The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 04:57:43   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Fiat lux 10
Wiersz równoległy: Ta łza...





Po wszystkim. Stało się. Wszystko ucichło. Otarł łzy z twarzy.
Musiał być spokojny. Opanowany. To była tylko kara. Wykonano karę. Był winny...
Nie mógł zrobić nic innego.
Teraz... powinien pójść do siebie i... zachowywać się normalnie... Nie przejmować się tym... W końcu...
Nie chciał tam teraz iść, wiedział, że spotka tam Avae.
Nie nienawidził go tak mocno od chwili, gdy po raz pierwszy posiadł jego ciało.
Bo był jednym z nich. Był panem. I nie zrobił nic za co mógłby go rzucić tam na ziemię i jego skazać na krew i ból. Nie Karina...
Zamiast Karina...
Oddałby wszystko, żeby było inaczej. Żeby to Karin był jego, żeby to Karin był dobry, żeby to Karina mógł ochronić przed nienawiścią i żądzą zemsty. Nie... tamtego chłopaka...
I nienawidził go jeszcze bardziej, bo wiedział, że nie powiedziałby mu słowa, gdyby znał te jego myśli. Jak zawsze, gdy go ranił. Jakby jakoś dziwnie miał prawo go ranić. Jakby nie chciał go stracić za żadną cenę.
Nie byłby w stanie znieść teraz jego uśmiechu...
Zresztą... nie chciał teraz widzieć nikogo... nikogo, nikt nie zrozumiałby jego bólu.... Nikt nie zrozumiałby cierpienia, tego poczucia krzywdy.... To była kara. Żaden potwór nie wzbudza litości. Żadna bestia nie rodzi współczucia. Nawet jeśli wygląda jak najpiękniejszy kwiat.......
Żałował teraz, że pozwolił Avae zostać u niego. Ostatecznie nikt by mu nic nie zrobił, był dość lubiany.
Lepiej było jednak iść do siebie i jakoś pozbyć się na razie Avae niż znaleźć się między nimi.... Chyba za bardzo było po nim widać jak potwornie... poruszyło go to wszystko...
Wszedł do zupełnie ciemnego pomieszczenia; dobrze, może poszedł dokądś...
- Avae?
Nie, chyba nie ma nikogo...
- Avae? - powtórzył zdziwiony, dostrzegając skuloną na fotelu postać. Nie odpowiedział; mężczyzna zbliżył się, schylając się do niego. - Coś... się stało? - spytał niepewnie.
- Dla... cze...go wy... - odezwał się po dłuższej chwili zdławionym lekko głosem.
- Co? - szepnął.
- Czemu... zrobiliście coś... takiego...
- Avae... - podniósł się gwałtownie i odezwał poirytowanym głosem. - Dobrze ci radzę, nie wtrącaj się do tego. Nie myślałeś chyba, że... zostawimy to wszystko bez kary.
- A... ale.... Nie mogliście jakoś.... poczekać.... jak... tak od razu.... i Karin.... Nie mogłeś... nie mogłeś darować chociaż jemu?
- A mogę wiedzieć na jakiej podstawie? - spytał bezbarwnym głosem, odwracając wzrok. Znów spojrzał na niego przestraszony, gdy chłopcu wyrwał się krótki jęk i nagle wybuchnął rozpaczliwym płaczem. - Avae... - szepnął niepewnie. Zawahał się, ale podniósł go i wziął na ręce, siadając z nim w fotelu.
- Dlaczego... Dlaczego mu to zrobiłeś, myślałem, że go kochasz... myślałem, że nie zrobisz mu nic złego...
- Avae, przecież.... - wyszeptał. Zawsze czuł się winny, gdy on wspominał tę miłość, zawsze tak bez cienia wyrzutu... - Avae... Ja nie mogłem mu przecież.... Avae, dlaczego ty go bronisz... - z rozpaczą ukrył twarz w rozwichrzonych włosach chłopca. - Przecież... ty najlepiej chyba wiesz, że... Przecież znasz go dobrze... Jak ja mógłbym oszczędzić właśnie jego....
- On... on nie jest.............. On nie zawsze.... był taki....... Kiedyś... kiedyś się przyjaźniliśmy, ja.... Nie każ mi nic mówić.... To tak boli..... Tak mi go żal, czemu, czemu wy.....
- Nie płacz już... - szepnął, przytulając go delikatnie. Sam poczuł, że i na jego twarzy znów pojawiły się łzy. Jęk i płacz Karina znów do niego wróciły, sam dałby wszystko, by nie musieć skazywać go na te baty... Ale nie mógł zrobić nic innego. Nie mógł osłaniać właśnie tej osoby, której wszyscy, i słusznie, nienawidzili najbardziej.
Chyba nigdy Avae nie wydawał mu się tak bardzo bliski, jak w tej chwili. Nigdy nie sądził, że ktokolwiek na świecie mógłby czuć coś do tamtego jasnowłosego chłopca.... przebaczyć mu jego okrucieństwo... czuć rozpacz z powodu jego bólu... Nigdy nie sądził, że ktokolwiek na świecie mógłby go zrozumieć.......
Przymknął oczy, poddając się uspokajającemu kołysaniu mężczyzny; łzy nie chciały się zatrzymać. Kiedy to wszystko się zaczęło.... nie spodziewał się, że to może tak się skończyć.... Był pewien, że młody wiek i miłość przywódcy to wystarczająca osłona dla Karina...
Zresztą do chwili, gdy to się nie stało, nie przypuszczał, że mogłoby tak potwornie boleć. Chyba naprawdę uwierzył, że obojętne mu jest to, co dzieje się z chłopcem.
Ale oni to zrobili.... skrzywdzili tego głupiutkiego, bezbronnego dzieciaka, który nie umiał nawet znaleźć żadnych słów, żeby się bronić.... Zupełnie nie rozumiał, co się dzieje.... Biedne maleństwo, przecież on nigdy... nikt nigdy nie ośmielił się uderzyć tej delikatnej istoty.... A to... jak można było tak po prostu....
To była jego wina.... Choćby nie wiem, jak bardzo nie chciał dopuścić do siebie tej myśli... To była jego wina. To wszystko nie zdarzyłoby się, gdyby nie... Nie sądził nigdy, że to mogłoby zajść tak daleko.... Że kiedyś karę za jego kłamstwa i zbrodnię miałby ponieść Karin... Że ktoś mógłby podnieść rękę na to dobre, niewinne dziecko za grzechy popełnione przez kogo innego...
Nie mógł nawet zrzucić swojej nienawiści i winy na tego człowieka, który wydał tamten rozkaz i który teraz trzymał go w ramionach, tuląc, uspokajając, płacząc razem z nim... Tym razem nie mógł, mimo starań.... Teraz mógł nienawidzić tylko siebie, swoje kłamstwa, swoją podłość, swoje tchórzostwo, wszystko...
Zawsze będzie pamiętał tę jego bladą, wystraszoną twarzyczkę o nieprzytomnych oczach.... jego krzyk, zanikające jęki, szloch.... które ścigały go zanim zdążył uciec.....



Miał czas.... miał dużo czasu, by zastanawiać się nad tym, co się z nim dzieje.
Ale nie myślał o tym.
I tak czuł, że.... to wszystko jest zbyt groźne i niejasne.... w jego sytuacji.... by gmatwać to dodatkowo próbą wyjaśniania... dociekania przyczyn...
Nie był sobą... A może był, tylko na dwa skrajnie różne sposoby.... Nie miał pojęcia, kiedy jest prawdziwy.... Wtedy, gdy siadał tam, obok udręczonego, smutnego Karina i drwił z niego, z jego bólu, jego męki... Czy może wtedy, gdy szedł gdzieś przed siebie, na oślep.... byle ukryć przed wszystkim łzy...
Zabawne, nie mógł odejść daleko...
Nie było mu wolno.
Był jednym z nich. Obywatelem. Byłym panem. Potencjalnym zagrożeniem. Potencjalnym zdrajcą.
To Rhode mu nie ufał.... Althi.... Ale Sheat go nie bronił... Karina nie traktowałby jak.... Jemu by ufał. Karin na jego miejscu, gdyby zechciał... Mógłby nawet odejść. Nikt by go nie zatrzymał. Nikt nie patrzyłby podejrzliwie na każdy jego krok, w obawie zdrady, ucieczki....
Bezwiednie mieli rację... Mógłby ich zdradzić. Ale nie odszedłby stąd. Nie zostawiłby Karina. Ale to nie było w porządku.... skoro Sheat zdecydował się traktować go jak swojego kochanka, to nie miał prawa dawać mu odczuć, że.... tak naprawdę jego prawa nie bardzo się różnią od praw oficjalnych więźniów. W zasadzie.... teraz były dokładnie takie same, jak tych, którzy.... znaleźli sobie "opiekunów" i płacili im swoim ciałem za tę ich "opiekę"... W zasadzie był jak oni, z tą drobną różnicą, że sypiał z nim już wcześniej.... Tylko dlatego nie słyszał jeszcze za sobą tego co tamci.... Tylko dlatego co drugi kretyn nie wyobrażał sobie, że może go mieć... W dodatku... należał przecież do wodza. To nie było bezpiecznie porywać się na "przyjaciela", kogoś kto miał najwięcej władzy.
Ale...
Jeżeli kiedyś było to grą.... jeżeli nawet było nią nadal, to.... teraz jednak, bez względu na całą resztę i tysiąc innych przyczyn to było ostatecznie właśnie to.... idąc z nim do łóżka i grając dalej swoją rolę, unikał tego, by znaleźć się tam.... wśród tych, których krew nic nie znaczy....
Jak teraz to paliło.... bardziej niż kiedykolwiek.... każde jego opryskliwe słowo, każdy lekceważący gest.... każda chwila, w której dawał mu odczuć, że tak naprawdę nic dla niego nie znaczy.... To nie pozwalało zapomnieć o tym, kim tutaj jest...
A Karin... Karin przechodził piekło.... poniewierano nim tak, jak zasługiwała na to jego opinia....
Bał się o niego, wiedział, że pośród tego wszystkiego on nie jest w stanie wytrzymać długo.... I... jeszcze to, że....
Dobrze wiedział, jak to jest.... Mimo wszystko jeszcze pamiętał.... A Karin.... Karin na pewno nie umiałby się obronić....
To była ułuda, ten porządek, w który wierzył Sheat.... Mimo szczerych chęci i prawdziwych starań tych nielicznych, którzy umieli widzieć w swoich byłych panach ludzi... To była ułuda.... Nikt nie był w stanie upilnować wszystkich....
Dobrze wiedział, ile pijackich band tylko czyhało na okazję.... już wiele razy udało im się zgwałcić nieostrożnie chowających się na krajach obozu.... Po wszystkim batożyli ich tak długo, by ukryć wszelkie ślady i.... opowiadali o próbie ucieczki...
Mógłby mu o tym powiedzieć.... Ale.... kiedy patrzył na niego czasem, nie był pewien, po czyjej stronie on by stanął...
Musiał chronić Karina.... Cały czas.... Biedne kochanie, nie wiedziało, że czasem, gdy do niego przychodził, to wszystkie te podłe słowa były tylko pretekstem.... Był przy nim.... Miał nadzieję, że on może być dla niego wystarczającą osłoną....
Pomylił się. Już raz... o mało się to nie stało... i gdyby nie.... Po tym bał się o niego jeszcze bardziej.... Althi wprawdzie nakazała ich ukarać, ale... Nie byli przecież jedyni... I następnym razem mogli mieć więcej szczęścia.
To było głupie, tak, to było głupie, że się na to zgodził.... Ale gdy mówili... mieli rację, wcale nie był pewien, czy Sheat uwierzyłby im, swoim towarzyszom, o których wcześniejszych wyskokach nikt nie słyszał.... czy jemu.... swojej niekochanej, coraz bardziej uprzykrzonej.... dziwce...
Tak, tak było, więc w końcu powinno mu być wszystko jedno czy to Sheat, czy...
Ale bał się ich, oni przypominali mu o... o...
Przestraszyli go, stali obok, śmiali się.... Jaki słaby, jaki śmieszny musiał im się wydać z tym swoim zacietrzewieniem, z pogróżkami..... Nie miał z nimi szans.... Ale nie tknęliby go.
Zachciało mu się bronić Karina.... Nie, choćby świat się miał zawalić, jego nie mogło to spotkać... Zbyt dobrze wiedział jak bardzo.... jak bardzo to może... zranić, a przecież on....
Przestraszyli go, nie mógł znieść myśli, że mogłoby im się udać, że Karin... Co jeśli Sheat by mu nie uwierzył? Zresztą to nieważne, to nie miało znaczenia, może nawet by uwierzył.... Tylko że oni, oni byli zupełnie pewni, że uwierzy im.... a on nie umiał tej pewności w nich zachwiać.... więc zrobiliby to; jakie znaczenie miałoby, czy on by mu uwierzył, już po wszystkim?
Nie obroniłby go sam, nie miało sensu nikogo wołać.... Zresztą jeśli nie tej, to innej nocy.... Nie mógł wciąż przy nim trwać, nie mógł go zawsze przed nimi chronić....
To było głupie, szalone.... poniżające.... Ale nie zdołał wymyślić nic innego.... Więc powiedział to..... Wyrzucił to z siebie jednym tchem i zamarł... I oni też.... patrzyli na niego i pierwszy raz od tego momentu, gdy czując dokąd idą, zagrodził im drogę, zyskał na moment przewagę, pierwszy raz zamarli, pierwszy raz mieli naprawdę głupie miny....
Ale to trwało tylko chwilę, ten najwyższy uśmiechnął się i roześmiał nagle, oni też....
Dobrze, powiedział, dobrze.... to nawet bardziej mi się podoba.... niecodziennie ma się okazję zaliczyć... własność państwa...
Roześmiał się znów, a jemu chciało się płakać, powiedział, żeby sobie poszli.... chciał kazać im obiecać, że za to nigdy.... Ale to nie miało sensu, co znaczyło ich słowo? Było mu wszystko jedno, chciał już to choćby tylko odwlec, choć o chwilę odsunąć tę groźbę od tych pięknych, niewinnych oczu, które nie wiedzą nawet....
Zresztą nie na darmo był wciąż sobą i już wiedział co zrobić, by zwyciężyć.... dziś się nie uda, jest za późno.... Dziś to oni będą zwycięzcami.... Ale liczy się tylko ostateczny wynik, więc...
Niech dziś dzieje się co chce.
Nie było nikogo, ale wiedział, że nie zrezygnują, ta myśl, myśl, że "najbardziej nieosiągalna ślicznotka w obozie" pozwoli im zrobić ze sobą, co zechcą, zbyt ich podniecała, by zrezygnowali nawet dla piękności Karina i jego nietkniętego ciała.
Sądzili, że jest głupcem. Że najpierw zabawią się z nim, a Karina i tak będą mieć... trochę później....
Nie, najmilsi... Przekonacie się, co znaczy zadzierać z demonem... co znaczy porwać się na kogoś inteligentniejszego i groźniejszego od siebie.... co znaczy go znieważyć.... Gracie... i dziś wasze jest na wierzchu.... Ale ja jestem lepszym graczem i wiem, że to jeszcze nie koniec.... i wiem, że mój triumf, moja zemsta nadejdą szybko.... nie dość szybko, byście nie zrozumieli, kto jest przyczyną waszej klęski....
- No proszę, jesteś.... - usłyszał ironiczny głos za sobą. - A byłem prawie pewien, że uciekniesz....
Przymknął powieki i stał bez ruchu, gdy poczuł na biodrach jego dłonie.
Nacisnął mocno; zagryzł wargę i ustąpił, bo musiał i bo nie zdołałby ustać. Uklęknął, nie próbując się sprzeciwiać, mężczyzna za nim. Nie otwierał oczu i tak czuł te dłonie, dwie, cztery, sześć, jego ubrania znalazły się na ziemi, ten z przodu ujął jego twarz w dłonie i przyciągnął do siebie; otworzył posłusznie usta....
Jutro rano Inapan pójdzie nad strumień; Althi, Rhode, Sheat.... oni tak kochają Inapan... Stanie tam naga i związując włosy, postawi stopę w wodzie, schylając się po miskę i nabierając wody, by zmoczyć swoje ciało...
Mężczyzna z tyłu skłonił głowę na jego ramię, sapiąc głośno; jego dłonie zacisnęły się boleśnie na nim...
Ty dostaniesz list od Inapan.... Inapan jest piękna, na pewno ci się podoba.... Zresztą będziesz trochę pijany, nie będziesz myślał; pójdziesz i sprzeciw weźmiesz za zalotność....
On wchodził coraz głębiej w uległe ciało chłopaka, bliski spełnienia, śmiejąc się szyderczo w jego ucho.
Ona da sobie radę, ja wiem.... Powieszą cię, a jeszcze przedtem poznasz, co to znaczy ból zadany przez kogoś, kto już wie, czym jest gwałt, kto teraz już umie się bronić.... Ty nie masz pojęcia... ja wiem, co ona ci zrobi...
Wiem jak wyładuje swoją wściekłość Sheat, jak zrobi to Rhode.... jak, głucha na wszelkie próby tłumaczeń, bezwzględna, chłodna Althi...
Wierz mi, już teraz, kiedy jest ci tak dobrze, kiedy tak wspaniale ci wśród twojej łajdackiej rozkoszy, powinieneś żałować, że żyjesz...
Mężczyzna przy jego ustach doszedł z głuchym jękiem, jego miejsce zastąpił drugi.
Wy dwaj będziecie dziś w nocy tak pijani.... Tak wam odbije, że pójdziecie z pochodniami na domy. Ogień wzniesie się wysoko, nikt nie zginie.... prawie....
Pierwszy z biorących go mężczyzn wycofał się, siadając teraz pod drzewem i ze śmiechem obserwując zabawę towarzyszy; inny zajął jego miejsce, bez ceremonii zaczynając brutalnie się w niego wdzierać.
Ciebie szanują najbardziej, ty zginiesz.... Osądzą tych szaleńców... Podpalili domy, zginął jeden z najbardziej zasłużonych.... ten, co tamtej nocy był jednym z dwóch idących za piękną kobietą, której wargi mówiły cicho Śmierć.... Tak, śmierć. Powieszą was, a jeśli dobrze mi pójdzie i jeśli zdołam skutecznie szepnąć niektórym mimochodem kilka słów, nie pójdzie tak łatwo i spotka was śmierć od tysięcy kamieni....
Piąty mężczyzna kazał mu wstać, przyglądał mu się z podłym uśmiechem, roztarł delikatnie na policzku białe krople i uderzył niespodziewanie w twarz, znów kazał mu klęknąć i wszedł w jego usta, boleśnie szarpiąc za włosy; nie stracił szybko sił, rzucił nim o drzewo, biorąc go tak, że kora do krwi rozorała jego ciało.
A ciebie... zmylą ślady, gdy będziesz wracał do obozu i pójdziesz w drugą stronę, tam, gdzie od razu trafisz na pierwsze warty wojsk Tevere.
Pamiętasz kaźń na tym buntowniku Anthe, który ośmielił się podnieść rękę na żołnierzy?
Z twojej ręki zginął Rize Lin Tevere.
Jestem ciekaw, co wymyśli dla ciebie jego ojciec.




Nie umiałem stać się prawdziwym demonem, okazałem się zbyt słaby.
Ale on może nim zostać. On... ten zawsze dobry i łagodny Sheat....
To była taka ulga, kiedy wszyscy stopniowo polubili Karina, kiedy w końcu stał się ich ulubieńcem.
Tak musiało być, on jest taki dobry, taki słodki i kochany, musieli to w końcu zrozumieć. Nic mu już nie grozi. Nic... prawie...
Sheat stracił wszystkie uczucia, on stanie się zły, nie umiał znieść tego wszystkiego i nie stać się mroczny.
Ja byłem zbyt słaby, by stać się demonem, on stanie się nim, bo jest zbyt słaby.
Mam wrażenie, że to świadczy o tym, że jest lepszy ode mnie, ale to może być kwestia uprzedzenia. Za bardzo się znienawidziłem. Jestem często stronniczy.
To przecież ja sprawiłem, że stał się taki, ale teraz to obraca się przeciwko mnie.
Pamiętam.... tamtej nocy, kiedy niemal oszalałem z poniżenia i bólu, z całych sił pragnąłem, żeby on wciąż był taki, jak wtedy, gdy pierwszy raz do niego przyszedłem....
Ale on był już inny; nie umiał czuć. Stracił gdzieś swoje serce.
Czułem się tak, jak tamtej pierwszej, tak dawnej, odległej nocy, tamtej nocy, która tak wiele zmieniła, która postawiła pierwszą kreskę na moim nowym obrazie i odrzuciła w kąt tamten stary. Tamtej pierwszej nocy chciałem być przy tym, kogo kochałem, przy nim chciałem płakać, to jego szeptu potrzebowałem bardziej niż czegokolwiek innego.
Ale on już wtedy nie chciał mnie znać, więc jak miałbym teraz iść do niego....
Teraz miałem tylko jedną drogę... jedną osobę, przy której mogłem płakać, tę przez którą tak później płakałem tamtej pierwszej nocy poniżenia i bólu i którą może już wtedy pragnąłem zmusić do płaczu... Ale on był już moim dziełem, chłodnym, surowym egoistą myślącym tylko o moim ciele i nie cierpiącym od moich łez. Tamtej nocy przestałem znaczyć cokolwiek, tamtej nocy straciłem nawet tę resztkę zaufania, którą być może kiedyś, zanim zaczął stawać się demonem, jeszcze dla mnie miał. On był już ślepy na wszystko i myślał tylko o tej krótkiej rozkoszy i szybkim zapomnieniu. Moja odmowa była początkiem mojej klęski, bo on nie widział już mojego bólu, bo on już nie był tym, na którego ramieniu mogłem płakać bez słowa.... Wiedziałem już, że od tej pory, jeszcze nieświadomie, będzie podejrzewał, że udaję, że zdradzę ich któregoś dnia.
A tamtej nocy, po raz pierwszy od tej, kiedy razem płakaliśmy z miłości do tego, kogo tak skrzywdziliśmy, tamtej nocy niczego nie udawałem. Tamtej nocy chciałem tylko usnąć w jego ramionach i móc płakać, chciałem tylko, by objął mnie, jak kiedyś dawno temu i pozwolił odejść tej rozpaczy.
Ale to nie był już on........
Patrzę na niego, kazał go zawołać... zawsze go woła; ja zrobiłem to pierwszy....
Może dlatego Karin nienawidzi mnie za swoje cierpienia, a może dlatego, by nie nienawidzić jego...
Karin, mój dobry Karin, nauczył się nienawiści... Nie chciałem go zmieniać, ale łudziłem się, sądząc, że nie zostawię śladów, niszcząc jego życie.
Ja też zmieniłem się przez czas tej walki, a teraz jestem.... nie wiem, tym przegranym, który ośmielił się być podły, nie mając do tego dostatecznych sił...
- Avae.
- Tak?
- Idź po niego...
- Przecież już po niego poszli...
- Nie dyskutuj ze mną.
No cóż, miał rację, to nie było bezpieczne. Nie prowadził już swojej gry z bezwolną marionetką, miał w końcu przeciwnika, przeciwnika, z którym grać nie było bezpiecznie, pierwszy raz to swój los stawiał na szali... Pierwszy raz? Więc co, tamto nie było losem?
- Odejdźcie już. - wskazał im drzwi ruchem głowy. Jeszcze go słuchali, ale tylko dlatego, że jego usta powtarzały słowa wodza. Kim był teraz? Zwierzchnikiem niewolników? - Chodź Karin.... - powiedział łagodnie, przepuszczając go przodem. On nie patrzył na niego, nigdy teraz na niego nie patrzył...
Zresztą teraz był zbyt sparaliżowany strachem, by móc cokolwiek zauważyć....... Miał powód się bać. On bawił się okrutnie. Nawet okrutniej niż sądził. To musiałoby boleć, nawet gdyby Karin go nie kochał. A on wciąż go kochał.... Mimo tego wszystkiego...
Na początku sam starał się, by Sheat przyzwyczaił się do wzywania Karina, by chciał go mieć przy sobie. Sam tak pokierował wszystkim, by mimo tej bliskości, żaden z nich nie miał szans dojść prawdy. Sam do tego doprowadził, ale teraz to zaczynało przekraczać jego siły. Nie mógł patrzeć na tę udręczoną twarzyczkę, coraz bledszą, jakby chłopiec był już na skraju śmierci...
Teraz były chwile, gdy marzył, by to zatrzymać i ocalić go, ale teraz nie wiedział już jak...
Sheat poniewierał nim tak, jakby.... Czy on go ciągle jeszcze kochał? Przecież traktował go gorzej niż....
Nie miał prawa go za to obwiniać, sam dobrze wiedział do jakiego obłędu może doprowadzić nieszczęśliwa miłość. Ale nienawidził go. Nienawidził jakimś tępym bólem, za każdym razem, gdy jego słowa raniły tamte dobre oczy. Za każdym razem, gdy widział na tej ślicznej twarzy łzy.
Patrzył na nich, nieruchomo, bez wyrazu, tępo... Nie mówił już nigdy nic... Sheat.... radził sobie aż za dobrze....
Patrzył na chłopca, na jego ciche, nieskładne szepty, na kulące się ze strachu ramiona, gdy on odpowiadał mu gniewnym krzykiem, gdy nie pozwalał nic powiedzieć, poniżał tylko, ranił.... Mokre od łez oczy podniosły się na niego, szepnął coś tylko; jeden szept...
To było jak ukłucie nożem; ten świst powietrza wokół dłoni, która nagle spadła na delikatny policzek chłopca...
Karin znieruchomiał, łzy popłynęły szybciej... uciekł.....
Stworzyłem nowego demona, mam prawo zabić tego, który we mnie tkwi.



Schylił się i delikatnie ułamał łodyżkę kwiatu. Podniósł go do oczu i obrócił powoli, przypatrując mu się łagodnie. Kruchy, czarowny kawałek dobra, jasny i drobny jak Karin.
To było zupełnie bez sensu, okłamywać się przez tak długi czas. I tak był z góry skazany na przegraną. Miłości nie można w sobie zniszczyć tylko dlatego, że się tak chce.... Zresztą, może ktoś inny byłby w stanie, ale on nie...
Był zbyt słaby chyba do wszystkiego, co próbował zrobić.
Dwa lata głuchej, tępej, zapiekłej walki z niewidzialnym wrogiem, z sobą, ze światem, z Karinem, który i tak musiał wygrać. Biedny dzieciak, uważa się za najbardziej przegranego z ludzi, ale i on ma kogoś, kogo zdołał pokonać.
A ja?
Usiadł z westchnieniem pod drzewem i przyjrzał się kwiatom w swojej dłoni. Dawno już nie patrzył na świat, próbując znaleźć w nim coś pięknego. Już od dawna szukał wszędzie przyczyn goryczy, bólu i zła, które tkwiły tylko w nim samym. Tak, istniało zło.
Czasem próbował nie wierzyć w zło i dobro, czasem chciał wierzyć, że są tym samym, czasem wierzył, że zło jest wspanialsze od dobra, że fascynuje go, przyciąga, że jest tym, w czym powinien żyć. Kiedyś sądził, że do bycia złym trzeba mieć prawo, że siła jest złem, a zło siłą.
Ale byli silniejsi od niego i przegrali.
A Karin... Miękki, płaczliwy, nieporadny Karin.... Dobry Karin... Przecierpiał swoje i wygrał.
Śmieszne.
Choć to prawda, wciąż jeszcze nie jest tak naprawdę szczęśliwy.... Jednak zły demon zdołał coś osiągnąć.
I jeszcze więcej nad tym płakać.
- Cio robiś, Avae?
Drgnął, kiedy twarz dziewczynki nagle pojawiła się przed jego.
- Tacy jesteście... podobni... - wyszeptał.
- Cio? - Zilla zmarszczyła brwi. - Nie roziumiem.
- Nic. - uśmiechnął się i przymknął oczy.
- Maś kwiatki!
- Co? - podniósł powieki, patrząc na nią nieprzytomnie.
- Maś kwiatki! Dla kogo?
- A.... dla nikogo.... tak tylko....
- Ślićne!
- Weź sobie. - uśmiechnął się, głaszcząc ją lekko po głowie.
- Mogiem? Niaprawde? - oczy dziewczynki rozświetliły się radośnie.
- Tak. - roześmiał się cicho i objął ją delikatnie, całując we włosy. - Nie mogę ich dać temu, komu powinienem. A ty.... bardzo go przypominasz....
- Nić cie dzisiaj nie roziumiem, ale jesteś śtraśnie milsi niź ziawsie. - orzekła dziewczynka i uciekła, zabierając kwiatki. Roześmiał się i popatrzył za nią.
- No proszę.... Może rzeczywiście mój demon umarł, skoro nawet dzieci już się mnie nie boją.... - uśmiechnął się trochę kpiąco; siedział przez chwilę bez ruchu, a potem wstał szybko.
Zakręciło mu się w głowie i odruchowo wsparł się dłonią o drzewo, zaciskając powieki, jakby to mogło powstrzymać wirujące przed oczami plamy. No tak, nie zjadł nic od wczorajszego ranka. W ogóle był ostatnio coraz słabszy.... Jakby uciekały z niego wszelkie siły...
Kiedyś on wysysał je swoim "zabawkom", a teraz one zabierały je z powrotem.... Tyle, że w międzyczasie gdzieś znikły jego własne.... Umiał żyć tylko tym, co odebrał innym i kiedy to tracił to...
Co za idiotyzm. Zwyczajne przemęczenie. Powinien więcej spać, więcej jeść i przede wszystkim mniej się bać i martwić. Coraz częściej przytrafiały mu się te omdlenia. Kiedyś nie tracił tak łatwo sił...
Doszedł na północny skraj obozu i wsunął się między konie. Zmrużył lekko oczy i spojrzał w odległy róg z lekkim uśmiechem. Podszedł szybko.
- Cześć mała.... Ciiii... - położył palec na ustach, wpatrując się w oczy konia. - Wiem, że masz ochotę trochę pohałasować na powitanie, ale to by się mogło nienajlepiej dla mnie skończyć. - roześmiał się i objął ją za szyję, zanurzając twarz w grzywie i westchnął cicho. - No cóż, muszę przyznać, że nieźle tu o ciebie dbają.... Ale wolałabyś nie stać tu całymi dniami, co? No cóż... Nic ci na to nie poradzę, słońce... Chociaż... - odsunął się i uśmiechnął z drwiącymi iskierkami w oczach. - Właściwie trudno by mi było pogorszyć teraz moją sytuację..... Wezmę cię na spacer.... Jeśli nas przyłapią... to uwierzą mi albo i nie.... W najgorszym razie oberwę i będą mnie trzymać pod strażą.... a to i tak nastąpi prędzej czy później, bo mój aktualny "pan i władca" ma mnie już solidnie dość... i dawno już zapomniał o czymś takim jak skrupuły i łagodność... Raczej nie mogę liczyć na jego litość, kiedy już zechce się mnie jakoś pozbyć. Kwestia odległości w czasie nie jest aż tak istotna, nie sądzisz? - roześmiał się cicho i odwiązał Ninthel, która niecierpliwie potrząsnęła głową i wyrwała się do przodu. - Hoola, księżniczko.... Widzę, że naprawdę byłaś już znudzona.... - ujął lekko uzdę i poszedł obok konia, z cichym śmiechem obserwując gorączkowy chód.
- No tak... - westchnął w końcu. - Powinniśmy już wracać, bo ostatecznie nie mam wielkiej ochoty oglądać swojej "wielkiej klęski" już dzisiaj... Nie jestem zresztą pewien, gdzie są warty... Niech to, jestem zupełnie wycieńczony... Odzwyczaiłem się od chodzenia.... Co ty na to, piękna? Jesteś zdegustowana moją formą? Ostatecznie nie obrazisz się chyba, jeśli ośmielę się ciebie dosiąść? Wiem, że już dawno przestałem zasługiwać na ten zaszczyt, a ty dawno nie czułaś na sobie jeźdźca, ale... Jakoś musimy wrócić, jeśli nie mają mnie posiekać... - uśmiechnął się i wskoczył na konia, niemal natychmiast przylegając twarzą do jego szyi, bo znów zawirowało mu przed oczami. - Pięknie... Proszę, księżniczko, nie wyciągaj pochopnych wniosków.... Naprawdę nie jest ze mną jeszcze tak źle.... No, ruszaj mała... Do obozu. - Ninthel wolno zaczęła kierować się z powrotem. - Kochana królewna... Wiedziałem, że mogę liczyć na twoją wyrozumiałość. Widzisz, skarbie, cały problem w tym, że chyba umieram. Śmieszne, co? Dałem się podejść... nawet nie wiem czemu i komu, ale dałem... Opadam z sił i jest mnie coraz mniej i mniej... Zresztą nie przejmuj się. To tylko takie gadanie. Umrzeć nie umrę, będę tak sobie tylko cierpieć, dręczyć się i wariować. Ale ostatecznie do tego jesteś już przyzwyczajona. No cóż, pamiętasz zapewne, było tragicznie i tak, że nie mogło być już gorzej, ale ja zawsze byłem zdolny. Sam sobie zgotowałem swoje dzisiejsze piekło. Ostatecznie nie mam się na co skarżyć, marionetka wymknęła mi się spod kontroli i zaczęła się na mnie odgrywać. Można to było przewidzieć, prawda? Co we mnie takiego jest do diabła, że nigdy w życiu jeszcze nie udało mi się zrobić czegoś, co wyszłoby mi na dobre, niezależnie od tego, czy chciałem zrobić coś złego, czy dobrego? Wiesz może? Niech to szlag... Chyba jednak wolałbym już umrzeć niż żyć tak, jak żyję teraz... Tylko, że ja jestem takim tchórzem naiwnie wierzącym, że jeszcze kiedyś może być coś dobrze.... Słyszałaś kiedyś coś bardziej bezsensownego? Co miałoby być dobrze? I jak? Ale ja ciągle... jakoś w to wierzę.... jakoś tak... całkiem bez sensu, ale... moja malutka, jak ja bym chciał, żeby to mogła być prawda.... Ale.... teraz nie ma już niczego, co mogłoby mnie uratować.... prawda? Przynajmniej ja o niczym takim nie wiem...... No i jesteśmy na miejscu... - szepnął, kiedy Ninthel spokojnie stanęła przy swoim stanowisku. - Poczekaj.... chwilkę, malutka... Już zsiadam.... Tylko... tak mi potwornie... słabo... Zresztą chyba boję się znowu tam iść... Głupoty, powinienem.... wziąć się w garść i... Niech to szlag.... - wyszeptał ze łzami w oczach.
- Idę już... - powiedział po jakimś czasie, ale wciąż nie miał siły nawet podnieść twarzy, która z każdą chwilą bardziej bezwolnie chroniła się w miękką grzywę; czuł nasilający się szum w uszach i coraz groźniej ciemniało mu przed oczami.
Ninthel ruszyła znów bardzo powoli, spokojnie mijając inne konie i ostrożnie schodząc w dół po stoku.
- Dokąd idziesz... - szepnął łagodnie. - Zabiją mnie za to.... Zresztą... może ty lepiej wiesz......



- Jesteście pewni, że...
- Tak, to on. Widziałem go przecież ledwie rok temu, nie zmienił się. To na pewno on. I bardzo możliwe, że wie, gdzie jest twój brat.
Ardee wziął głęboki wdech. Więc... możliwe, że uda mu się odnaleźć Karina.... Ale.... za chwilę może się dowiedzieć, że.....
Nie, bez sensu. Karin był dobrym, łagodnym dzieciakiem, który nigdy by nikogo nie skrzywdził. Nie mieli najmniejszego powodu, żeby się na nim mścić... Oczywiście trzymają go przy sobie, bojąc się, by nie zdradził wrogowi ich pozycji, ale na pewno nic mu nie zrobili.
To było jasne, że bunt prędzej czy później wybuchnie.... Ci głupcy nie umieli w porę się opamiętać....W końcu u nas nie zbuntował się nikt.... To czego zażądali.... Sam myślał o tym wcześniej, ale powstrzymywała go obawa przed reakcją obywateli. Teraz miał pretekst.... choć i tak byli wściekli.
Tak samo zresztą, jak o to, że nie chciał przyłączyć się do walki, a jego armia, jako nadzorcy polityki zagranicznej, była najpotężniejsza ze wszystkich. Przyprowadził wprawdzie swoje wojska, ale.... Nie widział wielkiego powodu do tego, by występować przeciw buntownikom. Zresztą nie leżało to w jego interesie.... Nie chciał by złość na niego mogła się obrócić przeciw chłopcu. Na razie przecież był względnie bezpieczny.
Odetchnął jeszcze raz i spojrzał na Yell'a, który patrzył na niego wyczekująco. Skinął głową.
- Chodźmy. - poszedł za nim do namiotu rannych.
- Gdzie są wszyscy?
Młody mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Kazałem ich przenieść gdzie indziej. Cern Cascavel nie może przebywać ze zwykłymi żołnierzami.
Ardee z całych sił się powstrzymał, żeby nie parsknąć śmiechem. Zadziwiające były sposoby, w jakie ich pomniejsi krewni troszczyli się zawsze o godność rodu.
- Nie prościej było położyć gdzie indziej chłopaka?
- Przecież.... - Yell ze zdziwieniem zamrugał oczami. Ardee machnął ręką. Nie miało sensu tłumaczenie mu tego.
- W porządku. Dam sobie radę. Możesz wracać do swoich.
Podszedł powoli do łóżka i usiadł na krześle obok. Tak, to był on. Widział go zaledwie raz w życiu i to przed ponad czterema laty. Ale to na pewno był on. Pamiętał go jeszcze jako drobnego, młodziutkiego chłopca, ślicznego, ale dziwnie smutnego. Nie... nie zmienił się tak bardzo nawet od tamtego czasu.... urósł trochę, wydoroślał, ale teraz przynajmniej, podczas snu, nadal bardziej przypominał dziecko niż prawie osiemnastoletniego młodzieńca. Może to zresztą była kwestia wycieńczenia, wyraźnie odbijającego się na bladej, podrapanej i posiniaczonej w kilku miejscach twarzy. Jak to możliwe, że udało mu się tu dotrzeć?
- Gdzie.... - powieki chłopca podniosły się, ale zmrużyły przed światłem.
- To obóz wojsk Norden. - odezwał się łagodnie. Nie chciał pogorszyć jego stanu; nie wiedział, co działo się z nim przez ten cały czas... dokąd właściwie próbował się dostać....
On otworzył znów oczy i spojrzał na niego uważnie.
- Ty.... jesteś bratem Karina? - odezwał się ze zdziwieniem.
- Tak... - skinął głową z lekkim uśmiechem - Zapamiętałeś mnie?
- Byłoby... raczej dziwne, gdybym cię nie zapamiętał.... - chłopak uśmiechnął się dziwnie gorzko. - Gdzie jest Ninthel? - zapytał po chwili milczenia.
- Ninthel?
- Mój koń...
- Nie wiem... Znalazł cię Yell. Wiem tylko, że byłeś nieprzytomny. Twojemu koniowi nic nie było, więc chyba jest w stajni.
- Przyniosła mnie aż tu.... - uśmiechnął się słabo. - Byłem pewien, że mnie schwytają....
- Uciekłeś?
- Nie... Tak... Po prostu.... Ninthel... nie wiem, zemdlałem.... nie miałem zamiaru uciekać, ale Ninthel sama... nie mam pojęcia, czemu uznała, że mam jeszcze żyć.... - wyszeptał ze łzami w oczach.
- Avae... - mężczyzna odezwał się lekko drżącym głosem. - Powiedz mi.... czy Karin.... czy....
- Karin... - szepnął ledwo dosłyszalnie i zacisnął powieki.
- Nic mu nie jest? - z rosnącym niepokojem zapytał Ardee.
- Nie..... nie wiem..... Zanim to się stało.... żył.... to wiem....
- Jak to.... żył.... - wyszeptał mężczyzna. - Czy oni....
- Nie... nie martw się.... teraz już.... nic mu nie będzie... Na pewno jest w porządku.... tak, na pewno.... - powtórzył cicho.
- Teraz? - spytał cicho.
- Na początku.... Ale teraz Althi nie da mu zrobić żadnej krzywdy, na pewno..... Ardee czy ja.... strasznie chce mi się..... pić.... nic.... nie piłem od tamtego czasu.... w ogóle....
- Przepraszam. - mężczyzna wstał i podał chłopcu wodę. Myśli kotłowały mu się w głowie. Co znaczyło to wszystko? O czym on mówił?
Avae z trudem był w stanie pić. To musiało być co najmniej kilka dni..... Co miał mu powiedzieć? Sam nie mógł teraz tego wszystkiego ogarnąć....
- Ardee.... - szepnął po chwili, oddając mu szklankę. - Ja... jestem bardzo zmęczony.... Sam teraz nie wiem.... Wszystko ci jutro opowiem.... obiecuję... Karinowi teraz... nic nie grozi.... Proszę cię.... daj mi odpocząć....
- Dobrze. - skinął głową. Poczuł się winny, chłopak naprawdę wyglądał na wykończonego. - Porozmawiamy, kiedy poczujesz się lepiej...



To było takie proste.... Już zapomniał, że kiedyś gra przychodziła mu tak łatwo. Uwierzył we wszystko. Uwierzył nawet, że Karin zgodził się.... Chyba powinien wiedzieć, że Karin nigdy nie zgodziłby się na coś takiego. Ale uwierzył mu...
To było podłe, mówić coś takiego o Karinie, znieważać go tak wobec własnego brata.... Ale musiał to powiedzieć, by potem, gdy uda im się już odnaleźć Karina, wytłumaczyć jakoś to jego przywiązanie do prześladowcy.
Karin jest dostatecznie wrażliwy, by mimowolnie poczuć coś do kogoś, z kim nawet zmuszony byłby sypiać. On każdą pieszczotę odbierał jako powód do miłości. I zdołałby kochać nawet, gdyby traktowany był jak szmata, nawet, gdyby był wciąż poniżany i bity. Zwłaszcza jeśli byłby sam.
Wystarczy powiedzieć to we właściwym momencie... kiedy go już odnajdą... i Ardee uwierzy we wszystko. Resztą też da się jakoś pokierować.
Sheat zginie. Zapłaci swoim życiem za krew i łzy Karina.
Nie chciał już myśleć o tym, że sam też miał w tym udział. Zresztą, za swoje grzechy płacił, jeszcze zanim je popełnił. Płacił aż do teraz. Kara była wystarczająco okrutna..... Nawet oni dostosowywali kary do tego, co można znieść.... A nie wierzył, że byłby w stanie znieść większy ból, niż ten, jaki znał do tej pory.... O ile w ogóle istniał większy ból.
Więc teraz... albo winy zostaną mu odpuszczone i Karin kiedyś mu wybaczy.... albo kara będzie gorsza niż śmierć i będzie trwać bezlitośnie długo...
Czasem bał się, że może nie zdążą... że może zanim ich pokonają Karin... Karin....
Nie, to było niemożliwe, na pewno nic mu się nie stanie... na pewno.... Na pewno.
Zresztą teraz.... gdy rozwścieczony jego słowami Ardee przyłączył swoją świetnie wyszkoloną armię do walki.... Teraz pokonają ich szybko.
A co jeśli.... jeśli teraz, kiedy już go nie ma.... jeśli teraz do nich dotrze prawda? Nie.... to nie było możliwe, Sheat już sam stał się demonem, nie potrzebował do okrucieństwa jego.... Gdyby nie to, że Karin teraz był tak kochany, prędzej by go zabił, niż na nowo nauczył się kochać.... To dobrze, że teraz nie pozwolą zrobić Karinowi krzywdy....
Ardee nie był okrutny, zresztą powiedział mu, że tylko Sheat znęca się nad nim; nie chciał się mścić nad innymi, odkąd byli po stronie Karina. Powiedział pozostałym obywatelom, że przyłączy się do walki, jeśli to on będzie mógł ustalić zasady życia po zwycięstwie. Nie podobało im się to, Ardee miał zbyt liberalne poglądy.... Ale nie mieli wyjścia, gdyby nie przyłączył się do nich.... mogliby nawet przegrać.... Musieli się zgodzić na jego propozycję....
- No więc... - Ardee siadł naprzeciw niego - Wygląda na to, że wszystko już z tobą w porządku. Musisz przyznać, że Yell się dla ciebie postarał. Jego żołnierze musieli się zadowalać zwykłymi lekarzami, dla ciebie sprowadził Uzdrowiciela.
- Taak... - mruknął, przeciągając się. - Nie sądzisz, że Yell nie myśli logicznie?
- Dlaczego?
- To przecież Norden jest po Helmand w kolejce do tytułu bejlera. Jestem ostatni z Helmand. A on najpierw nie wykorzystuje szansy, żeby mnie dobić, a potem jeszcze dokłada wszelkich starań, żebym wyzdrowiał. Moi rodzice byli lepsi w tej pozycji. Nadskakiwali wam we wszystkim, ale gdybyś tonął, to pewne, że rzuciliby ci podciętą linę.
- Nie prościej byłoby nie rzucać liny? - uniósł brwi.
- Nie myślisz, Ardee. A co, gdyby nie rzucili ci liny, a ty i tak byś się uratował? Przecież trzeba zachowywać pozory.
- Jesteś niesamowity. - roześmiał się. - Nie ma mowy, żebym cię zostawił przy Norden. Pojedziesz ze mną do mojej armii.
- Już? Ale tchórzysz....
- Co?
- Jutro, "do brata", przyjeżdża słodka Delia.... Założę się, że ma ochotę zostać bejleriną...
- Bardzo śmieszne. Jestem przecież zaręczony.
- Szósty raz.... - śpiewnie zauważył Avae. - Nie dziw się, że nikt twoich deklaracji nie traktuje poważnie. Zresztą Marica jest szatynką, a wszyscy wiedzą, że ty lecisz tylko i wyłącznie na niebieskookie blondynki....
- Avae, nie przeciągaj struny....
- Jak sobie życzysz, panie. - skłonił się z pokorną miną. - Powiedz mi tylko, co ja tam mam robić u ciebie.
- Czy ja wiem.... - wzruszył ramionami. - Muszę ci dać do roboty coś ważnego.
- Ważnego? - uniósł brwi. - Mnie? Przemyśl to raz jeszcze...
Roześmiał się i pokręcił głową.
- Proszę cię, bądź poważny chociaż chwilami.... Chociaż wtedy, kiedy będziesz rozmawiać z pozostałymi.... Jesteś mi potrzebny. Jesteś z Helmand, gniazda zacofanych ultrakonserwatystów....
- Dziękuję. - skłonił się znowu.
- Nie przerywaj mi... - machnął ręką. - Twoja obecność jest właśnie tym, czego mi potrzeba, żeby uspokoić nastroje i pozytywnie usposobić te ich prymitywne móżdżki...
- Jeszcze kilka komplementów i się zarumienię. - mruknął chłopak.
- Dobrze, dobrze... Żeby byli wystarczająco zadowoleni powinienem co najmniej dać ci awangardę...
- Co? Zwariowałeś, ja mam dowodzić armią?
- Oddziałem, nie armią.
- WŁAŚNIE. Ja nawet nie odróżniam jednego od drugiego, całkiem cię pokręciło.
- Poradzisz sobie.
- Ardee. Widzę, że słabo dziś odbierasz, więc powtórzę wolno. JA - SIĘ - NA - TYM - NIE - ZNAM.
- Ale ja jestem doprawdy pewien, że sobie poradzisz.
- W porządku.... JA - SIĘ - NA - TYM - DO - CHOLERY - NIE - ZNAM.
- Twoje argumenty są coraz bardziej przekonujące, ale to nic nie zmienia, jesteś mi potrzebny.
- Ardee, zlituj się! Przecież ja nie mam pojęcia, jak się dowodzi czymkolwiek, a już na pewno nie tą jakąś awangardą, cokolwiek to jest.
- To tylko moje przednie oddziały...
- PRZEDNIE?!
- I tylko pięciuset żołnierzy...
- ILU?!
- To naprawdę niewiele...
- Ardee, cała armia Helmand liczyła trzystu!
- Trudno to było nazwać armią...
- Ardee, ja NIE WIEM, co można nazwać armią, ale WIEM, że mnie nie można nazwać odpowiednim kandydatem na dowódcę.
- To nic aż tak trudnego....
- Ardee, słoneczko, ja chciałem ci przypomnieć, że mam siedemnaście lat, czy to przypadkiem nie jest nielegalne?
- Nie, żabciu, z tego co wiem, chyba każdy człowiek przez około rok w swoim życiu musi mieć siedemnaście lat.
- Nie wygłupiaj się! Przecież dopiero za prawie cztery lata będę pełnoletni!
- Nie no, już nie takie prawie...
- Ardee!
- Jesteś ostatni z Helmand, więc mimo niepełnoletniości powinieneś być dowódcą jej armii, tak, jak ja objąłem dowództwo nad armią Cascavel i armią granic po śmierci ojca. Armia Helmand już nie istnieje, więc to logiczne, że do czasu unormowania się sytuacji obejmiesz jakieś stanowisko w armii najbliższego krewnego.
- Ale mi najbliższego, skoro mój stryjeczny pradziadek...
- Avae, cicho bądź. - wstał i siadł obok niego. - Poradzisz sobie. - poklepał go lekko po głowie.
- Nawet ty mnie traktujesz jak dziecko, ciekaw jestem, jaki będę mieć posłuch wśród żołnierzy. - mruknął z irytacją.
- To już twoje zadanie.
- Ardee, ja nawet nie umiem walczyć... Pojadę z nimi i powiem: osłaniajcie mnie?
- No, no... nie bujaj. Nie wierzę, żeby wojowniczy Broome tak potwornie zaniedbał twoją edukację. Uwierzyłbym, gdybyś powiedział, że nie umiesz czytać, ale w to nie uwierzę.
- Baardzo śmieszne, baardzo. Dobra, może coś tam umiem, ale to było dawno i nieprawda i na pewno nie dość, żeby sobie poradzić na polu bitwy. Chcesz się mnie pozbyć, czy co?
- Poduczysz się.
- Ale.... - zagryzł wargę i zaczerwienił się lekko.
- Co? - spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Ja... - uciekł gdzieś wzrokiem. - Nie wiem czy... Jeśli.... Ja nigdy... nikogo nie zabiłem....
- Avae... jesteś z Helmand. Ze śmiercią jesteś oswojony jak nikt.
- To, że jestem z Helmand nie znaczy jeszcze.... Zresztą... widzieć, to nie to samo co.... zabić...
- A czy to taka wielka różnica zabić własnymi rękami i tylko wydać rozkaz? - powiedział nagle chłodno. - Jakoś nie wierzę, żeby nigdy ci się to nie zdarzyło.
- Nigdy nie kazałem nikogo.... Chociaż... Tak.... to prawda.... tak zabiłem.... Cudzymi rękami, tylko kierując ich na śmierć... ale świadomie.... - spojrzał mu w twarz niesamowicie lśniącymi oczami, zmuszającymi do odruchowego cofnięcia. - Jeden zginął od ognia, jednego powieszono, dwóch ukamienowali.... a piąty... to zabójca Rize Lin Tevere.... Pewnie byłeś przy jego egzekucji...
- Nie. - Ardee odwrócił z niechęcią wzrok. - Nie lubię takich rzeczy.
- Okropne.... prawda? To przeze mnie do nich trafił........ Ale.... ale oni sobie na to zasłużyli... Przysięgam, że..... zasłużyli sobie na to....
- Avae... - szepnął, ocierając delikatnie łzę, która spłynęła po policzku chłopca. Ujął delikatnie kurczowo zaciśnięte dłonie, aż rozluźniły się w końcu pod jego dotykiem.
- Nie każ mi mówić, proszę cię... - przymknął powieki i drgnął, kiedy poczuł obejmujące go ramiona, ale przygryzł po chwili wargę, starając się jeszcze zatrzymać płynące łzy i oparł głowę na ramieniu mężczyzny. Ardee przytulił go lekko, pozwalając się wypłakać. Kiedy był taki smutny, jego delikatność i rozbrajająca słodycz stawały się silniejsze od tego, co przywykł oglądać na co dzień; aroganckiego, wygadanego chłopaka pewnością siebie zbijającego z tropu nawet kogoś przyzwyczajonego do słownych utarczek. W jakiś nieokreślony sposób przypominał mu wtedy Karina, choć fizycznie mogły być w nich podobne co najwyżej delikatne, ale jednak odmienne, rysy twarzy i oprawa oczu. Jego obecność jednocześnie przynosiła ulgę i pogłębiała tęsknotę... Sam się odgrodził od Karina, choć wiele razy tego żałował. Ale teraz.... gdy bał się o niego... ta tęsknota stawała się nie do zniesienia....
- Avae... - szepnął cicho. - Nie chcę cię do niczego zmuszać... Tylko.... kiedy dojdzie do bitwy... Ja nie będę mógł opuścić centrum. Oni najpewniej zostawią nie walczących na tyłach. Niektóre armie... Sam wiesz, jacy są często żołnierze... Jeśli się tam dostaną.... Moje przednie oddziały są świetne, bez trudu przedrą się przez linię walki. Oni nie zrobią nic, co.... Ale boję się, że mogą tam też dotrzeć oddziały oskrzydlające.... Po prostu boję się, że...
- Dobrze, Ardee... - odezwał się cicho. - Zgadzam się....



Minęło prawie pięć miesięcy odkąd jego armia przyłączyła się do walki. Ale byli lepsi niż myślał. Nie byli w stanie ich rozbić. Ale teraz... Musieli stoczyć tę bitwę i pokonać ich. Teraz. Zanim zdołają połączyć się z innymi. Był wściekły na nieudolność wodzów zajmujących się pozostałymi buntownikami. Mógł zrozumieć, że nie są w stanie ich osaczyć. Ale pozwolić im się wymknąć z okrążenia? Teraz było tylko kwestią czasu, kiedy dowiedzą się o ich planie. I mogli go bardzo skutecznie udaremnić. Po prawie roku walk znów zbliżyli się do Helmand... To właśnie tu musi się to skończyć. Tu, gdzie się zaczęło. Muszą zwyciężyć bez względu na to, jak dyletanccy są wodzowie. Jego armia była wystarczająco skuteczna, by sobie poradzić, jeśli tylko będzie miała odpowiednie warunki. A te warunki to rzecz Avae.
To było bardzo wygodne uśmiechać się błogo i nic nie mówić, podczas gdy Avae odwalał za niego całą czarną robotę. Mógł nawet wzruszać ramionami i mówić, że nie ma na niego wpływu. A ultrakonserwatystom niezręcznie było się sprzeciwiać ostatniemu przedstawicielowi Helmand, siedliska zapiekłej reakcji i niemal symbolu starej epoki, o którą walczyli. I trzeba by jeszcze założyć, że Avae pozwoliłby im dojść do głosu...
W ten sposób bez żadnego trudu udawało mu się przeforsowywać własne koncepcje pod osłoną wszechpotężnej woli i ciętego języka Avae, który bez mrugnięcia okiem rozstawiał po kątach ludzi nawet trzykrotnie starszych, wyższych urodzeniem, tytułami i rangą. Nie mógł wyjść z podziwu, że pozwalają mu się tak szarogęsić, ale im jego silny i nieugięty charakter sprawiał wyraźną ulgę, tak jakby bali się samodzielnie myśleć. Jemu sprzeciwiali się z zasady, bo był "libertynem", a posłuch wobec Avae mogli łatwo przed sobą usprawiedliwić szacunkiem dla "najbardziej pokrzywdzonego".
Dobrze wyczuł ten jego dar do podporządkowywania sobie ludzi i sterowania nimi. Żołnierze, którzy kpili sobie ze swojego młodocianego wodza, po tygodniu słuchali go bez szemrania. Avae zresztą szybko się uczył i w ciągu miesiąca nie ustępował w niczym najlepszym. "Każdy Cern Cascavel ma walkę we krwi" stwierdzał Yell z błyskiem dumy po każdej zwycięskiej walce stoczonej przez awangardę zjednoczonych armii Cascavel i granic, powodując wymianę rozbawionych spojrzeń między nim, a Avae, bo sam Yell reprezentował raczej mierny poziom i wspierająca ich armia Norden często wykonywała kolosalnie głupie posunięcia, które mogła uratować jedynie przytomność umysłu któregoś z nich.... Dziś dobrze byłoby trzymać ich tylko w odwodzie....
Irytowało go to, że nie miał kogo puścić na pierwszy atak. Nie chciał dodatkowo narażać swoich ludzi, ale wyglądało na to, że nie miał innego wyjścia...
Pochylił się nad mapą, z rozdrażnieniem przygryzając wargę.
- Avae.... jeśli zaraz na początku uderzyłbyś w samo centrum... dałbyś radę przedrzeć się potem ze środka na zachodnie skrzydło?
- Dwie trzecie poległych. - westchnął, przeciągając się mocno. - Chyba, że przy odwrocie pozwolisz od razu zabijać..... W końcu to wojna, Ardee. I ostatnia bitwa.
- I gdzie ten chłopak, który tak bał się zabijania? - uśmiechnął się melancholijnie.
- Jeśli mam przedrzeć się potem przez wszystkich i dotrzeć na tyły, to muszę zachować przynajmniej połowę swoich stałych sił. - powiedział sucho. - Poza tym możliwe jest, że przyłączą się pozostali buntownicy.
- To czarny scenariusz. - przerwał Ardee.
- Ale nie nierealny. Wtedy gnać przez środek to prawie samobójstwo i nikt normalny by tego nie zrobił. Ale to zrobię, tylko musisz mi dać taką możliwość. Ze zdziesiątkowanym oddziałem nie przedrę się nawet do połowy.
- Przepraszam...
- Za co?
- Że cię tak narażam.
- Gdybyś mnie "tak nie narażał", to w ogóle nie zgodziłbym się brać udziału w tej wojnie. - uśmiechnął się lekko. - Nie mam szans, żebyś mi uwierzył, ale ja się nadal boję zabijania.
- I mimo to potrafisz...
- Potrafię. - przerwał mu szorstko, a potem posłał mu zakłopotany uśmiech. - Widzisz? Właśnie tak. Umiem się rozdzielać na różnych ludzi. Już nawet bez udziału własnej świadomości i woli. W ciągu tej całej wojny zabijałem tylko tych, którzy pierwsi podnieśli na mnie broń, tylko, żeby zachować życie. Nie rozumiałem, dlaczego Ninthel mnie wtedy uratowała. Skoro miałem jeszcze żyć.... to widocznie mam tu jeszcze coś zrobić....... Więc jak, dziś wyjątkowo może paść więcej trupów, panie łowco jeńców wojennych? - uśmiechnął się. - Przecież wiesz, że moi żołnierze mają tak wyprane przez ciebie mózgi, że nie będą zabijać więcej niż to absolutnie konieczne....
Ardee skinął głową i podszedł do niego, przytulając lekko.
- Tylko wróć smarkaczu, co? - powiedział lekko drżącym głosem.
- Skoro mam ci przywieźć brata, to chyba muszę wrócić. - uśmiechnął się nieznacznie.



Zdążyli....
Więc trzeba toczyć walkę z wszystkimi buntownikami jednocześnie.... A ścigające ich obywatelskie armie są jeszcze daleko.
To prawie niemożliwe, żeby ujść z tego z życiem, nie mówiąc o zwycięstwie.
Ale przecież całe życie był specjalistą od rzeczy niemożliwych.
Łącznicy Ardee jak szaleni pędzili po polach przekazując nowe dyspozycje. Jeszcze raz i znowu i znowu...
Ardee rozkazał, by odnaleźć i zabić przede wszystkim przywódców, licząc na rozkład przeciwnika.
Ale on sam już dawno zdecydował, że Sheat zginie....
A inni.... nie wiedział nawet, jak wyglądają.... niech kto inny się tym zajmie...
Ścisnął lekko nogami boki Ninthel, która zrozumiała od razu i ostro ruszyła pod skosem; jego oddział poszedł za nim. Przeciwnicy sądzili, że to odwrót, rzucili się na za nimi... Mieli zamkniętą drogę w każdą z możliwych stron.... Ale jeśli miał zdołać się przedrzeć, to teraz MUSIAŁ uderzyć od zachodu... ale najpierw musiał się tam dostać. To był tak irracjonalny ruch, że cała nadzieja leżała w dezorientacji przeciwnika... Czuł, jak za nim padają w piach żołnierze, każdy musiał w pełnym pędzie opierać się kilku przeciwnikom.... to było bez szans..... bez szans, ale musiało się udać.
Miał to szczęście, że Ninthel nie miała biegu zwykłego konia i umiała robić uniki... gdyby nie to....
Szczęk miecza i cisza; pierwszy raz ktoś zdołał zablokować jego cios... Podniósł wzrok na twarz umazaną krwią i pyłem, zdyszany oddech uderzył go w twarz...
- Lahr...
- Avae?! - wykrztusił; wykorzystał ten jego moment zaskoczenia i odepchnął mieczem, uderzając go silnie w głowę płazem miecza i natychmiast zabijając następnego przeciwnika, żeby żołnierze nie odebrali tego jako powrotu do zwykłego sposobu walki.
Tak, to ciągle jest trudne, zabić kogoś kogo się zna.... kiedy się wie, jak wygląda jego matka.... siostra... A jednak to bez sensu, bo każdy ma matkę i wielu ma siostrę...
Jeśli Lahr był tu, to znaczy, że.... Już? Linia walki musiała się załamać.... Norden... jak zwykle.... Ale tym razem..... tym razem może będzie z tego jakiś zysk... Jeśli teraz, stąd, uderzę na zachodnie skrzydło.... jeśli Ardee pośle za mną resztę armii.... To może uda mi się.....
Nie było sensu się zastanawiać i tak nie miał innego wyjścia.... Ruszył, znów zmieniając kierunek, w jeszcze gorszy kocioł.... jego oddział był już silnie przetrzebiony, ale na szczęście nie tak poważnie, jak się obawiał.... Więc jeszcze była szansa....
Ninthel była trzy razy szybsza od koni jego żołnierzy, więc wyforsował się do przodu; to nie było szczególnie mądre, ale chciał dotrzeć tam jak najszybciej... Zresztą miał pewność, że oddział dołączy do niego tak szybko, jak się da; nie lubili zostawiać go samego.
To już prawie...
Jęknął i zsunął się z konia; Ninthel zatrzymała się, niespokojnie stąpając w miejscu.
Pociemniało mu przed oczami, ale otrząsnął się, chwycił uzdę Ninthel i wskoczył z powrotem na jej grzbiet; zajęło to zaledwie kilka sekund. Nie miał pojęcia skąd pochodził cios, ale na pewno nie był przypadkowy, procarz musiał mierzyć dokładnie w niego, inaczej nie trafiłyby go jednocześnie aż trzy kamienie. Rozejrzał się, ale nie widział nikogo, więc spiął konia i chciał ruszyć, gdy usłyszał kolejny świst, przed którym tym razem zdążył się uchylić; rozpędem konia pognał w kierunku, skąd nadlatywały uparte pociski.
- Wariatka! - wrzasnął, dostrzegając Inapan. Jej pas z nożami był już pusty; procę zrobiła z naderwanego ubrania. - Zawsze jesteś taka zawzięta?
Dziewczyna przymknęła oczy i usiadła bezsilnie na ziemi; była poważnie ranna i wyglądała na wykończoną. Zdołał zatrzymać konia tuż przed nią.
- Karin jest w obozie?
Nie odpowiedziała, podniosła tylko powieki i patrzyła w niego znieruchomiałym spojrzeniem.
- Idiotka. - warknął. - Nie mam zamiaru cię zabić. Jest w obozie?..... Do cholery jasnej! - krzyknął i zawrócił w miejscu, ciskając w nią jeszcze swoim płaszczem. Inapan znów przymknęła oczy i zemdlona osunęła się na ziemię.
Gnał coraz szybciej, choć cios, który oberwał w głowę pozbawiał go wzroku, a te w klatkę piersiową i brzuch tchu. Wiedział, że była zbyt otępiała od bólu, by rozumieć co do niej mówi, ale.... Teraz zaczynał bać się, że może... że Karin....
Nie, to nie mogłoby się stać... A jeśli....
Wzrok mu skamieniał. To był on..... Sheat.... Z rany na skroni spływała mu krew zalewająca pół twarzy, ale to na pewno był on.... Walczył jeszcze z jakimś nieznanym mu żołnierzem, zabił go mocnym ciosem w brzuch, nagle zachwiał się na nogach i osunął na ziemię.
Zeskoczył z konia i podszedł do niego. Obrócił go nogą na plecy i patrząc tępo na jego twarz, przesunął końcem miecza po jego szyi. Poznał po tętencie swój nadjeżdżający oddział. Cofnął się i wskoczył z powrotem na konia.
- Paniczu, to koniec! Bitwa jest prawie wygrana! - żołnierz z rozradowaną twarzą wylądował tuż przed nim.
- Wiem, Hilla. - uśmiechnął się pod nosem.
- Este zabrał tamtą dziewczynę do obozu.
- Dobrze.
- Kto to?
- Nie jesteś zbyt ciekawy? - uniósł brwi. - Teraz ich obóz. Hilla, jedź przodem. Przede wszystkim szukajcie panicza..... Wy dwaj. - zatrzymał ostatnich . - Zawieźcie tego człowieka do Helmand. To mój jeniec.
- Tak jest. - żołnierz spojrzał i znieruchomiał. - Ale to jest...
- Jeszcze się przyda.
- Był rozkaz, żeby....
- Ja tu wydaję rozkazy. - stwierdził zimno, patrząc na żołnierza spod przymrużonych powiek.
- Tak jest.
Spojrzał jeszcze na niego i ruszył.
Nie, na pewno mu nic nie było.... Nie mogło mu się nic stać, a to było zbyt krótko, by sam mógł tego nie wytrzymać... Ale teraz, kiedy szala bitwy przechyliła się na ich stronę, do obozu buntowników w każdej chwili mogły wtargnąć inne oddziały.... i wolał nie myśleć, co mogłoby....
Przyspieszył, choć Ninthel była już wykończona.
- Wynagrodzę ci to, mała, ale musimy go znaleźć... - szepnął jej do ucha, niemal kładąc się na niej, by jeszcze zwiększyć tempo. Poczuł, jak spinają się wszystkie jego mięśnie, gdy usłyszał głosy nieznanych oddziałów. Rozkazy Ardee tyczyły się wszystkich, ale.... Nie bardzo wierzył w karność tych żołdaków. Ani w to, żeby przejmowali się jego oddziałami. Tylko sam mógł ich zatrzymać.... Gdzie on może być?
- Cholerni idioci!!! - wpadł między jakichś obcych żołnierzy. - Aż tak się boicie kilku kobiet i dzieci, że idziecie na nich z mieczami i ogniem? Mieliście tylko brać jeńców, jeńców, nie łupy, do cholery! A zresztą co wy tu w ogóle robicie? Jeśli potem się okaże, że któryś chociaż tknął jakąś dziewczynę, to każę was WSZYSTKICH powiesić, kanalie! Zrozumiano?! - z furią zawrócił konia. Miał wrażenie, że część obywateli wręcz propagowała niesubordynację swoich żołnierzy. Jeśli przez nich Karin...
Dostrzegł go z daleka. Na chwilę pociemniało mu w oczach; był taki blady, zasłaniał się mieczem, ale tak nieporadnie, że wynik starcia był z góry przesądzony; próbował chyba zasłaniać jakąś zemdloną dziewczynę, której twarzy nie mógł dostrzec, trzymającą na rękach zakrwawione dziecko.
Żołnierza niewiele obchodziło, kogo miał na swojej drodze, bez trudu wytrącił miecz z rąk chłopaka, który potknął się i przewrócił.
Avae wyszarpnął z buta nóż i rzucił go w mężczyznę, zanim ten zdążył zadać cios.
Miecz upadł mu pod nogi, gdy charcząc złapał się za szyję i osunął na kolana. Niemal w tej samej chwili Avae dopadł do nich i zeskoczył z konia, przyklękając przy Karinie. Był nieprzytomny, upadając uderzył głową o kamień, miał jeszcze kilka ran, ale oddychał i serce biło mu równo. Avae zacisnął powieki, zaciskając w dłoni garść ziemi. Starał się uspokoić oddech. Podszedł do dziewczyny, to była Safira, chyba zemdlona tylko.... na rękach miała Zillę. Dotknął zakrwawionej główki dziewczynki, ale było to tylko niegroźne zadrapanie, tyle, że bardzo krwawe. Wrócił do Karina i wziął go na ręce, wsadzając na grzbiet Ninthel. Wskoczył za niego i przytrzymując lekko w pasie, zaczął powoli jechać.
- Hilla! - krzyknął w stronę swoich żołnierzy. - Zajmijcie się tą dziewczyną i dzieciakiem. Jadę do Helmand.
Nie słuchał już, co odkrzyknął Hilla, zresztą najpewniej było to zwykłe "Tak jest". Nagle stracił wszystkie siły, a ból z tych ran, o których wiedział i tych, których wcześniej nie zauważył, odezwał się z całą mocą. Ninthel na szczęście sama zeszła z pola i drogą wolno szła w kierunku pałacu; nie był w stanie nią teraz kierować.
Nie dojadą zbyt prędko, ale Ardee też tak szybko się tam nie uda. Przytulił lekko nieprzytomnego chłopca, delikatnie ścierając krew z jego twarzy zwilżonej łzami, które teraz bez przerwy spływały mu z policzków, mocząc zmęczoną buzię chłopca. Karin zmarszczył lekko brwi, ale nie otworzył oczu.
- Tylko mi się tu teraz nie budź... - szepnął z uśmiechem. - Lepiej żebyś nie doznawał szoku tak zaraz po obudzeniu....
Pocałował lekko jego policzek; wyglądało na to, że jednak wszystko było z nim w porządku i niedługo nawet odzyska przytomność. Zanim dojechali, kilka razy niemal się ocknął, jęknął coś cicho nieprzytomnie i znów mdlał.
Na dziedzińcu oddał stajennemu Ninthel i ostrożnie wziął chłopca na ręce, niosąc go do jego dawnego pokoju.
Położył go delikatnie na łóżku i usiadł obok, przyglądając mu się z czułością.
Był śliczny.... Ciągle był taki śliczny... I tak niewiele brakowało, żeby....
Łzy znów stanęły mu w oczach, ujął pieszczotliwie dłoń Karina, całując ją lekko. Pogłaskał go po policzku; chłopiec szepnął coś niedosłyszalnie i uśmiechnął się, wywołując też mimowolnie tkliwy uśmiech na twarzy Avae.
- Moje kochane biedactwo... Zobaczysz, że teraz wszystko już będzie dobrze... - poprawił włosy osuwające się na twarz Karina. - Chyba niedługo już się obudzisz, maleństwo prześliczne.... - pocałował go lekko w czoło. - I... pewnie nie chciałbyś, żebym to ja tu wtedy siedział... - uśmiechnął się przez łzy. - Ale mam w końcu dla ciebie twojego ukochanego brata... Nie będziesz musiał już za nim tęsknić. Przyślę go do ciebie, gwiazdeczko... - uśmiechnął się znów i pogłaskał jeszcze delikatnie po włosach, zanim wyszedł.













Komentarze
mordeczka dnia padziernika 17 2011 14:18:16
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

STOKROTKA (Brak e-maila) 12:22 23-08-2004
BOSKIE!!!!!!!!!!
Natiss (Brak e-maila) 17:14 24-08-2004
¦wietne, tylko pod koniec troche sie pogubiłam, ale postaram sie to poprawić i przeczytam jeszcze raz. ^^
kethry (kethry@interia.pl) 00:58 26-08-2004
no i cholera, siedze przed tym kompem i rycze... i nie wiem, Sachmet, ukochac cie, za to opo, czy przeklac...
Alexa (alexamalina@op.pl) 15:05 27-08-2004
Super! Bardzo mi się podobało^^
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 16:15 27-08-2004
Po raz pierwszy przy czytaniu opka yaoi byłam bliska płaczu... dlaczego zabiłaś mi Avae? Właśnie jego lubiłam najbardziej, chociaż przyznam, że nie od początku. Opowiadanie jest cudowne, tylko zakończenie bym zmieniła...
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 20:05 27-08-2004
Jestem potworem..... Sama siebie nienawidzę, ale Kethry, kochanie, nie płacz, to nie jest w zasadzie koniec..... chociaż w sumie jest...... ale tylko tego \"odbicia\".... przecież ci pisałam, że jest jeszcze Lux in tenebris^^
Ava, ja też kocham Avae, ja z nim jeszcze tak całkiem nie skończyłam, o nie.....To by było zbyt proste, uważam, że za mało się nad nim znęcałamsmiley
A póĽniej się zastanawiam, czemu mnie wyzywają od sadystek.....
kethry (kethry@interia.pl) 00:44 28-08-2004
Sachmet, no jeszcze zamrugaj niewinnie oczami... moze ktos uwierzy smileyPP
Nache (Brak e-maila) 09:16 28-08-2004
Ja uwierzę... wierzyłam od początku. Brawo smiley
Asou (aspu@o2.pl) 12:21 31-08-2004
Boooże to było piękne!!! Prawie się poryczałam, ale jest mi strasznie żal Avae, bo najbardziej go lubiłam. A skoro mają być kolejne części to jestsem dobrej myśli ^___^ Trzymaj tak dalej!!!
LOUKE (Brak e-maila) 19:54 01-09-2004
Nie mogłam powstrzymać łez!!
W 100% zgadzam się z Stokrotką TO BYŁO BOSKIE!!!
Tylko żal mi bidnego Avae, może przywrócisz go do życia w następnych częściach? Bo i on ,moim zdaniem, zasługuje na chwile szczęścia...
N. (Brak e-maila) 12:58 02-09-2004
no tak, wzbudzanie żalu to najlepsza broń... Teraz to Sheata nikt nie będzie lubieć, haha.
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 22:11 04-09-2004
Czy nikt nie będzie to nie wiem, ja w każdym razie już od samego początku za nim nie przepadam ;p
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 10:39 06-09-2004
Boże, a co wam Sheat zrobił? Za co go nie lubicie???
anybody ;-) (Brak e-maila) 19:29 06-09-2004
Haha, a jak myślisz słońce? nie lubią go bo w dużej części przez niego ich kochany Avae cierpiał tyle czasu >:] (znaczy to wszystko TWOJA wina, ale skąd im to może do głowy przyjść?).
Rahead (Brak e-maila) 09:59 07-09-2004
bo Sheat jest taki bezpłciowy i ma głupie imie XD
Pozatym naprawde nie jest typem bohatera który by powalał na kolana... Taki sobie przeciętniaczek...
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 18:38 07-09-2004
Zgadzam się z Rahead (ostatnio coś za często się z nią zgadzam @_@). Nie, że nie mam własnego zdania; po prostu ujeła to w świetny sposób ;-)
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 07:57 13-09-2004
Tak, tak, tak, a teraz doktor Sachmet powie wam o co chodzismiley Chciałam zauważyć, że dopóki Avae nie zrobił się postacią centralną, to Sheat nikomu nie przeszkadzał i nawet miał swój fanclubsmiley A teraz..... Cóż, moim zdaniem przy Avae to każdy blado wypada(choć to subiektywizm, bo mnie dla niego opętało - usidlona przez własną postać, co za upadek.....) A że ukochany Karina zrobił Avae konkurencję, to już sam wydał na siebie wyrok niestetysmiley(no może i ja miałam w tym udziałsmiley)
Rahead (Brak e-maila) 08:31 14-09-2004
Był fanklub Sheata??

Jak może powsać fanklub kogoś o imieniu Sheat XDDD

Nie lubiłam go od początku... Przykro mi że cię zawiodę...
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 08:49 18-09-2004
No dobra, no dobra, akurat jego imię też mnie trochę denerwuje, ale nie dało się go nazwać inaczej, chociaż próbowałamsmiley Trzy razy.smiley
lollop (Brak e-maila) 22:31 20-11-2004
no niby jest fajnie, ale inne bardziej mi sie podobaja
Miyu_M (yami_no_kodomo@o2.pl) 03:38 04-12-2004
Sheat nic nie zrobił???A to, jak postepował z Avae???!!!! No ja po prostu znienawidziłam po tym faceta!!!!
Asjana (Brak e-maila) 00:51 06-06-2005
to jest piękne az sie popłakałam jak czytałam ostatania cześc, ktoś kiedys powiedziął, ze prawdziwa histroia to ta w ktorej ktos umrze i Ty stworzyłąś historię która zaczeła życ. po prostu cudowne piszesz, wspaniale, potwafisz wszystko tak pieknie obrac w słowa, Ľe człoweik czyta i czuje, że jest cześcia tej opowieści.
K. (Brak e-maila) 00:51 12-08-2005
Boże... Popłakałam jak nigdy dotąd. Sachmet, Ty masz wspaniały talent! Twoje opowiadanie to arcydzieło! Jest cudowne... ale mi też jest żal Avae... T_T\".
Alistair (Brak e-maila) 21:47 11-05-2006
Zdecydowanie, jak większości z was żal mi Avae jak cholera...
Ale całe opowiadanie jest po prostu genialne. Super. Rewelacja. Cudo. Tylko siedzieć i pisać zachwyty do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej...
(Brak e-maila) 23:31 03-01-2007
a buuu...chlip,chlip...buuu...
jak ja uwielbiam smutne zakończenia...buu, a o jest takie smutne...i takie piękne, chlip
(Brak e-maila) 23:33 03-01-2007
sheat - to sie czyta szit?
Tio (Brak e-maila) 16:27 14-11-2007
chlip,chlip... aż się na końcu popłakałam chlip,chlip... to było po prostu piękne, tylko teraz mam problem czy się na ciebie nie wściec za to, co z tym biedakiem zrobiłaś... ale i tak to było cudne ^_^
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum