The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 29 2024 10:52:34   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Wilk 2 7
Rozdział 7:

"Zwierzę"



Siedziałem w kawiarnianym fotelu, popijając czerwoną herbatę. Kiedy wychodziłem z hotelu, jeszcze nawet nie świtało. Wieczorem nie zamieniłem zbyt wielu słów z Lucasem. Ot, zwykłe pomrukiwania. Wciąż był na mnie zły. Wolałem nie prowokować dyskusji. Ale miałem zamiar zapytać go o to akwarium... Chociaż... to raczej później! Niespecjalnie zależało mi na kolejnej sprzeczce... Bo jeszcze kupi pytona dusiciela... I go puści luzem! Westchnąłem. Rozejrzałem się po knajpce. Całodobowe kawiarnie! Co to się robi na tym świecie!? Na wypadek, gdyby komuś o trzeciej nad ranem zachciało się mokkate...
Ktoś wszedł i półgłosem zapytał o coś kelnera, który od razu wskazał mój stolik, w zacisznym kąciku pod ścianą. Starszy, szpakowaty mężczyzna w brązowym prochowcu ruszył szybko w moim kierunku. Amator... Wstałem.



* * *



- Wiesz, co najbardziej podoba się klientom Lucasa? - zapytał półgłosem leżący w pościeli Jareth. Spoczywający obok nagi Rishka popatrzył na niego wyczekująco. - Jego pozorna niewinność! - stwierdził mężczyzna, bawiąc się kosmykiem włosów chłopaka. - To, że jest taki czysty... nieskalany i wydawać by się mogło, że niedoświadczony... a jednocześnie mają doskonałą świadomość tego, że chłopak jest im całkowicie dostępny seksualnie...- uśmiechnął się lekko, jakby do siebie. - Wystarczy, że zapłacą, a jest na ich polecenie...
- A ja? - odezwał się cicho Rishka. Czarny Kondor popatrzył na niego, jakby zaskoczony pytaniem. - Co najbardziej podoba się moim klientom? - zapytał chłopak.
- Twoje doświadczenie i umiejętności - odparł bez zastanowienia Jareth.
- Taak? - Rishka wyszczerzył w uśmiechu równe zęby. - To dlatego tak zapamiętale mnie szkolisz? - zmrużył zaczepnie oczy, zsuwając się niżej i muskając ustami obnażony brzuch mężczyzny. - A myślałem, że po prostu sprawia ci to przyjemność...- wyszeptał, ściągając z niego cienkie, satynowe prześcieradło. Chciał pochylić się bardziej... niżej..., jednak Jareth szybko chwycił go za podbródek.
- Szkolę cię z nieco innego powodu - powiedział, patrząc mu w oczy.
- Jakiego? - zdumiał się i usiadł na łóżku po turecku.
- Jesteś Invitro! - odparł Czarny Kondor.
- Co to ma do rzeczy?! - Rishka zmarszczywszy brwi, spochmurniał nieco. Uciekł wzrokiem w bok.
- Nie będziesz miał gdzie pójść, gdy staniesz się za stary na pracę na ulicy...- odrzekł oczywistym tonem Jareth.
- A żal ci oddać mnie do Banku Organów, tak? - podsunął smętnie, teraz już wyraźnie zasępiony.
- Chyba nie mógłbym zrobić ci czegoś takiego... - głos mężczyzny był suchy i beznamiętny.
- Chyba?! - prychnął sarkastycznie.
- Jak będziesz dobry w seksie, to może trafisz na klienta, który cię ode mnie wykupi... - zauważył Czarny Kondor.
- Marzenie ściętej głowy! - parsknął niewesoło chłopak. - Nigdy nie miałem szczęścia w życiu...

Rishka otworzył oczy. Sufit był popękany i nosił ślady pleśni. Ile razy już budził się, spoglądając w obce sufity. Ten był kolejnym... Teraz chyba znał już wszystkie w mieście! Taka praca... Lucas... ciekawe, jak ma się ten dzieciak. Też przecież w końcu uciekł... Chociaż nie! Jemu szef POZWOLIŁ odejść! Miał gówniarz fuksa!
Chłopak powoli podniósł się i usiadł na łóżku. Spojrzał na leżącego obok mężczyznę. Paskudnie wytatuowany, podpity czterdziestolatek. Jak to było z tym jego szczęściem? Wstał. Zachwiał się. Jęknął cicho. Bolało... wiadomo, gdzie i dlaczego. Cholera jasna! Która godzina? Rishka szybko zlokalizował wzrokiem swoje ubrania.


* * *



Czarny Kondor odłożył na niski stolik wydruk raportu z Błękitnych Jaśminów i rozparł się wygodnie w fotelu. Odetchnął. Lubił tę bardzo wczesną porę, kiedy w burdelu panowała względna cisza, a do jego gabinetu nie dochodziły odgłosy żadnych kłótni, czy trzaskanie drzwiami. Mógł być wtedy sam na sam ze swoimi myślami, licząc, że nikt nieproszony mu nie przeszkodzi w rozważaniach. Jednak tym razem Jaretha trafiał autentyczny szlag. Nie, nie z powodu raportu. Był na dwadzieścia pięć stron i był... prawie dobry. Więcej się po Dereku nie spodziewał. Parę poprawek i się nada. Czarnego Kondora gnębiło coś innego... Już od kilku tygodni wietrzył w burdelu dziwną atmosferę. Ale teraz nasilała się. Był to nastrój permanentnej konspiracji. Podświadomie wyczuwał, że jego pracownicy coś kombinują. Ciągle miał dziwne wrażenie, że gówniarze przepieprzają na coś kasę z napiwków i nie mają na fajki i inne swoje wydatki. Zauważył, że pożyczali jedni od drugich, a nawet próbowali u Czarnego Kondora. Pogonił w cholerę! Tym bardziej, że dopatrzył się paru manek w kasie. Wszystko to było niepokojące. Gdyby to nie był JEGO burdel, podejrzewałby narkotyki. Ale wszyscy tutaj znali zasady i tej jednej nigdy nie odważyliby się złamać. Tego był pewien. Dlatego też Jareth podejrzewał, że to coś innego, lecz równie uzależniającego. To było niepokojące. Rzecz jasna szlag Czarnego Kondora trafiał najbardziej dlatego, że nie mógł dociec, co to było. A on nie lubił NIE WIEDZIEĆ! I miał zamiar się DOwiedzieć. Choćby to miało skończyć się bolesnymi torturami... dla wszystkich!
Z zamyślenia wyrwał go odgłos cichych kroków na schodach. Nikogo się o tej porze nie spodziewał... Chyba, że Rishka... Ale na niego... jeszcze za wcześnie!


* * *



W XXI wieku porwania to był jeden z lepszych biznesów. Dzisiaj ten proceder trochę się zmienił. Dziś ludzi porywa się nie tylko dla okupu, ale i dla rozrywki... niekiedy dosłownie...
Zatrzymałem się przed wysokim murem okalającym wielką posiadłość. Dostałem od zleceniodawcy szczegółowe instrukcje, a nawet część wyposażenia. Nadgorliwy jakiś... Miałem plany tego miejsca, jednak wolałem obejrzeć okolicę na własne oczy. Spacerek po tych pięknych włościach też mi się przydał. A w ubraniu myśliwego nie rzucałem się zbytnio w oczy. Po lesie kręciło się kilku delikwentów podobnych mi strojem, musiałem tylko uważać, by nie nadziać się na żadnego z nich. Z bliska mogli poznać, że mają nadprogramowego towarzysza...


* * *



Czarny Kondor odwrócił się, gdy usłyszał za sobą ruch. Przy drzwiach dostrzegł jasnowłosą postać. Przez moment patrzył na nią. W końcu na jego ustach zamajaczył dziwny uśmiech. Odstawił trzymany w ręce kieliszek na stolik i podszedł powoli do biurka. Cały czas spoglądał mu prosto w szmaragdowe, błyszczące oczy, ignorując trzymaną przez niego i wymierzoną w siebie broń. Zatrzymał się i przysiadł na brzegu blatu, splatając ręce na piersi.
- No proszę... - powiedział. - Cóż za spotkanie... - wciąż patrzył mu w twarz. - Kopę lat... prawda, Lucas?
Młodzieniec drgnął nieznacznie. Poprawił palec na spuście. Milczał.
- A... tak... - szepnął Jareth i dopiero wtedy jego spojrzenie zogniskowało się na broni. - Pozwolisz, że zapytam... Zwykła zemsta? Czy zlecenie? - znowu spojrzał mu w oczy. Lucas nie odpowiedział. Oddychał spokojnie, stanowczo odpierał ametystowy wzrok.
- Ile jestem warty dla moich wrogów? - zapytał Czarny Kondor.
- Tajemnica zawodowa - wyszeptał chłopak. Jareth uśmiechnął się, wolno wstał i ruszył w stronę Lucasa.
- Wiesz co to Carrfax? - zaczął uprzejmym tonem. Blondyn zmrużył oczy. - To najgorsze burdele - wyjaśnił mężczyzna. - Najgorsze, bo nie masz tam żadnych praw. Dziwkom przecinają struny głosowe, żeby nie mogły mówić i krzyczeć - zatrzymał się tuż przed Lucasem, stając tak, że lufa broni prawie dotykała jego piersi. Chłopak nawet nie drgnął, a Czarny Kondor ciągnął dalej: - Są tylko do jednego celu. Większość przez cały czas po prostu leży, z rękami i nogami przywiązanymi do łóżka - zniżył głos. - A przywiązani są cienkimi i mocnymi drucikami, tak, że przy najmniejszej próbie zmiany pozycji wbijają im się one w skórę i tną do krwi. Nie mają żadnych praw... Są traktowani jak zwierzęta. Gorzej! Robi im się specjalne operacje mające na celu zwiększenie ich możliwości w dawaniu rozkoszy. Chyba nie muszę mówić, że te operacje nie zawsze się udają. Wtedy po prostu trafiają do B.O. jako zbiorniki organów zastępczych - zakończył szeptem. - Jeśli zginę, wszyscy... wszyscy stąd trafią do takich burdeli. I Rishka, i Risei, nawet Nezumi... - uniósł dłoń, odgarnął kosmyk jasnych włosów z policzka Lucasa. - I nikt nic na to nie poradzi. Więc jak widzisz... zabezpieczyłem się - zakończył z ciepłym uśmiechem. - Nawet ty! - zawołał, chwytając go za nadgarstek. Zanim Lucas zdążył zareagować, mężczyzna zrobił półobrót, uderzając go łokciem w brzuch. Cios wypchnął powietrze z płuc chłopaka, prawie powalił na kolana, jednak Jareth podtrzymał go. Złapał za rękę, obrócił i pchnąwszy do przodu, przycisnął mocno twarzą do ściany.
- Wciąż paraliżuje cię strach... - wyszeptał mu do ucha. - Przede mną...
- Puść! - zawołał wściekle Lucas odzyskawszy oddech. Spróbował się wyrwać. Zebrać siły, by odepchnąć się od muru.
- Puszczę... - odparł mężczyzna, wciąż go przytrzymując. - Ale najpierw zadbam o twoją przyszłość.
- Moją przyszłość?! - warknął chłopak i szarpnął się. Kątem oka widział, jak Czarny Kondor jedną ręką odbezpiecza broń. - C...co? - jęknął Lucas. Jareth odciągnął mu za plecy prawą dłoń, przycisnął lufę do jej wnętrza.
- NIE! - krzyknął, próbując cofnąć rękę, odepchnąć broń, wyrwać się jakoś.
- Muszę - odparł zimno.
- Czemu? - szepnął przerażony chłopak.
- Nie chcę, żebyś był mordercą! - powiedział. Pociągnął za spust. Lucas wrzasnął. Mężczyzna puścił go i pozwolił mu upaść na kolana. Chłopak przycisnął przestrzeloną dłoń do piersi. Zawył z bólu i wściekłości. Jareth uklęknął przy nim. Objął mocno, przyciskając go do swojego torsu, nie bacząc na jego słaby opór i krew spływającą mu na białą koszulę. Chłopak zaszlochał. Uległ. Zamknął oczy, przycisnął ranę, by zatamować krwotok. Czuł, jak drętwieją mu palce. Nie mógł nimi poruszyć. Jęknął głośno.
- Już dobrze... - wyszeptał łagodnie Jareth. - Zrobiłem to dla ciebie... - powiedział, pieszczotliwym gestem odgarniając mu włosy z twarzy. Lucas spojrzał na niego wilgotnymi od łez oczami. Nie był w stanie nic powiedzieć. Usta mu drżały. Cały się trząsł. - Nie jesteś mordercą, Lucas - wyszeptał znowu Czarny Kondor, głaszcząc go po głowie.
- Nie? - jęknął chłopak.
- Nie - Jareth pokręcił głową. - Jesteś dziwką!

Lucas otworzył oczy. Hotelowy sufit. Szybko zamknął powieki. Tak. Był dziwką... NADAL! Przełknął suchość w gardle. Usiadł na łóżku, czując, że praktycznie przykleił się do prześcieradła. Odgarnął włosy ze spoconego czoła. Wstał, nie zwracając uwagi na leżącego obok mężczyznę. Poszedł do łazienki. Włączył światło. Odkręcił kran nad umywalką.
- Chcę stąd wyjechać! - powiedział na głos, myjąc ręce. Nabrał wody w dłonie i opryskał sobie twarz.
- Nie możesz! - usłyszał znajomy głos. Gwałtownie wyprostował się, spoglądając w lustro. Za plecami chłopaka stał Czarny Kondor.

Lucas obudził się z krzykiem, siadając gwałtownie na łóżku. Rozejrzał się. Był w sypialni sam. Całkiem sam. Spojrzał na drugą stronę wielkiego łoża. Jacka znowu nie było. Zamknął oczy. Po co, do diabła, w ogóle tu z nim siedział?! Bo miał taki cholerny obowiązek wobec niego? A na odwrót to już to nie działało?! Westchnął, kładąc się na powrót. Nie chciał już zasypiać. A do łazienki nie pójdzie! Przynajmniej dopóki nie wróci Jack!


* * *



Simon stał pod murem obok podrzędnego baru. O tej porze nawet TAKA knajpa świeciła pustkami. Ale rewir to rewir, co on będzie z szefem dyskutował... Nie od tego w końcu był. A'propos... Chłopak podniósł wzrok, gdy przy krawężniku zaparkował srebrny samochód z interesującą... zawartością. Pierwszy pasażer wychylił się przez okno i machnął na Simona.
- Wsiadaj! Damy ci zarobić! - zapewnił wesoło. Chłopak zacisnął wargi. "Ciekawe, ile?" Westchnął, usiłując ocenić pasażerów. Czterech chłopa? I nie wiadomo, czy na tym się skończy... Simon zawahał się moment, jednak ostatecznie uśmiechnął się i energicznie podszedł do auta.


* * *



Czarny Kondor był zły... Co jest, do cholery?! Czy on ma na drzwiach napisane, że zgłoszenia do pracy przyjmuje we wtorki i czwartki? Co tak nagle wszyscy chcą dziwkami zostać?! Nie mają innych perspektyw, czy zwyczajnie uczyć im się nie chce? On, dwadzieścia lat temu nie miał wielkiego wyboru. Ale dzisiejszy świat stwarza więcej możliwości niż: "kraść", albo "kurwić się"!!
Siedzący przy biurku Jareth podniósł wzrok na mniej więcej piętnastoletniego chłopaka stojącego przed nim. Miał rude włosy, opadające mu niesfornie na twarz i zielone oczy. Bardzo jasną skórę zdobiło kilka piegów. Jego ubranie było czyste, ale nieco sprane, podniszczone. Długo na ulicy się nie szwendał... o ile w ogóle nie przyszedł tu prosto ze szkoły. Ile razy Jareth już to słyszał?! "Wstąpiłem po drodze z budy i chcę u pana zostać dziwką!" Tak to mniej więcej brzmiało... Mężczyzna westchnął... I ile razy ich odsyłał... Westchnął i wstał.
- Rozbierz się - polecił krótko, kierując się do zaścielonego łóżka. Spojrzał z ukosa na kandydata na dziwkę. Chłopak zawahał się, jednak tylko przez chwilę, bo niemal natychmiast zaczął zdejmować ubranie. "Cóż za determinacja...", pomyślał Czarny Kondor, rozpinając własną koszulę. Nie spiesząc się zdjął ją, przewiesił przez ramę łóżka, następnie bez pośpiechu rozpiął i wyjął pasek z spodni. Spojrzał na rudowłosego. Chłopak był już całkiem nagi i stał obok ze zwieszoną głową. Wstydliwie zasłaniał się, splótłszy dłonie przed kroczem. Mężczyzna westchnął. Strata czasu! Chwycił go pod ramię i podprowadził do łóżka, nakłaniając go do położenia się na wznak. Kandydat nie protestował, ale też nie bardzo wiedział, jak współpracować. Wzdrygnął się nawet odruchowo, gdy Jareth rozsunął mu kolana.
- Odpręż się - powiedział cicho mężczyzna.
- Przepraszam - szepnął rudzielec, łapiąc nerwowo oddech. Przygryzł wargi, popatrzył gdzieś w bok.
Czarny Kondor uklęknął między jego udami. Pochyliwszy się, oparł rękę obok głowy chłopaka. I wtedy coś zauważył w wyrazie twarzy rudzielca. Znieruchomiał.
- To twój pierwszy raz? - zapytał wprost. Chłopak drgnął. Spojrzał mu w oczy, lecz szybko odwrócił wzrok.
- Ni...NIE! - zapewnił żarliwie. Jareth zmrużył powieki.
- Kłamstwo to zły początek - zauważył, delikatnie odgarniając mu włosy z czoła.
- A to jakaś różnica? - wyszeptał. Oddychał szybko, nerwowo, a na jasne policzki wypełzł mu rumieniec.
- Dla mnie... nie - odrzekł szczerze Czarny Kondor.


* * *



- Rishka?! - rozległo się. Stojący pod ścianą chłopak poderwał głowę i spojrzał w kierunku, skąd dobiegł okrzyk zdumienia. Kilka metrów od niego stał wysoki Latynos i wpatrywał się w niego z niedowierzaniem wymalowanym na przystojnej, nieogolonej twarzy. Rishka otworzył szeroko oczy.
- Rico? - zdziwił się. - Co tu robisz?
Mężczyzna uśmiechnął się i podszedł do niego.
- No... a jak myślisz? - parsknął. - Szukam towarzystwa! - powiedział stając na wprost chłopaka. Blisko, bardzo blisko. Przyjrzał się Rishce. - Schudłeś - zauważył po chwili. - I w ogóle kiepsko wyglądasz... - dodał, muskając palcami jego policzek.
- Dzięki! - mruknął posępnie, zwinnie wyślizgując się z "pułapki" pomiędzy murem a mężczyzną. - Wiem, wiem... - pokiwał głową. - Przeglądałem się ostatnio w kałuży - rzucił zgryźliwie. - A teraz straszę tu na rogu...
- Od dawna? - zaciekawił się.
- Jakiś czas - odparł wymijająco. W sumie... sam nie wiedział, ile już tu pracował. Pewnie krótko. Nie liczył, bo i po co? I tak wydawało mu się, że to wieczność... Była... i będzie!
- Właściwie to zastanawiałem się, gdzie zniknąłeś - usta Rico rozciągnął wymowny uśmiech.
- Szukałeś mnie? - zdziwił się, obracając się w jego stronę.
- I tęskniłem! - zapewnił z pasją, podchodząc i łapiąc palcami Rishkę pod brodę. Pochylił się, całując delikatnie chłopaka.


* * *



Jareth zapiął spodnie, usiadł na łóżku i sięgnąwszy po koszulę zaczął ją zakładać. Leżący w pościeli nagi, rudowłosy chłopak otworzył oczy. Jego oddech stopniowo uspokajał się. Szybkim ruchem dłoni starł łzy z oczu. Pociągnął nosem. Spojrzał na Czarnego Kondora, który akurat wstał.
- Przyjmie mnie pan? - zapytał cicho rudzielec.
- Nie - odparł Jareth, kończąc się ubierać.
- Ale dlaczego? - chłopak usiadł na łóżku. - Mówiłem panu, że to pierwszy raz! Ja się szybko nauczę, ja...
- To niczego nie zmienia - przerwał mu Jareth. Twarz rudowłosego stężała. Przez chwilę obaj milczeli.
- Od początku wiedział pan, że mnie nie przyjmie, prawda? - zapytał głucho chłopak.
- Tak - odrzekł krótko Czarny Kondor, siadając przy biurku. Rudzielec przez moment patrzył na niego z mieszaniną szoku i niedowierzania na twarzy. Wreszcie uśmiechnął się kwaśno do siebie. No tak! W końcu tylko idiota by nie skorzystał z takiej okazji! Tu przecież chodziło tylko o to jego cholerne dziewictwo! I usługa gratis! Pod pretekstem... Zresztą... to już bez znaczenia! Wstał, ubrał się szybko i nie patrząc już na siedzącego przy biurku mężczyznę, bez słowa skierował się do drzwi.
- Stój! - zawołał Jareth. Chłopak przystanął, ale nie obejrzał się. - Dokąd pójdziesz? - zainteresował się Czarny Kondor.
- Obchodzi to pana? - prychnął rudzielec, odwracając się w jego stronę.
- Zadałem pytanie - warknął w taki sposób, że chłopak natychmiast szedł z tonu.
- Chcę pracować! - pochylił głowę.
- Akurat KONIECZNIE w TYM zawodzie... - westchnął mężczyzna.
- Tak...
- I pójdziesz... dokąd? - zapytał.
- Do Lotosu... - odparł rudowłosy cicho. Czarny Kondor pokiwał głową, oparł łokcie na blacie biurka splótłszy palce dłoni musnął kłykciami swoje usta.
- Chodź tutaj - polecił takim tonem, że nogi chłopaka same ruszyły z miejsca. Jareth schylił się do dolnej szuflady. Wyjął z niej coś... Był to plik stukredytowych blaszek. Odliczył pięć. Rzucając je na kupkę przed chłopakiem, który otworzył szeroko oczy patrząc na Czarnego Kondora z absolutnym niezrozumieniem.


* * *



Kiedy wróciłem do domu, Lucas powitał mnie w korytarzu. Był jakiś blady i jakby... speszony.
- Co się stało? - zapytałem ze śmiertelną powagą. Bez słowa podszedł, zarzucił mi ręce na szyję i przytulił się do mnie. Objąłem go ramionami. - Lu? - zaniepokoiłem się. - Co jest?!
- Jestem mordercą... - wydusił zdławionym szeptem. Westchnąwszy, zagryzłem wargi i przytuliłem go mocniej.


* * *



Czarny Kondor stał oparty rękami o blat biurka i z zamkniętymi oczami słuchał, jak rudzielec cicho wychodzi z gabinetu. Drzwi kliknęły za chłopakiem, a po chwili dobiegł odgłos jego kroków na schodach. Wtedy Jareth otworzył oczy i dostrzegł migającą lampkę na monitorze. W jednym z pokojów włączył się cichy alarm.
- Co znowu? - szepnął do siebie, sprawdzając numer pomieszczenia. Drgnął. Szybko ruszył do drzwi. Wyszedł z gabinetu i prawie zbiegł po schodach. Po kilku sekundach był na samym dole. W korytarzu między pokojami dla klientów jeden z jego ochroniarzy szarpał jakiegoś młodego mężczyznę.
- Coś ty mu, kurwa, zrobił?!! - wrzeszczał popychając go na ścianę.
- Artur, co jest?! - zawołał Czarny Kondor, podchodząc do nich szybko. Pracownik popatrzył na Jaretha. Na twarzy odmalowało mu się zaskoczenie, z domieszką jakiegoś dziwnego niepokoju.
- Szefie... - jęknął. - Gnojek dał chłopakowi jakieś prochy! - poinformował, znowu łapiąc klienta za kołnierz i potrząsając nim. Jareth zmarszczył brwi, podszedł bliżej, stając przed otwartym wejściem do pokoju. Klient nie oponował jakoś specjalnie wobec szarpania. Miał źrenice jak spodki. Pewnie niespecjalnie był w tej rzeczywistości.
- Prochy... - powtórzył Jareth, patrząc na leżącego na łóżku chłopaka. Półnagi Risei miał zamknięte oczy. Czarny Kondor znieruchomiał, nagle zdając sobie z czegoś sprawę. - On nie oddycha, idioto! - warknął, zrywając się z miejsca. - Dzwoń po Sharlę! - polecił, podbiegając do łóżka i biorąc nieprzytomnego chłopaka na ręce. Położył go na podłodze, uklęknął, odchylił mu głowę i rozwarł jego pobladłe wargi. Nabrał tchu i zaciskając płatki nosa Risei wdmuchnął chłopakowi powietrze do ust. Dwa razy. Następnie splótł dłonie i zaczął masaż serca. - Risei! - zawołał między jednym a drugim uciśnięciem klatki piersiowej. Znowu pochylił się, nabierając powietrza i robiąc sztuczne oddychanie. - Risei! No nie rób mi tego do cholery ciężkiej!! - wywarczał przez zaciśnięte zęby, ponownie uciskając mu mostek. Chłopak nie reagował. Znowu dwa oddechy i reanimacja. Pośpieszna, coraz bardziej rozpaczliwa. Żadnej reakcji. Kolejne wmuszone oddechy. - Risei! - krzyknął, wyprostowując się. - KURWA MAĆ!! - wrzasnął Czarny Kondor, unosząc rękę i uderzył pięścią w jego tors. Chrupnęły łamane żebra. Chłopak złapał gwałtownie oddech, otwierając oczy o nienaturalnie rozszerzonych źrenicach. Spojrzał błędnie na Jaretha, ale prawie natychmiast jego powieki opadły. Oddech jednak mu wrócił. Mężczyzna zamknąwszy oczy, odetchnął z ulgą. Do pokoju wbiegła kobieta w białym kitlu i z lekarską walizką.
- Co tym razem!? - zapytała, dopadając do leżącego.
- Wyjątkowo dziś szybko! - zauważył sucho Jareth, wstając z klęczek i przecierając dłonią twarz. Podniósł wzrok, dostrzegając kilka innych prostytutek, kukających z zaciekaniem do pokoju. Zmarszczył brwi, piorunując ich wzrokiem. Pracownicy w mgnieniu oka czmychnęli z jego pola widzenia.
- Akurat nudziłam się na moim czterdziestoośmiogodzinnym dyżurze, a że któryś z twoich ludzi przesłał mi numer alarmowy, to tak sobie pomyślałam, że wpadnę! - rzuciła sarkastycznie, grzebiąc w swojej walizce.
- Złamałem mu dwa żebra - oznajmił beznamiętnie, siadając na łóżku wodnym.
- Jesteś pewien, że dwa? - mruknęła, sprawnie pobierając ze zgięcia łokcia próbkę krwi Risei.
- Wiem, jaki odgłos wydają - odrzekł cierpko Czarny Kondor.
- No tak... - westchnęła, wpuszczając po kilka kropel krwi do okienek diagnostycznych. - ...zapomniałam, że to nie pierwsze, które złamałeś - skomentowała, patrząc uważnie na kolory, na jakie zabarwiły się okienka.
- I nie ostatnie - zauważył Jareth, wstając i wolnym krokiem zmierzając do drzwi.
- Cholerne świństwo - skomentowała Sharla, przygotowując zastrzyk w aplikatorze. - I za dużo dla takiego dzieciaka. Trzeba zneutralizować i odfiltrować... - powiedziała i uświadomiła sobie, że mówi do siebie, bo Czarny Kondor wyszedł z pokoju. Westchnęła. - Tak, nie będę się krępować... - rzuciła sarkastycznie, robiąc Risei zastrzyk.


* * *



Pojechał z nimi do jakiegoś motelu. Weszli do dużego pokoju. Czekało w nim jeszcze dwóch mężczyzn. Simonowi nie spodobała się ilość chętnych i... otoczenie. Szczególnie rozmaite skórzane akcesoria do sado-maso... Najchętniej szybko by się stąd ulotnił. Zrobił krok w tył i nadział się plecami na jakiegoś faceta. Zrobiło mu się gorąco. Zerknął przez ramię i zobaczył, jak owy mężczyzna zamyka drzwi na klucz. Simon jęknął cicho. Znowu omiótł wzrokiem pokój. Okno? To przecież zaledwie parter...
- No dalej, ściągaj te ciuchy! - ponaglił go któryś z potencjalnych klientów. Chłopak westchnął.
- A co mi tam! - mruknął pod nosem, zaczynając rozpinać dżinsy.


* * *



Jareth chwycił Artura za pazuchę i pchnął go na ścianę, przypierając do niej przedramieniem.
- Gdzie ten skurwysyn? - zapytał sucho, zbliżając swoją twarz do jego. Ochroniarz otworzył szeroko oczy.
- Wyrzuciłem go... - odrzekł cicho, nawet nie próbując się wyrwać z uścisku szefa.
- Masz dowiedzieć się, czy ten klient miał coś wspólnego z Villain! - rozkazał Jareth nieznoszącym sprzeciwu tonem. - Inaczej pakuj manatki! - wysyczał i puściwszy go, odwrócił się na pięcie i odszedł korytarzem.


* * *



Nie nadawał się! Za cholerę! Czemu w ogóle na to przystałem? Czemu zgodziłem się go uczyć? Ale z drugiej strony to dobrze. Skoro się łamał, miałem szansę go odciągnąć od tego całego gówna. Po co, do diabła, wtedy się zgodziłem? Chciałem mieć ucznia? Następcę?! Co za skurwiała bzdura! Szybko zgasiłem papierosa w popielniczce. Spojrzałem na siedzącego na sofie Lucasa. Głowę miał opuszczoną i pochlipywał. Nosz, kurwa! Ja mam robotę, muszę wyjść, a on mi tu się rozkleja. Podszedłem do barku. Nalałem szklankę Ouzo. Pełną. Podałem ją chłopakowi.
- Pij! - poleciłem.
- Nie chcę! - jęknął, kręcąc głową.
- PIIIJJJJ! - wysyczałem.


* * *



Jareth wrócił do pokoju, w którym Sharla udzielała pomocy Risei. Mała maszynka do dializy pracowała na pełnych obrotach, więc chłopak wyglądał o wiele lepiej. Leżał w łóżku, przykryty cienką atłasową kołdrą. Był już przytomny, jednak kobieta zabroniła go ruszać, dopóki nie odfiltrują wszystkich pozostałości narkotyku z jego krwi.
Dostrzegłszy w progu Czarnego Kondora, wstała z fotela i ruszyła ku drzwiom.
- Twój nadgorliwy ulubieniec już od paru godzin haruje dla ciebie na ulicy - oznajmiła szeptem.
- Rishka? - domyślił się.
- Wyszedł, jak wybierałam się na nocny dyżur - dodała kwaśno.
- Więc jeszcze trochę rozumu mu zostało - skomentował Czarny Kondor. Kobieta spiorunowała go wzrokiem. Zagryzła wargi, prychnęła i wyszła. Mężczyzna wolno podszedł do Risei.
- Co ty wyprawiasz? - zapytał półgłosem, siadając na brzegu łóżka. Białowłosy opuścił spojrzenie. Doskonale wiedział, o co mężczyzna pytał.
- Klient powiedział, że szef się zgodził... - odrzekł cicho chłopak.
- Tak? Przecież nie od wczoraj mnie znasz! Nie wzbudziło to w tobie podejrzeń?! - prychnął.
- Tak, ale... - zawahał się.
- Ale!? - nacisnął Jareth.
- Ale miałem szefowi w oczy nie leźć... - odrzekł. Czarny Kondor zamknął powieki. Westchnął. Risei miękko i zwinnie wsunął mu się na kolana.
- Jareth - wyszeptał, całując go delikatnie w usta. Mężczyzna chwycił go za ramiona i odsunąwszy łagodnie spojrzał mu w oczy.
- Risei... - szepnął. - Blok przestaje działać, prawda? - raczej to stwierdził, niż zapytał. Chłopak pokiwał głową.
- Nie wiem... coś się dzieje... - odrzekł, zamknąwszy oczy.
- Od dawna?
- Od paru dni... - wyszeptał i przygryzł dolną wargę.
- Porozmawiam o tym z Sharlą... - znowu westchnął. - Może pora go zdjąć...
- I kim będę? - zapytał łamiącym się głosem, pochylając nisko głowę. Białe włosy przysłoniły mu twarz
- Nie wiem - westchnął Jareth. - Pewnie mnie znienawidzisz... - odrzekł bez emocji.
- Aż taki straszny dla mnie byłeś? - Risei uśmiechnął się smutno.
- Aż tak spieprzyłem ci życie... - odparł cicho Czarny Kondor, obejmując go.


* * *



Rishka spał. Twardo i głęboko. Bez żadnych snów. Leżał w dużym łóżku, przykryty kołdrą. Chłopak przez sen poczuł, jak ktoś całuje go delikatnie w usta. To go wybudziło. Miał wrażenie, że uciął sobie krótką drzemkę. Uchylił powieki, patrząc w nieogoloną twarz Rico, który uśmiechał się do niego, gładząc po policzku. Rishka poruszył się i nagle uświadomił sobie, że jest prawie cały zdrętwiały. Czyli spał dłużej, niż mu się wydawało. O wiele dłużej. JAK długo?!!
- Czemuś mnie, kurwa, nie obudził?! - wrzasnął chłopak, zrywając się z łóżka. Zignorował zawrót głowy wywołany nagłą zmianą położenia. Rozejrzał się w poszukiwaniu swoich ubrań. - Która godzina?! - Wypatrzył spodnie.
- Tak słodko spałeś... - westchnął Rico, przekręcając się na bok.
- Słodko! - prychnął Rishka. - Niedługo zasnę snem wiecznym! - wciągnął pospiesznie spodnie. - Gorzkim! - dodał. Zauważył koszulę. - Pytałem, która jest!? - przypomniał.
- Kwadrans po dwunastej - odparł leniwie.
- Ja pierdolę!! - jęknął przez zaciśnięte zęby chłopak zakładając koszulę i nie zapinając jej, pobiegł w kierunku korytarza. Nagi Rico wstał z łóżka.
- Co jest? - mruknął, podszedłszy do drzwi.
- On mnie, kurwa, zabije! - syknął siedzący na podłodze Rishka, zakładając adidasy.
- Kto? - wychylił się z pokoju.
- Szef! - warknął, zapinając guziki koszuli
- Czarny Kondor? - zdumiał się Rico. - Przecież zawsze miałeś z nim świetne relacje...
- Podpadłem - wyjaśnił krótko Rishka.
- Mocno?
- Jak cholera! - rzucił, wybiegając z mieszkania.


* * *



Sharla weszła na piętro i zapukała do gabinetu.
- Wejść - rozległo się z wewnątrz, więc nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi. Omiotła wzrokiem pomieszczenie. Weszła.
- Wychodzisz? - zdumiała się, widząc stojącego do niej bokiem i ubranego w pelerynę Czarnego Kondora.
- Risei czuje się już dobrze, więc sama możesz zabrać go na resztę badań... - orzekł, zaczynając zakładać rękawiczki.
- No oczywiście! - obruszyła się kobieta. - Lekarz, psycholog, niańka, a teraz szofer! Ja chyba powinnam poprosić cię o podwyżkę! - zawołała sarkastycznie.
- Tak - odparł cicho Jareth, unosząc dłoń przed oczy. Z niejakim niedowierzaniem spojrzał na swoje palce w rękawiczce. Sharla zmarszczyła brwi. Spodziewała się spławienia, bądź ciętej riposty. W sumie nie musiała być cięta. Oczekiwała jakiejkolwiek!
- Wszystko w porządku? - zaniepokoiła się. Jareth drgnął. Zamrugał. Zacisnął drżącą dłoń w pięść i opuścił rękę.
- Tak - odrzekł, odwracając się na pięcie. - Wybacz - ruszył do wyjścia. - Mam coś do załatwienia. O podwyżce pogadamy innym razem...


* * *



Pierwszą szklankę w niego wmusiłem. Druga już mu smakowała. Przy trzeciej przestał szlochać. Nareszcie! Czwartą wypił w posępnym, pijackim milczeniu. Potem pomogłem mu się rozebrać, ułożyłem w bezpiecznej, dla takiego stanu upojenia, pozycji na łóżku i posiedziałem przy nim, aż twardo zasnął... Następnie przebrałem się i opuściłem apartament.
Tak. Musiałem to przyznać sam przed sobą... Uchlałem Lu, bo musiałem wyjść... Byłem egoistyczny! I podły! Ale za to jaki kreatywny! No... może nie tyle kreatywny... co na pewno zdesperowany! I skuteczny! Gorzej będzie rano... Ale to dopiero rano! A teraz miałem zadanie.


* * *



Rishka żałował, że postanowił wyjść od Sharli jeszcze w środku nocy. Żałował, że nadgorliwie poszedł pracować, zamiast odczekać i najpierw stawić się u Czarnego Kondora. Po prostu miał nadzieję, że jak tak z rana przyniesie trochę kasy, to ugłaska nieco szefa. Na dodatek nadział się na Rico. Nic do niego nie miał. Wręcz przeciwnie. Facet był w porządku. Niegdyś stały, a teraz nadal "przyjemny w usłudze" klient... Ale teraz jednak... był najnormalniej SPÓŹNIONY! Kurwa! I to ile...
Rishka jęknął, przyspieszył i skręcił za róg budynku. Wzdrygnął się na widok ciemnowłosego mężczyzny w czarnej pelerynie. Chłopak dosłownie stanął jak wryty, odruchowo poprawił kołnierzyk koszuli. Czarny Kondor zmrużył oczy. Rishka zaklął w myślach. "Zauważył?"
- Nawet tutaj spóźniasz się do pracy? - zapytał cierpko Jareth, przyglądając mu się uważnie. - Poza tym... gdzie miałeś być z samego rana? - padło kolejne pytanie. Chłopak przełknął głośno.
- Właśnie szedłem... - zapewnił szybko. - Byłem z klientem - dodał cicho Rishka, unikając kontaktu wzrokowego z szefem.
- Mam nadzieję... - mruknął mężczyzna, podchodząc i stając naprzeciwko niego. Rishka milczał, patrzył pod nogi i stał bez ruchu, niemalże wtapiając się plecami w zimny, wilgotny mur. Ale i tak był na wyciągnięcie ręki mężczyzny. Jareth wolno uniósł dłoń do głowy pracownika. Chłopak zmrużył oczy, spodziewając się uderzenia w twarz. Czarny Kondor jednak palcami w rękawiczce musnął policzek Rishki, potem brzeg jego szyi. Delikatnie odsunął kołnierzyk pomiętej koszuli, odsłaniając smukłą linię obojczyków i połyskujący na nich złoty łańcuszek... Wisiorek... Krzyżyk.
- To od Samuela, prawda? - Czarny Kondor raczej to stwierdził, niż zapytał. Chłopak zamknął oczy. To była pierwsza rzecz, jaką Sammy kupił mu po ich wspólnej ucieczce i jedyna, jaką Rishka zatrzymał. Jedyna, jaką ZDOŁAŁ zatrzymać... Przynajmniej do tej pory...
- Tak... - odrzekł szeptem, nie podnosząc powiek. Już wiedział... Urękawiczone palce Jaretha zacisnęły się na wisiorku. Szarpnął mocno, a któreś z maleńkich ogniw bezgłośnie pękło i łańcuszek został w pięści mężczyzny.
- I tym razem masz PRZYJŚĆ do mnie po skończeniu zmiany! - polecił sucho Jareth, ruszając w stronę auta. Rishka wciąż nie otwierając oczu pokiwał głową, przygryzłszy wargi. Stał tak chwilę, czekając, aż samochód szefa oddali się. Wreszcie odetchnął. Czuł, że koszula przykleiła mu się do pleców. Otworzył oczy. Uniósł dłoń i pośpiesznym ruchem starł z powiek dwie łzy, którym już prawie udało się wymknąć.


* * *



Polowanie... Czyli walka, w której zwierzyna jest praktycznie zawsze skazana na przegraną. W dobie rozwijającej się prężnie techniki, przy zatrzęsieniu rozmaitych narzędzi łowieckich - począwszy od czujników ruchu, ciepła, a na sonarach kończąc, zwierzyna łowna pozostawała chyba bez szans. Ewolucja i dobór naturalny jakoś nie nadążały w tej kwestii. Nic dziwnego. Wyobraźnia ludzi w wynajdowaniu sposobów zabijania wydaje się wszak nieograniczona. W przelocie przewinęła się przecież jeszcze wojna... To był w zasadzie gwóźdź do trumny fauny.
Obecnie w większości krajów polowania zostały zabronione... No, chyba, że ktoś był na tyle bogaty, że miał prywatny las, a w nim własną wyhodowaną zwierzynę. Tak, jak ten tutaj nabab... Nabab, który lubił ponadto oryginalne rozrywki... Generalnie krwawe... i zabronione! Nawet w dzisiejszych, podłych czasach.
Zatrzymałem samochód w lesie, wysiadłem i wyjąłem z bagażnika niezbędny sprzęt. Między innymi strój do nurkowania. Kajmanów chyba krezus po cichaczu nie hodował w tych swoich rzeczkach i jeziorkach... Miałem przynajmniej taką nadzieję.


* * *



Jarethowi nie podobało się, że Simon do tej pory nie wrócił ze swojej zmiany... Bardzo. Natomiast miejsce, do którego zaprowadził go sygnał nadajnika nie spodobało mu się już kardynalnie. Podrzędny motel na obrzeżach. Prawie pusty motel... Nawet w recepcji nikogo nie było, więc samowolnie odnalazł właściwy lokal. Lokalizator dawał odczyty z dokładnością do jednego metra. I nadal się nie ruszał. Czyli za oskrobanymi z farby staromodnymi drzwiami jest Simon, albo sam nadajnik, lub też to, co z Simona zostało. To była najgorsza opcja... Czarny Kondor westchnął. Nacisnął klamkę. Było otwarte.
Wszedł wolno do pomieszczenia. Wewnątrz panowała cisza. Kotary pozostawiono zasłonięte, więc wszystko otaczał półmrok. Jednak przez bordowe kurtyny przezierało wystarczająco dużo dziennego światła, by Jareth mógł otaksować wzrokiem otoczenie. Był to duży pokój, z łączoną kuchnią, obok drzwi do łazienki i kolejne - do sypialni, na środku stolik, fotele, sofa... Standard. Tylko jeden element wydawał się tu nie na miejscu...
Pod ścianą stało coś w rodzaju siodła do krycia psów, a na nim był rozciągnięty... Czarny Kondor drgnął, ruszył szybko. Chłopak jęknął, odruchowo wzdrygnął się, słysząc, że ktoś nadchodzi.
- Simon, to ja! - odezwał się głośno, żeby dzieciak poznał jego głos. Mężczyzna zbliżył się, ostrożnie położył dłoń na głowie Simona. Chłopak westchnął żałośnie. Knebel stłumił szloch. - Spokojnie... - powiedział szeptem Jareth i zdjął opaskę z oczu skrępowanego. Nie spojrzał w zapłakaną twarz, nie zdjął też knebla. Mogło się to skończyć w obecnej chwili nadmiernym hałasem. Ostrożnie ujął końcówkę wielkiego dildo. Simon wzdrygnął się. - Może zaboleć... - ostrzegł Jareth. - ...bardziej... - dodał szeptem i delikatnie pociągnął, lekko okręcając. Wiedział, JAK się wkłada takie dildo, żeby samo się nie wysunęło, tudzież żeby "ofiara" nie zdołała wypchnąć go siłą mięśni. Na szczęście, Czarny Kondor wiedział też, jak je wyjąć. Drugą dłonią rozwarł bardziej pośladki Simona i wydobył narzędzie. Chłopak niemalże zaskowyczał pod kneblem, szarpnął się i zaszlochał, opuszczając nisko głowę. Z jego odbytu wyciekły płyny ustrojowe. Generalnie sperma... sporo. Zaróżowiona, ale bez czystej, świeżej krwi. Czarnemu Kondorowi ulżyło. Odetchnął cicho. Szybko zaczął odpinać krępujące chłopaka pasy. Kolejność była ważna. Wiedział, że chłopak pewnie pragnął jak najszybciej zejść z siodła, jednak Jareth chciał uniknąć wzbudzenia w nim reaktywnej histerii. Spokój i zdecydowanie gwarantowały, że dzieciak nie rozklei mu się tutaj. Najpierw odpiął ten przytrzymujący plecy i ramiona, potem nogi. Wreszcie uwolnił Simonowi ręce. Następnie ostrożnie pomógł mu zejść z siodła. Chłopak stanął obok z opuszczoną głową. Cały się trząsł, ale i uspokoił się na tyle, że sam sięgnął do karku i rozpiął sobie knebel. Odkaszlnął, wytarł usta wierzchem dłoni. Drżał. Nie tylko z zimna, cierpienia i strachu. Właściwie nie wiadomo było, ile przebywał w tej pozycji, ale na pewno więcej niż godzinę, dwie. Mięśnie musiał mieć ścierpnięte do bólu.
- Idź się umyć. Poczekam - powiedział cicho Jareth, ponownie rozglądając się po pomieszczeniu. Wiedział, czego szuka... I znalazł bez trudu. Na stole leżała mikro płyta CD w przeźroczystym pudełku z napisanym markerem jego nazwiskiem. Westchnął. Obejrzał się, patrząc na wciąż stojącego bez ruchu chłopaka. - Simon! - odezwał się ostrzej. Zielone, a teraz zaczerwienione od płaczu i błędne z bólu i trwogi, oczy spojrzały na niego z przestrachem. - Idź. Do. Łazienki! - wycedził Czarny Kondor na tyle stanowczo i sucho, że chłopak posłuchał. Jareth znowu westchnął. Podszedł do stolika. Wziął pudełko i schował do wewnętrznej kieszeni marynarki. Doskonale wiedział, co tam było... Jeszcze raz rozejrzał się po pomieszczeniu, po czym poszedł do łazienki za Simonem.


* * *



Teoretycznie rzecz ujmując, po pobycie u Sharli Rishka powinien czuć się lepiej... podreperowany, wypoczęty. Tak jednak nie było. Ciało, któremu nagle pozwolono zwolnić obroty, dotkliwie zareagowało na powrót do kieratu. Bolało go wszystko. Miał już dzisiaj w sumie pięciu klientów, a nie minęła nawet połowa jego zmiany. Na samą myśl o kolejnych... mdliło go. A zjawił się następny... Chciał się pieprzyć w zaułku, pod murem. Rishce było wszystko jedno. Nie miał siły oponować, ale... Zamknął oczy i oparłszy się o ścianę, poddał się mężczyźnie. Nie patrzył mu w twarz, pozwalając rozpiąć sobie koszulę. Klient zaczął całować go po szyi, wsunął mu ręce na plecy. Chłopak z jednej strony cieszył się, że facet obsługuje się nim sam... z drugiej... I tak będzie chciał mu włożyć... Rishka wzdrygnął się i odepchnął mężczyznę, odwrócił się do niego bokiem, wyrywając się całkiem z jego uścisku.
- Nie mogę! - zawołał zdławionym głosem. - Przepraszam! Nie chcę!!
Klient popatrzył na niego w zdumieniu. Był raczej zaskoczony, nawet jakby nieco zmartwiony, niż wkurzony jego zachowaniem. Nie powiedział nic. Rishka chwiejnie ruszył wzdłuż muru. Miał dość. Nie chciał! Musiał odpocząć... Uszedł nieduży kawałek, kiedy nagle usłyszał szybkie kroki. Ktoś chwycił go za ramię, odwrócił w swoją stronę i zanim chłopak zdążył się spostrzec, dostał potężny cios w twarz. Na chwilę zrobiło mu się ciemno przed oczami, oparł się ramieniem o ścianę i osunął się po niej na kolana. Przez głowę przebiegła mu tylko myśl, że chyba jednak klient postanowił nalegać. Dziwne... przecież jeszcze nie zapłacił za usługę. Nie mógł iść do kogoś innego? Rishka ostrożnie podniósł spojrzenie. Stał nad nim Tom. Był wściekły.
- Co ty, kurwa, wyprawiasz?! - wycedził. Chłopak wzdrygnął się.
- Ja... - zaczął cicho, ale nie bardzo wiedział, co ma powiedzieć. Że ma dość? Że już nie chce być dziwką? Że ma dosyć kary? Żeby nie mówił szefowi!!? Tom miał rację... Co on, kurwa, wyprawiał?! Małe już dostał wciry?! Był jakimś pieprzonym masochistą, czy zwyczajnie - chciał sobie wykopać grób?!
- Idź tam! I zrób grzecznie, co ci klient każe! - powiedział sucho ochroniarz, chwytając go pod łokieć i bez trudu stawiając na nogi. Rishka lekko pokiwał głową i potulnie ruszył w kierunku mężczyzny, który nadal tam stał, obserwując całą sytuację.
- Za darmo! - dodał Tom. Na te słowa Rishka przystanął w pół kroku. Jednak skwapliwie pokiwał znowu głową, podszedł do klienta. Zacisnął zęby i zmusił się do lekkiego uśmiechu. W ustach czuł smak swojej krwi. Dolna warga go piekła. Mężczyzna patrzył na niego z jakimś dziwnym żalem. Rishka grzecznie zaczął "grę wstępną". Rozpiął mu koszulę, pieścił dłońmi jego tors. Ani razu nie spojrzał klientowi w oczy.
- Usługa będzie gratis... Jako przeprosiny od firmy - oznajmił tylko półgłosem, rozpinając mu pasek od spodni. Klient popatrzył uważnie na Rishkę, potem na, wciąż stojącego kawałek dalej i obserwującego ich, ochroniarza.
- Jeżeli nie chcesz, nie musisz... - powiedział cicho. Chłopak zamknął oczy i wyszeptał:
- Muszę...


* * *


Całą drogę Simon milczał. Siedział skulony na miejscu pierwszego pasażera i patrzył gdzieś w bok. W pewnym momencie ocknął się.
- Dokąd jedziemy? - zapytał, najwyraźniej nie rozpoznawszy okolicy.
- Do lekarza... - odparł Jareth. Oczy chłopaka rozszerzyły się.
- NIE! - zawołał. Mężczyzna spojrzał na niego uważnie. - Nie chcę. Nie trzeba! - zapewnił Simon. - To nic... nic mi nie jest! - mówił szybko, wyraźnie usiłując zachować spokój.
- Jesteś MOIM pracownikiem. A MÓJ lekarz cię przebada - oświadczył zimno Jareth. - I rozmowa na ten temat skończona - dodał, widząc, że chłopak znowu nabiera tchu.


* * *



Rishka mocno zacisnął zęby i jakoś poszło. Myślał, że będzie gorzej... a może po prostu strach przed Tomem i tym, że powie Czarnemu Kondorowi dodał mu sił... Ale w sumie... co to zmieniało? Tom i tak doniesie... a szef się wkurzy. Znowu. Rishka podciągnął i zapiął spodnie. Klient też doprowadził się do porządku. Wyciągnął z kieszeni pieniądze i podał mu dwie blaszki. Chłopak szybko pokręcił głową.
- Było za darmo - przypomniał.
- To napiwek! - mężczyzna z lekkim uśmiechem wcisnął mu w rękę pieniądze.
- Nie trzeba... - szepnął Rishka.
- Trzeba - zapewnił klient i odszedł.


* * *



Sharla tylko westchnęła, witając ich i prowadząc do gabinetu zabiegowego. Dała Simonowi jednorazowy fartuch i kazała się przebrać za parawanem.
- Risei śpi - powiedziała półgłosem, gdy czekali.
- Jak badania? - zaciekawił się mężczyzna, również przyciszonym tonem.
- Muszę je opracować - odparła. - Strasznie zrobiłeś się niecierpliwy - skarciła go szeptem. - A dałbyś mi trochę czasu i nie przywoził nowych przypadków! - dodała z wyrzutem.
- Bo cię zwolnię! - ostrzegł beznamiętnie.
- No, ależ się boję! - mruknęła ironicznie. - Normalnie wtedy czeka mnie głód i ubóstwo! - prychnęła.
- Nuda na pewno - odciął się bez żadnych emocji w głosie.
- Tu mnie masz! - burknęła niezadowolona, podchodząc do Simona, który przebrany wyszedł właśnie zza zasłony. - Proszę - powiedziała, wskazując ręką specjalny, rozkładany fotel do badań. Oczy chłopaka rozszerzyły się. Cofnął się o krok.
- Po co? - jęknął.
- Muszę cię przebadać - wyjaśniła kobieta. - Co dwa miesiące i tak każdy pracownik tu ląduje - dodała. - A ty miałeś... - zawahała się. - ...wypadek... - zakończyła posępnie. Simon uśmiechnął się krzywo.
- Nic mi nie jest! - odrzekł twardo, kręcąc głową. - Gardło mnie tylko trochę boli! Może pani mi obejrzeć migdałki! - zaproponował rezolutnie. Sharla uniosła brwi, popatrzyła na stojącego obok mężczyznę i wzdrygnęła się, gdy dostrzegła wyraz jego twarzy. Czarny Kondor podszedł z impetem do chłopaka. Chwycił go za przedramię i z kamienną miną brutalnie podprowadził do fotela.
- Nie denerwuj mnie! - warknął, sadzając go stanowczo. - Mam cię przywiązać!? - zaproponował sucho, lecz dość wymownie. Simon rzucił mu zbolałe spojrzenie, pochylił głowę.
- Nie - szepnął.
- Więc doceń, że jesteśmy tacy subtelni! - wycedził Jareth. Chłopak zagryzł wargi. Nie odrzekł nic.
- Jareth - powiedziała cicho Sharla, dotykając ramienia mężczyzny. Spojrzał na nią. Cofnął się krok, robiąc jej miejsce. Lekarka przysunęła sobie taboret. - Oprzyj się, Simon - poprosiła łagodnie. Chłopak westchnął. Wykonał polecenie. - Wyjdź Jareth... - poprosiła cicho Sharla, zakładając winylowe rękawiczki.
- To moja dziwka - odparł sucho Czarny Kondor.
- Ale nie twoja własność - powiedziała z lekkim uśmiechem, rozsunąwszy lekko nogi Simona. - Nie widzę kodu, to nie Invitro, a zatem ma prawo do prywatności - oświadczyła. - Wyniki badania dostaniesz. Nie musisz przy nim być... - orzekła. Jareth rzucił jej długie spojrzenie, potem, podobne, swojemu pracownikowi, następnie bez słowa wyszedł z gabinetu.


* * *



Tom stał na rogu. Rishka podszedł do niego z pochyloną głową. Zerknął niepewnie na mężczyznę. Ochroniarz wpatrywał się w przeciwległą stronę ulicy. Nie tylko Rishka był pod jego... "opieką". Mężczyzna musiał mieć na oku kilku innych pracowników...
- Tom... ja... - zaczął niepewnie Rishka. Facet nawet nie popatrzył na niego. - Nie chcesz może... - wyszeptał, stanąwszy na wprost mężczyzny. Musnął dłonią jego krocze. Dopiero wtedy Tom zaszczycił go spojrzeniem.
- Masz jakąś propozycję? - zapytał sucho. Rishka zagryzł wargi, cofnął rękę, zawahał się przez moment.
- Mógłbyś... nie mówić...? - urwał, gdy ochroniarz prychnął pogardliwie.
- Szef dał mi wolny dostęp do ciebie. Mogę cię mieć, KIEDY chcę i JAK chcę, więc nie targuj się ze mną, Rishka, bo nie masz mi NIC do zaoferowania! - oświadczył ostro, spojrzał w bok i ruszył w kierunku jakiejś dziwki wysiadającej z auta. Chłopak pochylił głowę, wolno wrócił na swoje miejsce pod ścianą. Święta prawda.


* * *



Podczas, gdy Simon brał prysznic, Sharla przedstawiła Czarnemu Kondorowi wyniki badania. Nie było tragicznie. Przed odesłaniem do łazienki chłopak dostał zastrzyk oraz inne stosowne medykamenty i instrukcje. Następnie kobieta zabrała Jaretha do kuchni. Jak zwykle wskazała mu krzesło przy stole. Jak zwykle nie skorzystał.
- Napijesz się czegoś? - zaproponowała. - Herbaty? Kawy?
- Wody - odparł. Spojrzała na niego zdumiona.
- Od kiedy ty pijesz wodę?
- Odkąd muszę ograniczyć teinę... - mruknął niechętnie. Kobieta uśmiechnęła się rozbawiona.
- Jesteś pewien, że to wina teiny? - nalała wody do szklanki. Jareth nie odpowiedział. Skinął tylko głową, gdy podała mu naczynie. Wypił kilka łyków.
- Mów! - poleciła.
- Co? - bąknął nie patrząc na nią.
- Widzę, że coś cię gryzie... - powiedziała oczywistym tonem.
- Nieprawda... - odparł, upijając łyk wody. Sharla westchnęła.
- Jareth! Ile lat się znamy? - popatrzyła na niego z politowaniem. Jareth zawahał się.
- Sama przecież widzisz - mruknął i znowu się napił. Kobieta zmrużyła oczy.
- Chodzi ci o te "wypadki"? - skrzywiła się.
- Pracownicy mi się wykruszają - Jareth wypił łyk. - Jej o to właśnie chodzi...
- Martwi cię, że robi się za ostro? - domyśliła się Sharla. Czarny Kondor uśmiechnął się kwaśno.
- Jesteś przygotowana? - zainteresował się. Kobieta uniosła brwi w zdumieniu.
- Praktycznie tak... - odparła. - Ale naprawdę myślisz, że ona...
- Jestem pewien - powiedział i upił łyk.
- I nie boisz się? - szepnęła, patrząc na niego z ukosa. Wzruszył ramionami.
- W najgorszym wypadku zginę - skwitował beznamiętnie. - Kilka osób wtedy odetchnie... - dodał, znowu się napił. Sharla skrzywiła się z niezadowoleniem.
Ktoś zapukał do uchylonych drzwi i niepewnie wszedł do kuchni. Simon wyglądał dużo lepiej, jednak nadal był nieco spłoszony i zażenowany. Mokre od wody jasne włosy przylepiały mu się do twarzy.
- Zrobiłeś wszystko, co kazałam? - zapytała Sharla. Chłopak zmarszczył brwi. Wymownie pokazał jej pusty blister po lekarstwie. - Ostrzegam, że jeśli spuściłeś to w kiblu, to osobiście to będziesz stamtąd wyciągał, a potem Jareth ci to wepchnie tam, gdzie miało się początkowo znaleźć! - powiedziała surowo. Simon wytrzeszczył na nią oczy.
- Nie jestem głupi! - obruszył się, rzucając opakowanie na stół.
- Nie jest - potwierdził kwaśno Czarny Kondor. - Chociaż o łażeniu z TAKIMI klientami to porozmawiamy w domu... - dodał, znowu pijąc wodę.
- To chyba jutro - wtrąciła Sharla. Jareth spojrzał na nią. - Powinien tu zostać na obserwacji - oświadczyła. Grymas, jaki pojawił się na twarzy mężczyzny wyraźnie mówił, że nawet nie chce o tym słyszeć.
- Po co?! - burknął Simon. Kobieta popatrzyła na niego zirytowana.
- Nie słyszałeś? Na obserwacji! - powtórzyła.
- Słyszałem! - warknął. - Nie jestem ani głupi, ani głuchy! I nie zostanę tutaj - oświadczył stanowczo. - Nic mi nie jest! - odwrócił się na pięcie. - Czekam przy samochodzie! - zwrócił się do Czarnego Kondora, po czym energicznie wyszedł z kuchni. Sharla i Jareth wymienili spojrzenia.
- Widzisz? - powiedział mężczyzna, odstawiając pustą szklankę na blat. - Przynajmniej jeden pracuje chętnie i efektywnie - stwierdził. - Będzie trzeba, to pociągnę ten burdel z samym Simonem! - rzucił cierpko, wychodząc z kuchni. Sharla wywróciła oczami. Ruszyła za nim szybko.
- Tak! Teraz cwaniakuje, bo przeciwbólowe działają - wymamrotała pod nosem. - Jutro inaczej będzie śpiewać... A raczej pojękiwać! - westchnęła. - Zaczekaj, Jareth! - zawołała. Mężczyzna obejrzał się w przedpokoju. - Muszę ci coś jeszcze powiedzieć - oznajmiła z powagą lekarka, otwierając drzwi do pobliskiego gabinetu.


* * *



Nickolas miał piękne, wodniście-błękitne oczy. Dwa kawałki lodu we wściekle przystojnej twarzy, o niemal kobiecych rysach. Pozostawały zimne nawet w momencie orgazmu...
Zszedłem z niego, zapiąłem spodnie i zwaliłem się na plecy z westchnieniem. Było dobrze. Eufemizm. Niesamowicie! Jemu chyba też, bo nie wstał od razu, jak to czynił zazwyczaj. Przez chwilę leżał w milczeniu, najwyraźniej rozkoszując się uczuciem ekstazy.
- Rżnąć lubię - odezwał się w końcu zachrypłym głosem. - Ale BYCIE rżniętym ma wymiar niewspółmierny... - stwierdził, zamykając oczy. Uśmiechnąłem się. Zawsze bawiło mnie jego słownictwo, oraz to, że rodowity Rosjanin zna takie wysublimowane sformułowania w obcym dla siebie języku. No tak... W sumie nie było co się dziwić. Literata... Saper... a do tego psychopata! W odwrotnej kolejności! Nickolas podciągnął spodnie i usiadł na trawie, patrząc na mnie w ten swój sposób. Milczał. Jego spojrzenie czasem sprawiało, że jeżyły mi się włoski na karku. Równie dobrze mogło oznaczać, że chce się znowu pieprzyć, jak i to, że zaraz rzuci się na mnie z nożem i sprawnie wykastruje. Nie powiem... to dodawało smaczku naszym...um... relacjom... Bo związek to raczej nie był. Chyba nie. Nickolas bzykał się też z naszym dowódcą. Ale nieskromnie mogłem stwierdzić, że wyraźnie wolał ze mną. I robił to częściej. Dużo częściej. ZA często! Nie, żebym miał coś przeciwko. Też brałem syntetyki. A wiadomo, że facet z natury jest jurny, jako żołnierz - szczególnie, a żołnierz na anabolikach podnoszących fizyczną wydajność to już istna seks-maszyna. Taaaak... specyfiki, którymi nas faszerowali podnosiły libido. Mocno. Gdyby to tylko od nas zależało, oddział pewnie tylko by się pieprzył po krzakach z tym, co złapał. Ale robota, to robota. Zadania miały być wykonywane... A resztę czasu mogliśmy zagospodarować dowolnie. Tylko te dzieciaki z wiosek rebeliantów miały przesrane. Wtedy nie odbierałem tak tego. Po prostu. Robiliśmy, co robiliśmy... By rozładować nadmiar chuci i agresji... Ale to chyba nie było usprawiedliwienie. Bo jakim trzeba być potworem, żeby niespełna czternastolatka zajechać na śmierć? No... można być. Wiem, bo byłem. Ale dzieci są takie wytrzymałe...

Ocknąłem się z zadumy. Tutaj, bezpiecznie zamelinowany w gęstym gąszczu na obrzeżach jeziora mogłem spokojnie przeczekać i poobserwować ruchy strażników. To było niezbędne. Nabab miał wykupione maskowanie. Żadna wcześniejsza obserwacja satelitarna nie wchodziła w grę. Pozostawała lornetka na podczerwień. Dobra. Droga. I o dziwo, nie moja. Ciekawe, czy będą mógł ją zatrzymać po robocie... Wykonywanie tych specyficznych zleceń coraz bardziej zaczynało mi się podobać. A to siedzenie po krzakach budziło nader sentymentalne wspominki. Gorzej, że przywodziło też wyrzuty sumienia...


* * *



A może Sammy nie zauważy? Jasne! Dwa dni temu kochali się całkiem nago i mile zdziwił się, że Rishka to wciąż nosi. Bawił się łańcuszkiem. Jak ma teraz niby nie dostrzec?! Musiałby być głupi, albo pijany!

- Zgubiłeś? - zdziwił się. Rishka wiedział, że nie wymyśli lepszej odpowiedzi na takie pytanie. "Gdzie jest jedyna cenna dla ciebie rzecz, skoro jej nie masz przy sobie?"
- Albo mi ukradli... - oparł półgłosem chłopak, siadając na położonym na podłodze materacu. - Nie wiem, Sammy... nie pamiętam... Przepraszam! Wiele się ostatnio działo. Powiedziałem ci przecież! - przetarł dłońmi twarz. Zapadła chwila nieprzyjemnej ciszy. Samuel przespacerował się po zagraconym pomieszczeniu. Zatrzymał się w końcu.
- Lamber ci zabrał, prawda? - zapytał. Jego głos był prawie pozbawiony emocji. Raczej głuchy, obojętny, niż szorstki i zirytowany. A to oznaczało, że Samuel był naprawdę zły... Rishka milczał chwilę. Jego przyjaciel najwyraźniej czekał na odpowiedź.
- Wybacz, Sammy... - wyszeptał chłopak. - To cenna rzecz. A ja mam u niego dług. Sam powinienem mu to oddać... - uzasadnił sposępniały. Samuel przez moment patrzył z góry na przyjaciela.
- On chce całkiem wyrzucić mnie z twojej pamięci - zauważył cicho. Rishka zadarł głowę.
- Co ty pleciesz? - zawołał zdumiony.
- I uda mu się to... - Sammy z westchnieniem klapnął na materac.
- Dlaczego tak myślisz?
- Bo to Czarny Kondor - wzruszył ramionami. - Zawsze ma to, czego chce... nieważne, jakim kosztem. Nie mam racji? - przechylił głowę. Rishka westchnął i oparł czoło na dłoni. Nie odpowiedział.


* * *



Czarny Kondor wpuścił wciąż pobladłego Simona do swojego gabinetu i wszedł za nim.
- Jutro masz urlop - oznajmił, zamykając drzwi.
- Czemu? - mruknął ponuro chłopak.
- Zalecenie lekarza - rzucił kwaśno, siadając przy biurku. - Nie lubię walczyć z Sharlą o takie pierdoły... - wyznał, włączając komputer. Simon uśmiechnął się.
- Taka zawzięta? - podszedł wolnym krokiem.
- Lekarz. Kobieta - skwitował Jareth, uznając, że to wszystko tłumaczy. Chłopak pokiwał głową. O gorszego przeciwnika chyba faktycznie trudno.
- Właściwie to jak szef mnie znalazł? - zapytał cicho Simon.
- Długo nie wracałeś... - odrzekł, nie patrząc na niego. Zdjął rękawiczki.
- I tak od razu wiedział szef, gdzie szukać? - rzucił powątpiewająco blondyn. Jareth szybkim ruchem odwrócił monitor w jego stronę, nacisnął coś na klawiaturze. Wyświetlił się plan miasta. Mężczyzna sięgnął ręką i wybrał konkretną kratkę na dotykowym ekranie. Powiększył się jeden obszar. Były na nim migające punkty.
- To ty - wskazał jeden z nich. Zielony. Simon zamrugał.
- Ale jak?! - wykrztusił. - Przecież nie mam kontraktu. Nie mam... - zawahał się. - ...nadajnika... - dokończył, opuszczając wzrok i patrząc na swój nadgarstek. Bransoletka. Nagły i nie w pełni zrozumiały prezent od Czarnego Kondora...
- Szef jest skończonym draniem! - warknął rozzłoszczony, podnosząc wzrok i patrząc mężczyźnie w twarz.
- Staram się! - odrzekł kwaśno Jareth, obracając monitor w swoją stronę. - Ale nie podlizuj się. Chcę z tobą o czymś porozmawiać... - zmienił temat.
- O czym? - zdumiał się Simon. Przez jego oblicze przemknęło też coś na kształt zaniepokojenia. Mężczyzna zmrużył oczy.
- O tym... co się wydarzyło... - powiedział wolno. Simon drgnął.
- A co się wydarzyło? - pokręcił z niezrozumieniem głową. Jareth przypatrzył mu się uważnie. Faktyczne wyparcie traumy, czy kolejna zagrywka?
- Zbiorowy gwałt nie leży w zakresie twoich usług - zauważył sucho Czarny Kondor.
- Zgodziłem się! - wypalił nieco zirytowany chłopak. Jareth skinął głową.
- Przypięty pasami do tamtego siodła raczej nie mogłeś mieć innego zdania - zauważył. Blondyn zacisnął zęby. Oparł się rękami o blat i przechylił przez biurko, patrząc mężczyźnie w oczy.
- A może ja to po prostu lubię? - podsunął hardo.
- A lubisz? - zainteresował się uprzejmie Czarny Kondor. Usta chłopaka rozciągnął dziwny uśmiech. Oczy mu zabłysły.
- Brutalne zbiorówy to mój konik! - oznajmił z nieskrywaną fascynacją w głosie. Jareth uniósł brwi.
- Dobrze wiedzieć - powiedział, sięgając po leżące na biurku kwadratowe plastykowe pudełko. Pomachał płytą przed oczami chłopaka. - To może obejrzymy to razem? - zaproponował. Uśmiech na twarzy Simona przygasł. Blondyn przekrzywił lekko głowę.
- Co szef z tym zrobi? - zapytał cicho.
- Obejrzę... a jak będzie wystarczająco dobre, pójdzie na sprzedaż - wyjaśnił rzeczowo. - Masz coś przeciwko? Pamiętaj, że pracujesz dla mnie...
- Tak... pracuję dla pana... - przyznał, wyprostowując się. - Więc może szef z tym zrobić, co chce! - prychnął, machnąwszy ręką. - Mogę iść?! - zapytał sucho. Jareth uśmiechnął się kącikiem ust.
- Więc nie chcesz oglądać? - zauważył.
- Wideo-porno mnie nie bawi! - rzucił lekceważąco chłopak, odwracając się i idąc do drzwi. - Wolę na żywo! - dodał, wychodząc. Usta Czarnego Kondora rozciągnął uśmiech rozbawienia.
Zadzwonił telefon na biurku. Mężczyzna spojrzał na migającym wyświetlacz ze znajomym numerem. Nie poruszył się. Rozległ się kolejny sygnał. Po dwóch sekundach następny. Wreszcie Jareth podniósł słuchawkę.
- Lamber! - rzucił z westchnieniem, rozpierając się wygodnie na krześle. Przez moment słuchał. - Myślałem właśnie o tobie, moja droga... - powiedział wolno, bawiąc się pudełkiem z płytą. Postawił ją na rogu i obrócił palcami. - Tak... jak zwykle z czułością! - zapewnił, uśmiechając się. - Oczywiście... chętnie wpadnę na drinka - powiedział kurtuazyjnym tonem. - Właściwie to zastanawiałem się, kiedy w końcu mnie zaprosisz...


* * *



Nickolas podniósł z ziemi i postawił na nogi drobnego, półnagiego chłopca. Pchnął go w moją stronę.
- Zajmij się nim! - polecił mi. - Twoja kolej - przypomniał, widząc wyraz mojej twarzy i poszedł w kierunku szykujących się do dalszej drogi żołnierzy. Spojrzałem w dół, na dzieciaka. Chłopak dygotał w moich ramionach. Nie wzbraniał się. Nie próbował uciekać. Chwyciłem go pod ramię i pociągnąłem w stronę lasu. Zasady, to zasady. Żadnych świadków. Żadnych widocznych z samolotu zwłok... Kiedy tylko zniknęliśmy z pola widzenia moich towarzyszy chłopak przywarł do mnie rozpaczliwie.
- Proszę - wykwilił. - Nie!
Zignorowałem go znowu prowadząc go do lasu.
- Błagam! - zawołał rozpaczliwie. - Ja nikomu nie powiem! Nie mam komu! - zaczął tłumaczyć, gdy przystanęliśmy. - I... w ogóle nie wiadomo, czy tu przeżyję! - wyszeptał łamiącym się głosem.
- Właśnie - potwierdziłem. Jego zapłakane, czekoladowe oczy rozszerzyły się w zdumieniu. - Nie wolisz umrzeć szybko i prawie bezboleśnie? - zapytałem rzeczowo. Pochylił głowę, zaszlochał, łzy potoczyły mu się po umorusanych brudem policzkach.
- Proszę - jęknął, wsuwając mi dłoń pomiędzy poły rozpiętego munduru. Uśmiechnąłem się rozbawiony. Co on robił? Co mi oferował? Przez pół nocy rżnąłem go jak chciałem, tak samo, jak pozostali, a on teraz... Odsunąłem go od siebie. Zadarł głowę, by spojrzeć mi w twarz. - Po dobroci będzie... inaczej - wyszeptał spierzchniętymi wargami. - Lepiej! - złapał gwałtownie oddech. - Postaram się... - zapewnił, znów unosząc rękę do mojego paska od spodni. Odtrąciłem jego dłoń. Cofnął się, pochylił głowę, zagryzł wargi. Stał już w milczeniu. Nie prosił. Czekał. Na co? Na werdykt... Mój werdykt.
- Uciekaj - szepnąłem. Zadarł głowę, patrząc na mnie niepewnie. Wahał się. Tylko dlaczego. Czego się bał? Co mu zrobię? Będę gonił? Strzelę mu w plecy? - No dalej! - ponagliłem go. - Zanim zmienię zdanie! - wysyczałem. Ruszył szybko w las.
Patrzyłem, jak biegnie co sił przez krzaki, omija drzewa. Prędko się oddalał. Ile sił w takim małym dziecku... Ile pary w nogach... Gdy biegnie się po życie... Po szansę... Drgnąłem, gdy rozległ się strzał. Chłopak upadł. Zamrugałem, niedowierzając.
Spojrzałem w bok. Kilka metrów od wejścia do lasu, a kilkanaście ode mnie stał Nickolas z wycelowaną przed siebie bronią. Z kamiennym wyrazem twarzy zabezpieczył pistolet i schował go, podchodząc do mnie. Spojrzał mi w twarz. Przymknąłem powieki, by nie mógł nic wyczytać w moich oczach. Na próżno jednak.
- Co jest, Jack? - warknął, gdy był tuż obok mnie. - Sumienie cię ruszyło?!
Nie odpowiedziałem. Nickolas prychnął pogardliwie, obrócił się i ruszył w kierunku wyjścia z lasu. Spojrzałem przed siebie, na widoczne zza listowia leżące drobne ciało. Nie było sensu podchodzić. Rosjanin nigdy nie pudłował. Nawet w ruchu. Wprost wyprzedzał myśli uciekającego. I zawsze trafiał tak, żeby zabić... Zawsze. Ale miałem w tej chwili te jego umiejętności w dupie! O czym mógł pomyśleć ten dzieciak w tym ułamku sekundy, gdy usłyszał strzał? Oczywiście, że to jednak JA postanowiłem go zabić. Zabawić się. ZAPOLOWAĆ!

Polowanie... Drgnąłem i przetarłem nerwowo twarz. Co się ze mną działo?! Za dużo stresu. Lu, wspomnienia, teraz to... Popatrzyłem na leżącego u mych nóg nieprzytomnego półnagiego mężczyznę. Oddychał spokojnie. Środek usypiający potrzyma go w miłym niebycie jeszcze kilka godzin. Najwyżej się trochę wymarznie. Poprawiłem kamizelkę i założyłem jego czapkę z daszkiem. Wszystko idealnie pasowało. I w sumie dobrze się stało, że ten oto delikwent tu zawędrował odcedzić kartofelki. Nie musiałem kłopotać się śledzeniem któregoś ze strażników, by ukraść mu strój i karty magnetyczne. Widocznie fortuna mi sprzyjała... Ciekawe, czy osobie, do której musiałem się dostać też... Wyszedłem z krzaków, kierując się prosto do posiadłości.


* * *



Zmiana wreszcie dobiegła końca... Po całym męczącym dniu Rishka nie miał już naprawdę siły. Nawet z Sammym się nie pieprzyli. Pogadali tylko i szybko rozstali. Zresztą Rishka i tak musiał prędko wracać, bo inaczej Tom by się skapnął, że nie poszedł z klientem, tylko gdzieś się chowa. A chłopakowi te kilkadziesiąt minut bez nagabywania o seks naprawdę było potrzebne. Miał dość. Serdecznie.
Po powrocie do domu, posłusznie poszedł na górę, do gabinetu szefa. Rozliczył się. A Czarny Kondor kazał mu zostać. Ale najpierw miał się umyć... w łazience szefa. Dokładnie się wyszorował, a potem ubrał jeden z cienkich szlafroków złożonych w kostkę na specjalnej półce dla pracowników i wyszedł z łazienki. Jareth stał przy oknie i pił wino z kieliszka. Gdy się obejrzał, chłopak opuścił wzrok. Bał się, że szef wyczyta w jego oczach, że Rishka nie miał ochoty się kochać... Zwyczajnie... NIE CHCIAŁ! Był zmęczony. A po prysznicu jego ciało zrobiło się jeszcze bardziej wrażliwe na dotyk. Chłopak nie miał pojęcia, jakim cudem ma jeszcze znieść stosunek z szefem. Może będzie miał szczęście i zemdleje? Chociaż to pewnie tylko rozsierdziłoby Czarnego Kondora. A Rishka naprawdę nie chciał go dzisiaj jeszcze bardziej wkurwiać.
Jareth podszedł i chwycił go za przedramię. Chłopak wzdrygnął się, niemal syknął z bólu. Czarny Kondor zmrużył oczy.
- Przepraszam... - szepnął Rishka, nie patrząc na niego. - To tylko...
- Wiesz, dlaczego cię boli? - zaczął wolno Jareth. Chłopak popatrzył na niego w niezrozumieniu. Mężczyzna uśmiechnął się dziwnie. - To twój własny organizm przypomina ci, żebyś nie powtarzał raz popełnionych błędów... - pieszczotliwym gestem odgarnął mu mokre włosy z twarzy. - A popełniasz je, Rishka...? - znacząco zawiesił głos, jednak uniemożliwił chłopakowi jakąkolwiek odpowiedź, zamykając mu usta pocałunkiem. Rishka uległ. Zmrużył oczy, usiłując zachować władzę w nagle zmiękłych nogach. Nie mógł opanować drżenia, które nagle zaczęło trząść jego ciałem. I nie było ono spowodowane pieszczotami Jaretha...


* * *



Sprawa okazała się względnie prosta. Karty były aktualne i otwierały mi drzwi do kilku pomieszczeń dla ochrony. Stamtąd poradziłem już sobie podreperowaną przez Kathy tak zwaną "kartą uniwersalną". Czyli nowoczesnym włamerskim narzędziem za posiadanie którego groziło na dzień dobry piętnaście lat. Za jej dowiedzione użycie - drugie tyle. Dlatego używałem jej tak, by mi tego nie udowodniono. Poruszałem się szybko, bez większych problemów. Plany wkułem na pamięć przy porannej kawie. Posiadłość była dość opustoszała. To był dobry moment na akcję, nie mówiąc, że raczej ostateczny. Dopiero jutro, przed weekendem przyjedzie właściciel i zacznie przygotowywać swoją wielką krwawą imprezę. Służby było mało, trochę ochrony, ale w moim przebraniu nie zwracali na mnie uwagi. Musiałem tylko zmyślnie unikać spotkań twarzą w twarz i ogólnie udawać powietrze...
Wreszcie dotarłem do piwnic. Minąłem kilka zaułków, z beczkami i stelażami, na których leżakowały rozmaite trunki. Skręciłem za róg, ruszając wzdłuż rzędu drzwi do pozamykanych z jakichś powodów piwniczek. Dostrzegłem, że pod jedną z nich stoi mężczyzna w podobnym do mojego, stroju ochroniarza. Obejrzał się, gdy usłyszał, że nadchodzę. Miał broń. Pochyliłem głowę, by daszek zasłonił mi twarz i podszedłem.
- Jestem nowy - oświadczyłem beztrosko. To była najprostsza metoda. Podszywanie się pod kogoś z obecnych ochroniarzy groziło, że z miejsca zostanę spalony. - Mam zaznajomić się z ekipą.
- Nic mi nie powiedzieli - mruknął niechętnie mężczyzna, poprawiając broń.
- Oj, wiesz jak jest z szefostwem! - skwitowałem lekceważącym tonem. Wyciągnąłem w jego kierunku rękę, drugą dłoń wsadzając do kieszeni. Wciąż nieco nieufnie uścisnął mi dłoń. - Thomas Macintosh - przedstawiłem się, puściwszy jego rękę. W tym samym momencie zrobiłem krok do przodu i wyszarpnąwszy z kieszeni paralizator, przycisnąłem urządzenie do jego boku. Facetem zatrzepało i zwalił się z jękiem na podłogę. Sprawdziłem, czy oddycha, przesunąłem go pod ścianę. W końcu nie chciałem zabić nikogo... stosunkowo niewinnego. Dlaczego paralizator? Bo płatny zabójca niechętnie powtarza te same patenty. W ten sposób myli potencjalnych śledczych. Nigdy nie stosuj tego samego sposobu działania. Unikaj schematów i nudy! "Moje bomby to kreatywność w czystej postaci. Nie posiadają standardowych układów. Dlatego tak ciężko je rozbroić...", powiedziałby Nickolas.
Oczywiście strażnik nie miał przy sobie karty do drzwi. Ale, jak wspominałem... byłem stosownie wyposażony. Numeryczny zamek puścił za drugim uniwersalnym kodem. Wszedłem do małej, z pozoru pustej celi. Omiotłem pomieszczenie światłem latarki i dostrzegłem drobną postać skuloną na podłodze w kącie. Podszedłem. Ciemnowłosy chłopak wzdrygnął się na mój widok. Był związany, w ustach miał knebel z chustki. Przyjrzałem mu się chwilę. Dżinsy, ponaciągany, zapewne od szamotaniny, T-shirt, trampki. Zwykły osiemnastolatek. Chociaż nie ze szczególnie biednej rodziny... Pozycję społeczną mieli... Jak widać, o ochronie swoich dzieci nie pomyśleli. Znowu ten sam błąd... Za który płaci... wiadomo, KTO najbardziej!
Jego wuj mnie tu przysłał, bo nabab był nietykalny. Zanim pan Maverick zdobyłby w legalny sposób pretekst i prawo wejścia na teren posesji, jego siostrzeniec już by nie żył. A w tych przypadkach nasz psychopatyczny bogacz zawsze pozorował wtargnięcie na swoje ziemie, a więc zasłaniał się właścicielskim prawem odstrzału intruza... Zabawne, jak zgrabnie można nagiąć i wykorzystać każdy przepis.
Zdjąłem chłopakowi knebel. Właściwie czemu go związywali i kneblowali? Żeby nie wołał pomocy? Tutaj?! A może strażnicy i ochrona faktycznie nie mieli pojęcia, czego tu pilnują?
- Twój wuj mnie przysłał - powiedziałem cicho. Chyba mi uwierzył, bo odetchnął z ulgą i rozluźnił się odrobinę. Wyjąłem nóż i przeciąłem więzy na jego rękach i nogach. Zwykła lina... A może to symbolika? By ofiara naprawdę poczuła się i wyglądała jak zwierzyna? Co za szalony umysł na to wpadł! Wzdrygnąłem się, gdy oczami wyobraźni zobaczyłem uśmiechającego się do mnie Nickolasa...
- Chodź - powiedziałem, pomagając chłopakowi stanąć na zapewne dość zdrętwiałych nogach. - Mamy mało czasu.
- W celi obok jest jeszcze jedna porwana osoba - powiedział pospiesznym szeptem, patrząc mi w twarz. I tu sprawa względnie się skomplikowała...


* * *


Jareth, w samych spodniach siedział na sofie i pił czerwone wino. Odstawił kieliszek na szklany stolik. Odetchnął głęboko. Sammy... Samuel Learner miał wysoką pozycję społeczną, siedmiocyfrowe konto w banku i bogatą rodzinę... ale usposobienie, jak u najzwyklejszej dziwki. Taki grzeczny chłopiec z dobrego domu, ale kurwić się lubił... I kupować sobie znajomych... Jareth obejrzał w palcach złoty wisiorek. Czym tak naprawdę ten gówniarz różnił się od Czarnego Kondora? Mężczyzna popatrzył na łóżko. Rishka spał. Zasnął niemal od razu po stosunku. Jareth pozwolił mu na to. Czemu? Znowu - bo miał akurat taki kaprys!
Zadzwonił telefon na biurku. Mężczyzna wstał i spojrzawszy na wyświetlacz, odebrał. Dostrzegając, że najwyraźniej sygnał obudził śpiącego chłopaka, odwrócił się plecami do łóżka.
- Krótko, Artur... - rzucił do słuchawki. Pracownik powiedział. Krótko i szybko. Czarny Kondor uśmiechnął się kącikami ust. - To i tak już bez znaczenia - powiedział. - Jutro zapytam ją osobiście... - stwierdził i odłożył słuchawkę. Obrócił się.
Rishka siedział na łóżku i spłoszony patrzył na mężczyznę. Jareth przyjrzał mu się chwilę. Chłopak naprawdę kiepsko wyglądał. Poszarzała skóra, przygnębienie w pozbawionych blasku, podkrążonych oczach, opuchnięta warga. Czarny Kondor zapamiętał, że musi zapytać Toma, czyja to "zasługa"... I ogólnie... Rishka miał w tej chwili prezencję mocno wymiętej kurwy na dodatek takiej stale oszukiwanej na towarze przez dilera...
- Wyspałeś się? - zapytał sucho mężczyzna. Rishka drgnął. W głosie Jaretha była wymówka. Więcej! Nagana! A to znowu źle wróżyło.
- Przepraszam! - szepnął chłopak. - Ja tylko... - urwał, odruchowo kuląc ramiona, gdy Czarny Kondor podszedł i nachylił się nagle ku niemu. Rishka zmrużył powieki. Jareth wcisnął mu w dłoń łańcuszek z krzyżykiem.
- Nie noś tego w pracy! - powiedział szorstko i nie czekając na ewentualną odpowiedź, ruszył do łazienki.


* * *


- Zapłacono mi za wydostanie jednej - odrzekłem sucho, ruszając do drzwi. Zabiegł mi drogę i popatrzył na mnie z wyrazem szoku na twarzy.
- Chyba żartujesz! - warknął na mnie. - To dziewczyna młodsza ode mnie! Też ma być zwierzyną łowną! - wysyczał. Zacisnąłem zęby. Taaak... polowania na ludzi... mówiło mi to coś. Znowu Nickolas... Zamknąłem oczy. I jak ja mam, KURWA, wyciągnąć stąd niepostrzeżenie dwójkę więźniów?!! Westchnąłem.
- W celi obok? - upewniłem się. Wiem... do kieszeni oboje schowam!


* * *


Rishka wziął prysznic. Znowu. Tym razem jednak we wspólnej łazience. Czasem miał wrażenie, że jego życie składało się z bzykania i kąpania. Czy on w ogóle coś jadał? A tak! Łykał tabletki obiadowe. Cud gastronomicznej techniki i praktycyzmu. Dawały składniki odżywcze, witaminy, minerały, ale nie zawierały odpadów, więc do kibla człowiek praktycznie nie musiał chodzić. Dla męskiej dziwki to był istny pokarm bogów!
Ostatnimi czasy chłopak golił się co trzy-cztery dni. Specjalna pianka na długo usuwała zarost, na dodatek odrastał on dużo słabszy, prawie niewidoczny i ledwo wyczuwalny. Rishka nałożył na twarz warstwę preparatu. Zgodnie z instrukcją, musiał teraz odczekać trzy minuty, a potem spłukać i/lub zetrzeć ręcznikiem... Przez ten czas wytarł mokre włosy i zajął się resztą toalety.
Do łazienki weszła Shania. Uśmiechnęła się na widok chłopaka.
- Cześć! - powiedział uradowana. Mył akurat zęby, więc skinął jej tylko głową. Dziewczyna wyciągnęła z małej kosmetyczki szminkę i zaczęła poprawiać dwój krzykliwy makijaż. Była w obcisłej błękitnej sukience do połowy uda. "Pewnie wizyta domowa...", pomyślał Rishka, płucząc usta i wypluwając wodę. Pochylił się, by spłukać piankę i nagle zrobiło mu się ciemno przed oczami. Oparł się ręką o umywalkę. Odetchnąwszy, jedną dłonią szybko zmył z twarzy preparat. Wyprostował się, wciąż podpierając się z wysiłkiem. Miał wrażenie, że nie da rady ustać. Zrobiło mu się gorąco.
- Dobrze się czujesz? - zapytała zaniepokojona dziewczyna.
- NIE!! - warknął na nią. Cofnęła się zlękniona aż pod ścianę. Wielkie błękitne oczy popatrzyły na niego z przestrachem. Rishka zamknął powieki. Zaklął w myślach. Co on, kurwa, wyprawiał?! Jedyna osoba, która w burdelu cieszyła się na jego widok, a on... Dziewczyna zagryzła umalowane wargi, energicznie odbiła się od ściany i szybko ruszyła ku drzwiom. - Shania! Przepraszam! - zawołał za nią chłopak. Przystanęła. Obejrzała się. - Nie chciałem... - wyszeptał z żalem Rishka. - Wybacz mi - powiedział. Twarz dziewczyny wypogodziła się. Kiwnąwszy głową uśmiechnęła się.
- Nie chciałam być wścibska - powiedziała przepraszającym tonem. - Po prostu martwię się...
- Dzięki - odparł z westchnieniem, odwrócił się do umywalki i znowu przemył twarz. Shania zagryzła wargi i przyjrzała się Rishce tak, jakby się nad czymś zastanawiała. Nagle podeszła do jednej z szafek. Wstukała kod na dotykowym ekraniku i otworzyła ją. Wydobyła pojedynczy blister z jakimś... czopkiem. Podała go Rishce.
- Co to? - zdziwił się, oglądając opakowanie.
- To... coś podobnego do tego, czego wy używacie...PRZED - zawahała się. - ...no, żeby był odpowiedni poślizg... Tak samo błyskawicznie się rozpuszcza, ale to jest akurat na otarcia, podrażnienia, łagodzi, leczy lekkie stany zapalne, przyspiesza gojenie... - wyrecytowała jednym tchem, niczym treść jakiejś ulotki. - Naprawdę dobre! - zapewniła entuzjastycznie. - Szef zamówił to tylko dla dziewcząt, bo draństwo cholernie drogie - uśmiechnęła się krzywo. - Ale jednej sztuki się nie doliczy - mrugnęła do Rishki porozumiewawczo.
- Dzięki - powiedział głucho chłopak.
- Nie wszyscy są tu przeciwko tobie, Rishka - powiedziała wesoło Shania i wyszła z łazienki. Odprowadził ją wzrokiem przez przeźroczyste drzwi. Odłożył lekarstwo na półkę, sięgnął po ręcznik i pośpiesznie wytarł twarz. Nagle trzasnęły drzwi od któregoś pokoju. Rishka uniósł brwi. Wszyscy przecież znali zasady w tej kwestii... Czyli ktoś nowy, lub bardzo wkurzony. Ten ktoś z impetem i bardzo głośno przeszedł w kierunku schodów na górę. "Czyli wkurzony!", stwierdził Rishka.
- Pieprzony sukinsyn!! - wrzasnął ten ktoś wbiegając energicznie na górę. "Czyli nowy...", osądził chłopak.


* * *


Simon wszedł impetem do gabinetu Jaretha, trzymając się dłonią za nadgarstek. Kiedy podszedł bliżej, Czarny Kondor powstrzymał cisnący mu się na usta uśmiech.
- Czemu nie mogę TEGO zdjąć?! - zapytał zdenerwowany chłopak, szarpiąc za bransoletkę.
- A po co chcesz TO zdejmować? - odpowiedział pytaniem na pytanie Jareth. To nieco zbiło z tropu chłopaka, ale złość przeważyła:
- CZEMU... nie mogę... tego... ZDJĄĆ!!?? - wysyczał wściekle. Mężczyzna uśmiechnął się. Każdy inny pracownik po takim wrzasku dostałby od niego w twarz. Ale Simon nie był zwyczajnym pracownikiem... A Jareth szybko skalkulował, że większą przyjemność sprawi mu odpowiedź na to jakże interesujące i najwidoczniej w chwili obecnej niezmiernie ważne dla Simona pytanie.
- To spojenie chemiczne - wyjaśnił rzeczowo. - Nie zdejmiesz tego. Chyba, że stać cię na wizytę w specjalistycznym laboratorium. Jak odejdziesz z pracy, to każę spojenie rozpuścić.
- Ale przecież... - jęknął. - Nie jestem szefa własnością! Nie może szef...
- Kto powiedział, że nie mogę? - Jareth wstał. - Ty? - zniżył głos. Simon zamrugał. Nie odpowiedział. Widać tym razem inteligencja pokonała złość. Czarny Kondor z uśmiechem kontynuował: - Tak więc... błyskotka na twojej zwinnej rączce zostanie - ciągnął nieco złośliwie. - I zapewniam, że nie ma innego sposobu, żeby to zdjąć. To nie tylko złoto. To stop. Między innymi ruten z platyną... Nie ma sposobu, żeby tę bransoletkę przeciąć nie robiąc ci przy tym krzywdy. Chyba - zrobił pauzę. - że sobie dłoń odrąbiesz, a potem przyszyjesz. Ale nie wiem, czy aż do tego stopnia zależy ci na pozbyciu się tej błyskotki - uśmiechnął się uprzejmie. - Chyba, że... - znowu zawiesił na chwilę głos. - ...nie chcesz, żebym wiedział, gdzie chodzisz... - dokończył, patrząc bacznie na Simona. - Ale to akurat mi się nie spodoba. Jak również nieco mnie zaintryguje... Więc dobrze zastanów się nad odpowiedzią... Masz coś przeciwko temu, żebym miał kontrolę nad tym, gdzie i kiedy przebywasz? - przechylił głowę w bok i przypatrzył się chłopakowi uważnie. Blondyn drgnął. Zamrugał i nagle uśmiechnął się szeroko.
- Skąd! - odparł. - Mam czyściutkie sumienie. Słyszałem, co się dzieje z dziwką, jak podpadnie Czarnemu Kondorowi! - zapewnił.
- I nie chcesz zostać taką właśnie dziwką? - Jareth pokiwał głową.
- Dokładnie - odrzekł, odwracając się na pięcie i idąc do drzwi. - Śliczna bransoletka. A jakie to, kurde, sprytne! - rzucił wesoło, wręcz z dzikim entuzjazmem, po czym ruszył do drzwi. Czarny Kondor odprowadził go wzrokiem.
- Po jutrze pracujesz dwie godziny dłużej - rzucił za nim. Simon odwrócił się ze szczerym zdumieniem wymalowanym na twarzy.
- Czemu?! - wykrzyknął.
- Cztery godziny dłużej - poprawił się Jareth i westchnął, wracając do swoich spraw. Chłopak zamrugał.
- Ale DLACZEGO?! - domagał się odpowiedzi wykazując tym samym całkowity brak instynktu samozachowawczego.
- Za wejście tu bez pukania - odrzekł rzeczowo Czarny Kondor, nie patrząc nawet na niego.
- A dwie kolejne?! - Simon spochmurniał.
- Za to, że nie wiedziałeś... - skwitował mężczyzna, podniósł wzrok. - Dodać jeszcze godzinę za trzaskanie drzwiami? - zainteresował się uprzejmie. Simon drgnął. Uniósł brwi, uśmiechnął się lekko.
- Kapuję schemat - szepnął, idąc do drzwi. Cichutko wyszedł, praktycznie bezgłośnie je za sobą zamykając. Jareth z westchnieniem pokręcił głową.
- Bystrzak, cholera! - skomentował, przerzucając papiery.


* * *


Docelowo nasza droga ucieczki miała być inna... mniej więcej ta sama, którą tu przybyłem. Tyle, że w towarzystwie. Jednak w tej sytuacji musiałem improwizować. A nie przepadałem za tym... Z uwolnieniem dziewczyny z celi poszło gładko. Ten sam zamek, podobny kod. Byłą to drobna blondyneczka, faktycznie nieco młodsza od "panicza Mavericka". Pozostawała kwestia opuszczenia tego lokalu...
- Tyle wystarczy? - zapytała dziewczyna, przynosząc dwie kolejne butelki mocnego koniaku.
- Zobaczymy - odparłem, odkręciwszy flaszkę. Wylałem zawartość na jakieś znalezione koce, worki i połamane kawałki stelażu, które dzieciaki znalazły w piwniczkach. Spojrzałem na sufit. Jak, do cholery, unieszkodliwić alarm przeciwpożarowy? Nie chcę mieć tu na głowie całej ochrony... To ma się dymić, nie palić... I narobić tyle szumu, by zdezorganizować pół piętra nad nami. Na korytarzu przed wejściem do piwnicy kręcił się strażnik. Schodząc tu udało mi się go ominąć, bo akurat podszedł do okna, wypalić papierosa. Nie mogłem jednak liczyć, że to nałogowy palacz... Chłopak dostrzegł, co mnie martwi.
- Umiem to zepsuć - powiedział szybko. Uniosłem brwi. No proszę. Więc w tych elitarnych szkołach uczą jednak czegoś praktycznego? Na przykład jak wywołać pożar i uniemożliwić sobie pomoc?
- To na co czekasz?! - fuknąłem na niego, widząc, że nadal stoi. Podskoczył i pobiegł na koniec korytarza, do skrzynki alarmowej. Przypatrzyłem się dziewczynie. Polewała stertę w posępnym milczeniu.
- Już! - zawołał chłopak, podbiegając do nas.
- Na pewno? - zapytałem nieufnie.
- Tak - kiwnął głową. Determinacja, jaką zobaczyłem w jego ciemnych oczach upewniła mnie, że możemy zaryzykować. Wyciągnąłem racę. Odpaliłem.
- Schować się tam, gdzie mówiłem! - nakazałem.


* * *


- Kurwa!! - wrzasnął Simon i kopnął w nogę piętrowego łóżka.
- Co jest? - zdumiał się Jerard. Simon nerwowo przetarł twarz. Przeczesał palcami rozpuszczone włosy.
- Nic - odrzekł sucho, siadając na parapecie.
- Nie brzmiało, jakby to było nic... - skomentował.
- Cicho! - burknął chłopak. - Myślę!
- To aż taki trudny proces?! - zakpił Jerard, wychodząc z pokoju.
- Żebyś tylko wiedział, nad czym ja teraz muszę myśleć - wyszeptał pod nosem Simon, nerwowo skubiąc palcami dolną wargę i patrząc na bransoletkę na nadgarstku.


* * *


Siwo-czarny dym kłębił się, gdy wbiegałem po schodach na górę. Wypadłem na korytarz zanosząc się kaszlem, a razem ze mną kłęby śmierdzącego oparu. Ochroniarz właśnie podbiegał do mnie.
- Szybciej! - krzyknąłem, wskazując schody na dół. - Te dzieciaki na dole się zaczadzą! - wrzasnąłem. Pokręcił zszokowany głową.
- Jakie dzieciaki?!! - zawołał przestraszony, ale instynktownie podbiegł do gaśnicy i zdjąwszy ją, pobiegł schodami w dół. Czyli miałem rację... nie wiedzieli... albo mroczny sekret bogacza znało tylko kilku zaufanych. Zbiegłem za nim. Zasłaniając usta rękawem odczekałem, aż zniknie za rogiem. Wpadłem do jednego z zaułków ze zmagazynowanym winem. Uderzyłem pięścią w beczkę. Zza stelaża wyskoczył chłopak z dziewczyną, oboje zasłaniający twarze rękawami, by chociaż trochę ochronić się przed gryzącym dymem. Ruszyliśmy po schodach na górę.

Biegliśmy szybko długim korytarzem. Na nasze szczęście o tej porze świeciły pustkami. Drzwi... Cholera! Drzwi do garażu! Usilnie odtwarzałem w głowie plany. Ale ile, do kurwy nędznej, można zapamiętać układów korytarzy?! A drzwi w tym domu chyba robił jakiś jeden monotematyczny nudny stolarz! Dzieciaki prawie dotrzymywały mi kroku.
- To nie tutaj?! - zapytała dziewczyna, zatrzymując się nagle. Zawróciłem i stanąłem, łapiąc gwałtownie oddech. Wcisnąłem kartę do czytnika, wybrałem cztery zera. Piknęło, drzwi kliknęły. Otworzyłem. Zakląłem pod nosem, zamaszyście otwierając drzwi do siebie, na oścież. Usłyszałem cichy jęk, a potem szepczące "ciii!". Opuściłem głowę, przysłaniając twarz daszkiem, dyszałem ciężko, oparłszy się ręką o futrynę.
- W piwnicy! Pali się!! - krzyknąłem, wskazując korytarz. Dym mi pomógł. Dotarł aż tutaj. Potwierdził moje słowa. Dwaj, siedzący w garażu przy stoliku, ochroniarze zerwali się w popłochu od swoich posiłków i minąwszy mnie w progu, ruszyli pospiesznie we wskazanym kierunku. Jeden po drodze zdjął ze ściany małą gaśnicę. - Wezmę drugą! - zawołałem za nim, jednak na szczęście nawet się na mnie nie obejrzał. Pobiegli, znikając za rogiem. Odetchnąłem z ulgą. Fuks! Kurwa! Improwizacja! Kurwa! Za stary na to jestem! Zdecydowanie! Zajrzałem za drzwi, które z takim impetem otwarłem, by w ten sposób zagarnąć i ukryć za nimi oboje dzieciaków. Skrzywiłem się. Chłopakowi leciała krew z nosa. Musiałem mu solidnie przysolić tymi drzwiami. Pech! Cóż... Równowaga! Dziewczyna uciskała mu płatki nosa rękawem bluzy. Popatrzyła na mnie pytająco.
- Szybciej! - poleciłem, ruchem głowy nakazując im wchodzić do garażu.
Nabab lubił samochody. Generalnie stare. Bardzo stare. Przedwojenne, cholera! Nawet sprzed KILKU wojen! Będę umiał coś takiego prowadzić? Cóż... w sumie cztery koła to cztery koła... Prawda? Spojrzałem na stojące tuż obok Ublo. Westchnąłem.
- To nie jest zamknięte! - zawołał przez nos chłopak, otwierając drzwi czarnego, zadbanego Buick'a. Wsiedliśmy. Ja za kierownicę, dziewczyna do tyłu, chłopak na miejsce pierwszego pasażera. Wewnątrz czekała mnie miła niespodzianka. Autko było dość zmodernizowane. Do tego stopnia, że nie musiałem wyrywać stacyjki i bawić się kabelkami, jak na starych amerykańskich filmach. Kolejna karta, kod i silnik odpalił. Nacinałem odpowiedni guzik na pilocie i drzwi garażu zaczęły się podnosić. Oby tylko pożar wystarczająco mocno zajął ochronę...

Jechaliśmy dość szybko po chrzęszczącym pod oponami żwirze. Dojechaliśmy do bramy i wtedy coś sobie uświadomiłem.
- Kurwa! - syknąłem pod nosem.
- Co jest? - zaniepokoił się chłopak, wycierając rękawem zakrzepłą krew spod nosa. Pokręciłem głową.
- Kod do bramy to pestka, ale tu jest identyfikacja głosowa - wyjaśniłem, raczej by głośno pomyśleć, niż jemu odpowiedzieć na pytanie. - Mam sprzęt, ale przy takim pośpiechu modulacja fali graniczy z cudem... - podniosłem wzrok, patrząc na słupki od bramy.
- To akurat nie problem - powiedziała nagle dziewczyna, otworzyła okno po swojej stronie. - Osiemset osiem! Marta Stewart! - zawołała głośno. Automat piknął akceptująco i brama zaczęła się otwierać. Zgasiłem silnik.
- Wysiadaj! - powiedziałem sucho, nie oglądając się. W aucie zapanowała trwożna cisza. Chłopak spojrzał na mnie przerażony.
- Co robisz?! - zapytał zszokowany.
- Ona z nami nie jedzie - oświadczyłem ostro.
- Ale... - jęknęła dziewczyna z żalem.
- Marta nie chce tu mieszkać! - syknął chłopak. Spojrzałem na niego surowo.
- A co mnie to, do cholery, obchodzi?! - warknąłem. - Miałem wydostać ciebie, a nie porywać JĄ! - obejrzałem się, piorunując blondyneczkę wzrokiem. - Wielka romantyczna ucieczka, co? Romeo i Julia, kurwa mać!? - syknąłem.
- Błagam cię... jedź! - szepnął rozpaczliwie chłopak. Uśmiechnąłem się kącikiem ust. Tak... też słyszałem okrzyki za nami. Widziałem w lusterku światła latarek. Automat piknął.
- "ALARM! BLOKADA!" - odezwał się uprzejmy głos komputera. Brama zaczęła się zasuwać. Dziewczyna jęknęła ni to ze złości, ni wściekłości. Uderzyła pięścią w mój fotel.
- Jedź, do licha! Tak! Chcę uciec! - powiedziała. - Ale tylko dlatego, że mój ojciec to drań! Myśli, że wszystko może kupić. On zabija ludzi dla zabawy! I ja nie chcę mieć z nim nic wspólnego!! - zawołała łamiącym się głosem. - Błagam... Pomóż mi...
- "Tylko dlatego"? - szepnął chłopak, patrząc na nią. Marta westchnęła.
- Załatwicie to między sobą - powiedziałem, odpalając silnik.


* * *


Czarny Kondor siedział przy biurku i trzymając nogi na blacie, popijał porto z kieliszka. W palcach obracał mikro-dysk. Uniósł go do oczu, przypatrzył się swojemu nazwisku, skreślonemu ręką Villain. Dobrze znał jej pismo. Uśmiechnął się krzywo i wyrzucił dysk do kosza. Odchylił się w wygodnym krześle, upijając łyk alkoholu.


* * *


Jadąc przepisową w tym terenie prędkością minęliśmy wielką, ogrodzoną płotem willę, niewiele mniejszą od posiadłości nababa. W kilku oknach świeciły się lampy. Czyli ktoś jeszcze nie spał i trwożnie czekał...
- To tutaj - szepnął do mnie chłopak.
- Przecież nie zatrzymam się TYM autem na waszym grysowym podjeździe - westchnąłem. - Przejdziecie kawałek pieszo - oznajmiłem. Pokiwali ze zrozumieniem głowami. Wreszcie zatrzymałem się, zgasiłem silnik. Wysiedli pospiesznie.
- Dziękujemy za pomoc - powiedział chłopak.
- Podziękuj wujowi - odparłem. Chociaż powinien najpierw go zwyzywać, że nie zapewnił siostrzeńcowi stosownej ochrony, skoro go na to STAĆ, a wiedział, że Stewart lubuje się w polowaniu na błękitnokrwistych. Spojrzałem na dziewczynę. - A ty zgłosisz się na policję... - dodałem. Pokręciła głową.
- To nic nie da... on ma ich wszystkich w kieszeni - westchnęła ciężko. - Ja po prostu chcę zwyczajnie żyć - powiedziała smutno. - Bez co sobotnich wystrzałów za oknem... - starła łzę z policzka. - ...bez świadomości, że on zabija Bogu Ducha winnych ludzi... bez...
- Bez odpowiedzialności? - przerwałem jej. Opuściła spojrzenie. Umilkła. - Ale nie bez wyrzutów sumienia, że coś jednak mogłaś zrobić - zauważyłem sucho. - One i tak w końcu cię dopadną - zapewniłem, uruchamiając silnik. - Wierz mi. Wiem coś o tym... - po tych słowach ruszyłem. W lusterku obserwowałem, jak chłopak ujmuje Martę za rękę i idą razem w stronę willi Mavericków. Zobaczymy, jak to się skończy... Pewnie nijak. Nie wiem, czy nabab Stewart będzie szukał córki... Znając jego zamiłowanie do polowania, tak łatwo nie popuści. Ale dziewucha głupia chyba nie była... no... skoro wpadła na tak szatański plan... I udało jej się wprowadzić go, jak by nie patrzeć - bardzo skutecznie, w życie. Oby tylko nie wpakowali się przez to jej kombinatorstwo w jakieś kłopoty. Mnie czekało jeszcze piętnaście kilometrów jazdy, porzucenie auta na jakimś zadupiu za miastem i podróż powrotna stopem, bądź z buta... Ja to mam, kurwa, życie... Cóż. Pokuta, to pokuta...


* * *


Swoje przepisowe trzy godziny wolne Rishka mógł spędzić, jak chciał. Mógł spać, albo... spać! I CHCIAŁ spać! Był zmęczony, ale musiał pogadać z Sammym. Uszczknął też dzisiaj kilkanaście minut snu... u Rico, potem u Jaretha. To jednak nie wystarczało, żeby trzymać się równo na nogach. Mimo to ubrał się i, po drodze zgarnąwszy z kuchni tabletkę kofeinową, wyszedł z burdelu. Nikt go nie zatrzymywał. Nawet Tom, który minął go w drzwiach, rzucając mu tylko uważne spojrzenie. Ochroniarzy generalnie nie obchodziło, gdzie chodziły dziwki w swoich godzinach wolnych. Rzecz jasna, o ile nie kurwiły się na lewo. Ale nad tym generalnie czuwał system monitorowania nadajników... i kilkoro nigdy nie zasypiających "oczu i uszu" Czarnego Kondora, których personalia znał wyłącznie on sam. Dlatego na ulicy - czy to ochroniarz, czy dziwka - nikt nie mógł mieć pewności, czy przypadkiem ktoś nie obserwuje jego poczynań. Toteż mało który pracownik ryzykował nielojalność względem Jaretha Lambera. Nie było warto... Od powrotu Rishki wszyscy byli tego wręcz pewni, bo na każdym kroku "mit" był im udowadniany naocznie. I czasem dość brutalnie...

- On wie! - zaczął od progu Rishka, wpadając do ich obecnej-tymczasowej kryjówki. Samuel popatrzył na kochanka w zdumieniu.
- Co? - nie zrozumiał.
- Szef! Wie o nas!
- Daj spokój! Skąd?
- Domyśla się! Jezu!! - potarł dłonią czoło.
- Uspokój się, Rishka!
- Łatwo ci mówić! - warknął na niego. - Nie jesteś jego własnością. Nic ci nie może zrobić. Mnie może nawet zabić w świetle prawa! - oparł się o ścianę i wolno zsunął na podłogę. Usiadł, podciągając kolana do piersi. Objął nogi ramionami. - On mi nie daruje... Obiecałem mu... że to jeden jedyny raz. Że nigdy więcej! A on... on dał mi szansę... - wydusił zdławionym szeptem. - Dał mi, do diabła, szansę!! A co ja, kurwa, wyprawiam!?! - wrzasnął wściekle, ukrywając twarz w dłoniach. To było najbardziej przerażające w tym wszystkim. Owszem, Czarny Kondor przetrzepał mu skórę, owszem, zafundował dotkliwe zasady pracy, postarał się porządnie uprzykrzyć Rishce życie. Jednak to nie było wszystko, na co szefa było stać. Zaledwie namiastka. I... no właśnie. Rishka zaczynał trząść się ze strachu, CO JESZCZE Jareth może mu zrobić! Skoro do tej pory był jak na siebie dość łagodny. A co zrobi, jak się dowie o Sammym? Ten strach był chyba najgorszą karą ze wszystkich. I Czarny Kondor pewnie dokładnie tak to sobie zaplanował. Rishka jęknął, ukrywając twarz w dłoniach. Pieprzony skurwysyn!
- Oddał ci łańcuszek? - zauważył Sammy. Rishka drgnął. Jak w jakimś transie dotknął szyi.
- Tak - szepnął głucho.
- Czemu? - zapytał. Rishka milczał przez chwilę.
- Nie wiem... - odrzekł w końcu cicho.


* * *


Cicho wślizgnąłem się do mieszkania. Na tyle cicho, na ile pozwalała nasza nader głośna winda. Hotel "pięciogwiazdkowy". Normalnie się poskarżę! Ale Lucas spał tak, że pewnie bym go nie obudził robiąc tu wesele na czterdzieści osób. Leżał w innej pozycji, ale oddychał spokojnie, miarowo, więc ani nie miał koszmarów, ani nie było mu niewygodnie. Albo był tak znieczulony, że niczego nie czuł i było mu wszystko jedno. Tak, czy siak... Rano mnie znienawidzi... I tym razem nie uda mi się cichcem wyjść. Mimo, że mam wprawdzie pretekst... Ale wolę nie ryzykować. Dwa razy nie robi się tego samego przekrętu. No, przynajmniej nie w ciągu kwartału...
Wziąłem gorący prysznic i w samych bokserkach położyłem się obok Lu, nakrywając nas obu cienką atłasową kołdrą. Delikatnie odgarnąłem mu włosy z twarzy. Skrzywił się i zamruczał coś przez sen, westchnął i spał dalej. Uśmiechnąłem się.
- Ty nie umiesz mordować, Lucas... Po prostu nie umiesz... - szepnąłem prawie bezgłośnie, zamykając oczy. "To moja domena..."














Komentarze
mordeczka dnia padziernika 14 2011 19:57:52
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Abby (Brak e-maila) 19:08 15-11-2008
oh, czyzby Rishka byl zakochany w kimś? I czemu wróciłr18;? Podoba mi się chociaż zazwyczaj squele są naciągane to to jest nawet nawet ciekawe smiley
enigma (Brak e-maila) 22:05 16-11-2008
tylko kolejnych części nadal brak smiley, a szkoda.
Alveaner (Brak e-maila) 17:44 13-06-2009
Ojejku. Gmatwa się gmatwa. A miało być tak pięknie.
I czy jet szansa, że coś się tu jeszcze kiedyś pojawi?
Gizmo (Brak e-maila) 23:34 08-11-2009
O maaaaaamo! Dobre pióro nigdy nie rdzewieje, wyczesany tekst! Tylko tego Rischki żal..
Firmament (firma@netia.po.pl) 23:36 10-11-2009
Żal nie żal trzeba się liczyć z urokami bycia dziwką. Czarny kondor ma prawo być zły, nie? Niech odpracowuje!
Namida (kazeno@tlen.pl) 12:24 11-11-2009
Taaa... XD "Blaski i cienie w byciu dziwką"... smiley Materiał na autobiografię Rishki! XP
Rigoletto (Brak e-maila) 19:53 11-11-2009
Jak zrobisz autobiografię Rishki to ja cię będę po stopach całowac
(Brak e-maila) 21:52 11-11-2009
Nie ma takiej opcji, by mogło być naciągane coś, co wyszło z klawiatury Namidy. Szkoda tylko, że autorka tak długo każe czekać na kolejne rozdziały.
Namida (kazeno@tlen.pl) 22:14 11-11-2009
Autorka dziękuje. Autorka obiecuje poprawę... U.U Co do biografii Rishki... to będzie wpleciona w któryś epizod. Biografia CK też będzie... XD
Viv (Brak e-maila) 00:16 12-11-2009
a już prawie pogodziłam się ze zniknięciem tcd, a tu proszę - aktualka i do tego wilk smiley
jak zwykle świetnie.
mam tylko nadzieję, że dalsze części będą się pojawiać, i to nie w rocznych odstępach... bo ile razy można wszystko od początku czytać? smiley
viola (Brak e-maila) 20:12 12-11-2009
Jest cztery opowiadania, na które czekam już kilka lat. Czasem już traciłam nadzieję, a tu proszę. Obiecywałam sobie, że nie będę czytać niedokończonych opowiadań, ale jak zobaczyłam kontynuację Wilka, nie mogłam sie powstrzymać i teraz płaciłam tęsknotą. A teraz poprostu dziękuję:>
Mika (Brak e-maila) 19:51 13-11-2009
Powtarzam się ale ciesze się że wróciłaś smiley (powtarzam się bo przez przypadek zostawiłam komentarz w archiwum smiley) Ja chce więcej !!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Rebeca (Brak e-maila) 23:53 14-11-2009
Absolutnie wyjechane!
Alveaner (Brak e-maila) 19:23 22-11-2009
Tak się zastanawiałam czy jeszcze się tu coś kiedyś pojawi. I dzisiaj weszłam bez specjalnych nadziei a tu proszę!

Rozdział ciekawy, mam nadzieję, że w końcu coś się zacznie wyjaśniać zamiast coraz bardziej gmatwać, bo jak na razie nic nie wiadomo, a ja czekam z niecierpliwością, kiedy pojawi się chociaż jakiś szlaczek: co, gdzie i dlaczego.

Wena życzę, duuuużego Wena. ^^
Absolut (Brak e-maila) 09:46 13-12-2009
Podoba mi się z każdą częścią coraz bardziej. Simone jest boski smiley)))
Alveaner (Brak e-maila) 20:27 22-12-2009
Wiesz, że zrobiłaś czytelnikom świetny prezent na święta? xP
Chociaż musze powiedzieć, że zachowanie Jacka jest co najmniej dziwaczne i jak dla mnie trochę nie logiczne.
A Czarny Kondor tak kiedyś lubiany przeze mnie chyba staje się coraz bardziej antypatyczny, chociaż muszę powiedzieć, że w tym rozdziale był całkiem miły i spodobało mi się to, jak potraktował Kitsune.
Namida (kazeno@tlen.pl) 11:47 24-12-2009
XD Ale w jakim sensie nielogiczne? smiley Wiesz... ludzie dziwaczeją na starość... XD CK antypatyczny? No proszę... smiley a on dopiero się rozkręca! XP
Ginger (vginger@wp.pl) 12:18 25-12-2009
"Wilk" jest naprawdę przecudowny!
Pokłony dla autorki za wykreowanie świetnych postaci, do których strasznie się przywiązałam.
Gdy tylko widzę fragmenty z Rishką i Cz. Kondorem automatycznie kwiczę xD
I ja mam nadzieje że kolejny rozdział ukaże się jak najszybciej ^^
Asasin (Brak e-maila) 12:28 25-12-2009
Ale Czarny Kondor nie miał być aż taki zły smiley(( I Jack też jakiś zły się zrobił.
Namida (kazeno@tlen.pl) 14:33 25-12-2009
CK nie jest zły... CK jest WŚCIEKŁY! XD A Jack... cóż... każdy ma swoje za uszami... >.>'' Kolejny rozdział mam nadzieję niebawem... U.U'
Weronika Zab (Brak e-maila) 10:18 26-12-2009
Ja też mam andzieję że niedługo
Gumisia (Brak e-maila) 17:53 30-12-2009
Kurtka jak mnie Czarny Kondor bierze! Puściłabym się z nim za 5 zł. Albo i za darmo.
Albo bym zapłaciła smiley
Namida (kazeno@tlen.pl) 18:48 30-12-2009
Obawiam się, że Cię nie stać...XDDDD
Ilona (Brak e-maila) 18:34 01-01-2010
A ile za noc z Czarnym Kądorkiem? Kolejna część i znuw żądzisz!
[b]Namida (kazeno@tlen.pl) 18:37 01-01-2010[/b]
Dużo... U.U
Kasia Figarska (Brak e-maila) 00:04 03-01-2010
Czarny kondor jest niesamowity! To zdecydowanie moja ulubiona postać w całej powieści. Zachwycające jak taki człowiek potrafi być zawzięty kiedy mu na tym zależy. Jak pracuje nad Rishką. Bo chyba pozwoli mu w końcu wrócić normalnie do pracy? Musi pozwolić, bo inaczej taka tresura nie miała by sensu, to chyba taki trik edukacyjny, ostrzegający przed popełnieniem drugi raz takiego błędu. Prawda? Błagam nie rozwiewaj moich złudzeń! Za 10 lat Czarny Kondor z Rishką prowadzący razem burdelowe imperium będą żyli długo i szczęśliwie smiley Musi tak być! A póki co jest taki podniecająco niewzruszony smiley i jak mu się ręce trzęsą po tej scence z sztucznym oddychaniem, chyba na Risei mu zależy też bardziej niż na innych? Mam nadzieję, że rozwiniesz tą historię. Lubię też Nicka smiley tacy zimni psychopaci są zastraszająco fajni i nową postać Jacka. A Lucas mnie wkurza! Jak Jack mógł się zgodzić na takiego mazgaja? Ja na jego miejscu bym Rishkę na ramieniu wyniosła a Lucasa zostawiła Czarnemu Kondorowi, jakby trochę nad nim ostrzej popracował może by i coś było z takiej beczącej wciąż cioty. Jak ja się ucieszyłam, jak mu Czarny Kondor tą rękę przestrzelił, jaka ja byłam szczęśliwa! Już miałam wyobrażenie, jak go ciągnie powrotem do burdelu i Lucas zostaje dziwką do końca życia! I co? I kurde pięć linijek poniżej złudzenia rozwiane. I się rozczarowałam, no ale skoro taki pomysł już się narodził, mam nadzieję, że Lucas źle skończy i Jackowi trafi się przynajmniej w łóżku miałby z niego jakiś smaczniejszy kąsek. Może być Simon pociechę. Mam nadzieję, że moje sugestie choć trochę cię obejdą. Póki co życzę natchnienia i pisania samych takich smakowitych kawałków jak ten. Wiesz jak robię? Kopiuję ze strony, wklejam do Worda, patrzę ile kartek i rozkoszuję się wizją półgodzinnego r11; godzinnego czytania. I nie ma mnie dla nikogo. Żadne inne teksty nie ruszają mnie aż do tego stopnia. Jestem maniaczką rWilkar1; Pozdrawiam. Kasia.
Alveaner (Brak e-maila) 16:20 05-01-2010
Ojejku. Co mi jakoś spadnie sympatia do Czarnego Kondora to w następny rozdział to zupełnie psuje i lubię go jeszcze bardziej. Cóż poradzić, że to chyba taki mój ulubiony typ faceta w opowiadaniach.
A Lucas rzeczywiście się taki nieco ciotowaty robi (nie obrażając nikogo), jakoś tak jego zniewieściałość zaczyna mnie powoli irytować. A czytając scenę z przestrzeleniem ręki to naprawdę miałam nadzieję, że jest prawdziwa, a tu taka niespodzianka. -.- Może to dziwaczne, ale ja naprawdę widzę Lucasa tylko w parze z Czarnym Kondorem. ^^

Jest jeszcze Rhiska, którego też z rozdziału na rozdział lubię coraz bardziej, naprawdę to mój ulubiony bohater zaraz po Czarnym Kondorze. I tak strasznie mi go szkoda z tą jego 'niespełnioną miłością' i rozterkami wewnętrznymi. A fragmenty op nim jakoś tak bardzo na mnie działają swoją emocjonalnością.
Zabłotko (Zablotko@neostrada.pl) 09:20 26-01-2010
No kiedy następna część? smiley dlaczego zawsze tyle trzeba czekać na ulubione opowiadania?
Namida (kazeno@tlen.pl) 00:07 11-02-2010
No niestety... trochę jeszcze to potrwa. Za dużo spraw na głowie mam teraz... =_=' A co do Czarnego Kondora i Lu... że razem? >.>'' A owszem... jeszcze na moment pojawi się pewnego rodzaju "razem"...^__~'
Wiedźma Calipso (Brak e-maila)14:17 13-02-2010
Świetne! Akcja rozwija się coraz ciekawiej! WYmiatasz!
Yoan (Brak e-maila) 20:47 17-05-2010
Ślicznie dziękuję za tak... pokaźny i hojnie obdarzony rozdział smiley To opo to jedno z moich ulubionych i mam nadzieję, że nie karzesz nam zbyt długo czekać na kolejną część smiley
MiódMalyna (Brak e-maila) 00:13 19-05-2010
Boskie! Ale albo czarny kondor ma dobrych szpiegów, albo ja się boję otworzyć lodówkę...
Shat (Brak e-maila) 21:02 19-05-2010
Naaamiiii.... T____T chcesz zabić swoją najlepszą dziwkę w burdelu? Bo takimi zakończeniami to mnie zabijesz! Serio! Boże... Rishka... xD a on tak się stara. No jest głupi... ale się stara! Biedactwo... ale chyba już nie długo wróci do łask, co?
Btw... wymiotłaś długością tego rozdziału. Ja wiedziałam, że będzie długi, ale TEGO się nie spodziewałam. xD Po drodze widziałam kilka literówek, ale... mówi się trudno.
I nadal jestem w szoku! O___O
NAMIDA UŻYŁA KURSYWY~!!!!!!!!!
andesha (Brak e-maila) 08:48 22-05-2010
32 strony w wordzie w wygodnej dla oczu czcionce(10) - hojnie obdarzyłaś czytelników, wynagradzając im zbyt długi (jak zawsze) czas oczekiwania na kolejną część. Co jednak z tego, kiedy przerywasz w taaakim momencie...smiley.
Plusem (nie jedynym, rzecz jasna) tego odcinka jest zmiana mojego czytelniczego nastawienia do Czarnego Kondora - jak po pierwszym tomie Wilka działał odpychająco i wzbudzał tylko negatywne odczucia, tak teraz dostrzegam nareszcie jego ludzkie (mocno skrzywione, bądź co bądź, ale jednaksmiley oblicze. Lepiej późno niż wcalesmiley. Te przebłyski ludzkich odruchów, zawalone pokładami nie-mam-uczuć zachowań, doprawionych momentami szorstkością i brutalnością, dają nadzieję, że Rishka, skoro już zmądrzał (prawda? nie szykujesz, mam nadzieję, dla niego jakichś drastycznych, nieodwracalnych zmian?), odnajdzie na koniec trochę uczucia i spokoju u boku Czarnego Kondora. Wiem, pojechałam jak w polskiej telenowelismiley, ale czyż w tym brutalnym, rzeczywistym świecie nie chodzi o to, by czerpać złudne szczęście bodaj z kart fikcyjnych powieści?smiley.
A poważnie - odcinek jak zwykle u Ciebie, doskonały, wciągający bez reszty, ostatnia scena powoduje jęk zawodu, że to już (tymczasem) koniec i kolejny jęk czytelnika, żebyś okazała trochę litoścismiley i jak najszybciej wkleiła dalszą część.
Weny, weny i nie przestawaj pisać, najlepiej nigdy, a już na pewno do czasu, gdy skończysz Wilkasmiley.
Namida (kazeno@tlen.pl) 12:53 22-05-2010
Dziękuję pięknie za budujący komentarz. ^.^' Tego mi ostatnio było trzeba, bo parę mocnych zwątpień się u mnie pojawiło... U.U' Następny epizod na pewno nie będzie taki długi - ten taki obszerny powstał, bo linia fabularna tego wymagała. XD
Alveaner (Brak e-maila) 21:34 22-05-2010
To ja zacznę od tego drobnego błędu, który mi się w oczy bardzo rzucał. Hol istnieje również w języku polskim i pisze się przez jedno 'l'.
Z jednej strony rozdział z strasznie smutny, a z drugiej dający nadzieję. I mogę szczerze powiedzieć, ze zdecydowanie wolę czytać perypetiach Rishki i Jareth'a niż Lucasa, którego jakoś coraz mniej lubię, bo robi się coraz bardziej rozlazły.
Chociaż autentycznie żal mi teraz Rishki, w pewnym momencie czytając nawet łzy mi w oczach stanęły, bo tego dzieciaka nie da się nie lubić.
Gratuluję długiego i ładnego rozdziału, który jak zwykle zakończyłaś tak, że czytelnik tylko zgrzyta zębami z frustracji. smiley

Weny, weny, weny. ^^
w. (Brak e-maila) 20:32 24-05-2010
Za taką długość mogę wybaczyć taką częstotliwośćsmiley Strasznie irytuje mnie, że z każdym rozdziałem wiem coraz mniej. Z jednym wyjaśnieniem pojawia się pięć pytań. I moje zapędy masochistyczne się pogłębiają. bo wchodzę tu praktycznie codziennie i czytam ulubione fragmenty po kilkanaście razy. A tak w ogóle to kocham Rischkę. Nie wiem, jak udało ci się stworzyć postać, którą każdy uwielbia już od 1 części, gdy był raczej marginalny. Sammy mnie irytuje, Kondor się uczłowiecza, a Lucasa mam ochotę strzelić plaskaczem i zawołać: ogarnij się!!! To tyle smiley
Namida (kazeno@tlen.pl) 21:00 24-05-2010
Biedny Lucas... U.U'' XD Dziękuję serdecznie! Cieszę się, że tekst się podoba i jakoś Was porusza... ^.^' Dziękuję! smiley(Ale Lu nie można robić za dużo "kuku"... >.>' Bo trochę bólu go czeka od mnie... XP)
andesha (Brak e-maila) 22:26 24-05-2010
"Bo trochę bólu go czeka od mnie" - rób, co musisz smiley Autorko, ale potem proszę to zakończyć, jak w pierwszym tomie: "i żyli długo i szczęśliwie" smiley
Flo (Brak e-maila) 13:31 25-05-2010
jeeeeeeeeszczeeeee..... Namida-samaaaa proszę daj jeszcze jedna działeczkę "Wilka2"!! @___@

Przyznam główni bohaterowie strasznie się zmienili raz na plus raz na minus ale i tak daj jeszczeeee... to jest uzależniające xD.

Bułahahahahaaaaaa ja wiedziałam ze Rishka sie w Czarnym Kondorze kocha (i założę się że nie bez wzajemności XD) tylko się przynać przed samym sobą nie chce XD

Z Jack'a wyszedł straszny drań! Mam wrażenie że spełniają się słowa Czarnego Kondora =.= zachowuje się jakby Lucas mu się znudził, "jest to przeszkadza, nie ma go to mała strata""! CHAM JEDEN!!

Lucas morderca.... hmm... nie wiem mam mieszane uczucia. Z jednej strony to się cieszę że przestał byc takim zawadzającym beksą ale z drugiej strony.... jakoś to wszystko do niego nie pasuje... morderca z załamaniami nerwowymi... Ale fakt Jack mógłby i POWINIEN z nim pogadać... ale jak Lucas pójdzie do Czarnego Kondora i nie wróci na 2 nocki to mam nadzieje że zjedzą go wyrzuty sumienia

Rishki mi żal jak mało kogo XD biedak się doigrał no ale cóż.. może odkryje co mu w serduchu bije XD

Czarny Kondor mnie zaskoczył... raz zimny drań, raz taki troskliwy facet... Ale za Tetsu, Risei a przede wszystkim za Kitsune to ma u mnie mega wielki PLUS @_@

A Simon mnie denerwuje >.
A CK i Lu... no... >.>' Mówię - będzie na chwilę razem, bo Jarethowi wydaje się, że on CHCE Lucasa. Taaak... "wydaje się"... XD
Tsubomi (Brak e-maila) 00:33 08-06-2010
T_T
40%- Rishka, 60%- Lucas??? Nie do pomyślenia, by dzielił swoje uczucia na pół >:-( Bo na razie to wygląda tak, jakby z Lucasem mu nie wyszło, to może ewentualnie z powrotem do Rishki :/ (drań)
Cieszę się,że opowiadanie będzie długie. Bo to najlepsze, jakie stworzyłaś na tej stronie. I nie zawiewa tu telenowelą, więc spoks.
kei (Brak e-maila) 21:40 15-06-2010
oh jej tak dlugo czekalam ze zrezygnowalam z czekania, a ty taka niespodzianka ;D az 4 nowe rozdzialy, czasami warto sprawdzac nowosci smiley
Tuli-Pan (Brak e-maila) 15:10 19-06-2010
no niby, ale przy takiej ,,częstotliwości" aktualizacji to chyba będziemy latami czekali na kolejne rozdziały. Więc albo aktualki będą *częstsze*, albo postarasz się dawać więcej niż 1 rozdział, Namida smiley Plisss
Namida (kazeno@tlen.pl) 13:24 22-06-2010
No...wiecie... V.V Zajmuję się na portalu nie tylko pisaniem... poza tym Wilk to naprawdę nie jest mój jedyny obecny projekt. >.>' A czas się nie rozciąga, a oczu nie sprzedają w kiosku. U.U (A chciałabym... T.T)
kei (Brak e-maila) 22:20 25-06-2010
a szkoda, pewnie byłby na nie całkiem niezły popyt smiley
wampirzyca (Brak e-maila) 16:09 03-07-2010
REWELACYJNE SĄ TE TWOJE OPOWIADANIA I BARDZO WCIĄGAJĄCE <^^> MAM NADZIEJĘ,ŻE BĘDĄ KOLEJNE CZĘŚCI smiley
POZDRAWIAM
Leane (Brak e-maila) 00:57 24-07-2010
W porównaniu do 1 części, w tej brakuje mi pełnych scenek łóżkowych XD Reszta jak zwykle na poziomiesmiley
Nat (Brak e-maila) 15:32 06-12-2010
Zazdrość Kondorka jest po prostu przeurocza smiley Ech, co tu dużo mówić - uwielbiam to opowiadanie. Czyta się je jednym tchem. Aczkolwiek z każdym kolejnym rozdziałem coraz trudniej mi się w niektórych kwestiach 'przeszłościowych' połapać, przynajmniej przy pierwszym czytaniu smiley Ale to zdecydowanie nie jest wada, po prostu wymaga to od czytelnika większego skupienia.
w. (sbr@op.pl) 11:26 08-12-2010
Kurczę, niby cieszę się, że z Rischką już lepiej, ale to pewnie oznacza, że będzie więcej Lucasa. A jego akurat nie trawię. Jak dla mnie całe opowiadanie mogło by być o Rischce i Kondorze. dobrze przynajmniej, że Samuela się już pozbyłś. Czekam na dalszy ciąg z niecierpliwością.
Miriam (Brak e-maila) 10:33 12-12-2010
O jak ja uwielbiam Czarnego Kondorka, bardziej niż Daimona Freya, bardziej niż Geralta z Rivii, bardziej nawet niż Amberdrakea jest zajebisty! Wreszcie kolejna część z niecierpliwością czekam na więcej.
Namida (kazeno@tlen.pl) 23:57 12-12-2010
Dziękuję pięknie za komentarze. ^_^ Miriam, nie masz pojęcia, jak bardzo połechtałaś moje zachłanne twórcze ego. XP
Alveaner (Brak e-maila) 20:43 13-12-2010
Uwielbiam to opowiadanie, naprawdę. Uwielbiam Jareth'a i uwielbiam Rishkę. Nawet Lucasa jakoś po tym rozdziale nieco bardziej polubiłam.
Ciekawe co on tam kombinuje i co w sumie jest w tej umowie (bo, że seks to wiadomo, ale tak poza tym xP ).
Naprawdę ładny rozdział, rzuca światło na parę spraw, a inne komplikuje. ^^
Pozdrawiam i dziękuję za przyjemność jaką jest czytanie tego opowiadania.
Atena (Brak e-maila) 21:37 30-12-2010
Trochę się zdziwiłam zachowaniem Samuela, znając go... Co to za pospieszne pożegnanie i obojętny ton, kiedy jeszcze niedawno był sprawcą ucieczki Rishki? Ta scena trochę za pospieszna i niedbała. Poza tym Rishka myli uczucie psiej wdzięczności z miłością do sprawcy swych cierpień. Wiem, że takie zachowanie ma psychologiczną nazwę, ale wyleciała mi ona z pamięci. Jestem ciekawa, jak to się dalej rozwinie :/ mam pewne obawy. Wątki z Lucasem zupełnie mnie nie interesują i cięzko mi się to czyta smiley Myślałam, że 2 część Wilka skupi się na innych bohaterach (Rishka). Nie przepadam za opowiadaniami zbzikowanych yaoi-fanek, ale zawsze z zainteresowaniem czytam Twoje teksty. Podobają mi się dialogi, są najmocniejszą stroną twojej powieści. A także skomplikowane relacje bohaterów. Pozdrawiam.
Namida (kazeno@tlen.pl) 13:20 20-01-2011
XD Chcesz powiedzieć, że Rishka ma syndrom sztokholmski? XP Możliwe... >.>' Co do zachowania Samuela... to pewnie wyjaśni się to w kolejnym rozdziale, ale na razie jakoś nie mam czasu go skończyć... V.V'
Cath (Brak e-maila) 03:31 21-01-2011
Cudo!!! Kocham Rishke! Tylko bardzo się boję w co się wpakował Lukas... nie trzymaj mnie za długo w niepewnosci!!!
Uranismiley (Brak e-maila) 02:50 12-02-2011
Jak to miło widzieć kolejny rozdział. Wilkowi pozostaje wierna do końca i zawsze, zawsze go czytamsmiley Pozdrawiam koteksmiley**
(Brak e-maila) 18:26 13-02-2011
"A Czytelnicy też mogliby zmobilizować Autorów, komentując ich obecne teksty. Drobna pochwała naprawdę potrafi dać "kopa" do dalszego pisania." - otóż ze wszystkich sił mobilizuję genialną[to ta drobna pochwała, o którą proszono smiley] Autorkę, która zechciałaby się zastosować do własnych słów smiley i obdarzyć nas kolejnym odcinkiem na jutrzejsze Walentynki. Czy jest na to szansa? Szczerze prosim smiley.
Namida (kazeno@tlen.pl) 10:13 14-02-2011
Niestety na razie nie ma na to szansy, bo Autorka znowu ślepnie i do szpitala pewnie jeszcze dzisiaj pojedzie na sterydy. V.V' Taki los, taka choroba. Gome wszystkim i dzięki za komentarze. smiley
(Brak e-maila) 18:57 15-02-2011
Dramatycznie zabrzmiało smiley.
W takim razie poprawy zdrowia życzę. A jak już będzie, nie zapomnij o usychających z tęsknoty za kolejną częścią "Wilka" czytelnikach (co poniektórych smiley.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum