ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Lux in tenebris 3 |
Ab illo tempore
Tak cicho, cicho, cichutko... Wciąż i wciąż... Minęło już kilka dni od tamtego czasu, a on wciąż się nawet do niego nie odezwał. Nie spojrzał nawet na niego. Nie dotknął nawet przypadkiem, a przecież... a przecież wciąż mieszkali w jednym domu i nawet spali wciąż razem. Nie umiałby pójść nigdzie indziej, nigdzie indziej zasnąć... Pierwszej nocy... chyba po prostu na niego czekał, bo myślał, że gdy przyjdzie, będzie musiał w końcu się odezwać. Ale on nie przyszedł. Nie przyszedł dość długo, by usnął zmęczony czekaniem. Bo potem był tam, był na pewno... rano to miejsce obok jeszcze było ciepłe.
Wtedy... wtedy tak po prostu wstał, odszedł, bez słowa, bez spojrzenia, jak zawsze już od tamtej chwili. Nawet nie był zły. Nawet tego nie było. Jakby te słowa wcale nie padły. I jakby to wszystko przedtem wcale się nie zdarzyło.
Głupstwa... Wtedy nie milczałby tak przecież. Milczenie może wiele znaczyć. Bardzo wiele.
Ale wciąż nic nie zrobił. Może zresztą miał rację.... Tak, miał rację. Nie trzeba było nic zmieniać. Cóż może znaczyć kilka słów? Słowa... słowa to tylko słowa. To, że to w końcu mu powiedział, niewiele znaczyło wobec istotnej treści. A to przedtem... to nic. To tylko jeszcze jedno potknięcie na drodze. Jeszcze jedna drobina bólu, której daleko do przepełnienia szali. Niektórzy... mogą dużo znieść. I nawet... jeśli teraz nie miałoby być już nic... i gdyby wszystko, co miał dostać od życia, to byłyby te krótkie dni przedtem... to dla nich mogłoby tak być i milion razy... i sto milionów... Nie tak dawno nie liczył i na to. Nie tak dawno sam był gorszym piekłem, niż to, jakie ktokolwiek mógłby mu sprawić. Nie tak dawno sądził, że na zawsze pozostanie już tylko nic nie wartym, zgorzkniałym próchnem człowieka, niezdolnym do uczuć, niezdolnym do czegokolwiek. Więc teraz... więc teraz był szczęśliwy nawet z łez. A przecież to nie ich miał tutaj więcej... Przynajmniej do teraz.
Nie płakał, nie, nie płakał... Nie pozwoliłby sobie na to przy nim. Nie chciał go do niczego zmuszać, pogarszać wszystkiego... Właściwie... to od tamtego czasu płakał tylko jeden jedyny raz. Trzeciego dnia. Gdy nie wytrzymał już kpin, ich kpin, bo coraz bardziej się bał, że on na zawsze już go znienawidził. Tylko dlatego nie zdołał tego znieść, bo przecież zawsze umiał, a słowa ludzi tego typu już dawno nauczył się mieć gdzieś.
A inni z niego nie drwili; dla nich to wcale nie było zabawne. Oni byli po jego stronie.
Tak jak Enshi, w której matczyną sukienkę wyszlochał cały swój lęk i ból, gdy już chlusnęła wrzątkiem w obu szyderców z wściekłością lwicy, której atakują małe. Ja go tylko kocham, kocham, dlaczego mnie nienawidzi?...
Jak to się stało, że tam, "w domu", wszyscy go zawsze nienawidzili, a jeśli nawet nie nienawidzili to i tak trzymali się zawsze z daleka... z odrazą, ze strachem, z niechęcią...
A tu... w tym obcym miejscu tak niewiele trzeba było, żeby wzbudzać miłość, wystarczało być. Tu niemal każdy traktował go ciepło i przyjaźnie, mimo tych widm przeszłości, które za nim szły. Gdyby tak było wcześniej, kiedyś... Nie, to bez sensu. Nie pora myśleć o tym teraz. Zresztą... niezależnie od tego jak długo miało trwać to dziwne milczenie, nic przecież nie uległo zmianie. Po prostu "robił swoje" na tyle, na ile to było możliwe. Bo oni... bo oni teraz już zupełnie się nim nie przejmowali. Chyba uznali, że wypadł z łask i nie ma już potrzeby wykonywania jego poleceń. Gdyby nie to, że ludzie z Argento trzymali jego stronę, pewnie w ogóle nic by nie robili, a wobec niego zaczęliby sobie pozwalać na o wiele więcej niż tylko kpiny.
On... nie zwracał na to, co się dzieje uwagi. On w ogóle na nic nie zwracał uwagi. Znikał gdzieś na całe dnie, nawet, jeśli był czasem gdzieś blisko przez chwilę, to nigdy na dość długo, by zdołał dostrzec coś poza przelotnym cieniem. W nocy był przy nim tylko na tyle, żeby zostawić blisko ciepło i zapach.
Był zbyt zmęczony, żeby nie usnąć, kiedy leżał w łóżku, a jeśli się nie kładł, on po prostu nie przychodził. Najwyraźniej po prostu nie chciał się z nim spotkać. Tylko... dlaczego w takim razie w ogóle się tam zjawiał? Po co?
Sam... Tęsknił za nim. Zwyczajnie tęsknił. Nawet nie umiał być na niego zły, nawet przez moment, nawet wtedy... Zupełnie jakby w tamtej kłótni wyrzucił z siebie całą złość i nie umiał już z niej nic odzyskać. Tylko...
Jak długo można kochać cień, ciepło i zapach?
Niełatwe były te ostatnie dni. Ciężkie, duszące, jakby zbierało się na burzę. Choć w istocie rzeczy właśnie było po niej. Widocznie, czego by nie twierdzili niektórzy wellandzcy uczeni, ludzkie sprawy są bardziej skomplikowane od przyrody.
Jakby to było łatwo i miło, gdyby po całej tej nawałnicy mogło po prostu oczyścić się powietrze. Gdyby mógł nastać błogi spokój i nikt nie potrzebowałby do niczego wracać, o niczym mówić... Nic.
A tymczasem... było ciężko. Życie w tym głuchym domu stało się wręcz nie do zniesienia. Zasłużył sobie na to... Tak. Ale mimo to... Ale mimo to chciałby, żeby wszystko wróciło do zwykłego biegu. Zresztą nie tylko o to chodziło. Tym razem naprawdę o wiele mniej myślał o sobie. O swojej porażce, swoim cierpieniu i tej monotonnej męce. Tym razem naprawdę... najwięcej myślał... o nim. Zresztą... on nie bardzo dał mu wybór. Choć... tak prawdę mówiąc to nie o tym, co... to właściwie nie o tym myślał. Takich myśli po prostu nie dopuszczał, na razie nie umiał sobie z nimi poradzić, choć zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później i tak będzie musiał to zrobić. Tyle, że... Tyle, że teraz we wszystkich jego myślach więcej było odczuć niż rzeczywistego myślenia. Po prostu... bolało. Z każdym wspomnieniem smutku i zmęczenia na twarzy kogoś, kto nigdy już nie miał ich czuć. Uciekał przed nim, przed tą posmutniałą, przygaszoną twarzą, którą pamiętał zupełnie inną sprzed tak niewielu dni. Chciał zetrzeć z niej ten smutek, ale wiedział, że mógłby to zrobić tylko przywracając ich dawne życie, dawny śmiech, dawną czułość, a teraz bał się choćby zbliżyć.
Wieczorem, gdy przychodził, zawsze zastawał go już śpiącego, z tą właśnie tkwiącą w pamięci śliczną twarzą przytuloną do poduszki, zarumienioną od snu, taką spokojną.... Zresztą wiedział przecież, że właśnie takim go zastanie, inaczej nie przychodziłby tak późno.
To było łatwiejsze... może nawet tchórzliwe, ale zwyczajnie... zwyczajnie nie wiedział, co miałby powiedzieć, gdyby tych oczu nie krył przed nim sen, gdyby na niego spojrzały. Unikał go i może znów go tym ranił, ale nie miał dość odwagi, żeby się z tym zmierzyć. Nigdy dotąd przed niczym tak nie uciekał, zwykle najgorszym rzeczom umiał rzucać wyzwanie, drwiąc sobie ze wszystkiego. Ale to go przerosło. Najzwyczajniej w świecie nie umiał znaleźć w sobie dość sił. A jednak, mimo tego lęku i tych ciągłych prób, by znaleźć się jak najdalej od niego i jak najdalej od tego, co się stało i jeszcze musi się stać... mimo tego wszystkiego wciąż do niego wracał. Ukradkiem, prawie jak złodziej, kradnąc sobie choć jego widok, nawet z daleka, nawet tylko wśród snu...
Naprawdę żałował, że nie umie znaleźć w sobie dość sił, żeby wreszcie z tym skończyć. To było bez sensu, musiał przecież w końcu do niego przyjść i powiedzieć, że... ale nie teraz. Na razie jeszcze się bał. Na razie nie był jeszcze w stanie znieść wyrazu jego oczu, kiedy w końcu to usłyszy. Choć może on się spodziewał... może on nawet już wiedział, o co chodzi. Może po prostu... też się tylko bał. Ostatecznie to wciąż był dzieciak, a poza tym...
Jeszcze zbyt wcześnie. Avae na pewno nadal nie śpi, choć wszystkie światła już zgasły. Dzieciak... no właśnie, jak to możliwe, że w nim nadal jest tyle z dziecka i to tego akurat, co w dzieciach jest najwspanialsze. Ludziom o takim losie z cech dziecka chciałoby się przypisać najwyżej kaprysy, nieporadność czy upór. A nie to wszystko, co nadal tkwiło w nim. Więc jak to możliwe, no jak to możliwe, że on jest taki, właśnie taki, i tutaj, i przy nim, a on i tak nie umie....
- Avae... - nie tak, kiedyś inaczej wymawiał jego imię. Nie umiał już tak, bo teraz nie umiał patrzeć mu w oczy jak dawniej. To nawet dobrze, że nie zdążył tego powiedzieć, że głos uwiązł mu w gardle i nie rozpłynął się na powietrzu, wystarczy, że sam usłyszał ten obcy dźwięk w swojej głowie, nie chciał do tych wszystkich uczuć w jego oczach dokładać jeszcze strachu.
- Już tak późno, czemu nie śpisz... - nie, nie powiem tego, bo odpowiesz, że wiem dobrze i już nie będę mógł uciec, co ja mam zrobić, no co, powiedz mi, nie, nie powiesz, nie po to czekałeś na mnie, nie po to próbujesz pewnie od tamtej nocy, żeby teraz być po mojej stronie... Tak dawno... nie, nie patrz tak na mnie, widzisz przecież, że nie mogę znieść twojego wzroku, inaczej przecież zdołałbym odwrócić swój... czemu ty nic nie mówisz, ani ja, no przecież... Teraz już powinienem pójść.
Tak dawno... nie, nie mógł tak po prostu patrzeć mu w oczy, więc ujął go dłońmi za ramiona, żeby odsunąć go i zdołać jakoś przejść, właśnie po to; i wcale nie brutalnie, tak bez serca jak przedtem, nie, chciał to zrobić delikatnie, łagodnie, najłagodniej jak tylko było można; żeby nie zranić, żeby tam, w tych oczach, nawet przez moment nie zamigotały łzy; tak, więc musiał to zrobić jak najdelikatniej i tak właśnie zrobił, tak właśnie ujął te stęsknione za nim ramiona, naprawdę czuł, jak bardzo były stęsknione, ale musiał to zrobić, musiał go odsunąć, bo inaczej nie zdołałby odejść, ale żeby to zrobić, musiał go przecież, dziwne, nie pomyślał o tym wcześniej, żeby to zrobić, musiał go przecież dotknąć, a kiedy go dotknął, poczuł ciepło jego ciała; już zapomniał, jak to jest, dziwne, to tylko kilka dni; a przecież wciąż patrzył mu w oczy, jeszcze nie zdążył go odsunąć, a już go dotknął, bez sensu, to musiało być w takiej kolejności, głupie, o czym tu myśleć, no właśnie, zrobił to i mógł już go potem odsunąć i odejść, ale najpierw go dotknął, stało się, więc żaden z nich nie zdołał się zatrzymać.
Nie był głupcem... w każdym razie nie do tego stopnia, by sądzić, że wszystko wróciło do normy... że już jest w porządku. Aż za dobrze wiedział, że i tak będzie musiał do tego wrócić... Może nawet teraz tym bardziej...
To tylko... zbyt długo trzymali się z dala od siebie, zbyt długo nie patrzyli sobie w oczy, zbyt długo się nie dotykali... Zbyt ciężko było się zatrzymać. Po prostu stało się... W człowieku jest zbyt wiele ze zwierzęcia, choć... choć chyba jednak... nie można było nazwać akurat tego w taki sposób... to, co wtedy czuł, było zbyt dalekie od zwykłego pożądania, pragnął go, tak, pragnął tak bardzo, jak nie zdarzyło się już od dawna, bo zbyt wiele dni minęło od czasu ich ostatnich pocałunków i choćby jednej rozognionej nocy, lecz... wtedy najbardziej chciał go tylko całować, scałowywać z tej twarzy jej zmęczenie i smutek, skoro nie umiał, nie wiedział jak się ich pozbyć w jakikolwiek inny sposób. A Avae... Avae...
W nim nie było zupełnie nic takiego, nawet śladu i nigdy, w żadnej chwili już tego nie będzie, skoro on... Tak, to najlepszy sposób by zachować tę czystość, która gdzieś w nim tkwiła. Uległ mu tak po prostu, po tym wszystkim, co się stało, bez słowa sprzeciwu, bez prób wyjaśnień, bez domagania się czegokolwiek, tak po prostu... otoczył ramionami jego szyję i stało się... Nad każdym innym zyskałby przewagę, każdym innym mógłby się przestać już przejmować, każdemu innemu mógłby rzucić w twarz, że... Ale nie jemu. Nie po tym, co...
Nie pozwolił mu już uciekać, to jedno, tylko to jedno wyzwanie rzucił mu... wręcz pod nogi. Kilka słów. I wygrał jeszcze raz, tak miażdżąco, że bardziej nikt już nie byłby w stanie. Nie mógł przed tym uciec. Musiał coś zrobić, powiedzieć, cokolwiek... Gdyby on nie był choć taki spokojny, gdyby odezwał się choć, nie milczał tak od chwili, gdy już uspokoiły się ich oddechy aż do teraz, gdyby choć spojrzał na niego już potem, już spokojny, z oczami, z których można coś wyczytać, choć wyczuć, nieprzesłoniętych mgłą rozkoszy... Gdyby on choć... Avae, mój Avae... spełnienie wszystkich dawnych marzeń i źródło bólu, męki i wyrzutów sumienia już na wieki. Nic nie mógł zrobić, już za późno. Ale... nawet, jeśli znał siebie dość dobrze... teraz aż za dobrze, gdy szukał w sobie jednak czegoś... i nie mógł znaleźć nic... nawet, jeśli... tak musiało być... To przecież musiał i tak coś zrobić, cokolwiek, spróbować chociaż odrobinę zaleczyć ten okaleczony świat wokół... może i naprawdę nie miał serca, ale przynajmniej rozumiał, że musi to w końcu powiedzieć, więc...
- To... co powiedziałeś... - i urwał, zabrakło mu słów, nie, wcześniej, zabrakło mu myśli, ale to nie miało znaczenia, bo właściwie o czym mieliby teraz rozmawiać.
- To tylko trzy krótkie słowa Nissi. Nie ma się czym przejmować.
Nie odpowiedział i najpierw chwytał brzmienie jego głosu, zapomniał już go przez te dni, choć tamte trzy krótkie słowa wciąż tkwiły mu w jakimś miejscu poronionej głowy. Słowa... Nie, to nie są po prostu słowa.
Dobrze wiesz, że nie, lepiej ode mnie, bo ty naprawdę wiesz, co one znaczą, ja tylko o tym słyszałem, tylko śniłem czasami, choć podobno we śnie uczucia są prawdą. Jeśli tak... i jeśli to z moich snów jest choć w połowie prawdziwe... a patrząc na ciebie mam wrażenie, że jest tylko cieniem prawdy... to to na pewno nie są tylko słowa. Może u kogoś innego, może w innych ustach, może wobec kogo innego, a nie... czegoś takiego, czym ja jestem... może to wtedy mogłyby być słowa. Zresztą... czy wiedziałbyś tak od razu, o co ja cię pytam, o moja najcenniejsza z niekochanych istot.... Czy wiedziałbyś, gdyby to były tylko słowa? Tak, to prawda, były ostatnie... nic potem już do siebie nie powiedzieliśmy, to było jak przerwana rozmowa, ale to chyba jeszcze bardziej świadczy o tym, że to było coś więcej niż słowa, bo inaczej nie myślałbyś o nich tak przez cały czas i ja też bym nie myślał... Bo myślałem, nie sobą, nie umysłem, lecz coś we mnie wciąż o tym myślało i mam tylko nadzieję, że to było właśnie to, co we mnie jest z człowieka, nie ze zjawy, nocnego koszmaru, na próżno żywego kamienia, złudnego potwora...
I chciał powiedzieć to wszystko, ale w spierzchniętych wargach nie zjawiło się nic, co byłoby w stanie przełamać ich nagłą słabość. Wtedy dopiero chłopak podniósł głowę i spojrzał mu wreszcie w oczy, smutne w smutne, bolesne w bolesne i uśmiechnął się blado, lekko i pieszczotliwie przesuwając palcami po jego policzku.
- Ale... - wykrztusił w końcu, lecz palce delikatnie i niemal niepostrzeżenie ześlizgnęły się na jego wargi. Avae przymknął oczy i z lekkim westchnieniem oparł głowę na jego ramieniu.
- Przecież to nic nie zmienia. To prawda i mogę to powtórzyć milion razy. Ale to nic nie zmienia. Kocham cię już od dawna, to, że to powiedziałem, w niczym nie zmieni mojej miłości. Ani tego, co ty czujesz... o ile to w ogóle można nazwać jakimś "czuciem". Jest jak było. Więc w czym problem?
I znów... Dlaczego? Dlaczego ty zawsze musisz rozumieć więcej niż trzeba? Takie dziecko... Wciąż i pewnie już na zawsze. No po co ci to? Po co docierasz tam, gdzie jest dla ciebie tak wiele bólu? Nie możesz mnie rozumieć, pewnie lepiej niż ja, nie możesz wiedzieć o mnie tyle, nie masz prawa... nikt nie ma prawa, by zabijać siebie. Nawet tak... powoli...
- Avae... - szepnął zamiast tego i gdyby tylko umiał kochać, to byłoby wyznanie miłości. Ale nie było, więc spłoszyło mu tylko z warg wcześniejsze drżenie, wykrzywiając je w drwiący uśmiech. Właśnie wtedy, gdy jego oczy znów uniosły się ku niemu razem z tą zmizerniałą ostatnio, wciąż niesprawiedliwie piękną twarzą i zamiast lęku, bólu czy urazy, które powinny się w nich teraz odbić, był tylko tamten ciepły smutek i współczucie.
- Moje biedne kochanie... - odszepnął w odpowiedzi na tę niemal miłość, która sama z siebie drwiła; bo on wiedział, do kogo kieruje się jego szyderstwo i ku komu będzie się kierować już zawsze. - To naprawdę nic nie zmienia.
- Teraz... Wiem... - przymknął oczy, nie, nie był głupcem i nie zamierzał irytować się jego litością, dobrze wiedział, że to pewnie najwłaściwsze uczucie. Szkoda tylko... że to od niego miał je dostać. Bo to Avae ktoś powinien otaczać miłością i współczuciem. Choć... nie, on jak zwykle miał rację. Już wszystko się zmieniło, teraz Avae będzie już miał miłość i współczucie, teraz on sam nie dostanie ich już od nikogo poza nim. Stało się. Współczuć mógł mu już tylko ten, kto kochał właśnie tak, jak nie był kochany i choć to całkiem bez sensu, właśnie dlatego rozumiał.
- No to co? Przecież wiedziałeś, że traktuję cię inaczej... że patrzę inaczej... To, że teraz wiesz, jak nazwać tę zmianę, w niczym nie zmienia tego, co najważniejsze. To wiedziałeś już dawno.
Owszem, wiedziałem. Ale mogłem udawać, że nie wiem. Nie przed tobą, przed sobą, moje najmilsze niekochanie. Jak ty wszystko wiesz... wszystko rozumiesz... To niesprawiedliwe, dzieciaku. Powinieneś być trochę mniej mądry, trochę mniej kochać i być zwyczajnie szczęśliwym. Czemu upierasz się, by wiedzieć wszystko? Nie muszę ci mówić, wiem. Ty aż za dobrze zdajesz sobie sprawę, jakie szydercze potrafi być życie. I jak nieludzkie jest to, co...
- Ja nie umiem... - powiedział mimo wszystko.
- Wiem - przerwał mu łagodnie, trochę tak, jakby i to rozumiał, choć w jego oczach gasła już ta siła i, dzięki niebiosom, na powrót, jeszcze powoli, zaczynał się stawać zwykłym skrzywdzonym i nieszczęśliwym dzieckiem. - Inaczej by nie bolało... - wyszeptał ledwo słyszalnie.
- Avae... - po cichu uczył się mówić jego imię jak dawniej.
- Przepraszam - uśmiechnął się słabo.
- Za co? - już prawie jak zawsze otarł dłoń o jego policzek, czekając aż się w nią wtuli, przymykając lekko oczy.
- Obiecałem ci, że nigdy cię nie będę winić za nic, na co nie masz wpływu. I nie winię... Ale czasem nie umiem się... nie skarżyć. A to ci sprawia przykrość.
- Jesteś głupi - szepnął.
- I tak już zostanie - Avae uśmiechnął się już całkiem jak bezradne dziecko.
I koniec. Teraz będzie jak zawsze.
Avae nie było i raczej nie można liczyć, że wróci z sadów przed obiadem. Wciąż zostało wiele do zrobienia i mimo że skutecznie wybił z głowy tamtym wszelkie pomysły, że cokolwiek się zmieniło, to nawet z ich pomocą ledwo nadążał, nie chciał robić zbędnych przerw i nie przyjmował do wiadomości żadnych argumentów.
Więc będzie musiał zmierzyć się z nią zupełnie sam, a konfrontacja nie zapowiadała się szczególnie przyjemnie. Ona wiedziała. Na pewno wiedziała, za długo ją znał, żeby tego nie dostrzec. Nie miało sensu zastanawiać się skąd, bo ostatecznie niewiele miał teraz wokół życzliwych osób i od uprzejmych donosicieli zapewne aż się roiło. I tak, gdyby nie Avae i ta jego pogodna pewność siebie, to wszystko mogłoby się skończyć dwa razy gorzej. I pewnie sprawiedliwiej, choć chłopcu potrzebny był teraz raczej spokojny powrót do normalnego rytmu niż dalsze zawirowania.
Na pewno wiedziała. Nie mówiła nic, ale tylko dlatego, że nie byli sami, ale to jeszcze tylko chwila i oni wszyscy wyjdą, a wtedy... No cóż, wtedy się zacznie.
W gruncie rzeczy byli zabawni. Chyba po prostu lubili bawić się z ogniem. I Jaen, i Avesta, i Zeelim, i wszyscy ci z Argento, którzy tak się upierali przy jego istnieniu i przy jego władzy. A potem, kiedy nagle coś szło nie tak, nie umieli sobie z tym poradzić. I nie umieli zmienić żadnej z tych decyzji, które zapadły tak dawno temu, w tak irracjonalny sposób i na tak wiele lat. Nie, nie zrzucał na nich winy. Nie był szalony aż do tego stopnia. Nieco mniej.
Mała, przejęta Avesta, taka, jaką pamiętał z czasów, gdy w krótkiej spódniczce przebiegała przez bagna i śmiała się albo bladła, gdy pierwszy raz zaczęła rozumieć. Znów przerażona, bo coś się wymknęło spod kontroli. Znów z koszmarnym poczuciem winy i niepewna, czy go kocha, czy też bardziej nienawidzi.
Czekała tylko, aż wszyscy wyjdą, oboje czekali. To trwało już tak długo, zupełnie, jakby wszyscy się uparli wszystkie sprawy załatwiać właśnie dzisiaj. Siedziała tam, odkąd przyszła, prawie skulona na tym krześle, zaciskając pobielałe palce na ramionach, ze wzrokiem wbitym w podłogę. To już trwało bardzo długo, ale to chyba on bardziej się niecierpliwił. Ona wyglądała, jakby mimo wszystko chciała to zostawić, jak jest i siedzieć tam tak aż do końca świata, nie odzywając się, nie musząc się odzywać.
Ale to musi się skończyć i oni wszyscy muszą wreszcie wyjść, nie unikniesz tego. I co powiesz?
Podniosła głowę i napotkała jego wzrok, uśmiechnęła się blado. Assin już zbierała wszystko z biurka, została ostatnia jak zwykle, jak w szkole, pamiętasz?
Przymknął oczy, ale rozumiał chyba, że pomyślała to, żeby się nie rozpłakać. Assin jeszcze raz rozsypała wszystko i roześmiała się nieporadnie, wstał, pomógł jej, wciąż się śmiała, zaczerwieniona, zakłopotana, zebrali to w końcu, ona zawsze tak kurczowo ściska wszystko w dłoniach, pożegnała się, wyszła.
Znów spojrzeli na siebie, ale nie powiedziała jeszcze nic. Patrzył tak na nią, a potem odwrócił się, ominął biurko, prześlizgując po jego brzegu palce i usiadł powoli, nie patrząc już na nią, a tylko na ten kraj biurka, którego dotknął przed chwilą, on zawsze chwyta go palcami, a potem nachyla się i...
- Możesz mi wytłumaczyć... - zaczęła lekko drżącym głosem. - To wszystko, co tu zaszło?
- Już? Jak też te plotki szybko się rozchodzą... - uśmiechnął się drwiąco i zakłuło, bo przypomniał sobie, że wobec niego kiedyś też tak zakpił. Jak to dawno... Wtedy jeszcze obaj mogli się zatrzymać. - A skąd wiesz? - spytał bezwiednie, odpędzając od siebie to wspomnienie.
- Część od Natti... Spotkaliśmy go przy powrocie. Jest na ciebie wściekły.
- On, na mnie? No doprawdy... - a jednak wstał, odwracając się od niej i podchodząc do okna. Żadnych chmur, nie wróci wcześniej. - Chyba akurat on nie ma żadnego powodu - obejrzał się na nią przez ramię.
- Nie powiedziałabym tego - spojrzała na niego poważnie.
- Odkąd to jesteś taką obrończynią Natti? - znów popatrzył na niebo. - Nie cierpisz go.
- Owszem, nie lubię go, bo to skończony lekkoduch i nigdy w życiu nie zrobił nic pożytecznego. Ale to mimo wszystko nie jest zły chłopak, nigdy nie zrobił nikomu krzywdy.
- W przeciwieństwie do mnie.
- Nissyen...
- Nic nie mówię - uśmiechnął się.
- Po prostu... - ucisnęła palcami skronie i odetchnęła głęboko. - Ty... ty postawiłeś go w okropnej sytuacji. Naopowiadałeś mu bzdur, a przecież... Nissyen, przecież Natti to twój przyjaciel... Czemu mu to zrobiłeś?
- Do niczego go nie zmuszałem.
- Ale go okłamałeś - wstała i niemal podeszła do niego, ale zawahała się i zatrzymała przy ścianie, opierając się o nią lekko. - Dobrze wiesz, że gdyby znał prawdę, nigdy by się tak nie zachował - powiedziała cicho.
- Wtedy ja sam nie znałem całej prawdy - szepnął. Spojrzała na niego z ukosa.
- Sam jeden na całym świecie - uśmiechnęła się gorzko. - A poza tym... to wcale nie tłumaczy twoich kłamstw. Nissyen, po co...
- Nie wiem - przerwał jej cicho, spoglądając na nią poważnie. - Avesta, nie pytaj już... Masz rację. Wszyscy macie rację. To, co robiłem, było podłe. Wszystko od początku do końca. I w dodatku udało mi się zrazić do siebie wszystkich, którym jako tako na mnie zależało. Poza Avae. No właśnie, poza Avae. Zdradziłem go, poniżyłem, w końcu kazałem... A właśnie on jeden nie ma do mnie żalu. Zabawne, prawda? - odwrócił się szybko.
- Nie płacz - przytuliła policzek do ściany i zamknęła powoli oczy.
- Nie płaczę. Do cholery, stało się. Stało się, rozumiesz? I już tego nie zmienicie, więc dajcie sobie wreszcie spokój. O co się martwisz? Że jak nie "porozmawiasz ze mną poważnie", to ja to zrobię znowu? O, nie martw się! - zaśmiał się drwiąco. - Nie zrobię już tego. Rzadko robię dwa razy to samo. Następnym razem na pewno uda mi się zrobić coś jeszcze gorszego.
- Nissyen!
- No co? Oboje wiemy, że to prawda. Wszyscy wiedzą, że to prawda. Avae też. Tylko co mam zrobić? On mnie potrzebuje, nie rozumiesz? Nieważne, jakie łajdactwa jeszcze mi przyjdą do tej cholernej, zdziczałej głowy, którą powinniście byli roztrzaskać, póki jeszcze byłem średnio groźnym dzieciakiem. On będzie to wolał. Wiesz? Będzie wolał to, niż żyć beze mnie. Nigdy w życiu nie udało mi się osiągnąć nic podlejszego. Tylko Avesta... Avesta dziewczyno... po co wy się uparliście, żebym ja...
- Może już skończ - powiedziała zimno.
- Wiem, nie lubisz, kiedy zaczynam mówić prawdę - uśmiechnął się prawie wesoło. - Tylko powiedz mi... powiedz mi dlaczego wy, tutaj, w Argento... bo wszędzie zdecydowaliby, że ma być inaczej... no dlaczego, skoro wiedzieliście, czym jestem... dlaczego uznaliście, że ja mam żyć?
- Bo się urodziłeś.
- Ale to nie jest koniec, Avesta... to miało ciąg dalszy i nie mogło się zatrzymać... Jakoś ostatnio... dużo o tym myślę... Nie myślałem wcześniej, bo pewnie... nie było mi wygodnie, ale... ale... No nic... więc myślę tak czasem o swoim nieracjonalnym życiu, które potoczyło się niezgodnie z prawami logiki, choć na dobrą sprawę, to oczywiste, że musiało się tak potoczyć, na tyle oczywiste, że wy już wtedy, kiedy na mnie patrzyliście... już wtedy musieliście wiedzieć... byłem opóźniony w stosunku do innych o kilka długich lat wypełnionych drętwotą, milczeniem i wyciem i byłem cholernym geniuszem, któremu to w niczym nie przeszkodziło prześcigać wszystkich wokół... nie mogłem znieść swojego świata, więc zbuntowałem się pierwszy, byłem wolny, byłem jedynym prawdziwym żołnierzem... byłem jego synem, jego najgorszym wrogiem, najbardziej z was skrzywdzonym przez ród panów i należałem do rodu panów, który tak bardzo w głębi ducha wszyscy tutaj czcicie... no i stało się.
- Nie zawiodłeś - szepnęła tylko.
- Bo miałem gdzie kierować to wszystko co czarcie - powiedział powoli. - Poradziłem sobie i nie zniszczyłem świata, bo miałem gdzie kierować zło. Mogłem niszczyć... - urwał. - Powiedz... czy to nie po to właśnie... czy to nie dlatego pozwoliliście, tak wiem, były sprzeciwy, ale jednak pozwoliliście... żeby on przy mnie był?
- Nissyen! - krzyknęła, po omacku opadając na krzesło.
- Przepraszam - usiadł z powrotem i oparł głowę o fotel, zamykając oczy. - Szczerość nie robi nam dobrze.
- Nissyen... - szepnęła.
- Zostaw to już.
- Ty nic nie rozumiesz...
- Możliwe. Ale chyba nie chcę...
- Nie masz prawa nie chcieć. Nie masz cholernego prawa. Większość swojego życia układałam tak, żeby dbać o ciebie. Nie masz prawa traktować mnie jak... - urwała, tłumiąc łzy i uciekając przed zgnębionym spojrzeniem.
- Nie o to mi...
- Zamknij się! Nigdy nie chciałam, żebyś zniszczył Avae. Miałam nadzieję, że to on uratuje ciebie - powiedziała prawie jednym tchem i umilkła, opuszczając głowę i wpatrując się we własne ręce zbyt mocno zaplecione na kolanach. Spojrzał na nią w milczeniu i opadł wolno na krzesło, kryjąc w dłoniach gorzki uśmiech.
- Jeśli tak, to jesteś bardziej naiwna niż on. Jego przynajmniej zaślepia miłość - odezwał się po chwili.
- Nie jestem naiwna - szepnęła. - I teraz... teraz już jestem pewna, że mam rację.
- O doprawdy... - zaśmiał się urywanie. - Znalazłaś sobie świetny moment, żeby się upewnić. Po prostu idealny.
- On już cię uratował, uparty szczeniaku - powiedziała zmęczonym głosem. - Nie widzisz tego? Zawsze taki byłeś. Zawsze wszystko kończyło się tak samo. I zawsze potem byłeś obojętny. Za każdym razem coraz bardziej. Za każdym razem coraz mniej cię obchodziły te zgliszcza, które za sobą zostawiałeś. Nie jesteś potworem, Nissyen, choć tak lubisz się tą myślą bawić. Ale mogłeś stać się potworem. Mogłeś. Naprawdę nie było to aż tak daleko. Już nie. Tylko... tylko tym razem nie możesz twierdzić, że to, co się stało, cię nie dotyczy. Że cię to nie obchodzi - podniosła wzrok. - Nie, Nissyen. On już cię uratował. Ty nigdy dotąd się na tej opętanej ścieżce nie cofałeś.
- Może... - szepnął. - I co z tego? Nie bardzo mnie obchodzi, czego wy chcieliście. Ja chciałem pomóc jemu. I co? I mogę mu dać wszystko na świecie poza tym, czego naprawdę mu trzeba. Nędzarz, głupiec, najlichszy z ludzi umiałby mu to dać, a ja... ja nie jestem w stanie. Więc...
- Więc co? - przymknęła oczy.
- Nie wiem.
- A Avae?
- Avae... - uśmiechnął się kątem ust. - Avae zmusiłby mnie, żebym w ogóle nie podejmował tego rodzaju prób budowania zdań wynikowych. On chce, żeby zostało, jak jest, żebym ja o tym nie myślał i żebym przyjął do wiadomości, że według niego wszystko jest w porządku, a będzie jeszcze lepiej. Tylko że ja nie potrafię. Nie umiem tak po prostu o tym zapomnieć... Sama widzisz... on jest tym wszystkim, czego ja zawsze chciałem, a kiedy w końcu to mam to... - westchnął cicho i oparł czoło na dłoni. - Dlaczego ja.... nie umiem go kochać?
- Nissyen...
- Nie mów mi, że ja nie umiem czuć. Czuję. Aż za wyraźnie prawdę mówiąc... Tylko zazwyczaj nie to, co trzeba.
- Co ty pleciesz? - spytała łagodnie.
- Tak... umiem być zły, umiem cierpieć, umiem wszystko, co nikomu nie przynosi nic dobrego, a mnie tylko dręczy... I nic... Żadnych normalnych, lepszych uczuć.
- Nie przesadzasz? - westchnęła.
- Przesadzam? A o co przyszłaś tu dziś pytać? Czy tak się kończą dobre uczucia?... - urwał i uśmiechnął się lekko. - Powiedziałby teraz, że jestem beznadziejnie głupi i że jak na niego to jeszcze nic się w żaden sposób nie skończyło... Chyba. Ale coś takiego...
Avesta wyprostowała się na krześle i spojrzała na niego z lekkim uśmieszkiem.
- Miał rację, smarkacz. Naprawdę nad tobą panuje.
- On nade mną? Byłoby dobrze, ale...
- Nigdy nie miałeś zwyczaju zastanawiać się, co by ktoś na coś powiedział. On jest pierwszy.
- Tak... chyba tak... Tylko co mu z tego? Jego powinien ktoś kochać.
- Przecież ci na nim zależy.
- Owszem. Zależy. Zależy mi na nim. Tak, tego nie może mi nikt odmawiać, tego akurat jestem pewien. Po prostu... nie umiem go pokochać. Nie umiem mu dać niczego, co jest mu potrzebne. Bo już zazdrosny umiem być. Aż za bardzo. Mało mnie szlag nie trafił, jak usłyszałem, że on i Natti... Zresztą nie, masz rację... - uśmiechnął się nikło, zatrzymując się na środku pokoju. - Chyba i umiem czuć coś dobrego... Zresztą, czy w takiej sytuacji w ogóle można inaczej? Tylko że... to jest za mało, Avesta. O wiele za mało... Patrzę na niego i.... to taka pustka... czuję w sobie takie... puste miejsce. Wiem, wiem jak głupio to brzmi, ale zupełnie tak... To jakby ktoś wyciął to coś, co powinno być miłością i zostawił po tym tylko ziejący otwór. Nie chciałem wam wierzyć, ale ze mną naprawdę jest coś zupełnie... nie tak... Przecież gdyby to było... normalnie.... to ja już dawno.... ja po prostu musiałbym go kochać, bo przecież.... Avesta, jak to jest cudownie, kiedy ktoś patrzy na ciebie... z miłością.... tak po prostu, kochająco... jak mogę to widzieć i nie umieć...
- Wcale nie jest powiedziane, że musisz się w kimś zakochiwać tylko dlatego, że on cię kocha.
- Ale to nie jest "ktoś", Avesta... To jest Avae.
Uśmiechnęła się tylko blado i pochyliła głowę.
- Chciałbym... niczego w życiu chyba tak nie chciałem... I nic. Co ze mną do ciężkiej cholery? Jak mogę nie... To chyba trochę... Sama widzisz... Popieprzone pochodzenie, popieprzona przeszłość, popieprzona głowa, popieprzone serce...... Nie uważasz, że to trochę za dużo jak na jednego człowieka?
- Nissyen... - szepnęła.
- Dobrze już... - pokręcił głową z niewyraźnym uśmiechem. - Zostawmy to i... Zresztą... Ja muszę jeszcze iść do... Wpadnijcie, jak już się... poukładacie, cześć - wyszedł szybko.
Patrzyła przez chwilę w puste drzwi, ale wkrótce pochyliła się, wolno kryjąc twarz w dłoniach. Tego było za dużo. Za dużo i zbyt okrutnie. Dawniej... dawniej było inaczej. Może dlatego, że dawniej rzeczywiście nie musiała się bać, zastanawiać nawet czy to jednak nie jej wina. Czy nie można było i czy nie trzeba było. Teraz nawet nie mogła liczyć, że wszystko zaraz samo się rozwiąże, że ktoś zniknie, czas minie, wszystko wróci do normy. Tym razem niczego nie można już było odwrócić. Starała się uwierzyć i może nawet rzeczywiście uwierzyła, że może tym razem się uda, nic się nie stanie, w końcu wszystko będzie normalnie. Ale nie mogło być, tak, oni wszyscy mieli rację. To już nigdy się nie skończy... Ale skoro kiedyś obiecała sobie, że...
- W Tevere jest ładna pogoda? - usłyszała szept przy swoim uchu.
- Avae... - podniosła głowę i uśmiechnęła się blado.
- Usłyszałem, że przyjechałaś i pomyślałem, że lepiej tu zajrzę - mrugnął lekko i przysiadł na poręczy jej krzesła. - Mam nadzieję, że go za bardzo nie skrzyczałaś.
- Dziecko... - westchnęła.
- Wiem, że dla was to wszystko, to pewnie trochę za dużo... - przymknął oczy, bujając się lekko na oparciu. - Ale naprawdę... wszystko jest w porządku... Już teraz tak. Jest jak kiedyś.
- Jak kiedyś?! A niby w jaki sposób? I jakim prawem?
- Nie znasz się - uśmiechnął się przekornie. - Kocham go. I nie. Nie zamierzam ci tego przebaczać. Przeciwnie, jestem ci wdzięczny. Pomyliłaś się w prognozach - zaśmiał się cicho. - To naprawdę dobrze móc kogoś kochać... bez poczucia winy. Nikogo tym nie krzywdząc... i dostając coś w zamian.
- A niby co, głuptasie? - wyszeptała ze słabym uśmiechem.
- Posłuchaj... nawet, jeśli on mnie nie kocha, nawet, jeśli nie umie... To jest taki, jakby mnie kochał. Więc co to za różnica?
- Jest różnica.
- No dobrze. Może i jest. Ale mnie życie nauczyło, żeby nie być specjalnie wybrednym.
- Wiesz, jak to brzmi w ustach chłopca w twoim wieku?
- Avesta, Avesta... dziewczynko przerośnięta... jakaś ty jest, kochanie, naiwna, skoro sądzisz, że nikt tak nie myśli w moim wieku. Za dobrze wam w tym Argento... Mnie w sumie też.
- Tobie? - westchnęła, wstając i podchodząc do okna.
- Wy naprawdę nie pamiętacie, kim jestem? I jaką miałem alternatywę? Avesta, ja już miałem nie żyć. Nie widzieć nigdy wspanialszego świata. Nigdy już nie kochać... - przymknął oczy. - Wiem, że mnie skrzywdził. Ale czy ty byś odeszła? No pomyśl... On mnie potrzebuje. A ja go kocham. I też go potrzebuję. Czy może istnieć na świecie coś bardziej godne tego, żeby wybaczyć i mieć nadzieję dalej?
- Dobrze wiesz, że go kocham jak własnego brata, ja wszystko zrobiłabym dla niego, ale nie mogę...
- Owszem, możesz - przerwał jej z uśmiechem. - Nie musisz mu robić wyrzutów i ja też nie muszę. Sam robi to od nas o wiele lepiej. A mnie chodzi o to, żeby już w końcu przestał. Chcę żyć dalej i być szczęśliwy, a nie rozdrapywać stare rany. Dość już mam tego. A o przyszłość się nie martw... "przesilenie" za nami - westchnął i zsunął się na wolne krzesło. - On już rozumie, więcej mnie nie zdradzi. I będzie przy mnie. Nic mi już nie zrobi.
- A skąd ty możesz być tego pewien? - spytała smutno.
- On tego nie zrobi - powiedział twardo. - A demony... niech robią, co chcą. Pewnie mają prawo do zemsty na mnie, porzuciłem je, nim dokończyły swego dzieła. Niech się mszczą... Raz z nimi wygrałem, mogę spróbować znowu.
To była wina promieni słońca, bo naprawdę zamierzał już wstać, tyle tylko, że one padły właśnie na jego twarz i zamigotały przez moment na złoto w rozburzonych nocą włosach. Mógł się uśmiechnąć tylko i pochylić znów nad nim, a zaraz potem powoli przesunął palce przez te jego włosy, odgarniając je z czoła i pochylił się jeszcze bardziej, ledwo odczuwalnie całując jego skroń. No właśnie, słońce już wzeszło i jeśli chcieli zdążyć, obaj powinni już się wziąć do swoich obowiązków, ale wciąż się nie mógł zdobyć na to, by go zbudzić.
Odkąd się pogodzili, o ile można to tak nazwać, wszystko wróciło do poprzedniego stanu, każdy z nich do swojej pracy, dnie do dawnego pośpiesznego rytmu, rzadkie wspólne chwile do żartów i nieco krótszych, mniej zirytowanych jeszcze teraz kłótni, noce do pocałunków, niespiesznych pieszczot i mieszających się szybkich oddechów, a potem zmęczonego snu aż do promieni słońca i wstawania, spóźnionego od takiego patrzenia lub ponownych pocałunków.
Powinien teraz wstać i dać ten pocałunek już tylko tak na pożegnanie i zbudzenie i uciec, zanim zdążą go pochwycić jego dłonie i znów ze śmiechem wyląduje w niewoli, ale nie chciał jeszcze go sobie odbierać, nie zobaczą się pewnie aż do obiadu. To było całkiem zabawne - być zakochanym i mieć go na wyciągnięcie ręki. Przedtem miłość kojarzyła mu się z udręką, samotnością i upokorzeniem. Trochę chore. Pewnie tak, pewnie dla każdego. Ale taki był jego świat i teraz, ta miłość, jakoś go... bawiła. Jakoś tak po prostu przyjemnie i wesoło, barwiąc wszystko wokół i sprawiając, że wciąż chciało mu się śmiać albo po prostu uśmiechać tylko tak jak teraz. Nikt go nie rozumiał, ale nikt nie wiedział, jak to jest. To prawda, że i teraz nie był kochany tak, jak kochał sam i trochę tego brakowało gdzieś tam, na samym dnie, ale... ale to był on i jeszcze w dodatku zamieniał mu życie w radość i piękno. Czasem nie chciało się aż wierzyć, że pod tym ciągłym śmiechem, szczęściem wokół, tą czułością, aż nadmierną opieką i zachwytem, niczego więcej nie ma. Że one znaczą tylko to, czym są i nic więcej... To, co on mógł mu dać, już dał, więc czemu właściwie miał żądać czegoś jeszcze, skoro to jego kochał i to takiego właśnie, jakim on był? Nawet... i tamtego bólu już nie było, zniknął bez śladu wśród ciepła, spokoju i niemej obietnicy, wśród ostrożnych pocałunków i łez. I gdyby to tylko było możliwe, dziś kochałby go jeszcze bardziej.
Nie, nie bał się, choć dobrze wiedział, że przetoczy się tędy jeszcze niejedna nawałnica. I choć oczy ich wszystkich znów mówiłyby z niedowierzaniem i irytacją, że to tak strasznie niemądre-nierozsądne - to wiedział to, lecz w to nie wierzył.
To śmieszne zresztą, co takiego miałoby się stać, że zabiłoby w nim tę miłość? A teraz już nie wierzył, że cokolwiek poza jej utratą - lub jego - mogłoby odebrać mu szczęście. I tylko nad tym musiał czuwać, jeśli chciał dalej żyć. Tylko nad tym.
- No obudź się... - poprosił w końcu, ocierając się o jego szyję.
- Czemu miauczysz? - usłyszał rozbawiony głos. - Nie śpię.
- Oszukujesz mnie? - uniósł nieco głowę i zerknął na niego spod jego brody.
- Lubię, jak się tak łasisz, kiedy myślisz, że nie wiem - wyjaśnił, przyglądając mu się dość złośliwie.
- Paskuda... - skubnął lekko zębami jego dolną wargę. - Pogryzę cię - zagroził z uśmiechem.
- Koteczki nie gryzą - mruknął sennie.
- A co robią? - dmuchnął mu lekko w ucho.
- Drapią - drgnął i mrużąc nieznacznie oczy, chwycił go mocno w pasie.
- Też mogę - zachichotał.
- Yhm...
- Wiesz co?
- Co?
- Lepiej mnie tak nie trzymaj...
- A to niby dlaczego? - roześmiał się.
- Bo obaj wiemy, jak to się skończy...
- Tak? A jak?
- Twój wybór... - oznajmił beztrosko i pocałował go pomału, otaczając ramionami jego szyję i bawiąc się powoli jego włosami. - Albo nie - odsunął się po chwili z lekkim uśmieszkiem.
- A to dlaczego? - zaprotestował, obracając się z nim i przygniatając go do łóżka.
- No wiesz - obruszył się. - Znowu się spóźnimy. Autorytet nam spada.
- Wielkie rzeczy.
- No wielkie, wielkie. Wstawaj... No ogłuchłeś czy co? Okropny jesteś, za mało ci wczoraj było?... W sumie to nie jestem pewien, czy i nie dzisiaj - mruknął po namyśle.
- Taaki jesteś ładny...
- Tylko ładny, no wiesz? - zachichotał, mierzwiąc mu włosy obiema dłońmi. - Nawet jak się próbujesz podlizywać, to ci nie wychodzi. Jesteś do niczego.
- Uprzedzałem - westchnął, wciskając głowę w poduszkę obok.
- No i masz. Znowu się naburmuszył. Nie wytrzymam - dmuchnął mu we włosy i mocno wtulił w nie twarz. - Ko-cha-nie, popatrz na mnie, nie zezwalałem na gniewanie.
- A kto ci, szynszylu, powiedział, że ja się gniewam, to nie takie proste jest, żeby w to popaść tak z miejsca i jeszcze z takim wczepionym w ciebie szynszylem - zerknął na niego rozbawiony.
- No też coś, jakim znowu szynszylem... - podjął nieudaną próbę wyswobodzenia.
- To takie zwierzątko, pióreńko.
- Wiesz co, akurat na tyle to ja mam edukacji, przemądrzało, nie rozumiem tylko, co szynszyl ma wspólnego ze mną. I co to do ciężkiej cholery jest pióreńko?
- A co to jest przemądrzała?
- Przemądrzała to taki głupek, co traci czas na nieudolne próby przegadania mnie i tym samym ostatecznie zaprzepaszcza szansę na... coś innego - zachichotał. - Puść, naprawdę już muszę iść. No puść... Przecież wiesz, że oni jeszcze... No muszę ich bardziej teraz pilnować - szepnął niepewnie, przesuwając lekko wierzchem dłoni po jego twarzy, jakby chciał przywrócić zgasły na niej przed chwilą uśmiech. Na ogół wszystko zdawało się być jak dawniej, ale teraz co jakiś czas coś przywoływało to uczucie przejechania nożem po szkle. Choćby nie wiadomo jak ostrożnie o tym wspomniał, jak nieznacznie coś przywodziło to na myśl... Na początku wyrywało mu się to "Przepraszam.", ale nawet jeśli nie zabłysł w tym krzywdzący lęk, to pogłębiało to tylko ten nieznośnie przykry dysonans, któremu na moment udało się zakłócić świat... więc zamilkł tylko jeszcze na chwilę, czekając z zamkniętymi oczami i dłońmi delikatnie przywracającymi poprzedni widok jak dłonie niezdarnego rzeźbiarza, aż usłyszał ten niemal bezgłośny, przelotny śmiech rozbawienia i mógł spojrzeć znowu.
- Zawsze mnie tak będziesz "uśmiechać", jak dostanę po głowie?
- Zadziałało. Dałem ci po głowie?
- Nie. Nie ty - pocałował go lekko. - Już cię puszczam... Tylko... powiedz mi coś...
- Co? - spytał niepewnie.
- Wiesz że... dla mnie jesteś... Ale ja... Ech... - westchnął i przymknął oczy, opierając głowę na jego ramieniu. - Sam nie wiem, jak o to spytać... Po prostu... Ty zawsze wieczorem... wiem, że przedtem też tak było, ale ja już nie umiem po prostu nie zwracać uwagi, skoro już raz mi... Nie chciałbym...
- Powiesz, o co właściwie ci chodzi? - powiedział z lekkim westchnieniem.
- Czasem boję się... że robię coś złego.
- Czemu?
- Bo...
- Bo mnie nie kochasz? Już kiedyś sypiałem z mężczyzną, który mnie nie kochał... jednym, wbrew temu, co się mówi - mruknął, przymykając oczy. - Ale tamtego bardzo żałuję, a tego, że jestem z tobą, nigdy nie będę żałować.
- Skąd wiesz?
- Bo ciebie kocham. I ty jesteś inny. Wcale mnie nie traktujesz... jak... Z tobą jest mi dobrze. Więc jest tak, że chciałbym, żebyś już zawsze był przy mnie... będziesz? - otarł się swoim policzkiem o jego.
- Przecież wiesz.
- Więc nie pytaj, czy nie robisz źle.
- Mój mały skarb - uśmiechnął się. - Ciekawe, jak ten świat wyglądałby bez ciebie.
- Okropnie - pocałował go lekko w brodę. - Nawiasem mówiąc, właśnie tak pewnie wygląda teraz tam na dole. Pokka dzisiaj nie przyjdzie, jego córka ma urodziny. Oni na pewno nic nie robią. A nawet jeśli, to nic dobrego z tego nie wyniknie. Zresztą ty też chyba powinieneś od pół godziny być u Avesty, przecież za tydzień przyjeżdżają ci wasi tam... Dziwię się, że ona już tu nad nami nie stoi... Z wieeeelką chochlą.
- Avesta, z chochlą? I to jeszcze tak rano?
- Ja tam bym wolał dostać chochlą niż lutownicą, ale to już zależy od indywidualnych preferencji. Wstajemy, ubieramy się i do roboty.
- Yhym...
- Nie, "Yhym", tylko już. No, bo jak będę musiał oszczędzać czas, to odpuszczę sobie twój obiad - uśmiechnął się. - Enshi będzie dopieero wieczorem.
- No już, już... - westchnął, uwalniając go i wydostając się wolno spod kołdry. Stanął na łóżku, przeciągając się leniwie, ale zaraz potem oberwał własnymi spodniami.
- Ubieraj się - burknął Avae. Nissyen roześmiał się i pochylił się nad siedzącym na brzegu łóżka chłopakiem, całując go lekko za uchem. Avae mruknął coś tylko i pochylił się, żeby zawiązać buty.
- No, no, no... szybki jesteś jak amstedzki żołnierz... - ukląkł za nim, leciutko głaszcząc mu plecy samymi końcami palców. - Czekaj, zapnę - mruknął, przesuwając dłonie pod jego ramionami i zaczynając powoli zapinać mu koszulę, przeniósł pocałunki na jego szyję.
- To zmierza w złym kierunku - zdegustowanym tonem poinformował go Avae, prostując się i opierając o jego pierś.
- Dobrze już, dobrze... - uśmiechnął się i pocałował go jeszcze lekko w policzek, odsuwając się. - Mogę wrócić trochę później - zszedł z łóżka, zaczynając się ubierać.
- O ile? - westchnął, zabierając się do ścielenia łóżka i ciskając w niego znalezioną w nogach koszulą, której Nissyen bezskutecznie szukał za niebezpiecznie chwiejącym się pod nim fotelem.
- Jakąś godzinę, dzięki, pomięta trochę... - zsunął się z oparcia i usiadł w ustabilizowanym już jako tako meblu z chłopięcym zaciekawieniem przyglądając się własnemu ubraniu.
- Weź z szafy nową - strzepnął narzutę i odwrócił się do niego. - O ile pamiętam, powinienem ją wyprać. To pa - zabrał mu z ręki koszulę i jeszcze przelotnie całując go w usta, skierował się do drzwi. - Do zobaczenia popołudniu - zamknął je z aktorsko przesadną dumą.
- Pa, rododendronie - usłyszał za sobą i z uśmiechem zbiegł ze schodów.
- Cześć Eki, do prania - rzucił po drodze koszulą w napotkaną pokojówkę.
- Och, matko jedyna! - pisnęła wystraszona dziewczyna.
- Nigdy nie zrozumiem, w czym ja ci tak przypominam mamusię, pa, królewno - zbiegł już całkiem na dół, powoli przestawiając humor z euforycznego na grobowy, co nigdy nie jest zadaniem łatwym, a dziś było niemal niewykonalne, lecz cóż... Musiał sobie z nimi radzić... Radził sobie od początku, nawet i teraz, gdy przez chwilę zdawało im się, że mogą pozwalać sobie na wszystko, bo on jest już nikim... jakoś sobie poradził... A przecież potem on "wyjaśnił" im, że nic nie uległo zmianie. Właściwie to wolałby nawet, żeby to "wyjaśnienie" odbyło się w mniej gwałtowny sposób, choć pewnie do nich by inne nie dotarło. Po prostu nie lubił, kiedy on był wściekły, nawet jeśli ze względu na niego był w stanie się opanować. Tak, ze względu na niego, bo on się opamiętał i nie skończyło się na czymś złym chyba tylko dlatego, że on nie chciał go "przestraszyć", że spojrzał mu przelotnie w oczy i błyskawicznie zmienił ton, zaraz potem tak długo i wolno głaszcząc go po włosach, gdy byli już sami.
Tylko że po prostu nie było przyjemnie kręcić się między trzydziestoma drabami, których spojrzenia oscylowały od niechęci do wściekłej nienawiści, tłumionej jedynie przez strach. To nie jego się bali, oj nie, raczej tego, że mógłby się poskarżyć "panu", temu, który był tu teraz tak potężny, który był tak potwornie silny, który tak łatwo wpadał w niepohamowany gniew. Sam... też się trochę tego czasem bał, dla nich on nie miał żadnych uczuć, niczego z tej łagodności, która chroniła "jego małą mysz". Wcale nie był pewien, czy oni nie zbudziliby w nim znowu tej furii ślepego szaleńca.
- No dobrze, widzę, że oczywiście nie raczyliście się wziąć do roboty, zanim was ktoś do niej nie zagoni, ale już jestem, więc chyba pora nadeszła, nie sądzicie? - powiedział beztrosko, nie zwracając uwagi na te niechętne spojrzenia. Dźwigali się ciężko i z irytacją na twarzach, dawniej na pewno szło im to szybciej i chętniej, wtedy kiedy ich jedynym zajęciem było pilnowanie innych i trzaskanie z bata. Do cholery, nie było tu tak strasznie. Owszem, daleko temu było do odpoczynku na trawce, ale cały ten kraj ledwo trzymał się na nogach i wszyscy musieli wziąć się w garść, jeśli nie chcieli skończyć jak niektórzy z ich sąsiadów. I tak w Argento nie było najgorzej, bejler był wprawdzie nie gorzej rozrzutny niż większość pozostałych, ale tu ludzie byli bardziej samodzielni niż w innych prowincjach, zawsze to nieźle wyglądało, a teraz zanosiło się na to, że za kilka lat przynajmniej ten region może nie różnić się od Wellandu wcale nie "dziwactwami i strojami", ale zwyczajnie poziomem życia.
Może i tutaj pracowali "na pana", ale ten "pan" harował nie gorzej od nich, tyle że na dokładkę musiał używać mózgu. A za dziesięć lat oni będą już wolni i będą żyć z tego, co zrobi on. Więc naprawdę nie mieli się na co skarżyć.
I w dodatku to nie było tak, że on sam był teraz dla nich bezwzględnym dozorcą, przeciwnie, pracował razem z nimi, tyle tylko, że dodatkowo wydawał polecenia; za dużo było tu pracy, żeby bawić się w chmurne i dumne nadzorowanie, a poza tym wtedy czułby się pewnie jeszcze bardziej niezręcznie; teraz, w pośpiechu i zmęczeniu, szybko zapominał o swoim towarzystwie i o tym, jak w innych nieco warunkach mogłoby się dla niego skończyć. Ale oni nie. Oni o tym pamiętali, chyba oddychali tym zamiast powietrza. Czy to naprawdę nigdy, nigdy, nigdy nie może się udać? Czy zawsze ktoś musi myśleć tylko w taki sposób? Jak oni mogą odzyskać prawo do wolnej woli, skoro jedyną ich wolą było robienie tego, co kiedyś? Tego nie będzie im wolno robić nawet wtedy. To nie w tym tkwił problem, że nie mieli wolności, tylko w tym, że zmuszano ich do pracy, a nie do bicia. Jeszcze pamiętał, jak na początku mieli nadzieję, że będą mogli się wyżyć chociaż na nim. Jeszcze pamiętał, jak odzyskali ją niedawno. Jeszcze pamiętał, co było jedyną rzeczą, która przyniosła im coś na kształt szczęścia, jeszcze pamiętał ich drwiny. Ich śmiech i niemal rozkosz. Tylko z ludzkiego bólu, tylko z ludzkiego poniżenia, tylko z ludzkiej krwi.
To nie oni tu powinni tłumić gniew. Nie oni. Tylko te szepty... te szepty czasem... Czy to możliwe, że tam, w oddali, świat robi się taki jak przedtem?...
Jak on go słuchał wtedy, myślał, że on zupełnie ogłuchł, ale on słuchał... to dlatego oni mieli przyjechać, dlatego tak długo rozmawiał z tym człowiekiem, który nocą przybył z Norden.
Ale... co z tego? O czym mieli szeptać? Jeśli nawet, tam, gdzieś... Helmand... Sheat? To, jak czasem go dawniej... Nie, z nim jest Karin, a Karin to sama miłość i tylko z jednym wyjątkiem, a on już przestał straszyć w tym opustoszałym pałacu. No ale tamci... nie znał ich właściwie. Więc może rzeczywiście, rzeczywiście... a wtedy znów kiedyś mogłaby polać się krew. Ale co z tego, co z tego, oni nie mają czego się bać, nie boją się, dobrze wiedzą, że... ale skąd mają wiedzieć? Ja wiem, a jednak czasem się boję. Więc może naprawdę...
Wstał na moment i powoli przesunął spojrzeniem po nich wszystkich wokół, blisko, trochę dalej, tam już niemal na horyzoncie. Może naprawdę jednak mają powód, żeby go nienawidzić. Choćby za to, że przecież tak do końca nie mogą być pewni, czy istotnie nie potrzebują się go bać.
- Ighan, chodź tu na chwilę - odezwał się cichym i zmęczonym głosem, a tamten spojrzał na niego trochę zdziwiony, nieufny jak obcy kot. Avae uśmiechnął się krzywo i potrząsnął głową, przymykając oczy. Ighan to był akurat jeden z tych z Szaghir i jeden z tych, co nigdy nie sprawiali najmniejszych problemów, nawet do niego mówili "panie", gdy tylko wprawnie wyczuli, kim jest. Ale i on go tak naprawdę nienawidził i on nie był pewien, czy nie powinien się jednak bać... i jego przyzwyczaił do swego dawnego zdecydowanego tonu tresera, który nie pozwala zwierzęciu wyczuć, że bywa słaby; taki ton miał i wobec Karina, zawsze silny, zawsze pewny siebie i niezdolny do cierpienia. A może to jednak nie powinno być tak. Przecież powtarzał sobie, że to nie zwierzę ani nawet ktoś tak silny jak bezbronny, mały Karin. - Zaczęliście wczoraj w tartaku?
- Yyy... ja... - przebłysk strachu, rozejrzał się pośpiesznie, "Jednak", przemknęło przez myśl Avae, ale znów to musiało poczekać, bo znów chodziło, o to, że coś idzie źle, a musiało iść dobrze. "Ja też się boję, a jednak to inaczej".
- Co znowu? - zmarszczył brwi, ale wiedział, że to nie ten, i że to nie on powinien nie być pewny, czy się bać, on sam by się nie sprzeciwił. - Możesz mi to wyjaśnić, Zago? - spytał spokojnie, ale znów nie spojrzał na niego, tak, to od wtedy na niego nie patrzył.
- To robota na muła, ja sie nie zarobie - usłyszał ten trochę ochrypły, jadowity od starej nienawiści głos gdzieś za sobą.
- Nie denerwuj mnie, nic ci nie będzie. Jesteś dość silny, tylko ty, nawiasem mówiąc. Ighan jest szczupły, wejdzie tam bez problemu. We dwóch sobie poradzicie. Mieliście to zacząć wczoraj, nie mamy czasu. Idźcie teraz, tu jakoś dadzą sobie bez was radę.
- Ja nie...
- Teraz tam pójdziemy - wycedził głosem trenera, udającego silniejszego samca. Jakie to śmieszne, że ja nimi rządzę, tak, ale z tymi dwoma, chyba jednak bym sobie poradził. Mam przewagę... jak to tak rzeczowo mruknął Vallejo? Aha, dwóch tysięcy lat ewolucji. Swoją drogą to ciekawe, dlaczego tam na zachodzie tak kiepsko sobie radzą z myśleniem. Ale ja jestem z centrum, chociaż kto wie, pół roku w Argento mogło coś ze mnie zrobić. No a oni? A oni poszli, posłuszni hipnotycznemu głosowi trenera, choć gdyby byli tygrysami, to pewnie biliby ogonami po bokach. Do cholery, cholery, cholery, cholerrry! To naprawdę nie była taka ciężka praca, na pewno nie dla Zago. On po prostu wszędzie szukał okazji, żeby się przeciwstawić, choć wiadomo było, że kiedy stanie wobec niego, to się zwyczajnie wycofa. Gdyby myślał, unikałby tego, bo nie cierpiał tych momentów jak ognia, za nie najbardziej go chyba nienawidził. Może to i niedobrze, ustępować komuś takiemu, ale teraz chyba by to zrobił, nie miał już sił do użerania się z nim. Tyle tylko, że to naprawdę jedynie on mógł zrobić, a to musiało być zrobione jak najszybciej. Ciągłe uderzenia i wibracje wywoływane przez hałas poważnie nadwątliły ściany i wyglądało na to, że za parę tygodni ich stan uniemożliwi jakąkolwiek pracę. Nie mógł tam odesłać za wielu ludzi, ale ostatecznie ważniejsza tam była ostrożność i precyzja, a to przy wolnym myśleniu swoich podwładnych mógł osiągnąć tylko wydając jak najprostsze i najdokładniejsze polecenia jak najmniejszej ilości ludzi.
Zanim dotarli, Zago był już tak wściekły, że poważnie obliczał w myśli sposoby wygrania z tą dwójką. Ighan raczej nie miałby ochoty go atakować, miał mniej śmiałości i więcej rozumu, ale bał się Zago bardziej i zasadniej niż jego, choć z drugiej strony chyba zdawał sobie sprawę, że w ostatecznym rachunku gorzej wejść w drogę Nissyenowi z Argento niż Zago z Kangan, a chyba nie było na to gorszego sposobu niż podnoszenie ręki na niego. Musiał się jednak liczyć ze wszystkim... i wolałby poradzić sobie z nimi sam, wolałby uniknąć tej właśnie reakcji, jaką by to ściągnęło.
- No dobra, do roboty... - rzucił krótko i w końcu spojrzał na niego, inaczej nie wygra się z bestią - Pomogę Ighanowi, ty wiesz co robić - gdyby to było inaczej i gdzie indziej to może poczułby się dumny, że umie zachować taką siłę i taki nieznoszący sprzeciwu, pewny siebie głos, patrząc na twarz tego człowieka i pamiętając ją jeszcze z wtedy, ale teraz czuł tylko zniechęcenie i znużenie swoją nieustanną wytrwałością i siłą. Czasem zastanawiał się, czy gdyby miał spełniać tę samą rolę u kogo innego, wytrzymałby tak długo. Może i teraz wykorzystywał swoje "moce nieczyste" w celach pożyteczniejszych i przede wszystkim słuszniejszych, ale dręczyło go to niewiele mniej. Z ludźmi z Argento radził sobie zupełnie inaczej, wcale nie przynosiło to tej głuchej udręki. Ale z tymi tu pewnie nikt inny by sobie nie poradził, musiał to robić sam, musiał częściej wśród nich przebywać. Ktoś to musiał robić i nie miał prawa się wymigiwać, choć wiedział jak łatwo i bez wysiłku mógłby usunąć tę zmorę ze swojego życia. Wystarczyłoby raz szepnąć słowo i nie musiałby ich już nigdy oglądać. Tyle tylko, że chciał mu pomagać, a nie przysparzać kłopotów. A to... ostatecznie był to jakiś sposób na oczyszczenie się z tego, jak kiedyś korzystał z tej diabelskiej broni. Nie, nie było wcale tak ciężko. Zawsze przesadzał, gdy był tak blisko tego odpychającego mężczyzny i jego ciężkiego spojrzenia. Nie zmęczył się, ale przestawał co chwilę i narzekał na byle drobiazgi. Wyraźnie szukał okazji do spięcia, więc Avae zachowywał zimną krew i nie dawał się sprowokować.
- Tak to nie ruszy - mruknął po kolejnej chwili zaciętego milczenia, patrząc na niego spod oka.
- Zago... - zawiesił głos, prostując się z irytacją. - Wystarczy już chyba tego kombinowania na dziś, nie sądzisz? Prędzej weźmiesz się do pracy na poważnie, prędzej z tym skończymy.
- Ja to zwale, bedzie lżej - walnął szuflą w ograniczający mu wśród osypiska ruchy słup. - Potem sie postawi nowe.
- Tak, i rozwalisz cały budynek, przecież to główna podpora - westchnął Avae. - Nie denerwuj mnie i bierz się do roboty.
- Rok zjedzie - burknął.
- Jak nie będziesz się obijał, to nie - sprostował ze spokojnym uśmiechem, wracając do pracy. Wolał nie sprawdzać efektu, nie było trudno przewidzieć, jakiego rodzaju wzrok w niego uderzył i jakie zdławione obelgi. Pracowali tak przez niemal godzinę, wciąż w tym głuchym milczeniu; to raczej nie było zajęcie wybitnie odpowiednie do jego warunków fizycznych, ale chciał to jak najszybciej skończyć i w dodatku mieć ich na oku. Mimo wszystko prawie już nie widział ze zmęczenia, przypuszczał, że oni to wiedzą i mimo to pewien był, że tego też mu nie wolno okazywać. Nissi chyba by nie był zachwycony, gdyby wiedział, jak naprawdę wygląda jego praca, ale cóż. Tak było trzeba. Dawniej słabsi musieli wytrzymywać takie rzeczy. Może nawet gorsze.
Podniósł wzrok, bo w oddali zamajaczyła mu sylwetka Iny, dziewczyny, która pracowała w północnych ogrodach. Faktycznie się zbliżała, no tak, mieli dzisiaj zacząć z tymi nowymi... powinien był zajrzeć tam do nich, ale z tego wszystkiego zupełnie zapomniał. Pewnie chce go zawołać... Niech to...
Wyprostował się i zeskoczył na dół, akurat kiedy Ina podeszła. Tamci spojrzeli za nim ponuro, ale nie zaryzykowali przerwania pracy; no, w porządku, chyba na dziś bestie ujarzmione. Ina stanęła przed nim ze swoją dobrze przećwiczoną miną damy w okrutnej i ciężkiej potrzebie.
- No o co chodzi... - spytał ponurym tonem, który natychmiast przestroił jej twarz na zabójczo szeroki uśmiech.
- Avae, przyjdź do nas na chwilę, nie możemy sobie poradzić z rozplanowaniem tego wszystkiego...
- Mam to tu zostawić? - powiedział z wahaniem, dyplomatycznie używając niewłaściwego zaimka. Na początku liczył, że wystarczy im wydać polecenia, ale mimo wszystko chyba lepiej było pilnować tego osobiście. Z drugiej strony, miał więcej obowiązków, więc i tak nie mógłby ich nadzorować przez cały czas...
- Avae, nie damy rady... - prosząco spojrzała Ina. - Próbowaliśmy, ale ciągle jest nie tak. No chodź, tobie to zajmie momencik - uśmiechnęła się przymilnie.
- Na pochlebstwa mnie, małpo, bierzesz? - westchnął. - Nie mylisz mnie z najwyższym szefem? Ale trudno, idę - obejrzał się na nich. - Róbcie wszystko, jak wam kazałem, tylko do ciężkiej cholery, DOKŁADNIE, jak kazałem, bo nie ręczę za siebie.
Zago mruknął coś w rodzaju potaknięcia, a Ighan nie przerwał nawet pracy, rzucając mu tylko spłoszone spojrzenie. Pracowali w milczeniu jeszcze długą chwilę po tym, jak Avae i Ina odeszli, ale wkrótce potem Zago się wyprostował i wypuścił powoli z płuc powietrze. Zmrużył oczy i ze złością uderzył otwartą dłonią w słup.
- Dawaj - warknął, wskazując oparty o ścianę młot.
- Ale...
- Nie strachaj się, liżydupa, nie bedzie znać. Zrobione to zrobione. Ja nie muł, a pańska dziwka nie mój ojciec.
Miał tylko jeden, krótki moment, żeby się opanować i zaraz potem uspokoić ich i pobiec do oficyny, gdzie tamci zanieśli Zago. Oni się bali, a sam nie mógł sobie pozwolić na nic. Wpadł tam, roztrącając ich bardziej z goryczą niż gniewem. Oni nawet teraz, nawet teraz...
- To pięknie... - ogarnął wzrokiem sytuację i podszedł do leżącego na za niskim łóżku mężczyzny. Dawna służba z pałacu chyba tak nawet wolała, ale oni byli niezadowoleni, choć sto razy zezwalano im na wymianę. Jeszcze jeden pretekst do ciągłych narzekań. On teraz obrócił do niego spotniałą twarz, wyglądał bardziej jak bestia niż kiedykolwiek.
- No i czego? - szczeknął jak szczuty lis, patrząc na niego mściwie. Przemknęło mu przez myśl, że gdyby belka miała ochotę uderzyć go nie w nogę, a w głowę, wiele problemów rozwiązałoby się nadspodziewanie łatwo, ale już tej myśli towarzyszył ten przebłysk kalekiej świadomości, że w tym kraju i na dodatek z jego nazwiskiem, nawet taki żart i nawet w na pół świadomej myśli jest więcej niż nie na miejscu. Wziął głęboki wdech i przyklęknął obok, powoli usuwając szmaty.
- Najpierw to, później pogadamy - mruknął, pochylając się nad raną. Uroczo to nie wyglądało, ale przede wszystkim wszędzie było dużo krwi, kość najwyraźniej nie była uszkodzona, na razie tylko prowizorycznie zatamował krwawienie. Westchnął i wstał, patrząc na nich z niezbyt dobrze maskowanym zniechęceniem - Znajdźcie tu jakieś czyste, ale CZYSTE szmaty. Ighan, chodź ze mną. I niech ktoś pobiegnie po Zeelima... albo Sinnę, jak go nie ma. Tylko szybko.
Odwrócił się i wyszedł, nie oglądając się na przestraszonego Ighana, który trzymał się sporo za nim. Zabrał z domu lekarstwa, nie odzywając się do niego, dopiero w drodze powrotnej spojrzał na niego z ukosa.
- Jak tam? - powiedział w końcu.
- Poszło w gruzy, panie... całkiem... - wymamrotał Ighan.
- Cholera... - syknął, zaciskając powieki. Odbudowanie tego zajmie co najmniej parę miesięcy... To potwornie wszystko zastopuje. A on się wścieknie... I ma prawo, ale... Wolał nie myśleć, co się stanie, jeśli nie zdoła nad sobą zapanować - Ty nie jesteś ranny? - spytał po chwili.
- Nie, ja... nie stałem tam...
- Nie? - spojrzał na niego.
- Bo to... - Ighan zmieszał się i starał się uniknąć jego wzroku. - No... no jak miało się walić to... wyszedłem... z tego... żeby mnie nie... kiedy on...
Avae spojrzał na niego chłodno, już samą intensywnością wzroku zmuszając go jakoś do spojrzenia mu w oczy i zacisnął odruchowo pięści.
- Ostrzegałem was... - powiedział powoli. - No i co, miałeś na tyle rozumu, żeby tam nie stać, kiedy on się zabrał za to całe "oczyszczanie miejsca", tak?
- N... no tak...
- Skoro tak, to czemuś go do ciężkiej cholery nie powstrzymał? - syknął i od razu odwrócił wzrok od jego przestraszonej twarzy. Ostatecznie dobrze wiedział czemu. Bał się Zago. I nie miał szans, żeby go powstrzymać. Po prostu był słabszy. - Zaczekasz na mnie przed oficyną, aż skończę z opatrunkami... Leć teraz przodem i powyganiaj ich wszystkich stamtąd, niech wracają do pracy. Sam poradzę sobie z Zago. A do rumowiska niech nikt nie waży się zbliżać... No już.
Starał się nie mówić zbyt zmęczonym tonem, ale czuł się, jakby uciekły z niego wszystkie siły. Musiał się jednak jakoś zebrać w sobie, wprawdzie ta rana nie wyglądała szczególnie groźnie, ale nigdy nic nie wiadomo. Ostatecznie nie był lekarzem. Lepiej było już się za to wziąć, więc przyspieszył kroku i minął rozchodzących się opieszale mężczyzn, przyglądających mu się teraz spod oka. No tak, zastanawiali się, co zrobi. Dla nich najlogiczniej by było... no tak... tamten... wciąż tu mieszkał, choć odkąd wyczuł, co się stało, starał się być jak najmniej zauważalny. A to... a to był Zago. Oni nie byli przyzwyczajeni do przejmowania się "siłą roboczą", oni przywykli do dość materialnego podliczania zysków i strat. W starym świecie... ich świecie... on już by...
Ale to nie był już Avae z Helmand, a poza tym dobrze pamiętał, ile jeszcze w tym właśnie przecież dawnym świecie kosztowała go próba działania zgodnie z jego regułami i jakie były tamte noce i nawet tamte dni, gdy po raz pierwszy naprawdę się na coś takiego odważył. To nie był sposób działania stworzony dla niego. A Argento zmieniło go jeszcze na tyle, że już nie tylko jego odczucia, ale i myśli sobie czegoś takiego nie wyobrażały i pewnie, gdyby nie zobaczył teraz tego ich wyczekiwania, to nawet nie uświadomiłby sobie, że można by reagować inaczej.
Wszedł do środka, zamykając za sobą ciężkie drzwi; kątem oka dostrzegł jeszcze Ighana zgarbionego na samym końcu stojącej pod ścianą budynku ławy. Był nieźle przestraszony... zresztą Zago też, choć tego nie okazywał. A przynajmniej starał się nie okazywać, bo jego zmysły zbyt łatwo wychwytywały strach, żeby dało się go jakoś przed nimi ukryć. Złe nawyki z dawnych czasów... prawie się uśmiechnął i znów klęknął obok jego posłania, nie zwracając uwagi na czujne spojrzenie, które czyhało na każdy drobny gest. On chyba nigdy nie pragnął go zabić aż tak jak teraz. Można to nawet zrozumieć... cały los w rękach najgorszego wroga.
- No, spokojnie - powiedział mimo wszystko. - Jakoś sobie z tym chyba poradzimy...
Powinien zapytać z czym. Naprawdę powinien. Ale tylko patrzył tym spojrzeniem wyczuwalnym z powodu zawartej w nim wrogości i strachu. Dobrze wiedział, że to nie rana go przeraża, dla takich ludzi to nie zmartwienie. Bał się tego, co przyjdzie potem. Kary. To, co się stało, pewnie przerastało jego wyobraźnię, niegdyś za miliard razy drobniejsze przewinienia kary bywały straszniejsze niż ta śmierć, jaka mogła go spotkać w tamtych ruinach. Pewnie tych, którzy go wyciągnęli, nienawidził prawie tak samo jak jego. A przecież nic mu nie groziło... Tylko czy naprawdę... nic?
Jak on na niego patrzył... przyciągał tym spojrzeniem, zmuszał do podnoszenia oczu... Patrzył bez przerwy, intensywnie... Wciąż tak samo... Wzrokiem zaszczutej dzikiej bestii, na wpół wściekłym, na wpół przerażonym. To było straszne, że człowiek może patrzeć w taki sposób...
- No dobrze, aż tak źle nie jest... - westchnął, kończąc opatrunek. - Dwa dni poleżysz i będzie w porządku... - wstał i zawahał się jeszcze przez chwilę. - Nie musisz mu... mówić, że to ty. Powiem, że ja tak kazałem.
To, co teraz zamigotało mu w oczach... on szukał tylko tego, co w tym oznacza najcięższą z kar, on najzwyczajniej nie rozumiał tego, co usłyszał.
- Po co? - prawie warknął wreszcie, nieufnie mierząc go tym zdziczałym wzrokiem. Avae nagle poczuł, że to wszystko jest beznadziejnie śmieszne, ale jakoś nie był dość silny, by zacząć się teraz śmiać, tym jedynym właściwym śmiechem człowieka, który postradał zmysły.
- Mnie nic nie zrobi - wyjaśnił trochę oschle, starając się odpędzić tę poprzednią, choć niezaistniałą myśl, że jemu mógłby coś zrobić. - Najwyżej się powścieka. No, idę. Pewnie wkrótce zajrzy do ciebie lekarz - wyszedł niemal od razu, zamykając za sobą drzwi i spojrzał na Ighana, wciąż siedzącego tam, przygarbionego i wpatrzonego w niego jak czujne zwierzę.
- Zaczekasz tu na lekarza. Potem na dzisiaj masz wolne.
- T... tak... - wyjąkał po chwili, patrząc niemal tak nieufnie jak Zago. Nie, może raczej niepewnie. Avae oderwał od niego wzrok i na pewno zbyt znużonym krokiem ruszył w stronę domu, ale zatrzymał się jeszcze.
- Ighan...
- Tak, panie?
- Ja wam kazałem tak zrobić.
- C...
- Ja.
- Tak, panie - odpowiedział cicho.
Prawie się wtedy rozpłakał.
No bo nic się nie stało, naprawdę nic się nie stało. Naprawdę nic mu nie zrobił, przecież wiedział, że tak będzie i był tego zupełnie pewien. No i tak właśnie było, naprawdę się tylko "powściekał", naprawdę był tylko zły. Nic więcej.
Tyle tylko, że istniał ten jeden jedyny problem, którego wcześniej nie przemyślał, mało nie przemyślał, kompletnie nie wziął pod uwagę, po prostu dlatego, że profilaktycznie sobie na to nie pozwolił, instynktownie nie chcąc pewnie dokładać sobie do tego, co miał teraz, jeszcze tych kilku godzin tępego na to czekania.
A cały ten problem to było po prostu to, że jemu było dokładnie obojętne, czy on by mu coś zrobił, czy nie, bo jedyne co go naprawdę obchodziło i co naprawdę sprawiało mu ból, to właśnie ten jeden jedyny drobiazg sprowadzający się do tego, czy on jest na niego zły. Fakt, że nie był już od bardzo dawna i mógłby wobec tego zachować przyzwoitość i ostatecznie przetrzymać jako tako tę chwilową odmianę losu, ale niestety nie najlepiej mu to szło.
A przecież... to nawet nie było tylko to, bo on już zjawił się od razu w nie najlepszym nastroju. Był wyraźnie bardzo zmęczony i poirytowany, choć z nim przywitał się normalnie i zupełnie ciepło. Właśnie dlatego stchórzył i nie powiedział mu od razu, chciał, żeby jeszcze przez chwilę było jak jest. Nie spytał go, co się stało, zawsze pytał, bo potem mógł to gasić tak powoli i koić każde zmęczenie czy złość. Ale teraz nawet na moment nie chciał przywoływać choćby skrzywienia na jego twarz, która już trochę się przy nim rozjaśniła, jeszcze przez chwilę chciał takiej ciszy i spokoju, takiej splecionej z jego dłoni i dwóch zmęczonych uśmiechów.
A potem już musiał mu powiedzieć i on naprawdę był zły. Wiedział, że będzie, bo ostatecznie trudno, żeby nie był, ale... bolało. Tylko tyle. I już.
I gdyby chociaż został jeszcze, ale on musiał zaraz jechać, więc nawet trochę nie zdążyła mu minąć złość. Musiał zaraz jechać i nawet nie powiedział mu dlaczego. Po prostu spojrzał na niego chłodno, kiedy już przerwał to wcześniejsze milczenie i wstał, i podchodził do drzwi, i wtedy... "Muszę jechać do granicy, wrócę pojutrze. Postaraj się powstrzymać od kolejnych "innowacji" przez ten czas." Tak sucho to zabrzmiało i tak okropnie zimno, trochę drwiąco, już nie pamiętał jego głosu takim. I pojechał, tak od razu, tylko z tymi słowami zamiast pożegnania. Bolało. Tak, bardzo bolało.
Niech to... Przecież o to mu chodziło przez cały ten czas, o to właśnie się starał - żeby on przestał w końcu obchodzić się z nim jak z jajkiem i traktował normalnie, nie bojąc się, że jednym ostrzejszym słowem mógłby go zamordować. A kiedy on tak robił, zbierało mu się na łzy i w ogóle nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wyglądało na to, że sam nie wiedział, czego chce. Ostatecznie co takiego się stało, był zmęczony i zły, byle głupstwo mogło go wyprowadzić z równowagi, a co dopiero taki przejaw bezmyślności i poważne szkody. To jeszcze nie znaczyło, że go znienawidził na wieki i zamierza wygnać precz - co wciąż tłumaczył temu ciężkiemu idiocie, jakim się zawsze w takich sytuacjach stawał. Przez ten czas na pewno złość mu przejdzie i zaraz po jego powrocie się pogodzą.
Ale miał wrócić wczoraj. I nie wrócił.
To nic, to nic, to nic, to wszystko zupełnie nic. Tam naprawdę musiało się stać coś... bardzo poważnego, inaczej przecież nie byłby taki rozstrojony. Na pewno zwyczajnie nie miał wyjścia, musiał dłużej zostać...
Tak głupio mu to wtedy powiedział, że pewnie jeszcze bardziej go tym zirytował... gdyby jemu ktoś tak mówił o takiej rzeczy, na pewno miałby ochotę trzepnąć go w łeb.
"Pomyślałem... wiesz, pomyślałem... że naprawa szybciej pójdzie jak... usunie się ten słup i... i... więc chciałem to zrobić i wtedy... To samo się... tak jakoś... zawaliło się."
Ale musiał to tak powiedzieć, żeby on na chwilę zapomniał, że raczej nie jest idiotą aż do tego stopnia, żeby wpaść na tak beznadziejnie durny pomysł. A on był tak zmęczony i rozkojarzony, że naprawdę zwyczajnie to przyswoił, jakby każdą rzecz istotnie można było przełknąć w odpowiednim opakowaniu. Jak to możliwe, że i tu, że i wobec niego, zaczął stosować swoją dawną hipnotyczną grę? Dlaczego?
Tak ciężko było przez te dni, tak strasznie ciężko. Nikt nie miał o niczym pojęcia, na Zago... znów przestał patrzeć po tym, jak spojrzał na niego następnego ranka, gdy przyszedł zmienić mu opatrunek i napotkał ten drwiący uśmieszek. I chyba tylko Ighan patrzył na niego jakoś inaczej, trochę tak, jakby kompletnie nic nie pojmował i nawet nie był w stanie pojąć, a jednak powoli zaczynał nabierać pewności, że naprawdę... nie musi się bać.
Westchnął i skulił się bardziej, przytulając twarz do oparcia fotela. Nie było łatwo udawać, że nic się nie dzieje, a świadomość, że wszyscy widzą jego cierpienie, nie polepszała mu nastroju. No dobrze, chodziło o to, że to Zago to widzi i śmieje się z niego w kułak. Nie chciał już na niego patrzeć, ale nadal czuł to jego spojrzenie, odkąd on już wstał z łóżka niemal nieustanne. I teraz zwyczajnie przed nim uciekał. Po prostu... tego już nie mógł znieść. To było zwyczajnie zbyt wiele, do tego ciągłego bólu, czuć jeszcze tę nieustanną drwinę.
Niech on już w końcu wróci... Taki był wściekły, no i trudno, nic dziwnego, że wściekły, cieszyć się raczej nie miał powodu. Ale miał taki ostry ton i tyle irytacji w oczach... ani śladu tego co zawsze. A potem był taki milczący, taki cały w upartej i zapiekłej wściekłości, nawet słowem się nie odezwał aż do chwili odjazdu.
Sam bał się wtedy coś powiedzieć, nie w strachu przed nim, nadal wiedział, że mimo wszystko zupełnie nic mu nie grozi, to czuł... po prostu bał się... jego spojrzenia, niechęci, własnych łez, które może by wcale nie zwiększyły jego irytacji, może nawet od razu zgasiłyby tę złość i nie musiałby tak cierpieć, ale... nie chciał tego unikać takimi metodami, po co znów miał w nim wywoływać poczucie winy? Wciąż reagował w taki sposób, a przecież tym razem na pewno nie był winny. W końcu okłamał go z własnej i nieprzymuszonej woli.
Uniósł lekko głowę, słuchając odgłosów z dołu. Przez chwilę zdawało mu się, że słyszał jego głos... Właściwie już dawno powinien być przecież z powrotem, więc może... Tak, chyba wrócił.
Westchnął cicho i przymknął powieki, wyrównując oddech. Było bardzo blisko do tego, by łez nie dało się jednak uniknąć, a wolałby się bez tego obejść. Mógł sobie woleć. Żachnął się lekko i poprawił w fotelu, niecierpliwie ocierając tę złośliwą łzę.
- Sam sobie jesteś winien, wiesz? Trochę za długo kazałeś na siebie czekać, jak wymięknę, miej pretensje tylko do siebie - mruknął w przestrzeń, wzruszając ramionami. Nie czuł się na siłach do kolejnej...
Zastygł na moment w bezruchu, zaraz potem, jak cicho szczęknęły drzwi. Skąd ty zawsze wiesz, gdzie mnie szukać? Z drugiej strony to chyba dobrze, że w ogóle chcesz mnie szukać.
- Zamierzasz się tak chować za tym oparciem? Widzę twoją stopę - powiedział chyba z tym swoim zmęczonym uśmiechem, ale Avae mruknął coś tylko i podciągnął lekko nogę, zupełnie już kuląc się na fotelu. - Nie popatrzysz na mnie? - usłyszał w jakiś czas potem. - Avae?
Potrząsnął głową i chciał się cofnąć przed jego dłońmi, ale dotknęły go zbyt delikatnie.
- Popatrz na mnie... Avae... - to było takie ciche, że sam nie wiedział, jakim cudem nie uległ mu od razu. Nie można było walczyć z czymś takim.
- Nie... - szepnął jeszcze tylko przez ściśnięte gardło, pochylając trochę głowę, zanim znów uniósł ją łagodny ruch jego palca.
- Popatrz...
Podniósł w końcu powieki, a ukrywane łzy uciekły mu na policzki, zanim którykolwiek z nich coś zrobił.
- Przepraszam... - wyszeptał, kładąc głowę na jego ramieniu. - Nie gniewaj się już na mnie, proszę.
- Jaka z ciebie jest mała dziecina... - powiedział cicho i z rezygnacją. Avae przygryzł wargę, kurczowo splatając swoje palce z jego dłonią. - Avae...
- Nie gniewaj się...
- No już... - westchnął i wziął go ostrożnie na ręce, siadając z nim w fotelu. - Nie gniewam się... Jak mógłbym się gniewać na ciebie całe trzy dni, to niewykonalne. Kto by temu podołał? Ech, ty... taka duża ta moja mała mysz i tak płacze... No przestań już, iskierko. Naprawdę już dobrze. No. Sucho? - uśmiechnął się, przesuwając palcem po jego rzęsach.
- Huśtasz mnie i pocieszasz jak Avesta Mine - szepnął bezsilnie.
- Widać tak trzeba - delikatnie pocałował go w czoło.
- Przecież ja wiem, że... to nie o to chodzi... będziesz mieć teraz kłopoty.
- Jak to nie o to chodzi? Przyjmij z łaski swojej do wiadomości, że jesteś ważniejszy niż jakieś tam kłopoty. Poza tym to nic takiego.
- No co ty... przecież zanim to... - urwał, pochylając głowę.
- Jakoś to... załatwimy. Naprawa trochę zajmie, ale... Zresztą... pal to diabli, ważne, że tobie nic nie jest... - westchnął, lekko całując go w skroń. - Ale jak to właściwie się stało, że nawet nie jesteś ranny?
Avae popatrzył na niego nieprzytomnie, dopiero teraz sobie uświadomił, że w jego starannie przećwiczonym i odpowiednio do rozmiaru głupoty naiwnym komunikacie, nie było ani słowa o tym, że to nie on to zrobił. O nie, on zaraz... - wyswobodził się z jego ramion, zsuwając mu się z kolan i podszedł do stołu.
- Nissi... widzisz...
- No co takiego? - popatrzył za nim trochę zdziwiony, ale wciąż z tym uśmiechem, który teraz wymuszał odwrócenie wzroku.
- To... to nie ja tam... byłem - wyszeptał w końcu, z przykrością znosząc krótką ciszę. Jeszcze nie złą, jeszcze tylko zaskoczoną.
- Co? - spytał w końcu, wstając i podchodząc do niego. Avae westchnął i mimo wszystko spojrzał mu w oczy.
- Kazałem to zrobić Zago... Ale jemu nic nie jest, to znaczy... to znaczy jest ranny, ale to... nic poważnego - skończył ledwie słyszalnym szeptem.
- Nic? - to znowu było takie chłodne, prawie drwiące. Do cholery, aż tak się uparłeś, żeby przypomnieć mi akurat ten ton głosu i wryć mi go w pamięć na zawsze? Już nie pamiętasz, kiedy tak mówiłeś? - Przepraszam, ale ja nie wiem, czy dobrze usłyszałem. Czy ty mi próbujesz powiedzieć, że robisz podobnie nieodpowiedzialne rzeczy, nadstawiając w dodatku cudzą skórę? Dlatego to zrobiłeś? Bo to był on? Bo uznałeś, że to niewielka strata?
- Ale o czym ty mówisz, ja przecież...
- Posłuchaj mnie, Avae... posłuchaj mnie uważnie... Może i w Helmand to normalne i tak przywykłeś do tego podchodzić, ale tutaj sobie takich rzeczy nie życzę. Nie traktuje się ludzi w taki sposób. Powierzyłem ci to zadanie w nieco innym celu. Nie żebyś ćwiczył swoje dawne rozrywki - odwrócił się tak szybko, że nawet nie zdążyły do niego wcześniej dotrzeć jego słowa. Co? O czym ty mówisz? No o czym?
- Nissi... - wykrztusił prawie przerażony. - Nissi, ja tylko...
- Zejdź mi teraz z oczu, dobrze? Zejdź mi... z oczu...
Avae nie przyszedł wieczorem. Nawet nie wiedział, gdzie on teraz jest... Miał wtedy takie oczy...
Trudno, nie mógł chyba wymagać od niego, żeby tak po prostu przeszedł nad tym do porządku.
Akurat po nim najmniej by się czegoś takiego spodziewał i może to właśnie to tak go zirytowało... ale on nie powinien sobie wyobrażać, że teraz wszystko mu wolno. I jeszcze odgrywać skrzywdzoną niewinność. Na co on liczył, że aż tak się jego fochami przejmie? No niestety, trochę się rozczaruje.
Tylko czemu w takim razie prawie wcale tej cholernej nocy nie mógł spać? Już prawie świtało, a czuł się bardziej wykończony, niż kiedy się kładł. Jakoś tak... przywykł do tego spokoju i jego obecności, niemal zapomniał, jak ciężko kiedyś było czekać na miłosierny sen. Przy nim przychodził od razu... Może dlatego teraz już prawie w ogóle nie mógł bez niego spać. A co, jeśli coś... Tak, tylko tak dalej, dokładnie o to mu chodzi.
Durne myśli. Chyba znał tego dzieciaka już na tyle, żeby wiedzieć, że takie obliczenia to pewnie ostatnie, o czym teraz myśli. Pewnie po prostu bał się przyjść. Dzieciak... Naprawdę mały dzieciak.
Przecież naprawdę nie mógł udawać, że nic się nie stało. On nie powinien robić takich rzeczy i powinien zdawać sobie z tego sprawę. Tylko... tylko jak to w ogóle możliwe, że on coś takiego zrobił? Przecież przez cały ten czas, wszystkie te ciężkie, zabiegane dni, nigdy mu się coś takiego nie zdarzyło. Ani razu. Więc... czemu akurat teraz? Czy to... dlatego... że... Bzdury.
Poderwał się nerwowo i usiadł, opierając się plecami o ścianę; przymknął znów oczy. Właściwie powoli powinien już wstawać. Dlaczego ten dzieciak nie wraca? Już rano, może jest w ogrodach... Tak bez snu? Chociaż... może gdzieś spał, tylko gdzie, bo tu wszędzie przecież... Cholera, po tym, co się stało, znów mogło mu coś grozić...
Westchnął cicho, przesuwając dłonią przez włosy.
- Chodź tu... - szepnął. - I tak nie wstanę, dopóki nie przyjdziesz.
Nie, on nie pójdzie tam teraz. Będzie chciał jeszcze przyjść tutaj. Pewnie wiele razy chciał tego tej nocy. Może nawet tu był w tych chwilach, kiedy udawało mu się zasnąć... Nie, raczej docierał tam, do drzwi, i zatrzymywał się z dłonią na klamce albo nawet trochę ponad nią, a potem znów uciekał. Pewnie płakał... Nie umiał już czuć na niego rzeczywistego gniewu, taka była prawda. Może i nawet umiał wciąż wpaść w swoją wściekłość, którą dawniej, choć już nie teraz, mógłby roznieść i góry, ale nie umiał w niej trwać. Rozwiewała się zbyt łatwo na samą myśl o smutnych oczach tego chłopca. Tylko czy w ten sposób nie... Ostatecznie zrobił coś naprawdę nie tylko głupiego, ale i złego. Avae... Nie chciało mu się wierzyć, że Avae mógłby być zdolny do czegokolwiek złego, ale ostatecznie kiedyś... był. I wprawdzie na początku postanowił, że przeszłość zostaje anulowana, ale czy takie rzeczy można tak naprawdę po prostu anulować? Ale przecież przez cały ten czas, kiedy był tutaj... Chyba dość dobrze udowodnił mu, że umie i chce postępować właściwie, że zwyczajnie można na nim polegać. Więc... dlaczego nagle...
Przyjdź już w końcu, przecież wiesz, że teraz czekam. Znam cię, wiesz. Ty też już tak dobrze mnie znasz... I mimo tego wszystkiego ja nadal nie wiem, nadal nie rozumiem. Nie bój się, przecież nie musisz... Wiesz, że nie musisz, a nadal się boisz. Jakie to głupie uczucie ten strach... ta miłość? Kochasz mnie... Avae, już chyba za to samo, nie powinienem nawet słowem burzyć się przeciw tobie, przeciw czemukolwiek, co mógłbyś zrobić. Nie ja... za dużo nam brakuje do wyrównania szal.
Słońce już stoi wysoko, wiesz, że dawno powinienem już wyjść. Wiesz, że czekam. Nadal się boisz, ale przyjdziesz. Tak zimno, ciemno i głucho jest wokół, kiedy się nie uśmiechasz, kiedy cierpisz... Kim jesteś dla tego świata, nieznośny, mały chłopczyku z mglistego, zaniedbanego Helmand, że cały ten właśnie barwny i bogaty świat tutaj potrzebuje twoich świateł tak samo jak i ja?
Uśmiechnął się blado, spoglądając na drzwi. Na pewno wiedział, że może przyjść. Na co poza nim miałby czekać? Wiedział. To naprawdę musiało go przerazić i zranić, skoro mimo tego wciąż się wahał. No właśnie. Czy ktoś, kto może tak cierpieć z powodu takiej błahostki, naprawdę umiałby umyślnie wyrządzić komuś, obojętnie komu, krzywdę? Nie, na pewno nie...
- No wejdź... - powiedział łagodnie, bo drzwi uchyliły się w końcu nieznacznie, zupełnie jakby on po prostu nasłuchiwał jego myśli. Popatrzył na niego zupełnie bez gniewu, kiedy wsunął się bezszelestnie i płynnie do środka naprawdę jak jakaś ostrożna mała mysz i zamknął je za sobą cichutko, opierając się o nie może trochę bezsilnie i nie odrywając od niego spojrzenia. Dzieciak... Wyglądał dość mizernie z tą znękaną, bladą buzią nieszczęśliwego chłopczyka, cieniami pod parą smutnych, zaczerwienionych trochę oczu. - Chodź tutaj - szepnął chyba po to, żeby go nie wystraszyć i nie spłoszyć. Przez moment naprawdę poczuł się, jakby mówił do ulotnego stworzenia z baśni lub maleńkiego zwierzątka. Otrząsnął się i niemal uśmiechnął dopiero, gdy chłopak w końcu oderwał się od drzwi i podszedł powoli do łóżka. Stanął przy nim, ale nie poruszył się nawet aż do chwili, kiedy sięgnął po tę chętną, ale wystraszoną dłoń i pociągnął go do siebie na dół, kładąc się na boku i prawie układając obok to ciało teraz tak niemal lalczyne. Objął go lekko w pasie i spojrzał w uniesione ku niemu załzawione oczy.
- No co? - spytał wciąż szeptem, ale chłopiec niemal zachłysnął się powietrzem, gorączkowo próbując powiedzieć kilka długo tłumionych w piersi słów.
- Nissi, ja... ja naprawdę... nie chciałem, żeby...
- Cii... - położył mu palec na ustach. - Dobrze wiem, że nigdy nie zrobiłbyś czegoś takiego specjalnie. Przepraszam - pocałował go delikatnie i przytulił, czując gwałtownie wciągane powietrze i powoli wyrównujący się oddech. Wyglądał tak strasznie mizernie, może za bardzo liczył na tę jego siłę, która zazwyczaj aż od niego biła. W końcu to nadal było niemal dziecko, nawet jeśli trzeba było dopiero mu na tę dziecinność pozwalać. Nie powinien od niego wymagać, żeby zawsze sobie świetnie radził i był niezawodny, to zwyczajnie nie było w porządku. Przecież sam taki nie był.
- Chyba powinienem być trochę bardziej odporny, bo ci tylko utrudniam, ale... źle mi, kiedy się wściekasz. Nic na to nie poradzę, nie wychodzi mi dobrze znoszenie takich rzeczy.
- Nie pleć... Nie wymagam, żeby wychodziło. Nawet nie chcę... Chciałbym tylko... żeby nie było do tego okazji.
- Ja też... - szepnął i zagryzł wargę, jakby szukając słów. Odwrócił wzrok, czerwieniąc się lekko. - Nissi, ja wiem, że... to było głupie, ale... tylko głupie... Nie chciałem zrobić nic złego.
- Wiem, kotku.
- Może i teraz wiesz, ale... - westchnął i spojrzał na niego posmutniałymi oczami. - Wtedy nie... Byłeś taki strasznie wściekły, bo pomyślałeś, że zrobiłem to umyślnie... z zemsty.
- Nieprawda, nie pomyślałem nic takiego - zaprotestował trochę niespokojnie.
- No dobrze - uśmiechnął się smutno. - Powiedzmy, że to było całkowicie podświadome. Ale było. Czułem to. A ja... - zawahał się, schylając trochę głowę. Nissyen z westchnieniem wsunął dłoń we włosy i przymknął oczy, milcząc chwilę.
- A ty zawsze liczyłeś na to, że znajdziesz w końcu kogoś, kto nie będzie cię podejrzewał o skłonności do bestialstwa. Sądziłeś, że to ja. I masz do mnie pretensje, tak? - powiedział powoli.
- Nie, nie mam pretensji - westchnął cicho. Mimo wszystko jego przeszłość nadal pozostała między nimi w zawieszeniu. Bez słowa jakiegokolwiek wyjaśnienia. I nawet jeśli on... to przecież nie było jego winą, jeśli czasem narzucała mu się jakaś podobna do tej myśl. - Chciałbym tylko... żebyś ty mnie zrozumiał... Bardzo żałuję... że nie mogę ci wszystkiego naprawdę wyjaśnić, ale... taką podjąłem decyzję i czuję, że nie mam prawa się z niej wycofywać tylko dlatego, że teraz mi z nią ciężko... Po prostu... nie wiem, co ci powiedzieć, żebyś zrozumiał... jak ci wyjaśnić...
- Może po prostu spróbuj.
Avae uśmiechnął się nieznacznie.
- Powiedziałeś kiedyś, że to nieważne, ile razy się robi coś złego... myślę... że w jakiś sposób... masz chyba rację, przynajmniej ja tak czuję, gdy chodzi o mnie - zaczerwienił się znów i zacisnął usta. Wzruszył w końcu ramionami i spojrzał mu w oczy. - Posłuchaj... Dawno... dawno temu... nie byłem dobrym człowiekiem. I nawet myślałem, że ja po prostu muszę być zły. Ale to było... naprawdę bardzo dawno. Ja nie jestem już zły. Nie wierzę w to. I nie chcę... być zły. Ja nigdy, za nic w świecie, już czegoś takiego nie zrobię. Wiesz?
- Tak - odpowiedział i wcale nie po to, żeby go pocieszyć. Nawet nie dlatego, że on zawsze wszystko rozumiał i powinien mu się za to zrewanżować.
- To dobrze... ale teraz będziesz musiał mi ufać - powiedział poważnie.
- Ja już ci ufam. Po prostu na chwilę zapętliły mi się myśli. Za dużo nitek w głowie... - spojrzał na niego z przymrużonymi powiekami. - Ale to już ostatni raz.
Avae popatrzył na niego ze swoją zwykłą zawadiacką miną, nieco tylko słabiej teraz wypadłą na jego bladej twarzy. Nissyen roześmiał się i pokręcił głową.
- No dobrze. Ale zrobiło się już naprawdę potwornie późno. Ja muszę iść
- Idę z tobą - chwycił go za dłoń i chciał wstać, ale zachwiał się lekko.
- Nie, myszko, ty sobie śpij - ułożył go z powrotem, całując w nos. - Poradzą sobie bez ciebie.
- Ale...
- Nie ma żadnych ale. Połóż się i wyśpij w końcu. Najlepiej w ogóle dziś nie wstawaj, odpocznij sobie. Powiem Eki, żeby przyniosła ci tu coś do jedzenia, żebyś nie był głodny, jak się obudzisz.
- Nissi, ja przecież nie będę cały dzień spać...
- Cały nie, zrobisz sobie przerwę na jedzenie - powiedział z całkowicie poważną miną.
- Daj spokój, nie spałem przecież tylko jedną noc - żachnął się chłopak, zanim Nissyen powstrzymał jego irytację, obejmując go delikatnie.
- Powiedzmy, że jedną... - mruknął, odgarniając mu włosy z czoła. Avae zaczerwienił się lekko i przytulił do niego mocniej, kryjąc twarz na jego piersi. - Ślepy nie jestem, zresztą znam cię. Pewnie prawie w ogóle nie spałeś, kiedy mnie nie było. Swoją drogą ja też nieszczególnie...
- No to zostań ze mną... - uśmiechnął się lekko, delikatnie przesuwając palcem po jego obojczyku.
- Ja nie mogę - wtulił twarz w jego włosy, mocno wciągając powietrze. - Muszę się zająć kilkoma sprawami.
- Znowu gdzieś jedziesz?
- Nie, tutaj...
- Zamierzasz wszystko zrobić za mnie, tak? - zmrużył oczy chłopak.
- Nie kłóć się ze mną - uśmiechnął się. - Nie mam już dużo do roboty przed ich przyjazdem, a ty jesteś przemęczony. Odpocznij. To jutro już nie będę się wtrącać.
- No dobrze, dobrze... - westchnął. - Ale mi się naprawdę nie chce spać.
- Jasne. Widziałeś się w lustrze? Masz tak podkrążone oczy, jakbyś nie spał dwa tygodnie. Nie wspominając już o tym, że same ci się kleją.
- Jesteś wstrętny - mruknął chłopak, naciągając na głowę kołdrę.
- Przykro mi, jakoś musisz ze mną wytrzymać - uśmiechnął się. - Idę... Pewnie przyjdę dopiero wieczorem, ale nie oszukuj, każę cię nadzorować.
- A każ sobie. Wynocha, znieść cię już nie mogę - oznajmił wyniosłym tonem. - I jeszcze cię bardzo kocham - dodał po chwili cicho.
- Słyszałem - dobiegł go rozbawiony głos od drzwi.
- Przecież wiem.
Wszedł tam tak jak najciszej, powoli i ostrożnie, bo mimo wszystkich tych upartych przemówień, Avae naprawdę był bardzo zmęczony i na pewno przespał niemal cały dzień, może nawet spał jeszcze teraz. Na pewno próbował się buntować i nie zasypiać po prostu jemu na przekór, więc to, czy zdążył odpocząć, wcale nie było kwestią oczywistą. Równie dobrze aż dotąd mógł być nadal tak niewyspany i osłabiony jak rano... Wolał więc najpierw się upewnić, czy choć trochę go posłuchał... Ale ostatecznie naprawdę był przecież wykończony... Tak, spał teraz, z już na szczęście nie tak umęczoną, wypoczętą już bardziej twarzą... twarzyczką raczej, jaki on jest mimo wszystko delikatny... Miał takie rozwichrzone włosy, no i oczywiście skotłował całą kołdrę... Stanął nad nim, przyglądając mu się przez chwilę.
Zdjął z szafki tacę, odstawiając ją na stół i podszedł z powrotem do łóżka, przykucając obok. Uśmiechnął się lekko, poprawiając mu włosy i delikatnie wyjął mu spod palców książkę, żeby odłożyć ją na szafkę. Uśmiechnął się znów i wstał; dostrzegł uchylone drzwi i wrócił, żeby je domknąć. Popatrzył znów stamtąd na niego i z westchnieniem pokręcił głową, zanim ponownie zbliżył się do łóżka, siadając ostrożnie w jego nogach. Pogłaskał ostrożnie bosą stopę Avae, która wysunęła się spod skotłowanej kołdry, a chłopiec mruknął coś przez sen i cofnął ją zabawnie, od nowa zmuszając go do uśmiechu, więc może nieco na przekór wsunął dłoń w ślad za nim, odnajdując zmarzniętą trochę stopę i głaszcząc ją nadal. Nie przejął się zbytnio nieszczególnie wyraźnie wymamrotaną uwagą śpiącego Avae i pochylił nad nim, powoli wślizgując się pod kołdrę i obsypując lekkimi pocałunkami jego stopy, a potem kolana. W końcu chłopak poruszył się lekko, a potem uniósł kołdrę, zaglądając pod nią.
- Rozumiem, że od dzisiaj codziennie mnie tak budzisz? - spytał z przechyloną głową. Nissyen uśmiechnął się tylko i opierając się na rękach, podciągnął się wyżej, wydostając się spod kołdry. Pozwolił się objąć szczupłym ramionom i delikatnie ujął jego twarz w dłonie.
- Daruj mi - mruknął.
- Co? - zatrzepotał rzęsami chłopak. Nissyen uśmiechnął się, kładąc palce na jego oczach i całując go lekko w nos, przytulił się do ciepłego policzka.
- Daruj mi, że byłem taki głupi. Daruj mi, że byłem taki naiwny i pozwoliłem ci się niecnie oszukać.
- A... ale skąd ty... - wykrztusił po chwili Avae.
- Skąd wiem? Przyznał się.
- Co? - wyszeptał z niedowierzaniem.
- Aha. Cały dzień się za mną snuł, ale w końcu się zebrał w sobie, zanim zdążyłem się zupełnie zirytować i posłać go w diabły...
- Ale... nic mu...
- Za co, za przyznanie się? Nie, nie miałem takiego pomysłu - spojrzał na niego spod oka. - Nie musisz umierać ze strachu, że pozabijam wszystkich na świecie poza tobą. Jakoś tego dotąd nie zrobiłem.
- Przepraszam... - szepnął - Ja tylko...
- Martwiłeś się, wiem. I nie twierdzę, że... zupełnie bez powodu, ale... Póki nad sobą panuję na pewno nie zrobię nic, co mogłoby się twojej pięknej osobie nie podobać. Zapewniam cię, że mamy ten sam pogląd na te sprawy. A gdyby... coś... miałoby się dziać to... wolałbym, żebyś nie brał na siebie wszystkich... - urwał i po krótkiej chwili milczenia uśmiechnął się wesoło. - Dlatego tym razem przebaczam ci i daruję twoją przewidzianą prawem ciężką karę tylko i wyłącznie z uwagi na chwilowy szok, w jakim się znajduję po walnięciu we mnie z zaskoczenia ludzkimi uczuciami przez tę chodzącą machinę wojenną. Nie mam pojęcia, jak to zrobiłeś, ale jestem pełen podziwu. Tabuny naszych specjalistów nie miały pojęcia, jak się choćby do tego zabrać, a taka moja żaba, prast i już. Zago z Kangan własnoręcznie i dobrowolnie ściąga sobie na głowę kłopoty, bo mu żal smutnej miny na tej małej, wrednej buziuchnie znienawidzonego dozorcy.
Avae uśmiechnął się niepewnie i przytulił do siebie jego głowę.
- Niedobry jestem - szepnął po chwili. - Ja byłem pewien... Myślałem, że się ze mnie śmieje.
- Na początku pewnie się śmiał - westchnął, oswobadzając swoją głowę z jego dłoni i patrząc mu smutno w oczy. - Aż tak ci było ciężko?
- Nie... nie, tylko... trochę tak... przykro - uśmiechnął się niepewnie.
- Przepraszam, myszeńko - pogłaskał go po policzku.
- No coś ty, przecież sam ci nakłamałem. To była moja decyzja - wzruszył ramionami chłopak. Nissyen sarknął z rozbawieniem, ale zaraz znów westchnął, kładąc głowę na jego ramieniu.
- Nawet gdyby to była prawda, to nie powinienem był cię tak traktować.
- Powinieneś był - stanowczo sprzeciwił się Avae. - Obiektywnie był to szczyt nieodpowiedzialności i głupoty i winowajcę należało porządnie zrugać. Nie możesz mnie traktować jak zamorskiej księżniczki. My to my, a praca to praca. Jesteś moim szefem, tak? Kiedy robię coś źle, to powinienem ponosić tego konsekwencje.
- Ale ty nigdy nie robisz nic źle - spojrzał na niego spod oka. Avae zastanowił się przez moment i kiwnął lekko głową.
- Też racja - uśmiechnął się wesoło.
- No sam widzisz, co ze mnie za szef? Powinienem był zwietrzyć szwindel na odległość - otarł się swoim nosem o jego. Avae pogłaskał go po włosach i westchnął cicho.
- Jesteś przerażająco kochany.
- Taak?
- Aha - pocałował go z przymkniętymi oczami, a potem cofnął głowę w poduszkę, przyglądając mu się przez dłuższą chwilę.
- Avae...
- Co, kochanie? - uśmiechnął się przymilnie. Odwzajemnił uśmiech i dotknął delikatnie jego policzka.
- Nie okłamuj mnie tak więcej. Naprawdę nie jestem jak oni - odwrócił wzrok - Nie musisz się bać.
- Nissi... - objął go powoli, patrząc na niego z troską. - Ja powiedziałem tak wtedy, bo byłem wściekły. I tyle. Wiem, że to nieprawda.
- A ja, właśnie wtedy, kiedy mnie o to oskarżyłeś, dokładnie tak... zrobiłem - przymknął oczy, przygryzając lekko wargę.
- Ja też tak kiedyś zrobiłem - szepnął Avae. - I też nie miałem dość siły, żeby się wycofać. Wiem, jak to jest. Ale ty byś tak już nie umiał... a ja umiałem... Ale mimo to nigdy nie byłem i nadal nie jestem taki jak... oni. Ty też... tym bardziej.
Popatrzył z uśmiechem na jego poważną twarz i lekko rozwichrzył mu czarne włosy.
- Dzieciaczek... dziękuję, iskiereczko. Tak dobrze umiesz rozświetlać świat...
- Wcale nie... - zaśmiał się cicho. - Nigdy tego nie umiałem. Pewnie wychodzi mi tylko z tobą.
- To nie tak mało, nikt tego nie umie.
- Ja cię kocham.
Uśmiechnął się słabo i pocałował go w policzek, kładąc się obok niego i przyciągając do siebie szczupłe ciało. Przez chwilę głaskał tylko wtuloną w siebie głowę.
- Oni mówią o tym... prawda? O tym co się dzieje... - szepnął w końcu.
- Tak.
- Skąd oni zawsze to wiedzą... ci poddani, niewolnicy... no skąd... nawet tu, za górami...
- A ty nie wiesz? - Avae otworzył oczy, przyglądając mu się z namysłem.
- Ja nigdy jednym z nich nie byłem - westchnął, przesuwając palcem po jego brwiach. - Bo druga strona mojej wolności była taka, że nieprzynależny to w gruncie rzeczy to samo co obcy. Nie tylko nienależący do nikogo, ale nienależący nigdzie - uśmiechnął się niewyraźnie.
- I chcesz, żebym ja ci powiedział? - wzruszył ramionami. - Ja też nie wiem. Nie rozumiem - delikatnie przesunął dłonią po jego twarzy. - Ani ja nie czuję się jak oni ani oni nie uważają mnie za swego. Po prostu wiem, że... mówią. Czasem coś dosłyszałem, czasem...
- Nie chciałem, żeby tak wyszło... - zamyślił się.
- Może to... tylko tak... No wiesz, droga wyolbrzymia wieści.
- Tak, ale... Avesta i Zee też mi coś mówili. No cóż, zobaczymy, co powie Saray. A potem... potem coś trzeba będzie zrobić.
Za dwa dni oni mieli przyjechać i wiedział, że to nie będzie szczególnie przyjemny czas. Nissi będzie chodził zły, bo na pewno nie pójdzie z nimi tak łatwo. Tak na dobrą sprawę to była tylko próba, ale... Ale on i tak zawsze zakładał, że wszystko powinno pójść, jak on chce, a kiedy nie szło - to się wściekał. Już nawet zdążył się do tego przyzwyczaić i nawet aż tak mu to nie przeszkadzało - o ile rzecz jasna nie wściekał się na niego. A ponieważ w nadchodzących dniach zirytowanie go nie będzie zbyt wielkim wyzwaniem, naprawdę musiał jak najstaranniej wszystko zaplanować, unikając wystąpienia potencjalnych punktów zapalnych - i to był kolejny powód do zdenerwowania. Czuł się jak najwyższy generał zjednoczonych armii Wellandu, Gunung i Rinjani przed bitwą pod Anstenfeld. Szkoda, że się nie przykładał do historii, może pamiętałby, czy on tę bitwę wygrał.
Ciągle czuł się trochę głupi przy tym swoim wariacie. Zasadniczo to przy wszystkich w Argento, ale przy nikim aż tak. A przecież on nawet przez moment nie dał mu żadnej różnicy odczuć. Kto wie, może to właśnie dlatego...
Trochę to nadrabiał ostatnio, bo okres kryzysowy prac minął i znów miał sporo czasu dla siebie, mimo tych dodatkowych kłopotów z tartakiem. Wszystko szło o wiele sprawniej odkąd Zago przestał być prowodyrem buntów, szemrania i wszelkiego bumelanctwa.
Oczywiście daleko było do tego, żeby nazwać sytuację idealną, ale bez wątpienia nie było tak jak dawniej. Ludziom z Argento i tak nie chciało się wierzyć, że w ogóle coś mogło ulec zmianie, a przecież naprawdę było inaczej. Rzecz jasna - udawał, że najzupełniej nic nie zaszło, może tylko przestał używać wciąż talentów tresera, nie musiał już chyba, a w każdym razie przestał czuć się jak wśród dzikich bestii. Ale tylko tyle, wyczuwał, że nic więcej zmieniać nie powinien, bo nikt sobie tego nie życzy, nie wspominając już o tym, że to na razie nie było rozsądne. Poza tym... mieli jeszcze całe dziesięć lat. A to, co stało się po przecież tylko paru miesiącach, to naprawdę było bardzo wiele.
I na dodatek stało się to w dobrym momencie, dodając argumentów jego ukochanemu nerwusowi, który i tak nie mógł sobie znaleźć miejsca. Tęsknił trochę za Nissim-jak-zawsze i marzył wręcz, żeby już było po wszystkim i on zaczął być taki swobodny, przyjazny i nieznośny jak zawsze, a nie taki wciąż napięty i zamyślony.
Westchnął cicho i zerknął na niego. Siedział przy stole, niecierpliwie czekając na spóźniającą się Avestę. Ona i Zee znów wyjeżdżali, tym razem do Cimein... nawet nie będzie mógł liczyć na ich pomoc. Strasznie był podenerwowany. Żeby to się już wreszcie skończyło...
- Nissi... - stanął za jego krzesłem, kładąc dłonie na jego barkach i zaglądając mu przez ramię.
- Co, kocie - przytrzymał jego dłoń, głaszcząc ją lekko.
- Nic, tylko... Nie denerwuj się tak... Ona na pewno zaraz przyjdzie.
Nissyen uśmiechnął się i odchylił na krześle, chwytając go i sadzając na swoich kolanach. Krzesło z hałasem opadło z powrotem,
- Ałć... - syknął Avae, zaciskając na moment powieki. - Ty jesteś nieobliczalny. Mniejsza o podłogę, ale moje biedne, skołatane serce...
- To? - z uśmiechem położył dłoń na jego sercu. - Nadal jakoś bije...
- Właśnie. Jakoś - zmarszczył nos, obejmując go i przyglądając mu się z przechyloną głową. - Innymi słowy ledwo.
- Nie jest chyba tak źle... - połaskotał go lekko w kark.
- Ale prawie - oznajmił ponuro i z dezaprobatą patrzył na jego nagły atak śmiechu. - Rzeczywiście wyjątkowo śmieszne... - z dumną miną odwrócił głowę w bok, przyglądając mu się kątem oka.
- Jeszcze jak... - uspokoił się pomału i spojrzał na niego już tylko z czułością. - Mój najcenniejszy w świecie skarb... Wiesz?
- Co tam wiem. Kocham cię - przymknął oczy, pochylając się i dotykając jego nosa swoim. Nissyen westchnął, całując go w policzek i wsunął dłoń w jego włosy.
- Jak to różnie może brzmieć... bardzo różnie, Avae.
- Jak to? - uśmiechnął się.
- Nic... Tak tylko sobie plotę... Dokładasz mi zmartwień, wiesz?
- Bo wolałbyś o tym zapomnieć? - uniósł brwi. - Przykro mi, ale ja już teraz wolę, żebyś zawsze o tym pamiętał. Nie pozwolę ci zapomnieć.
- Nie chcę zapomnieć, iskiereczko. Nie o to chodzi - uśmiechnął się smutno.
- No to o co?
- Nadal... nadal się boję, że to nie skończy się dla ciebie dobrze...
- Ty wiesz co? - spojrzał na niego z lekkim poirytowaniem. - Tobie to czekanie na nich naprawdę szkodzi. Rozumiem, że się denerwujesz, ale to nie powód, żeby od nowa zaczynać to twoje czarnowidztwo. Kocham cię i już, a z tego nic złego nie wyniknie. Jak na razie to mam z tego mnóstwo zabawy.
- Zabawy? - uśmiechnął się.
- Pewnie. Co innego mogę mieć z takim niemożliwym, upartym narwańcem.
- Jesteś słodki - przytulił go do siebie ze śmiechem.
- Słodki, widzieliście go - prychnął Avae. - Tyle we mnie słodyczy co w wyciągu z gorczycy. Jestem okropny i mam straszny charakter.
- Nie straszny - zaprzeczył z powagą. - Wstrętny.
- Oż ty... - popatrzył na niego ze zgrozą. - Tego ci już nie daruję...
- Dlaczego? To już prawdy mówić nie wolno?
- Nie lubię cię - zrobił obrażoną minę.
- Dopiero co mówiłeś, że kochasz.
- Jedno drugiemu w niczym nie przeszkadza - wyjaśnił mu z wyższością. Nissyen roześmiał się i ujął jego twarz w dłonie.
- Szaleńcy...
- Kto? - niepewnie spytał chłopak.
- Pomyśleć, że tak łatwo mi cię oddali. Tak bez słowa sprzeciwu. Zupełnie jakbym im niczego nie odbierał... Po stokroć szaleńcy. Prędzej kłóciliby się o to, ilu chciałem żołnierzy, niż o to, że zabieram im ciebie. Nikt z nich nie powiedział słowa przeciw. Żaden z nich nawet nie pomyślał o tym, żeby zabierać ze sobą ciebie... Po tysiąckroć szaleńcy. I teraz ja - ja - mam ciebie...
- Masz - zgodził się. - Tylko czy to jest powód do radości, to tego już bym nie był taki pewien.
- Jest... - uśmiechnął się. - I tylko czasem do zmartwienia... Nie złość się, kiedy czasami... martwię się o ciebie... Ja wiem, że drażni cię to, że ciągle się tym niepokoję... Ale ty nie wiesz, jak to jest... Dla ciebie to tylko jakieś cienie i niejasne historie z przeszłości... Ale ja to naprawdę przeżyłem. Naprawdę wiele razy już widziałem, jak ludzi, którzy mnie pokochali, spotykał cios za ciosem, męka za męką... Aż w końcu moje demony zabierały im życie.
- Na przykład? - spytał spokojnie.
- Na przykład... Już z samego początku. Kiedy miałem osiem lat, pewnego ciepłego wiosennego ranka, moja osobista służąca zaprowadziła mnie jak zwykle do ogrodów. Uwielbiała kwiaty, więc naturalnie sądziła, że ja też, choć prawdę mówiąc nie mam pojęcia, czy tak było. Wiele razy tam ze mną była, ale tego ranka w ogrodach był i Valdez, dostrzegł mnie w oddali i kazał do siebie przywołać. Zaprowadziła mnie do niego po miękkiej ścieżce z róż. Zawołał chyba ze stu ludzi i oni stali tam między nami, z coraz bardziej pustymi koszami kwiatów, bo na jego rozkaz rzucali te róże na ziemię, ale przedtem chwytali je delikatnie tuż pod kwiatem i szybkim ruchem drugiej dłoni zdzierali z łodygi kolce, które wbijały się w ich ciało i czasem pozostawały w nim, częściej wraz z krwią osuwały się pod ich stopy, nie tam, gdzie padały miękkie kwiaty, żebym nie zranił o nic bosych nóg. I szliśmy tak tam powoli, ja po tej ścieżce z nieraniących róż, a tuż obok trzymająca mnie za rękę Lyanne, ja obojętnie, a ona smutna z tymi jasnymi włosami spływającymi po jej ciele jak wokół pnia płaczącej wierzby. Zawsze tak o niej myślałem. Płacząca wierzba. To ona, już od pierwszej nocy, zawsze mnie do niego prowadziła. Szliśmy tam, wolno, a powietrze coraz bardziej przenikał ciężki zapach róż i krwi. A kiedy w końcu tam już dotarliśmy, on wziął mnie od niej, przygarniając do siebie ramieniem i tak jak zawsze gładząc dłonią moją twarz. "Widzisz, Nissyen, jak lekko jest stąpać po różach? Pamiętaj, kochanie, tylko miłość zamienia życie w drogę z róż odartych z cierni..." I wtedy nagle odezwała się Lyanne i powiedziała, że ten, kto kocha, nie zasłania się innymi, lecz zbiera ciernie we własne ciało. Przesunął po niej spojrzeniem i znów zaczął mówić do mnie, ale tej samej nocy uczynił ją swoją kochanką. A rano kazał zachłostać ją na śmierć. Wiedziała, że tak będzie. On był bardzo przewidywalny, nawet jeśli wydawało mu się, że jest inaczej. Wiedziała, że tak się to skończy, ale zrobiła to specjalnie, bo chciała mnie od niego uwolnić choć na tę jedną noc. Za dużo już zdołała znieść i nie mogła sobie tego wybaczyć. A ona mnie kochała, od pierwszej chwili, od wtedy, gdy on mnie przyprowadził z bagien i kazał się jej mną zająć, a potem w nocy przesłał jej jeszcze jeden rozkaz... Sam widzisz... zawsze tak było... zawsze... Ci, którzy ośmielali się mnie pokochać, zazwyczaj kończyli podobnie.
- Ale ty już jesteś dużym i dzielnym chłopcem. Obronisz mnie - otarł się o jego policzek.
- Przed sobą samym?
- Też.
- Tak bardzo chciałbym...
- Cii... - przerwał mu, kładąc palec na jego ustach. - Nie mów nic... Nie wypowiadaj życzeń na głos... Mogłyby się nie spełnić.
- I tak się nie spełnią... - uśmiechnął się smutno.
- Nie kłóć się - przechylił głowę. - Nigdy nic nie wiadomo.
- Może i... masz rację.. Może i tak... - pogłaskał go powoli po twarzy. Avae przymrużył oczy, przyglądając mu się w milczeniu.
- Okropne... - szepnął po długiej chwili, pochylając głowę ze zmęczonym uśmiechem przyczajonym tylko w samych kącikach warg.
- Co takiego? - delikatnie uniósł palcem jego brodę. Avae westchnął z rezygnacją i spojrzał na niego z lekką irytacją.
- To jest nieprzyzwoite, żeby mężczyzna był taki piękny jak ty.
- Chyba gorzej, kiedy jest taki słodko prześliczny jak ty - uśmiechnął się przekornie.
- No i żeś mnie wpędził w konfuzję - zgorszył się Avae. - Nie wiem, co mam zrobić, przylać ci za tę słodką prześliczność, czy się zbudować tym mężczyzną.
- Postąpisz najwłaściwiej, jeśli mnie pocałujesz - doradził.
- Aha. No to proszę bardzo.
Za godzinę będę... Aha. Kłamca. A Avesta jest okropna. I bez serca. Co prawda to było bardzo uprzejmie z jej strony, że się spóźniła i mógł go sobie ukraść na chwilkę, ale zupełnie niepotrzebnie spóźniła się tak mało. I jeszcze potem go zabrała. Na godzinę... Aha. Kłamczucha. Postanowił święcie, że przestanie się do niej odzywać. I nic jej nie pomoże zasłanianie się Mine. I wysyłanie go w przedniej straży. Obraził się na nią śmiertelnie. I już.
Popadał w obsesję? Może i tak. Malutką. Albo zwyczajnie miał dość. Nie dosyć że całymi dniami go nie było, bo albo gdzieś wyjeżdżał (na dodatek wcześniej się z nim kłócąc. I co z tego, że raz.) albo przesiadywał u wrednej Avesty, to jak już był, najczęściej kompletnie nie zwracał na niego uwagi. Mijał go w totalnie ślepym zamyśleniu albo siedział z nosem w jakichś obrzydliwych papierzyskach. Żeby zostać choć na chwilę dostrzeżonym musiał mu wręcz włazić na głowę. Momentami dosłownie. A i to nie wystarczało na długo.
A teraz co zrobił? No co? Miał wyjść na godzinę, a wrócił... przed godziną, a przecież był już wieczór. I jeszcze na domiar złego od razu po powrocie wsiąkł w te swoje papiery.
Świństwo. Normalnie świństwo.
Owszem. Miał swoje zajęcia. Miał. Zajmował się nimi w każdej wolnej chwili. To nie chodziło o to, że nie miał co ze sobą zrobić. Nie. Po prostu chciał... żeby było jak przedtem. Jak jeszcze tak niedawno, właściwie przed tygodniem... Ale skoro to było tylko tych parę dni, to może rzeczywiście nie powinien robić afery...
Nonsens. Miał prawo mieć jakieś swoje wymagania. A poza tym wcale nie robił żadnej afery. I to był chyba błąd.
No i do czego to doszło... żeby Avae Cern Cascavel szalał za jakimś tam... żeby usychał z tęsknoty i nie mógł sobie znaleźć miejsca, bo... Postawmy sprawę jasno, bo już od kilku dni się nie kochali i nawet najdrobniejsze pieszczoty musiał wyłudzać podstępem, co gorsza wcale nie zawsze skutecznie.
Świat stanął na głowie. To on był zawsze od tego, żeby doprowadzać innych do szaleństwa i nie pozwalać im nawet na moment o sobie zapomnieć. To on był zawsze górą. To on wzbudzał pożądanie i dręczył innych niezaspokojonymi pragnieniami, świetnie się przy tym bawiąc. To on mógł dzięki temu dowolnie kontrolować innych. Nie na odwrót. To, co się działo teraz, wcale mu się nie podobało.
Tym bardziej, że sam już przecież od dawna nie próbował nawet robić użytku ze swojej urody i uzdolnień, wieki temu przestało go to bawić. Więc czemu akurat teraz znów spotykało go COŚ TAKIEGO? To niesprawiedliwe, wobec niego przecież nigdy nie zachowywał się w taki sposób... No... może czasami... Ale bezsprzecznie z innych powodów. No więc? Za co?
Westchnął tylko z rezygnacją i oderwał wzrok od znanego już na pamięć widoku za oknem. Zsunął się z parapetu i dla odmiany zapatrzył w drzwi. "Zajmij się czymś, skarbie, dobrze? Jestem bardzo zajęty." Żeby cię szlag trafił. Jak można wyrzucać z pokoju kogoś, kto przez ciebie usycha. Mniejsza z tym, że cieplutko, słodziutko i uprzejmie. I tak jesteś ostatnia świnia.
Kiwnął zdecydowanie głową i podszedł do drzwi. Ostatecznie to był też jego pokój. Dość tego. Jak już go musi wyrzucać, niech to robi ze swojego hermetycznego gabinetu. Choć prawdę mówiąc lepiej by było, żeby go wcale nie wyrzucał... Ale trzeba mieć jakiś punkt zaczepienia, kiedy się idzie robić awanturę.
Nacisnął klamkę, zawstydzająco cicho jak na słusznie oburzonego, i zajrzał do środka. Plan z awanturą wziął w łeb.
To już przesada, żeby kochać się nawet w czyimś cieniu na ścianie. Zirytowany już wyłącznie na siebie, bezszelestnie wślizgnął się do pokoju, smętnie patrząc na siedzącego przy mdłej lampce Nissyena pochylonego wciąż nad tymi papierzydłami. Westchnął i po cichu podszedł do jego biurka, stojącego w samym rogu. Oczywiście. Nawet go nie zauważył. Bo i po co.
- Oślepniesz - mruknął mu w końcu do ucha, wkładając w to wszystkie siły swojego protestu. Kiepściutko. Ale jak, no jak, no jak się na niego pieklić?
- Avae... - obejrzał się na niego z lekkim zniecierpliwieniem. - Uciekaj, mam pełno pracy. Jutro porozmawiamy.
- Jutro, jutro... Mam powyżej uszu tego twojego jutro - spojrzał na niego z zaciętą miną. - Co ty sobie wyobrażasz, co? Jak ty mnie w ogóle traktujesz? Podejdź, odejdź, przyjdź, wyjdź, zrób to, zrób tamto, przeszkadzasz...
- No o co chodzi... - westchnął z rezygnacją, obracając się do niego z krzesłem i biorąc go na kolana. Avae skapitulował z miejsca.
- Bo... - szepnął niepewnie, poprawiając się trochę i chwytając się ostatniej deski ratunku, przejmująco zajrzał mu w oczy, wieszając się mu u szyi. - Ty... Ja... Zostaw już to... - poprosił w końcu cicho.
- Avae... - spojrzał na niego z wyrzutem. - Bądź poważny. Przecież wiesz, że mam dużo pracy.
- Wiem, wiem - burknął. - Trudno nie zauważyć...
- Możesz powiedzieć w końcu, o co chodzi? - spytał już wyraźnie zniecierpliwiony. W oczach Avae błysnęły wojownicze iskierki.
- Posłuchaj mnie... ty... ty oziębły dorszu... Masz mnie traktować poważnie... Co między innymi oznacza, że nie powinieneś umierać ze śmiechu, kiedy do ciebie mówię - nadmienił z niesmakiem.
- Przepraszam, oczarowałeś mnie tym dorszem... - z trudem hamował rozbawienie. - Oziębłym... zresztą... Co, jak przypuszczam, nie jest bez znaczenia. Dobrze już, najlepiej niech mój skarb powie mi od razu w czym rzecz i sprawa będzie jasna. Słucham.
Avae westchnął i przyjrzał mu się kątem oka, a potem lekko otarł się o jego policzek.
- Mówisz, że jestem twoim skarbem...
- Bezwzględnie.
- No to przyjmij do wiadomości, że twój skarb potrzebuje trochę pieszczot.
- Avae... - szepnął niewyraźnie. - Ty to wiesz, jak z miejsca zaszachować człowieka...
- No to co? - uśmiechnął się lekko, bawiąc się od niechcenia jego włosami. - Zostawisz to już?
- Avae...
- Ja tak strasznie dłuugoo na ciebie czekam... - zajrzał mu w oczy z wyczekiwaniem. - No nie bądź taki... To ci nie ucieknie... A ja... kto wie?
- Avae, ja nie mogę...
- E tam, nie mogę... Możesz, tylko mnie już wcale nie lubisz.
- Co ty pleciesz... - westchnął, wsuwając dłoń we włosy i patrząc na niego z bezsilnym uśmiechem.
- Nic nie plotę. Na przykład dziś. Miałeś wrócić za godzinę i co? Całe popołudnie cię nie było. I tak jest bez przerwy. W ogóle się mną nie zajmujesz. Ledwo że w przelocie czasem znajdziesz dla mnie karygodnie krótką chwilkę, że o poważniejszych, bo wieczornych posuchach nie wspomnę. Czuję się haniebnie zaniedbany.
- Mój biedny, mały chłopiec... - pokiwał głową. - To wszystko jest rzeczywiście niezwykle i niedopuszczalnie straszne, ale skarga mojego biedactwa chwilowo na nic się nie zda, bo jestem naprawdę zajęty i nic na to nie poradzę. Jutro, kotku. Zrób sobie coś na kolację, umyj się i idź spać.
- Mowy nie ma.
- Chcesz powiedzieć, że mnie nie posłuchasz? - uniósł brwi.
- Zgadłeś, słońce, brawo. Nie wykręcisz się, posyłając mnie do łóżka... samotnie... - przechylił głowę, patrząc na niego zawadiacko. - Ja się tak wcześnie nie kładę spać. Jestem już duży.
- Naprawdę? - przyjrzał mu się z powątpiewaniem.
- W każdym razie pieluszki już nie noszę, a o tej porze sypiają tylko niemowlęta.
Nissyen pokręcił z rezygnacją głową i wtedy jego wzrok padł na zegar.
- No nie... Avae, koniec dyskusji i tak zabrałeś mi mnóstwo czasu. Zmykaj.
- Zabrałem ci czas, tak? - uniósł lekko brwi.
- Nie szukaj okazji do kłótni. Nie mam czasu, no już.
- Dobra, dobra... - uniósł ręce i wstał z urażoną miną z jego kolan. - Obejdzie się bez łaski - spojrzał jeszcze na niego przez ramię w sposób dobitnie piętnujący i zsuwając po drodze ze stóp buty, boso stanął na łóżku, niebezpiecznie przechylił się w tył i wylądował na plecach. Przyjrzał mu się spod uniesionych brwi, powoli podciągając jedno kolano i od niechcenia zaczął rozpinać guziki przy swojej koszuli, nie spuszczając z niego wzroku.
- Co ty wyprawiasz? - spytał niepewnie.
- No przecież KAZAŁEŚ mi iść do łóżka, tak?
- Najpierw kazałem ci iść na kolację - mruknął, odwracając się z powrotem do biurka.
- Nie jestem głodny.
- Dobrze już: rób, co chcesz, tylko mi nie przeszkadzaj. I bądź cicho.
- Będę się... starać... - usłyszał za sobą podejrzanie rozbawiony głos, ale postanowił to zignorować. Wrócił do czytania, zapisując sobie w pamięci, że przy sprzyjającej okazji naprawdę trzeba będzie wbić temu nieznośnemu dzieciakowi do głowy, że są w życiu takie momenty, kiedy powinno się ustępować przed koniecznością. On najwyraźniej tego nie akceptował.
Zupełnie jakby on dla przyjemności przewracał te wszystkie śmieci. Naprawdę trzeba będzie coś z tym zrobić... Więcej w tym biurokracji niż możliwości realnego działania. Przez te wszystkie niejasności, mgliste instrukcje, zawiłe rozporządzenia kolidujące ze sobą nawzajem i tym podobne kłody zamiast rzeczowo się do tego zabrać musiał kluczyć dookoła i to niemal po omacku. W zasadzie wciąż nie wiedział, jak właściwie powinien z nimi rozmawiać... Nie mógł się przecież zdawać wyłącznie na własny urok osobisty... Westchnął cicho, sięgając po kolejną teczkę, kiedy dobiegło go słabe odbicie jego westchnienia i zaraz potem cichutki jęk. Wypuścił powietrze, starając się opanować nerwy i odwrócił się do niego z kiepsko maskowaną irytacją.
- Avae, ja tu próbu...
Urwał i z wielką starannością przełknął ślinę. Wstrętny, mały, podstępny, śliczny impertynent. Najwyraźniej świetnie się jego kosztem bawił. Zagryzł wargę, przesuwając mimowolnie spojrzeniem po napiętym, nagim ciele powoli pieszczącego się chłopaka, który przyglądał mu się spod na wpół przymkniętych powiek.
- Avae! - huknął na niego wreszcie, ale on najwyraźniej wcale się tym nie przejął.
- No co... JAKOŚ sobie muszę poradzić.
- W tej chwili... - przez moment szukał właściwego słowa. - Przestań... - miał wrażenie, że go nie znalazł.
- Oba... wiam się, że chyba nie dam rady... - roześmiał się urywanie, odchylając głowę w tył. - Może mi w tym... pomóż? - uśmiechnął się z lekka kokieteryjnie. Wiedział, że jeśli on już raz do niego teraz podejdzie... nawet jeśli wstanie... sprawa jest wygrana. I...
Nissyen wstał zirytowany i podszedł do łóżka, patrząc z góry na rozbawioną twarz chłopca. Zacisnął zęby, starając się wyrównać oddech i klęknął między jego rozchylonymi udami, pochylając się nad szybko unoszącą się klatką piersiową.
- Pożałujesz tego - wyszeptał mu do ucha.
Uśmiechnął się nieznacznie, przyglądając się mu z przyjemnością. Uwielbiał, kiedy on był taki piękny. Zawsze był, ale czasami emanowało z niego coś takiego, że zapierało to dech. Czasem zastanawiał się, skąd to się brało, ale dość bezskutecznie. Po prostu były takie chwile, że ta obezwładniająca zjawiskowość opadała go jak jakaś delikatna mgiełka, niezależnie od czegokolwiek innego. Czasem się wtedy śmiał, czasem odpoczywał gdzieś zmęczony i senny, czasem to był tylko taki moment, kiedy oglądał się na niego przez ramię... Teraz leżał tu, tuż przy nim, a on usiadł cicho na krześle, nie umiejąc oderwać od niego wzroku. Marudny był dzisiaj i z całych sił udawał śmiertelną obrazę; protestował nawet przeciwko wstawaniu, ubrał się wprawdzie z początku, ale potem znów zrzucił koszulę i z powrotem położył się na łóżku. Leżał tu tak pięknie, tak cicho jak sen, wciąż z tym leciutkim rumieńcem na policzkach, przymkniętymi oczami... Skąd ten zagubiony promień słońca znalazł się nagle w jego domu? Kiedy tak patrzył na niego, nie pamiętał już o zmęczeniu, o tym, że wciąż ma tak wiele pracy, że tylu rzeczy nie zdążył zrobić... przez niego też prawdę mówiąc. Musnął palcami miękkie, czarne włosy nieco nieporządnie opadające na jego czoło i pocałował nagie ramię.
- Nie zbliżaj się, bandyto.
Prawie się roześmiał, słysząc ten nasrożony głos i przesunął dłoń na gładki policzek, gładząc go lekko wierzchem palców.
- Dalej udajesz, że się gniewasz... pysiaczku? - spytał z niewinnym uśmiechem i błyskającymi złośliwością oczami. Avae uchylił powieki i spojrzał na niego z ukosa.
- Wcale nie udaję. I nie mów do mnie pysiaczku.
- Udajesz, udajesz... Zresztą obiektywnie nie masz powodu się gniewać.
- Nie mam? Nie mogę chodzić, nie mogę siadać, nic nie mogę robić, draniu jeden!
- Ale fajnie było, nie? - zamruczał mu do ucha, łaskocząc go lekko po brzuchu.
- Zjeżdżaj - mruknął, czerwieniąc się mocniej.
- A ostrzegałem myszko: nie igraj z ogniem. Sam się o to prosiłeś...
- Och, odczep się.
- Złość się, złość, pysiaczku, ślicznie ci z tym.
- Jeżeli jeszcze raz zwrócisz się do mnie "pysiaczku"...
- To co, pysiaczku?
- A żeby cię! - krzyknął i rzucił się na niego, przewracając go do siebie na łóżko i okładając pięściami.
- No proszę..... Już nie boli? - spytał z lekką ironią, nie przejmując się zbytnio spadającymi zewsząd ciosami.
- Ty jesteś... taki wredny... że chyba cię... zabiję... - stwierdził Avae, nachylając się do jego twarzy, choć wiedział z doświadczenia, że to do niczego dobrego nie może doprowadzić. - Za.. biję... - powtórzył cicho, tuż, zanim jego wargi zetknęły się z jego na bardzo długą chwilę ciszy. Odsunął się w końcu już z miększym spojrzeniem i ciepłem bijącym z policzków.
- Przez uduszenie? - kpiąco spytał Nissyen, bawiąc się kosmykiem jego włosów.
- Ech, ty... - znów zamachnął się na niego, ale obie jego dłonie zostały schwytane.
- I co ty zamyślasz mi tymi piąstkami zrobić? - przyjrzał się im z rozbawieniem, całując je delikatnie. - Akupunkturę?
- Nie śmiej się ze mnie - nadąsał się chłopak, lekko przygryzając wargę.
- Ty się śmiejesz - pieszczotliwie przesunął palcem po jego ustach, uwalniając ich uśmiech.
- Mnie wolno - zachichotał cicho i objął go za szyję, przytulając się mocno.
- Moje nieznośne diablę... - wyszeptał ciepło, głaszcząc go lekko po głowie. - Myszko... pogniewasz się, ale...
- Ale co? - westchnął, odsuwając się trochę i patrząc na niego z rezygnacją.
- Ale muszę już w końcu się za to zabrać... Popołudniu powinien być Saray, a ja muszę z nim porozmawiać, zanim zacznę z tamtymi... Nie będę miał potem czasu, żeby to skończyć.
- Jeszcze godzinkę... - szepnął prosząco, ocierając się o jego policzek. - Jedną, malutką godzinkę... co? Nissi... obiecuję, że potem już wcale, ale to wcale nie będę ci przeszkadzać... ani kaprysić... ani zupełnie, zupełnie nic... Wszystkim się zajmę i na pewno zdążysz. Tylko zostań jeszcze troszkę ze mną... Naprawdę się za tobą koszmarnie stęskniłem...
- No dobrze, niech ci będzie... - uśmiechnął się kapitulująco. - Będę gonić własny ogon, ale nie chcę wpędzać mojego kociątka w desperację. Jeszcze faktycznie zrobi, co grozi i pójdzie sobie w las...
- A żebyś wiedział... - zamruczał, całując go w skroń. - Teraz będę miły, bo jesteś grzeczny.
- W przeciwieństwie do ciebie... - spojrzał na niego spod oka.
- Ja nie jestem grzeczny? No wiesz... - powiedział z najświętszym oburzeniem.
- Oczywiście, że nie. Ciągle przerywasz mi pracę i wcale mnie nie słuchasz.
- Bo mnie nie zauważasz. A ja cię potrzebuję...
- Nie słódź, i tak przecież wyszło na twoje - uśmiechnął się pod nosem. - I nawet nie umiem być na ciebie zły...
- Zły? A za co? - zrobił zaskoczoną minę i wielkie, niewinne, zdziwione oczy, przykładając palec do czubka nosa.
- Za to, że jesteś taki uroczy - roześmiał się, chwytając ten palec i przyglądając mu się z lekkim uśmieszkiem.
- Uroczy... - zastanowił się. - No może... Co chcesz od mojego palca?
- Masz takie piękne ręce... Rozumiem wtedy, dawno... Ale że wciąż teraz? Tak ciężko tu pracujesz... Przemęczam cię.
- Wcale nie.
- Właśnie, że tak... Choć to może nie całkiem moja wina. Miałeś nie zajmować się ciężkimi pracami, prawda? Do tego masz ich, są silniejsi i bardziej odpowiedni do takich zajęć. Ty miałeś się zająć tylko organizacją. A tymczasem co ja słyszę?
- Nie marudź... - powiedział ciepło. - Po prostu było dużo pracy... Moglibyśmy nie nadążyć. Nic mi zresztą nie jest, sam przecież mówiłeś, że nawet ręce mam nadal arystokratyczne - zażartował.
- Piękne - uśmiechnął się.
- A co ci się tak w nich podoba? - przechylił nieco głowę.
- Co? - przyjrzał się z uwagą jego dłoni, uwięzionej w jego własnych. - Wszystko... wąskie nadgarstki, delikatne, idealne kości... Te drobne, smukłe paluszki... - lekko złapał go zębami za palec.
- Wiedziałem - pokiwał głową. - Kiedyś musiało do tego dojść. Jednak mnie zjesz.
Nissyen uśmiechnął się i pocałował czubek jego palca.
- Moje śliczne, małe rączki - szepnął. - Jak można być takim zabijaką jak ty z takimi delikatnymi dłońmi?
- Widać można - powiedział beztrosko. - Kocham cię, wiesz.
- Widzę - przyciągnął do siebie jego głowę, tarmosząc mu włosy.
- Chociaż muszę się przez ciebie cholernie często czesać.
- Nie musisz. Rozczochrany też wyglądasz ślicznie.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, o ile już przekroczyłeś dziś standardowy dzienny limit zachwytów? A jest rano.
- Potem się nie zobaczymy.
- Że też mi musiałeś przypomnieć - mruknął. - Gdyby nie to, że ogólnie jesteś taki kochany, za same nieobecności zniecierpiałbym cię do reszty.
- "Zniecierpiałbyś"? - uśmiechnął się rozbawiony.
- Nie czepiaj się, co? Co ja w tobie widzę właściwie... - zamarudził, bawiąc się guzikiem u jego koszuli.
- No cóż, jestem zabójczo inteligentny...
- Prawie tak jak moje spodnie - zauważył Avae.
- ...mam nieodparty urok osobisty... - zignorował jego uwagę.
- Nieodczuwalny, chciałeś powiedzieć.
- ...nie wspominając już o tym, że zawsze można na mnie polegać... - kontynuował niewzruszenie.
- Fakt, leży się na tobie całkiem wygodnie - przystał łaskawie Avae, poprawiając się lekko dla osłabienia siły komplementu.
- ...no i jestem nieziemsko przystojny... - skończył z szelmowskim uśmieszkiem.
- Ty? Też coś! - prychnął. - Ogólnie to jesteś wstrętny... choć trzeba przyznać, że kilka, mało zresztą istotnych rzeczy, trochę mi się w tobie podoba...
- Tak? A co? - spytał z rozbawieniem.
- Tak byś zaraz chciał wiedzieć... - skrzywił się niezadowolony.
- No chciałbym, chciałbym...
- Och... - wzniósł wzrok w górę, dobitnie sygnalizując, co on musi znosić. - No to powiedzmy, że lubię... Lubię twoje oczy.... - pochylił się nad nim, obrysowując palcami ich kształt i zmuszając go do przymknięcia powiek, pocałował je delikatnie. - I powieki... właściwie też... i rzęsy... brwi... czoło... - powoli przesuwał pieszczotliwy dotyk palców i lekkie pocałunki. - Nos... chyba też... hm... policzki... usta....... i ich uśmiech... - uniósł się odrobinę i lekko rozchylił mu palcem wargi, a potem zęby. - No i pewnie... cóż, chyba i wargi... wobec tego... A skoro tak... to może i nawet zęby... - znów nachylił się do niego, całując go i powoli wsuwając mu język w usta. - No tak... - szepnął po dłuższej chwili. - Więc pewnie... i twój język też... No i chyba...- powoli zsunął pocałunki na jego szyję. - Lubię twoją szyję... Ach! - szepnął po jakimś czasie, patrząc na niego intensywnie. - No i tak, włosy...... Zapomniałem... A ja kocham twoje włosy.... - podniósł się powoli wyżej, wsuwając w nie obie dłonie i zanurzając w nich twarz. Niespiesznie przesunął ręce po obu stronach jego szyi, zsuwając je na ramiona. - No i... o tak, ramiona... - w mocnym uścisku osunął dłonie aż do jego łokci i spojrzał znów na niego, oddychając głęboko. Przymknął oczy i przytulił się do niego, słuchając jego serca. - I serce.... - szepnął. - Jego rytm, zawsze, każdej nocy... - spojrzał na niego z uśmiechem i zsunął palce niżej, śledząc ich drogę ustami. - Oddech.... tę linię żeber i mięśnie na brzuchu..... i... - zaśmiał się cicho, zerkając na niego figlarnie. - Ale teraz będę musiał być cicho...
- Nie brzmi to najlepiej... - powiedział cicho.
- Nie brzmi - przystał z ironicznym uśmieszkiem. - Ale chciałeś usłyszeć prawdę, a nie pieśń weselną.
- Temu bliżej do wojennej - prychnął, wstając z fotela i w milczeniu podchodząc do okna. - Powiedz mi... czemu ja nie wziąłem pod uwagę ludzi?
- Myślę, że wziąłeś... Tylko nie chciałeś tego przyjąć do wiadomości.
- Nie pocieszaj mnie aż tak - spojrzał na niego przez ramię spod uniesionych brwi.
- Chyba nie chodzi ci o to, żeby cię pocieszać... - zakpił, podchodząc do niego. - Ale wiesz... ja byłem tylko w niektórych prowincjach. Sive, Jadrin, Laurion, Sinaia, Yan, Helmand, Fiandre, Amsted, Tevere, Cimein. Z tego poważne problemy są jedynie w pierwszych czterech, no i do pewnego stopnia w Fiandre. W pozostałych prowincjach nie było wcale tak źle. W Cimein wprawdzie doszło na samym początku do dość przykrego incydentu z Alerro Wels Selendi, ale Reth szybko opanował sytuację i od tamtej pory nic już nie zaszło. Do Helmand zasadniczo nie mogę mieć zastrzeżeń, przytrafiło się tam wprawdzie parę nieprzyjemnych wyskoków, ale oddolnych i szybko uśmierzonych. W Yan wszystko idzie jak najlepiej... Nago Ha Nikra i Saad Tuz Traverse nie są tam może szczególnie popularni, ale traktują ich odpowiednio, a Tulle radzi sobie nadspodziewanie dobrze. Aż mnie to zaskoczyło... W Tevere... Do Ade nie mam najmniejszych zastrzeżeń, to naprawdę odpowiedzialna i mądra kobieta, ale ta jej siostrzyczka... Dziecku trochę przewróciło się w głowie. Wolałbym, żeby ktoś jej szybko utarł nosa, bo ta dziewczyna naprawdę może narobić kiedyś kłopotów... No i trochę się przeliczyliśmy co do Wajira. Nie popadł wprawdzie w to, co niektórzy inni i właściwie poza leciutkim i nieszkodliwym uderzeniem mu władzy do głowy nic złego się nie dzieje, ale... chyba popełniliśmy błąd, pozwalając, aby przydzielono mu Rize Lin Tevere. On za bardzo go drażni. Mogliśmy wysłać Lin Tevere do Helmand, a Kallę Ha Nikra do Amsted. Z kobietą Wajir bardziej by się liczył.
- Ciekawe jak mieliśmy to zrobić. Przecież on sam powiedział, że go weźmie. Graliśmy wsparcie dla małego Cern Cascavela, nie mogliśmy wyskakiwać z precyzyjnym planem i może jeszcze dyktować innym, kogo dokładnie mają wziąć. I tak udało się tym całkiem nieźle pokierować. Na tyle w każdym razie, na ile było można. A teraz... teraz trzeba będzie to tylko dopracować. Obecne przepisy są koszmarnie sprzeczne i dezorganizujące, prawną drogą nikogo się do niczego nie zmusi. Za szybko wszyscy w euforii pognali do domów. To łatwo może się posypać - przymknął oczy.
- No cóż... Na razie nakłoniłem do przyjazdu tylko kilka osób... ale może uda się choć z nimi coś wstępnie ustalić.
- Kto dokładnie przyjedzie?
- Anther z Sive, Sinue z Fiandre, Me'athis z Sinaia, Deiken z Laurion , Ade... z siostrzyczką niestety... i chyba Wajir, choć tego nie jestem pewien. Mam nadzieję, ze przynajmniej ostatnia dwójka stanie po naszej stronie... choć sam wiesz, jaki jest Wajir, a Kasandra będzie mieszać, ile się da...
- Nie wygląda to dobrze, ale... to ostatecznie tylko pierwsza próba - wziął głęboki oddech. - I tak trzeba będzie wybrać się z tym do Helmand.
- Pewnie tak.
- Chodźmy stąd... - odezwał się Nissyen po dłuższej chwili milczenia. - Kiepsko się czuję w atmosferze gabinetowej... Wbrew temu co twierdzą niektórzy - mruknął. Saray spojrzał na niego, ale nie spytał co za "niektórzy", kpiąco mrużąc tylko powieki.
- Tylko w jakieś spokojne miejsce. Muszę jeszcze z tobą o kilku rzeczach pomówić.
- Spokojne? W Argento? - popatrzył ze świętą zgrozą w oczach. - Nie ma tu takich miejsc przed północą. I poza lasami. Ale na zewnątrz leje. W domu wszędzie się kręci to tałatajstwo... - Saray znów nie zapytał. - Chociaż... chodź, mam pomysł. Zasadniczo cały plan - skinął dłonią, kierując się do drzwi. - Mną się nie przejmują, ale... - stanął na korytarzu, wskazując jedne ze schodów. - Przypuszczam, że tam... - zaczął wchodzić na górę, oglądając się na niego prawie ze śmiechem. Saray westchnął i pokręcił lekko głową, idąc za nim.
- Chwilami zachowujesz się trochę jak dzieciak... - uśmiechnął się do siebie.
- Bo widzisz, ja... - obrócił się, zaczynając iść tyłem. - Ja chyba jestem szczęśliwy... Nie czuję, żebym miał do tego prawo, ale... chyba jestem.
- Dlaczego miałbyś nie mieć prawa?
- Och, Saray... - westchnął i przymknął na chwilę oczy, nie odzywając się jakiś czas. - No a... jak tobie idzie? Nic nie mówisz... Poradziłeś sobie jakoś z tym wszystkim? - uniósł lekko jedną brew.
- W Norden... właściwie wszystko w porządku. Sporo pracy, jak wszędzie, ale radzę sobie całkiem dobrze z pomocą Yella i Seriki... - zatrzymał się na moment, gdy dotarli do szczytu schodów, opierając dłoń na jego ramieniu. - Nissyen... nawet jeśli to wszystko weźmie w łeb... nawet jeśli nie uda nam się tego ocalić... to tylko za tego dzieciaka będę ci wdzięczny do śmierci. Nie uratowałbym go bez ciebie.
- Najważniejsze, że chciał dać ci się uratować - uśmiechnął się pod nosem. - Obawiam się, że bez tego moje pomysły i teorie na nic by się nie zdały. Przecież sam mam tu z tym wszystkim spore problemy... - westchnął, skręcając w górny korytarz.
- Z Avae? - spojrzał na niego kątem oka.
- Z Avae? Nie... - roześmiał się. - Z Avae nie mam żadnych problemów poza tym, że ja jestem jego ulubionym i bardzo męczącym problemem. Ale w tym jaki on jest, nie ma żadnej mojej zasługi, on taki był już przedtem.
- Czyżby? - spytał powoli.
- Wiem, o czym myślisz... Ale nie będę cię przekonywać, on to zrobi znacznie lepiej. Mój problem to pozostali. Całkiem spory problem. Utworzyli tu sobie małą wewnętrzną frakcję zwolenników dawnego systemu... a raczej swojej w nim pozycji. Nie podoba im się, że muszą wykonywać "psią" pracę. Mieli nadzieję, że będzie to wyglądać inaczej... no wiesz, jedynie zmiana szefa. I lepiej nie wspomnę o tym, co myślą o całym sposobie życia Argento...
- Więc może mój pomysł był lepszy... Żołnierze z Amsted szybko się u nas zadomowili, to w gruncie rzeczy podobni ludzie do tych, jacy żyją w Norden... Praktycznie rzecz biorąc, nie mam z nimi żadnych kłopotów, wygląda na to, że niektórzy zamierzają nawet zostać dłużej i w cięższej niewoli. Inaczej nie wdzięczyliby się tak do wszelkich wolnych dziewczyn.
- Aż tak? No proszę... - zaśmiał się cicho. - Pewnie rzeczywiście ten sposób z ostrym kontrastem nie był zbyt szczęśliwy... W końcu tylko Avae jakoś sobie z nimi radzi, a ostatnio zaczął się z nimi nawet w miarę dogadywać. A on mimo wszystko się od nas różni, choć nam się zdarza o tym zapominać... Wszystkich sobie okręcił wobec palca, nie tylko mnie - zerknął na niego złośliwie. - Może i faktycznie jest demonem wysysającym duszę, ale nam się to wysysanie nawet podoba - zatrzymał się z uśmiechem na ustach i ostrożnie otworzył jedne z drzwi, puszczając go przodem.
- Nie prowokuj mnie do sporów, obiecałeś, że mnie przekona, to czekam - obejrzał się na niego przez ramię.
- Cii... - położył mu dłoń na barku, wskazując głową kanapę ze śpiącym na niej chłopakiem. - Chyba właśnie zaczyna - powiedział szeptem.
- Spaniem? - uśmiechnął się.
- Tak zasnąć byle gdzie może tylko ktoś, kto nie musi się obawiać. A na to może sobie pozwolić tylko ktoś z czystym sumieniem.
- Sylogizmy z Argento - uniósł brwi. - Dla mnie to trochę za mało.
- Kłamiesz.
- A to niby czemu?
- Bo też szepczesz - uśmiechnął się szeroko i podszedł do kanapy, siadając na podłodze na wysokości twarzy Avae. - Przypomniałem sobie, co mi mówił rano i pomyślałem, że tu będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Musimy być tylko cicho. Nikt nie właduje się do środka i nie będzie się kręcić pod oknami. Nie ośmielą się go zbudzić. Odsypia - powiedział poważnie. - To tutejsze tabu. Argentończycy zrobili się jacyś tacy przesądni. Choć tylko na punkcie Avae. Mówię ci, mną się wcale nie przejmują. Ale jak Avae prosi, żeby mu nie przeszkadzać - nikt mu nie przeszkadza. Jak Avae pozwoli sobie na ból głowy - wszyscy chodzą na palcach. Jak Avae chce odespać noc - absolutnie nie wolno go zbudzić. I założę się, że gdybym ja tu to tabu złamał, to od każdego indywidualnie oberwałbym w głowę. Zastanawiam się chwilami, czemu mnie tak nie uwielbiają, ale widocznie ja nie jestem taki czarujący jak jego mysia kotowatość.
- Widzę, że twoje relacje z diabłem wcielonym ułożyły się jakoś podejrzanie sielsko - uśmiechnął się pod nosem.
- Samo tak jakoś wyszło - pogłaskał ostrożnie włosy chłopca. - A jak tam twoje relacje... z Kase?
- Kase... - westchnął. - Obawiam się, że z nim już nic się nie da zrobić. Próbowałem, ale.... Zwyczajnie nie mogę znieść jego towarzystwa, on jest... upiorny... to naprawdę jest skończony potwór.
- No cóż... - wzruszył ramionami. - W końcu tak się umówiliśmy... że obaj weźmiemy na siebie dwa najgorsze przypadki. Tyle że... - uśmiechnął się lekko, pochylając się nad śpiącym chłopakiem. - Ten mój przypadek okazał się nie być wcale taki znowu najgorszy... Nic nie poradzę, za nic ci go nie oddam.
- Naprawdę... nie miałeś z nim żadnych kłopotów? Nie żartujesz?... W końcu to... Avae Cern Cascavel, "najgorszy z demonów tego kraju".
- To dziecko - sprostował łagodnie. - Może i nad wiek dorosłe, ale dziecko. I chyba takim właśnie dzieckiem zostanie już na zawsze. Przynajmniej taką mam nadzieję.
- Ale przecież wszędzie tam... wszyscy uważają go za wcielenie diabła. Dlaczego niby tu... miałby być inny?
Nissyen uśmiechnął się i spojrzał mu miękko w oczy.
- Trzeba pozwolić rozkwitać kwiatom... To wystarczy.
- Ciekawe tylko, że wcześniej te kwiaty kwitnąć nawet nie próbowały - powiedział z ironią. Nissyen potrząsnął głową, patrząc na niego poważnie.
- On naprawdę jest niezwykły, zawsze był, tylko nikt tego nie dostrzegał... a nawet jeśli, to w niewłaściwy sposób.
- Niewłaściwy sposób?
- Aha... - przymknął oczy. - Wiesz, że w Argento... Na niektórych górskich łąkach rosną niewielkie kwiaty. Piękne niemal do oślepienia... z delikatnymi, szkarłatnymi i szafirowymi płatkami... Ale trudno je znaleźć, bo jakimś cudem zawsze rosną wśród najgorszych, kolczastych chaszczy i są słabo widoczne, bo kwiat okrywa gruba, bura osłona z trującymi kolcami, gubiąca się pośród podobnych zarośli. I wiesz, co się okazuje? Że kiedy przed... paru laty przeszczepiono kilka do tutejszych ogrodów, to one zatraciły tu tę osłonę. Rosną całymi łanami i aż lśnią w słońcu. Nasi przyrodnicy postukaliby się w głowę, ale ja zawsze czułem, że to dlatego, że już nie muszą próbować ocalić swego piękna przed szpetotą i okrucieństwem ich naturalnego świata. I wiesz, niektórym przyrodnikom najbardziej interesująca wydaje się ta gruba, oślizgła, cuchnąca i najeżona kolcami osłona. Bo jest dziwaczna i w dodatku niebezpieczna, choć... zasadniczo nikomu tam przecież i tak nie mogła zrobić krzywdy... Teraz sądzisz, że te historie o moim szaleństwie, to prawda, co? - spytał nieco złośliwie.
- Ciężko się powstrzymać... - mruknął, kątem oka przyglądając się jego twarzy opartej delikatnie brodą o ramię chłopca.
- Bo to jest prawda - westchnął, unosząc się odrobinę i całując kącik ust Avae. - Ale może to dzięki temu... wiem, jak jest naprawdę... nawet jeśli mój kwiat nie chce wciąż odkryć przede mną wszystkich swoich tajemnic. Pewnie ma powody. Ale kiedyś... kiedyś mi opowie...
Piękną, złą, upajającą się tak zawsze widokiem krwi Adelaide Gebr Sinaia it Cern Cascavel nazywano czasem czarownicą, ale nie wiedział właściwie, czemu w tej aurze sił nieczystych postrzegano jej milczącego, odgrodzonego od świata syna, choć pewnie dlatego, że był do niej tak niesamowicie podobny. Miał wrażenie, że to raczej sąsiednie prowincje, nie Helmand, stworzyły tę legendę, a samo Helmand zaraziło się nią dopiero w czasie rewolucji. Sam nigdy nie wierzył w te kojące baśnie, dla niego ci wszyscy ludzie, mordercy jego bliskich, przyjaciół, to były, owszem, bestie, ale najzupełniej ludzkie. Nie wierzył w ich demoniczność, w nic takiego nie wierzył. Ale Avae... Avae rzeczywiście mógłby chyba zaczarować każdego, ale o wiele łatwiej przychodziło mu pojąć zachwyt, jaki ta dziwna moc wzbudzała w Argento niż zgrozę i niechęć, jakie rodziła za górami, choć to tam był przecież jego świat i choć znał go przecież już wcześniej właśnie z tamtej perspektywy; z odległości, jaka dzieliła poddanego w niełasce i syna przyjaciółki pani, z legend krążących o potomku czarownicy Adelaide i nie jej męża - lecz demona.
Może i tak, może i Nissyen miał rację.
I chyba umyślnie prawie nic konkretnego mu nie powiedział, teraz działało o wiele mocniej, gdy tak zupełnie co chwilę, całkiem samorzutnie, ktoś po prostu nie umiejąc znaleźć tematu, gdy znajdował się nagle sam na sam z kimś takim jak on, zaczynał mówić o chłopcu, o "swoim" Avae, nakładając mu na tamten pierwszy obraz, ten drugi - tak całkowicie inny, że nie mógł uzupełnić poprzedniego, zwyczajnie go przesłaniał.
Zresztą istotnie najbardziej "przekonujący" z tego wszystkiego był sam ten chłopiec, nie umiał w nim widzieć bestii, po prostu nie umiał...
Tacy ludzie jak Avae zamienili mu życie w jedno pasmo nieustannego bólu, a jednak, nawet gdyby bardzo chciał, nie mógłby się zmusić do nienawiści względem tego chłopaka. Nie umiał już wtedy, gdy w Helmand słuchał długiego katalogu jego zbrodni, a jedno spojrzenie na bladą, zmęczoną twarz, która nawet nie chciała spojrzeć w ich stronę i poczuł, że musi choć spróbować mu pomóc. Nie umiał też już potem, gdy prysła ta ułuda czy prawda dziecięcości, którą tak łatwo było trafić w jego kalekie serce... więc jak mógłby umieć teraz?
Avae był jedną z tych nielicznych osób, które patrzyły mu prosto w oczy. Nie czuł się skrępowany w jego obecności, chwila milczenia nie wpędzała go w panikę, nie unikał jego wzroku, jak tylko się dało. Jakby jednym spojrzeniem pojął przeszłość, poczuł gorycz, odgadł zadrę i zostawił je w pamięci, przechodząc do normalnego toku życia.
I czasem kiedy patrzył na to dziecko, z cichą pamięcią o własnym, czuł, że właściwie zna tajemnice tego "kwiatu", na które tak spokojnie umiał czekać Nissyen. Brakowało ledwie kilku kropel, żeby dopełnić tę czarkę, ale te krople nie należały do niego, nie umiałby odczytać ich znaczenia i nie był pewien, czy ktokolwiek by potrafił... czy Nissyen naprawdę by potrafił.
Zastanawiał się tylko, czy dla Avae to rzeczywiście było niezbędne. Był zakochany. Zakochany i promieniejący tym ze szczęścia, choć on sam dość szybko zrozumiał, co w tej miłości było przerażającego, w każdym razie co przerażało w niej tak wszystkich poza samym Avae.
Niespodziewanie, ba, niepostrzeżenie dla samego siebie zaczął się przejmować losem tego chłopca, uśmiechać się odruchowo w odpowiedzi na jego uśmiechy, potem na jego widok, potem na myśl o nim. Wcale nie było trudno zrozumieć, czemu wszyscy tak go tu kochali... chociaż nie, było trudno zrozumieć, łatwo było jedynie samemu to poczuć. Był tu przecież dopiero od wczoraj, naprawdę było w tym coś niemal czarnoksięskiego...
Nissyen zostawił ich samych, przygotowując jeszcze wszystko do tego spotkania, ale Avae nie poczuwał się na szczęście wcale do obowiązku, by irytująco "bawić gościa", co musiał znieść we wszystkich pozostałych pałacach i całkiem zwyczajnie wziął się do swoich zajęć, rozmawiając z nim swobodnie, kiedy zaczynał rozmowę i nie próbując panicznie mówić o byle czym, kiedy zapadała cisza. Może właśnie dlatego dobrze czuł się w jego obecności i z przyjemnością słuchał nawet jego "paplania", gdy przypadkiem natrafiał w rozmowie na jakiś szczególnie bliski dla chłopca temat; zresztą nawet w tej paplaninie nie było nic z drażniącej afektacji, raczej jakiś dziecinny zachwyt, który czynił ją zupełnie ujmującą.
I przez cały ten czas nie odrywał się od swoich zajęć. W Norden szybko by go zaakceptowali, tam jeśli ktoś był tak zdecydowany, zapobiegliwy i sprawny w pracy, to mógł sobie nawet być demonem - był swój.
Uśmiechnął się do siebie i spojrzał na chłopca, ustawiającego na wozie kosze. Z początku próbował mu pomóc, ale to jedno nie spotkało się ze szczególnie radosnym przyjęciem.
"Dzięki..." spojrzał na niego z powątpiewaniem "ale to trzeba porzą... w taki mój sposób poustawiać. Bo jak ten nieobliczalny Tie będzie powozić, wszystko się powywraca..."
Trochę mu w tym przypominał Sericę, młodziutką żonę Yella, ona też zawsze wszystko, co się tylko dało, wolała mieć zrobione samej i opędzała się od wszelkich prób czyjejkolwiek pomocy jak od uprzykrzonych much, a gdy musiała coś komuś zlecić, pięć razy się zastanawiała, kto zrobi to "w najmniej nieodpowiedni sposób." Milczeli już jakieś pół godziny, ale najwyraźniej nikomu to nie przeszkadzało. Mógł przy nim w spokoju pomyśleć i nie spotykało się to z tymi uprzykrzonymi, niespokojnymi spojrzeniami, jakie to często wywoływało; zupełnie jakby on nie mógł siedzieć w milczeniu, nie wywołując wokół nastroju przygnębienia i popłochu.
Avae czasem spojrzał na niego w przelocie, jakoś tak trochę miło, trochę nieuważnie, w przyjaznym roztargnieniu, zajęty tym, co robił, a nie niepokojem o jego myśli, z beztroską sympatią ufnego dziecka nieświadomego zawirowań całego świata. Avae się go nie bał, jak bała się go większość ludzi, choć on akurat naprawdę mógłby przecież gorączkowo starać się przenikać właśnie jego myśli, był przecież - mimo wszystko - jednym z nich.
- Głosowałem za twoją śmiercią, wiesz? - odezwał się nagle, sam do końca nie wiedząc dlaczego.
Jego spojrzenie właśnie znów przelotnie go mijało, ale teraz te oczy zatrzymały się na moment, zawahały, zwiększyły odrobinę, jakby lękały się i tego, ale Avae pochylił zaraz nad koszem, choć nie podniósł go jeszcze, może trochę zmieszany, poprawiając starannie ułożone wewnątrz owoce.
- To nic... Ostatecznie wszyscy uważaliście, że to jedyne możliwe i sprawiedliwe wyjście. Chyba.... rozumiem, chociaż... to trochę... przykre - skończył ledwo dosłyszalnie. - Nie mówmy o tym.
- Tylko... te dwa razy - podjął uparcie. - Kiedy głosowaliśmy nad tobą i Kase. Poza tym cały czas byłem przeciw... Choć takiej formie, jaką w końcu wybrano, byłem przeciwny... Ale uważałem, że wy dwaj powinniście umrzeć.
- Po co o tym mówisz... To było kiedyś. Już nie ma znaczenia.
- To Nissyen mnie przekonał... I ty.
- Co?... Jak to... - podniósł się znad koszy i usiadł powoli na jednym z worków.
- Wiesz, on był przeciw... sam jeden. Ale nic nie mówił, nie próbował nas przekonać. W ogóle z nikim o niczym nie rozmawiał, nawet przed zakazem. Przebywał tylko ze swoimi. A pierwszy raz odezwał się publicznie dopiero wtedy, kiedy Karin Cern Cascavel zażądał odwołania wyroków śmierci. Pomógł mu to przeforsować... Nissyen i ja mieliśmy wtedy plan, choć... nie bardzo wiedzieliśmy, jak go zrealizować. Bo przedtem... rozmawiał tylko ze mną. Raz. W poprzednią noc.
- W noc po zapadnięciu wyroków... - szepnął.
- Tak...
- A ja? Czym ja cię mogłem przekonać? Byłem chyba jednym z najsilniejszych powodów do tego, żeby zostało, jak jest... - wyszeptał.
- Widzisz... - opuścił wolno powieki. - Miałem kiedyś synka. Miał czarne włosy.... zielone oczy... - uśmiechnął się niewyraźnie. - Rozumiesz?... - nie spojrzał na chłopca, ale miał przed oczami jego twarz, teraz naprawdę dziecięcą - Opowiem ci coś. W tamtą noc, kiedy przechodziłem przez więzienie... Pamiętasz?
Avae skinął głową.
- Sprawdzałeś, czy nikt nie... - zgarbił się lekko, spuszczając wzrok. - Czy nikt nie próbuje czegoś komuś z nas zrobić. A tamci wtedy chcieli mnie... I kazałeś... im.... odejść, pamiętam. Zabrałeś im klucze, sam zamknąłeś kratę i poszedłeś. Dzięki, swoją drogą - uśmiechnął się blado, podciągając kolana i opierając o nie czoło.
- To akurat należało tylko do moich obowiązków. Miałem nadzorować strażników. Tylko że wtedy... wtedy przez krótki moment miałem ochotę nie zamykać tej kraty...
- Czemu? - szepnął cichutko. Znów ta ulotna dziecięcość... Chyba nikomu by nie powiedział i chyba od nikogo nie zniósłby tego pytania, ale teraz czuł, że ono właśnie powinno było paść i to właśnie ten chłopiec powinien je zadać, więc odpowiedział mu, szybko, osłaniając głos swoim zwykłym kamiennym tonem.
- Bo przez ten krótki moment miałeś wzrok jak moje dziecko, kiedy zabrali mi je, żeby zabić - zacisnął powieki, milknąc na dłuższą chwilę. - Potem to... minęło i zdołałem przekręcić klucz, odejść. Ale zapomnieć nie... Siedziałem pod więzieniem... I wtedy... - uśmiechnął się. - Zobaczyłem cień, który pojawił się przede mną. "O czym myślisz?" usłyszałem za sobą. Nie znałem tego głosu, ale akcent był z Argento. Obejrzałem się, ale Argentończycy zawsze nosili się "po pańsku", nie dostrzegłem jego twarzy ukrytej w cieniu narzuty. Tylko zarys ust, które uśmiechnęły się kpiąco w odpowiedzi na mój wzrok. Odezwał się znowu. "Zadam ci zaraz szalone pytanie, ale akurat tego można się po mnie spodziewać..." "Nissyen." przemknęło mi przez myśl. Poczułem się jeszcze bardziej nieswojo niż przedtem, ale z drugiej strony... sam rozumiesz, pierwszy raz się do kogoś odezwał i to akurat do mnie. Niełatwo mnie zaintrygować, ale jemu się udało. "Słucham..." powiedziałem, przyznaję, trochę chwiejnym głosem. "Na pewno chcesz ich śmierci?... "
Zawahał się i urwał, przymykając oczy. Nie był pewien czy powinien zbyt dokładnie opowiadać mu ich rozmowę, możliwe, że on tak naprawdę nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, co go wtedy czekało. A nie bardzo wiedział jak mu to wyjaśnić, nie mówiąc wszystkiego. Sam ledwie rozumiał swój kulejący, nieskładny tok myśli z wtedy, który ledwie nadążał za ostro, choć tak spokojnie sypiącymi się słowami Nissyena.
Tak, on miał rację, to naprawdę było jeszcze, a możliwe, że na zawsze dziecko. On nie mógł tak do końca rozumieć dawnego świata, nawet jeśli sam sądził, że jest inaczej...
Chłopiec patrzył na niego jeszcze przez chwilę tym swoim spokojnym, nienaglącym wzrokiem uważnej, wyczulonej na myśli i emocje istoty, a potem uśmiechnął się całkiem, jakby go rozumiał jak nikt nigdy w świecie i wrócił cicho, starannie do pracy. Saray przymknął oczy, by na moment znikł mu sprzed oczu ten obraz; nie pasował do tamtej mglistej, ponurej nocy. Właściwie jak to się wtedy stało? On stał tam, patrząc na niego i...
- Myślisz o kimś z nich. Przecież widzę.
Nie znosił ludzi, którzy usiłowali udawać, że są w stanie go zrozumieć i próbowali nakłaniać go do "zwierzeń" i nawet dla tajemniczego przywódcy Argento nie zamierzał tego zwyczaju choćby odrobinę zmieniać, ale nagle poczuł, że nie mógłby zrobić niczego głupszego od przerwania tej dziwnej rozmowy i niespodziewanie dla samego siebie skinął powoli głową.
- Myślę o tym chłopaku z Helmand... - odpowiedział cicho. - W zasadzie.... Mimo wszystko to jeszcze dzieciak... A jutro...
- A jutro zaprowadzą go za obóz i rzucą na ziemię. Obwiążą mu stopy i powoli podciągną w górę. Odczekają chwilę, tak, by krew na dobre zaczęła huczeć mu w głowie, pękły pierwsze drobne żyłki i krew wypełniła mu nozdrza, aż zacznie się nią krztusić i dławić. Potem wezmą kamienie... To dobra metoda, bo w tej pozycji trzeba by się bardzo postarać, żeby trafić go kamieniem w głowę. Tak będzie to trwało długo.... bardzo długo... Tak długo, że jeśli jakimś cudem zdoła coś wyjąkać, to będzie to tylko prośba o dobicie. Ale nikt go nie posłucha. I wtedy...
- Po co u diabła o tym... - wstał gwałtownie, nie mogąc ścierpieć monotonnego, zimnego brzmienia tego głosu.
- Połowa z nich to dzieciaki. Naprawdę myślisz, że to jedyny sposób w jaki można z tym.... skończyć?
- Po tym, co robili... - odwrócił się od niego, robiąc kilka niepewnych kroków.
- Po tym, co robimy my.....
- Przecież nie można ich nie ukarać...
- Ale może można ich jeszcze zmienić.
- Niemożliwe.
- Niemożliwe. Ale jeśli?...
- Do cholery, co jeśli?! Sam powiedziałeś...
- Jedna jedyna osoba.... jedna jedyna osoba, z którą mogłoby się udać... Myślisz, że nie warto?...
- Nie wiem.
- Dobrze... Myślisz, że mamy prawo ich zabijać, jeśli choć jedna osoba spośród nich mogłaby jeszcze się zmienić?...
- Przestań....
- A może to w ogóle nie jest ich wina?
- Co?!
- Naprawdę nie znasz nikogo spośród obywateli, kto stał się jednym z nich wbrew sobie?
Popatrzył na niego, gwałtownie odwracając głowę i zacisnął pięści.
- Mam dziwne wrażenie, że to pytanie z gotową odpowiedzią - powiedział z trudem, starając się opanować rozdrażnienie.
Nissyen uśmiechnął się kątem ust i odwrócił wzrok od jego twarzy, wpatrując się teraz w niebo.
- Przyglądałem się... trochę...
- To chyba nie twoja sprawa, nie sądzisz?
- Co cię tak irytuje? Po prostu pytam.
- To nie pytaj.
- Nie możesz znieść tego, że chciałbyś ocalić syna morderców twoich bliskich, tak?
Spojrzał na niego ostro, ale nic nie powiedział; było w tych intensywnie zielonych, wpatrzonych w niego oczach coś niesamowitego, przez moment czuł się jak hipnotyzowany wąż. Opuścił powieki, czując się teraz już całkiem, jakby właśnie wyrwano mu kły jadowe.
- Tak - powiedział w końcu.
- A co w tym złego? - spytał cicho, jakby starał się zatrzeć to wrażenie, które wywołał w nim przed chwilą. - Jeśli nie jest jak oni...
- Ale on jest jak oni. A przynajmniej... - urwał i wzruszył ramionami. - Wkrótce by się taki stał.
- Taki jesteś tego pewien?
- Patrzyłem na niego przez te lata... jak coraz bardziej zbliżał się do tego stada bestii i uczył się stapiać z nim w jedność... To prawda, że jak dotąd nie jest winien nawet jednej śmierci, ale... jak długo by to jeszcze potrwało?
- I chcesz go karać za coś, czego jeszcze nie zrobił?
- Nie, ja nie CHCĘ go karać. Ja nie chcę go karać nawet za to, co zrobił. Ale uważam, że nie powinienem się tej karze sprzeciwiać.
- I chciałbyś go uratować - z uporczywym uśmieszkiem powrócił do początku, a on żachnął się niemal rozśmieszony i spojrzał na niego bezsilnym wzrokiem.
- Tak, chciałbym.
- Bo czujesz, że jednak chcesz dać mu drugą szansę.
- Tak - usiadł nieco rozdrażniony na ławce i nagle parsknął krótkim śmiechem. - Naprawdę nieźle, przyznaję - przymknął oczy i odchylił głowę w tył.
Nissyen uśmiechnął się i wsunął ręce w kieszenie, przechylając się w tył i opierając plecami o mur.
- Jak on ma na imię?
- Yell - szepnął. - W ostatnich latach.... zmienił się, to prawda, stał się.... Ale nie chcę, żeby go za to karali... To zawsze było dobre dziecko, właściwie to nikt nie mógł zrozumieć, skąd takie wzięło się w Norden. Nie chcę zabierać mu wszystkiego, chciałbym tylko.... żeby on zrozumiał, że już nie musi się zmieniać i zawzięcie dopasowywać do nich...
- A jak myślisz... co wymyślą oni?
- Nie wiem. Zabić go nie zabiją, prawie nic przecież nie zrobił. Ale cokolwiek wymyślą... To i tak on tylko... skamienieje... nic już do niego nie dotrze. Nauczy się myśleć jak my... o zemście. I niczego nie zrozumie.
- Tak... Gdyby... to była kara... która minie... rozwieje się i nie oddzieli go wcale na zawsze od naszego świata... gdybyś miał na niego wpływ... gdybyś pokazał mu, że nie chcesz się mścić ani zabierać mu wszystkiego, co ma... że ty chcesz tylko, aby stał się taki, jak dawniej i potem już był po prostu szczęśliwy... To może rzeczywiście tak by się stało. Może rzeczywiście by zrozumiał. A przy tym... może w ten sposób uniknęlibyśmy zabijania innych... co chyba nie jest aż tak bezsensowne, jeśli wziąć pod uwagę, że litujesz się nad tym, co dziecięce... a niczego nie można poprowadzić łatwiej w objęcia demonów i zła niż nieświadomej dziecięcości. Myślę, że stąd się wzięły bestie naszych ziem... I wierz mi... wiem, co mówię... - dokończył nieobecnym szeptem.
- Właściwie... co ty masz na myśli... - spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi.
- Sprawiedliwość - zerknął na niego z boku; wyglądał, jakby właśnie się otrząsnął z transu. - Bez banicji... bez kar śmierci... bez kar cielesnych... bez pozbawiania ich wszystkiego... Ta sama kara dla wszystkich tyle że... zależna w swym stopniu od rodzaju win.
- I jak to sobie właściwie wyobrażasz?
- Jak? - uśmiechnął się i powoli skierował w stronę wzgórz. - Chodź... to ci opowiem.
Więc poszedł...
Uśmiechnął się, jakby dopiero teraz odpowiadał mu na tamten uśmiech i popatrzył na chłopca. Nie należał raczej do zbytnio natrętnych osób, bo nawet na niego nie patrzył, dalej zajmując się układaniem koszy. Jakby wcale nie przerwał tej historii, właściwie to jakby jej, a może i całej rozmowy w ogóle nie zaczął. Nigdy nie przepadał za ludźmi, którzy nie byli w stanie znieść czyjegoś zamyślenia, ale ludzie, którzy z uszanowania dla niego umieli przyjaźnie uznać przerwany wątek słów, to naprawdę była rzadkość. Może i Nissyen nie jest tak do końca wariatem, w tym chłopaku naprawdę było coś niesamowitego; jakiś rodzaj mądrego ciepła i niepojętej, trudno dostrzegalnej tkliwości.
Jak mu powiedzieć to wszystko? Jak mu wyjaśnić, że...
Popatrzył teraz na niego, znów z tamtym uśmiechem i postawił na wozie ostatni kosz.
- Avae! - w drzwiach stanęła smukła, jasnowłosa dziewczyna, rzucając nieco trwożliwe spojrzenie i w jego stronę. - Jesteś nam potrzebny przy altanach... Przyjdź... jak będziesz mógł, dobrze? - wycofała się szybko.
- Już idę, Aai! - krzyknął za nią i znów się do niego uśmiechnął. - Muszę iść. Kiedy indziej porozmawiamy - powiedział, choć od niemal godziny nie zamienili nawet słowa. Skinął głową, ale poczuł nagle, co tak właściwie od początku zamierzał mu powiedzieć i że powinien to zrobić właśnie teraz, jakby już za chwilę miało być za późno.
- Avae...
Chłopak obejrzał się na niego w drzwiach.
- Po prostu... najważniejsze, co powinieneś wiedzieć to to... że on by cię tam nie zostawił. Nie wierz w to... Nigdy. Nie wiem, jak by to zrobił ani dlaczego i on pewnie też nie wiedział... Ale nie pozwoliłby im cię zabić. Jestem tego pewien.
Avae uśmiechnął się i powoli skinął głową, a potem odwrócił się i wyszedł. Patrzył za nim przez chwilę i westchnął, odchylając głowę w tył. Przestał nagle odczuwać ten dziwny niepokój. Przestał mieć problemy z pojęciem tego, kim właściwie jest, jaki jest ten chłopak, przestało go to obchodzić. On był właśnie taki, jak przed chwilą. I tyle.
I najwyraźniej tak, naprawdę kochał Nissyena. I naprawdę nie było w tym niczego przerażającego, bo nawet jeśli ten dziwny zbyt młody mężczyzna, którego nie był w stanie pojąć, ale którego pierwszy raz w całym swym życiu ośmieliłby się nazwać przyjacielem, istotnie nie rozumiał, czym jest miłość, to tamtej nocy mówił najzupełniej poważnie...
Leżeli wśród traw na zboczu łagodnego wzgórza i wpatrywali się w gwiazdy, właściwie ich nie widząc. W świetle księżyca wszystko wyglądało trochę niesamowicie, zwłaszcza, że gdzieniegdzie zaścielały się te osobliwe helmandzkie mgły. Zerwał to źdźbło trawy i zaczął je gryźć machinalnie, zerknął z ukosa na jego twarz.
- Można by... - odpowiedział mu po przeszło godzinie tego milczenia. Nissyen spojrzał na niego i przymrużył oczy.
- Tak, można by... Ale jak to zrobić? Jeśli to wyjdzie od Argento, uznają to za jeszcze jedno wariactwo zbzikowanej prowincji.
- Ale jeśli zrobiłbym to ja...
- Zaryzykowałbyś?
- Nie wiem, to... W imię czego właściwie? To oni, tacy jak oni, zniszczyli mi życie, odebrali wszystko... wszystkich... Cieszę się, że Haldon Cern Cascavel zmarł własną śmiercią zeszłego roku, a piękna Luton była z wizytą u tej wiedźmy z Helmand, bo inaczej... inaczej chyba bym nie dotrzymał tej umowy o niezabijaniu...
- Ale cię cieszysz...
- Tak... - zaśmiał się gorzko. - Tak, sam tylko nie wiem czemu.
- To rodzice tego twojego chłopaczka.
- Tak... i sam zobacz, co z niego zrobili... Początkującą bestię - umilkł na moment, zaciskając powieki. - Chłopaczka... - parsknął nagle drwiącym śmiechem. - Jesteście w jednym wieku. Czemu ja nadal myślę o nim, jak o dziecku? Może dlatego, że... wtedy nie był taki. Właśnie... właśnie. To nie jest już dziecko i nie powinienem myśleć o nim w taki sposób... o nikim z nich, to... Może ja robię błąd, może zwyczajnie powinienem popatrzeć na to, czym oni są, nie na to, że... Może właśnie są tacy, może powinna ich spotkać najcięższa kara, może to właśnie są tylko potwory... - spojrzał na niego, umilkł i znów odwrócił wzrok. - Ale niby jak miałbym ich przekonać? To, o czym ty mówisz, do nich nie dotrze. Ja to co innego, ja... ja się kieruję tylko emocjami i taka jest prawda... Zaczęliśmy tę rozmowę, bo... tam, przez moment, zdawało mi się, że to niewinne dziecko, zupełnie takie jak... Ale ja przecież wiem, że to bzdura. Muszę myśleć, nie tylko czuć. To nie tylko nie jest dziecko, ale nawet i człowiek, to tylko zwykła bestia, jeden z tych potworów... najgorszy z nich.
- A skąd wiesz... - pierwszy raz spojrzał na niego z dławioną wściekłością. - Skąd ty to możesz wiedzieć, co?
- Przecież...
- No i co z tego? Skąd możemy mieć pewność, że cała słuszność i wszystkie racje są właśnie po tej stronie? I że w związku z tym stoimy po właściwej?
- Nissyen... - westchnął. - Nie przekonuj mnie, bo tracisz czas, to nie ja ci stoję na drodze. Moje twierdze padły, jeszcze zanim ty do mnie przyszedłeś - uśmiechnął się bezsilnie. - Powiedz mi... czego ty oczekujesz? Co ja im mam powiedzieć? Jak ich przekonać? Przecież oni mnie nie posłuchają... Nie przekonam ich.
- Wiem, że nie. Spróbujesz?
- Nie wiem... Nie wiem - umilkł, wpatrując się w brzeg pobliskiego lasu. Jak bolało... łzy, łzy, łzy, jego i na chłopięcej buzi, zanim on zdążył mu się wyrwać i uciec. "Błagam cię... błagam cię, nie możesz nic... nic nie... błagam cię, dziecko... dziecko, proszę cię, błagam, nie możesz na to pozwolić... błagam cię... Proszę cię, powiedz mi, że chociaż... chociaż spróbujesz, dziecko, bo co ja... co ja mam robić? Pójdziesz do niego... pójdziesz, prawda?" "N... Nie wiem... Nie wiem!"
- Kiedy? - spytał cicho Nissyen.
- Może... Najlepiej tuż zanim... to zaczną... A co ty zrobisz? Co zrobisz, kiedy oni z kolei zrobią to, co zrobić muszą i jeśli dobrze pójdzie, to tylko mnie wyśmieją?
- Nie wiem.
Znów zamilkli, słuchając tylko odległego poszumu lasu i szelestu w pobliskich trawach; ciemność zwalczyła powoli księżycową poświatę odgrodzoną posępną ścianą chmury.
- A gdyby tak... - szepnął po wielu myślach, gdy księżyc znów odnalazł się nagle w innej części nieba. - Jakimś cudem się udało... to kto powinien wziąć na siebie... ha... reedukację... tych najgorszych?
- My.
- Skąd wiedziałem... - westchnął.
- Nasz pomysł, nasze kłopoty - zaśmiał się cicho. - I nasza pewność, że w każdym razie zrobimy, co się da.
- Ale przecież wszystkich na siebie nie weźmiemy. To przesada.
- Po jednym. Za to diable wcielonym.
- Tak... Ale których?
- No... a jak ty myślisz? Którzy z nich są najgorsi?
- Najgorsi... chyba Kase i Avae.... Na pewno tak. I co, chciałbyś sobie wziąć któregoś z nich?
- Owszem - uśmiechnął się pod nosem. - Avae.
- Dlaczego? - spojrzał na niego zdziwiony.
- Sam nie wiem.... to rzeczywiście diablę, ale.... Podoba mi się. Ma dziki charakter i.... coś w oczach - wstał i zrobił kilka kroków w przód, a potem obejrzał się na niego przez ramię z zagadkowym uśmieszkiem.
- A poza tym.... naprawdę chciałbym poznać tego chłopca.
Usiadł obok niego, opierając głowę na łokciu i lekko przesunął palcami po nagiej skórze jego pleców, całując delikatnie kropelkę wody, która lśniła mu jeszcze na ramieniu.
- Co, diabełku? - spytał, nie uchylając nawet powiek.
- Czemu mi nie powiedziałeś, że wróciłeś do domu? - spytał z lekką pretensją.
- Chciałem się w spokoju umyć.
- Ach, tak... - powiedział powoli. - I insynuujesz, że ja bym ci to uniemożliwił?
- Nie - roześmiał się. - Twierdzę, że sam bym to sobie uniemożliwił...
- No też coś... - szepnął lekko speszony. - Z tobą nie można poważnie rozmawiać...
- To my teraz rozmawialiśmy poważnie? A, to przepraszam. Choć moja odpowiedź była zupełnie szczera... - zerknął na niego z rozbawieniem. - Zmęczony jestem wprawdzie koszmarnie, ale jak tak na ciebie patrzę, to...
- Cii... - przerwał mu, kładąc palec na jego wargach. - Nic z tego - pocałował go w policzek i pogłaskał odsłonięte ramię. - Naiwny nie jestem, jak coś zawalisz, będzie na mnie - zaśmiał się cicho i ułożył na nim, lekko masując mu dłonią kark. - Aleś się spiął... Aż tak nie masz ochoty iść?
- Nie mam... Nie wierzę, że cokolwiek uda mi się osiągnąć. Trochę to zniechęcające, nie sądzisz?
- Kiedy masz to spotkanie? - zamruczał mu do ucha.
- Za jakieś dwie godziny - westchnął cicho.
- Ha! - uderzył lekko dłonią o jego ramię i zajrzał mu z boku w twarz. - A twierdziłeś, że "będziesz gonić własny ogon". Kłamca!
- Goniłem - mruknął. - Te dwie godziny były wliczone. Początkowo miały być trzy.
- Leń.
- Avae, przecież muszę chociaż trochę odpocząć... - odezwał się z pretensją. - Inaczej mnie bez trudu przekrzyczą.
- No wiem, wiem... - otarł się lekko o jego policzek. - Tak się tylko z tobą troszeczkę droczę.
- Małpa mała, no...
- Cicho... Co ty tam wiesz... Słuchaj, ale może ty chodź do sypialni, co? Pełno tu pary, będziesz jeszcze bardziej senny.
- Ubierać mi się nie chce... - westchnął.
- I tak będziesz potem musiał - przytomnie zauważył Avae. - No chyba, że chcesz tam zastosować jakieś niekonwencjonalne metody perswazji, tylko, że ja nie jestem pewien, czy się na to zgadzam...
- Potem to co innego, nie będę miał wyjścia, więc chociaż ciężar decyzji mi odpadnie.
- Wiesz co, ty jesteś straszny... No to może chodź chociaż obok, przy zimnym basenie nie będzie tyle tej pary.
- Kiedy wstawać mi się też nie chce...
- Jesteś więcej niż straszny - pokręcił głową chłopak, zsuwając się z niego.
- Gdzie idziesz?
- Nigdzie. Popływam trochę, muszę się rozluźnić. Cholernie ciężki dzień... - westchnął leniwie, ściągając ubranie i niemal przetoczył się do wody.
- Ochlapałeś mnie.
- Wyschniesz - zaśmiał się cicho.
- Jakoś wątpię... - mruknął cicho, przyglądając się sennie jego coraz niewyraźniejszej sylwetce...
- Ssss... - syknął, czując nagle bardzo wiele wilgoci.
- Jeszcze tylko godzina, powinieneś się chyba powoli rozbudzać - zachichotał mu do ucha Avae.
- O tak... POWOLI.
- Nie marudź... - ułożył się na nim wygodniej i nachylił do jego twarzy. Z mokrych włosów Avae skapnęło mu na policzek kilka kropel wody; uśmiechnął się i podniósł, strącając go z siebie.
- No wiesz... - obruszył się chłopak. Nissyen roześmiał się i przyjrzał mu, opierając się na łokciu.
- Zaraz z ciebie ściągnę ten ręczniczek i dam ci takie lanie, że nie siądziesz przez tydzień - powiedział z uśmiechem.
- Ani trochę się nie boję - pokazał mu język i przybliżył się do niego, obejmując go za szyję. - Nic a nic...
- Nic? - przymknął oczy, pieszczotliwie przesuwając dłonie po wilgotnym ciele. - Coś czuję, że jak już wrócę, to będę musiał z tobą wieczorem poważnie... porozmawiać...
- Wstępne pertraktacje są bardzo obiecujące, ale zanim weźmiesz się do naprawdę poważnych rozmów, powinieneś odbębnić tę za godzinę - zażartował. - Ubierz się, uczesz i otrzeźwiej w końcu.
- Kiciu, to mi nie zajmie całej godziny...
- Ale musisz tam jeszcze dotrzeć, prawda? I najlepiej nie w ostatniej chwili.
- Jakiś ty jest porządny, aż strach - wykrzywił się lekko.
- Nie wkurzaj mnie - zmrużył powieki.
- Dobrze już, dobrze... - uniósł obronnie ręce. - Jak każesz.
Avae uśmiechnął się i przymknął oczy, przez chwilę siedząc w milczeniu. Spojrzał na niego z ukosa i westchnął cicho, podciągając kolana pod brodę.
- Nissi...
- Co, iskiereczko?
Uśmiechnął się znów lekko, przyglądając mu się z przechyloną głową.
- Czemu właściwie... czemu ty właściwie chciałeś mnie wziąć? Dlaczego?
Nissyen obejrzał się na niego przez ramię, unosząc nieco brwi.
- Skąd ta nagła ciekawość?
- Jak nie chcesz, to nie mów - wzruszył ramionami.
- Oj ty, ty... Czemu zaraz nie chcę? Po prostu wcześniej cię to nie interesowało.
- Interesowało.
- To czemu nie pytałeś?
Znów wzruszył ramionami, odwracając wzrok. Nissyen uśmiechnął się nieznacznie i zamknął na moment oczy.
- Kiedy wybierałem ciebie, myślałem o tym, że pewnie nigdzie nie traktowaliby dobrze kogoś takiego jak ty.... Zresztą taka była umowa. Ja wziąłem ciebie, Saray Kase.... bo chcieliśmy was ochronić przed ślepą zemstą i chcieliśmy spróbować.... coś w was.... zmienić. Ja chciałem ciebie, bo.... ty byłeś taki kompletnie dziki. Taki mały dziki kot. Podoba mi się to w tobie. Tak samo jak to "coś innego", co wtedy można było tylko czasem dostrzec w twoich oczach. A skoro to tam tkwiło, to... nie mogłeś być tak po prostu "zły" i nic więcej... I może to majaki mojej zwichrowanej głowy, ale wydaje mi się, że ta cała przeszłość nie musiałaby się stać, gdyby od razu ktoś na ciebie patrzył jak na dzieciaka, a nie panicza, który wyrośnie na złego pana. Więc jak? - spytał z uśmiechem. - Czy to tylko majaki?
- Nie wiem - wyszeptał. - Nie wiem, ale... chciałbym, żeby tak kiedyś było...
- Wiesz, co mi właśnie powiedziałeś? - spytał poważnie. Avae spojrzał na niego niespokojnie, więc uśmiechnął się blado i spojrzał w bok. - Powiedziałeś, że nie zrobiłeś przynajmniej ponad połowy tego, za co dostałeś wyrok - minęła milcząca chwila i poczuł tuż pod linią włosów jeszcze bardziej milczący dotyk ust.
- Wydawało ci się.
Jeszcze wtedy wieczorem wszystko było normalnie - to znaczy nie, nie było. Widział, że coś się już dzieje i gdzieś na dnie serca bał się, że to może być znów napad jego choroby, ale nie dopuszczał do siebie tej myśli. Był tylko trochę dziwny, starał się zachowywać normalnie, ale chyba sam wiedział, że coś się zaczyna dziać, nie ufał sobie, wieczorem udawał, że już śpi i dopiero w długą chwilę po tym, jak on się położył i sam zaczął udawać sen, pochylił się nad nim, głaszcząc delikatnie jego włosy, ostrożnie, z jakimś lękiem.
A rano... rano już był pewien, że to się stanie. Nie powiedział nikomu... nie powiedział, bo... oni tu przecież wciąż byli i w dodatku robili mnóstwo trudności, nie chciał teraz, żeby wyszło na to, że Nissyen to nieobliczalny wariat. Może i był chory, ale... ale postępował tak jak trzeba. Nawet teraz, gdy to znów wróciło, jakoś sobie radził, panował nad sobą... Przynajmniej tam.
- Nie wiedziałem, że to... tak... wygląda... Właściwie to tak do końca wcale w to... w tę historię o jego szaleństwie... nie wierzyłem.
- Ja też nie - blado uśmiechnął się Avae. - I nadal próbuję nie wierzyć. Ale czasem nie mam wyboru.
- Co ty pleciesz, dziecko? - powiedział łagodnie, ostrożnie przesuwając wilgotną szmatką przez jego policzek.
- Starczy już - przytrzymał jego dłoń i cofnął się w fotelu, podciągając nogi pod brodę. Westchnął, uśmiechając się z zakłopotaniem. - Nie musisz tu ze mną siedzieć, może lepiej idź do nich... Pomożesz mu.
Wzruszył ramionami i zmarszczył brwi.
- Tam już nic nie pomoże, oni po prostu nie mają ochoty słuchać. Bardziej się martwię tobą.
- Daj spokój, to nic takiego, ja jestem przyzwyczajony, że... że jemu się tak zdarza.
- Chcesz powiedzieć, że on cię tak często bije?
Avae zaczerwienił się i uciekł przed jego wzrokiem.
- Nie... nie, to pierwszy raz jest... tak... Kiedyś tylko raz mnie uderzył, ale wtedy się szarpaliśmy i... i w ogóle. Jemu się to... prawie nie zdarza, a tak jak teraz to... nigdy wcześniej nie było.
- Avae... - powiedział powoli. - Ty nie powinieneś tak po prostu przechodzić nad tym do porządku dziennego. To... to nie jest w porządku...
- Wiem, wiem, co myślisz, ale to przecież nie jest tak... - podniósł na niego rozgorączkowany wzrok. - To nie jest jego wina, on jest chory... Nie uderzyłby mnie, gdyby wiedział, co robi. Nigdy, za nic w świecie. Ja to wiem... On nie jest taki, po prostu... po prostu...
- Ale Avae... - pochylił głowę, zamykając oczy. - On się tam zachowuje normalnie... normalnie, rozumiesz? Jest inny niż zwykle, cały czas napięty, jakoś podskórnie wściekły, ale... dla kogoś, kto go nie zna, on jest normalnym zdenerwowanym człowiekiem i tylko... - urwał i popatrzył za odwracającą się od niego głową chłopca. - Tylko tu dostaje szału. I tylko ty na tym cierpisz.
- Ale ja... wolę tak... Niech lepiej wyładuje się na mnie i nie szaleje gdzie indziej... Nie umie nad sobą panować i kiedyś zrobi coś głupiego...
- Co ty... Co ty w ogóle... - zerwał się i nerwowo podszedł do stołu, zaciskając palce na jego brzegu tak, mocno, że zbielały mu kości. - Przepraszam, dziecko... - szepnął. - Nie powinienem go był w to wplątywać... Gdybym wiedział...
- Daj spokój - pokręcił głową z uśmiechem, wstając z fotela i podchodząc do niego. - Przecież to on do ciebie posłał z prośbą o tę kontrolę... To nie ty go w to wplątałeś. A właściwie to zacząłem ja, kiedy się z nim pokłóciłem i wykrzyczałem te wszystkie plotki, które obiły mi się o uszy. I w dodatku... powiedziałem mu wtedy... że on jest dokładnie taki sam, jak ci wszyscy, co tak źle postępują ze swoimi niewolnikami, więc... było do przewidzenia, że na pewno tego nie zostawi, uderzyłem go w czułe miejsce... Sam tę całą aferę wywołałem - wzruszył lekko ramionami. - A zresztą jedno z drugim nie ma nic wspólnego. To się zdarza nawet bez powodu.
- Nie powinieneś tu zostawać... - powiedział bezbarwnie.
- Ale chcę.
- Dzieciaku niemądry, opamiętaj się! - krzyknął. - Czy ty nie widzisz tego, co on z tobą... co tobie robi?!
- On nie zdaje sobie sprawy, że to ja - szepnął, schylając głowę.
- Nie? Może i nie... może i nie, ale cokolwiek myśli, to tylko ty przyprawiasz go o furię, to ciebie katuje, jakby zamierzał zabić.
- Ty nie rozumiesz... - zagryzł wargę, z trudem hamując łzy.
- Co tu rozumieć?! Żyjesz jakimś złudzeniami, tak nie może być... Nikogo nie można traktować w taki sposób, to nieludzkie. I ja na to nie pozwolę, niezależnie od tego, co ty na ten temat myślisz - odepchnął się z gniewem od stołu, kierując się do drzwi.
Avae odetchnął ciężko i zamknął oczy, poruszając niepewnie wargami; trwał w bezruchu, dopóki nie usłyszał odgłosu naciskanej klamki.
- Ja to robię specjalnie - powiedział nagle głośno.
- Co? - spojrzał na niego powoli, odwracając się.
- Specjalnie go prowokuję. Wiem, że jeśli to spadnie na mnie, to potem on nad sobą zapanuje. Gdyby to stało się tam, to... mógłby wszystko stracić... Ja muszę... A kiedy to przychodzi, on tak naprawdę nie wie... że ja to ja, więc... mogę to ściągać na siebie. I zawsze tak będę robić. Zawsze. A on nie może się o tym dowiedzieć... Nie może, rozumiesz? I nie powiesz mu, że ja to robię specjalnie, bo inaczej... On pozwala mi zostać, ale jeśli zrozumie, że to zaszło aż tak daleko, że ja... To on to przerwie, odeśle mnie, odda komuś, sam nie wiem... On wie, że nie będę szczęśliwy bez niego, ale on chyba nie wierzy, że jestem naprawdę szczęśliwy teraz. Więc jeśli zrozumie, jak daleko to zaszło... będzie wolał, żebym nie był szczęśliwy, ale przynajmniej bez... bólu. A ja chcę zostać. Ja chcę tego bólu i to właśnie jest jedyne moje szczęście na ziemi.
Saray stał jak skamieniały, dopiero po dłuższej chwili milczenia zamknął ponownie drzwi i wolno podszedł do niego, chwytając go za ramiona i odwracając twarzą do siebie. Bez słowa patrzył na bladą, zmęczoną, pełną takiego zdecydowania twarz, że musiał przymknąć oczy.
- Ty sam jesteś szalony... - wyszeptał w tej ciszy.
- Nie - jeszcze bardziej przygaszonym szeptem odpowiedział Avae. - Nie, do diabła, nie jestem! - krzyknął, wysuwając się z jego dłoni i nerwowo robiąc kilka kroków, zatrzymał się na środku pokoju. - Ja muszę to robić! Muszę, nie rozumiesz? Ja muszę... walczyć... Może i te demony są gorsze od moich, pewnie tak, moje były straszne, ale przynajmniej sam je stworzyłem... nikt mnie na nie nie skazał tylko dlatego, że się urodziłem, tylko dlatego, że istnieję... więc pewnie są gorsze, pewnie bardziej nie do pokonania, pewnie dlatego wszyscy zawsze i wszędzie chronili go tylko przed światem i świat przed nim, zamiast chociaż próbować zrozumieć, że to nie z tym trzeba walczyć, że to nie o to chodzi... zwyczajnie nie o to chodzi, bo to nie on, nie on, do cholery jest problemem! A ja wiem... wiem, bo sam... bo ja też... I nie poddam się, nie poddam się, choćby to miało zmieść mnie z powierzchni ziemi, choćby wszystko miało lec w gruzach, bo... bo ja muszę wygrać... Choćby nie wiem, co się działo, ja muszę wygrać, bo... bo inaczej to nie ma sensu... nic nie ma sensu... więc ja... muszę, po prostu muszę... - rozszlochał się nagle bezsilnie i nie sprzeciwił się, gdy znów podszedł do niego, przygarniając go do siebie.
- Avae... Avae, cicho... - ostrożnie otarł mu policzki, czując się trochę tak, jakby dotykał schwytanej jaskółki. - Avae...
- Już - szepnął. - Już.
- Odpocznij - powiedział łagodnie, gdy chłopiec w końcu się uspokoił. - Połóż się spać.
- Nie zasnę.
- Zaśniesz. Nie śpisz prawie od dwóch dni. Po prostu się połóż.
Avae skinął głową i wyszedł z pokoju, już się nie oglądając.
Popatrzył za nim jeszcze i ucisnął palcami skronie, próbując przytłumić ten pulsujący ból. Wdarł się chyba w to wszystko trochę za głęboko, nawet nie starając się tego zrobić... Z drugiej strony naprawdę wiele zawdzięczał temu człowiekowi i, też właściwie bez własnej woli, uznał go za swojego przyjaciela, choć on był jeszcze tak młody i tak zupełnie inny od niego, a ten chłopiec... Ten chłopiec. On nieświadomie splótł go z własnym losem już wtedy, gdy pierwszy raz na niego spojrzał.
Nie mógł teraz udawać, że znalazł się w tej sytuacji przypadkiem... nawet gdyby jego rola w tym wirze miała się ograniczać do tego, że będzie to wszystko widział i nie ucieknie. Może zresztą im tylko to było potrzebne, by unosić się na powierzchni i nie dać się zupełnie pochłonąć, taka choćby cienka, złudna nić łącząca ich z realnym światem... Tylko, że to wcale nie było łatwe, po prostu zostać, po prostu patrzeć... Spojrzał na zegar, Nissyen powinien niedługo wrócić... Powoli zszedł na dół i wyszedł na zewnątrz, siadając w rogu werandy.
Znał go, nieraz już wcześniej widział, do czego jest zdolny... Nissyen był silny jak prawdziwy demon, pewnie bez trudu mógłby nawet skręcić mu kark. Nie miał realnych szans na to, żeby go powstrzymać, ale... ale nie mógł przecież znów pozwolić mu skatować tego dzieciaka. Może nie zdołałby go zatrzymać, ale mógł przynajmniej postarać się ściągnąć to na siebie. Gdyby znów zobaczył go takim, jak dziś go znalazł, kiedy za późno, o wiele za późno, tknęła go myśl, że niemal dwa dni go już nie widział, a przecież Nissyen jest teraz taki... taki... Powinien był wcześniej o tym pomyśleć, nawet jeśli to nic by nie zmieniło. Nawet jeśli w żaden sposób nie zdołałby mu pomóc...
Nie tak trudno było wyciągnąć słowo po słowie z tego smutnego, niepłaczącego, nie, niepłaczącego, nawet bez jednej małej łzy, dzieciaka wszystko to, co się stało przez te dwa dni, gdy w jedyny dostępny sobie sposób chronił swoją miłość i tego, kogo kochał przed całym zwyczajnym światem. Ból, rozpacz, lęk, bezsenną noc i znowu, ból, rozpacz, lęk i jeszcze nie determinację, ulgę, miłość, nie, o tym powiedział mu dopiero teraz, gdy bał się, że nie ma już innego wyjścia, innej ochrony - dla swej miłości, dla tego, kogo kochał...
Więc to się wtedy stało... Stało się... I... litości, on robił to umyślnie?! Więc dobrze - kochał go, bał się o niego, chciał go uratować, to takie młodzieńcze, romantyczne, pochopne, pomyślał to i zrobił to pierwszego dnia, ściągnął na siebie tę potworną siłę ślepych ciosów szaleńca i... i następnego dnia zrobił to znowu?! Wiedząc już, co naprawdę go czeka?
Dziecko... Dziecko, czy ty naprawdę wierzysz, że możesz wygrać ze wszystkim? Kochać... Miłość miłością, kochanie kochaniem, ale... Przecież każdy musi się kiedyś cofać...
Tak... Tylko czy miał prawo to myśleć? Czy sam był w stanie się cofnąć, kiedy... Zacisnął powieki, machinalnie unosząc dłoń do twarzy i strzepnął ją w powietrzu z lekkim żachnięciem; znów ucisnął palcami skronie. Po chwili spojrzał w stronę wysypanej kamieniami ścieżki, zdawało mu się, że dosłyszał kroki. I tak, dostrzegł go po chwili; jak normalnie szedł, jak zwykły człowiek, trudno by było w nim dostrzec coś niesamowitego, zupełnie inaczej niż tamtej pierwszej, księżycowej nocy, gdy cały aż jaśniał jej niesamowitością... A przecież wtedy nic mu nie było. Nic...
- Nissyen... - odezwał się, gdy on mijał go tak, jakby zupełnie go nie widział.
Zatrzymał się, rzucając mu obojętne spojrzenie i odwrócił się z rękami w kieszeniach, przyglądając się ciemnym drzewom sadu. Nie próbował czekać, aż coś powie.
- Nie zostałem dziś, bo... musiałem na...
- W porządku.
- I jak tam?
- A jak ma być - prychnął - Fatalnie.
- Jutro jadą?
- Tak.
- Jedziesz do Helmand?
- Tak.
- Kiedy?
- Pojutrze.
- Pojadę z tobą tylko do Norden. I tak za długo mnie tam nie było.
- Jak chcesz.
Ta rozmowa przypominała dziecinną grę w zbijanie kamieni. Nadal był w tym dziwnym stanie, niby całkiem normalny, a o krok od prawdziwej eksplozji. Eksplozji, którą Avae już dwa razy ściągnął na siebie. I nie powinien mieć okazji ściągać jej po raz trzeci. Nissyen przestał wpatrywać się w zarys sadu i odwrócił się, zmierzając do domu.
Wstał, zagradzając mu drogę i patrząc mu prosto w oczy, mimo całej ich lodowatej teraz, obrzydliwej i miażdżącej siły.
- Gdzie idziesz? - spytał, starając się panować nad głosem.
- Zejdź mi z drogi, Saray... - powiedział powoli.
- Nissyen, opanuj się - chwycił go za ramię, ale on wyszarpnął mu się bez większego trudu, odpychając go gwałtownie na ścianę i wszedł do środka, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi. Zatrzymał się na moment, ale zaraz potem szybko ruszył na górę, z irytacją szarpnął klamką własnej sypialni, ale wszedł wolno, jakby nagle opadło go straszne zmęczenie, zniechęconym gestem zamykając za sobą drzwi i zbliżył się do okna, patrząc w słabo rozjaśniony kilkoma światłami mrok. Zacisnął pięści, wstrząsając się z nagłą odrazą i odwrócił się z powrotem.
Zamarł na chwilę, lekko przymrużając powieki. Podszedł powoli i zatrzymał się nad łóżkiem, intensywnie wpatrując się w leżącego na nim chłopca, szczupły zarys jego ciała pod kołdrą i wręcz filigranową w tych ciemnościach twarz. Przymknął oczy i zagryzł wargę, biorąc głęboki oddech. Po chwili spojrzał na niego jeszcze raz, uśmiechając się blado, usiadł na podłodze i trochę niepewnie wyciągając dłoń, odgarnął włosy z jego policzka. Pogładził go delikatnie i oparł głowę na łokciu wspartym o brzeg łóżka, przypatrując się z lekkim uśmiechem twarzy śpiącego chłopaka. Jakiś czas potem usłyszał uchylane drzwi, ale nie obejrzał się i wkrótce się zamknęły.
Jego powieki uchyliły się powoli, gdy przesunął się po nich wątły promyk światła, a potem te rzęsy zatrzepotały szybko, trochę jak spłoszony motyl.
- Dzień dobry - pocałował go lekko. Avae uśmiechnął się i wyciągnął rękę, poprawiając jego włosy. Nissyen chwycił delikatnie jego dłoń, po kolei całując wszystkie jej palce. - Wpuścisz mnie do siebie?
Avae roześmiał się i cofnął trochę, robiąc mu miejsce. Już po chwili oparł się na ramieniu mężczyzny.
- Cieszę się, że ci dobrze poszło...
- Co? - spytał, głaszcząc powoli rozburzone czarne kosmyki.
- Te twoje sprawy...
Westchnął, zanurzając twarz w tych włosach i wciągnął starannie powietrze.
- Prawdę mówiąc, to poszły mi fatalnie....
- Więc czemu masz taki dobry humor? - niepewnie spytał chłopiec.
- Wczoraj miałem okropny... - odsunął się, patrząc na niego z uśmiechem. - Ale się polepszył, kiedy zobaczyłem, jak tu sobie śpisz...
Avae zarumienił się lekko i mruknął coś niewyraźnie, wtulając twarz w jego szyję.
- To dobrze mieć takie coś kochane jak ty... - powiedział cicho, przygładzając nieco łaskoczące go w brodę kosmyki. - Tak strasznie dobrze... Nawet nie wiesz jak bardzo, malutki...
- No coś ty... - chłopak spojrzał na niego z przestrachem. - Nie płacz, ja... Nissi, mi nic nie jest, naprawdę...
- Moja mała dziecina... - uśmiechnął się przez łzy, całując jego dłoń. - Proszę cię, przynajmniej nie...
- Ale mi naprawdę nic nie jest... - powiedział prawie błagalnie. - Wiem, że... ale dzisiaj to... już naprawdę prawie nic nie czuję, musiałbym skakać. Saray pomógł mi to wszystko opatrzyć i... i sam wiesz, jakie Zee majstruje mazidła, raz machniesz i jak ręką odjął, no nic-mi-nie-jest!
- Masz sińce na buzi... - szepnął z trudem, dotykając go nieco bojaźliwie. Avae przytrzymał jego dłoń przy swoim policzku.
- Zejdą... - powiedział cicho. - A ciebie mieć będę cały czas... To się więcej niż wyrównuje. To tylko takie małe nic.
- Avae... - bezsilnie oparł głowę na jego piersi, obejmując go ostrożnie. - Avae, Avae, Avae... Moje śliczne, maleńkie kochanie... przepraszam... przepraszam...
- Nie przepraszaj mnie za coś, co nie jest twoją winą - westchnął, pieszczotliwie wsuwając dłoń w jego włosy i mocniej przytulając do siebie jego głowę.
- Może nie jest moją winą to, że jestem chory, ale na pewno jest nią to, że cię przy sobie zatrzymałem - powiedział niespodziewanie twardo.
- To akurat jest tylko moją winą - uśmiechnął się. - Przecież to ja tego chciałem.
- Avae, ty nie mo... - uniósł się trochę, patrząc na niego, ale delikatne palce Avae przerwały mu w pół słowa.
- Pocałuj mnie, dobrze? - poprosił tylko, cofając wolno palce.
- Avae...
- Mam cię prosić? - spytał z przekornym uśmiechem. Spojrzał na niego bezsilnie, a potem pocałował, obejmując go ostrożnie i obracając tak, by chłopiec znalazł się na nim. Po chwili Avae odsunął od niego zaczerwienioną nieco twarz i oparł głowę na łokciu, przyglądając się z bliska jego oczom. - Jak... będę starszy... i może jakimś szczęśliwym trafem urosnę jeszcze trochę, żebyś się ze mnie nie mógł śmiać... to zrobię sobie odwet i spuszczę ci takie lanie, że popamiętasz. A do tego czasu uznaj za darowane.
- Moja mała mysz... - szepnął z czułością, pieszczotliwie odgarniając mu włosy z czoła. - Moja mała, nieznośna mysz... Jakim ty jesteś cudem...
- No chyba - uśmiechnął się.
- Wyglądasz jak zadowolony kotek - musnął ustami jego nos.
- To czemu przezywasz mnie myszą? - spytał powątpiewająco, od niechcenia przeplatając kilka pasemek jego włosów.
- Bo przypominasz żabkę.
- Bez komentarza.
- Avae... - zawahał się i nagle znów spoważniał.
- Co znowu?
- Ja... będę musiał wyjechać na jakiś czas.
- Znowu? - szepnął cicho. - A... na jak długo?
- Myślę... że na jakieś na dwa tygodnie...
- Co? Dokąd? - spojrzał na niego zgnębiony.
- Do Helmand. To wszystko tu... całkiem wzięło w łeb. Muszę spróbować od przeciwnej strony, a stolica jest właściwie tam... Sam rozumiesz...
- A nie możesz... - zawahał się. - Załatwić tego przez kogoś innego?
- Gdybym mógł, to nawet bym ci tego nie mówił, perełko. Wcale nie mam ochoty się z tobą rozstawać... I... prawdę mówiąc... pomyślałem... Od tej historii z Zago nie musisz już ich tak pilnować, nie narobią kłopotów przez ten czas... Może... może pojechałbyś ze mną?
- Ja? - wyszeptał. - Do Helmand?
- Wiem, że... to może nie jest dla ciebie wymarzony cel podróży, ale... nie chcę się z tobą teraz... Decyzja oczywiście należy do ciebie.
Avae uśmiechnął się pod nosem. Trochę zabawne było to jego "oczywiście".
- Co tam... - mruknął. - Nie zjedzą mnie przecież, zresztą w samym Helmand nie będziemy długo. A podróżuje się z tobą całkiem fajnie, jeszcze pamiętam.
- Czyli się zgadzasz?
- Aha... Oj, nie duś mnie, myślałby kto, że ty bardziej chcesz być ze mną niż ja z tobą... - roześmiał się. - Kiedy jedziemy?
- Najlepiej pojutrze.
- W porządku, wszystko jakoś zorganizuję do tego czasu. Ale czy ty jesteś pewien, że wytrzymasz tyle niemal bez przerwy ze mną?
- Nie zadawaj głupich pytań... - zamruczał mu we włosy.
- Saray jedzie z nami?
- Tylko do Norden - mruknął. - Właśnie...
- Aha... - potaknął. - Właśnie.
- Jak tylko ciebie ktoś polubi, to zaraz się zraża do mnie. Zastanawiające zjawisko. Kompletnie nie mogę dostrzec jego przyczyn - powiedział z lekką ironią i westchnął melancholijnie. - Chyba jest na mnie wściekły, co?
- Chyba nie jest - uśmiechnął się Avae. - Nie zrazisz go tak łatwo, choć chyba istotnie jakimś cudem mnie polubił.
- Avae, niemądre dziecko, żeby ciebie polubić nie trzeba żadnych cudów.
- Daj spokój... - szepnął cicho. - Przecież ja wiem... jak on... co on... ilu on stracił najbliższych... i jak... A ja jestem właśnie z tych, którzy do tego doprowadzili... I... i już za samo nazwisko miałby prawo mnie zwyczajnie nienawidzić.
- Nie pleć...Yella jakoś nie znienawidził, chociaż on jest ich synem.
- Yella, Yella... - skrzywił się. - Yell to chodząca antyteza mamusi i tatusia, nawet jeśli ostatnio strzeliło mu do głowy udawać, że jest inaczej... a ja... Ja kiedyś naprawdę byłem jak oni... albo prawie... sam już teraz nie wiem... - szepnął, przytulając się do niego. - I wprawdzie byłem z Helmand, nie Norden, ale nasze kochane mamusie trzymały się razem na tyle, że w Norden bywałem trzy razy częściej niż bym chciał. Wiesz, że... ja nawet raz... kiedy jego to... na jednej z tych... ja tam byłem? Na egzekucji jego synka... o ile można nazwać egzekucją zamordowanie trzyletniego dziecka - zamilkł na moment, a potem przymknął oczy. - To było tak dawno... Miałem tylko dziewięć lat, a Saray... Saray był chyba niewiele starszy niż ja teraz... prawda? Nic z tego nie pamiętam... Tylko łkającego Yella i śmiech naszych matek i... i straszny szum w uszach. Tylko tyle. Nic z tego, co tam... I tylko pamiętam jeszcze, że na samym początku, jeszcze zanim to się zaczęło... pomyślałem, że ten chłopczyk jest do mnie całkiem podobny, całkiem jakbyśmy byli z jednej rodziny. I... i że on jest kochany, a mnie nikt nie kocha i że mimo to, z nas dwóch to mnie nic nie grozi, że to ja jestem bezpieczny.
- Wcale nie byłeś, Avae - powiedział zdławionym głosem.
- Jak to? - uśmiechnął się blado.
- Na pewno nie byłeś, skoro twoi rodzice mogli chcieć, żebyś tam był.
- To raczej nie to samo - zamknął oczy, opierając brodę na jego ramieniu.
- Oczywiście, że nie - uniósł jego twarz, patrząc mu prosto w oczy. - Nie o tym mówię.
- I jak ja mam ciebie nie kochać... - szepnął z ciepłym smutkiem. - Bez ciebie nawet nie wiedziałbym, jak wygląda spokój.
Przemieszczali się teraz o wiele sprawniej, niż podczas podróży w drugą stronę i już o czwartym świtaniu powoli zjeżdżali z ostatnich wzgórz Sive stanowiących jego granicę z Norden. Avae milczał od jakiegoś czasu, wyruszyli wcześnie i właściwie był trochę niewyspany, bo wczoraj późno się położył; nie chciało mu się spać, kiedy w końcu miał go aż tyle dla siebie...
Przysłuchiwał się od niechcenia ich cichej rozmowie, właściwie tak naprawdę nie słuchając. Aż za dobrze znał rodzinę Lin Tevere, o której mówili i wszystkie jej postępki. Zaczynał tylko czasem odruchowo słuchać, gdy mówili o tym, co działo się teraz. O uporze małego Kase i kłopotach, jakie miał z nim Saray, szybkiej adaptacji do nowych warunków w służbie w Cimein tego ostatniego trzpiota Aro, ciągłych zatargach Rize z Wajirem, nieprzyjemnie fałszywej układności pysznej, starej Caury, której tak kiedyś nie cierpiał, choć tak się do niego wdzięczyła...
- A co chucherkiem? - spytał machinalnie.
- Chucherkiem? - Nissyen spojrzał na niego zdziwiony.
- No, z Setem.
- Z Setem... - mężczyźni spojrzeli na siebie, wymieniając lekkie uśmiechy.
- No co jest... - mruknął. - Nie lubię, kiedy tak robicie...
- Nic... takiego...
- Nissi, nie rób takiej miny, jak do mnie mówisz, bo czuję się jak dwulatek. O co chodzi? Nabroił coś, mały czort? Miał jechać do Terme, prawda?
- Owszem... - wolno odpowiedział Saray.
- No i?
- Widzisz... Set podobno uwiódł samego Svega.
- Co?! Zaraz... - z wahaniem odezwał się Avae. - Czy Sveg to nie jest ten... no wiecie...
- Dokładnie tak - Nissyen zerknął na niego rozbawiony.
- Ale...
- Co?
- Oni nie mogą... - potrząsnął głową. - To jest fizycznie niemożliwe.
- Niby dlaczego?
- Nissi, nie żartuj, Set jest dwa razy mniejszy ode mnie... Tak się nie da.
- Dziecko, dziecko... - westchnął. - Jaki ty jesteś przerażająco niewinny. Nic nie wiesz o świecie.
- Może i nie - mruknął. - Ale jak dla mnie to jest nierealne. Saray, kto ci tego naopowiadał?
- To mogą być tylko plotki, ostatecznie Sveg ma żonę... - odezwał się z powątpiewaniem.
- A twoim zdaniem jedno przeszkadza drugiemu? - z rozbawieniem spytał Nissyen.
- ...ale tak twierdzą ludzie, którzy byli w Terme. W każdym razie z pewnością okręcił go sobie wokół palca.
- A to mała, podstępna bestia... Zawsze toto było cwane, ale żeby do tego się posuwać... - Avae pokręcił z niedowierzaniem głową.
- To ten taki słodziutki blondynek, tak? - zastanowił się Nissyen.
- JAKI blondynek? - uprzejmie spytał chłopak.
- Właśnie taki w sam raz dla Svega... Z tą jego buziuchną wystarczyło pewnie, że raz czy dwa zrobił bezbronną minę, troszkę zakwilił czasami i miał potężnego wodza Terme u stóp. Nie rozumiem tego ich bzika. Ja bym się nie dał opętać żadnemu gówniarzowi.
- Nie dałbyś? - poważnie spytał Saray.
- Absolutnie nie.
- A on? - wskazał ruchem głowy chłopaka.
- To nie jest żaden gówniarz, tylko Avae - obruszył się.
- No właśnie - zauważył ten z zadowoleniem.
- A poza tym tak naprawdę to wcale tak za nim nie przepadam...
- Słucham?
- Udaję tylko, bo ina...
- Nie zatrzymuj się, dogoni nas - niewzruszenie stwierdził Avae, co istotnie po pewnym czasie nastąpiło.
- ...czej mógłby zrobić coś nierozsądnego - dokończył spokojnie mężczyzna. - NA PRZYKŁAD ZEPCHNĄĆ MNIE Z SIODŁA.
- Trzeba było pewniej siedzieć. Ofermo. Zresztą.
- On się ze mną kłóci - poinformował Nissyen Saraya.
- On ze mną też.
- Powiedz mu coś.
- Lepiej jemu.
- Czy wy nie możecie być przez chwilę cicho? - spytał zmęczonym głosem.
- Ja mogę, nie wiem jak on - z wyższością przystał Avae.
- Wiesz Avae, że jesteś koszmarnie słodki? - przekornie spytał Nissyen.
- Ale ty masz komplementy, ja nie wytrzymam...
- Wiecie co, moje drogie dzieci? - spokojnie odezwał się Saray. - Tu skręca pierwsza droga do pałacu w Norden. Chyba od was odbiję.
- Co, czemu? - spytali jednocześnie, zerkając na siebie przelotnie.
- Bo zaczynam się czuć jak przyzwoitka, paro szczeniaków - uśmiechnął się. - Od wczoraj wam jedno w głowie.
- No wiesz...
- Dość tej próby chóru - obejrzał się na nich kpiąco, wyforsowując się naprzód i odbijając w bok. - Zajrzyjcie, jak będziecie wracać! - krzyknął do nich, machnąwszy im lekko dłonią.
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 17 2011 14:59:20
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Rahead (Brak e-maila) 21:06 02-10-2004
Zabijasz mnie....
*AVAE!!! Ściska*
Będzie ciąg dalszy czy zostawisz tak?
prim (Brak e-maila) 16:21 03-10-2004
jejku^^ jak pri strasznie kocha Avae^^ jejciu, jejciu^^ na razie przeczytałam tylko part 1 ale zapowiada sie ciekawie^^ Sach-chan, jesteś moim guru mastahem i masterem w jednym^____^*uwielbienie*
Asou (asou@o2.pl) 17:08 08-10-2004
łeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee biedny Avae mam nadzieję, że tak tego nie zostawisz!!! Nie pozwalam Ci!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Kurcze popłakałam się aż!!!! A to coś znaczy!!!! Ja chcę ciąg dalszy!!!!!
Natiss (Brak e-maila) 09:53 25-11-2004
W \"Fiat lux\" najbardziej zaintersował mnie Avae, natomiast w \"Lux in tenebris\" Nissyen. Świetny gościu, jego chrakter, wygląd, w ogóle wszystko.
Biedny Avae musiał sie tutaj nieźle niecierpieć, ale opowiadanie jest świetne.
Joyo (Brak e-maila) 18:53 27-11-2004
NIEWYŻYTA SADYSTKA!!!
ale i tak cię uwielbiam...
beryl (krolowa.ciemnosci@op.pl) 16:12 20-12-2004
Wiesz co? To jest świństwo kończyć w takim momencie... Tfu, nie chcę zapeszyć. Chodziło mi o \"przerywać w takim momencie\", naturalnie. Nie chcę nic mówić, ale jestem taka ssczęśliwa przy każdej aktualce, a potem taka smutna, gdy nic twojego, Sachmet, nie ma.
Sonya (Brak e-maila) 08:07 27-04-2005
uwielbiam to opo, szybko pisz i wysylaj kolejne czesci!! Ploooosie!
K. (Brak e-maila) 17:03 13-08-2005
Wspaniałe... smutne... boskie... smutne... niesamowite.. smutne... Ja chcę więcej! Proszę, powiedz że będą dalsze części... ;_;
Biedny Avae... *popłakala się*
Kornel (Brak e-maila) 07:51 03-01-2006
Czytam tą stronę od dawna i naprawdę lubię Twoje opowiadania. Ostatnio straciłam nadzieję, że napiszesz coś nowego, bo przez dlugi czas nic się nie pojawilo, ale dodałaś ostatnio następny odcinek "Czemu właśnie Ty..." czym byłam zachwycona...Oznacza to, że dalej piszesz! Bardzo się z tego cieszę i czekam z niecierpliwością na nowy odcinek. Avae uroczy ale nie wiem, czy nie za słodki trochę się stał. No, ale to nie ja jestem autorem =).
Kornel (Brak e-maila) 13:53 03-01-2006
aha, jeszcze jedno... Nurtuje mnie co stało się z Kase'm. Polubi.łam go bardzo =)
Czekam =)
Kira (Brak e-maila) 13:15 11-02-2006
Wspaniałe i cudowne! boskie! najlepsze opowiadanie na świecie T.T...
Avae jest boski.
Ale tym razem bardzo polubiłam Kase.. żal mi go T_T. Kiedy będą dalsze części?*_* i czy będzie więcej o Kase?v.v...
kornel (Brak e-maila) 00:11 11-03-2006
Co z Kase?!?! Proszę napisz cokolwiek o nim jak najszybciej! Proszę bo sama już wymyślam fanfiki do tego opowiadania ;-)
Kira (Brak e-maila) 18:42 01-04-2006
Kiedy ciag dalszy?!?! ^_^
kornel (Brak e-maila) 17:27 06-04-2006
Czekam nadal na dalsze części słuchając utworu z filmu "upiór w operze" pt.; "Learn to be lonely".sama nie wiem do którego bardziej pasuje: Nissyen'a czy Avae ale zestawienie tej piosenki z tym tekstem jest porażające, dopasowane jak na zawołanie. idę dalej się wzruszać.
Kira (Brak e-maila) 18:41 16-04-2006
Niesamowite! ja czytalam to opowiadanko sluchajac "Learn to be lonely"! ^.~ sliczna piosenka, naprawde pasuje do tego opowiadania... Ciesze sie, ze nie jestem jedyna ktora tak sadzi ^^. sluchalam rowniez piosenke "In The Deep" z filmu "Miasto Gniewu"... tez bardzo ladna...
btw. kiedy pojawi sie ciag dalszy?
Alistair (Brak e-maila) 00:49 14-05-2006
No tak, rzeczywiście genialna alternatywa dla Fiat Lux. No i nawet udał Ci się ten cały Nissi. No i ta rewolucja nie odbyłasię tak krwawo. Ale nie znęcaj się aż tak nad bohaterami, bo nie można ciągle tłumaczyć tego irracjonalnego postępowania ze względu na miłość, czasami to nie chce mi się w takie rzeczy wierzyć i tak jak Karin w Fiat, tak Avae zaczyna trochę tracić na realości. A, i byłabym wdzięczna gdybyś trochę dokładniej wyjaśniła "geografię tego świata" bo można się pogubić co do jakiego państwa należy, a tym bardziej jakie to są państwa i jakie mają iteresy względem naszych prowincji. Tak nawiasem mówią to mogłam przeoczyć, ale jak nazywa się ten kraj? Czy to tylko federacja poszczególnych terenów pod rządami bejlerów? Wytułamcz to kiedyś, dobrze?
No, i Sachmet-sama, ale ja cię proszę, nie obijaj się tak i napisz coś do następnej aktualki, co?... dobrze?... Bo piszesz naprawdę dobrze. I świetnie czyta się twoje opowiadania. Naprawdę. Mimo kilku mniej istotnych niedociągnięć. Po prostu twórz dalej, wierzę w ciebie^__^
Volina (Brak e-maila) 10:32 20-05-2006
Alistair, rzeczy, o które pytasz są dostępne, że tak powiem pozatekstowo, czyt. by mail^^. (tyle, że ta cholera teraz poczty nie czyta, więc i tak przyjdzie poczekać;P). Tam ma kobita i jakąś mapę i inne rzeczy, już tam dokłądnie nie pamiętam. Uśmiechnij się, to ci pewnie da
I od siebie to chciałam się ciebie spytać, gdzie mieszkasz, bo w moim bloku jest ze trzydzieści kobiet, które całkiem irracjonalnie trzyma się facetów gorszych od tego słodkiego i milutkiego Nissyenka(i bynajmniej nie chorych, więc nie mogą się nawet usprawiedliwiać) i wszystko wybacza, i wybacza, i wybacza... I pazurami by za takiego darły... (jak policja przyjeżdża) To na poziomie ludzi przeciętnych, którymi my, zbalzowani postmoderni, lubimy zasadnoczo gardzić(a szkoda) A Avae to facet, owszem, ale wyjątkowy! I w tym właśnie rzecz, jak dla mnie to na tym polega konstrukcja tej postaci i za to ją lubię
I skoro tak lubisz realizm (chryste, w XXI wieku?????) to czemu wolisz "niekrwawą" rewolucję? Rewolucje z reguły Sˇ krwawe
Alistair (malinka_owoce@wp.pl) 22:35 22-05-2006
Volina, dziubasku, weź napisz do mnie to pogadamy. A nawiasem mówiąc to dowiedziałam się, że mieszkam w tym samym mieście co Sachmet, tyle tylko, że na drugim końcu... Zapewne dla ludzi z centrum moje miejsce w świecie to niezłe peryferie i miła, spokojna okolica, ale tu też zdażają się kobity, którym brak czasem piątej klepki.
No, a realizm realizmem a pokojowość i tolerancja, pokojowością i tolerancją. Po prostu wychodzi na to, że jestem pełna sprzeczności, mam wiele twarzy i rachumek prawdopodobieństwa względem mojej wątpliwej obliczjloći nie chce za cholerę wyjść. A jak już coś wyjdzie to albo odwrotnie, albo kombinacji pojawia się tyle, że aż strach. Jak to się kiedyś o mnie wyrażono - idealistka i marzycielka twardo stąpająca po ziemi. Taki sobie istny oksymoron.
A tak generalnie to ja jestem z natury czepialska i powściągliwa w pochwałach więc to, że napisałam, iż oppwiadania by Sachmet dobrze się czyta, należy uznać za pewien, swego rodzaju, no GIGA KOMPLEMENT.
Napisz proszę. Od kolejnego klikania!
Pozdrawiam nawiasem obijającą się Schmet. I tak ci wygarne w jkimś komentarzu na twoim blogu!^_^
Rah (Brak e-maila) 20:20 27-09-2006
elo? sachmet? zyjesz?? XD
bo ja nie wiem co z Kase... i mnie to dobija XD
Kira (Brak e-maila) 13:26 10-10-2006
ja też chcę wiedziec co z Kase ^^
Leslie (Brak e-maila) 23:07 20-03-2007
//zakopuje sie w koldrze na lozeczku i macha ręką na zadania domowe piętrzące się na biurku, szczególnie matmę, wypracowanie na niemiecki i projekt na chemię//
Leslie (Brak e-maila) 00:49 23-03-2007
Rany...wyciskacz łez, mnóstwo WIELOKROPKÓW, ale czemu Kase powiesiłaś, no czemu? Taki kochany, nieśmiały...uh, tak mi go szkoda- kolejne łzy polały się po klawiaturze, a dziw, nigdzie nie było, że wodoodporna...
Jeszcze nie doszłam do końca-zaczęłam od początku bo już dosyć dawno czytałam lux-a, ale wiedz, śmierci Karina, Avae, Nissiego i małej wiercipiętli(Zilli? nie pamietam już imienia) nie wybaczę. Sheat (to sie czyta szit, nie?) sobie zabij prosze bardzo(zdenerwował mnie jak naskoczył na moje kochane diablątko..)
ogólnie trochę tego optymizmu zabrakło w tych najnowszych! Jaskółeczka pokłóciła sie ze Szczygłem, ponuro etc.
Eh...jeszcze około 50stron do końca-pewnie jutro rano będę oczy miała czerwone-jak nie od płaczu to od siedzenia po nocach
mary madnesss (Brak e-maila) 16:04 24-03-2007
ja tez sie zastanawial jak sie to czyta. xD Czy "szit" -> ale to troche głupio zeby bohaterowi dac tak na imie. xD" Czy "szet"
Leslie (Brak e-maila) 15:54 30-03-2007
Żyje! Mój kochany Kase żyje! O chwała ci!
Leslie (Brak e-maila) 15:56 30-03-2007
Ja tam upieram sie na szit(nie umiem polubić postaci), całkowicie nie wiem co Karinek uroczy w nim widzi...well, może przyjdzie jeszcze czas na opamiętanie...jestem pewna że Piękny Tulu(czy coś takiego) przejdzie żałobę po swoim pierwszym Uzdrowicielu i zrozumie że jest fetyszem Uzdrowicieli(...).
Ha.
teneryfa (Brak e-maila) 16:04 01-04-2007
Nie przeczytałam tego w całości, ale w oczy rzuca się nadużywanie "..." Występuje w co drugiej wypowiedzi :/
Beryl (krolowa.ciemnosci@op.pl) 18:23 05-04-2007
A to jest fakt. Wielokropki nadal zabijają. I nadal można się zgubić w tym, kto co mówi. I nadal...
Nie. Doszłam do wniosku, że jeśli nawet ktoś taki jak Saray używa zwracając się do tego biedaka zwrotów tak pieszczotliwych, to oni muszą mieć po prosu taką literacką tradycję. Od wieków poeci w wierszach do wybranków używali "koteczków", "maleństw" i "chłopczyków" i teraz ci biedni faceci po prostu nie umieją inaczej.^^
Z początku mi się nie spodobało. Głównie dlatego, że już staciłam nadzieję na te części i zdążyłam sobie ułożyć własne wersje, ciężko się było przestawić. Ale po drugim czytaniu - bomba. Zwłaszcza na końcu ten motyw z rośnięciem. Zawsze sie zastanawiałam, co sie dzieje z ukami jak już przestaną być mali i chłopięcy - do schroniska ich oddają?
Tak czy owak Kase to nie grozi - on z cześci na cześć coraz mniejszy i słabszy. Szczerze mówiąc wieszania i węży nie oczekiwałam, myślałam, że od samego przepracowania padnie. Fantastyczny nawiasem mówiąc był ten fragment z poszukiwaniami i jak tej strzygi nigdzie nie dao sie znaleźć. Dzięki za tyle miejsca na Kase. Wolałam go zaciętego i doroślejszego, ale taki tez może być.
nache (Brak e-maila) 21:21 13-04-2007
ej, a kiedy bedzie ciag dalszy 'w imie twoje'?? obiecalas dokonczyc to opo
madami (Brak e-maila) 17:12 27-04-2007
BŁAGAM o ciąg dalszy!!!! po prostu oszalałam jak zobaczyłam tę ilość części ostatnio dodanych!!!!!!!! a potem oszalałam jak okazało się, jak szybko całość pochłonęłam!!!!!
JA CHCĘ DALEJ!!!
WSZYSTKIE OPOWIADANIA!!!!!!!!!!!!!!!
Viv (Brak e-maila) 17:32 14-07-2007
w lipcu reszta tekstu miała się pojawić...
chlip, chlip... jest już połowa lipca...
K (Brak e-maila) 20:03 05-11-2007
kiedy pojawi się ciąg dalszy?
ins (Brak e-maila) 17:14 16-03-2008
jjjjjjjjjeeeeeeeeeessssssssszzzzzzzzzzzzzccccccccccccccccczzzzzzzzzzzzzzzzzeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee!
niny (Brak e-maila) 19:57 29-01-2009
kiedy będzie więcej...plosiem... ^^"
Kazia (Brak e-maila) 03:10 09-03-2009
nigdy, jak sądzę. W końcu od ponad roku nasza droga Sachmet nie napisała ani jednego odcinka żadnego ze swoich nie-zakończonych opowiadań. Możliwe, że skończyła z pisaniem.
Avae (Brak e-maila) 15:55 25-04-2009
*ociera łezki*
Może trzeba się z nią jakoś skontaktować?
Alistair (malinka_owoce@wp.pl) 00:26 01-06-2009
Też tak myślę że trzeba by się w końcu zorientować czy nasza miła Sachmet raczy skończyć to co zaczęła. Niedawno odświeżyłam sobie to opowiadanko [przed sesją... dobra jestem...] i zaczynam się zastanawiać co też będzie z Rize...
wampirzyca (Brak e-maila) 15:11 06-08-2010
ŚWIETNE OPOWIADANIE I BARDZO ALE TO BARDZO WCIĄGAJĄCE...PROSZĘ KONTYNUŁUJ DALSZE CZĘŚCI ... BARDZO ŁADNIE PROSZĘ ^^ |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|