The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 18 2024 15:09:49   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Wilk 9
Epizod IX:

"Myśliwy"




Obudziłem się, czując ciepły ciężar na mojej piersi. Otworzyłem oczy, patrząc na przytulonego do mnie Lucasa. Jego jasne włosy rozsypały się, łaskocząc przyjemnie moją skórę. Spojrzałem na zegarek. 8:12. Musiałem wstawać. Ostrożnie, starając się przy tym nie obudzić chłopca odsunąłem się, wyswobadzając delikatnie z jego objęć. Lucas zamruczał przez sen i przewróciwszy się na bok, przesunął w miejsce, gdzie pościel była najbardziej nagrzana od mojego ciała, po czym wtulił w poduszkę. Uśmiechnąłem się lekko. Był naprawdę uroczy. Śpiący anioł w zmiętoszonej pościeli... Wstałem i ruszyłem do łazienki.
Biorąc letni, przyjemnie orzeźwiający prysznic zastanawiałem się, ile jeszcze zleceń ma dla mnie Applegate i czy moje podejrzenia co do obecnego zadania są słuszne. Moja następna ofiara bardzo mi kogoś przypominała i jeśli miałem słuszność, to motywy Applegate'a stawały się dla mnie coraz mniej zrozumiałe, a jego bezwzględność zaczynała zaskakiwać. Moim zadaniem nie było jednak drążenie motywów, tylko wykonywanie poleceń... I w obecnej sytuacji mogłem tylko czekać, aż Kathy dokona stosownego rekonesansu.
Wyszedłszy z łazienki wróciłem do pokoju, otworzyłem szafę i zacząłem się ubierać. Właśnie zapiąłem spodnie i ściągnąłem koszulę z wieszaka, kiedy usłyszałem za sobą szelest pościeli. Odwróciłem się i zdałem sobie sprawę, że Lucas już nie śpi, tylko leżąc cicho obserwuje mnie uważnie.
- Dzień dobry... - odezwałem się, biorąc koszulę i zamykając szafę. Chłopak przeciągnął się w łóżku niczym kociak.
- Dzień dobry. - mruknął i zamknął oczy. Zdawał się być naprawdę niewyspany. Zresztą po minionej nocy nie było w tym nic dziwnego. - Wybierasz się gdzieś? - zapytał, nie podnosząc powiek.
- Tak, mam coś do załatwienia. - odparłem, zakładając koszulę. - Będziesz dalej spał?
- Nie. - powiedział, znowu na mnie patrząc. - Jack?
- Tak?
- Chodź do mnie. - poprosił, unosząc się na łokciach. Podszedłem, a on chwycił mnie za połę niezapiętej jeszcze koszuli i zmusił, bym usiadł na brzegu łóżka. - Musisz iść? - zapytał z pewnym rozczarowaniem w głosie, wodząc delikatnie opuszkami palców po moim nagim torsie. Uśmiechnąłem się. Wiedziałem, że chłopak nie miał ochoty wstawać. Wszystko wskazywało na to, że wolałby zostać w łóżku i to z pewnością nie sam.
- Tak, muszę. - pochyliłem się, całując go delikatnie w policzek. Wtedy Lucas wykorzystał okazję i błyskawicznie obejmując mnie za szyję, pociągnął z powrotem na łóżko, na siebie. - Lucas... - zawołałem rozbawiony, starając się wyswobodzić z jego objęć. - Jak chcesz, to możesz leniuchować, ale ja muszę iść. - oświadczyłem, jednak on znowu mnie przyciągnął. Musnął ustami mój policzek, potem szyję.
- Zostań, Jack... - wymruczał mi do ucha. - Obiecuję, że nie będziesz żałował... - wyszeptał zachęcająco. Roześmiałem się, tym razem już stanowczo i skutecznie oswobadzając się z jego uścisku.
- Muszę już iść. - szepnąłem, a Lucas zrobił naburmuszoną minę i przekręcił się na brzuch, odwracając do mnie plecami.
- Jeszcze do mnie przyjdziesz. - burknął. Uśmiechnąłem się i delikatnie pogładziłem go po włosach, stopniowo zsuwając dłoń na szyję i czule gładząc jego kark, palcami masując każdy z kręgów. Westchnął cicho, a ja spostrzegłem, że jego oddech nieznacznie przyspieszył. Najwyraźniej moje pieszczoty musiały sprawiać mu znaczną przyjemność. Nagle Lucas odwrócił się i podnosząc gwałtownie, przyciągnął moją głowę wpijając się jednocześnie w moje usta. Smakowałem go długo i powoli. Kiedy oderwaliśmy się od siebie popatrzył mi drapieżnie w oczy i uśmiechnął się. - Szkoda, że już wziąłeś prysznic... - rzekł, wychodząc z łóżka i zrzuciwszy z siebie przykrycie stanął przede mną całkiem nagi. Poczułem, jak na widok jego przepięknego, smukłego ciała budzi się we mnie podniecenie. - Wzięlibyśmy go razem... - rzucił mi zalotne spojrzenie i uśmiechnął się, po czym ruszył szybko przed siebie, znikając w łazience. Uśmiechnąłem się do siebie. Dlaczego od pewnego czasu ciągle miałem wrażenie, że chłopak mnie uwodzi...?
- To nie wrażenie. - usłyszałem i drgnąłem zaskoczony. Odwróciłem się, dostrzegając stojącą przy futrynie Kathy. Popatrzyłem na nią zdumiony. - Powiedziałeś to na głos. - wyjaśniła rozbawiona, odpowiadając tym samym na moje spojrzenie. Podeszła do mnie, po czym wyciągnęła rękę i dźgnęła palcami mój obnażony tors. - Hm... Zaczynam naprawdę zazdrościć Lucasowi... - rzekła powoli. - Nabrałeś muskułów od czasu naszego ostatniego "spotkania"...zmężniałeś... - uśmiechnęła się.
- Nie mów do mnie, jak do młodzika. - obruszyłem się zapinając koszulę, jednak musiałem w duchu przyznać, iż jej komplement mile mnie połechtał. Wciąż uśmiechała się przekornie, niczym lubiąca się przekomarzać młodsza siostra.
- Wygląda mi to na coś poważnego... - zawiesiła głos, unosząc wymownie brwi.
- O czym tu mówisz?
- Cóż... - uniosła wysoko brwi. - Po raz pierwszy od dłuższego czasu udało mi się cię podejść. Jesteś mniej czujny, popełniasz błędy... Co się z tobą dzieje, Jack? Zakochałeś się? - zmrużyła zaczepnie oczy.
- Chyba żartujesz! - obruszyłem się. - Ale w pewnym sensie masz rację...chcę, żeby to była ostatnia robota... Starzeję się Kathy...powinienem z tym skończyć.
- Starzejesz się, czy może raczej coś odwraca twoją uwagę. - westchnęła, patrząc wymownie w kierunku drzwi do łazienki, za którymi kilka chwil temu znikł Lucas.
- Może jedno i drugie... - zastanowiłem się.
- Idziesz na akcję? - zapytała, wyrywając mnie z zadumy.
- Tak... - mruknąłem i kończąc zapinać koszulę wyszedłem w pokoju.



--------------------------------------------------------------------------------


Mrok w pokoju rozpraszała tylko wisząca nad niewielkim stołem lampa. Wszystkie żaluzje pozostawały zamknięte, nie wpuszczając ani odrobiny światła dnia. Siedzący przy stole postawny ciemnowłosy mężczyzna pochylił się nad rozłożonymi na blacie planami. Przez chwilę studiował tekst.
- To na pewno tam? - z cienia wyłonił się Gregory i podszedł do niego.
- Najprawdopodobniej. - ciemnowłosy skinął z powagą głową. Gregory pochylił się nad planami i przez moment przypatrywał się im, po czym z wyrazem niezadowolenia na twarzy wbił wzrok w pogrążony w mroku przeciwległy koniec pokoju.
- Poszliśmy ci na rękę, a ty dajesz nam tylko domysły! - zawołał oskarżycielsko. W cieniu rozległ się miękki szelest ubrania, jakby siedząca dotychczas osoba nagle wstała.
- Brian dokonał dokładnego rozpoznania. - dobiegł spokojny głos.
- Czyżby? - Gregory zmierzył surowym spojrzeniem wciąż wpatrzonego w plany mężczyznę, nazwanego Brianem. Ten kiwnął głową.
- Wiem co i jak, przygotowałem się. Teraz wystarczy tylko czekać... Na pewno trafi się okazja.
- Okazja?! - parsknął pogardliwie Gregory. - Dlaczego myślisz, że to się akurat uda? - zawołał znowu w stronę mroku. W cieniu rozległ się odgłos stawianych powoli, lecz wyjątkowo pewnie kroków.
- Bo znam system jego działania. - padła odpowiedź.
- Myślałem, że on nie ma czegoś takiego... - mruknął.
- Człowiek jest tylko człowiekiem... - w głos wkradła się nutka rozbawienia. - A ludzie czasem nawet nieświadomie idą po najsłabszej linii oporu. - stwierdził, a stąpanie zbliżyło się i z cienia poczęła wyłaniać się smukła sylwetka.
- Wilk nie jest zwykłym zabójcą. - odezwał się Brian, przykuwając tym uwagę Gregorego. - Działa w sposób finezyjny i wyszukany. Lubi czystą robotę, zawsze morduje w inny sposób, by nie zostawiać poszlak i stara się przy tym nie znudzić... - urwał na chwilę. - Ale ma też swój styl...swój sposób załatwiania pewnych spraw. - zakończył Brian, patrząc na podchodzącego do nich mężczyznę. Rozpraszane przez blask lampy cienie prześlizgnęły się po lekko połyskującym materiale jego granatowych spodni i koszuli. Kiedy już miał się znaleźć w świetle, jego dłoń ujęła klosz lampy i odginając ją w bok skierowała w stronę ściany tak, że znowu całą jego postać otoczył półmrok.
- A nawyki w jego fachu to śmiertelna przypadłość... - dodał zniżonym głosem.



--------------------------------------------------------------------------------


Moją kolejną ofiarą był 28-letni makler giełdowy Arthur Atkins. Jako wytrawny i odnoszący niewątpliwe sukcesy spec od giełdy był dobrze usytuowany materialnie, o czym świadczyła jego wielka posesja na obrzeżach Nowego Miasta, do której musiałem się zakraść. Alarm chroniący willę był bardzo czuły i nowoczesny, ale jak mawiała Kathy, był tylko urządzeniem. A nie ma takiego urządzenia w którym nie można zrobić małego zwarcia.
Zgodnie z informacjami dostarczonymi przez pracowników Applegate'a mieszkający samotnie Atkins prowadził ściśle unormowany tryb życia. Rzadko kiedy zdarzało się, że zaniedbywał swój dzienny plan zajęć. Było to dla mnie znaczne ułatwienie. Zawsze lepiej jest dokładnie wiedzieć, co w danej chwili będzie robiła przyszła ofiara. Wysiadłem z samochodu i ruszyłem w kierunku tylnej bramki wejściowej w wysokim żeliwnym ogrodzeniu. W schowanej w kieszeni płaszcza dłoni ściskałem niewielkie urządzenie, które wyszperałem z mojego ogromnego domowego arsenału, a które Kathy odrobinę przerobiła. Wcześniej zakłócało tylko monitoringu, obecnie jego fale potrafiły wyłączyć fotokomórki i czujniki dotyku na pewien czas na niewielkim obszarze. Stanąłem przed bramką i spojrzałem na zegarek. Dochodziła godzina 9:30, więc Atkins właśnie powinien wchodzić pod prysznic i przebierać się w strój kąpielowy. Między godziną 9:45 a 10:15 mężczyzna pływał w swoim krytym basenie, po czym znów brał prysznic, przebierał się i wychodził do pracy...Dalsza część rozkładu dnia nie była istotna. Zamierzałem zadziałać w ciągu pół godziny. Odczekałem jeszcze minutę i włączyłem urządzenie zakłócające, po czym postąpiłem krok i położyłem dłoń w rękawiczce na kutej klamce. Alarm nie zareagował. Nacisnąłem klamkę i pchnąłem bramkę przed siebie. Zamek cicho ustąpił i po chwili byłem na terenie posesji. Szybkim krokiem ruszyłem w stronę willi. Jeśli chciałem zrealizować mój plan, musiałem być na basenie przed Atkinsem. No i urządzonko też nie będzie powstrzymywało pracy alarmu w nieskończoność. Cicho wślizgnąłem się do domu przez kuchenne wejście i rozejrzałem się. Znając rozkład pomieszczeń na pamięć szybko odnalazłem drogę do obszernego pomieszczenia z basenem, którego prawie wszystkie ściany były całkowicie przeszklone. Starając się iść możliwie jak najciszej po białych płytkach wykładających podłogę i ściany przeszedłem do niewielkiego gościnnego pokoiku urządzonego w ciepłych odcieniach brązu. Stanąłem za futryną, znajdując sobie w ten sposób kryjówkę, z której miałem widoczność na cały basen. Woda była przeźroczyście błękitna o tafli gładkiej jak lustro. Po krótkiej chwili usłyszałem dobiegające z korytarza stąpanie i do pomieszczenia wszedł młody mężczyzna w płaszczu kąpielowym i klapkach, które natychmiast zdjął, stając zupełnie boso na zimnych białych płytkach. Następnie zrzucił z siebie płaszcz i przewiesił go przez oparcie jednego ze stojących tam leżaków. Obserwując jak Arthur naciąga i rozgrzewa mięśnie, mogłem śmiało stwierdzić, że mężczyzna był wyjątkowo wysportowany i perfekcyjnie zbudowany. Na jego smukłym, harmonijnie umięśnionym ciele nie było grama niepotrzebnego tłuszczu, za to jego barki i ramiona emanowały drzemiącą w nich siłą. Gdyby Atkins był starszy i wyższy, mógłbym mieć z nim pewne problemy w bezpośrednim starciu. Wsunąłem dłoń do kieszeni i wyciągnąłem niewielką złożoną w kwadrat szmatkę oraz małą buteleczkę z miękkiego plastiku. Szybko wycisnąłem jej zawartość na materiał. Zaczekałem, aż mężczyzna zbliży się do krawędzi basenu, przygotowując się do skoku i błyskawicznie ruszyłem w jego kierunku. Usłyszał mnie, ale było już za późno na unik. Chwyciłem go mocno za tył głowy, drugą dłonią przyciskając skrawek materiału do jego nosa i ust. Szarpnął się raz, potem drugi, a ja mocno ściskałem jego głowę w dłoniach, starając się przy tym, nie wbijać końców palców w jego skórę, by nie zostawić siniaków, które mogłyby zasugerować patologowi zabójstwo. Na moje szczęście wsączony w szmatkę halotan zaczął szybko działać. Przy trzecim szarpnięciu mięśnie mężczyzny zwiotczały i opanował go bezwład. Przez chwilę przytrzymałem go zabierając materiał z jego twarzy, po czym wepchnąłem do basenu, twarzą do wody. Unosił się bezwładnie, a ponad powierzchnię wystawały tylko jego wygięte w łuk plecy i czubek głowy. To nie potrwa długo. Wciąż mógł oddychać, więc będąc przy tym niezdolnym do poruszenia się, szybko zachłyśnie się w tej pozycji i utopi. Po anestetyku nie będzie za to ani śladu. Ot...nieszczęśliwy wypadek... Spojrzałem na zegarek. O 10:30 przychodziła sprzątaczka. Nawet jeśli go znajdzie, już mu nie pomoże. Powoli ruszyłem do wyjścia, kierując się przez spory salon w stronę korytarza, a następnie drzwi do kuchni. Kiedy mijałem niewielki niski stolik z hebanu o połyskującej powierzchni, w oczy rzuciły mi się rozrzucone na całym blacie kasety oraz sprzęt do wyświetlania i obróbki filmów. Podszedłem bliżej i przyjrzałem się jednej, całkowicie czarnej bez jakiejkolwiek nalepki, czy oznaczenia. Wziąłem ją i włożyłem do czytnika. Tak jak się domyślałem na ekranie pojawiła się plansza z prośbą o wpisanie hasła. Wyjąłem kasetę i obróciłem ją w dłoni, zastanawiając się. Coś podpowiadało mi, żeby ją zabrać i sprawdzić swoje przeczucia. Jednak jeśli z domu coś by zginęło z pewnością przestanie to wyglądać na wypadek, a zacznie przypominać włamanie. I to włamanie w jednym konkretnym celu... Zawahałem się. Jednakże ta kaseta z pewnością nie została wpisana na listę w czasie inwentaryzacji. Uśmiechnąłem się krzywo, wkładając ją do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Odwróciłem się i szybkim krokiem przeszedłem przez pomieszczenie, w stronę salonu. Właśnie mijałem zastawiony oprawionymi w staromodne ramki zwyczajnymi zdjęciami, kiedy coś nagle przykuło moją uwagę. Przypatrzyłem się jednej z licznych fotografii. Była na niej uwieczniona najwyraźniej chwila po ceremonii wręczania świadectw, a świeżo upieczony absolwent z zachwyconą miną stał przy pięknym białym cadillacu. Natomiast tuż obok niego młodszy, lecz wciąż rozpoznawalny Applegate wręczał mu kluczyki. Zaskoczyło mnie to, a jeszcze bardziej podpis drobnym odręcznym pismem na zdjęciu: "Kochanemu bratu, z gratulacjami - Thomas" Drgnąłem zaskoczony i popatrzyłem w stronę wejścia na basen. "Kochanemu bratu..." - powtórzyłem w myślach. Niech go szlag! Ruszyłem szybko do wyjścia.



--------------------------------------------------------------------------------


Lucas założył na koszulkę z krótkim rękawem prostą kamizelkę z dżinsu i wszedł do windy. Po krótkiej chwili znalazł się na dole i wolnym krokiem ruszył wzdłuż chodnika. Usłyszał nagle wyraźnie wybijający się w gwarze ulicy zbliżający się pomruk silnika i gdy ten był już całkiem blisko, rozległ się pisk opon, a silnik ucichł. Chłopak odwrócił się i z zaskoczeniem spojrzał na wielki czarny motor i siedzącą na nim postać w opinającym kombinezonie i kasku z przyciemnianą szybką.
- Kathy? - zdziwił się, kiedy kobieta zdjęła kask.
- Hej, Lucas. Jest Jack? - zapytała szybko, ruchem głowy wskazując budynek z którego chłopiec wyszedł.
- Nie, jeszcze nie wrócił... - odparł, a Kathy syknęła cicho.
- Czemu? To coś pilnego? - zainteresował się.
- Nie... - zmusiła się do łagodnego uśmiechu. - Chciałabym z nim po prostu o czymś porozmawiać... - wyjaśniła zdawkowo. - A ty dokąd się wybierasz? - zręcznie zmieniła temat.
- Do baru Jessiego. - odparł. - Wczoraj słyszałem, jak Jack umawia się z nim, że odbierze Cordix. Chcę go w tym wyręczyć... - uśmiechnął się.
- I pokazać mu w ten sposób, że akceptujesz to, co robi... - dodała kobieta, spoglądając na chłopca ciepło. Odrobinę zmieszany Lucas uciekł wzrokiem w bok. - W takim razie... może cię podwieźć? - zapytała Kathy. Chłopak drgnął na te słowa.
- Nie, dziękuję. Nie chcę sprawiać kłopotu.
- Ależ to żaden kłopot. - odwróciła się i podniosła część tylnego siodełka, wydobywając z bagażnika drugi kask, po czym wręczyła go Lucasowi. - Wsiadaj! - poleciła, uruchamiając motor. - W końcu skoro się z nim umówił, mam szansę go tam złapać...



--------------------------------------------------------------------------------


Nienawidziłem takich zleceń. Rodzinne porachunki z wykorzystaniem skrytobójcy były dla mnie czymś najbardziej odstręczającym. Często w takich sytuacjach po zapoznaniu się z dokładniejszymi informacjami, rezygnowałem ze zlecenia... Jakoś nie mieściło mi się w głowie, że ludzie będący rodziną, a zwłaszcza ci, których łączyły więzy krwi tak mocno się nienawidzą, że są gotowi pozabijać się wzajemnie i zapłacić krocie za śmierć tych drugich.
Z krótkiego śledztwa, które przeprowadziłem za pomocą swojego komputera jasno wynikało, że po rozwodzie matka Thomasa Applegate'a wróciła do panieńskiego nazwiska i zmieniła nazwisko również młodszemu synowi, którego przyznał jej sąd. Wcześniej nie przyszło mi do głowy, by szukać czegoś o moim celu w tym właśnie kierunku. Swoją drogą Applegate skutecznie zatuszował przede mną fakt swojego pokrewieństwa z ofiarą, jednak sądząc z ilości wspólnych zdjęć nie stronił od utrzymywania kontaktów z rodziną. Dziwna sprawa. Jego zagrania coraz bardziej mnie niepokoiły i myśląc o moim obecnym zleceniodawcy odczuwałem coraz to większy niesmak.
Zatrzymałem się w zaułku naprzeciw baru Jessiego. Byłem z nim umówiony na południe po obiór sporego zapasu Cordix. Gdy zgasiłem silnik przyjrzałem się budynkowi. Zaniepokoił mnie fakt, że przez dłuższą chwilę nikt stamtąd nie wychodził. Nagle rozpoznałem wśród stojących na małym parkingu motorów czarnego rumaka Kathy. Znowu miałem złe przeczucie. Sprawdziłem broń i powoli wysiadłem z samochodu. Wcisnąłem na nos szczelnie zabudowane okulary i uruchomiłem implanty. Dzięki specjalnym ciemnym szkłom słońce nie raziło mnie, ale na siatkówkę padało więcej odbijanego przez przedmioty światła i dzięki temu widziałem wyraźniej. Przez spore okna z małych szybek widziałem wnętrze baru. Ale nie widziałem nikogo w środku. Ani jednego klienta czy nawet barmana. Nikogo. Najmniejszego nawet ruchu. Rozejrzałem się wokół. Przechodnie spacerowali, a samochody co jakiś czas przejeżdżały ulicą. Zupełnie jakby nigdy nic...
Otworzyłem bagażnik i podważając dno wyjąłem z ukrytego bagażnika karabinek snajperski, skrzętnie chowając go pod płaszczem. Ruszyłem chodnikiem, zerkając ukradkiem na przeciwną stronę ulicy i skręciłem w kolejną uliczkę. Tam przystanąłem i trzymając się w cieniu próbowałem pod innym katem dojrzeć coś za szybami. Dostrzegłem jakieś postacie. Wyciągnąłem karabinek i wycelowałem. Przez lunetę dojrzałem stojącą do mnie tyłem Kathy, a pod ścianą nieruchomego Jessiego, do którego jakiś mizernej postury chłoptaś celował z pistoletu z tłumikiem. Natomiast w głębi pomieszczenia zobaczyłem coś, co sprawiło, że wstrzymałem oddech...



--------------------------------------------------------------------------------


Kathy zerknęła na przyciśniętego do ściany Jessiego. Rudowłosy młodzik trzymał go na muszce i najwyraźniej był zdeterminowany, by akurat dzisiaj kogoś ustrzelić.
- Czego wy chcecie? - jęknął barman. - Pieniędzy?
- Zamknij się, bo sam cię zamknę! - warknął chłopak. Kathy wolno przeniosła wzrok na przeciwległą ścianę, patrząc na postawnego ciemnowłosego mężczyznę, który przytrzymywał przed sobą Lucasa i mierzył z pistoletu w jego skroń.
- Daj spokój! - rzuciła do ciemnowłosego. - Dzieciak jest i tak wystarczająco przestraszony. Nie musisz mu grozić...
- Ty też się zamknij! - usłyszała i popatrzyła na stojącego z jej prawej strony młodego mężczyznę. Celował do niej z dziewięciomilimetrowego pistoletu, prosto w jej głowę. Umilkła, omiatając wzrokiem pomieszczenie. Dwóch pozostałych uzbrojonych bandziorów siedziało przy stoliku, wszyscy wybrali takie pozycje, że zapewne nie byli widoczni przez okna z zewnątrz.
- Stoimy tak od dziesięciu minut, a wy nie chcecie powiedzieć o co wam chodzi. - Drgnęła, wykonując z naturalną miękkością nieznaczny obrót i przesuwając się bardziej w stronę okna. - Rozbroiliście nas i co dalej? - dodała, patrząc jak celujący do niej mężczyzna przesuwa się w jej stronę. Uśmiechnęła się kącikami ust. Amator. - Na co czekacie?
- Zamknij jadaczkę!! - krzyknął mierzący do Lucasa. - Bo naprawdę go zastrzelę! - zagroził, mocniej przyciskając lufę do głowy chłopca. Lucas jęknął i skulił ramiona na tyle, na ile mógł się ruszyć.
- W porządku... - odparła Kathy. - Tylko nic mu nie rób... - odwróciła spojrzenie w bok, ukradkowo zerkając na plamę światła, która przez ułamek sekundy mignęła na powierzchni tapety. Nie dała po sobie nic poznać. Oparła się tylko o blat baru tak, że jedna dłoń swobodnie zwisała wzdłuż jej ciała, częściowo schowana między jej biodrem a barem.



--------------------------------------------------------------------------------


Przestawiłem lusterka w lunecie i mignąłem światełkiem po ścianie. Kathy zauważyła mnie. Starając się nie myśleć o trzymanym na muszce Lucasie znowu wycelowałem, przyglądając się kobiecie. Nie mogłem ryzykować. Skoro było ich dwóch, mogło być ich też czterech lub sześciu. A skoro udało im się rozbroić Kathy musieli mieć naprawdę silne "argumenty". Spojrzałem na jej ukrytą przed wzrokiem napastników dłoń. Po krótkiej chwili jej palce zaczęły układać się w różne gesty. Powoli czytałem... Pięciu... trójka zakładników... wszyscy na celowniku... nieźle uzbrojeni... Nawet jeśli odebrali Kathy broń, to pewnie i tak miała coś w zanadrzu. Mogłem tylko liczyć na to, że uda nam się zgrać w czasie. Ustawiłem się tak, żeby możliwie jak najlepiej widzieć przytrzymującego Lucasa mężczyznę. Włożyłem do magazynku pocisk snajperski typu dum-dum i przygotowałem się do strzału. Wiedziałem, że kula wejdzie pod kątem w czaszkę. Miałem tylko nadzieję, że żaden odłamek kości nie trafi chłopca.



--------------------------------------------------------------------------------


Ciemnowłosy mężczyzna poruszył się niespokojnie i przytrzymując mocniej Lucasa wpatrzył w drzwi. Kathy zmrużyła oczy. Domyślała się, na co czekali. Byli wyjątkowo niespokojni. To jacyś amatorzy... Usłyszała świst, brzęk szkła i w ułamek sekundy później huk... I zobaczyła jak głowa ciemnowłosego mężczyzny eksploduje, a krwawa mieszanka zmiażdżonego mózgu, fragmentów kości i włosów opryskuje Lucasa, który kuląc się opadł na kolana.
Rudowłosy młodzik podskoczył z zaskoczenia i odruchowo pociągnął za spust, strzelając barmanowi w pierś. Natychmiast po tym odwrócił się z przerażeniem w stronę opadającego na podłogę bezgłowego korpusu patrząc na niego z niedowierzaniem.
Wykorzystując zaskoczenie napastników Kathy wykonała gwałtowny ruch ręką i krótkie ostrze wysunęło się z mankietu motocyklowej kurtki. Wbiła je mocno między żebra stojącego obok mężczyzny, który zgiął się wpół. Błyskawicznie wyrwała z jego dłoni pistolet i strzeliła do mierzącego wcześniej do Jessiego młodzika, trafiając go w szyję. Właściciel pistoletu krzywiąc się z bólu i przyciskając dłoń do krwawiącego boku wyprostował się, próbując się z nią szarpać i odebrać broń. Kathy trzasnęła go łokciem w twarz, a gdy zatoczył się, posłała mu kulkę w serce.
Niemal w tym samym czasie wbiegłem do pomieszczenia i zanim dwaj pozostali bandyci powstali ze swoich miejsc, strzeliłem do każdego z nich. Jednego zabijając na miejscu, drugiego specjalnie trafiając w ramię. Kathy zrozumiała i podbiegła do niego. Kiedy brocząc krwią gramolił się z bronią z podłogi, wytrąciła mu ją z ręki i chwyciła pod ramionami i za kark, sprawnie unieruchamiając. Szarpnął się. Kopnęła go pod kolanem i powaliła na ziemię.
- Mogę ci skręcić kark na osiem sposobów. Jeszcze raz się szarpniesz, a wybiorę najbardziej bolesny z nich! - wysyczała mu do ucha. Szybko podbiegłem do schowanego za barem Lucasa. Nic nie mówiąc postawiłem go na równe nogi. Był niemalże cały obryzgany krwią i resztkami mózgu tamtego mężczyzny. Drżał i miał nieprzytomny wzrok. Zdjąłem płaszcz, zakładając go na ramiona chłopca. Musiałem go stąd jak najszybciej wyprowadzić. Nagle usłyszałem charczenie i za barem dostrzegłem leżących w kałuży krwi dwóch mężczyzn. Jessie nie żył, a rudowłosy wpatrywał się we mnie zamglonymi od upływu krwi oczami. Dłoń przyciskał do krwawiącej szyi, starając się bezskutecznie zatamować krwotok.
- Jack... - wychrypiał. - Mieliśmy ci przekazać pozdrowienia od starego znajomego... - zawołał uśmiechając się i z tym drwiącym uśmieszkiem na ustach skonał. Przez moment patrzyłem na niego zaskoczony, ale niemal natychmiast ocknąłem się i spojrzałem na kobietę. Nie byłem pewien, czy to słyszała, a jeśli tak, to co teraz myślała.
- Kathy? - zawołałem.
- Idźcie! - odparła krótko. - Poradzę sobie. Zabierz go stąd! - jej wzrok padł na Lucasa. Ciągnąc za sobą chłopca ruszyłem w kierunku drzwi, kątem oka dostrzegając jak trzymany przez Kathy napastnik znowu próbuje się uwolnić. Nie wiedział, że ona nie rzuca słów na wiatr. Wykonała gwałtowne szarpnięcie, a kiedy nie oglądając się wychodziłem usłyszałem jeszcze głuche chrupnięcie kręgów.



--------------------------------------------------------------------------------


Pilnując, czy nikt nas nie śledzi dotarłem do mieszkania i sprawdziłem, czy nie kryła się w nim jakaś niespodzianka. Upewniwszy się, że wszystko jest w normie zająłem się chłopcem.
Wprowadziwszy wciąż oszołomionego Lucasa do łazienki odkręciłem wodę pod prysznicem i bezceremonialnie wepchnąłem tam chłopaka, samemu również wchodząc i nie zwracając uwagi na to, że moje ubranie również przemaka do suchej nitki. Ciepła woda płynęła z dzikim szumem, a kłęby tworzącej się pary unosiły się wokół nas, kiedy spłukiwałem z niego krew i wyciągałem z jego włosów kawałki zmiażdżonego mózgu i krwawe kępki włosów tamtego faceta. Nie patrzył na mnie. Cały drżał, pozwalając mi na rozebranie go z mokrych ubrań i obmycie jego ciała, a potem na wytarcie i opatulenie w szlafrok. Odkąd wyciągnąłem go z baru nie odezwał się ani słowem...
Wsunął się na łóżko i zwinął w kłębek, położyłem się obok, ostrożnie kładąc dłoń na jego ramieniu. Chciałem go jakoś uspokoić. Odsunął się ode mnie gwałtownie.
- Zostaw mnie, Jack...proszę... - wyszeptał sucho.
- Ale Lucas... -zacząłem.
- Zostaw mnie!! - zawołał kuląc się jeszcze bardziej i wciskając twarz w poduszkę. Po kilku sekundach usłyszałem stłumiony szloch. Bez słowa wstałem i wyszedłem z pokoju. Kiedy znalazłem się w ciemnym salonie, wyczułem obecność Kathy, która po chwili cicho niczym duch wyłoniła się z mroku. Ignorując ją i nie zwracając uwagi na to, że moje ubranie jest całkiem przemoczone oparłem się plecami o ścianę i zamknąłem oczy. Odetchnąłem głęboko, starając się uspokoić skołatane nerwy. O ileż mniej to wszystko by na mnie wpłynęło, gdyby nie było tam Lucasa. Sama myśl, że mogłem go stracić sprawiała, że robiło mi się dziwnie gorąco. Wiedziałem, że kobieta przypatruje mi się z wyczekiwaniem. Podeszła bliżej.
- Chyba naprawdę ci na nim zależy... - stwierdziła nagle. Otworzyłem oczy, patrząc na nią ze złością.
- Co? - warknąłem rozdrażniony. - O czym ty mówisz?!
- To do ciebie niepodobne, żeby kimś się tak przejmować... - ciągnęła z pewnym zdumieniem, ale i troską.
- Co ty pleciesz? - żachnąłem się, lekko zirytowany jej tonem. Wyciągnęła rękę do mojej twarzy i przeciągnęła palcami po moim policzku. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że był mokry. Ale przecież cały byłem mokry. To była tylko woda spod prysznica.
- Jeszcze nigdy nie widziałam, jak płaczesz... - wyznała z całkowitą powagą.
- Daj spokój Kathy. - żachnąłem się. - To woda...
Uniosła dłoń do ust i szybkim ruchem języka zlizała wilgoć z opuszków palców.
- Słona? - znacząco zawiesiła głos i odeszła, siadając w fotelu. Musiałem zapalić. Odnalazłem leżącą na stoliku paczkę papierosów i wyciągnąłem jednego. Zapaliłem, zaciągając się głęboko i rozkoszując rozluźniającym działaniem nikotyny. Wciąż paląc, przez chwilę przyglądałem się milczącej Kathy. Wpatrzyła się w jakiś punkt przed sobą i zdawała się coś rozważać.
- Kathy? - odezwałem się cicho. Drgnęła, ale nie spojrzała na mnie, pochyliwszy tylko lekko głowę. - Kathy, o co w tym wszystkim chodziło?! - zawołałem podnosząc głos, jakbym miał do niej o coś pretensje. - To nie był żaden napad!
Pokiwała smętnie głową i wtedy dostrzegłem matowy połysk czegoś, co trzymała w zaciśniętej pięści. Wyciągnęła rękę w moim kierunku. Podszedłem do niej, wyciągając z jej dłoni długi łańcuszek z okrągłych ogniwek, na którego końcu wisiał nietypowy nieśmiertelnik wykonany z jakiegoś metalu. Obróciłem blaszkę w palcach i przyjrzałem się dziwnej czarnej nawierzchni z wygrawerowanym najprawdopodobniej laserem słowem: "Nickolas". I to było wszystko.
- Skąd to masz? - zapytałem, siadając w fotelu obok.
- Miał to przy sobie jeden z nich. I to nie przypadkowo. - zastanowiła się. - Kazał ci to dać. - mruknęła niechętnie.
- Kazał? - powtórzyłem. - Więc on jeszcze żył, Kathy? Myślałem, że skręciłaś mu kark.- zmrużyłem oczy, czekając na jej reakcję. Spojrzała na mnie z ukosa. Jej wzrok nagle stwardniał jak zawsze w takich sytuacjach.
- Teraz już nie żyje. - rzekła zimno.- Umierał bardzo powoli. Łamałam mu kręgosłup po kawałku, jeśli o to ci chodzi. Wystawiałam mu kręgi tak, żeby nie uszkodzić rdzenia kręgowego, więc mógł wszystko czuć... Na końcu błagał, żeby go dobić.- dodała bez emocji. Westchnąłem. Kathy nieczęsto pokazywała mi się od tej strony. To prawda, że w pewnych sytuacjach kobiety potrafią być znacznie bardziej okrutne i bezwzględne. Zwłaszcza, jeśli mają odpowiednią ku temu wiedzę...
- Powiedział ci coś jeszcze? Wydusiłaś coś z niego? - zainteresowałem się.
- Niestety nic istotnego... - pokręciła głową. - Sądzę, że sam niewiele wiedział. Zwykły pionek. Ci amatorzy mieli iść na stracenie.- mruknęła.
- A tak właściwie, to dlaczego ty też tam byłaś? - zainteresowałem się niespodziewanie. Kathy wyraźnie zmieszała się, a w jej oczach dostrzegłem zakłopotanie, którego nie potrafiła ukryć. - Kathy? Ty wiedziałaś... - wyszeptałem.
- Jack... - zaczęła niepewnie.
- Mów! - rzuciłem przez zaciśnięte zęby.
- Masz rację. Podwiozłam tam Lucasa, bo chciałam cię znaleźć i mieć na oku. - przyznała sucho.- Możesz mieć kłopoty, Jack. - oświadczyła. - Dzisiaj, szukając czegoś o tobie i twojej przeszłości, zauważyłam, że ktoś jeszcze grzebie w bazach danych. Ktoś cię szuka, Jack... I chyba właśnie znalazł... - zakończyła prawie szeptem.
- Ale dlaczego? Lucas może mieć z tym coś wspólnego?... przecież... - zamilkłem, kiedy nagle mnie olśniło. Uśmiechnąłem się kwaśno. - Nie chodziło o Lucasa, ani nawet o miejsce... - odwróciłem się, patrząc na strapioną Kathy. - Chodziło o Cordix...
- Ten ktoś wie, że tego potrzebujesz... Zapewne myślał, że to ty po to przyjdziesz. Być może od teraz wie też, że łączy cię coś z Lucasem. Obaj musicie więc bardzo uważać... - rzekła głucho, wstając. - Postaram się jeszcze czegoś dowiedzieć. - oznajmiła, wyciągając mi z dłoni nieśmiertelnik. - Zabiorę to do analizy. - wyjaśniła i ruszyła w kierunku drzwi. Milcząc patrzyłem, jak odchodzi. Było w niej dzisiaj coś dziwnego. Zupełnie niespodziewanie pojawił się między nami dystans, jakaś namacalna bariera. Czułem, że coś przede mną ukrywa... Co się do licha działo!?



--------------------------------------------------------------------------------


- Niech was wszystkich jasna cholera!! - wrzasnął Michael, patrząc na siedzących przy długim stole mężczyzn, z których część była zajęta czyszczeniem broni, a jeden pracą na komputerze. Gregory siedział na uboczu i z malującym się na twarzy przygnębieniem obserwował złoszczącego się od kilkunastu minut Mike'a.- Po raz pierwszy w życiu widziałem tak fatalnie przeprowadzoną akcję! - krzyknął chodząc nerwowo w tę i z powrotem. Brian w milczeniu rzucił chłopakowi beznamiętne spojrzenie.
- A dużo ich widziałeś? - zainteresował się inny siedzący przy stole mężczyzna, patrząc na niego kpiąco. Fioletowowłosy przystanął na chwilę i zdawało się, że złość jeszcze bardziej w nim zawrzała.
- I to miał być ten twój genialny plan?!! - rzucił do mężczyzny siedzącego w głębokim fotelu w zacienionej części pomieszczenia. Światło padało tylko na założone jedna na drugą szczupłe nogi w czarnych obcisłych spodniach.
- Nickolas...proszę... - westchnął znudzony Brian tonem, który wskazywał na to, żeby adresat zrobił coś z tym wszystkim, zanim ktoś zlinczuje chłopaka.
- Gregory...powiedz temu swojemu gorącokrwistemu wojownikowi, żeby się uspokoił. - dobiegło z fotela. Gregory ocknął się z zadumy i popatrzył ze zdziwieniem w jego stronę, natomiast Michael prychnął ze złością.
- Niby dlaczego mam się uspokoić!? - obruszył się. - Przez ciebie nie dorwiemy go teraz!
- Dlaczego tak myślisz? - postać w fotelu poruszyła się i wstała.
- Spłoszyliście go. - zawołał oskarżycielsko chłopak, patrząc na podchodzącego do niego Nickolasa. - Teraz wyjedzie z miasta i już go nie znajdziemy!
- Nie wyjedzie. - oświadczył około dwudziestosześcioletni mężczyzna, wchodząc w blask rzucany przez lampy, które oświetliły jego przystojną młodą twarz, o pociągłych łagodnych rysach i lodowato błękitnych oczach, wręcz jarzących się w jasnej karnacji twarzy i spoglądających teraz na Michaela z czujnością dzikiego zwierzęcia.
- Dlaczego jesteś tego taki pewien? - zapytał wciąż sfrustrowany chłopak. Nickolas uśmiechnął się lekko, ale jego oczy pozostały nadal zimne. Ruszył w kierunku stołu, gdzie leżały plany. Światło lampy prześlizgnęło się po jego długich sięgających niemalże do pasa jasnych włosach związanych teraz na plecach. Michael podążał za nim wzrokiem.
- Ponieważ coś go tutaj trzyma... - rzekł w końcu mężczyzna, a Mike zmarszczył w zdziwieniu brwi.



--------------------------------------------------------------------------------


Siedziałem nieruchomo na kanapie w salonie przy zgaszonym świetle. Wyłączywszy implanty rozkoszowałem się przynoszącą ulgę dla zmysłów ciemnością... Nie wiedziałem ile już tak siedziałem, ani ile czasu upłynęło od wyjścia Kathy. Miałem mętlik w głowie...istną gonitwę myśli. Dlaczego i kto...Jakaś szufladka w mojej pamięci usiłowała się otworzyć, ale coś jej to uniemożliwiało. "Nickolas"... i tylko tyle wygrawerowane laserem na niezwykle twardej nawierzchni nieśmiertelnika. "Pozdrowienia od starego znajomego..." - kpiące słowa jednego z napastników. Pochyliłem głowę i zaciskając powieki złapałem się za skronie. Dlaczego nie potrafiłem sobie nic przypomnieć!? Całkiem straciwszy poczucie czasu, nie wiedziałem, ile tak siedziałem, próbując poskładać w jedną całość strzępki i niejasne przebłyski wspomnień oraz zdarzeń dnia dzisiejszego. Jedyne, co pamiętałem przed pobytem w klinice to widok gęstych koron drzew, pomiędzy którymi tylko gdzieniegdzie przebłyskiwały błękitne odłamki nieba, a także ból, wszechobecny ból, odbierający zdolność do poruszenia się, utrudniający oddychanie, odejmujący świadomość. Pamiętałem także pochylającą się nade mną piękną zatroskaną twarz młodej kobiety... Kobiety, która najpewniej uratowała mi życie...Kathy...
Nagle usłyszałem szelest w korytarzu. Spojrzałem w stronę wejścia. Wciąż ubrany w biały szlafrok Lucas wszedł do pokoju. Usiadł obok mnie i przypatrzył mi się. W mroku widziałem jak niezwykle lśnią jego oczy.
- Jak się czujesz? - odezwałem się pierwszy.
- Dobrze, Jack... - odparł, uciekając na moment wzrokiem w bok. - Dziękuję ci...i... przepraszam. - powiedział cicho. Drgnąłem. Dlaczego mnie przepraszał?
- Za co? To ja powinienem cię błagać o wybaczenie. Wciągnąłem cię w to wszystko. Gdyby nie ja... - urwałem, gdyż Lucas nagle przysunął się bliżej i oparł czoło o moje ramię. Objąłem go delikatnie. Jeszcze bardziej się przytulił. Sprawiał wrażenie, że potrzebuje bliskości tak bardzo jak nigdy dotąd. Pocałowałem jego włosy, czując zapach szamponu i płynu do kąpieli. Zadarł głowę i delikatnie musnął wargami moje usta. Szybko jednak cofnął się odrobinę i przyglądając mi się badawczo, uniósł rękę wsuwając palce w moje włosy. Przez moment bawił się nimi. Patrzyłem na niego bez słowa. Był teraz niesamowicie poważny. Zdawał się coś rozważać. W końcu objął ramionami moją szyję i przycisnął swój aksamitny policzek do mojego. Pocałował mnie w ucho i szepnął:
- Chcę z tobą być, Jack... bez względu na wszystko.
- Lucas... - wyszeptałem i objąłem go mocno. Zbliżył wargi do moich ust i pozwolił się pocałować. Moje dłonie wślizgnęły się pod brzegi płaszcza, wsuwając na jego uda. Lucas odchylił się do tyłu na oparcie kanapy i pociągnął mnie za wycięcie koszulki, zachęcając do przyciśnięcia go. Pomimo ciemności dostrzegłem, że uśmiecha się łagodnie. Musnąłem wargami jego szyję, a moje dłonie rozchyliły jego uda, potem przesunęły się na pośladki i wyżej, na plecy. Pieściłem jego ciało centymetr po centymetrze, przyciskając go do miękkiego obicia kanapy i rozkoszując się jego cichymi westchnieniami oraz tym, że jego oddech stopniowo przyspieszał, a skóra stawała się gorąca w dotyku. Odpowiadał na moje pieszczoty. Całował moją szyję, wsuwał dłonie pod koszulkę, pieścił plecy. Jego uda zaczęły zachęcająco ocierać się i przyciskać do moich bioder.
Nagle Lucas znieruchomiał i wstrzymał oddech. Zaskoczony tym odsunąłem się od niego, patrząc mu w twarz. Spostrzegłem, że z pewnym strachem patrzy ponad moim ramieniem w głąb pomieszczenia. Odwróciłem się błyskawicznie. Tuż pod oknem stała jakaś postać, której oczy błyszczały złotawo w mroku. Zupełnie jak moje. Włączyłem natychmiast implanty i wyprostowałem się zdumiony.
- Kathy? - zdziwiłem się. Lucas błyskawicznie usiadł i wstydliwie otulił się płaszczem, szczelnie go zawiązując. Kobieta uśmiechnęła się łagodnie i zbliżyła do nas. Wyłączyłem swoje implanty.
- Przepraszam, nie chciałam przeszkadzać. - powiedziała, a w jej głosie usłyszałem wyraźnie rozbawiony ton. - Musimy porozmawiać, Jack. - dodała już poważniej. Lucas drgnął i zerwał się ze swojego miejsca. Był wyraźnie zażenowany.
- To ja już pójdę spać... - oświadczył i zanim zdążyłem zaprotestować znikł w korytarzu. Westchnąłem cicho i spojrzałem na Kathy.
- Słucham. - rzekłem chłodno, starając się dać jej tym sposobem do zrozumienia, że wybrała najmniej stosowny moment.
- Mam wyniki badań tego nieśmiertelnika. - powiedziała siadając w fotelu obok. - To rzadko spotykany i niezwykle mocny stop tytanu. Podejrzewam, że gdyby posiadający go żołnierz zginął od miny, bądź wystrzału z bazuki, to ta blaszka ocalałaby i nawet nie miała rysy. - podała mi zawieszony na łańcuszku nieśmiertelnik. Znowu obróciłem go w palcach... Nagle coś przyszło mi do głowy.
- Tytan..."Tytani"... - wypowiedziałem te słowa, zanim zastanowiłem się nad ich znaczeniem. Kathy drgnęła.
- Co powiedziałeś? - zmarszczyła brwi i przyjrzała mi się z uwagą. Ocknąłem się i zamknąłem łańcuszek z blaszką w dłoni.
- Nic...tak mi się skojarzyło... Bez sensu... - mruknąłem. Popatrzyłem na nią i zmieniłem temat. - Mówiłaś, że przeszły fazę eksperymentalną i już się nie świecą. - zauważyłem. Uśmiechnęła się.
- Owszem. - przyznała. - Ale ten blask zawsze mi się podobał i mamy dostępne dwa rodzaje. Możesz sobie wybrać, czy chcesz wzbudzać grozę wśród przeciwników.
- Bardziej od wzbudzania grozy wolę całkowitą niewidoczność. - odparłem ironicznie. Kathy nagle spoważniała.
- Jack...ja...muszę ci coś wyznać. - rzekła sucho. Popatrzyłem na nią zaskoczony jej tonem, jednak pozwoliłem jej kontynuować. - Nie...nie powiedziałam ci wszystkiego o twojej przeszłości. O tym, co wiem. To było kłamstwo, że kiedy cię znaleźliśmy odzyskałeś na kilka sekund świadomość i przypomniałeś sobie swoje imię. Znaliśmy je, ponieważ...miałeś przy sobie identyczną blaszkę. Również tylko z imieniem. - urwała na chwilę. - Musiałam sprawdzić tą, żeby się upewnić, czy jest wykonana z takiego samego materiału...
- Dlaczego nie powiedziałaś mi tego dwa lata temu? - zapytałem chłodno. Byłem zszokowany tym wyznaniem, tym, że potrafiła tak długo trwać w milczeniu. Pomimo tego wszystkiego, co nas kiedyś łączyło. Co łączyło nas teraz...
- Nie uznałam tego faktu za istotny. - popatrzyła na mnie ze smutkiem w oczach. - Nie martw się. Wykorzystywałam wiedzę o tym nieśmiertelniku w poszukiwaniach informacji o tobie. Jednak i tak ciągle bezskutecznie. Zataiłam to, bo bałam się, że to może wpłynąć na twoje dalsze życie, że stanie się dla ciebie bagażem, który będziesz musiał dźwigać. Tak miałeś przynajmniej czyste konto. Chciałam, żebyś bez względu na to kim byłeś, zaczął wszystko od początku. - zakończyła.
- Jak widzisz, Kathy, twoja troska na nic się zdała, bo moja przeszłość znalazła mnie sama. - rzekłem gorzko, nie ukrywając swojej irytacji, wstałem i podszedłem do okna. Wpatrzyłem się w widok opustoszałej ulicy, wciąż nie mogąc pozbierać myśli.
- Jack... - szepnęła. - Wiem, że jesteś zły... - również wstała, jednak nie zbliżyła się do mnie. - Ale może powinieneś jeszcze raz rozważyć moją propozycję. Właśnie teraz, kiedy do tego wszystkiego doszło...
- Nie, Kathy. Dziękuję ci, ale nie skorzystam. - odparłem, nie patrząc na nią. Lampy rozświetlały atramentową ciemność, skrząc się niczym gwiazdy w mroku nocy.
- Dobrze. Jak chcesz. - kiwnęła głową. - Dobranoc, Jack. - rzekła, wychodząc z pokoju.
- Dobranoc, Kathy. - odrzekłem cicho, a po chwili usłyszałem szelest windy. Zamknąłem oczy i westchnąłem ciężko. Ciekawe, ilu jeszcze rzeczy się dowiem. Tego było stanowczo za dużo jak na jeden dzień. Otworzyłem drzwi na balkon i owiało mnie chłodne rześkie powietrze. Wyszedłem na taras i zobaczyłem, jak Kathy zakłada kask i rękawiczki, po czym odpala swój motor. Po dłuższej chwili mruczenie silnika rozpłynęło się w ciszy nocy. Odwróciłem się na pięcie i wróciłem do mieszkania, zamykając drzwi i idąc do sypialni. Kiedy wszedłem do pomieszczenia i zbliżyłem się do łóżka okazało się, że Lucas już spał. Okryłem go tylko bardziej przykryciem, które częściowo zsunęło się z niego i ruszyłem do łazienki.



--------------------------------------------------------------------------------


Złożona w schludną kostkę bluzka została troskliwie złożona na sporej już kupce ubrań w niewielkiej walizce. Po chwili powędrowały za nią kolejne bluzki i spódnica w zieloną kratę. Michael stał oparty plecami o ścianę i skrzyżowawszy ręce na piersi z posępną miną obserwował krzątającą się po pokoju różowowłosą dziewczynę. Miriam wrzuciła do walizki ostatnią parę jedwabnych stringów i uśmiechnęła się do chłopaka przepraszająco.
- Nic na to nie poradzę, Mike. - wzruszyła ramionami. - Codzienne dojazdy do szkoły są absurdalne. Prawie dzień w dzień spędzam w metrze trzy godziny.- oświadczyła. - Muszę wrócić do internatu.
- Rozumiem... - bąknął i pokiwał smętnie głową. Dziewczyna przez chwilę przyglądała się mu badawczo. W końcu zbliżyła się i uchwyciła jego spojrzenie.
- Poza tym... - rzekła przyciszonym głosem. - ...nie chcę się w to mieszać. W to, co tu z Gregiem kombinujecie. - szepnęła, a w jej głos wdarła się nutka złości. - I zapamiętaj, Michael... w o l a ł a b y m, żebyś tego nie robił. - zmrużyła oczy, akcentując słowo "wolałabym", po czym uśmiechnęła się lekko, ale tylko ustami. Jej dotychczas prawie zawsze wesołe oczy pozostały zimne i mroczne. - A teraz pomóż mi zapakować torby do taksówki. - Cmoknęła chłopaka w policzek i podeszła do walizki, zapinając ją. Michael rzucił jej zbolałe spojrzenie.



--------------------------------------------------------------------------------


Przez sen poczułem jak wiotkie ciało przytula się do mnie, a drobne ręce wciskają pod moje ramiona i obejmują mnie.
- Lucas? - wyszeptałem półprzytomny.
- Zimno mi, Jack... - usłyszałem. Odsunąłem się odrobinę i chwyciłem przykrycie.
- Włączę ogrzewanie... - oznajmiłem i włączyłem implanty, zamierzając wstać z łóżka, kiedy nagle poczułem jak ręce Lucasa mocno przyciągają mnie, całkiem rozbudzając, a sam chłopiec przywiera do mnie i wtula się mocno w moje ciało.
- Głupi jesteś, Jack! Wiesz? - wymruczał z pobrzmiewającą w głosie lekką irytacją, ocierając się policzkiem o moją nagą klatkę piersiową. Uśmiechnąłem się rozbawiony i objąłem go, gładząc po włosach.
- Więc mam cię inaczej ogrzać...- szepnąłem mu do ucha.
- Gratuluję spostrzegawczości! - rzekł ironicznie.
- Ale nie musisz być taki złośliwy... - mruknąłem z udawanym wyrzutem, przekręcając nas i przykrywając go sobą.



--------------------------------------------------------------------------------


Błękitne światło monitora migotało na twarzy siedzącej przed ekranem kobiety w rytm zmieniających się na ekranie danych. Kathy wpatrywała się nieruchomo w przesuwające się automatycznie informacje. Jedna z jej dłoni spoczywała nieruchomo na klawiaturze. Co jakiś czas tylko nieznaczny ruch małego palca odznaczał i zatrzymywał istotne bądź nie dane. Jej druga dłoń zaciśnięta szczelnie w pięść leżała na biurku, a pomiędzy palcami przepleciony był matowy łańcuszek nieśmiertelnika. Nagle kobieta drgnęła, a dłoń na klawiaturze wykonała gwałtowniejszy ruch. Kathy zmarszczyła brwi, śledząc uważnie tekst na ekranie. Po krótkiej chwili spojrzała na zaciśniętą pięść i uniosła dłoń, powoli otwierając ją. W jej wnętrzu spoczywały dwie blaszki. Jedna z napisem: "Nickolas", druga z grawerunkiem: "Jack". Wzrok Kathy leniwie, jakby z niedowierzaniem i niechęcią powrócił na monitor.
- Jack... - szepnęła.



--------------------------------------------------------------------------------


Czując jego drobne dłonie we włosach pochyliłem się niżej, przenosząc swoje usta na jego szyję i obojczyki. Przesunąłem językiem po zagłębieniu pomiędzy nimi. Zadrżał. Uniosłem się lekko i popatrzyłem na niego z góry. Spojrzał na mnie i zamarł. Przez moment nie wiedziałem, o co mu chodziło, ale po ułamku sekundy zrozumiałem, że spogląda na mnie ze strachem.
- Lucas? - wyszeptałem. Drgnął i jakby się ocknął z głębokiego snu.
- Ju...już wiem, dlaczego Kathy nazywa cię wilkiem... - wykrztusił po chwili. - Więc ty też... - zawiesił głos i wciąż na mnie patrzył.
Zmarszczyłem brwi. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że w tych prawie całkowitych ciemnościach widzę go doskonale. To chyba prawda, że kiedy pożądanie bierze górę nad rozsądkiem, krew odpływa z mózgu i wędruje gdzie indziej. Uśmiechnąłem się do siebie kwaśno. Zapomniałem kontrolować swoje implanty. Czy naprawdę wyglądałem tak okropnie? Rozejrzałem się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś, w czym można by się przejrzeć. Mrok za oknem sprawiał, że powierzchnia szyby działała jak lustro. W zwierciadle tym zobaczyłem bestię o świecących żółto-zielonych oczach osadzonych w mrocznej, skrywanej przez cień twarzy i otoczonej czarnymi kudłami. Istny potwór. To prawda - zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz. Lucas miał rację, że się mnie bał. Znowu spojrzałem na niego. Już nie patrzył na mnie z lękiem, raczej ze specyficzną fascynacją, kiedy odezwał się:
- To dziwne, że wcześniej tego nie zauważyłem... - uśmiechnął się lekko. Zamknąłem oczy. Lucas nawet nie zdawał sobie sprawy, ile wysiłku mnie kosztowało to, żeby tego nie spostrzegł. Sam nie wiedziałem, dlaczego mi tak na tym zależało.
- Przepraszam. - powiedziałem cicho. - Całkiem zapomniałem. - skoncentrowałem się, wyłączając funkcje implantów. Zapadły błogie, przytulne ciemności. Byłem pewny, że moje oczy są już normalne. Nie wiedziałem tylko, czy on nadal mnie chciał...
- Nie! - Lucas poderwał się i ujął moją twarz. - Niech takie będą... - poprosił.
- Lucas...
- Chcę, żeby takie były... - powtórzył przyciskając do moich warg usta i zachęcająco je rozchylając. Pocałowałem go namiętnie, jego język wycofał się, robiąc mi miejsce.
Przycisnąłem go sobą mocniej, a on westchnął i odrzucił głowę do tyłu, gładząc moje ramiona. Wsunąłem ręce pod jego plecy. Przez ten krótki czas, przez który z nim byłem, doskonale poznałem ciało Lucasa. Odkryłem wszystkie erogenne punkty i miejsca, których pieszczoty sprawiały mu największą przyjemność. Szyja i kark, a zwłaszcza miejsca między kręgami, punkt w dole krzyża, tuż nad linią pośladków i coś wyjątkowego - wrażliwe na pieszczoty miejsca w zgięciach kolan. Przesuwałem więc dłonie z jednego punktu rozkoszy do kolejnego tak długo, aż Lucas zaczął się pode mną zmysłowo wić, ocierać o mnie i rozwierać rozpalone uda, sprawiając tym samym, że nasza żądza wzrastała, stając się twardszą, niecierpliwszą i jeszcze bardziej niezaspokojoną. Wiedziałem, że chłopak potrzebował teraz tego tak samo mocno, jak ja. Czułości i rozkoszy, ukojenia od problemów dnia codziennego w gorącej eksplozji zmysłów. Zapomnienia. Zwłaszcza po tym wszystkim... Dlatego też postanowiłem, że dzisiaj będę starał się sprawić mu jak najwięcej rozkoszy. Zacząłem zsuwać się coraz niżej, całując kawałek po kawałku jego klatkę piersiową i brzuch. Usłyszałem, jak westchnął, kiedy dłońmi przycisnąłem jego rozchylone uda, zbliżając jednocześnie usta do podbrzusza. Powoli wziąłem go w usta, czując jak jego członek jeszcze bardziej napręża się i twardnieje pod wpływem pieszczot mojego języka. Lucas zadrżał i jęknął głośno, kiedy przyspieszyłem ruchy moich warg. Po chwili poczułem jego dłoń we włosach. Wsunął palce i mocno chwycił kosmyki, kierując ruchami mojej głowy. Kiedy poczułem, że jest blisko orgazmu zaprzestałem swoich działań. Usłyszałem protestujący jęk żalu, który wyrwał się z ust Lucasa i uniosłem się lekko, patrząc w jego połyskujące w mroku szmaragdowe oczy. Nie chciałem tak doprowadzić go do spełnienia. Wsunąłem się na niego i czule całowałem jego czoło, powieki, policzki, aż wreszcie odnalazłem usta. Jego język zatańczył wokół mojego, pogłębiając jeszcze bardziej pocałunek. Czułem jego twardą i wciąż niezaspokojoną erekcję napierającą na moje podbrzusze. Mój nie mniej naprężony członek przyciskał się do jego uda, kiedy wciąż całując go przesunąłem dłoń na jego plecy i zacząłem zsuwać w dół, drażniąc przy tym palcami erogenne punkty. Lucas cały czas pieścił dłońmi moją klatkę piersiową i barki, drażnił palcami moje stwardniałe sutki, aż wreszcie jedna z jego dłoni musnęła mój brzuch i ujęła sztywną męskość i zaczęła mnie wprawnie pieścić. Poczułem silny dreszcz rozkoszy i przymknąłem powieki, znowu go całując. Drugą ręką sięgnąłem w kierunku nocnej szafki i po omacku wyjąłem z szufladki małą tubkę oliwki w żelu. Nie przestając pieścić Lucasa otworzyłem tubkę i wycisnąłem na palce trochę zawartości. Zacisnąłem oliwkę w dłoni, by ją rozgrzać, po czym sięgnąłem między jego nogi. Kiedy moje palce dotarły do jego pośladków, rozchyliły je delikatnie, wnikając się powoli do małej ciasnej dziurki. Lucas pojękiwał cicho, kiedy wsuwałem śliskie od oliwki palce, smarując jego wnętrze ciepłą, jedwabistą w dotyku mazią. Pierwszy...drugi...trzeci... Nie chcąc sprawić mu zbyt wiele bólu cały czas patrzyłem mu w oczy.
- Jack... - szepnął nagle chłopiec i uniósł się, przekręcając się pode mną na brzuch i rozchylając lekko uda. Uśmiechnąłem się... Tak... dzisiaj będzie tak, jak tylko Lucas sobie tego zażyczy... Wsunąłem mu dłoń pod klatkę piersiową i uniosłem go lekko, klękając pomiędzy jego kolanami i rozsuwając mu pośladki. Ująłem swój członek i ostrożnie zacząłem wsuwać się w niego. Jego ciało spięło się nagle, a wszystkie mięśnie stężały. Przytuliłem go mocno do siebie i podniosłem do pozycji prawie wyprostowanej, nie przestając napierać na niego biodrami i wreszcie wchodząc całkowicie w jego drobne ciało. Lucas westchnął głośno, jedną rękę opierając dla równowagi o wezgłowie łóżka, drugą wyrzucił do tyłu i objął mnie częściowo w pasie, kiedy zacząłem się w nim rytmicznie poruszać. Był jak zawsze ciasny i gorący. Cały czas rozsuwał szeroko kolana, ułatwiając mi dostęp. Objąłem go w talii i wsunąłem dłoń między jego uda, ujmując jego członek i mosznę. Pieszcząc go przy każdym pchnięciu. Drżał z rozkoszy. Pochyliłem głowę, delikatnie wbijając zęby w jego bark. Lucas jęknął cicho i uniósł ręce, obejmując moją głowę i wsuwając palce w moje włosy. Szarpnął mocno, boleśnie. Uwielbiałem ten słodki ból... Poruszałem się w nim rytmicznie, a on wyrzucał biodra do tyłu, wychodząc mi naprzeciw, zaciskając się i sprawiając mi tym samym niesamowitą wprost rozkosz.
- Jack... - westchnął. - Mocniej... - szepnął chrapliwie. Przytrzymałem go jeszcze mocniej w talii i przyspieszyłem, zadając mu coraz to głębsze i gwałtowniejsze pchnięcia, z trudem łapiąc oddech, który odbierała mi rozkosz płynąca z każdego ruchu. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że Lucasowi przestała odpowiadać ta pozycja. Rozluźnił się i ciężko łapiąc powietrze zaczął się odwracać. Nie chciałem teraz z niego wychodzić... I nie musiałem, ponieważ kiedy wysunąłem się odrobinę przed kolejnym pchnięciem Lucas wykonał akrobatyczny wręcz obrót i po chwili leżał pode mną na plecach. Ten ruch sprawił, że przez kilka sekund nie mogłem złapać tchu. Czułem się jednocześnie ciągnięty i zasysany. Chłopak uśmiechnął się tylko i pocałował mnie mocno w usta, po czym sam zaczął poruszać biodrami, dostarczając mi cudownych doznań. Przytuliłem go mocno, wciskając jego drobne ciało w zmiętoszoną pościel, jednocześnie ujmując jego naprężony członek i drażniąc go przy każdym ruchu. Przez skórę naszych wilgotnych od potu torsów czułem przyspieszony łomot jego serca i rozpierający klatkę piersiową urywany oddech. Zanurzył dłonie w moich włosach, mierzwiąc je, powoli zsunął ręce na moje barki i plecy, gładząc je delikatnie. W końcu poczułem, jak Lucas zaczyna gwałtowniej łapać oddech, a jego ciało podryguje spazmatycznie.
- Jack... - zawołał chrapliwie, wbijając palce w moje ramiona. - Jack... Jack... JACK!! - krzyknął, a jego ciało zadygotało, wyginając się w łuk i jeszcze bardziej przyciskając do mojego spoconego ciała. Uniosłem się lekko, patrząc mu w twarz. Jego policzki nabiegły krwią, a na rzęsach przymkniętych powiek zalśniły łzy. Po chwili rozluźnił się prawie całkiem, kiedy przy następnym mocnym pchnięciu poczułem silny dreszcz w dole kręgosłupa, który rozlał się gorącem pomiędzy moimi udami i usłyszałem własny jęk.



--------------------------------------------------------------------------------


Jasnowłosy mężczyzna siedział na szerokiej kanapie w otoczonym półmrokiem pomieszczeniu. Po krótkiej chwili drzwi otworzyły się, wpuszczając do pokoju smugę żółtawego światła, a jakiś cień wślizgnął się do środka. Mężczyzna usłyszał odgłos miękkich kroków i szelest materiału, po czym drobne ciało wcisnęło się na kanapę obok niego.
- Jeszcze nie śpisz? - zapytał cicho, nawet nie spoglądając na chłopca.
- Nickolas... - wymruczał Tristan, przywierając do ramienia mężczyzny, wtulając twarz w jego szyję i składając na niej delikatny pocałunek. Dłoń Nickolasa machinalnie wsunęła się w jasne włosy chłopca, palce z czułością pogładziły jego głowę.
- Tristan... - szepnął mężczyzna, spoglądając w końcu na chłopca, napotykając wpatrzone w niego z ufną miłością piękne niebieskie oczy. Uśmiechnął się lekko i czule pocałował chłopca w usta.



--------------------------------------------------------------------------------


Od kilkunastu minut leżeliśmy w milczeniu wtuleni w siebie, dzieląc się ciepłem naszych ciał. Lucas złożył głowę na mojej piersi i przylgnąwszy do niej mocno policzkiem, wodził opuszkami palców po moim torsie. Ja gładziłem go delikatnie po głowie, pieszczotliwie mierzwiąc wilgotne od potu włosy.
- Jack? - odezwał się cicho.
- Słucham... - wyszeptałem.
- Wiesz...dobrze mi z tobą. - powiedział nieśmiało. Uśmiechnąłem się, nie przestając go głaskać. - Od początku tak było. - dodał, a ja drgnąłem, nie bardzo rozumiejąc, co miał na myśli. Lucas zawahał się i zadarł głowę, żeby spojrzeć mi w oczy. - Pierwszy raz z tobą... - zaczął niepewnie. - Było inaczej, niż zazwyczaj z klientami...- urwał na chwilę, jakby nie był pewien, czy powinien mi to mówić. - ...bo nie potrafiłem się przy tobie wyłączyć. - wyznał wreszcie i uciekł szybko wzrokiem.
- Wyłączyć? - powtórzyłem zdziwiony.
- Tak. - szepnął, unikając mojego spojrzenia. - Rishka mnie tego nauczył. Zresztą to przychodzi z czasem w tym zawodzie. Odsuwasz się od tego co robisz. Nie myślisz o tym. Robisz wszystko mechanicznie. Nie ma cię w twoim ciele... Wyłączasz się... - umilkł na chwilę. - Przy tobie nie potrafiłem tego zrobić. I wtedy też było mi z tobą dobrze...- zakończył i wtulił się we mnie jeszcze mocniej, jakby bał się, że za wspominanie o niechlubnej przeszłości zostanie nagle odepchnięty. Bez słowa przygarnąłem go ramieniem i ujmując placami jego podbródek, uniosłem jego głowę i pocałowałem czule w usta.



--------------------------------------------------------------------------------


Wstałem wcześnie rano i uprzednio umówiwszy się z Kathy telefonicznie, odnalazłem ją w dokach towarowego portu lotniczego.
Po trafieniu do wskazanego mi wcześniej przez nią działu, nie trudno było mi ją odnaleźć. Siedziała przy jednym z zastawionych różnorakim sprzętem stołów i pracowała przy laptopie. Obok niej siedziała i czytała jej coś szeptem z dokumentów ciemnoblondwłosa dziewczyna w wieku około czternastu lat i drobnej budowie ciała. W pierwszej chwili nie rozpoznałem w niej najmłodszej siostry Kathy. Widziałem ją po raz ostatni podczas pierwszego pobytu w klinice, jakieś dwa lata temu i nie spodziewałbym się, że ta hałaśliwa filigranowa dziewuszka wyrośnie na taką śliczną panienkę. Kathy najwyraźniej usłyszała mnie, gdyż podniosła wzrok i uśmiechnęła się.
- O, już jesteś, Jack. - spojrzała na swoją asystentkę. - Karen, idź i zanieś im te dane, niech je zatwierdzą... - poleciła, wyciągając ze stacji komputera dysk i wręczając go Karen. Dziewczyna bez słowa wstała i uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo, a ja skinąłem jej głową. - Coś się stało? Dlaczego chciałeś mnie widzieć? Zmieniłeś zdanie? - zainteresowała się. Nie potrafiła ukryć nutki nadziei, która wkradła się w ton jej głosu.
- Nie. - odparłem szczerze, wyciągając z kieszeni kasetę. - Wczoraj przez to całe zamieszanie, zupełnie o tym zapomniałem. - położyłem pudełko na stół. - Chcę cię poprosić, żebyś sprawdziła, co na tym jest. - wyjaśniłem.
- Kolejna zdobycz dla Applegate'a? - mruknęła ironicznie.
- Nie, chociaż nie jestem pewien... - rzekłem. - Mam jakieś niejasne przeczucie...
- Zawsze ufaj swoim przeczuciom, Jack. - westchnęła, biorąc kasetę i obracając ją w palcach. - Ja też tak robię i mam akurat przeczucie, że powinieneś polecieć ze mną...
- Daj spokój, Kathy. Wiesz, że nie zostawiam niedokończonych spraw.
- Czyżby? - żachnęła się z irytacją. Dawno nie widziałem jej tak zdenerwowanej. Po tym, co się wydarzyło w barze miała nadzieję, że zmienię zdanie i polecę z nią do kliniki, żeby mogła ponownie zoperować mi oczy. Żebym już nie musiał brać narkotyków... Zależało jej na czasie. Rozumiałem ją, ale ponownie spotkała się z moją odmowną odpowiedzią, co znacznie ją wczoraj wzburzyło. Najwyraźniej jeszcze nie całkiem ochłonęła, co było widać mimo, iż próbowała się maskować. Jeszcze ta sprawa z nieśmiertelnikami i napadem... Wszystko to wyraźnie wytrąciło ją z równowagi.
- Kathy. - odezwałem się cicho. Westchnęła.
- Pamiętaj, że zawsze masz bilet na ten lot. - rzekła spokojnie, patrząc mi w oczy. - Jeśli zmienisz zdanie...
- Wtedy z pewnością cię o tym powiadomię... - uśmiechnąłem się do niej ciepło.



--------------------------------------------------------------------------------


Istnieje pogląd, iż morderca nigdy nie wraca na miejsce zabójstwa...Cóż...Wygląda na to, że są wyjątki, które nie potwierdzają tej reguły...
Zatrzymałem się w bocznej uliczce przy domu publicznym, w którym kiedyś pracował Lucas. Było już popołudnie, więc musiałem tutaj czekać i liczyć na szczęśliwy traf, że Czarny Kondor jeszcze nie wrócił z patrolu. Tak przynajmniej spekulował Risei, którego udało mi się dorwać na ulicy. Przed rozpoczęciem jakichkolwiek działań, musiałem sprawdzić, czy to nie był jakiś przypadek. Czy zwierzchnik Lucasa nie zaczął się przypadkiem posuwać do ostateczności, by odzyskać dzieciaka. Upewnić się, że nie było w tej kwestii żadnych powiązań. Była najwyższa pora, by się z nim rozmówić...
Nagle czarne Ferrari wyjechało wolno zza zakrętu i zatrzymało się na parkingu przed budynkiem. Wyskoczyłem z samochodu i szybko podszedłem do wysiadającego właśnie ciemnowłosego mężczyzny. Popatrzył na mnie w zdumieniu. Jego ametystowe oczy emanowały chłodem i jakąś dziwną nienawiścią, czy może raczej zawiścią. Nie odezwał się.
- Chciałbym z panem porozmawiać. - oświadczyłem. Przechylił lekko głowę i zmrużył podejrzliwie powieki, jakby był zaskoczony.
- O czym? - zapytał bez ciekawości.
- To nie jest odpowiednie ku temu miejsce... - rzekłem. Uśmiechnął się kącikami ust, lecz bez sympatii i spojrzał na wejście do burdelu.
- W takim razie proszę do gabinetu. - gestem dłoni w rękawiczce nakazał mi pójście przodem. Bez słowa przekroczyłem próg rozsuwanych drzwi. Na mój widok ochroniarz poderwał się, jednak wtedy Czarny Kondor zrównał się ze mną i nieznacznym ruchem ręki odprawił mężczyznę. W milczeniu przeszliśmy do dawnego gabinetu Kazary. Spostrzegłem, że bramka wykrywająca metale została zdemontowana. Było to trochę dziwne, chociaż może nie aż tak bardzo, zważywszy na fakt, że Yoshiemu nie pomogła. Weszliśmy do pokoju, który pozostał w niezmienionym stanie, odkąd go po raz ostatni widziałem. Czarny Kondor usiadł za biurkiem i wskazał mi fotel naprzeciwko. - Słucham! - odezwał się z pewnym zniecierpliwieniem. Usiadłem.
- Sprawa jest dość delikatna... - zacząłem. Mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie.
- Chce pan oddać Lucasa? - zapytał nagle. Drgnąłem, naprawdę zaskoczony tym podejrzeniem. Niemal natychmiast poczułem złość.
- Nie. - oparłem lodowato. Uśmiechnął się lekko, jakby zadowolony z faktu, że udało mu się mnie rozdrażnić.
- Więc? - zapytał. - O co chodzi? Jestem biznesmenem. Nie trwonię czasu na pogaduszki. Do rzeczy! - rzekł. Zmrużyłem oczy, odchylając się w fotelu i wlepiając w niego spojrzenie.
- Czy wie pan coś o niedawnym zamachu na mnie? - zapytałem prosto z mostu. Czarny Kondor popatrzył na mnie z uwagą, czy raczej pewnym zdumieniem. W jego przypadku nie potrafiłem stwierdzić, czy autentycznym.
- Nie, nic o tym nie wiem. - odrzekł powoli. - Czyżby narobił pan sobie wrogów? - zainteresował się z nutką złośliwości w głosie.
- W każdym razie to był ktoś, kto wie, gdzie często przebywam i z kim się kontaktuję... - mruknąłem.
- Więc może powinien pan szukać tej osoby bliżej... siebie... - stwierdził, znacząco zawieszając głos. Zmarszczyłem brwi.
- Ma pan na myśli Lucasa? - zapytałem, a oczy mężczyzny zwęziły się nagle. Nie byłem pewny, jak miałem to odczytać.
- To pan to powiedział . - uśmiechnął się kwaśno. - Nie, nie sądzę. - odparł po krótkiej chwili zastanowienia i spoważniał. Było coś dziwnego w jego głosie.
- A niby dlaczego nie? - rzuciłem wyzywająco, z uwagą wypatrując jego reakcji.
- Lucas jest prostytutką, ale jest lojalny. Wyjątkowo. Jest najbardziej lojalny z tutejszych chłopców. - oświadczył chłodno, a ja znowu poczułem złość.
- Lucas nie jest już "tutejszym chłopcem". - przypomniałem lodowato. Na twarzy Czarnego Kondora znowu pojawił się dziwny grymas.
- Tak, tak, nie wnikajmy w szczegóły. - zawołał lekceważąco, wyraźnie czymś rozbawiony. - Pożyjemy, zobaczymy... - dodał, a ja spojrzałem na niego nagle, przeszywając go spojrzeniem. Uśmiechnął się tylko. Zupełnie, jakby moja reakcja go naprawdę rozbawiła, albo jakby jego zamierzeniem było sprowokowanie jej. - Proszę posłuchać... - zaczął powoli, ważąc swoje słowa. - Nie mam w pańskiej śmierci żadnego interesu. Wręcz przeciwnie. Gdyby teraz coś się panu przytrafiło, a istniałby cień podejrzenia, że jestem w to zamieszany, to Lucas nigdy by tutaj nie wrócił. Tak, mam przynajmniej szansę, że kiedy już się pan nim znudzi chłopak zechce wrócić do pracy, bo zmusi go do tego sytuacja...
- Dlaczego ciągle uważa pan, że się nim znudzę? - przerwałem mu ze zniecierpliwieniem.
- Bo to tylko prostytutka, w dodatku invitro. No i jest pan mężczyzną...szybko się pan znudzi nową zabawką, kiedy już będzie tylko i wyłącznie pańska i nie będzie pan musiał o nią zabiegać. Dlatego też pozwolę na to. Dopóki nie uporządkuję swoich tutejszych spraw, nie będę rościł sobie do Lucasa żadnych praw, a panu dam wolną rękę. Do czasu... - umilkł na chwilę zniżając głos. - A wracając do faktu śmierci Kazary to dołożyłem wszelkich starań, by informacja ta nie wypłynęła na światło dzienne. Praca w tym biznesie nauczyła mnie dwóch rzeczy: nie należy mieszać się w nie swoje sprawy i rozgłaszać złych wieści. Nawet tutejsi ochroniarze dostali wyjątkowo wysokie premie, żeby tylko trzymali języki za zębami, a najlepiej o tym zdarzeniu zapomnieli. Gdyby wiadomość o śmierci Kazary dotarła do niektórych uszu stracilibyśmy wielu klientów, dla których fakt, że do tak strzeżonego przybytku wtargnął płatny morderca i na dodatek zlikwidował właściciela, byłby iście zatrważający i odpychający... - westchnął cicho.- Z tego też względu nie mam zamiaru interesować się panem, ani pańskimi dalszymi poczynaniami. Przynajmniej dopóty dopóki nie wejdzie mi pan w drogę.- zakończył, patrząc mi przenikliwie w oczy.
- Czy mam przez to rozumieć, że Kazara tak naprawdę nie był nikim istotnym? Był tylko pańskim pionkiem? - zapytałem, przypatrują mu się uważnie. Ten facet coraz bardziej mnie zaskakiwał. Czarny Kondor uśmiechnął się lekko i opuścił na chwilę wzrok.
- Pozwolę sobie nie odpowiadać na to pytanie. - rzekł. - A teraz, skoro już mamy wszystko wyjaśnione, wybaczy pan, ale mam jeszcze dużo pracy. Sam pan wie, dlaczego... - zawiesił znacząco głos i zmrużył oczy. Bez słowa wstałem i wyszedłem na korytarz. Powoli zmierzałem przed siebie. Wiedziałem, że Czarny Kondor nie mówił mi wszystkiego. Mówiąc dosadnie: zostałem spławiony cwaną gadką, jednak na razie to mi musiało wystarczyć... O ile mogłem mu zaufać...
Przechodząc obok skrzyżowania korytarzy nagle dostrzegłem schodzącego po schodach Rishkę. Chłopak uśmiechnął się i mrugnął do mnie porozumiewawczo, po czym ruszył w głąb małego korytarzyka i przez małe tylne drzwiczki, przy których również stał ochroniarz, wyszedł na zewnątrz. Szybko podążyłem za nim. Uszliśmy kilkanaście metrów w stronę pobliskich budynków, kiedy w końcu chłopak zatrzymał się i odwrócił. Popatrzył na mnie tak, jakby był zaskoczony, że za nim szedłem, jednak jego zdziwienie było tylko doskonałą grą. Uśmiechnął się. Bez słowa sięgnąłem do kieszeni i wydobyłem garść kredytów. Podszedłem do niego bliżej.
- O, widzę, że ostatnio się spodobałem... - uśmiechnął się kokieteryjnie, kiedy wyciągnąłem do niego dłoń z pieniędzmi. - Co mam zrobić tym razem?
- Nie o to mi chodzi, Rishka. - oznajmiłem. - Potrzebuję informacji... O Czarnym Kondorze... - uściśliłem, a chłopak momentalnie spoważniał. Westchnąłem. Dobrze wiedziałem, że to nie będzie łatwe.- Wiem, że z jakichś powodów się go panicznie boicie, ale proszę, zrób to dla Lucasa... - podałem mu pieniądze, jednak on odsunął moją rękę.
- Dobrze, ale nie chcę pieniędzy... - oświadczył.
- A czego chcesz? - zapytałem, a Rishka wspiął się na palce i zarzucił mi ręce na szyję. Jego usta dotknęły moich i rozchyliły się zachęcająco. Odpowiedziałem niemalże natychmiast, gdyż jego wargi naciskały w taki sposób i były tak rozkoszne, że nie sposób się było oprzeć. W końcu przerwaliśmy pocałunek. Popatrzyłem na młodzieńca pytająco.
- Tylko tego chciałem. Świetnie pan całuje... - uśmiechnął się, a ja drgnąłem zaskoczony tymi słowami. Znowu się uśmiechnął, najwyraźniej rozbawiony moim zdziwieniem - Więc... co chce pan wiedzieć?



--------------------------------------------------------------------------------


Rozległ się przeciągły sygnał telefonu stojącego na lakierowanym biurku z mahoniowego drewna. Przy następnym sygnale Applegate podniósł słuchawkę.
- Tak? - odezwał się. - A, to pan... - rzekł z uśmiechem, odchylając się w wygodnym obrotowym fotelu. - Tak. To będzie ostatnie zlecenie. Oczywiście. Wiem o wszystkim. - obrócił się z siedziskiem i słuchając wpatrzył się w widoczną przez wielkie okno panoramę miasta. Znowu przytaknął. - Rozegram to właściwie, może pan być spokojny...



--------------------------------------------------------------------------------


Siedzieliśmy na obrzeżu starej, lecz wciąż czynnej fontanny. Woda za nami cicho chlupotała, a w jednym z kilku ustawionych jeden nad drugim półmisków rzeźby kąpały się jakieś szarawe ptaki. Rishka westchnął ciężko i wyciągnął przed siebie nogi, krzyżując kostki. Podparł się z tyłu na wyprostowanych rękach i zadarł głowę do góry, zamykając oczy i przez moment rozkoszując się słonecznymi promieniami.
- Nie wiem... - rzekł w końcu. - Ale wydaje mi się, że Czarny Kondor nie zrobiłby czegoś takiego.
- Chronisz go... - odparłem zimno, czujnie go obserwując.
- Nie. - zaprzeczył spokojnie. - Znam go trochę. Wiem, jaki jest. Nigdy tak nie działa. On lubi otwartą walkę. Gdy kogoś gdzieś wysyła do wykonania brudnej roboty, zawsze w tym uczestniczy. I jest jeszcze jeden powód... - zawiesił głos, jakby zastanawiając się, czy ma mi powiedzieć.
- Jaki? - nacisnąłem.
- Chłopaki mówią, że mam paranoję, ale mi się wydaje, że Czarny Kondor czuje coś do Lucasa... - rzekł szybko, odrobinę zmieszany swoimi słowami. - To mógłby być powód do zamachu na pana, ale gdyby to była sprawka szefa, to nie byłoby wtedy tego dzieciaka w pobliżu. On by już o to zadbał, nie dopuściłby do tego... - Rishka znowu się zastanowił, a ja przypatrzyłem mu się z uwagą. Nie sprawiał wrażenia, że kłamie.
- Twoja teoria jest absurdalna... - mruknąłem. Chłopak spojrzał na mnie z uwagą. - Lucas się go boi i nie mów mi, że wasz nowy szef nie dał mu ku temu powodów...
- Może to i prawda. - rzekł powoli Rishka, zamykając na dłuższą chwilę oczy. - Ale Czarny Kondor nie mniej boi się Lucasa. - na te słowa drgnąłem i przypatrzyłem mu się uważnie, starając się przy tym nie okazać zbytniego zdumienia. Rishka tylko uśmiechnął się dziwnie. - Jeśli Lucas kiedykolwiek obudził w nim jakieś głębsze uczucia, to on się przed tym broni wszelkimi możliwymi sposobami. Przeżywanie silnych wzruszeń zagłusza precyzyjną działalność rozumu, odsłania prawdziwą twarz człowieka, pozbawia go obronnej maski i czyni w pewien sposób bezbronnym. Poczucie utraty kontroli nad sobą łączy się w automatyczny sposób z poczuciem zagrożenia. Tak działa na niego ten dzieciak, a to przeraża Czarnego Kondora... - zastanowił się przez chwilę, przygryzając dolną wargę i popatrzył na mnie. - Jednocześnie on go wciąż pragnie... Nigdy pan o tym nie myślał, dlaczego Czarnemu Kondorowi tak zależało i nadal pewnie zależy, by Lucas wrócił do burdelu... czy raczej, żeby był przy nim. - zawiesił na moment głos. - On jest invitro. Takich jak my szef może mieć na pęczki... Kluby teraz dobrze prosperują, nie brakuje mu pieniędzy. - zakończył i westchnął cicho. Wstałem.
- Tak czy inaczej...nie interesuje mnie to. - rzekłem twardo. - Lucas już tu nie wróci. - oświadczyłem w taki sposób, jakbym chciał udowodnić coś siedzącemu przede mną chłopakowi. Rishka tylko uśmiechnął się do mnie ciepło i popatrzył mi w oczy.
- Jeśli mogę być z panem szczery... - zaczął powoli. - ...to mam taką nadzieję.














Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 14 2011 19:08:06
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Fu (Fu_chan@interia.pl) 14:48 15-08-2004
Co by dużo nie pisać... DZIKO I GWAŁTOWNIE POŻĄDAM DALSZYCH CZĘŚCI najlepiej mnogosć ich wielką smiley*
Kethry (kethry@interia.pl) 14:53 15-08-2004
Moje pierwsze opowiadanie yaoi. Jak na razie nic go nie przebilo. Wiecej, wiecej, wiecej! smiley
Natiss (Brak e-maila) 16:17 15-08-2004
Opowiadanie świetne! Po prostu suuuper!! Z ogromną niecierpliwością czekam na ciąg dalszy! ^^
Deedo (Brak e-maila) 22:24 15-08-2004
Ja też! Nakarm mnie dalszymi częściami, póki są wakacje^.^ i jest dużo czasu, aby czytać i pisać.
An-Nah (an_nah@interia.pl) 22:18 16-08-2004
Booooooooozeeeee! Znalezc cos takiego wsrod opowiadan yaoi to cud. To am fabule i to nie ograniczajaca sie do tematu \"facet+facet+lozko+komplikacje uczuciowe\". To opowiadanie jest wielkie iswietnie napisane. Ciekawe postacie. ZWŁASZCZA KATHY! Przeciez ona zachowuje sie zupelnie jak jedna z moich postaci, ktora nomen omen ma na imie Kate - tak samo bezwzgledna, gotowa na wszystko, a rownoczesnie dbajaca o tych, ktorych kocha - zastanaiam sie, czy Wadera i Mała Furia pkochałyby sie, czy skoczylyby sobie do gardel... do zeczy jednak. ze sprawa Kathy wiaze sie kolejny plus tego opowiadania - nie wyeliminowalas z tego swiata kobiet - co wiecej, one tez odgrywaja wazne role, a to zadkosc. no i fabula, fabula, fabula, i to, z jaka precyzja wszystko opisujesz - zakochalam sie. WIECEJ PROSZE!
Nirja (Brak e-maila) 10:58 17-08-2004
Opowiadanie oceniam tak samo jak reszta, czyli na 6+. Również niecierpliwie czekam na dalsze części, których ani widu ani słychu smiley. Ja niewiem dlaczego tak się dzieje ale najbardziej wartościowe opowiadania są przerywane albo mają aktualizacje co pół roku.

Kondor jest frapującą postacią. Myślałaś może o napisaniu oddzielnego opo z jego udziałem i może z Rishką? hmmm? Co Ty na to?
Namida (namida@interia.pl) 14:59 17-08-2004
Dziękuję, dziękuję za ciepłe słowa! ^__^ Aż serce rośnie i chce się pisać, kiedy widać, że naprawdę komuś się to podoba. Epizod 10 jest w korekcie i jak dobrze pójdzie, to przy najbliższej aktuali się pojawi! ^__^\' (Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie, bo moja wena ostatnio się buntuje i nie chce współpracować >__<\'smiley Natomiast 11 i zarazem ostatni epizod się pisze i dużymi krokami zbliża ku zakończeniu. ^_^\' Co do Kondora...hm...planowałam Sequel. Już sporo fragmencików mam, ale to wymaga ciągle nawału pracy. Jeszcze raz dziękuję Wam za słowa uznania. *__* I przepraszam, że tak rzadko się pojawiają kolejne części - wynika to po części z tego, iż pochłania mnie praca nad stroną, zinem i nauką (naturalnie w roku akademickim T.T\'smiley, a po części z charakteru mojego opornego natchnienia... =_=\'
Rahead (rahead@interia.pl) 07:06 20-08-2004
Przeczytałam, a może raczej pochłonęłam w ciągu jednej nocki smiley
Aż żal że już się kończy...
Jest Cudowne smiley
Setsunaa (Brak e-maila) 12:47 22-08-2004
Eh ja nawet się nie będe tu rozwlekać bo bym pisała i pisała. Powiem krótko ^^ \"WILCZEK\"^0^ RULEZ
To opowiadanie jest odskocznią od sztywności form. Jest świetne chyba, emm napewno pod każdym względem. Oby tak dalej. A I NIE MAM MOWY, TO NIE MOZE SIE SKONCZYC. WSZYSCY TU POMRZEMY BEZ KOLEJNYCH CZESCI HEHE POZDRAWIAM ^^
An-Nah (Brak e-maila) 20:30 25-08-2004
Oczywiscie, ze moze sie skonczyc - i powinno, bo niekonczace sie telenowele sa meczace. Ale musi skonczyc sie z sensem i cos mi sie zdaje, ze autorka nas nie zawiedzie... czesc 10 przeczytana, czekam na 11...
Shuichi (Brak e-maila) 21:00 25-08-2004
Nami pisz! bo ja z głodu umre i z ciekawości. Opowiadanko boskie, Piękne a bishe cud!!! wielbie to opowiadanko i mam do niego full sentyment bo to było pierwsze opowiadanie yaoi jaki moje oczka wchłoneły (oczywiście nie obeszło się bez problemów żołądkowych^_-)
Setsunaa (Brak e-maila) 23:48 25-08-2004
wsaniałe...
Rahead (rahead@interia.pl) 10:40 26-08-2004
Jak w niego mierzył.... może to dziwne... ale niesamowite byłoby gdyby io jednak zastrzelił... A teraz poprostu nie mogę sie doczekać co będzie dalej...
Ashura (Brak e-maila) 20:52 26-08-2004
Nie musisz az tak zageszczac sadomasochizmu w tym opo bo jest naprawde dobre.Jak najszybciej dopisz ostatnia czesc!
Namida (namida@interia.pl) 00:08 27-08-2004
0.0\'\' Sadomasochizm? I to zagęszczony?? Gdzie?? T__T\' Nic takiego nie było w zamiarze...skondensowany sadomasochizm to będzie w innym opku... ;-PPP
Morgiana (Brak e-maila) 15:31 27-08-2004
Uprzejmie proszę o nie prowokowanie Namidy. Ona z tym sadomasochizmem to dopiero MOŻE pokazać co potrafi ^-^ (a to biedne dziecko już chyba dość wycierpiało, co?)
Ashura (Brak e-maila) 15:35 27-08-2004
Nie no, wcale tam S/M nie wystepuje, sorry.Tak czy inaczej NAMI DOPISZ JAK NAJSZYBCIEJ 11 CZESC ALBO BEDE PIERWSZA OSOBA KTORA ZAMORDOWALA KOGOS PRZEZ INTERNET!;-P A tak na powaznie to szczegoly techniczne, pomysly na kolejne zlecenia i inne pomysly sa apsolutnie rewelacyjne!Masz prawdziwy talent dziewczyno, takze do poezji, twoje wiersze znam niemal na pamiec.Mam nadzieje ze nie rozczarujesz swioch fanow i jeszcze niejedno dzielko nam zaprezentujesz.
Ashura (Brak e-maila) 15:50 27-08-2004
Do Morgiany:zgadzam sie w zupelnosci , to dziecko juz dosc wycierpialo!Do Namidy: uprzejmie prosze o oszczedzenie biednemu Lucasowi kolejnej traumy, jesli sie da ^-^
Namida (namida@interia.pl) 16:28 27-08-2004
Dziękuję za słowa uznania... ^__^ Ale co do wierszy to ciężko mi się zgodzić. Te są moim zdaniem dość..kiepskie.. Opublikowałam je, bo akurat wiążą się trochę z yaoi, ale nie jestem z nich przesadnie dumna. No a co do Lucasa i oszczędzenia mu traumy...to...eeeee...hm...nooo...chyba nie da się! (ucieka) ;-PPP Piszę piszę 11stkę...to będzie długi rozdział, ale posuwa się powoli do przodu. ^__~
Diana (Brak e-maila) 00:08 15-05-2006
Ja ciem wiecej!!! Kiedy bedzie 11stka??
kurara (kurara997@wp.pl) 21:53 30-05-2006
hej no jak tak można.toż ja tu usycham z żalu i tęsknoty...uzalażniłam się i chce tego więcej,w depresja popadam...napisz cooosik,co? proszeeee...
Kira (Brak e-maila) 21:09 19-06-2006
Kiedy będzie część 11? ja już dłużej nie wytrzymam... Błagam, napisz! @_@
liz (liz5@o2.pl) 11:58 27-06-2006
KIEDY DALSZE CZESCI????????????????????????????????????????????????????????????// B Ł A G A M ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! !
Namida (kazeno@tlen.pl) 14:00 28-06-2006
Następna część będzie tylko jedna i OSTATNIA! Na pewno tego chcecie? =_='
Nova (Brak e-maila) 21:11 30-06-2006
Dalej, dalej! Chcemy jeszcze! Plizzzz
Natcian (Brak e-maila) 14:22 08-07-2006
Ej no, niektórzy bardzo, ale to bardzo chcieliby poznać zakończenie >_< Proszę nas nie skazywać na takie cierpienie i zapsokoic naszą ciekawość ;_; A kto nie będzie chciał ten po prostu nie przeczyta smiley
KRUffKA (Brak e-maila) 12:57 14-07-2006
CZEKAMY! CZEKAMY! Doczekać się nie możemy...
kei (Brak e-maila) 12:05 26-08-2006
na pwno tego chcemy smiley
tomek (Brak e-maila) 16:11 12-10-2006
pewnie ze chcemysmiley
andesha (Brak e-maila) 08:52 21-10-2006
Dziękuję, że pozwoliłaś im żyć.
A swoją drogą, nie pomyślałabym nawet, że łzy mogą spłynąć po twarzy z powodu znienawidzonego Czarnego Kondora...
Jesteś Mistrzynią Emocji.
Tohma (Brak e-maila) 10:00 21-10-2006
Cudowne
Namida (Brak e-maila) 23:53 21-10-2006
=^_^= Dzienks!
Rahead (Brak e-maila) 23:00 22-10-2006
Powiem tak.

Warto było tak długo czekac smiley
zdecydowanie trzyma poziom całosci smiley <3
Rah (Brak e-maila) 23:02 22-10-2006
ps... Jak mozna nienawidzic czarnego kondora, andesha??? XDDDD
sintesis (Brak e-maila) 22:46 23-10-2006
boooskie... wzruszylam sie nad zakonczeniem bo kurde szczesliwe jest! zaskoczylas mnie tym chyba najbardziej ze wszyscy przezyli, ze oni sa razem ! jestes genialna, chyle czola twej cudownosci!smiley
kei (Brak e-maila) 16:41 30-10-2006
warto bylo czekac smiley, jedno z moich ulubionych opowiadan. Powodzenia w nastepnych opkach smiley
Neko (bloodred@wp.pl) 15:27 25-11-2006
Super, wspaniałe, zawchwycające, genialne, pociągające fascynujące, intrygujące, cudowne... mówiłam już że wspaniałe?? Najlepsze opo jakie czytałam. KOCHAM JE!!^_^
aga (Brak e-maila) 00:42 19-05-2007
dawno temu czytalam to opowiadanie jeszcze jak nie bylo skonczone musze chyba doczytac smiley reszte ale pamietam ze bardz mis ie podobalo i rozczarowana bylam ze jeszcze nie zakonczone smiley masz dobry styl pisania nie zanudzasz smiley
Vanitas (benio261@wp.pl) 11:38 25-08-2008
to opowiadanie całiem mnie zadziwiło. jest fascynujące!
Liczę, że dodasz 11 część... bo inaczej całe opowiadanie nei miałoby sensu, poza tym liczy na Ciebie wiele osób, Namido... smiley
Pozdrawiam i gratuluję talentu.
Vanitas (benio261@wp.pl) 11:39 25-08-2008
to opowiadanie całiem mnie zadziwiło. jest fascynujące!
Liczę, że dodasz 11 część... bo inaczej całe opowiadanie nie miałoby sensu, poza tym liczy na Ciebie wiele osób, Namido... smiley
Pozdrawiam i gratuluję talentu.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum