The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 29 2024 11:15:00   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Wilk 11
Epizod XI:

"Polowanie"



Thomas Applegate, bogaty biznesmen, znany polityk i zarazem przodujący w wyborach kandydat do Senatu siedział w fotelu przy swoim biurku i na płaskim ekranie monitora przeglądał dokumentację. Nagle rozległ się dzwonek interkomu, a zaraz po tym z głośnika dobiegł młody męski głos.

- Panie Applegate, przyszła jakaś kobieta. Twierdzi, że musi się z panem natychmiast zobaczyć. - poinformował trochę niepewnie.

- Umówiona? - zapytał marszcząc brwi.

- Nie...ale... - zaczął sekretarz.

- Wykluczone! - przerwał mu Applegate. - Pracuję. Musi się umówić! - oświadczył i wyłączył interkom. Po dłuższej chwili, którą poświęcił na czytanie dokumentów rozległ się odgłos rozsuwanych drzwi. Spojrzał w ich kierunku, z zaskoczeniem patrząc na wysoką ciemnowłosą kobietę w eleganckiej czarnej garsonce. Uśmiechnęła się miło i weszła do gabinetu.

- Dzień dobry! - powiedziała. Mężczyzna otworzył i zamknął usta. W końcu odzyskał mowę.

- Kim pani jest?! - wydusił z oburzeniem. - I jak pani tu weszła?!

- Udało mi się przekonać pańskiego sekretarza... - odparła spokojnie Kathy i nie czekając na zaproszenie, zajęła miejsce w fotelu. - To dosyć pilna sprawa. - dodała, zakładając nogę na nogę.

- Czyżby? - Applegate zmrużył oczy, wyraźnie niezadowolony.

- Tak... - westchnęła Kathy, mówiąc cały czas tak, jakby rozmawiała o pogodzie. - Ta sprawa dotyczy pana i pańskiego znajomego... - wyjaśniła, a mężczyzna uniósł w zdumieniu brwi.

- Słucham... - powiedział, spoglądając na nią z zainteresowaniem.

- Mówi panu coś nazwisko McCaffrey? - zapytała obojętnym tonem. Applegate drgnął.

- Nie - odparł, poruszywszy się niespokojnie. - Nie wydaje mi się...

- Nawet niech pan nie próbuje! - warknęła, a on zerknął na nią, dostrzegając nagle w jej drobnej dłoni pistolet, wymierzony prosto w jego twarz. Mógłby przysiąc, że jeszcze przed chwilą go tam nie było. Posłusznie zdjął rękę z krawędzi biurka, gdzie znajdował się przycisk wzywający ochronę.- Chcę tylko porozmawiać - oświadczyła. - A zaręczam, że nie tylko Jack jest dobry w swoim fachu... - groźnie zniżyła głos. Thomas drgnął i powoli odchylił się w fotelu.

- Czego pani żąda? - zapytał.

- To pan niech mi lepiej powie, czego chce od Jacka! - zawołała. - Czemu pan go szantażuje? I kim są ci ludzie, którzy teraz go dopadli? - wycedziła, odrobinę zniecierpliwiona.

- Cóż... - zaczął powoli, składając palce w piramidkę. - Tamta osoba pomogła mi rozegrać tą partię. - uśmiechnął się lekko, ale pod wpływem spojrzenia Kathy jego uśmiech rozpłynął się natychmiast. - Wielu ma porachunki z panem McCaffrey'em. Temu komuś zależy bardzo na tym, żeby je wyrównać. - wyjaśnił odrobinę niepewnie.

- Rozumiem - rzekła Kathy i uświadomiwszy sobie, że ten mężczyzna sam niewiele wie ucięła ten wątek. - A pan? - nacisnęła.

- Chcę ujawnić, kim naprawdę jest legendarny, nieuchwytny Wilk. - rzekł. - I przyczynić się do jego pojmania... - oświadczył, tonem, jakby wygłaszał przemówienie. Kathy zmrużyła oczy.

- Więc to ma pomóc panu w kampanii... - domyśliła się. Był odrobinę zaskoczony jej bystrością. Nie odrzekł jednak nic. Kobieta kontynuowała.- Więc i tak pan to odda do oficjalnej wiadomości. - stwierdziła. - Na pana miejscu jednak nie robiłabym tego...

- A to niby dlaczego? - zdumiał się.

- Dlatego... - wciąż trzymając go na muszce sięgnęła do torby, po czym rzuciła na stół kasetę,

- Co to? - zapytał z wahaniem. Najwyraźniej ciemna obudowa nie kojarzyła mu się przyjemnie.

- Niech pan sam sprawdzi... - zaproponowała. Odrobinę drżącą dłonią sięgnął po kasetę i włożył ją do czytnika. Uruchomił film, patrząc z obawą w monitor i po kilku pierwszych sekundach projekcji nerwowo wyłączył odtwarzacz.

- Skąd to pani ma!? - wykrzyknął, nie mogąc już zamaskować swojego zdenerwowania.

- Zrobiono kopię... - wyjaśniła z nutką rozbawienia. - A ja zrobiłam kolejną...a potem jeszcze kilka! Proponuję wymianę...na dowody... I proszę nawet o tym nie myśleć, - odezwała się, gdy jego ręka znowu powędrowała pod biurko, ale na dźwięk tego ostrzeżenia znieruchomiała. - bo jeśli nie wrócę za godzinę, to nagranie trafi do każdej gazety i kanału telewizyjnego. A wtedy wie pan, co się stanie z pańską karierą i prestiżem... - uśmiechnęła się lekko, lecz nie miło. Applegate zamknął na moment oczy i zasępił się.

- Jaką mam gwarancję, że potem pani nie odda tego mediom? - zapytał, przełykając głośno ślinę. Kathy przekrzywiła lekko głowę i zastanowiła się.

- Właściwie żadnej... - odparła szczerze. - Ale ma pan na to moje słowo i przynajmniej dużą szansę, że tak jednak się nie stanie... Chciał pan pogrążyć Wilka... - kontynuowała. - Jeśli do tego dojdzie, pogrąży się pan razem z nim. To akurat zagwarantować mogę! - zakończyła. Applegate przyglądał jej się z mieszaniną szoku i niedowierzania na twarzy. - Więc? - ponagliła go Kathy.



--------------------------------------------------------------------------------


Rishka stał oparty niedbale o mur i z braku bardziej zajmującego zajęcia obserwował przejeżdżające długą ulicą samochody. Nagle jego oczy rozszerzyły się, gdy pomiędzy licznymi rodzinnymi autami spostrzegł wysmukły półsportowy wóz. Przez długą chwilę, przyglądał się czarnemu pojazdowi. Popatrzył na zegarek na lewym nadgarstku, a potem znów wyłuskał wzrokiem obiekt swojego zainteresowania, przyglądając mu się tym razem z niedowierzaniem.

- Szef? - usłyszał obok siebie. Popatrzył na również wpatrującego się w ulicę Kitsune.

- Mhm... - przytaknął.

- Dziwne - stwierdził młodszy chłopak. - O tej porze? - zastanowił się. - Znowu zaczyna nas sprawdzać z zaskoczenia? Czy może jakieś kolejne ciemne interesy? - zawołał nieco żartobliwie. Rishka uśmiechnął się lekko i obserwując oddalający się wóz zamyślił.


--------------------------------------------------------------------------------


Applegate przez moment tępo wpatrywał się w zamknięte drzwi, za którymi przed chwilą znikła ciemnowłosa kobieta. W końcu poderwał się i nacisnął przycisk interkomu:

- Proszę nie łączyć żadnych rozmów. Nie ma mnie dla nikogo... - rzekł do sekretarza i zanim padła jakakolwiek odpowiedź wyłączył urządzenie. Sięgnął po słuchawkę telefonu i szybko wybrał numer, odchylając się na oparciu fotela.

- Mówi Applegate - przedstawił się, kiedy po drugiej stronie odebrano. - Wycofuję się z tego... - oświadczył do słuchawki.

- Co? Dlaczego? - rozległo się w odpowiedzi. - Nie może pan złamać umowy! Uzgadnialiśmy coś...

- Mogę i pan dobrze o tym wie. Mam swoje powody, a jeśli ma pan zamiar mnie pozwać, to proszę skontaktować się z moim adwokatem - oznajmił i rozłączył rozmowę, ze złością odkładając słuchawkę na miejsce.


--------------------------------------------------------------------------------


- Szlag by cię! - Nickolas wyłączył telefon i wsunął go do kieszeni.

- Co się stało? - zapytał Brian.

- Nieważne... - mruknął zdawkowo. - Przyprowadź dzieciaka i idziemy... - polecił, wychodząc. Mężczyzna przez moment spoglądał za nim z niepokojem.


--------------------------------------------------------------------------------


Od kilkudziesięciu minut siedziałem bez ruchu na jakimś metalowym kontenerze, pogrążony w całkowitych ciemnościach. Nie wiedziałem ile dokładnie czasu upłynęło, odkąd mnie tu zamknęli. Mogła to być godzina, może dwie. Przymknąłem oczy, gdyż każdy ruch gałek sprawiał mi ból, który i tak już odrobinę zelżał. Zastanawiałem się, czy były tutaj kamery noktowizyjne. Jeśli tak, to Nickolas miał pewnie niezły ubaw z oglądania mnie czołgającego się z bólu po podłodze. Jakieś dwie godziny temu powinienem przyjąć dawkę Cordix. Z powodu braku narkotyku implanty zaczęły szwankować. Z początku przejawiało się to rwącym bólem oraz coraz częstszymi przerwami w ich działaniu, aż w końcu całkiem się wyłączyły i otuliła mnie nieprzyjemna czerń. Zastanawiało mnie, co zamierzał zrobić ten facet i dlaczego mnie od razu nie zabił. Nagle usłyszałem odgłos wielu kroków na korytarzu. Podniosłem powoli powieki, nasłuchując. Rozległ się dźwięk otwieranych ciężkich drzwi, po czym do moich uszu dotarło pstryknięcie włącznika światła, a potem brzęczenie prądu przepływającego przez wielkie świetlówki pod sufitem. Jednak w pomieszczeniu nadal panowała absolutna ciemność... Zamknąłem oczy i uśmiechnąłem się do siebie gorzko. Liczne kroki zbliżyły się i drobne ciało przypadło do mnie nagle.

- Przepraszam, Jack... - usłyszałem cichy zdławiony głos.

- Lucas... - wyszeptałem. Chłopak przywarł do mnie z całych sił. Objąłem go mocno i poczułem, że cały drży, a jego ciało jest wilgotne od potu. Wyczułem też charakterystyczną woń krwi. - Nickolas!! - krzyknąłem, podnosząc głowę i starając się patrzeć tam, gdzie słyszałem ruch. Pokazywanie, że całkiem straciłem wzrok nie przyniosłoby mi żadnych korzyści. - Coś ty mu zrobił?!

- Uwierz mi, Jack... - rzekł, podchodząc. Cały czas starałem się podążać wzrokiem za jego głosem. - ...nie chcesz tego wiedzieć! - zaśmiał się, a Lucas wzdrygnął się w moich ramionach.

- Ty skurwysynu! - wrzasnąłem i podskoczyłem do niego. Natychmiast poczułem silny kopniak w kolana, który podciął mi nogi i zwaliłem się na podłogę. Poderwałem się, próbując błyskawicznie wstać, jednak czyjaś obuta stopa strzeliła mnie w pierś, a Nickolas usiadł na mnie okrakiem przyciskając do podłogi kolanami i jedną ręką, prawie całkiem uniemożliwiając mi ruch.

- O?! - zdziwił się Nickolas. - Straciłeś refleks? - skomentował zjadliwie. Szarpnąłem się, lecz nagle poczułem twardy ucisk lufy przy prawym ramieniu. Zmarszczyłem brwi i znowu próbowałem się uwolnić, lecz wtedy usłyszałem, jak odciąga kurek. - Spokojnie, Jack! Wiesz dobrze, jaki nerw tędy przebiega... - zawiesił głos, mocniej przyciskając broń. - No? Jaki? Odpowiedz...- rzekł rozkazująco, a ja zacisnąłem ze złości zęby.

- Pośrodkowy! - odparłem lodowato.

- Dokładnie - przyznał z zadowoleniem. - I wiesz, co się stanie, jeśli go uszkodzę... Chyba nie chcesz stracić sprawności w prawej ręce. To byłby koniec twojej kariery! - zaśmiał się.

- Czego ty, do jasnej cholery, chcesz?! - warknąłem do reszty wkurzony. W co ten facet grał i czego tak naprawdę ode mnie chciał? Roześmiał się cicho.

- Chcę się zemścić, Jack... - rzekł miękko.

- Zemścić? Za co? - zapytałem, zastanawiając się, czy może nie był krewnym kogoś, kogo zabiłem na zlecenie.

- Za to, że nas wystawiłeś do wiatru...i za parę innych spraw - wyjaśnił, wciąż przypierając mnie do podłoża. - Nie pamiętasz tego? A może nie chcesz pamiętać? - zawiesił głos. - Bo ja pamiętam to jakby było wczoraj... Po kilkunastu tygodniach w dżungli zaczęło wśród naszej grupy upadać morale. Spowodowane to było głównie tym, że zrzuconą broń i leki rozkradli tubylcy lub partyzanci. Nie mieliśmy środków do walki, do przetrwania... - mówił spokojnie, lecz czułem narastające w nim napięcie. - Z dnia na dzień było coraz gorzej... A ty któregoś dnia zniknąłeś! Po prostu zdezerterowałeś! Zostawiłeś nas, żebyśmy tam zdechli, ty sukinsynu! - wycedził ostro, a ja poczułem, jak lufa pistoletu jeszcze bardziej wbija się w moją rękę, sprawiając ból.

- Nickolas, to nie tak... - zacząłem, nie bardzo rozumiejąc, o czym on mówi.

- Wiem, jak! - przerwał mi z wściekłością. - Znalazła cię prowadząca tam badania doktorka i zabrała do swojej kliniki, żeby wyleczyć. Szybko zresztą zacząłeś też grzać jej łóżko! - warknął, a ja wyczułem w jego głosie dziwny ton zawiści.

- Ja... - zacząłem, ale on znowu nie dał mi dojść do słowa.

- Tak, to też wiem... Podobno straciłeś pamięć! Ale nawet jeśli, to gówno mnie to obchodzi! - wysyczał. Nie odezwałem się. To, o czym wcześniej mówił zaczynało wydawać mi się dziwnie znajome... Nagle poczułem jak wciąż siedząc na mnie rozpina moją koszulę, a jego dłoń wślizguje się pomiędzy poły materiału i dotyka klatki piersiowej. Mimowolnie napiąłem mięśnie. - Jak zawsze męski... - rzekł Nicolas rozbawionym tonem. - Tak jak podczas naszych upojnych nocy w dżungli... - wyszeptał.

- Zabieraj rękę! - syknąłem i natychmiast poczułem, jak mocniej przyciska lufę pistoletu do mojego ramienia.

- Spokojnie, Jack... - jego dłoń powędrowała niżej i zbadała mięśnie brzucha. - Nawet przez myśl mi nie przeszło odświeżenie dawnych wspomnień - rzekł sarkastycznie. - Za nic w świecie nie chciałbym do ciebie wrócić, ty dupku! - zniżył głos i zamilkł na chwilę. - I wiesz co? Współczuję tej twojej dziwce. Ciekawe, kiedy nim się znudzisz... I co on wtedy zrobi bez ciebie...

- Zamknij się, Nickolas! - teraz to ja warknąłem.

- Co? Trafiłem w czuły punkt? Ale swoją drogą, to niezłego wyboru dokonałeś - dodał, w jego głosie usłyszałem jakąś dziwną nutę. - Jest naprawdę świetny. Przede wszystkim bardzo cierpliwy... - wyszeptał mi do ucha, a ja poczułem narastający gniew. - Zupełnie inny, niż ja, prawda? - zaśmiał się cicho. Odetchnąłem głęboko, starając się uspokoić. Złość nie pomogłaby mi w żaden sposób.

- Wypuść go... To jeszcze dzieciak! - wyszeptałem cicho, sam zaskoczonym tym swoim błagalnym tonem.

- A i owszem... dzieciak! - przyznał.- Z tego co pamiętam kiedyś lubiłeś zabawiać się z dziećmi... - zawiesił głos.

- O czym ty, do diabła, mówisz? - zapytałem, znowu nic nie rozumiejąc.

- Tego też nie pamiętasz? - zdziwił się. - Naszych małych przerw pomiędzy akcjami w dżungli... Z dzieciakami z tych maleńkich spalonych przez nas wiosek. Kiedy to było? - zastanowił się. - Trzy lata temu? To tam też zarobiłeś tę bliznę - palcami musnął szramę na moim torsie.

- Co? - drgnąłem zaskoczony. Nickolas umilkł, a ja czułem, że mi się przygląda. Bardzo starałem się zachowywać tak, żeby niczego nie zauważył. W końcu odezwał się:

- Prawie trzy lata temu wysłali nasz oddział specjalny do kilkunastu zadań w obszarach opanowanych i zamieszkałych przez rebeliantów - oświadczył. W jego głosie nie usłyszałem złości, raczej rozczarowanie, że naprawdę niczego nie pamiętałem. - Pewnego razu we trójkę wpadliśmy w pułapkę zastawioną przez buntowników... Zasłoniłeś mnie... - rzekł głucho. - Miałeś kamizelkę, ale i tak myśleliśmy, że to pieprzone ostrze przetnie cię na pół. Jednak się wylizałeś, co w tamtych warunkach graniczyło niemalże z cudem - rzucił z jadowitą ironią. - Najwyraźniej w piekle cię jeszcze nie chcieli. Nic dziwnego, Szatan miałby nielichą konkurencję... - syknął złośliwie.

- Byłem więc rządowym żołnierzem? - zapytałem, ignorując jego ostatni wątek. Zatem to co mówiła Kathy, potwierdzało się. Nadal jakoś nie mogłem, czy raczej nie chciałem w to uwierzyć.

- Nie byle jakim. Należeliśmy do elitarnej i tajnej grupy. Tylko wybrani o nas wiedzieli - wyjaśnił. - "Tytani"... Było nas piętnastu, a każdy najlepszy w swoim fachu. Ty w swoim nadal pozostałeś... Wygląda na to, że masz to we krwi, Jack... - zniżył głos. - Nazywaliśmy cię "Cichą Śmiercią" albo "Drapieżnym Wilkiem"... - rzekł z nutką fascynacji, której nie potrafił, bądź nie chciał ukryć. - Tylko ta bzdurna eksperymentalna operacja, po której miałeś więcej problemów, niż korzyści - parsknął kpiąco.- Ale słyszałem, że znowu odwiedziłeś klinikę... Ta laska, twoja pani doktor, zreperowała cię w końcu?

Nic nie odpowiedziałem. To dlatego Kathy nie mogła nic znaleźć więcej o mnie i mojej przeszłości. Jeśli była to grupa rządowa, to formalnie nie istniałem... Nawet na blaszkach wyryte były tylko nasze imiona. Żadnych numerów, żadnych nazwisk... Tyle tylko, by w wypadku śmierci nie pozostać bezimiennym... Jeżeli wszystko, o czym mówił było prawdą, to sam siebie nie znałem. Nie wiedziałem, kim naprawdę jestem! Nickolas przez chwilę milczał, a ja wiedziałem, że znowu mi się przygląda. Nagle poczułem ruch powietrza tuż przed oczami, a zaraz potem jego dłoń na moim czole. Drgnąłem. Jasna cholera! Zauważył! Parsknął śmiechem i pochylił się, przysuwając usta do mojego ucha.

- Jack... jesteś taki dzielny... - zaszydził. - ...a do tego ślepy jak nowonarodzone kocię - wyszeptał mi do ucha i gwałtownie wstał. Skorzystałem z tego, również się podrywając, natychmiast jednak poczułem lufę karabinu, przytkniętą do mojej piersi. Czyjaś ręka ujęła mnie pod ramię i odepchnęła tak, że znowu wylądowałem na swoim miejscu na kontenerze. - Radzę ci się uspokoić, bo każę chłopakom znowu zabawić się z tą twoją dziwką - głos Nickolasa oddalał się, jakby mężczyzna zmierzał ku wyjściu. - Tylko, że tym razem tutaj. A ciebie przykujemy do ściany i wtedy będziesz mógł jedynie... słuchać jego krzyków - stwierdził z pewnym zastanowieniem. Znowu miał rozbawiony głos. Po chwili usłyszałem, jak wszyscy wychodzą, a drzwi zamykają się za nimi z łoskotem.


--------------------------------------------------------------------------------


Czarne Ferrari Anakonda jechało wolno niezbyt zatłoczoną ulicą. Ciemnowłosy kierowca spojrzał na ekran pokładowego komputera, na którym wyświetlony był schematyczny plan miasta i przez chwilę obserwował położenie migającej na czerwono kropki. Nacisnął kilka przycisków na dotykowym monitorze i mapa na ekranie zmieniła się na bardziej szczegółową, wyświetlającą tylko pewien obszar. Czarny Kondor zmarszczył brwi i wyłączył monitor, skręcając w jakąś uliczkę. Dostrzegł stojącego pod murem pobliskiego budynku białowłosego chłopca w lakierowanych czarnych skórach. Zatrzymał samochód i wysiadł.


--------------------------------------------------------------------------------


Od paru minut siedzieliśmy w milczeniu na kontenerze. Odkąd Nickolas i reszta wyszła, Lucas nie odezwał się do mnie ani słowem. Zastanawiałem się, co o mnie teraz myśli. A sam nie wiedziałem, co ja mam o sobie sądzić. Teraz już rozumiałem, skąd się wzięły pewne moje umiejętności. Dlaczego, ku zdumieniu Kathy instynktownie wykonywałem czynności, których ona, jak mówiła, musiała się długo uczyć. Zupełnie jednak nie pamiętałem mojego poprzedniego "wcielenia". Człowiek, o którym mówił Nickolas był mi całkiem obcy. To był ktoś całkiem inny. To nie byłem ja... Owszem, wszystko, co powiedział zdawało się jakieś znajome, z czymś się kojarzyło, ale... nie mogłem uwierzyć, że była to część akurat mojej przeszłości. Westchnąłem cicho, jednak nie odważyłem się odezwać do Lucasa. Bałem się nawet przypuszczać, jakie ma teraz zdanie o mnie i całej tej sytuacji. Wpakowałem go w coś takiego. Na dodatek oślepłem i praktycznie na pewno nie wyjdziemy z tego żywi...
Do moich uszu znowu dobiegł odgłos kroków, a drzwi otworzyły się, po czym do środka wkroczyło kilka osób. Wyczułem, że podeszło do nas dwóch mężczyzn. Jeden przeciągnął mi ręce do tyłu i skuł za plecami za pomocą kajdanek. Drugi najwyraźniej chwycił Lucasa i zabrał go z miejsca obok mnie, odprowadzając gdzieś. Nic nie widząc mogłem tylko nasłuchiwać i domyślać się rozwoju akcji.

- Hej! - krzyknął nagle Lucas i usłyszałem odgłos szamotania się.

- Zostaw go! - warknąłem, zrywając się, pełen najgorszych myśli, co mu chcą zrobić.

- Uspokój się - zabrzmiał niski głos koło mojego ucha i poczułem chłodny dotyk lufy na karku. Opadłem z powrotem na miejsce. Jeśli mnie tu teraz zastrzelą to w żaden sposób nie pomogę chłopakowi... Usłyszałem klekot jakiegoś plastykowego urządzenia i elektroniczny pisk.

- Twój dzieciak ma teraz na szyi śliczną obróżkę - poinformował mnie Nickolas, podchodząc powoli do mnie i sądząc z odgłosu zapierających się stóp podprowadzając Lucasa. - Taką, jak nosiłem w więzieniu Fort Rock... Odsiedziałem tam swoje za "zbrodnie", które kazał nam popełniać nasz zasrany rząd, a ty się dupku też z tego wykpiłeś! - krzyknął z wyrzutem. - Wszystkich Tytanów, którym udało się przeżyć tam osadzili! Tylko tobie się upiekło. Zostałeś uznany za zaginionego w akcji... A że ekipa poszukiwawcza niczego nie znalazła stwierdzili, że pewnie nie żyjesz. Ale ja wiedziałem swoje... I z tą świadomością przez dwa lata gniłem w kiciu, zanim udało nam się prysnąć. Chyba nie muszę wspominać, że ty przez ten czas wiodłeś dość ekscytujące i satysfakcjonujące, a do tego wygodne życie...- rzekł ze zjadliwą zawiścią. - Ale wróćmy do sprawy... - mruknął niechętnie. - Jeśli naprawdę ci tak na szczeniaku zależy, spotkamy się w głównym hangarze lotniska, tu niedaleko, zaledwie dwa kilometry - uściślił. - I to jak najszybciej - szepnął, pochylając się ku mnie. - No, chyba, że chcesz, żeby za cztery godziny jego śliczna główka malowniczo eksplodowała - posadził brutalnie Lucasa koło mnie.

- W co ty się bawisz?! - warknąłem zirytowany. - Czego chcesz? - zapytałem głucho, zamykając oczy.

- Rozprawić się z tobą - odparł groźnie i odszedł. - Nie myśl, że nie daję ci szansy, Jack - dorzucił. - Nawet ci ułatwię. Ale najpierw poczekasz tutaj, aż się przygotujemy. Masz też przyjść sam... Nie próbuj wzywać jakiejkolwiek pomocy. Jeśli zobaczę kogoś więcej poza tobą i nim, bez wahania zdetonuję ładunek. Rozumiemy się? - zawiesił głos i usłyszałem, jak znowu wychodzą.

W pomieszczeniu zapadła nagła cisza, przerwana tylko przyspieszonym oddechem Lucasa, który wciąż drżał ze zdenerwowania. Wiedziałem, że go w żaden sposób nie związali, ale co to mogło nam teraz dać. Po kilku minutach drzwi znowu otworzyły się i usłyszałem pojedyncze kroki. Podniosłem głowę, nasłuchując. Podeszła do nas jedna osoba i najwyraźniej przez moment przypatrywała się nam.

- Niezbyt sympatyczny, co? - odezwał się męski głos, mający pewnie na myśli Nickolasa. Uśmiechnąłem się kwaśno, zastanawiając się, po co przysłał nam tego faceta. Skoro domyślił się, że nic nie widzę, to jak mógł przypuszczać, że zdołam cokolwiek zdziałać. Nagle jednak coś przyszło mi do głowy. Stojący nad nami mężczyzna westchnął cicho i rzekł: - Osobiście nic do was nie mam... - wyznał. - Nawet nigdy w życiu nikogo nie zabiłem... - zawahał się. - Szmuglowałem alkohol przez granicę i za to mnie tam wsadzili. Nie rozumiem, dlaczego akurat mi kazał was sprzątnąć! - stwierdził z nutką irytacji. Lucas drgnął i zaczął gwałtowniej oddychać. Na mnie nie zrobiło to wrażenia, mimo, że cały czas coś nie dawało mi spokoju.

- Więc dlaczego go słuchasz? - zapytałem. Zamilkł na chwilę, jakby zaskoczony moim pytaniem.

- Uwolnił nas, kiedy zwiewał z więzienia. Obiecaliśmy mu za to pomóc... - wyjaśnił.

- I w ramach honorowej pomocy chcesz się stać mordercą? - zapytałem zjadliwie. Moje słowa ponad wszelką wątpliwość na moment zbiły go z tropu, jednak szybko opamiętał się.

- Starczy tego gadania! - rzekł lekko poirytowany. Usłyszałem, jak wyciąga pistolet. - Jakieś ostatnie życzenia? - zapytał nasz przyszły oprawca, a Lucas jęknął cicho.

- Kieliszek wódki i papieros... - mruknąłem, prawie bez zastanowienia.

- Niezbyt wygórowane pragnienia - osądził mężczyzna, przysuwając sobie kontener i siadając na nim. - A co dla chłopaka? - zapytał, najprawdopodobniej patrząc na niego. - Ostatnie bzykanko? - zaśmiał się, a Lucas skulił się przy moim boku. - Jeśli Nicky się z nim zabawił, to ma pewnie dość seksu na jakiś czas... - mruknął z niechęcią i pewnym współczuciem. Nie odpowiedziałem, a po chwili usłyszałem, jak wstaje i odkręca zakrętkę jakiejś butelki. Przytknął mi do warg ustnik piersiówki i lekko ją przechylił. Pociągnąłem solidny łyk mocnego trunku. Następnie poczułem, jak wtyka mi w usta papierosa i grzechocze zapałkami. Kiedy odpalił jedną, przysuwając ją do mojej twarzy zadarłem naraz głowę, modląc się w duchu, bym dobrze wymierzył i niespodziewanie wyplułem papierosa, jednocześnie wydmuchując upity wcześniej łyk wódki wraz z powietrzem. Poczułem na twarzy bliskie ciepło, kiedy krople alkoholu zapaliły się od ognia i jednocześnie usłyszałem wrzask tego mężczyzny. Nie zastanawiając się kopnąłem na oślep, trafiając i podcinając mu nogi.

- Lucas! Zabierz mu broń i zastrzel go! - krzyknąłem desperacko. Chłopak natychmiast rzucił się i słyszałem jak się przez moment szarpią. Szamotanina zakończyła się wystrzałem, który rozniósł się echem po pomieszczeniu i upadkiem czyjegoś ciała na podłogę, po czym zapadła głucha cisza. Przełknąłem ucisk w gardle. - Lucas? - zapytałem z trwogą. Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi krzyknąłem: - Lucas!!

- T...tak! Jestem! - odparł, trochę nieprzytomnie. Odetchnąłem z ulgą. - Jack! Ja go... - zaczął łamiącym się głosem. Wiedziałem, o co mu chodziło.

- Musiałeś Lucas! Inaczej nas by zabił! - przerwałem mu. - Teraz to bez znaczenia - powiedziałem wolno i miałem nadzieję, że również uspokajająco. - Sprawdź, czy ma kluczyki od kajdanek! - poleciłem łagodnie. Usłyszałem, szelest materiału, gdy chłopak obszukiwał mężczyznę.

- Ma...chyba... - stwierdził podchodząc do mnie i przez moment manipulując przy moich nadgarstkach. Szybko otworzył kajdanki, a ja przyklęknąłem przy strażniku, po omacku przeszukując go. Miał przy sobie wszystko. Broń i ze cztery magazynki amunicji, oraz różnej maści klucze przy pasku. Czy to było to ułatwienie, o którym mówił Nickolas? Przecież ten facet był perfidny aż do bólu. Znowu celowo skazał człowieka na bezsensowną śmierć. Usłyszałem wówczas ciche jęknięcie.

- Jack, on jeszcze żyje - zawołał cicho Lucas. Czy to był mój instynkt...? Złość? Odwet? Czy litość? Nie miałem pojęcia... Chwyciłem broń mężczyzny i przyłożyłem do jego głowy, pociągając szybko za spust. Chłopak wciągnął ze świstem powietrze.

- Chodźmy - rzekłem zimno, zbierając wszystko i wstając.

- J...Jack... - usłyszałem drżący głos chłopaka. Odwróciłem się w jego stronę. - Jack...ja...do niego strzeliłem! - wdusił z przerażeniem, jakby nagle coś do niego dotarło.

- Lucas... - zacząłem, robiąc w jego kierunku krok.

- Mi nie wolno! To był człowiek! To wszystko... - jego głos załamał się, a ja na ślepo wyciągnąłem rękę w jego stronę. Natrafiłem na jego przedramię i chwyciłem, przyciągając go do siebie. Przywarł do mnie z całych sił. - Jack, przecież... - odezwał się jeszcze zduszonym od łez głosem i urwał, a jego ciałem wstrząsnął tłumiony szloch.

- Cicho, Lucas... - powiedziałem łagodnie, głaszcząc go po włosach. - Już dobrze... Musiałeś strzelić - uspokoiłem go. - Broniłeś się! Masz prawo bronić swojego życia, jak każdy inny człowiek... Poza tym ty go tylko postrzeliłeś, Lucas! - przypomniałem ostro. - Postrzeliłeś! To JA go zabiłem. Rozumiesz? - przerwałem na moment, żeby moje słowa do niego bardziej dotarły. - A to wszystko... - zastanowiłem się, czując jak drży w moich ramionach. - Poradzimy sobie, Lucas! - rzekłem pewnie. - Wyjdziemy z tego...ale potrzebuję twojej pomocy... - zsunąłem dłoń z włosów na jego wilgotny policzek i starłem palcami łzy. Uspokoił się nieco, po czym wolno wysunął z moich ramion. - Już dobrze? - zapytałem cicho. Pociągnął nosem i jeszcze zachrypłym szeptem odparł:

- Tak... - w jego głosie nie było pewności, jednak wiedziałem, że kryzys minął. Invitro generalnie byli odporni na pewnego rodzaju przeciwności losu. Zwłaszcza ci z ulicy.

- Idziemy? - zapytałem, a on przytaknął. Przeszedłem kilka kroków i uderzyłem nogą o mniejsze kontenery, robiąc tym sporo hałasu. Zatrzymałem się z ciężkim westchnieniem. Daleko tak nie zajdę. Musiałem się przecież w końcu przyznać. Miałem tylko nadzieję, że to nie pogorszy jego stanu.- Lucas! - zawołałem.

- Tak? - chłopak podszedł do mnie bliżej.

- Lucas... ja... nie widzę... - wydusiłem i usłyszałem, że chłopiec jęknął cicho. - Oślepłem... całkiem. Będziesz musiał mnie prowadzić - dodałem, przeklinając się w duchu za swoją obecną bezradność. Lucas bez słowa ujął moją dłoń i podprowadził mnie do drzwi.


--------------------------------------------------------------------------------


Pomieszczenie wypełniał blask włączonych monitorów, na których wyświetlane były ujęcia z różnych kamer.

- Wyszedł, szefie - oznajmił jeden z mężczyzn przed monitorami.

- Co?! - zdziwił się Brian. - Jak to...? - popatrzył na Nickolasa, który siedział spokojnie na dużym wygodnym krześle i nie wydawał się być w żaden sposób zaskoczony. - Spodziewałeś się tego??! - Brian popatrzył na niego z niedowierzaniem.

- Nawet niewidomy jest dobry... - mruknął cicho z uznaniem, wstając. - W porządku, do roboty... - polecił głośno.


--------------------------------------------------------------------------------


Jak się okazało Lucas znał teren starego portu lotniczego. Nie wyjaśnił, skąd, ale nie zamierzałem go o to dopytywać. To nie było teraz istotne. Chłopak zorientowawszy się gdzie jest, wybrał kierunek i trzymając mnie pod ramię ruszyliśmy. Prowadził mnie powoli i cierpliwie wzdłuż ściany jakiegoś budynku, a ja czułem się jak nieporadny głupiec. Pech chciał, że gdzieniegdzie porozrzucane były stare skrzynie i innego rodzaju zdewastowany sprzęt, o który co jakiś czas się potykałem. Kiedy znowu na coś wpadłem, zatrzymałem się, ze złością uderzając pięścią w mur.

- Przepraszam, Jack - wyszeptał Lucas, dotykając ostrożnie mojego ramienia.

- Daj spokój - mruknąłem, znajdując po omacku i siadając na jakiejś skrzyni. Byłem wściekły na siebie za swoją nieprzydatność, z całego serca nienawidziłem Nickolasa i współczułem Lucasowi. - Jak to wygląda? - zapytałem. Nie usłyszawszy natychmiastowej odpowiedzi uściśliłem: - Ta obroża.

- Wąski plastykowy kołnierzyk z numerem i jakimś wyświetlaczem - usłyszałem, że obraca urządzenie wokół szyi. - Zapięcie jest chromowane, wystają jakieś druciki.

- Musiał to przerobić... - westchnąłem i nagle przypomniało mi się coś o Nickolasie. - Jak znam jego umiejętności, to nie ma sposobu, żeby to zdjąć bez kodu - powiedziałem, sam zaskoczony swoimi słowami oraz wiedzą, która niespodziewanie dotarła do świadomości. To był Nickolas... "Tytan", a zarazem specjalista od materiałów wybuchowych...

- To prawda? - zapytał nagle Lucas. - O tobie i o nim... o tym, co mówił?

- Tak - zamknąłem oczy. - Wygląda na to, że najszczersza prawda - dodałem ze zniechęceniem. - Wybacz mi Lucas. To wszystko moja wina - wyszeptałem pochylając głowę. Poczułem, jak po twarzy płyną mi łzy. Lucas usiadł koło mnie i otarł się policzkiem o moje ramię.

- Dlaczego tam idziemy? - zapytał po chwili cichutko. - Przecież możesz lecieć z Kathy. Nic cię tu nie trzyma...

- Chyba żartujesz, Lucas! - obruszyłem się. - Jak to nic mnie nie trzyma? A ty? - uniosłem rękę i pogładziłem go po ramieniu. Bardziej się we mnie wtulił i nie powiedział już nic. Przez kilka minut siedzieliśmy w milczeniu. Wreszcie chłopak poruszył się.

- Już niedaleko - powiedział i nagle zamarł. Z ułożenia jego ciała wywnioskowałem, że przygląda mi się uważnie. - Jack... - szepnął, dotykając mojego policzka. Zdziwiony zmarszczyłem brwi i również starłem wilgoć z twarzy. Wtedy poczułem ledwo uchwytny zapach krwi. Więc zaczęło się. Ostatnia faza odrzucenia implantów. Kathy nazywała to krwawymi łzami. Niedługo siatkówka zostanie zniszczona przez najmniejszy wpadający promień światła. Potem już będzie niewielka szansa na przywrócenie mi wzroku. - Jack, jak ci pomóc? - zawołał z obawą Lucas. Najwyraźniej domyślił się, że dzieje się coś naprawdę niedobrego. Uśmiechnąłem się kwaśno.

- Nie możesz mi pomóc, Lucas - rzekłem. - Chyba, że masz w kieszeni Cordix... - dodałem gorzko. Chłopiec wstał.

- To ci pomoże? - zapytał.

- Spowolni proces odrzucenia, może pomoże. Nie wiem, nigdy jeszcze nie doprowadziłem się do takiego stanu - wyjaśniłem.

- Zaczekaj tu na mnie, Jack - poprosił.

- Dokąd idziesz? - zawołałem zaskoczony.

- Zaraz przyjdę - obiecał.

- Lucas...

- Znam to miejsce. Wiem, co robię - rzekł, uspokajająco i pogładził mnie po włosach. - Zaczekaj tu na mnie - dodał, całując mnie delikatnie w usta i odbiegając.

- Pewnie - żachnąłem się. - A gdzie i jak mam niby pójść!


--------------------------------------------------------------------------------


Znał te rejony. Kiedyś przypadkiem tu trafił z klientem, który był narkomanem. Była tu wytwórnia i magazyn narkotyków, o których wiedzieli tylko najgorsi menele tego miasta. No i Lucas... Było to doskonałe do tego celu miejsce, bo całkiem opustoszałe. Straży lub policji nawet do głowy by nie przyszło, żeby właśnie tutaj szukać dilerów.
Lucas odwiązał z nadgarstka bandankę i założył ją na szyję, tak, by zamaskować obrożę. Wziął głęboki oddech. Musi się przemóc. Ostatni raz... A po ostatnich wydarzeniach to nie będzie przecież nic takiego... Odruchowo rozejrzał się i powoli zszedł po schodkach do jakiegoś zagraconego wejścia do piwnicy. Ostrożnie uchylił drzwi. Wewnątrz śmierdziało olejem samochodowym i gryzącymi nozdrza chemikaliami. Wślizgnął się cicho. W pierwszym pomieszczeniu było pusto i ciemno, jednak z sąsiedniego wpadał blady blask lamp. Ruszył ku kolejnym uchylonym drzwiom. Kiedy w nich stanął spostrzegł dwóch mężczyzn. Jeden siedział przy stole i palił skręta. Drugi stał przy jakichś menzurkach i mieszał różne płyny. Lucas wziął głęboki oddech i zawahał się, jednak nagle siedzący przy stole go dostrzegł, po czym błyskawicznie sięgnął po broń. Ten drugi również poderwał się i wydobywszy skądś pistolet wycelował w stojącą w progu postać.

- Ja tylko... - zaczął nieśmiało trochę przestraszony Lucas, a oni rozluźnili się, widząc kogo wzięli za potencjalne zagrożenie.

- Czego tu szukasz, kotku? - nie pozwolił mu dokończyć ten stojący przy parujących naczyniach i uśmiechnął się, omiatając chłopaka wzrokiem.

- Potrzebuję Cordix... - odparł Lucas, podchodząc do niego.

- O, a masz pieniądze? - zainteresował się. Chłopak nerwowo oblizał usta.

- Nie...

- To znikaj! - skwitował mężczyzna.

- Mam coś innego - rzekł Lucas i zbliżył się do niego tak, że przylgnął biodrami do jego boku. Mężczyzna zmrużył oczy, przypatrując mu się uważnie.

- Całkiem ładniutki jesteś - stwierdził. Chłopak uśmiechnął się zalotnie i powiódł palcami po częściowo obnażonym torsie mężczyzny.

- Chyba wart jednej działki? - wymruczał, ocierając się o niego przymilnie.

- Ok., dzieciaku... - ujął go za podbródek i pogładził szorstkim kciukiem jego policzek. - Ale obaj! - ruchem głowy wskazał siedzącego przy stole ciemnowłosego mężczyznę. Lucas popatrzył na niego i zagryzł wargi.


--------------------------------------------------------------------------------


Siedziałem bez ruchu, raz po raz ścierając z twarzy krew. Wcześniej wyciągnąłem z płaszcza pasek i zawiązałem nim oczy, by zmniejszyć prawdopodobieństwo dotarcia do nich promieni słonecznych. Myślałem o tym, czy Nickolas naprawdę miał zamiar puścić nas żywych. Jeśli jakimś cudem uda nam się przetrwać to, co przygotował mógł nas po prostu potem zabić. Gdybym tylko miał możliwość skontaktowania się z Kathy. Niestety nie było teraz na to czasu, ani sposobności. No i przecież zastrzegł, że jeśli spróbuję czegoś takiego, zabije Lucasa. A propos czasu i Lucasa... Chłopak też długo nie wracał. Co ten dzieciak wymyślił? Nagle usłyszałem zbliżające się szybkie kroki i po chwili przypadło do mnie drobne ciało.

- Jack, gdzie masz aplikator? - zawołał gorączkowo. Bez słowa wyciągnąłem go z kieszeni i podałem mu. - Mam Cordix - oznajmił, wyciągając z urządzenia stłuczoną ampułkę i najwyraźniej kalecząc sobie przy tym trochę palce.

- Co? Skąd? - zdumiałem się.

- Nieważne - odparł zdawkowo, wkładając nową ampułkę.

- Lucas, jak zapłaciłeś? - zapytałem poważnym tonem. - Czym? - chwyciłem go za rękę. Nie odpowiedział, ale wyczułem to. Jego skóra była wilgotna od potu i pachniał smarem, a także czymś jeszcze... tak, jakby przed chwilą miał stosunek. - Lucas... - wyszeptałem.

- To teraz nieważne, Jack - powiedział trochę zduszonym głosem.

- A twoja zasada?

- Jaka zasada? - zdziwił się.

- Rishka mówił...

- Rishka mówi różne rzeczy - przerwał mi ostro i umilkł. Wyczułem, że był zmieszany.

- To znaczy, że to nieprawda? - zapytałem. Lucas zawahał się.

- To... była prawda - rzekł poważnie, akcentując słowo "była". - Ale teraz to już nie ma znaczenia - dodał, odsłaniając mi szyję.

- To zwykłe Cordix? - zapytałem, chwytając go za przegub i powstrzymując. Znieruchomiał.

- Tak... Dlaczego...?

- Bez zmieszania Artoksyliną podziała jak zwykły narkotyk... - uśmiechnąłem się. Lucas zawahał się. - Dawaj! - rzuciłem do niego. - Najwyżej będę na haju - wzruszyłem ramionami czując, jak Lucas przyciska mi aplikator do szyi i pociąga za spust.


--------------------------------------------------------------------------------


Siwowłosy mężczyzna szybko przemierzał wąski korytarz, a odgłos jego korków niósł się echem po pustej sali. Otworzył drzwi i wszedł do kolejnego pomieszczenia, w którym pod następnymi drzwiami stało dwóch uzbrojonych mężczyzn. Kiedy Gregory podszedł, chcąc przez nie przejść jeden z nich zatarasował mu drogę.

- Przepuścicie mnie! - zażądał stanowczo starszy.

- Szefie?! - zawołał tamten i po chwili drzwi otworzyły się, wypuszczając Briana.

- O co chodzi? - zwrócił się łagodnie do siwowłosego.

- Gdzie Michael!? - zawołał z nutą zniecierpliwienia Gregory.

- Przygotowuje się do swojej szansy starcia z Wilkiem... - poinformował. - Przecież o to wam chodziło.

- Chcę się z nim zobaczyć! - oświadczył twardo Gregory. Brian uśmiechnął się nieznacznie.

- Oczywiście... - rzekł miękko. - Ale tutaj go nie ma.

- Co takiego?! - mruknął podejrzliwie mężczyzna. Brian ruszył przed siebie, w kierunku drzwi wejściowych. - Już mówiłem, że się przygotowuje... - powiedział, gestem ręki nakazując Gregory'emu iść za sobą. - Zaprowadzę cię.

Starszy zawahał się, jednak po chwili ruszył za Brianem, wraz z nim znikając za metalowymi drzwiami.


--------------------------------------------------------------------------------


Odkąd wziąłem dawkę Cordix stopniowo przestawały mnie boleć oczy i głowa, a także całkiem przestały mi cieknąć krwawe łzy. Nie widziałem, czy to dobry, czy zły znak, jednak czułem się znacznie lepiej. Jedynym drobnym defektem był fakt, że nieznacznie kręciło mi się w głowie i czułem się trochę niestabilny, jeśli chodziło o utrzymanie równowagi. Co było normalnym efektem działania tego narkotyku...

- To tutaj - usłyszałem głos Lucasa, kiedy zatrzymaliśmy się. Sięgnąłem ręką do opaski na oczach i postanowiłem zaryzykować. To była nasza ostatnia deska ratunku... Powoli uniosłem materiał i ostrożnie otworzyłem oczy. Poczułem ból, gdy światło dnia dotkliwie zakłuło źrenice... Jednak widziałem. Bardzo nieostro, znikła większość kolorów i obraz momentami się rozdwajał, ale mogłem już sam poruszać się w otoczeniu. To dawało nam jakieś szanse. Co prawda znikome, jednak zawsze... Ściągnąłem opaskę i zrzuciłem na ziemię płaszcz, zabierając tylko pistolet i upychając w kieszeniach spodni magazynki. Chłopak popatrzył na mnie pytająco. - Jack? Lepiej? - zapytał z troską. Skinąłem głową i popatrzyłem na wejście.


--------------------------------------------------------------------------------


Brian obserwował obraz z kamery na monitorze.

- Jest! - poinformował, odwracając się i spoglądając na blondyna. Nickolas wstał i zerknął mu przez ramię. Przez dłuższą chwilę przypatrywał się czujnie dwóm postaciom. A zwłaszcza jednej z nich...

- Odzyskał wzrok... - osądził półgłosem, mówiąc jakby do siebie. - Przywitajmy więc naszych gości! - uśmiechnął się.


--------------------------------------------------------------------------------


Brama wolno podniosła się, ukazując mroczne wnętrze hangaru zastawione czymś ciemnym. Weszliśmy do środka, a mocne górne światła zapaliły się, rażąc mnie w oczy. Wrota za nami opadły z hukiem. Lucas rozejrzał się nerwowo. Przed sobą widzieliśmy prawie trzymetrową ścianę z zespawanych ze sobą kontenerów i jednym tylko wejściem na wprost nas.

- Widzę, że nieźle sobie poradziłeś! - gdzieś z zamieszczonych na górze głośników dobiegł głos Nickolasa. Podniosłem wzrok i mrużąc powieki popatrzyłem w górę. Pod ścianami ciągnęły się szerokie podesty z pomieszczeniami dla obsługi technicznej. Musiał siedzieć w jednym z nich...

- Jesteś skończonym sukinsynem, Nickolas! - warknąłem ze złością, a on roześmiał się tylko.

- Zmierzymy się, Jack... - oświadczył rozbawionym głosem. - Widzisz przed sobą mały labirynt, który specjalnie dla ciebie przygotowaliśmy - popatrzyłem na wejście. Za nim malowała się kolejna ściana z kontenerów. - Jest w nim sporo niespodzianek, dlatego musisz bardzo uważać... Na siebie i na dzieciaka - rzekł, a ja zacisnąłem mocno zęby, czując jak narasta we mnie wściekłość. - Na prawo od ciebie są schody prowadzące na podest - kontynuował. Podążyłem wzrokiem we wspomnianym kierunku. Jakieś sto metrów od nas zobaczyłem to, o czym mówił. - Na podeście znajdziesz pilota do obroży, na którym tak ci zależy. Zostały ci jeszcze... - przerwał na chwilę. - ...dwie godziny, trzydzieści sześć minut. Kupa czasu, Jack, ale naturalnie będziemy ci utrudniać dojście tam. Poza niespodziankami zamontowanymi w labiryncie będzie się po nim kręciło kilku moich ludzi. Ilu, to już zależy od tego, jak dobrze ci będzie szło... - zawiesił głos.

- Nazywasz to zmierzeniem się?! - wykrzyknąłem oburzony. -To polowanie!!- warknąłem wściekle.

- O? Niesamowite... chyba doświadczam deja vu... - zaśmiał się Nickolas. - Już to kiedyś mówiłeś, Jack... Z tym, że wtedy byłeś bardzo zadowolony z siebie. Wymyśliłeś plan, dzięki któremu nie musieliśmy walczyć z wrogiem... Po prostu na nich polowaliśmy... jak na zwierzęta...
- Zamknij się!! - warknąłem. Denerwowała mnie ta jego gadka. To, co mówił było mi poniekąd znajome, ale dzisiaj nie potrafiłem dopuścić do siebie myśli, że kiedyś robiłem to wszystko. - Nie wiem, o czym mówisz! Nie pamiętam tego. Jestem innym człowiekiem!

- Bzdura! - syknął. - Jesteś taki sam jak trzy lata temu. Ty nigdy się nie zmienisz! - w jego głosie zabrzmiała z trudem tłumiona wściekłość. Wiedziałem, że na moment stracił nad sobą panowanie. Szybko jednak opamiętał się. - Masz jednak szansę, Jack... - podjął wątek. - Labirynt ma wyjście... ale nie próbuj wspinać się na górę ścianek, by je dojrzeć. W wielu miejscach są ładunki, a moi snajperzy mają rozkaz strzelać, jeśli tylko coś wychyli się ponad poziom ścianek. Musisz po prostu znaleźć wyjście z labiryntu...
- I jaką mam pewność, że gdy tam dojdziemy, po prostu nas nie zastrzelisz? - zawołałem w górę.

- Cóż... Na pewno większą, niż gdybyś się zdecydował w ogóle nie wchodzić do labiryntu - padło w odpowiedzi i jakby na potwierdzenie tych słów usłyszałem szczękniecie odbezpieczanych karabinów, które dobiegło z podestu, gdzieś ponad nami. Uśmiechnąłem się do siebie kwaśno i popatrzyłem na Lucasa. Widziałem przerażenie w tych pięknych szmaragdowych oczach. Podszedł do mnie i przytulił się, opierając policzek na mojej piersi. Pochyliłem głowę i pocałowałem go w czoło, głaszcząc jego włosy. - Wzruszające... - dobiegł drwiący głos Nickolasa. A więc widział nas stamtąd. Z pewnością kamery... albo przeszklone pomieszczenie, z którego widać cały hangar. - Czekam na twoją decyzję, Jack! - ponaglił mnie. - Będziesz walczył o życie swoje i tego twojego dzieciaka, czy od razu mamy was zabić? - zapytał, ja natomiast bez słowa ruszyłem w kierunku wejścia do labiryntu.


--------------------------------------------------------------------------------


Nickolas z zadowoleniem wyłączył mikrofon i popatrzył na siedzącego obok mężczyznę.

- Jak tylko wejdzie wypuść naszego myśliwego... - polecił z uśmiechem na ustach i odchylił się na oparciu fotela, patrząc z uwagą w monitor.


--------------------------------------------------------------------------------


Szybko ruszyliśmy przez labirynt i już z pierwszego korytarza musieliśmy zawrócić, gdyż trafiliśmy na ślepy zaułek. Truchtem przebiegliśmy do kolejnego i następnego. Skręciliśmy na chybił trafił za róg. Wbiegliśmy w korytarzyk jednocześnie i nagle podskoczyłem do Lucasa, chwytając go w pasie i powalając na podłogę, jednocześnie przykrywając go sobą. Ostre jak żyletki strzałki przemknęły nad nami, tnąc mnie po plecach i ramionach. Zacisnąłem zęby i jeszcze mocniej przyparłem chłopaka do podłoża.

- Jack? - jęknął, patrząc na przeciwległą ścianę, o którą obiły się cienkie ostrza i z brzdękiem osypały na podłogę.

- Spokojnie - szepnąłem mu do ucha. - To stary typ. Fotokomórka... Reaguje tylko na ruch... - wyjaśniłem zdawkowo i minimalnie się uniosłem. - Spróbuj się spode mnie wyczołgać i przedostać za róg. Tylko powoli...bardzo powoli.

Lucas spełnił polecenie. Wolno, wciąż zasłonięty przeze mnie, przepełzł za róg. Gdy upewniłem się, iż jest bezpieczny, spiąłem wszystkie mięśnie i gwałtownie zerwałem się z podłogi, dwoma susami przeskakując za ściankę. Upadłem na kolana sycząc z bólu. Kilka strzałek utkwiło w moim przedramieniu i plecach.

- Jack! - chłopak przypadł do mnie z trwogą przyglądając się wbitym w ciało kawałkom metalu.

- Sukinsyn nie ma zamiaru nas zabić... - westchnąłem, wyciągając ostre pociski. Lucas ostrożnie pomagał mi w tym. - Chce zadać jak najwięcej bólu - uśmiechnąłem się do siebie gorzko, odrywając poszarpany rękaw koszuli, który chłopak w milczeniu odebrał ode mnie i pomagając sobie zębami podarł na węższe pasy.

- Co teraz? - zapytał, bandażując mi nimi najbardziej pokaleczone przedramię.

- To wygląda na jedyne przejście - stwierdziłem, spoglądając w kierunku korytarza, na którego końcu była pułapka. - Będziemy szli po tych jego sadystycznych zabawkach - postanowiłem. - Na pewno doprowadzą nas do wyjścia... A tą trzeba unieszkodliwić - wciąż siedząc na podłodze przesunąłem się pod przeciwległą ścianę i oparłszy się o nią plecami przybliżyłem się do skraju korytarza tak, by widzieć fotokomórkowy miotacz ostrzy. Amatorski gadżet! Nie przynosił śmierci, tylko ból, a w polowych warunkach zakażenie nawet najdrobniejszych ranek. Odbezpieczyłem broń i wymierzyłem. Obraz czujnika rozdwoił się. Z wściekłością zacisnąłem powieki. Cholera! To były przecież tylko cztery metry! Jeszcze raz skupiłem wzrok i pociągnąłem za spust. Rozległo się metaliczne brzdęknięcie i jakieś przewody w urządzeniu zaskwierczały. Odetchnąłem z ulgą i szybko machnąłem ręką. Tym razem miotacz nie wypluł ostrzy. Podniosłem się z podłogi i skinąłem na Lucasa.


--------------------------------------------------------------------------------


Fioletowowłosy chłopak z pistoletem w ręce szedł powoli labiryntem, rozglądając się i nasłuchując czujnie.

- Nie baw się z nim długo, Mike... - usłyszał w słuchawce głos Nickolasa. - Przestrzel mu najwyżej jedno kolano i zabij na jego oczach tego gówniarza! - na te słowa chłopak skrzywił się i sięgnął do interkomu, wyłączając go.

- Nie rozpraszaj mnie - mruknął pod nosem.


--------------------------------------------------------------------------------


Krztusząc się od gazu łzawiącego opadłem na kolana. Lucas usiadł tuż obok mnie, zasłaniając dłonią usta i kaszląc. Że też nie udało mi się dostrzec tej pułapki! Byłem na siebie wściekły. Odetchnąłem głęboko i znieruchomiałem, gdyż do moich uszu dobiegły nagle kroki. Pojedyncze kroki. Popatrzyłem na chłopca, gestem ręki nakazując mu milczenie. Wziął płytki oddech, starając się stłumić napad kaszlu. Wstałem, przywierając plecami do ścianki i czekając. Kiedy tylko go dostrzegłem kilkoma silnymi uderzeniami pozbawiłem oponenta trzymanej w ręce broni i ciosem w szczękę posłałem na przeciwległą ścianę. Zanim zdążył cokolwiek zrobić wycelowałem w niego. Pociągnąłem za spust, a mężczyzna zgiął się wpół i z jękiem osunął na podłogę. Niech im się nie wydaje, że mnie mają w szachu! Żarty się skończyły! Zacisnąłem z wściekłością zęby, obserwując, jak napastnik nieruchomieje. Nawet uwięziony wilk potrafi boleśnie gryźć...


--------------------------------------------------------------------------------


Nickolas zmarszczył brwi i wyłączył swój interkom. Brian popatrzył na niego pytająco.

- Co jest? - zapytał.

- Nasz mały łowca próbuje działać na własną rękę - burknął obojętnie. - Jego sprawa - rzekł i jego wzrok padł na monitory. - Zaraz się spotkają! - osądził, obserwując obrazy z kamer. - Będzie ich widać z podestu. Chodź! - podążył w kierunku drzwi.


--------------------------------------------------------------------------------



Tym razem nie usłyszałem kroków. Skręciliśmy z Lucasem w jeden z korytarzy. Dobiegł nas jakiś szelest. I nagle zza rogu wyłonił się fioletowowłosy młodzieniec z pistoletem wycelowanym w moją głowę. Zatrzymałem się.

- W końcu się spotykamy, Wilku... - wyszeptał gardłowo, patrząc mi w oczy.


--------------------------------------------------------------------------------


- Hej!- krzyknął stojący na podeście mężczyzna. - Chciałem, żeby przebiegł przez moje pole minowe... - z wyraźnym rozczarowaniem zwrócił się do Nickolasa. Ten tylko wykonał uspokajający gest ręką.

- Nie martw się, Brian - uśmiechnął się lekko, patrząc z góry na stojących naprzeciwko siebie mężczyzn. - Ten dzieciak go nie zabije - rzekł, wpatrując się w fioletowowłosego.

- Co? - zdziwił się Brian i podążył za wzrokiem szefa.


--------------------------------------------------------------------------------


Chłopak wpatrywał się we mnie intensywnie. Staliśmy tak z dobrą minutę. Obaj nieruchomo, wpatrując się w siebie. Lucas zastygł tuż obok mnie i z wyrazem trwogi malującym się na twarzy oczekiwał rozwoju wypadków. Spoglądałem w błyszczące od adrenaliny i złości jasne oczy napastnika. Jego dłoń trzymała pewnie wycelowany we mnie stary typ pistoletu szybkostrzelnego. Broń ta nie była tym samym, co karabin, ale przy jednym naciśnięciu spustu zadawała dwa strzały - przy pociągnięciu i puszczeniu cyngla. Była jednocześnie bardzo mała i poręczna. Jednak nie sprawdziła się w czasie ostatniej wojny. Przeszło mi przez myśl, że Nickolas zaopatruje się w podrzędnych demobilach. Uśmiechnąłem się kącikami ust. W końcu chłopak odezwał się.

- Nie zabiję cię od razu, bo pewnie nie masz pojęcia, kim jestem... - stwierdził chłodno.

- I zapewne chcesz mi o tym powiedzieć? - mruknąłem niechętnie. - Śmiało! Dowiedziałem się już dzisiaj tylu rewelacji, że jedna więcej nie sprawi mi różnicy... - patrzyłem mu intensywnie w oczy, dostrzegając, iż moja pewność siebie w tej sytuacji nieco zbiła go z tropu.

- Chcę po prostu, żebyś wiedział, dlaczego umierasz i z czyjej ręki giniesz! - syknął ze złością.

- Słucham więc... - skinąłem głową, zadowolony, że udało mi się go nieco wyprowadzić z równowagi. Dopóki chciał ze mną rozmawiać, a nie do mnie strzelać, miałem szansę...

- Nazwisko Connors coś ci mówi? - zapytał ostro. Bez słowa pokręciłem głową. - Tak myślałem... nawet nie pamiętasz swoich ofiar! - zarzucił. Zmrużyłem oczy. Co do tego młodzik miał rację. Gdybym miał zapamiętywać każde zlecenie i towarzyszące mu okoliczności, wykończyłbym się psychicznie. Po prostu nie chciałem pamiętać! Co prawda w razie drastycznej potrzeby potrafiłem przytoczyć szczegóły niektórych swoich zabójstw, jednak na co dzień nie rozpamiętywałem ich.

- Bardzo patetycznie - osądziłem. - Ale do rzeczy! - warknąłem na niego. Drgnął, jakby nieco zaskoczony tą zmianą frontu. Zachowywałem się tak, jakbym to ja miał go na muszce, a nie on mnie.

- Nazywam się Michael Connors! Czternaście miesięcy temu zabiłeś Malcolma Connorsa! Mojego starszego brata! - wysyczał z wściekłością. - I teraz za to zginiesz! - poprawił palec na spuście. Zerknąłem na jego dłoń, która lekko zadrżała.

- Pewnie! Możesz mnie teraz zabić, ale chyba zrobisz to wbrew sobie, bo ty nie jesteś zabójcą, Michael! - odrzekłem. - Dobrze o tym wiesz... To prawda, zabiłem Malcolma. - przyznałem, a oczy chłopaka rozszerzyły się. - Podłożyłem bombę w jego samochodzie, którą zdetonowałem, gdy wyjeżdżał do pracy pewnego jesiennego ranka! - wyrecytowałem. - A wiesz, kto był zleceniodawcą? - zrobiłem pauzę, widząc jak mój napastnik traci resztki opanowania. - Młoda, urocza panienka z wyjątkowo bogatymi rodzicami! Miriam Arnolds! Czy to nazwisko coś ci mówi?! - widząc niedowierzanie malujące się na jego obliczu, przeszedłem do kontrataku. - Jestem tylko narzędziem! - postąpiłem krok w jego stronę. Nie zareagował na to, zrobiłem więc kolejny. - Winnych szukaj wśród moich pracodawców. Panna Arnolds zapłaciła słono za jego śmierć, bo chciał ci powiedzieć, że są kochankami! - stanąłem tak blisko niego, że lufa pistoletu prawie muskała moją pierś. Michael wpatrywał się we mnie nieco nieprzytomnym wzorkiem. Nie był w stanie nic rzec. Widziałem to. Więc jednak opłacało się gromadzić informacje o swoich zleceniodawcach i ich motywach. Rzecz jasna nie zawsze się to udawało. Uśmiechnąłem się kwaśno do siebie na samo wspomnienie Applegate'a. - Bo o romansie twojego brata z własną narzeczoną również nie wiedziałeś, prawda? - zakończyłem.

- T...to nie może być prawda... - wydusił.

- To JEST prawda! Inaczej skąd bym o tym wszystkim wiedział?! - syknąłem, widząc jak dłoń Michaela poluźnia uchwyt. Nie zastanawiając się wyrwałem mu ją z ręki i poczęstowałem zaszokowanego chłopaka silnym policzkiem. Zatoczył się, jednak nie próbował obronić, czy oddać. Wciąż miał tak dziwnie zamglony wzrok. Kiwnąłem na Lucasa, który przebiegł przez korytarz i zniknął za rogiem. Ruszyłem za nim, a fioletowowłosy chłopak zamknął oczy i z westchnieniem oparł się o ściankę.


--------------------------------------------------------------------------------


- Szlag! - syknął Brian, chwytając karabinek snajperski i biegnąc w stronę schodów. Nickolas zaśmiał się kpiąco i odbezpieczywszy broń spacerowym krokiem ruszył za nim.


--------------------------------------------------------------------------------


Michael stał wciąż bez ruchu, wsłuchując się w sporadyczne wystrzały. Dlaczego nie potrafił tego zrobić...? Przecież tak długo się do tego przygotowywał... Stracił swoją szansę... Szansę... na co? Na zemstę... Zrezygnował z niej... Dlaczego? Czy to, co mówił Wilk było prawdą? Skąd? Czemu akurat Miriam? Z zamyślenia wyrwał go odgłos całkiem bliskich kroków, a zaraz potem zobaczył wycelowany w siebie pistolet.

- Dam ci pewną radę, Mike - rzekł aksamitnym głosem Nickolas, mierząc do niego. - Musisz pamiętać, że jest taka jedna i pierwsza zasada: "Nigdy... nie celuj do niczego co żyje, jeśli naprawdę nie chcesz tego zabić!" - uśmiechnął się, a oczy Michaela rozszerzyły się gwałtownie, kiedy mężczyzna strzelił.


--------------------------------------------------------------------------------


Rishka stał za rogiem i co jakiś czas zerkał na zaparkowany czarny samochód. Kiedy nagle dostrzegł podchodzącego wysokiego mężczyznę, wysunął się zza węgła. Podszedł do Czarnego Kondora, który nie zwróciwszy na niego najmniejszej uwagi, otworzył drzwi do samochodu.

- Szefie...Coś się stało? - zapytał niepewnie chłopak. Mężczyzna popatrzył na niego zimno.

- Nie - odparł krótko i wsiadł do samochodu, uruchamiając komputer pokładowy.

- Chodzi o Lucasa, prawda? - drążył dalej Rishka, Czarny Kondor nawet na niego nie patrzył, zmieniając coś w ustawieniach urządzenia. - Jareth, nie rób tego... - poprosił cicho, a mężczyzna znieruchomiał. Powoli przeniósł chłodne ametystowe spojrzenie na swojego pracownika.

- Czego mam nie robić? - wycedził wolno. Rishka przełknął suchość w gardle.

- Wiesz, o czym mówię... - szepnął.

- To nie twoja sprawa, Rishka! - warknął mężczyzna, uruchamiając pojazd.

- Ale... - zaczął, jednak szyba zasunęła się całkiem i samochód odjechał. Westchnął ciężko, spoglądając za oddalającym się Czarnym Kondorem.


--------------------------------------------------------------------------------


Mike opadł na kolana, chwytając się za przestrzelony prawy bark. Ból wycisnął mu z oczu łzy, a przestrzeń między palcami wypełniła gorąca krew. Poczuł też, jak drętwieje mu ręka.

- Rzecz jasna prawo do odstępstwa od tej zasady mają tylko zawodowcy - Nickolas zmrużył powieki i odszedł. Chłopak usiadł, ciężko łapiąc oddech i oparłszy się plecami o ściankę, zamknął oczy.


--------------------------------------------------------------------------------


Odstrzeliłem lufę automatycznego lasera, zanim ten zdążył w nas wycelować. Minęliśmy unieszkodliwioną pułapkę i skręciliśmy za róg stając przed drabinką prowadzącą na podest. Ruchem głowy nakazałem Lucasowi wspinać się i rozejrzawszy się czujnie podążyłem za nim. Po chwili usłyszałem strzał.


--------------------------------------------------------------------------------



Nickolas obejrzał się na dźwięk wystrzału i dostrzegł wspinające się po drabince dwie postacie. Zmarszczył brwi i uruchomił intercom.

- Powstrzymajcie ich, do cholery! - warknął do mikrofonu i sam ruszył biegiem do windy.


--------------------------------------------------------------------------------


Lucas kulił się rozpaczliwie, gdy pociski z brzdęknięciami uderzały o metalową konstrukcję. Tuż obok niego. Ja trzymając się jedną ręką drabinki strzelałem do napastników, co umożliwiało nam pokonywanie krótkich odcinków wspinaczki. Jakie to cholerne szczęście, że ci ludzie tak kiepsko strzelali! I cholerny pech, że ja w chwili obecnej też! Zakląłem w duchu, a gdy zapadła chwilowa przerwa w ostrzale popędziłem Lucasa. Chłopak wspiął się w końcu, upadając i kładąc się płasko na podeście. W samą porę, bo śmignął mu nad głową pocisk. Wymierzyłem i strzeliłem. Tym razem celnie. Napastnik na półpiętrze po przeciwległej stronie zajęczał i osunąwszy się na barierkę, runął w dół. Wspiąłem się szybko za Lucasem, który dostrzegłszy leżący na niedużym stoliku pilot, ruszył biegiem. Podążyłem za nim. Jednocześnie dostrzegłem, że tutaj sięgający prawie do środka hangaru podest łączy się ze ścianą i można również dostać się na niego windą. Jakby to było polecenie drzwi elewatora rozsunęły się i wybiegł z nich Nickolas. Miał bliżej do stolika z pilotem.
Lucas zdał sobie sprawę, że nie zdąży. Rzucił się do przodu i kopnął stolik, przewracając go w chwili, gdy blondyn po niego sięgał. Pilot spadł i szurnął po podłodze pod ścianę. Nickolas skoczył za nim. Jednocześnie z pobliskich drzwi wybiegł jakiś jasnowłosy dzieciak, najwyraźniej chcąc także złapać urządzenie. Blondyn spojrzał na niego. A ja widziałem to... Coś przemknęło po twarzy Nickolasa. Trwało to ułamek sekundy, jednak udało mi się spostrzec i zrozumieć... Bez zastanowienia podskoczyłem do chłopaka i chwyciłem go za ramię przyciągając do siebie. Uśmiechnąłem się w duchu widząc na twarzy Nickolasa emocje, których nie potrafił opanować. Musiałem się jednak zabezpieczyć. Nacisnąłem spust, strzelając w bok, po czym wciąż przyciskając palcem spust przysunąłem lufę do szyi chłopca. W samą porę. Nickolas bowiem trzymał w ręce pilot.

- Tristan... - szepnął blondyn, patrząc ze złością na chłopca. Uśmiechnąłem się cierpko.

- Słodki dzieciak! - osądziłem, przesuwając lufą pistoletu po jego szyi. - Widać każdy z nas twardzieli ma jakąś swoją słabostkę, Nicky! - podniósł na mnie wzrok. Lodowato błękitne oczy błyszczały wściekłością.

- Poszczęściło ci się... - warknął, znowu spoglądając na chłopaka z wyrzutem.

- Przepraszam, Nickolas, ja... - pisnął chłopak.

- Cicho! - syknąłem, przyciskając go jeszcze mocniej. - To jak? Dogadamy się? - zmrużyłem oczy patrząc na blondyna. Powoli sięgnął dłonią do słuchawki w uchu i dotknął jakiegoś guziczka.

- Zaczekaj, Brian... - powiedział półgłosem.

- Zdejmę go! - dobiegło z intercomu.

- Nie!

- Nie zdąży strzelić!

- Zdąży! To stary pistolet szybkostrzelny, idioto! - wysyczał wściekle do słuchawki.- Czego chcesz?! - warknął do mnie.

- Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia... - krzyknąłem, gwałtownie łapiąc oddech i przytrzymując mocno chłopaka. - Ty oddasz mi pilota od obroży Lucasa, a ja oddam ci dzieciaka! - zawołałem ostro, czując jak adrenalina szumi mi uszach. Mężczyzna przypatrzył mi się z nienawiścią, jednak po chwili uniósł dłoń z pilotem. Błyskawicznie podskoczyłem do Lucasa, stając bardzo blisko niego. - Ostrzegam, że jeśli spróbujesz zdetonować ładunek, on też zginie! - warknąłem, wciskając lufę w szyję chłopca. - W ten, czy inny sposób... - zniżyłem głos. Nickolas zawahał się. Wiedziałem, że teraz ja mogę dyktować warunki. Przynajmniej do pewnego stopnia. Miałem świadomość, że mogę tak wpłynąć na obrót spraw, by zwiększyć szanse Lucasa i moje w tym nierównym starciu. Jednocześnie nie mogłem jednak żądać uwolnienia nas. Ten mężczyzna był zbyt bezwzględny, aby pozwolić na coś takiego i tak po prostu nas wypuścić... - Radzę ci ustawić pilota tak, żeby odblokował obrożę, a nie ją zdetonował... - poradziłem, wiedząc, że coś dziwnego maluje się na jego twarzy. - Bo podczas rozbrajania ładunku ciągle będę trzymał twojego dzieciaka przy Lucasie... - ostrzegłem. Szczęki blondyna zacisnęły się tak mocno, że aż mięśnie jego policzków zadrżały. Jednakże bez słowa nacisnął na urządzeniu kilka guziczków i popatrzył na mnie z wyczekiwaniem. - Dobrze... teraz pchnij go po podłodze w moją stronę! - poleciłem. Posłusznie przykucnął i wykonał instrukcję. Lucas przechwycił pilota, który z szurnięciem przysunął się do jego stóp. - A teraz się nie ruszajcie... Mają nie strzelać! Niczego nie próbuj! - powiedziałem, wciąż trzymając przy sobie Tristana i wycofując się po schodach.


--------------------------------------------------------------------------------


Nickolas stał bez ruchu i wpatrywał się w podbiegającego do niego Briana.

- Cholera jasna... gdzie poszli? - warknął. - Pewnie już zdjął mu obrożę... Zwieją nam...

- Nie zdjął - powiedział pewnie, z wyraźnym zadowoleniem Nickolas, patrząc na labirynt. - Nie słychać było wybuchu...


--------------------------------------------------------------------------------


Szybko przeszliśmy przez cztery kolejne korytarzyki. Przez te kilka chwil, które spędziliśmy na górze udało mi się zapamiętać układ labiryntu, więc zmierzanie do wyjścia było łatwiejsze. Dosłownie wlokłem za sobą dzieciaka, który wierzgał i próbował się wyrwać, co jakiś czas wbijając zęby w moje przedramię. Potrząsnąłem nim ze złością. Nie miałem ochoty się z nim szarpać, tym bardziej, że nie był wart dla Nickolasa tyle, ile zemsta... Widziałem to wtedy w jego oczach. Chłopak nie mógł być aż tak cenną kartą przetargową. Popchnąłem go na ścianę, odbił się od niej i zachwiał, po czym pędem ruszył w jakiś korytarz. Lucas popatrzył na mnie w osłupieniu.

- Opóźniałby nas... - wyjaśniłem krótko, wyciągając pilota. Zbliżyłem urządzenie do jego szyi i nacisnąłem przycisk, a gdy obroża z kliknięciem odblokowała się, chwyciłem za nią i gwałtownie szarpnąwszy odrzuciłem jak najdalej ponad ściankami labiryntu. Zdążyła przelecieć kilkanaście metrów, gdy nagle ładunek eksplodował. Lucas popatrzył z przerażeniem na osmalone kontenery, a potem z zaskoczeniem na mnie. - Przypomniało mi się, że Nickolas jest złośliwy - rzekłem. - Nawet jeśli jakiemuś saperowi udawało się rozmontować jego bombę, to dzięki małemu niewidocznemu ładunkowi i tak kończył bez palców - wyjaśniłem sucho. - W ten sposób unieszkodliwiał tych, którzy potrafili unieszkodliwiać jego ładunki - uśmiechnąłem się kwaśno, spoglądając na Lucasa. - Szukajmy wyjścia... - powiedziałem. Chłopak kiwnął głową i pobiegliśmy korytarzem.


--------------------------------------------------------------------------------


- Cholera! - syknął przemierzający labirynt Brian, kiedy do jego uszu dobiegł nie tak daleki wybuch. Przyspieszył kroku, jednocześnie zerkając na trzymany w ręce palmtop, na którego ekranie wyświetlał się plan labiryntu. - Naprawdę rozbroiłeś obrożę? - odezwał się do interkomu. Po drugiej stronie rozległo się parsknięcie.

- Oczywiście, że tak... nie wiem, za jakiego pieprzniętego sukinsyna mnie masz, ale nie mogłem ryzykować życia Tristana! Jack to zabójca, nie można lekceważyć jego gróźb - stwierdził zimno. - Pilot częściowo rozbraja obrożę, ale Jack nie jest głupi i zna się na takiej robocie. Nawet jeśli mnie nie pamięta, to i tak wie, czego może się spodziewać, więc nie licz, że znajdziesz gdzieś tam korytarzyk z mózgiem tej kurwy rozchlapanym na ścianach! - dodał zjadliwie.


--------------------------------------------------------------------------------


Labirynt kończył się jakieś piętnaście metrów przed wyjściem z hangaru. To było kilkanaście metrów wolnej przestrzeni, na których widać człowieka jak na dłoni. W dodatku tutaj gdzie labirynt się kończył ścianki był niższe, co zmuszało nas do poruszania się w pozycji kucznej lub klęczącej. Kiedy tylko wychyliłem się zza ścianek rozległy się świsty kul, a następnie ich dźwięczne uderzenia o blachę kontenerów. Przebiec może by się udało, ale nie stać tam i majstrować przy urządzeniach otwierających drzwi. Wciąż siedząc na podłodze oparłem się plecami o ściankę i spojrzałem na Lucasa.

- Widzisz te pudełka na ścianach po bokach bramy? - zapytałem, gwałtownie łapiąc oddech. Wychylił się nieznacznie i kiwnął głową. - Otwierają drzwi... Trzeba znać kod, jednak jeśli się w obu zrobi spięcie od wewnątrz, drzwi podnoszą się automatycznie... - wyjaśniłem. - To stary typ... Musisz je trafić - powiedziałem, dając Lucasowi jeden z pistoletów.

- Ja?! - wytrzeszczył oczy.

- Nie widzę ich stąd, Lucas - powiedziałem. - Są za małe i za daleko. Nie trafię... Strzelaj, będę cię osłaniał...Wychyl się najbardziej jak możesz, żeby mieć dobrą pozycję.

Chłopak ostrożnie chwycił broń i lekko uniósł się, starając się wymierzyć w kierunku drzwi. Pociągnął za spust. Siła odrzutu szarpnęła jego rękami, aż skrzywił się z bólu. Kula z głuchym hukiem uderzyła w blachę bramy.

- Nie dam rady, Jack! - jęknął z żalem.

- Spróbuj jeszcze raz! - poleciłem ostro. - Uda ci się! - dostrzegłem ruch na odległym podeście, więc wymierzyłem w tamtą stronę i strzeliłem. Usłyszałem głuchy jęk. Zamknąłem oczy. Co za pieprzony fuks! Spojrzałem na Lucasa, który starał się dokładnie wycelować. Zacisnął zęby i dwa razy strzelił. Kule uderzyły w pudełko, z którego posypały się iskry.

- Trafiłem! - popatrzył na mnie podekscytowany. - Jack!

- Dobrze! - skinąłem z uznaniem. - Teraz strzel w drugą! - znowu zamajaczyło mi coś nad nami. Pociągnąłem za spust, a dwie kule uderzyły z brzękiem o nitowany podest. Teraz chłopak miał trudniej. By trafić w drugie urządzenie, musiał się bardziej wychylić, a przez to i wystawić napastnikom na strzał. Lucas uniósł się bardziej i wymierzył. Zerknąłem na niego i wtedy dostrzegłem czerwoną świetlną plamkę, która mignęła na jego ramieniu. Zerwałem się z miejsca, kiedy rozległ się podwójny strzał. Chłopak i tamten "snajper" strzelili jednocześnie, a ja poczułem palący ból w ramieniu, po czym zachwiałem się, wpadając na Lucasa. Ten odwrócił się, z przerażeniem patrząc na krwawą dziurę w moim barku.

- Jack! - krzyknął. Zacisnąłem zęby i popchnąłem go za kontenery, a sam wylądowałem na kolanach. Nad moją głową świsnęły dwie kolejne kule. Co sił wczołgałem się za Lucasem za prowizoryczną ochronę, jaką dawała metalowa ścianka i przycisnąłem dłoń do przestrzelonego ramienia. Rwący ból zmienił się teraz w ogień. Chłopak popatrzył na mnie ze strachem i szybko zdjął z szyi bandankę. Zawiązał ją wokół mojego ramienia. - Zwiąż z całej siły... - poleciłem i syknąłem, gdy mocno zacisnął materiał. - Dobrze - kiwnąłem głową i drgnąłem. - Trafiłeś... - stwierdziłem. Lucas odwrócił się, spoglądając na podnoszącą się bramę.


--------------------------------------------------------------------------------


- Cholera! - warknął Nickolas, podbiegając do monitorów. Nacisnął kilka klawiszy na pulpicie i przez moment patrzył na ekran, czekając na reakcję komputera. Zacisnął ze złością zęby i walnął pięścią w klawiaturę. - Zatrzymajcie ich! - krzyknął, wybiegając z pomieszczenia.


--------------------------------------------------------------------------------


Lucas wypadł zza kontenerów i pędem pobiegł w kierunku wyjścia, kuląc głowę w ramionach. Szedłem szybko tyłem, strzelając do tych napastników, których udało mi się dojrzeć. Kiedy upewniłem się, że chłopak jest już prawie za bramą, również się odwróciłem i pobiegłem w ślad za nim. Znalazłszy się na zewnątrz zdałem sobie sprawę, że stojący tuż przy ścianie Lucas siłuje się z wrotami i szarpiąc za metalowe uchwyty próbuje je opuścić.

- Pomóż mi, Jack... - wystękał. Razem opuściliśmy bramę, a chłopak przytoczył pobliski kontener na śmieci i wsunął pod niego jakąś sztabę, przesuwając ją jednocześnie przez uchwyt bramy i w ten sposób blokując. Kiwnąłem z uznaniem głową. To mogło ich przez pewien czas zatrzymać. Ale na krótko.
Ruszyliśmy przed siebie, w kierunku widocznej w oddali bramy lotniska. Poczułem się dziwnie, mając świadomość, że jesteśmy praktycznie na otwartym polu. Tylko czekałem, aż poczuję kolejną kulę przeszywającą moje ciało. Biegłem za Lucasem, starając się być pomiędzy nim a hangarem, na linii potencjalnego ognia.
Nagle usłyszałem bliski warkot silnika i jakiś czarny samochód wyjechał zza hangaru. Nie zdążyłem mu się uważniej przypatrzyć, kiedy niespodziewanie skręcił w naszą stronę, przyspieszył i zatrzymał z piskiem opon tuż przed nami. Lucas znieruchomiał, a przednia szyba opuściła się.

- Wsiadać! - polecił zimno Czarny Kondor, nawet na nas nie patrząc. Chłopak zerwał się i otworzył tylne drzwi. Ponaglająco kiwnął na mnie ręką. Wsiadłem, a za mną Lucas i zanim zdołał zamknąć drzwi już jechaliśmy z prawie maksymalną prędkością. Kątem oka zobaczyłem, jak tarasujący wyjście kontener przewraca się, a sama brama podnosi i wypada zza niej ekipa Nickolasa. Usłyszałem jeszcze strzały i uderzenia kul w samochód. Instynktownie pochyliłem się, przygarniając do siebie Lucasa. Kierowca zerknął na nas we wstecznym lusterku.
- Bez obaw - rzekł. - Jest opancerzone - poinformował. Na te słowa wyprostowaliśmy się.

- Zabezpieczenie przed wrogami? - zapytałem z odrobiną kpiny. Czarny Kondor uśmiechnął się lekko.

- Jak się pan może domyślić, nie tylko pański "zawód" jest niebezpieczny - stwierdził oficjalnym tonem. - Jednak muszę przyznać, że w kwestii ilości posiadanych nieprzyjaciół mnie pan przebił - rzekł z jadowitą ironią, spoglądając we wsteczne lusterko, ale już nie na mnie. - Gonią nas... - stwierdził i zwolnił.

- Co pan robi?! - wykrzyknąłem zdumiony.

- Nie wiem, kim są pańscy wrogowie, ale chyba nie ma pan zamiaru przez resztę życia przed nimi uciekać? Zwłaszcza, że nawet teraz są na to nikłe szanse...- mruknął, otwierając schowek i wyciągnąwszy stamtąd pistolet, rzucił mi go. - Lucas, pod siedzeniem jest pudełko magazynków i naboi. - powiadomił. Chłopak zanurkował, wydobywając karton.

- Widzę, że jest pan przygotowany na każdą ewentualność... - mruknąłem sarkastycznie. Zerknął na mnie we wstecznym lusterku i uśmiechnął się nieznacznie.

- Darujmy sobie na pewien czas te złośliwości - rzekł i gwałtownie skręcił kierownicą.


--------------------------------------------------------------------------------


- Co on robi?! - wykrzyknął kierowca usiłując panować nad własnym mknącym po drodze wozem,.

- Nick, ten facet to jakiś szaleniec! - zawołał Brian. - Jeszcze nie widziałem, żeby ktoś tak prowadził i nie wylądował w rowie! - rzekł z pewnym podziwem. - Do tego TAKIM wozem... - mruknął, a w jego głosie zabrzmiało współczucie dla drogiego samochodu. - W ogóle od kiedy Ferrari produkuje takie auta? - zastanowił się.

- Od czasu, kiedy cię wsadzili i nie musieli się martwić, że jakiś zwiniesz! - warknął złośliwie blondyn.

- Jak mam go gonić, kiedy nie mogę nawet przypuszczać, co zrobi? - zirytował się ich szofer.

- Zamknij się, dupku i jedź! - warknął Nickolas. - Brian! Strzelaj!


--------------------------------------------------------------------------------



Czarny Kondor znowu skręcił gwałtownie, a autem lekko zarzuciło. Lucas z trudem utrzymywał się w miejscu, ja natomiast zaparłszy się nogami i jedną ręką, strzelałem w goniący nas samochód.
Nasz kierowca, wpuszczał pojazd w liczne wiraże, tnąc ulicami miasta, zwalniając lub przyspieszając, wrzucając przy tym miękko biegi i prowadząc praktycznie bez wysiłku. Zacząłem się zastanawiać, z czego ten samochód ma opony, skoro tak trzyma się jezdni.

- Lucas, załaduj magazynek i spróbuj też strzelać... - poleciłem, rzucając chłopakowi drugą broń.

- Nie! - sprzeciwił się Czarny Kondor. - Ma wleźć między siedzenia i tam zostać! - warknął.

- Ale... - zaczął Lucas.

- Nie chcę, żeby coś mu się stało! - syknął mężczyzna i skręcił niespodziewanie. Chłopak zamrugał, a ja spojrzałem ze zdumieniem na naszego Czarnego Kondora. Czyżby... Dziwną myśl odpędziły dźwięki kolejnych kul, uderzających w karoserię.


--------------------------------------------------------------------------------


Kathy stała na opuszczonym trapie i rozglądała się niespokojnie, wypatrując kogoś na lotnisku.

- Wciąż ich nie ma? - usłyszała za sobą głos. Spojrzała na mężczyznę w stroju pilota promu towarowego.

- Zaczekajmy jeszcze trochę... - powiedziała.

- Mamy już 5 minut spóźnienia - oświadczył z odrobiną niecierpliwości w głosie.

- Jeszcze trochę... - poprosiła. Mężczyzna westchnął.

- Wiesz, czym ryzykujesz, Stanford? - zapytał. Pokiwała tylko głową.


--------------------------------------------------------------------------------



- Lucas...odchyl oparcie swojego siedzenia - polecił Czarny Kondor. Chłopak spełnił polecenie, odblokowując siedzenie i składając je. Nagle znieruchomiał, patrząc na to, co leżało w bagażniku.

- Jack...? - odezwał się z wahaniem. Zerknąłem tam i wytrzeszczyłem oczy patrząc na niemalże najnowszy model składanej podręcznej bazuki. Zaszokowany popatrzyłem na Czarnego Kondora, zastanawiając się, co w tym aucie jeszcze, do cholery, jest?!

- Sam pan powiedział, że jestem przygotowany na każdą ewentualność... - mruknął kierowca widząc moje spojrzenie. Zdawało mi się, że łagodny uśmiech przemknął przez jego twarz. - Poza tym wiedziałem, w jakiego rodzaju rejonie znajduje się Lucas i czego się można tutaj spodziewać. Zakładam, że umie się pan tym posłużyć... - dodał, znowu skręcając w jakąś ulicę.
Nie tracąc czasu na zbędne dyskusje przygotowałem bazukę i uruchomiłem celownik. Starając się utrzymać równowagę wychyliłem się z bronią przez otwarte okno. Namierzyłem. Byłem pewien, że skręci, gdy tylko mnie dostrzeże. Goniący nas samochód zahamował z piskiem opon i wpadł w lekki poślizg. Wtedy pociągnąłem za spust i jednocześnie poczułem, jak nasze auto przyspiesza, zostawiając za sobą huk wybuchu oraz brzęk niszczonej karoserii. Przez tylną szybę obserwowałem jak pojazd, w którym siedział mój prześladowca płonie w tej malowniczej eksplozji. Nie potrafiłem określić, co czułem. Może ulgę, że nam się udało... A może po prostu już nic nie czułem.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos Czarnego Kondora:

- Na jakie lotnisko pana podwieźć? - zapytał, a ja popatrzyłem na niego zdumiony. Lucas też zdawał się być zszokowany. - Jak się domyślam po ostatnich wydarzeniach wolałby pan jak najszybciej opuścić te rejony... - stwierdził, a ja niechętnie skinąłem głową. Ten człowiek irytował mnie coraz bardziej. Dlaczego nam w ogóle pomógł? I czego teraz oczekiwał w zamian? Odruchowo popatrzyłem na chłopca. Niepewnie spoglądał na swojego byłego szefa. Na jego obliczu malowała się także jakaś dziwna rezygnacja.


--------------------------------------------------------------------------------


Kathy nerwowo potarła czoło, wpatrując się intensywnie w drogę wjazdową na lotnisko. Pilot podszedł do niej i musnął jej ramię. Odwróciła się, spoglądając na niego trochę nieprzytomnie.

- Nie możemy dłużej czekać, Stanford! - oświadczył twardo. - Odpalam silniki!

- Dobrze... - odrzekła cicho, spuszczając wzrok.


--------------------------------------------------------------------------------


Nie minęło pięć minut, a znaleźliśmy się na lotnisku i wjechaliśmy aż na pas startowy, na którym stał grzejący silniki prom z wciąż opuszczonym trapem, a na nim stała ciemnowłosa kobieta w mundurze pilota. Wysiedliśmy szybko i biegiem ruszyliśmy w kierunku pojazdu.
Dostrzegłszy mnie, Kathy natychmiast krzyknęła coś za siebie, po czym podbiegła do nas i wręcz siłą wciągnęła mnie na trap. Karen już czekała z apteczką. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć dostałem już dożylnie antybiotyki i zaczęto mi opatrywać ranę.

- Lucas! - rozległo się za nami. Odwróciłem się błyskawicznie. Chłopak, który był nadal parę metrów od promu zatrzymał się na dźwięk swojego imienia i powoli odwrócił.

- Tak? - zapytał przez ściśnięte gardło, kiedy Czarny Kondor do niego podchodził. Stanął przed nim, a Lucas pochylił głowę i westchnął ciężko. Jego klatka piersiowa uniosła się i opadła spazmatycznie w tłumionym szlochu. Mężczyzna popatrzył na mnie. Sam nie wiem, dlaczego nie poruszyłem się i nie zbliżyłem do nich. Czekałem na coś...

- Lucas... - zaczął powoli Czarny Kondor, a chłopak poderwał głowę, patrząc na niego lśniącymi od napływających łez oczami.

- Proszę! - zawołał rozpaczliwie, zaś mężczyzna znieruchomiał i zamknął usta. - Proszę... - dodał już spokojniej Lucas. - ...pozwól mi odejść... - jedna łza potoczyła się po jego policzku. Mężczyzna przez długą, ciągnącą się w nieskończoność chwilę patrzył na niego beznamiętnie, nie robiąc absolutnie nic, jednak chłopiec stał przed nim i czekał. Wyglądał tak, jakby nie był w stanie stamtąd odejść. Nie bez jego pozwolenia... Wciąż z zimną maską zamiast twarzy, Czarny Kondor sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyciągnął niewielkie, mieszczące się w dłoni urządzenie i uniósłszy je do ucha chłopca, ścisnął. Rozległo się metaliczne zgrzytnięcie, a gdy mężczyzna zabrał dłoń, jakaś blaszka brzęknęła, odbijając się od płyty lotniska. Lucas patrzył na Czarnego Kondora z niedowierzaniem, kiedy ten odkładał urządzenie i główną część nadajnika do kieszeni. Znowu spojrzał na chłopca tym beznamiętnym wyrazem twarzy, po czym pochylił się ku niemu i przytrzymawszy palcami jego brodę, przycisnął swoje usta do jego.
Drgnąłem nieznacznie na ten widok i poczułem ukłucie zazdrości. Pomimo to nadal stałem na swoim miejscu, obserwując ich.
Ten pocałunek nie był namiętny. Był zaledwie delikatnym, subtelnym muśnięciem miękkich warg. Oczy chłopca rozszerzyły się jeszcze bardziej, kiedy Czarny Kondor cofnął się i nie spoglądając już na niego ruszył do samochodu. Wsiadł i uruchomił silnik. Lucas stał z lekko rozchylonymi ustami, patrząc, jak mężczyzna odjeżdża. Przez chwilę wydawało mu się, że coś błysnęło w oku kierowcy, jednak był to zapewne tylko refleks światła na opancerzonej szybie.

- Podnieść trap! - usłyszałem za sobą czyjś głos. Ocknąłem się natychmiast i krzyknąłem:

- Lucas! Biegiem!

Chłopak poderwał się i ruszył pędem w moją stronę. Schodki zaczęły się akurat podnosić, kiedy Lucas wykonał długiego susa i znalazł się na brzegu, zachwiał się, jednak pochwyciłem go i wciągnąłem do środka, zanim trap nie zatrzasnął się za nami.


--------------------------------------------------------------------------------


Czarne Ferrari Anakonda przez chwilę jechało wolno ulicą, po czym skręciło w jakąś wąską uliczkę i zatrzymało się. Szyby zostały ściemnione, tak, że od zewnątrz nie było widać niczego, co jest w środku. Siedzący wewnątrz mężczyzna położył rękę na kierownicy, zaciskając na niej palce w rękawiczce i pochyliwszy się, oparł na wierzchu dłoni czoło. Ciemne włosy spłynęły do przodu, przysłaniając twarz. Na czarny, wyposażony w mnóstwo kolorowych przycisków pulpit sterowniczy spadła jedna kropla, rozpryskując się na plastykowej powierzchni. Po chwili podążyła za nią druga... i kolejna... Palce w rękawiczce jeszcze mocniej zacisnęły się na kierownicy, niemalże aż do bólu... Ogromnego bólu...


--------------------------------------------------------------------------------


Silnik cicho buczał, a ja oparty o ścianę siedziałem na podłodze i czułem jak zmęczenie ogrania wszystkie moje mięśnie. Antybiotyk i środki przeciwbólowe osiągnęły właśnie najwyższe stężenie w moim organizmie, co zaczynało powodować przyjemną senność. Lucas zwinął się w kłębek na podłodze i złożywszy głowę na moim udzie zdawał się drzemać. Omiotłem wzrokiem siedzących naprzeciwko i obok mnie ludzi. Nielegalni imigranci, poważni polityczni przestępcy, invitro, których w jakiś sposób stać było na wykupienie biletu do wolności... Około dziesięciu ludzi... a wyżej drugi taki pokład... Wszyscy, którzy byli w stanie zapłacić, lub mieli wystarczające znajomości, by, mówiąc bez ogródek, przetrwać w tym świecie... Zmęczeni i zrezygnowani. Liczący tylko na jakąś szansę na lepszą przyszłość... Popatrzyłem na siedzącą w fotelu drugiego pilota Kathy. Obejrzała się na nas i uśmiechnęła ciepło.

- Prześpij się, Jack - szepnęła. - Za trzy godziny będziemy na granicy. Wtedy wszyscy zejdziecie pod pokład - przebiegła spojrzeniem po swoich pasażerach.

- Dziękuję, Kathy... - odparłem cicho, odwzajemniając uśmiech. Kobieta wróciła do pilnowania przyrządów na swoim pulpicie. Westchnąłem głęboko. Teraz muszę stąd po prostu zniknąć... Stać się kimś innym. Innym człowiekiem... Znowu... ale tym razem być może lepszym... Spojrzałem na śpiącego Lucasa i delikatnie pogładziłem jego włosy, wsuwając w nie palce. Poruszył się przez sen i mocniej wtulił policzek w moje udo. Odchyliłem głowę do tyłu i oparłszy ją o ścianę zamknąłem oczy.


KONIEC



Tutaj gorące podziękowania dla Tarus.
Dziękuję Ci za nieocenioną pomoc - korekty i rady, Tarus!
I za Twoją najlepszą pod słońcem
krytykę konstruktywną! ^___~
(Czyli stopowanie mnie w momentach, gdy się zapędzam. =_='')

I wielkie podziękowania dla Fu - za zbetowanie 11 epizodu... i wybacz te przymiotniki, ale ja naprawdę mam jakąś awersję, tudzież inny uraz... (nawet dorobiłam do tego zjawiska pokrętną filozofię ;-P)














Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 14 2011 19:14:19
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Fu (Fu_chan@interia.pl) 14:48 15-08-2004
Co by dużo nie pisać... DZIKO I GWAŁTOWNIE POŻĄDAM DALSZYCH CZĘŚCI najlepiej mnogosć ich wielką smiley*
Kethry (kethry@interia.pl) 14:53 15-08-2004
Moje pierwsze opowiadanie yaoi. Jak na razie nic go nie przebilo. Wiecej, wiecej, wiecej! smiley
Natiss (Brak e-maila) 16:17 15-08-2004
Opowiadanie świetne! Po prostu suuuper!! Z ogromną niecierpliwością czekam na ciąg dalszy! ^^
Deedo (Brak e-maila) 22:24 15-08-2004
Ja też! Nakarm mnie dalszymi częściami, póki są wakacje^.^ i jest dużo czasu, aby czytać i pisać.
An-Nah (an_nah@interia.pl) 22:18 16-08-2004
Booooooooozeeeee! Znalezc cos takiego wsrod opowiadan yaoi to cud. To am fabule i to nie ograniczajaca sie do tematu \"facet+facet+lozko+komplikacje uczuciowe\". To opowiadanie jest wielkie iswietnie napisane. Ciekawe postacie. ZWŁASZCZA KATHY! Przeciez ona zachowuje sie zupelnie jak jedna z moich postaci, ktora nomen omen ma na imie Kate - tak samo bezwzgledna, gotowa na wszystko, a rownoczesnie dbajaca o tych, ktorych kocha - zastanaiam sie, czy Wadera i Mała Furia pkochałyby sie, czy skoczylyby sobie do gardel... do zeczy jednak. ze sprawa Kathy wiaze sie kolejny plus tego opowiadania - nie wyeliminowalas z tego swiata kobiet - co wiecej, one tez odgrywaja wazne role, a to zadkosc. no i fabula, fabula, fabula, i to, z jaka precyzja wszystko opisujesz - zakochalam sie. WIECEJ PROSZE!
Nirja (Brak e-maila) 10:58 17-08-2004
Opowiadanie oceniam tak samo jak reszta, czyli na 6+. Również niecierpliwie czekam na dalsze części, których ani widu ani słychu smiley. Ja niewiem dlaczego tak się dzieje ale najbardziej wartościowe opowiadania są przerywane albo mają aktualizacje co pół roku.

Kondor jest frapującą postacią. Myślałaś może o napisaniu oddzielnego opo z jego udziałem i może z Rishką? hmmm? Co Ty na to?
Namida (namida@interia.pl) 14:59 17-08-2004
Dziękuję, dziękuję za ciepłe słowa! ^__^ Aż serce rośnie i chce się pisać, kiedy widać, że naprawdę komuś się to podoba. Epizod 10 jest w korekcie i jak dobrze pójdzie, to przy najbliższej aktuali się pojawi! ^__^\' (Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie, bo moja wena ostatnio się buntuje i nie chce współpracować >__<\'smiley Natomiast 11 i zarazem ostatni epizod się pisze i dużymi krokami zbliża ku zakończeniu. ^_^\' Co do Kondora...hm...planowałam Sequel. Już sporo fragmencików mam, ale to wymaga ciągle nawału pracy. Jeszcze raz dziękuję Wam za słowa uznania. *__* I przepraszam, że tak rzadko się pojawiają kolejne części - wynika to po części z tego, iż pochłania mnie praca nad stroną, zinem i nauką (naturalnie w roku akademickim T.T\'smiley, a po części z charakteru mojego opornego natchnienia... =_=\'
Rahead (rahead@interia.pl) 07:06 20-08-2004
Przeczytałam, a może raczej pochłonęłam w ciągu jednej nocki smiley
Aż żal że już się kończy...
Jest Cudowne smiley
Setsunaa (Brak e-maila) 12:47 22-08-2004
Eh ja nawet się nie będe tu rozwlekać bo bym pisała i pisała. Powiem krótko ^^ \"WILCZEK\"^0^ RULEZ
To opowiadanie jest odskocznią od sztywności form. Jest świetne chyba, emm napewno pod każdym względem. Oby tak dalej. A I NIE MAM MOWY, TO NIE MOZE SIE SKONCZYC. WSZYSCY TU POMRZEMY BEZ KOLEJNYCH CZESCI HEHE POZDRAWIAM ^^
An-Nah (Brak e-maila) 20:30 25-08-2004
Oczywiscie, ze moze sie skonczyc - i powinno, bo niekonczace sie telenowele sa meczace. Ale musi skonczyc sie z sensem i cos mi sie zdaje, ze autorka nas nie zawiedzie... czesc 10 przeczytana, czekam na 11...
Shuichi (Brak e-maila) 21:00 25-08-2004
Nami pisz! bo ja z głodu umre i z ciekawości. Opowiadanko boskie, Piękne a bishe cud!!! wielbie to opowiadanko i mam do niego full sentyment bo to było pierwsze opowiadanie yaoi jaki moje oczka wchłoneły (oczywiście nie obeszło się bez problemów żołądkowych^_-)
Setsunaa (Brak e-maila) 23:48 25-08-2004
wsaniałe...
Rahead (rahead@interia.pl) 10:40 26-08-2004
Jak w niego mierzył.... może to dziwne... ale niesamowite byłoby gdyby io jednak zastrzelił... A teraz poprostu nie mogę sie doczekać co będzie dalej...
Ashura (Brak e-maila) 20:52 26-08-2004
Nie musisz az tak zageszczac sadomasochizmu w tym opo bo jest naprawde dobre.Jak najszybciej dopisz ostatnia czesc!
Namida (namida@interia.pl) 00:08 27-08-2004
0.0\'\' Sadomasochizm? I to zagęszczony?? Gdzie?? T__T\' Nic takiego nie było w zamiarze...skondensowany sadomasochizm to będzie w innym opku... ;-PPP
Morgiana (Brak e-maila) 15:31 27-08-2004
Uprzejmie proszę o nie prowokowanie Namidy. Ona z tym sadomasochizmem to dopiero MOŻE pokazać co potrafi ^-^ (a to biedne dziecko już chyba dość wycierpiało, co?)
Ashura (Brak e-maila) 15:35 27-08-2004
Nie no, wcale tam S/M nie wystepuje, sorry.Tak czy inaczej NAMI DOPISZ JAK NAJSZYBCIEJ 11 CZESC ALBO BEDE PIERWSZA OSOBA KTORA ZAMORDOWALA KOGOS PRZEZ INTERNET!;-P A tak na powaznie to szczegoly techniczne, pomysly na kolejne zlecenia i inne pomysly sa apsolutnie rewelacyjne!Masz prawdziwy talent dziewczyno, takze do poezji, twoje wiersze znam niemal na pamiec.Mam nadzieje ze nie rozczarujesz swioch fanow i jeszcze niejedno dzielko nam zaprezentujesz.
Ashura (Brak e-maila) 15:50 27-08-2004
Do Morgiany:zgadzam sie w zupelnosci , to dziecko juz dosc wycierpialo!Do Namidy: uprzejmie prosze o oszczedzenie biednemu Lucasowi kolejnej traumy, jesli sie da ^-^
Namida (namida@interia.pl) 16:28 27-08-2004
Dziękuję za słowa uznania... ^__^ Ale co do wierszy to ciężko mi się zgodzić. Te są moim zdaniem dość..kiepskie.. Opublikowałam je, bo akurat wiążą się trochę z yaoi, ale nie jestem z nich przesadnie dumna. No a co do Lucasa i oszczędzenia mu traumy...to...eeeee...hm...nooo...chyba nie da się! (ucieka) ;-PPP Piszę piszę 11stkę...to będzie długi rozdział, ale posuwa się powoli do przodu. ^__~
Diana (Brak e-maila) 00:08 15-05-2006
Ja ciem wiecej!!! Kiedy bedzie 11stka??
kurara (kurara997@wp.pl) 21:53 30-05-2006
hej no jak tak można.toż ja tu usycham z żalu i tęsknoty...uzalażniłam się i chce tego więcej,w depresja popadam...napisz cooosik,co? proszeeee...
Kira (Brak e-maila) 21:09 19-06-2006
Kiedy będzie część 11? ja już dłużej nie wytrzymam... Błagam, napisz! @_@
liz (liz5@o2.pl) 11:58 27-06-2006
KIEDY DALSZE CZESCI????????????????????????????????????????????????????????????// B Ł A G A M ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! !
Namida (kazeno@tlen.pl) 14:00 28-06-2006
Następna część będzie tylko jedna i OSTATNIA! Na pewno tego chcecie? =_='
Nova (Brak e-maila) 21:11 30-06-2006
Dalej, dalej! Chcemy jeszcze! Plizzzz
Natcian (Brak e-maila) 14:22 08-07-2006
Ej no, niektórzy bardzo, ale to bardzo chcieliby poznać zakończenie >_< Proszę nas nie skazywać na takie cierpienie i zapsokoic naszą ciekawość ;_; A kto nie będzie chciał ten po prostu nie przeczyta smiley
KRUffKA (Brak e-maila) 12:57 14-07-2006
CZEKAMY! CZEKAMY! Doczekać się nie możemy...
kei (Brak e-maila) 12:05 26-08-2006
na pwno tego chcemy smiley
tomek (Brak e-maila) 16:11 12-10-2006
pewnie ze chcemysmiley
andesha (Brak e-maila) 08:52 21-10-2006
Dziękuję, że pozwoliłaś im żyć.
A swoją drogą, nie pomyślałabym nawet, że łzy mogą spłynąć po twarzy z powodu znienawidzonego Czarnego Kondora...
Jesteś Mistrzynią Emocji.
Tohma (Brak e-maila) 10:00 21-10-2006
Cudowne
Namida (Brak e-maila) 23:53 21-10-2006
=^_^= Dzienks!
Rahead (Brak e-maila) 23:00 22-10-2006
Powiem tak.

Warto było tak długo czekac smiley
zdecydowanie trzyma poziom całosci smiley <3
Rah (Brak e-maila) 23:02 22-10-2006
ps... Jak mozna nienawidzic czarnego kondora, andesha??? XDDDD
sintesis (Brak e-maila) 22:46 23-10-2006
boooskie... wzruszylam sie nad zakonczeniem bo kurde szczesliwe jest! zaskoczylas mnie tym chyba najbardziej ze wszyscy przezyli, ze oni sa razem ! jestes genialna, chyle czola twej cudownosci!smiley
kei (Brak e-maila) 16:41 30-10-2006
warto bylo czekac smiley, jedno z moich ulubionych opowiadan. Powodzenia w nastepnych opkach smiley
Neko (bloodred@wp.pl) 15:27 25-11-2006
Super, wspaniałe, zawchwycające, genialne, pociągające fascynujące, intrygujące, cudowne... mówiłam już że wspaniałe?? Najlepsze opo jakie czytałam. KOCHAM JE!!^_^
aga (Brak e-maila) 00:42 19-05-2007
dawno temu czytalam to opowiadanie jeszcze jak nie bylo skonczone musze chyba doczytac smiley reszte ale pamietam ze bardz mis ie podobalo i rozczarowana bylam ze jeszcze nie zakonczone smiley masz dobry styl pisania nie zanudzasz smiley
Vanitas (benio261@wp.pl) 11:38 25-08-2008
to opowiadanie całiem mnie zadziwiło. jest fascynujące!
Liczę, że dodasz 11 część... bo inaczej całe opowiadanie nei miałoby sensu, poza tym liczy na Ciebie wiele osób, Namido... smiley
Pozdrawiam i gratuluję talentu.
Vanitas (benio261@wp.pl) 11:39 25-08-2008
to opowiadanie całiem mnie zadziwiło. jest fascynujące!
Liczę, że dodasz 11 część... bo inaczej całe opowiadanie nie miałoby sensu, poza tym liczy na Ciebie wiele osób, Namido... smiley
Pozdrawiam i gratuluję talentu.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum