The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 26 2024 06:23:07   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Wilk 2 6
Rozdział 6:

"Reminiscencje"



Blondwłosy, około szesnastoletni chłopak siedział w fotelu i wpatrywał się w ciemnobrązowy dywan.
- Jest zdrowy? - zapytał siedzący za biurkiem mężczyzna.
- Tak, panie Kazara. Tu są wyniki ostatnich badań - odrzekł postawny szatyn, zajmujący miejsce w fotelu obok chłopaka, kładąc na biurko plik polaminowanych dokumentów. Kazara przejrzał je uważnie.
- Invitro... - zauważył. - Dziewica?- zainteresował się, podnosząc wzrok znad tekstu.
- To ma znaczenie?
- Tutaj niewielkie - uśmiechnął się krzywo. - Czysta ciekawość.
- Tak, jest czysty.
- Jest posłuszny?
- Jak każdy Invitro - mężczyzna wzruszył ramionami.
- Nie mów mi, że każdy - parsknął Kazara, znowu szukając czegoś w treści dokumentów. - Mam tu takiego, któremu daleko do miana dobrze ułożonego szczeniaka! - rzucił drwiąco i znalazłszy odpowiednią informację w papierach popatrzył znowu na chłopca. - Rozbierz się, Lucas - polecił. Chłopak nieco niepewnie spojrzał na niego, po czym bez słowa wstał i zaczął szybko ściągać prosty szary strój, będący przepisowym "mundurkiem" ze szkoły przystosowawczej.
- Całkiem - dodał siedzący w fotelu obok opiekun. Blondyn bez słowa spełnił polecenie i po chwili stanął przed mężczyznami zupełnie nago. Pochylił głowę, czując, jak zaczyna palić go twarz. Kazara zmierzył go wzrokiem.
- Odwróć się - rozkazał. Chłopak posłusznie stanął do niego plecami.- I pochyl - Na dźwięk tych słów chłopiec zawahał się. Jednak usłyszawszy groźne chrząknięcie swojego opiekuna również spełnił polecenie. - Ile? - padło w końcu z ust Kazary.
- Tyle - drugi mężczyzna wręczył mu płaski ekran z napisaną sumą. Potencjalny nabywca gwizdnął. Lucas powoli wyprostował się i stanął do nich bokiem. Nadal wpatrywał się w dywan.
- Sporo...
- Jest tyle wart - odparł opiekun.
- Wiem - przypatrzył się chłopakowi łakomie.
- W ciągu roku to odrobi... - podsunął miękko. Kazara długą chwilę przypatrywał się Lucasowi. Wreszcie podjął decyzję:
- Zgoda! - kiwnął głową i przez czujnik przy ekranie przeciągnął plastikową kartę, po czym we właściwym miejscu odcisnął kciuk.
- Tu jest akt własności z numerem - sprzedawca wręczył mężczyźnie płaski dysk. - A tutaj jego zafoliowana mini kopia - położył na biurku dokument wielkości karty kredytowej.
- Dziękuję.
- Miło z panem robić interesy... - uśmiechnął się i popatrzył na chłopca, który obserwował ich z rosnącym przerażeniem. - Dobrze się sprawuj! - polecił sucho i wyszedł.
Kazara wstał od biurka i podszedł do chłopca. Uniósł jego podbródek i przypatrzył się ładnej, nieskalanej jeszcze zarostem, twarzy.
- Naprawdę jesteś śliczny - mruknął z zadowoleniem. Chłopak powstrzymał cisnące się do oczu łzy. - Połóż się - rozkazał mężczyzna, ruchem głowy wskazując łóżko. Chłopiec jak w transie podszedł i usiadł na brzegu materaca. - Na plecach - uściślił Kazara, ściągając koszulę. Lucas zamknął oczy i zagryzając wargi położył się. Mężczyzna zajął miejsce między jego rozsuniętymi nogami. Rozpiął spodnie. Wydobył, co trzeba. Chłopak odwrócił wzrok, lecz odruchowo uniósł ręce, gdy Kazara położył się na nim. Kiedy napotkał spojrzenie mężczyzny, natychmiast cofnął ramiona, jednak on chwycił go za nadgarstki i położył mu ręce wzdłuż ciała.
- Leż spokojnie - skarcił go ostro. - Od jakichś pięciu minut jesteś moją własnością! - przypomniał. "Własnością!", to słowo odbiło się echem w głowie Lucasa. Był do tej pory własnością państwa, systemu, szkoły... nigdy nie był własnością... kogoś konkretnego! O jego losie nigdy nie decydowała jedna osoba wedle własnego życzenia... a teraz... Lucas zamknął oczy. Starał się myśleć o czymś innym. O czym się myśli w takiej chwili? O czymś miłym... Jakie miłe wspomnienia może mieć nastoletnie Invitro? Duża ilość punktów na egzaminie? Pochwała nauczyciela? Dobra opinia psychologa?
Chłopak krzyknął, gdy mężczyzna wszedł w niego jednym zdecydowanym ruchem. Ból wycisnął mu powietrze z płuc, szarpnął się, a z oczu popłynęły mu łzy. Ten instynktowny opór był głupi. Idiotyczny! Zabolało bardziej. Zresztą Kazara mocno przyciskał go do łóżka. Po krótkiej chwili, w czasie której mężczyzna zapewne rozkoszował się dziewiczą ciasnotą, zaczął się poruszać. Coraz szybciej i gwałtowniej. Lucas zaciskał zęby i pięści. Oddychał urywanie, płytko. Starał się nie myśleć o tym, co dzieje się teraz z jego ciałem. Co ten mężczyzna mu robi! Chciał nie walczyć, nie wydawać dźwięków, nie czuć! Ale nie umiał się wyłączyć! Nie do końca! Myślał tylko o tym, żeby jego właściciel jak najszybciej skończył!!
W końcu się doczekał. Kazara doszedł w nim w kilku silnych, głębokich, wyciskających oddech ruchach, po czym wyszedł z niego gwałtownie. To też zabolało. Bardzo! Lucas długo leżał, nie otwierając oczu i usiłował się nie rozpłakać. Jeszcze nigdy nie czuł się tak poniżony...tak... zbrukany? Słyszał, jak mężczyzna się ubiera. Dopiero po chwili chłopak otworzył oczy. Szybko palcami starł z powiek łzy. Kazara stał obok i przyglądał się swojemu nabytkowi. Lucas uświadomił sobie, że facet patrzy na niego tak, jakby się zastanawiał, czy nie przelecieć go jeszcze raz. Wzdrygnął się na samą myśl o tym.
- Adrien! - zawołał w końcu. Z pokoju obok wyszedł ciemnowłosy i śniadoskóry chłopak. - Umyj go i ubierz - polecił Kazara. - Malować go nie musisz, jest wystarczająco ładny...
Adrien bez słowa podszedł do Lucasa i chwytając pod ramię pomógł mu wstać. Szybko pozbierał też z podłogi jego ubranie. Blondyn popatrzył na łóżko. Na pościeli była krew. Niedużo... ale zawsze. Służący szybko zwinął pościel i upchnąwszy ją sobie pod pachą pociągnął Lucasa do sąsiedniego pomieszczenia.
Znaleźli się w przestronnej łazience. Adrien subtelnie wepchnął nagiego chłopaka pod prysznic. Ustawił temperaturę wody i włączył natrysk. Blondyn jak w transie zaczął się myć namydloną gąbką. Czuł się, jak w jakimś śnie. Wszystko go bolało. Najbardziej... tam! I będzie się musiał do tego bólu przyzwyczaić. Bo będzie codziennie zmuszany do... Drgnął. Gąbka wypadła mu z ręki. Poczuł, że nie może się opanować. Uniósł dłoń do ust i wybuchnął płaczem. Drugą ręką oparł się o kafelkową ścianę, bo kolana prawie mu się złożyły.
- Ej! - zawołał Adrien i nie zważając na wodę moczącą mu ubranie, podtrzymał go.
- Nie chcę! - zaniósł się szlochem.
- Jak ci na imię? - zapytał cicho. Te spokojne słowa sprawiły, że Lucas znieruchomiał. Ten chłopak nie uspokajał go, ani mu nie współczuł, nie uciszał, nie żałował go. Po prostu... zwyczajnie zapytał go o imię.
- Lucas - odparł cicho. Odetchnął.
- Musisz, Lucas - powiedział spokojnie Adrien. - My nie mamy wyboru - z tymi słowami spłukał z niego pianę i wyprowadziwszy spod prysznica pomógł mu założyć szlafrok. Posadził go na taborecie. Blondyn pozwolił na to wszystko w milczeniu. Głowę miał opuszczoną, mokre włosy przysłaniały mu twarz.
Adrien natomiast bez skrępowania zrzucił z siebie mokre ubranie i zaczął wycierać się ręcznikiem. Siedzący na stołku Lucas podniósł wzrok. Znieruchomiał. Na plecach chłopaka były blizny. Podłużne, cienkie i bardzo liczne. To wyglądało jak...po jakiejś okrutnej chłoście! Adrien dostrzegł w lustrze, na co blondyn patrzy.
- Paskudne, nie?- powiedział, sięgnąwszy po jakieś suche ubranie z półki. Zmieszany Lucas opuścił głowę.
- Przepraszam - szepnął.
- Spoko - odparł chłopak, ubierając się szybko. - Mam je od dawna. Przyzwyczaiłem się do ciekawskich spojrzeń.
- To tutaj ci je... - zaczął niepewnie Lucas. Wiedział, że nie powinien pytać. Ale po prostu MUSIAŁ się dowiedzieć, co go może tutaj spotkać. Musiał! Adrien popatrzył na niego dziwnie.
- Nie - pokręcił głową. - Tutaj... - zawahał się. W końcu lekko uśmiechnął. - Tutaj po raz pierwszy pozwolono się tym szramom zagoić - powiedział nieco kwaśnym tonem.
- Jak to? - zdumiał się, zupełnie nie rozumiejąc.
- Mój poprzedni "pracodawca" lał nas chyba w zasadzie dla zabawy... - wyznał. - W końcu się mną znudził i oddał tutaj - westchnął cicho. - Miałem wielkie szczęście, że trafiłem do burdelu! - powiedział, zaczynając grzebieniem rozczesywać mokre włosy Lucasa. Chłopak zamknął oczy. Szczęście... Nigdy by nie pomyślał, że zostanie dziwką może być dla niego... "szczęściem"... I raczej tak nigdy nie pomyśli.

Kiedy znowu wszedł do gabinetu, ubrany w obcisłe dżinsy i krótką koszulkę bez rękawków, spostrzegł siedzącą w fotelu naprzeciwko biurka Kazary postać. Kruczoczarne włosy spływały po ramionach niemalże do pasa. Mężczyzna powoli odwrócił się i wolno otaksował chłopca ametystowym spojrzeniem.
Lucas musiał przyznać, że nieznajomy był bardzo przystojny, wręcz piękny, ale było w nim coś... zimnego... co nakazywało respekt. Jakiegoś rodzaju mrożące krew w żyłach opanowanie, dystans, surowość... Lucas nie był w stanie się ruszyć. Spojrzenie tych lodowatych ametystowych oczu trzymało go w miejscu... Uniemożliwiało jakikolwiek samowolny ruch. Te oczy...

Leżący na wznak Lucas rozchylił powieki, wpatrując się półprzytomnie w biały... hotelowy sufit. Było mu duszno... gorąco... Poczuł, jak stróżka potu ścieka mu po szyi, zatrzymując się w zagłębieniu między obojczykami. Zamknął oczy. Musiał pamiętać, żeby na następną noc ustawić niższą temperaturę. Obrócił głowę w bok. Druga strona wielkiego łóżka była pusta. Chłopak westchnął. Zmiana otoczenia może i była potrzebna Jackowi. Ale Lucasowi jakoś niespecjalnie służyła. Zresztą to nie była "zmiana", tylko swoisty, groteskowy i zapewne zgubny dla niego w skutkach "powrót". Lucas nie chciał tak "wracać"! Ale co, jeśli będzie musiał?
A Jack... Jack... nie wrócił na noc. Po prostu nie wrócił. Lucas usiadł i spojrzał na wyświetlacz leżącej na nocnym stoliku komórki. Nie przyszła wiadomość o dostępności numeru. Westchnął. A na dodatek ciągle miał wyłączony telefon...



* * *



Simon jeszcze raz popatrzył na adres na małej karteczce, potem na drzwi przed sobą. Numer mieszkania niewątpliwie się zgadzał. Ale taka dzielnica? Westchnął i zapukał. Drzwi otworzył śniadoskóry mężczyzna pod czterdziestkę i spojrzał na przybysza. W jego czarnych oczach znać było irytację. Wpuścił go i szybko zamknął drzwi. Simon wszedł w głąb mieszkania rozglądając się z wyraźnym zainteresowaniem.
- Nareszcie! - powiedział cierpko mężczyzna, idąc za nim. Chłopak zatrzymał się, obrócił na pięcie, by na niego spojrzeć i przechylił głowę w bok.
- Aż tak za mną tęskniłeś, Charlie? - uśmiechnął się krzywo.
- Oj, bo poskarżę się twojemu szefowi, że się spóźniasz i pewnie dorabiasz sobie na boku - ostrzegł żartobliwym tonem, wchodząc za nim do salonu.
- Oj, bo zdradzę mu nasz sekret - odparł w podobny sposób, siadając na kanapie.
- Wtedy sam się wkopiesz! - prychnął Charlie. Simon rzucił mu bystre spojrzenie.
- Ale JA... mam fory u Czarnego Kondora! - odciął się. - Bo JA... umiem mu zrobić dobrze... - uśmiechnął się triumfalnie.
- A'propos... - mężczyzna usiadł obok niego, położył mu dłoń na kolanie i przesunął w kierunku uda. Simon popatrzył na niego wyczekująco. Nie odezwał się. - Dawniej nie musiałem za to płacić... - zauważył Charlie.
- I co? Sprawdzimy, czy kupne lepiej smakuje? - parsknął blondyn, energicznie wsuwając się mężczyźnie na kolana.
- Mieliśmy pogadać - przypomniał Charlie oschle.
- Mamy mnóstwo czasu - orzekł chłopak, zarzucając mu ramiona na szyję. - Jeszcze zdążymy pogadać! - zapewnił, całując go.


* * *



Wróciłem do hotelu w okolicach restauracyjnego śniadania. W holu kręciło się sporo gości. Niektórzy przychodzili na posiłek, inni właśnie go skończywszy załatwiali jakieś swoje sprawy na portierni. Wsiadłem do windy i po chwili byłem w mieszkaniu. Panowała w nim cisza. Lucas musiał albo spać, albo czatować gdzieś na mnie z żądzą mordu. Wiedziałem, jak bardzo nie lubi, kiedy nie wracam na noc do domu. Taaak... doskonale byłem tego świadomy. Mimo to nie wróciłem. Czemu? Z kilku względów. Po pierwsze... bo wiedziałem, że on tego nienawidzi!
Chłopak siedział w szlafroku, na wysokim stołku przy kuchennym aneksie. Głowę miał pochyloną, a mokre włosy przysłaniały mu część twarzy. Wyglądał cudnie. Gdybym w tej chwili nie spodziewał się z jego strony noża w brzuch, zaproponowałbym jakiś kuchenny seks...
- Dzień dobry - powiedziałem, wchodząc do pomieszczenia.
- Dzień dobry - odparł sucho Lu i upił łyk z kubka. Nawet nie podniósł wzroku znad rozłożonej na aneksie gazety. No tak. Czyli obecnie byłem powietrzem... Jego ton w sumie też na szczyty entuzjazmu się nie wznosił. Zlokalizowałem wzrokiem ekspres do kawy. Lucas zawsze parzył sobie paskudną lurę, ale lepsze to niż nic, a spieszyłem się nieco. Wyjąłem z szafki kubek i nalałem tych... nie ma co się oszukiwać... sików! Upiłem łyk. Zimnych sików! Westchnąłem. Może jednak nie spieszyłem się tak bardzo... Ustawiłem na dotykowym ekranie inną opcję. Wylałem z imbryka resztki kawy do zlewu i wstawiwszy go z powrotem, włączyłem urządzenie. Zasyczał cicho, gdy nabierał wody.
- Gdzie wczoraj byłeś? - zapytał nagle Lucas. Niedobrze. Odwróciłem się, patrząc na niego.
- Mówiłem ci, że miałem parę spraw do załatwienia... - wyjaśniłem.
- W nocy? - uniósł brwi.
- Jakoś tak zeszło... Dobrą umowę należało przypieczętować dobrą rozrywką... - wzruszyłem ramionami. Lucas patrzył na mnie podejrzliwie. Wiedziałem, że mi nie wierzył. I o to chodziło...
- Skoro tak twierdzisz - westchnął, ostentacyjnie wbijając wzrok w tekst i dając mi tym samym do zrozumienia, że nic a nic go to nie obchodzi. No tak... Mój kochany bierno-agresywny Lu... Atmosfera zrobiła się lodowata...
- A ty? Jak się tu czujesz? - zagaiłem. Z pozoru neutralnie. Ale doskonale wiedziałem, do czego zmierzam...
- O co pytasz? - zaniepokoił się, podnosząc spojrzenie. No właśnie! I tym sposobem wpadł w moje manipulatorskie sidła... Pstryknął ekspres.
- O nowe miejsce. Czy nie masz związanych z tym miastem złych wspomnień? - wyjaśniłem merytorycznie, nalewając sobie kawy.
- A co?! - warknął na mnie. - Myślisz, że jadę taksówką i wspominam "o, tutaj z w tym miejscu rżnął mnie James, tu Jessie, a tam Jareth!?!" - wybuchnął, zeskakując z krzesełka.
- A to ciekawe, że wspomniałeś akurat TO imię... - zauważyłem, popijając wolno kawę. Lucas spurpurowiał na twarzy. Po co to robiłem? Bo wkurzenie go było najprostszym sposobem uniknięcia jego dociekań. Ciche dni to doskonały rodzaj ochrony przed niewygodnymi pytaniami.
- Nie! - syknął. - Wspomnienia tutaj NIE odżywają! - zawołał. Kłamał. Uśmiechnąłem się kpiąco. Dostrzegł drwinę. - I zostaw mnie! - warknął i wyszedł z kuchni. No! To sprawa była załatwiona. Teraz pora na kolejne zlecenie... Chyba nie powinno mnie to bawić? A jednak!


* * *



Nagi Simon przeturlał się po wielkim łóżku i objął leżącego na wznak śniadoskórego mężczyznę. Oparł brodę na jego żebrach. Obaj lśnili od potu, a oczy błyszczały od minionej gorączki orgazmu.
- Co teraz? - mruknął chłopak.
- Teraz porozmawiamy - zaproponował rzeczowo. Simon wywrócił oczami.
- Kiedyś nie chciałeś tyle ze mną rozmawiać - wyszeptał, wodząc palcami po umięśnionym torsie mężczyzny.
- Co to? - zapytał Charlie wskazując na bransoletkę na jego nadgarstku.
- Prezent od szefa - wyjaśnił z dumnym uśmiechem.
- Tak szybko zostałeś pracownikiem miesiąca? - zakpił. - Pokaż... Wygląda na sporo wartą! - chwycił palcami obu dłoni brzegi bransoletki i szarpnął. Zatrzask nie puścił. - Co jest? - zdziwił się. Znowu pociągnął.
- Zostaw! - Simon cofnął rękę, uniemożliwiając mężczyźnie manipulacje przy ozdóbce. - Może się zacięło. A jak zgubię, albo zniszczę, Lamber straci do mnie zaufanie...
- Taaa... - mruknął. - A na tym najbardziej nam zależy, prawda? - znowu zadrwił, uśmiechając się dziwnie. - Żeby Czarny Kondor ci ufał...


* * *



Obita twarz to częsta kontuzja w zawodzie prostytutki. Rishce już nie raz się to przytrafiło. Pamiętał dobrze, jak spotkało go to pierwszy raz. Już kiedyś trafił na takich dwóch klientów. Złożyli mu propozycję...
- Ile bierzesz? - zapytał postawny facet z brodą.
- Chcesz cennik? - Rishka uniósł brwi. - Stówa za numerek, pięćdziesiąt za loda - wyrecytował niedawno poznaną regułkę.
- Damy ci sto pięćdziesiąt - powiedział nieco niższy od brodacza. - Ale za dwa numerki. A w zamian nie uszkodzimy ci tej twarzyczki, co? - zaśmiał się, łapiąc Rishkę za podbródek.
- Dobrze... - powiedział półgłosem chłopak, zamykając oczy.
Klient był klient. Nie miał co marudzić, wybrzydzać, narzekać. To była w końcu jego praca... od paru... nastu?... tygodni. Nie wiedział. Nie liczył. Nie chciał wiedzieć!
Zrobił, co kazali. Zapłacili, tak jak obiecali. A potem... i tak natrzaskali mu pod gębie i go skopali. Po prostu. Dla rozrywki...Zupełnie, kurwa, NIE TAK, jak obiecali!!
To byli jego ostatni klienci tamtego dnia. Rishka wyrobił swoją pieprzoną normę i poszedł rozliczyć się z szefem. Stał przed biurkiem w gabinecie Czarnego Kondora i czekał cierpliwie, aż mężczyzna wpisze utarg Rishki do komputera.
- Co ci się stało?- zapytał nagle Jareth, kończąc pracę.
- Nic takiego - szepnął chłopak, kręcąc lekko głową. Nie chciał o tym rozmawiać. Chciał wyjść. Jak najprędzej. Wyjść, umyć się i zapomnieć o całym tym cholernym dniu!
- Klient? - nacisnął Czarny Kondor. Rishka westchnął cicho z rezygnacją.
- Dwaj... - odparł posłusznie.
- Ile zapłacili?- padło następne pytanie. Chłopak drgnął. No tak. W końcu pieniądze były najważniejsze...
- Sto pięćdziesiąt... - powiedział zgodnie z prawdą.
- Półtorej stawki?! - wycedził mężczyzna.
- Obiecali, że w zamian mnie nie pobiją... - wytłumaczył pośpiesznie.
- A i tak to zrobili, co? - Czarny Kondor uśmiechnął się krzywo i energicznie wstał. Podszedł do chłopaka. - Mogę ci poprawić! - warknął, zamachując się. Uderzenie na odlew w twarz mało nie powaliło Rishki na kolana. Chłopak zachwiał się. Jareth złapał go za przedramię, oszołomionego siłą ciosu popchnął w stronę łóżka i warknął krótko. - Rozbieraj się!
Rishka czuł smak własnej krwi w ustach. Zamrugał, usiłując pozbyć się mroczków przed oczami. Widział, że w takim momencie z szefem nie ma żartów. Szybko rozpiął spodnie, jednym ruchem zdjął przez głowę koszulkę. Czarny Kondor popchnął go na łóżko na czworaki, uklęknął za nim i złapawszy za pasek od spodni, zsunął mu je do kolan. Następnie jedną dłonią nacisnął mu kark zmuszając do pochylenia się i wypięcia pośladków, drugą ręką chwycił go za udo, rozstawiając mu nogi na tyle, na ile maksymalnie pozwoliły na to zsunięte spodnie. Rishka zacisnął zęby. Wcisnął twarz w poduszkę. Nie chciał krzyknąć. Słyszał, jak szef rozpina spodnie, chwilę się pobudza. Potem poczuł, jak palcami rozwiera mu pośladki i po chwili Czarny Kondor gwałtownie w niego wszedł. Chłopak jęknął głośno. Jareth pchnął mocniej, wsuwając się do końca. Rishka zacisnął zęby i powieki. Gwałtownie złapał powietrze. Mężczyzna ostro go posuwał. Mocno. Z pasją i wściekłością. Rishka przez cały czas starał się nawet nie drgnąć i leżeć tak, jak życzył sobie tego mężczyzna.
- Żeby mi się więcej takie układy z klientami nie powtórzyły, jasne?! - zawołał. Rishka jęknął cicho. Czarny Kondor wszedł w niego ostrzej. - Pytałem, czy jasne?!
- T...tak... - wyszeptał chłopak. Gwałt nie trwał długo. Mężczyzna skończył w kilku kolejnych mocnych pchnięciach. Puścił go, wstał i doprowadził się do porządku.
- Wynocha! - warknął. Rishka doskonale wiedział, co znaczy "wynocha" w takim kontekście. Podciągnął szybko spodnie, podniósł z podłogi koszulkę i wybiegł nie ubierając się.

Trzymając się poręczy zszedł na dół. Był wykończony. Jakoś nie miał zaufania do własnych nóg. Poszedł prosto do łazienki. Zdjął brudne ciuchy i wrzucił do pralko-suszarki. Włączył odpowiedni program. Spojrzał na siebie w lustrze. Na żebrach zaczynały pojawiać się krwiaki po kopniakach. Miał podbite oko, spuchniętą wargę i policzek. A do tego, kurwa, ryczał! Starł łzy palcami i wszedł pod prysznic.
Miał pięć godzin wolnego. Mógł pozwolić sobie na długi gorący natrysk. Umył się dokładnie. Wytarł włosy ręcznikiem, zawinął się w szlafrok, a na koniec zdezynfekował ranki na twarzy. Poszedł do pokoju. Był wściekły na siebie, że wkurzył szefa i że w ogóle się przyznał! Przecież wiadomo nie od dziś - szczerość NIE popłaca! Risei siedział na swoim łóżku. Też szykował się do spania. Nastawiał budzik.
- Co ci się stało?- zapytał, zerknąwszy na Rishkę. Chłopak westchnął. Aż tak źle to wyglądało?
- Nic...- burknął, wyciągając ze swojej szafki luźne bawełniane spodnie.
- Klient ci natrzaskał?- domyślił się sublokator.
- Też... - odparł smętnie, ubierając się.
Risei uniósł brwi.
- Szef? - rzucił nieco zdumiony.
- Tak... - Rishka zdjął szlafrok i powiesił go na wieszaku na drzwiach
- Za co? - zainteresował się Risei.
- Tak szczerze... to nie jestem pewien....
- A coś dokładnie przeskrobał?
- Ugadałem się z dwoma klientami na mniejszą stawkę, w zamian za to, że nie obiją mi mordy - powiedział jednym tchem.
- A i tak to zrobili?
- Jak widać... - westchnął.
- Dureń jesteś - skwitował.
- A co miałem zrobić?!
- Odmówić! Olać ich! Wyrwać się gnojom i zwiać!
- Wtedy straciłbym klientów!
Risei popatrzył uważnie na Rishkę.
- A gdybyś stracił życie? - odwrócił się na bok i naciągnął kołdrę na głowę. Rishka znieruchomiał na długą chwilę. Spojrzał na korytarz. Przez otwarte drzwi widział schody na piętro do gabinetu Czarnego kondora. Już rozumiał... za co oberwał...

Rishka obudził się w wygodnym dużym łóżku. Czyli nie był ani w domu, ani w pracy. Odetchnął głęboko czystym szpitalnym, przefiltrowanym powietrzem, wzbogacanym tlenem. Oblizał wargi. Wciąż go bolało. I nadal czuł obrzydliwy smak krwi. A myślał, że nie ma smaku gorszego niż sperma z niemytego fiuta. Spojrzał w górę. Kroplówka z glukozą była pusta. Musiała kapać całą noc. Sharla chyba nawet ją zmieniała - zapamiętał coś przez sen. Czuł się dużo lepiej. Jego pani doktor powiedziała, że był odwodniony. Westchnął. Przetarł dłońmi twarz. Wyspał się. Już nie pamiętał, kiedy tak dobrze spał. I tak długo. To pewnie te prochy. I nadprogramowy wolny dzień. W końcu on nie miewał wolnych dni. Prawie zapomniał, że kiedyś, kiedy pracował w normalnym systemie czasem ich nie doceniał. A taka doba wolnego daje naprawdę dużo dla zregenerowania sił. Wstał i poszedł ze stojakiem na kroplówkę do łazienki.
Kiedy wrócił Sharla już stała przy jego łóżku i patrzyła na niego wymownie. Bardzo wymownie. Zazwyczaj tylko Jareth tak na niego patrzył... Kiedyś...
- Następnym razem naciśnij ten guziczek - powiedziała nieco oschle, wskazując alarm w wezgłowiu łóżka. - Żebyś mi nie paradował z moim sprzętem po mieście! - dodała, odczepiając kroplówkę.
- Przecież bym nie uciekł - zapewnił Rishka.
- Z wami to nigdy nic nie wiadomo. Szczególnie z tobą - zauważyła. Rishka westchnął.
- Mogę jakoś umyć zęby? - zapytał, siadając na łóżku.
- Jakoś możesz. Ale jak zemdlejesz z bólu, to złamię przysięgę Hipokratesa i nie będę cię zbierać z podłogi! - oświadczyła, przyłączając mu kolejną kroplówkę. Spojrzała na niego krytycznie. - Zaraz dam ci preparat do płukania. Wierz mi, też dostarczy ci masochistycznej rozrywki! - zapewniła. Rishka westchnął. Dziś nie czuł się na siłach walczyć z sarkazmem Sharli.
- Co to? - zapytał, wskazując kroplówkę.
- Antybiotyk - odparła. - Później dostaniesz jeszcze jedną sól fizjologiczną...
- Ale ja czuję się już dobrze. Mogę już wrócić do pracy - powiedział. Przypatrzyła mu się uważnie.
- Pewnie! Wszyscy możecie wrócić! Strach najlepszym lekarstwem, co? - skrzywiła się. Rishka sposępniał.
- Już wystarczająco podpadłem szefowi - mruknął. Kobieta pokiwała głową.
- Ano podpadłeś - zgodziła się sucho. Rishka zadarł głowę, patrząc na nią z niedowierzaniem.
- Trzymasz jego stronę? - zdziwił się szczerze. Czyżby stracił jedyną osobę, która byłaby skłonna i uprawniona stanąć w jego obronie na tyle efektywnie, by jakkolwiek pozytywnie wpłynąć na Czarnego Kondora?! Pochylił głowę. Potarł palcami czoło. Pięknie, kurwa! PIĘKNIE! Sharla westchnęła.
- Widzisz... - odezwała się, siadając na stołku obok łóżka. - Jareth nie jest taki... jak to widać na pierwszy rzut oka... - zaczęła wolno, ważąc każde słowo. Rishka podniósł wzrok i popatrzył na lekarkę krytycznie. Jego spojrzenie wyraźnie mówiło: "To znaczy jaki nie jest? Nie jest sukinsynem?!"
- Wiem, co myślisz... - kobieta wywróciła oczami. - Ale poznałeś go już z obu skrajnych stron, nieprawdaż? - uśmiechnęła się lekko. Rishka pochylił głowę. Westchnął. - Jeśli jeszcze tego nie zauważyłeś... - ciągnęła Sharla. - ...w co wątpię, bo jesteś spostrzegawczym dzieciakiem, to ci coś o nim powiem - zawiesiła głos, czekając, aż Rishka znowu na nią spojrzy. - Jareth... - zawahała się. Zamknęła oczy. Westchnęła. Znów popatrzyła na chłopaka. Przygryzła na chwilę dolną wargę. Nabrała tchu. - On jest w stanie wiele ofiarować drugiej osobie... Jednak musi mieć pewność, że ten ktoś go nie zdradzi, nie wykorzysta! - powiedziała dobitnie. - Nie zauważyłeś, że wcześniej traktował cię czasem jak równego sobie? Pozwalał ci na wiele. Czasem zbyt wiele - uśmiechnęła się ciepło. - Lubił z tobą przebywać... Po prostu ufał ci! - zniżyła głos. - Właśnie dlatego tak ubodła go twoja ucieczka z Samym - pokręciła wolno głową, na jej twarzy pojawiło się zatroskanie. - On nie lubi się mylić... Zwłaszcza w stosunku do ludzi. Nie lubi być rozczarowywany! Zdradzany... A ty go zdradziłeś, Rishka! Dlatego właśnie on teraz po prostu musi cię ukarać. Tak twierdzi... Musi dać przykład innym, co się dzieje, jeśli zawiedzie się jego zaufanie - zrobiła pauzę. Rishka siedział w milczeniu, z pochyloną głową i wpatrywał się w swoje kolana. Sharla kontynuowała. - Niemniej... zauważ... że on dał ci drugą szansę! To ewenement, Rishka! - podniosła głos. Chłopak znów spojrzał na nią. Tym razem w jego oczach pojawił się jakiś smutek. Żal. Poczucie winy? Kobieta uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. - Innych w takich przypadkach po prostu odsyłał, wyrzucał, sprzedawał. Więc widać, że Jareth chyba nadal coś do ciebie czuje. Że najwyraźniej chce dać ci drugą szansę. Nie zmarnuj tego, Rishka! Proszę! - wyszeptała z pasją. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Sharla westchnęła, jeszcze raz rzuciła chłopakowi pocieszający uśmiech, lekko ścisnęła jego przedramię, wstała i wyszła z sali. Rishka został sam. A wolałby nie zostawać. Wyrzuty sumienia były najgorszym możliwym przeciwnikiem!


* * *



Sharla otworzyła drzwi bez najmniejszego zdziwienia witając Czarnego Kondora. Zaprowadziła go do jednej z trzech pojedynczych sal. Kitsune był już uszykowany do wyjścia. Skinął na powitanie głową szefowi.
- Gotowy? - zapytał Jareth.
- Tak - odparł chłopak.
- To zaczekaj na mnie przy samochodzie - polecił. Kitsune wyszedł. Czarny Kondor zaczekał, aż drzwi się za nim zamkną. Spojrzał na kobietę.
- Zamówiłaś?
- Przyszło dziś rano - odpowiedziała, kierując się w stronę drzwi na korytarz.
- A nadajnik Kitsune? - zainteresował się, idąc za nią.
- Wszczepiony i działający - zapewniła. Minęli dwoje kolejnych drzwi do innych salek i weszli do gabinetu zabiegowego. Sharla wyjęła z szafki z lekami niedużą tubkę jakiejś maści. Czarny Kondor wyciągnął ją z jej dłoni.
- Dopisz do rachunku - rzekł sucho.
- Już poszedł na twój adres! - zapewniła kiwając głową. Jareth schował lekarstwo do wewnętrznej kieszeni marynarki. Sharla przyglądała mu się uważnie. Mężczyzna dostrzegł jej wyraz twarzy.
- Pytaj - rzekł krótko.
- Ty naprawdę nie zamierzasz na to wszystko reagować? - zapytała raczej z niedowierzaniem niż zainteresowaniem. Czarny Kondor milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Zaczekam - odrzekł krótko.
- Chcesz sprawdzić, jak daleko Lil się posunie? - domyśliła się Sharla. Lekko pokręciła głową, jakby chciała w ten sposób dyskretnie wyrazić to, że nie popiera takiego pomysłu.
- Chcę sprawdzić, kiedy Villain odważy się dobrać stricte do mnie - odrzekł Jareth, wychodząc z gabinetu.
- Dużo ryzykujesz... - westchnęła pod nosem kobieta. Jednak Czarny Kondor albo nie usłyszał, albo zignorował. A słuch przecież zawsze miał świetny...


* * *



Rishka wciąż siedział na łóżku i starał się nie skupiać nad tym, co mu się tłukło po głowie. Skoncentrował się na odgłosach, dochodzących z korytarza. Poznał, że to Czarny Kondor przyszedł po Kitsune. Zastanawiał się, czy zajrzy do niego. Nie, żeby Rishka jakoś specjalnie tego pragnął... ale... drzwi otworzyły się i wszedł Jareth. Chłopak skinął mu ostrożnie głową, nerwowo poprawiając pod szyją kołnierzyk pidżamy. Wyraz twarzy mężczyzny nie wróżył niczego dobrego.
- Jutro z rana widzę cię gabinecie - powiedział sucho. - I zapewniam cię, że ten pobyt tutaj również odpracujesz! - oświadczył. Rishka jęknął. Jak tak dalej pójdzie, życia mu nie starczy... - Coś ci nie pasuje? - warknął Jareth, który najwyraźniej usłyszał westchnienie chłopaka. Rishka wzdrygnął się. Pokręcił szybko głową.
- Nie! Wiem, że nie mam prawa prosić o inne traktowanie... - wyszeptał. Sam nie wiedział, czemu... I od razu pożałował, że nie ugryzł się w obolały język. Że mu go, kurwa, wtedy nie odcięli!
- Inne traktowanie?! - powtórzył Czarny Kondor podchodząc bliżej do łóżka. Rishka zmrużył oczy. Spodziewał się ciosu w twarz, jednak mężczyzna pochylił się tylko lekko. - Jesteś Invitro - wycedził. - moją własnością! Nie masz żadnych praw! - podniósł głos. - Żyjesz wyłącznie z dwóch powodów! Przynosisz mi zysk i jako przykład dla innych! - zakończył, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Rishka pochylił głowę. Oparł czoło na dłoni. Czarny Kondor nie był sukinsynem? A to ciekawe... W którym miejscu? Westchnął, uśmiechając się do siebie kwaśno.


* * *



Jareth wyszedł na parking przed domem Sharli. Jego pracownik stał przy samochodzie. Mężczyzna wyjął kluczyki, nacisnął guzik breloka. Drzwi auta odblokowały się i otworzyły z cichym sykiem. Wsiedli. Kitsune zapiął pas. Anakonda była zautomatyzowana, ale szef zazwyczaj nie korzystał z tych wszystkich udziwnień. W sumie to nawet przerażające, kiedy auto samo decyduje, kiedy zapiąć i odpiąć ci pas... A co, jak będzie miało odmienne zdanie, niż pasażer?
Mężczyzna włączył silnik, nie ruszył jednak. Sięgnąwszy za pazuchę marynarki wyjął z kieszeni tubkę maści i podał ją chłopakowi.
- Co to? - zdziwił się Kitsune.
- Maść na blizny - odparł Jareth, wycofując samochodem z podjazdu.
- Jest droga... - zauważył cicho chłopak, czytając opis na tubce.
- Jako mój pracownik masz odpowiednie ubezpieczenie - odrzekł tym samym obojętnym tonem. Chwilę jechali w milczeniu.
- Co pan ze mną zrobi? - zapytał półgłosem. Jareth nawet nie drgnął, skupiony na drodze.
- A co mam z tobą zrobić? - odparł pytaniem na pytanie. Kitsune przygryzł wargi. Umilkł. Mężczyzna westchnął cicho. - Wrócisz do pracy - powiedział oczywistym tonem. Chłopak spojrzał na niego uważnie.
- Tam, gdzie Rishka? - upewnił się sposępniałym głosem.
- Czemu akurat tam?
- Tam są mniej wybredni klienci - odrzekł Kitsune, wymownie unosząc dłoń do swojej twarzy.
- A chcesz tam pracować? - zaciekawił się Jareth. Chłopak drgnął, spojrzał w boczne okno.
- Chcę w ogóle pracować! Nie chcę, żeby mnie pan sprzedawał, wyrzucał, oddawał... - wyszeptał.
- Jesteś pewien? - mruknął mężczyzna.
- Tak! - zapewnił żarliwie.
- Nawet wynajem do Carrfax? - podsunął Czarny Kondor. Kitsune wzdrygnął się. Pochylił głowę. Jego oddech błyskawicznie przyspieszył. Oblizał nerwowo usta.
- Myślałem, że Carrfax to ostateczność... - odezwał się cicho.
- Myślałem, że chcesz pracować... - odparł podobnym tonem Jareth. Kitsune zamknął oczy. Skulił ramiona i nie odezwał się już.


* * *



Sharla weszła do sali bez pukania. To w końcu był jej szpital. Niosła kolejną kroplówkę. Spojrzała na siedzącego na łóżku pacjenta.
- W porządku? - zapytała zaniepokojona. Rishka szybko pościerał z twarzy łzy.
- Tak - odparł cicho, unikając jej spojrzenia. Sharla westchnęła. Podeszła do łóżka i zawiesiła na stojaku kroplówkę. Usiadła i podłączyła ją do wenflonu na ręce chłopaka.
- On mnie nienawidzi - wyszeptał nagle. Sharla popatrzyła na niego. Uśmiechnęła się lekko.
- Po prostu jest na ciebie zły - odparła, regulując przepływ płynu. - Tłumaczyłam ci.
- Zły? - powtórzył. - Mało powiedziane! - prychnął. Zamknął oczy. "I ma, kurwa, rację!", przemknęło mu przez myśl. Potarł dłonią czoło. Znowu zbierało mu się na płacz.
- Prześpij się jeszcze... - poradziła kobieta. - To ci dobrze zrobi...
Rishka otworzył oczy.
- Nie chcę spać... - powiedział szybko.
- Czemu? - zdumiała się.
- Mam tu dziwne sny... Wspomnienia... - westchnął.
- Mózg się odstresowuje - stwierdziła.
- Albo podświadomość próbuje mi coś powiedzieć - zauważył smutno.


* * *



Przebywanie w jednym pomieszczeniu. Ba! W jednym mieszkaniu, czy wręcz w budynku z wściekłym Lucasem było nieco frustrujące. I brzemienne w skutkach. Dla obu stron. Toteż w takich wypadkach zazwyczaj ulatniałem się z pola konfrontacji. Tym razem wylądowałem w jakiejś małej kawiarence nad rzeką. Urządzona w stylu retro była zacisznym i idealnym miejscem do spokojnego zaplanowania kolejnej akcji. Włączyłem leżącego na moich kolanach notebooka. A Lu? Jemu przejdzie. Powkurwia się, może pójdzie na strzelnicę, potem wyda na jakąś pierdołę cały limit z karty, żeby zrobić mi na złość, następnie upije się, wypłacze i w końcu wyluzuje. To był schemat... A potem się pogodzimy. W łóżku. To też schemat. Kurwa, czyżbym nie zauważył, kiedy do związku wkradła nam się rutyna?! Muszę pomyśleć nad urozmaiceniem relacji... Chociaż on, jako eks-dziwka pewnie ma dość zmian. Ale w chwili obecnej nie byłem w stanie zapewnić mu stabilizacji. Biorąc pod uwagę to, co do mnie wracało i to, w co się zaangażowałem. Sam tego nie rozumiałem, więc JAK, do cholery, miałem wyjaśnić to KOMUŚ!? Westchnąłem. Z jednej strony cieszyłem się, że tu był... z drugiej... wiedziałem, czym to może grozić. Chyba jednak zatoczyliśmy pełne koło. Kiedyś... przy chwili... wszystko mu opowiem. Jeśli w ogóle zapyta... A gdzie tak naprawdę byłem całą noc? Łaziłem... Tu i ówdzie. Myślałem... nad sobą. Ostatnią akcją. I tą czekającą przede mną. Spojrzałem na plany budynku przysłane przez zleceniodawczynię i włączyłem siatkę alarmu. Każde oprogramowanie ma lukę... Nie ma rzeczy idealnych... Uśmiechnąłem się. Uprzejmie skinąłem głową kelnerce, która postawiła na moim stoliku porcelanową filiżankę z aromatycznie pachnącą kawą i szybko odeszła do kogoś, kto na nią kiwnął. Odprowadziłem ją wzrokiem. Była bardzo ładna. Ciemnowłosa. Podobna trochę to Kathy sprzed kilku lat... Powróciłem spojrzeniem na ekran.


* * *



- Co ty tam ciągle czytasz? - zawołał zniecierpliwiony Nezumi stając przed łóżkiem Risei. Białowłosy podniósł wzrok znad lektury.
- Co mi wpadnie w ręce - odrzekł beznamiętnie. - W antykwariatach coraz trudniej o stare książki. A tylko na takie mnie w chwili obecnej stać...
- Czyli to nie sprecyzowana tematycznie pasja, tylko po prostu zabijasz czas? - prychnął lekceważąco.
- A coś ty taki czepliwy? - zniecierpliwił się Risei.
- Nudzę się! Pogadałbym z kimś! - westchnął Nezumi.
- Pogadaj sobie z Tetsu - poradził Risei przekładając kartkę w książce.
- Tetsu śpi! Przecież wiesz, że jego salwy z armat nawet nie obudzą! - prychnął patrząc krytycznie na górne piętro sąsiedniego łóżka. Białowłosy uniósł oczy do nieba, poprawił się na łóżku i wyjąwszy spod pleców małą plastikową kartę wsadził ją do książki, po czym zamknął lekturę.
- Używasz swojej karty jako zakładki? - zdumiał się szczerze Nezumi. Risei spojrzał na kolegę tak, jakby chciał mu dać do zrozumienia, że jeszcze jedna marudna bądź krytyczna uwaga, a zatłucze go tą nudną, niesprecyzowaną tematycznie książką z nietypową zakładką i wtedy stanie się ona narzędziem już nie tylko na zabijania czasu! Westchnął głośno i ostentacyjnie.
- A co?! - wzruszył ramionami. - I tak na niej prawie nic nie ma. W tym tygodniu jeszcze nie doładowałem. Starczy może na dwie tury... - mruknął, odkładając książkę na nocny stolik.
- Ale jak szef zauważy... - zawiesił głos. Risei spojrzał uważnie na niego. - Przecież wiesz, że on krzywo patrzy na takie rzeczy...
- Może masz rację - białowłosy westchnął i wyjąwszy plastikową kartę chipową z książki, skrzętnie schował ją pod poszewkę poduszki. - To o czym chcesz pogadać? - mruknął tak znudzonym tonem na jaki tylko było go stać.
- Cześć! - dobiegło od strony drzwi. Spojrzeli w tamtym kierunku.
- Kitsune!? - zawołali niemalże chórem.
- Wróciłeś?! - odezwał się Tetsu, zwieszając się z górnego piętra.
- No teraz to się obudził! - fuknął Nezumi.
- Nie Tetsu, to sen - skwitował Risei. - Śpij dalej!
Najmłodszy lokator naburmuszył się i siedząc na łóżku szybko ubrał się w do tej pory przewieszone przez wezgłowie ciuchy. Tymczasem białowłosy wstał, podszedł do kolegi i zbliżył swoją twarz do jego. Kitsune spochmurniał. Nie spodziewał się jakiegoś gorącego przyjęcia z kwiatami i czerwonym dywanem, ale też nie spodziewał się dogłębnych oględzin od samego progu. Risei przyjrzał się bliznom.
- Nie wygląda źle - orzekł. - Jak poszła plota, że ci rozorali twarz, myślałem, że wrócisz bez oka, albo nosa...
- Ty już przestań te książki czytać - mruknął Nezumi. - Nadmiar wyobraźni jest niezdrowy...
- A TO gdzieś "wyczytał"?! - prychnął białowłosy. - W badaniach amerykańskich naukowców? - zakpił. Kitsune nie słuchał ich sprzeczki. Patrzył na dolne łóżko, nad którym spał Tetsu. Leżała na nim jakaś koszulka, krótkie dżinsowe spodnie. Więc było przetasowanie... Czarny Kondor kogoś przydzielił do ich pokoju. A to znaczyło tylko jedno. Zagryzł obie wargi. Zamknął oczy. Że dla niego już tu nie ma miejsca...
- Coś taki markotny? - zagaił Tetsu, zeskakując z drabinki. - Nie cieszysz się, że do nas wróciłeś?! - zażartował.
- Jasne, że się cieszy! Wylegując się codziennie do południa w łóżku, w szpitaliku Sharli po prostu marzył o powrocie na ulicę! - zgasił kolegę Risei.
- Oj, nie o to mi chodziło! - zmieszał się młodszy chłopiec.
- Nie... no pewnie, że mi was brakowało - zapewnił Kitsune. Usiadł na łóżku. Niegdyś swoim. - Nie wiem tylko, jak długo tu zostanę... I czy w ogóle... - posmutniał, wbijając wzrok w podłogę.
- Czemu? - zaniepokoił się Nezumi. Kitsune uśmiechnął się kwaśno.


* * *



Kolejne zadanie było interesujące i powiedzmy to szczerze... cholernie mnie bawiło. A nie powinno! Sprawa mogła wydawać się w oczach niektórych wręcz dramatyczna. Jednak punkt widzenia zawsze zależy od miejsca siedzenia.
Odnalazłem bez problemu podany mi przez zleceniodawczynię adres. Wjechałem windą na właściwe piętro. Odnalazłem drzwi mieszkania. Z przeciwległego lokum wyszła starsza kobieta z pieskiem na smyczy. Uśmiechnąłem się lekko do niej, a gdy mnie mijała zapukałem do drzwi. Kobieta wsiadła do windy, nawet nie zerknąwszy w moją stronę. Gdy zostałem sam na korytarzu wyjąłem z kieszeni kartę-klucz i przeciągnąłem przez czytnik. Drzwi odblokowały się. Wszedłem.
Tak zakradać się biały dzień z kompletem kart kodowych i kluczy, to było aż śmieszne. Wręcz poniżej mojego zawodowego poziomu. Lubiłem w końcu wyzwania. Nie powinienem w ogóle przyjmować takich absurdalnych zleceń! Ale z drugiej strony to przecież taka miła, relaksująca odmiana... Zdjąłem skórzaną kurtkę, pod pazuchą której miałem poprzypinane niezbędne narzędzia. Przewiesiłem ją sobie przez ramię i rozejrzałem się po przestronnym korytarzyku. Alarm głosowy... Przewody biegną wzdłuż ściany. Ruszyłem przed siebie, wchodząc do jasnego salonu z meblami z białej skóry i krwistoczerwoną drewnianą podłogą. Podłoga okej. Ale te meble? Przecież tego się nie da doczyścić! Uśmiechnąłem się do własnych myśli, przechodząc do sypialni. Główny przekaźnik...


* * *



Pomysł był szalony. Ale ich wspólny. To się nie miało prawa udać. Ale po prostu trzeba było spróbować. Inaczej nigdy by sobie nie wybaczyli, że nie stanęli w obronie kolegi. W końcu musieli się trzymać razem, prawda? Prawda... Tylko strach jakoś tak ich spowalniał, że szli do gabinetu Czarnego Kondora w swoim mniemaniu całą wieczność. A i tak ich zdaniem za szybko tam zaszli.
Byli już przy drzwiach, kiedy te nagle otworzyły się i wyszedł jasnowłosy mężczyzna, na którego twarzy malował się promienny uśmiech, świadczący o wybitnie dobrym humorze. Był to Derek, jeden z bliższych współpracowników Czarnego Kondora. W niektórych przypadkach jego zastępca, a na co dzień główny zarządca Czarnej Dalii.
- O? - zdziwił się na widok chłopców czekających pod wejściem. - Jareth! Jakaś pielgrzymka do ciebie... - zażartował, zerkając w stronę Czarnego Kondora, który podniósł wzrok znad przeglądanej przy biurku dokumentacji i przypatrzył się chłopcom z wyczekiwaniem. Ci stali przez chwilę w wejściu i wahali się. - O co chodzi? - zapytał w końcu mężczyzna wstając zza biurka. Chłopcy weszli gęsiego do gabinetu. Stanęli w szeregu naprzeciw szefa i... I na tyle odwagi starczyło. Jareth przechylił lekko głowę.
- Aaaa... no tak! Przyszliście marnować mój czas? - odgadł nieco sarkastycznie. Wszyscy wiedzieli, że tego typu sarkazm u Czarnego Kondora jest pewnym objawem nienajgorszego nastroju, co sugerowało, że nawet, jeśli go wkurzą, nie grozi im los Rishki. To podreperowało nieco ich bohaterstwo.
- My... - zaczął Tetsu, ku zdziwieniu obu starszych kolegów.
- Zaraz... - przerwał mu Jareth, jakby nagle doznał olśnienia. - Co tu robi Risei? - zogniskował wzrok na pracowniku. - Nie powinieneś być na swojej zmianie? - zainteresował się. Chłopak zmieszał się odrobinę.
- Zamieniłem się z Jerardem - wyjaśnił szybko. - On miał mieć dzisiaj dzień wolny...
- Zamieniłeś? - powtórzył powoli mężczyzna z jakimś dziwnym niedowierzaniem i zmarszczył brwi.
- Tak... a jak ja będę miał dzień wolny, to zastąpię jego... - wyjaśnił nieśmiało, przeczuwając, że prawdopodobnie po tej rozmowie będzie mu dane na długo zapomnieć, co znaczy termin "dzień wolny". Czarny Kondor zamknął oczy i zgrzytnął zębami.
- Cholera jasna! - warknął. - Gdybym chciał, żebyście sami sobie wybierali godziny pracy, to nie układałbym wam grafiku! - zawołał poirytowany. - Lepiej z tym skończcie, bo niech no się dowiem, że jeszcze coś takiego ma miejsce... - zawiesił groźnie głos i błyskawicznie zmienił temat. - No to w jakiej sprawie przyszliście? - zapytał zirytowany. Te słowa, jak i poprzedzający je wybuch sprawił, że odwaga z trzech pracowników jednak uleciała. Znowu zamilkli. Jareth odetchnął głęboko. Tak do niczego nie dojdą. Ani w tę ani wewtę. Jak się go tak boją, to niech, do cholery, wyjdą! - Risei! - zawołał. Wywołany otworzył szeroko oczy i zbladł mocno. - Mów! - warknął Czarny Kondor. To było polecenie. Więc chłopak powiedział:
- Chcieliśmy prosić, żeby szef nie odsyłał Kitsune do Carrfax! - wyrzucił z siebie jednym tchem. Dwaj pozostali w odważnym milczeniu pokiwali głowami. Twarz mężczyzny stężała.
- Zanim was wyrzucę... - zaczął wolno. - możecie mi wyjaśnić, dlaczego tak interesuje was los Kitsune?
- Bo się przyjaźnimy! - odezwał się Tetsu. Mężczyzna popatrzył na niego dziwnie.
- Jesteście dziwkami - przypomniał. - Nie macie się ze sobą przyjaźnić! - zauważył kwaśno Jareth.
- A co to ma do rzeczy?! - wybuchnął Risei. - Przyjaźń to czasem jedyne, co tu mamy na własność! - warknął przez zaciśnięte zęby. Nezumi i Tetsu popatrzyli na niego jak na skazanego na śmierć w męczarniach obłąkańca, który na dodatek zaraz dostanie na odlew w pysk. Czarny Kondor też patrzył na chłopaka. Ale inaczej. Uśmiechnął się półgębkiem, a w jego ametystowych oczach na chwilę coś zabłysło. Coś, jakby... fascynacja i jakiś dziwny... sentyment? Dawny Risei? Białowłosy nagle uciekł wzrokiem w bok i pochylił głowę. Skulił lekko ramiona. Czarny Kondor uniósł brwi. Ale chyba tylko przez moment... A wracając do rzeczywistości...
- Dużo ma do rzeczy... - wycedził wolno. - Wbrew pozorom! Zaczynacie się o siebie troszczyć, wyświadczać sobie przysługi, pomagać... A potem cały system diabli biorą! - huknął Jareth. - Najpierw sami ustalacie sobie grafik! A teraz chcecie decydować o losach kolegi! - zawołał rozzłoszczony.
- Ale my... - zaczął ostrożnie Risei.
- Co następne? Przeróbka Czarnej Dalii na Czerwoną!? - wywarczał zirytowany. - Czy ja coś przegapiłem, czy wy mnie najzwyczajniej ze stołka wygryźć próbujecie?!
- Ale... - jęknął Nezumi.
- Kto tu, do cholery, prowadzi ten burdel?!! - warknął. Odpowiedziało mu przestraszone milczenie. - Pytałem, "KTO?..." - wycedził zimno.
- Pan - odszepnął w imieniu reszty Tetsu.
- I nie zapominajcie o tym - Czarny Kondor zniżył głos. Chłopcy milczeli, wbijając spojrzenia w dywan. Jareth odetchnął, usiłując ochłonąć. - Wy..nocha!! - wycedził spokojnie, lecz z taką siłą perswazji, że chłopcy odruchowo i instynktownie zrobili w tył zwrot i odruchowo i instynktownie opuścili gabinet. Prawidłowe odruchy i dobry instynkt samozachowawczy to była przy Czarnym Kondorze podstawa przetrwania...
- Risei? - odezwał się jeszcze mężczyzna.
- Tak? - chłopak obejrzał się.
- Wiesz, że powinienem cię trzasnąć? - zapytał sucho, nawet na niego nie patrząc.
- Wiem - odparł cicho Risei.
- Więc schodź mi dzisiaj z oczu... - poradził.


* * *



Alarm nie nastręczył mi wielkich trudności. Moja "ofiara" miała przyjść za kilka minut. Pan Addams należał do ludzi, którzy szczegółowo trzymają się swojego grafiku. Bardzo szczegółowo. Zupełnie, jakby od tego zależało czyjeś życie. Cóż... jeśli by spojrzeć na to z perspektywy dzisiejszych okoliczności... Zabawna ironia losu!
Co jeszcze wiedziałem o Teodorze Addams? Niewiele... Miał trzydzieści osiem lat, dwójkę dzieci, piękną żonę. I firmę deweloperską. To fikuśne mieszkanko zajmował od dwóch miesięcy. Jeśli chodzi o wygląd, to był drobnym, niskim mężczyzną o nieco mongoloidalnych rysach twarzy, świadczących o jakimś azjatyckim przodku jedno-dwa pokolenia wstecz. Mieszkanie było z nowoczesnego budownictwa. Całkowicie wyciszone. Ani odgłosy stąd nie niepokoiły sąsiadów, co stwarzało dla mnie warunki wręcz idealne. Ale też dźwięki z korytarza nie dobiegały do mieszkania. Co już nie było komfortową sytuacją. Może nie byłem w stanie dosłyszeć jak idzie korytarzem, czy ktoś mu towarzyszy, czy z kimś rozmawia przed wejściem do mieszkania...
Jednak kliknięcie elektronicznego zamka w drzwiach rozpoznałem bez trudu. Podniosłem wzrok. Mój cel wszedł do korytarza, zamknął drzwi, odwiesił płaszcz na wieszak i wciąż trzymając skórzany neseser wszedł do salonu.
I wtedy mnie dostrzegł. Szok odmalował się na jego nieco spoconej twarzy. Czerwony świetlny punkcik liznął mu szyję. Rozległo się ciche pstryknięcie.


* * *



- Co teraz? - mruknął Nezumi, gdy wrócili do pokoju.
- Teraz wszyscy razem wylądujemy w Carrfax - odparł gorzko Risei, siadając na łóżku. - Przynajmniej Kitsune nie będzie tam samotny - dodał sarkastycznie.


* * *



Stałem nad leżącym na podłodze mężczyzną i patrzyłem na maleńki pistolecik na strzałki w mojej dłoni. Naprawdę cholernie szybko działało. Liczyłem, że facet coś powie, że mnie wyzwie, albo że się chociaż zatoczy, spróbuje uciec, wezwać pomoc. Ogólnie, że się "zdziwi"! A on złapał się tylko za szyję i padł. Schowałem urządzonko do kieszeni. Wyjąłem strzałkę z szyi mężczyzny i ukucnąłem, chwytając go za kostki. Przeciągnąłem go w kierunku sypialni.


* * *



Siedzieli w pokoju we czwórkę w milczeniu. Żaden nie patrzył na kolegów. Żaden nie potrafił zacząć konkretnej rozmowy.
- Nie czytasz tej swojej książki? - zapytał cierpko Nezumi.
- Odwal się! - mruknął krótko Risei, nerwowo wodząc kłykciami po ustach. I tak rozmowa się skończyła.
- Może nie będzie... - Tetsu urwał w pół zdania. W progu stanął Czarny Kondor. Wszyscy odruchowo wstali. Mężczyzna popatrzył na Kitsune.
- Idziemy - powiedział. Chłopak zbladł. Spojrzał na kolegów.
- To...ja... - zaczął z wahaniem.
- Nie, nie musisz się tkliwie żegnać - rzucił ironicznie Jareth, wywracając oczami. - Jedziemy z kimś porozmawiać... Pospiesz się! - ruszył korytarzem.


* * *



Zamachnąłem się i wbiłem injektor w udo mężczyzny.
- Pobudka - mruknąłem, gdy drgnął pod wpływem środka wybudzającego. Mruknął coś, powoli rozchylił powieki, wtedy zobaczył mnie i szarpnął się. Jednak szeroka taśma klejąca mocno, kilkoma nakładającymi się na siebie warstwami przytwierdzała jego tors i nogi do łóżka. Jedną rękę miał wolną. Wiedziałem, że jest praworęczny. Druga jego dłoń została mocno przymocowana taśmą do wezgłowia. Musiało go to zdziwić. Być może też zaniepokoić. Bo jaki włamywacz przywiązuje drugiego mężczyznę w taki sposób do łóżka? Zboczeniec!! Usiadłem w, przysuniętym tuż obok, płytkim fotelu.
- Kim ty jesteś? - zawołał zachrypniętym głosem i nagle jakby go olśniło. Spojrzał gdzieś w sufit. - Besześćdziesiąt! - krzyknął. Przez chwilę na coś czekał. I się nie doczekał. Skrzywiłem się. Facet, zacznij myśleć!
- Wymontowałem - powiedziałem lekceważąco, rzucając mu na brzuch małą kość z procesorem. Spojrzał na nią z pewnym niedowierzaniem. Pewnie wmawiali mu, że system jest nie do obejścia. Wziął ją nawet w palce wolną ręką. Obejrzał, jakby wciąż nie wierząc. Ciekawe o czym myślał... o tym, że pozwie instalatora, jeśli przeżyje? Czekałem. Mi się nie spieszyło. Pan Addams wreszcie podniósł na mnie nieco przygaszone spojrzenie.
- Czego chcesz? - zapytał. - Pieniędzy? W sejfie nie ma dużo... ale podam ci kod! - zapewnił. - To...
- Mam dość pieniędzy - przerwałem mu, kręcąc głową i wspaniałomyślnie wyciągając z jego nogi wstrzykiwacz. Twarz mężczyzny stężała. Oddech mu przyspieszył. I chyba nie było to spowodowane tym chwilowym bólem.
- Więc... - zaczął niepewnie. - Co chcesz? - powtórzył, znów ochrypłym głosem.
- Jest pan w separacji, prawda? - zacząłem spokojnie, bawiąc się urządzeniem. Zmrużył oczy.
- Co to ma do rzeczy? - wykrztusił, najwyraźniej zdumiony.
- Nie wnikam, czy faktycznie pan zdradził żonę, bo to nie moja sprawa... - ciągnąłem uprzejmym tonem towarzyskiej pogawędki, wciąż patrząc tylko na strzykawkę w moich palcach.
- To ona cię wynajęła?! - domyślił się. - Bandzior, który ma obić mi gębę? Detektyw, który ma zdobyć dowody? - wymieniał. - Płatny morderca, który ma...? - urwał, gdyż wtedy podniosłem na niego wzrok. Zamilkł na dobre. Zbladł, a na czoło wystąpił mu pot.
- Chyba nie chce... - wydusił struchlałym szeptem.
- Pańska firma ma długi. A pani Addams nie chce ich za pana spłacać - poinformowałem rzeczowo. Mężczyzna zamknął oczy. Westchnął.
- Jak się dowiedziała? - zapytał, podnosząc powieki. W jego ciemnych oczach tlił się jakiś smutek i rezygnacja.
- Powinna od pana! - zauważyłem. - Ale to moje prywatne zdanie. A teraz to nie ma znaczenia...
- Masz mnie zabić? - odgadł. - Moja polisa nie pokryje wszystkich strat! W taki sposób Martha nie wyjdzie nawet na zero! - warknął.
- Pańska żona ma do pana żal, ale nie aż taki, by życzyć panu śmierci w męczarniach... - powiedziałem wolno, ważąc każde słowo. - Niemniej, nie wykluczam tych ostatnich, jeśli nie będzie chciał pan współpracować - wolnym ruchem wyjąłem zza pazuchy żółtą kopertę formatu A5. Mężczyzna śledził uważnie i z niejakim przestrachem ten mój ruch. Chyba nie trudno zgadnąć, dlaczego. Wyjąłem z koperty plik dokumentów. Podałem mu je do wolnej ręki. Rzucił tylko okiem na papiery.
- Myślałem, że moja żona załatwi tę sprawę przez prawnika, nie przez płatnego zabójcę! - powiedział gorzko. Uśmiechnąłem się.
- Wydaje mi się, że prawnik wyszedłby jej drożej - odparłem nieco rozbawiony.
- Załatwi mnie tym na cacy, co? - burknął, niedbale rzucając dokumenty na łóżko.
- Moim zdaniem to uczciwa umowa rozwodowa... - odrzekłem na powrót zbierając kartki. - Nie krzywdzi pana specjalnie. Zapewni tylko jej i waszym dzieciom nietykalność wobec wierzycieli...
- A mnie pogrąży - westchnął, przecierając palcami powieki.
- Nie oni narobili tych wszystkich długów - zauważyłem chłodno. Przez chwilę milczał, zapewne coś sobie kalkulując.
- A jeśli tego nie podpiszę? - zapytał cierpko.
- Nie chciałbym pana naciskać... czymś ostrym - poklepałem się wymownie po zawartości wewnętrznej kieszeni kurtki. Spojrzał na mnie uważnie. Pewnie zastanawiał się, czy blefuję. Nie blefowałem. I mój wyraz twarzy chyba jednoznacznie mówił, że nie potrzebuję wielu narzędzi, żeby zadać człowiekowi fizyczny ból... Wyjąłem z koperty pióro, wysunąłem stalówkę i podałem je mężczyźnie wraz z umową. Przez moment patrzył na pierwszą stronę, na której wyszczególnione były podstawowe warunki umowy. Oczywiście mógł sobie to wszystko przeczytać od deski do deski. Ale w tej sytuacji... CO by to zmieniło? Westchnął, kładąc dokumenty na swoim brzuchu.
- A niech tam! - mruknął, zacisnąwszy w palcach pióro. Przygryzł dolną wargę i podpisał się zamaszyście. Gdy to uczynił, przerzuciłem dwie kartki, pokazując mu maleńki, wmontowany w grubszy arkusz papieru, wyświetlacz na elektroniczny podpis w najnowocześniejszych umowach. Uniósł brwi, zdumiony. Skrzywił się dosyć nieładnie, ale tam też podpisał. Spojrzał na mnie wyczekująco. Wyjąłem zza pazuchy wydrukowaną próbkę jego podpisu. Porównałem.
- Zgadza się?! - warknął rozeźlony.
- Dziękuję za współpracę - odparłem, chowając papiery do koperty, a następnie do kieszeni. - I życzę miłego dnia - dodałem, wciskając mu w dłoń skalpel. Był nieco zaskoczony, jednak zrozumiał, po co mu go dałem. Ruszyłem do drzwi. Zanim facet się tym tępym maleństwem wykaraska spod warstw taśmy, będę daleko... Zresztą...
- I jeszcze jedno... - zatrzymałem się w progu. - Gdyby miał pan ochotę odwołać to - uniosłem teczkę z dokumentami. - Lub narobić pani Addams jakichś kłopotów z tytułu mojej interwencji... Zaręczam pana, że... znowu się zjawię. I wtedy już jako... spec od swojej... - zastanowiłem się nad doborem zgrabnego określenia. - ..."właściwej" profesji - z tymi słowami wyszedłem z sypialni, a potem z mieszkania. Ogólnie rzecz ujmując, zastraszanie też było poniżej mojego poziomu. No... ale skoro działało... Wsiadłem szybko do windy.


* * *



Kitsune czuł, że mdli go ze strachu. "Z kimś porozmawiać?" Pewnie z szefem innego burdelu... Nie patrzył nawet, dokąd jadą. Myślał tylko, że jeśli wyląduje w Carrfax, to nie da rady. Nie da rady! Zabije się! Tam nikt nie wytrzymuje. Mały wskaźnik samobójstw mają tylko i wyłącznie dlatego, że dziwki przez większość czasu są przywiązane... do łóżka, stołu, czegokolwiek, do czego klient sobie tylko zażyczy...
Tylko dlaczego szef nie chciał mu dać szansy... I w takim razie po co ta maść? Wiadomo przecież było, że klientom Carrfax wszystko jedno... a wręcz przeciwnie!.. że to oni głównie są autorami blizn i ran na ciałach prostytutek. Że tam za odpowiednią opłatą wszystko można kurwie zrobić. Nawet pozbawić życia. Kitsune zamknął oczy. Szczególnie, gdy się było Invitro.
Ocknął się dopiero, gdy samochód stanął. Oboje drzwi otworzyły się. Czarny Kondor wysiadł bez słowa. Kitsune spojrzał w okno i zamrugał. Stali na parkingu "Perły". To był niewielki klubik nocny. Raczej pub, niż burdel. Chociaż pokoje gościnne również tu były... a dziwki kelnerowały i robiły striptiz na życzenie. Taka rozrywka dla plebsu. Kitsune był tu kiedyś w ramach zastępstwa.
- Wysiadasz? - warknął Czarny Kondor. Chłopak spojrzał na niego z przestrachem i szybko wyskoczył z auta.
Weszli do budynku. "Czarno-biało!" i "Przeźroczyście!", takie miało się wrażenie wchodząc do Perły. Klub utrzymany był w monochromatycznym wystroju, wzbogaconym o elementy z hartowanego szkła - niekiedy gładkiego i przeźroczystego, innym razem fakturowanego i mętnego. Ogólnie miało się uczucie, że weszło się do wnętrza jakiegoś kamienia. Perły - czarnej, bądź białej - w zależności od pomieszczenia.
- Tędy - powiedział Jareth, minąwszy szatnię, idąc przodem, w kierunku baru położonego najbliżej parkietu do tańca. O tej porze knajpa była jeszcze zamknięta, toteż personel krzątał się, porządkując stoliki, poprawiając nadwerężone przez wstawionych klientów dekoracje, lub po prostu snuł się, symulując pracę.
- Pan Lamber! - zawołał barman, gdy dostrzegł, jak podchodzą. Kitsune przyjrzał się mężczyźnie. Był to dwudziestoparoletni blondyn ze srebrnymi kolczykami w uszach. Wszyscy wiedzieli, że Perła to tani pub, w którym szef jest jednocześnie jednym z barmanów... Ten tutaj był chyba najmłodszym kierownikiem w historii. Jareth skinął mu głową.
- To Gregory Moore - powiedział Czarny Kondor i spojrzał na Kitsune. - Twój nowy zwierzchnik.
Chłopak poczuł, jak miękną mu kolana. Tląca się, odkąd zatrzymali się na parkingu, nadzieja spełniła się! Zostanie TUTAJ! Jeszcze nigdy nie czuł tak wielkiej ulgi. Takiej... kurwa!... wdzięczności! Zdolny tylko do pokiwania szefowi głową rozejrzał się.
- Allan - Czarny Kondor odezwał się do przechodzącego obok mniej więcej dwudziestoletniego chłopaka w białym stroju kelnera. Raczej mniej. Chyba nawet dużo mniej. Moore zamrugał, jakby zszokowany faktem, że szef kojarzy imię pracownika. - Oprowadź Kitsune po jego nowym domu - Jareth ruchem głowy wskazał swojego eks-pracownika. Allan odstawił tacę z brudnymi szklankami na bar i poprowadził nowego kolegę do białego pomieszczenia za łukowatym szklanym wejściem. Jareth zaczekał, aż odejdą. Następnie oparł się łokciami o blat i pochylił ku Gregory'emu.
- Kitsune nie ma chodzić z klientami - oświadczył wolno Jareth. Moore uniósł brwi.
- Myślałem, że to jeden z twoich... - zaczął.
- Powiedzmy, że ma urlop... - przerwał mu Czarny Kondor. Barman zamrugał, a mężczyzna kontynuował: - Pilnuj go - polecił sucho. - Za miesiąc, góra dwa, ma do mnie wrócić cały i zdrowy - zniżył głos, popatrzył Gregory'emu w oczy. - A jak ktoś...obojętnie, czy klient, czy pracownik... go tknie... to zaręczam,... że drania wykastruję. A zaraz potem ciebie. Tym samym narzędziem! - poinformował bardzo pewnym i rzeczowym, wręcz kurtuazyjnym tonem, uśmiechając się do pracownika uprzejmie. Oczy Moora rozszerzyły się. Jareth powiedział to wszystko w taki sposób, jakby owo narzędzie kastracji nosił przy sobie i miał ogromną ochotę je na kimś wypróbować. Najlepiej jeszcze w tym tygodniu!
- Ale... dlaczego tak? - wykrztusił zszokowany. Czarny Kondor uśmiechnął się szerzej, nieco sardonicznie.
- Bo mam taki kaprys - skwitował krótko, błyskawicznie i śmiertelnie poważniejąc, odwrócił się na pięcie i wyszedł. Moore odprowadził go ponurym spojrzeniem.


* * *



Odwiozłem papiery rozwodowe miłej i pięknej, a już niedługo "byłej" pani Addams. Uprzejmie podziękowałem za kawę/herbatę/drinka, po czym wróciłem do hotelu.
Lucasa oczywiście nie było w apartamencie. Za to na środku naszego salonu stało... Westchnąłem. Potarłem nerwowo czoło. Też chyba pójdę na strzelnicę... Z takim postanowieniem odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z mieszkania.
Ja wszystko zrozumiem. No prawie wszystko! Okej, domyślałem się, że Lu był na mnie zły. I że w takich chwilach musiał sobie jakoś "przedmiotowo dogodzić"... Ale, kurwa, na co nam tysiąclitrowe akwarium?!! I, cholera, czemu ono stoi na środku pokoju?!!


* * *



Ktoś zapukał do drzwi gabinetu. Czarny Kondor uniósł wzrok znad sterty papierzysk.
- Wejść! - zawołał, patrząc na drzwi, które uchyliły się, wpuszczając drobną postać. - Dwie godziny spóźnienia - zauważył mężczyzna. Simon uśmiechnął się zniewalająco.
- Długa gra wstępna - powiedział wesoło i zamknął drzwi.
- Bardzo...długa - ocenił sucho Czarny Kondor, znowu spoglądając na dokumenty.
- Trochę się zgubiłem - ciągnął Simon. - Jestem nowy i trochę nie kojarzę adresów... - wyjaśnił beztrosko. Jareth pokiwał głową i popatrzył na niego z takim wyrazem twarzy, że chłopak nie mógł nie zauważyć, że szef mu absolutnie NIE wierzy.
- I jak pierwsza prywatna wizyta? - zainteresował się Czarny Kondor, częściowo zmieniając temat.
- Klient chyba nie ma powodów do narzekania - odrzekł wesoło Simon. - Nawet napiwek dostałem! - pochwalił się, wyciągając z kieszeni dżinsów pięćdziesięciokredytową płytkę i kładąc ją na biurku.
- Zatrzymaj - powiedział mężczyzna, znów opuszczając wzrok na kartki zadrukowanego papieru. - A resztę dnia masz wolną... - dodał.
- Dzięki - Simon schował na powrót pieniądze do kieszeni. Nie odszedł jednak. Czarny Kondor ponownie podniósł wzrok, spoglądając na niego z wyczekiwaniem. Chłopak milczał.
- Coś jeszcze? - zapytał Jareth. Wtedy Simon drgnął, obszedł biurko i stanął obok mężczyzny, opierając się pośladkami o blat.
- Właściwie mam pytanie... - zaczął wolno.
- Słucham - Czarny Kondor wpisał coś na klawiaturze.
- Nikt tutaj nie potrafi mi na nie odpowiedzieć... - ciągnął.
- No? - mężczyzna nadal pracował na komputerze, przepisując fragmenty tekstu i liczby z wydruków, ale znieruchomiał, gdy Simon dotknął jego ramienia i zwinnie wślizgnął się między blat, a mężczyznę. Uniemożliwiło to Jarethowi kontynuowanie pracy, jednak nie zrobił nic, by chłopaka powstrzymać, toteż ten po chwili siedział mu na kolanach. Simon otarł się kroczem o jego brzuch. Spojrzał mu w oczy. Szmaragdowa zieleń lśniła podnieceniem.
- Co tu trzeba zrobić, żeby zasłużyć na twoje względy? - wymruczał, łasząc się do niego. Kąciki ust Jaretha uniosły się lekko.
- Moje względy? - udał, że nie rozumie.
- No... żeby wylądować w twoim łóżku, szefie... - wyjaśnił, wolno rozpinając czarną koszulę mężczyzny. - Musiałbym być bardzo posłuszny...? Czy może wręcz przeciwnie... coś nabroić... i być... niegrzecznym chłopcem... Hm? - musnął ustami jego wargi.
- A dlaczego ci tak zależy na moim łóżku? - zainteresował się, nie odwzajemniając pocałunku. Łagodnie powstrzymał też dłoń, wsuwającą mu się między poły rozpiętej do połowy koszuli. Simon uśmiechnął się.
- Z prostej przyczyny... - odparł, muskając jego policzek. - Było mi z tobą cudnie, szefie... - wymruczał. - Przeleć mnie jeszcze raz... - poprosił, czubkiem języka wodząc po muszelce jego ucha. Czarny Kondor wziął głęboki oddech i chwycił przedramiona chłopaka. Następnie subtelnie, lecz stanowczo zmusił go do odsunięcia się.
- Szklanka wody zamiast? - siedzący mu wciąż na kolanach rozbawiony Simon zmrużył oczy.
- Nie - odparł, ujmując dłonią jego podbródek. - Zatroszczysz się o mnie - z tymi słowami popchnął go lekko w dół. Chłopak od razu zrozumiał, o co chodzi. Zsunął się, klękając pomiędzy jego nogami. Sprawnie rozpiął spodnie. Jareth nie nosił bielizny, więc poszło gładko. Simon wziął głęboki oddech, oblizał usta i wziął się do roboty. Miał w tym wprawę. Żaden jego partner ani klient do tej pory się nie skarżył. Wręcz przeciwnie. Simon czasem poważnie zastanawiał się nad zmianą imienia na "Ojezu!"
Pieścił go dłuższą chwilę, kiedy nagle ktoś zapukał do drzwi. Simon drgnął nieznacznie, jednak widząc, że Czarny Kondor pozostaje nieporuszony, kontynuował.
- Wejść! - zawołał Jareth.
- Nie przeszkadzam, szefie? - zapytał Derek. Simon uśmiechnął się w duchu. Biurko było zabudowane z przodu, więc współpracownik Jaretha nie mógł go dostrzec. Ciekawe jednak, czy po mężczyźnie będzie dało się poznać, że ktoś... się nim zajmuje.
- O co chodzi? - zapytał bez emocji Czarny Kondor. "Kurwa!", pomyślał Simon, "To ja jestem taki kiepski, czy on, cholera, taki wymagający?!". Postarał się bardziej, wsuwając go sobie głęboko w gardło i przy wycofywaniu ruszając szybko językiem. Wtedy Jareth poruszył się, przechylając bardziej do przodu. Opuścił jedną rękę, palcami łapiąc za pasmo włosów chłopaka. Przez chwilę bawił się kosmykiem. "Więc to drugie...", potwierdził swoją hipotezę Simon, starając się maksymalnie skupić na tym, co robi. Być może Jareth miał taką cholerną podzielność uwagi, ale paplanina tamtego faceta Simona jakoś... rozpraszała! A paplał coś o jakichś... muzykach?
- ...dlatego moim zdaniem powinieneś ogłosić casting. Gioconda się chyba przejadła - stwierdził, krzywiąc się nieco. - Klientela Czarnej Dalii zmieniła się mocno w ciągu ostatniego roku... Wiesz... napływ ludności. Więcej kobiet.
- Myślałem już nad tym - odparł półgłosem Jareth, omiatając mężczyznę przelotnym spojrzeniem.
- I? - Derek uniósł brwi.
- Wolałbym zamknięty casting - powiedział. - Albo coś od jakiegoś pułapu poziomu zawodowego.
- Żeby nie tracić czasu na ulicznych grajków? - odgadł. Jareth uśmiechnął się lekko, przechylił głowę.
- Czytasz w moich myślach... - powiedział, sięgając po leżące na biurku pióro. - Więc co mi zaproponujesz? - nie patrząc na współpracownika zaczął bawić się złotą nakrętką. Derek zająknął się przez moment. "No idź sobie, KURWA!!", przemknęło Simonowi przez głowę. Naprawdę nie mógł się w takiej sytuacji skupić. A brak "oficjalnych" reakcji Czarnego Kondora działał na chłopaka deprymująco! I uwłaczająco... jako dziwce!
- Yyy... mogę rozesłać zaproszenia kilku... kilkunastu wybranym przez mnie i zatwierdzonym przez ciebie zespołom. I ogłosić osobny casting dla niezależnych, ale już występujących muzyków - powiedział szybko. Jareth skinął głową.
- Kiedy? - zapytał krótko, odkładając pióro.
- W przeciągu paru dni - odparł. - Postaram się jak najprędzej. Dalia to klub nocny. Nie może przecież funkcjonować bez muzyki!
- Dobrze, że jesteś tego świadom - zauważył Jareth. Twarz współpracownika stężała. Wyczuł... i chyba nawet słusznie... pewną reprymendę w tym zdaniu. Miał świadomość, że trochę spieprzył sprawy. Za późno zauważył znudzenie klienteli. Za długo zwlekał z interwencją. Lepiej jednak było nie ciągnąć z Jarethem tego tematu...
- Okej, szefie - powiedział Derek. - To wiem, co robić i nie zawracam ci już głowy - odwrócił się na pięcie.
- Zaległy raport z Jaśminów! - rzucił za nim Czarny Kondor, wbijając wzrok w papiery. Mężczyzna obejrzał się przez ramię.
- A miałem nadzieję, że szef zapomniał! - zzaśmiał się nerwowo.
- Wiem, że miałeś - mruknął Jareth.
- No jasne! - Derek pokiwał głową nadal się uśmiechając, teraz już nieco niepewnie.
- Jutro rano widzę go na moim biurku - rzekł śmiertelnie poważnym tonem Czarny Kondor.
- Jasne! - powtórzył, poważniejąc i łapiąc za klamkę.
- Szczegółowy! - zaznaczył.
- No wieeem... - jęknął, wychodząc pospiesznie, zapewne zanim szef zadałby mu coś jeszcze. Jareth zamknął oczy i odetchnął wolno.
Simon wyczuł, że mężczyzna zaraz skończy. Zazwyczaj połykał. Chyba, że ktoś życzył dobie inaczej... Więc ta ręka naprawdę nie była potrzebna! Jednak Czarny Kondor wsunął palce w jasne włosy i przytrzymał chłopakowi głowę. Simon zakrztusił się odrobinę, jednak grzecznie przełknął. Przez chwilę trwał w bezruchu. Spróbował odsunąć się dopiero, gdy poczuł, że Jareth zabiera dłoń z jego potylicy. Simon przełknął jeszcze raz, zadarł głowę i oblizał usta.
- Jestem pod wrażeniem - mruknął. - Nawet szefowi oddech nie przyspieszył... - uśmiechnął się, wstając z klęczek.
- Zjeżdżaj, Simon! - powiedział szorstko Czarny Kondor, zapinając spodnie. Chłopak westchnął, odwrócił się i bez słowa wyszedł z gabinetu.


* * *


Simon zszedł po schodach, czując uporczywe niezaspokojenie między nogami. Czarny Kondor to był jednak wredny sukinsyn. Jak mógł go tak zostawić...?!
- Przyzwyczaisz się... - usłyszał z pokoju obok. Zajrzał. Na dolnym łóżku pół siedział, pół leżał białowłosy chłopak z książką w ręce i patrzył na Simona krytycznie.
- Do mnie mówisz? - zapytał zadziornie blondyn.
- Tak... "nowy"! - Risei zaakcentował etykietkę. - Pamiętaj, że to nie tylko facet, a zatem urodzony egoista, ale i twój szef! Jego przyjemność jest tutaj najważniejsza... - dodał, powracając do lektury.
- Skąd wiesz, że... - zająknął się Simon.
- Noś luźniejsze w kroku spodnie... - podsunął dobrotliwie rozbawiony białowłosy, nie podnosząc już wzroku znad książki. Simon spojrzał na dół. Westchnął. Wszedł do pokoju. Z impetem rzucił się na dolne łóżko i ułożył się na wznak. Rozpiął spodnie, wsunął rękę do rozporka. Jęknął, przygryzając dolną wargę.
- Co robisz? - zdumiał się Risei.
- Powtarzam geografię! - prychnął sarkastycznie. - A na co to wygląda? - żachnął się Simon, wsuwając sobie rękę pod koszulkę. Złapał za łańcuszki, szarpnął je lekko. Jęknął głośno. Białowłosy zaśmiał się.
- W pracy nie masz dość? - zawołał rozbawiony.
- Jakiej pracy? Miałem dzisiaj prywatę. Jednego klienta! A Czarny Kondor mnie nie chciał! I jeszcze dał mi wolne! - obruszył się.
- Koszmar! - zironizował chłopak.
- Dla mnie owszem! - jęknął Simon, nie przestając się pieścić. Łapał gwałtownie oddech.
- Naprawdę tak to lubisz?
- Tak! - westchnął. - Często, długo i różnorodnie! - zapewnił, wyciągając na światło dzienne swój sterczący, nabiegły krwią członek. Risei z rozbawioną dezaprobatą pokręcił głową.
- Erotoman! - westchnął.
- Sekso...ah...holik!!! - poprawił go, wyginając się na łóżku. Do pokoju wszedł wysoki blondyn z włosami zaplecionymi w długi warkocz.
- To nowy? Już myślałem, że to TY z kimś intensywnie współpracujesz - Jerard popatrzył na Risei. Białowłosy, szybko położywszy sobie książkę na brzuchu, uniósł obie dłonie.
- Ja mam rączki tutaj! - oświadczył wesoło. - Zresztą wiesz, że ja dzisiaj udaję powietrze... - dodał ponuro, biorąc na powrót lekturę w ręce.
- No tak - Jerard przez moment przyglądał się wijącemu się na łóżku koledze. Widać było, że widok ten sprawia mu przyjemność. W końcu odezwał się:
- Skoro to Rishkę uważaliśmy zawsze za nimfomana, to jak nazwać ciebie?
- Już się przyznał do seksoholizmu - odpowiedział za Simona Risei. - A to już pierwszy krok do wyzwolenia z nałogu... - zauważył z uśmiechem. Blondyn jęknął przeciągle, przyspieszając ruchy ręki.
- Tylko czy on tego chce? - zadrwił Jerard.
- Nie - sapnął Simon, coraz szybciej się onanizując. Odwrócił głowę w bok, zamknął oczy, przygryzł dolną wargę.
- No widzisz? - prychnął blondyn. - Czemu ty chcesz człowieka unieszczęśliwiać, skoro mu dobrze z nałogiem... - skarcił Risei. Simon zajęczał głośno, wygiął ciało w łuk, kończąc w kilku silnych spazmach. Opadł na poduszkę oddychając głęboko. Zamknął oczy, oblizał wargi. Po krótkiej chwili podniósł powieki i wytarł rękę w koszulkę. I tak zaraz lądowała w praniu.
- Właśnie... - odezwał się do kolegów. - Ten Rishka, o którym mówiliście. Co to za sprawa z nim? Co ma szef do niego?
Spojrzeli na niego uważnie.
- Rishka to dość mało popularny temat w ostatnim czasie... - odrzekł Risei.
- Czemu? - zaciekawił się.
- A co tobie się tak nagle na ploty zebrało, nowy?! - rzucił sucho Jerard. Simon popatrzył na niego.
- Trochę już tu mieszkam. Wolałbym wiedzieć, co i jak i z kim się przypadkiem NIE zaprzyjaźnić... - odparł kwaśno.
- Więc Rishkę sobie odpuść - poradził Jerard. Risei milczał. - Poszukaj innych... "przyjaźni"! - skwitował sarkastycznie najstarszy.
- Dlaczego? - uniósł brwi w zdumieniu. Starszy z chłopców wykrzywił usta. Białowłosy odezwał się, nie patrząc nawet na nich.
- Bo wściekłość szefa miewa spore pole rażenia... - wyjaśnił tyleż enigmatycznie, co trafnie.
- Dobrze - Simon pokiwał skwapliwie głową, popatrzył na Jerarda. - W taki razie, co ty na to powiesz? - założył sobie ręce za głowę.
- Na co? - zdumiał się. Simon zgiął kolana i rozsunął nogi.
- Na zaprzyjaźnienie się ze mną... - uściślił, patrząc chłopakowi w oczy. Ten parsknął śmiechem
- Teraz?! - upewnił się rozbawiony.
- Chociażby... - blondyn przeciągnął się na łóżku, nie spuszczając wzroku ze starszego kolegi. - Każda pora dobra...
- Ty naprawdę jesteś seksoholikiem! - zawołał zszokowany.
- No i czemu nikt mi nie wierzy! - zakrzyknął teatralnym tonem Simon, unosząc ręce do sufitu.


* * *


- Przestań pieprzyć!! - wrzasnął zirytowany Rishka, zeskakując z impetem z piętrowego łóżka.
- A co, może nie mam racji?! - żachnął się Jerard. - Powszechnie wiadomo, że Czarny Kondor ma swoich ulubieńców, których faworyzuje...
- I ja mam być według ciebie jednym z nich?!! - warknął, siłą woli powstrzymując się od rękoczynu. Pomówienia i insynuacje to było coś, czego nienawidził. Pasjami! - Wybacz, ale nie czuję się jakoś specjalnie faworyzowany... - mruknął ironicznie. - Poza tym spróbuj się z nim przespać, kiedy Kazara rzuci mu w twarz jakimś następnym ekonomicznym węzłem gordyjskim! - dodał nieco zjadliwie. - Taaak....wtedy to jest naprawdę cudownym i ciepłym kochankiem... - rzekł sarkastycznie.
- Zamknijcie się w końcu! - powiedział Kitsune, wchodząc do pokoju. - Na korytarzu was słychać, a może i nawet piętro wyżej... - mruknął złowróżbnie. Chłopcy ucichli. Spojrzeli niepewnie w kierunku hollu, widocznego zza otwartych na oścież drzwi. Nagle usłyszeli stąpanie okutych butów po schodach prowadzących na piętro. No to pięknie! Doigrali się... Będzie awantura... jak by nie patrzeć... o awanturę! Świetnie!

Rishka wzdrygnął się, gdy opuścił go sen. Leżał na boku, w szpitalnym łóżku. Nadal. Czuł, że wszystkie mięśnie ma napięte jak postronki, a ciało było lepkie od potu. Przekręcił się na wznak i odetchnął, usiłując się rozluźnić. Uniósł rękę i starł pot z szyi, paznokciami zaczepiając za cienki łańcuszek. Szybko wydobył zza kołnierzyka pidżamy złoty wisiorek. Zacisnął go w dłoni i zamknął oczy. Znowu westchnął głęboko. Sammy...















Komentarze
mordeczka dnia padziernika 14 2011 19:49:30
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Abby (Brak e-maila) 19:08 15-11-2008
oh, czyzby Rishka byl zakochany w kimś? I czemu wróciłr18;? Podoba mi się chociaż zazwyczaj squele są naciągane to to jest nawet nawet ciekawe smiley
enigma (Brak e-maila) 22:05 16-11-2008
tylko kolejnych części nadal brak smiley, a szkoda.
Alveaner (Brak e-maila) 17:44 13-06-2009
Ojejku. Gmatwa się gmatwa. A miało być tak pięknie.
I czy jet szansa, że coś się tu jeszcze kiedyś pojawi?
Gizmo (Brak e-maila) 23:34 08-11-2009
O maaaaaamo! Dobre pióro nigdy nie rdzewieje, wyczesany tekst! Tylko tego Rischki żal..
Firmament (firma@netia.po.pl) 23:36 10-11-2009
Żal nie żal trzeba się liczyć z urokami bycia dziwką. Czarny kondor ma prawo być zły, nie? Niech odpracowuje!
Namida (kazeno@tlen.pl) 12:24 11-11-2009
Taaa... XD "Blaski i cienie w byciu dziwką"... smiley Materiał na autobiografię Rishki! XP
Rigoletto (Brak e-maila) 19:53 11-11-2009
Jak zrobisz autobiografię Rishki to ja cię będę po stopach całowac
(Brak e-maila) 21:52 11-11-2009
Nie ma takiej opcji, by mogło być naciągane coś, co wyszło z klawiatury Namidy. Szkoda tylko, że autorka tak długo każe czekać na kolejne rozdziały.
Namida (kazeno@tlen.pl) 22:14 11-11-2009
Autorka dziękuje. Autorka obiecuje poprawę... U.U Co do biografii Rishki... to będzie wpleciona w któryś epizod. Biografia CK też będzie... XD
Viv (Brak e-maila) 00:16 12-11-2009
a już prawie pogodziłam się ze zniknięciem tcd, a tu proszę - aktualka i do tego wilk smiley
jak zwykle świetnie.
mam tylko nadzieję, że dalsze części będą się pojawiać, i to nie w rocznych odstępach... bo ile razy można wszystko od początku czytać? smiley
viola (Brak e-maila) 20:12 12-11-2009
Jest cztery opowiadania, na które czekam już kilka lat. Czasem już traciłam nadzieję, a tu proszę. Obiecywałam sobie, że nie będę czytać niedokończonych opowiadań, ale jak zobaczyłam kontynuację Wilka, nie mogłam sie powstrzymać i teraz płaciłam tęsknotą. A teraz poprostu dziękuję:>
Mika (Brak e-maila) 19:51 13-11-2009
Powtarzam się ale ciesze się że wróciłaś smiley (powtarzam się bo przez przypadek zostawiłam komentarz w archiwum smiley) Ja chce więcej !!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Rebeca (Brak e-maila) 23:53 14-11-2009
Absolutnie wyjechane!
Alveaner (Brak e-maila) 19:23 22-11-2009
Tak się zastanawiałam czy jeszcze się tu coś kiedyś pojawi. I dzisiaj weszłam bez specjalnych nadziei a tu proszę!

Rozdział ciekawy, mam nadzieję, że w końcu coś się zacznie wyjaśniać zamiast coraz bardziej gmatwać, bo jak na razie nic nie wiadomo, a ja czekam z niecierpliwością, kiedy pojawi się chociaż jakiś szlaczek: co, gdzie i dlaczego.

Wena życzę, duuuużego Wena. ^^
Absolut (Brak e-maila) 09:46 13-12-2009
Podoba mi się z każdą częścią coraz bardziej. Simone jest boski smiley)))
Alveaner (Brak e-maila) 20:27 22-12-2009
Wiesz, że zrobiłaś czytelnikom świetny prezent na święta? xP
Chociaż musze powiedzieć, że zachowanie Jacka jest co najmniej dziwaczne i jak dla mnie trochę nie logiczne.
A Czarny Kondor tak kiedyś lubiany przeze mnie chyba staje się coraz bardziej antypatyczny, chociaż muszę powiedzieć, że w tym rozdziale był całkiem miły i spodobało mi się to, jak potraktował Kitsune.
Namida (kazeno@tlen.pl) 11:47 24-12-2009
XD Ale w jakim sensie nielogiczne? smiley Wiesz... ludzie dziwaczeją na starość... XD CK antypatyczny? No proszę... smiley a on dopiero się rozkręca! XP
Ginger (vginger@wp.pl) 12:18 25-12-2009
"Wilk" jest naprawdę przecudowny!
Pokłony dla autorki za wykreowanie świetnych postaci, do których strasznie się przywiązałam.
Gdy tylko widzę fragmenty z Rishką i Cz. Kondorem automatycznie kwiczę xD
I ja mam nadzieje że kolejny rozdział ukaże się jak najszybciej ^^
Asasin (Brak e-maila) 12:28 25-12-2009
Ale Czarny Kondor nie miał być aż taki zły smiley(( I Jack też jakiś zły się zrobił.
Namida (kazeno@tlen.pl) 14:33 25-12-2009
CK nie jest zły... CK jest WŚCIEKŁY! XD A Jack... cóż... każdy ma swoje za uszami... >.>'' Kolejny rozdział mam nadzieję niebawem... U.U'
Weronika Zab (Brak e-maila) 10:18 26-12-2009
Ja też mam andzieję że niedługo
Gumisia (Brak e-maila) 17:53 30-12-2009
Kurtka jak mnie Czarny Kondor bierze! Puściłabym się z nim za 5 zł. Albo i za darmo.
Albo bym zapłaciła smiley
Namida (kazeno@tlen.pl) 18:48 30-12-2009
Obawiam się, że Cię nie stać...XDDDD
Ilona (Brak e-maila) 18:34 01-01-2010
A ile za noc z Czarnym Kądorkiem? Kolejna część i znuw żądzisz!
[b]Namida (kazeno@tlen.pl) 18:37 01-01-2010[/b]
Dużo... U.U
Kasia Figarska (Brak e-maila) 00:04 03-01-2010
Czarny kondor jest niesamowity! To zdecydowanie moja ulubiona postać w całej powieści. Zachwycające jak taki człowiek potrafi być zawzięty kiedy mu na tym zależy. Jak pracuje nad Rishką. Bo chyba pozwoli mu w końcu wrócić normalnie do pracy? Musi pozwolić, bo inaczej taka tresura nie miała by sensu, to chyba taki trik edukacyjny, ostrzegający przed popełnieniem drugi raz takiego błędu. Prawda? Błagam nie rozwiewaj moich złudzeń! Za 10 lat Czarny Kondor z Rishką prowadzący razem burdelowe imperium będą żyli długo i szczęśliwie smiley Musi tak być! A póki co jest taki podniecająco niewzruszony smiley i jak mu się ręce trzęsą po tej scence z sztucznym oddychaniem, chyba na Risei mu zależy też bardziej niż na innych? Mam nadzieję, że rozwiniesz tą historię. Lubię też Nicka smiley tacy zimni psychopaci są zastraszająco fajni i nową postać Jacka. A Lucas mnie wkurza! Jak Jack mógł się zgodzić na takiego mazgaja? Ja na jego miejscu bym Rishkę na ramieniu wyniosła a Lucasa zostawiła Czarnemu Kondorowi, jakby trochę nad nim ostrzej popracował może by i coś było z takiej beczącej wciąż cioty. Jak ja się ucieszyłam, jak mu Czarny Kondor tą rękę przestrzelił, jaka ja byłam szczęśliwa! Już miałam wyobrażenie, jak go ciągnie powrotem do burdelu i Lucas zostaje dziwką do końca życia! I co? I kurde pięć linijek poniżej złudzenia rozwiane. I się rozczarowałam, no ale skoro taki pomysł już się narodził, mam nadzieję, że Lucas źle skończy i Jackowi trafi się przynajmniej w łóżku miałby z niego jakiś smaczniejszy kąsek. Może być Simon pociechę. Mam nadzieję, że moje sugestie choć trochę cię obejdą. Póki co życzę natchnienia i pisania samych takich smakowitych kawałków jak ten. Wiesz jak robię? Kopiuję ze strony, wklejam do Worda, patrzę ile kartek i rozkoszuję się wizją półgodzinnego r11; godzinnego czytania. I nie ma mnie dla nikogo. Żadne inne teksty nie ruszają mnie aż do tego stopnia. Jestem maniaczką rWilkar1; Pozdrawiam. Kasia.
Alveaner (Brak e-maila) 16:20 05-01-2010
Ojejku. Co mi jakoś spadnie sympatia do Czarnego Kondora to w następny rozdział to zupełnie psuje i lubię go jeszcze bardziej. Cóż poradzić, że to chyba taki mój ulubiony typ faceta w opowiadaniach.
A Lucas rzeczywiście się taki nieco ciotowaty robi (nie obrażając nikogo), jakoś tak jego zniewieściałość zaczyna mnie powoli irytować. A czytając scenę z przestrzeleniem ręki to naprawdę miałam nadzieję, że jest prawdziwa, a tu taka niespodzianka. -.- Może to dziwaczne, ale ja naprawdę widzę Lucasa tylko w parze z Czarnym Kondorem. ^^

Jest jeszcze Rhiska, którego też z rozdziału na rozdział lubię coraz bardziej, naprawdę to mój ulubiony bohater zaraz po Czarnym Kondorze. I tak strasznie mi go szkoda z tą jego 'niespełnioną miłością' i rozterkami wewnętrznymi. A fragmenty op nim jakoś tak bardzo na mnie działają swoją emocjonalnością.
Zabłotko (Zablotko@neostrada.pl) 09:20 26-01-2010
No kiedy następna część? smiley dlaczego zawsze tyle trzeba czekać na ulubione opowiadania?
Namida (kazeno@tlen.pl) 00:07 11-02-2010
No niestety... trochę jeszcze to potrwa. Za dużo spraw na głowie mam teraz... =_=' A co do Czarnego Kondora i Lu... że razem? >.>'' A owszem... jeszcze na moment pojawi się pewnego rodzaju "razem"...^__~'
Wiedźma Calipso (Brak e-maila)14:17 13-02-2010
Świetne! Akcja rozwija się coraz ciekawiej! WYmiatasz!
Yoan (Brak e-maila) 20:47 17-05-2010
Ślicznie dziękuję za tak... pokaźny i hojnie obdarzony rozdział smiley To opo to jedno z moich ulubionych i mam nadzieję, że nie karzesz nam zbyt długo czekać na kolejną część smiley
MiódMalyna (Brak e-maila) 00:13 19-05-2010
Boskie! Ale albo czarny kondor ma dobrych szpiegów, albo ja się boję otworzyć lodówkę...
Shat (Brak e-maila) 21:02 19-05-2010
Naaamiiii.... T____T chcesz zabić swoją najlepszą dziwkę w burdelu? Bo takimi zakończeniami to mnie zabijesz! Serio! Boże... Rishka... xD a on tak się stara. No jest głupi... ale się stara! Biedactwo... ale chyba już nie długo wróci do łask, co?
Btw... wymiotłaś długością tego rozdziału. Ja wiedziałam, że będzie długi, ale TEGO się nie spodziewałam. xD Po drodze widziałam kilka literówek, ale... mówi się trudno.
I nadal jestem w szoku! O___O
NAMIDA UŻYŁA KURSYWY~!!!!!!!!!
andesha (Brak e-maila) 08:48 22-05-2010
32 strony w wordzie w wygodnej dla oczu czcionce(10) - hojnie obdarzyłaś czytelników, wynagradzając im zbyt długi (jak zawsze) czas oczekiwania na kolejną część. Co jednak z tego, kiedy przerywasz w taaakim momencie...smiley.
Plusem (nie jedynym, rzecz jasna) tego odcinka jest zmiana mojego czytelniczego nastawienia do Czarnego Kondora - jak po pierwszym tomie Wilka działał odpychająco i wzbudzał tylko negatywne odczucia, tak teraz dostrzegam nareszcie jego ludzkie (mocno skrzywione, bądź co bądź, ale jednaksmiley oblicze. Lepiej późno niż wcalesmiley. Te przebłyski ludzkich odruchów, zawalone pokładami nie-mam-uczuć zachowań, doprawionych momentami szorstkością i brutalnością, dają nadzieję, że Rishka, skoro już zmądrzał (prawda? nie szykujesz, mam nadzieję, dla niego jakichś drastycznych, nieodwracalnych zmian?), odnajdzie na koniec trochę uczucia i spokoju u boku Czarnego Kondora. Wiem, pojechałam jak w polskiej telenowelismiley, ale czyż w tym brutalnym, rzeczywistym świecie nie chodzi o to, by czerpać złudne szczęście bodaj z kart fikcyjnych powieści?smiley.
A poważnie - odcinek jak zwykle u Ciebie, doskonały, wciągający bez reszty, ostatnia scena powoduje jęk zawodu, że to już (tymczasem) koniec i kolejny jęk czytelnika, żebyś okazała trochę litoścismiley i jak najszybciej wkleiła dalszą część.
Weny, weny i nie przestawaj pisać, najlepiej nigdy, a już na pewno do czasu, gdy skończysz Wilkasmiley.
Namida (kazeno@tlen.pl) 12:53 22-05-2010
Dziękuję pięknie za budujący komentarz. ^.^' Tego mi ostatnio było trzeba, bo parę mocnych zwątpień się u mnie pojawiło... U.U' Następny epizod na pewno nie będzie taki długi - ten taki obszerny powstał, bo linia fabularna tego wymagała. XD
Alveaner (Brak e-maila) 21:34 22-05-2010
To ja zacznę od tego drobnego błędu, który mi się w oczy bardzo rzucał. Hol istnieje również w języku polskim i pisze się przez jedno 'l'.
Z jednej strony rozdział z strasznie smutny, a z drugiej dający nadzieję. I mogę szczerze powiedzieć, ze zdecydowanie wolę czytać perypetiach Rishki i Jareth'a niż Lucasa, którego jakoś coraz mniej lubię, bo robi się coraz bardziej rozlazły.
Chociaż autentycznie żal mi teraz Rishki, w pewnym momencie czytając nawet łzy mi w oczach stanęły, bo tego dzieciaka nie da się nie lubić.
Gratuluję długiego i ładnego rozdziału, który jak zwykle zakończyłaś tak, że czytelnik tylko zgrzyta zębami z frustracji. smiley

Weny, weny, weny. ^^
w. (Brak e-maila) 20:32 24-05-2010
Za taką długość mogę wybaczyć taką częstotliwośćsmiley Strasznie irytuje mnie, że z każdym rozdziałem wiem coraz mniej. Z jednym wyjaśnieniem pojawia się pięć pytań. I moje zapędy masochistyczne się pogłębiają. bo wchodzę tu praktycznie codziennie i czytam ulubione fragmenty po kilkanaście razy. A tak w ogóle to kocham Rischkę. Nie wiem, jak udało ci się stworzyć postać, którą każdy uwielbia już od 1 części, gdy był raczej marginalny. Sammy mnie irytuje, Kondor się uczłowiecza, a Lucasa mam ochotę strzelić plaskaczem i zawołać: ogarnij się!!! To tyle smiley
Namida (kazeno@tlen.pl) 21:00 24-05-2010
Biedny Lucas... U.U'' XD Dziękuję serdecznie! Cieszę się, że tekst się podoba i jakoś Was porusza... ^.^' Dziękuję! smiley(Ale Lu nie można robić za dużo "kuku"... >.>' Bo trochę bólu go czeka od mnie... XP)
andesha (Brak e-maila) 22:26 24-05-2010
"Bo trochę bólu go czeka od mnie" - rób, co musisz smiley Autorko, ale potem proszę to zakończyć, jak w pierwszym tomie: "i żyli długo i szczęśliwie" smiley
Flo (Brak e-maila) 13:31 25-05-2010
jeeeeeeeeszczeeeee..... Namida-samaaaa proszę daj jeszcze jedna działeczkę "Wilka2"!! @___@

Przyznam główni bohaterowie strasznie się zmienili raz na plus raz na minus ale i tak daj jeszczeeee... to jest uzależniające xD.

Bułahahahahaaaaaa ja wiedziałam ze Rishka sie w Czarnym Kondorze kocha (i założę się że nie bez wzajemności XD) tylko się przynać przed samym sobą nie chce XD

Z Jack'a wyszedł straszny drań! Mam wrażenie że spełniają się słowa Czarnego Kondora =.= zachowuje się jakby Lucas mu się znudził, "jest to przeszkadza, nie ma go to mała strata""! CHAM JEDEN!!

Lucas morderca.... hmm... nie wiem mam mieszane uczucia. Z jednej strony to się cieszę że przestał byc takim zawadzającym beksą ale z drugiej strony.... jakoś to wszystko do niego nie pasuje... morderca z załamaniami nerwowymi... Ale fakt Jack mógłby i POWINIEN z nim pogadać... ale jak Lucas pójdzie do Czarnego Kondora i nie wróci na 2 nocki to mam nadzieje że zjedzą go wyrzuty sumienia

Rishki mi żal jak mało kogo XD biedak się doigrał no ale cóż.. może odkryje co mu w serduchu bije XD

Czarny Kondor mnie zaskoczył... raz zimny drań, raz taki troskliwy facet... Ale za Tetsu, Risei a przede wszystkim za Kitsune to ma u mnie mega wielki PLUS @_@

A Simon mnie denerwuje >.
A CK i Lu... no... >.>' Mówię - będzie na chwilę razem, bo Jarethowi wydaje się, że on CHCE Lucasa. Taaak... "wydaje się"... XD
Tsubomi (Brak e-maila) 00:33 08-06-2010
T_T
40%- Rishka, 60%- Lucas??? Nie do pomyślenia, by dzielił swoje uczucia na pół >:-( Bo na razie to wygląda tak, jakby z Lucasem mu nie wyszło, to może ewentualnie z powrotem do Rishki :/ (drań)
Cieszę się,że opowiadanie będzie długie. Bo to najlepsze, jakie stworzyłaś na tej stronie. I nie zawiewa tu telenowelą, więc spoks.
kei (Brak e-maila) 21:40 15-06-2010
oh jej tak dlugo czekalam ze zrezygnowalam z czekania, a ty taka niespodzianka ;D az 4 nowe rozdzialy, czasami warto sprawdzac nowosci smiley
Tuli-Pan (Brak e-maila) 15:10 19-06-2010
no niby, ale przy takiej ,,częstotliwości" aktualizacji to chyba będziemy latami czekali na kolejne rozdziały. Więc albo aktualki będą *częstsze*, albo postarasz się dawać więcej niż 1 rozdział, Namida smiley Plisss
Namida (kazeno@tlen.pl) 13:24 22-06-2010
No...wiecie... V.V Zajmuję się na portalu nie tylko pisaniem... poza tym Wilk to naprawdę nie jest mój jedyny obecny projekt. >.>' A czas się nie rozciąga, a oczu nie sprzedają w kiosku. U.U (A chciałabym... T.T)
kei (Brak e-maila) 22:20 25-06-2010
a szkoda, pewnie byłby na nie całkiem niezły popyt smiley
wampirzyca (Brak e-maila) 16:09 03-07-2010
REWELACYJNE SĄ TE TWOJE OPOWIADANIA I BARDZO WCIĄGAJĄCE <^^> MAM NADZIEJĘ,ŻE BĘDĄ KOLEJNE CZĘŚCI smiley
POZDRAWIAM
Leane (Brak e-maila) 00:57 24-07-2010
W porównaniu do 1 części, w tej brakuje mi pełnych scenek łóżkowych XD Reszta jak zwykle na poziomiesmiley
Nat (Brak e-maila) 15:32 06-12-2010
Zazdrość Kondorka jest po prostu przeurocza smiley Ech, co tu dużo mówić - uwielbiam to opowiadanie. Czyta się je jednym tchem. Aczkolwiek z każdym kolejnym rozdziałem coraz trudniej mi się w niektórych kwestiach 'przeszłościowych' połapać, przynajmniej przy pierwszym czytaniu smiley Ale to zdecydowanie nie jest wada, po prostu wymaga to od czytelnika większego skupienia.
w. (sbr@op.pl) 11:26 08-12-2010
Kurczę, niby cieszę się, że z Rischką już lepiej, ale to pewnie oznacza, że będzie więcej Lucasa. A jego akurat nie trawię. Jak dla mnie całe opowiadanie mogło by być o Rischce i Kondorze. dobrze przynajmniej, że Samuela się już pozbyłś. Czekam na dalszy ciąg z niecierpliwością.
Miriam (Brak e-maila) 10:33 12-12-2010
O jak ja uwielbiam Czarnego Kondorka, bardziej niż Daimona Freya, bardziej niż Geralta z Rivii, bardziej nawet niż Amberdrakea jest zajebisty! Wreszcie kolejna część z niecierpliwością czekam na więcej.
Namida (kazeno@tlen.pl) 23:57 12-12-2010
Dziękuję pięknie za komentarze. ^_^ Miriam, nie masz pojęcia, jak bardzo połechtałaś moje zachłanne twórcze ego. XP
Alveaner (Brak e-maila) 20:43 13-12-2010
Uwielbiam to opowiadanie, naprawdę. Uwielbiam Jareth'a i uwielbiam Rishkę. Nawet Lucasa jakoś po tym rozdziale nieco bardziej polubiłam.
Ciekawe co on tam kombinuje i co w sumie jest w tej umowie (bo, że seks to wiadomo, ale tak poza tym xP ).
Naprawdę ładny rozdział, rzuca światło na parę spraw, a inne komplikuje. ^^
Pozdrawiam i dziękuję za przyjemność jaką jest czytanie tego opowiadania.
Atena (Brak e-maila) 21:37 30-12-2010
Trochę się zdziwiłam zachowaniem Samuela, znając go... Co to za pospieszne pożegnanie i obojętny ton, kiedy jeszcze niedawno był sprawcą ucieczki Rishki? Ta scena trochę za pospieszna i niedbała. Poza tym Rishka myli uczucie psiej wdzięczności z miłością do sprawcy swych cierpień. Wiem, że takie zachowanie ma psychologiczną nazwę, ale wyleciała mi ona z pamięci. Jestem ciekawa, jak to się dalej rozwinie :/ mam pewne obawy. Wątki z Lucasem zupełnie mnie nie interesują i cięzko mi się to czyta smiley Myślałam, że 2 część Wilka skupi się na innych bohaterach (Rishka). Nie przepadam za opowiadaniami zbzikowanych yaoi-fanek, ale zawsze z zainteresowaniem czytam Twoje teksty. Podobają mi się dialogi, są najmocniejszą stroną twojej powieści. A także skomplikowane relacje bohaterów. Pozdrawiam.
Namida (kazeno@tlen.pl) 13:20 20-01-2011
XD Chcesz powiedzieć, że Rishka ma syndrom sztokholmski? XP Możliwe... >.>' Co do zachowania Samuela... to pewnie wyjaśni się to w kolejnym rozdziale, ale na razie jakoś nie mam czasu go skończyć... V.V'
Cath (Brak e-maila) 03:31 21-01-2011
Cudo!!! Kocham Rishke! Tylko bardzo się boję w co się wpakował Lukas... nie trzymaj mnie za długo w niepewnosci!!!
Uranismiley (Brak e-maila) 02:50 12-02-2011
Jak to miło widzieć kolejny rozdział. Wilkowi pozostaje wierna do końca i zawsze, zawsze go czytamsmiley Pozdrawiam koteksmiley**
(Brak e-maila) 18:26 13-02-2011
"A Czytelnicy też mogliby zmobilizować Autorów, komentując ich obecne teksty. Drobna pochwała naprawdę potrafi dać "kopa" do dalszego pisania." - otóż ze wszystkich sił mobilizuję genialną[to ta drobna pochwała, o którą proszono smiley] Autorkę, która zechciałaby się zastosować do własnych słów smiley i obdarzyć nas kolejnym odcinkiem na jutrzejsze Walentynki. Czy jest na to szansa? Szczerze prosim smiley.
Namida (kazeno@tlen.pl) 10:13 14-02-2011
Niestety na razie nie ma na to szansy, bo Autorka znowu ślepnie i do szpitala pewnie jeszcze dzisiaj pojedzie na sterydy. V.V' Taki los, taka choroba. Gome wszystkim i dzięki za komentarze. smiley
(Brak e-maila) 18:57 15-02-2011
Dramatycznie zabrzmiało smiley.
W takim razie poprawy zdrowia życzę. A jak już będzie, nie zapomnij o usychających z tęsknoty za kolejną częścią "Wilka" czytelnikach (co poniektórych smiley.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum