The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 05:06:03   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Wilk 2 8
[Od autorki 1: Tak, tak... znów długo to trwało, ale ten rozdział jest trochę...pokaźny... =_=
Od autorki 2: Dla przejrzystości treści wprowadziłam kursywy... U.U'']



Licytację pamiętał, jak przez mgłę. Mocne, skierowane na niego światło tak go oślepiało, że praktycznie nie widział ludzi na widowni. Tylko słyszał, jak podniesione głosy przebijają cenę. Może to śmieszne, ale w zasadzie nie pamiętał nawet, jaka była ostateczna kwota. Zabawne, nie wiedzieć, za ile zostało się sprzedanym... Kupionym! Ile się było... dla kogoś wartym...
Rishka ocknął się, gdy autem mocniej zatrzęsło na jakimś wyboju. Drgnął, spojrzał w okno. Chyba byli w innym mieście. Ale nie jechali specjalnie długo. Przynajmniej tak mu się wydawało. Rishka powoli przeniósł wzrok na kierowcę. Był nim przystojny mężczyzna o bardzo długich kruczoczarnych włosach. Miał na sobie ciemny garnitur, a na ramionach coś w rodzaju płaszczo-peleryny. Prowadził auto w rękawiczkach. Dziwnych... białych... jakby zupełnie nie pasujących do reszty stroju. Na kłykciach miały wzmocnienia, jednak były one ledwo widoczne pod kosztownym materiałem. Rishka jeszcze nigdy nie widział takich dziwnych rękawiczek. Po co ktoś robiłby ewidentną ochronę pięści w rękawiczkach wyjściowo-codziennych? Czyżby te tutaj nie służyły tylko dla efektu wizualnego i podążania za modą, ale też do czegoś... innego...?Na przykład do bicia? Rishka zamknął oczy... Kim był ten człowiek? I co z nim zrobi? Zastanawiał się, dokąd jadą... Kto i po co mógłby go kupić? Kto by go chciał z taką "kolorową" kartoteką? Albo prywatny właściciel, albo do burdelu... Inne opcje były najzwyczajniej nieprawdopodobne. Poczuł gorzki żal, że wszystko tak się potoczyło. Zupełnie nie w ten sposób miało być! Czemu się tak wpakował? I co go teraz czeka?
Zatrzymali się na jakimś parkingu. Chłopak spojrzał na pobliski budynek. Uśmiechnął się do siebie i znów zamknął oczy. Westchnął cicho. A więc burdel... Poczuł ucisk w żołądku.
- Wysiadaj! - polecił sucho kierowca. Rishka posłusznie wysiadł i wszedł za ciemnowłosym do budynku. Skręcili w boczny korytarz, doszli do końca. Mężczyzna kazał mu zaczekać i wszedł. Rishka rozejrzał się niepewnie. Nie był to jakiś specjalnie luksusowy dom publiczny, ale też nie i podrzędna sutenera - w żadnym wypadku! Drewniane podłogi, dywany, przy wejściu ochrona w garniturach. "Burdel dla middle-class...", pomyślał Rishka.
Po kilku chwilach ciemnowłosy wyszedł, zamykając za sobą.
- Wejdź! - rozkazał sucho, wskazując drzwi. - Czeka tam na ciebie Yoshi Kazara, twój właściciel, a zarazem szef - wyjaśnił. Rishka zamrugał zaskoczony.
- A pan... kim jest? - zapytał ostrożnie. Mężczyzna spojrzał na niego uważnie. Dopiero teraz chłopak spostrzegł, że ten człowiek ma niezwykły kolor oczu... Fiolet!? Jakim cudem? Przecież nawet u Invitro nie porywano się dotąd na takie kosztowne manipulacje...
- Twoim zwierzchnikiem - odrzekł półgłosem. - Na co czekasz?! - ponaglił go. Rishka drgnął, szybko wszedł do pokoju.
Znalazł się w sporym, gustownie urządzonym gabinecie. Niemal na wprost wejścia stało duże biurko rzeźbione w hebanie, a przed nim dwa wyściełane fotele. Zwracającym uwagę elementem w gabinecie było łóżko, stojące pod ścianą. Rishka gorzko uśmiechnął się w duchu. "Rozmowa kwalifikacyjna?"
Przy biurku siedział, już na pierwszy rzut oka, mocno zbudowany mężczyzna o brązowych, krótko ostrzyżonych włosach. Z uwagą przeglądał wydruki papierów. Pewnie kartotekę Rishki, jak domyślił się chłopak. Mężczyzna nawet na niego nie zerknął, wciąż patrząc w treść dokumentu.
- Brakowało ci pół roku, co? - prychnął, kręcąc głową.
- Tak - przytaknął cicho Rishka.
- Nieźle żeś się wpakował... - skomentował wstając od biurka.
- Wiem... - szepnął prawie niedosłyszalnie. Faktycznie! Pół roku, cholera! Gdyby tylko ta pieprzona kontrola była sześć miesięcy później! Wszystko potoczyłoby się inaczej! Prawidłowo! I nie byłby teraz...
- Ściągaj ciuchy! - rozkazał mężczyzna. Rishka opuścił spojrzenie. Przeszedł go dreszcz. Nie, żeby spodziewał się jakiejś przesadnej subtelności, zabawy w uprzejmość, czy chociażby gry wstępnej. Niemniej... nagle zwyczajnie UŚWIADOMIŁ sobie, co go za chwilę czeka. Szybko ściągnął skromne ubranie z drapiącego materiału w jednolitym nijakim kolorze i stanął przed Kazarą zupełnie nago. Nie zasłaniał się. Wiedział, że to mogłoby rozdrażnić nowego właściciela. Będąc czyjąś prywatną własnością, nie miał prawa ukrywać swojego ciała przed tą osobą. Patrząc w szerszej perspektywie, nie miał właściwie prawa do niczego... Bez pozwolenia mógł co najwyżej oddychać.
Facet nie rozebrał się. Rozpiął tylko spodnie. Wydobył... co trzeba. Sam kilkoma ruchami postawił na baczność. W palcach zgniótł wyjętą skądś żelową kapsułkę z olejkiem i sprawnie nasmarował się nim dla lepszego poślizgu. Uklęknął między nogami Rishki. Chwycił go pod kolanami i ułożył... wedle własnego życzenia i wygody. Przycisnął sobą chłopaka do materaca, palcami rozwarł mu pośladki. Musnął członkiem odbyt. Wsunął odrobinę sam czubek, dla ułatwienia bardziej rozciągając skórę wokół otworu. Nagle Rishka spiął się. Już dawno... tego nie robił, a facet był dosyć hojnie... Jęknął głośno, gdy mężczyzna wepchnął się w niego siłą.
- Rozluźnij się! - Kazara wysyczał mu do ucha. - Wiem, za co wyleciałeś z tej waszej szkoły, więc nie zgrywaj mi tu dziewicy! - warknął, zaczynając gwałtownie się poruszać. Rishka zamknął oczy. Zacisnął zęby. Uległ. Właściwie... czym to się różniło od seksu z nauczycielem? Tym, że nie podniesie mu oceny końcowej?
Leżał cicho i cierpliwie. Starał się myśleć o czymś innym... Chociaż nie za bardzo wiedział, o czym... Ze szkoły nie miał miłych wspomnień. Innego życia nie znał. A teraz pozna TO! Żywot dziwki. Jednak... ten mężczyzna... ciemnowłosy, fioletowooki... który go tutaj przywiózł. Którego chłodny, rzeczowy, niski głos sprawiał, że Rishce wędrowały ciarki po karku. Kim był? I dlaczego miał taki niespotykany kolor tęczówek...
Kazara skończył ostro, szybkimi ruchami. W nim. Rishka wzdrygnął się. Chyba naprawdę się od tego odzwyczaił. A teraz... będzie musiał zaakceptować taki seks na nowo. W pełni akceptować. I często akceptować. Bardzo często. To będzie jego praca...obowiązek... dzień w dzień. Zamknął na moment oczy. To jakiś koszmar!
Mężczyzna wstał, poprawił się, odetchnął. Wyjął z papierośnicy skręta, zapalił. Rishka leżał przez chwilę, patrząc nieruchomo w sufit. W końcu spojrzał na Kazarę. Papieros. Czyli chyba nie było tak źle. Może faktycznie nadawał się na prostytutkę... Szef nacisnął jakiś klawisz na konsoli wmontowanej w blat biurka. Po kilku chwilach drzwi otworzyły się i wszedł ten fioletowooki. Skinął starszemu mężczyźnie głową, a w stronę łóżka nawet nie spojrzał.
- Masz gust, Czarny Kondorze! - skomentował Kazara, wydmuchując dym. Rishka popatrzył na ciemnowłosego. "Czarny Kondor..."
- Chcesz skorzystać? - zaproponował szef, ruchem głowy wskazując leżącego chłopaka. Rishka uciekł wzrokiem w bok. Przecież wiedział... co go czeka. Więc czemu go to tak zakłuło? Miał świadomość, że od teraz będzie sprzedawany i kupowany "przez kogoś", pożyczany "komuś", dzielony "z kimś"...wedle upodobania właściciela. A jednak, jakoś to, kurwa, dziwnie... zabolało!
- Jeszcze będę miał okazję - zapewnił ciemnowłosy, nadal nie zaszczycając Rishki spojrzeniem.
Wylądowanie na ulicy od razu po przyjechaniu do burdelu wiązało się z prostym trikiem... przekazaniem w zwięzłej formie informacji, że od tej pory TAK właśnie będzie to wyglądało i że nikt nie zamierza się z nową dziwką cackać! Proste, jasne zasady. I żadnych dyskusji... "Prawie, jak w domu...", pomyślał Rishka.
Kiedy mężczyźni rozmawiali, z sąsiednich drzwi wyszedł jakiś młody chłopak. Zaprowadził Rishkę pod prysznic. Gdy ten się umył, pomógł mu rozczesać i wysuszyć włosy. Rishka dostał też nowe ubranie. Modnie poprzecierane na kolanach jasnobłękitne dżinsy, dość obcisłą kolorową koszulkę bez rękawów i białe adidasy. "Czy to jest mundurek dziwki?", pomyślał, przyglądając się sobie w dużym łazienkowym lustrze. "Prostytutka...dziwka...kurwa..." Drgnął, gdy ktoś dotknął jego ramienia. Był to tamten chłopak, Adrien. Chwycił go za rękę i wycisnął mu na dłoń niewielką ilość maści z małej tubki.
- Co to? - zdumiał się Rishka, patrząc na półprzezroczystą substancję w cielistym kolorze.
- Wetrzyj w twarz - polecił chłopak. - Jak krem... Jesteś strasznie blady, to poprawi koloryt skóry - wyjaśnił. Rishka westchnął zrezygnowany i spełnił polecenie.

Potem wrócił do gabinetu Kazary, który nie zwrócił najmniejszej uwagi na ponowne pojawienie się chłopaka. Natomiast Czarny Kondor wyglądał tak, jakby czekał na Rishkę. Miał przy tym śmiertelnie poważny wyraz twarzy. Wykonał nieznaczny ruch głową, nakazujący chłopakowi iść za nim. Po wyjściu na parking, znowu wsiedli do auta...
Pojechali do barowo-rozrywkowej dzielnicy w Starym Mieście. Mężczyzna zatrzymał się przy krawężniku, obok jednej z małych knajpek.
- Sto kredytów za zwykły stosunek, pięćdziesiąt za oralny - poinformował bez ogródek, nie patrząc na Rishkę. - Cennik udziwnień i innych usług poda ci on - wskazał stojącego pod murem białowłosego chłopca. - To Risei. Wyjaśni ci też resztę zasad. Jakieś szczególnie ważne pytania?
- Mam prosić... klientów, żeby zakładali gumki? - zapytał cicho Rishka.
- Byłeś szczepiony przeciw HIV? - zainteresował się rzeczowym tonem mężczyzna.
- Tak.
Na tę odpowiedź Czarny Kondor drgnął i popatrzył z uwagą na chłopaka.
- Naprawdę? - zdziwił się.
- Tak - skinął głową. - Mieliśmy okresowe szczepienia i ktoś wpadł na pomysł, żeby przetestować na nas nową odmianę szczepionki... - mruknął niechętnie, z pewną goryczą w głosie.
- Grupa iX... - mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Tak - potwierdził Rishka. - Ku zdziwieniu kilkunastu jajogłowych tylko dwóch z nas zachorowało, a u pozostałych wytworzyły się przeciwciała - wyjaśnił. - To był dla nich przełom w pracach nad szczepionką, a ja straciłem najlepszego przyjaciela - Rishka uśmiechnął się krzywo i nagle ocknął się. - Jestem odporny - rzekł.
- W takim razie nie musisz stosować zabezpieczenia, chyba, że klient sobie tego życzy - osądził Czarny Kondor. Chłopak kiwnął głową i wysiadł z samochodu.
Risei... Białowłosy nastolatek w "fetyszystycznym" stroju z lakierowanej skóry okazał się nader sympatyczny. Powitał Rishkę koleżeńsko. Wyjaśnił, od której do której pracują i gdzie jest najbliższy najtańszy motel. Zapytał nawet o samopoczucie. Rishka wprawdzie odmruknął nieco nieprzyjaźnie, że jest "okej", ale białowłosy nie przejąwszy się gburliwym tonem, ze zrozumieniem wyznał, że pierwszy dzień zawsze jest ciężki. Rishka wtedy tylko pomyślał z nadzieją: "Czyli inne będą lżejsze?"

Na pierwszego chętnego do swoich względów nie czekał długo. Jakiś samochód zatrzymał się przy krawężniku. Kierowca machnął na nich przez otwarte okno. Risei podszedł, nachylił się. Przez moment rozmawiał z mężczyzną, po czym wrócił do kolegi.
- Chce ciebie - poinformował, stając obok. Rishka drgnął, zbladł lekko. Białowłosy uśmiechnął się. - Spokojnie... Wie, że jesteś nowy. On jest w porządku - zapewnił, uśmiechając się pokrzepiająco. - Idź.

Poszedł.
I po raz pierwszy... pieprzył się w aucie. Nie było tak źle. Chociaż cały czas zastanawiał się, jak można robić to w tak małej... "przestrzeni". Ale udało się. Nie było co narzekać... konstytutywny kurewski sukces! Facet zapłacił, dał napiwek i nawet odwiózł go do Risei.
- I jak? - zapytał młodszy chłopak. Rishka wcisnął dłonie w kieszenie dżinsów i oparł się plecami o mur.
- Przeżyję - burknął trochę posępnie. W końcu nie miał wielkiego wyboru. Co mógł innego zrobić? Nie-przeżyć?
- Cieszę się - usta białowłosego rozciągnął uśmiech. Przez moment stali w milczeniu. Rishka obserwował kolegę. Ładna buźka, farbowane na śnieżną biel, rozwichrzone włosy, obcisły skrój z lakierowanej skóry. W jakim mógł być wieku?
- Risei - odezwał się. Chłopak spojrzał na niego pytająco. - Od jak dawna jesteś... - zawahał się. - ...tutaj!? - zakończył.
- Jakieś... - Risei zmrużył oczy, zastanawiając się. - ...dwa lata? - powiedział, ale takim tonem, jakby sam nie był pewien. Może nie liczył? Kto w końcu by liczył?
- To ile ty masz lat? - zdziwił się Rishka. Risei zamrugał. Znowu się zawahał. I to było dziwne! Jak można nie widzieć, ile ma się lat? Przecież nawet Invitro są informowani o każdej rocznicy zbiorowych narodzin danej grupy.
- Wystarczająco - szepnął, opuszczając wzrok. Rishka westchnął. Tak się tutaj odpowiadało, gdy nie miało się "legalnego wieku"?
Jakiś samochód zatrzymał się przy krawężniku. Brodaty kierowca pod czterdziestkę kiwnął na białowłosego. Risei szybko podszedł i wsiadł. Odjechali.

Trzech klientów... tylu obsłużył pierwszego dnia. Jednego ustami... a dwóch... tyłem...czy mówiąc wprost - TYŁKIEM! I czuł do siebie wstręt. I miał wrażenie, że śmierdzi. I się cały lepi. Pewnie i jedno i drugie nie było tylko i wyłącznie wrażeniem! Liczył, że jak najprędzej będzie mógł się umyć...
Prosto z ulicy, razem z Risei, poszli rozliczyć się z szefem. To była jedna z zasad. Pierwsze co, to zanieść kasę. Potem można iść pod prysznic i coś zjeść w kuchni. I do wyrka. Tym razem bez towarzystwa. No, chyba, że ktoś rozdziela pracę i hobby... I po robocie nadal potrzebuje... towarzystwa.
Czarny Kondor miał swój gabinet jeszcze wyżej niż pracownicze pokoiki mieszkalne. W zasadzie... jakby na strychu! Ale pomieszczenie było urządzone elegancko i ze smakiem, uciekając się raczej do wykwintnego rustykalnego stylu, który najbardziej przejawiał się w rzeźbionych meblach i grubych dywanach na ciemnej drewnianej podłodze, niż zbędnego przepychu. Gabinet był duży, łączący się z obszerną sypialnią i zapewne łazienką, na co wskazywały drzwi na końcu pomieszczenia. Risei podał pieniądze siedzącemu przy biurku mężczyźnie. Ten szybko przeliczył kredyty, wpisał do komputera. Popatrzył wyczekująco na Rishkę. Chłopak szybko wydobył z kieszeni pieniądze i położył je na blacie. Czarny Kondor pokiwał głową, wpisał w komputer. Znów popatrzył uważnie na nowego pracownika.
- Ilu miałeś klientów? - zapytał.
- Trzech - odparł zgodnie z prawdą.
- Jak? - zapytał sucho mężczyzna. Rishka zamrugał. Miał powiedzieć to TUTAJ?! Wprost? Przy Risei? I... w ogóle...?! Jakie to właściwie miało znaczenie, "JAK"?! - Rishka - ponaglił go Czarny Kondor.
- Dwóch analnie - wyszeptał. - I jednego ustami... - dodał cicho.
Mężczyzna przekrzywił głowę w bok.
- Krępuje cię to? - zainteresował się. Rishka drgnął.
- Tak - odparł całkowicie szczerze, patrząc mężczyźnie w oczy. Czarny Kondor przez chwilę milczał. Wreszcie jego usta rozciągnął lekki uśmiech.
- Przyzwyczaisz się - orzekł, siadając przy biurku.- To w końcu burdel! - dodał, odprawiając ich nieznacznym gestem ręki. Ruszyli do drzwi. - Pokaż mu jego łóżko, Risei - polecił jeszcze mężczyzna, gdy wychodzili.
- Jasne, szefie - białowłosy pokiwał głową. Opuściwszy gabinet, zeszli szybko po schodach.
Pokoiki były małe, wyposażone w dwupiętrowe łóżka, małe szafki nocne i częściowo wbudowane w ściany szuflady na ubrania.
- Śpisz tutaj - białowłosy pokazał mu górne łóżko. - Ale nie przyzwyczajaj się zbytnio.
- Czemu? - zapytał zdumiony i nieco zaniepokojony Rishka.
- Czarny Kondor często przetasowuje mieszkańców pokojów - wyjaśnił, szperając w jednej z szuflad.
- Po co? - zdziwił się. Risei wzruszył ramionami.
- Żebym to ja wiedział - prychnął. - Nie obchodzą mnie motywy jego kaprysów. Jak jesteś taki ciekawy, to idź do szefa i sam go zapytaj... - poradził. Rishka zbladł.
- Nie muszę wiedzieć... - odrzekł cicho. Risei klepnął go przyjacielsko w ramię.
- Widzisz? - zawołał. - Zaczynasz kumać zasady! - uśmiechnął się szeroko, przewieszając sobie ręcznik przez ramię. - Idziesz pod prysznic? - zapytał.
- Jestem wściekle głodny - odparł Rishka. Naprawdę był. Uświadomił to sobie dopiero u Czarnego Kondora, kiedy żołądek oprócz głodu ścisnął mu stres. Niemal go zemdliło. To właśnie stało się w tej chwili priorytetem. Jeść! A przede wszystkim PIĆ! Zupełnie zaschło mu w gardle...
- Aha - Risei uniósł brwi. - No tak... - pokiwał ze zrozumieniem głową i wychylił się z pokoju. - Te ostatnie drzwi po lewej to kuchnia - wskazał korytarz, którym tu przyszli, a idąc do zwierzchnika tak pośpiesznie minęli wszystkie wejścia, że na oprowadzanie nie starczyło czasu. - A taki chudy, wysoki to kucharz. Coś ci przygotuje - dodał Risei. - Jakby go nie było, to bez skrępowania sam się obsłuż. Lodówka zazwyczaj jest pełna. A w ostateczności w szafce nad zlewem są tabletki obiadowe - wzruszył ramionami i skierował się szybko w stronę przeciwległych przeszklonych drzwi, za którymi było widać duże wykafelkowane pomieszczenie. - Poradzisz sobie? - zapytał z nadzieją. - Bo ja naprawdę muszę się wykąpać. Teraz! - dodał z pasją i wszedł do łazienki.
W kuchni dostał posiłek niemal od ręki. Bo w końcu ile czasu potrzeba, żeby wstawić porcję do mikrofali, odgrzać i podać? Były to te "szybkie żywnościowe tacki", których alternatywny slogan reklamowy mógłby brzmieć "samo zdrowie, żadnych zbędnych kalorii i zero smaku!" Rishka nie wybrzydzał. Zjadł wszystko. W szkole przecież też nie dostawali żadnych rarytasów.
Kiedy wrócił do pokoju na jego łóżku leżał szlafrok i przybory toaletowe. Siedzący na dolnej pryczy, wykąpany Risei rozczesując grzebieniem włosy wyjaśnił, że ręczniki, szampony i pasta do zębów są w łazience. Wspólne. "Czyli niemal zupełnie, jak w szkole...", pomyślał Rishka. Na jego materacu leżało też nowe ubranie - zapewne na następny dzień pracy... - Spodnie do połowy łydki i koszulka na ramiączkach. Czyżby na jutro zapowiadali upał?
Rishka poszedł pod prysznic. Woda była przyjemnie ciepła i jakby... miękka w dotyku. I nie śmierdziała chlorem, a tylko w takiej było mu dane do tej pory się kąpać.
Stojąc pod strumieniem wody najpierw umył twarz, uszy, potem włosy - pieniącym się, pachnącym szamponem. Następnie wycisnął płyn pod prysznic na gąbkę i zaczął namydlać ciało. Gdy doszedł do mycia krocza i później... narzędzia pracy... poczuł ból. I nagle znieruchomiał. Miał wrażenie, że coś w nim najzwyczajniej "pęka!" Do tej pory starał się nie myśleć o tym wszystkim, co się wydarzyło, jednak naraz powróciły falą sceny z całego dnia. Brutalny seks z Kazarą, pierwsze w jego życiu rżnięcie w aucie. Facet nie był dla niego zbyt ostry, jednak... pozycja, w jakiej musieli to robić pozostawiała wiele do życzenia, jeśli chodziło o wygodę. I śmierdział papierosami... Z drugim pieprzył się pod murem, od tyłu, oparty o ceglaną ścianę... Zrobili to bez zabezpieczenia. Po wszystkim chłopak tylko podciągnął spodnie. Nie bardzo miał jak i czym się powycierać... Potem był jeszcze mężczyzna, który chciał, żeby zrobić muł loda. Rishka klęczał przed nim dobry kwadrans. Nie robił tego w ten sposób zbyt wiele razy. I najwyraźniej za dużo w tej dziedzinie nie umiał, bo facet w końcu przytrzymał mu głowę i sam nadał rytm. Chłopak poddał mu się. Co miał zrobić? A potem klient spuścił mu się w usta tak, że Rishka mało nie zwymiotował...
Stojący pod prysznicem chłopak zamknął oczy. To był dopiero pierwszy dzień... Rishka obrócił się, pozwalając, by woda spływała mu po grzbiecie. Miał wrażenie, że nigdy nie zmyje z siebie tego brudu... Oparł się plecami o kafelki i poczuł, jak po twarzy ściekają mu gorące łzy. To było inne, niż w szkole... tam... robił to, bo go zmuszano. Nie mógł zaprotestować. Nauczono go, że ma być posłuszny ludziom... Był posłuszny... Bardzo posłuszny... praktycznie od dwunastego roku życia... Rishka zamknął oczy. Ale to było inne. Tutaj... w zasadzie sam się oferował. Brał za to pieniądze. Sprzedawał się. Wyszedł spod ciepłego strumienia. Odwrócił się i plecami oparł o chłodne kafelki. Osunął się powoli po ściance do płytkiego brodzika i podkurczywszy kolana skulił się, szlochając.

- Rishka!
Brązowowłosy, mniej więcej dwunastoletni chłopiec przystanął w pół kroku i obejrzał się w kierunku, skąd usłyszał swoje imię. Inni uczniowie z jego grupy, ustawieni dwójkami, podążyli dalej korytarzem.
- Tak? - zapytał cicho, patrząc na dyrektora. Był nim ciemnowłosy, dość młody jak na tak wysokie stanowisko, bo zaledwie trzydziestokilkuletni mężczyzna. Cieszył się on jednak ogromnym poważaniem, zarówno wśród uczniów, jak i współpracowników. I trochę też... budził strach...
- Chodź ze mną - polecił, odwracając się na pięcie i idąc w stronę węższego rozwidlającego się korytarza. Rishka posłusznie podążył za dyrektorem. Po chwili znaleźli się w sektorze prywatnych nauczycielskich kwater. Mężczyzna przyłożył dłoń do czytnika linii papilarnych, a gdy komputer odblokował drzwi, wszedł do swojego mieszkania. Chłopiec wkroczył do pomieszczenia z wahaniem. Niepewność Rishki wzrosła, gdy mężczyzna poprowadził go do sypialni. Invitro nie wolno było wchodzić w takie miejsca. A skoro dyrektor po coś go tu przyprowadził to...
- Rozbierz się - polecił beznamiętnie mężczyzna. Rishka zawahał się, popatrzył niepewnie na dyrektora.
- Słyszałeś?! - warknął ostro. Ręce chłopca podążyły do guzików szarego, prostego mundurku.
- Tak... - szepnął, szybko ściągając z siebie ubranie. Stanął przed mężczyzną nagi, wstydliwie zasłaniając się rękami. Dyrektor bez słowa chwycił go za przedramię i podprowadził do łóżka. Ściągnąwszy ciemną kapę, zmusił chłopca do położenia się na białej jak śnieg pościeli. Sam rozpiął kołnierzyk koszuli i zdjął ją przez głowę, następnie chwycił Rishkę pod kolanami i rozsunąwszy mu nogi uklęknął między jego udami. Chłopak wciągnął gwałtownie powietrze, z przestrachem patrząc na te jego zabiegi. Nie był jednak zdolny do jakiegokolwiek sprzeciwienia się. Dyrektor nachylił się jeszcze, przyciskając go sobą do łóżka. Musnął wilgotnymi wargami gładką szyję.
- N..nie! - szepnął Rishka, opierając ręce na jego torsie. - Proszę! - zawołał głośniej. Oczy mu się zaszkliły. Szarpnął się, jednak mężczyzna go przytrzymał. Mocno, celowo boleśnie.
- Pamiętaj, kim jesteś... - wyszeptał mu sucho do ucha. - Jako Invitro masz być mi posłuszny. W każdym względzie.
Rishka zamknął oczy. Tak. Dobrze pamiętał, kim jest... W szkole nigdy nie pozwalano im o tym zapomnieć. Dlatego był posłuszny. Bardzo. Nawet usilnie starał się stłumić krzyk. Czuł tylko ból.

Po wszystkim leżał nago na łóżku, drżąc lekko z obrzydzenia. Nie patrzył na ubierającego się mężczyznę.
- Wstań i idź się umyć - usłyszał rzeczowe polecenie. Nie potrafił jednak się poruszyć. Dyrektor obejrzał się. - Ogłuchłeś?! - warknął ostro. Rishka zamrugał. Miał wpojoną zasadę odpowiadania na każde pytanie. Nawet z pozoru retoryczne...
- N..nie - szepnął prawie niedosłyszalnie, po czym wolno, z niejakim wysiłkiem podniósł się do pozycji siedzącej. Wstał, następnie nie patrząc na mężczyznę, z trudem schylił się i pozbierał swoje ubranie. Bolało go całe ciało... Ale najbardziej... Nagle chłopak znieruchomiał, gdy wyprostowawszy się dostrzegł krew na białej pościeli. Łzy napłynęły mu do oczu. Więc to nie był tylko ogromny ból, on naprawdę zrobił mu tam jakąś krzywdę! Rishka przygryzł wargi, od wybuchnięcia płaczem powstrzymywał go strach przed gniewem dyrektora. Mężczyzna skończywszy zapinać koszulę, odwrócił się i podążył wzrokiem za spojrzeniem ucznia. Drgnął. Podszedł szybko i jednym ruchem ściągnął z łóżka prześcieradło. Energicznie zwinął je w kłębek, kierując się do pobliskiej łazienki. Tam zamaszystym gestem, jakby ze złością, wrzucił je do kosza na śmieci. Rishka patrzył na to jak zahipnotyzowany.
- Nikomu o tym nie mów - odezwał się dyrektor, wracając. - Zresztą właściwie i tak nie masz o czym, bo przecież nic się nie stało.
Chłopiec wciąż milczał. Miał nieobecne spojrzenie.
- Rishka! - zawołał ostrzej. - Rozumiesz? Nic się nie stało!
- T...tak... - pokiwał głową. - Nic - zgodził się, uciekając wzrokiem w bok.
- Idź do siebie - powiedział sucho dyrektor, wychodząc z sypialni łukowatym, pozbawionym drzwi przejściem do małego gabinetu. Rishka bez słowa, nie ubierając się nawet, również opuścił pomieszczenie, a potem mieszkanie dyrektora. O tej porze wszyscy byli na zajęciach, więc korytarze świeciły pustkami. Bardzo wolno, jak w jakimś transie, wciąż przyciskając do piersi zwinięte w kłębek ubranie, poszedł do zbiorowej łazienki.
Wszedł pod prysznic i okręcił wodę. Bolało... kiedy się mył... a woda w brodziku na moment zrobiła się lekko różowa. Rishka oparł czoło o chłodne kafelki. I najzwyczajniej rozpłakał się. Nie rozumiał. Nie potrafił sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego go to spotkało...dlaczego musiał być... AŻ TAK posłuszny... A przede wszystkim... dlaczego właśnie on!?
Wtedy długo brał natrysk. I zgodnie z zakazem, nikomu nic nie powiedział... Bo... "przecież nic się nie stało..."


Skulony pod prysznicem Rishka usłyszał zbliżające się kroki i nagle ktoś odsunął drzwi kabiny i zakręcił lejącą się na niego z góry wodę. Powoli podniósł wzrok, patrząc na spoglądającego na niego beznamiętnie Czarnego Kondora.
- Wstań, Rishka - polecił. Chłopak nie potrafił nie posłuchać tego rozkazu. Złapał szybki, drżący od szlochu oddech, przygryzł wargi. Szybko podniósł się z podłogi i niemalże natychmiast poczuł uderzenie w twarz, które odrzuciło jego głowę na bok. Kropelki wody rozprysły się w powietrzu. Rishka powoli otworzył oczy, patrząc na właśnie opuszczającego rękę mężczyznę. - Uspokój się - rzekł zimno Czarny Kondor, sięgając po ręcznik na półce i rzucając go brutalnie chłopakowi. - I idź spać! - warknął, odwrócił się na pięcie, po czym wyszedł z łazienki.

Wtedy Rishka zrozumiał... że naprawdę nikt się z nim tutaj cackać nie będzie. To był jego nowy zawód. Jego nowe życie. Pozostawało... pogodzić się z losem. Posłusznie poszedł spać. Ale mimo ogromnego zmęczenia przeleżał pół nocy gapiąc się w sufit. Przysnął dopiero nad ranem, lecz wtedy obudził go Risei. Do pracy...

I tak było dzień w dzień... Jako "nowy" nie miał na razie prawa do wolnego. Zdawało się, że mimo, jakby nie patrzeć... urozmaiconego w klientelę zawodu, zje go monotonia... jednak po tygodniu, gdy sam na sam rozliczył się z Czarnym Kondorem i miał już wyjść z gabinetu, mężczyzna odezwał się:
- Zaczekaj, Rishka - powiedział cicho. - Zostaniesz - rzekł bez emocji. Chłopak najpierw popatrzył z niedowierzaniem na szefa, potem błyskawicznie zbladł, uświadamiając sobie, PO CO ma zostać. Pokiwał głową, jednak nie miał odwagi spojrzeć mężczyźnie w twarz. Szef wstał od biurka. Wskazał pobliskie drzwi.
- Na białej półce są ręczniki i szlafroki dla was... - poinformował. - Idź się wykąpać - rozkazał, a sam zbliżył się do niskiego regału z książkami i segregatorami. Rishka bez słowa poszedł do łazienki.
Umył się szybko pod prysznicem, starając się nie rozmyślać nad tym, co zaraz będzie robił... Z KIM będzie to robił. Przecież to był jego szef! Co będzie, jeśli Rishka go nie zadowoli? Był dziwką od tygodnia. Nie umiał za wiele w tej kwestii... Wytarł się ręcznikiem i założył jeden ze szlafroków. Wziął głęboki oddech i wyszedł z łazienki.
Czarny Kondor nadal siedział przy biurku i wyglądało na to, że nie zwrócił na chłopaka najmniejszej uwagi. Rishka stał w bezruchu, nie bardzo wiedząc, co ma dalej robić. Jakoś nie miał odwagi się odezwać, więc tylko stał i czekał. Mężczyzna szybko zakończywszy pracę przy komputerze, podniósł się z miejsca i popatrzył swojego pracownika. Spojrzał mu prosto w oczy. Jakoś tak nad wyraz krytycznie. Rishka wzdrygnął się lekko, pochylając szybko głowę. Jeszcze nic nie zrobił, a już czymś podpadł. Może powinien był od razu położyć się na łóżku w jakiejś gościnnej kurewskiej pozie?
Szef podszedł do niego. Bezceremonialnie rozwiązał mu szlafrok i zsunął z ramion chłopaka, pozwalając, by materiał miękko opadł na podłogę. Następnie cofnął się i usiadł na łóżku. Rishka zamrugał, nieco zaskoczony. Mężczyzna przez chwilę patrzył na niego, wolno taksując wzrokiem obnażone ciało pracownika. Rishka nie zasłaniał się. Wiedział, że mu nie wolno. Zresztą... chyba nie miał czego się wstydzić... liczne komplementy klientów utwierdziły go w tym, jego zdaniem, dość śmiesznym przekonaniu, że ma "niezły tyłek" i nie tylko tyłek.
- Podejdź - powiedział łagodnie Czarny Kondor. Chłopak bez wahania spełnił polecenie. Wciąż jednak unikał kontaktu wzrokowego. Szef go peszył. Strasznie. Bo to w końcu był SZEF! Zwierzchnik. Ktoś, kto nim rządził... Prawie właściciel.
Stanął na wprost mężczyzny i czekał. Czary Kondor chwycił go za rękę i dość brutalnie przyciągnął, zmuszając do stanięcia między jego rozsuniętymi kolanami, przodem do niego. Rishka zamknął oczy i zaklął w duchu. Znowu coś źle zrobił. Skoro nawet nie potrafił podejść i stanąć "w odpowiedni sposób", to co będzie dalej?!
Czarny Kondor położył dłonie na biodrach chłopaka. Przez moment znów bardzo wolno mierzył Rishkę wzrokiem od stóp, do głowy i z powrotem. Następnie poruszył lekko rękami, nakazując Rishce obrócić się do niego tyłem. I znowu przez długą chwilę go oglądał, nie zdejmując dłoni z jego bioder. Chłopakowi przeszło przez myśl, co będzie, jak jednak słabo wypadnie podczas tych dziwnych oględzin. Ale w końcu sam szef go kupił na licytacji. To ON go wybrał! Jakiś powód musiał być, bo przecież wydajności potencjalnej dziwki nie da się stwierdzić czytając jej wymiary i oglądając z daleka w świetle reflektorów... Chyba się nie da.
Mężczyzna przesunął wolno rękami po jego biodrach. Miał chłodne, delikatne dłonie o długich palcach. Ich gładki dotyk był dla Rishki niemal elektryzujący. Chłopak przygryzł dolną wargę, gdy ręce Czarnego Kondora powędrowały w dół po jego nogach, aż do miejsca powyżej kolan, a potem przesunęły się na wierzch ud i z powrotem podążyły w górę. Szef jakby celowo w pieszczocie ominął krocze chłopaka, jedną dłoń zatrzymując na chwilę na jego brzuchu, drugą głaszcząc pośladek i ostatecznie musnął palcami linię kręgosłupa. Chłopak przez rozchylone usta wciągnął powietrze, usiłując opanować drżenie. Nadal był speszony i skrępowany, ale ciało Rishki miało to gdzieś. Ciału się podobało! Reagowało na dotyk Czarnego Kondora. Cholernie! Bezczelnie!! I wbrew woli właściciela!!!
Mężczyzna łagodnie, lecz stanowczo pociągnął Rishkę za rękę, zmuszając, by usiadł obok niego na łóżku, nieco odwrócony plecami do Czarnego Kondora. Chłopak odruchowo oparł rękę na prześcieradle.
Atłas. Atłas był w dotyku jak ludzka skóra... z początku wprawdzie zimny, ale łatwo się nagrzewał. I zwiększał doznania. Rishka poczuł dłoń mężczyzny na barku. Czarny Kondor miękkim ruchem odgarnął mu długie do łopatek włosy, jednocześnie delikatnie przeczesując kosmyki palcami. Następnie pochylił się i ciepłym oddechem połaskotał skórę na jego karku. Rishka poczuł, że przechodzi go dreszcz, którego nie umiał... nie!... którego NIE CHCIAŁ opanować. Niemal jęknął z przyjemności. Zamknął oczy. Wtedy szef ujął go pod ramię i obrócił w swoją stronę. Jego od razu wzrok padł na krocze chłopaka.
- Już? - Czarny Kondor uniósł brwi. Rishka zagryzł wargi.
- Przepraszam - szepnął zażenowany. Mężczyzna uśmiechnął się lekko.
- Za co? - zapytał, łagodnym naciskiem ręki zmuszając Rishkę do położenia się na wznak na łóżku. - Za prawidłową reakcję organizmu? - zdumiał się szczerze. - Wiesz... gdyby NIE zaczął ci stawać, poczułbym się obrażony...- dodał szeptem i nachyliwszy się, powiódł ustami po szyi chłopaka.

Alabastrowa skóra... Tylko to przyszło Rishce na myśl, gdy szef bez najmniejszego skrępowania się przy nim rozebrał. Miał niezwykle pięknie umięśnione ciało, a skórę jasną i gładką, wręcz nieskalaną żadnym znamieniem czy pieprzykiem. Chłopak nie potrafił się powstrzymać przed ukradkowy spojrzeniem na przyrodzenie szefa. Rishka westchnął cicho i znowu przygryzł dolną wargę. Tak. Facet był wręcz... idealny. Przynajmniej w każdym fizycznym aspekcie. Fakt ten potwierdzał domysły Rishki, że Czarny Kondor został "podkręcony" genetycznie, a wymyślny, ametystowy kolor oczu wskazywał, że ktoś naprawdę nieźle w niego zainwestował już przed jego narodzeniem. Czemu zatem teraz był zwykłym alfonsem? No... chyba, że to świadomy wybór...

Kochali się powoli, leniwie... twarzą w twarz. Leżący pod pochylonym nad nim mężczyzną Rishka był coraz bardziej spięty. Krępowało go to, że szef wciąż usiłował nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Że go tak bacznie obserwował... I chłopak robił wszystko, żeby na niego nie patrzeć. Zamykał oczy, odwracał głowę.
Kiedy jednak przypadkiem spojrzał prosto w ametystowe oczy, otoczone gęstymi czarnymi rzęsami, przyszło mu na myśl, że tak piękne oczy mogłyby przecież należeć do kobiety... Szybko znowu uciekł wzrokiem w bok. Owszem, gra wstępna rozleniwiła chłopaka, jednak prędko powrócił wcześniejszy stres. Rishka najzwyczajniej się bał. To był jego szef. Może nie stricte właściciel, ale tak zwany "zwierzchnik". Większość chłopaków trzęsła przed nim portkami, a to znaczyło, że jakiś powód musiał być. Zdaniem Risei był milion powodów, by Czarnego Kondora się bać. Rishka nie miał ochoty poznawać nawet jednego z nich.

- Zawsze leżysz pod klientem jak dmuchana lalka? - zapytał nagle ostro mężczyzna, nieruchomiejąc w nim. Rishka zamrugał, ocknąwszy się i szybko pokręcił głową.
- N...nie! - odparł cicho. Tego właśnie najbardziej się obawiał. Że przez głupi stres całkiem spieprzy sprawę i wyleci z hukiem.
- Więc wykaż się odrobiną inwencji! - warknął Czarny Kondor, znów napierając na niego biodrami.

Rishka posłusznie wykazał się inwencją. Zaprezentował wszystko, czego nauczył się w ciągu minionego tygodnia od klientów i co zdradził mu Risei. Nie ma to, jak tajemnice zawodowe... I chyba nie było najgorzej. W każdym razie po wszystkim szef kazał mu zostać. Rishka jeszcze nigdy nie spał w takim dużym i wygodnym łóżku. I to z kimś... takim, jak Czarny Kondor. Czy taki przywilej powinien potraktować jako nagrodę? Komplement? Wyraz uznania? Nie miał siły się nad tym zastanawiać, ani nie pamiętał, czy doszedł do jakichś twórczych, zadowalających wniosków, bo bardzo szybko zasnął.
Obudził go dotyk. Ocknąwszy się uświadomił sobie, że nie jest "u siebie", to znaczy w pokoju z chłopakami, tylko przecież u szefa! Leżał na boku, zwrócony plecami do mężczyzny, a w ciemności rozpraszanej przez wpadające przez okno światło latarni widział fragment gabinetu. I wyraźnie czuł, że Czarny Kondor się do niego dobiera pod cienkim prześcieradłem, jakim byli nakryci. Ręce mężczyzny błądziły po jego ciele, poczuł ciepłe, delikatne pocałunki w kark... a po krótkiej chwili twardy członek mężczyzny wsuwający się między jego pośladki. Rishka był rozluźniony snem, rozgrzany i, sam przed sobą musiał w zdumieniu przyznać, chętny! I było nieziemsko. Rozleniwiony, półśpiący chłopak całkowicie uległ, zupełnie zapominając o stresie związanym z faktem, że przecież bzyka się z szefem...

Rishka opadł na poduszki oddychając głęboko. Oblizał suche wargi. Czarny Kondor z cichym westchnieniem położył się na boku, podkładając sobie rękę pod głowę. Drugą sięgnął do głowy chłopaka i pieszczotliwym gestem przesunął palcami po kosmyku jego włosów.
Rishka obrócił się w jego stronę i położywszy dłoń na gładkim, wilgotnym od potu umięśnionym torsie szefa wyszeptał coś, w co później sam sobie nie wierzył:
- Jeszcze raz... - poprosił. Usta mężczyzny rozciągnął uśmiech.
- Jak sobie życzysz - odparł, nakrywając go sobą.

Tak. Z Jarethem naprawdę bywało zajebiście... "Zajebiście", to nowe słowo, które Rishka poznał w burdelu. Zabawnym było, że miało ono i negatywny i pozytywny wydźwięk, a znaczenie zależało od okoliczności i intonacji wypowiadającego. Szkoda, że takich przydatnych rzeczy nie uczyli w szkole przystosowawczej. Tam wszystko było albo białe albo czarne, złe lub dobre... Kłamstwo - złe! Chociaż okazało się, że niekoniecznie... Tutaj mijanie się z prawdą czasami przynosiło pozytywne efekty nie tylko dla kłamiącego, ale i okłamywanego. Czyli w szkole... cóż... wygląda na to, że wychowawcy w kwestii kłamstwa... KŁAMALI! Za to szczerość - za wysokimi szarymi murami tak pożądana i dobra... ale w realnym świecie warto było czasem ugryźć się w język. Rishka szybko się o tym przekonał. Risei dokładnie i z uporem maniaka tłumaczył nowemu koledze, że przy zwierzchniku dobrze jest czasem niektóre rzeczy przemilczeć. Bardzo przemilczeć. Rishka stosował się do tych rad i było całkiem znośnie. Zresztą szef okazał się nie taki straszny, jak się wydawało na początku... Chłopak trochę poznał go podczas tygodniowego "szkolenia" w jego sypialni, gdy niemal całe noce spędzał w łóżku mężczyzny..
Z Czarnym Kondorem wbrew pozorom pracownicy mieli w miarę swobodnie... o ile się uważało i nie robiło głupot! Jeśli chodzi o właściciela domu publicznego... to... z Kazarą było w zasadzie jak z wymagającym klientem, Jareth czasem podsyłał mu któregoś z chłopców i tyle. Kazara rzadko bywał w burdelu, a i tak wtedy tylko załatwiał interesy. Od brudnej roboty i wychowywania dziwek miał w końcu Jaretha...

- Rishka... - odezwał się Czarny Kondor, podnosząc się na wyprostowanych rękach nad chłopakiem.
- Tak? - zapytał, złapawszy gwałtownie oddech i usiłując nie patrzeć na szefa. Wciąż go to krępowało.
- Miałeś orgazm... - mężczyzna raczej to stwierdził, niż zapytał, wciąż nad nim pochylony.
- T...ak - szepnął Rishka. Nie był pewien, czy to właściwa odpowiedź. Może tym razem nie miał mieć? Jareth ujął jego brodę i zmusił do popatrzenia sobie w oczy.
- Zawsze szczytujesz tak cicho? - upewnił się. Rishka drgnął. Co to było za pytanie? Zresztą Czarny Kondor też przecież NIE krzyczał w trakcie... Jakie to w ogóle miało znaczenie?! I dlaczego pyta o to dopiero teraz? Zmieszał się jeszcze bardziej.
- Tak - odparł, zamykając oczy.
- Dlaczego? - padło kolejne pytanie. Rishka podniósł powieki. Uśmiechnął się krzywo, spojrzał w sufit. O co mu, do kurwy nędznej, chodziło?!
- W szkole przystosowawczej są wspólne sypialnie - wyjaśnił krótko i treściwie. Mężczyzna pokiwał lekko głową. Uklęknął na łóżku między nogami chłopaka. Rishka wytrzeszczył oczy, patrząc na krocze Czarnego Kondora. Już?! Znów? Tak szybko?!! Cholerni genetyczni... Chłopak oblizał spierzchnięte wargi. Szef chwycił go pod kolanami i jednym silnym szarpnięciem przeciągnął go tak, że Rishka oparł się pośladkami o jego uda. Czarny Kondor pochylił się, podpierając się jedną dłonią na materacu tuż obok głowy chłopaka. Rishka spojrzał w bok. Mężczyzna palcami drugiej dłoni ujął jego podbródek.
- Popatrz na mnie - polecił. Chłopak niepewnie podniósł na niego wzrok. - Nie podobam ci się? - zapytał miękko Czarny Kondor. Rishka znowu otworzył szeroko oczy. Wstrzymał oddech.
- Podoba... mi się... szef... - wyjąkał niepewnie, modląc się w duchu, żeby to była PRAWIDŁOWA odpowiedź.
- Więc nie odwracaj spojrzenia - powiedział łagodnie. Chłopak pokiwał lekko głową. - I tym razem chcę cię słyszeć - powiedział Czarny Kondor, gładząc go czule po policzku. - Zrozumiałeś? - zapytał cicho. Rishka znowu skinął głową i zamknął powieki.
- Tak - szepnął krótko. Szef znów uniósł mu biodra i jednym zdecydowany ruchem nadział go na siebie. Chłopak złapał gwałtownie powietrze. Owszem, może i był już przygotowany po poprzednim razie, ale gabaryty mężczyzny były naprawdę spore, jak na obecne doświadczenie Rishki.
Czarny Kondor zaczął uderzać rytmicznie biodrami. Chłopak odwzajemniał ten ruch, wypychając pośladki w jego stronę. Coraz szybciej i gwałtowniej.
Nagle szef objął go, przyciskając jego pierś do swojego torsu, skracając w ten sposób odległość między nimi, sprawiając, że pchnięcia stały się szybsze i głębsze. Rishka jęknął, gdy poczuł, jak dłoń Czarnego Kondora ujmuje jego członek u podstawy i zaczyna wprawnie pieścić. Zadygotał, stłumił jęk... Już wcześniej Rishka przekonał się, że mężczyzna potrafi samym dotykiem dłoni tak rozbudzić i doprowadzić do takiego szału, że gdyby potem nie przechodził od razu do rzeczy, chłopak by chyba w najbardziej żenujący sposób zaczął błagać o rżnięcie. Tak było i teraz. Z jednej strony rozkosz stopniowo ogarniała ciało Rishki, z drugiej, bronił się przed tym uczuciem... Bo może i był dziwką, ale nie chciał, żeby praca sprawiał mu aż taką przyjemność. Tak nie powinno być! W końcu zmuszano go do prostytucji... Nie robił tego, bo akurat lubił! Chłopak oddychał szybko, urywanie, podrygiwał przy każdym uderzeniu bioder Czarnego Kondora, tłumił jęk przy każdym dotknięciu zręcznych palców, które pieściły to jego członek, to mosznę, uda, brzuch...
- Rishka... - usłyszał przy swoim uchu gardłowy szept. - Nie zaciskaj zębów! - rozkazał Czarny Kondor. Chłopak jęknął. Nie... nie chciał! Czuł zażenowanie tym, że... Przecież to był, do cholery, jego pracodawca! Owszem - ALFONS! Ale jak miał...
- Rishka... - powtórzył chrapliwym szeptem mężczyzna.
- N...ie - jęknął chłopak. - Ja... szefie...
- "Jareth" - podpowiedział mu Czarny Kondor. Rishka zadrżał. Więc w łóżku byli "po imieniu"? Nie miał jednak czasu, by się nad tym zastanawiać. Jęknął. Złapał gwałtownie oddech, czując zbliżającą się ekstazę.
- JARETH!!! - krzyknął, a jego ciałem wstrząsnął silny spazm. Jeden, a potem drugi i trzeci. Zabrakło mu tchu. Wbił palce w ramiona mężczyzny. Zadygotał, a na dłuższą chwilę znieruchomiał, po czym opadł rozluźniony, łapiąc gwałtownie oddech. Mężczyzna poruszył się w nim jeszcze kilkoma szybkimi pchnięciami i sam również doszedł z gardłowym jękiem.
"A mi to każe wykrzykiwać swoje imię...", pomyślał zupełnie opadły z sił Rishka i uśmiechnął się lekko, zamykając oczy. Wciąż nie mógł do końca wyrównać tchu. Mężczyzna wysunął się z niego i wolno usiadł na łóżku, spuszczając nogi, jakby miał zamiar zaraz wstać. Długą chwilę milczeli, uspokajając oddechy.
- Niech zgadnę... - odważył się odezwać Rishka. Było mu cholernie dobrze, a przez to... w zasadzie wszystko jedno... - Lubisz, jak krzyczą?
- Większość klientów to lubi...- odparł Czarny Kondor.
- A ty, szefie? - chłopak otworzył oczy.
- Moje upodobania nie są istotne... - odrzekł, wstając. Rishka chwilę patrzył na nagiego mężczyznę, wyciągającego z szafy świeżą koszulę i garnitur. Powiesił je na wieszaku obok lustra. Wtedy Rishka pochwycił jego wzrok.
- Lubisz! - orzekł. Czarny Kondor... Jareth... uśmiechnął się lekko, uciekając spojrzeniem w bok.
- Chodź pod prysznic! - polecił, ruszając do łazienki.


Rishka obudził się. Leżał na dolnym łóżku, w samych spodniach, przykryty kocem. Nie miał na razie uprawnień do posiadania własnej pościeli. W pokoju było szaro. Czyli to jego pora... Z westchnieniem sięgnął do budzika przyczepionego do ramy posłania i wyłączył go, by nie zrobić sublokatorom niemiłej pobudki. Usiadł na materacu i przetarł zaspaną twarz. Co, kurwa, było z tymi snami?! Na łeb dostawał ze zmęczenia i stresu? A może to wciąż efekt prochów od Sharli?
Wstał, wziął błyskawiczny prysznic, ubrał się w wyjęte z suszarki dżinsy i koszulkę z krótkim rękawkiem, następnie poszedł do kuchni. Skinął na powitanie krzątającemu się po pomieszczeniu kucharzowi, po czym wziął z półki słoik z czarnego szkła. Wyciągnął dwie sporej wielkości tabletki żywnościowe. Jedną schował do kieszeni dżinsów. "Nie ma to jak obiad na mieście...", pomyślał, gdy popijał szklanką wody drugą pigułkę. Kucharz bez słowa postawił na stole kubek i nalał doń kawy z czajnika, następnie nie czekając na reakcję wyszedł do przyległej do kuchni małej spiżarni. Chłopak popatrzył na kawę "Zbawienie...", przebiegło mu przez myśl. Usiadł na krześle i uniósł kubek do ust. Powąchał. Sam zapach go rozbudził. Kucharz musiał zaparzyć ją wcześniej, dla siebie, bo wystygła na tyle, że była akurat do picia. Rishka wypił kilka łyków.
Jareth... seks z Jarethem. Seks z "miłą wersją" Czarnego Kondora. Namiętny seks. Przyjemny seks. Rishce chyba tego brakowało. Westchnął ciężko. Te wszystkie sny... wspomnienia... z niemal fotograficzną dokładnością! Rany! Czemu on w ogóle kiedyś spróbował tych dragów? Teraz miał takie dzikie flashbacki! A to wszystko było zabarwione tęsknotą i jakimś dziwnym... "zapachem" kogoś... kogoś z jego przeszłości. Kogoś ważnego... Tak... "Cztery Zera"... Chłopak zamknął oczy. Który to w ogóle był dzisiaj? Kiedy wypadała rocznica? I co Rishka zrobi? Nic nie zrobi... Jareth za nic nie pozwoli mu tam pójść. Nie po tym wszystkim. Zresztą... Przetarł twarz. To przecież nie takie ważne... Prawda? Sam musiał się do tego przekonać. To wymagało potężnej dawki autosugestii. Poradzi sobie. Jak ze wszystkim. "Cztery zera"... Czarny Kondor... Chłopak westchnął. Po posmakowaniu napoju, resztę kawy wychylił niemal duszkiem. Nie miał za dużo czasu... Wstał, włożył kubek do zmywarki i wyszedł z kuchni. Skierował się do schodów.
Może i Jin był jego pierwszym "dobrowolnym" kochankiem... ale prawdziwego seksu nauczył go Jareth... I było mu z nim dobrze. Cholernie. Mimo, że zawsze pozostawali na swoich "miejscach" w relacji. W końcu... kto powiedział, że dziwka nie może uwielbiać bzykać się z własnym alfonsem? Było fajnie... Aż do momentu, gdy pewnego dnia pojawił się ten nowy Invitro, którego Rishka niemalże z miejsca znienawidził... Tak... delikatny blondynek. Uroczy niemal do obrzygania!
- Phi! - prychnął pod nosem Rishka, zbiegając energicznie po schodach. - Lucas...



* * *



Na łóżku siedział jasnowłosy... - na oko Jaretha - czternastolatek. Chłopak wstał, gdy mężczyzna wszedł do pokoju. Był blady, speszony, patrzył w podłogę. Oddychał szybko ze zdenerwowania. Ubrany był tylko w krótki szlafrok z lekkiego materiału.
- Siadaj - polecił Czarny Kondor. Od razu spełnił rozkaz, opadając z powrotem na łóżko. Splótł małe dłonie na kolanach, pochylił głowę. Czekał.
Jareth usiadł obok niego. Dostrzegł kilka siniaków na udach chłopaka. Doskonale wiedział, od czego. Położył mu na nodze dłoń w rękawiczce i bez trudu dopasował ułożenie swoich palców do sińców układających się w chwyt silnej męskiej ręki.
- Jesteś nieposłuszny? - zapytał Czarny Kondor. Oczy chłopaka rozszerzyły się. Na jego twarzy pojawił się strach. Więcej, niż strach. Przerażenie!
- N...nie! - zapewnił cicho. - Ja tylko... ja... - zawahał się, opuścił wzrok. - ...bałem się pierwszego razu - wyszeptał zawstydzony.
- Do tego stopnia, że ten ktoś musiał cię przytrzymywać? - upewnił się Jareth.
- Tak - szepnął i podniósł spojrzenie. - Ale już nie... nie trzeba! - dodał szybko. - Jestem posłuszny... - powiedział znów uciekając wzrokiem w bok. Jareth chwycił go za rękę. Chłopak wzdrygnął się. Czarny Kondor podciągnął mu rękaw szlafroka.
- Domyślam się, że jesteś... - rzucił kwaśno, oglądając ślady po od aplikatorze do iniekcji w zgięciu łokcia dzieciaka. - Chociaż chyba nie do końca... - dodał, ujmując go za brodę i kciukiem muskając skaleczenie na wardze. Chłopak zagryzł usta.
- Co chce pan robić? - wyszeptał, gdy mężczyzna go puścił.
- Nic - rzucił krótko Jareth. Zielone oczy dzieciaka znowu się rozszerzyły.
- Zrobiłem coś nie tak? - jęknął przestraszony. - Nie podobam się? - wyszeptał łamiącym się głosem. Czarny Kondor nie odpowiedział. Usiadł w jednym z dwóch foteli stojących po bokach szklanego stolika. Popatrzył na drzwi. Nagle, jakby pod wpływem jego spojrzenia otworzyły się. Jareth uśmiechnął się krótko. Czyli jego informacja dotarła. Jednak mieli kamery, wbrew temu, co twierdził Fabien... Do pokoju weszła wysoka, bardzo ładna kobieta o jasnych zaczesanych w luźny warkocz włosach.
- Gardzisz moim prezentem, Jareth? - zapytała przekornie, podchodząc do drugiego fotela.
- Nie był konieczny - odrzekł cierpko. Nie wstał, gdy siadała, ani nie okazał jej szacunku w żaden inny sposób. Może i Villain była kobietą, jednak prezentowała sobą typ człowieka, wobec którego Jareth oddać jakikolwiek hołd mógłby jedynie po swoim własnym śmierdzącym trupie.
- Nie podoba ci się? - zaśmiała się Lilith, patrząc na zmieszanego i jeszcze bardziej przestraszonego chłopca. - Byłam pewna, że lubisz zielonookich blondynów...
- Zaprosiłaś mnie, żeby porozmawiać o moich upodobaniach? - zniecierpliwił się mężczyzna. Villain uśmiechnęła się.
- Skąd! - mruknęła, oglądając się na wchodzącego do pomieszczenia Fabiena. Skinęła mu głową. Mężczyzna z bródką podszedł do łóżka. Chwycił chłopaka za przedramię i bezceremonialnie zdarłszy z niego szlafrok, pchnął go na posłanie. Lilith podparła brodę na dłoni i przyglądała się im z uwagą. Jareth również z kamiennym wyrazem twarzy obserwował ich przez chwilę. Przy takiej różnicy gabarytów i braku umiejętności radzenia sobie z tym utrudnieniem, facet nie powinien w ogóle kłaść się na gówniarza. Może go w ten sposób najzwyczajniej zabić... Zadusić, złamać mu kręgosłup. Ale czy kiedykolwiek w Lotosie się tym przejmowali?! Czarny Kondor skrzywił się z niechęcią i spojrzał na kobietę. Chciał stąd wyjść... W miarę szybko.
- Czego ty ode mnie chcesz, Villain? - zapytał rzeczowo i znów rozejrzał się po pokoju. Kształtne, delikatnie uszminkowane usta Lilith rozciągnął uśmiech.
- Żebyś mi odstąpił północno-wschodni rejon miasta - oświadczyła równie merytorycznym tonem. Spojrzał na nią. - Cały - dodała.
- Dlaczego miałbym to zrobić? - zapytał miękko, lecz jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. Chłopak na łóżku krzyknął cicho z bólu, Fabian uderzył go w twarz. Jarethowi nawet powieka nie drgnęła. Czekał na odpowiedź.
- Chcę wrócić - odparła łagodnie kobieta. - Mógłbyś mi ułatwić. Wyświadczyć przysługę ze względu na twój dawny sentyment do mnie... - znowu uśmiechnęła się. - Sam rozumiesz... Podczas mojej nieobecności interes był źle prowadzony. Dziwki się wykruszyły. Część zwyczajnie zwiała. Pewnie nawet do ciebie... - dodała tonem wyrzutu. Czarny Kondor skrzywił się z niesmakiem.
- Nie przyjmuję twoich ćpunów - odrzekł kwaśno. - Ani zwykłych dzieciaków prosto z ulicy...
- Ale dajesz im forsę na bilet, żeby zmyli się z miasta i nie robili ci konkurencji! - stwierdziła nieco szorstko.
- Skąd masz takie informacje?! - prychnął. - Od tego samego informatora, który twierdzi, że preferuję jasnowłosych?
- Akurat TEMU źródłu ufam... - odrzekła z niegasnącym uśmiechem.


* * *



Posucha. Znowu. Stojący pod ścianą Rishka westchnął, gapiąc się w chodnik z popękanych szarych płyt. Jakiś, kurna, tydzień wstrzemięźliwości wprowadzili, czy co? Jak tak dalej pójdzie, nigdy nie spłaci tego cholernego długu. Zresztą teraz dopiero spłacał odsetki! Zamknął oczy. Szkoda, że szef nie chciał pieniędzy od Learnera. Sammy przecież zapłaciłby za niego bez mrugnięcia okiem. Ale zasady... to zasady. Zresztą Rishka nie mógłby się na to zgodzić. Mimo, że niczego tak bardzo przecież nie pragnął, jak... wyzwolić się z... poczucia winy. Chłopak podniósł wzrok i rozejrzał się. Ulica była prawie pusta. Z daleka nadjeżdżał jakiś biały samochód. Rishka odbił się od ściany. Musiał to załatwić. Zakończyć. Ruszył szybko do przejścia dla pieszych. Inaczej... całe życie będzie się bał. Popatrzył na nadjeżdżający pojazd. Zbliżał się naprawdę szybko... A co, jeśli on nie zrozumie tego, co Rishka chciał zrobić? Jeśli opacznie pojmie intencje? Co wtedy?


* * *



Czarny Kondor wsiadł do samochodu i odetchnął, usiłując opanować irytację. Umowa z Villain nie była dla niego korzystna. Gwarantowała jednak pewnego rodzaju zawieszenie broni. Jareth nie miał teraz zamiaru wdawać się w żadną podjazdową wojnę. Liczył, że ten kompromis umożliwi wyciszenie pewnych spraw. Oczywiście zacznie się szykować. Znał Lilith... od czasu kiedy pracowali wspólnie dla Kazary. Znał jej metody... oraz jej zachłanność. Wzięła palec... niedługo zapragnie całej ręki. Ciekawe, czy nie dosłownie... Cóż! Wtedy się zobaczy... Tak, czy inaczej... należy się przygotować. Na razie jednak miał inne sprawy na głowie. Bardziej przyziemne i bardziej... "osobiste"! Na dodatek miał pieprzonego "kreta" w burdelu... i po prostu MUSI go znaleźć!
- Lubię zielonookich blondynów, co? - powtórzył pod nosem Jareth, krzywiąc się. - No... zobaczymy...
Chciał uruchomić silnik, jednak przeszkodziła mu wibracja przyczepionego do paska małego komórkowego telefonu. Ten numer znało tylko kilka osób. Odebrał szybko.
- Słucham - powiedział bez emocji i milczał przez chwilę. Wreszcie z westchnieniem zamknął oczy. - Kiedy i gdzie? - zapytał, znów przez moment słuchając odpowiedzi. - Nie... nie przyjadę - odrzekł. - Jeszcze nie teraz. Sam się nim zajmij. Wiesz, co masz robić... - rzucił bez emocji i rozłączył się. Machinalnym ruchem przyczepił telefon z powrotem do paska i podniósł powieki, a na jego usta wolno wypełzł uśmiech satysfakcji...


* * *



Rishka zaczekał, aż samochód go minie, następnie szybko przeszedł przez pasy. Minął podrzędny bar i miał zamiar skręcić, kiedy nagle wyrósł przed nim postawny mężczyzna o długich ciemnych włosach. Wzdrygnął się, zadzierając głowę. Mężczyzna mógł mieć ze trzydzieści lat i tym, co przykuwało uwagę były jego nienaturalne oczy. Miały wściekle zielony kolor. "Genetyczny?", pomyślał Rishka, odetchnąwszy z ulgą. Sam przed sobą nie chciał przyznać, o kim pomyślał przed chwilą.
- Pracujesz? - zapytał cicho mężczyzna.
- T..tak! - odparł Rishka.
- Ile bierzesz? - padło następne pytanie.
- Pięć dych.
- Za co? - nieznajomy zmarszczył brwi.
- Za numerek - powiedział chłopak zgodnie z prawdą.
- ...tani jesteś... - orzekł cierpko, mierząc go wzrokiem od stóp do głowy. Rishka przygryzł dolną wargę. Tak. Był tanią dziwką. Ale jakie to miało znaczenie? Dziwka to dziwka!
- ...ale dobry w swoim fachu! - zapewnił chłopak.
- No...zobaczymy - pokiwał głową. Rishka ruszył w wąski zaułek między barem a sklepem z narzędziami. Mężczyzna podążył za nim. Zatrzymali się po kilku krokach, chłopak rozpiął i opuścił nieco swoje dżinsy, a klient wręczył mu blaszkę. Rishka schował ją do pudełka przy pasku. Mężczyzna chwycił go za ramię i brutalnie odwrócił twarzą do ściany. Kopniakiem rozstawił szerzej nogi.
- Dużo masz klientów? - zapytał przygotowując się, podczas, gdy Rishka cierpliwie stał oparty przedramionami o mur.
- Sporo - odrzekł cicho.
- Za taką cenę... nic dziwnego! - skomentował, wsuwając palce między pośladki chłopaka. Rishka pochylił się nieco.
- Korzystają z promocji - stwierdził szeptem.
- Jeżeli choć w połowie jesteś w tym tak dobry, jak w gadaniu, to pewnie nie tylko kwestia ceny... - zauważył kładąc dłonie na biodrach chłopaka.
- To komplement? - zapytał.
- Wyzwanie... - szepnął wchodząc w niego jednym ruchem. Rishka jęknął gardłowo. Co tu, do cholery, robił genetyczny? W takiej nędznej dzielnicy?


* * *



Czarny Kondor wrócił do burdelu i wszedł na piętro mieszkalne. Jego pracownicy najwyraźniej znowu coś knuli. A Jaretha znowu trafiał serdeczny szlag! Obserwował ich od dawna. I wyraźnie coś przemycali, chowali przed nim, na wszelkie pytania kłamali lub się wykręcali od odpowiedzi. Mężczyzna wiedział o tym. Znał ich zbyt długo, żeby nie umieć odgadnąć, kiedy zmyślają.
Wypytał nawet swoich ochroniarzy, ale żaden nie zwrócił na sprawę uwagi. Czyli wszystko było jasne! Albo Czarny Kondor miał zaawansowaną paranoję, albo powinien zwolnić tych cholernych nierobów.
Mężczyzna wolno szedł opustoszałym korytarzem. ZA pustym! Owszem, większość dziwek była na ulicy, ale wiele miało dziś nocną zmianę, więc powinna być w pokojach, lub kręcić się tu i ówdzie. Tymczasem panował względny spokój. Względny. Jareth nagle przystanął. Drzwi do jednego z pokojów były zamknięte i dochodziły zza nich podniesione głosy. To było podejrzane. Znowu coś podejrzanego! Jedną z zasad w burdelu był zakaz zamykania drzwi w ciągu dnia, jeśli nikt nie miał zamiaru akurat spać. Niekiedy były pouchylane również w nocy. Wiązało się to nie tylko z lepszą wentylacją, możliwością sporadycznej kontroli, ale i... cóż... każdy ma jakieś fanaberie, a Czarny Kondor nie znosił trzaskania drzwiami. Tym jednym zakazem szybko i efektywnie ukrócił nazbyt głośne sposoby wyładowywania frustracji nadpobudliwych dzieciaków. Chociaż najchętniej pozawieszałby zasłonki! Podsumowując... generalnie przez większość czasu drzwi były pootwierane na oścież. A te akurat teraz pozostawały zamknięte. Podszedł i ostrożnie nacisnął klamkę. Drzwi bezgłośnie ustąpiły. Nie wszedł. Tylko je minimalnie uchylił. Tak, by mógł dostrzec... Zmrużył oczy. W pokoju było kilkoro jego pracowników, którzy siedzieli na łóżkach bądź na podłodze, a pośrodku pomieszczenia rozgrywała się zażarta dyskusja między Mają a Harrym. "Znowu!", pomyślał Jareth, jednak zaraz coś innego przykuło jego uwagę i zirytowało jeszcze bardziej. Na podłodze leżało pudełko niewiele większe od standardowej książki. Migały na nim diody, wykonane było z półprzezroczystego plastiku i miało masę guziczków. Czarny Kondor doskonale wiedział, co to było za gówno! Najmodniejsza gra. Pomysłodawca i twórca obiecywał możliwość zdobycia atrakcyjnych nagród rzeczowych, pieniężnych. I głównej wygranej w wysokości miliona kredytów. Co za bzdura! To był najzwyklejszy hazard! I nikt tak naprawdę nie wygrywał! I nie wygra!!!
Jareth wpadł do pokoju z takim impetem, że zszokowani pracownicy poodskakiwali pod ściany. Maja umilkła, Harry cofnął się odruchowo. Szef zignorowawszy ich, bez słowa podniósł urządzenie i zamachnął się w kierunku otwartego okna.
- NIeee... - rozległ się za nim chór głosów, które uwięzły w gardłach, gdy Jareth błyskawicznie obejrzał się przez ramię. Rzucił. Zabawka przeleciała nad parapetem i roztrzaskała się na chodniku. Ze ściśniętych gardeł wydobyło się zbiorowy, lecz ostrożny jęk rozpaczy. I szybko ucichł, gdy Czarny Kondor raz jeszcze zmierzył zszokowanych pracowników nieprzychylnym spojrzeniem, po czym bez słowa wyszedł z pokoju.


* * *



Lucas spał do południa. Obudził się z kacem. I gorącą nienawiścią. Do mnie. Do siebie. I Świata jako ogółu. Ale głównie do mnie. No i trochę do Ouzo...
Otworzył oczy i natychmiast je zamknął.
- Kur...- jęknął, jednak nie dokończył przekleństwa, gdyż prawdopodobnie jego własny głos okazał się za głośny. Postawiłem na nocnej szafce szklankę z rozpuszczonym wcześniej lekarstwem na kaca.
- Wypij - poleciłem. Nawet nie podniósł powiek.
- Nie wypiję już niczego z twojej ręki - zapewnił cierpko.
- Wypij, albo wleję ci to w gardło! - warknąłem na tyle głośno, że chłopak skulił ramiona, jakby chciał zasłonić nimi uszy.
- Nienawidzę cię - wyszeptał, wolno podnosząc się na łóżku.
- Domyślam się - odparłem sucho i usiadłem w fotelu. - Pij! - ponowiłem rozkaz. Niechętnie sięgnął po szklankę. Powąchał, skrzywił się, lecz zaczął pić. Dwa ostrożne łyki. Gardło mu zagrało, gdy lekarstwo zapragnęło nagle wrócić. Powstrzymał odruch wymiotny i na siłę dopił napój. Odetchnął. Odstawił szklankę i wstał. Śledziłem go wzrokiem, próbując pochwycić jego spojrzenie, jednak chłopak, ostentacyjnie mnie ignorując, ominął mój fotel i poszedł w kierunku łazienki.
- Lucas - odezwałem się. Odpowiedział mi tylko odgłos zatrzaskiwanych drzwi.

Cierpliwie odczekałem, aż weźmie prysznic. Trwało to może z kwadrans, podczas którego z trudem powstrzymywałem przemożną chęć zapalenia papierosa. I jak ja mam rzucić nałóg w takich warunkach? W końcu śmiertelnie obrażona na mnie blond chmura gradowa wyszła z łazienki.
- Lu, porozmawiajmy - powiedziałem, wstając.
- Nie mam ochoty - odburknął, wyciągając z szafy dżinsy i koszulę.
- To ja będę mówił - postanowiłem, patrząc jak zrzuca szlafrok i pospiesznie się ubiera w świeże ciuchy.
- Chyba do ściany! - warknął, wciąż w niezapiętej koszuli zmierzając w kierunku korytarza. Był boso, jednak po drodze zgarnął z szafki swoje sportowe obuwie.
- Lu, posłuchaj mnie - poprosiłem, gdy wszedł do windy. Odwrócił się na pięcie, spoglądając mi w twarz.
- Nie! - powiedział twardo. - Nie posłucham! Ostatni raz, jak cię posłuchałem, upiłeś mnie! - zawołał oskarżycielsko. Wywróciłem oczami. I o to ten cały foch? Kurwa! No bez przesady!
- Lucas... - jęknąłem, lecz on tylko zamknął mi drzwi windy przed nosem. Westchnąłem ciężko, gdy elewator uruchomił się z cichym świstem. A niech sobie gówniarz robi, co chce! Nie wpakuje się przecież tak od razu w jakieś kłopoty! Zresztą ja też miałem swoje ważne zajęcia. Poszedłem do salonu.


* * *



W jednym z pokojów pracowniczych trwała szeptana dyskusja. Maja stała na wprost siedzącego na dolnej pryczy niewiele starszego od niej chłopaka o nastroszonych włosach we wszystkich barwach tęczy i miała bardzo zacietrzewiony wyraz twarzy. Tetsu i Nezumi siedzieli po turecku na górnym łóżku i beztrosko grali w pospolite karty.
- Musisz ją naprawić - oświadczyła dziewczyna zdeterminowanym półgłosem, patrząc na to, co leżało na kolanach chłopaka. Konsola była naprawdę w opłakanym stanie. Właściwie były to raczej puzzle z konsoli i to takie z pogubionymi elementami.
- Gdybym potrafił taki szczyt techniki składać do kupy nie byłbym dziwką, tylko wynalazcą gadżetów z milionowym kontem - skrzywił się. Dziewczyna usiadła obok, zaglądając mu przez ramię.
- Ale spróbujesz, prawda? - jęknęła błagalnie.
- To twoja wina, Majka! - skwitował. - Nie trzeba było znowu się tak wydzierać...
- Ale to Harry zaczął! - obruszyła się.
- Nie wnikam... - westchnął zrezygnowany, obracając w palcach cieniutkie kabelki.
- Sam wiesz, że... - zaczęła.
Niespodziewanie w progu stanął Jareth.
- O, kurwa! - syknął krótko Chris. Maja szybko wstała, zasłaniając sobą chłopaka, który nerwowo upchał szczątki urządzenia pod poduszkę. Czarny Kondor wszedł.
- Nezumi i Tetsu do samochodu - polecił sucho. Obaj chłopcy rzucili karty i zeskoczyli z górnego łóżka. Szybko pobiegli korytarzem. Szef odprowadził ich wzrokiem. Zerknął na pościel, na której porzucili swoją grę. Karty. Wreszcie normalna, uczciwa gra... Jareth lubił karty. Nawet bardzo. Ktoś mógłby powiedzieć, że ZA bardzo, ale karty na szczęście odwzajemniały tę wielką miłość Czarnego Kondora.
Mężczyzna popatrzył na Maję, a raczej PRZEZ Maję. Dziewczyna splotła ręce za sobą i miała minę niewiniątka. Taaak... jak zwykle. Jareth doskonale znał tę minę. I to, co się zazwyczaj za nią kryło. Westchnął. Łagodnym ruchem dłoni odepchnął dziewczynę na bok i spojrzał wymownie na Chrisa. Dawniej to z pewnością byłby Rishka... Od jakiegoś czasu to właśnie Christopher spełniał rolę kombinatorsko-naprawczo-magika. W umiejętnościach jednak nie doganiał Rishki nawet w połowie... Dlatego Jareth był względnie spokojny o instalację elektryczną, internetową i wentylacyjną budynku... Chociaż... Dzieciak oczywiście nie stał w miejscu. Lecz chyba trochę brakowało mu odwagi... czy może raczej BEZCZELNOŚCI Rishki!
Mężczyzna wyciągnął orękawiczoną odwróconą wnętrzem do góry dłoń w stronę chłopaka. Wykonał dwa szybkie ruchy palcami nakazując w ten sposób oddać. Chris westchnął. Bez słowa wyciągnął szczątki urządzenia spod poduszki i wręczył je szefowi. Czarny Kondor krytycznie obejrzał potrzaskane kawałki plastiku zwisające w plątaninie kabli.
- Macie za dużo czasu i pieniędzy? - zapytał sucho. - Czy zwyczajnie nie zrozumieliście mojej aluzji? - warknął, odrzucając chłopakowi resztki urządzenia. - Pozbądź się tego! - polecił, idąc do wyjścia. Gdy mężczyzna opuścił pokój Maja popatrzyła pytająco na Chrisa.
- No mówiłem, że mogę spróbować, ale to naprawdę marnie wygląda... - westchnął cicho chłopak.
- Nie żartuj! Wszyscy się na nią złożyliśmy! Wiesz, jaka droga była. Na następną będziemy ciułać pół roku! - syknęła. - Yyyy! - Oboje wzdrygnęli się, gdy nagle spostrzegli, że Czarny Kondor wciąż patrzy na nich, wychylając się zza futryny. Trzymał coś między dwoma palcami.
- Bez tego chipa gra jest bezużyteczna - oświadczył. - I tak naprawdę to on tyle kosztuje. Reszta to zwyczajny złom! - zakończył, patrząc wymownie na to, co chłopak trzymał na kolanach. Po tych słowach Jareth odwrócił się i poszedł. Tym razem w skupieniu nasłuchiwali, czy faktycznie odchodzi. Stukot okutych butów oddalał się.
- Kurwa! - warknął Chris rzucając "ich złom" na podłogę.
- Ma rację? - jęknęła Maja.
- To Czarny Kondor! - burknął. - Zawsze ma rację!


* * *



Lucas siedział bokiem po stronie kierowcy w stojącym na parkingu samochodzie i ze smętną miną czekał... na wynik badania krwi. Nie przeczuwał na tym polu żadnych rewelacyjnie dobrych efektów...
Na wprost niego, oparty jednym ramieniem o otwarte na oścież drzwi stał policjant w ciemnogranatowym mundurze z naszytymi dwoma żółtymi paskami na rękawach. Drogówka okazała się nad wyraz czujna i gdy tylko Lu przejechał na pomarańczowym, ruszyli za nim. Posłusznie zwolnił i zjechał na najbliższy parking. Kulturalnie pozwolili mu się wytłumaczyć, a potem pobrali mu krew do badania. Lucas nerwowo potarł malutki plasterek na wierzchu nadgarstka. Wyniki miały być gotowe w ciągu trzydziestu sekund. I pewnie chłopakowi nie pomogą. Ale, żeby tak gnębić człowieka tylko za przejechanie na pomarańczowym? No... wprawdzie dozwoloną prędkość też przekroczył, ale... niedużo... chyba...
Urządzenie piknęło, podając wynik. Policjant uniósł brwi, po czym podsunął urządzenie przed oczy Lucasa. Chłopak odruchowo spojrzał na wyświetlacz. Właściwie nie musiał tego robić, bo czuł się wczorajszy. Bardzo wczorajszy. I doskonale wiedział, jakiego wyniku się spodziewać. I tak jak przewidywał - test trzeźwości oblał. Z kretesem!
- Chyba jednak pojedzie pan z nami - ocenił przedstawiciel prawa. - Tak będzie bezpieczniej... dla pana.
Lucas pokiwał tylko głową i wstał. Zamknął drzwi. Oddał kluczyki mężczyźnie. Ten ujął go pod ramię, ewidentnie tylko tak dla pewności, i poprowadził go do policyjnego auta.
- Samochód jest wypożyczony? - zainteresował się stojący kilka kroków dalej drugi policjant sprawdzając na I-padzie numer rejestracyjny. "No ależ błyskotliwy!", pomyślał prowadzony Lucas, "To trzeba aż sprawdzać w bazie, żeby to stwierdzić? Nie widać, że ta skurwiała rejestracja ma błękitne tło?!"
- Powiadomimy hotel. Ktoś z obsługi odbierze wóz z naszego parkingu - poinformował mężczyzna, subtelnie, acz stanowczo "pomagając" Lucasowi wsiąść do radiowozu. "Pięknie!", pomyślał chłopak.
- Jack się ucieszy... - mruknął sarkastycznie pod nosem, gdy zamknięto za nim drzwi.


* * *



Czarny Kondor stał w korytarzu i czekał. Gdy zawoził młodszych chłopców na umówioną krótką wizytę domową, zawsze zostawał pod drzwiami mieszkania. Od swoich ochroniarzy również tego wymagał... Niektórym stałym klientom po prostu wciąż nie do końca ufał. Ale czasu nigdy nie marnował. Myśleć i planować można w każdym miejscu. Jareth czasem zastanawiał się, co czują ludzie, doświadczający czegoś tak dla niego niepojętego i niezgłębionego, jak nuda.
Chwilę wcześniej odebrał telefon. Jego "oczy i uszy" potwierdziły poranną informację o zlokalizowaniu w mieście kogoś... hum... znajomego... Co więcej, w nader ciekawych okolicznościach. Jareth wiedział, że skoro pojawił się on... może spodziewać się jeszcze... kogoś. I wiedział też, że powinien to wykorzystać. Zwłaszcza w przypadku komplikacji z Villain. Sprawa mogła nastręczyć pewnych trudności. Nie dość, że będzie musiał się "pojednać", to jeszcze zaproponować współpracę... Ale Jareth nie taką "dumę" w swoim życiu przełykał... bez popitki! Zresztą... dysponował wieloma środkami negocjacji. Wliczając w to groźbę i szantaż. Właściwie były to dwa jego ulubione sposoby manipulacji. I zazwyczaj najskuteczniejsze. Zwyczajnie - miał w nich największą wprawę.
Drzwi mieszkania otworzyły się i wyszedł Nezumi, a za nim Tetsu... oraz wysoki, na oko czterdziestoletni, mężczyzna w szlafroku. Trzymał w ręce dwie blaszki. Jareth uniósł brwi.
- Napiwki - powiedział klient. - Nie wiem, czy dla chłopców, czy dla pana... - wyjaśnił. Czarny Kondor ruszył korytarzem.
- Napiwki dla nich - rzucił, mijając mężczyznę. - Chociaż za ten ostatni hazard to powinienem wam te przywileje ukrócić! - mruknął pod nosem, gdy chłopcy brali pieniądze od klienta.
- Ale ja nie grałem! - zapewnił Nezumi, biegnąc za szefem.
- Zdrajca! - zawołał Tetsu, doganiając ich w windzie. - I kłamczuch! - rzucił. - Grałeś!
- Raz! - obruszył się chłopak. - Żeby sprawdzić!
- Dwa! - poprawił go młodszy kolega. - A nawet TRZY, jak nikt nie patrzył! - wypalił.
- Skarżypyta! - bąknął Nezumi. Jareth uniósł oczy do sufitu. Westchnął. Nagle drgnął, podniósł ramię i położył dłoń na czole starszego z chłopców. Nezumi zamrugał.
- Szefie? - odezwał się, nieco spłoszony.
- Z twoim blokiem w porządku? - zapytał Jareth, zabierając rękę. - Nie czujesz się inaczej, niż zwykle?
Chłopak pokręcił głową i wzruszył ramionami.
- Zwyczajnie - zapewnił.
- Jakby coś się działo, masz mi powiedzieć - powiedział mężczyzna. Nezumi skinął. Wysiedli z windy.
- Z Risei w porządku? - zapytał jeszcze starszy z chłopców, domyślając się, co niepokoi szefa.
- Nienajgorzej... - odrzekł Jareth, kierując się w stronę zaparkowanego auta.


* * *



Komisariat był całkiem przytulny, jeśli można tak powiedzieć o komisariacie. Areszt już mniej. Wprawdzie oddano mu jego prawo jazdy, jednak było na nim odznaczone "I", dlatego też Lucas długo nie czekał na reakcję. Policjant poprosił go do małego pokoiku bez okien. W ręce miał czytnik kodów.
- Proszę opuścić spodnie - powiedział policjant. - Taka procedura. Musimy sprawdzić, czy nie jest pan...
- Zbiegłym Invitro? - wyszeptał Lucas, wolno rozpinając dżinsy.


* * *



Bar nie należał do luksusowych, ani nawet przeciętnych klasą punktów upijania obywatela. Czego oczekiwać po najbardziej zapomnianych przez samorząd częściach Starego Miasta.
Pojawienie się w takim zapyziałym miejscu faceta w skrojonym na miarę garniturze musiało wzbudzić zaciekawienie. I taki też efekt chciałem wywołać. Z uprzejmym uśmiechem podszedłem do położonego na tyłach knajpki stolika, przy którym siedziało trzech potężnych mężczyzn. Wszyscy mieli broń. Ja wprawdzie też... Ale kulturalnie nie afiszowałem się z nią.
- Pan do kogo? - prychnął jeden z nich, gdy tylko się zbliżyłem. Wolnym ruchem sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni marynarki i wydobyłem stamtąd plik cieniutkich płytek.
- To zaliczka - oświadczyłem, rzucając je na stolik. Łypnęli chciwie na pieniądze, uświadamiając sobie, że wszystkie mają ten sam nominał - 500cr. Ten wygadany popatrzył na mnie pytająco.
- Mamy za to kogoś zaciukać? - zainteresował się usłużnie. Moje usta rozciągnął uśmiech, którego nie umiałem powstrzymać.
- Dogadamy się - powiedziałem, kładąc na stole kartkę z adresem, datą i godziną spotkania. - Ale musi być was sześciu - dodałem, odwróciwszy się na pięcie.
- Czemu aż tylu? - zdumiał się drugi z mężczyzn. Obejrzałem się na niego przez ramię.
- Sześć to moja szczęśliwa liczba - odparłem, wychodząc.


* * *



Jareth odwiózł chłopców z powrotem do burdelu i pojechał prosto na... policję. Dostał wezwanie. W zasadzie powiadomienie. Oficjalne. Czyli dzieciak naprawdę nieźle się wpakował. Cóż za ironia losu...
Zaparkował przed komisariatem. Wszedłszy skinął głową kobiecie na portierni, podsunął kartę VIPowską przed czytnik i przeszedł przez bramkę. Skierował się prosto do pomieszczeń, w których przetrzymywano aresztantów. Znał drogę. Aż za dobrze. Za często odbierał stąd swoich chłopaków. Zwłaszcza Rishkę... Westchnął.
- Jak zawsze... jest pan w oka mgnieniu - usłyszał rozbawiony kobiecy głos. Obejrzał się. Rudowłosa dziewczyna w ciemnogranatowym mundurze podeszła do niego.
- Dziękuję za informację, Ivy...
- To był raczej obowiązek, niż przysługa, panie Lamber. Okazało się, że jego numer jest nadal w ewidencji pańskiego domu publicznego - zauważyła.
- Owszem... - skinął głową, lecz nie pociągnął tematu. Ivy uśmiechnęła się.
- Pomieszczenie dwa C - poinformowała rzeczowo. Jareth skinął głową i ruszył. Przy pozbawionym drzwi wejściu oznaczonym symbolem "2C" przystanął. Ze swojego miejsca wyraźnie widział cele o kratach z transperytu. Przed jedną z nich stał mundurowy, natomiast więźniem był... Jareth uśmiechnął się. Lucas naprawdę podrósł. Budową zaczynał przypominać Rishkę, chociaż nadal był drobny i niezbyt wysoki.
- Chyba będziemy mieli pewien problem... - poinformował policjant, sprawdzając coś na palmptopie. - Wprawdzie nigdzie nie zgłoszono pańskiego numeru i nikt pana nie szuka...
- Ale może zacząć - wtrącił Czarny Kondor, wchodząc do pomieszczenia z celami. - TERAZ! - dodał z naciskiem. Mundurowy popatrzył na niego zaskoczony. Lucas zbladł. Odruchowo zrobił krok do tyłu. Jareth uśmiechnął się lekko. Owszem, spodziewał się stosownego efektu, ale to zachowanie Lucasa i tak mile połechtało mroczną stronę ego Czarnego Kondora. Podszedł do transparentnych krat i przypatrzył się swojemu eks-pracownikowi.
- Jest pan właścicielem? - zapytał nieco zbity z tropu mundurowy. - Pan?! - dodał takim tonem, jakby sam temu faktowi niedowierzał. Jareth omiótł go spojrzeniem. Taaak... wszyscy tu znali Lambera.
- Poniekąd - odparł zdawkowo. - Może pan sprawdzić moje uprawnienia do jego numeru - zasugerował. - Chciałbym porozmawiać z Lucasem... - z tymi słowami podał mężczyźnie swoją kartę identyfikacyjną.
- Nn...no... dobrze - policjant kiwnął głową i przytknął kartę do czytnika na palmptopie.
- Na osobności - mruknął sucho Czarny Kondor. Mundurowy aż podskoczył.
- T..tak! - powiedział. - Oczywiście - pośpiesznie wyszedł. Jareth popatrzył chłopakowi w oczy. "Zupełnie jak zagonione w kąt zwierzę...", przebiegło mężczyźnie przez myśl.
- Więc? - odezwał się. - Wróciłeś... - stwierdził. Odpowiedziała mu cisza, dlatego Jareth ciągnął: - Wróciłeś ledwie kilka dni temu i od razu wylądowałeś w areszcie... - pokręcił z dezaprobatą głową. - Nieprofesjonalnie... Myślałem... - zrobił pauzę. - ...łudziłem się... - poprawił się. - ...że czegoś się od McCaffreya nauczysz, a tu taka wpadka - westchnął teatralnie. - Chociaż może nawet i lepiej - orzekł. Lucas zmarszczył brwi. Podszedł energicznie do kraty.
- Tak! Wróciłem! I nic ci do tego! - warknął.
- Jak mi "nic do tego"? - zapytał z chłodną uprzejmością. Wolno uniósł rękę. Chłopak patrzył na ten gest, niczym zahipnotyzowany. Jareth ostrożnie wsunął dłoń między kratami. - Podejdź, Lucas - polecił półgłosem. Blondyn drgnął i nagle jego nogi same ruszyły z miejsca. Podszedł do kraty. Czarny Kondor ostrożnie przyłożył dłoń do policzka chłopaka. Wplótł palce w jego włosy. Lucas nie zaprotestował. Zamknął oczy. Stał w ciszy, z lekko pochyloną głową. Jareth nie miał rękawiczek, więc chłopak czuł dotyk jego ciepłej dłoni, delikatne ukradkowe muśnięcia palcami. Czarny Kondor uśmiechnął się. Niby minęły te cztery lata, ale wytresowane automatyzmy wciąż nie zanikły... To było cholernie satysfakcjonujące. To świadczyło, że Jareth umie wyszkolić dobrą dziwkę, która szczeka i podskakuje na rozkaz, a jedyne pytania, jakie przy tym zadaje to: "jak głośno?" i "jak wysoko?"... Uśmiech nie znikał z ust mężczyzny. Po tylu latach znów triumfował. Stali tak długą chwilę. Lucas nieruchomo, z zamkniętymi oczami i Czarny Kondor, pieszcząc dłonią jego policzek i włosy. Zastanawiał się tylko, kiedy chłopak uświadomi sobie, co zrobił. Że znowu mu się poddał, że bezmyślnie zareagował na polecenie, że wyuczone zachowania na konkretne komendy nadal w nim tkwiły, że Jareth wciąż miał nad nim władzę...
Zielone oczy otworzyły się nagle. Chłopak spojrzał na Czarnego Kondora i odskoczył jak oparzony. Palce Jaretha lekko i całkowicie celowo pociągnęły jego włosy.
- Zostaw mnie! Odejdź! - wrzasnął rozzłoszczony Lu. Na kogo był bardziej zły? Na Jaretha za to, że go podszedł? Czy na siebie, że mimo wszystko tak łatwo dał się podejść... że był po prostu słaby!
- Odejść? Mam odejść? - mężczyzna powoli opuścił rękę. - A nie życzysz sobie przypadkiem mojej pomocy? Bo... - omiótł wzrokiem celę. - ...wygląda, jakbyś jednak jej potrzebował...
- A co? Może mnie wyciągniesz? - warknął Lucas przez kraty.
- Lucas... to mój teren... - powiedział półgłosem. - Mogę tu zrobić wszystko. Mogę ci pomóc, mogę ci również zaszkodzić! Którą opcję wybierasz? - Czarny Kondor uśmiechnął się lekko.


* * *



O ile załatwienie stosownej pomocy nie stanowiło w tym mieście problemu, to znalezienie właściwego miejsca mogło okazać się nieco trudniejsze. Na szczęście ofert sprzedaży, bądź wynajmu było sporo i już poprzedniego wieczoru umówiłem się na rozmowę z właścicielem.
Szczerze mówiąc owej lokalizacji byłem pewny, w końcu podałem już ten adres moim potencjalnym pomagierom, jednak musiałem zachować pozory. W końcu ktoś, kto wydaje kupę kasy w ciemno może wydać się nader podejrzany.
Czekałem cierpliwie obok samochodu, który zaparkowałem pod wskazanym adresem. Las pachniał, wokół panowała cisza... śmiertelna wprost cisza. Zobaczyłem nadjeżdżający wąską leśną dróżką czerwony samochód. Zbliżał się szybko - na tyle, na ile pozwalała wyboista droga.


* * *



Jareth siedział przy vipowskim stoliku w Czarnej Dalii. W zasięgu wzroku miał scenę i kawałek dość opustoszałej o tej porze sali. Od ponad godziny trwały przesłuchania, które przygotował Derek. Teraz Czarny Kondor musiał cierpliwie wysłuchać i ocenić, czy któryś z wybranych przez współpracownika zespołów się nada. Ale Jarethowi coś innego zaprzątało myśli. Dzięki jego wstawiennictwu, Lucas opuścił areszt w przeciągu niespełna kwadransa. Mężczyzna złożył też swojej eks-prostytutce propozycję. Owszem, była ona z gatunku tych "nie do odrzucenia", a to z bardzo prostej przyczyny. Jeżeli Lucas będzie się wahał i być może... w efekcie nie przyjdzie do Czarnego Kondora by uregulować swoje zobowiązania.... cóż... wówczas Jareth pójdzie do niego, a może nawet PO niego...
Z zamyślenia wyrwał go głos Dereka:
- To będzie ostatni zespół - poinformował szefa. Jareth pokiwał głową.
- A ich dane? - zainteresował się.
- Wszystko, łącznie z płytami demo leży na twoim biurku, szefie - powiedział, wyraźnie z siebie zadowolony. Czarny Kondor uniósł brwi. Przynajmniej raz został mile zaskoczony przez tego chłopaka.
- Świetnie - orzekł, wstając. Ze sceny popłynęły pierwsze dźwięki miękkiej elektronicznej muzyki, a po chwili przyjemny męski głos zaczął śpiewać.

"The rocket ship took me so far away
From the fields where I had lost my way
A million people with a million souls
On a rocket ship that lost control...

All I ever wanted was to feel like
I had done something with my life
All I found was you"*


Jareth zbliżył się do stojącego przy barze szpakowatego elegancko ubranego mężczyzny pod pięćdziesiątkę. Uścisnęli sobie dłonie na przywitanie. Czarny Kondor wykonał gest do barmana, informujący, że klient pije na koszt firmy. Szpakowaty uśmiechnął się, sącząc niespiesznie swojego drinka.
- Łapówka? - rzucił żartobliwie do Jaretha, odstawiwszy szklankę na blat.
- Upominek - odparł uprzejmie Czarny Kondor. - Rozważył pan moją propozycję?
- Zgodzę się - pokiwał głową. - Nie wlewacie świństw do drinków, więc mogę z panem handlować, panie Lamber. Nie lubię, jak moje najlepsze alkohole ktoś miesza z podrzędną coca-colą! - orzekł cierpko. - To zabija smak i klasę... - urwał, nagle zagapiając się na scenę. Wokalista nadal śpiewał...

"The rocket ship took me so far away
From the fields where I had lost my way
A million people with a million souls
On a rocket ship that lost control...

All I ever wanted was to feel like
I had done something with my life
All I found was you"*


...jednak do dźwięków muzyki dołączyło miarowe pobrzękiwanie. Jareth obejrzał się. I również znieruchomiał. Rozchylił nawet wargi.
Na scenie, półnagi, połyskujący złotymi łańcuszkami i bransoletkami Simon wykonywał taniec brzucha. Obszyta monetami chusta na jego biodrach pobrzękiwała przy każdym wężowym ruchu. Muzycy wyglądali na zaskoczonych, jednak chłopak tak zgrabnie wpasował swoje miękkie gesty w rytm piosenki, że nikt nie zaprotestował.

"The rocket ship took me so far away
From the fields where I had lost my way

All I found was you..."*


Szpakowaty delikatnie trącił Jaretha w ramię.
- Ile za noc? - zapytał, wskazując ruchem brody tańczącego chłopaka. Czarny Kondor odchrząknął, ocknąwszy się.
- Simon dzisiaj nie pracuje... - odparł. Potencjalny klient pokiwał głową.
- "Simon", tak? - upewnił się i z miną kogoś, kto planuje poważną akcję dywersyjno-łóżkową na tę upragnioną chwilę, gdy Simon już "będzie pracował", podszedł do stolika Dereka. Jareth natomiast zbliżył się do sceny i stanąwszy z boku cierpliwie czekał, aż piosenka dobiegnie końca... Wtedy skinął na Simona dłonią, przywołując go do siebie. Chłopak ukłonił się publiczności, potem rozbawionym jego nagłym występem muzykom. Kilkoro z nielicznych gości zaklaskało. Simon zszedł. Zbliżył się do szefa.
- Przebierz się i do samochodu - wyszeptał Jareth takim tonem, że blondyn nawet nie pomyślał o dyskusji. Potulnie ruszył za kulisy.

--------
*"Japanese Fantasy" (VAST)


* * *



Obejrzałem letni domek, oprowadzany przez usłużnego i szczerego właściciela - starszego, ciemnoskórego mężczyznę. Pokazał mi wszystkie pokoje, garaż, przedstawił wady i zalety domu, wskazał nieszkodliwe ubytki w dachu nad szopką, niedomykający się filtr powietrza w jednym z pokojów, zwrócił moją uwagę na pięknie odrestaurowany kominek i utrzymane w rustykalnym stylu meble w kuchni.
- Podoba się panu? - zapytał z nieukrywaną nadzieją, gdy wyszliśmy na werandę. Skinąłem głową.
- Tak, bardzo - potwierdziłem. - Jest odpowiedni do moich celów...
- Celów? - zdziwił się mężczyzna. - Nie zamierza pan chyba tutaj kogoś przywieźć i zamordować? - zażartował, zamykając drzwi na klucz.
- Ależ skąd... - uśmiechnąłem się, rozbawiony. - Po prostu czasem każdy potrzebuje odosobnienia - wzruszyłem ramionami. - Kupię go.


* * *



Dopiero w przerwie między swoimi zmianami Rishka odważył się pójść do Samuela. Fakt, że nadział się na jednego z "elity" był wprawdzie niejednoznaczny, jednak przypomniał chłopakowi, że nie tylko Tom go tutaj pilnuje. Ale, czy Czarny Kondor na szpiega wybrałby kogoś aż tak charakterystycznego? A może o to właśnie chodziło? O zwyczajną zmyłkę! Bo przecież Jareth w życiu by się tak nie podłożył, prawda? Im więcej osób tak myślało, tym szef częściej mógł to robić.
Mimo, że zgodnie z zasadami półtorejgodzinną przerwę mógł spożytkować wedle własnej woli i najchętniej przeznaczyłby ją na sen/posiłek/ciepły prysznic, zdecydował się pójść i załatwić sprawę.
Rishka tak jak zwykle pokluczył trochę po ulicznych zakamarkach i udał się w umówione miejsce. Sammy już na niego czekał. Uściskali się na powitanie. Jednak grobowy wyraz twarzy Rishki sprawił, że uśmiech przygasł na twarzy jego kochanka.
- Co się stało? - zapytał niepewnie Samuel.
- Musimy porozmawiać...


* * *



Lucas wrócił do domu taksówką. Jacka w apartamencie nie było. Całe szczęście. Chłopak usiadł w fotelu. Miał dość dzisiejszego dnia. Gdyby nie odczuwał od rana takiego wstrętu do alkoholu, chętnie by się napił. Dlaczego nie posłuchał rady Jacka i nie usunął numeru na czarno? Czemu chciał załatwić to zgodnie z prawem? Co więcej, zamierzał SAM zarobić te półtora miliona na wykupienie się od Państwa. Ale właściwie sprawa nie wyglądała też tak prosto... Procedury były skomplikowane i długie. Na dodatek... Gdyby Czarny Kondor odmyślił się... tak jak sugerował, że zrobi to teraz, Lucas nie mógłby nic poradzić. Wróciłby do burdelu w ciągu dwudziestu czterech godzin. Lepiej więc było ukrywać się i czekać, aż minie te pięć lat prawa do dziedziczenia po zmarłym właścicielu. Lucas zagryzł wargi. Cholera! Wiedział, że nie powinien tu przyjeżdżać. Po prostu czuł to! Wieczorem musi pogadać z Jackiem. A rano... chyba spakuje się i wyjedzie... Nigdy nie przystanie na propozycję Jaretha! W życiu! Czyli znów czeka go ucieczka. Zamknął oczy. Uniósł dłoń, dotykając policzka. Miał wrażenie, że wciąż czuje ciepłą dłoń Czarnego Kondora na skórze... I znowu ten znajomy strach...


* * *



Czarny Kondor przypierał swoim ciałem leżącego na wznak na łóżku Simona i całował go namiętnie, głęboko, z pasją. Nagle odsunął się, chwyciwszy chłopaka za rękę i obrócił na bok, a sam położył się za nim tak, że jego biodra stykały się z pośladkami chłopaka. Objął go jedną ręką i zaczął rozpinać mu spodnie. Otworzył rozporek i wsunął dłoń. Nagle wyczuł coś. Napięcie. I to innego rodzaju, niż można się było spodziewać.
- Co? - zapytał z nutką kpiny. - Mamy dość najstarszego zawodu świata? - mruknął Simonowi do ucha. Chłopak drgnął i obrócił się w jego stronę.
- Nie... - odparł, przeciągając się leniwie. - Podoba mi się... - szepnął, a na jego ustach pojawił się uśmiech. Zapewne nieco wymuszony. Jareth przypatrzył mu się uważnie.
- Co ty kombinujesz, Simon? - zapytał. Chłopak uniósł brwi.
- Ja? Skądże. Nic! - zapewnił. Czarny Kondor znowu uśmiechnął się lekko.
- Simon... zbyt długo miałem do czynienia z Rishką, żeby umieć wyczuć kombinatora... - odrzekł.
- Więc? - zmrużył zaczepnie oczy.
- Więc zjeżdżaj! - warknął, wstając z łóżka.


* * *



Samuel siedział na jakimś chybotliwym taborecie i wpatrywał się w zniszczoną podłogę z drewna.
- Rozumiem - pokiwał głową. Spacerujący nerwowo po pokoju Rishka zatrzymał się nagle.
- Nie! Nie rozumiesz! - zawołał. - Ja po prostu nie mam innego wyjścia!
- Jasne! - prychnął Sammy, wstając energicznie. - Nie możesz nic zrobić - sarknął. Rishka zmrużył oczy.
- Oczywiście, że nie mogę - wyszeptał. - Co mam zrobić? Uciec? Wtedy to już na pewno mnie zabije! Powoli i boleśnie. Mam szansę się zrehabilitować. Nie zaprzepaszczę jej, łamiąc podstawowy jego zakaz!
- I serio wierzysz, że kiedykolwiek ci wybaczy? - chłopak skrzywił się z niesmakiem.
- Chcę... spróbować... - wycedził z pasją.
- Czyli jednak "chcesz"! Nie "musisz"... - skomentował.
- Nie łap mnie za słówka! - zdenerwował się chłopak.
- Rozumiem - Samuel skrzyżował ręce na piersi. - Czyli od dzisiaj koniec?! - upewnił się szorstko. Rishka wolno pokiwał głową.
- Zrozum mnie, Sammy - poprosił półgłosem. - Ile masz umowy? Rok? Jeśli... poczekasz na mnie kilka... miesięcy... wtedy... - zająknął się. - ...może...
- Chyba, że on wymyśli ci inne ultimatum! - przerwał mu Samuel. Rishka posmutniał. Nic nie odrzekł. Opadł z cichym westchnieniem na zdezelowane krzesło, pozbawione jednego podłokietnika. - Więc może faktycznie lepiej zakończyć to TERAZ! - orzekł twardo Sammy.
- Może lepiej - zgodził się cicho Rishka. - Tak... będzie najlepiej... - wyszeptał.


* * *



Za oknami panował mrok, w okolicach burdelu rozpraszany bladoniebieskimi latarniami. Jareth siedział przy swoim biurku i przeglądał akta muzyków. Niby niedużo, chociaż kilku z nich miało pokaźny dorobek, nie tylko artystyczny. Czy naprawdę prochy i artyzm są symbiontami? Jeden kandydat go mocniej zainteresował... Ale musi jeszcze to rozważyć, a najlepiej przejrzeć wszystko od początku. Mężczyzna przetarł dłonią twarz. Czuł znużenie. To był naprawdę męczący dzień... Dosłownie wyprał go psychicznie. A jeszcze się przecież nie skończył. Wciąż czeka go kilka ważnych decyzji, rozliczenia z chłopakami... Na dodatek musiał wymierzyć karę Rishce. Znowu! Tym razem za niedawne sprzeciwienie się na ulicy klientowi. Czy ten gówniarz naprawdę nigdy się nie nauczy?! Jak długo Jareth będzie musiał... ciągnąć to dalej? A może już wystarczy? Ale przecież lekcja nie została do końca zrozumiana. O ile w ogóle będzie... Zamknął oczy. Westchnął.
- Co jeszcze? - szepnął do siebie mężczyzna, ukrywając twarz w dłoniach. Rozległo się pukanie. Czarny Kondor odetchnął. Odczekał chwilę. Wreszcie podniósł głowę. - Wejść! - zawołał splatając palce i opierając brodę na kłykciach. Do gabinetu bezszelestnie wsunął się Tetsu. Skinął szefowi głową i podał pasek z kasetką. Jareth otworzył ją bez słowa, policzył pieniądze, oddał pracownikowi jego dolę i wpisał dane do komputera. Popatrzył na rudowłosego chłopca. On też mu uciekł... tak jak Rishka. Mówiąc dokładniej "za sprawą" Rishki! Ale jego Czarny Kondor odnalazł bez większego wysiłku. Czemu? Było łatwiej? Może bardziej mu zależało? Nie, niemożliwe! Po prostu wiedział, GDZIE szukać. Czyli znał tego dzieciaka lepiej, niż Rishkę? Nie... po prostu Rishka... Rishka był cholernie inteligentny. Tyle, że robił durnoty! Ostatnimi czasy wręcz notorycznie! Jareth westchnął. Tetsu poruszył się, zamierzając odejść, jednak wtedy mężczyzna pochylił się nad biurkiem.
- Zaczekaj! - gwałtownie chwycił chłopca za przedramię. Dzieciak wzdrygnął się. Odruchowo spróbował się wyrwać. Szaf jednak trzymał go mocno. Tetsu z rosnącym przerażeniem popatrzył na niego. Czarny Kondor uświadomił sobie, że być może zrobił to za raptownie. Złapał go za szybko i za mocno. To przecież jeszcze dzieciak... Jareth poluźnił uchwyt, jednak nie puścił. - Zostaniesz... - powiedział szeptem. Czemu właściwie go chwycił? Po co? Przecież wystarczyło polecenie... Musi przestać reagować, a zacząć myśleć! Też robił durnoty... zupełnie, jak Rishka. Każdemu się zdarza. Grunt, żeby zdarzało się nie za często. Chłopiec pokiwał skwapliwie głową, opuścił wzrok.
- Ale... jestem prosto ze zmiany... - zawahał się. - ...nie zdążyłem... - umilkł, spłoszony, gdy napotkał spojrzenie szefa.
- Weź prysznic w mojej łazience - polecił Jareth, jeszcze bardziej zmniejszając chwyt. Wreszcie puścił go, niby przypadkiem muskając palcami jego rękę aż do nadgarstka. - Idź! - szepnął krótko, dużo łagodniej.


* * *



- Prezent od firmy! - zawołał Tom, wpychając Rishkę do pokoju wypoczynkowego ochrony. Zrobił to z taką siłą, że chłopak stracił równowagę i wylądował na podłodze na kolanach.
- Już? - zdziwił się jeden z ochroniarzy. Rishka go nie rozpoznał po głosie, ale podnosić głowy nie miał zamiaru. Jaka to teraz różnica, kto go będzie zaraz rżnął? - Myślałem, że dostaniemy go dopiero po jego drugiej zmianie...
- A co? - rzucił Tom. - Poskarży się szefowi? - popatrzył kpiąco na chłopaka. Rishka zamknął oczy. Nie odezwał się.


* * *



Jareth wyszedł z łazienki i zrzuciwszy szlafrok, otworzył szafę i zaczął się ubierać. Wciągnąwszy spodnie, popatrzył na leżącego na łóżku Tetsu. Chłopak miał zmierzwione włosy, których wilgotne pasemka przyklejały się do spoconego czoła. Na jego policzkach wciąż widniały wypieki, a oczy błyszczały mu ze zmęczenia. Mężczyzna uśmiechnął się, zakładając czystą koszulę.
- Możesz tu spać, jak chcesz - powiedział łagodnie. Chłopak usiadł. Potarł palcami czoło.
- N...nie... - odparł. - Pójdę już do siebie... - oświadczył, wstając.
- Skoro wolisz - Czarny Kondor odwrócił się do niego plecami i wtedy usłyszał huk. Błyskawicznie się obejrzał. Tetsu leżał na podłodze, a jego ciałem wstrząsały drgawki.
- Kurwa! - warknął Czarny Kondor, dopadając do chłopaka. Zlokalizował wzrokiem i sięgnął po leżącą w nogach łóżka koszulę. Zwinął ją w kłębek i podłożył pod podskakującą i uderzającą o podłogę głowę chłopca. Szybko wstał, doskoczył do biurka, nacisnął wybieranie numeru, włączył głośnik i wrócił do Tetsu, którego głowa już prawie zsuwała się z prowizorycznej poduszki. Telefon szybko został odebrany. Nie czekając, aż odezwie się ktoś po drugiej stronie, Jareth krzyknął:
- Sharla! Przyjedź do mnie! Szybko! - zawołał, wciąż ostrożnie asekurując głowę chłopaka przed uderzeniem w podłogę.
- Co jest? Znowu Lotos? - zaniepokoiła się kobieta.
- Nie... tym razem... coś innego - odparł grobowym głosem. Cholera jasna! I CO, KURWA, JESZCZE?!!!


* * *



W ciągu miesiąca Rishka przyzwyczaił się do swojej nowej roli w społeczeństwie. Po prostu był ciałem, niosącym rozkosz tym, którzy byli w stanie za ową rozkosz zapłacić. To tylko czysta ekonomia, nie powinien więc podchodzić do sprawy emocjonalnie. Taaak... Nie powinien... Szefa też poznał z chyba każdej strony. I też wiedział, że nie powinien podchodzić do niego emocjonalnie... Tak. Też...
Czarny Kondor zajrzał do pokoju.
- Chodź, Rishka! - rzucił krótko i nie czekając na odpowiedź ruszył korytarzem. Chłopak szybko podążył za nim. Zeszli na dół, do jednego z pokojów dla gości. Był już tam jakiś mężczyzna. Bardzo postawny i bardzo brodaty. Zmierzył chciwym spojrzeniem Rishkę. Czarny Kondor usiadł w fotelu, uprzejmym gestem wskazał gościowi sąsiednie siedzisko, które ten ochoczo zajął.
- Zrób nam drinki, Rishka. Dla mnie czysta whisky - polecił i popatrzył pytająco na brodacza.
- Wódka z lodem - powiedział krótko mężczyzna.
Rishka stanął za małym barem i zabrał się za przygotowywanie drinków. Podał zamówienia, a nie doczekawszy się na razie innych poleceń usiadł na barowym stołku i czekał. Czarny Kondor rozmawiał ze swoim gościem, wolno sącząc drinka i co jakiś czas kiwał na Rishkę, że ma przygotować mężczyźnie nową porcję wódki, którą ten wypijał wręcz haustami.
Wieczór mijał szybko. Rishka spędził go na donoszeniu drinków, mając jednocześnie świadomość, że pewnie Jareth niedługo wyjdzie, a on zostanie, żeby zabawić gościa...
Faktycznie. Czarny Kondor wyszedł. Wcześniej chłopak dostał jeszcze od szefa nieme polecenie zajęcia się gościem. Przytaknął posłusznie. Zabrał się do pracy i... Facet był wprawdzie solidnie podpity, jednak to nie przeszkodziło mu... praktycznie zgwałcić Rishki.
Po wszystkim zasnął chrapliwym, śmierdzącym, pijackim snem, a chłopak wolno zwlókł się i usiadł na łóżku. Siedział tak długą chwilę...Sam nie wiedział, jak długą. Ocknął się, gdy ktoś cicho otworzył drzwi. Chłopak nie podniósł wzroku, ale po miękkim sposobie chodzenia i przyjemnym zapachu wody kolońskiej, poznał, że to Jareth. Czarny Kondor potrząsnął pogrążonym we śnie, a gdy ten się ocknął, nakazał mu iść. Klient coś wymamrotał pod nosem, chwiejnie wstał i otrzepawszy się, równie labilnie wyszedł.
Czarny Kondor usiadł na łóżku, tuż obok Rishki.
- Jak było? - zapytał półgłosem.
- ...okropnie... - wyszeptał chłopak. Nawet nie podniósł głowy.
- Domyślam się - Jareth pokiwał głową.
- Wiedziałeś, że... - zaczął Rishka, wciąż patrząc w podłogę.
- Że po pijaku cię zgwałci? Tak - potwierdził. - Dlatego go upiłem - wyjaśnił rzeczowo. Rishka pokiwał głową. Pierwszy gwałt za pieniądze. Pewnie nie ostatni... Więc to była zwyczajna lekcja. Czarny Kondor położył mu dłoń na ramieniu, odwrócił w swoją stronę, drugą dłonią pogłaskał udo chłopaka. Rishka otworzył szeroko oczy.
- Chyba nie chcesz... n...nie! - wydukał, gdy Jareth naparł na niego ciałem, zmuszając do położenia się na łóżku. - Proszę! Szefie! - zawołał błagalnie. Czarny Kondor znieruchomiał. Uniósł się na rękach i popatrzył chłopakowi w oczy.
- Jesteś dziwką, Rishka - przypomniał bez emocji. Rishka przez chwilę patrzył na mężczyznę, jakby nie rozumiał jego słów. Nagle odwrócił w bok spojrzenie, pokiwał głową.
- Tak... jestem... - wyszeptał beznamiętnie. Już nie oponował. Jareth położył się na nim i zwyczajnie go przeleciał. Bolało. Straszliwie. Tamten facet zrobił Rishce krzywdę, a Czarny Kondor... poprawił. Chłopak nie czuł nic, poza bólem i...jakimś dziwnym rozżaleniem.
Wciąż leżał nieruchomo, gdy Jareth doprowadzał się do porządku.
- Przestań ryczeć! - szef warknął nagle na chłopaka, wyrywając go z otępienia. - Ile ty masz lat? Piętnaście?! Idź się umyć! - polecił ostro. Rishka powoli usiadł. Starł wilgoć z policzków.
- Przepraszam - powiedział szeptem.
- Do łazienki! - wycedził grobowym głosem Czarny Kondor. Chłopak nie zwlekał dłużej. Poszedł szybko do sąsiedniego pomieszczenia. Wziął błyskawiczny prysznic, usilnie starając się nie myśleć o tym, co się stało. Jednak to nie było takie proste. Ciało bolało. Każdy ruch, czy też podrażnienie ręcznikiem skóry, przypominało o wszystkim. Rishka wiedział, że długo nie zapomni. Chociaż bardzo chciał!
Wyszedł z łazienki umyty, wytarty z wilgoci, lecz zupełnie goły. Już od jakiegoś czasu zupełnie nie krępował się swoją nagością. Jareth nadal siedział na łóżku. Nie spojrzeli na siebie. Chłopak zaczął zbierać z podłogi ubrania i pospiesznie je wkładać.
- Każdy tutaj musi znać swoje miejsce... - odezwał się nagle Czarny Kondor.
- Na plecach? - rzucił półgłosem Rishka. Mężczyzna wstał.
- Dokładnie - potwierdził, nadal na niego nie patrząc. - A ja wolę osiągnąć to sposobem. Nie siłą...
- Ale jeśli będziesz musiał, użyjesz siły?- zainteresował się sucho chłopak, zapinając guziki koszuli.
- Jeśli będę musiał, złoję ci skórę - wyszeptał Czarny Kondor. - Dlatego... w twoim szeroko pojętym dobrym interesie jest mnie do tego nie sprowokować... - poinformował i ruszył do drzwi. Rishka pokiwał głową, odprowadzając mężczyznę wzrokiem.


Rishka ocknął się. Czuł ból i zimno. Leżał na podłodze... Drewnianej podłodze w kanciapie ochroniarzy. Słyszał rozmowy mężczyzn. Opuścił na powrót powieki. Nie chciał, żeby wiedzieli, że jest przytomny. Skoro go zostawili, musieli albo z nim skończyć, albo się nim znudzić... albo czekali, aż znowu będzie "używalny". Rishka przygryzł wnętrze dolnej wargi. Ostatnio bardzo często i zbyt łatwo tracił przytomność. Zazwyczaj z tymi brutalniejszymi klientami. Zupełnie, jakby jego świadomość usiłowała za wszelką cenę odłączyć się od ciała. A może to tylko zmęczenie, brak snu i, jak by nie patrzeć, ciężka i wyczerpująca praca... Poczuł, że ktoś trącił go obutą stopą w biodro. Nie mógł dłużej udawać. Nie chciał ich w ten sposób podjudzać. Posłusznie otworzył oczy. Nad nim stał Tom, półnagi, bez koszuli.
- Na czworaki! - polecił sucho mężczyzna.


* * *



Sharla jak zwykle przybyła szybko. Jak zwykle, udzieliła wprawnie pomocy i jak zwykle nie omieszkała skomentować. Oczywiście w swoim stylu, czyli złośliwie. Tym razem sugerując, że chyba powinna zamieszkać w tym burdelu... Jareth zauważył, że on ma pojemne łóżko i jeśli lekarka nie ma nic przeciwko trójkątom, to on bardzo chętnie. Na co Sharla oburzyła się, że to przecież prawie kazirodztwo. Potem wyprosiła Jaretha z jego sypialni... z JEGO! SYPIALNI!! I szczerze porozmawiała sam na sam z leżącym w łóżku, już przytomnym Tetsu. Następnie wyszła i zdała swojemu ulubionemu alfonsowi raport. Czarny Kondor westchnął, zaklął, podziękował i wrócił do siebie.
Rudowłosy chłopak patrzył niepewnie na podchodzącego mężczyznę. Jareth ostrożnie usiadł na brzegu łóżka i przyjrzał się swojemu pracownikowi.
- Tetsu...- zaczął wolno. - ...wiedziałeś, że jesteś chory... - raczej to stwierdził, niż zapytał. - Dlaczego nie poinformowałeś mnie o tym?
- Nie przyjąłby mnie pan - odrzekł cicho, lecz bardzo rzeczowo, unikając przy tym jego wzroku.
- Sharla powiedziała, że przestałeś brać leki... Dlaczego?
- Ostatnio nie wykupiłem, bo...z napiwków nie zawsze wystarcza... - wyszeptał zawstydzony, a jego oczy zaszkliły się. Czarny Kondor westchnął.


* * *



Wróciwszy do apartamentu przemaszerowałem energicznie korytarzem prosto do salonu. Lucas wstał z sofy, gdy tylko wszedłem. Popatrzył na mnie mocno spłoszony. I słusznie!
- Co.. to.. jest?! - zapytałem, podtykając mu pod nos świstek papieru.
- Ra..chunek - odparł ostrożnie, nawet po niego nie sięgając.
- To widzę! - warknąłem, potrząsając kartką. - Za?
- Hol samochodu - powiedział zażenowany.
- Skąd? - drążyłem.
- Z policyjnego parkingu... - odparł smętnie. Zacisnąłem zęby i wcisnąłem chłopakowi rachunek w dłoń.
- Zapłacisz z własnej świnki skarbonki! - oświadczyłem twardo.
- Oj, Jack... - jęknął. - Przecież wiem...
- To dobrze, że wiesz, bo ja bym chciał się dowiedzieć, w co ty się wpakowałeś? Czemu miałeś do czynienia z policją?! - wywarczałem, rozpinając marynarkę. Energicznie poszedłem do sypialni.
- Zwykłe wykrocznie - bąknął lekceważąco, idąc za mną. - To już załatwione...
- Oby tylko! - sarknąłem, odwiesiwszy ubranie do szafy. - Ile razy ci mówiłem, że przy naszym zawodzie od policji jak najdalej? Przez głupotę można wpaść!
- Przepraszam - powiedział, podchodząc do mnie. Przytulił się do moich pleców, obejmując mnie w pasie. Aha... czyli było jeszcze coś... Oby to był tylko kolejny rachunek...
- Co robiłeś cały dzień odkąd zabrali ci auto? - zaciekawiłem się, obracając w jego stronę i przytulając.
- Siedziałem tutaj...
- I?
- Myślałem - wyszeptał.
O Matko...
- I coś wymyśliłeś? - zapytałem głucho.
- Chciałbym poważnie pogadać... - oświadczył.
No tak! Czyli jednak wymyślił!


* * *



Siedzący na brzegu łóżka Czarny Kondor znowu westchnął ciężko i spojrzał chłopcu w oczy:
- Właściwie, dlaczego tak ci zależy, żeby tutaj zostać? - zapytał, a Tetsu popatrzył na niego jak zbity szczeniak. Jareth ciągnął: - Znam twoją sytuację, ale... dlaczego aż tak bardzo chcesz tu być?
- Nie pozwoli mi pan zostać? - zawołał załamującym się głosem.
- Odpowiedz mi! - zażądał ostro mężczyzna. - Mów prawdę... - zniżył głos. Chłopak zawahał się i pochylił głowę.
- Bo ja...- zaczął nieśmiało. - Ja chcę...być gdzieś...- urwał i zaczął nerwowo bawić się brzegiem przykrycia. - ...chcę być w miejscu, w którym kogoś obchodzę - wyszeptał nieśmiało. - Gdzieś, gdzie jest ktoś, kogo interesuje, czy wrócę na noc do domu czy nie... z takich czy innych względów - ostrożnie podniósł wzrok i spojrzał w nieprzeniknioną twarz Czarnego Kondora. Mężczyzna wstał gwałtownie. Tetsu śledził go przestraszonym spojrzeniem. Jareth sięgnął po słuchawkę telefonu. Wybrał jakiś numer.
- Przyprowadź mi Rishkę! - polecił ostro. - W TEJ chwili! Choćbyś miał go wyciągać spod klienta! - warknął i odłożył słuchawkę. - Obedrę gnojka ze skóry... - wyszeptał, nawet nie spoglądając na łóżko. Tetsu wpatrywał się w niego z przerażeniem.


* * *



Siedziałem w fotelu naprzeciwko usadowionego na sofie Lucasa i milczałem. Wcześniej spokojnie wysłuchałem tego, co ma mi do powiedzenia. Może i miał rację. Może faktycznie powinien wyjechać, a ja go tutaj niepotrzebnie ciągnąłem. Więcej z tego szkody niż pożytku. Tutejszy klimat wyraźnie działał na chłopaka nerwowo.
- Ale z policją na pewno załatwione? - nacisnąłem. - Opuszczając miasto nie złamiesz jakiegoś zakazu, czy coś? - upewniłem się. Lucas spochmurniał jeszcze bardziej.
- Za kogo mnie masz?! - burknął. No właśnie nie wiem. Pokiwałem głową.
- Za rozsądnego - powiedziałem, bardzo się starając, by zabrzmiało to absolutnie szczerze. - Kiedy chcesz lecieć?
- Jutro, po jutrze - wzruszył ramionami. - Na kiedy uda się zabukować bilet...
- Dobrze - kiwnąłem głową, wstając. - Jeśli to wszystko, to... - nie dokończyłem, bo Lucas podniósł się gwałtownie.
- Jack! - zawołał. - Ale... nie masz do mnie żalu, prawda?
- Że wyjeżdżasz? - uniosłem brwi. - Skąd! - uśmiechnąłem się. - Przecież widzę, że się tu męczysz... Lepiej ci będzie w domu... i bezpieczniej! - dodałem żartobliwie. - Zresztą ja też niebawem wrócę - oświadczyłem, zmierzając do sypialni. "Poza tym... ostatnio przeszkadzasz... a ja dostałem robotę, przy której będę musiał pobabrać się trochę w gówienku..."


* * *



Nie pozwolili mu się umyć. Dostał wilgotną szmatę, którą miał się powycierać. Potem Tom kazał mu się ubrać i zaprowadził go do szefa. A raczej... do niegdysiejszego gabinetu Kazary, w którym Jareth ostatnimi czasy załatwiał poważniejsze interesy. Wprowadził chłopaka, posadził w fotelu i polecił czekać.
Czarny Kondor przyszedł po niespełna minucie. Rishka wzdrygnął się, gdy zobaczył wyraz jego twarzy. Szybko uciekł wzrokiem w bok, zdając sobie sprawę, że nawet przypadkowy kontakt wzrokowy może dla niego źle się skończyć. Rishka zaklął w duchu. Co się znowu stało? Co zrobił, a o tym nie wiedział? A może nie o niego chodziło? Miał taką nadzieję.
- Rishka... - zaczął Jareth, stając na wprost niego. - Zadam ci kilka pytań. I odpowiesz mi na nie ze szczerością, która ciebie samego zaskoczy! - oświadczył twardo. - Jasne?! - Chłopak popatrzył na niego beznamiętnie i zaraz potem spojrzał gdzieś w bok. Na wszelki wypadek kiwnął lekko głową. Czarnemu Kondorowi, któremu wystarczyło to za odpowiedź, kontynuował: - Wiedziałeś o chorobie Tetsu? - padło pierwsze pytanie. Rishka skinął. Więc w końcu wydało się... Zamknął oczy.
- Tak - potwierdził cicho. Skoro szef był w takim stanie i chciał tu i teraz odpowiedzi, nie było sensu z nimi zwlekać. - Dowiedziałem się przypadkiem... Miał przy mnie atak. Prosił, żeby nikomu nie mówić...
- Zawsze jesteś taki uczynny wobec kolegów?! - warknął Jareth ze złością. Rishka zacisnął usta. Odetchnął cicho i odpowiedział:
- Z początku bardzo chciał tu pracować. Myślał, że go szef wyrzuci... - urwał na moment. - Właściwie... - zawahał się. - ...po co szef sprowadził go z powrotem?
- To ja tu, do cholery, zadaję pytania! - przypomniał ostro mężczyzna. - Co ty sobie w ogóle myślałeś?! - wywarczał wściekle. - Masz pojęcie, na jakie niebezpieczeństwo go naraziłeś trzymając to przede mną w sekrecie?!
- Mówił, że się leczy - odrzekł cicho Rishka.
- Leczy?! - prychnął mężczyzna. - Trzynastolatek!? Sam?
- Jak widać dość skutecznie, skoro zauważyłeś całą sprawę dopiero teraz! - spostrzegł chłopak. Twarz mężczyzny stężała. Rishka wzdrygnął się. Co go napadło? Kto TO za niego powiedział? Czy on, do diabła, całkiem oszalał? Gdzie się nagle podział jego instynkt samozachowawczy?! Chryste!
Jareth zniżył głos:
- Faktycznie... - rzekł wolno. - ...ktoś inny mnie bardzo mocno zajmował. Ale najwyższa pora to zmienić! - postanowił. Chłopak opuścił wzrok, przełknął głośno, a Czarny Kondor ciągnął: - Zaufałeś zapewnieniom dziecka... Oszalałeś?! A gdyby miał atak na ulicy? Albo przy jakimś kliencie? Pomyślałeś o tym?!
- Nie... - szepnął pokornie Rishka, zamykając oczy.
- A powinieneś!!! - huknął na niego. Chłopak skulił ramiona. Nagle drgnął, patrząc hardo na szefa.
- Tak! I racja jest ZAWSZE po twojej stronie?! - warknął, jakoś czymś nagle rozzłoszczony.
I to...wszystko było... dziwne... Bo ten zmęczony, obolały, stłamszony Rishka siedział w chłopaku cicho i patrzył, jak ten drugi, dawny, zadziorny i uparty Rishka pyskuje Czarnemu Kondorowi. I sam sobie, do kurwy jasnej, nie wierzył!!!
- Zazwyczaj... - odrzekł spokojnie mężczyzna, przechyliwszy lekko głowę. Przyjrzał się uważnie pracownikowi, jakby się nad czymś zastanawiał. - Rishka... powiedz szczerze... Wierzyłeś, że uda ci się ode mnie uciec? - zapytał półgłosem, niespodziewanie zmieniając temat. Chłopak zamrugał, zaskoczony. Zawahał się.
- ...szczerze? Nie... - zamknął oczy.
- Więc dlaczego próbowałeś? - padło kolejne pytanie.
- Sam nie wiem - Rishka westchnął. - To był impuls. Sammy przyjechał. I mnie zabrał... Sam widziałeś, że nie zdążyłem niczego wziąć.
- Tetsu zdołałeś zabrać! - skrzywił się.
- Sam chciał - odrzekł. - Zresztą wcześniej już myślał o tym, żeby wyjechać... odejść... wrócić do domu. To był jego okres próbny. Miał takie prawo, zgodnie z twoimi zasadami, szefie... - zakończył sucho Rishka. Mężczyzna nie odpowiedział. Zapanowała cisza. Przez ten moment chłopak ochłonął. I chyba zdał sobie sprawę, że zabrnął w zaułek rozmowy, który trzeba jak najszybciej i najlepiej dość zręcznie opuścić.
- Szefie... - odezwał się cicho. - Dlaczego przywiozłeś Tetsu z powrotem? Po co po niego pojechałeś?
- Tu mu będzie lepiej... - zapewnił Jareth, nie patrząc na niego.
- Lepiej?! - prychnął znowu zirytowany Rishka. "Stul się, durniu!!!", rozpaczliwie wrzeszczało jego "pokorne ja", ale zadziorna głupota zwyciężyła: - W burdelu?! - warknął.
- Tak - Czarny Kondor wstał z fotela. - Tu czeka go lepszy los...
Rishka parsknął gorzko. "Mało ci, kurwa?! MAŁO?!"
- Lepszy?! - prychnął chłopak. "Jednak mało!??" - Ma być dziwką i będzie mu lepiej? Lepiej, niż CO?!
- Wiesz, Rishka... W życiu może przytrafić się gorszy los, niż bycie prostytutką u mnie... - odrzekł łagodnie Czarny Kondor. - I zaraz się o tym przekonasz... - dodał równie spokojnie, patrząc mu prosto w oczy. Chłopak drgnął. Zamrugał. "No i się doigrałeś!!! Kurwa, teraz zadowolony?! Trzeba było siedzieć cicho! Masz, czego chciałeś..."


* * *



Lucas spakował pobieżnie swoje walizki i poszedł wcześniej spać.
Jak tylko zasnął, przebrałem i wyszedłem... Miałem robotę... kawałek za miastem... Postanowiłem pojechać tam wynajętym z hotelowego garażu samochodem. Pani z obsługi sprawdziwszy mój numer apartamentu zmierzyła mnie surowym spojrzeniem... Zignorowałem ją. Cóż za brak zaufania! Jestem przecież dwa razy starszy od tego narwanego gówniarza!
Na miejscu byłem po niespełna czterdziestu minutach jazdy i krótkim spacerze. Zostawiłem samochód na parkingu pod jakimś przydrożnym barem i resztę drogi przeszedłem pieszo, długim białym chodniczkiem biegnącym wzdłuż szosy.
Moim celem był właściciel pewnego burdelu. A dzisiaj miał przebywać akurat tutaj... Przystanąwszy spojrzałem na napis na budynku. "Carrfax"... Dziwna nazwa jeszcze dziwniejszego miejsca rozpusty. Wyjąłem z wewnętrznej kieszeni kurtki paczkę papierosów, wyciągnąłem jednego i zapaliłem.


* * *



Jechali nieco ponad pół godziny. Całą drogę trwali w napiętym milczeniu. Jareth nie odezwał się do chłopaka słowem. A Rishka nie miał odwagi nawet głębiej oddychać. Tak po prawdzie to trząsł się cały w środku. Co Czarny Kondor z nim zrobi? Co w ogóle Rishkę napadło, żeby tak pyskować? Może fakt, że chodziło o Tetsu? Chyba tak... Rishka naprawdę lubił tego dzieciaka. A teraz... Teraz się załatwił! Przez głupotę. Zaćmienie mózgu! Kurwa!


* * *



Wypaliwszy papierosa, zagasiłem niedopałek na półkolistym murku otaczającym burdelowy parking i schowałem resztkę peta z powrotem do mojej awaryjnej paczki. Zrobiłem to właściwie odruchowo. Ot, taki nawyk nie pozostawiania śladów umożliwiających jednoznaczną identyfikację... Przespacerowałem kilka metrów, zajmując miejsce pod rozłożystym drzewem. Tutaj nie docierało światło parkingowych latarni i stałem niemal niewidoczny w cieniu. Popatrzyłem na zegarek. Miałem jeszcze czas. O ile facet się nie spóźni na umówione w Carrfax spotkanie... Usłyszałem zbliżający się warkot silnika samochodu.
Ze swojego ukrycia obserwowałem, jak na parking zajeżdża czarny półsportowy wóz i wysiadają dwie osoby. Obie znałem. Uśmiechnąłem się lekko.


* * *



Carrfax. Rishka prawie zadygotał, gdy Jareth zatrzymał się na parkingu i kazał mu wysiadać. Tak... doigrał się! Szef był naprawdę wściekły. Chłopak wysiadł posłusznie, choć serce tłukło mu się, jak oszalałe. Zostawi go tutaj! Sprzeda! Przecież wcześniej ostrzegał... Ale skoro tak, to w jakiej roli Rishka tu zostanie? Czy Czarny Kondor tak... zupełnie się go zrzeknie? Czy Jareth naprawdę aż tak bardzo go znienawidził? Chłopak zamrugał szybko, by powstrzymać napływające mu do oczu łzy. Jeszcze tylko brakowało, żeby rozbeczał się na parkingu! Jasna cholera! Co mógł w tej chwili zrobić? Błagać?
- Pospiesz się! - usłyszał szorstki głos idącego przodem mężczyzny. Posłusznie przyspieszył kroku.


* * *



Zmrużyłem oczy, gdy Lamber z Rishką znikli za rozsuwanymi przeszklonymi drzwiami burdelu. Nie wiedziałem, że dawny alfons Lucasa zaczął babrać się w tego typu... usługach. No i po co ciągnął tam Rishkę? Żal chłopaka... Po dłuższej chwili znowu dobiegł do mnie pomruk samochodu. Tym razem białe Lamborghini wjeżdżało na parking. Zatrzymało się na miejscu zarezerwowanym. Czyli informacje zleceniodawcy się potwierdziły. Maxwell Connor podróżował sam. I trzymał się swojego grafiku. Dlaczego więc nie był łatwym do ustrzelenia celem i czuł się tak bezpiecznie, że jeździł bez ochrony czy chociażby szofera? Ze swojej kryjówki bacznie patrzyłem, jak ubrany w jasny garnitur mężczyzna pod czterdziestkę wysiada z samochodu. Miał długie, rude włosy zaczesane do tyłu i spięte klamrą. Zamknął samochód i ruszył do wejścia do Carrfax. Kto wie? Może nie miał wrogów w tym zaplutym mieście? A może jeszcze nikt nie wpadł na to, co chciałem zrobić...


* * *



Najpierw weszli przeszklonymi drzwiami do długiego korytarza. Na jego końcu była portiernia i bramka wykrywająca metale. Czarny Kondor wyciągnął swoją kartę członkowską i w kilkanaście sekund załatwił sprawę z ochroniarzem. Pracownik poinformował, że pana Connor jeszcze nie ma, ale zapewne przybędzie lada chwila. Jareth podziękował i skinąwszy na Rishkę ruszył jedną z odnóg korytarza. Chłopak był zdumiony. Karta członkowska, dobra znajomość lokalu? Czyżby Czarny Kondor bywał tu często? Od tej strony widać swojego szefa nie znał...
- O! Pan Lamber! - zakrzyknął ktoś za nimi. Ubrany w nieskazitelnie biały "mundur" z czerwonymi lamówkami młody mężczyzna podbiegł do nich. Skinął Czarnemu Kondorowi z szacunkiem głową. - Pan Connor będzie lada chwila. Polecił, by urozmaicić panu czas - powiedział szybko. - Proszę tędy - wskazał zakręt korytarza i ruszyli. - Pan Connor wspominał, że interesują pana modyfikacje ciała - ciągnął pracownik. Idący za nimi Rishka zbladł.
- Tak - odparł Czarny Kondor.
Rishka rozchylił usta i zaczął gwałtowniej oddychać. Nerwowo oblizał wyschnięte wargi. Zaczynało go mdlić ze strachu.
- Zechce pan osobiście skorzystać z naszych usług? - zainteresował się z uśmiechem pracownik
- Na darmo tu nie przyjechałem - odparł szorstko Jareth. Młodzieniec pokiwał skwapliwie głową. Dalej szli w milczeniu.
Zatrzymali się pod jednymi z drzwi, których rząd ciągnął się przez długi korytarz. Pracownik wyjął z kieszeni kartę na długim łańcuszku i przeciągnął ją przez czytnik. Zamek kliknął, drzwi odsunęły się. Weszli. Rishka z ociąganiem. Stanął niepewnie pod ścianą i omiótł wzrokiem pomieszczenie. Przypominało duży hotelowy pokój z łazienką, na co wskazywała obecność jeszcze jednych drzwi. Pośrodku stało duże łoże, obok sofa, kawałek dalej fotele, stół i dwa krzesła. Wewnątrz było dosyć ciepło. Zapewne po to, żeby leżący na łóżku nagi chłopak nie zmarzł.
Miał jasną, kompletnie wydepilowaną skórę i ciemnobrązowe, półdługie włosy. W jego ustach tkwił podłużny knebel zamocowany na paskach, a pozycji, w jakiej leżał nie można było chyba zaliczyć do specjalnie wygodnych. Nogi miał szeroko rozsunięte, a ręce rozkrzyżowane. Rishka dostrzegł cienkie żyłki oplatające nadgarstki i kostki chłopaka. Prowadziły one do grubszych pasków ciągnących się pod łóżkiem, a następnie do wezgłowia, gdzie był chyba mechanizm sterujący całym ustrojstwem. Kiedy pracownik podszedł do łóżka, leżący otworzył oczy. Popatrzył na Czarnego Kondora, potem na Rishkę i zamknął powieki.
- Jakieś życzenia? - zapytał młodzieniec w bieli.
- Proszę go rozwiązać - powiedział beznamiętnie Czarny Kondor. Pracownik wydawał się być zdumiony takim poleceniem, jednak bez jakiegokolwiek komentarza je spełnił. - I zdjąć knebel - dodał Jareth, wolno ściągając rękawiczki. Młodzieniec popatrzył na niego, znów zaskoczony życzeniem, lecz ponownie w milczeniu odpiął pasek i wyjął podłużny knebel. Chłopak oblizał usta. Odetchnął z ulgą.
- Coś jeszcze? - zapytał uprzejmie pracownik.
- To wszystko, dziękuję... - odrzekł Jareth, zdejmując marynarkę. - Siadaj! - rzucił krótko, kładąc część garderoby na oparcie sofy, a Rishka uświadomił sobie, że to do niego. Również bez słowa spełnił rozkaz. Pracownik pospiesznie wyszedł, zostawiając ich. Chłopak tymczasem ułożył się wygodniej, przetarł wierzchem dłoni obolałe od knebla usta. Na obu nadgarstkach miał czerwone otarcia od żyłek. Podobne dostrzegł Rishka na jego kostkach. Spostrzegł też, że wcześniej pracownik wcale nie zdjął mu wiązań. Wciąż oplatały jego nadgarstki, jednak teraz pozostawały luźne i umożliwiały ruch. Gówniarz mógł mieć jakieś piętnaście lat. Jareth usiadł na łóżku, bardzo blisko dzieciaka. Chwycił go pod kolanem i miękkim gestem skłonił do zgięcia i rozsunięcia nóg. Chłopak współpracował, jednak usiłował nie patrzeć na swojego klienta. Czarny Kondor ujął w dłoń jego mosznę i odciągnął lekko do góry. Dzieciak odwrócił głowę w bok, jakby takie oględziny niewiarygodnie go krępowały. Być może były też bolesne.
- Jesteś po modyfikacji, prawda? - zagadnął Jareth, oglądając go i dotykając lekko. Ze swojego miejsca Rishka nie za bardzo widział, co takiego robi mężczyzna. Inna sprawa, że najzwyczajniej NIE CHCIAŁ tego widzieć!
- Tak - odparł potulnie chłopak.
- Dawno? - zadał kolejne pytanie.
- Można korzystać - szepnął bez emocji. Rishce przemknęło przez myśl, że to zdanie zabrzmiało, jak wyuczona regułka. Czarny Kondor kiwnął głową, następnie uklęknął pomiędzy kolanami dziwki. Rozpiął spodnie. Chłopak poruszył się lekko.
- Mam...? - zaczął niepewnie.
- Po prostu leż - wyszeptał gardłowo Jareth. Rishka zamknął oczy. Nie potrafił teraz na to patrzeć. Czarny Kondor zawsze go podniecał, był niezwykle pociągającym mężczyzną i Rishka niemal od początku znajomości czuł do niego miętę, później już nie zważając na fakt, iż ten jest jego szefem. Niegdyś lubił też patrzeć, jak Jareth bzyka kogoś innego... nie bez ukłucia zazdrości oczywiście! Ale to tutaj... było dziwne. Zarówno okoliczności, rola tego chłopaka, oraz to, co mu tam zrobiono, żeby był... - nie wiadomo - lepszy, przyjemniejszy, bardziej seksualnie interesujący... - w mniemaniu Rishki było chore i mierziło go. Chłopak siedział więc z zamkniętymi oczami i tylko słuchał...
- Od dawna tu jesteś? - zapytał miękko Czarny Kondor. Zaszeleścił materiał pościeli, ubrania.
- Od pół roku... - padła cicha odpowiedź.
- A od operacji? - drążył mężczyzna.
- Minął miesiąc.
Zapanowała chwila ciszy, przerwana cichym gardłowym jęknięciem chłopaka. Rishka wzdrygnął się. Słyszał o tym już kiedyś. Sztuczne "coś" z żywej tkanki, operacyjnie wmontowane w męskie ciało, mające kształtami i funkcją przypominać kobiecą waginę. Po co ktoś coś takiego stworzył? Jaki spaczony umysł musiał posiadać?!
- Nie jest to dla ciebie przyjemne, prawda? - Jareth ciągnął temat.
- Powiedzieli, że... achhh... się przywyczachhhję... - dzieciak westchnął i jęknął, gdy Czarny Kondor w niego wszedł w dwóch mocnych pchnięciach. Rishka otworzył oczy. Nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał!
- Tak? - powiedział półgłosem Jareth zaczynając się rytmicznie poruszać. - A przyzwyczaiłeś się? - zapytał. Chłopak przygryzł dolną wargę. Rishka patrzył na jego twarz zwróconą ku sobie. Nie było wątpliwości, że stosunek sprawia gówniarzowi ból. A przynajmniej jest bardzo nieprzyjemny.
- Mówią...ach!...że wyłącznie w moiychhhm interesie... ychh... jest się... ach... przyzwyczaić! - odparł, pojękując cicho przy każdym ruchu mężczyzny. Rishka pochylił głowę, na powrót zamykając oczy. Nie chciał na to patrzeć. Cierpliwie siedział i czekał, aż Czarny Kondor skończy.


* * *



Simon wrócił do domu i wszedłszy tylnym wejściem skierował się do schodów na piętro. W pół kroku zatrzymał go męski głos.
- A ty dokąd?!
Chłopak obejrzał się. Jeden z ochroniarzy patrzył na niego wyczekująco. Simon nie stracił rezonu.
- Rozliczyć się - odparł. - Skończyłem zmianę - dodał rzeczowo.
- Szefa nie ma - poinformował beznamiętnie. - Idź do Dereka - ruchem głowy wskazał wąski korytarzyk, na końcu którego mieścił się dawny gabinet niegdysiejszego właściciela burdelu, a z którego czasem korzystał zastępca obecnego szefa.
- A gdzie jest? - zdumiał się Simon. Ochroniarz uniósł brwi i mało nie parsknął śmiechem.
- A co ty? Jego asystent?! - zawołał kpiąco i natychmiast spoważniał. - Zasuwaj, bo pożałujesz...


* * *



Jareth właśnie skończył zapinać marynarkę, kiedy rozległo się dźwięczne, lecz niezbyt głośne "dong" przy drzwiach. Wcześniej Czarny Kondor wybrał na dotykowym ekranie przy wejściu kilka poleceń. Widać właśnie zjawił się wezwany. Drzwi odsunęły się i wszedł ten sam młodzieniec, który ich tutaj przyprowadził. Skinął głową Jarethowi, popatrzył niepewnie na Rishkę, który wciąż z nieruchomym wyrazem twarzy wpatrywał się w leżącego na łóżku chłopaka.
- Pan Connor czeka na korytarzu - poinformował półgłosem pracownik.
- Dobrze - odparł Czarny Kondor. - Dziękuję.
Za umundurowanym weszło dwóch wysokich mężczyzn. Zapewne klientów. Jeden był po czterdziestce, drugi mniej więcej w wieku Rishki. Na ich widok oczy prostytutki rozszerzyły się.
Umundurowany podszedł szybko do wezgłowia i kilkoma naciśnięciami sprawił, że żyłki na rękach chłopaka naprężyły się, odciągając mu ramiona nad głowę. Dzieciak syknął z bólu, gdy pracownik brutalnie rozsunął mu kolana i wytarł go między nogami wyjętym skądś jednorazowym ręcznikiem.
- Dean... proszę - szepnął chłopak. - Wiesz, że nie będę krzycz... - nie dokończył, gdyż knebel został brutalnie założony i ciasno zaciągnięty. Głowa dzieciaka opadła na poduszkę. Zamknął na chwilę oczy, a gdy je otworzył, Rishka w jego spojrzeniu nie dostrzegł nic. Ani żalu, ani smutku, czy choćby złości... Czystą obojętność. Wręcz... nieobecność. Chłopak najzwyczajniej się wyłączył. To była najskuteczniejsza tutaj metoda? A może raczej jedyna?
- Rishka! - usłyszał. Ocknął się i szybko obejrzał. Jareth czekał na niego w progu. Pospiesznie wstał i wyszedł. Drzwi zasunęły się za nim. Znalazł się na korytarzu, w towarzystwie Czarnego Kondora i niewiele od szefa starszego, rudowłosego mężczyzny w jasnym garniturze. Rozmawiali o czymś, ale Rishka nie przysłuchiwał się. Wciąż miał przed oczami zakładanie knebla temu dzieciakowi. Zupełnie jakby ktoś mocnym, sadystycznym szarpnięciem skracał smycz jakiemuś kundlowi. Tylko takie skojarzenie nasuwało się chłopakowi.
- ...z chęcią zaprezentuję tę nowość... panom! - powiedział rudowłosy. Jego wzrok padł wtedy na Rishkę, który niemal odruchowo opuścił spojrzenie. Sam nie wiedział, dlaczego. Może miał nadzieję, że dzięki temu mężczyzna go zignoruje, że nie pojawi się temat "po co Czarny Kondor przyprowadził tu jedną ze swoich dziwek", a jak dobrze by poszło, to może Rishka poprzez uniknięcie kontaktu wzrokowego jakimś cudownym i niezrozumiałym sposobem by zniknął? O niczym innym teraz tak nie marzył! Zamknął oczy. Zniknąć! Całkiem... W tej chwili... I na zawsze.
- Proszę za mną - powiedział Connor, ruszając przodem.


* * *



Tetsu, ubrany w o wiele za duży na siebie, sprany T-shirt siedział na łóżku. Był smutny, pobladły i patrzył nieruchomo w podłogę. Na policzkach miał zaschnięte ślady łez.
- Daj już spokój - mruknął długowłosy blondyn w samych spodniach od pidżamy, wdrapując się na górne łóżko. - Przecież to nie jest twoja wina!
- Moja! - sarknął chłopiec. - Jerard! Gdybym nie był chory...
- A gówno! - warknął blondyn, wychylając się z posłania. - Gdyby babcia miała wąsy... Nawet nie waż się tak myśleć! Nie ma tu nic twojej winy. To Rishka raz się wpakował, a teraz grzęźnie jeszcze bardziej... Na własne życzenie!
- Ale on mnie próbował chronić... - jęknął Tetsu, przecierając szybko oczy. Jerard westchnął.
- Rishka sam siebie nie umie ochronić! - burknął posępnie. - A bierze się za innych...
- Jak myślisz, co szef z nim zrobi? - zapytał, wciąż zaniepokojony chłopiec. Blondyn zagryzł wargi.
- Szczerze? Nie mam pojęcia - odrzekł, przykrywając się cienką kołdrą. - To zależy...
- Od czego? - Tetsu otworzył szeroko oczy. Jerard podłożył sobie ręce pod głowę.
- Od łącznej ilości i średniej jakości przewinień, aktualnego humoru bądź jego absolutnego braku u szefa, tygodniowego utargu, ciśnienia atmosferycznego, temperatury, przewidywanych opadów w Holandii... - wyliczał, a twarz młodszego chłopca tężała.
- Jaja sobie robisz! - żachnął się. - Ja się serio pytam!
- A ja serio mówię - odparł blondyn. - Trudno cokolwiek przewidzieć w przypadku Czarnego Kondora. Wiesz przecież! Rishka mu podpadł i teraz pokutuje, więc przypuszczam, że kolejna wpadka mu nie pomoże w przeżyciu... - zauważył. Zapłakane oczy Tetsu rozszerzyły się.
- Zabije go?!! - wykrzyknął, wstając gwałtownie. Jerard przetarł dłonią twarz.
- O ludzie... - jęknął. - Tetsu, idź spać... drążenie tego nic nie da.
- Jak mam tak po prostu iść spać?! - zawołał zbulwersowany.
- O co te krzyki? - zapytał Simon, wchodząc do pokoju.
- Młody szykuje linię obrony Rishki... - mruknął blondyn, poprawiając sobie poduszkę. Tetsu naburmuszył się i wrócił do swojego łóżka.
- "Tego" Rishki? - upewnił się Simon.
- Tak... TEGO! - potwierdził ze zniechęceniem starszy.
- A co on tak właściwie zrobił? - zagaił zaciekawiony. - Nie oddał szefowi napiwków, czy co? - zaśmiał się. Jerard zmierzył kolegę krytycznym spojrzeniem.
- Młody ci opowie - rzucił, przekręcając się na bok, twarzą do ściany. Ziewnął i naciągnął kołdrę na ucho. - Jak ładnie go poprosisz...


* * *



Znaleźli się w niedużym, dość przytulnie urządzonym salonie. Było już tam dwóch pracowników w białych mundurach. Mężczyźni usiedli w fotelach, Rishka przycupnął na ustawionej pod ścianą kozetce. Usiłował nie rzucać się w oczy. Pan Connor jednemu z mundurowych polecił podać coś do picia swoim gościom. Jareth rzucił nazwę jakiegoś drinka, której Rishka nie znał. Sam chłopak odmówił, pokręciwszy tylko głową. Owszem, może i miał zaschnięte gardło, ale jakoś nie wyobrażał sobie, żeby mógł teraz coś przełknąć. Nawet płynne "coś". Rudowłosy poprosił swojego pracownika o to, co zwykle i dodał, że "mają przyjść do prezentacji". O co mężczyźnie chodziło, wyjaśniło się bardzo szybko.
Pracownik, u którego składali zamówienie wrócił z pustymi rękami, za to drinki przyniósł... przyniosło!... to coś! Rishka nie mógł uwierzyć. Słyszał o nich, ale nie myślał, że zobaczy kiedyś to cudo na żywo. Za owym "czymś" szedł drobny, nastoletni chłopiec, tylko w białej przepasce biodrowej, ale mężczyźni skupili swoją uwagę wyłącznie na niosącym tacę z drinkami koto-człowieku. Był wysoki i smukły, również ubrany w krótką "spódniczkę". Z pod niej wystawał długi, porośnięty miękko układającymi się włosami ogon, który poruszał się lekko, jakby bez udziału świadomości właściciela. Na brązowawym ciele miał siwe pręgi, niczym u tygrysa. Zresztą cała jego skóra wydawała się być pokryta meszkiem. Faktura ciała widać zaciekawiła nie tylko Rishkę, ponieważ Czarny Kondor uniósł rękę i gdy specyficzny kelner przestawiał szklanki z tacki na stolik, położył dłoń na jego udzie. Pogładził palcami aksamitną skórę. Chłopak nie zareagował w żaden sposób. Stał w milczeniu i zupełnie jakby nie zwracał uwagi na to, że jest dotykany. Rishka podniósł wzrok. Stwór miał twarz prawie identyczną, jak ludzka. Nie licząc siwych, nieco drobniejszych, niż na ciele, pręg układających się symetrycznie na policzkach i brodzie oraz dziwnych, pozbawionych białek złotych oczu o pionowych źrenicach, wyglądał jak normalny chłopak. No i jeszcze te uszy... Rishka uniósł brwi. Stwór miał siwe, falujące włosy, które sięgały mu do szczęki, natomiast po bokach jego głowy, spomiędzy loków, wystawały proporcjonalnie większe, jednak ewidentnie KOCIE uszy.
- Manipulacja genetyczna? - zainteresował się Czarny Kondor, zabierając rękę z jego uda i sięgając po swoją szklankę.
- Kontrolowana mutacja i operacje okołopłodowe - Connor skinął głową.
- Jest ze sztucznej macicy? - upewnił się Jareth.
- Tak. Wszystkie dziwadła to Invitro - rudowłosy zaśmiał się cicho, sącząc swojego drinka. Rishka zagryzł wargi. "Dobrze, że nie na odwrót...", pomyślał kwaśno.
Wzrok Czarnego Kondora padł na stojącego za "dziwadłem" chłopca. Connor drgnął w fotelu, zauważając zainteresowanie swojego gościa.
- A, tak... - powiedział i odprawiwszy gestem ręki kociego mutanta, kiwnął na młodszego, że ma podejść. Sam sięgnął do połyskującego srebrem pudełka, stojącego na stoliczku obok fotela. - Podciągnij - polecił sucho, zakładając lateksową rękawiczkę. Chłopiec zawahał się. Mężczyzna dostrzegł jego niepewność. Twarz mu znieruchomiała.
- Masz być dziwką! - chwycił go za rękę i brutalnie przyciągnął bliżej tak, że dzieciak musiał stanąć z nogami szeroko rozstawionymi nad jego kolanem. - Nie możesz się wstydzić! - warknął na niego zirytowany Connor.
Rishka wstrzymał oddech. Czy on sam... się wstydził? Tak... czasem tak! A przecież był dziwką! Może po prostu był kiepską dziwką? Może faktycznie nie powinien czuć wstydu? Nie powinien czuć bólu, gdy jest z kimś brutalnym... Nie powinien czuć przyjemności, gdy jest z kimś, kogo kocha... Może właśnie o to chodziło w byciu dziwką? Nie czuje się nic! Bo to praca...
Chłopiec opuścił spojrzenie i potulnie podciągnął i przytrzymał w górze materiał, podczas gdy Connor wsunął mu dłoń między uda.
- To niemal klasyczna modyfikacja, podobna do tej, jaką pan testował podczas mojej nieobecności - wyjaśnił mężczyzna, wsuwając głębiej palce. Rishka odwrócił wzrok. Jak w ogóle można było robić coś takiego?!
- Jednak jest pewna różnica - ciągnął rudowłosy, chwytając chłopca za nadgarstek. Zrobił to takim gestem, jak gdyby z jakiegoś powodu chciał go przytrzymać. Dzieciak jęknął cicho i zamknął oczy. - Jeśli chodzi o jego cnotę! - z tymi słowami gwałtownie szarpnął ręką w górę. Chłopak wzdrygnął się i zaskomlał z bólu. Złapał gwałtownie oddech, poruszył się, jakby chcąc złączyć nogi, jednak Connor przytrzymał go. Dzieciak załkał błagalnie.
Po chwili mężczyzna puścił go, zabrał też rękę spomiędzy jego nóg. Na placach miał krew. Uśmiechnął się triumfalnie do Jaretha. Ściągnął rękawiczkę, wywijając ją na lewą stroną i rzucił niedbale na podłogę. Dzieciak nadal stał przed nim, teraz nieco pochylony, przyciskając ręce do brzucha. Miał zamknięte oczy, a w kącikach jego powiek błyszczały łzy, które zapewne usiłował za wszelką cenę powstrzymać.
- Za jakieś dwa tygodnie znowu będzie dziewicą - poinformował, popijając drinka.
- Odrasta? - zdumiał się Jareth.
- Zarasta - poprawił go Connor. - Tu akurat nie ma żadnej filozofii. Można go rozdziewiczać dwa razy w miesiącu - uśmiechnął się lekko. - Jednak pewną wadą jest, że aby mieć taką możliwość, trzeba przez pewien czas w tej sferze zachowywać wstrzemięźliwość - sięgnął po leżące na tacy wydruki. Rzucił na nie okiem. - Chociaż musi pan przyznać, że to znakomita alternatywa dla kogoś, kto często i na długo wyjeżdża... - uśmiechnął się, a Rishka poczuł, że nienawidzi tego człowieka. Popatrzył na chłopca. Wciąż stał grzecznie przed mężczyzną, ale trząsł się z bólu i kulił wpół.
- Idź się umyć - polecił sucho Connor. Dzieciak kiwnął głową i pośpiesznie wyszedł z pokoju. Drugi z umundurowanych, postawny mężczyzna szybko poszedł za nim. Rishka drgnął. Spojrzał pytająco na Jaretha, lecz ten zajęty był przeglądaniem jakiegoś wydruku, który podsunął mu Connor. Chłopak odetchnął i ruszył do drzwi.
Nawet, jeśli Czarny Kondor zauważył, że wychodzi, to nie zatrzymał go w żaden sposób. Jeśli jednak tego nie spostrzegł... cóż... Rishka przecież i tak nie odejdzie daleko, a bardziej przerąbane niż teraz mieć chyba już nie może. Na korytarzu skręcił do najbliższego pomieszczenia. Była to łazienka o przeszklonych głównych drzwiach, przez które zobaczyć dało się kafelkowe nawierzchnie i białe umywalki oraz umundurowanego pracownika stojącego na wprost tamtego chłopca. Rishka cicho otworzył drzwi i wszedł ostrożnie. Nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi.
- Proszę - szepnął chłopak. - Nie wolisz od tył... - urwał, gdy mężczyzna chwycił go za przedramię i przycisnął plecami do ściany.
- Nie, nie wolę! - warknął, rozpinając sobie spodnie.
Stojący w progu Rishka wzdrygnął się. To nie były prośby, by facet tego "nie robił". To były pertraktacje, by zrobił to w "inny sposób". Bo najwyraźniej tutaj nie było ucieczki, wymigania się od pracy. W żaden sposób!
Chłopak jęknął głośno, niemal krzyknął, gdy mężczyzna w niego wszedł. Zaskomlał błagalnie, kiedy zaczął się w nim poruszać. Nie stawiał jednak żadnego oporu.
- Co? Nigdy kutasa tam nie czułeś? - wyszeptał mu gardłowo do ucha. Echo łazienki wzmocniło jego głos. Ze swojego miejsca Rishka słyszał każde słowo. - Dłoń szefa to nie to samo, co? - dodał kpiąco mężczyzna, nie przerywając pchnięć. Robił to mocno, gwałtownie, niemal podrywając chłopaka z podłogi. W ciszy, przy akompaniamencie tłumionych przez zaciśnięte wargi jęków chłopca. W pewnym momencie dzieciak otworzył oczy i utkwił wzrok w obserwatorze gwałtu.
Rishka znał to spojrzenie, wiedział, czemu chłopak tak na niego patrzył. Zwyczajnie próbował wybadać, czy Rishka jest tylko obserwatorem, inną dziwką, czy kimś, kto czeka w kolejce i kogo będzie musiał potulnie obsłużyć.
Nagle mężczyzna przyspieszył rytm. Chłopiec uniósł ręce, przesunął dłońmi po jego przedramionach.
- Proszę... - wykwilił. - Proszę... nie... - błagał łamiącym się szeptem. Rishka domyślił się, o co chodziło. Facet pewnie też, jednak zwyczajnie przytrzymał dzieciaka i skończył w nim w kilku ostrych szybkich ruchach. Dzieciak wzdrygnął się, jęknął protestująco, lecz nawet nie próbował go odepchnąć. Z zamkniętymi oczami czekał, aż mężczyzna dojdzie, aż skończy rozkoszować się tym "swoim momentem". A potem, aż z niego wyjdzie i go puści. Wtedy tylko pochylił głowę i odczekawszy, aż mężczyzna się odsunie, odwrócił się i unikając spojrzenia Rishki, skręcił za róg. Skierował się wolno w stronę pryszniców. Pracownik doprowadził się do porządku i minąwszy stojącego w progu oniemiałego chłopaka, wyszedł z łazienki. Rishka odprowadził go wzrokiem, następnie szybko poszedł za róg, w ślad za dzieciakiem. Właśnie brał z półki ręcznik, najwyraźniej mając zamiar jak najszybciej wziąć prysznic. Kiedy dostrzegł intruza, znieruchomiał. Popatrzył na niego wyczekująco. Rishka uświadomił sobie, że powinien zrobić coś, a przynajmniej się odezwać. Faktycznie... coś go nurtowało.
- Dlaczego... - zaczął Rishka, jednak musiał odchrząknąć, bo zupełnie zaschło mu w gardle - Dlaczego... nie chciałeś, żeby on... - urwał, bo nagle chłopiec opuścił głowę, bardzo zmieszany. Przytulił do piersi złożony w kostkę duży biały ręcznik.
- Nie lubię... - odrzekł. - To... - zawahał się. - To jest... jakby obce... to nie moje ciało - wyznał, kręcąc głową i wciąż spoglądając w podłogę. Rishka przygryzł wargi, nabrał tchu, zmieniając nieco temat.
- Oni... - zaczął, a dzieciak wolno podniósł głowę. - ...pracownicy... często to robią?
- Mają do nas prawo - szepnął. - Mówią, że to... ich premia. Ale nie wszyscy tacy są! - zapewnił.
- Czemu nie powiesz komuś o tym? - zapytał półgłosem. Coś dziwnego przemknęło po twarzy chłopca.
- I co mu zrobią? - mruknął gorzko. - Dostanie upomnienie? Naganę? - wyszeptał. - A potem przyjdzie w nocy do naszej sypialni... - dodał łamiącym się głosem. Szybkim ruchem starł napływające mu do oczu łzy. Popatrzył na zszokowanego Rishkę. - Chcesz... ze mnie skorzystać? - zapytał cicho, trzęsąc się lekko i mocniej przytulając do siebie ręcznik. Rishka nie odpowiedział. Odwrócił się na pięcie i szybko opuścił pomieszczenie.
Wyszedł z łazienki na korytarz. Nie wrócił do pokoju, w którym zapewne jego szef nadal rozmawiał z właścicielem tego piekielnego burdelu. I on narzekał, że mu u Jaretha źle? Jasna cholera! Chłopak podszedł do jednego z, ciągnących się wzdłuż zewnętrznej ściany korytarza, dużych okien. Na dworze panował mrok, rozjaśniany kilkoma latarniami. Rishka z westchnieniem oparł czoło o chłodną szybę. Zamknął oczy.
Mógłby go błagać... Błagać, żeby go tu nie zostawiał. Żeby go nie sprzedawał. Nie wynajmował! Żeby pozwolił mu wrócić do burdelu! I nie kazał robić mu żadnych... operacji! Bo może właśnie po to tu przyjechali... Ale czy Jareth zrobiłby Rishce coś takiego? Oczywiście, że by zrobił! Rishka zdradził Czarnego Kondora, uciekł, naraził na koszty, plotki, utratę wizerunku... Szef miał prawo... się zemścić. W każdy, nawet najbardziej perfidny sposób! I od padnięcia na kolana przed Jarethem odwodziła Rishkę tylko jedna myśl... Jedno wspomnienie, realne, jakby to było wczoraj.
Błagał wówczas o coś, co było dla niego najważniejsze na świecie. Zresztą chyba nadal takie pozostawało... Mianowicie o pozwolenie na wyjście... w pewne szczególne dla Rishki miejsce... w szczególny dla niego dzień... Na umożliwienie dotrzymania dawno danego komuś słowa. Gdy szef mu odmówił, chłopak bez namysłu padł na kolana, by go najzwyczajniej błagać... Ale strasznie tym wkurzył Jaretha. Pamiętał wściekłość, jaka odmalowała się na twarzy mężczyzny. Ametystowe oczy pociemniały wtedy i jakoś dziwnie się zaszkliły.

Czarny Kondor chwycił za koszulę na karku Rishki i jednym mocnym szarpnięciem postawił chłopaka na nogi. Potrząsnął nim i przyciągnął do siebie. Zbliżył swoją twarz do jego.
- Na kolana padaj, tylko jak chcesz zrobić komuś loda! - wysyczał rozzłoszczony i puścił go.
- Co to za różnica? - bąknął cicho Rishka. Jareth odwrócił się do niego plecami i utkwił wzrok w widoku za oknem.
- I tak cię wszyscy upadlają, więc sam tego robić nie musisz! - warknął. - Wyjdź!


Właśnie dlatego Rishka nigdy więcej nie odważył się prosić o cokolwiek na klęczkach. Czarny Kondor był na to jakoś nad wyraz wyczulony... Coś takiego dawało odwrotny skutek. Chłopak wtedy posłusznie wyszedł. Do tematu nie wracał, a ważną dla siebie sprawę jakoś inaczej załatwił... z pomocą kolegów i zmyślnych zamian godzin pracy... i dopiął swego, ale Jaretha już o nic nigdy w ten sposób nie prosił. I nie poruszał też tamtego zdarzenia. Ale teraz...
Stojący pod wielkim ciemnym oknem Rishka podniósł głowę, gdy usłyszał, jak otwierają się drzwi za nim. Obejrzał się i obrócił, patrząc na wychodzącego z pokoju Czarnego Kondora. ...teraz chętnie by zaryzykował!
- Zostawisz mnie tutaj? - zapytał cicho, gdy mężczyzna podszedł i stanął obok niego, twarzą do okna.
- A jak myślisz? - odpowiedział, nawet nie zerkając na chłopaka. Patrzył prosto przed siebie, na oświetlony latarniami parking.
Rishka drgnął. Jak myślał? Szczerze? Myślał... że... że jednak tu zostanie... Ale prędzej odgryzłby sobie język, niż zwerbalizował swoje obawy! Wolał pociągnąć temat w innym kierunku.
- Każesz mi zrobić... - zaczął. - ...coś takiego... żebym... - urwał. Nabrał szybko tchu. - Każesz... mnie jakoś... zoperować? - wydukał wreszcie. Czarny Kondor nie odpowiedział. Chłopak złapał gwałtownie oddech. Takie milczenie szefa nigdy nie wróżyło nic dobrego. A teraz... Rishka zamrugał szybko, żeby odpędzić z oczu napływające łzy. Poruszył się. Zrobił krok w stronę mężczyzny. Przystanął, wahając się. Zagryzł dolną wargę niemal do krwi. Szybko podszedł do Jaretha i wsunął się między niego a okno. Uniósł ręce. Rozpiął guzik marynarki Jaretha i powędrował rękami w kierunku jego boków. Czarny Kondor nie powstrzymywał go. Ale i też na niego nie patrzył. Rishka przylgnął do mężczyzny, obejmując go mocno.
- Proszę - wyszeptał łamiącym się głosem. - Nie zostawiaj mnie tu... proszę! Daj mi szansę...
Wtedy Jareth poruszył się. Chwycił chłopaka za rękę i odepchnął go od siebie, łagodnie, lecz stanowczo.
- Mam deja vu, czy już kiedyś o to prosiłeś? - mruknął bez emocji, nawet nie zaszczyciwszy go spojrzeniem. Odwrócił się na pięcie i ruszył korytarzem do wyjścia. Rishka zamknął oczy. Wziął płytki, spazmatyczny oddech, spod powiek wymknęły mu się łzy. Zostanie tu!


* * *



Simon cicho zamknął za sobą drzwi pokoju, uważając, by nie obudzić kolegów. Rozejrzał się. Korytarz był pusty. Dziewczyny dyskutowały o czymś w łazience, zapewne pindrząc się przed domowymi wizytami... lub po prostu pindrząc się dla samej zasady. Blondyn boso, z trampkami w ręce przemknął korytarzem i zszedł po schodach. Znowu rozglądnął się czujnie, czy przypadkiem nikt go nie widzi.
- Wybierasz się dokądś? - rozległ się z ciemności męski głos. Simon aż podskoczył.
- Na spacer przed snem - wypalił. - Nie wolno?
- Niby wolno... - mężczyzna w ochroniarskim garniturze wyłonił się z cienia i zagrodził blondynowi drogę. - Tyle, że szef miał dziś co do ciebie pewne plany... - oświadczył wolno. Simon uniósł brwi.
- Plany? - powtórzył zdumiony, jednak szybko wrócił mu rezon. - No... ale jego teraz nie ma, tak? - upewnił się. - Więc, jak wróci, to... - urwał, gdy mężczyzna bezceremonialnie chwycił go pod ramię.
- Rozkaz to rozkaz - mruknął gardłowo.
- Ej! - zawołał protestująco Simon, gdy ochroniarz brutalnie poprowadził go w stronę kanciapy.


* * *



Rishka wciąż stał przy oknie, oparty plecami o chłodną szybę. W korytarzu było pusto i cicho. Ale nawet, gdyby biegały tutaj hordy ludzi, chłopak pewnie nie zwróciłby na zamieszanie uwagi. Stał z zamkniętymi oczami i pochyloną głową. Łzy na jego policzkach wyschły. Rishka starał się oddychać miarowo. Uspokoić się jakoś. Słyszał przyspieszone bicie własnego serca... I nienawidził je za to. Za jego rytm! O ileż wolałby, żeby nagle, tu i teraz przestało bić. Żeby to wszystko się skończyło... żeby nie musiał tutaj... Właściwie nie wiedział, czego ma się teraz spodziewać. Czarny Kondor zostawił go tu, na korytarzu. Nic nie powiedział odchodząc, więc chłopak pewnie miał po prostu czekać, aż ktoś po niego przyjdzie. I co z nim wtedy zrobią? Naprawdę... jak Jareth mógł mu coś takiego zrobić? Rishka do końca nie wierzył... Tak bardzo chciałby, żeby to wszystko było tylko złym... koszmarnym!... snem! Chłopak podniósł powieki, gdy usłyszał zbliżające się szybko kroki. Zamrugał, by odzyskać ostrość widzenia. Nie miał pojęcia, na co liczył. To przecież nie był chód Jaretha. W stronę chłopaka zmierzał jakiś ubrany w biały mundur młodzieniec. Rishka rozchylił usta i odetchnął głęboko. Więc w końcu ktoś po niego przyszedł. Uświadomił sobie, że nogi całkiem mu zesztywniały. Po prostu nie mógł się ruszyć. Zresztą, dokąd miałby iść? Uciekać? Co za bzdura! Chociaż może nie do końca. Od życia tutaj chyba faktycznie lepsza była śmierć... Może to jest właśnie rozwiązanie? I wbrew pozorom, w jego sytuacji wcale nie było takie trudne... Chłopak czekał, aż pracownik podejdzie do niego. Był niewiele starszy od Rishki i równy mu wzrostem. Stanął na wprost niego.
- Jest pan gościem pana Lambera... - zaczął nieco niepewnie pracownik. "Niezupełnie...", pomyślał Rishka, ale nie odezwał się, usiłując skupić wzrok na twarzy rozmówcy. Zdołał nawet nieznacznie kiwnąć głową. Młodzieniec ciągnął, był przy tym jakiś zmieszany: - Nie posiada pan niestety osobistej karty członkowskiej, więc nie może pan przebywać tutaj bez jego towarzystwa - poinformował rzeczowo. Chłopak drgnął. Zamrugał. Nic z tego nie rozumiał.
- Ale on... - zaczął Rishka.
- Czeka na pana na parkingu - powiedział pracownik. - Polecił, żeby pana ponaglić, bo już późno, a trochę się spieszy...


* * *



- Można by tak, kurde, delikatniej! - fuknął Simon, gdy mężczyzna wepchnął go brutalnie do pomieszczenia. Rozmasowując rękę popatrzył z wyrzutem na ochroniarza.
- Kurde delikatny to ja jestem tylko dla tych dzierlatek szefa - rzucił kwaśno, wyciągając jakieś małe pudełka i układając je na stole. Otworzył jedno. - Bo on mi za to dopłaca... - dodał, oglądając się na naburmuszonego Simona. - Chodź tutaj! - polecił. Chłopak podszedł, a gdy zobaczył, co leży na stole, otworzył szeroko oczy.
- O nie! - powiedział, robiąc krok w tył. - Mowy nie ma! - cofnął się znowu. - Nie zgadzam się!
- Polecenie to polecenie - mruknął ze zniechęceniem ochroniarz, łapiąc Simona za ramię i podprowadzając do stołu. - Żeby je wykonać wolno mi użyć nawet siły, więc mnie nie zmuszaj... - ostrzegł cierpko. Chłopak zbladł.
- Siły? - jęknął. - A nie możecie tu stosować jakichś innych metod? Na przykład przekupstwa? - zaproponował, wciąż spoglądając niepewnie na połyskującą zawartość pudełka.
- Wolisz szantaż? - mężczyzna uniósł brwi. Simon podniósł wzrok, patrząc podejrzliwie na ochroniarza.


* * *



Rishka miał mętlik w głowie. Kiedy zjawił się na parkingu Czarny Kondor faktycznie stał przy swoim samochodzie i, oparty łokciem o otwarte drzwi, chyba rzeczywiście na niego czekał. Popatrzył na chłopaka z dezaprobatą, gdy ten tylko się zbliżył.
- Wsiadaj! - rzucił krótko i sam zajął miejsce za kierownicą. Rishka posłusznie wsiadł... z ulgą, jakiej chyba nigdy jeszcze nie czuł! Po chwili wyjechali z parkingu. Więc nie zostanie tu! Przynajmniej nie dzisiaj. Ale... czyżby Czarny Kondor zmienił zdanie? Rozmyślił się? A może... może wcale nie miał zamiaru go tutaj zostawiać? Więc o co, do cholery, chodziło? O to żeby Rishkę "trochę" postraszyć? Ostrzec? A może to tylko... "wstęp"? Chłopak już nic nie rozumiał...
Długą jechali w milczeniu, jednak teraz nieco mniej napiętym. Strach Rishki malał proporcjonalnie do zwiększającej się odległości od Carrfax. Chłopak długo wahał się, jednak w pewnym momencie zdobył się na odwagę i odezwał:
- Zawiozłeś mnie tam, żeby się dowiedzieć, czy się nadaję? Czy mnie wezmą? - zapytał cicho. Jareth chwilę zwlekał z odpowiedzią, jakby się nad nią zastanawiał.
- Nie - odrzekł w końcu.
- Więc po co? Żeby mnie postraszyć? - ciągnął wątek, starając się, by w jego głosie nie zabrzmiał ani strach ani wyrzut, czy jakakolwiek inna grożąca kłótnią emocja. Czarny Kondor westchnął, patrząc wciąż przed siebie. Znowu długo nie odpowiadał.
- Zrobiłem to... - zawahał się. - ...żeby pokazać ci różnicę - powiedział. - Bo ostatnio mam wrażenie, że uważasz mnie za ostatniego gnoja - powiedział obojętnym tonem, jakby tylko stwierdzał suchy fakt. - Wydaje mi się, że przekonałem cię, że jestem raczej zaledwie w ostatniej dziesiątce takiego rankingu... - z tymi słowami popatrzył na pracownika. Rishka uciekł wzrokiem w bok. Zacisnął wargi. Nie odpowiedział. Jechali przez chwilę w milczeniu.
- To co ze mną teraz zrobisz? - zapytał ostrożnie chłopak. - Teraz w tej chwili? - uściślił.
- Odwiozę cię do klienta - odrzekł bez zastanowienia.
- Klienta? - zdziwił się Rishka.
- Masz wizytę domową - poinformował Czarny Kondor. - Rico zamówił cię na całą noc.


* * *



Do hotelu wróciłem późno w nocy, z paroma ważnymi dla mojej akcji informacjami. Teraz musiałem przygotować sprzęt i złożyć kilka zamówień. Lucas spał spokojnie. Wziąłem odprężający prysznic. Wprawdzie miałem ochotę się położyć, jednak nie chcąc budzić chłopaka, ulokowałem się z laptopem na sofie w salonie. Jakiż troskliwy byłem, prawda? Żachnąłem się w duchu. Fakt, że mógłby się obudzić i dopytywać, gdzie byłem, a nawet przypadkiem zobaczyć, co robię na komputerze, absolutnie nie miał nic do mojego postępowania i tymczasowej wyprowadzki! Jasne! Byłem żałosny... To jednak prawda, że tajemnice zabijają związek. Z potężnym kacem moralnym zabrałem się do pracy...


* * *



Wróciwszy do swojego gabinetu Czarny Kondor popatrzył krytycznie na stertę wydruków i płyt CD piętrzącą się na jego biurku. Wcześniej nie zdążył tego wszystkiego przejrzeć. Teraz czekała go pracowita noc. Zdjąwszy marynarkę odrzucił ją niedbale na sofę. Usiadł przy biurku, włączył lampkę i sięgnął po pierwszą z wierzchu na kupce "nieprzejrzanych" teczkę z aktami osobowymi. Otworzył, spojrzał na wydruk. Niemal natychmiast zamknął oczy, unosząc rękę do czoła. Potarł palcami nasadę nosa. Westchnął ciężko. Jareth miał dość. Serdecznie! Zupełnie nie miał głowy do papierków, a powinien przecież nad nimi pomyśleć. Ale teraz przede wszystkim musiał... odreagować. CAŁOŚĆ! Villain, Tetsu, Risei, Rishkę! I całe to pieprzone Carrfax!!! Wstał gwałtownie od biurka i zaczął rozpinać koszulę. Podszedł szybko do szafy. Otworzył ją i nachylił się, wyciągając czarne adidasy.


* * *



U Rico zjadł późną kolację. Bardzo późną. Za to prawdziwą. I ciepłą. Z czerwonym, pysznym winem. Rishka nie pamiętał już, kiedy ostatnio pił alkohol. Trunek szybko go rozleniwił. Poszli razem pod prysznic. Rico umył mu plecy, pomasował, poprzytulał... Chłopak uświadomił sobie, że dawno nie czuł aż takiej bliskości. Nawet z Sammym ostatnimi czasy bzykali się ot tak... szybko, gwałtownie, w strachu, że ktoś ich nakryje, że ktoś się jakoś jednak dowie. A to tutaj... z Rico... było leniwe, bezpieczne i... legalne. Rishka uśmiechnął się rozbawiony tym spostrzeżeniem. Przekręcił się na wznak na łóżku. Leżał na atłasowej pościeli całkiem goły. W sypialni było ciepło, pachniało żelem pod prysznic i szamponem.
- Czemu się śmiejesz? - zapytał Rico, podchodząc do niego i wycierając włosy ręcznikiem. Chłopak spojrzał na mężczyznę. Rico był również nagi. Osuszywszy pobieżnie kręcone włosy, starł też wilgoć z ramion oraz z klatki piersiowej i brzucha. Poniżej jego pępka biegła wąska linia ciemnych włosków prowadząca aż do nieco bardziej owłosionego krocza, z którego zaczynał wzrastać nie lichych rozmiarów członek mężczyzny. Rishka przygryzł dolną wargę.
- Bo jestem z tobą - odpowiedział mu na pytanie i przeciągnął się leniwie.
- No proszę - mruknął Rico, układając się na boku, obok niego. - A nawet nie zacząłem nic robić...
- Mylisz się - szepnął chłopak. - Zrobiłeś już bardzo dużo - zamknął oczy. Było mu naprawdę dobrze. Ciepło, błogo... najadł się, wziął ciepły prysznic w miłym towarzystwie, a co najważniejsze, nie miał poczucia winy, że ukrywa coś przed Jarethem. Już na parkingu chłopak poprzysiągł sobie, że jeśli szef go stamtąd zabierze, to już nigdynigdynigdywięcej Rishka nie podpadnie. Przynajmniej nie świadomie. Będzie się starał. Cholernie!
Wycieczka do Carrfax potężnie go zestresowała, jednak teraz adrenalina opadła, pozostawiając uczucie spokoju i ulgi. Może był w tym wszystkim niewielki akcent żalu... odnośnie Sammy'ego... ale... Rishka musiał to sam przed sobą przyznać... Już od jakiegoś czasu coś zaczęło się w ich relacji knocić. Może Samuel też miał dość kurewskiego trybu życia? Tylko nie chciał się przyznać? A to przecież przez Rishkę wylądował na ulicy... Poczuł, jak Rico całuje go w policzek, muszelkę ucha, szyję... Wilgotne mięsiste usta zsunęły się na obojczyk. Chłopak chciał zareagować, zrewanżować się, jednak... jakoś nie mógł podnieść powiek.
- Ej...Rishka... wiesz...zapłaciłem za ciebie pięć stów, więc może postaraj się bardziej... - poprosił z łagodnym wyrzutem Rico.
- Myhhhrrymmm... - zamruczał Rishka, zasypiając.


* * *



Tak na dobrą sprawę burdel nigdy nie zasypiał. Pracownicy mieli różne godziny zmian, niektóre w porach wręcz nieludzkich, ale w końcu chuć klienta nie wybiera. Czarny Kondor zawsze dostosowywał tryb pracy dziwek do popytu i pory roku. W skutek tego życie w domu publicznym toczyło się własnym, niekiedy mocno rozregulowanym rytmem. Nikogo nie dziwiło, że ktoś o trzeciej w nocy kręcił się po kuchni jedząc... obiado-kolację pospołu z tym, co łykał na śniadanie tabletki żywnościowe i zapijał je kawą z podwójną zawartością kofeiny. Jak również nie budził zdumienia ktoś biorący prysznic o piątej nad ranem i kładący się spać z mamrotliwym "Można by ciszej?!" do tych, którzy akurat wstawali na swoją zmianę. Takie... burdelowe życie!
Rea i Veronique, obie w kusych strojach sportowych i z ręcznikami przewieszonymi przez ramiona zeszły po wąskich schodach do piwnicy. Skierowały się ku dużym metalowym drzwiom. Już w korytarzu dobiegł do nich szum natleniającej pomieszczenie klimatyzacji. Weszły szybko, by nie wypuszczać ożywczego, jonizowanego powietrza. I stanęły jak wryte.
Czarny Kondor rzucił im krótkie spojrzenie nie zwalniając nawet tempa biegu na bieżni.
- Dobry wieczór, szefie! - Vera pierwsza odzyskała głos. Mężczyzna kiwnął im tylko głową. Dziewczyny wybrały sobie urządzenia treningowe i zaczęły ćwiczyć. Po kilku minutach
Jareth nacisnął przycisk na pulpicie, stopniowo zwalniając bieg. Wreszcie wyłączył bieżnię, zszedł, oddychając głęboko. Sięgnął po ręcznik i prawie pustą butelkę wody. Przewiesił go sobie przez szyję. Rzucił dziewczynom przelotne spojrzenie i ruszył do wyjścia. Zaczekały, aż szef opuści siłownię. Gdy drzwi zamknęły się za nim, odczekały na wszelki wypadek jeszcze dwie chwile, następnie prawie jednocześnie zerwały się ze swoich miejsc. Vera pierwsza dopadła do bieżni i szybko sprawdziła pamięć ćwiczeń.
- Ile przebiegł? - zapytała szeptem podekscytowana Rea.
- Czterdzieści trzy kilometry - odparła szczerze zdumiona Veronique.
- Ładnie! - skomentowała z uznaniem starsza dziewczyna.
- W półtorej godziny... - dodała Vera.


* * *



Rishkę rozbudziło delikatne łaskotanie w czoło. Mruknął cicho, odwracając głowę w bok. Rico znów pieszczotliwym gestem odgarnął włosy ze skroni chłopaka. Nachylił się i musnąwszy wargami usta Rishki wyszeptał:
- No...pospałeś... to teraz zrób mi przysługę... Wiesz... płacę, to wymagam...


* * *



Jareth energicznie wbiegł po schodach na piętro mieszkalne, po drodze wycierając ręcznikiem pot z twarzy, minął rząd pokojów pracowników i od razu skierował się na górę - do siebie. Siedzący na łóżku, nieco posępny Simon dostrzegł go przez otwarte drzwi. Omiótł uważnym spojrzeniem półnagiego, spoconego i... wręcz IDEALNIE umięśnionego Czarnego Kondora. Rozchyliwszy wargi, westchnął z rozmarzeniem. Wzrokiem odprowadził Jaretha po schodach. Nagle drgnął, jakby coś go niespodziewanie olśniło. Szybko oblizał usta.
- Szefieeee - zaczął, idąc pośpiesznie za nim. Jareth jęknął głośno. Nie obejrzał się nawet. Chyba biegał za krótko...
- Co znów? - burknął, wchodząc do gabinetu. Simon dreptał za nim.
- Mam pytanie - zaczął dyplomatycznie.
- Byle szybko - rzucił mężczyzna, przeglądając kilka nowych papierów, które pojawiły się na biurku podczas jego nieobecności i wyglądały na coś pilnego. Patrząc z szerszej perspektywy, dawanie zapasowego klucza Derekowi to był jednak błąd! Facet cichcem podrzucał najgorsze wiadomości, a Jareth nie miał kogo za nie na bieżąco zganić. To groziło wybuchem narastającej wciąż frustracji.
- To też spojenia chemiczne? - zapytał Simon, podchodząc do mężczyzny. Zabrzęczał, wykonując ten ruch. Jareth spojrzał na chłopaka.
- Już ci je założyli? - zawołał pozytywnie zaskoczony.
- Owszem - mruknął posępnie blondyn, rozpościerając ręce. - Niemal przed chwilą! - dodał zirytowany. Na jego nadgarstkach było mnóstwo cienkich połyskujących na złoto-fioletowo kółek. Na kostkach nóg miał podobne, w zbliżonej ilości. I dlatego podzwaniał przy każdym korku. - Naprawdę szef uważa, że to się sprawdzi? - żachnął się. Usta Czarnego Kondora rozciągnął uśmiech.
- Twój występ się spodobał - zauważył. - Na przyszłość... nie kuś losu! - poradził. - Mnie się nie podpuszcza... - powiedział z uśmiechem. Simon naburmuszył się.
- Ponawiam pytanie - rzekł twardo i nabrał tchu.
- Tak, to też spojenia chemiczne - odpowiedział mężczyzna, nie pozwalając na powtórkę.
- Ale dlaczego TAK?! - jęknął rozżalony.
- Mógłbyś zgubić, mogliby ci ukraść - wyliczał, przerzucając bez większego zainteresowania wydruki. - To również stop złota. Było drogie. Robione na zamówienie... wymiar i dźwięk. Więc doceń! - zakończył. Simon pokiwał głową.
- Aha! - rzucił kwaśno. - Czyli, jak mi ukradną, to tylko razem z ręką?
- Albo nogą - potwierdził Jareth. - Albo też... - zaczął, patrząc wymownie na złote łańcuszki ciągnące się od kolczyków w sutkach Simona, a znikające za paskiem jego spodenek. Chłopak wzdrygnął się.
- Dobra! - uniósł rękę. - Rozumiem. Niech szef nie kończy... Będę się pilnował! - obiecał.
- Dobre podejście - ocenił Czarny Kondor. Simon skrzywił się.
- Załatwił mnie szef koncertowo! - burknął z wyrzutem pod nosem.
- Już?! - zniecierpliwił się mężczyzna. - Mogę teraz iść pod prysznic? - zapytał kwaśno. Szeroki uśmiech powrócił na twarz Simona.
- A mogę z szefem!? - zaciekawił się zalotnie. Jareth rzucił mu uważne spojrzenie.
- ...czemu nie... - odrzekł. Chłopak wytrzeszczył oczy.


* * *



Powietrze w sypialni było duszne od potu i papierosowego dymu. Obie wonie przytłumiały nie tak dawny aromat płynu pod prysznic.
- Ale gdzie ty w ogóle miałeś łeb, jak mu wiałeś? - zapytał oparty plecami o wezgłowie łóżka Rico, wydmuchując dym. - Myślałeś, że cię nie znajdzie?
Leżący na wznak w poprzek łóżka Rishka zastanowił się.
- Myślałem... - urwał. - ...miałem nadzieję... - poprawił się. - ...że mi odpuści. Już kiedyś wobec kogoś tak postąpił, ale... - znowu umilkł i zagryzł wargi, chyba nie zamierzając kontynuować, więc Rico nacisnął:
- Ale?
- Ale Lucas był dla niego kimś wyjątkowym... I dlatego pozwolił mu odejść - odrzekł cierpko. Mężczyzna skrzywił się.
- Wyjątkowym? - prychnął. - I dał mu odejść? Jeśli o mnie chodzi kogoś, kto jest dla mnie "wyjątkowy", szukałbym do upadłego! Choćby miało to trwać miesiącami. Ba! Latami!
- Nie jesteś Jarethem... - mruknął cicho Rishka.
- Właściwie to ile ty byłeś na tym gigancie? - ciągnął wątek Rico. Chłopak westchnął.
- Nie wiem... - rzekł. - Nie liczyłem...
- Na pewno liczyłeś! - zaśmiał się. - Znam cię, Rishka... Odznaczałeś w kalendarzu każdy dzień! - orzekł triumfalnie. Rishka nie odpowiedział, więc mężczyzna kontynuował: - Po co ci to w ogóle było? Przygody szukałeś?
- Wiesz... - odparł po krótkim zastanowieniu Rishka. - Samuel miał trochę kasy... to oznaczało, że przynajmniej przez pewien czas nie będę musiał pracować, że to da mi namiastkę wolności. Poza tym... on mnie chciał! A ja chciałem odmiany... Lepszego życia...
- I dał ci to? - zainteresował się, gasząc papierosa w leżącej na łóżku popielniczce.
- W pewnym sensie tak... - znowu westchnął. - Ale teraz żałuję... Cholernie!
- Aż tak? Czemu? - mężczyzna przemieścił się miękko, układając obok Rishki.
- Szef zawiózł mnie dzisiaj na wycieczkę do Carrfax - wyznał kwaśno chłopak. Twarz Rico stężała.
- Chce cię sprzedać?
- Nie wiem... Na to wygląda - wyszeptał. - Chociaż może to faktycznie była tylko pokazówka... co będzie, jak jeszcze raz podpadnę...
- Więc staraj się nie podpadać - poradził Rico, gładząc go po ramieniu.
- Wierz mi, że zacząłem nad tym usilnie pracować - Rishka zmusił się do uśmiechu. Rico pocałował go delikatnie w usta.


* * *



Parujący strumień prysznica spłukiwał pachnące pianę z dwóch stojących blisko siebie postaci.
- Dobrze się już czujesz? - zapytał Jareth, wodząc dłońmi po plecach chłopaka.
- Tak - mruknął Simon, rozkoszując się jego dotykiem. Ręka mężczyzny zsunęła się niżej, między pośladki.
- Tam też? - wyszeptał. Chłopak obejrzał się, odwracając ciało lekko w stronę Czarnego Kondora. Zadarł głowę.
- Szefie... - zaczął z uśmiechem. - ...mnie trzeba UŻYWAĆ! - zapewnił z pasją. - Inaczej marnieję... - dodał, mrużąc oczy. Jareth uśmiechnął się lekko. Położył dłoń między łopatkami Simona i popchnął go w kierunku kafelkowej ściany.


* * *



- Ale to jest rekord! - zawołała zszokowana Maja.
- To nie jest rekord - poprawiła ją Rea. - Rekord maratonu to sto-osiemnaście minut.
- Tak! - prychnęła dziewczyna. - Ustanowiony przez zawodowego sportowca z przerośniętym sercem i genetycznymi poprawkami!
- Jak u wszystkich sportowców... - Rea wzruszyła ramionami.
- Szef też jest - mruknęła Vera, wycierając włosy ręcznikiem.
- Sportowcem?! - zdumiała się Maja. Rea wywróciła oczami.
- Jeśli za sport można uznać zawodowy seks... - mruknęła ironicznie. - ...i gimnastykę wyczynową z pomysłami stada nastolatków...
- To już raczej sport ekstremalny! - zachichotała Veronique.
- A! - zawołała olśniona Maja. - Że szef też "genetyczny" jest?! O to wam chodzi! - krzyknęła zemocjonowana.
- Inaczej skąd ten zniewalający fiolecik? - prychnęła Vera, trzepocząc zalotnie i wymownie rzęsami. Rea zmrużyła powieki, patrząc na Veronique.
- Sugerujesz, że szef... też jest Invitro? - upewniła się.
- Nie ma nigdzie kodu - odparła rzeczowo Vera, która znała każdy centymetr ciała szefa. Nie ona jedyna zresztą. Ale ona najbardziej się tym chwaliła... i zachwycała.
- Jest starszy od nas - zauważyła Maja. - Może wtedy nie znakowali...
- Od początku znakowali! - warknęła na nią Rea. - Idź ty się dokształć, gówniaro! - zganiła ją ostro. Maja naburmuszyła się, odeszła dwa kroki i usiadła na swoim łóżku, plecami do sublokatorek.
- Więc stąd taka barwa oczu...? I te jego... "nadnaturalne" zdolności? - zironizowała Rea, znów patrząc na Verę. - Może krew też ma w innym kolorze?
- Błękitnym! - prychnęła obrażona Maja, której foch nigdy jeszcze nie przeszkodził we wtrąceniu do dyskusji kilku kredytek.
- Ja nic nie wiem - odparła rozbawiona Veronique. - Zatem mamy kolejną jarethowatą zagadkę! - wzruszyła ramionami, wcierając we włosy odżywkę.


* * *



Strumień wody lał się z prysznicowego sitka z głośnym szumem. Jareth przytrzymywał chłopaka za rękę odciągniętą za plecy. Wolną dłonią Simon chciał sięgnąć do swojego krocza, jednak Czarny Kondor nie pozwolił mu na to. Wsunął własne ramię pod łokieć pracownika i oparłszy dłoń na kafelkowej ścianie, uniemożliwił Simonowi zmianę pozycji. Chłopak mógł tylko stać, pojękiwać i wypychać pośladki w takt ostrego rytmu, jaki narzucił mężczyzna. W końcu Simon krzyknął gardłowo, szczytując w kilku silnych spazmach. Czarny Kondor również bliski orgazmu wycofał się z niego i również skończył... na pośladki i plecy chłopaka. Puścił go. Simon zachwiał się i oparł obiema rękami o ścianę. Jareth wsunął się bokiem pod strumień prysznica.
- Dlaczego... - Simon złapał gwałtownie oddech. - ...nie... we mnie? - zapytał, obracając głowę. Jareth muśnięciami palców rozmazał spermę na pośladkach chłopaka.
- Miałem taki kaprys - odrzekł. Simon odwrócił się i uśmiechnął. Chwycił go za nadgarstek, uniósł mu rękę, następnie przysunął usta do jego dłoni i wolnymi ruchami języka zaczął zlizywać nasienie z palców mężczyzny. Czarny Kondor patrzył na jego zabiegi w milczeniu.
- Mogę zostać na noc? - zapytał przymilnie Simon.
- Nie - odparł Jareth, wychodząc z kabiny prysznica.
- Czemu? - mruknął nieco sposępniały chłopak spłukując się jeszcze wodą i również wychodząc. Wzdrygnął się, gdy napotkał spojrzenie szefa.
- A od kiedy ja muszę ci się tłumaczyć? - zapytał grobowym głosem Jareth. Simon szybko pokręcił głową.
- Ni...e! Ja tylko... - zająknął się i urwał, marszcząc brwi, bo mężczyzna nagle uśmiechnął się, jakby czymś bardzo rozbawiony. Podszedł, podając chłopakowi złożony w kostkę ręcznik.
- Muszę posłuchać muzyki... w ciszy i spokoju - wyjaśnił Jareth łagodnym tonem. - To ważne, dlatego nie może mnie nic rozpraszać...
- Nie będę przeszkadzał! - obiecał z uśmiechem Simon, wycierając się. Jareth uniósł rękę i musnął bransoletki na nadgarstku chłopaka. Uderzyły o siebie, wydając przyjemny dla ucha, czysty dźwięk.
- Będziesz... - zapewnił.


* * *



- Gadałam z Chrisem. Konsoli jednak na pewno nie da się naprawić, zresztą samego chipa też nie ma skąd zdobyć - poinformowała Maja, wchodząc do pokoju dziewczyn.
- I bardzo dobrze - zauważyła leżąca na łóżku Rea, przerzucając stronę w jakimś katalogu ubrań. - Przestaniecie przepieprzać kasę na pierdoły.
- Ale to niesprawiedliwe! To wina chłopaków! Byli za głośno! - zawołała Maja.
- To ty się zaczęłaś wykłócać - zauważyła rzeczowo Vera.
- Ale to przez nich! Powinni byli mi ustąpić! - obruszyła się najmłodsza z dziewczyn. Rea wywróciła oczami.
- I co jeszcze? - burknęła Veronique.
- I to oni powinni grę odkupić! Albo oddać nam nasz wkład!
- Rozpętasz piekło, Maju... - westchnęła ze znużeniem Rea.
- I dobrze! - zakrzyknęła zacietrzewiona. - Bo coś takiego oznacza WOJNĘ!!! - oświadczyła i energicznie wyszła z pokoju. Dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.
- Skąd szef ją wziął? - zaciekawiła się Veronique, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Moim zdaniem... z poprawczaka! - skwitowała Rea zasłaniając się katalogiem.


* * *



Lucas obudził się wcześnie rano. Tym razem bez kaca. To była dobra pobudka. Wziął szybki prysznic i ubrał się w szlafrok. Po zastanowieniu zamówił przez telefon śniadanie do apartamentu. Kątem oka widział przy tym, jak zaspany Jack snuje się do łazienki. Chłopak wrócił do sypialni, ubrał się i pojechał windą na dół, by poprosić na portierni o zabukowanie biletu.
Był już w hollu, kiedy nagle przystanął. A właściwie nogi praktycznie wrosły mu w podłogę. Otworzył szeroko oczy, zamrugał. Rozchylił wargi, wypuścił powietrze, zdawszy sobie sprawę, że na chwilę przestał oddychać.
Niemal naprzeciwko szeregu wind, w małej, półotwartej na holl kawiarence siedział Czarny Kondor. Mężczyzna zajmował miejsce w głębokim fotelu i czytał gazetę, a na szklanym stoliku obok stała porcelanowa filiżanka. Lucas drgnął, zrobił krok w tył, zamierzając jak najszybciej wrócić do apartamentu. Jareth musiał go wtedy dostrzec, bo podniósł głowę znad lektury i popatrzył prosto na chłopaka. Blondyn wzdrygnął się i szybko wsiadł z powrotem do windy.


* * *



Szykowałem się właśnie do wyjścia, kiedy z windy dosłownie wypadł Lucas. Oddychał szybko, był zarumieniony z emocji i cały jakiś taki... spłoszony.
- Co się stało? - zapytałem, poprawiając krawat przed lustrem w korytarzu.
- Gdzie idziesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie, podchodząc do mnie i mierząc mnie wzrokiem.
- Mam parę spraw do załatwienia... - odparłem wymijająco.
- Już? Tak szybko? - bąknął. - A śniadanie? - zagaił. Uniosłem brwi.
- Zjem coś na mieście. Zatem musisz poradzić sobie bez mojego uroczego towarzystwa... - skwitowałem żartobliwie i wyminąwszy go skierowałem się do windy.
- Nie możesz wyjść! - oświadczył, zastępując mi drogę. Uniosłem brwi. Lucas rzadko się tak zachowywał. Czyżby znowu coś się stało?
- Czemu? - zainteresowałem się.
- Bo... - zająknął się. - Bo... bo chcę się kochać! - zawołał, wspinając się na palce i zarzuciwszy mi ramiona na szyję wpił się w moje usta.
- Lucas... - zdumiałem się, on jednak baz słowa pociągnął mnie za klapę marynarki prosto do sypialni, a potem na łóżko, na siebie. Zaczął szybko rozpinać mi spodnie. Pocałowałem go głęboko. Odpowiedział ochoczo, wplótł palce jednej dłoni w moje włosy, następnie pozwolił, bym w kilku szybkich ruchach pozbawił go dżinsowych spodni. Chłopak zamknął oczy i zagryzł nabiegłe krwią wargi...

"Jareth...", pomyślał Lucas, "Czarny Kondor... Po co on tu w ogóle przyszedł? No bo chyba nie po to, żeby zwyczajnie napić się kawy? Chciał czegoś od niego? Ale czego? Nie, za nic nie wróci do burdelu! Mowy nie ma! Nie pójdzie! Nie przyjmie tego jego cholernego zaproszenia! W życiu! Znał Jaretha! Pewnie gnojek chciał go jakoś zaszantażować! Co za skurwiel..."

- Lucas? - wyszeptałem, widząc, że mój kochanek jest myślami zupełnie gdzie indziej. Chłopak zamrugał. Znów zarzucił mi ramiona na szyję i przyciągnąwszy moją głowę pocałował mnie namiętnie. Po chwili spiął się i obrócił nas tak, że teraz to on był na górze, siedząc na mnie okrakiem. Nachylił się nade mną i uśmiechnął się drapieżnie, wolno wsuwając dłoń w mój rozporek.


* * *



Maja weszła do pokoju i z bardzo zadowoloną miną uklęknęła przy łóżku Shanii. Uniosła rękę triumfalnym gestem. Zielone oczy leżącej na materacu dziewczyny zogniskowały się na grubym flamastrze zaciśniętym w palcach koleżanki.
- Mam! - oświadczyła zwycięsko Maja. Shania uniosła brwi.
- Ty serio chcesz to zrobić? - zawołała zdumiona, podnosząc się na łóżku do siadu.
- Tak - oświadczyła zdecydowanie. - Piwo też mam!
- A kto ci je sprzedał, gówniaro? - zainteresowała się żartobliwie Rea, zakładając siatkowane pończochy.
- Numerek tu i ówdzie - skwitowała wesoło Maja.
- Mała kurewka - sarknęła, poprawiając przed lustrem czarny ażurowy gorset. Młodsza dziewczyna zrobiła naburmuszoną minę.
- Dziewica się odezwała! - odgryzła się i energicznie wyszła.
- Ja przynajmniej nią byłam, gdy się tu znalazłam - mruknęła pod nosem Rea i ściągnęła z wieszaka sukienkę mini z czerwonej tafty.


* * *



Ledwo skończyliśmy i złapaliśmy kilka oddechów, a mój kochanek zerwał się z łóżka i zaczął pospiesznie ubierać się w rzeczy, które jakiś kwadrans temu równie prędko z siebie zrzucił. Seks też był jakiś taki "w pigułce" - cholernie szybki i gwałtowny. Praktycznie zerowa gra wstępna, owszem, nie przeczę - ekstra orgazm, ale taka agresywność i dominacja były nietypowe dla Lu.
- Lucas! - odezwałem się. - Co się z tobą dzieje?
- Nic! - odrzekł, podskakując na jednej nodze i zakładając but. - Muszę coś sprawdzić! - poinformował i znowu pobiegł do windy. Westchnąłem zrezygnowany, opadając na łóżko.


* * *



Simon dzwonił. Uporczywie. Przy każdym ruchu Bransoletki były zajebiste... ale przez pierwsze dwie godziny. Potem zaczynały wkurzać. Głównie podczas snu, głównie sublokatorów. W nocy musiał pozawiązywać chusteczki na nadgarstkach i kostkach, żeby obręcze, które dzięki namagnesowaniu zachowywały między sobą labilny odstęp, przestały o siebie uderzać, wydając miły dla ucha... lecz niekoniecznie podczas snu... dźwięk!
Simon był też wkurzony. Niby nic nie podpisał... a i tak powoli stawał się własnością Czarnego Kondora. Chyba naprawdę nie docenił tego faceta. No, ale wtedy nie miał wielkiego wyboru. Burdel był najlepszym miejscem z możliwych. Wspólnie z Charliem tak zadecydowali... A wolał Lambera, niż Lotos... przynajmniej nie kazali mu tutaj ćpać... Za to go zaobrączkowali. I zamontowali nadajnik. Była to największa bolączka chłopaka. Niby nic zdrożnego przed szefem nie ukrywał... ale jednak wolałby, żeby ten nie mógł sprawdzić, gdzie chodzi... Simon musiał powziąć odpowiednie kroki zaradcze. Jednakże urąbywanie ręki jakoś nie było zachęcającą wizją. Powinien przede wszystkim powiadomić Charliego o zmianie sytuacji... Pewnie facet się niecierpliwił.
Simon miał plan. Ale na razie miał swoją zmianę... Westchnął, patrząc na podchodzącego do niego mężczyznę pod czterdziestkę. Uśmiechnął się uprzejmie.
- W czym mogę... służyć? - zapytał wymownie.


* * *



Lucas ponownie zjechał windą do hollu. Z determinacją malującą się na twarzy popatrzył w kierunku kawiarni. Czarny Kondor nadal siedział w fotelu. Chłopak wziął głęboki oddech, następnie ruszył energicznie przed siebie.
Gdy podszedł, Jareth uprzejmie odłożył gazetę na stolik i popatrzył wyczekująco na blondyna.
- Dzień dobry - powiedział łagodnie mężczyzna. - Piękny dzisiaj dzień, prawda?
- Ta... cudny! - burknął Lucas, zagryzł wargi i zdecydowanym ruchem ujął Czarnego Kondora pod łokieć. Ten uniósł zdumiony brwi, jednak wstał i pozwolił poprowadzić się w kierunku korytarzyka za portiernią.
Po chwili byli w publicznej hotelowej łazience. Chłopak wciągnął Jaretha do jednej z kabin. Przekręcił zamek w drzwiach. Odetchnął i stanął tak daleko od eks-szefa, jak to tylko było możliwe w ciasnym pomieszczeniu.
- Czego chcesz?! - warknął Lucas ostro.
- Ja? - Jareth uniósł brwi. - Przecież to ty wciągnąłeś mnie do toalety... Mogę tylko domyślać się... w jakim to celu - uśmiechnął się wymownie.
- Po co tu przyszedłeś?! - syknął Lucas, ignorując podtekst.
- Chciałem napić się kawy... - rzucił z rozrzewnieniem Czarny Kondor.
- Tutaj? Akurat tutaj?! - prychnął rozzłoszczony.
- Tutaj... robią dobrą kawę... - odrzekł półgłosem, patrząc chłopakowi w oczy. Lucas żachnął się zirytowany.
- Czego? Chcesz?! - powtórzył z naciskiem.
Czarny Kondor pochylił się ku jego szyi wciągnął nosem zapach chłopaka.
- Mmm... kochałeś się przed chwilą - ocenił szeptem. Lucas drgnął, jakby zamierzał się cofnąć, jednak już stał plecami oparty o kafelkową ściankę, a wtopić się w nią jakoś nie mógł. Mimo, że chciał. Bardzo. Jareth uśmiechnął się. - To właściwie zastanawiające... - orzekł. Zdumiony chłopak uniósł brwi, a Czarny Kondor ciągnął: - Dostrzegłeś mnie i wróciłeś do apartamentu. No i bzyknąłeś się... jak mniemam z Jackiem. Czemu? Może chciał wychodzić i nie wpadłeś na inny pomysł, by go powstrzymać? Dlatego załatwiłeś to w swoim stylu, czyli, jak dziwka - uśmiechnął się krzywo. - I zajęło ci to - popatrzył na zegarek na nadgarstku - dwanaście minut... - ocenił, kręcąc z rozczarowaniem głową. - Nie tego cię uczyłem - stwierdził. - Fakt, że tak desperacko próbowałeś go powstrzymać przed zejściem na dół świadczyć może o tym, że nie chcesz, żebyśmy się spotkali - kontynuował wywód. - Tylko... dlaczego?! - udał zdumienie. Urażone zdumienie.
- Daruj sobie tę całą grę! - przerwał mu Lucas. - Czego?! Ode mnie! Chcesz?!! - wysyczał. Jareth uniósł brwi w zdziwieniu.
- Od ciebie? Nic... - odrzekł. - Przyszedłem do McCaffreya... - oświadczył. Chłopak otworzył szeroko oczy.
- PO CO?! - warknął.
- A to już chyba nie twoja sprawa - powiedział Czarny Kondor.
- Przestań się ze mną bawić! - wycedził Lucas. - Powiedz, czego chcesz! Bo to, że tu przyszedłeś na pewno ma związek z naszą ostatnią rozmową.
- A! - rzucił mężczyzna. - Skoro poruszasz ten temat... - zaczął tonem towarzyskiej pogawędki, nagle jednak śmiertelnie spoważniał i zniżył głos. - ...to radzę ci przyjąć moją propozycję.
- Nie przedstawiłeś mi jej - odrzekł hardo chłopak. Jareth uśmiechnął się.
- Przedstawię... jak do mnie przyjdziesz. Wtedy spiszemy umowę - oświadczył.
- A jeśli nie przyjdę? Albo propozycja mi się nie spodoba?
- Po pierwsze... spodoba ci się... - powiedział cicho. - Bo tak właściwie nie masz innego wyboru. Po drugie... jak nie przyjdziesz... to zlecę poszukiwania ciebie. A wtedy wiesz... jak jest... Jack zostanie oskarżony o uprowadzenie mojej własności, o ukrywanie jej... A jak zaczną grzebać w przeszłości McCaffreya. Pobiorą jego DNA. Znajdą powiązania z wojskiem, oddziałem specjalnym, faktem, iż nie odsiedział wyroku... Na wierzch wypłyną takie smrody, że Jacka nie wybroni cały szwadron prawników - zakończył. Lucas zamknął oczy. Pod powiekami zalśniły mu łzy. Opanował się jednak.
- Daj mu spokój - powiedział zadziwiająco spokojnie. - Puściłeś mnie wtedy. Przystałeś na moją prośbę. I nie możesz cofnąć danego słowa. NIE TY! Nie możesz! - wyszeptał z pasją, zaciskając pięści.
- Wcale tego nie robię - odparł z uprzejmym uśmiechem. - Domagam się tylko uregulowania tej sprawy w sposób oficjalny i prawny - wyjaśnił. Lucas westchnął. - A gdyby ci przyszła ochota się stąd wyprowadzać... Cóż... Możesz uciekać... możecie uciekać - poprawił się. - Ale to nic nie da. Myślisz, że jak cię tu znalazłem?
- Kazałeś mnie śledzić - powiedział.
- Widzisz? Jednak dobrze mnie znasz... prawda? - uśmiech nagle znikł z jego twarzy i powtórzył grobowym wręcz głosem. - Znasz. Mnie. Prawda, Lucas?
- Tak - odrzekł głucho chłopak.
- I wiesz, że nie ma sensu ode mnie uciekać, bo jak będę chciał, to użyję wszelkich środków, żeby cię odnaleźć. Znalazłem Rishkę, znajdę i ciebie - wyszeptał. - Choćbyś się zakopał pod ziemią...


* * *



Znów wziąłem prysznic i ubrałem się. Już drugi raz dzisiaj. A nawet nie zaczynało dochodzić południe. Lucas zachowywał się dziwnie. Najpierw mnie zgwałcił, to znaczy SIĘ zgwałcił - mną... a potem uciekł! Co się działo z tym dzieciakiem? Może naprawdę nie powinienem go tutaj ciągnąć? Może i dobrze, że chce jechać do domu? Zresztą ciekawe, gdzie on tak pospiesznie poszedł... Miałem nadzieję, że nie wpakował się w jakieś nowe kłopoty... Zgrzytnąłem zębami na samo wspomnienie tłumaczenia się dyrektorowi hotelu, czemu musieli odbierać wypożyczony samochód z policyjnego parkingu.
Wezwałem windę i po kilku chwilach byłem na dole. Rozejrzałem się ukradkowo. Lucasa w hollu nie było. A... niech robi, co chce! Jeszcze pomyśli, że mu nie ufam i próbuję go kontrolować. Chociaż ostatnio, kiedy tak postanowiłem... i Lucas faktycznie "zrobił, co chciał", skończyło się tragicznie. Co ja się z nim mam! Oby stąd szybko wyjechał... Westchnąłem, kierując się do głównego wyjścia.


* * *



Jareth wyszedł z hotelowej toalety, a drzwi zasunęły się za nim. Odetchnął, wychodząc z wąskiego korytarzyka. Od razu było mu lepiej... Nie ma to, jak wyładować frustrację na kimś mniejszym, młodszym i bezbronnym... To nie fair? Powiedzcie to frustracji...
Przeszedł przez holl i zbliżył się do głównych drzwi. Jak większość luksusowych budynków użytkowania publicznego wejście stanowiło przeszkloną śluzę, oddzielającą drogie świeże, filtrowane z zarazków i zanieczyszczeń powietrze od tego brudnego, skażonego i w zasadzie darmowego na zewnątrz. Czarny Kondor minął pierwsze drzwi. Wtedy wysoki mężczyzna stanął z nim ramię w ramię. Szklane wrota zamknęły się za nimi, a Jareth wolno obrócił głowę w bok.


* * *



Szybkim krokiem wszedłem do hotelowego wyjścia-śluzy, stając koło ciemnowłosego mężczyzny. Drzwi zasunęły się cicho. Ponieważ chwilę wcześniej ktoś już nimi wyszedł, włączył się filtr. Sylwetka obok była mi jakoś dziwnie znajoma. Spojrzałem na swojego "sąsiada" w chwili, gdy ten obrócił głowę, by najwidoczniej i mnie się przyjrzeć.


* * *



Czarny Kondor popatrzył uważnie na błękitnookiego mężczyznę w garniturze. Jack McCaffrey... Wilk. Płatny zabójca...


* * *



Przyjrzałem się długowłosemu trzydziestoparolatkowi o ametystowych oczach. Jareth Lamber... Czarny Kondor. Właściciel Lucasa...

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Żaden z nas nawet nie drgnął.


* * *



Filtr wyłączył się. Zewnętrzne drzwi stanęły otworem. Obaj mężczyźni odwrócili głowy, spoglądając prosto przed siebie i nie zamieniwszy ze sobą ani słowa, równym krokiem wyszli z hotelu.


* * *



Rishka wyszedł od Rico wcześnie rano... To znaczy - bezzwłocznie o tej, o której miał wyjść - wszystko zgodnie z jego grafikiem. Poszedł na ulicę, ale przez całe przedpołudnie była taka posucha, że zaczynał się denerwować reakcją Czarnego Kondora. Ale co chłopak miałby, kurna, zrobić? Rzucać się nago na przechodniów ze słowami "Zerżnij mnie! To tylko 49,99!?"
Stres osiągnął apogeum, gdy zobaczył samochód Toma zatrzymujący się przy krawężniku. Czego on znowu od niego chciał? Mężczyzna wysiadł i kiwnął na Rishkę. Chłopak posłusznie podszedł.
- Ilu miałeś? - zapytał sucho, zapalając papierosa. Rishka drgnął. Czyżby Tom nie wiedział? Nie pilnował go gdzieś z daleka, czy zwyczajnie - sprawdzał prawdomówność chłopaka?
- Jednego... chwilę temu - odrzekł szczerze.
- Kiepsko - skomentował, wydmuchując dym. Rishka skrzywił się. A co? On sam niby o tym nie wiedział?!
- Nic nie poradzę! - powiedział cicho chłopak. - Widać nie jestem już taki atrakcyjny, jak kiedyś... - zauważył kwaśno. Tom uśmiechnął się kącikiem ust.
- Nie cwaniakuj, bo zarobisz w pysk! - warknął, rzucając papierosa na chodnik. Przydepnął go obcasem. - Wsiadaj! - polecił, zajmując miejsce kierowcy. Rishka drgnął. Dokąd miał jechać? I po co? Czy to było polecenie szefa, czy widzimisię Toma? Zawahał się. Mężczyzna dostrzegł jego niezdecydowanie. - Głuchy jesteś?! - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Chłopak poderwał się i szybko wsiadł do auta. Chyba jednak wolał zaryzykować kolejny zbiorowy gwałt, niż wkurzenie Czarnego Kondora.


* * *



Lucas wciąż siedział w kabinie na zamkniętej klapie od sedesu. Miał pochyloną głowę i czoło oparte na dłoni. Ramiona lekko mu drżały. Nie płakał. Trząsł się. Zwyczajnie nie potrafił opanować dygotu całego ciała. Nie miał wyboru. Musi do niego pójść. W przeciwnym wypadku... wolał nie myśleć, co będzie, jeśli nie przystanie na warunki Czarnego Kondora. Westchnął ciężko i przetarł nerwowo twarz. Wstał.


* * *



Pojechałem do mojego świeżo nabytego letniego domku. Poranne spotkanie z Lamberem, trochę mnie zaskoczyło. Ciekawe, co robił w naszym hotelu i czy miało to jakiś związek z Lucasem? Zachowanie nad wyraz spłoszonego Lu mogło to potwierdzać... Chyba za mało z nim ostatnio rozmawiałem. Właściwie... cholera... może faktycznie powinienem bardziej o niego dbać? Westchnąłem, wysiadając z auta. Otworzyłem bagażnik. Popatrzyłem krytycznie na dwie skrzynki butelkowanego piwa i karton wódki. Powinno wystarczyć... Załapałem za uchwyty jednej paki alkoholu i energicznie podniosłem, ruszając do garażu.


* * *



W południe Czarny Kondor poszedł na umówione spotkanie... o pracę. W gruncie rzeczy chodziło już tylko o podpisanie umowy. W nocy Jareth przesłuchał płyty, obejrzał występy, sprawdził "kartoteki"... I wybrał jednego wykonawcę.
Dieter Schnieder był dwudziestosześcioletnim blondynem, uchodzącym za zdolnego muzyka o dość ekscentrycznym usposobieniu. Ekscentryzm owy przejawiał się między innymi tym, że nie posiadał "pełnowymiarowego" menedżera i wszystkie sprawy załatwiał sam, w ostateczności przy pomocy asystenta. Jareth nie rozumiał opinii publicznej. On nie widział niczego dziwnego w samodzielnym załatwianiu własnych spraw, bez udziału kogoś, kto liczy sobie kilkadziesiąt procent każdej gaży i może w dodatku knuć za plecami.
Jasnowłosy młodzieniec w skórzanej kurtce siedział przy stoliku i przeglądał tekst wydrukowanej umowy. Podniósł wzrok. Miał błękitne oczy, podkreślone czarnym makijażem.
- A uciechy cielesne? - zainteresował się. Siedzący po drugiej stronie stolika Jareth skinął głową.
- Możesz korzystać z usług pracowników do woli - oświadczył. - Wystarczy, że powiesz słowo Derekowi - dodał. Dieter uśmiechnął się, rozbawiony.
- Akurat na ICH usługach mi NIE zależy... - popatrzył wymownie na Czarnego Kondora. Mężczyzna zmrużył oczy.
- Jaką masz propozycję? - zapytał.
- Domyślam się, że właściciel kilku burdeli w mieście sam nie udziela seksualnych usług... - zaczął oględnie, powracając wzrokiem na tekst.
- Do rzeczy! - rzucił krótko Jareth. Dieter znów zogniskował na nim spojrzenie.
- Od jakiegoś czasu szukam... - zawahał się. - Potrzebuję kogoś, kto mnie zdominuje... - wyznał.
- Dlaczego akurat ja? - zaciekawił się Czarny Kondor. Dieter otworzył szeroko oczy.
- Człowieku! - zawołał zszokowany. - Czy ty w ogóle kiedyś patrzyłeś w lustro?! - obruszył się i z lubością zmierzył wzrokiem Jaretha. - No i masz w sobie "to coś!"... - ciągnął. - Władzę... to się czuje... - z westchnieniem rozejrzał się po pomieszczeniu, przeczesując palcami jasne włosy. - Wiesz... zawsze miałem partnerów młodszych od siebie i to oni byli wobec mnie pasywni. A teraz... - przechylił głowę na bok.
- Szukasz odmiany - dopowiedział za niego Czarny Kondor. Dieter uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Chciałbym, żebyś mnie sobie podporządkował...Jeśli ci się to uda, będę dla ciebie pracował za darmo - oświadczył. - Oczywiście tylko występy w Dalii. Duże koncerty i sprzedaż płyt, to moje dochody. Muszę z czegoś żyć!
- A jeśli mi się nie uda? - zainteresował się Jareth. Młodzieniec uśmiechnął się.
- Wątpię, żeby tak było... - wyszeptał, patrząc Czarnemu Kondorowi w oczy. - Ale w takim wypadku... rozstaniemy się w przyjaźni jako dobrzy współpracownicy. Twoja oferta jest kusząca - znów popatrzył na wydruk umowy.
- Twoja także... - stwierdził półgłosem Jareth.


* * *



Kiedy wróciłem do hotelu z... niezbędnych zakupów... zdziwiłem się. Nie dość, że Lucas nadal BYŁ apartamencie, to jeszcze... wypakowywał walizkę.
- Nie poleciałeś? - zdumiałem się szczerze, uważający przy tym, by w moim głosie nie zabrzmiało rozczarowanie. Czemu, do jasnej cholery, się rozmyślił?
- Jednak zostanę - oświadczył, odłożywszy ostatnią z bagażu partię koszulek do szafy. - W domu też bym się nudził, a tutaj... właściwie nie znam wcale Nowego Miasta. Teraz mam okazję pozwiedzać - wyjaśnił naiwnie. Pokiwałem głową i westchnąłem cicho. Jak Bóg mi świadkiem... Byłem już w swoim życiu w związkach z kobietami, ale nawet one nie zmieniały tak często zdania.
- No cóż... skoro taka jest twoja decyzja... - powiedziałem, całując go w policzek, potem w czoło. - Cieszę się, że zostajesz - stwierdziłem ciepło. A gówno prawda! Najchętniej wsadziłbym go w pierwszy lepszy samolot, choćby leciał do Chin. Dlaczego znowu zmienił zdanie? Coś musiało na niego wpłynąć. Czyżby jednak widział się z Lamberem? To wyjaśniałoby ten jego poranny popłoch... ale czy... czy wtedy bardziej nie pragnąłby wynieść się z tego miasta jak najszybciej? Zastanawiające...


* * *



Rishka zdziwił się. Tom nie wywiózł go w żadne podejrzane miejsce, tylko zawiózł prosto do domu... to jest do burdelu. I kazał iść pod prysznic i się porządnie ogarnąć. Dodał, że to polecenie szefa, więc chłopakowi nieco ulżyło. Dostał nawet świeże ciuchy. Nowe dżinsy i czerwony T-shirt. Rishka przygotował się. Wyprysznicował dokładnie, ogolił się, wysuszył włosy, a następnie założył pachnące nowością ubranie. A potem czekał na korytarzu, nasłuchując przekomarzań dziewczyn, dochodzących z pokoju obok. Po niespełna kwadransie po schodach wszedł Jareth. Przechodząc przez holl rzucił krótkie:
- Do samochodu - mijając Rishkę i udał się na piętro, do siebie. Chłopak szybko zbiegł po schodach i posłusznie czekał na parkingu przy Anakondzie. Czarny Kondor zjawił się po kilku minutach, jak Rishka zauważył, w świeżej koszuli.
Wsiedli i ruszyli. Chłopak nie kojarzył kierunku, w którym jechali. Dawniej szef zawoził go do kilku stałych, dobrych klientów, którym zależało na dobrej... obsłudze i stosownej dyskrecji. Za obie te rzeczy odpowiednio płacili. Ale tym razem nie miał najmniejszego pojęcia, gdzie jadą. Jedno, co uspokajało Rishkę to fakt, że na pewno nie była to droga do Carrfax. Chyba, że gdzieś otworzyli nową filię...

Pojechali do chyba najbogatszej dzielnicy Nowego Miasta. Rishka nigdy w niej nie był. Przez całą drogę rozglądał się z iście dziecięcym zaciekawieniem. Wielkie, w większości białe, wille i posiadłości wyrastały na otoczonych wysokimi płotami soczyście zielonych trawnikach. Droga była szeroka i równa, a auto Czarnego Kondora sunęło po niej gładko i cicho, jak po stole. Ciągnącymi się po bokach ulicy białymi chodniczkami podążali mieszkańcy tej dzielnicy - ludzie bogaci, na co wskazywały ich modne, kolorowe stroje i zapewne nie mający zmartwień, przechadzający się ze swoimi pieskami, grający w piłkę z dziećmi na równiutko przystrzyżonych boiskach.
"Inny świat", pomyślał Rishka. Świat dla niego całkowicie zamknięty...
Jareth nagle zwolnił i skręcił na podjazd. Zatrzymawszy się przed ażurową bramą, opuścił szybę. Najwyraźniej w podjeździe był zamontowany czujnik, gdyż nie czekali długo na reakcję...
- Słucham? - odezwał się kobiecy głos z interkomu.
- Jareth Lamber - przedstawił się krótko.
- Zapraszam - padło, a brama kliknęła i zaczęła się rozsuwać. Znów ruszyli.
Zatrzymali się na grysowym parkingu, obok trzech najnowszych modeli Porshe, z których każdy był w innym kolorze.
Drzwi otworzyła im młoda ciemnowłosa kobieta, w eleganckim, dopasowanym do damskiej sylwetki beżowym garniturze. Weszli.
Korytarz był długi, rozwidlający się i ozdobiony poustawianymi lub pozawieszanymi tu i ówdzie dziełami sztuki. Drewniana podłoga błyszczała tak, że niemal można się było w niej przejrzeć.
Zamknąwszy za nimi drzwi, kobieta podała Jarethowi rękę na przywitanie. Czarny Kondor w milczeniu skinął głową i uścisnął jej dłoń. Wtedy popatrzyła z ukosa na stojącego nieco za mężczyzną Rishkę. Z jakąś nieoczekiwaną surowością. Zupełnie, jakby go oceniała. Chłopak zmieszał się. Spłoszony spojrzał na kobietę, która wreszcie uśmiechnęła się do niego nad wyraz miło.
- Przystojny młodzieniec - orzekła, podając rękę również Rishce. Wciąż zażenowany chłopak odwzajemnił jej gest.
- Przypadnie do gustu? - zapytał półgłosem Jareth. Rishka zamrugał zaskoczony. Kobieta zaśmiała się cicho.
- Z pewnością - ruszyła korytarzem. - Proszę za mną. Wuj jest u siebie...
Poprowadziła ich w prawą stronę rozwidlenia, kolejnym, nieco węższym, lecz dużo jaśniejszym hollem. Na jego końcu były duże dwuskrzydłowe drzwi. Otworzyła je na oścież i nie wchodząc, wykonała ręką zapraszający gest. Czarny Kondor wszedł, a wciąż zaskoczony chłopak podążył pośpiesznie za nim. Kobieta zamknęła za gośćmi drzwi.
Znaleźli się w dużym, przytulnie urządzonym gabinecie... Gabinecie, jakie Rishka widywał u alfonsów typu Jareth, czy Kazara... bo stało w nim duże łóżko. Chłopak uśmiechnął się pod nosem. Przyjemne z pożytecznym? Nie ma to jak umiejętność łączenia pracy z rozrywką...


* * *



Simon skrzętnie zawiązał bandanki na obu nadgarstkach. Bransoletki na nogach zabezpieczył poprzez chytre założenie skarpetek. Ubrał na gołe ciało dżinsową kamizelkę, pasującą do krótkich spodenek i wyszedł z pokoju. Był gotowy. Miał teraz wolne, a wcześniej rozliczył się z pełnomocnikiem Czarnego Kondora. Nikt więc nie powinien go zatrzymywać. No, chyba, że szef znowu miał wobec niego jakieś ciekawe "plany". Simon zazgrzytał zębami. Na przykład wytatuowanie mu penisa! Na różowo! Albo w kwiatki!


* * *



Rishka stał w milczeniu, podczas gdy jego szef wymienił kilka słownych uprzejmości z siwowłosym mężczyzną, siedzącym za dużym rzeźbionym w drewnie biurkiem. Z rozmowy wynikało, że owy starszy, dystyngowany pan jest nikim innym, jak prawdziwym lordem. Nazywał się sir Brine.
- Przejdźmy może do konkretów - zaproponował w końcu lord.
- Jak pan sobie życzy - Jareth popatrzył na swojego pracownika, a mężczyzna wysunął się zza biurka.
Rishka drgnął. Dopiero teraz dostrzegł, że ten człowiek był na wózku inwalidzkim. W pierwszej chwili chłopak nie mógł uwierzyć! W dzisiejszych czasach? Czemu, mając takie pieniądze nie pozbędzie się kalectwa? A może... Może jednak nie wszystko dało się kupić? Nawet dzisiaj? A może... może miał inne powody... Może...
- Rozbierz się - polecił cicho Jareth, nachyliwszy się do jego ucha. Chłopak zadrżał, czując jak pod wpływem tego gardłowego szeptu przechodzą go ciarki. Posłusznie zdjął przez głowę koszulkę, zaczął rozpinać dżinsy. Lord Brine spoglądał na niego z nieskrywanym upodobaniem. Rishka zmieszał się nieco. Już dawno nikt tak na niego nie patrzył, nawet klienci...
Nagle Jareth stanął za chłopakiem i objąwszy go w pasie, odtrącił jego ręce, następnie sam wolno dokończył rozpinanie mu dżinsów. Pochylił się i przywarł wargami do barku zdumionego Rishki. Dłonie Czarnego Kondora zatańczyły na brzuchu i bokach chłopaka. Jareth powiódł ustami w górę po jego szyi, łaskocząc oddechem, na końcu składając delikatny pocałunek w zagłębienie pod uchem. Rishka zadygotał, westchnął głośno, poddając się tym pieszczotom.
Szef podprowadził go do łóżka i wsunął się na błyszczącą haftowaną kapę razem z nim. Lord tymczasem pokierował wózek tak, by zająć dogodne do obserwacji miejsce. Więc po prostu lubił patrzeć... Może tylko to mu zostało... Rishka zamknął oczy.
- Po prostu leż... - wyszeptał mu do ucha Czarny Kondor. - ...i nie dotykaj mnie - dodał, chwytając obie jego ręce i odciągając mu je za głowę.
Szybko ściągnął Rishce adidasy, równie sprawnie pozbawił go spodni i uklęknął między jego rozsuniętymi kolanami. Wydobywszy z wewnętrznej kieszeni marynarki małe plastikowe pudełeczko, wyciągnął z niego żelową kapsułkę z olejkiem. Rozchyliwszy chłopakowi pośladki zręcznie wsunął ją do jego odbytu. Rishka poruszył się lekko, jednak Czarny Kondor znów przytrzymał mu jedną dłonią skrzyżowane nad głową nadgarstki i przywarł wargami do szyi chłopaka. Sam Jareth nie rozebrał się. Jedynie tyle, ile niezbędne do odbycia stosunku. Kapsułka spełniła swoje zadanie. Mężczyzna wszedł w niego jednym płynnym ruchem, a Rishka westchnął tylko cicho.
- Patrz na niego - polecił szeptem Czarny Kondor. Chłopak posłusznie obrócił głowę w stronę mężczyzny na wózku. Zagryzł wargi. Jareth zaczął poruszać się w nim rytmicznie.


* * *



Tak, jak poprzednio zaparkowałem samochód pod jakimś przydrożnym hipermarketem, a resztę trasy przebyłem nonszalanckim spacerkiem, nieco obciążony wyładowanym podróżnym plecakiem. Moi... "pomagierzy" chyba już byli we wskazanym przeze mnie miejscu. Oby nie zdemolowali tej chaty. Ładna była...
Okrążywszy parkingowy murek od strony nie obsianej tak licznie kamerami, wszedłem do niewielkiego, otaczającego Carrfax lasku. Ściągnąłem z ramion plecak i zabrałem się do roboty.


* * *



Rishka z głośnym westchnieniem opadł na zdobnie haftowaną kapę i oblizał zeschnięte wargi. Przetarł dłonią spocone czoło, odgarniając zeń wilgotne włosy. Było genialnie! Lepiej, niż dawniej... A może po prostu Rishce tak brakowało przyjemnego seksu z Jarethem, że teraz odczuwał wszystko ze zdwojoną siłą. Może. Nieważne. Chłopak popatrzył na wciąż przyglądającego się mu lorda Brine. Wyglądał na zadowolonego. Szare oczy błyszczały w pomarszczonej, nieco ziemistej twarzy.
- Doprawdy... piękny chłopiec... - orzekł z nieskrywanym uznaniem. Rishka przymknął powieki. Jeszcze trochę i rozpłynie się od tych wszystkich komplementów. Lord przeniósł wzrok na Jaretha. - Chociaż żałuję, że moich oczu dawno nie cieszył widok nagiego Czarnego Kondora... - wyznał z rozrzewnieniem.
- Może innym razem... - odparł siedzący na łóżku Jareth, uśmiechając się lekko. Rishka podniósł powieki. Wydawało mu się, że się przesłyszał! Nie miał jednak specjalnie czasu zastanawiać się nad tym, bo szef chwycił go za rękę i obrócił na bok, samemu układając się za nim.


* * *



Cierpliwie stałem pod drzewem i czekałem, aż właściciel Carrfax opuści swój przybytek. Byłem przygotowany, jeśli chodzi o sprzęt i informacje... Jego samochód stał na parkingu, gdy tu przyszedłem, więc pozostawało tylko uzbroić się w cierpliwość.
Dostrzegłem go. Maxwell Connor spacerowym krokiem wyszedł z budynku i skierował się do auta. Jak zwykle - sam. Naprawdę... Czemu ktoś tak ważny nie posiada ochrony? Czyżby był aż tak nietykalny? Lub sam potrafił o siebie zadbać? Przekonamy się...
Patrząc, jak wsiada, sięgnąłem do ukrytego w kołnierzu kurtki zasilacza. Uruchomiłem urządzenie. Czujniki poprzyklejane na mojej twarzy zaszemrały cicho, gdy holograficzny obraz nieistniejącego w bazach danych, a zapewne i na świecie, oblicza wyświetlił się. Stare triki są najlepsze. Szczególnie, gdy zostały podrasowane przez Kathy i teraz były pewne w działaniu. Zaczekałem, aż mężczyzna wsiądzie i odpali silnik. Wtedy włożyłem rękę do kieszeni kurtki i nacisnąłem przycisk pilota. Jeśli prawidłowo ustawiłem parametry przygotowanego w krzakach urządzenia do zakłócania, każda kamera w promieniu dwóch kilometrów przestała właśnie nadawać sygnał. Miało potrwać to dwie-dwie i pół minuty. Powinno wystarczyć...
Białe Lamborghini wycofywało właśnie. Z racji nieco opustoszałego parkingu, dość szybko i pewnie. Wtedy zerwałem się z miejsca i wbiegłem mu przed tył samochodu. Kierowca zauważył mnie. Zahamował z piskiem opon. Odskoczyłem w porę, jednak zamarkowawszy upadek do tyłu, kopnąłem nogą w zderzak.
Wyskoczył z auta, jak oparzony.
- Co pan wyprawia? - krzyknął z przestrachem, dopadając do mnie.
- Chciałem pana zatrzymać - odparłem, powoli zbierając się z podjazdu. Pomógł mi wstać. Pozwoliłem na to.
- W taki sposób? - wykrzyknął, wciąż podenerwowany. - Czemu? Mnie...? - wydusił w końcu, kiedy moje słowa w zupełności do niego dotarły. - My się znamy? - zdziwił się, patrząc mi badawczo w twarz.
- Poniekąd - odparłem z uprzejmym uśmiechem i uniósłszy rękę musnąłem jego bark.
- Ja... - drgnął, machinalnie sięgając do szyi. Zdążył złapać palcami za zbiorniczek krótkiej igły wbitej w jego skórę. Jednak wtedy wywrócił oczami. Podtrzymałem go. Dociągnąłem do drzwi, bacznie sprawdzając, czy nikt nas nie obserwuje. Kamery wprawdzie miałem z głowy, potencjalnych świadków - nie. Los mi sprzyjał. O tej porze okolica parkingu była opustoszała...
Wsadziłem nieprzytomnego faceta na tylne siedzenie i sam zasiadłem za kółkiem. Spojrzałem jeszcze na neon z ozdobną nazwą "Carrfax". Uśmiechnąłem się, skręcając i dodając gazu. Bo czasami, żeby zburzyć wieżę wystarczy wyjąć jeden klocek...


* * *



Simon wysiadł na przystanku autobusowym. Był jakieś trzy kilometry od burdelu. W dzielnicy rozrywkowej dla "mniej dorosłych". Wszedł do przepełnionego śmiechem dzieciaków i wizgami komputerów salonu gier. Minął podrygujące kapsuły z wirtualnymi wyścigami, szerokim łukiem obszedł kick-boxing cieniowy, uważając, żeby nie zarobić przypadkiem jakiegoś zbłąkanego nie-cieniowego ciosu i zbliżył się do stanowiska kasjera. Grzecznie zaczekał, aż ktoś w kolejce przed nim zapłaci kartą, a chłopak z zielonymi dreadami, stojący za konsolą odpowiednimi komendami na dotykowym ekranie włączy dla tej osoby którąś z pobliskich maszyn. Wtedy Simon przechylił się przez stanowisko.
- Cześć, Lucky! - zawołał, uśmiechając się promiennie. Chłopak z dreadami popatrzył na niego i nagle jego oczy rozszerzyły się tak, jakby zobaczył ducha.
- O nie! - powiedział kategorycznie, odchylając się do tyłu na krześle. - Wyjdź stąd! Masz tu zakaz wstępu! - zakrzyknął zdenerwowany, pokazując go palcem.
- Nie sądowy! - Simon wzruszył ramionami. - Poza tym... chcę tylko zadzwonić...


* * *



Posiadłość lorda Brine opuścili późnym popołudniem.
Pojechali inną trasą - nową trzypasmową obwodnicą.
- Dobrze się spisałeś - odezwał się nagle Czarny Kondor. Rishka zamrugał, zaskoczony. Został pochwalony? Chyba śnił! Zresztą... to w końcu Jareth odwalił całą robotę. Rishka tylko leżał i... w zasadzie po prostu... orgazmował... No, może o to właśnie w tej usłudze chodziło. Westchnął. Było mu dobrze. Tęsknił właśnie za czymś takim. Za miłym, dobrym Jarethem, który go przyjemnie bzyka, a nie brutalnie gwałci... Tak bardzo chciałby, żeby wróciły tamte czasy. Może był właśnie na najlepszej drodze do tego? Kto wie? Może, jeśli będzie posłuszny i postara się... bardziej. Może... wtedy faktycznie wróci do łask szefa? Rishka wiele by za to dał. Naprawdę wiele! Znowu westchnął. Ciekawe, czy jeszcze kiedyś przyjadą do tej posiadłości...
- Lord Brine od dawna jest... - chłopak zawahał się i urwał. Możliwe, że za nadto poczuł się swobodnie, zaczynając tego typu rozmowę... Jak miał z niej teraz wybrnąć?
- Na wózku? - dopowiedział za niego Czarny Kondor. Zjechali z obwodnicy na drogę w dość dobrze znanej Rishce okolicy. Stąd mieli jakiś kwadrans do domu.
- No... - bąknął chłopak.
- Od wypadku, trzy lata temu - odrzekł.
- Nie myślał o operacji? - ciągnął Rishka. Kąciki ust mężczyzny uniosły się.
- Uważa, że jest za stary, żeby przypadkiem stracić życie pod nożem jakiegoś konowała... - westchnął. - Żadne pieniądze nie przekupią losu... - dodał.
- Mhm... - Rishka pokiwał ze zrozumieniem głową. "Losu... i Jaretha Lambera...", przyszło mu na myśl.
Przez długą chwilę jechali w milczeniu.
- Rishka... - zaczął wolno Czarny Kondor. Chłopak zerknął z ukosa na szefa, okazując w ten sposób, że słucha. Jareth jednak nie patrzył na niego. Jego ametystowe spojrzenie utkwione było w drodze przed nimi. Ruch był wprawdzie niewielki, ale mężczyzna nie odrywał wzroku od jezdni. - Od dawna spotykasz się z Samuelem? - zapytał półgłosem.















Komentarze
mordeczka dnia padziernika 14 2011 20:02:27
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Abby (Brak e-maila) 19:08 15-11-2008
oh, czyzby Rishka byl zakochany w kimś? I czemu wróciłr18;? Podoba mi się chociaż zazwyczaj squele są naciągane to to jest nawet nawet ciekawe smiley
enigma (Brak e-maila) 22:05 16-11-2008
tylko kolejnych części nadal brak smiley, a szkoda.
Alveaner (Brak e-maila) 17:44 13-06-2009
Ojejku. Gmatwa się gmatwa. A miało być tak pięknie.
I czy jet szansa, że coś się tu jeszcze kiedyś pojawi?
Gizmo (Brak e-maila) 23:34 08-11-2009
O maaaaaamo! Dobre pióro nigdy nie rdzewieje, wyczesany tekst! Tylko tego Rischki żal..
Firmament (firma@netia.po.pl) 23:36 10-11-2009
Żal nie żal trzeba się liczyć z urokami bycia dziwką. Czarny kondor ma prawo być zły, nie? Niech odpracowuje!
Namida (kazeno@tlen.pl) 12:24 11-11-2009
Taaa... XD "Blaski i cienie w byciu dziwką"... smiley Materiał na autobiografię Rishki! XP
Rigoletto (Brak e-maila) 19:53 11-11-2009
Jak zrobisz autobiografię Rishki to ja cię będę po stopach całowac
(Brak e-maila) 21:52 11-11-2009
Nie ma takiej opcji, by mogło być naciągane coś, co wyszło z klawiatury Namidy. Szkoda tylko, że autorka tak długo każe czekać na kolejne rozdziały.
Namida (kazeno@tlen.pl) 22:14 11-11-2009
Autorka dziękuje. Autorka obiecuje poprawę... U.U Co do biografii Rishki... to będzie wpleciona w któryś epizod. Biografia CK też będzie... XD
Viv (Brak e-maila) 00:16 12-11-2009
a już prawie pogodziłam się ze zniknięciem tcd, a tu proszę - aktualka i do tego wilk smiley
jak zwykle świetnie.
mam tylko nadzieję, że dalsze części będą się pojawiać, i to nie w rocznych odstępach... bo ile razy można wszystko od początku czytać? smiley
viola (Brak e-maila) 20:12 12-11-2009
Jest cztery opowiadania, na które czekam już kilka lat. Czasem już traciłam nadzieję, a tu proszę. Obiecywałam sobie, że nie będę czytać niedokończonych opowiadań, ale jak zobaczyłam kontynuację Wilka, nie mogłam sie powstrzymać i teraz płaciłam tęsknotą. A teraz poprostu dziękuję:>
Mika (Brak e-maila) 19:51 13-11-2009
Powtarzam się ale ciesze się że wróciłaś smiley (powtarzam się bo przez przypadek zostawiłam komentarz w archiwum smiley) Ja chce więcej !!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Rebeca (Brak e-maila) 23:53 14-11-2009
Absolutnie wyjechane!
Alveaner (Brak e-maila) 19:23 22-11-2009
Tak się zastanawiałam czy jeszcze się tu coś kiedyś pojawi. I dzisiaj weszłam bez specjalnych nadziei a tu proszę!

Rozdział ciekawy, mam nadzieję, że w końcu coś się zacznie wyjaśniać zamiast coraz bardziej gmatwać, bo jak na razie nic nie wiadomo, a ja czekam z niecierpliwością, kiedy pojawi się chociaż jakiś szlaczek: co, gdzie i dlaczego.

Wena życzę, duuuużego Wena. ^^
Absolut (Brak e-maila) 09:46 13-12-2009
Podoba mi się z każdą częścią coraz bardziej. Simone jest boski smiley)))
Alveaner (Brak e-maila) 20:27 22-12-2009
Wiesz, że zrobiłaś czytelnikom świetny prezent na święta? xP
Chociaż musze powiedzieć, że zachowanie Jacka jest co najmniej dziwaczne i jak dla mnie trochę nie logiczne.
A Czarny Kondor tak kiedyś lubiany przeze mnie chyba staje się coraz bardziej antypatyczny, chociaż muszę powiedzieć, że w tym rozdziale był całkiem miły i spodobało mi się to, jak potraktował Kitsune.
Namida (kazeno@tlen.pl) 11:47 24-12-2009
XD Ale w jakim sensie nielogiczne? smiley Wiesz... ludzie dziwaczeją na starość... XD CK antypatyczny? No proszę... smiley a on dopiero się rozkręca! XP
Ginger (vginger@wp.pl) 12:18 25-12-2009
"Wilk" jest naprawdę przecudowny!
Pokłony dla autorki za wykreowanie świetnych postaci, do których strasznie się przywiązałam.
Gdy tylko widzę fragmenty z Rishką i Cz. Kondorem automatycznie kwiczę xD
I ja mam nadzieje że kolejny rozdział ukaże się jak najszybciej ^^
Asasin (Brak e-maila) 12:28 25-12-2009
Ale Czarny Kondor nie miał być aż taki zły smiley(( I Jack też jakiś zły się zrobił.
Namida (kazeno@tlen.pl) 14:33 25-12-2009
CK nie jest zły... CK jest WŚCIEKŁY! XD A Jack... cóż... każdy ma swoje za uszami... >.>'' Kolejny rozdział mam nadzieję niebawem... U.U'
Weronika Zab (Brak e-maila) 10:18 26-12-2009
Ja też mam andzieję że niedługo
Gumisia (Brak e-maila) 17:53 30-12-2009
Kurtka jak mnie Czarny Kondor bierze! Puściłabym się z nim za 5 zł. Albo i za darmo.
Albo bym zapłaciła smiley
Namida (kazeno@tlen.pl) 18:48 30-12-2009
Obawiam się, że Cię nie stać...XDDDD
Ilona (Brak e-maila) 18:34 01-01-2010
A ile za noc z Czarnym Kądorkiem? Kolejna część i znuw żądzisz!
[b]Namida (kazeno@tlen.pl) 18:37 01-01-2010[/b]
Dużo... U.U
Kasia Figarska (Brak e-maila) 00:04 03-01-2010
Czarny kondor jest niesamowity! To zdecydowanie moja ulubiona postać w całej powieści. Zachwycające jak taki człowiek potrafi być zawzięty kiedy mu na tym zależy. Jak pracuje nad Rishką. Bo chyba pozwoli mu w końcu wrócić normalnie do pracy? Musi pozwolić, bo inaczej taka tresura nie miała by sensu, to chyba taki trik edukacyjny, ostrzegający przed popełnieniem drugi raz takiego błędu. Prawda? Błagam nie rozwiewaj moich złudzeń! Za 10 lat Czarny Kondor z Rishką prowadzący razem burdelowe imperium będą żyli długo i szczęśliwie smiley Musi tak być! A póki co jest taki podniecająco niewzruszony smiley i jak mu się ręce trzęsą po tej scence z sztucznym oddychaniem, chyba na Risei mu zależy też bardziej niż na innych? Mam nadzieję, że rozwiniesz tą historię. Lubię też Nicka smiley tacy zimni psychopaci są zastraszająco fajni i nową postać Jacka. A Lucas mnie wkurza! Jak Jack mógł się zgodzić na takiego mazgaja? Ja na jego miejscu bym Rishkę na ramieniu wyniosła a Lucasa zostawiła Czarnemu Kondorowi, jakby trochę nad nim ostrzej popracował może by i coś było z takiej beczącej wciąż cioty. Jak ja się ucieszyłam, jak mu Czarny Kondor tą rękę przestrzelił, jaka ja byłam szczęśliwa! Już miałam wyobrażenie, jak go ciągnie powrotem do burdelu i Lucas zostaje dziwką do końca życia! I co? I kurde pięć linijek poniżej złudzenia rozwiane. I się rozczarowałam, no ale skoro taki pomysł już się narodził, mam nadzieję, że Lucas źle skończy i Jackowi trafi się przynajmniej w łóżku miałby z niego jakiś smaczniejszy kąsek. Może być Simon pociechę. Mam nadzieję, że moje sugestie choć trochę cię obejdą. Póki co życzę natchnienia i pisania samych takich smakowitych kawałków jak ten. Wiesz jak robię? Kopiuję ze strony, wklejam do Worda, patrzę ile kartek i rozkoszuję się wizją półgodzinnego r11; godzinnego czytania. I nie ma mnie dla nikogo. Żadne inne teksty nie ruszają mnie aż do tego stopnia. Jestem maniaczką rWilkar1; Pozdrawiam. Kasia.
Alveaner (Brak e-maila) 16:20 05-01-2010
Ojejku. Co mi jakoś spadnie sympatia do Czarnego Kondora to w następny rozdział to zupełnie psuje i lubię go jeszcze bardziej. Cóż poradzić, że to chyba taki mój ulubiony typ faceta w opowiadaniach.
A Lucas rzeczywiście się taki nieco ciotowaty robi (nie obrażając nikogo), jakoś tak jego zniewieściałość zaczyna mnie powoli irytować. A czytając scenę z przestrzeleniem ręki to naprawdę miałam nadzieję, że jest prawdziwa, a tu taka niespodzianka. -.- Może to dziwaczne, ale ja naprawdę widzę Lucasa tylko w parze z Czarnym Kondorem. ^^

Jest jeszcze Rhiska, którego też z rozdziału na rozdział lubię coraz bardziej, naprawdę to mój ulubiony bohater zaraz po Czarnym Kondorze. I tak strasznie mi go szkoda z tą jego 'niespełnioną miłością' i rozterkami wewnętrznymi. A fragmenty op nim jakoś tak bardzo na mnie działają swoją emocjonalnością.
Zabłotko (Zablotko@neostrada.pl) 09:20 26-01-2010
No kiedy następna część? smiley dlaczego zawsze tyle trzeba czekać na ulubione opowiadania?
Namida (kazeno@tlen.pl) 00:07 11-02-2010
No niestety... trochę jeszcze to potrwa. Za dużo spraw na głowie mam teraz... =_=' A co do Czarnego Kondora i Lu... że razem? >.>'' A owszem... jeszcze na moment pojawi się pewnego rodzaju "razem"...^__~'
Wiedźma Calipso (Brak e-maila)14:17 13-02-2010
Świetne! Akcja rozwija się coraz ciekawiej! WYmiatasz!
Yoan (Brak e-maila) 20:47 17-05-2010
Ślicznie dziękuję za tak... pokaźny i hojnie obdarzony rozdział smiley To opo to jedno z moich ulubionych i mam nadzieję, że nie karzesz nam zbyt długo czekać na kolejną część smiley
MiódMalyna (Brak e-maila) 00:13 19-05-2010
Boskie! Ale albo czarny kondor ma dobrych szpiegów, albo ja się boję otworzyć lodówkę...
Shat (Brak e-maila) 21:02 19-05-2010
Naaamiiii.... T____T chcesz zabić swoją najlepszą dziwkę w burdelu? Bo takimi zakończeniami to mnie zabijesz! Serio! Boże... Rishka... xD a on tak się stara. No jest głupi... ale się stara! Biedactwo... ale chyba już nie długo wróci do łask, co?
Btw... wymiotłaś długością tego rozdziału. Ja wiedziałam, że będzie długi, ale TEGO się nie spodziewałam. xD Po drodze widziałam kilka literówek, ale... mówi się trudno.
I nadal jestem w szoku! O___O
NAMIDA UŻYŁA KURSYWY~!!!!!!!!!
andesha (Brak e-maila) 08:48 22-05-2010
32 strony w wordzie w wygodnej dla oczu czcionce(10) - hojnie obdarzyłaś czytelników, wynagradzając im zbyt długi (jak zawsze) czas oczekiwania na kolejną część. Co jednak z tego, kiedy przerywasz w taaakim momencie...smiley.
Plusem (nie jedynym, rzecz jasna) tego odcinka jest zmiana mojego czytelniczego nastawienia do Czarnego Kondora - jak po pierwszym tomie Wilka działał odpychająco i wzbudzał tylko negatywne odczucia, tak teraz dostrzegam nareszcie jego ludzkie (mocno skrzywione, bądź co bądź, ale jednaksmiley oblicze. Lepiej późno niż wcalesmiley. Te przebłyski ludzkich odruchów, zawalone pokładami nie-mam-uczuć zachowań, doprawionych momentami szorstkością i brutalnością, dają nadzieję, że Rishka, skoro już zmądrzał (prawda? nie szykujesz, mam nadzieję, dla niego jakichś drastycznych, nieodwracalnych zmian?), odnajdzie na koniec trochę uczucia i spokoju u boku Czarnego Kondora. Wiem, pojechałam jak w polskiej telenowelismiley, ale czyż w tym brutalnym, rzeczywistym świecie nie chodzi o to, by czerpać złudne szczęście bodaj z kart fikcyjnych powieści?smiley.
A poważnie - odcinek jak zwykle u Ciebie, doskonały, wciągający bez reszty, ostatnia scena powoduje jęk zawodu, że to już (tymczasem) koniec i kolejny jęk czytelnika, żebyś okazała trochę litoścismiley i jak najszybciej wkleiła dalszą część.
Weny, weny i nie przestawaj pisać, najlepiej nigdy, a już na pewno do czasu, gdy skończysz Wilkasmiley.
Namida (kazeno@tlen.pl) 12:53 22-05-2010
Dziękuję pięknie za budujący komentarz. ^.^' Tego mi ostatnio było trzeba, bo parę mocnych zwątpień się u mnie pojawiło... U.U' Następny epizod na pewno nie będzie taki długi - ten taki obszerny powstał, bo linia fabularna tego wymagała. XD
Alveaner (Brak e-maila) 21:34 22-05-2010
To ja zacznę od tego drobnego błędu, który mi się w oczy bardzo rzucał. Hol istnieje również w języku polskim i pisze się przez jedno 'l'.
Z jednej strony rozdział z strasznie smutny, a z drugiej dający nadzieję. I mogę szczerze powiedzieć, ze zdecydowanie wolę czytać perypetiach Rishki i Jareth'a niż Lucasa, którego jakoś coraz mniej lubię, bo robi się coraz bardziej rozlazły.
Chociaż autentycznie żal mi teraz Rishki, w pewnym momencie czytając nawet łzy mi w oczach stanęły, bo tego dzieciaka nie da się nie lubić.
Gratuluję długiego i ładnego rozdziału, który jak zwykle zakończyłaś tak, że czytelnik tylko zgrzyta zębami z frustracji. smiley

Weny, weny, weny. ^^
w. (Brak e-maila) 20:32 24-05-2010
Za taką długość mogę wybaczyć taką częstotliwośćsmiley Strasznie irytuje mnie, że z każdym rozdziałem wiem coraz mniej. Z jednym wyjaśnieniem pojawia się pięć pytań. I moje zapędy masochistyczne się pogłębiają. bo wchodzę tu praktycznie codziennie i czytam ulubione fragmenty po kilkanaście razy. A tak w ogóle to kocham Rischkę. Nie wiem, jak udało ci się stworzyć postać, którą każdy uwielbia już od 1 części, gdy był raczej marginalny. Sammy mnie irytuje, Kondor się uczłowiecza, a Lucasa mam ochotę strzelić plaskaczem i zawołać: ogarnij się!!! To tyle smiley
Namida (kazeno@tlen.pl) 21:00 24-05-2010
Biedny Lucas... U.U'' XD Dziękuję serdecznie! Cieszę się, że tekst się podoba i jakoś Was porusza... ^.^' Dziękuję! smiley(Ale Lu nie można robić za dużo "kuku"... >.>' Bo trochę bólu go czeka od mnie... XP)
andesha (Brak e-maila) 22:26 24-05-2010
"Bo trochę bólu go czeka od mnie" - rób, co musisz smiley Autorko, ale potem proszę to zakończyć, jak w pierwszym tomie: "i żyli długo i szczęśliwie" smiley
Flo (Brak e-maila) 13:31 25-05-2010
jeeeeeeeeszczeeeee..... Namida-samaaaa proszę daj jeszcze jedna działeczkę "Wilka2"!! @___@

Przyznam główni bohaterowie strasznie się zmienili raz na plus raz na minus ale i tak daj jeszczeeee... to jest uzależniające xD.

Bułahahahahaaaaaa ja wiedziałam ze Rishka sie w Czarnym Kondorze kocha (i założę się że nie bez wzajemności XD) tylko się przynać przed samym sobą nie chce XD

Z Jack'a wyszedł straszny drań! Mam wrażenie że spełniają się słowa Czarnego Kondora =.= zachowuje się jakby Lucas mu się znudził, "jest to przeszkadza, nie ma go to mała strata""! CHAM JEDEN!!

Lucas morderca.... hmm... nie wiem mam mieszane uczucia. Z jednej strony to się cieszę że przestał byc takim zawadzającym beksą ale z drugiej strony.... jakoś to wszystko do niego nie pasuje... morderca z załamaniami nerwowymi... Ale fakt Jack mógłby i POWINIEN z nim pogadać... ale jak Lucas pójdzie do Czarnego Kondora i nie wróci na 2 nocki to mam nadzieje że zjedzą go wyrzuty sumienia

Rishki mi żal jak mało kogo XD biedak się doigrał no ale cóż.. może odkryje co mu w serduchu bije XD

Czarny Kondor mnie zaskoczył... raz zimny drań, raz taki troskliwy facet... Ale za Tetsu, Risei a przede wszystkim za Kitsune to ma u mnie mega wielki PLUS @_@

A Simon mnie denerwuje >.
A CK i Lu... no... >.>' Mówię - będzie na chwilę razem, bo Jarethowi wydaje się, że on CHCE Lucasa. Taaak... "wydaje się"... XD
Tsubomi (Brak e-maila) 00:33 08-06-2010
T_T
40%- Rishka, 60%- Lucas??? Nie do pomyślenia, by dzielił swoje uczucia na pół >:-( Bo na razie to wygląda tak, jakby z Lucasem mu nie wyszło, to może ewentualnie z powrotem do Rishki :/ (drań)
Cieszę się,że opowiadanie będzie długie. Bo to najlepsze, jakie stworzyłaś na tej stronie. I nie zawiewa tu telenowelą, więc spoks.
kei (Brak e-maila) 21:40 15-06-2010
oh jej tak dlugo czekalam ze zrezygnowalam z czekania, a ty taka niespodzianka ;D az 4 nowe rozdzialy, czasami warto sprawdzac nowosci smiley
Tuli-Pan (Brak e-maila) 15:10 19-06-2010
no niby, ale przy takiej ,,częstotliwości" aktualizacji to chyba będziemy latami czekali na kolejne rozdziały. Więc albo aktualki będą *częstsze*, albo postarasz się dawać więcej niż 1 rozdział, Namida smiley Plisss
Namida (kazeno@tlen.pl) 13:24 22-06-2010
No...wiecie... V.V Zajmuję się na portalu nie tylko pisaniem... poza tym Wilk to naprawdę nie jest mój jedyny obecny projekt. >.>' A czas się nie rozciąga, a oczu nie sprzedają w kiosku. U.U (A chciałabym... T.T)
kei (Brak e-maila) 22:20 25-06-2010
a szkoda, pewnie byłby na nie całkiem niezły popyt smiley
wampirzyca (Brak e-maila) 16:09 03-07-2010
REWELACYJNE SĄ TE TWOJE OPOWIADANIA I BARDZO WCIĄGAJĄCE <^^> MAM NADZIEJĘ,ŻE BĘDĄ KOLEJNE CZĘŚCI smiley
POZDRAWIAM
Leane (Brak e-maila) 00:57 24-07-2010
W porównaniu do 1 części, w tej brakuje mi pełnych scenek łóżkowych XD Reszta jak zwykle na poziomiesmiley
Nat (Brak e-maila) 15:32 06-12-2010
Zazdrość Kondorka jest po prostu przeurocza smiley Ech, co tu dużo mówić - uwielbiam to opowiadanie. Czyta się je jednym tchem. Aczkolwiek z każdym kolejnym rozdziałem coraz trudniej mi się w niektórych kwestiach 'przeszłościowych' połapać, przynajmniej przy pierwszym czytaniu smiley Ale to zdecydowanie nie jest wada, po prostu wymaga to od czytelnika większego skupienia.
w. (sbr@op.pl) 11:26 08-12-2010
Kurczę, niby cieszę się, że z Rischką już lepiej, ale to pewnie oznacza, że będzie więcej Lucasa. A jego akurat nie trawię. Jak dla mnie całe opowiadanie mogło by być o Rischce i Kondorze. dobrze przynajmniej, że Samuela się już pozbyłś. Czekam na dalszy ciąg z niecierpliwością.
Miriam (Brak e-maila) 10:33 12-12-2010
O jak ja uwielbiam Czarnego Kondorka, bardziej niż Daimona Freya, bardziej niż Geralta z Rivii, bardziej nawet niż Amberdrakea jest zajebisty! Wreszcie kolejna część z niecierpliwością czekam na więcej.
Namida (kazeno@tlen.pl) 23:57 12-12-2010
Dziękuję pięknie za komentarze. ^_^ Miriam, nie masz pojęcia, jak bardzo połechtałaś moje zachłanne twórcze ego. XP
Alveaner (Brak e-maila) 20:43 13-12-2010
Uwielbiam to opowiadanie, naprawdę. Uwielbiam Jareth'a i uwielbiam Rishkę. Nawet Lucasa jakoś po tym rozdziale nieco bardziej polubiłam.
Ciekawe co on tam kombinuje i co w sumie jest w tej umowie (bo, że seks to wiadomo, ale tak poza tym xP ).
Naprawdę ładny rozdział, rzuca światło na parę spraw, a inne komplikuje. ^^
Pozdrawiam i dziękuję za przyjemność jaką jest czytanie tego opowiadania.
Atena (Brak e-maila) 21:37 30-12-2010
Trochę się zdziwiłam zachowaniem Samuela, znając go... Co to za pospieszne pożegnanie i obojętny ton, kiedy jeszcze niedawno był sprawcą ucieczki Rishki? Ta scena trochę za pospieszna i niedbała. Poza tym Rishka myli uczucie psiej wdzięczności z miłością do sprawcy swych cierpień. Wiem, że takie zachowanie ma psychologiczną nazwę, ale wyleciała mi ona z pamięci. Jestem ciekawa, jak to się dalej rozwinie :/ mam pewne obawy. Wątki z Lucasem zupełnie mnie nie interesują i cięzko mi się to czyta smiley Myślałam, że 2 część Wilka skupi się na innych bohaterach (Rishka). Nie przepadam za opowiadaniami zbzikowanych yaoi-fanek, ale zawsze z zainteresowaniem czytam Twoje teksty. Podobają mi się dialogi, są najmocniejszą stroną twojej powieści. A także skomplikowane relacje bohaterów. Pozdrawiam.
Namida (kazeno@tlen.pl) 13:20 20-01-2011
XD Chcesz powiedzieć, że Rishka ma syndrom sztokholmski? XP Możliwe... >.>' Co do zachowania Samuela... to pewnie wyjaśni się to w kolejnym rozdziale, ale na razie jakoś nie mam czasu go skończyć... V.V'
Cath (Brak e-maila) 03:31 21-01-2011
Cudo!!! Kocham Rishke! Tylko bardzo się boję w co się wpakował Lukas... nie trzymaj mnie za długo w niepewnosci!!!
Uranismiley (Brak e-maila) 02:50 12-02-2011
Jak to miło widzieć kolejny rozdział. Wilkowi pozostaje wierna do końca i zawsze, zawsze go czytamsmiley Pozdrawiam koteksmiley**
(Brak e-maila) 18:26 13-02-2011
"A Czytelnicy też mogliby zmobilizować Autorów, komentując ich obecne teksty. Drobna pochwała naprawdę potrafi dać "kopa" do dalszego pisania." - otóż ze wszystkich sił mobilizuję genialną[to ta drobna pochwała, o którą proszono smiley] Autorkę, która zechciałaby się zastosować do własnych słów smiley i obdarzyć nas kolejnym odcinkiem na jutrzejsze Walentynki. Czy jest na to szansa? Szczerze prosim smiley.
Namida (kazeno@tlen.pl) 10:13 14-02-2011
Niestety na razie nie ma na to szansy, bo Autorka znowu ślepnie i do szpitala pewnie jeszcze dzisiaj pojedzie na sterydy. V.V' Taki los, taka choroba. Gome wszystkim i dzięki za komentarze. smiley
(Brak e-maila) 18:57 15-02-2011
Dramatycznie zabrzmiało smiley.
W takim razie poprawy zdrowia życzę. A jak już będzie, nie zapomnij o usychających z tęsknoty za kolejną częścią "Wilka" czytelnikach (co poniektórych smiley.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum