The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 05:15:50   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Wilk 10
Epizod X:

"Wilczy dół"




Ten epizod dedykuję Kethry...
Za to, że była pierwsza, jest szybsza ^__~
i pozostanie lepsza...
A także za to co dla mnie robi...
Dziękuję Ci, Ket! :-****





--------------------------------------------------------------------------------


Zaciemniony pokój wypełniał stukot klawiatury, a co jakiś czas także charakterystyczne klikanie oraz szelest komputera. W szkłach ograniczających męczenie oczu okularów siedzącej przed monitorem kobiety odbijały się rzędy przewijających się cyfr i kodów. Westchnęła ciężko i sięgnęła po stojący na biurku kubek, wypijając łyk zimnej już kawy.
- Dobrze, kochanie... - szepnęła Kathy, patrząc na ekran, na którym teraz na czerwono migał symbol oznaczający odmowę dostępu. - Ktoś tu był bardzo sprytny i zręczny, ale nie ma takiego kodu, którego nie można złamać,... - stwierdziła, półgłosem, odstawiając kubek i kładąc dłonie z powrotem na klawiaturze. - ...a ja jestem bardzo cierpliwa...



--------------------------------------------------------------------------------


Rano Applegate znowu wezwał mnie do swojego biura. Siedziałem właśnie w fotelu naprzeciwko jego biurka i odmówiwszy uprzednio poczęstunkowi alkoholem czekałem, aż skończy pisać coś na komputerze.

- Dobrze. - rzekł w końcu, skupiając swoją uwagę już tylko na mnie. - To będzie ostatnie zlecenie. - oświadczył. - Trochę obawiam się, że sprawić może panu nieco kłopotu. - dodał, wyciągając z szuflady płytkę.- Oto pana ostatni cel! - powiedział i nacisnął przycisk, wywołując holograficzny obraz. Drgnąłem, sięgając po urządzenie.

- Rozumiem. - odparłem chłodno, przyglądając się zdjęciu.

- Niestety nie znam miejsca jego obecnego pobytu, ale moi ludzie pracują nad tym. - oświadczył.

- To niepotrzebne. Sam go znajdę. - rzekłem, nie patrząc mu w oczy.

- Panie McCaffrey... - zaczął z cichym westchnieniem.

- Sam go znajdę! - warknąłem, przerywając mu. Może trochę nazbyt agresywnie, bo Applegate popatrzył na mnie z większą uwagą.

- Wierzę, że pan go odnajdzie... - zaczął, a jego wyraz twarzy i ton zmieniły się w dziwny sposób. - I jeśli pan pozwoli udowodnię panu, że pozostawiłem sobie w tym celu pewne zabezpieczenie... - zawiesił głos i zrobił nieznaczny ruch ręką, muskając spód blatu biurka.

- Zabezpieczenie? - powtórzyłem, pełen najgorszych podejrzeń i usłyszałem szmer otwieranych drzwi. Do pomieszczenia wszedł postawny mężczyzna w mundurze i z wymierzonym we mnie pistoletem w ręku. Poderwałem się, błyskawicznie sięgając po broń.

- Nie radzę... - usłyszałem głos Applegata. Popatrzyłem na niego. Również do mnie celował. Z jednym miałbym szanse... Z dwoma na tak nikłym polu do manewru - żadnych. Puściłem kolbę i położyłem obie ręce na oparciach fotela. Umundurowany zbliżył się i odsunąwszy brzeg mojego płaszcza, rozbroił mnie. Wtedy mój zleceniodawca odłożył swój pistolet na biurko. Zdawało się, że mu w pewnym sensie "ciążył". Przyszło mi do głowy, że pewnie nie potrafił się nim posługiwać celnie...ale niestety w tej sytuacji mogłoby mu to wystarczyć.

- Słucham! - odezwałem się ostro, nie ukrywając już swojego rozdrażnienia. - O co panu chodzi z tym "zabezpieczeniem"?

- Wiem, że jest pan profesjonalistą... - zaczął powoli, wystukując coś jednocześnie na klawiaturze komputera. - ...i zawsze podejmuje pan, że się tak wyrażę, "odpowiednie środki ostrożności"... - popatrzył na mnie, jednak nie odezwałem się, a on wobec tego ciągnął dalej. - Jednak nawet najbardziej uważny profesjonalista nie szuka zagrożeń tam, gdzie potencjalnie nie powinno ich być... - zawiesił głos i skończył pracę, odchylając się na oparciu fotela.

- To znaczy? - zapytałem zimno. W odpowiedzi wskazał mi boczną ścianę i wcisnął jakiś klawisz. Zaczęła się holograficzna projekcja, przedstawiająca cztery ułożone w kwadrat ekrany. W każdym z nich był wyświetlany inny film. Jeden był bardzo wyraźnym obrazem z noktowizyjnej kamery i przedstawiał mnie w podziemnym przejściu, zabijającego pierwszy wyznaczony mi cel. Na drugim, w uliczce, zadawałem sztyletem śmiertelny cios prostytutce. A na kolejnym dusiłem Kazarę i kradłem kasetę...dla Applegata. Zacisnąłem ze złością dłonie na oparciach, wbijając palce w miękki materiał. Czwarte nagranie było również z jakiejś uliczki i na nim szarpałem się z Bricksem, w efekcie skręcając mu kark. Moje oczy rozszerzyły się na ten widok. Niemożliwe... jak? Musiał wiedzieć, gdzie będzie Bricks i ja... Przyjrzałem się. Zrozumiałem. To nagranie różniło się od pozostałych. O ile tamte kręcone były z zamontowanych gdzieś ukrytych kamer, to było nagrywane "z ręki", na dodatek z dachu. Ktoś musiał mnie lub Bricksa śledzić, wiedząc, że wcześniej czy później go dopadnę. Najpewniej Bricksa... Na każdym z ujęć, które zostały dodatkowo komputerowo wyostrzone widać było mnie jak na dłoni. Poczułem narastającą wściekłość, jednak opanowałem się. Cholerny spiskowiec!

- Jak mógł pan wiedzieć, gdzie będę!? - zawołałem, sam nie do końca dowierzając własnym oczom. Applegate poruszył się nerwowo.

- Tak, to było kosztowne przedsięwzięcie... - przyznał. - Zamontowanie niewidocznych kamer w prawie każdej uliczce w zamieszkałej przez pana dzielnicy i wynajęcie ludzi, ale musi pan sam przyznać, że opłaciło się. - stwierdził z jadowitym uśmiechem.

- Nie rozumiem... po co to wszystko?!

- Jako zabezpieczenie, już panu mówiłem...

- Tylko? - zdumiałem się, - Nie wierzę! - pokręciłem głową.

- To już nie pański problem... - syknął, ucinając temat.

- Przecież sam pan jest w to zamieszany... - zauważyłem.

- Czyżby? - zdumiał się. - A czy, w przeciwieństwie do mnie, ma pan na to dowody? - zaciekawił się. - Poza własnym zeznaniem, rzecz jasna... - dodał, uśmiechając się zwycięsko. Przez dłuższą chwilę przeszywałem go wzrokiem. No tak... Moje słowo, słowo płatnego mordercy przeciw słowu przyszłego senatora... Zaśmiałem się gorzko w duchu. Załatwił mnie. Miał powód, żeby triumfować...

- Czego pan chce?! - warknąłem zirytowany.

- By dokończył pan robotę. - odrzekł oczywistym tonem.

- Dokończę! - stwierdziłem twardo. - Dlaczego myśli pan, że tego nie zrobię? - zapytałem sucho. Byłem świadomy tego, że on najprawdopodobniej o wszystkim wie... Ale z jakiegoś powodu dalej grał i się przy tym najwyraźniej dobrze bawił. Uśmiechnął się półgębkiem.

- Mam swoje powody, by tak podejrzewać... - rzekł i westchnął. - Jeśli pan tego nie zrobi, jeszcze dzisiaj przekażę te informacje do publicznych wiadomości. Wielokrotny płatny morderca, poszukiwany już w kilkunastu miejscach na świecie... Kontrole na granicach zostaną zaostrzone i dosłownie mysz się nie przeciśnie. Będzie pan skończony, McCaffrey. W końcu pana złapią. A kara śmierci jak pan wie została przywrócona jeszcze przed wojną... Dlatego też radzę panu...rozstańmy się lepiej w przyjaźni. - uśmiechnął się znowu, a ja momentalnie znienawidziłem tego faceta do szpiku kości. Nie wiedziałem, co dokładnie zamierzał. Wiedziałem tylko, że w coś grał, a ja wcześniej byłem tylko laufrem, którego wykorzystuje się do osiągnięcia celu. Chociaż teraz też nie byłem pewien, czy to nie ja sam byłem tym celem.

- Dobrze... - rzekłem, wstając. Uzbrojony mężczyzna przepuścił mnie i oddał broń, jednak nadal miał na muszce, śledząc każdy mój ruch.

- Niech pan niczego nie próbuje. Obserwuję pana... - usłyszałem jeszcze na odchodnym głos Applegate'a.



--------------------------------------------------------------------------------


Wyszedłszy z budynku skierowałem się od razu do mojego samochodu, wsiadłem i energicznie zatrzasnąłem drzwi. Z furią cisnąłem holograficzny wyświetlacz na tylne siedzenia. Usłyszałem, jak odbił się od miękkiego materiału i w akompaniamencie gruchotanego tworzywa wylądował na podłodze. Desperackim gestem sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni kurtki po paczkę papierosów. Mając pewne problemy z uruchomieniem starej zapalniczki, zapaliłem jednego.

- Cholera! - warknąłem do siebie zaciągając się i odchylając na siedzeniu. Spoglądałem w sufit, ciągle paląc i starając się o niczym nie myśleć. Powstrzymanie emocji przy zleceniodawcy kosztowało mnie sporo wysiłku. Zamknąłem oczy. Po raz pierwszy coś we mnie brzęczało, sprawiając, że zaczynałem mieć wątpliwości. I to nie tylko w sprawie tego jednego zlecenia. Wcześniej to zagłuszałem... Jednak tym razem... Zgasiwszy papierosa, przekręciłem kluczyk w stacyjce. Musiałem się dowiedzieć, dlaczego.



--------------------------------------------------------------------------------


Długowłosy blondyn przechadzał się po zagraconym różnorakim sprzętem pomieszczeniu pełnym krzątających się w przygotowaniach ludzi i rozmawiał przez telefon.

- Rozumiem. - skinął. - Nawet jeśli to nie pójdzie dokładnie po pańskiej myśli, to zadbamy, by efekt był taki sam. - obiecał. - Tak. - zgodził się i wyłączył telefon.

- Nickolas? - odezwał się stojący obok ciemnowłosy mężczyzna, który właśnie przypinał pas z dwoma kaburami. - Wszystko zgodnie z planem?

- Można tak powiedzieć. - odparł. - Ale musimy zobaczyć, jak potoczą się sprawy...

- Co chcesz zrobić? - zainteresował się Brian. Nickolas wzruszył ramionami.

- Zaczekam na jego ruch. Jeśli się złamie, będzie nam łatwiej. - stwierdził. - Jeśli nie, zagramy bez chwytów psychologicznych. - uśmiechnął się. - Jestem przygotowany na każdą ewentualność. Chociaż wolałbym, żeby było zabawniej. - dodał i jego wzrok padł na jasnowłosego chłopca, który na obcisły kombinezon zakładał kurtkę. Zmarszczył brwi. - On zostaje. - powiedział do Briana. Chłopak zerwał się z miejsca.

- Przydam ci się! - zaprotestował Tristan.

- Nie! Zostajesz! - postanowił ostro mężczyzna. - Jesteś moją słabością, a jak się idzie walczyć, to słabości zostawia się w domu. - z tymi słowami ruszył ku drzwiom. Chłopak patrzył za nim z rozżalonym wyrazem twarzy.



--------------------------------------------------------------------------------


W podłym nastroju wróciłem do domu. Odkąd zamieszkał ze mną Lucas o tej porze zawsze pachniało lunchem. Teraz również w powietrzu unosiły się miłe aromaty, ale nie zwracałem na nie większej uwagi. Lucas najwyraźniej usłyszał mnie, bo wyszedł na korytarz.

- O, Jack! - zawołał. - Jesteś głodny? - zapytał, jednak kiedy dostrzegł wyraz mojej twarzy zamarł.

- Nie, Lucas... - rzekłem poważnie. - Musimy porozmawiać. - z tymi słowami ruszyłem do salonu. Podążył za mną. - Usiądź! - poleciłem, stając przed fotelem. Posłusznie zajął miejsce i patrzył na mnie z wyczekiwaniem.

- Nie będę owijał w bawełnę. - oświadczyłem chłodno. - Chcę, żebyś mi odpowiedział na kilka pytań. - oświadczyłem, a chłopak pokiwał skwapliwie głową. - Mówi ci coś nazwisko Applegate? - zapytałem. Lucas pokręcił głową. Zbyt szybko jak dla mnie. Nie zastanowił się nawet...

- Nie. - odrzekł.

- Na pewno? - nacisnąłem. Uciekł wzrokiem w bok.

- Jack, dlaczego... - zaczął.

- To mój obecny pracodawca. - przerwałem mu, a oczy Lucasa rozszerzyły się. Popatrzył na mnie niepewnie. Nie odezwał się jednak.- To on wskazuje mi, kogo mam zlikwidować. - wyjaśniłem zimno, spoglądając na niego. - Tak jak teraz... - zawiesiłem głos, patrząc twardo na niego. Chłopak drgnął i wciągnął ze świstem powietrze.

- Jack! - zawołał z przerażeniem. - Ty...masz...masz mnie zabić?! - zapytał z niedowierzaniem. Zamknąłem na dłuższą chwilę powieki. A więc tak jak myślałem...

- Nie wierzę ci, że nie znasz Applegate'a. Chcę, żebyś tu i teraz powiedział mi wszystko! - zażądałem nie znoszącym sprzeciwu tonem. Chłopak pochylił głowę i przełknął głośno. Splótł dłonie na kolanach i zaczął nerwowo bawić się palcami.

- Dobrze... - rzekł z wahaniem. - Znam go, ale tylko raz go widziałem. I wtedy znalazłem się w złym miejscu o niewłaściwej porze... - wpatrzył się w przestrzeń.

- To znaczy? - zapytałem. Spojrzał na mnie półprzytomnie i ocknąwszy się, westchnął.

- To była impreza... - zaczął powoli. - Wynajęli mnie i jeszcze jednego chłopca...Właściwie to Kazara nas przyprowadził, bo on też był zaproszony. Zabawę organizował Applegate u siebie w domu,... był tam jego brat, a także Epleton, jego znałem, bo bywał w naszym klubie... - zastanowił się. - ...jakaś ładna kobieta ze swoim młodym kochankiem, był nawet Bricks...to wtedy mnie po raz pierwszy...- urwał i zażenowany opuścił wzrok. Milczałem, pozwalając mu kontynuować.- ...na przyjęciu było naprawdę sporo prochów i alkoholu, a Applegate'a przecież stać na takie ekscesy, jak sam wiesz... Ale za takie zabawy dużo nam płacą, to znaczy płacili. - poprawił się.

- Applegate organizował orgię? - zdumiałem się, marszcząc brwi. Lucas pokiwał głową i oblizał wargi.

- Była tam też jego kochanka... w pewnym momencie zaczęli się kłócić... i to dość ostro. Nie wiem, o co poszło. - zawahał się przez moment. - Uderzył ją, a potem rzucił się na nią i zaczął dusić. Zanim go od niej odciągnęli...Jack...ona już wtedy nie żyła! - wykrztusił przez ściśnięte gardło, spoglądając na mnie. - Kazara nam powiedział, że nas pozabija, jeśli komuś o tym powiemy...

- Więc to dlatego... - odezwałem się głucho. - To dlatego to wszystko! On po prostu zacierał ślady... - uniosłem rękę i nerwowym gestem odgarnąłem włosy z czoła. Oczywiście! Kandydatowi do Senatu coś takiego mogłoby nie lada zagrozić! - Ty też jesteś świadkiem. - zogniskowałem wzrok na Lucasie.

- Jack...- zaczął łamiącym się głosem. - Przecież ja nikomu o tym nie powiem. Nie mam komu powiedzieć! Chyba nie chcesz mnie... - zawołał z niedowierzaniem.

- Applegate ma na mnie haka. - oświadczyłem zimno, przerywając mu. - Jeśli nie wykonam tego zlecenia, wpakuje mnie w coś, z czego się już nie wydostanę... - z tymi słowami wyciągnąłem i odbezpieczyłem broń.

- Ale Jack... - wstał gwałtownie, ze łzami w oczach.

- Nie uciekaj. - powiedziałem sucho, robiąc krok ku niemu i chwyciwszy go za ramię, tak by nie mógł uciec, przyciągnąłem go do siebie. - Tak będzie łatwiej... - poczułem, że coś niebezpiecznie ściska mi gardło. Lucas był moją słabością. Nigdy nie powinienem się z nim wiązać. Trudniąc się tym zawodem nie powinienem mieć nikogo bliskiego... W głowie tłukło mi się coś, czego nie zamierzałem dopuścić do chłodnej świadomości, a serce piekło boleśnie. To najlepszy dowód, że popełniłem błąd i stałem się słaby. Poczułem, że nie mogę już dłużej patrzeć w te jego lśniące szmaragdowe oczy. - Odwróć się! - poleciłem, puszczając go i unosząc broń.

- Jack... - zawołał błagalnie niemalże szlochając.

- Słyszałeś! - warknąłem, chwytając go znowu za ramię i odwracając brutalnie. - Stój tak! - wycelowałem w tył jego głowy. Lucas już się nie odezwał, skulił ramiona i stał bez ruchu, ale już nie prosił. To dobrze. Było mi łatwiej. Nie widziałem jego twarzy, jednak wiedziałem, że płacze. Poprawiłem palec na spuście. Czułem, jak po raz pierwszy w życiu drży mi ręka. Niech mnie szlag za to, co do tej pory zrobiłem. Za to, kim jestem! Czułem strach... Nie przed zabiciem Lucasa, raczej przed tym, że spudłuję. Bałem się, że nie trafię tam gdzie trzeba i chłopak będzie czuł ból. Że poruszy się nagle... Położyłem mu dłoń na ramieniu. Drgnął, gdy przyciągnąłem go bliżej siebie i przycisnąłem lufę pistoletu do jego głowy. Zaszlochał cicho i wciąż drżąc nagle uniósł rękę. Musnął chłodnymi palcami moją spoczywającą na jego barku dłoń i opuścił ją, rozluźniając się. Zamrugałem z zaskoczenia powiekami. Co to do cholery miało być?! Zgoda?! Na śmierć?! Na wszystko się godził? Przygryzłem dolną wargę. W głowie miałem taki mętlik, że sam nie wiedziałem, czego się w głębi serca spodziewałem teraz po Lucasie. Niech go szlag za tą potulną zgodę na wszystko! Poruszyłem palcem, a spust zaczął powoli opadać pod jego naciskiem...



--------------------------------------------------------------------------------


Wystrzał rozniósł się echem po wielkim hangarze... Brian przeładował karabinek snajperski i znowu złożył się do strzału. Pociągnął za spust i tarcza umocowana na jakimś kontenerze poruszyła się. Nickolas oparł się o barierkę, spoglądając w dół. Wszystko było już gotowe. Właśnie kończyli lutowanie ścianek z kontenerów i zakładanie ładunków. Odwrócił się, spoglądając na stojących obok fioletowowłosego młodzieńca i starszego mężczyznę.

- Podoba się? - zapytał tonem dumnego ojca, spoglądając tylko na Mike'a. Gregory już od jakiegoś czasu przyglądał się mu z nieufnością, toteż Nickolas starał się go ostentacyjnie ignorować.

- Owszem. - skinął Michael. - Ale czy będę miał szansę stanąć z nim oko w oko? - zapytał z powątpiewaniem. Na twarzy blondyna pojawił się dziwny uśmiech.

- Ależ oczywiście, że tak. - odparł z satysfakcją. - To w końcu ma być twoja zemsta. - przyznał. - Zejdź i poznaj labirynt, byś mógł się w nim sprawnie poruszać... - zaproponował. Mike bez słowa zaczął schodzić po stromych stopniach. Gregory rzucił Nickolasowi niezadowolone spojrzenie i podążył za chłopakiem. Blondyn zaczekał, aż odejdą. - Brian! - odezwał się półgłosem. Mężczyzna znalazł się przy nim błyskawicznie. - Zrób coś z tym starcem... - polecił. - Obawiam się, że może wtrącić się w najmniej odpowiednim momencie...

- Mam go zabić? - upewnił się Brian.

- Nie wiem... - wzruszył z obojętnością ramionami. - Wykaż się inwencją...



--------------------------------------------------------------------------------


Siedziałem w fotelu, powoli paląc papierosa. Zaciągnąłem się głęboko i przez dłuższą chwilę przytrzymałem dym w płucach, po czym wypuściłem go wolno, odchylając głowę na oparciu. Spojrzałem na leżącą na łóżku nieruchomą postać szesnastoletniego chłopca. Miał zamknięte oczy i niezwykle bladą twarz, na której wciąż widniały ślady łez. Spomiędzy jego jasnych, rozrzuconych włosów, sklejając kosmyki w strąki, spływając na białą poduszkę ściekała krew. Nawet teraz był śliczny... Z wściekłością cisnąłem pistolet na pobliski stolik. Z hałasem strącił kieliszki i przewrócił karafkę z winem, które wylało się bordową strugą na dywan i wylądował na podłodze we fragmentach potłuczonego szkła.
Kiedy znów spojrzałem na Lucasa, patrzył na mnie bez emocji swymi szmaragdowymi oczami. Najwyraźniej poczuł ból, gdyż sięgnął ręką do głowy i obejrzał krew na palcach.

- Przepraszam. - powiedziałem. - Potrzebowałem czasu, żeby to przemyśleć...

To prawda. Potrzebowałem chwili wytchnienia. A te niecałe pół godziny, przez które chłopiec był nieprzytomny w zupełności mi wystarczyło. Już nie miałem żadnych wątpliwości... Może tylko uderzyłem go trochę za mocno i kolba pistoletu dość paskudnie rozcięła skórę. Uniósł się i usiadł na łóżku.

- Co teraz zrobisz? - zapytał cicho z wyczuwalnym lękiem w głosie.

- Chyba podjąłem już decyzję... - odrzekłem, wstając i podnosząc z podłogi broń, a następnie zbliżając się do Lucasa.



--------------------------------------------------------------------------------


Brązowowłosy chłopak wspiął się szybko po drewnianych schodach i podszedł do drzwi swojego pokoju.

- Rishka! - usłyszał, a jego dłoń na dźwięk znajomego głosu zamarła na klamce. Odwrócił się szybko, patrząc na stojącego na schodach mężczyznę.

- Tak szefie? - zapytał z odrobinę niepewności.

- Pozwól do mojego gabinetu. - rzekł dziwnie oficjalnym tonem, po czym ruszył na górę.

Kiedy Rishka zamknął za sobą drzwi Czarny Kondor stał właśnie przy oknie. Odwrócił się, spoglądając na młodzieńca.

- McCaffrey zaczepił cię wczoraj, prawda? - zaczął powoli mężczyzna. Rishka tylko kiwnął głową. - Czego od ciebie chciał? - zapytał, a chłopak uśmiechnął się.

- A czego mógł ode mnie chcieć TAKI mężczyzna? - odparł pytaniem na pytanie, uśmiechając się przekornie. - Ty chyba najlepiej powinieneś o tym wiedzieć. - zawiesił głos, a Czarny Kondor zmrużył oczy i powoli podszedł do Rishki.

- Nie mam nastroju na twoje żarty... - oświadczył zniżonym głosem. Rishka nie odpowiedział. - O co cię pytał?

- O sprawę zamachu na jego życie... - rzekł wymijająco.

- I co mu powiedziałeś?! - nacisnął ostro Czarny Kondor.

- Nic takiego... - odparł cicho i w tym samym momencie dłoń mężczyzny przecięła powietrze i trzasnęła chłopaka w twarz, odrzucając jego głowę na bok. Rishka powoli otworzył oczy i dotykając językiem zranionej wargi wolno odwrócił głowę, patrząc na mężczyznę swoimi jasnobrązowymi oczami. - Strasznie się ostatnio drażliwy zrobiłeś... - stwierdził, a Czarny Kondor chwycił go brutalnie za kołnierz koszuli i z furią cisnął nim o ścianę, przypierając do niej mocno.

- Nie igraj ze mną!! Dobrze ci radzę...- wysyczał przez zaciśnięte zęby. Rishka zamknął oczy i skulił ramiona, jakby spodziewał się kolejnego ciosu, jednak gdy ten nie nastąpił, rozluźnił się i podnosząc powieki wyciągnął wolno dłoń w kierunku mężczyzny. Ostrożnie powiódł nią po przytrzymującej go napiętej umięśnionej ręce, sięgając aż do ramienia i muskając jego obnażone obojczyki, uśmiechnął się przy tym przymilnie.

- Przecież nie igram... - mruknął, przybliżając się do mężczyzny, który zwolnił uścisk i pozwolił Rishce łasić się do niego. Chłopak otarł się policzkiem o jego ramię i przylgnął do niego, zarzucając mu ramiona na szyję.

- Więc? - zapytał twardo Czarny Kondor, nie reagując na jego zaloty.

- Powiedziałem prawdę... - wymruczał.

- To znaczy?

- Że nie mógłbyś być w nic takiego zamieszany, bo za bardzo... - urwał na moment, jakby zastanawiając się nad właściwym doborem słów. - ...lubisz Lucasa... - dokończył niepewnie. Mężczyzna wyswobodził się z jego objęć i odsunął od niego.

- Dobrze... A kiedy to nauczyłeś się tak kłamać? - mruknął chłodno. Rishka tylko uśmiechnął się i bez słowa ruszył w kierunku drzwi. - Rishka? - odezwał się nagle Czarny Kondor.

- Tak? - chłopak przystanął, ale nie odwrócił się, jednak nie potrafił powstrzymać cisnącego się na jego usta uśmiechu.

- Zostań... - polecił bez emocji mężczyzna. Rishka powoli odwrócił się i z uśmiechem ruszył w jego stronę. Podszedł i położył dłonie na jego ramionach. - Coś jeszcze, szefie? - zapytał cicho, a mężczyzna zamknął mu usta pocałunkiem. Chłopak rozchylił bardziej wargi, czyniąc pocałunek jeszcze głębszym i namiętniejszym. Przeniósł rękę na potylicę Czarnego Kondora i przyciągnął bardziej jego głowę. Zamknął oczy, rozkoszując się jedwabistymi gorącymi ustami, które teraz z dziką zachłannością wpijały się w jego wargi. Czuł także napięcie i złość kumulujące się teraz w mężczyźnie, a które dzisiaj znajdą swoje ujście, jednakże nie w agresji...a raczej w pasji i żarliwym pożądaniu... Uśmiechnął się, czując jak muskularne ręce obejmują go w talii i napierające na niego silne ciało zmusza go do położenia się na łóżku.



--------------------------------------------------------------------------------


Kiedy wysiadłem samochodu, spostrzegłem Kathy wychodzącą mi naprzeciw z hangaru. Wydawała się być nieco zaniepokojona.

- Dzwoniłam do ciebie. - oświadczyła podenerwowana. - Dlaczego masz wyłączony telefon? - zapytała i zmarszczyła brwi, kiedy spojrzałem jej w oczy. - Nieważne. - rzekła niepewnie. - Złamałam kod... Chodź! Musisz zobaczyć, co jest na tym nagraniu. - powiedziała to takim tonem, że spojrzałem na nią nagle, ale jej twarz wyrażała tylko niepokój. Po chwili weszliśmy do małego kantorka dla obsługi technicznej promów, który tymczasowo zmienił się w coś w rodzaju biura. Kathy zasiadła przy biurku, uruchamiając komputer i nacisnęła kilka klawiszy, ładując nagranie. - Nie uwierzysz... - szepnęła, kręcąc głową. Zerknąłem jej przez ramię, patrząc na ekran.

- Chyba się domyślam, co tam jest... - powiedziałem powoli. Wydawała się być zaskoczona moimi słowami. Film rozpoczął się. Był to fragment orgii. Dość dosadnie sfilmowanej, musiałem przyznać... Na rozłożonych na podłodze poduchach kłębiło się gdzieniegdzie kilka nagich lub częściowo rozebranych ciał. Kathy nacisnęła trzy razy przycisk, przewijając film do najważniejszego momentu. Czasem na ekranie mignął blondwłosy chłopiec, ale nie byłem pewny, czy to Lucas, czy ten drugi... I chyba nie chciałem tego wiedzieć. W końcu w rogu ekranu zobaczyłem Applegate. Stała obok niego smukła, ciemnowłosa kobieta. Film nie miał odkodowanego dźwięku, jednak z ich gwałtownej gestykulacji można się było domyśleć, iż się zaciekle kłócą. Reszta towarzystwa, zbyt zajęta sobą nie zwracała na nich uwagi. W pewnym momencie mężczyzna zamachnął się, uderzając ją tak, że upadła. Potem sprawy potoczyły się bardzo szybko. Rzucił się na nią i okładał przez chwilę pięściami, a gdy z jakiegoś powodu przestała się bronić i zasłaniać, zacisnął ręce na jej szyi, szarpiąc nią gwałtownie, a jej długie włosy rozsypywały się w powietrzu ciemnymi falami. Nagle ktoś przewrócił kamerę, najwyraźniej biegnąc na pomoc, jednak obiektyw, oparty o poduszki nadal filmował z trochę krzywej perspektywy scenę, jak odciągają Applegate'a od kobiety. Następnie ktoś uklęknął przy niej, a ktoś inny zaczął dzwonić przez telefon. Mężczyzna wyrwał aparat kobiecie, w której, gdy się odwróciła rozpoznałem matkę tej dziewczynki...Sary... Dziwne... Przez moment przeszło mi przez myśl, że pamiętałem imię jej córki, ale nie jej samej... Poczułem, jak wręcz nieświadomie ściskają mi się szczęki, a mięśnie policzków napinają aż do bólu. Applegate coś jej zaczął szybko mówić, wymachując energicznie rękami, po czym dostrzegł kamerę i ruszył chwiejnie ku niej. Obiektyw jeszcze uchwycił jego nogi i nagranie zostało przerwane. Kathy odwróciła się, spoglądając na mnie.

- Co ty na to? - zainteresowała się.

- Wiem to od Lucasa... - odparłem, a ona pokiwała tylko głową. Musiała więc go widzieć na filmie. Nie poruszyła jednak tego tematu. Przez chwilę milczeliśmy, jakby żadne z nas nie chciało odezwać się pierwsze.

- Musieli to dobrze zamaskować... - osądziła. - Nagrano to przy okazji, może ktoś lubi mieć coś takiego w domowych zbiorach.

- Podobna kaseta była u Kazary. - westchnąłem. - Applegate zniszczył ją na moich oczach.

- To już wiesz, co najprawdopodobniej na niej było... - wyciągnęła nośnik z czytnika i obróciła go w palcach. - To jest oryginał. Tamta musiała być kopią, albo ujęciem z innej kamery. - stwierdziła.

- Spodziewałbym się, że Kazara miał w zamiarze szantażować Applegate'a... - zastanowiłem się. - Ale czemu oryginał był u jego brata?

- Może hobbystycznie. - rzekła z niesmakiem, zamyślając się. - Likwidował osoby, które mogły mu przeszkodzić w karierze nagłymi i bardzo niewygodnymi zeznaniami. - stwierdziła. - Oczyszczał sobie drogę do Senatu... Do tego stanowiska trzeba być nieskazitelnym jak łza, a tutaj takie coś! - była wyraźnie zaszokowana. Westchnąłem i zamierzałem odejść.

- Nieważne... - usłyszawszy moje słowa popatrzyła na mnie zdumiona, jednak nie skomentowała tego.

- Jack, zaczekaj... - odezwała się. Przystanąłem i spojrzałem na nią. - Jest jeszcze coś... - wysunęła szufladę biurka i wyciągnęła dwa nieśmiertelniki. Spojrzałem na nie, po czym przeniosłem wzrok na kobietę.

- Dowiedziałaś się, kim jestem...- domyśliłem się. Wolno przytaknęła.

- Wiem, kto takie nosił. - powiedziała i przygryzła usta. - To była tylko wzmianka na jakiejś antyrządowej stronie internetowej. Ujawniają tam tajne informacje... - zawahała się. - To, co powiedziałeś pomogło mi. "Tytani"...to była elitarna grupa wojskowa. Nosili nieśmiertelniki z tytanu... - zakończyła, spoglądając na mnie z obawą i wyczekiwaniem. Przez moment wpatrywałem się w nią bez słowa, jakby te informacje do mnie nie dotarły. Potem poczułem się dziwnie. Nic. Żadnego przebłysku. Ani powrotu pamięci. Przyjąłem te wieści, jakby były o kimś innym i to dawno. Byłem żołnierzem. Co z tego, skoro żadna klapka w mojej pamięci nie odskoczyła i nie powróciły wspomnienia? Ale czy naprawdę się tego spodziewałem?- Jack? - usłyszałem i ocknąłem się z zamyślenia.

- Dziękuję, Kathy. - powiedziałem sucho. A jednak trochę za dużo przyszło tych rewelacji jak na jeden dzień. Zaczynała mnie nieswojo boleć głowa. - O której dzisiaj wylatujecie? - zapytałem nagle, całkowicie zmieniając temat. Spojrzała na mnie, jakby trochę zaskoczona, jednak odpowiedziała:

- O dziewiątej... Już prawie wszystko gotowe. Czekamy tylko na odpowiedni moment... - wyjaśniła.

- Mówiłaś, że mam bilet na ten lot? - zawiesiłem pytająco głos.

- Pewnie Jack! - przytaknęła, najwyraźniej zadowolona z mojej decyzji.

- Skąd ta nagła zmiana planów? - zaciekawiła się.

- Powiedzmy, że...nic mnie już tu nie trzyma... - odrzekłem beznamiętnie i wyszedłem z kantorka. Szybko dołączyła do mnie i popatrzyła na mnie, jakby ją coś w moim głosie zaniepokoiło.

- Coś się stało, Jack? - zapytała z troską. - Jesteś jakiś nieswój. - przyjrzała mi się uważnie.

- Mogę ci zadać osobiste pytanie, Kathy? - odezwałem się cicho. Popatrzyła na mnie z wyczekiwaniem i skinęła przyzwalająco głową. - Czy kiedykolwiek komuś odpuściłaś? - zapytałem.

- Co masz na myśli?

- Czy kiedykolwiek nie wykonałaś zlecenia? - uściśliłem. - Czy z jakiegoś powodu nie zabiłaś swojego celu?

Przez dłuższą chwilę przypatrywała mi się, a w jej fiołkowych oczach nie potrafiłem wyczytać niczego. W końcu odezwała się:

- Lucas... - wyszeptała, a ja zamknąłem oczy i westchnąłem ciężko. - Nie, Jack. Nigdy mi się to nie zdarzyło... - odpowiedziała szczerze. - Ale teraz jedź po niego i zmywajmy się z tego miasta! - dodała, a ja popatrzyłem na nią zdumiony. - Przecież go tu nie zostawisz... - stwierdziła bez cienia wątpliwości w głosie. Uśmiechnąłem się lekko.

- Ale to nie jest jedyny powód, dla którego się stąd wynoszę. - rzekłem, wychodząc z hangaru. Podążyła za mną, nie spuszczając ze mnie badawczego spojrzenia. - Mój pracodawca zwrócił się przeciwko mnie... - oświadczyłem kwaśno, podchodząc do samochodu. Drgnęła i otworzyła szerzej oczy.

- Applegate? - zdziwiła się. - Jak to?

- Zgromadził niepodważalne dowody przeciwko mnie. - mruknąłem, niechętnie się przyznając do tej w pewnym sensie zawodowej i osobistej porażki. Pokiwała smętnie głową i nagle ocknęła się.

- Też masz przecież coś na niego. - stwierdziła, a ja pokręciłem głową.

- Nie mam zamiaru się w to bawić. Wiem, kiedy się wycofać... Chcę po prostu zabrać stąd Lucasa i wyjechać jak najdalej. - postanowiłem. Skinęła ze zrozumieniem głową i temat został ucięty. Otworzyłem bagażnik, w którym leżały cztery zamykane na kody papilarne walizki. Walizki pełne kredytów... - Zaopiekuj się moim funduszem emerytalnym, Kathy... - mruknąłem, wyciągając je kolejno.

- Dobrze, Jack. - skinęła, odrobinę rozbawiona tym sformułowaniem. - Ale co z Applegate'm? - naciskała dalej. To nagranie najwyraźniej nie dawało jej spokoju.

- Pozostało mi wynieść się stąd jak najszybciej i zaszyć w jakimś odludnym zakątku. I tak to miała być moja ostatnia robota... - mruknąłem, zatrzaskując bagażnik. Kathy splotła ręce na piersiach i zastanawiała się przez moment.

- Czy...nie będziesz miał nic przeciwko temu, żebym czegoś spróbowała?- zapytała. Uniosłem w zdumieniu brwi.

- Co chcesz zrobić?

- Mam pewien pomysł... - zawiesiła znacząco głos i uśmiechnęła się.



--------------------------------------------------------------------------------


Brązowowłosy chłopak przeciągnął się w czarnej atłasowej pościeli i podniósł powieki. Musiał zdrzemnąć się przez chwilę. Miał za sobą pracowitą noc, a i teraz szef nie dał mu żadnych ulg. Przekręcił się na bok. Miejsce koło niego było puste, ale nadal ciepłe od ciała jego kochanka. Popatrzył w stronę biurka. Mężczyzna wpatrywał się w skupieniu w ekran, a jego czarne włosy opadały na nagie plecy i ramiona. Rishka uśmiechnął się lekko i w milczeniu przypatrywał pracującemu Czarnemu Kondorowi, którego szczupłe palce szybko migały po klawiaturze. Po krótkiej chwili z cichym szelestem wysunął się z pościeli i wciąż całkowicie nagi podszedł do mężczyzny. Zerknął przy tym na płaski monitor. Był na nim fragment planu miasta ze współrzędnymi i migającą na czerwono kropką nadajnika. Kiedy zbliżył się do szefa i delikatnie musnął dłonią jego ramię i włosy, ten jednym przyciśnięciem klawisza usunął obraz z ekranu. Chłopak uśmiechnął się lekko, zsuwając obie dłonie na ramiona Czarnego Kondora. Ścisnął lekko mięśnie jego barków, zaczynając delikatny, rozluźniający masaż karku.

- Jesteś bardzo spięty... - stwierdził Rishka. Mężczyzna nic nie odpowiedział. Chłopak zastanowił się przez chwilę i zaryzykował: - To nadajnik Lucasa, prawda? - zapytał, a Czarny Kondor odwrócił się na obrotowym krześle, uciekając jego dłoniom i spojrzał na niego z lodowatym spokojem w ametystowych oczach.

- Nie powinieneś być już na ulicy, Rishka? - odpowiedział pytaniem na pytanie i wstał. Chłopak spuścił wzrok i uśmiechnął się kwaśno do siebie, jednocześnie odwracając na pięcie i rozpoczynając lokalizację swoich ubrań. Czarny Kondor zakładał właśnie białą jak śnieg koszulę.

- Wciąż chcesz go odzyskać? - odezwał się znowu chłopak, zbierając z podłogi swoje rzeczy i zakładając je. Mężczyzna odwrócił się gwałtownie i popatrzył z irytacją na Rishkę.

- Czy ty się, do cholery, przypadkiem nie zapominasz? - wysyczał ze złością. Chłopak zagryzł dolną wargę i już się nie odezwał, a Czarny Kondor wyszedł z pokoju.



--------------------------------------------------------------------------------


Przez całą drogę do mieszkania starałem się nie dopuszczać do siebie myśli, które uporczywie kłębiły się i domagały dojścia do świadomości. Kiedy wjechałem na górę, moją uwagę zwróciła zadziwiająca cisza panująca w mieszkaniu. Wyciągnąłem broń i z palcem na spuście wolno zapuściłem się w głąb korytarza. Czujnie sprawdzając wszystkie pomieszczenia, zrozumiałem, że nie ma nikogo. Kazałem Lucasowi zdezynfekować ranę na głowie i spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Czyżby gdzieś wyszedł? A może rozmyślił się po tym wszystkim? Zapytałem gorzko siebie w duchu. Spostrzegłem lekko uchylone ukryte drzwi do magazynu. Z gotową do strzału bronią odsunąłem bardziej drzwi i zerknąłem do środka. Wewnątrz również było pusto. Chciałem wejść, ale coś mnie nagle tknęło i sprawdziłem próg i "futrynę", sam nie bardzo wiedząc, jakiego rodzaju pułapki szukam. Nie znalazłszy jednak nic niepokojącego, w końcu znalazłem się w pomieszczeniu. Na blacie pulpitu strzelniczego leżał duży wyświetlacz hologramów, przystosowany do przechowywania krótkich filmików rodzinnych. Nacisnąłem płytkę i zobaczyłem Lucasa, którego ktoś trzymał, zasłaniając mu usta. Momentalnie zagotowało się we mnie. Chłopak szarpał się, jednak nie miał szans z rosłym mężczyzną.

- Nie martw się, Jack... - usłyszałem czyjś spokojny głos. - Nic mu się nie stanie... dopóki będziesz wykonywał moje polecenia.- głos był trochę rozbawiony, jednak rozmówca nie pokazywał się i cały czas widziałem szamoczącego się i próbującego coś powiedzieć chłopca. - Pierwszym warunkiem jest to, żebyś nie sprowadzał żadnej pomocy. Chcę się z tobą spotkać osobiście. Zobaczę kogoś poza tobą i dzieciak zginie.- ciągnął głos. - I żadnej broni. No, może tylko ta, którą nosisz zawsze przy sobie. Raczej z sentymentu...bo i tak nie przyda ci się w żaden sposób. Znajdziesz mnie w głównym magazynie opuszczonego lotniska w Starym Mieście. Czekamy...- i to był koniec wiadomości. Nagranie zostało przerwane, a ja wciąż miałem przed oczami bezskutecznie szamoczącego się Lucasa. Wyciągnąłem komórkę i wybrałem numer. Kathy szybko odezwała się po drugiej stronie.

- Kathy...pojawił się problem. - oświadczyłem, nie bardzo wiedząc, jak jej to powiedzieć. - Chyba nie będę mógł lecieć...

- Jak to?! - wydawała się nie tyle zdziwiona, co zirytowana.

- Ktoś porwał Lucasa... - poinformowałem. Zamilkła na moment.

- Applegate? - podsunęła ostrożnie.

- Nie sądzę...przynajmniej nie wynika to z wiadomości... to chyba raczej ten mój "dawny znajomy"... - westchnąłem. Kathy znowu zastanowiła się przez moment.

- Jack, wyślę ci moich ludzi. Nie jest ich wielu, ale to fachowcy... - zaczęła gorączkowo.

- Nie, Kathy! - przerwałem jej. - Mam być sam. Jeśli kogoś powiadomię, zabiją go... Dlatego nic nie rób, proszę... - zakończyłem z chłodnym spokojem. Po drugiej stronie zapanowała chwilowa cisza, a głos który się po niej odezwał już nie był tym samym głosem Kathy.

- Jack...zostaw to... - poradziła zimno.

- Co?! - warknąłem, niedowierzając własnym uszom.

- Jeśli się nie zjawisz, puszczą go... - stwierdziła sucho.

- Albo dotrzymają słowa i zabiją! - powiedziałem kwaśno.

- Oszalałeś!? Na kilometr czuć, że to jest pułapka! - stwierdziła ostro. - Postradałeś rozum, czy co?!

- Pójdę po niego! - krzyknąłem twardo do słuchawki.

- Dobrze, idź! - rzekła głucho, najwyraźniej rezygnując z dalszej dyskusji. - Ale pamiętaj, Jack, że prom odlatuje o dziewiątej. Czas przelotu jest dokładnie wyliczony i jeśli się spóźnimy, nie będę miała swojego człowieka na granicy. Jeżeli do tego czasu nie znajdziecie się na pokładzie... - urwała na chwilę. - Jack, jesteś moim przyjacielem, ale ja nie poświęcę życia tych wszystkich ludzi dla ciebie. - dokończyła twardo, jednak głos jej się łamał. - Po prostu nie mogę, Wilku... - wyszeptała.

- Rozumiem, Kathy... - odparłem. - Jeśli się nie zjawię, to nie martw się o mnie. Poradzę sobie...

- Gówno prawda! - krzyknęła. - Masz tu być o dziewiątej, słyszałeś!!? A jak nie, to zrobię sobie z ciebie dywanik, ty wyliniały Wilku!- i rozłączyła się. Westchnąłem i wsunąłem telefon do kieszeni. Ktokolwiek był porywaczem Lucasa, wiedział, ile chłopak dla mnie znaczy i potrafił to wykorzystać. Tego zawsze się obawiałem, wiążąc się z kimkolwiek...



--------------------------------------------------------------------------------


Ciemnowłosa kobieta z furią rzuciła telefon komórkowy na blat. Urządzenie prześlizgnęło się po nim z plastikowym szuraniem.

- Szlag by to! - fuknęła. Siedząca przy stole Karen podniosła wzrok znad przeglądanych właśnie dokumentów i spojrzała na siostrę pytająco.

- Coś się stało? - zapytała.

- Nie... - mruknęła Kathy. - Mam przynajmniej taką nadzieję... Zbieramy się. Odlot dzisiaj, tak jak zaplanowaliśmy. - dodała, wychodząc z kantorka.



--------------------------------------------------------------------------------


Sforsowawszy zamkniętą, lecz niespecjalnie zabezpieczoną bramę starego, opuszczonego już przed laty lotniska, bez trudu odnalazłem główny portowy magazyn. Stanąłem przed głównym wejściem i wtedy drzwi szczęknęły, zaczynając powoli podjeżdżać do góry. Nie było to dla mnie zaskoczeniem. Odkąd przekroczyłem bramę lotniska czułem się obserwowany, natomiast gdy wysiadłem z samochodu kilkakrotnie widziałem ruch w oknach pobliskich magazynów. Drzwi otworzyły się całkiem i wolno ruszyłem do mrocznego pomieszczenia. Gdy znalazłem się w środku, wrota zaczęły się zamykać, jednak tylko do trzech czwartych swojej wysokości. Sprytne. Uśmiechnąłem się do siebie. Przesmyk, jaki utworzyła blacha był za mały, by wykonać szybki odwrót i uciec z pomieszczenia, a zarazem w pomieszczeniu zapanował mrok, który był dla mnie najgorszym rodzajem oświetlenia. Implanty nie były w stanie w pełni funkcjonować w takim półcieniu, zaś ludzkie oczy też nie pozostawały wystarczająco sprawne. W ten sposób byłem zmuszony zawierzyć w pełni wyłącznie swojemu słuchowi. Ktoś musiał mnie znać i to bardzo dobrze. Usłyszałem za sobą ruch i dosłownie poczułem, jak przestrzeń za mną wypełnia masywna broń, której lufa zostaje wycelowana prosto w moją potylicę. Zrobiłem jeszcze dwa kroki. Wiedziałem, że jeśli ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby mnie tu sprowadzić, to nie zabije mnie tak od razu. Do moich uszu dobiegł jeszcze jeden, trochę inny ruch, ten z kolei był po mojej lewej stronie. Zaczynała mnie drażnić ta zabawa w podchody.

- Przyszedłem, jak kazałeś! - zawołałem, a mój głos rozniósł się echem po magazynie.

Wtedy górne światła zapaliły się niespodziewanie. Zmrużyłem oczy, by mój wzrok szybciej przyzwyczaił się do nagłej jasności. Usłyszałem jeszcze, jak drzwi całkiem opadają i spojrzałem prosto przed siebie, na podchodzącą do mnie grupkę pięciu uzbrojonych mężczyzn. Jeden z nich był szczupłym długowłosym blondynem, odzianym w czarny, obcisły kombinezon z jakiegoś połyskującego materiału. Szedł w moim kierunku i zdawał się dowodzić w tym gronie. Był niewiele młodszy ode mnie, a jego jasne związane na plecach włosy opadały niemalże do pośladków. Uśmiechał się lekko, lecz nie sympatycznie. Zmarszczyłem brwi i kiedy tylko do mnie się zbliżył wypaliłem:

- Kim jesteś!? - warknąłem, starając się trzymać nerwy na wodzy, chociaż w środku aż się gotowałem z wściekłości. - Czego chcesz? I co zrobiłeś z Lucasem!?

Łagodny uśmiech nie zniknął z jego twarzy.

- Najpierw formalności, panie McCaffrey... - oświadczył, ignorując moje pytania, a ja poczułem, jak lufa czyjegoś pistoletu przysuwa się bardziej do mojego karku. - Proszę oddać broń. - rzekł spokojnym, lecz niezwykle stanowczym tonem. Bez słowa wyciągnąłem pistolet i ktoś stojący z boku mi go odebrał. - Wierzę, że posłuchał pan moich rad...ale pozwoli pan... - zawiesił głos, gdy jeden z uzbrojonych zaczął mnie obszukiwać. Nie zareagowałem, całkowicie ignorując obmacującego mnie mężczyznę i patrząc blondynowi prosto w oczy. Po chwili najwyraźniej nic nie znalazłszy skinął swojemu dowódcy. - Bardzo rozsądnie. - osądził ten, patrząc na mnie. - Ale kluczyki i telefon też poproszę... - powiedział, a ten sam mężczyzna wyciągnął w moim kierunku dłoń. Posłusznie złożyłem na niej kluczki i komórkę. Blondyn był zadowolony z mojej potulności. - Mój człowiek, odprowadzi pański samochód w bezpieczne miejsce. Tam, gdzie znajdzie je pański pracodawca... - wyjaśnił, a ja spojrzałem na niego. Mogłem się spodziewać, że ma to jakiś związek z Applegate'm.

- Kim jesteś? - zapytałem spokojniej.

- Więc nie wiesz, kim jestem,... Jack...? - zdumiał się. Drgnąłem, gdy wymówił moje imię. Nie z zaskoczenia. Po prostu jakoś dziwnie znajomo zabrzmiało w jego ustach.

- A powinienem? - zaciekawiłem się sucho.

- A może po prostu nie pamiętasz? - rzekł z zastanowieniem. Popatrzyłem na niego uważnie, gdy wypowiedział te słowa. Wzbudziły we mnie jakiś niespodziewany niepokój. Nie odrzekłem jednak nic. Mężczyzna splótł ręce na piersi i westchnął cicho. - Mam na imię Nickolas... - oświadczył półgłosem. Znieruchomiałem. Więc był właścicielem tamtej drugiej blaszki.

- Czego ode mnie chcesz? Dlaczego porwałeś Lucasa? Jak się domyślam, nie dla okupu, więc po co?

- Czego od ciebie chcę okaże się już wkrótce, jak również to, czy mnie faktycznie nie znasz... - powiedział spokojnie i zrobił dwa kroki, przyglądając mi się uważnie, jakbym był kimś, kogo dawno nie widział, albo co najmniej jakimś ciekawym eksponatem.

- Co zrobiłeś z Lucasem!? Chcę go zobaczyć! - zażądałem. Usłyszawszy moje słowa przystanął i uśmiechnął się znowu nieznacznie. Tym razem zmroził mnie chłód jego oczu.

- Nic mu nie jest. - oświadczył. - Ale tylko od ciebie zależy, czy tak pozostanie... - stwierdził oczywistym tonem, na powrót uważnie mi się przypatrując. - Zresztą wkrótce się spotkacie, cierpliwości... - zamilkł na chwilę i wciąż patrząc mi w oczy zamyślił się. - Obserwowałem cię uważnie, Wilku... - wyszeptał po chwili, wyrywając się z zadumy. - Muszę przyznać, że nieźle poradziłeś sobie z moimi chłopcami. - rzekł z uznaniem, a ja zmarszczyłem brwi. - Dokładnie tak, jak się tego po tobie spodziewałem...

- Wysłałeś ich tam po to, żeby zginęli?! - niedowierzałem. Uśmiechnął się, najwyraźniej rozbawiony moim zaszokowaniem.

- To było coś w rodzaju pierwszego kontaktu... z tobą... - stwierdził. - A niektóre sprawy wymagają ofiar... - wzruszył ramionami. Zacisnąłem szczęki. Cholera, jakie to było wyrachowane i finezyjne z jego strony... Jakim trzeba być człowiekiem, żeby tak postępować?

- Sprowadziłeś mnie tutaj... Co teraz? - zapytałem zniecierpliwiony. W głowie wciąż brzęczały mi słowa Kathy. To, że mam znikome szanse, dotrzeć na prom, nie znaczy, że mam nie próbować. Kątem oka zmierzyłem czterech uzbrojonych mężczyzn, mając świadomość, iż za mną jest jeszcze dwóch. Naturalnie, jeśli w ogóle z tego wyjdę.

- Porozmawiamy sobie... - rzekł. - Ale dopiero za jakiś czas. Najpierw moi ludzie odprowadzą cię do "poczekalni"... - mruknął, uśmiechając się złowrogo. Za mną zaczął się niespokojny ruch. - Jeśli będziesz stawiał jakikolwiek opór, chłopak zginie... - oświadczył, a ja popatrzyłem mu w oczy i dotarło do mnie, że mówi poważnie. Poczułem jak ktoś chwyta mnie pod ramię i pociąga za sobą. Nie stawiając oporu ruszyłem w kierunku, w którym mnie prowadzono.



--------------------------------------------------------------------------------


Stał pod ścianą i nie mógł się ruszyć. Jego nadgarstki i kostki u nóg przykute były kajdankami do ciągnących się wzdłuż ścian metalowych rurek. W usta wciśnięto mu kawałek szmaty, zaklejając taśmą. Jeden z mężczyzn załadował broń i nawet nie wstając od stolika wymierzył w stronę Lucasa. Oczy chłopca rozszerzyły się, kiedy padł strzał. Jęknął zza knebla i zacisnął powieki, kuląc głowę w ramionach. Zadrżał i dopiero po dłuższej chwili odważył się otworzyć oczy. Spojrzał w stronę, gdzie poczuł silne uderzenie. W ścianie, trzy centymetry od jego biodra widniała dziura po kuli. Unosiła się z niej jeszcze smużka dymu. Wzdrygnął się i zamknął oczy. Nagle drzwi otworzyły się i do pomieszczenia wszedł jeszcze jeden facet. Wysoki blondyn na początku ich zignorował i wziął z półki broń. Sprawdził magazynek, przypiąwszy ją ostatecznie do paska. Tymczasem drugi z siedzących przy stoliku mężczyzn mierzył już do Lucasa. Wtedy dopiero nowoprzybyły popatrzył na resztę.

- Co wy robicie? - zapytał.

- Bawimy się. - odparł jeden z siedzących.

- Co?! - zmarszczył brwi.

- No, ten który strzeli trzy razy najbliżej i go przy tym nie draśnie, będzie mógł go pierwszy przelecieć. - zaśmiał się, mierząc pożądliwym wzrokiem przykutego chłopca.

- Co nie znaczy, że będzie jedynym. - dodał celujący. - Potem i tak wszyscy go po kolei zerżniemy. - strzelił. Lucas wydał z siebie stłumiony krzyk, kiedy poczuł palący ból w udzie i to, jak coś ciepłego zaczyna ściekać mu po nodze w dół. Pochylił głowę, gwałtownie oddychając przez nos, po policzkach popłynęły mu łzy. - Cholera! - syknął mężczyzna, chowając broń.

- Ale tym pierwszym na pewno nie będziesz ty. - zaśmiał się jego sąsiad.

- Zjeżdżać stąd, chłopaki! - odezwał się nagle blondyn. Popatrzyli na niego, trochę zaskoczeni.

- Ale szefie... - zaczął jeden z nich. Spojrzał na niego lodowato błękitnymi oczami.

- Powiedziałem: "zjeżdżać"! - warknął. Mężczyźni bez słowa pospiesznie wyszli. Ich "szef" zaczekał, aż zatrzasną się za nimi drzwi, po czym podszedł do Lucasa. Ujął jego twarz w dłoń, przypatrując się uważnie. - Swoją drogą, jesteś bardzo ładny. - stwierdził uśmiechając się nieznacznie, przesuwając kciukiem po wilgotnym policzku. Cofnął się i zaczął rozpinać kombinezon. Oczy chłopca rozszerzyły się w przerażeniu, jęknął protestująco zza knebla. Blondyn uśmiechnął się przybliżając się do niego i wsuwając mu rękę za plecy. - O co chodzi? Przecież McCaffrey cię ciągle pieprzy... - mruknął i przycisnął do siebie wątłe ciało. Lucas napiął wszystkie mięśnie, postanawiając walczyć pomimo, że był unieruchomiony. - On jest w tym dobry, prawda? - wyszeptał mu do ucha. Chłopiec zamknął powieki, kiedy poczuł jak jedna dłoń mężczyzny wsuwa się z tyłu za pasek jego spodenek, a druga zaczyna rozpinać guziki. - Wiem coś o tym... - oznajmił, a Lucas otworzył szeroko oczy w zdumieniu i popatrzył na uśmiechającego się do niego mężczyznę.



--------------------------------------------------------------------------------


Wierząc w słowa Nickolasa, nie stawiałem najmniejszego oporu, nawet kiedy wepchnięto mnie do jakiegoś ciemnego zagraconego pomieszczenia i poczęstowano paroma silnymi ciosami w twarz i kopniakami w klatkę piersiową. Kiedy opadłem na podłogę dostałem jeszcze kolanem w bok i wtedy bardziej poczułem, niż usłyszałem ciche chrupnięcie. Gdy moi oprawcy wyszli, ryglując drzwi, zapadły całkowite ciemności, w których moje implanty włączyły się automatycznie. Sięgnąłem do kieszeni płaszcza, wyciągając sfatygowany skórzany futerał. Otworzyłem go i wysypałem na dłoń mokre odłamki szkła oraz aplikator ze strzaskaną ampułką Cordix.














Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 14 2011 19:08:43
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Fu (Fu_chan@interia.pl) 14:48 15-08-2004
Co by dużo nie pisać... DZIKO I GWAŁTOWNIE POŻĄDAM DALSZYCH CZĘŚCI najlepiej mnogosć ich wielką smiley*
Kethry (kethry@interia.pl) 14:53 15-08-2004
Moje pierwsze opowiadanie yaoi. Jak na razie nic go nie przebilo. Wiecej, wiecej, wiecej! smiley
Natiss (Brak e-maila) 16:17 15-08-2004
Opowiadanie świetne! Po prostu suuuper!! Z ogromną niecierpliwością czekam na ciąg dalszy! ^^
Deedo (Brak e-maila) 22:24 15-08-2004
Ja też! Nakarm mnie dalszymi częściami, póki są wakacje^.^ i jest dużo czasu, aby czytać i pisać.
An-Nah (an_nah@interia.pl) 22:18 16-08-2004
Booooooooozeeeee! Znalezc cos takiego wsrod opowiadan yaoi to cud. To am fabule i to nie ograniczajaca sie do tematu \"facet+facet+lozko+komplikacje uczuciowe\". To opowiadanie jest wielkie iswietnie napisane. Ciekawe postacie. ZWŁASZCZA KATHY! Przeciez ona zachowuje sie zupelnie jak jedna z moich postaci, ktora nomen omen ma na imie Kate - tak samo bezwzgledna, gotowa na wszystko, a rownoczesnie dbajaca o tych, ktorych kocha - zastanaiam sie, czy Wadera i Mała Furia pkochałyby sie, czy skoczylyby sobie do gardel... do zeczy jednak. ze sprawa Kathy wiaze sie kolejny plus tego opowiadania - nie wyeliminowalas z tego swiata kobiet - co wiecej, one tez odgrywaja wazne role, a to zadkosc. no i fabula, fabula, fabula, i to, z jaka precyzja wszystko opisujesz - zakochalam sie. WIECEJ PROSZE!
Nirja (Brak e-maila) 10:58 17-08-2004
Opowiadanie oceniam tak samo jak reszta, czyli na 6+. Również niecierpliwie czekam na dalsze części, których ani widu ani słychu smiley. Ja niewiem dlaczego tak się dzieje ale najbardziej wartościowe opowiadania są przerywane albo mają aktualizacje co pół roku.

Kondor jest frapującą postacią. Myślałaś może o napisaniu oddzielnego opo z jego udziałem i może z Rishką? hmmm? Co Ty na to?
Namida (namida@interia.pl) 14:59 17-08-2004
Dziękuję, dziękuję za ciepłe słowa! ^__^ Aż serce rośnie i chce się pisać, kiedy widać, że naprawdę komuś się to podoba. Epizod 10 jest w korekcie i jak dobrze pójdzie, to przy najbliższej aktuali się pojawi! ^__^\' (Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie, bo moja wena ostatnio się buntuje i nie chce współpracować >__<\'smiley Natomiast 11 i zarazem ostatni epizod się pisze i dużymi krokami zbliża ku zakończeniu. ^_^\' Co do Kondora...hm...planowałam Sequel. Już sporo fragmencików mam, ale to wymaga ciągle nawału pracy. Jeszcze raz dziękuję Wam za słowa uznania. *__* I przepraszam, że tak rzadko się pojawiają kolejne części - wynika to po części z tego, iż pochłania mnie praca nad stroną, zinem i nauką (naturalnie w roku akademickim T.T\'smiley, a po części z charakteru mojego opornego natchnienia... =_=\'
Rahead (rahead@interia.pl) 07:06 20-08-2004
Przeczytałam, a może raczej pochłonęłam w ciągu jednej nocki smiley
Aż żal że już się kończy...
Jest Cudowne smiley
Setsunaa (Brak e-maila) 12:47 22-08-2004
Eh ja nawet się nie będe tu rozwlekać bo bym pisała i pisała. Powiem krótko ^^ \"WILCZEK\"^0^ RULEZ
To opowiadanie jest odskocznią od sztywności form. Jest świetne chyba, emm napewno pod każdym względem. Oby tak dalej. A I NIE MAM MOWY, TO NIE MOZE SIE SKONCZYC. WSZYSCY TU POMRZEMY BEZ KOLEJNYCH CZESCI HEHE POZDRAWIAM ^^
An-Nah (Brak e-maila) 20:30 25-08-2004
Oczywiscie, ze moze sie skonczyc - i powinno, bo niekonczace sie telenowele sa meczace. Ale musi skonczyc sie z sensem i cos mi sie zdaje, ze autorka nas nie zawiedzie... czesc 10 przeczytana, czekam na 11...
Shuichi (Brak e-maila) 21:00 25-08-2004
Nami pisz! bo ja z głodu umre i z ciekawości. Opowiadanko boskie, Piękne a bishe cud!!! wielbie to opowiadanko i mam do niego full sentyment bo to było pierwsze opowiadanie yaoi jaki moje oczka wchłoneły (oczywiście nie obeszło się bez problemów żołądkowych^_-)
Setsunaa (Brak e-maila) 23:48 25-08-2004
wsaniałe...
Rahead (rahead@interia.pl) 10:40 26-08-2004
Jak w niego mierzył.... może to dziwne... ale niesamowite byłoby gdyby io jednak zastrzelił... A teraz poprostu nie mogę sie doczekać co będzie dalej...
Ashura (Brak e-maila) 20:52 26-08-2004
Nie musisz az tak zageszczac sadomasochizmu w tym opo bo jest naprawde dobre.Jak najszybciej dopisz ostatnia czesc!
Namida (namida@interia.pl) 00:08 27-08-2004
0.0\'\' Sadomasochizm? I to zagęszczony?? Gdzie?? T__T\' Nic takiego nie było w zamiarze...skondensowany sadomasochizm to będzie w innym opku... ;-PPP
Morgiana (Brak e-maila) 15:31 27-08-2004
Uprzejmie proszę o nie prowokowanie Namidy. Ona z tym sadomasochizmem to dopiero MOŻE pokazać co potrafi ^-^ (a to biedne dziecko już chyba dość wycierpiało, co?)
Ashura (Brak e-maila) 15:35 27-08-2004
Nie no, wcale tam S/M nie wystepuje, sorry.Tak czy inaczej NAMI DOPISZ JAK NAJSZYBCIEJ 11 CZESC ALBO BEDE PIERWSZA OSOBA KTORA ZAMORDOWALA KOGOS PRZEZ INTERNET!;-P A tak na powaznie to szczegoly techniczne, pomysly na kolejne zlecenia i inne pomysly sa apsolutnie rewelacyjne!Masz prawdziwy talent dziewczyno, takze do poezji, twoje wiersze znam niemal na pamiec.Mam nadzieje ze nie rozczarujesz swioch fanow i jeszcze niejedno dzielko nam zaprezentujesz.
Ashura (Brak e-maila) 15:50 27-08-2004
Do Morgiany:zgadzam sie w zupelnosci , to dziecko juz dosc wycierpialo!Do Namidy: uprzejmie prosze o oszczedzenie biednemu Lucasowi kolejnej traumy, jesli sie da ^-^
Namida (namida@interia.pl) 16:28 27-08-2004
Dziękuję za słowa uznania... ^__^ Ale co do wierszy to ciężko mi się zgodzić. Te są moim zdaniem dość..kiepskie.. Opublikowałam je, bo akurat wiążą się trochę z yaoi, ale nie jestem z nich przesadnie dumna. No a co do Lucasa i oszczędzenia mu traumy...to...eeeee...hm...nooo...chyba nie da się! (ucieka) ;-PPP Piszę piszę 11stkę...to będzie długi rozdział, ale posuwa się powoli do przodu. ^__~
Diana (Brak e-maila) 00:08 15-05-2006
Ja ciem wiecej!!! Kiedy bedzie 11stka??
kurara (kurara997@wp.pl) 21:53 30-05-2006
hej no jak tak można.toż ja tu usycham z żalu i tęsknoty...uzalażniłam się i chce tego więcej,w depresja popadam...napisz cooosik,co? proszeeee...
Kira (Brak e-maila) 21:09 19-06-2006
Kiedy będzie część 11? ja już dłużej nie wytrzymam... Błagam, napisz! @_@
liz (liz5@o2.pl) 11:58 27-06-2006
KIEDY DALSZE CZESCI????????????????????????????????????????????????????????????// B Ł A G A M ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! !
Namida (kazeno@tlen.pl) 14:00 28-06-2006
Następna część będzie tylko jedna i OSTATNIA! Na pewno tego chcecie? =_='
Nova (Brak e-maila) 21:11 30-06-2006
Dalej, dalej! Chcemy jeszcze! Plizzzz
Natcian (Brak e-maila) 14:22 08-07-2006
Ej no, niektórzy bardzo, ale to bardzo chcieliby poznać zakończenie >_< Proszę nas nie skazywać na takie cierpienie i zapsokoic naszą ciekawość ;_; A kto nie będzie chciał ten po prostu nie przeczyta smiley
KRUffKA (Brak e-maila) 12:57 14-07-2006
CZEKAMY! CZEKAMY! Doczekać się nie możemy...
kei (Brak e-maila) 12:05 26-08-2006
na pwno tego chcemy smiley
tomek (Brak e-maila) 16:11 12-10-2006
pewnie ze chcemysmiley
andesha (Brak e-maila) 08:52 21-10-2006
Dziękuję, że pozwoliłaś im żyć.
A swoją drogą, nie pomyślałabym nawet, że łzy mogą spłynąć po twarzy z powodu znienawidzonego Czarnego Kondora...
Jesteś Mistrzynią Emocji.
Tohma (Brak e-maila) 10:00 21-10-2006
Cudowne
Namida (Brak e-maila) 23:53 21-10-2006
=^_^= Dzienks!
Rahead (Brak e-maila) 23:00 22-10-2006
Powiem tak.

Warto było tak długo czekac smiley
zdecydowanie trzyma poziom całosci smiley <3
Rah (Brak e-maila) 23:02 22-10-2006
ps... Jak mozna nienawidzic czarnego kondora, andesha??? XDDDD
sintesis (Brak e-maila) 22:46 23-10-2006
boooskie... wzruszylam sie nad zakonczeniem bo kurde szczesliwe jest! zaskoczylas mnie tym chyba najbardziej ze wszyscy przezyli, ze oni sa razem ! jestes genialna, chyle czola twej cudownosci!smiley
kei (Brak e-maila) 16:41 30-10-2006
warto bylo czekac smiley, jedno z moich ulubionych opowiadan. Powodzenia w nastepnych opkach smiley
Neko (bloodred@wp.pl) 15:27 25-11-2006
Super, wspaniałe, zawchwycające, genialne, pociągające fascynujące, intrygujące, cudowne... mówiłam już że wspaniałe?? Najlepsze opo jakie czytałam. KOCHAM JE!!^_^
aga (Brak e-maila) 00:42 19-05-2007
dawno temu czytalam to opowiadanie jeszcze jak nie bylo skonczone musze chyba doczytac smiley reszte ale pamietam ze bardz mis ie podobalo i rozczarowana bylam ze jeszcze nie zakonczone smiley masz dobry styl pisania nie zanudzasz smiley
Vanitas (benio261@wp.pl) 11:38 25-08-2008
to opowiadanie całiem mnie zadziwiło. jest fascynujące!
Liczę, że dodasz 11 część... bo inaczej całe opowiadanie nei miałoby sensu, poza tym liczy na Ciebie wiele osób, Namido... smiley
Pozdrawiam i gratuluję talentu.
Vanitas (benio261@wp.pl) 11:39 25-08-2008
to opowiadanie całiem mnie zadziwiło. jest fascynujące!
Liczę, że dodasz 11 część... bo inaczej całe opowiadanie nie miałoby sensu, poza tym liczy na Ciebie wiele osób, Namido... smiley
Pozdrawiam i gratuluję talentu.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum