówiąc to pewnie się dziwił, że z własnej inicjatywy nie wlazł mu do łóżka. To by bardzo do ogólnodostępnej wersji jego życiorysu pasowało. Aż za bardzo.
Natti podniósł wzrok i dostrzegł go w oknie. Uśmiechnął się pod nosem i ruszył w stronę domu.
No nie.... Wspaniale, zobaczył go w oknie sypialni i najwyraźniej uznał to za jednoznaczny sygnał. To już w innym celu tu stać nie mógł? Nie. Niestety z tą reputacją i gapiąc się na niego - nie mógł.
Westchnął i oparł głowę o parapet. Nie, jednak lepiej po prostu sobie pójść. Do niego i tak żadne argumenty nie docierają.
Odwrócił się i podszedł do drzwi, wychodząc na korytarz, ale oczywiście znów wpadł na niego za pierwszym zakrętem. Osobiście wolałby, żeby w tym pałacu nie było tylu możliwości dotarcia w to samo miejsce, nigdy nie można było przewidzieć, skąd kto wyjdzie.
- No co, słoneczko? - zaśmiał się Natti, wesoło chwytając go za ramiona. - Znowu mi uciekasz? To nieładnie się tak droczyć....
- Odwal się. - szarpnął się, odpychając go od siebie i spróbował odejść, ale blondyn dla odmiany chwycił go w pasie, zanosząc się tłumionym śmiechem.
- I po co się tak złościsz, co? Czy ja chcę ci krzywdę zrobić, czy jak? Rozrywki mi tylko potrzeba, Nissyen wyjechał i trochę mi się nudzi...
- Puszczaj. - syknął z rozpaczą i mocno uderzył go łokciem w brzuch. Nienawidził go za to, że mógł tak mówić, tak jakby on miał do niego większe prawa. Miał ochotę zwyczajnie za to go skrzyczeć, zwyzywać i najlepiej walnąć w twarz, ale przecież nie mógł tego zrobić...
- Auu.... Aż tak ostro? - stęknął Natti. - Złotko, o co ci chodzi właściwie? Zachowujesz się, jakbym chciał cię co najmniej zamordować, a ja się chcę tylko troszkę zabawić. Co ci szkodzi? Boisz się, że Nissyen cię ukarze? Szczerze mówiąc wątpię, żeby go to obeszło. Ale jeśli tak wolisz, to ja przecież wcale nie musi wiedzieć. Ja mu nie powiem.
- Nie o to chodzi.... - wycedził, wchodząc do najbliższego pokoju i zatrzaskując za sobą drzwi. Natti oczywiście nie dał za wygraną i wparował do pokoju za nim.
- No to o co? Przecież nie zamierzasz chyba udawać cnotki? A może nagle odczułeś diametralną przemianę osobowości?
- Tak! - krzyknął, powstrzymując cisnące się do oczu łzy. - Wyobraź sobie, że odczułem! Nie mam najmniejszej ochoty z nikim się puszczać, a już najmniej z tobą! I mam gdzieś, czy jego to obejdzie czy nie i czy on by o tym wiedział czy nie! Z nikim innym zwyczajnie... nie chcę.... - skończył cicho.
- Niby dlaczego? - blondyn spojrzał na niego rozbawiony.
- Bo go.... - urwał i przygryzł lekko wargę. Natti zamrugał oczami i pochylił się do jego twarzy.
- Bo go co?
- Nic. - odwrócił się, przymykając powieki.
- No powiedz, bo co? - spytał z uporem, patrząc na niego spod zmarszczonych brwi.
- To nie twoja sprawa. - wyszeptał. Zacisnął dłonie w pięści i szybko wyszedł z pokoju. Natti cofnął się i oparł dłonie o stolik, siadając na nim wolno. Podniósł dłoń i oparł ją o czoło, wsuwając we włosy. Roześmiał się urwanie i przymknął oczy.
- O do ciężkiej..... i jasnej...... cholery.....


Nie dawało mu to spokoju. Usłyszał to przypadkiem.... Kto to właściwie powiedział?... Któryś z nich chyba.... Bez sensu, przecież Avae nie mógłby.... A właściwie to czemu nie? Czy nie taki właśnie był przez całe życie? To tu zaczął być inny, tutaj zachowywał się jak wcielenie dobroci, niewinności i chodzący ideał. Do cholery, przecież on nie udawał przez cały ten czas! Nie dałby rady aż tak udawać i..... właściwie po co miałby to robić? Gdyby chciał polepszyć swoją sytuację, to o wiele łatwiej by mu to przyszło, gdyby zwyczajnie wlazł mu do łóżka, ostatecznie to jeden z najlepiej wypróbowanych sposobów na tym świecie. A na początku.... on po prostu panicznie się tego bał. I nawet później z trudem i strachem sobie na to pozwolił.... A właściwie to sobie nie pozwolił.
Ale czemu tak go to zirytowało? Dlaczego nie mógł znieść myśli, że on mógłby... Avae był jego... I to nawet nie chodziło o to, że był jego niewolnikiem, po prostu..... był jego. Tylko i wyłącznie. Nikt inny nie miał prawa nawet go tknąć, a on sam nie miał prawa nikomu na to pozwolić. Nie, on by się przecież nie odważył....
No to właściwie dlaczego Natti tak nagle wyjechał? Nawet nie zaczekał ani na jego powrót, ani na Zee. Zwyczajnie znikł. Całkiem jakby właśnie chciał uniknąć spotkania, jakby się.... wstydził. Albo bał. I do ciężkiej cholery miał czego, bo jeśli to prawda to....
Nie no, nie mógł przecież polegać na tym, co wygadują te prymitywy... O Avae oni zawsze myślą tylko rejonem spodni i skłonni byliby go posądzać o wszystko, co ma z tym jakikolwiek związek, a poza tym wyraźnie uwielbiali opowiadać o nim najsprośniejsze rzeczy, jakie im mogły przyjść do głowy. A Natti.... Cóż Natti zachowuje się jak Natti i można z tego wyciągać mylne wnioski. Ale..... To przecież nie tylko oni... Wszyscy zachowywali się tak dziwnie..... Jakby o czymś wiedzieli i nie byli pewni, czy mają to przed nim ukryć....
Avae przecież zachowywał się jak zawsze.... Nie, nie jak zawsze. Avae "jak zawsze" to był kłótliwy, uparty, złośliwy, ale w gruncie rzeczy wesoły i przyjazny chłopak. Tylko czasami był wtedy takim cichym, zamyślonym stworzeniem o smutno czułych oczach, jakim go wciąż miał teraz. Przygasł, nie wykłócał się, nie droczył, nie obsztorcowywał go bez skrępowania jak do tej pory. Zmienił się jednak..... Czuł się winny?... To nie do wiary, że oni mogliby się na to odważyć, przecież to..... nikczemne, bezczelne... No dlaczego to aż tak.... aż tak.... Ostatecznie to przecież tylko..... Nie, do diabła z tym wszystkim.... Tego się nie da... zrozumieć...... Niech to szlag, jak to idiotycznie brzmi....
Był po prostu wściekły, autentycznie wściekły i nawet nie miał na kim tej wściekłości wyładować, bo wszyscy unikali go jak ognia. Nie zachowywaliby się tak, gdyby nic nie zaszło...
Nie, to tak nie mogło zostać, najlepiej..... najlepiej zwyczajnie.... zwyczajnie go zapytać. Tylko kto mógłby dać mu gwarancję, że ten osławiony blagier nie skłamie mu prosto w twarz, nie mrugnąwszy nawet okiem? Ale gdyby tak nagle, prosto z mostu tym w niego rzucić..... To przecież musiałby się jakoś zdradzić. Czymkolwiek... To po prostu niemożliwe, żeby ktokolwiek był aż do tego stopnia mistrzem w kłamstwie, niezależnie od tego, co wygadują ci helmandzcy idioci. Oni pewnie daliby się nabrać i na sztuczkę z paleniem wody.
Niech to, jedno mignięcie w oczach, jedno drgnięcie, cokolwiek... Przecież nie zdoła tak zwyczajnie tego przyjąć, jeśli nie będzie się spodziewać pytania akurat w tym momencie. Zresztą on chyba nawet nie przypuszcza, że ktoś mógłby o tym wiedzieć...
Myślał już o tym tak, jakby to było pewne... Przecież chyba nie chciał, żeby to było prawdą, do cholery na pewno nie chciał!
Nie wytrzymał i zerwał się zza biurka, wychodząc z gabinetu. Avae znalazł w jednym z pokoi na samym dole, zagrzebanego prawie po uszy w starych papierzyskach, które właśnie segregował. Na jego wejście zareagował tylko krótkim podniesieniem tych ostatnio wciąż poważnych oczu i wrócił do swojego zajęcia.
- Chciałeś coś? - spytał tylko cicho.
Oparł się plecami o ścianę i założył ręce na piersi, przypatrując się chłopcu w milczeniu.
- Naprawdę przespałeś się z Natti? - spytał neutralnym tonem głosu, nie spuszczając z niego wzroku. Avae znieruchomiał na moment, rozchylając tylko lekko usta. Obejrzał się na niego powoli, mierząc go zdetonowanym spojrzeniem.
- Słucham? - odezwał się w końcu.
- Przecież słyszałeś, co powiedziałem.
- Czy tobie..... już kompletnie..... ODBIŁO?! - krzyknął, zrywając się na równe nogi. - Ja? Nie wiem, może mnie pamięć myli, ale to raczej ty to zrobiłeś! Więc jakim prawem bredzisz mi tu o...
- Milcz. - przerwał mu tak ostro, że chłopak odruchowo się cofnął i zawahał przez moment.
- Ty.... ty chyba..... - wykrztusił tylko.
- Milcz, powiedziałem..... - wycedził zimno, zbliżając się do niego. - Myślisz, że dam się nabrać na te twoje sztuczki? Na twoje cyniczne kłamstwa? Dobrze wiem, jak było....
- Niby skąd? On ci powiedział? Aż tak wierzysz tej sw....
- Milcz, mówię! - chwycił go za ramię, ale Avae wyszarpnął się, odskakując od niego.
- No i co? Teraz mnie uderzysz? Bo argumentów ci zabrakło? Nie spałem z nim! Nie obchodzi mnie, kto ci czego nagadał, nie spałem z nim, dociera?! No wystarczy ci czy nie?! Mowę ci odebrało? No odezwij się! Nic więcej już nie masz do powiedzenia? Może jeszcze z kimś się ostatnio puściłem, doinformuj mnie!
- Nie wierzę ci. - spojrzał w końcu na niego i odezwał się chłodnym tonem. - Bardzo ładnie kłamiesz i grasz oburzenie, ale nie wierzę ci. To jedno dobrze umiesz - łgać.
- Nissi..... - szepnął zdławionym tonem. - Co się z tobą dzieje?
- Ze mną? To ty się łajdaczysz i jeszcze później bezczelnie łżesz!
- Daj już spokój tym bzdurom! - krzyknął, z trudem powstrzymując łzy w niebezpiecznie błyszczących oczach. - Nie obchodzi mnie za jaką skończoną szmatę mnie masz i czy dla ciebie jestem tylko zwykłą, zepsutą dziwką! Możesz sobie myśleć, że jestem dla wszystkich, którzy tylko mnie chcą i możesz rozpowiadać to każdemu, nawet swoim nie rozumiejącym słowa "nie" kochasiom. Mam to gdzieś, słyszysz? Słyszysz? Do choleryyy.... - jęknął. - Jaki ty jesteś głupi..... Jaki ty jesteś cholernie głupi.... Zrozum, ja przecież..... Ja tylko..... Niech cię szlag, czy ty nie możesz zrozumieć, że nie mam zwyczaju pieprzyć się z każdym, kogo spotkam?! Zresztą.... dlaczego u diabła nie miałbym prawa przespać się z kim chcę? Ty się jakoś nie krępujesz. - skończył szeptem.
- Jest między nami pewna różnica.... - uśmiechnął się drwiąco mężczyzna.
- Jaka? - z rozpaczą krzyknął Avae. - Ja jestem twoją własnością i do niczego nie mam prawa, a ty jesteś moim właścicielem i możesz wszystko, tak? Tak właśnie myślisz! Wy.... wy jesteście jak my.... To bujda, że zniszczyliście stary system, wy tylko zamieniliście się z nami miejscami! Nie zależało wam na wolności, równość to bajka dla dzieci. Wam chodzi tylko o władzę, o pieniądze jak wszystkim! Myślisz, że ja nie wiem, co się wszędzie dzieje? Myślisz, że nie wiem, jak traktujecie pokonanych? Te wszystkie piękne słowa o przebaczeniu, odkupieniu, szansie zmiany.... - wymieniał z szyderstwem i spojrzał na niego wściekły. - Bzdura! Bzdura, słyszysz? A ty.... ty niczym się nie różnisz od najgorszych z tych waszych prymitywnych, żądnych krwi prostaków i żadne wasze pieprzone argentońskie frazesy nic tu nie zmienią! Jesteś zwykłym mordercą i podłym, zimnym despotą! Kto ci dał prawo, żeby tak traktować ludzi? Kto ci dał prawo, żeby wyrokować kto jest stracony, a kto nie? Jesteś pomylony i nikt ci nic nigdy nie zrobił.... A gdyby tak z ciebie zrobili taką cholerną, ludzką maszynę? Czym byś się od nich różnił? A ja? Za co mnie tak traktujesz? Kto ci pozwolił tak się znęcać, co? Z jakiej racji zabrałeś mi nawet to moje nic, tę moją pieprzoną cascavelską dumę i zrobiłeś sobie ze mnie zabawkę? Mówię o tym, bo wiem, że moje uczucia już zupełnie cię nie obchodzą! Jesteś jak jakiś przeklęty głaz, ślepy, rozwścieczony głupiec, który umie tylko niszczyć i zadawać ból! Jesteś podły! Nieludzki i podły, rozumiesz? No słyszysz? Słyszysz czy nie?! No odpowiedz! - wrzasnął w końcu już niemal w histerii. Zacisnął usta, bojąc się rozszlochać, zupełnie opuściły go siły. Patrzył tylko na niego, na jego chłodną, zirytowaną, wreszcie gniewną twarz.
Rozwścieczony zacisnął drżące z gniewu dłonie, mierząc chłopaka lodowatym wzrokiem. Spróbował się odezwać, ale umilkł w pół słowa, chwycił go mocno za ramię i ciągnąc za sobą, wyrzucił go na korytarz. Chłopak próbował się cofnąć, ale znów ścisnął go boleśnie, prawie wlokąc i nie zwracając uwagi na jego szarpanie się.
- Puść do cholery! - Avae w nagłym lęku starał się mu wyrwać, ale chwyt stał się tylko silniejszy. - To boli! Puszczaj, słyszysz?!
Nie odpowiedział mu nawet jednym słowem, w milczeniu dowlókł go prawie na zewnątrz, gdy nagle wpadli niemal na jednego z żołnierzy; spojrzał na nich w lekkim ogłupieniu, usiłując zrozumieć, co się dzieje. Nissyen prawie cisnął mu chłopaka w ręce.
- Zaprowadź go do Amary i każ wychłostać. Ale tak, żeby to sobie zapamiętał do końca życia. - warknął i otworzył pierwsze lepsze drzwi, zatrzaskując je za sobą. Na chwilę stanął bez ruchu, a potem wolno oparł się o dziwnie chłodne drewno, jeszcze wolniej opuszczając powieki. Przez chwilę była tylko pustka. A potem, pierwsza myśl.... że było cicho. Przez moment zupełna cisza, jakby.... A potem dalej nic, tylko odgłos kroków. Tylko kroków... Na korytarzu, na zewnątrz, w oficynie.... To przecież..... Zaraz tu, niemal pod tym oknem... Chwycił klamkę, ale puścił ją i powoli podszedł do fotela, opadając na niego bezsilnie. Więc zaraz....... Setki razy już to słyszał..... Krzyki chłostanych ludzi, znajomych, nawet bliskich.... Ale nigdy... nigdy nie słyszał krzyków rodzących się z jego rozkazu. Przymknął powieki i wolno, dokładnie wypuścił powietrze z płuc. Oni tam....
Starannie, równo oparł ręce na poręczach fotela, lekko odchylając głowę w tył. Znów kroki.... i.... Za cicho, zupełnie cicho, to nienormalne, żeby było tak cicho..... Odruchowo zacisnął dłonie na poręczach, nie mocno, lekko, nie naruszając delikatnego drewna, choć przecież tak łatwo.... mógł...... Gorączkowe myśli tłoczyły mu się w głowie jakimś dziwnym, kulejącym rytmem.
Jest... Ten pierwszy krzyk, zawsze najbardziej rozdzierający, zawsze najbardziej godny współczucia, bo w nim jest ten przebłysk przepadłej nieświadomości, pierwszy błysk zaskoczenia, przerażenia ogromem bólu. Jak to jest, że nikt nigdy nie spodziewa się, że ten ból będzie aż tak wielki? Choćby założyć najgorszą potworność, chyba nie można wierzyć w to do końca... nie można wiedzieć jak boli, póki ten świst nie spotka się ze skórą i nie naznaczy jej pierwszą pręgą...
Silny... to koniec krzyków. Więc już tylko jęki. Trzeba więcej niż dumy, tylko nienawiść może zamknąć usta. Nie nienawidzi... Brak nienawiści to chyba więcej niż zdolność milczenia.
Silny.... to jęk i łkanie. Zdeptać swą dumę, by nie nienawidzić. Mieć wybór.... i wrócić na drogę tych słabych, nie panujących nad ciałem i bólem. I zyskać władzę nad sercem i duszą.
Silny..... Ciekawe.. czy wie, że przegrałem.





Już dawno wszystko ucichło, ale tu wciąż nikt się nie zjawił. Siedział tak, zastygły w bezruchu, wciśnięty głęboko w fotel, niezdolny nawet do lekkiego ruchu, a co dopiero, żeby wstać..... pójść tam... Przecież wiedział, że i tak go tu przyprowadzą, za dobrze znał ten uroczy obyczaj. Ale czemu jeszcze nie? Może coś...
Ta... świadomość.... przyszła niemal od razu.
Rozwścieczył go, pozbawił kontroli, choćby śladu panowania nad sobą i to dlatego... Śmieszne, wściekł się, bo ubliżyły mu te jego nieprzytomne słowa, bo te wszystkie rzucane w twarz oskarżenia zapiekły tak, że nie mógł tego znieść. Co za ironia... Chyba nie mógł bardziej precyzyjnie wykazać, że to Avae miał rację. Co to było, to co zrobił? Czym to się różniło od podłych kaprysów tej dawnej arystokracji, od ich wyżywania się na słabszych? Chyba pierwszy raz w życiu zrobił coś aż tak nikczemnego, haniebnego, niskiego na nic nie mogąc zrzucić winy. Chyba że na swoją wściekłość. Ale.... Ale teraz było gorzej..... Bo zaraz potem..... przyszła druga świadomość, gorsza, milion razy gorsza od poprzedniej...
Było mu zwyczajnie wstyd i to już nawet nie tego, że przegrał, że poprzez własną furię upokorzył się tylko i udowodnił własne błędy... Teraz raczej po prostu tego, że ośmielił się skrzywdzić jedyną osobę, która naprawdę mu ufała... Nie, to nie był nawet wstyd, to było.... to było.... Nawet chyba nie wiedział co, nie umiał tego nazwać... nawet odczuć nie umiał, nie dopuszczał do siebie tego, walczył z tym, tłumił to, nie pamiętał o tym, ale odpychając myśli, nadal czuł je w pobliżu, nie umiejąc przecież walczyć choćby z drżeniem warg.
Co teraz będzie? Jak? Przecież.... Jak to się stało? Jak to się mogło stać? Jak mógł się wściec, jak zapomnieć do tego stopnia? Zrobić coś takiego..... I nie cofnąć się, nie wybiec, nie pójść, nie pobiec za nimi, nie odwołać tego i później jeszcze słuchać tego i nic.... Tuż obok, czemu u diabła nie kazał im przestać? Otworzyć okno i..... jedno słowo, krzyknąć jedno słowo, choćby... Dość... Wystarczyłoby przecież, litości, chociaż to jedno, chociaż to...... Dlaczego nic nie zrobił? Przecież.... Przecież to był on.... Ten dzieciak, którego obiecał sobie chronić przed choćby drobiną zła, bólu i łez.... A teraz.... To był ten chłopiec, który, jedyny ze wszystkich, miał odwagę patrzeć na ten ich przeklęty trybunał i drwić z nich, już wtedy im powiedzieć, do czego to prowadzi, powiedzieć, że niczym nie różnią się od swoich poprzedników.... To był ten chłopiec, który się go nie przestraszył, który się z nim kłócił, zwyzywał go i przemoczony siedział na stole, patrząc na niego ukradkiem. Ten chłopiec, który prosił go tylko o swoją Ninthel, który gasł bez niej i bez tej odrobiny siebie i własnej woli, ten, który umiał ucieszyć się jak dziecko spełnieniem tylko tej jednej prośby wśród lęku o przyszłość, cierpień i upokorzenia. Ten, który i tak odzyskał siebie, swoje dumne i śmiałe spojrzenie, uroczą bezczelność, szczerość i odwagę, nawet w niewoli umiejąc być sobą. Tak jak obiecał już pierwszego dnia.
To to mądre, ciekawskie stworzenie, które zaglądało im przez ramię całą drogę i które tutaj zdążyło mu przeczytać pół biblioteki, jednocześnie wszystkim doskonale się zajmując. To prawie dziecko z nadwrażliwością na zimno i drobnymi dłońmi.
Ten piękny chłopak całujący bez pamięci, o sercu schwytanego ptaka, pragnący bliskości i tej czułej, i tej pełnej ognia...
To on tu zawsze był przy nim, nie dlatego, że musiał...... niemal na początku pozwolił mu przecież na trzymanie się z daleka, gdy tylko przekonał się, że przecież nie zdoła zwalczyć choroby tylko ze względu na niego.... A on właśnie wtedy z nim został, właśnie wtedy chciał. Nie przestraszył się jak inni, nie odepchnął go i odtąd był tuż obok zawsze. Miał odwagę nie słuchać ostrzeżeń i ufać nadal...
Tak się przecież wtedy bał tu wracać, spać sam jak zawsze... ale tutaj........
Tylko Avae wciąż umiał przy nim zasnąć, ufać mu i nie bać się, choć przecież później już wiedział wszystko, znał każdy groźny, obmierzły detal tej choroby i nie budziło w nim to nienawiści. Ani wstrętu. Ani strachu. I nie gasiło nawet zaufania, tego, czego nikt z najbliższych nie umiał nigdy mieć.
A kiedy to przychodziło, to znosił to bez skargi i potem znów był obok, bliski, tuląc do siebie jego głupią, załamaną sobą i losem głowę, całując i kojąc jego lęk i ból, a nie pamiętając o własnym.
On martwił się o niego, godzinami czekał w oknie, troszczył się o każdy drobiazg i zamieniał życie w pasmo zwykłych radości.
Nikt inny nie umiał mu tego dać, nikt inny nie ufał, nie wierzył.... Teraz ostatnio..... Zatęsknił do Natti i do dawnych nocy.... Ale do czego? Do rozkoszy i pustki, bo przecież musiał iść, najlepiej zaraz, zanim on sam będzie musiał to powiedzieć.... ze strachu... i bo nie umiał tak ufać....
Ale teraz nie było jak kiedyś, nie było pustki, teraz miał gdzie wrócić..... Do Avae. Ta jego bliskość, piękno, ufność..... to pragnienie było milion razy silniejsze, więc kiedy wracał, chciał być i z nim..... chciał być przede wszystkim z nim..... Więc po co następnego dnia znów wracał do Natti? Na co liczył? Że za którymś razem on okaże się taki sam jak ten chłopiec, tak samo będzie umiał przytulić się ufnie i zasnąć i że wreszcie..... wreszcie Avae przestanie być taki..... niezbędny.....
Tak strasznie się tego wstydził...... Dlaczego? Dlaczego za nic nie chciał się do tego przyznać? Dlaczego bał się powiedzieć Natti, kim naprawdę dla niego jest ten chłopiec, jaki on jest, jak wiele znaczył w rytmie tego miejsca? Dlaczego chciał to w sobie zdusić, dlaczego chciał znów uwierzyć w jego podłość, miałkość, zepsucie? Dlaczego wolał, żeby był taki, dlaczego wtedy nie chciał, żeby on miał w jego życiu tyle miejsca, ile zdobył?
I on to słyszał..... To dlatego nie wrócił. Usłyszał..... Zbyt dokładnie powtórzył to w gniewie, musiał słyszeć..... W gniewie?.... Nie, to nie był tak naprawdę gniew. Bardziej rozpacz..... Zwykły ból i gniewna, rozżalona rozpacz....
Po tym wszystkim... Tylko trochę, troszeczkę wcześniej przysięgał mu, że tak nie myśli i zaraz potem..... Biedne, dobre kochanie.... Biedne, małe kochanie o ufnych, czułych oczach, ciepłym dotyku, delikatnych ustach i kojącym, spokojnym oddechu w łagodnym tkliwością śnie.
I teraz tam.....
Dlaczego to się tak skończyło? Bo przecież nic już nie wróci..... Stracił go i stracił tę swoją odrobinę spokoju, bezpieczeństwa i ciepła. Takich rzeczy się przecież nie wybacza.... Nie można. Tak zawieść czyjeś zaufanie.... Tak bez powodu..... Tylko ze złości, z wściekłości, z poczucia własnej niemocy....
Ale..... jeśli cokolwiek, cokolwiek da się jeszcze odzyskać..... choć odrobinę....
Znów myślał o sobie. A ten chłopiec? Wszystko mu zabrał, każdą kruszynę szczęścia, którą w końcu zdołał znaleźć.... Miało być inaczej..... Wszystko miało być inaczej....
Drgnął; znów kroki, przełknął ślinę i czekał bezsilnie. Drzwi otworzyły się raptownie i tamten żołnierz, tamten, właśnie tamten, nie zwrócił wtedy uwagi, że to on, niemal go tu wwlókł. Zemdlał? Ile to było? Nie liczył, tak dużo, zbyt dużo, łajdacko dużo..... I on..... Zago, Zago, dlaczego akurat on? Dlaczego akurat on musiał tu wtedy być? Dlaczego akurat ten łajdak, który już parę razy próbował skrzywdzić Avae i którego tyle razy musiał osadzić na miejscu? Dlaczego dał mu tę obrzydliwą satysfakcję i pozwolił... Dlaczego jeszcze i to, do ciężkiej cholery, dlaczego ten....
Tak szarpnął, tak brutalnie, jakby nigdy nie dotykał żywej istoty i niemal cisnął chłopaka pod nogi jego fotela. Miał ochotę zerwać się i uderzyć teraz tego bydlaka, przynajmniej na niego krzyknąć, ale bał się, że jeśli to zrobi, to zwyczajnie się rozpłacze.
- Wyjdź..... - powiedział tylko z trudem, zdławionym, zduszonym niemal w ciszę głosem. Bał się spojrzeć w dół, odprowadził tylko wzrokiem Zago, ale i tak czuł ciało skulone tak blisko..... Popatrzył ukradkiem i od razu uciekł spojrzeniem od drobnej, czarnowłosej głowy, tuż obok, tak... blisko.... Musiał jednak być przytomny, bo upadając zdołał wesprzeć ramię o poręcz fotela i nie osunąć się całkiem na ziemię. Krył teraz twarz w tym zagiętym ramieniu. Bezsilnie, rozpaczliwie i cicho......
Miał ochotę po prostu go przytulić, przeprosić, scałować ślady łez, ale nie pozwalał mu na to zwykły wstyd, palący, gryzący jak dym; wiedział, naprawdę wiedział, że to z powodu tego, co zrobił, nie z powodu tych cisnących się do oczu łez, ale wiedział też, teraz już wiedział, że jak zwykle osłoni się tylko chłodem i okrucieństwem, że nie będzie umiał nawet spróbować nic naprawić. Nie łudził się, nie miał sił do zwalczenia w sobie pustki.
To tak długo, to tak cicho, to tak okropnie.....
I to on, znów on, pierwszy coś zrobił..... I tym co zrobił, zupełnie odebrał mu możliwość, by jeszcze zdążyć klęknąć i płakać i przepraszać..... Bo oparł głowę o jego kolano, uśmiechając się lekko i ujął delikatnie leżącą bezwolnie dłoń, bawiąc się jej palcami. Tak cicho, ale tkliwie, jak kopnięte, wytęsknione szczenię..... Za bardzo go tym zmiażdżył, zbyt poniżył, więc teraz nie mógł już znaleźć siły, by błagać o przebaczenie.
I dlatego, właśnie dlatego usłyszał swój głos, taki oschły, taki głupi, bezsensowny i okrutny.... Taki zupełnie..... nie taki jak chciał.... I te słowa, takie obce, prymitywne, żałosne.....
- I co teraz powiesz? Zmieniłeś zdanie? A może ci mało i chcesz tam wrócić jeszcze raz?
Czego spodziewał się z jego ust? Przecież na to się nie dało odpowiedzieć.... To było zbyt bezduszne.... żenujące.....
- Nie mogę ci ustąpić ze strachu przed chłostą. - powiedział cicho. Tak prosto, spokojnie i jasno.... Jakby tak właśnie należało odpowiedzieć. Jakby to była jedyna właściwa odpowiedź na te bezużyteczne słowa. Tylko ta.
- Dlaczego? - wyszeptał, teraz już tylko w strachu, przynajmniej nie tak obco... przynajmniej.... nie.....
- Bo cię kocham.















Komentarze
mordeczka dnia padziernika 17 2011 14:58:45
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Rahead (Brak e-maila) 21:06 02-10-2004
Zabijasz mnie....
*AVAE!!! Ściska*
Będzie ciąg dalszy czy zostawisz tak?
prim (Brak e-maila) 16:21 03-10-2004
jejku^^ jak pri strasznie kocha Avae^^ jejciu, jejciu^^ na razie przeczytałam tylko part 1 ale zapowiada sie ciekawie^^ Sach-chan, jesteś moim guru mastahem i masterem w jednym^____^*uwielbienie*
Asou (asou@o2.pl) 17:08 08-10-2004
łeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee biedny Avae mam nadzieję, że tak tego nie zostawisz!!! Nie pozwalam Ci!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Kurcze popłakałam się aż!!!! A to coś znaczy!!!! Ja chcę ciąg dalszy!!!!!
Natiss (Brak e-maila) 09:53 25-11-2004
W \"Fiat lux\" najbardziej zaintersował mnie Avae, natomiast w \"Lux in tenebris\" Nissyen. Świetny gościu, jego chrakter, wygląd, w ogóle wszystko.
Biedny Avae musiał sie tutaj nieźle niecierpieć, ale opowiadanie jest świetne.
Joyo (Brak e-maila) 18:53 27-11-2004
NIEWYŻYTA SADYSTKA!!!
ale i tak cię uwielbiam...
beryl (krolowa.ciemnosci@op.pl) 16:12 20-12-2004
Wiesz co? To jest świństwo kończyć w takim momencie... Tfu, nie chcę zapeszyć. Chodziło mi o \"przerywać w takim momencie\", naturalnie. Nie chcę nic mówić, ale jestem taka ssczęśliwa przy każdej aktualce, a potem taka smutna, gdy nic twojego, Sachmet, nie ma.
Sonya (Brak e-maila) 08:07 27-04-2005
uwielbiam to opo, szybko pisz i wysylaj kolejne czesci!! Ploooosie!
K. (Brak e-maila) 17:03 13-08-2005
Wspaniałe... smutne... boskie... smutne... niesamowite.. smutne... Ja chcę więcej! Proszę, powiedz że będą dalsze części... ;_;
Biedny Avae... *popłakala się*
Kornel (Brak e-maila) 07:51 03-01-2006
Czytam tą stronę od dawna i naprawdę lubię Twoje opowiadania. Ostatnio straciłam nadzieję, że napiszesz coś nowego, bo przez dlugi czas nic się nie pojawilo, ale dodałaś ostatnio następny odcinek "Czemu właśnie Ty..." czym byłam zachwycona...Oznacza to, że dalej piszesz! Bardzo się z tego cieszę i czekam z niecierpliwością na nowy odcinek. Avae uroczy ale nie wiem, czy nie za słodki trochę się stał. No, ale to nie ja jestem autorem =).
Kornel (Brak e-maila) 13:53 03-01-2006
aha, jeszcze jedno... Nurtuje mnie co stało się z Kase'm. Polubi.łam go bardzo =)
Czekam =)
Kira (Brak e-maila) 13:15 11-02-2006
Wspaniałe i cudowne! boskie! najlepsze opowiadanie na świecie T.T...
Avae jest boski.
Ale tym razem bardzo polubiłam Kase.. żal mi go T_T. Kiedy będą dalsze części?*_* i czy będzie więcej o Kase?v.v...
kornel (Brak e-maila) 00:11 11-03-2006
Co z Kase?!?! Proszę napisz cokolwiek o nim jak najszybciej! Proszę bo sama już wymyślam fanfiki do tego opowiadania ;-)
Kira (Brak e-maila) 18:42 01-04-2006
Kiedy ciag dalszy?!?! ^_^
kornel (Brak e-maila) 17:27 06-04-2006
Czekam nadal na dalsze części słuchając utworu z filmu "upiór w operze" pt.; "Learn to be lonely".sama nie wiem do którego bardziej pasuje: Nissyen'a czy Avae ale zestawienie tej piosenki z tym tekstem jest porażające, dopasowane jak na zawołanie. idę dalej się wzruszać.
Kira (Brak e-maila) 18:41 16-04-2006
Niesamowite! ja czytalam to opowiadanko sluchajac "Learn to be lonely"! ^.~ sliczna piosenka, naprawde pasuje do tego opowiadania... Ciesze sie, ze nie jestem jedyna ktora tak sadzi ^^. sluchalam rowniez piosenke "In The Deep" z filmu "Miasto Gniewu"... tez bardzo ladna...
btw. kiedy pojawi sie ciag dalszy?
Alistair (Brak e-maila) 00:49 14-05-2006
No tak, rzeczywiście genialna alternatywa dla Fiat Lux. No i nawet udał Ci się ten cały Nissi. No i ta rewolucja nie odbyłasię tak krwawo. Ale nie znęcaj się aż tak nad bohaterami, bo nie można ciągle tłumaczyć tego irracjonalnego postępowania ze względu na miłość, czasami to nie chce mi się w takie rzeczy wierzyć i tak jak Karin w Fiat, tak Avae zaczyna trochę tracić na realości. A, i byłabym wdzięczna gdybyś trochę dokładniej wyjaśniła "geografię tego świata" bo można się pogubić co do jakiego państwa należy, a tym bardziej jakie to są państwa i jakie mają iteresy względem naszych prowincji. Tak nawiasem mówią to mogłam przeoczyć, ale jak nazywa się ten kraj? Czy to tylko federacja poszczególnych terenów pod rządami bejlerów? Wytułamcz to kiedyś, dobrze?
No, i Sachmet-sama, ale ja cię proszę, nie obijaj się tak i napisz coś do następnej aktualki, co?... dobrze?... Bo piszesz naprawdę dobrze. I świetnie czyta się twoje opowiadania. Naprawdę. Mimo kilku mniej istotnych niedociągnięć. Po prostu twórz dalej, wierzę w ciebie^__^
Volina (Brak e-maila) 10:32 20-05-2006
Alistair, rzeczy, o które pytasz są dostępne, że tak powiem pozatekstowo, czyt. by mail^^. (tyle, że ta cholera teraz poczty nie czyta, więc i tak przyjdzie poczekać;P). Tam ma kobita i jakąś mapę i inne rzeczy, już tam dokłądnie nie pamiętam. Uśmiechnij się, to ci pewnie dasmiley
I od siebie to chciałam się ciebie spytać, gdzie mieszkasz, bo w moim bloku jest ze trzydzieści kobiet, które całkiem irracjonalnie trzyma się facetów gorszych od tego słodkiego i milutkiego Nissyenka(i bynajmniej nie chorych, więc nie mogą się nawet usprawiedliwiaćsmiley) i wszystko wybacza, i wybacza, i wybacza... I pazurami by za takiego darły... (jak policja przyjeżdżasmiley) To na poziomie ludzi przeciętnych, którymi my, zbalzowani postmoderni, lubimy zasadnoczo gardzić(a szkoda) A Avae to facet, owszem, ale wyjątkowy! I w tym właśnie rzecz, jak dla mnie to na tym polega konstrukcja tej postaci i za to ją lubięsmiley
I skoro tak lubisz realizm (chryste, w XXI wieku?????) to czemu wolisz "niekrwawą" rewolucję? Rewolucje z reguły Sˇ krwawesmiley
Alistair (malinka_owoce@wp.pl) 22:35 22-05-2006
Volina, dziubasku, weź napisz do mnie to pogadamy. A nawiasem mówiąc to dowiedziałam się, że mieszkam w tym samym mieście co Sachmet, tyle tylko, że na drugim końcu... Zapewne dla ludzi z centrum moje miejsce w świecie to niezłe peryferie i miła, spokojna okolica, ale tu też zdażają się kobity, którym brak czasem piątej klepki.
No, a realizm realizmem a pokojowość i tolerancja, pokojowością i tolerancją. Po prostu wychodzi na to, że jestem pełna sprzeczności, mam wiele twarzy i rachumek prawdopodobieństwa względem mojej wątpliwej obliczjloći nie chce za cholerę wyjść. A jak już coś wyjdzie to albo odwrotnie, albo kombinacji pojawia się tyle, że aż strach. Jak to się kiedyś o mnie wyrażono - idealistka i marzycielka twardo stąpająca po ziemi. Taki sobie istny oksymoron.
A tak generalnie to ja jestem z natury czepialska i powściągliwa w pochwałach więc to, że napisałam, iż oppwiadania by Sachmet dobrze się czyta, należy uznać za pewien, swego rodzaju, no GIGA KOMPLEMENT.
Napisz proszę. Od kolejnego klikania!
Pozdrawiam nawiasem obijającą się Schmet. I tak ci wygarne w jkimś komentarzu na twoim blogu!^_^
Rah (Brak e-maila) 20:20 27-09-2006
elo? sachmet? zyjesz?? XD

bo ja nie wiem co z Kase... i mnie to dobija XD
Kira (Brak e-maila) 13:26 10-10-2006
ja też chcę wiedziec co z Kase ^^
Leslie (Brak e-maila) 23:07 20-03-2007
//zakopuje sie w koldrze na lozeczku i macha ręką na zadania domowe piętrzące się na biurku, szczególnie matmę, wypracowanie na niemiecki i projekt na chemię//
Leslie (Brak e-maila) 00:49 23-03-2007
Rany...wyciskacz łez, mnóstwo WIELOKROPKÓW, ale czemu Kase powiesiłaś, no czemu? Taki kochany, nieśmiały...uh, tak mi go szkoda- kolejne łzy polały się po klawiaturze, a dziw, nigdzie nie było, że wodoodporna...
Jeszcze nie doszłam do końca-zaczęłam od początku bo już dosyć dawno czytałam lux-a, ale wiedz, śmierci Karina, Avae, Nissiego i małej wiercipiętli(Zilli? nie pamietam już imienia) nie wybaczę. Sheat (to sie czyta szit, nie?) sobie zabij prosze bardzo(zdenerwował mnie jak naskoczył na moje kochane diablątko..)
ogólnie trochę tego optymizmu zabrakło w tych najnowszych! Jaskółeczka pokłóciła sie ze Szczygłem, ponuro etc.
Eh...jeszcze około 50stron do końca-pewnie jutro rano będę oczy miała czerwone-jak nie od płaczu to od siedzenia po nocach
mary madnesss (Brak e-maila) 16:04 24-03-2007
ja tez sie zastanawial jak sie to czyta. xD Czy "szit" -> ale to troche głupio zeby bohaterowi dac tak na imie. xD" Czy "szet"
Leslie (Brak e-maila) 15:54 30-03-2007
Żyje! Mój kochany Kase żyje! O chwała ci!
Leslie (Brak e-maila) 15:56 30-03-2007
Ja tam upieram sie na szit(nie umiem polubić postaci), całkowicie nie wiem co Karinek uroczy w nim widzi...well, może przyjdzie jeszcze czas na opamiętanie...jestem pewna że Piękny Tulu(czy coś takiego) przejdzie żałobę po swoim pierwszym Uzdrowicielu i zrozumie że jest fetyszem Uzdrowicieli(...).
Ha.
teneryfa (Brak e-maila) 16:04 01-04-2007
Nie przeczytałam tego w całości, ale w oczy rzuca się nadużywanie "..." Występuje w co drugiej wypowiedzi :/
Beryl (krolowa.ciemnosci@op.pl) 18:23 05-04-2007
A to jest fakt. Wielokropki nadal zabijają. I nadal można się zgubić w tym, kto co mówi. I nadal...
Nie. Doszłam do wniosku, że jeśli nawet ktoś taki jak Saray używa zwracając się do tego biedaka zwrotów tak pieszczotliwych, to oni muszą mieć po prosu taką literacką tradycję. Od wieków poeci w wierszach do wybranków używali "koteczków", "maleństw" i "chłopczyków" i teraz ci biedni faceci po prostu nie umieją inaczej.^^
Z początku mi się nie spodobało. Głównie dlatego, że już staciłam nadzieję na te części i zdążyłam sobie ułożyć własne wersje, ciężko się było przestawić. Ale po drugim czytaniu - bomba. Zwłaszcza na końcu ten motyw z rośnięciem. Zawsze sie zastanawiałam, co sie dzieje z ukami jak już przestaną być mali i chłopięcy - do schroniska ich oddają?
Tak czy owak Kase to nie grozi - on z cześci na cześć coraz mniejszy i słabszy. Szczerze mówiąc wieszania i węży nie oczekiwałam, myślałam, że od samego przepracowania padnie. Fantastyczny nawiasem mówiąc był ten fragment z poszukiwaniami i jak tej strzygi nigdzie nie dao sie znaleźć. Dzięki za tyle miejsca na Kase. Wolałam go zaciętego i doroślejszego, ale taki tez może być.
nache (Brak e-maila) 21:21 13-04-2007
ej, a kiedy bedzie ciag dalszy 'w imie twoje'?? obiecalas dokonczyc to opo smiley
madami (Brak e-maila) 17:12 27-04-2007
BŁAGAM o ciąg dalszy!!!! po prostu oszalałam jak zobaczyłam tę ilość części ostatnio dodanych!!!!!!!! a potem oszalałam jak okazało się, jak szybko całość pochłonęłam!!!!!
JA CHCĘ DALEJ!!!
WSZYSTKIE OPOWIADANIA!!!!!!!!!!!!!!!
Viv (Brak e-maila) 17:32 14-07-2007
w lipcu reszta tekstu miała się pojawić...
chlip, chlip... jest już połowa lipca...
K (Brak e-maila) 20:03 05-11-2007
kiedy pojawi się ciąg dalszy?
ins (Brak e-maila) 17:14 16-03-2008
jjjjjjjjjeeeeeeeeeessssssssszzzzzzzzzzzzzccccccccccccccccczzzzzzzzzzzzzzzzzeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!
niny (Brak e-maila) 19:57 29-01-2009
kiedy będzie więcej...plosiem... ^^"
Kazia (Brak e-maila) 03:10 09-03-2009
nigdy, jak sądzę. W końcu od ponad roku nasza droga Sachmet nie napisała ani jednego odcinka żadnego ze swoich nie-zakończonych opowiadań. Możliwe, że skończyła z pisaniem.
Avae (Brak e-maila) 15:55 25-04-2009
*ociera łezki*
Może trzeba się z nią jakoś skontaktować?
Alistair (malinka_owoce@wp.pl) 00:26 01-06-2009
Też tak myślę że trzeba by się w końcu zorientować czy nasza miła Sachmet raczy skończyć to co zaczęła. Niedawno odświeżyłam sobie to opowiadanko [przed sesją... dobra jestem...] i zaczynam się zastanawiać co też będzie z Rize...
wampirzyca (Brak e-maila) 15:11 06-08-2010
ŚWIETNE OPOWIADANIE I BARDZO ALE TO BARDZO WCIĄGAJĄCE...PROSZĘ KONTYNUŁUJ DALSZE CZĘŚCI ... BARDZO ŁADNIE PROSZĘ ^^
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum