The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 28 2024 14:12:43   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Wilk 2 5
Rozdział 5:

"Piekło"



Przy drugiej kolejce chłopak się wyłączył. Jego oczy stały się nieobecne, przygaszone. Ulegał całkowicie, gdy któryś żołnierz zmuszał go do zmiany pozycji. Pozwalał, zgadzał się, współpracował... Już nie błagał. Nawet przestał płakać. Pojękiwał tylko cicho, gdy któryś wchodził z niego naprawdę mocno i brutalnie, lub kiedy brakowało mu tchu, gdy ciężkie ciało przygniatało go do ziemi. Oczywiście ja również nie przepuściłem żadnej swojej kolejki. I tym razem uklęknąłem między jego rozsuniętymi udami, rozpinając swoje spodnie i wydobywając tylko to, co trzeba. Chłopak był całkiem nagi, już dość wymęczony i ubrudzony rozmazanym kurzem oraz krwią - trochę własną, ale w większości cudzą, ale raczej rodzinną... Nickolas zastrzelił przytulającą tego dzieciaka kobietę. Pewnie to była jego matka. Potem złapał gówniarza, zdzielił go kolbą w twarz na tyle mocno, że ten zatoczył się i upadł, ale nie stracił przytomności. Następnie żołnierz wbrew krzykom i protestom, zdarł z niego ciuchy. A potem... Potem zaczął zabawę. A my ją kontynuowaliśmy. Od kilku godzin...
Przesunąłem dłonią po gładkim, chłopięcym torsie, wilgotnym od potu, śliny i spermy. Drżał. Patrzył na mnie niebieskimi, półprzytomnymi oczami, zaszklonymi i zaczerwienionymi od łez. Chwyciłem go pod kolanem i zmusiłem do zgięcia nogi i zadarcia jej w górę. Jęknął błagalnie, odwracając głowę w bok. Zacisnął palce na rękawie mojego munduru. Bardziej odruchowo, niż żeby spróbować mnie odepchnąć. Wszedłem w niego jednym płynnym ruchem. Krzyknął cicho, a potem złapał kilka razy spazmatycznie oddech, odwracając głowę w bok. Chyba nie chciał na mnie patrzeć... Był dostatecznie wilgotny od spermy moich poprzedników, którzy go przed chwilą używali. I ciepły. I mimo wszystko nadal tak cholernie ciasny.
Zacząłem go ostro posuwać. Zaszlochał cicho, zagryzł wargi. Na ubrudzonych kurzem i krwią, zaróżowionych policzkach błysnęły łzy. Jego ból i strach jakoś dziwnie mnie podniecały. Chwyciłem go za nadgarstki, odciągając mu ręce za głowę. Nie oponował. Zamknął oczy, z otępiałą potulnością poddając się mojemu gwałtownemu rytmowi. A przynajmniej starał się... Mimo, że psychika zapewne już parę godzin wcześniej zaakceptowała sytuację, jego organizm nadal się bronił. Im bardziej czułem, że spina się pode mną, że jego ciało mimowolnie stawia opór, tym przyjemniej mi było. Bardzo szybko osiągnąłem orgazm i musiałem ustąpić miejsca koledze. Nickolas siedział na trawie, kilka metrów dalej, i paląc papierosa przyglądał się rozgrywającej się scenie, przy jasnopomarańczowym świetle zachodzącego słońca. On zawsze lubił patrzeć...
Zabawa trwała do rana. Biorąc najnowsze syntetyki nie potrzebowaliśmy snu. Organizm współczesnego żołnierza do zadań specjalnych wytrzymywał w stanie całkowitej czujności do 96 godzin. Potem następował prawie całodobowy spadek formy, jednak i tak metoda dopalaczy była opłacalna.
O świcie zaczynaliśmy szykować się do dalszej drogi...
Chłopak nadal leżał w trawie i mokry od rosy dygotał. A może zauważył, że się zbieramy... I te dreszcze nie były wyłącznie efektem chłodu i zmęczenia... Nickolas podszedł do niego. Szturchnął go obutą stopą w udo.
- Wstawaj - polecił. Chłopak jakby go nie usłyszał. Blondyn westchnął, wyciągając i odbezpieczając broń. - Jak chcesz... - wymierzył w głowę leżącego. Poprawił palec na spuście i wykonawszy szybki ruch ręką strzelił w spoczywającą w trawie dłoń. Chłopak wrzasnął, łapiąc się za rękę i przyciągając ją do brzucha. Zaczął szlochać i trząść się spazmatycznie.
- Powiedziałem, wstawaj - powtórzył Nickolas tonem przyjacielskiej pogawędki. Dzieciak posłusznie usiadł, opierając się na zdrowej ręce, spróbował wstać, jednak nogi ugięły się pod nim. Zniecierpliwiony żołnierz chwycił chłopaka z ramię i brutalnie postawił do pionu, a następnie poprowadził w stronę dżungli. Widziałem, jak znikają między drzewami, wchodząc za jakieś kępy krzewów.
Zasady były proste. Żadnych świadków. Bez względu na wiek. A wszelkie zwłoki mają być ukryte dostatecznie, by nie dało się ich spostrzec z góry. Procedur twardo przestrzegaliśmy. Rozległ się cichy strzał, a potem szelest liści. Po chwili z lasu wyszedł Nickolas. Sam. Spojrzał na mnie.
- Jeśli nie dość w nocy skorzystałeś, to jeszcze kilkadziesiąt minut będzie ciepły - mrugnął do mnie chowając broń i uśmiechnął się w taki sposób, że przebiegły mi po karku ciarki.

Złapałem gwałtownie oddech, budząc się z uczuciem obrzydzenia i zgrozy... i jakiegoś takiego... smutku? Żalu? Rozpaczy...
Odetchnąwszy głęboko, popatrzyłem w sufit, a potem na śpiącego obok Lucasa... Kim ja byłem? I kim teraz jestem? Spojrzałem na zegarek. Była szósta rano. Wcześnie. Ale dwanaście godzin z hakiem pozwoli mi dopracować plan. Wstałem. Bo zasypiać nie miałem już najmniejszego zamiaru...



* * *



Czarny Kondor wrócił od Sharli w nienajlepszym humorze. Właściwie można by rzecz - w fatalnym. Wiadomości o Kitsune nie można było nazwać zadawalającymi. Do tego to, czego dowiedział się od... hum... swoich informatorów też nie napawało mężczyzny przesadnym optymizmem.
Wszystko razem, wliczając wiszącą nad nim niczym topór "kwestię Rishki", sprawiało, że nastrój Jaretha oscylował na granicy wściekłego szału i zniesmaczonego przygnębienia. Mężczyzna uczucia owe maskował na tyle skutecznie, że jego pracownicy co prawda nie uciekali przed nim w popłochu, jednak też starali się mu nie wchodzić z drogę. Był jednak wyjątek. Jak zawsze... Czarny Kondor wszedł po schodach na piętro mieszkalne pracowników i dostrzegł Maję i Harry'ego, zażarcie kłócących się w drzwiach jednego z pokojów. Jak zawsze... Oni! Ja zwykle... Jareth przystanął. Kolejny problem. Odkąd tylko ta dwójka znalazła się w jego burdelu, co rusz wybuchały awantury. Z tego, co wiedział - w zasadzie o głupoty. A to jeszcze bardziej mierziło Czarnego Kondora. Uważał, że kłótnie są głupie. A kłótnie o pierdoły... są poniżej wszelkiej krytyki.
W żarliwej dyskusji dwojga nastolatków zaczynało dochodzić do rękoczynów. Na korytarz wyszło kilkoro innych pracowników, prawdopodobnie, żeby popatrzeć na obiecująco zapowiadającą się bójkę. Lekkie popchnięcie, targnięcie za włosy, podrapanie po ramieniu, szarpnięcie za koszulkę. Jareth zacisnął usta i szybko ruszył w kierunku szamoczącej się pod ścianą pary.
- Co ja wam powiedziałem?! - warknął, chwytając Harry'ego za ramię i rozdzielając ich brutalnie. - Nie będę powtarzał! - z tymi słowami uderzył chłopaka łokciem w brzuch tak mocno, że Harry zgiął się w pół i z głuchym jękiem gruchnął na kolana. Zanim ktoś zdążył się spostrzec Czarny Kondor strzelił Maję otwartą dłonią w twarz. Rozległo się głośne plaśnięcie, a dziewczyna aż zatoczyła się na ścianę.
- Oboje na ulicę! Na dwadzieścia godzin! - wywarczał Jareth i odszedł w kierunku swojego gabinetu. Na korytarzu zapanowała głucha cisza.


* * *



Wyszedłem z apartamentu jeszcze zanim Lucas się obudził. Przyznam, że zależało mi, by tak się stało. Sprzęt miałem w zasadzie przygotowany. Musiałem tylko jeszcze raz obejrzeć miejsce i zastanowić się nad planami awaryjnymi... Wiedziałem, że nie będę miał wielu możliwości. Zważywszy na to, że nigdy wcześniej czegoś takiego nie robiłem, zaczynały budzić się we mnie wątpliwości. Nie, co do słuszności decyzji i podjęciu tegoż zadania... ale faktu, czy uda mi się je wykonać.


* * *



Czarnego Kondora oderwało od lektury dokumentów energiczne pukanie do drzwi. Podniósł wzrok. Co znowu?
- Proszę! - zawołał. Drzwi otworzyły się i energicznie weszła popielatowłosa dziewczyna.
- Vera? - zdumiał się. Dziewczyna podeszła do biurka, a wyraz jej twarzy nie wróżył nic dobrego.
- Jak mogłeś?! - krzyknęła rozzłoszczona.
- Jak mogłem, co? - mruknął, odkładając papiery.
- Nigdy nie podniosłeś na żadną z nas ręki! - zawołała wściekle. - Co to miało być?!
- Nie muszę ci się tłumaczyć - odparł, wolno wstając. Spojrzał na pracownicę z góry. - Wyjdź! - polecił sucho.
- Nie! - rzekła hardo, podchodząc do niego. Zadarła głowę, by spojrzeć mężczyźnie w twarz. - Rozumiem, że Maja i Harry doprowadzili cię do ostateczności. Już sobie z nią pogadałam - zapewniła. - Ale musisz jej to zadośćuczynić...
- Co? - prychnął, wychodząc zza biurka i wymijając ją. - Jak ty to sobie niby wyobrażasz?! - rzucił, stając do niej plecami.
- Przeprosisz ją - skwitowała oczywistym tonem.
- Co takiego?! - zawołał oglądając się na nią przez ramię.
- O wydatek się nie martw - machnęła ręką. - Kwiaty kupiłam sama. Są w kuchni. Ty musisz je tylko wręczyć...
- Chyba na zbyt wiele sobie pozwalasz... - zaczął wolno, a ton jego głosu stał się nagle zimny jak lód.
- A ty chyba nie udławisz się własnym językiem, jeśli przeprosisz kobietę za to, że ją uderzyłeś! - wykrzyknęła, stając na wprost niego.
- Vera!! - warknął i złapał ją za rękę. Wtedy ona zaskoczyła go. Naprawdę! Chwyciła mocno za jego nadgarstek i wbiła palce między ścięgna. Czarny Kondor syknął z bólu, a jego palce same rozluźniły się. Dziewczyna wyrwała rękę z uścisku i szybko odsunęła o krok. Tak na wszelki wypadek. Spojrzała też ukradkowo w kierunku drzwi, jakby oceniając swoje szanse na ucieczkę. Jareth popatrzył na Veronique z pewnego rodzaju niedowierzaniem. Poruszył palcami. Drętwienie powoli ustawało.
- Co to było? - zapytał grobowym głosem. Zmieszała się. Chyba miała świadomość, że ją poniosło. I może to się dla niej źle skończyć. Bardzo źle. Spuściła nieco z tonu.
- Muszę umieć się bronić. Każda z nas musi - wyjaśniła rzeczowo, krzyżując ręce na piersiach. Znowu spojrzała szefowi w oczy. - Więc? - zapytała wyczekująco.
Czarny Kondor przez chwilę milczał, uważnie przyglądając się dziewczynie. Jego umysł szybko skalkulował tę precedensową sytuację.
- Pod jednym warunkiem... - powiedział z lekkim uśmieszkiem. Vera zmarszczyła brwi. Przez jej śliczną twarz przemknął cień niepokoju.


* * *



Rishka chwiejnie wszedł w wąski zaułek, ominął kontener ze śmieciami i oparłszy się jedną dłoń o mur, pochylił się, wkładając palce drugiej ręki do swoich ust. Kaszlnął raz, drugi i zwymiotował. Zakasłał jeszcze kilka razy. Splunął, pozbywając się kwaśno gorzkiej śliny. Westchnął, wyprostowawszy się. Skrzywił się z obrzydzeniem. Miał gdzieś, że między innymi zwrócił resztki tabletki obiadowej. Mała strata. Po prostu był PEWIEN tego, że takiej ilości spermy, jaką przed chwilą połknął, w żołądku mieć nie chce. Choćby nie wiadomo jak była kaloryczna. Uśmiechnął się krzywo, podszedł do zardzewiałego kranu sterczącego z niewiadomych przyczyn ze ściany. Odkrył go już w pierwszych dniach pracy w tym rewirze. I czasem było to istne zbawienie. Odkręcił oporny kurek. Umęczone rury zadrżały, zajęczały i po chwili popłynęła woda. Wypłukał usta. Znowu splunął gdzieś w piach. Umył twarz i wypił kilka łyków. Woda miała też dziwny smak. Ale była. I to za darmo! Rishka zakręcił z wysiłkiem kran. Odszedł kawałek, przylgnął plecami do ściany i osunął się do siadu. Oparł łokcie na podkurczonych kolanach, a ramionami objął głowę. Miał dość! Był na ulicy od jakichś trzydziestu godzin. Marzył o prysznicu. Ba! O ciepłym napoju. Na kawę z automatu szkoda mu było dwóch kredytów, a tutejsi klienci raczej nie należeli do tego typu, który stawia dziwkom napitki. Ciekawe, jak ma się Samuel...


* * *



Leżący w łóżku nagi Czarny Kondor przez moment bawił się długimi popielatymi włosami spoczywającej obok dziewczyny. Westchnęła cicho, przytulając się do jego torsu. Ujęła go za rękę i wskazała miejsce pod nadgarstkiem.
- Tutaj... - przyłożyła kciuk i lekko nacisnęła. Czarny Kondor poczuł mrowienie. - Tylko musisz nacisnąć mocniej i bardziej zdecydowanie... - dodała, patrząc, jak mężczyzna siada na łóżku i zaczyna zakładać spodnie. - Tylko nie próbuj tego na mnie, bo wydrapię ci te piękne ametystowe oczy... - wyszeptała cicho, przeciągając się leniwie. Jareth uśmiechnął się lekko.
- Vera... - zaczął, zakładając koszulę. - W szkole invitro... - zaczął wolno, czekając, aż popatrzy na niego. - Byłaś w projekcie Matha Hari, prawda? - zapytał cicho. Veronique zamrugała, jakby szef ją tym pytaniem zaskoczył. Naprawdę!
- Jesteśmy kwita - mruknęła z lekkim parsknięciem. - Ale wiem... trudno mi opanowywać wpojone nawyki - westchnęła. - Chociaż się staram - wstała z łóżka i pozbierała swoje ubranie. - Nasza umowa oczywiście aktualna, szefie? - mrugnęła do niego i ruszyła ku drzwiom. - Dałeś mi słowo...
- Owszem... - westchnął Czarny Kondor. - Dałem...


* * *



Siedziałem w mało uczęszczanej kawiarni, przeglądając plany na małym laptopie. Całe zadanie było specyficzne. Miałem nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli. Zdjęcia satelitarne były aktualne. Nawet bardzo. Sprzed pół dnia. Mój zleceniodawca miał naprawdę duże możliwości... finansowe! Co też skrzętnie wykorzystałem, by możliwie jak najsprawniej przeprowadzić całą akcję. Niemniej, nieco niepokoił mnie fakt, że dużo będzie zależeć od czynnika ludzkiego. Zbyt dużo. Cóż. Pozostało mi wierzyć w moje wielkie cholerne szczęście. Jeśli zginę, to przynajmniej w słusznej sprawie... Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz. "Lu". Westchnąłem i odrzuciłem połączenie. Nic nie powinno mnie teraz rozpraszać. Szczególnie on...


* * *



Pół godziny po fakcie, o przeprosinach Czarnego Kondora huczał cały burdel... Jednak Jareth nie przejął się tym zbytnio. Już krążyły o nim różne plotki. Jedna z nich opowiadała, że rzekomo posiada on w swoim gabinecie tajny pokój z kolekcją rozmaitych narzędzi tortur tudzież urządzeń niosących tyleż bólu, co przyjemności... Tej plotki Jareth nie dementował. Z sobie tylko znanych powodów... Inna głosiła, iż szef burdelu potrafi utrzymywać wzwód przez kilkanaście godzin... Przy tej plotce Czarny Kondor zastanowił się nad dwiema sprawami. Po pierwsze, o CZYJ wzwód tak dokładnie chodziło? Po drugie - jeśli o jego, to on nic o tym nie wiedział, tym bardziej, że na priapizm nie chorował... W takiej sytuacji kolejna plotka - tym razem o jakichś tam "niby-przeprosinach" wydawała się niewartą zapamiętania błahostką... Taką miał przynajmniej Jareth nadzieję. Musiał dbać o reputację... Właściwie... w razie czego, zadba, by plotkarze doznali nagłej, acz trwałej amnezji...
Zresztą Czarny Kondor miał teraz inny problem. Uważnie przyglądał się swojemu gościowi. Śniadoskóry mężczyzna siedział w fotelu, naprzeciwko niego. Był niewiele starszy od Jaretha i miał szare przenikliwe oczy. A przed chwilą złożył nader ciekawą propozycję...
- Na całą dobę? - upewnił się.
- Jakieś dwadzieścia godzin - uściślił.
- Przykro mi - rzekł Czarny Kondor. - Simon jest na okresie próbnym - pokręcił głową. - Nie zlecam pracownikom bez kontraktu świadczenia takich usług.
- Może zrobi pan wyjątek? - zaproponował mężczyzna. - Dobrze zapłacę...
- Tu nie chodzi o cenę, ale o zasady...
- Dobrze... w takim razie na ile go mogę wynająć na obecnych warunkach? - zainteresował się rzeczowo.
- Dwie, trzy godziny... - odparł. - Życzy pan sobie skorzystać z pokoju u nas?
Mężczyzna przez chwilę patrzył na Czarnego Kondora z takim wyrazem twarzy, jakby intensywnie nad czymś myślał.
- Niekoniecznie... - odrzekł wreszcie. - Wolę spokojniejsze otoczenie - westchnął. Jareth uśmiechnął się kącikami warg.
- Oczywiście - skinął głową. - Simon będzie do pańskiej dyspozycji jutro. Jaka godzina panu odpowiada?


* * *



Wieczór nadszedł nieoczekiwanie szybko. Rzadko zdarzało się, żeby zaskoczyła mnie pora dnia. Ruszyłem wynajętym samochodem pod docelowy adres. Na podziemnym parkingu kręcili się mężczyźni w garniturach. Wysiadłem, od niechcenia poprawiając smoking i sięgnąwszy na tylne siedzenie po zalaminowaną dużą kartę i plastikową maskę w złotym kolorze, z założenia przysłaniającą górną połowę twarzy. Pod drzwiami z napisem "wyjście awaryjne" stało dwóch uzbrojonych mężczyzn. Zbliżyłem się do nich i wręczyłem jednemu kartę. Wciągnął zza pazuchy czytnik i przesunął nim po kodzie kreskowym. Urządzenie wydało akceptujący pisk. Ochroniarz skinął głową, oddając mi zaproszenie.
- Proszę założyć maskę - powiedział drugi z nich, otwierając mi drzwi, za którymi stała bramka do wykrywania metalu. Spełniłem jego polecenie i wszedłem.


* * *



Rishka jakoś doczekał upragnionego wieczoru. Kończył zmianę, więc miał dwie godziny na stawienie się u szefa. Sto dwadzieścia minut to dużo. Mógł wprawdzie szybko wrócić do... "domu", rozliczyć się Czarnym Kondorem i pójść spać, odespać, odpocząć! Ale mógł też spożytkować ten czas inaczej...
Szybko szedł prawie opustoszałą ulicą. Bez problemu znalazł właściwy budynek. Rozejrzał się czujnie. Nikt go chyba nie śledził. Miał przynajmniej taką nadzieję... Wszedł do zdewastowanej budowli.


* * *



Winda była bardzo stara, chyba pamiętająca poprzednie stulecie. Na dodatek towarowa... i o dziwo - sprawna. Ukłony dla konserwatora... Wniosła mnie na ósme piętro. Tam miało odbyć się przyjęcie... Wysiadłem. Po wąskich korytarzach kręciło się kilku mężczyzn, każdy w smokingu i masce. Między nimi urzędowały prawie całkiem nagie kobiety, również z zasłoniętymi twarzami. Większość z nich była hostessami i roznosiła drinki, kilka jednak najwyraźniej stanowiło towarzyszki "dżentelmenów". Kokietowały mężczyzn, chichocząc i zasłaniając usta. Przez chwilę obserwowałem tę scenę... Odrażające.
Przez nikogo nie zatrzymywany ruszyłem korytarzem, mijając kilka mniejszych pomieszczeń, wyposażonych w fotele, kozetki i małe bary i zatrzymałem się dopiero, gdy trafiłem w dużej, wyściełanej aksamitem sali. Pośrodku stało wielkie łóżko, a wokół ustawione były wygodne krzesła. Kilku gości już w nich zasiadało, niektórzy dyskutowali między sobą półgłosami. Usiadłem również, w drugim rzędzie, licząc od łoża. Przez kilka minut czekałem, rozglądając się uważnie. W sali nie było okien. Sztuczne światło z żyrandoli było miłe dla oka, ciepłe, wręcz kameralnie przydymione, jednak w kilku miejscach ustawiono reflektory. Na razie były wyłączone, lecz nie dało się nie domyśleć, że będą oświetlać łóżko.

Jakaś również zamaskowana hostessa dostrzegła mnie i szybko podeszła z tacą z drinkami. Pokręciłem głową, a wtedy ona wręczyła mi nieduży plik kopii dokumentów. Przyjąłem papiery, lecz nie spojrzałem nawet na nie. Zza dwuskrzydłowych drzwi wyłonił się mężczyzna w białym garniturze i czarną, przyozdobioną brokatem maską na twarzy. Wyszedł na środek pomieszczenia, stając obok łóżka.
- Mam nadzieję, że miło spędzają państwo u nas czas. Licytacja odbędzie się o dwudziestej - oświadczył głośno. - Prosimy o cierpliwość... Zaręczam, że warto...
- Daje pan głowę? - zapytał nieco przekornie jakiś gość z "widowni".
- Oczywiście! - zapewnił żarliwie.
- A czy nadal można obejrzeć przedmiot licytacji? - zainteresowałem się miękkim tonem. Mężczyzna spojrzał na mnie.
- Naturalnie... - skinął głową, a widząc, że wstaję, pośpieszył do dwuskrzydłowych drzwi. - Zaprowadzę! - zaoferował.

Idąc bez pośpiechu za nim, przejrzałem papiery. Świadectwo zdrowia, dane anatomiczne, zaświadczenie od ginekologa o dziewictwie. Przymknąłem oczy i z westchnieniem schowałem papiery do wewnętrznej kieszeni smokingu.


* * *



Siedzieli na leżącym na ziemi, starym i poplamionym materacu, ale było im wygodnie. Trochę rozmawiali. Nie o pracy. Chociaż Rishka miał pewne zmartwienie, o czym w końcu powiedział Samuelowi...
- Nadajniki? - zdziwił się Sammy.
- Wiesz... jeśli on mi to założy... to nici z naszych spotkań - powiedział sposępniały chłopak.
- Dlaczego?
- Nie rozumiesz? - Rishka zmarszczył brwi. - Jeśli punkty naszych nadajników znajdą się za blisko siebie na monitoringu, to...
- Ale Lamber mi niczego nie wszczepiał! - przerwał mu Samuel. Rishka zamrugał. No tak. To było oczywiste. Przecież Sammy nie był własnością Czarnego Kondora, ani nie wiązał go zwyczajny kontrakt. Szef po prostu nie mógł zrobić czegoś takiego. Nie miał aż takiej władzy...
- To dobrze - odetchnął Rishka, a jego głosie zabrzmiała ulga tak wielka, że jego samego to zaskoczyło. Samuel uniósł rękę, odgarnął włosy z karku kochanka i pochylił się, całując go delikatnie w szyję. Chłopak drgnął. Popatrzył na niego pytająco.
- Co? Pewnie nie masz ochoty? - mruknął z żalem Samuel.
- Dzisiaj akurat mam - Rishka uśmiechnął się i pocałował go.


* * *



Pomieszczenie było nieduże. Urządzone, niczym hotelowy pokój dla nowożeńców. Wielkie łoże z niemal sięgającym sufitu baldachimem, pod ścianą duża szafa, obok jakieś drzwi. Pewnie do łazienki. Nocne stoliki, dwa fotele, etażerka. Standard.
Mężczyzna zostawił mnie samego z obiektem licytacji. Powiedział, że mam tyle i tyle minut, ukłonił się usłużnie i wyszedł. Uśmiechnąłem się pogardliwie pod maską. Cóż to za jedna wielka parodia!
Zbliżyłem się do łoża, w którym na boku leżała niewielka, otulona atłasami postać. Ostrożnie usiadłem na brzegu materaca. Dziewczynka obróciła się, otwierając szeroko piękne błękitne oczy. Boże... przecież to jeszcze dziecko. Patrzyła na mnie z trwogą. Zdjąłem maskę, i obróciwszy się tak, by mieć kamerę za plecami, uniosłem dłoń do ust. Nie byłem pewien, czy jest tutaj podsłuch. Ale ryzykować nie mogłem. Zacząłem szybko układać palce dłoni w poszczególne gesty. Dziewczynka obserwowała mnie uważnie. Z tego, co mówił jej ojciec, brat Samanthy urodził się z poważnym ubytkiem słuchu, a aż do operacji wszczepienia implantów, ona porozumiewała się nim za pomocą nowego języka migowego. Znała go bardzo dobrze. Ja w sumie też. Nie raz wykorzystywaliśmy go z Kathy... Kiedy skończyłem Dziewczynka pokiwała leciutko głową. W jej błękitnych oczach zaszkliły się łzy. Sięgnąłem do szarfy w pasie i wydobyłem spomiędzy fałd materiału maleńki ceramiczny nożyk. Pochylając się lekko nad nią przeciąłem żyłkę na nadgarstku dziewczyny, następnie wcisnąłem jej ostrze w dłoń. Od strony drzwi rozległ się sygnał, informujący, że mój czas się skończył. Wstałem. Idąc tyłem i migając szybko do dziewczyny jedną dłonią. Obserwowała mnie uważnie, jednak wyraz jej twarzy był kamienny i zdeterminowany. Zapewne wiedziała, że teraz wszystko w jej rękach. Dosłownie.


* * *



Czarny Kondor siedział przy biurku, wpatrując się uważnie w monitor z planem miasta. Migało na nim kilka różnokolorowych punktów. Niektóre przemieszczały się szybciej lub wolniej. Rozległo się pukanie.
- Wejść! - zawołał mężczyzna.
Rishka otworzył drzwi i bezszelestnie wszedł do pokoju. Skinął szefowi głową i zbliżył się do biurka. Położył na nim swój pasek z przymocowaną skrzyneczką na pieniądze.
Mężczyzna przyłożył do czytnika kciuk i urządzenie otworzyło się. Na biurko wysypały się blaszki.
- Jest o sto dwadzieścia więcej, niż wynosi moje dzienne minimum - powiedział Rishka, zanim szef zaczął liczyć pieniądze.
- To dobrze - odrzekł Jareth, patrząc na swojego pracownika, zamykając i oddając mu jego pasek ze skrzyneczką. - Będzie na spłatę części twojego długu.
Rishka pokiwał głową, zapiął pasek i chciał odejść.
- Zaczekaj! - zawołał mężczyzna, odsuwając się nieco na krześle od biurka. Jednocześnie sięgnął po coś do szuflady. - Podejdź tu - polecił. Rishka obszedł biurko, patrząc, jak jego szef montuje coś w małym, przypominającym pistolecik urządzeniu. Wyciągnął też i założył jednorazowe rękawiczki.
- Uklęknij - polecił Czarny Kondor. Chłopak bez słowa uklęknął między jego rozsuniętymi kolanami. Mężczyzna chwycił go delikatnie za kark i przyciągnął jego głowę, zmuszając, by się pochylił i oparł brodę na jego udzie. Rishka już wiedział, co nastąpi. Szef odgarnął mu włosy, odsłaniając szyję, następnie przetarł mu skórę czymś wilgotnym.
- Nie ruszaj się. I radzę zacisnąć zęby - Rishka usłyszał łagodny głos Czarnego Kondora. Chłopak zamknął oczy. W końcu wszyscy to mieli. Kiedyś takie coś wszczepiano psom. Psom! Pod powiekami zapiekły go łzy. Syknął cicho, gdy mężczyzna chwycił go za skórę. Rozległo się pstryknięcie, a Rishka poczuł, jak coś ostrego wbija się w jego ciało. Zacisnął zęby. Bolało. Po chwili mężczyzna cofnął jedną dłoń. Drugą wciąż trzymał na karku chłopca i gładził go delikatnie po skórze. Rishka nie poruszył się nawet. Czuł, że ma coś w ciele. Wydawało się ogromne. Ból pulsował. Wiedział, dlaczego szef mu to zrobił. Było to dla niego oczywiste po ucieczce. I po wprowadzeniu nowych zasad... Jednak mimo to Rishka był wściekły. Rozżalony. I chciał stąd wyjść! Odejść! Uciec! Poruszył się, a gdy mężczyzna zabrał rękę, chłopak, mimo promieniującego bólu karku, zadarł głowę, by popatrzeć mu w twarz. Drgnął. Czarny Kondor spoglądał na niego w dziwny sposób. Nie tak zimno, jak zazwyczaj... Wręcz przeciwnie. W jego fioletowych oczach było ciepło... i jakby... czułość? Rishce przez myśl przebiegło porównanie tego uczucia do czułości kota liżącego mysz.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Wejść! - zawołał Czarny Kondor, odkładając urządzenie do wszczepiania nadajników. Rishka akurat wstawał z klęczek, kiedy do pomieszczenia wszedł niewysoki jasnowłosy chłopak z promiennym uśmiechem na twarzy. To była rzadkość. Do gabinetu Czarnego Kondora raczej nie wchodziło się, susząc zęby od ucha do ucha. Nieznajomy miał kolczyk w wardze i mnóstwo złotych kółeczek w uszach. Zamknął za sobą, następnie miękkim krokiem podszedł do biurka. Omiótł Rishkę nieco wyniosłym spojrzeniem i zapytał:
- Chciał szef mnie widzieć? - z tymi słowami przysiadł bokiem na brzegu blatu. Poła jego rozpiętej koszuli bez rękawów odchyliła się, odsłaniając brzuch, a na nim plątaninę złotych łańcuszków.
- Tak, Simon... Nie spieszyłeś się - rzucił znużonym tonem Czarny Kondor, następnie zogniskował wzrok na drugim pracowniku. - To wszystko, Rishka. Możesz iść - rzucił, wstając. Chłopak skinął głową i unikając natarczywego zielonookiego spojrzenia, pośpiesznie wyszedł z gabinetu. Zamknął za sobą drzwi. Było mu jakoś dziwnie... przykro. Sam nie wiedział, dlaczego.
- Dureń ze mnie! - westchnął i zaczął schodzić w dół.


* * *



Wyszedłem z pokoju i elektroniczny pisk za mną poinformował, że zamek zatrzasnął się. Założyłem maskę i zacząłem przedstawienie... Szybkim krokiem ruszyłem do salki z monitoringiem. Pracownicy też nosili maski. Jeden wielki spektakl! Tyle, że z prawdziwą ofiarą. Nawet nie musiałem udawać. Autentycznie trzęsła mną złość. Pal licho, co ją powodowało. Efekt był taki sam!
- Co pan sobie wyobraża?! - warknąłem, wpychając się do tej ich dyżurki. - Że kim ja jestem? Myśli pan, że mnie można jakimś brzęczykiem wyganiać z pokoju?!! - wrzasnąłem.
- Ale proszę pana... - zaczął jeden ze strażników, pojednawczym tonem.
- Wszystko przecież obserwujecie! - warknąłem, strącając monitor. Roztrzaskał się w drobny mak.
- Co pan wyprawia?! - wykrzyknął jeden z mężczyzn, lecz zanim zdążył mnie powstrzymać, zepchnąłem też drugi ekran.
- Widzieliście, że nic jej nie robię! - wrzasnąłem rozwścieczony. - Nie dotykaj mnie! - huknąłem na strażnika, który najwyraźniej chciał ująć mnie pod rękę i wyprowadzić, bym więcej szkód nie narobił. Przyjrzałem mu się badawczo. Odsunął się. Dziwne, że nie mieli broni. Ani paralizatorów. I szkoda. Miałbym okazję pozbyć się tych strażników. Uspokoiłem się nieco. W końcu więcej monitorów nie mieli... Wszystko tutaj było czarnorynkową prowizorką.
- Proszę wyjść! - zawołał zirytowany mężczyzna.
- Co się dzieje?! - zawołał człowiek w białym garniturze, który mnie tu przyprowadził, niemalże biegnąc korytarzem w naszym kierunku.
- Ten pan... - zaczął strażnik, jednak nie dałem mu dokończyć.
- Powinni państwo bardziej zadbać o swobodę i prywatność dla klientów! - rzuciłem kwaśno do organizatora tej całej odrażającej szopki. - Jestem poważnym licytującym. Znam swoje prawa i nie życzę sobie traktowania mnie jak jakiegoś podejrzanego śmiecia! - warknąłem, wymijając mężczyznę i ruszając do drzwi sali, w której miała być aukcja. Idąc nasłuchiwałem, jak mężczyzna w czarnej masce mówi coś strażnikom o tym, że teraz mają po prostu pilnować drzwi i nikogo nie wpuszczać, aż do wyłonienia się zwycięzcy licytacji. Uśmiechnąłem się lekko. No to zyskaliśmy trochę czasu...


* * *



Rishka wziął szybki prysznic. Przebrał się. W kuchni połknął tabletkę obiadową, popijając ją prawie gorącą, mocną kawą z cukrem pobudzającym. Westchnąwszy ciężko, podparł brodę na dłoni. Popatrzył na fusy na dni kubka. Był cholernie zmęczony. A zaraz wychodził na drugą zmianę. Miał nadzieję, że podwójna kofeina zacznie szybko działać. Żałował, że poszedł do Samuela, zamiast jednak przespać się chociaż godzinę. Więcej takiego błędu nie popełni. Przetarł twarz i wstał od stołu.


* * *



Licytacja trwała kilkanaście minut. Wziąłem w niej udział, jednak na poziomie dwóch milionów kredytów wstrzymałem się. Stawka osiągnęła dziesięć milionów. Wygrał jakiś ciemnoskóry facet w białej masce w pasy. Prowadzący aukcję mężczyzna pogratulował zwycięzcy, przyjął elektroniczny transfer, a następnie obaj poszli po dziewczynkę.
Stanąłem obok dwuskrzydłowych drzwi i czekałem. Miałem nadzieję, że zrozumiała, co powinna zrobić. I że jej się udało. W przeciwnym wypadku...


* * *



- Jeszcze... - jęknął Simon przerwawszy głęboki pocałunek, z westchnieniem odchylił głowę do tyłu. Siedział na biurku, a pomiędzy jego nogami stał Czarny Kondor, obejmując chłopaka wpół i pieścił dłońmi i ustami delikatną przyozdobioną złotem skórę. Simon ocierał się lekko kroczem o Jaretha, odwzajemniając namiętne pocałunki z pasją i chciwością. Nagle Czarny Kondor wplątał palce w łańcuszki na jego plecach i pociągnął lekko, lecz odczuwalnie. Chłopak zadygotał. Jęknął głośno, gwałtownie złapał oddech.
- Wiesz, Simon... - rzekł wolno mężczyzna. - Naprawdę mnie intrygujesz...
- To źle? - szepnął, przysuwając się bliżej i świadomie powodując napięcie łańcuszków i ciągnięcie za kolczyki w jego pępku, sutkach i genitaliach. Pocałował Jaretha w szyję, wsunął dłonie pod jego wyciągniętą ze spodni koszulę.
- Sam nie jestem pewien... - przyznał cicho Czarny Kondor, puszczając jego złotą "uprząż" i sięgając do szuflady. - Mam coś dla ciebie... - powiedział, wydobywając nieduże pudełko. Podał je zdumionemu chłopakowi. Simon otworzył. Na aksamitnym dnie leżała złota, przyozdobiona czerwonymi kamyczkami obręcz.
- Ale dlaczego? - zdziwił się.
- Nie da się nie zauważyć, że lubisz biżuterię - odrzekł merytorycznie. - A klientom chyba przypadło to do gustu - wzruszył ramionami, zmierzając do łóżka. - Nie podoba ci się?
- Śliczna - zapewnił żarliwie Simon, zakładając bransoletkę i zapinając zatrzask. - Dziękuję...
- Podziękujesz inaczej - mruknął Jareth, ściągając kapę z łóżka.


* * *



Po chwili z korytarza dobiegły jakieś pokrzykiwania, żarliwe tłumaczenia i wszystkie odgłosy towarzyszące gorącej dyskusji. Zrobiło się zamieszanie. Zgromadzeni na widowni zaczęli wstawać, nieco zaniepokojeni. Również podniosłem się i złowrogo marszcząc brwi patrzyłem w kierunku drzwi. Skrzydła otworzyły się i wypadł tamten czarnoskóry mężczyzna, który wygrał licytację. Był wściekły!


* * *



Leżący w skłębionej czarnej atłasowej pościeli Simon otworzył oczy i odgarnął sobie z czoła spocone włosy. Spojrzał z uśmiechem i niejakim rozmarzeniem na ubierającego się mężczyznę. Jareth dostrzegł jego wyraz twarzy.
- Tylko nie wyobrażaj sobie za dużo - powiedział.
- To co w mojej głowie jest wyłącznie moje - odgryzł się nieco żartobliwie... ale nie do końca... Coś w jego głosie sprawiło, że Czarny Kondor na dłuższą chwilę utkwił w chłopcu spojrzenie.
- Jutro idziesz na prywatną wizytę - oświadczył wolno. Chłopak popatrzył na niego, otwierając szeroko oczy.
- Myślałem, że... - zaczął, ale mężczyzna nie dał mu dokończyć.
- To wyjątkowa sytuacja... - Jareth wzruszył ramionami, zapinając guziki białej koszuli.
- Jak szef sobie życzy... - westchnął Simon, przeciągając się w łóżku. Czarny Kondor uśmiechnął się lekko. Nieco dziwnie
- Nie wyleguj się, za godzinę masz zmianę - przypomniał, wychodząc z gabinetu, wciąż z tym samym dziwnym uśmieszkiem.


* * *



Drzwi pomieszczenia, w którym przetrzymywana była dziewczynka były otwarte. Po krótkim, acz intensywnym zamieszaniu, na korytarzu zapanowała cisza. Wszyscy rozbiegli się, szukać dziewczynki, a część obrażonych gości po prostu wyszła. Niektórzy zostali, chyba rozbawieni tą paradną sytuacją i w oczekiwaniu na rozwój wypadków.
Rozejrzałem się czujnie, czy nikt mnie nie widzi, po czym wszedłem do pokoju. Okno było uchylone, a firanka poruszała się, targana wiatrem. Do ramy łóżka zostało przywiązane podarte, zapewne z pomocą ceramicznego nożyka, prześcieradło, z którego zrobiono prymitywną linę, wyrzuconą przez okno. Zbliżyłem się i wyjrzałem. Sięgała do balkonu poniżej. Stamtąd dało się nawet przejść na schody przeciwpożarowe... Na moje szczęście porywacze i oprawcy Samanthy nie myśleli, że przywiązane do łóżka dziecko będzie zdolne sforsować te mikre ich zabezpieczenia. Nie zadbali w zasadzie o nic. Któż mógłby przypuszczać, że tak to się skończy... Przez moment przebiegła mi przez myśl metoda unieruchamiania jeńców wymyślona przez Nickolasa. Wzdrygnąłem się. Szybko zdjąłem smoking i rozpiąłem koszulę. Marzyłem o tym momencie. Uprząż, zapięta ściśle na gołym ciele piła niesamowicie. Poluźniłem paski, podchodząc do drzwi. Zamknąłem je i dla pewności zastawiłem fotelem. Wróciłem do okna. W dół było kilka pięter. W górę, jakieś dwa. Wyciągnąłem z małego kołowrotka na piersi, w miejscu skrzyżowaniu pasów uprzęży dwie kompozytowe linki z takimi karabińczykami. Krótkie, bo krótkie, ale funkcję jako takiego zabezpieczenia powinny spełnić. Grunt, że nie wykrywalne przez czujniki i mogłem je tu wnieść. Westchnąłem.
- Złaź już - poleciłem, patrząc na migoczącą światłami panoramę miasta. Kątem oka zobaczyłem, jak coś porusza się na płaskiej, przyozdobionej koronkami powierzchni baldachimu. Tylko dziecko by się tam zmieściło... I to z trudem. Samantha opuściła się na rękach, skacząc na łóżko. Była zarumieniona i wciąż zdenerwowana. Podeszła do mnie. Ciekawe, że jej tam nie szukali. Widać szok i wszelkie ślady desperackiej ucieczki, jak chociażby prymitywna lina z prześcieradła wyrzucona przez okno wykonały swoje zadanie.
- Mam nadzieję, że nie masz lęku wysokości... - mruknąłem, pomagając jej założyć górę od mojego smokingu. Jej jasna atłasowa koszulka mogła zanadto rzucać się w oczy, a w ciemności wręcz świecić jak latarnia. Poza tym, było chłodno.
- Nie - odparła, podwijając szybko rękawy.
- To dobrze - przykucnąłem przed nią. - Wejdź mi na plecy i złap za uprząż. I w trakcie, w żadnym wypadku nie duś mnie! - poleciłem. Zrobiła, jak kazałem. Obwiązałem jeden pasek wokół jej chudziutkiego nadgarstka i zapiąłem klamrę.
- Gotowa? - zapytałem, wstając.
- Tak - szepnęła mi do ucha. Pachniała szamponem, mydłem i w taki specyficzny, lekki sposób, w jaki pachną tylko dzieci. Zamknąłem oczy. Nickolas... Chryste! Otrząsnąłem się szybko z dziwnego flashbacka.
- To idziemy stąd! - z tymi słowami wszedłem na parapet i zacząłem wspinać się w górę.


* * *



Nocna zmiana. Rishka ich nienawidził. Szczególnie w tym rejonie. Zdarzały się tutaj takie typki, że...
- Hej, kurwo! - usłyszał. Nie dało się nie domyśleć, że słowa adresowane były do niego. Obejrzał się. Podchodziło do niego dwóch mężczyzn. "W złą godzinę", pomyślał Rishka, pełen złych przeczuć...


* * *



Podobno nigdy nie ucieka się w górę... Bo zazwyczaj nie ma jak, stamtąd się wydostać. No, chyba, że się wcześniej zabezpieczyło i ułożyło plan.
Skąd się wzięła zamaskowana awionetka na dachu wieżowca? A odstawił ją tam helikopter. Skąd się wziął helikopter? A... ojciec tej dziewuszki to dziany gość! Musieliśmy tak działać... Tym bardziej, że nie było żadnego żądania okupu. A facet nie chciał rozgłosu. Bo to nie o to w tym wszystkim chodziło. Bo w czym był cały urok tej aukcji? Pozbawić dziewictwa córkę jednego z najbogatszych ludzi w kraju... To chora fantazja nie tylko dla pedofilów... Zepsucie rośnie chyba wprost proporcjonalnie do bogactwa. Facet był dziany, ale co zabawne, że nie zdołał upilnować własnej córki. Tak to jest, jak się dba o interesy i pieniądze bardziej, niż o własne dzieci. O ich bezpieczeństwo. A może to brawura. Bogaci myślą, że są nieśmiertelni i nietykalni. Ciekawe, jaka będzie tam mała, po tym wszystkim. Nie wyglądała na płaczliwą księżniczkę. Spojrzałem na nią uważnie. Z kamienną twarzą patrzyła, jak ściągam materiał maskujący z awionetki.
- Wsiadaj - poleciłem. Podeszła. Pomogłem jej zająć miejsce i zapiąć pasy. Wyciągnąłem telefon komórkowy. Wybrałem numer. Odebrał mężczyzna.
- Jest ze mną - powiedziałem. - Niech wasza policja lepiej się pospieszy. Oni szybko zwąchają, że sama nie zwiała - nie czekając na odpowiedź rozłączyłem się i wsiadłem do awionetki. To był najnowocześniejszy i chyba najdroższy na rynku model. Umożliwiał start nawet w takich warunkach, wystarczała niewielka długość pasa startowego. Wszystko obliczyłem co do metra. Obsługę i wspomaganie miał takie, że Samantha sama by ją mogła pilotować. Lekkie, zgrabne, piękne cacko. Chyba sobie takie kupię... Zapiąwszy pasy, uruchomiłem silnik.


* * *



Rishka niepewnie podniósł się z ziemi na czworaki. Kaszlnął, wypluwając krew. Wzdrygnął się. Powoli włożył palce do ust i ostrożnie wyjął stamtąd cienki, okrwawiony kawałek metalu, wyrzucił go w piach. Zamknął oczy, czując jak krew wypełnia mu usta. Tamci sobie poszli.
Owszem, zrobił obu loda. Tak, jak chcieli. Owszem, potem nawet zapłacili. Owszem... powiedzieli, że nie są zadowoleni i że chcą go ukarać. W takich sytuacji w głowie każdej dziwki zapalało się ostrzegawcze światełko, żeby wiać! Po prostu wiać! Ale nie zawsze się udawało. Jeden go chwycił, wykręcając mu rękę za plecy, drugi wyjął żyletkę. Wepchnęli mu ją do ust, a potem najzwyczajniej naprali po gębie. Rishka nawet nie próbował się bronić. Wiedział, że nie ma szans, że i tak zrobią, co zechcą. Modlił się tylko, żeby zrobili to jak najszybciej i już go zostawili. Wreszcie uciekli, a on, skopany, prawie półprzytomny z bólu, jakoś sam się pozbierał.

Wrócił do domu. Jak najszybciej. Nawet skorzystał z autobusu. Jeśli miałby zemdleć, wolałby zemdleć wśród ludzi, a nie gdzieś w zaułku.
Chciał tylko zrobić coś, żeby krew przestała napływać mu do ust. Mdliło go od jej smaku i zapachu, który teraz od środka wypełniał mu nozdrza, a cały czas ją przełykał. Nie bardzo wiedział, co zrobić, ale może wystarczyłaby kostka lodu. Nie zdążył jednak. Mathew go przyuważył.
- Co ty tu robisz? - zawołał długowłosy, wysoki blondyn w garniturze. - Chyba powinieneś być na ulicy!
Rishka pokiwał głową, wskazał palcem drzwi do łazienki. Sam nie wiedział, po co...
- Języka w gębie zapomniałeś?! - warknął ochroniarz, podchodząc do niego. - Do szefa! - powiedział, łapiąc go pod ramię. Rishka wzdrygnął się. Jęknął błagalnie, pokręcił desperacko głową, usiłując pochwycić spojrzenie Mathew, ale mężczyzna był nieubłagany. Wciągnął go po schodach na piętro szefa i zapukał do gabinetu. Na suche "Proszę", otworzył drzwi, wepchnął Rishkę przodem i wszedł za nim. Jareth oderwał wzrok od monitora, a na widok chłopaka zmarszczył brwi.
- Co on tu robi? - zapytał półgłosem.
- No właśnie nie wiem, czemu jest tu, a nie na ulicy. Myślę, że szef sam chciałby się dowiedzieć od niego... - powiedział ochroniarz. Jareth przez chwilę w milczeniu przypatrywał się Rishce. Chłopak nie patrzył na niego. Wbijał wzrok w podłogę. Drżał lekko, ciężko i szybko oddychał. Albo był zdenerwowany, albo źle się czuł. Możliwe, że jedno i drugie...
- Dzięki, Mathew... a teraz wyjdź - polecił Czarny Kondor. Mężczyzna uniósł brwi, jakby zaskoczył go rozkaz szefa, ale bez słowa odwrócił się na pięcie i opuścił gabinet.
- Co tu robisz Rishka? - zapytał sucho Jareth, wciąż bacznie przyglądając się chłopakowi. Jego pracownik był blady bardziej, niż ostatnimi czasy, na twarzy spocony i miał szkliste oczy. Nie mówiąc o tym, że cały czas dziwnie zaciskał usta i z trudem przełykał.
- Ja... - zaczął nieco gardłowo chłopak, jednak szybko zacisnął wargi. Czarny Kondor podszedł do niego błyskawicznie. Rishka skulił ramiona i zmrużył powieki, jakby spodziewał się ciosu w twarz. Mężczyzna zignorował tę próbę uniku, chwycił chłopaka jedną ręką za przed ramię, drugą za podbródek. Przytrzymał go w miejscu, zmuszając do zadarcia głowy.
- Otwórz usta! - polecił ostro. Rishka zadrżał. Zacisnął bardziej wargi. - Słyszałeś!? - warknął Czarny Kondor. Chłopak posłusznie rozchylił wargi. - Cholera jasna! - syknął Jareth, biorąc z biurka kluczyki. Rishka szybko zacisnął usta, dłonią ścierając stróżkę krwi, jaka spłynęła mu po brodzie. - Do samochodu! - zawołał do Rishki. - Już!


* * *



W jednym z pokojów chłopców panował mrok. Większość lokatorów spała. Tylko Simon siedział na parapecie i przyglądał się, jak szef wpycha tego chłopaka, Rishkę, do samochodu, po czym sam wsiada za kierownicę, a następnie odjeżdżają z piskiem opon. Ciekawe, co się stało i czy ten chłopak wróci żywy..? Czarny kondor był jakiś taki...wściekły. Nawet marynarki na koszulę nie zarzucił. Zupełnie, jakby tak jak stał zabrał gdzieś swojego pracownika. Interesujące. I dziwne...


* * *



Sharla otworzyła im, ubrana w szlafrok. Prawdopodobnie już dawno spała, ale była dobrym lekarzem. Nigdy nie narzekała, gdy trafiał się pacjent potrzebujący pomocy. Pora dnia, tudzież nocy nie miała wtedy znaczenia. Gabinet był zawsze otwarty.
Najpierw kazała chłopakowi dobrze wypłukać nad zlewem buzię wodą. Potem świecąc latarką w usta Rishki, obejrzała uszkodzenia śluzówki i języka. Na jej twarzy odmalowała się troska.
- Co za porąbany skurwiel ci to zrobił? - zapytała, raczej retorycznie. Przecież Rishka i tak nie był w stanie odpowiedzieć. Siedzący na krzesełku chłopak pokręcił tylko głową. Unikał jej spojrzenia. Sharla podeszła do lodówki i wróciła z dwoma kostkami lodu.
- Potrzymaj w ustach - podała mu. Zrobił jak, kazała.
- Od czego to? - zapytał Czarny Kondor, który do tej pory stał obok w milczeniu.
- Coś małego i ostrego. Stara brzytwa, żyletka? - zaproponowała, zapisując coś na palmptopie. Czarny Kondor zamknął oczy. Żyletka! Lekarka znowu popatrzyła na chłopaka.
- Prawda, Rishka? - zapytała cicho. Chłopak nagle jeszcze bardziej pobladł.
- Rishka? - zaniepokoiła się Sharla.
- Mdli... - jęknął i niemal w ostatniej chwili dopadł do stalowego zlewu. Natychmiast wstrząsnęły nim potężne torsje. Zwymiotował dwa razy. Oparł się ciężko o zlew i dygotał tak, jakby nogi zaraz miały mu odmówić posłuszeństwa. Sharla westchnęła.
- Człowiek jest w stanie wypić pół litra krwi, zanim zwymiotuje - oznajmiła naukowym tonem. Spojrzała na obserwującego Rishkę Czarnego Kondora. Na twarzy mężczyzny nie malowało się nic poza zimną obojętnością. Podeszła do chłodziarki. - Chłopak jest na skraju wyczerpania - powiedziała półgłosem do mężczyzny. - Czemu przywiozłeś go dopiero teraz!? - zapytała, otwierając drzwiczki i sprawdzając na palmptopie grupę krwi Rishki. Jareth spojrzał na kobietę. Coś dziwnego przemknęło przez jego kamienne oblicze. Jednak lekarka nie zdążyła tego rozpoznać. Czarny Kondor odrzekł:
- Bo pracował. I zaraz powinien wrócić do pracy - oświadczył rzeczowo. - Zaraz po tym, jak mu udzielisz pomocy - dodał lodowatym tonem. Rishka jęknął cicho i znowu wstrząsnęły nim torsje. Sharla włożyła torebeczkę z litrem krwi do podgrzewacza i ustawiła na 37 stopni Celsjusza. Włączywszy urządzenie, przyjrzała się uważnie chłopakowi. Zastanawiało ją, czy nadal wymiotuje od połkniętej posoki, czy teraz już ze zwyczajnego strachu. Westchnęła.
- Idź do salonu, Jareth - poprosiła. Popatrzył na nią w zdumieniu. - Zaraz do ciebie dołączę... - oświadczyła z nieco wymuszonym uśmiechem. Czarny Kondor raz jeszcze zmierzył Rishkę zirytowanym spojrzeniem, po czym bez słowa wyszedł. Sharla podeszła do chłopaka z uszykowanym na tacce zestawem do kroplówek.
- Czemuś ty łykał tę krew, idioto!? - syknęła, sprawnie zakładając mu w zgięciu łokcia wenflon. Rishka popatrzył na nią zbolałym wzrokiem. A co miał robić? Wypluwać? Szefowi w aucie? A wcześniej na ulicy, w autobusie? Jasne! W dwie minuty by go zgarnęli! A Jareth pewnie zwyczajnie zabił. Kto wie? Może i dobrze by zrobił... Kobieta wyjęła jednostkę krwi z podgrzewacza i zawiesiła ją na ruchomym stelażu. Podłączyła do wenflonu. Puściła kroplówkę.
- Zaraz poczujesz się lepiej... - powiedziała cicho. Nagle uświadomiła sobie, że Rishka drży jakoś inaczej, a na stalową powierzchni umywalki nie tylko skapuje rozrzedzona śliną krew, ale i coś innego. Przeźroczystego. Uniosła dłoń i delikatnie starła kciukiem łzy z policzka chłopaka.
- Będzie dobrze, Rishka - wyszeptała, gładząc go po głowie. Rishka zamknął oczy i pokręcił głową. Sharla westchnęła. Podeszła do szafki z lekami. Wybrała jakąś dużą, plastikową butelkę.
- Wypłucz tym usta - nalała o jednorazowego kubeczka trochę różowego płynu i podała chłopakowi. - Ostrzegam, że będzie piec. I to cholernie! - zaznaczyła. - Ale nie pytaj potem, ile to ma procent, bo to nie alkohol...


* * *



Wylądowaliśmy bez problemu na prywatnym lotnisku. Czekający tam strażnicy tylko skinęli mi głowami, gdy prowadziłem dziewczynkę do zaparkowanego niedaleko auta. Wszyscy byli wtajemniczeni w akcję... Nie mam zielonego pojęcia, w jakim celu. Ale... kto płaci, może wymagać. Samochód zresztą też nie był mój. Dziewczynka usadowiła się z tyłu i zapięła pasy. Zdałem sobie sprawę, że w ciągu tego całego czasu nie odezwała się do mnie ani słowem. Pewnie też do końca mi nie ufała. Wątpię, czy komukolwiek jeszcze kiedyś zaufa... Cóż. Nie moja sprawa. Nie od tego tu byłem. Odpaliłem samochód i ruszyłem.


* * *



Jareth siedział w wygodnym fotelu i czekał. Sharla krzątała się po łączonej z salonem kuchni. Mężczyzna uniósł wzrok ku przeszklonemu sufitowi. Widać było gwiazdy... Lekarka podeszła, niosąc tacę z imbrykiem i filiżankami. Nalała herbaty. Czarny Kondor uniósł filiżankę z parującym napojem. Herbata u Sharli była najlepsza, jaką w swoim życiu pił. Pochodziła z jej własnej szklarni za domem. Sama ją uprawiała, zbierała i przygotowywała. Żadnej chemii i syntetyków. A do tego ten aromatyczny smak. Upił łyk.
- Jako lekarz, uważam, że powinien zostać tutaj co najmniej do jutrzejszego wieczora... - oznajmiła rzeczowo, zajmując miejsce w drugim fotelu. Nie spojrzał na nią.
- Co w zamian? - zapytał głucho. Kobieta zamknęła oczy na dłuższą chwilę. Wiedziała, o co Jarethowi chodzi.
- Jutro ktoś może przyjechać po Kitsune - odparła kwaśno. Nie wydawała się zadowolona.
- Sam go jutro zabiorę - oświadczył.
- Uparty jesteś wiesz? - mruknęła, unosząc filiżankę do ust.
- Wiem, czego chcę... - odrzekł, nadal nie patrząc na nią. Przez chwilę milczeli, popijając herbatę.
- Jareth... Te żyletki... to jest jakiś... symbol? - zaczęła niepewnie. - Jakaś informacja...- zawahała się. - ...od niej?
Jareth drgnął. Podniósł spojrzenie i przez moment wpatrywał się w kobietę, jakby nie rozumiejąc tego, co przed chwilą powiedziała. Wreszcie odwrócił wzrok i uniósłszy dłoń do czoła, potarł palcami skroń.
- Czy ja naprawdę jestem AŻ taki... przerażający? - zapytał cicho, zmieniając temat.
- Dla Rishki nawet bardziej! - odparła szczerze. Popatrzył na nią, lecz nie odrzekł nic. Znowu zapadła cisza. Ani niezręczna, ani pełna oczekiwania. Po prostu cisza. Bez jakichkolwiek emocji w niej zawieszonych. Wreszcie Sharla odezwała się:
- Po co mu to wszystko robisz? - odezwała się półgłosem, nieco zatroskanymi tonem.
- Muszę - odrzekł beznamiętnie i znowu upił łyk herbaty.
- Już wystarczy, Jareth! - powiedziała rozżalona, odstawiając filiżankę. Pokręcił głową.
- Nie... - odparł cicho, unikając jej spojrzenia. - Jeszcze nie... - szepnął, zamykając oczy i delektując się aromatem herbaty.


* * *



Odstawiłem dziewczynkę pod same drzwi jej wielkiego pięknego domu. Oddałem ją w ręce uszczęśliwionego, wdzięcznego mi ojca, po czym szybko i dyskretnie się ulotniłem. Patrzenie, jak zapłakana z radości rodzina ściska ją i podaje sobie, niczym śliczną porcelanową laleczkę, nie sprawiło mi takiej przyjemności, jak się spodziewałem. Czemu? Może dręczyła mnie obawa o jej dalsze losy? Tylko... tak właściwie, to dlaczego? Przecież w sensie stricte fizycznym, nikt jej nie zdążył skrzywdzić. Psychicznie... już została zgwałcona. I to kilkakrotnie. Porwanie, groźby, trwoga, oczekiwanie na coś przerażającego, bezbronność. Ten niewyobrażalny strach! Czy to tak po prostu może znieść niespełna jedenastoletnie dziecko? Podobno dzieci szybko zapominają. Szybko goją się ich psychiczne rany. Dla mnie to jakaś bujda, którą wymyślili dorośli, by nie mieć moralnego kaca, gdy zrobią jakiś błąd wychowawczy, bądź w porę nie zareagują na krzywdę dziecka. Bo przecież Samanthę mogą leczyć tą swoją rodzicielską miłością, kochać ją nad życie, tłumaczyć, rozmawiać, oswajać dramatyczną przeszłość... Ale koszmar? Piekło? Przecież to piekło... Ten koszmar... zawsze pozostanie...














Komentarze
mordeczka dnia padziernika 14 2011 19:43:34
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Abby (Brak e-maila) 19:08 15-11-2008
oh, czyzby Rishka byl zakochany w kimś? I czemu wróciłr18;? Podoba mi się chociaż zazwyczaj squele są naciągane to to jest nawet nawet ciekawe smiley
enigma (Brak e-maila) 22:05 16-11-2008
tylko kolejnych części nadal brak smiley, a szkoda.
Alveaner (Brak e-maila) 17:44 13-06-2009
Ojejku. Gmatwa się gmatwa. A miało być tak pięknie.
I czy jet szansa, że coś się tu jeszcze kiedyś pojawi?
Gizmo (Brak e-maila) 23:34 08-11-2009
O maaaaaamo! Dobre pióro nigdy nie rdzewieje, wyczesany tekst! Tylko tego Rischki żal..
Firmament (firma@netia.po.pl) 23:36 10-11-2009
Żal nie żal trzeba się liczyć z urokami bycia dziwką. Czarny kondor ma prawo być zły, nie? Niech odpracowuje!
Namida (kazeno@tlen.pl) 12:24 11-11-2009
Taaa... XD "Blaski i cienie w byciu dziwką"... smiley Materiał na autobiografię Rishki! XP
Rigoletto (Brak e-maila) 19:53 11-11-2009
Jak zrobisz autobiografię Rishki to ja cię będę po stopach całowac
(Brak e-maila) 21:52 11-11-2009
Nie ma takiej opcji, by mogło być naciągane coś, co wyszło z klawiatury Namidy. Szkoda tylko, że autorka tak długo każe czekać na kolejne rozdziały.
Namida (kazeno@tlen.pl) 22:14 11-11-2009
Autorka dziękuje. Autorka obiecuje poprawę... U.U Co do biografii Rishki... to będzie wpleciona w któryś epizod. Biografia CK też będzie... XD
Viv (Brak e-maila) 00:16 12-11-2009
a już prawie pogodziłam się ze zniknięciem tcd, a tu proszę - aktualka i do tego wilk smiley
jak zwykle świetnie.
mam tylko nadzieję, że dalsze części będą się pojawiać, i to nie w rocznych odstępach... bo ile razy można wszystko od początku czytać? smiley
viola (Brak e-maila) 20:12 12-11-2009
Jest cztery opowiadania, na które czekam już kilka lat. Czasem już traciłam nadzieję, a tu proszę. Obiecywałam sobie, że nie będę czytać niedokończonych opowiadań, ale jak zobaczyłam kontynuację Wilka, nie mogłam sie powstrzymać i teraz płaciłam tęsknotą. A teraz poprostu dziękuję:>
Mika (Brak e-maila) 19:51 13-11-2009
Powtarzam się ale ciesze się że wróciłaś smiley (powtarzam się bo przez przypadek zostawiłam komentarz w archiwum smiley) Ja chce więcej !!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Rebeca (Brak e-maila) 23:53 14-11-2009
Absolutnie wyjechane!
Alveaner (Brak e-maila) 19:23 22-11-2009
Tak się zastanawiałam czy jeszcze się tu coś kiedyś pojawi. I dzisiaj weszłam bez specjalnych nadziei a tu proszę!

Rozdział ciekawy, mam nadzieję, że w końcu coś się zacznie wyjaśniać zamiast coraz bardziej gmatwać, bo jak na razie nic nie wiadomo, a ja czekam z niecierpliwością, kiedy pojawi się chociaż jakiś szlaczek: co, gdzie i dlaczego.

Wena życzę, duuuużego Wena. ^^
Absolut (Brak e-maila) 09:46 13-12-2009
Podoba mi się z każdą częścią coraz bardziej. Simone jest boski smiley)))
Alveaner (Brak e-maila) 20:27 22-12-2009
Wiesz, że zrobiłaś czytelnikom świetny prezent na święta? xP
Chociaż musze powiedzieć, że zachowanie Jacka jest co najmniej dziwaczne i jak dla mnie trochę nie logiczne.
A Czarny Kondor tak kiedyś lubiany przeze mnie chyba staje się coraz bardziej antypatyczny, chociaż muszę powiedzieć, że w tym rozdziale był całkiem miły i spodobało mi się to, jak potraktował Kitsune.
Namida (kazeno@tlen.pl) 11:47 24-12-2009
XD Ale w jakim sensie nielogiczne? smiley Wiesz... ludzie dziwaczeją na starość... XD CK antypatyczny? No proszę... smiley a on dopiero się rozkręca! XP
Ginger (vginger@wp.pl) 12:18 25-12-2009
"Wilk" jest naprawdę przecudowny!
Pokłony dla autorki za wykreowanie świetnych postaci, do których strasznie się przywiązałam.
Gdy tylko widzę fragmenty z Rishką i Cz. Kondorem automatycznie kwiczę xD
I ja mam nadzieje że kolejny rozdział ukaże się jak najszybciej ^^
Asasin (Brak e-maila) 12:28 25-12-2009
Ale Czarny Kondor nie miał być aż taki zły smiley(( I Jack też jakiś zły się zrobił.
Namida (kazeno@tlen.pl) 14:33 25-12-2009
CK nie jest zły... CK jest WŚCIEKŁY! XD A Jack... cóż... każdy ma swoje za uszami... >.>'' Kolejny rozdział mam nadzieję niebawem... U.U'
Weronika Zab (Brak e-maila) 10:18 26-12-2009
Ja też mam andzieję że niedługo
Gumisia (Brak e-maila) 17:53 30-12-2009
Kurtka jak mnie Czarny Kondor bierze! Puściłabym się z nim za 5 zł. Albo i za darmo.
Albo bym zapłaciła smiley
Namida (kazeno@tlen.pl) 18:48 30-12-2009
Obawiam się, że Cię nie stać...XDDDD
Ilona (Brak e-maila) 18:34 01-01-2010
A ile za noc z Czarnym Kądorkiem? Kolejna część i znuw żądzisz!
[b]Namida (kazeno@tlen.pl) 18:37 01-01-2010[/b]
Dużo... U.U
Kasia Figarska (Brak e-maila) 00:04 03-01-2010
Czarny kondor jest niesamowity! To zdecydowanie moja ulubiona postać w całej powieści. Zachwycające jak taki człowiek potrafi być zawzięty kiedy mu na tym zależy. Jak pracuje nad Rishką. Bo chyba pozwoli mu w końcu wrócić normalnie do pracy? Musi pozwolić, bo inaczej taka tresura nie miała by sensu, to chyba taki trik edukacyjny, ostrzegający przed popełnieniem drugi raz takiego błędu. Prawda? Błagam nie rozwiewaj moich złudzeń! Za 10 lat Czarny Kondor z Rishką prowadzący razem burdelowe imperium będą żyli długo i szczęśliwie smiley Musi tak być! A póki co jest taki podniecająco niewzruszony smiley i jak mu się ręce trzęsą po tej scence z sztucznym oddychaniem, chyba na Risei mu zależy też bardziej niż na innych? Mam nadzieję, że rozwiniesz tą historię. Lubię też Nicka smiley tacy zimni psychopaci są zastraszająco fajni i nową postać Jacka. A Lucas mnie wkurza! Jak Jack mógł się zgodzić na takiego mazgaja? Ja na jego miejscu bym Rishkę na ramieniu wyniosła a Lucasa zostawiła Czarnemu Kondorowi, jakby trochę nad nim ostrzej popracował może by i coś było z takiej beczącej wciąż cioty. Jak ja się ucieszyłam, jak mu Czarny Kondor tą rękę przestrzelił, jaka ja byłam szczęśliwa! Już miałam wyobrażenie, jak go ciągnie powrotem do burdelu i Lucas zostaje dziwką do końca życia! I co? I kurde pięć linijek poniżej złudzenia rozwiane. I się rozczarowałam, no ale skoro taki pomysł już się narodził, mam nadzieję, że Lucas źle skończy i Jackowi trafi się przynajmniej w łóżku miałby z niego jakiś smaczniejszy kąsek. Może być Simon pociechę. Mam nadzieję, że moje sugestie choć trochę cię obejdą. Póki co życzę natchnienia i pisania samych takich smakowitych kawałków jak ten. Wiesz jak robię? Kopiuję ze strony, wklejam do Worda, patrzę ile kartek i rozkoszuję się wizją półgodzinnego r11; godzinnego czytania. I nie ma mnie dla nikogo. Żadne inne teksty nie ruszają mnie aż do tego stopnia. Jestem maniaczką rWilkar1; Pozdrawiam. Kasia.
Alveaner (Brak e-maila) 16:20 05-01-2010
Ojejku. Co mi jakoś spadnie sympatia do Czarnego Kondora to w następny rozdział to zupełnie psuje i lubię go jeszcze bardziej. Cóż poradzić, że to chyba taki mój ulubiony typ faceta w opowiadaniach.
A Lucas rzeczywiście się taki nieco ciotowaty robi (nie obrażając nikogo), jakoś tak jego zniewieściałość zaczyna mnie powoli irytować. A czytając scenę z przestrzeleniem ręki to naprawdę miałam nadzieję, że jest prawdziwa, a tu taka niespodzianka. -.- Może to dziwaczne, ale ja naprawdę widzę Lucasa tylko w parze z Czarnym Kondorem. ^^

Jest jeszcze Rhiska, którego też z rozdziału na rozdział lubię coraz bardziej, naprawdę to mój ulubiony bohater zaraz po Czarnym Kondorze. I tak strasznie mi go szkoda z tą jego 'niespełnioną miłością' i rozterkami wewnętrznymi. A fragmenty op nim jakoś tak bardzo na mnie działają swoją emocjonalnością.
Zabłotko (Zablotko@neostrada.pl) 09:20 26-01-2010
No kiedy następna część? smiley dlaczego zawsze tyle trzeba czekać na ulubione opowiadania?
Namida (kazeno@tlen.pl) 00:07 11-02-2010
No niestety... trochę jeszcze to potrwa. Za dużo spraw na głowie mam teraz... =_=' A co do Czarnego Kondora i Lu... że razem? >.>'' A owszem... jeszcze na moment pojawi się pewnego rodzaju "razem"...^__~'
Wiedźma Calipso (Brak e-maila)14:17 13-02-2010
Świetne! Akcja rozwija się coraz ciekawiej! WYmiatasz!
Yoan (Brak e-maila) 20:47 17-05-2010
Ślicznie dziękuję za tak... pokaźny i hojnie obdarzony rozdział smiley To opo to jedno z moich ulubionych i mam nadzieję, że nie karzesz nam zbyt długo czekać na kolejną część smiley
MiódMalyna (Brak e-maila) 00:13 19-05-2010
Boskie! Ale albo czarny kondor ma dobrych szpiegów, albo ja się boję otworzyć lodówkę...
Shat (Brak e-maila) 21:02 19-05-2010
Naaamiiii.... T____T chcesz zabić swoją najlepszą dziwkę w burdelu? Bo takimi zakończeniami to mnie zabijesz! Serio! Boże... Rishka... xD a on tak się stara. No jest głupi... ale się stara! Biedactwo... ale chyba już nie długo wróci do łask, co?
Btw... wymiotłaś długością tego rozdziału. Ja wiedziałam, że będzie długi, ale TEGO się nie spodziewałam. xD Po drodze widziałam kilka literówek, ale... mówi się trudno.
I nadal jestem w szoku! O___O
NAMIDA UŻYŁA KURSYWY~!!!!!!!!!
andesha (Brak e-maila) 08:48 22-05-2010
32 strony w wordzie w wygodnej dla oczu czcionce(10) - hojnie obdarzyłaś czytelników, wynagradzając im zbyt długi (jak zawsze) czas oczekiwania na kolejną część. Co jednak z tego, kiedy przerywasz w taaakim momencie...smiley.
Plusem (nie jedynym, rzecz jasna) tego odcinka jest zmiana mojego czytelniczego nastawienia do Czarnego Kondora - jak po pierwszym tomie Wilka działał odpychająco i wzbudzał tylko negatywne odczucia, tak teraz dostrzegam nareszcie jego ludzkie (mocno skrzywione, bądź co bądź, ale jednaksmiley oblicze. Lepiej późno niż wcalesmiley. Te przebłyski ludzkich odruchów, zawalone pokładami nie-mam-uczuć zachowań, doprawionych momentami szorstkością i brutalnością, dają nadzieję, że Rishka, skoro już zmądrzał (prawda? nie szykujesz, mam nadzieję, dla niego jakichś drastycznych, nieodwracalnych zmian?), odnajdzie na koniec trochę uczucia i spokoju u boku Czarnego Kondora. Wiem, pojechałam jak w polskiej telenowelismiley, ale czyż w tym brutalnym, rzeczywistym świecie nie chodzi o to, by czerpać złudne szczęście bodaj z kart fikcyjnych powieści?smiley.
A poważnie - odcinek jak zwykle u Ciebie, doskonały, wciągający bez reszty, ostatnia scena powoduje jęk zawodu, że to już (tymczasem) koniec i kolejny jęk czytelnika, żebyś okazała trochę litoścismiley i jak najszybciej wkleiła dalszą część.
Weny, weny i nie przestawaj pisać, najlepiej nigdy, a już na pewno do czasu, gdy skończysz Wilkasmiley.
Namida (kazeno@tlen.pl) 12:53 22-05-2010
Dziękuję pięknie za budujący komentarz. ^.^' Tego mi ostatnio było trzeba, bo parę mocnych zwątpień się u mnie pojawiło... U.U' Następny epizod na pewno nie będzie taki długi - ten taki obszerny powstał, bo linia fabularna tego wymagała. XD
Alveaner (Brak e-maila) 21:34 22-05-2010
To ja zacznę od tego drobnego błędu, który mi się w oczy bardzo rzucał. Hol istnieje również w języku polskim i pisze się przez jedno 'l'.
Z jednej strony rozdział z strasznie smutny, a z drugiej dający nadzieję. I mogę szczerze powiedzieć, ze zdecydowanie wolę czytać perypetiach Rishki i Jareth'a niż Lucasa, którego jakoś coraz mniej lubię, bo robi się coraz bardziej rozlazły.
Chociaż autentycznie żal mi teraz Rishki, w pewnym momencie czytając nawet łzy mi w oczach stanęły, bo tego dzieciaka nie da się nie lubić.
Gratuluję długiego i ładnego rozdziału, który jak zwykle zakończyłaś tak, że czytelnik tylko zgrzyta zębami z frustracji. smiley

Weny, weny, weny. ^^
w. (Brak e-maila) 20:32 24-05-2010
Za taką długość mogę wybaczyć taką częstotliwośćsmiley Strasznie irytuje mnie, że z każdym rozdziałem wiem coraz mniej. Z jednym wyjaśnieniem pojawia się pięć pytań. I moje zapędy masochistyczne się pogłębiają. bo wchodzę tu praktycznie codziennie i czytam ulubione fragmenty po kilkanaście razy. A tak w ogóle to kocham Rischkę. Nie wiem, jak udało ci się stworzyć postać, którą każdy uwielbia już od 1 części, gdy był raczej marginalny. Sammy mnie irytuje, Kondor się uczłowiecza, a Lucasa mam ochotę strzelić plaskaczem i zawołać: ogarnij się!!! To tyle smiley
Namida (kazeno@tlen.pl) 21:00 24-05-2010
Biedny Lucas... U.U'' XD Dziękuję serdecznie! Cieszę się, że tekst się podoba i jakoś Was porusza... ^.^' Dziękuję! smiley(Ale Lu nie można robić za dużo "kuku"... >.>' Bo trochę bólu go czeka od mnie... XP)
andesha (Brak e-maila) 22:26 24-05-2010
"Bo trochę bólu go czeka od mnie" - rób, co musisz smiley Autorko, ale potem proszę to zakończyć, jak w pierwszym tomie: "i żyli długo i szczęśliwie" smiley
Flo (Brak e-maila) 13:31 25-05-2010
jeeeeeeeeszczeeeee..... Namida-samaaaa proszę daj jeszcze jedna działeczkę "Wilka2"!! @___@

Przyznam główni bohaterowie strasznie się zmienili raz na plus raz na minus ale i tak daj jeszczeeee... to jest uzależniające xD.

Bułahahahahaaaaaa ja wiedziałam ze Rishka sie w Czarnym Kondorze kocha (i założę się że nie bez wzajemności XD) tylko się przynać przed samym sobą nie chce XD

Z Jack'a wyszedł straszny drań! Mam wrażenie że spełniają się słowa Czarnego Kondora =.= zachowuje się jakby Lucas mu się znudził, "jest to przeszkadza, nie ma go to mała strata""! CHAM JEDEN!!

Lucas morderca.... hmm... nie wiem mam mieszane uczucia. Z jednej strony to się cieszę że przestał byc takim zawadzającym beksą ale z drugiej strony.... jakoś to wszystko do niego nie pasuje... morderca z załamaniami nerwowymi... Ale fakt Jack mógłby i POWINIEN z nim pogadać... ale jak Lucas pójdzie do Czarnego Kondora i nie wróci na 2 nocki to mam nadzieje że zjedzą go wyrzuty sumienia

Rishki mi żal jak mało kogo XD biedak się doigrał no ale cóż.. może odkryje co mu w serduchu bije XD

Czarny Kondor mnie zaskoczył... raz zimny drań, raz taki troskliwy facet... Ale za Tetsu, Risei a przede wszystkim za Kitsune to ma u mnie mega wielki PLUS @_@

A Simon mnie denerwuje >.
A CK i Lu... no... >.>' Mówię - będzie na chwilę razem, bo Jarethowi wydaje się, że on CHCE Lucasa. Taaak... "wydaje się"... XD
Tsubomi (Brak e-maila) 00:33 08-06-2010
T_T
40%- Rishka, 60%- Lucas??? Nie do pomyślenia, by dzielił swoje uczucia na pół >:-( Bo na razie to wygląda tak, jakby z Lucasem mu nie wyszło, to może ewentualnie z powrotem do Rishki :/ (drań)
Cieszę się,że opowiadanie będzie długie. Bo to najlepsze, jakie stworzyłaś na tej stronie. I nie zawiewa tu telenowelą, więc spoks.
kei (Brak e-maila) 21:40 15-06-2010
oh jej tak dlugo czekalam ze zrezygnowalam z czekania, a ty taka niespodzianka ;D az 4 nowe rozdzialy, czasami warto sprawdzac nowosci smiley
Tuli-Pan (Brak e-maila) 15:10 19-06-2010
no niby, ale przy takiej ,,częstotliwości" aktualizacji to chyba będziemy latami czekali na kolejne rozdziały. Więc albo aktualki będą *częstsze*, albo postarasz się dawać więcej niż 1 rozdział, Namida smiley Plisss
Namida (kazeno@tlen.pl) 13:24 22-06-2010
No...wiecie... V.V Zajmuję się na portalu nie tylko pisaniem... poza tym Wilk to naprawdę nie jest mój jedyny obecny projekt. >.>' A czas się nie rozciąga, a oczu nie sprzedają w kiosku. U.U (A chciałabym... T.T)
kei (Brak e-maila) 22:20 25-06-2010
a szkoda, pewnie byłby na nie całkiem niezły popyt smiley
wampirzyca (Brak e-maila) 16:09 03-07-2010
REWELACYJNE SĄ TE TWOJE OPOWIADANIA I BARDZO WCIĄGAJĄCE <^^> MAM NADZIEJĘ,ŻE BĘDĄ KOLEJNE CZĘŚCI smiley
POZDRAWIAM
Leane (Brak e-maila) 00:57 24-07-2010
W porównaniu do 1 części, w tej brakuje mi pełnych scenek łóżkowych XD Reszta jak zwykle na poziomiesmiley
Nat (Brak e-maila) 15:32 06-12-2010
Zazdrość Kondorka jest po prostu przeurocza smiley Ech, co tu dużo mówić - uwielbiam to opowiadanie. Czyta się je jednym tchem. Aczkolwiek z każdym kolejnym rozdziałem coraz trudniej mi się w niektórych kwestiach 'przeszłościowych' połapać, przynajmniej przy pierwszym czytaniu smiley Ale to zdecydowanie nie jest wada, po prostu wymaga to od czytelnika większego skupienia.
w. (sbr@op.pl) 11:26 08-12-2010
Kurczę, niby cieszę się, że z Rischką już lepiej, ale to pewnie oznacza, że będzie więcej Lucasa. A jego akurat nie trawię. Jak dla mnie całe opowiadanie mogło by być o Rischce i Kondorze. dobrze przynajmniej, że Samuela się już pozbyłś. Czekam na dalszy ciąg z niecierpliwością.
Miriam (Brak e-maila) 10:33 12-12-2010
O jak ja uwielbiam Czarnego Kondorka, bardziej niż Daimona Freya, bardziej niż Geralta z Rivii, bardziej nawet niż Amberdrakea jest zajebisty! Wreszcie kolejna część z niecierpliwością czekam na więcej.
Namida (kazeno@tlen.pl) 23:57 12-12-2010
Dziękuję pięknie za komentarze. ^_^ Miriam, nie masz pojęcia, jak bardzo połechtałaś moje zachłanne twórcze ego. XP
Alveaner (Brak e-maila) 20:43 13-12-2010
Uwielbiam to opowiadanie, naprawdę. Uwielbiam Jareth'a i uwielbiam Rishkę. Nawet Lucasa jakoś po tym rozdziale nieco bardziej polubiłam.
Ciekawe co on tam kombinuje i co w sumie jest w tej umowie (bo, że seks to wiadomo, ale tak poza tym xP ).
Naprawdę ładny rozdział, rzuca światło na parę spraw, a inne komplikuje. ^^
Pozdrawiam i dziękuję za przyjemność jaką jest czytanie tego opowiadania.
Atena (Brak e-maila) 21:37 30-12-2010
Trochę się zdziwiłam zachowaniem Samuela, znając go... Co to za pospieszne pożegnanie i obojętny ton, kiedy jeszcze niedawno był sprawcą ucieczki Rishki? Ta scena trochę za pospieszna i niedbała. Poza tym Rishka myli uczucie psiej wdzięczności z miłością do sprawcy swych cierpień. Wiem, że takie zachowanie ma psychologiczną nazwę, ale wyleciała mi ona z pamięci. Jestem ciekawa, jak to się dalej rozwinie :/ mam pewne obawy. Wątki z Lucasem zupełnie mnie nie interesują i cięzko mi się to czyta smiley Myślałam, że 2 część Wilka skupi się na innych bohaterach (Rishka). Nie przepadam za opowiadaniami zbzikowanych yaoi-fanek, ale zawsze z zainteresowaniem czytam Twoje teksty. Podobają mi się dialogi, są najmocniejszą stroną twojej powieści. A także skomplikowane relacje bohaterów. Pozdrawiam.
Namida (kazeno@tlen.pl) 13:20 20-01-2011
XD Chcesz powiedzieć, że Rishka ma syndrom sztokholmski? XP Możliwe... >.>' Co do zachowania Samuela... to pewnie wyjaśni się to w kolejnym rozdziale, ale na razie jakoś nie mam czasu go skończyć... V.V'
Cath (Brak e-maila) 03:31 21-01-2011
Cudo!!! Kocham Rishke! Tylko bardzo się boję w co się wpakował Lukas... nie trzymaj mnie za długo w niepewnosci!!!
Uranismiley (Brak e-maila) 02:50 12-02-2011
Jak to miło widzieć kolejny rozdział. Wilkowi pozostaje wierna do końca i zawsze, zawsze go czytamsmiley Pozdrawiam koteksmiley**
(Brak e-maila) 18:26 13-02-2011
"A Czytelnicy też mogliby zmobilizować Autorów, komentując ich obecne teksty. Drobna pochwała naprawdę potrafi dać "kopa" do dalszego pisania." - otóż ze wszystkich sił mobilizuję genialną[to ta drobna pochwała, o którą proszono smiley] Autorkę, która zechciałaby się zastosować do własnych słów smiley i obdarzyć nas kolejnym odcinkiem na jutrzejsze Walentynki. Czy jest na to szansa? Szczerze prosim smiley.
Namida (kazeno@tlen.pl) 10:13 14-02-2011
Niestety na razie nie ma na to szansy, bo Autorka znowu ślepnie i do szpitala pewnie jeszcze dzisiaj pojedzie na sterydy. V.V' Taki los, taka choroba. Gome wszystkim i dzięki za komentarze. smiley
(Brak e-maila) 18:57 15-02-2011
Dramatycznie zabrzmiało smiley.
W takim razie poprawy zdrowia życzę. A jak już będzie, nie zapomnij o usychających z tęsknoty za kolejną częścią "Wilka" czytelnikach (co poniektórych smiley.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum