The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 04:46:21   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Wilk 2 9
Rozdział 9:

"Echa"



- Dobrze... ale on pójdzie z nami - powiedział nastoletni chłopak, wskazując ruchem głowy stojącego obok wysokiego młodzieńca o długich kruczoczarnych włosach. Brodaty mężczyzna zaśmiał się.
- A co? Boisz się mnie? - zapytał rozbawiony. - Spokojnie! Lubię zwyczajny, prosty seks. Bez udziwnień. Ale jak chcesz... - popatrzył na starszego chłopaka. - Może kolega się przyłączy? - zażartował.
- Jest pan pewien? - ciemnowłosy zmrużył oczy. Wtedy mężczyzna drgnął. Przyjrzał się młodzieńcowi uważnie. Bardzo uważnie.
- Pomysł wart rozpatrzenia... - wolno uniósł rękę i chwycił starszego za podbródek. Spojrzał w piękne, otoczone czarnymi rzęsami, ametystowe oczy. Przez chwilę milczał. - Jak ktoś taki, jak ty trafił na ulicę? - wyszeptał wreszcie. Miał dziwnie zmieniony głos. Brzmiało w nim najszczersze niedowierzanie. Młodzieniec opuścił na chwilę głowę. Następnie rzucił klientowi ironiczne spojrzenie.
- Jak to "jak"? Wojna! - skwitował.
Mężczyzna jak w transie pokiwał głową i poszedł z młodszym chłopcem za róg. Ciemnowłosy podążył niespiesznie za nimi.
Kiedy to robili, taktownie odwrócił się do nich plecami... Tutaj na ulicy panowały proste, koleżeńskie zasady. Umożliwiały przetrwanie...

Pilnował go... ...jak kochający brat. ...jak dobry kolega. ...jak starsza dziwka. ...jak zwykły alfons...

Ale nie był alfonsem. Jeszcze nie wtedy. Nie w dosłownym sensie...

W pokoju panował mrok. Zakopany w pościeli jasnowłosy chłopak przekręcił się na bok, twarzą do swojego towarzysza.
- Jeszcze nie śpisz, Ris? - rozległ się z ciemności niski głos.
- Jareth...- chłopak wsunął rękę pod kołdrę i pogładził palcami gładki, umięśniony tors.
- No? - westchnął sennie ciemnowłosy.
- Zgodzisz się na propozycję Kazary?- zapytał cicho. Jareth milczał przez chwilę.
- Pewnie nie mam wyboru - odrzekł niechętnie, patrząc w sufit.
- Ja zostanę z tobą, wiesz? - wyszeptał ciepło, opierając głowę na jego klatce piersiowej.
- Cieszę się, Risei - odrzekł łagodnym tonem. Przez chwilę leżeli w ciszy. W końcu znowu odezwał się młodszy:
- Tamten facet... kiedy pytał, co robisz na ulicy... o co mu chodziło?
- O nic. Śpij...- mruknął zniechęcony Jareth i naciągnął kołdrę na ramiona chłopaka.
- Powiedz... - poprosił cicho Risei.
- Śpij - szepnął, głaszcząc go po jasnych włosach.

Leżący w szpitalnym łóżku Risei otworzył oczy. Usiadł gwałtownie i uniósł ręce, dotykając opatrunku na czole. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Spuścił nogi i powoli wstał.



* * *



Sharla usiadła w fotelu przy biurku i rozłożyła przed sobą wyniki badań. Trzech pracowników pod pilną opieką... a w przyszłym miesiącu miały być okresowe badania w domach publicznych Lambera. Westchnęła. Oby nie wypłynęło nic nowego, bo Jareth najzwyczajniej nerwowo tego nie zdzierży...
Martwiła się. Ostatnio temu facetowi wszystko waliło się na łeb. Jednocześnie! Zdrowie Risei, Tetsu, Kitsune, ciągnąca się i skomplikowana sprawa z Rishką, na dodatek jeszcze ta suka Villain... To chyba za dużo, jak na jednego człowieka. Nawet kogoś takiego, jak Czarny Kondor.
Sharla znów westchnęła. Najgorsza jednak była kwestia Rishki. Najbardziej obciążała psychikę Jaretha. Ona na jego miejscu chyba by się tak nie szarpała z tym gówniarzem. Ale Czarny Kondor był zawzięty i miał swoje zasady. Reguły gry... których nawet on sam nie łamał. Niemal nigdy.
Pamiętała tamtą noc wręcz z fotograficzną dokładnością. Było to przeszło dwa tygodnie po zaginięciu Rishki... po jego... ucieczce.

Cały wieczór na dworze szalała burza i lało, jak z cebra. Po wojnie burze stały się może nie tyle bardziej gwałtowne, co "cierpliwsze"... pioruny potrafiły rąbać godzinami. Sharla skończyła uporządkowywać swoje szpitalne papierzyska jakoś w środku nocy. Miała zamiar położyć się spać, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Wyjrzała bocznym okienkiem. Na tle przecinającej niebo błyskawicy dostrzegła zarys mrocznej sylwetki. Otworzyła. Na progu stał Czarny Kondor. Woda ściekała po jego twarzy, włosach i płaszczu. Mężczyzna, wciąż patrząc w przestrzeń ponad ramieniem Sharli, wszedł bez słowa do korytarza. Lekarka nieustannie śledziwszy go wzrokiem, zamknęła za nim drzwi. Nie odezwała się. Jareth wolnym krokiem dotarł do salonu i usiadł w jednym z foteli. Miał kamienny, posępny wyraz twarzy. Kobieta zajęła miejsce naprzeciwko. Więc znowu go szukał... Był przemoknięty, czyli pewnie robił to pieszo. Dlaczego pieszo? Bo w ten sposób mógł zajrzeć w każdy zakamarek, dotrzeć do najmniejszego, położonego nawet w kanałach: baru, klubu, czy zwykłej meliny. I, znając Jaretha, znowu obszedł wszystkie w okolicy. Wszystkie! Po raz kolejny.
- Jareth - odezwała się Sharla. Dopiero wtedy na nią popatrzył. Nabrał tchu:
- Nie mogę go nigdzie znaleźć! - wyszeptał i łzy pociekły mu po policzkach. Szybko spojrzał w bok. Zacisnął zęby, aż zadrżały Miśnie jego policzków. Sharla drgnęła. Znali się przeszło dwie dekady. Przez ten czas... nieczęsto widziała, żeby Jareth płakał. Przecież nawet po Zike'u... nie uronił łzy. A teraz... teraz to były łzy bezsilnej złości... i rozczarowania. I być może pewnego rodzaju strachu. Kobieta wiedziała, co gnębiło Czarnego Kondora. Już nie kwestia samej ucieczki Rishki, jego zdrady, ale fakt, że Jareth wciąż nie mógł go odnaleźć. A jeśli nie potrafił tego zrobić na własną rękę... musiał wykorzystać inne, oficjalne środki. Czy ten durny dzieciak nie zdawał sobie z tego sprawy?! Z konsekwencji? Wprawdzie, gdyby Czarny Kondor szukał i ZNALAZŁ Rishkę osobiście, to pewnie zostałoby to między nimi... jednak skoro sam nie mógł odszukać swojej własności, musiał zgłosić do Bazy Rejestracyjnej, że uciekł mu Invitro. I wtedy Rishka zostawał w przysłowiowej "czarnej dupie"...
- Słuchaj, Jareth... może daj spokój... - poprosiła cicho. - To już ponad dwa tygodnie... - powiedziała. Wtedy Czarny Kondor spojrzał na nią w taki sposób, że mało się nie cofnęła.
- Sharla! - wycedził lodowato. - Rishka. Jest. MÓJ! Rozumiesz?! JEST! MÓJ!!! - wywarczał z pasją.
- Wiem - odparła pojednawczo, kiwając głową. Wstała. Wyszła do gabinetu i znalazła odpowiedni medykament. Szybko odmierzyła odpowiednią w stosunku do wieku i wagi ilość płynu do jednorazowego kieliszka. Wróciła do salonu. Czarny Kondor nadal siedział nieruchomo, wpatrując się w ścianę przed sobą. Kobieta podała mu lekarstwo.
- Wypij - poleciła. Jareth bez zastanowienia wychylił zawartość, po czym z całej siły zgniótł styropianowy kieliszek w dłoni. Sharla znów zajęła miejsce w fotelu.
Siedzieli tak przez dłuższą chwilę w milczeniu. W końcu spięte ciało mężczyzny rozluźniło się nieco, a głowa zaczęła opadać mu coraz niżej i niżej. Wtedy Sharla wstała i założyła sobie jego ramię na szyję.
- Chodź, Jareth - powiedziała łagodnie, pomagając mu się podnieść. - Położysz się...
- Nie chcę... - wymamrotał półprzytomnie Czarny Kondor. - ...nie mogę...muszę iść... do...
- Nic nie musisz, Jareth... napiszę ci zwolnienie - wyszeptała ciepło kobieta, prowadząc mężczyznę do pokoju gościnnego. Położyła go i rozebrała niespiesznie z przemoczonych ubrań. Nie oponował. Lek działał. Dobrze. Sharla troskliwie przykryła śpiącego Jaretha i podkręciwszy ogrzewanie, wyszła z pokoju, zamykając za sobą cicho drzwi.

Szukał go. Tak bardzo chciał go znaleźć. I w końcu dopiął swego. Ale po jakim czasie? I jakim kosztem? Nie tylko finansowym. Gówniarz chyba nie zdawał sobie z tego sprawy.
Wtedy Jareth musiał być naprawdę w kiepskim stanie psychicznym, skoro przyszedł tamtej nocy do niej - wprost oczekując jej pomocy... na swój własny... milczący sposób...
Poza tym... pogoda nie była... sprzyjająca, a on... mimo to poszedł szukać go pieszo. Jak bardzo musiał być zdeterminowany...

Rano, gdy wstała, Jaretha już nie było. Tylko na łóżku leżała karteczka z napisanym zamaszyście "Dziękuję".

Siedząca przy biurku kobieta uśmiechnęła się pod nosem. Jakie to było typowe dla niego. Sharla go znała od dawna i wiedziała, jak traktować, by nie pogorszyć sytuacji, lecz poratować. Tamtej nocy musiała mu podać coś przytłumiającego emocje i spokojnie odczekać kilka chwil. Inaczej by jej nie pozwolił... sobie pomóc. Był na to zbyt dumny, zbyt... niezależny. Nikomu nie pozwalał decydować o sobie. Kobieta westchnęła. To była chyba taka jego trauma z dzieciństwa... ze wczesnej młodości. Od tamtego... newralgicznego... momentu nikomu już nie pozwalał sobą rządzić! No...może poza...
- Sharla? - drgnęła na dźwięk swojego imienia. Spojrzała w stronę drzwi. W progu stał Risei. W szpitalnej pidżamie i boso. Miał nieco błędny wzrok i sprawiał wrażenie jakby przestraszonego.
- Co się stało? - zaniepokojona wstała.


* * *



Gdy wysiadałem ze świeżukradzionego samochodu zaparkowanego pod moim świeżonabytym domkiem letnim, od razu dobiegły mnie odgłosy wesołej libacji. Epicentrum znajdowało się w okolicach salonu. Niechętnie spojrzałem na tylne siedzenie, na którym leżał, wciąż pogrążony w narkotycznym śnie, pan Connor. Westchnąwszy ruszyłem w kierunku domku. Otworzyłem drzwi i zrobiłem unik przed lecącą w moim kierunku butelką po wódce. Wyprostowawszy się spojrzałem surowo na czwórkę balangowiczów. Ucichli, spoglądając na mnie z wyczekiwaniem. Zastanawiające. Co budziło w nich respekt do mnie? Moje pieniądze... lub dziwne, możliwe, że w ich oczach nazbyt pewne zachowanie wobec takiego "elementu" jakim byli,... czy też prozaicznie - różnica wieku, bowiem paru z nich mogłoby być moimi synami. Nie, żebym chciał! Broń Boże! Starczy mi Lucas do wychowywania. Westchnąłem. Naprawdę byłem stary. ZA stary na takie rzeczy. A może nawet ZA stary dla Lu? Potrząsnąłem lekko głową, odsuwając od siebie zupełnie niepotrzebne teraz myśli.
- Gdzie reszta? - zapytałem szorstko. Spojrzeli po sobie, jakby nie mogli zdecydować, który z nich ma mi odpowiedzieć. Żałosne! Spojrzałem na stojącego najbliżej, szczupłego blondyna z czarnym tatuażem w kształcie pająka na szyi.
- Zadałem pytanie - powiedziałem cicho.
- W garażu! - wypalił szybko. No i proszę. Jednak jeszcze od wódy im te języki nie skołowaciały.
- Wszystko gotowe? - zapytałem odwróciwszy się na pięcie.
- Tak - potwierdził. Machnąłem na niego ręką, nakazując mu iść za mną.
- Pomożesz mi. Wy dwaj do garażu - poleciłem. - Za samo chlanie wam nie płacę.


* * *



Respekt. Czarny Kondor u swoich pracowników wywoływał nie tylko szacunek wobec siebie, ale i coś bardziej prozaicznego...czy raczej... pierwotnego. Zwykły, organiczny strach. Powodów ku temu dawał w zasadzie niewiele... A przynajmniej Lucas jeszcze ich nie doświadczył, jednak od zarania dziejów plotka to potęga. Opowieści kolegów zupełnie wystarczały, by chłopak miał kolana jak z waty, gdy po raz pierwszy musiał zostać na noc u szefa.
Najpierw Czarny Kondor kazał mu się rozebrać, co chłopak uczynił bez zbędnych ceregieli. W końcu był na ulicy już jakiś czas. Zresztą w szkole przystosowawczej też przygotowywano go do pełnienia funkcji raczej "interpersonalnych". Nie miał się czego wstydzić. Oswoił się ze skrępowaniem i nagością. Ale to był w końcu szef! Czarny Kondor obszedł go i obejrzał dokładnie. Bardzo dokładnie. Lucas wzdrygnął się, gdy mężczyzna go dotknął. Natychmiast tego pożałował. Odruchowo pochylił głowę i zamknął oczy. Czekał na przywołujący go do porządku cios w twarz. W jego szkole była to najefektywniejsza i najprostsza "forma przekazu" dezaprobaty. Mężczyzna jednak ujął go pod brodę i zadarł mu głowę do góry.
- Spójrz na mnie - polecił półgłosem. Lucas otworzył oczy. Popatrzył niepewnie na szefa. - Już ci o mnie nagadali, co? - Czarny Kondor uśmiechnąwszy się, puścił chłopaka, który pokręcił szybko głową.
- Nie rozumiem - powiedział.
- Rozumiesz - odrzekł Czarny Kondor, ruszając do biurka. Popukał palcami w szarą teczkę leżącą na blacie. Lucas dostrzegł na wierzchu naklejkę ze swoim Numerem Invitro. Czyli Czarny Kondor miał wgląd we wszystkie testy. Nie tylko te na inteligencję. Także osobowości i to we wszystkich jej wymiarach. - Nie jesteś głupi... - ciągnął mężczyzna, przysiadłszy na brzegu blatu.. - ...więc nie udawaj - skrzywił się z niezadowoleniem. - Bo mnie obrażasz.
- Przepraszam - szepnął Lucas, pochylając głowę. Mężczyzna wstał energicznie i znowu podszedł do nagiego pracownika. Wolno uniósł rękę, następnie delikatnie powiódł palcami po szyi Lucasa, obchodząc go jednocześnie i stając za nim. Tym razem chłopak nawet nie drgnął, jednak szef niespodziewanie położył dłoń na jego torsie. Lucas zadrżał zaskoczony. Wciągnął gwałtownie powietrze. Mężczyzna uśmiechnął się.
- Tak szybko bije ci serce... - stwierdził półgłosem. - Tyle ci o mnie naopowiadali... Ale czy wiesz, dlaczego was tak traktuję? - zapytał cicho.
- Nie... - odrzekł głucho Lucas. Czarny Kondor nachylił się, zbliżając wargi do ucha blondyna.
- Bo lubię słuchać, jak łomoczą wasze serca, a krew dziko szumi w tętnicach - wyznał niskim nieco zachrypłym szeptem. Podążał przy tym palcami dłoni po torsie chłopca coraz to niżej i niżej. - Wtedy jesteście bardziej rozpaleni, piękniejsi, łatwiej się rumienicie i mimowolnie błagacie o zaspokojenie... o więcej... - Mężczyzna drugą dłonią odgarnął włosy z karku Lucasa i musnął wargami delikatną skórę. Połaskotał ją ciepłym oddechem. - Wtedy wasze ciała dygoczą i drżą z emocji i tej niesamowitej wewnętrznej gorączki będącej mieszaniną strachu, podniecenia i pożądania... - zakończył, znów pieszcząc ustami kark chłopca. Lucas mimowolnie jęknął, a słysząc ten dźwięk Czarny Kondor uśmiechnął się lekko.
- Połóż się na łóżku - polecił cicho. Blondyn posłusznie ułożył się na wznak na pościeli, jednak uważnie obserwował poczynania szefa. Mężczyzna podszedł do biurka i wyjął z szuflady małe pudełko oraz czarną lateksową rękawiczkę. Następnie z szafki wydobył skórzane zapinane paski. Zbliżywszy się do łóżka bez słowa wyjaśnienia zaczął nimi przywiązywać chłopakowi ręce do krańców ramy u wezgłowia. Po chwili Czarny Kondor unieruchomił również nogi pracownika, rozsuwając mu je szeroko i przywiązując za kostki do dolnej ramy łóżka. Lucas nie oponował. Z narastającym przerażeniem patrzył na te przygotowania, ale przecież nie miał prawa się sprzeciwić.
Przywiązawszy chłopaka, zwierzchnik podszedł do biurka i założył rękawiczkę. Otworzył pudełko, następnie zbliżył się znowu do łóżka. Usiadł obok przestraszonego Lucasa, który śledził każdy jego ruch. Patrzył, jak mężczyzna nabiera dwoma palcami z pudełeczka jakiś zielonkawy żel. Potem, jak smaruje mu tym czymś jądra, penisa na całej długości oraz, rozchyliwszy pośladki, również jego wejście. Lucas patrzył na szefa z absolutnym, przerażonym niezrozumieniem. Nagle Czarny Kondor nachylił się do krocza chłopaka i nabrawszy tchu dmuchnął w posmarowane miejsca. Odsunął się, zdejmując rękawiczkę. Wtedy dostrzegł pytające spojrzenie pracownika.
- To specjalna zabawka - wyjaśnił uprzejmie, wstając i podchodząc do barku, po drodze wyrzucając rękawiczkę do kosza. - Swojego rodzaju pobudzacz... aktywuje go dwutlenek węgla z wydychanego powietrza - z tymi słowami nalał sobie kieliszek porto. Niemal w tym samym momencie za swoimi plecami usłyszał skrzypnięcie drewnianej ramy łóżka, gdy Lucas szarpnął się mocno. Czarny Kondor uśmiechnął się, słysząc też cichy jęk.
- Już działa? - zapytał, biorąc kieliszek i podchodząc do ustawionego naprzeciw łóżka fotela. Zajął w nim miejsce i założył nogę na kolano. Upił łyk trunku. Lucas znowu jęknął i znowu skrzypnęły więzy, gdy chłopak poruszył się gwałtownie. Usiłował zsunąć nogi, jednak paski były mocno naciągnięte.
- Nawet cię nie dotknę - powiedział półgłosem Czarny Kondor - dopóki nie poprosisz tak przekonywująco, bym uwierzył, że naprawdę chcesz, żebym cię zerżnął...- przechylił głowę na bok i popatrzył na kieliszek z ciemnoczerwonym winem. Dobiegł kolejny przeciągły jęk i kolejne skrzypnięcie skórzanych pasków o drewnianą ramę. - Czekam, Lucas... - odezwał się znowu mężczyzna.
- Proszę! - sapnął krótko blondyn. Mężczyzna pokręcił głową z rozbawioną dezaprobatą.
- To mnie raczej nie przekona - orzekł, poruszając lekko kieliszkiem tak, by trunek pozostawił na ściankach słodycz i aromat. - Więc?
- Błagam! - zawołał Lucas, wyginając się na łóżku. - Zrób mi to! - wysyczał przez zaciśnięte zęby, wciąż raz po raz szarpiąc rękami za paski.
- Co mam ci zrobić, Lucas? - mruknął Czarny Kondor i upił łyk porto. - Bo chyba nie bardzo rozumiem... - dodał z teatralnym rozrzewnieniem.
Lucas zagryzł wargi. Nie lubił używać wulgaryzmów. W szkole skutecznie je w jego grupie plenili. A do diabła z tym!
- Pieprz mnie! Błagam! - wycedził, zaciskając powieki. Poruszył spazmatycznie biodrami. Złapał gwałtownie oddech. Swędziało, gryzło, szczypało, piekło... TAM! Miał wrażenie, że te doznania nasilają się z każdą chwilą. Że zaraz oszaleje! - Błagam!!! - powtórzył. Gdyby tylko mógł chociaż zacisnąć uda...
- Mam cię pieprzyć? - zapytał miękko Czarny Kondor.
- TAK! - krzyknął Lucas, znów łapiąc spazmatycznie oddech. Obrócił głowę w bok. Zamknął oczy. Wargi zagryzł niemal do krwi. Chciał żeby przestało swędzieć, drażnić...
- Jak? - mężczyzna wstał z fotela i po drodze odstawiając kieliszek na biurku, podszedł do łóżka.
- Mocno! - wyszeptał chrapliwie Lucas. - Ostro! - szarpnął rękami. Gdyby tylko mógł, sam by się zaspokoił. A zawsze się tego wstydził nawet sam przed sobą.
- Ostro? - upewnił się Czarny Kondor, patrząc na szarpiącego się chłopaka. Lucas podniósł powieki, patrząc w górę na zwierzchnika.
Piękne zielone oczy miał zaszklone, rumieniec palił mu policzki, na czole błyszczał pot, a wszystko między jego nogami drgało i pulsowało, wręcz krzycząc o zaspokojenie.
- Zerżnij mnie w końcu!!! - krzyknął, niemal wybuchając szlochem. Mężczyzna uśmiechnął się.
- Nie - odrzekł szeptem. Chłopak spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Jak to nie!? - wydusił błagalnym tonem, wciąż podrygując i wyginając się.
Czarny Kondor z zagadkowym uśmiechem usiadł obok na materacu i sięgnął ręką między nogi Lucasa.

Wystarczyło jego jedno dotknięcie...

Oswobodziwszy Lucasa z więzów, zwierzchnik posłał go u siebie pod prysznic, a potem oddelegował, samemu zasiadając do biurka.

Chłopak wrócił do pokoju zmęczony i skapcaniały. Wciąż na drżących nogach podszedł do szafki. Był po swojej zmianie, mógł więc pójść spać. Prawdę rzekłszy, o niczym tak bardzo nie marzył...
Leżący na górnym łóżku Rishka przez moment taksował go wzrokiem.
- Błagałeś, co?- domyślił się, wyciągając ręce spod głowy i podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Skąd wiesz?- mruknął Lucas, niezdolny do jakiejkolwiek formy negacji. Starszy chłopak uśmiechnął się.
- Aż tu cię było słychać - zeskoczył zwinnie z posłania i podszedł do blondyna.
- C...co robisz?! - zawołał zaniepokojony Lucas, gdy kolega przyparł go sobą do ściany, obejmując wpół. - Przestań! - krzyknął, czując, jak Rishka wsuwa mu od tyłu rękę w spodnie.
- To świństwo działa kilka godzin... - poinformował półgłosem Rishka, musnąwszy palcami jego "wejście". Lucas zarumienił się błyskawicznie. Jęknął raz, drugi. Rishka uśmiechnął się pod nosem, nie przerywając pieszczot. Blondyn zaczął się wiercić, zacisnął nogi, jednak nie miał sił do wyswobodzenia się z objęć starszego kolegi, ani ucieczki od jego zręcznych palców.
- Achm... Rishka... - szepnął błagalnie. Rishka uśmiechnął się szerzej.
- No chodź, malutki... - powiedział ciepło, pociągając Lucasa ze sobą na najbliższe łóżko. - ...obaj skorzystamy... - zapewnił. I... i przeleciał Lucasa przy chętnej współpracy... Bardzo chętnej. Ale nie zawsze było tak "miło". Nie na początku.


Lucas wzdrygnął się, wybudzając ze snu. Usiadł szybko na sofie i rozejrzał się. Hotelowy pokój. Salon. Musiał urwać mu się film. I to dość dawno, bo nawet telewizor wyłączył się automatycznie, gdy czujniki zarejestrowały dłuższy brak ruchu oraz spadek pulsu i zwolnienie innych czynności życiowych widza. Chłopak przetarł nerwowo twarz. Która godzina? Jeśli zaspał... Nerwowo błądził wzrokiem po pomieszczeniu w poszukiwaniu zegarka. Na kominku stał staromodny czasomierz. Lucas odetchnął. Jeszcze miał trochę czasu. Zdąży się przygotować... A było do czego.


* * *



Kazara. Dupek, który nagle zjawił się znikąd i powiedział: "Albo jesteście ze mną, albo spieprzajcie z miasta!" Decyzja była oczywista. Nie mieli dokąd iść...
W efekcie Risei i kilku innych chłopaków z ulicy wylądowali w jakimś małym internacie przerobionym na burdelo-bar. Nie było tragicznie. Za to diametralnie zmieniła się rola Jaretha...

- Naprawdę wolałbym, żebyś przemyślał jeszcze raz swoją decyzję - powiedział siedzący za biurkiem ciemnowłosy mężczyzna.
- Zostanę! - oświadczył stojący naprzeciw niego Risei. Jareth podniósł wzrok.
- Jesteś pewien?
- Tak, Czarny Kondorze... - chłopak zagryzł na moment wargi. Mężczyzna pochylił głowę i zamknął oczy. Wyglądał tak, jakby coś go bardzo zmartwiło. Risei poruszył się, wydobywając z kieszeni dżinsów jakąś kartkę. - Chcę tylko prosić...- z tymi słowami położył ulotkę na biurku. Mężczyzna wziął ją i przeczytał treść reklamy.
- Risei... - zaczął wolno Jareth podnosząc wzrok. Wyraz jego twarzy mówił wyraźnie, że nie zgodzi się absolutnie i przenigdy.
- Zrób to dla mnie - poprosił cicho chłopak.
- Zdajesz sobie sprawę, co zamierzasz zrobić?
- Tak. Ty wybrałeś, więc ja też muszę. Nie chcę wspominać i wyrzucać sobie, że cię nie przekonałem, że mogło być jakoś inaczej. Zafunduj mi jakąś paskudną przeszłość, żebym potem nie żałował, że jestem dziwką.

Risei leżał na łóżku i przyciskał dłonie do czoła. Twarz wykrzywiał mu grymas bólu. Stojąca u wezgłowia kobieta pospiesznie przyklejała żelowane elektrody w różnych punktach głowy pacjenta.
- Są wyraźne? - zapytała Sharla, przypinając ostatni czujnik.
- Jakbym oglądał w swojej głowie film! - odparł Risei zaciskając powieki.


* * *



Gdy wszystko zostało przygotowane, usiadłem w fotelu przy małym stoliczku, umieszczonym tymczasowo dla obecnych potrzeb w rogu garażu i wyjąłem z neseseru nieduże plastykowe pudełko. Obejrzałem się przez ramię. Stał za mną łysy mężczyzna, sądząc z moich obserwacji, dobry kumpel tego z tatuażem na szyi.
- Nie masz, co robić? - zapytałem nieuprzejmie. - Weź sobie piwo - poleciłem. - Za gapienie się wam nie płacę!
- A za picie tak? - skrzywił się mężczyzna i poszedł do kumpli, zajmujących miejsce na kanapie, pod przeciwległą do mnie ścianą garażu.
- Tak - odparłem, otwierając pudełko i wyciągając aplikator do wstrzykiwań. - Chcielibyście takiego pracodawcę na co dzień, co? - mruknąłem pod nosem.
- No! - rzucił któryś z siedzących na oparciu mebla, sącząc piwo z butelki.
- Więc szanujcie tego, którego teraz macie - poradziłem, przygotowując ampułkę z preparatem. Obejrzałem się za siebie.
Na wstawionym tu - nie bez trudu - łóżku leżała, wciąż nieprzytomna, naga ofiara. Przeniosłem spojrzenie na wynajęty przeze mnie "element". Słuchali mnie. Faktycznie - gdzie znajdą innego świra, który zapłaci im za to, co mają zrobić, a do tego wręcz KAŻE im się nawalić? Alkohol był niezbędny. Zwolni im hamulce... nawet, gdyby któryś miał opory z czystych względów "płciowych". Wiadomo nie od dziś, że po pijaku robi się różne rzeczy...
Załadowałem do aplikatora ampułkę i wstałem. Usiadłszy na łóżku obok nagiego Connora, wstrzyknąłem preparat w jego szyję. Powinien zadziałać błyskawicznie.
- Pobudka, panie Connor - zawołałem, klepiąc go lekko w policzek. Podniósł z wysiłkiem powieki i wtedy jego oczy rozszerzyły się gwałtownie.
- TY!!! - wrzasnął i szarpnął się, szybko w ten sposób odkrywając, iż ręce ma przywiązane do wezgłowia łóżka, natomiast kostki nóg - do dolnej jego ramy. Gdy spostrzegł, że do tego wszystkiego jest kompletnie nagi, cień obawy przemknął mu po twarzy. Zagryzł na chwilę wargi. - Czego...chcecie!? - zawołał, tym razem nieco ciszej.
I muszę przyznać, że tu zabił mi ćwieka. Bo czegóż ja od niego chciałem? Ja... w zasadzie nic. Ale mój zleceniodawca...
- To dobre pytanie... - stwierdziłem. Popatrzył na mnie uważnie.
- Forsy? - warknął. - Dostaniecie, ile chcecie! - zapewnił. Pokręciłem głową.
- Ja mam forsy dosyć, a oni i tak ją przepiją - ruchem głowy wskazałem moich pomagierów. Dwóch parsknęło pijackim śmiechem. Nie wiadomo - czy z powodu mojego przytyku, czy to może wódka takie dobre dowcipy im właśnie opowiadała.
- Więc czego? - syknął Maxwell.
- Widzi pan... - zacząłem wolno. - Prowadzi pan dość specyficzne domy publiczne... - urwałem, gdy twarz Connora wykrzywił niemiły grymas.
- O to chodzi?! - sarknął. - To jest zgodne z prawem. Takie są wymogi rynku. Ja tylko dostosowałem burdele do pragnień klienta! - wyjaśnił rzeczowo. No tak. I miał rację. Tylko czekać na przybytki, w których za stosowną opłatą można będzie legalnie i brutalnie zabić kilkuletnie dziecko... Czemu tym Światem rządzą świry?! Oblizałem wargi.
- Nie jestem ekonomistą - rzekłem. - tylko płatnym mordercą - oświadczyłem. Twarz Connora stężała, a wesołe pijackie mamrotania za moimi plecami umilkły. Dobiegł mnie tylko cichy, lecz pełen satysfakcji syk:
- Mówiłem wam!
- I masz mnie zabić? - zapytał ponuro Maxwell. Wzruszyłem ramionami.
- Panie Connor, nie tylko w bestialski sposób krzywdzi pan żywe istoty...
- Kto pana nasłał?! - wybuchnął nagle mężczyzna. - Jakaś organizacja obrony praw Invitro?! To nie są ludzie! To produkt! Wytwór naukowców! Nie znają swoich rodziców, nie mają rodzin, domów, żadnego dobytku, nie posiadają nawet nazwisk! I jest ich za dużo. Kraj niedługo utonie! Z tym trzeba COŚ robić! - zakończył tyradę, by nabrać tchu.
- ...ale trudni się też kidnapingiem... - dokończyłem swoje zdanie. Maxwell zmrużył oczy. Tym razem nie odpowiedział, wiec ciągnąłem: - Nasłał mnie ktoś, komu odebrał pan dziecko. Wbrew temu, czym pan się tłumaczy, to dziecko MIAŁO rodzinę, rodziców i nazwisko, a zrobił pan z niego Invitro bez praw do czegokolwiek! Tylko dlatego, że owe dziecko się komuś spodobało?! - wywarczałem przez zaciśnięte zęby.
- To nie tak - pokręcił głową, wyraźnie spłoszony. - Lotos tak pracuje, ja tylko...
- Skoro robi pan z nimi interesy i nie sprawdza pochodzenia kupowanego... "towaru", jest pan współwinny cierpienia tego dziecka i całej rodziny - skwitowałem, wstając. Connor zamrugał szybko.
- Kto to jest? - zapytał rzeczowo. - Ja to odkręcę! - zapewnił. - Dam odszkodowanie!
- Do roboty! - rzuciłem do zgromadzonych na kanapie. Wstali i zaczęli się rozbierać. Oczy leżącego na łóżku zrobiły się okrągłe ze strachu.
- Z kneblem, czy bez? - zapytał mnie półgłosem ten z tatuażem. Spojrzałem przez ramię na leżącego.
- Wolałbym, żeby trochę pokrzyczał... - zacząłem miękko. -Tutaj w końcu i tak nikt go nie usłyszy - uśmiechnąłem się niemiło. - Ale z kneblem, będzie bardziej, jak w Carrfax, prawda, panie Connor?


* * *



Lucas wyszedł spod prysznica i ubrał się w szlafrok. Popatrzywszy w lustro przeczesał palcami mokre włosy. Oparł się rękami o umywalkę i westchnął ciężko, przyglądając się sobie. Przypomniał sobie słowa eks-szefa. "Zmężniał?" Za mocno powiedziane. Po prostu trochę podrósł, przestał być dzieciakiem... Ale psychicznie... Niewiele się zmienił, a przynajmniej... chyba nie na lepsze. Owszem, od jakiegoś czasu był z Jackiem. Liczył, że nauczy się od niego czegoś... że... uszczknie odrobinę jego siły, stanowczości. Wtedy miałby większe szanse w potencjalnej konfrontacji z Czarnym Kondorem. Ale to wszystko było na nic. Przy Jarethcie nadal pozostawał trzęsącym się ze strachu gówniarzem. Lucas popatrzył z nienawiścią na siebie w lustrze. Zacisnął dłoń w pięść. Przez chwilę wahał się, patrząc w odbicie. Wreszcie zamknął oczy i rozluźnił rękę. Taki głupi nie będzie. Od dziś koniec z idiotycznymi wpadkami. Z takim postanowieniem wyszedł z łazienki.


* * *



Rozległo się pukanie do drzwi. Czarny Kondor podniósł wzrok znad papierzysk, którymi dzień w dzień obdarzał go Kazara. Wstał i podszedł szybko, uchylając. W progu stał białowłosy chłopak.
- Risei? - zdziwił się Jareth.
- Możemy porozmawiać? - zapytał niepewnie. Mężczyzna bez słowa uchylił szerzej drzwi i wpuścił pracownika, który stanął na środku pokoju i czekał, aż Czarny Kondor zajmie miejsce przy biurku.
- Słucham? O co chodzi? - zapytał, a Risei nabrał głęboko powietrza.
- Nie chcę, żebyś pomyślał, że nie odpowiada mi praca, ale... - urwał, kiedy spostrzegł, że mężczyzna zmarszczył brwi. - ...to jest...chciałem powiedzieć, że przydzieliłeś mnie do dzielnicy w okolicach slumsów...to mi naturalnie nie przeszkadza! - poprawił się szybko. - ...ale blisko stamtąd też do rewirów Lotosu...no i...
- Risei - przerwał mu mężczyzna. - Nie mam dla ciebie całego dnia - powiedział spokojnie. Chłopak przełknął ślinę.
- Chodzi o to, że chciałbym zrobić sobie szczepionkę przeciw HIV. - wyrzucił wreszcie i umilkł z niejakim lękiem wypatrując reakcji. Czarny Kondor odchylił się na oparciu wyściełanego krzesła. Milczał.
- Wiem, że jest droga, ale ja to odpracuję - obiecał szybko Risei. - To chyba bardziej opłacalne, niż leczenie, w razie, gdybym zachorował i nie mógł wtedy na dodatek pracować - dodał niepewnie i zamilkł, wciąż czekając. Mężczyzna natomiast pochylił się do przodu i oparł łokcie na biurku. Zamknął oczy, jakby zastanawiając się nad czymś. W końcu popatrzył na chłopca.
- Dobrze. Dzisiaj zadzwonię do kliniki i umówię cię na wizytę. Jutro rano masz być gotowy. Tylko ubierz się normalnie - polecił.
- Dziękuję! - zawołał uradowany chłopak.
- Zmykaj - Czarny Kondor odprawił go gestem ręki.


Sharla patrzyła z niepokojem na wskaźniki na monitorach. Fale mózgowe chłopaka szalały jak przy epilepsji, ale nie tracił przytomności. Puls skoczył mu prawie do stu-trzydziestu.
- Sharla! - zawołał chłopak przez zaciśnięte zęby.
- Wraca ci pamięć - odparła spokojnie. A przynajmniej miała nadzieję, że jej ton tak zabrzmiał.
- Jaka pamięć?! - krzyknął, chcąc usiąść na łóżku, jednak kobieta przytrzymała go mocno za bark. Risei zamknął oczy. - Sharla, kim ja właściwie jestem?!
- Mówisz do mnie po imieniu... - powiedziała kobieta, wciąż nie odrywając wzroku od monitorów. - Czyli je pamiętasz. To znaczy, że mózg nie "nadpisuje" tylko usiłuje wytworzyć połączenia między jedną a drugą wersją zdarzeń - wyjaśniła. Odpowiedział jej cichy jęk. Spojrzała szybko na chłopaka. Risei drżał lekko, przyciskając dłoń do nosa i ust. Spomiędzy jego palców ciekła krew.


* * *



Lucas ubrał się w jasno-beżowy garnitur i wsiadł do windy. Poprawił krawat. Lubił nosić takie eleganckie ciuchy. Może dlatego, że w jego "poprzednim życiu" nie miał takiej możliwości. Gdy wyszedł z hotelu, ruszył chodnikiem pieszo. Czasu miał nawet sporo, a spacer rozładuje napięcie. Ale niestety również uwolni myśli, przywodząc wspomnienia.
Poprzednie życie...

- Lucas! - rozległo się w korytarzu i do pokoju wszedł Czarny Kondor. Chłopak znieruchomiał, patrząc na zwierzchnika w strachu przemieszanym z zaskoczeniem. - Spakuj najpotrzebniejsze rzeczy i zejdź zaraz na dół - polecił ostro mężczyzna. - Gerard cię wynajął na parę dni - podszedł do blondyna i bezceremonialnie przysunąwszy małe urządzonko do ucha chłopca, nacisnął mocno. Lucas skrzywił się z bólu, kiedy maleńki kolczyk-nadajnik przebił skórę.
- Na długo? - zapytał cicho.
- Na dwa tygodnie - odparł Czarny Kondor. - Nie wiem, co mu zrobiłeś, ale naucz innych. I pospiesz się, on czeka na dole w samochodzie - dorzucił wychodząc. Lucas został w pokoju sam z uczuciem nieprzyjemnego ciepłego pieczenia i ściśnięcia w płatku ucha oraz wielką gulą w gardle. Czy ktoś go zapytał, czy chce iść do klienta na dwa tygodnie? Czy ktoś mu wyjaśnił, co będzie musiał tam robić? Znowu czuł się jak mało wartościowa rzecz. Ale silniejsze było wrażenie osamotnienia i zagubienia. Westchnął i ocknąwszy się, pospiesznie podszedł do swojej szafki, wyjął z niej mały płócienny plecak.
Wrzucił najpotrzebniejsze rzeczy osobiste. Wziął kilka ciuchów na zmianę. Przebrał się. Cały czas myślał tylko o tym, że do tej pory mieszkał tylko w szkole przystosowawczej i tutaj. A teraz... aż dwa tygodnie?

- Co tak długo? - warknął czekający przy drzwiach dla pracowników Czarny Kondor, kiedy chłopak zszedł.
- Przepraszam... - opuścił głowę i wbił spojrzenie w podłogę. Wziął głęboki oddech i zawahał się. W końcu podniósł wzrok. - Czarny Kondorze...? - odezwał się nieśmiało. Mężczyzna popatrzył na niego z wyczekiwaniem. - Co będę musiał...tam robić? - zapytał. - Naprawdę nie wiem. Jeszcze nie byłem na tak długo wynajmowany...
- Masz robić wszystko to, co każe ci klient. Z tego co wiem, Gerard był twoim stałym bywalcem, więc znasz jego upodobania - wyjaśnił oczywistym tonem. - Proszę - wręczył chłopcu małe urządzenie. - Ten telefon połączy cię tylko ze mną. Dzwoń, gdyby coś się działo. A nawet jeśli nie, skontaktuj się za pięć dni, potem za kolejne pięć. Zrozumiano?
- Tak - Lucas pokiwał smętnie głową.
- A teraz idź - polecił. - Czeka na ciebie...

Lucas posłusznie wyszedł i od razu spostrzegł błyszczące w słońcu srebrne Porsche. W pierwszej chwili miał ochotę zrobić w tył zwrot i wrócić do domu. Jednak zrobiło mu się zimno na samą myśl o wściekłości Czarnego Kondora, który jak by na to nie patrzeć bardzo dbał o niego...a może dbał tylko o przynoszące dochody ciało... Ruszył w kierunku zaparkowanego samochodu.
Wsiadł i uśmiechnął się lekko do kierowcy. Gerard wydawał się być wyjątkowo zadowolony.
- Gotowy? - zapytał. Lucas skinął głową, a mężczyzna uruchomił silnik.


* * *



Drzwi od strony pierwszego pasażera otworzyły się i do samochodu wsiadł Risei. Czarny Kondor spojrzał na niego. Chłopak miał na sobie błękitne dżinsy i jasnoniebieską, dopasowaną koszulę. Wyglądał teraz jak normalny nastolatek, nie jak dziwka.
- Masz - Mężczyzna wręczył pracownikowi małą kartę identyfikacyjną z jego zdjęciem, tylko nieco innymi danymi osobowymi.
- Zostaliśmy rodziną? - mruknął rozbawiony Risei, oglądając ID.
- Kazirodztwa bym nie uprawiał - odrzekł Czarny Kondor uśmiechając się pod nosem.

Pojechali do najbliższego szpitala. Tym razem nie do Sharli. Szczepionki przeciw HIV były wpisywane do rządowego rejestru. Tylko kilka placówek miało koncesję, a szef nie mógł tego zrobić na czarno. A może i nie chciał. Nie tylko z prawnych względów...W końcu tu chodziło o bezpieczeństwo pracownika. O JEGO pracownika.

- Pan Lamber tak? - wyczytała w komputerze pielęgniarka.
- Tak, a to mój siostrzeniec - wskazał ruchem głowy Risei. -Jesteśmy umówieni z doktor Higgins.
- A tak, już czeka - kobieta kiwnęła głową. - Gabinet 107b - poinformowała. - Korytarzem prosto i w lewo.

Leżący na boku na łóżku Risei wytarł cieknącą mu z nosa krew w zwinięty, pobrudzony już posoką ręcznik.
- Sharla! Zatrzymaj to! - uniósł ręce i przycisnął dłonie do oczu.
- Już! - powiedziała kobieta, wstrzykując coś w membranę na wężyku kroplówki. Chłopak zaszlochał. Po jego policzkach potoczyły się łzy. Sharla pogładziła go uspokajająco po głowie. - Spokojnie... - powiedziała cicho i sięgnęła po leżący w misce chłodzący okład. - Zaraz zacznie działać - ostrożnie położyła kompres na karku chłopca.


* * *



Simon wysiadł z autobusu na oświetlonym białymi lampami przystanku. Rozejrzał się. Dzielnica podrzędnych motelików. Zarówno dla "podróżników", którzy nocują tu kilka godzin, jak i tych, co są gotowi spędzić w drewnianych nieogrzewanych, ale śmiesznie tanich klitkach całe życie. To musiało być gdzieś tutaj... Chłopak ruszył ulicą. Oby tylko Czarny Kondor nie dopytywał, czemu na własną rękę umawia się telefonicznie z klientami. Może się nie dowie... Simon znowu rozejrzał się nerwowo. Oby.


* * *



Czarne Ferrari Anakonda zatrzymało się przy krawężniku. Przyciemniana szyba opuściła się.

- Risei! - zawołał Czarny Kondor. Białowłosy chłopak odwrócił się na dźwięk swojego imienia, po czym szybko podszedł do samochodu.
- Tak?
- Wsiadaj. Zawiozę cię na następny zastrzyk - powiedział mężczyzna. Chłopak zawahał się.
- Ale ja jeszcze nie skończyłem swojej zmiany - rzekł ostrożnie.
- Trudno. Później nie będę miał czasu. Wsiadaj! - polecił. - I przebierz się. Ubranie masz na tylnym siedzeniu.

- Jareth! - jęknął skulony na łóżku Risei. Sharla podeszła szybko. Chłopak miał zamknięte oczy. Oddychał szybko, lecz w miarę równo. Krwotok z nosa ustał. Kobieta chwyciła cienką bawełnianą kołdrę i okryła pacjenta. Znów przeczesała palcami białe włosy.
- Śpij, Risei... - wyszeptała łagodnie. - Śpij...


* * *



Rishka wpatrywał się w szefa szeroko otwartymi oczami. Kiedy padło pytanie, chłopakowi serce najpierw się zatrzymało, a w ułamek chwili potem zaczęło bić jak oszalałe. Mężczyzna nadal nie patrzył na niego. Czekał. Na co? Na odpowiedź! Na, kurwa, logiczną odpowiedź! To znaczy jaką?! Umysł chłopaka pracował na najwyższych obrotach. "Od dawna spotykasz się z Samuelem?", to pytanie tłukło się echem po głowie Rishki. Przecież... przecież na takie pytanie NIE MA dobrej, to jest BEZPIECZNEJ odpowiedzi! Przecież... jeśli Jareth zna prawdę i Rishka skłamie, to ma przerąbane bardziej, niż teraz. Szef go zabije! Tym razem przecież nie popuści... Z kolei jeśli Czarny Kondor tylko blefuje i tak naprawdę nie wie nic o nich i ich spotkaniach, a Rishka się przyzna w obawie przed tym, że Jareth jednak wie i licząc na to, że lepiej powiedzieć prawdę, niż iść w zaparte, bo to najgorsza przy szefie opcja, to przecież... to chłopak najzwyczajniej sam się wkopie! Na dodatek przedłużające się milczenie Rishki powie Czarnemu Kondorowi aż za wiele... "A jeśli on faktycznie wie..." Rishka zamknął oczy. Sammy miał rację. Wszystko... to tylko kwestia czasu...
- Rishka? - odezwał się znowu Czarny Kondor, nieco ponaglającym tonem. Chłopak jak w transie uniósł ręce. Jedną dłonią odpiął pas, drugą otworzył drzwi samochodu. - Rishka!!! - krzyknął Jareth, łapiąc go za rękę w chwili, gdy chłopak gwałtownie się wychylił. Samochodem szarpnęło, kiedy mężczyzna na chwilę puścił kierownicę i pojazd zjechał na drugi pas. Ktoś z tyłu zatrąbił. Czarny Kondor wciągnął Rishkę do środka, uderzył łokciem przycisk bezpieczeństwa. Włączył się autopilot, który wyrównał kierunek jazdy, a drzwi zatrzasnęły się i zablokowały. - Co ty, do diabła, wyprawiasz?!! - wrzasnął Jareth, wciąż trzymając chłopaka za przedramię. Mocno. Aż do bólu. Kłykcie mężczyzny wręcz pobielały. Rishka spojrzał mu w twarz. Po policzkach chłopaka płynęły łzy.
- Wolę się zabić, niż odpowiadać ci na to pytanie!!! - zaszlochał, odwracając głowę w bok i zasłaniając usta wolną dłonią. Pochylił się i skulił w fotelu. Jego ciałem wstrząsnął spazm płaczu. Twarz mężczyzny stężała. Puścił Rishkę. Położył obie ręce na kierownicy, wyłączył autopilota. Wrócił do prowadzenia. Milczał. Chłopak nagle znieruchomiał. - Możemy zjechać na pobocze? - poprosił prawie niedosłyszalny szeptem. Jareth bez słowa skręcił w najbliższy zjazd.


* * *



Simon znalazł właściwe lokum bez większych problemów. Bez większych problemów zebrał też opieprz.

- Co to w ogóle za pomysł? - mruknął z wyrzutem Charlie, wyciągając z małej lodówki butelkę piwa. - Żeby umawiać się telefonicznie i żebym musiał jechać pół miasta by wynajmować taką dziurę.
- Pracownicy na próbnym okresie mają sprawdzanych klientów, którzy zbyt szybko stają się "klientami stałymi" - wyjaśnił niechętnie Simon, siadając na kanapie.
- Dwa razy to już stały klient? - mężczyzna zajrzał do kuchennej szuflady w poszukiwaniu otwieracza, jednak nie dostrzegłszy nic, co mogłoby spełnić taką funkcję, otworzył butelkę o wyszczerbiony blat aneksu.
- Chcesz, żeby Czarny Kondor cię sprawdził? - mruknął poirytowany Simon. - Bo ja NIE CHCĘ! - skrzywił się, patrząc na mężczyznę wymownie. Ten uśmiechnął się tylko i opadł na podniszczony fotel.
- Coś taki skwaszony? - zapytał i wypił łyk piwa.
- Szef też zaczął przesadnie skupiać się na tym gdzie i po co chodzę - wyznał posępnie Simon.
- Czyżby przestawał ci ufać? - zaśmiał się kpiąco.
- Jest bardzo ostrożny...
- Musiało to ubóść twoje ambicje, co? Zawsze tak łatwo budziłeś zaufanie i wkradałeś się w łaski... - Charlie znów odsłonił w uśmiechu zęby.
- Nie kpij! To sprytny paranoik! - obruszył się chłopak.
- A ty jesteś "nowy", więc jeszcze do sprawdzenia! - przypomniał wciąż wesołym tonem. - I jakbyś mu nie dawał, to i tak go ciałem nie przekupisz!
- Są dla niego cenniejsze... atrybuty - mruknął Simon.
- Na przykład?
- Na przykład lojalność!
- Pfff! - prychnął mężczyzna. - No to jesteś udupiony! - pokręcił z rozbawieniem głową.
- Chyba jesteśMY! - poprawił go Simon.
- Ale to ciebie Czarny Kondor sprawdza - zauważył.
- Na razie ciągle go nie ma, więc pewnie jest zajęty czymś innym... - wzruszył ramionami.
- Albo zaraz wyjdzie z tej szafy - rzucił wesoło Charlie, wskazując szyjką butelki pobliski mebel. Simon spojrzał na szafę. Coś dziwnego przebiegło po twarzy chłopca.
- Umm... - powiedział, jakby zamyślając się.
- A jednak trochę cię złamał, co? - zapytał zgryźliwie Charlie. Simon otrząsnął się szybko.
- Dość tego! - krzyknął. - Mieliśmy gadać o czymś innym! Co załatwiłeś? - zapytał ostro.
- Nic - pociągnął łyk z butelki.
- Jak to NIC?!! - Simon zerwał się z miejsca na równe nogi.
- Tak to - odparł spokojnie mężczyzna. - Ty myślisz, że co? Mam porozlepiać ogłoszenia czy pójść do cyber-kafejki i po prostu zapytać?! - rzucił zjadliwie.
- Zawsze to jakiś pomysł - westchnął Simon, opadając z powrotem na fotel.
- Tak, na utratę życia lub trafienie do paki - Charlie skrzywił się i dopił piwo.
- Masz adres, który ci dałem?
- No.
- Załoguj się tam i podaj za mnie. I z kimś DOGADAJ! - polecił z naciskiem i wstał. - A teraz mi zapłać! - zażądał. Charlie wytrzeszczył na niego oczy.
- Za co?!
- Za usługę - wyjaśnił chłopak.
- Za numerek, którego nie było? - na usta Charliego wypełzł ironiczny uśmieszek.
- Cóż... - Simon wzruszył ramionami. - Hej! - krzyknął, gdy mężczyzna chwycił go za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
- Nie ze mną takie numery, ty blond-cwaniaczku... - wyszeptał, zmuszając chłopaka do uklęknięcia.


* * *



Risei spał. Sharla dała mu potężną dawkę środka uspokajającego. Właściwie to nie był sen, tylko swoiste otępienie. Sen w tym przypadku mógłby skończyć się tym, że lekarka nie będzie w stanie określić, KTO się obudził. Która "wersja" Risei. Wówczas jedno byłoby pewne. Ponad wszelką wątpliwość byłaby to bardzo wkurzona "wersja".
Hormonalny blok wieku. Gdy założyło się go zanim dzieciak wszedł w okres dojrzewania, efektem było znaczne spowolnienie procesu starzenia, czy raczej "dorastania". Dziś miało taki kilku chłopców w burdelach Jaretha. Wiadomo - w tym zawodzie im dłużej pracownik wyglądał młodo, tym lepiej... dla interesów. Skutków ubocznych nie uświadczyli. Z Risei było inaczej... bo blok w przysadce mózgowej to w tym przypadku "pikuś".
Risei był pierwszą dziwką Jaretha pod komendami Kazary. Ale tego nie pamiętał, bo poza blokadą starzenia się, chciał mieć restart pamięci. Nie pamiętał tego, co zdarzyło się naprawdę. Miał alternatywną wersję swojego życia. Wprawdzie na wyraźne własne życzenie, ale... w tamtych czasach nie były to operacje doskonałe i sprawdzone. Nie pamiętał też założenia bloku. Dziś wyglądał na jakieś siedemnaście lat... a miał... dwadzieścia-kilka. Jego mózg odkopał skądś zatarte wspomnienia, próbował to wszystko ogarnąć... Jeśli teraz chłopak nie dostanie schizofrenii, to przynajmniej będzie miał epizod psychotyczny.


* * *



Czarny Kondor siedział w stojącym na poboczu aucie i cierpliwie czekał. Rishka wyszedł z krzaków, wycierając brzegiem dłoni usta. Usiadł na miejscu pasażera, tyłem do szefa. Pochylił się, oparłszy łokcie na kolanach. Nie wsiadł do auta, na wypadek, gdyby znowu zachciało mu się rzygać. Chciał mieć wolną drogę do trawnika. Westchnął, przecierając dłońmi twarz. Dobrze, że Jareth zdążył tutaj zjechać, a Rishka wyskoczyć w najbliższe krzaki. Tylko, co teraz? Szef milczał. To nie wróżyło dobrze. Wolał, kiedy Czarny Kondor na niego wrzeszczał, bądź go lał. Wtedy złość znajdowała ujście, a nie kumulowała się. Wówczas, taki wybuch mógłby skończyć się... Chłopak zamknął oczy. A co on się, kurwa, przejmuje?! I tak jest trupem... Klamka zapadła! Wyrok został wydany... Kwestia jego wykonania.
- Co szef ze mną zrobi? - zapytał cicho, podnosząc powieki, lecz nie zmieniając pozycji. Czarny Kondor nie odpowiedział. Rishka znowu zamknął oczy. Powstrzymał łzy.
- Skończyłeś? - odezwał się Jareth. Chłopak drgnął. Wiedział, o co szef pytał. Pokiwał głową. Już go nie mdliło. To strach aż tak ściągnął mu żołądek. Skrajne przerażenie! Rishka nie przypominał sobie jeszcze u siebie TAKIEJ paniki. Chyba zaczynał się przez to wszystko sypać... Zresztą nieważne... to i tak pewnie już nie potrwa długo. Teraz już wszystko stracone. Wszystko!
- To wsiadaj! - polecił Czarny Kondor. Chłopak posłusznie wsunął się całkiem do auta. Zamknął drzwi. Zapiął nawet pas. Było mu już wszystko jedno. Decyzja pewnie już zapadła. Więc Rishka nie miał też już nic do stracenia. Czarny Kondor odpalił silnik.
- Skąd szef wiedział, że widujemy się z Samuelem? - zapytał Rishka półgłosem, bez żadnych emocji. Jareth nawet na niego nie spojrzał, skupiając się na dołączeniu do ruchu.
- Nie wiedziałem... - odrzekł krótko.


* * *



- Nie wiedziałem, że jesteś taki dobry... - powiedziałem, siadając na jakimś niedużym kamieniu. Lodowato błękitne oczy popatrzyły na mnie uważnie.
- Jestem najlepszy - odrzekł cicho Nickolas, wracając do majstrowania przy małej, lecz, jak już nie raz było mi dane naocznie lub nausznie się przekonać, cholernie potężnej bombie. Jak na przykład niedawno... - Inaczej nie trafiłbym do Tytanów - dodał blondyn, sięgając po minilutownicę.
- Wszystko, kurwa, rozkradli!!! - dobiegł nas rozwścieczony męski głos. Obejrzeliśmy się. Akira szedł energicznie w naszym kierunku. Wstałem.
- Wszystko? - zmarszczyłem brwi.
- Usranej butelki z biotonikiem nie zostawili! - wykrzyknął wzburzony Japończyk.
- Następny zrzut dopiero za tydzień - powiedziałem skwaszony. Akira kiwnął głową.
- Chyba, że Nicky zostawi te swoje zabawki i naprawi nadajnik, żebyśmy mogli powiadomić bazę o problemach - rzucił nieco sarkastycznie, patrząc z wyrzutem na blondyna. Nickolas zaklął po rosyjsku, zrywając się z miejsca. Zawsze był szybki, a podenerwowany i rozproszony Akira nie spodziewał się ataku ze strony towarzysza. Wrzasnął, gdy Nickolas błyskawicznie dopadł do niego, wbił mu lutownicę w udo, rozpalona końcówka przeszła przez mundur i weszła w ciało jak w masło. Japończyk nie zdążył się zasłonić, gdy napastnik strzelił go łokciem w splot słoneczny i natychmiast podciął kolano nieuszkodzonej nogi. Mężczyzna głuchym jękiem upadł na trawę na plecy, a blondyn szybko i zwinnie usiadł na nim okrakiem.
- Nie mów...na mnie... "Nicky!"- wysyczał mu w twarz, przytrzymując go oburącz za pazuchę. Oblicze leżącego stężało. Zacisnął wargi i już zwierał dłoń w pięść, kiedy chwyciłem swojego kochanka za kołnierz munduru i podniosłem go.
- Uspokój się, Nickolas - powiedziałem półgłosem. - Wszyscy jesteśmy głodni i zdenerwowani... - podałem rękę Akirze, chcąc pomóc mu wstać, jednak nie przyjął jej. Złapał za uchwyt sterczącej z jego uda lutownicy i wyszarpnął ją z głośnym sykiem. Wstał samodzielnie, z pewnym wysiłkiem i rzucił mi nienawistne spojrzenie.
- Ten psychopata cię kiedyś zaszlachtuje w nocy, zobaczysz! - sarknął i pokuśtykał w stronę obozu. Spojrzałem w bok, na znów siedzącego po turecku Nickolasa. Jak gdyby nigdy nic wycierał kawałkiem szmatki lutownicę z krwi.
- To prawda? - zagaiłem, znów siadając na kamieniu.
- Co? - bąknął, wracając do pracy.
- Że mnie zaszlachtujesz - uściśliłem.
- Szlachtuję tylko tych, którzy wchodzą mi w drogę - odparł beznamiętnie.
- Ja się do nich nie zaliczam? - upewniłem się, uśmiechając się krzywo.
- Po prostu staraj się NIE WEJŚĆ mi w drogę - poradził półgłosem, wracając do lutowania.


Z zamyślenia wyrwał mnie stłumiony kneblem krzyk. Podniosłem wzrok. Jeden z mężczyzn podszedł do mnie.
- Wie pan - odezwał się. - On ma już chyba dość - ocenił z wahaniem. Czyżbym zauważył w tym zatwardziałym bandycie iskierkę zwątpienia? Współczucia? Uśmiechnąłem się krzywo.
- W Carrfax chyba nie znają pojęcia "dość" - odrzekłem sucho patrząc bez emocji na plątaninę ciał na łóżku.


* * *



Nie wiedział... No oczywiście, że nie wiedział! Bo niby skąd?! A może powiedział tak tylko po to, żeby Rishkę dobić? W końcu chłopak sam się wsypał... I to w momencie, kiedy skończył wszystko z Sammym. Pewnie, że mógł to szefowi powiedzieć. Ale on w życiu by mu w takiej sytuacji nie uwierzył. Coś w stylu: "Jasne, szefie, złamałem twój zakaz i spotykałem się z nim, ale teraz, skoro już o wszystkim wiesz, to ja się z nim już nie spotykam i to hen-hen od dawna!" JASNE! Już widział, jak Czarny Kondor mu wierzy!

- Idź do mojego gabinetu - polecił mężczyzna, gdy zatrzymali się na podjeździe. Rzucił pracownikowi kartę-klucz. Rishka popatrzył na nią i zmarszczył brwi. Szef miał zamiar zaciukać go we własnym gabinecie? Przecież pobrudzi sobie te drogie dywany! Wysiadł z samochodu i ruszył do budynku. Chociaż nie... czy to właśnie nie w takich wypadkach na filmach rozkładają folię w pokoju? Chłopak szedł wolno, trochę jak w transie. Głównym wejściem, potem w lewo, kawałek prosto i po schodach na górę i znowu długim holem. Wlekł się korytarzem, gdy nagle ktoś wyszedł z jednego z pokoików dziewczyn. Była to ta dziewczyna, która mu wtedy pomogła. Shania. Nie podziękował jej... chyba? Może to ku temu ostatnia szansa...?
- Rishka, co ci jest? - zaniepokoiła się, przystając. Chłopak zamrugał. Popatrzył w wielkie zielone oczy. Nie były niedawno błękitne? Chyba mu się w głowie coś roiło...
- Jak... "co"? - bąknął. Czemu te dziewczyny zawsze o wszystko muszą się wypytywać?! Wtedy w kiblu... Niebieskie? Musiały być niebieskie!
- Jesteś... zielony na twarzy! - wykrzyknęła przerażona. - Dobrze się czujesz? - zapytała. Rishka oblizał spierzchnięte wargi.
- Nie...bardzo - odrzekł. - Dzięki za troskę - odwrócił wzrok. - Muszę iść! Dziękuję ci za wszystko! - powiedział, ruszając w stronę schodów na piętro.


* * *



Jareth szybko wszedł do dawnego gabinetu Kazary, w którym zwykł przyjmować interesantów i bardziej prestiżowych klientów. Zbliżył się do biurka. Wybrał numer na telefonie, włączył głośnik. Gdy po drugiej stronie odebrano, odezwał się głośno:
- Luke... ściągnij mi Learnera - powiedział ostro.
- Yyyy... - zająknął się głos po drugiej stronie. - On pracuje, szefie... poszedł z klientem. Dosłownie przed chwilą, więc to trochę potrwa.
Jareth uśmiechnął się dziwnie.
- Nie, nie tego Learnera - rzekł nieco rozbawiony. - Nie Samuela. STAREGO Learnera! - uściślił.


* * *



Lucas dotarł na umówione miejsce przed czasem. Spacer był przyjemny, choć nie pozbawiony obaw, co do całego spotkania. O tej porze dwudziestoczterogodzinna kawiarenka była dość opustoszała. W sumie nic dziwnego! Kto o tej godzinie pije kawę? Kto o tej porze umawia się na spotkania?! To lepsze pytanie. Mafia! Mafia... i eks-dziwki z eks-alfonsami...
Chłopak zajął miejsce z ustronnym kąciku, a gdy kelnerka do niego podeszła, złożył zamówienie. Popatrzył w duże okno, za którym widać było oświetlony latarniami ogród. Pozostawało czekać na Czarnego Kondora.

- Lucas, za tydzień znowu pojedziesz do Gerarda - oświadczył Czarny Kondor. - Zarezerwował cię.
Chłopak tylko skinął ze zrozumieniem głową i nie patrząc już na swojego zwierzchnika, ruszył w stronę schodów.
- Lucas? - odezwał się znowu mężczyzna, przyglądając się mu z uwagą. Nastolatek zatrzymał się i spojrzał na szefa z wyczekiwaniem. Na twarzy chłopca malował się smutek i jakaś dziwna obojętność. - Lucas, coś się stało? - zapytał Czarny Kondor.
- Nie... - odparł, kręcąc głową.
- Na pewno? - nacisnął mężczyzna.
- Tak, na pewno - Lucas zmusił się do lekkiego uśmiechu.


* * *



Dosłownie ułamek chwili po rozłączeniu się z Luke'iem, Czarny Kondor usłyszał pukanie do drzwi. Aż tak szybko jego ludzie chyba nie działali... jeszcze...
- Wejść! - zawołał, oglądając się przez ramię. Drzwi uchyliły się i do gabinetu cicho wsunął się drobny chłopiec. Jareth uniósł brwi.
- Tetsu? - zdumiał się. - Coś się stało? Źle się czujesz?
Chłopak pokręcił głową. Szybko oblizał wyschnięte wargi.
- Nie... - zaczął cicho. - Chciałem porozmawiać... - wyjaśnił niepewnie. Czarny Kondor zamknął oczy i westchnął z niezadowoleniem.
- Nie mam teraz czasu - powiedział, usiadłszy za biurkiem. - Idź spać! Porozmawiamy rano - postanowił, nie patrząc już na pracownika.
- Ale mi chodzi o Rishkę! - wypalił szybko chłopak. - Zajmę tylko chwilę! - zapewnił żarliwie.
Jareth znów spojrzał na niego. Przez chwilę spoglądał bacznie w zdeterminowaną twarz Tetsu. Oczy dzieciaka błyszczały, usta zaciskał w wąską linię, a na policzki wypełzł mu rumieniec. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że również dłonie zwarł w pięści, które drżały lekko ze zdenerwowania. Czekał na werdykt.
Czarny Kondor zamknął oczy, wzdychając cicho. Co to, do cholery ciężkiej?! Partia Przyjaciół Rishki? Czy jakiś inny prominentny fanklub?
- Słucham - rzekł cierpko mężczyzna.


* * *



Rishka długo stał pod gabinetem Czarnego Kondora. Nie chciał tam wchodzić. Przez lata miał wpajaną zasadę, że nie wolno naruszać czyjejś prywatności... a tym bardziej prywatności właściciela. A już na pewno - Czarnego Kondora. Chłopak westchnął. Wejdzie tam i co dalej? Ile szef każe mu czekać? I kiedy już przyjdzie, to co wtedy? Co z nim zrobi? Rishka czuł, jak bardzo zaschło mu w gardle, słyszał nierówny, bolesny łomot własnego serca. Miał wrażenie, że chwilami brakuje mu tchu. Nabrał głęboko powietrza i zamknąwszy oczy wypuścił je powoli z płuc. Z drugiej strony... nie chciał po raz KOLEJNY lekceważyć polecenia. Otworzył oczy i drżącymi palcami ostrożnie wsunął kartę w czytnik przy klamce.


* * *



- Lucas, Czarny Kondor chce cię widzieć w swoim gabinecie. - oświadczył Risei, wchodząc do pokoju. Siedzący na łóżku chłopak popatrzył na niego z zaskoczeniem. - Coś przeskrobałeś, czy co? - białowłosy uniósł podejrzliwie brwi.
- Nie wiem - Lucas wstał i wyszedł na korytarz. Szybko wszedł po schodach na piętro. Zapukał w drzwi gabinetu. Gdy dobiegło krótkie: "Wejść!", nacisnął klamkę.
Tym razem Czarny Kondor nie siedział za biurkiem tylko w jednym z foteli przy niewysokim stoliku.
- Siadaj, Lucas - polecił zwierzchnik, wskazując fotel na przeciwko siebie. Chłopak posłusznie zajął miejsce, dość niepewnie jednak. Zupełnie, jakby chciał odsunąć się jak najdalej do szefa, najchętniej razem z meblem.
- Nie będę owijał w bawełnę - oświadczył Czarny Kondor. - Czy masz jakiś problem?
Oczy Lucasa rozszerzyły się. Pokręcił głową.
- Nie, nie rozumiem - powiedział szybko.
- Ostatnio dziwnie się zachowujesz. Jesteś przygnębiony. Nie uśmiechasz się. Twoje zarobki są takie jak dawniej, ale klienci nie lubią smutnych dziwek - zakończył Czarny Kondor surowo, a chłopak opuścił głowę i wbił spojrzenie w dywan.
- Przepraszam. Będę się częściej uśmiechał - obiecał cichutko.
- Mi nie o to chodzi, Lucas! - rzekł ostro mężczyzna. Chłopak skulił ramiona i jeszcze bardziej cofnął się w głąb fotela. Czarny Kondor westchnął. - Dobrze, Lucas... - zrobił pauzę. - ...nie jestem dobry w takich rozmowach... - przyznał szczerze. Nabrał tchu. - W tym zawodzie... czasami można mieć wątpliwości. Po jakimś czasie zaczynasz się zastanawiać, czy nie mogłoby być inaczej... czy taki miał być twój los i czy właśnie takie powinno być twoje życie. Czy możesz coś zmienić - powiedział łagodnie. - Tu muszę rozwiać twoje wątpliwości. Otóż, Lucas, ty nie masz wyboru. Jesteś w takiej sytuacji, w której o twoim losie przesądził ktoś inny. Jeśli więc właśnie takie myśli chodzą ci po głowie, daj temu spokój i przestań się szarpać. Nie warto - zakończył. Cały czas mówił spokojnie, przyciszonym głosem. Lucas popatrzył na niego. - O to chodziło? - zapytał mężczyzna.
- Tak...też... - odparł szeptem Lucas. - Ale jest jeszcze coś... - zawahał się.
- Mów - Czarny Kondor skinął zachęcająco głową.
- Chodzi o Gerarda - uściślił. - Wiem, że płaci, jak za normalne usługi, ale... on TEGO nie wymaga ode mnie - wyznał bezradnie. - Nie rozumiem go!
- Może powinieneś sam wyjść z inicjatywą. Może on tego od ciebie oczekuje - zauważył chłodno Czarny Kondor.
- Próbowałem - odparł Lucas. - Naprawdę próbowałem, ale on woli ze mną rozmawiać i gdzieś chodzić. Każe mi też ubierać się bardziej "zwyczajnie" - dokończył. Mężczyzna uśmiechnął się lekko, jakby z pobłażliwym rozczuleniem.
- Powinieneś się cieszyć, Lucas - rzekł odrobinę rozbawionym głosem. - Taki klient to marzenie każdej dziwki.
- Jak to? - chłopak zmarszczył brwi.
- Widzisz, niektórzy mężczyźni nie chcą tylko twojego ciała. Chcą czułości. Przebywania razem. Wspólnych rozmów, pijatyk, wspólnego gotowania... - zawiesił głos. - Seks jest na dalszym miejscu - dodał. Lucas pokiwał ze zrozumieniem głową, a Czarny Kondor ciągnął: - Awansowałeś z prostytutki na osobę do towarzystwa. To niestety rzadkość. Ale po prostu rób to, czego on sobie życzy - polecił mężczyzna.


- Życzy pan sobie jeszcze czegoś? - zapytała uprzejmie kelnerka, stawiając przed Lucasem filiżankę z herbatą. Chłopak drgnął, wyrwany z zamyślenia.
- Nie, dziękuję - pokręcił głową. Dziewczyna uśmiechnęła się i pośpiesznie poszła w kierunku kogoś w głębi sali, kto skinął na nią ukradkowo ręką. Lu przez chwilę patrzył, jak odchodzi. Przeniósł wzrok na jedyne drzwi do kawiarni. Spojrzał na zegarek na nadgarstku. Gdzie on, do cholery, jest?!


* * *



Jareth siedział pochylony przy biurku Kazary opierając czoło na splecionych kłykciach uniesionych rąk. Westchnął ciężko. Kilka minut temu za Tetsu zamknęły się drzwi. Przemowa chłopaka faktycznie nie była długa, za to treściwa. I w sumie nie było w niej nic, o czym Czarny Kondor by nie wiedział. Ale chłopak odważył się przyjść i to wszystko wyłuszczyć. Jareth wyprostował się i oparł brodę na zaciśniętej pięści. Ciekawy był ten dzieciak... W pewnym sensie pełen sprzeczności. A tamtego dnia zniknął razem z Rishką...

Swojego młodszego pracownika Czarny Kondor znalazł bez większego trudu. Wiedział, gdzie szukać... Zaparkował przed jednym ze zdewastowanych przedwojennych domków. Wysiadł i rozejrzał się. Niegdyś ta okolica musiała być zacisznym osiedlem jednorodzinnych domków. Dziś... przywodziła na myśl postapokaliptyczne slumsy. Teoretycznie Jareth mógłby kogoś zapytać, czy dobrze trafił, ale... chyba nie musiał. Dwóch, siedzących na wydeptanym trawniku przed domem, na oko dziewięcioletnich rudowłosych chłopców aż nadto przypominało Tetsu. Byli zwróceni do siebie twarzami i grali kamykami w jakąś grę. Nie zwrócili na niego najmniejszej uwagi, kiedy minąwszy ich, ruszył w kierunku pozbawionego drzwi wejścia do budynku. Jareth przystanął, gdy z domu dobiegły jakieś krzyki, towarzyszył im akompaniament tłuczonego szkła, odgłos szamotania i wreszcie jakiś rumor.
Tetsu wybiegł z domu niemal wpadając na Czarnego Kondora. Zadarł głowę. Jego oczy rozszerzyły się na widok mężczyzny. Błysnął w nich strach. Chłopak nie cofnął się jednak. Pochylił tylko szybko głowę, jakby z jakimś zawstydzeniem.
- To pan... - szepnął, wyciągając ręce na boki i opierając je na futrynie takim gestem, jakby nie chciał wpuścić mężczyzny do domu.
- Miło, że poznajesz - zauważył Jareth, bezceremonialnie ujmując chłopaka pod brodę. Zadarł mu lekko głowę. Obejrzał świeże skaleczenie na wardze. - Idź do samochodu - polecił, puszczając go. Sam postąpił krok do przodu.
- N..nie! - zawołał Tetsu, desperacko zagradzając mężczyźnie wejście. - Proszę tam nie wchodzić! - wyszeptał błagalnie, jednak Czarny Kondor zdecydowanym ruchem ręki odsunął sobie z drogi chłopaka. Zrobił krok w głąb pomieszczenia. Było niemiłosiernie zagracone. Wszędzie walały się butelki, jakieś zatłuszczone pudełka po jedzeniu na wynos, brudne i podarte ubrania.
- Czego tu?! - rozległ się bełkotliwy damski głos. Jareth podniósł wzrok. W drzwiach do sąsiedniego pokoju stała rozczochrana kobieta, tak pijana, że praktycznie ledwo trzymała się na nogach.
- Chcę zabrać... pani syna - oświadczył półgłosem Czarny Kondor. Kobieta zachwiała się i oparła ręką o futrynę. Na kostkach dłoni miała skaleczenie. "Zapewne komplementarne do śladu na twarzy Tetsu", pomyślał Jareth.
- A bierz pan! - machnęła lekceważąco ręką, odwracając się chwiejnie. - Jedna morda mniej do karmienia - prychnęła i weszła do pomieszczenia, z którego wcześniej tak efektownie się wyłoniła. Jareth uniósł brwi. Zatem widzenie było skończone. Skoro tak...
Z westchnieniem wyszedł na zewnątrz. Tetsu już siedział w samochodzie. Miał pochyloną głowę. Nie patrzył w stronę domu. Dziewięcioletni bliźniacy nadal bawili się kamykami, jednak tym razem każdy dzierżył małe pudełko z jedzeniem. Jareth rozejrzał się. Kilka metrów dalej, na jakiejś skrzynce siedział mniej więcej osiemnastoletni chłopak. Obok niego stała duża papierowa torba z logo chińskich dań na wynos. Sam nie jadł. Patrzył tylko z nienawiścią na Czarnego Kondora, który zbliżył się do niego powoli. Młodzieniec nawet nie drgnął, jednak nie spuszczał wzroku z podchodzącego.
- Opiekujesz się nimi? - zapytał Czarny Kondor, omiatając wzrokiem podwórze.
- Ktoś musi - burknął chłopak. Jareth pokiwał głową. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął klasyczną książeczkę czekową.
- Zabierzesz go stąd? - odezwał się znowu młodzieniec, spoglądając w kierunku siedzącego w samochodzie Tetsu.
- Ktoś musi - odrzekł Czarny Kondor, szybko wypisując czek. Twarz przycupniętego na skrzynce chłopaka wykrzywił nieprzyjemny grymas.
- Za cztery lata przyjedź też po nich! - rzucił zgryźliwie, ruchem brody głowy wskazując młodszych braci. Czarny Kondor posłał mu długie, uważne spojrzenie. Wreszcie opuścił wzrok. Podpisał kwitek i wyrwał z książeczki.
- Postaraj się, żebym nie musiał... - mruknął Jareth, rzucając w kierunku młodzieńca czek. Odwrócił się na pięcie i szybko ruszył do samochodu. Cienki papierek zakołysał się w powietrzu i opadł na ziemię, nie pochwycony przez nikogo
.

Rishkę znaleźć było trudniej... Ale jak się okazało nie było to niewykonalne.
Siedzący przy biurku mężczyzna uniósł rękę i potarł nasadę nosa. Znowu westchnął. Tak właściwie to Jareth był raczej rozczarowany, niż zły. Robił wszystko, a tutaj niestety - znów "porażka wychowawcza". Rishka pozostał wobec niego nielojalny. Znowu go zdradził. I to przy takich restrykcjach! Cóż... Skoro gówniarz już nawet rzygał za strachu przed nim, to chyba nadszedł odpowiedni moment... Był kij, teraz pora na marchewkę. A za tą "marchewką" chłopak pobiegnie aż do piekła. Czarny Kondor już się o to postara... Mężczyzna drgnął, gdy rozległ się elektroniczny pisk. Szybko sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyjął mini I-pad. Spojrzał na wyświetlacz. Zamrugał. Wstał energicznie i pospiesznie skierował się do drzwi.


* * *



Zabawa w garażu trwała. Siedziałem w fotelu, z rękami równo ułożonymi na poręczach i w zasadzie byłem nieco wyłączony z całej akcji. Wynajęci przeze mnie mężczyźni mieli dokładne instrukcje. Zmieniali się, popijali alkohol, jak któryś już "nie mógł", brał pod język rozpuszczalne listki "na przedłużenie".
Sam pan Connor jęczał i krzyczał przez knebel. Nie sprawiało mi przyjemności patrzenie na to. Inna sprawa, że właściwie nie czułem... nic. Zastanawiałem się tylko, co robi Lucas... I co on by o tym wszystkim sądził. Zamknąłem oczy i pochyliwszy lekko głowę, złożyłem przed sobą dłonie w piramidkę.


* * *



Rishka jak w transie wszedł do gabinetu. Zamknął drzwi, odłożył kartę-klucz na pobliski stolik. Był załatwiony. Na cacy. Wkopał się sam i to dokumentnie. Chociaż z drugiej strony w takiej sytuacji...to co mógł innego zrobić? Iść w zaparte? Twierdzić, że "to nie jego ręka"? Czarny Kondor brzydził się kłamstwem... niemal w równym stopniu co narkotykami. U niego lepsza była najgorsza prawda. Rishka niejednokrotnie się o tym przekonał. Oby tak było i tym razem... Chłopak westchnął, przecierając dłońmi twarz. Przecież to było do przewidzenia.
Ten cały pomysł wyjazdu z Samuelem... Życie Rishki nie mogłoby się w żaden sposób tak po prostu zmienić. To by było za proste. Za..."dobre" dla niego! A on miał zwyczajnego pecha. Praktycznie od urodzenia! I robił rasowego pochodzenia życiowe głupoty...

Leżał w łóżku i patrzył na ubierającego się w czarny garnitur Jaretha. Materiały skrojone na miarę... drogie tkaniny... długie kruczoczarne włosy, teraz rozpuszczone i połyskujące w świetle lamp...
Czarny Kondor odwrócił się, poprawiając krawat. Spojrzał na Rishkę.
- Nie patrz tak na mnie - powiedział krótko. Chłopak uniósł brwi w zdumieniu.
- Jak? - zdziwił się. Jareth podszedł i usiadł na łóżku.
- Tak - powiedział krótko i popatrzył na Rishkę.
Miłość...
Prawdziwe, głębokie pragnienie bycia z tą osobą...
Uwielbienie...
Rishka zmieszał się. Szybko opuścił głowę.
- Naprawdę patrzę tak na ciebie?- zapytał zażenowany.
- Tak - Czarny Kondor wstał, zapiął marynarkę.
- Przepraszam... - szepnął chłopak.
- Nie zakochuj się we mnie, Rishka - rzekł surowym tonem Jareth. - Nie zapominaj, że jesteś dziwką i nic tego nie zmieni - zakończył, znów spoglądając na chłopaka.
- Tak! - potwierdził Rishka, wstając i zaczynając zbierać swoje rozrzucone w okolicach łóżka ubrania. - Wiem. Żadna dobra wróżka nie uczyni z kurwy księcia! Kapuję! - oświadczył nieco nerwowo. - Mogę iść? - zapytał, podniósłszy ostatnią część swojej garderoby. Nie patrzył na Czarnego Kondora, który milczał dłuższą chwilę, obserwując swojego pracownika.
- ...tak... - odrzekł w końcu cicho.
Rishka nie ubierając się, szybko wyszedł.
Wpadł do swojego pokoju i z wściekłością rzucił na podłogę kłąb ciuchów i butów. Wspiął się na górne posłanie i położywszy się na wznak naciągnął na siebie cienką kołdrę. Przedramię jednej ręki oparł na czole, zasłaniając tym sposobem oczy przed włączonym górnym światłem. Westchnął głośno. Wściekle. Siedzący na dolnej pryczy sąsiedniego łóżka Risei zamrugał, spoglądając na rozrzucone ciuchy kolegi. To był bałagan. A właściwie burdel! A wiadomo, że w tym burdelu nie ma prawa być burdelu, bo burdel plus burdel równa się awantura. Risei westchnął i wrócił do pastowania buta o długiej cholewce. Po chwili usłyszał miarowy stukot obcasów i Czarny Kondor przemaszerował energicznie obok ich pokoju. Białowłosy przestał pastować i odprowadził szefa wzrokiem, a następnie popatrzył na sublokatora.
- Co jest? - zaniepokoił się, a ponieważ kolega nie odpowiadał, ponaglił go: - Rishka!
- Nic... - burknął starszy chłopak. - ...wkurzyłem szefa.
- To zauważyłem - orzekł. - Ale czym?! - dopytywał.
- Nie wiem... - mruknął Rishka. - Głupotą! - westchnął. - Nie drąż... - dodał błagalnie. Risei westchnął.
- Wiesz, ja pytam, bo wolałbym na szefa się nie "nadziać" bardziej, niż mój zawód przewiduje - zażartował i wrócił do pastowania butów.


Siedzący na sofie Rishka uśmiechnął się gorzko pod nosem. CO on sobie wtedy, do licha, myślał? Chyba naprawdę coś poważnie spieprzyli przy mieszaniu tych jego genów, że zamiast "jednostki ponad-sprawnej intelektualnie" wyszedł im skończony idiota! Chłopak pochylił się i ukrył twarz w dłoniach.


* * *



Lucas nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek widok Czarnego Kondora go... ucieszy. Sam nie mógł uwierzyć, że odczuł niewiarygodną wprost ulgę, gdy ciemnowłosy mężczyzna wreszcie pojawił się w drzwiach kawiarni. Od razu dostrzegł czekającego na niego chłopaka i powoli podszedł. Lu śledził go uważnym spojrzeniem. Mężczyzna niósł w ręce jakiś wydruk w giętkiej foliowej okładce. Dziwnym był fakt, że sprawiał wrażenie, jakby wcześniej trochę się jednak spieszył... teraz natomiast szedł z wolna, miękkim krokiem. "Efekciarz!", pomyślał Lucas, mrużąc oczy. "A może spóźnił się celowo...? To by było w jego stylu!"
- Miło, że zaczekałeś - powiedział Jareth, zajmując miejsce pod drugiej stronie stolika. - Wybacz spóźnienie. Wiesz, jak jest... interesy - rzucił tonem wyjaśnienia. Blondyn smętnie pokiwał głową, jednak nawet nie popatrzył mężczyźnie w oczy.
- Czekam na twoją ofertę - rzekł sucho. Czarny Kondor uśmiechnął się lekko, wyjął dokumenty z okładki i podał je chłopakowi. Lucas popatrzył na papiery. Była to w zasadzie zwykła "umowa usługi", jaką zawierało się z bardziej wymagającymi i bogatszymi klientami, niekiedy obejmująca kilka, lub więcej dni, uszczegóławiająca zakres danej seksualnej usługi. Jednocześnie gwarantowała klarowne warunki dla obu stron. Chłopak zaczął uważnie czytać.
Czarny Kondor rozsiadł się wygodnie, obserwując swojego eks-pracownika. W miarę, jak wzrok Lucasa przesuwał się po tekście, jego oczy robiły się coraz większe. W końcu niedbale rzucił kartki na stolik.
- Mowy nie ma! - oświadczył kategorycznie. Jareth uśmiechnął się pod nosem.
- Zastanów się, Lucas - powiedział łagodnie. - To jednorazowa propozycja...
Blondyn milczał przez chwilę, wreszcie zagryzł wargi i sięgnął po dokument. Znów na niego popatrzył, rozłożywszy kartki na swoich kolanach.
- Jaką mam furtkę? - zapytał. Znał Czarnego Kondora. Wiedział, że facet zawsze je zostawia, żeby ułatwić sobie negocjacje. Trzeba było tylko zdecydowanie pytać... Jareth sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął wieczne pióro. Podał je chłopakowi.
- Możesz wykreślić trzy dowolne punkty - oznajmił. Lucas przejrzał ponownie umowę, a po chwili skreślił coś w trzech miejscach. Zaparafował. Podpisał dokument. Oddał wszystko Czarnemu Kondorowi. Mężczyzna przejrzawszy papiery, uniósł brwi.
- Nie wykreśliłeś... - nie dokończył, gdyż Lucas poruszył się niespokojnie i przerwał mu:
- Nie! Wolałem wykreślić coś innego - odrzekł. Czarny Kondor spojrzał niżej, a jego usta rozciągnął uśmiech.
- To? - zdziwił się. - Jeśli tak wolisz... - z tymi słowami, złożył dokumenty, chowając je za pazuchą. Lucas pochylił głowę i uciekł wzrokiem w bok.
- Kiedy chcesz zrealizować umowę? - zapytał półgłosem. - Muszę mieć trochę czasu... żeby się... przygotować...
- Oczywiście! - Czarny Kondor skinął głową i wstał. - Też mam coś... na głowie - oświadczył nieco oschle. Lucas podniósł na niego wzrok. - Znam numer do hotelu. Odezwę się... - rzekł.
- Nie! - zawołał szybko Lucas. - Ja do ciebie zadzwonię!
- Skoro nalegasz... - mruknął Czarny Kondor, uśmiechając się triumfalnie i odchodząc.


* * *



W garażu panowała błoga cisza. Wciąż siedząc w głębokim fotelu, cierpliwie czekałem. Popatrzyłem na zegarek na nadgarstku. Było późno... Liczyłem, że cała akcja zajmie mniej i Lucas nie będzie musiał zadawać mi niewygodnych pytań. Westchnąłem ciężko. Podniosłem wzrok, gdy dobiegło do mnie trzaśnięcie drzwiami i odgłos kroków.
Nagi Maxwell Connor został wprowadzony do garażu przez dwóch moich pomagierów. Wciąż był zakneblowany i ręce miał związane z tyłu, ale już jakiś czas temu przestał się szarpać. Dobrze. O to w końcu chodziło.
Dokładna kąpiel, mająca na celu zmycie wszystkich dobitnych śladów tego, co mężczyznę tutaj spotkało również miała odbyć się dla niego całkowicie "na trzeźwo". Wytatuowany młodzian pchnął naszą ofiarę na łóżko. Connor usiadł i popatrzył na mnie z nienawiścią. Zacisnął wargi na walcowatym kneblu. Uśmiechnąłem się. Ciekawe, co tak bardzo cisnęło mu się na usta?
- I co? - zagaiłem. - Poniżające, prawda? - przechyliłem głowę na bok. - Wiesz już mniej więcej, co czują te twoje zaszczute dziwki - skrzywiłem się z niesmakiem, znienacka przechodząc z uprzejmego towarzyskiego tonu w zjadliwy sarkazm. - Chociaż chyba raczej "mniej" niż "więcej" - orzekłem, wstając i wolno podchodząc do Maxwella. - Żeby było "tak samo", musielibyśmy siedzieć tutaj z miesiąc, co? - zaproponowałem. Connor podniósł na mnie wzrok. Czyżbym zobaczył w ciemnozielonych oczach zwyczajny strach. Sięgnąłem ręką do pasków z tyłu jego głowy i rozpiąłem knebel. Wypluł go z wyraźną ulgą. Oblizał szybko usta.
- Zabijesz mnie? - zapytał wprost zachrypłym głosem. Uniosłem brwi w zdumieniu. Czy miałem go zabić? Czy taka była wola zleceniodawcy? Miałem go zabić... poniekąd. No proszę... stary "Wilk" - poniekąd morderca? Zastanawiające. Miałem go złamać. Dać mu nauczkę. Zabić psychicznie? Ostrzec? Nauczyć empatii... w dość brutalny sposób?
- Nie - pokręciłem głową.
- Lepiej mnie zabij, bo moi prawnicy cię dopadną, ty bydlaku! - wywarczał wściekle, patrząc na mnie spode łba. No proszę! Jednak poniosłem fiasko. Westchnąłem.
- Panie, Connor - zacząłem wsadzając ręce do kieszeni spodni. - Ceni pan sobie prywatność, prawda? - zacząłem nonszalanckim krokiem przechadzać się po garażu. Ponieważ Maxwell milczał, kontynuowałem: - Nigdy nie akceptował pan tych wszystkich ochroniarzy, którzy za VIPami łażą do kibla, czy innych procedur bezpieczeństwa.
- Do czego zmierzasz?! - warknął. Zatrzymałem się.
- Raz udało mi się pana dopaść. Ochrona utrudni mi ponowienie tego procederu, jednak zapewniam, że nie uniemożliwi. Jestem po prostu zbyt doświadczony i zbyt dobry - uśmiechnąłem się. - Jakikolwiek pozew będzie niemiły dla pana w równym stopniu, co dla mnie... - uniosłem dłoń do brody i teatralnym gestem drapiąc się w podbródek, rzekłem po zastanowieniu: - Być może, że dla pana nawet BARDZIEJ! Te wszystkie publiczne zeznania... - westchnąłem z rozrzewnieniem. Mężczyzna pochylił lekko głowę. Milczał. - Miał pan dostać swoistą nauczkę panie Connor. Karę, która być może skłoni pana do zmiany podejścia do burdelowego biznesu.
- To nie jest takie proste! - odezwał się nagle ze złością. Wyciągnąłem z kieszeni aplikator.
- Ma pan czas, żeby to przemyśleć - powiedziałem półgłosem i zanim Maxwell zdążył chociażby drgnąć, wstrzyknąłem mu w tętnicę narkotyk. Opadł do tyłu na łóżko, pogrążony we śnie. Z zadowoleniem popatrzyłem na urządzonko do wstrzykiwań i wyjąłem pustą ampułkę z magazynku. Ciekawe, czy po tym będzie mu się faktycznie lepiej myślało. Raz sam spróbowałem. Mniejszej dawki. Z ciekawości, co czuje ofiara... Po wybudzeniu pół doby do łazienki trafić nie mogłem. Schowałem aplikator z powrotem do kieszeni. Wtedy spostrzegłem, że wytatuowany młodzian przygląda mi się z jakimś dziwnym wyrazem twarzy.
- Pan jest diabłem wcielonym - wyszeptał z kiepsko skrywanym zafascynowaniem w głosie. Pokręciłem głową.
- Nie ja - zaprzeczyłem spokojnie. - ten golas - gestem ręki wskazałem Connora. Młodzieniec zamrugał zaskoczony. Zmarszczyłem brwi. Starczy tych poufałości. To nie piknik!
- Na co czekasz?! - zganiłem go. - Ubierzcie go i zapakujcie do auta!


* * *



Czarny Kondor znowu siedział przy biurku w gabinecie Kazary. Tym razem miał interesujące towarzystwo. Pan Learner senior zjawił się, rzecz jasna nie bez wzburzenia ściąganiem go w sposób tak ordynarny i o tak nieludzkiej porze. Jednakże zarówno pora, jak i okoliczności przestały mieć dla siwowłosego dżentelmena znaczenie, gdy tylko Jareth dogłębnie przedstawił powody owego nagłego i zuchwałego "zaproszenia".
- ...Domyślam się, że podobnie jak, ja dysponuje pan środkami i ludźmi by ze mną walczyć - ciągnął swój wywód Czarny Kondor. - Być może nawet walkę ową wygrać. Nie przeczę, że pan zawsze też może zadziałać drogą oficjalną... - zawiesił na chwilę głos. - Jednak ja prawdopodobnie mam dostęp do bardziej drastycznych metod i bezwzględniejszych ludzi od mokrej roboty, biorąc pod uwagę fakt, skąd się wywodzę... I proszę uwierzyć... - Jareth ściszył głos. - ...nie chce pan ze mną walczyć! - zakończył prawie szeptem.
- Mój syn... - westchnął, unosząc dłoń do czoła. Potarł palcami nasadę nosa. - ...tak się uwikłał! - pokręcił z niedowierzaniem głową. Na pomarszczonej, teraz dodatkowo poszarzałej twarzy malowała się troska i coś w rodzaju złości... lecz chyba nie na pierworodnego...
- Obaj są pełnoletni - rzekł tonem usprawiedliwienia Jareth - Z tym jednym wyjątkiem, że mój pracownik jest...
- Invitro - wszedł mu w słowo Learner. Czarny Kondor kiwnął głową.
- I związany kontraktem - dodał już nieco oschlej.
- Co pan proponuje? - zainteresował się cierpko siwowłosy.
- Na pewno się dogadamy... - odrzekł z półuśmieszkiem Jareth.


* * *



Sharla siedziała po turecku na sąsiadującym z Risei łóżku i wpatrywała się w swój telefon komórkowy. Może powinna zadzwonić? Jednak wezwać Jaretha? Powiedzieć mu...poradzić się... Z drugiej strony miała od Czarnego Kondora polecenie robienia wszystkiego, co najlepsze dla chłopaka. Ale w tej sytuacji... co byłoby dla niego najlepsze?


* * *



Zgodnie z zasadami panującymi w burdelu każda zaczynająca pracę prostytutka przez pierwszy miesiąc nie miała dni wolnych. Potem dostawała stały rewir, przepracowywała w nim tydzień i otrzymywała dobę na dowolne wykorzystanie.
Rishka nie mógł uwierzyć w swoje szczęście, kiedy okazało się, że jego wolny dzień zbiegnie się z rocznicą i będzie mógł dotrzymać danego słowa.
Kiedy wrócił, usłyszał, że ma się stawić w gabinecie Czarnego Kondora. Ochroniarz przekazał mu to takim tonem, że chłopak zaczął się obawiać, czy czymś nie podpadł. Z dziko walącym sercem udał się na górę. Zapukał, a na krótkie "Wejść", wkroczył do gabinetu.
Szef jak zwykle siedział za biurkiem zakopany w jakichś wydrukach. Rishka nie raz zastanawiał się, czy ten facet jest burdel-tatą czy księgowym Kazary. Ponieważ Czarny Kondor kiwnął na niego ręką, chłopak podszedł bliżej. Stanął naprzeciwko biurka.
- Jak spędziłeś pierwszy wolny dzień? - zapytał rzeczowo mężczyzna, wciąż patrząc na leżące przed nim wydruki. Rishka zamrugał. Pytanie zaskoczyło go.
- Zwiedzałem okolicę... - odparł wymijająco. Wtedy Jareth podniósł wzrok.
- Zwiedzałeś okolicę? - powtórzył zdumiony. Rishka zawahał się.
- Tak... nie wolno mi opuszczać miasta? - zapytał niepewnie, trochę spłoszony.
- Wolno... - rzekł z namysłem Czarny Kondor. - Dopóki nie dorabiacie sobie na boku, nie robicie niczego wbrew prawu i wracacie na czas, nie obchodzi mnie, jak spędzacie wolny czas - dodał.
- Więc czemu szef pyta? - chłopak wzruszył ramionami. Jareth uśmiechnął się półgębkiem.
- Z ciekawości. Ciekawisz mnie, Rishka...


Ciekawił go...

Rishka siedział na kozetce i wgapiał się we wzorzysty dywan. Czekał już... Chyba jakieś trzy godziny. O ile nie więcej... Miał mętlik w głowie. Czuł się, jak w jakimś śnie. Nie pamiętał, jak tutaj wszedł... Na początku chyba chwilę stał, potem przysiadł na meblu, na którym nie raz się z Jarethem bzykali... Rishka potarł nerwowo skroń. Boże, o czym on myśli w takiej chwili?! Jeśli Czarny Kondor chce go zaciukać, to niech już, kurwa, przyjdzie! Rishka już miał dosyć czekania. To było gorsze od... nie, to było NAJgorsze!
Chłopak pochylił się i oparłszy łokcie na kolanach uniósł splecione dłonie do twarzy, chcąc oprzeć na nich czoło. Wtedy poczuł ból. Rishka wyprostował się. Podwinął rękaw i popatrzył na swoje przedramię. Ślad po uścisku Czarnego Kondora już zaczynał sinieć. Facet prawie zmiażdżył mu rękę. Tylko dlaczego chwycił go tak mocno? Tak bardzo nie chciał go puścić? Nie chciał pozwolić, żeby Rishka zginął na własnych warunkach, rozmazany na drodze? Sam pragnie mu wymierzyć karę? I własnoręcznie ubić? Osobiście rozmazać?! Chłopak westchnął.
Dziwny był fakt, że jedyne, co go martwiło, że nie będzie w rocznicę tam, gdzie powinien być... Nie spełni przyrzeczenia. To znaczy... pewnie tam będzie... Jako prochy. Zamknął oczy.

Rishka chodził tam dwa razy do roku. W dwie "rocznice". Za drugim razem nie miał już takiego fuksa. Dzień wolny nie pokrywał się z tym wyczekiwanym terminem. Od kolegów dowiedział się, że z szefem można się dogadać. Tylko trzeba umiejętnie poprosić. Uśmiechali się przy tym dziwnie. Rishka domyślał się, o co chodziło. Ale i tak miał pewne obawy. Pewnego dnia zebrał się na odwagę i poszedł do gabinetu Czarnego Kondora. Poprosił. Dość oględnie... A zwierzchnik zapytał tylko:
- Po co?
- Chcę odwiedzić... kogoś bliskiego... - wyjaśnił z wahaniem Rishka.
- Nie wiedziałem, że Invitro mają "bliskich"... - skomentował nieco oschle Jareth. To zabolało. Ale Rishka nie miał teraz czasu zastanawiać się nad tą przykrą uwagą.
- To przyjaciel - odrzekł półgłosem.
- Przyjaciel? - powtórzył mężczyzna, rozsiadając się wygodnie w fotelu.
- Tak... zależy mi... - Rishka jeszcze bardziej ściszył ton.
- Zależy? - znów odezwał się Czarny Kondor.
- Bardzo... - wyszeptał chłopak i podszedł. W milczeniu uklęknął i oblizawszy usta zbliżył głowę do krocza mężczyzny. Jareth obserwował go chwilę. Nagle złapał Rishkę za podbródek i zadarł mu głowę.
- Aż tak, co?- przesunął kciukiem po jego policzku. - Wyjdź stąd! - warknął, puszczając go. Rishka zamknął oczy, bez słowa wstał i szybko ruszył w kierunku drzwi.
- Widać aż tak ci nie zależy... - skomentował niespodziewanie Czarny Kondor. Chłopak przystanął, obrócił się szybko.
- To JAK mam to zrobić? - zawołał zirytowany.
- Jak masz zrobić co?
- Jak mam... - Rishka zawahał się. - ...poprosić...? - zapytał łamiącym się głosem. Jareth westchnął.
- Po pierwsze, nie traktuj seksu ze mną jako kary... jeśli takową nie ma być w moim zamiarze... - powiedział rzeczowo. - Po drugie... jeśli chcesz, żebym uwierzył, że ci na czymś zależy, mógłbyś najpierw do mnie trochę się poprzymilać, zanim dobierzesz się do mojego rozporka - zakończył. Rishka uniósł brwi.
- Poprzymilać? - tym razem to on zaczął "robić za echo".
- Owszem - przytaknął Czarny Kondor. Chłopak podszedł wolno i ostrożnie wsunął się zwierzchnikowi na kolana. Przylgnął do niego, pocałował w policzek, potem w ucho.
- Tak? - szepnął, łaskocząc ciepłym oddechem szyję Jaretha. Mężczyzna zamknął oczy.
- Lepiej... - odrzekł półgłosem.


Usłyszał, że ktoś wchodzi po schodach, więc szybko wstał. Klamka poruszyła się i wszedł Czarny Kondor.
- Idziemy! - powiedział w progu.
- Dokąd?! - wyrwało się chłopakowi. Szef spojrzał na niego tak, że Rishka cofnął się odruchowo. Zaklął w myślach. Pochylił głowę i ruszył do drzwi. Mijając w progu mężczyznę miał przeczucie, że mężczyzna zaraz spuści go z hukiem ze schodów. Dobrze by zrobił. Może Rishka złamałby kark? Przerwanie rdzenia kręgowego to podobno jedna z lżejszych i najszybszych śmierci... Ale najwyraźniej Jareth nie życzył chłopakowi lekkiego zgonu... bo jednak nie zepchnął go ze schodów.


* * *



Po powrocie ze spotkania Lucas szybko przebrał się w luźniejsze ciuchy i poszedł do kuchni. Popatrzył na duży staromodny zegar zawieszony nad stołem. Było późno. Ale Jack w końcu jeszcze nie wrócił. A Lucas musiał już teraz zabrać się za przygotowania do wykonania umowy z Czarnym Kondorem. Otworzył szafkę i wyciągnął dwa garnki.


* * *



Pojechali do centrum. Rishka nie znał tej okolicy. Nieczęsto bywał tak daleko od Starego Miasta. Zatrzymali się na parkingu przed niewielkim lotniskiem.
- Pożegnasz się z Samuelem - oświadczył zimno Czarny Kondor, gdy wysiadali. Chłopak pokiwał skwapliwie głową. No tak... dobrze, że chociaż na to mu pozwoli... przed "śmiercią", bo przecież nawet jeśli go nie zabije, tylko sprzeda, to Rishka i tak umrze. Będzie CHCIAŁ umrzeć! W milczeniu podążył za szefem. Nagle mężczyzna przystanął i obejrzał się.
- Masz przy sobie krzyżyk? - zapytał. Rishka podniósł szybko wzrok. Rozchylił usta i pochyliwszy głowę, obmacał kieszeń dżinsów. Oczywiście, że miał! Zawsze miał go przy sobie. Ale odkąd Jareth mu go zabrał... a potem oddał... Rishka nie miał śmiałości go założyć... no...robił to tylko na spotkania z Sammym. Skoro i do nich miał wtedy odwagę. Ale odkąd zaprzestali schadzek - już nigdy. Wyjął pospiesznie łańcuszek i pokazał szefowi. Ten tylko kiwnął głową i obróciwszy się ruszył przed siebie.


* * *



Zatrzymałem samochód na ulicy przed ogrodzonym żeliwnym płotem domem Maxwella Connora. Wyjąłem kluczyki ze stacyjki, wysiadłem. Popatrzyłem na budynek. Naprawdę facet mieszkał tutaj całkiem sam? "Marnotrawstwo przestrzeni", pomyślałem i westchnąłem, przypominając sobie swoją dwupiętrową willę. Ale ja przynajmniej miałem psy. I kilka dochodzących kotów... Spojrzałem na śpiącego na tylnym siedzeniu mężczyznę w garniturze. Uśmiechnąłem się, widząc, że nawet krawat mu zawiązali. Któż posądzałby tych drabów o takie umiejętności? Rzuciłem kluczyki na klatkę piersiową śpiącego i zamknąłem drzwi. Poszedłem ulicą pieszo. Niedaleko było metro. Spojrzałem na zegarek na nadgarstku. Nie ma co! Będzie awantura. Jak nie po powrocie, to z samego rana. Westchnąłem, przyspieszając kroku. Dopiero teraz zdjąłem rękawiczki i schowałem je do wewnętrznej kieszeni marynarki. Nie było w końcu zimno, a człowiek w rękawiczkach mógłby jednak wydać się dość podejrzany.


* * *



Na dobrze oświetlonej płycie lotniska stał niewielki samolot. U szczytu przysuniętych doń schodków stał, jak rozpoznał Rishka, stary pan Learner. Po stopniach natomiast schodził sam Samuel.
- Idź - powiedział Czarny Kondor, zatrzymując się. Chłopak posłusznie podszedł do przyjaciela.
- Cześć - powiedział cicho, gdy zbliżyli się do siebie. Samuel objął go mocno. Rishka nie odwzajemnił serdeczności tego uścisku. Doskonale zdawał sobie sprawę, że stojący za nim szef ma na oku każdy jego ruch, każde drgnięcie mięśnia, każdy, nawet odruchowy, gest. I za każdą "skuchę" Rishka po stokroć zapłaci.
- Przepraszam - wyszeptał Sammy. Chłopak drgnął. Odsunął się lekko.
- Za co? - zapytał cicho.
- Za to, że cię tak wpakowałem - powiedział. Oczy miał zaczerwienione od łez, twarz pobladłą, a usta wyschnięte niemal na wiór. Pokręcił głową. - Nie powinienem cię wtedy zmuszać!
Rishka zamknął oczy i westchnął.
- Nie zmuszałeś mnie, Sammy - sięgnąwszy do kieszeni, znów wydobył łańcuszek. - Sam sobie nagrabiłem - spróbował uśmiechnąć się smutno, ale słabo mu to wyszło, więc zacisnął wargi. - Proszę - szepnął, wciskając wisiorek kochankowi w dłoń. - Nie mogę go zatrzymać - wyjaśnił. Samuel pokiwał głową, patrząc ponad ramieniem Rishki na mrocznego mężczyznę w czerni.
- Domyślam się - powiedział i zacisnął łańcuszek w dłoni. - Co z tobą zrobi? - zapytał cicho. Rishka zamknął oczy.
- Wolę nie wiedzieć - odparł zgodnie z prawdą.
- Samuelu! - dobiegł ich zniecierpliwiony głos Learnera. Chłopak obejrzał się przez ramię. Gdy się odwrócił miał łzy w oczach. Spojrzał na Rishkę z bólem wymalowanym na twarzy.
- To... do widzenia - rzekł półgłosem. Rishka pokiwał głową, oczy mu się zaszkliły.
- Raczej... żegnaj! - poprawił go i znowu uściskał. Tym razem mocno i serdecznie. Po chwili obaj odsunęli się od siebie. Samuel ruszył niespiesznie w kierunku schodków. Wszedł na nie do połowy i obejrzał się. Wtedy Rishka uniósł rękę i pomachał lekko, uśmiechając się blado. Chłopak wdrapał się na szczyt, minął ojca i wsiadł do samolotu. Learner senior rzucił Czarnemu Kondorowi długie spojrzenie, po czym sam również znikł w czeluściach maszyny. Drzwi zostały zamknięte, a schodki odjechały.
- Idziemy, Rishka - głos Jaretha rozległ się niemal tuż przy ramieniu chłopaka. Pracownik wzdrygnął się. Zamknął na chwilę oczy i posłusznie się obrócił. Wziął głęboki oddech, następnie podążył za szybko kroczącym szefem.


* * *



Gdy wróciłem do apartamentu poczułem zapach jedzenia. Intensywny i cholernie apetyczny. Tak nie pachniało jedzenie hotelowe. O tej porze Lu powinien spać. A może lunatykował? A może mój zegarek źle chodził? Od kiedy to staliśmy się "nocnymi markami"? Zajrzałem do kuchni. Faktycznie - Lucas, w fartuszku, krzątał się po pomieszczeniu. Uroczy widok. Mój wzrok padł na nakryty do kolacji stół. Bardzo uroczy. Czyżby mój kochanek znowu coś przeskrobał? Bardziej niż ja? Niemożliwe... Wtedy Lu odwrócił się i mnie dostrzegł.
- O! Jesteś! - powiedział ucieszony. - W łazience czeka na ciebie kąpiel. Woda ciągle podgrzewana, więc możesz od razu wchodzić do wanny - poinformował z uśmiechem i wrócił do mieszania sosu w rondelku. Westchnąłem. Okeeeej... To ja już WIEDZIAŁEM. Lucas pewnie po prostu spalił pół hotelu...


* * *



Jechali w ciszy. Ulice były niemal opustoszałe, a bladobłękitny blask ulicznych lamp szybko przemykał po gładkiej powierzchni szyb i czarnym lakierze maski samochodu. Nagle Czarny Kondor nabrał tchu:
- Nigdy więcej go nie zobaczysz - poinformował sucho. Rishka pokiwał głową. Tak... do końca życia, czyli niebawem... Chłopak westchnął cicho, a szef kontynuował: - Stary Learner już zadba o to, żeby wymazać cię z życiorysu syna. I zapewni mu "stosowną opiekę" w miejscu, z którego w żaden sposób nie będzie mógł się z tobą skontaktować.
- Dobrze - szepnął Rishka. Mężczyzna zerknął na niego z ukosa.
- Cieszy cię to? - zdumiał się. - Tak nagle opadły z ciebie gorące uczucia? - rzucił sarkastycznie. Chłopak zamknął oczy. Czarny Kondor znowu był czymś wyraźnie zirytowany. Rishka wolał odpowiadać szczerze i spokojnie.
- O ile w ogóle jakieś były - odrzekł trochę smutno, wciąż patrząc przed siebie. Szef posłał mu krótkie spojrzenie. Nie skomentował. Znów jechali w milczeniu. Nagle Rishka drgnął. Spojrzał ukradkowo na Czarnego Kondora. Właściwie nie miał już absolutnie nic do stracenia. Odważył się. Zapytał:
- A co ze mną? - wyszeptał, znowu patrząc przed już tylko siebie. Jareth odparł niemalże natychmiast:
- Ty wracasz do pracy.
Rishka wytrzeszczył na szefa oczy. Najpierw ogarnął go szok, potem coś w rodzaju niepewnej ulgi, ale całe to zdziwienie szybko ustąpiło miejsca zjadliwemu powątpiewaniu w taką wielką łaskę Czarnego Kondora.
- Do Carrfax? - upewnił się półgłosem chłopak. Szef rzucił mu przelotne spojrzenie.
- Nie... na Lythera i Osiemnastej - odrzekł. Oczy Rishki mało nie wyszły z orbit.
- Ale to mój stary rewir! - zawołał zszokowany.
- Tak, pamiętam - mruknął cierpko Czarny Kondor. Rishka zamrugał szybko.
- Ale...dlaczego? - szepnął i zaraz sklął się w myślach. Co on znowu, kurwa, wyprawiał? Po co te cholerne pytania? Zamiast się cicho cieszyć! Że też on nigdy nie potrafi ugryźć się w ten durny długi jęzor!
- Starzy klienci chyba wystarczająco się za tobą stęsknili... - rzekł wolno Jareth, patrząc na drogę przed sobą. Rishka uniósł brwi. A co? Czyżby złożyli jakąś petycję? Wciąż jednak nie mógł uwierzyć...
- Chyba... - zaczął znowu Czarny Kondor. - ...że wolisz do Carrfax...
- Nie! - odpowiedział szybko Rishka. Szybko i desperacko. Może zbyt szybko. I nazbyt desperacko. Nawet, jak na swoją obecną sytuację. Chociaż... właściwie może i nie...
Mężczyzna uśmiechnął się lekko. Rishka zamknął oczy. Naprawdę mu ulżyło. Szef nie rzucał słów na wiatr. Nigdy.
Przez długą chwilę jechali w milczeniu. Chłopak przygryzł dolną wargę, a potem z pewnym wahaniem znów odezwał się.
- Szefie?
- Hm? - mruknął Jareth, nie odrywając wzroku od jezdni.
- Chce mnie szef przelecieć? - wyszeptał Rishka. Jareth uniósł brwi.
- Skąd taka nagła sugestia? - zapytał półgłosem.
- Więc nie chce szef? - chłopak przechylił głowę w bok. Czarny Kondor bez słowa skręcił w pobliski zjazd.


* * *



Może i była to bardzo późna kolacja, ale za to niewiarygodnie smaczna. No i... w końcu wszystko zależało od tego, co będzie PO niej...
- Kąpiel, kolacja, a potem co? - mruknąłem żartobliwie, żując kęs pieczeni. - Bzykanie?
Lucas uśmiechnął się, bawiąc się kieliszkiem.
- Jestem otwarty na propozycje... - odrzekł i upił łyk wina.


* * *



Czarny Kondor nie był brutalny. Ani trochę. Wręcz przeciwnie... kochali się tak, jak kiedyś... w aucie na tylnym siedzeniu przy zaciemnionych szybach... jak...dawniej... Czy też - jak zupełnie niedawno - u lorda Brine. Ale trochę inaczej. Bo Rishka jakoś desperacko tego pragnął. Chciał, żeby mężczyzna powiedział mu całym sobą, co teraz do niego czuje. Chciał się przekonać, czy jeszcze ma u niego szanse na powrót do normalnych relacji. Czy może szef kiedyś mu... wybaczy...
- Jareth! - jęknął Rishka, szczytując. Doszli niemalże równocześnie. Chwilę leżeli, łapiąc gwałtownie oddechy. Mężczyzna uniósł się na łokciu i palcami drugiej ręki delikatnie ujął za podbródek Rishkę. Chłopak uchylił powieki. Czarny Kondor przez moment patrzył mu w oczy. Rishka wiedział, że powinien się bać. To mogła być chwila zapomnienia, ale szef nadal pewnie był na niego wściekły. Jednak Rishka czuł ulgę. Błogość i spełnienie. Chyba cieszył się, że sprawa wyszła na jaw. Że już nie musi się martwić... Że już... Jareth pochylił się.
- Jesteś mój - wyszeptał. Chłopak opuścił powieki i westchnął cicho przez rozchylone wargi.
"Tak", pomyślał Rishka, gdy Czarny Kondor zamykał mu usta pocałunkiem.















Komentarze
mordeczka dnia padziernika 14 2011 20:05:14
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Abby (Brak e-maila) 19:08 15-11-2008
oh, czyzby Rishka byl zakochany w kimś? I czemu wróciłr18;? Podoba mi się chociaż zazwyczaj squele są naciągane to to jest nawet nawet ciekawe smiley
enigma (Brak e-maila) 22:05 16-11-2008
tylko kolejnych części nadal brak smiley, a szkoda.
Alveaner (Brak e-maila) 17:44 13-06-2009
Ojejku. Gmatwa się gmatwa. A miało być tak pięknie.
I czy jet szansa, że coś się tu jeszcze kiedyś pojawi?
Gizmo (Brak e-maila) 23:34 08-11-2009
O maaaaaamo! Dobre pióro nigdy nie rdzewieje, wyczesany tekst! Tylko tego Rischki żal..
Firmament (firma@netia.po.pl) 23:36 10-11-2009
Żal nie żal trzeba się liczyć z urokami bycia dziwką. Czarny kondor ma prawo być zły, nie? Niech odpracowuje!
Namida (kazeno@tlen.pl) 12:24 11-11-2009
Taaa... XD "Blaski i cienie w byciu dziwką"... smiley Materiał na autobiografię Rishki! XP
Rigoletto (Brak e-maila) 19:53 11-11-2009
Jak zrobisz autobiografię Rishki to ja cię będę po stopach całowac
(Brak e-maila) 21:52 11-11-2009
Nie ma takiej opcji, by mogło być naciągane coś, co wyszło z klawiatury Namidy. Szkoda tylko, że autorka tak długo każe czekać na kolejne rozdziały.
Namida (kazeno@tlen.pl) 22:14 11-11-2009
Autorka dziękuje. Autorka obiecuje poprawę... U.U Co do biografii Rishki... to będzie wpleciona w któryś epizod. Biografia CK też będzie... XD
Viv (Brak e-maila) 00:16 12-11-2009
a już prawie pogodziłam się ze zniknięciem tcd, a tu proszę - aktualka i do tego wilk smiley
jak zwykle świetnie.
mam tylko nadzieję, że dalsze części będą się pojawiać, i to nie w rocznych odstępach... bo ile razy można wszystko od początku czytać? smiley
viola (Brak e-maila) 20:12 12-11-2009
Jest cztery opowiadania, na które czekam już kilka lat. Czasem już traciłam nadzieję, a tu proszę. Obiecywałam sobie, że nie będę czytać niedokończonych opowiadań, ale jak zobaczyłam kontynuację Wilka, nie mogłam sie powstrzymać i teraz płaciłam tęsknotą. A teraz poprostu dziękuję:>
Mika (Brak e-maila) 19:51 13-11-2009
Powtarzam się ale ciesze się że wróciłaś smiley (powtarzam się bo przez przypadek zostawiłam komentarz w archiwum smiley) Ja chce więcej !!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Rebeca (Brak e-maila) 23:53 14-11-2009
Absolutnie wyjechane!
Alveaner (Brak e-maila) 19:23 22-11-2009
Tak się zastanawiałam czy jeszcze się tu coś kiedyś pojawi. I dzisiaj weszłam bez specjalnych nadziei a tu proszę!

Rozdział ciekawy, mam nadzieję, że w końcu coś się zacznie wyjaśniać zamiast coraz bardziej gmatwać, bo jak na razie nic nie wiadomo, a ja czekam z niecierpliwością, kiedy pojawi się chociaż jakiś szlaczek: co, gdzie i dlaczego.

Wena życzę, duuuużego Wena. ^^
Absolut (Brak e-maila) 09:46 13-12-2009
Podoba mi się z każdą częścią coraz bardziej. Simone jest boski smiley)))
Alveaner (Brak e-maila) 20:27 22-12-2009
Wiesz, że zrobiłaś czytelnikom świetny prezent na święta? xP
Chociaż musze powiedzieć, że zachowanie Jacka jest co najmniej dziwaczne i jak dla mnie trochę nie logiczne.
A Czarny Kondor tak kiedyś lubiany przeze mnie chyba staje się coraz bardziej antypatyczny, chociaż muszę powiedzieć, że w tym rozdziale był całkiem miły i spodobało mi się to, jak potraktował Kitsune.
Namida (kazeno@tlen.pl) 11:47 24-12-2009
XD Ale w jakim sensie nielogiczne? smiley Wiesz... ludzie dziwaczeją na starość... XD CK antypatyczny? No proszę... smiley a on dopiero się rozkręca! XP
Ginger (vginger@wp.pl) 12:18 25-12-2009
"Wilk" jest naprawdę przecudowny!
Pokłony dla autorki za wykreowanie świetnych postaci, do których strasznie się przywiązałam.
Gdy tylko widzę fragmenty z Rishką i Cz. Kondorem automatycznie kwiczę xD
I ja mam nadzieje że kolejny rozdział ukaże się jak najszybciej ^^
Asasin (Brak e-maila) 12:28 25-12-2009
Ale Czarny Kondor nie miał być aż taki zły smiley(( I Jack też jakiś zły się zrobił.
Namida (kazeno@tlen.pl) 14:33 25-12-2009
CK nie jest zły... CK jest WŚCIEKŁY! XD A Jack... cóż... każdy ma swoje za uszami... >.>'' Kolejny rozdział mam nadzieję niebawem... U.U'
Weronika Zab (Brak e-maila) 10:18 26-12-2009
Ja też mam andzieję że niedługo
Gumisia (Brak e-maila) 17:53 30-12-2009
Kurtka jak mnie Czarny Kondor bierze! Puściłabym się z nim za 5 zł. Albo i za darmo.
Albo bym zapłaciła smiley
Namida (kazeno@tlen.pl) 18:48 30-12-2009
Obawiam się, że Cię nie stać...XDDDD
Ilona (Brak e-maila) 18:34 01-01-2010
A ile za noc z Czarnym Kądorkiem? Kolejna część i znuw żądzisz!
[b]Namida (kazeno@tlen.pl) 18:37 01-01-2010[/b]
Dużo... U.U
Kasia Figarska (Brak e-maila) 00:04 03-01-2010
Czarny kondor jest niesamowity! To zdecydowanie moja ulubiona postać w całej powieści. Zachwycające jak taki człowiek potrafi być zawzięty kiedy mu na tym zależy. Jak pracuje nad Rishką. Bo chyba pozwoli mu w końcu wrócić normalnie do pracy? Musi pozwolić, bo inaczej taka tresura nie miała by sensu, to chyba taki trik edukacyjny, ostrzegający przed popełnieniem drugi raz takiego błędu. Prawda? Błagam nie rozwiewaj moich złudzeń! Za 10 lat Czarny Kondor z Rishką prowadzący razem burdelowe imperium będą żyli długo i szczęśliwie smiley Musi tak być! A póki co jest taki podniecająco niewzruszony smiley i jak mu się ręce trzęsą po tej scence z sztucznym oddychaniem, chyba na Risei mu zależy też bardziej niż na innych? Mam nadzieję, że rozwiniesz tą historię. Lubię też Nicka smiley tacy zimni psychopaci są zastraszająco fajni i nową postać Jacka. A Lucas mnie wkurza! Jak Jack mógł się zgodzić na takiego mazgaja? Ja na jego miejscu bym Rishkę na ramieniu wyniosła a Lucasa zostawiła Czarnemu Kondorowi, jakby trochę nad nim ostrzej popracował może by i coś było z takiej beczącej wciąż cioty. Jak ja się ucieszyłam, jak mu Czarny Kondor tą rękę przestrzelił, jaka ja byłam szczęśliwa! Już miałam wyobrażenie, jak go ciągnie powrotem do burdelu i Lucas zostaje dziwką do końca życia! I co? I kurde pięć linijek poniżej złudzenia rozwiane. I się rozczarowałam, no ale skoro taki pomysł już się narodził, mam nadzieję, że Lucas źle skończy i Jackowi trafi się przynajmniej w łóżku miałby z niego jakiś smaczniejszy kąsek. Może być Simon pociechę. Mam nadzieję, że moje sugestie choć trochę cię obejdą. Póki co życzę natchnienia i pisania samych takich smakowitych kawałków jak ten. Wiesz jak robię? Kopiuję ze strony, wklejam do Worda, patrzę ile kartek i rozkoszuję się wizją półgodzinnego r11; godzinnego czytania. I nie ma mnie dla nikogo. Żadne inne teksty nie ruszają mnie aż do tego stopnia. Jestem maniaczką rWilkar1; Pozdrawiam. Kasia.
Alveaner (Brak e-maila) 16:20 05-01-2010
Ojejku. Co mi jakoś spadnie sympatia do Czarnego Kondora to w następny rozdział to zupełnie psuje i lubię go jeszcze bardziej. Cóż poradzić, że to chyba taki mój ulubiony typ faceta w opowiadaniach.
A Lucas rzeczywiście się taki nieco ciotowaty robi (nie obrażając nikogo), jakoś tak jego zniewieściałość zaczyna mnie powoli irytować. A czytając scenę z przestrzeleniem ręki to naprawdę miałam nadzieję, że jest prawdziwa, a tu taka niespodzianka. -.- Może to dziwaczne, ale ja naprawdę widzę Lucasa tylko w parze z Czarnym Kondorem. ^^

Jest jeszcze Rhiska, którego też z rozdziału na rozdział lubię coraz bardziej, naprawdę to mój ulubiony bohater zaraz po Czarnym Kondorze. I tak strasznie mi go szkoda z tą jego 'niespełnioną miłością' i rozterkami wewnętrznymi. A fragmenty op nim jakoś tak bardzo na mnie działają swoją emocjonalnością.
Zabłotko (Zablotko@neostrada.pl) 09:20 26-01-2010
No kiedy następna część? smiley dlaczego zawsze tyle trzeba czekać na ulubione opowiadania?
Namida (kazeno@tlen.pl) 00:07 11-02-2010
No niestety... trochę jeszcze to potrwa. Za dużo spraw na głowie mam teraz... =_=' A co do Czarnego Kondora i Lu... że razem? >.>'' A owszem... jeszcze na moment pojawi się pewnego rodzaju "razem"...^__~'
Wiedźma Calipso (Brak e-maila)14:17 13-02-2010
Świetne! Akcja rozwija się coraz ciekawiej! WYmiatasz!
Yoan (Brak e-maila) 20:47 17-05-2010
Ślicznie dziękuję za tak... pokaźny i hojnie obdarzony rozdział smiley To opo to jedno z moich ulubionych i mam nadzieję, że nie karzesz nam zbyt długo czekać na kolejną część smiley
MiódMalyna (Brak e-maila) 00:13 19-05-2010
Boskie! Ale albo czarny kondor ma dobrych szpiegów, albo ja się boję otworzyć lodówkę...
Shat (Brak e-maila) 21:02 19-05-2010
Naaamiiii.... T____T chcesz zabić swoją najlepszą dziwkę w burdelu? Bo takimi zakończeniami to mnie zabijesz! Serio! Boże... Rishka... xD a on tak się stara. No jest głupi... ale się stara! Biedactwo... ale chyba już nie długo wróci do łask, co?
Btw... wymiotłaś długością tego rozdziału. Ja wiedziałam, że będzie długi, ale TEGO się nie spodziewałam. xD Po drodze widziałam kilka literówek, ale... mówi się trudno.
I nadal jestem w szoku! O___O
NAMIDA UŻYŁA KURSYWY~!!!!!!!!!
andesha (Brak e-maila) 08:48 22-05-2010
32 strony w wordzie w wygodnej dla oczu czcionce(10) - hojnie obdarzyłaś czytelników, wynagradzając im zbyt długi (jak zawsze) czas oczekiwania na kolejną część. Co jednak z tego, kiedy przerywasz w taaakim momencie...smiley.
Plusem (nie jedynym, rzecz jasna) tego odcinka jest zmiana mojego czytelniczego nastawienia do Czarnego Kondora - jak po pierwszym tomie Wilka działał odpychająco i wzbudzał tylko negatywne odczucia, tak teraz dostrzegam nareszcie jego ludzkie (mocno skrzywione, bądź co bądź, ale jednaksmiley oblicze. Lepiej późno niż wcalesmiley. Te przebłyski ludzkich odruchów, zawalone pokładami nie-mam-uczuć zachowań, doprawionych momentami szorstkością i brutalnością, dają nadzieję, że Rishka, skoro już zmądrzał (prawda? nie szykujesz, mam nadzieję, dla niego jakichś drastycznych, nieodwracalnych zmian?), odnajdzie na koniec trochę uczucia i spokoju u boku Czarnego Kondora. Wiem, pojechałam jak w polskiej telenowelismiley, ale czyż w tym brutalnym, rzeczywistym świecie nie chodzi o to, by czerpać złudne szczęście bodaj z kart fikcyjnych powieści?smiley.
A poważnie - odcinek jak zwykle u Ciebie, doskonały, wciągający bez reszty, ostatnia scena powoduje jęk zawodu, że to już (tymczasem) koniec i kolejny jęk czytelnika, żebyś okazała trochę litoścismiley i jak najszybciej wkleiła dalszą część.
Weny, weny i nie przestawaj pisać, najlepiej nigdy, a już na pewno do czasu, gdy skończysz Wilkasmiley.
Namida (kazeno@tlen.pl) 12:53 22-05-2010
Dziękuję pięknie za budujący komentarz. ^.^' Tego mi ostatnio było trzeba, bo parę mocnych zwątpień się u mnie pojawiło... U.U' Następny epizod na pewno nie będzie taki długi - ten taki obszerny powstał, bo linia fabularna tego wymagała. XD
Alveaner (Brak e-maila) 21:34 22-05-2010
To ja zacznę od tego drobnego błędu, który mi się w oczy bardzo rzucał. Hol istnieje również w języku polskim i pisze się przez jedno 'l'.
Z jednej strony rozdział z strasznie smutny, a z drugiej dający nadzieję. I mogę szczerze powiedzieć, ze zdecydowanie wolę czytać perypetiach Rishki i Jareth'a niż Lucasa, którego jakoś coraz mniej lubię, bo robi się coraz bardziej rozlazły.
Chociaż autentycznie żal mi teraz Rishki, w pewnym momencie czytając nawet łzy mi w oczach stanęły, bo tego dzieciaka nie da się nie lubić.
Gratuluję długiego i ładnego rozdziału, który jak zwykle zakończyłaś tak, że czytelnik tylko zgrzyta zębami z frustracji. smiley

Weny, weny, weny. ^^
w. (Brak e-maila) 20:32 24-05-2010
Za taką długość mogę wybaczyć taką częstotliwośćsmiley Strasznie irytuje mnie, że z każdym rozdziałem wiem coraz mniej. Z jednym wyjaśnieniem pojawia się pięć pytań. I moje zapędy masochistyczne się pogłębiają. bo wchodzę tu praktycznie codziennie i czytam ulubione fragmenty po kilkanaście razy. A tak w ogóle to kocham Rischkę. Nie wiem, jak udało ci się stworzyć postać, którą każdy uwielbia już od 1 części, gdy był raczej marginalny. Sammy mnie irytuje, Kondor się uczłowiecza, a Lucasa mam ochotę strzelić plaskaczem i zawołać: ogarnij się!!! To tyle smiley
Namida (kazeno@tlen.pl) 21:00 24-05-2010
Biedny Lucas... U.U'' XD Dziękuję serdecznie! Cieszę się, że tekst się podoba i jakoś Was porusza... ^.^' Dziękuję! smiley(Ale Lu nie można robić za dużo "kuku"... >.>' Bo trochę bólu go czeka od mnie... XP)
andesha (Brak e-maila) 22:26 24-05-2010
"Bo trochę bólu go czeka od mnie" - rób, co musisz smiley Autorko, ale potem proszę to zakończyć, jak w pierwszym tomie: "i żyli długo i szczęśliwie" smiley
Flo (Brak e-maila) 13:31 25-05-2010
jeeeeeeeeszczeeeee..... Namida-samaaaa proszę daj jeszcze jedna działeczkę "Wilka2"!! @___@

Przyznam główni bohaterowie strasznie się zmienili raz na plus raz na minus ale i tak daj jeszczeeee... to jest uzależniające xD.

Bułahahahahaaaaaa ja wiedziałam ze Rishka sie w Czarnym Kondorze kocha (i założę się że nie bez wzajemności XD) tylko się przynać przed samym sobą nie chce XD

Z Jack'a wyszedł straszny drań! Mam wrażenie że spełniają się słowa Czarnego Kondora =.= zachowuje się jakby Lucas mu się znudził, "jest to przeszkadza, nie ma go to mała strata""! CHAM JEDEN!!

Lucas morderca.... hmm... nie wiem mam mieszane uczucia. Z jednej strony to się cieszę że przestał byc takim zawadzającym beksą ale z drugiej strony.... jakoś to wszystko do niego nie pasuje... morderca z załamaniami nerwowymi... Ale fakt Jack mógłby i POWINIEN z nim pogadać... ale jak Lucas pójdzie do Czarnego Kondora i nie wróci na 2 nocki to mam nadzieje że zjedzą go wyrzuty sumienia

Rishki mi żal jak mało kogo XD biedak się doigrał no ale cóż.. może odkryje co mu w serduchu bije XD

Czarny Kondor mnie zaskoczył... raz zimny drań, raz taki troskliwy facet... Ale za Tetsu, Risei a przede wszystkim za Kitsune to ma u mnie mega wielki PLUS @_@

A Simon mnie denerwuje >.
A CK i Lu... no... >.>' Mówię - będzie na chwilę razem, bo Jarethowi wydaje się, że on CHCE Lucasa. Taaak... "wydaje się"... XD
Tsubomi (Brak e-maila) 00:33 08-06-2010
T_T
40%- Rishka, 60%- Lucas??? Nie do pomyślenia, by dzielił swoje uczucia na pół >:-( Bo na razie to wygląda tak, jakby z Lucasem mu nie wyszło, to może ewentualnie z powrotem do Rishki :/ (drań)
Cieszę się,że opowiadanie będzie długie. Bo to najlepsze, jakie stworzyłaś na tej stronie. I nie zawiewa tu telenowelą, więc spoks.
kei (Brak e-maila) 21:40 15-06-2010
oh jej tak dlugo czekalam ze zrezygnowalam z czekania, a ty taka niespodzianka ;D az 4 nowe rozdzialy, czasami warto sprawdzac nowosci smiley
Tuli-Pan (Brak e-maila) 15:10 19-06-2010
no niby, ale przy takiej ,,częstotliwości" aktualizacji to chyba będziemy latami czekali na kolejne rozdziały. Więc albo aktualki będą *częstsze*, albo postarasz się dawać więcej niż 1 rozdział, Namida smiley Plisss
Namida (kazeno@tlen.pl) 13:24 22-06-2010
No...wiecie... V.V Zajmuję się na portalu nie tylko pisaniem... poza tym Wilk to naprawdę nie jest mój jedyny obecny projekt. >.>' A czas się nie rozciąga, a oczu nie sprzedają w kiosku. U.U (A chciałabym... T.T)
kei (Brak e-maila) 22:20 25-06-2010
a szkoda, pewnie byłby na nie całkiem niezły popyt smiley
wampirzyca (Brak e-maila) 16:09 03-07-2010
REWELACYJNE SĄ TE TWOJE OPOWIADANIA I BARDZO WCIĄGAJĄCE <^^> MAM NADZIEJĘ,ŻE BĘDĄ KOLEJNE CZĘŚCI smiley
POZDRAWIAM
Leane (Brak e-maila) 00:57 24-07-2010
W porównaniu do 1 części, w tej brakuje mi pełnych scenek łóżkowych XD Reszta jak zwykle na poziomiesmiley
Nat (Brak e-maila) 15:32 06-12-2010
Zazdrość Kondorka jest po prostu przeurocza smiley Ech, co tu dużo mówić - uwielbiam to opowiadanie. Czyta się je jednym tchem. Aczkolwiek z każdym kolejnym rozdziałem coraz trudniej mi się w niektórych kwestiach 'przeszłościowych' połapać, przynajmniej przy pierwszym czytaniu smiley Ale to zdecydowanie nie jest wada, po prostu wymaga to od czytelnika większego skupienia.
w. (sbr@op.pl) 11:26 08-12-2010
Kurczę, niby cieszę się, że z Rischką już lepiej, ale to pewnie oznacza, że będzie więcej Lucasa. A jego akurat nie trawię. Jak dla mnie całe opowiadanie mogło by być o Rischce i Kondorze. dobrze przynajmniej, że Samuela się już pozbyłś. Czekam na dalszy ciąg z niecierpliwością.
Miriam (Brak e-maila) 10:33 12-12-2010
O jak ja uwielbiam Czarnego Kondorka, bardziej niż Daimona Freya, bardziej niż Geralta z Rivii, bardziej nawet niż Amberdrakea jest zajebisty! Wreszcie kolejna część z niecierpliwością czekam na więcej.
Namida (kazeno@tlen.pl) 23:57 12-12-2010
Dziękuję pięknie za komentarze. ^_^ Miriam, nie masz pojęcia, jak bardzo połechtałaś moje zachłanne twórcze ego. XP
Alveaner (Brak e-maila) 20:43 13-12-2010
Uwielbiam to opowiadanie, naprawdę. Uwielbiam Jareth'a i uwielbiam Rishkę. Nawet Lucasa jakoś po tym rozdziale nieco bardziej polubiłam.
Ciekawe co on tam kombinuje i co w sumie jest w tej umowie (bo, że seks to wiadomo, ale tak poza tym xP ).
Naprawdę ładny rozdział, rzuca światło na parę spraw, a inne komplikuje. ^^
Pozdrawiam i dziękuję za przyjemność jaką jest czytanie tego opowiadania.
Atena (Brak e-maila) 21:37 30-12-2010
Trochę się zdziwiłam zachowaniem Samuela, znając go... Co to za pospieszne pożegnanie i obojętny ton, kiedy jeszcze niedawno był sprawcą ucieczki Rishki? Ta scena trochę za pospieszna i niedbała. Poza tym Rishka myli uczucie psiej wdzięczności z miłością do sprawcy swych cierpień. Wiem, że takie zachowanie ma psychologiczną nazwę, ale wyleciała mi ona z pamięci. Jestem ciekawa, jak to się dalej rozwinie :/ mam pewne obawy. Wątki z Lucasem zupełnie mnie nie interesują i cięzko mi się to czyta smiley Myślałam, że 2 część Wilka skupi się na innych bohaterach (Rishka). Nie przepadam za opowiadaniami zbzikowanych yaoi-fanek, ale zawsze z zainteresowaniem czytam Twoje teksty. Podobają mi się dialogi, są najmocniejszą stroną twojej powieści. A także skomplikowane relacje bohaterów. Pozdrawiam.
Namida (kazeno@tlen.pl) 13:20 20-01-2011
XD Chcesz powiedzieć, że Rishka ma syndrom sztokholmski? XP Możliwe... >.>' Co do zachowania Samuela... to pewnie wyjaśni się to w kolejnym rozdziale, ale na razie jakoś nie mam czasu go skończyć... V.V'
Cath (Brak e-maila) 03:31 21-01-2011
Cudo!!! Kocham Rishke! Tylko bardzo się boję w co się wpakował Lukas... nie trzymaj mnie za długo w niepewnosci!!!
Uranismiley (Brak e-maila) 02:50 12-02-2011
Jak to miło widzieć kolejny rozdział. Wilkowi pozostaje wierna do końca i zawsze, zawsze go czytamsmiley Pozdrawiam koteksmiley**
(Brak e-maila) 18:26 13-02-2011
"A Czytelnicy też mogliby zmobilizować Autorów, komentując ich obecne teksty. Drobna pochwała naprawdę potrafi dać "kopa" do dalszego pisania." - otóż ze wszystkich sił mobilizuję genialną[to ta drobna pochwała, o którą proszono smiley] Autorkę, która zechciałaby się zastosować do własnych słów smiley i obdarzyć nas kolejnym odcinkiem na jutrzejsze Walentynki. Czy jest na to szansa? Szczerze prosim smiley.
Namida (kazeno@tlen.pl) 10:13 14-02-2011
Niestety na razie nie ma na to szansy, bo Autorka znowu ślepnie i do szpitala pewnie jeszcze dzisiaj pojedzie na sterydy. V.V' Taki los, taka choroba. Gome wszystkim i dzięki za komentarze. smiley
(Brak e-maila) 18:57 15-02-2011
Dramatycznie zabrzmiało smiley.
W takim razie poprawy zdrowia życzę. A jak już będzie, nie zapomnij o usychających z tęsknoty za kolejną częścią "Wilka" czytelnikach (co poniektórych smiley.
Ninka dnia stycznia 22 2012 16:28:54
Będzie można liczyć na Wilczka w ciągu najbliższych miesięcy? smiley Dobrze by było wiedzieć jak się Szefowa czuje...
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum