The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 04:47:56   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Wilk 8
Epizod VIII:

"Wadera*"

*Wadera - samica wilka



Usłyszałem za sobą czyjeś kroki. Ucichły nagle, kiedy tylko wstrzymałem oddech, żeby się przysłuchać. Uśmiechnąłem się do siebie. Nareszcie ktoś, kto naprawdę potrafi się skradać. Powoli wsunąłem rękę za poły rozpiętego płaszcza i ująłem kolbę pistoletu. Nagle nastąpiło celowe, głośne naciągnięcie kurka. Odwróciłem się mierząc do stojącej tuż za mną osoby. Ujęła lufę mojego pistoletu i zanim zdążyłem się spostrzec, specjalnym chwytem i skrętem nadgarstka wyrwała mi go z ręki. Ja równocześnie jedną ręką ująłem jej broń i wytrąciłem w ten sam sposób, a drugą sięgnąłem po zapasowy pistolet. Ona zrobiła dokładnie to samo... Wszystko rozegrało się w ułamkach sekund, przy akompaniamencie klekotu metalu i szelestu ubrań. Staliśmy teraz bardzo blisko siebie, parząc na przeciwległe końce uliczki ponad swoimi ramionami. Czułem na szyi jej ciepły oddech. Ja mierzyłem prosto w jej skroń. Lufa jej pistoletu uwierała mnie w lewą część klatki piersiowej pomiędzy piątym, a szóstym żebrem, celując trochę pod kątem dokładnie prosto w serce. Jak zawsze śmiertelnie precyzyjna... Wystarczyło, że pociągnęlibyśmy za spusty... Zbliżyła się jeszcze bardziej, niemalże dotykając ustami muszelki mojego ucha.

- Upolowałam cię... Wilku... - wyszeptała.



--------------------------------------------------------------------------------


Michael siedział przy stole i końcem sprężynowego noża wodził po metalowym blacie wywołując przyprawiające o gęsią skórkę zgrzytliwe dźwięki. Na twarzy młodzieńca malował się śmiertelny spokój, jednak mięśnie jego policzków drżały lekko, świadcząc o mocno zaciśniętych szczękach będących dowodem głęboko skrywanej złości. Jego oddech przyspieszył, a siła nacisku ręki zwiększyła się. Ostrze noża głośniej zgrzytnęło, a na blacie pojawiła się głębsza rysa. Michael wpatrywał się nieruchomo w tworzone przez siebie wzory, jego oczy błyszczały dziwnie. Nagle jeszcze mocniej naparł dłonią i narzędzie wymknęło się z uchwytu, po czym z metalicznym szuraniem przesunęło po stole i spadło na podłogę. Siedzący przy sąsiednim stole Gregory podniósł wzrok znad składanej właśnie broni.

- Przeszło ci? - mruknął. W jego głosie pobrzmiewało przemieszane ze złością zniecierpliwienie. Michael zacisnął mocno prawą dłoń i położył ją na stole. Czuł, ja wnętrze pięści wypełnia się ciepłą krwią.

- Jak mogłeś się tak łatwo zgodzić?! - syknął. - Powiedzieć mu, że będziemy czekać?! - wrzasnął, zrywając się od stołu i patrząc na starszego mężczyznę szklącymi się ze złości oczami. - To my powinniśmy stawiać warunki, nie on!

- Uspokój się, Michael. - rzekł spokojnie mężczyzna. - Musisz się nauczyć cierpliwości. On nam pomoże go znaleźć. Ma w tym swój cel, ale chyba opłaca się połączyć z nim siły. Zresztą nie mieliśmy wielkiego wyboru. A teraz zajmij się lepiej czymś pożytecznym.- zakończył, a Mike odwrócił się na pięcie, zamierzając iść do sąsiedniego pomieszczenia za półkami z amunicją. - Ale najpierw opatrz rękę. - dodał Gregory. - Jak zamierzasz z tym strzelać?!
Michael nie odpowiedział, zacisnął tylko mocniej pięści i znikł za metalowymi drzwiami.



--------------------------------------------------------------------------------


Siedziała bez ruchu w fotelu i w zadumie wodziła wzrokiem po pomieszczeniu. Założyła przy tym nogę na nogę, a brodę podparła na dłoni. Teraz, z kruczoczarnymi włosami uczesanymi w luźny warkocz, który uwolniwszy tylko kilka niesfornych kosmyków spoczywał na jej ramieniu i zamyślonym wyrazem porcelanowej twarzy emanowała niezwykłym wdziękiem i kobiecością, której nie ujmował jej nawet typowo męski motocyklowy strój z czarnej skóry. W końcu zatrzymała spojrzenie na mnie.

- Ładnie się urządziłeś... - rzekła z uznaniem.

- To mieszkanie od zleceniodawcy. Nie miałem tu żadnego wkładu. - odparłem obojętnie. Uśmiechnęła się lekko i z westchnieniem odchyliła w fotelu.

- Taaak... z tobą zawsze jest trudno zacząć rozmowę... - stwierdziła żartobliwie, patrząc w sufit. Zawahałem się i w końcu nic nie odpowiedziawszy zaciągnąłem papierosem. - Pytaj, Jack. - powiedziała, nawet na mnie nie spoglądając. Drgnąłem lekko zaskoczony. Popatrzyła na mnie i szybko uciekła gdzieś wzrokiem.- Wiem, że masz dużo pytań...

- To prawda. - przyznałem. - Ciekawi mnie, co cię tutaj sprowadza... Bo chyba nie przebyłaś takiego kawału drogi, żeby mnie namówić do powrotu do kliniki?

Znowu spojrzała na mnie. Jej fiołkowe oczy czujnie mnie obserwowały, ale twarz była rozjaśniona przyjaznym uśmiechem.

- A jeśli ci powiem, że zjawiłam się tu tylko po to? Dobrze wiesz, że nie byłam zadowolona z twojej negatywnej odpowiedzi...

- Nie uwierzę ci. - przerwałem jej, a ona roześmiała się cicho.

- Zbyt dobrze mnie znasz? - zapytała.

- Tak. Zbyt dobrze... - mruknąłem, podchodząc do niej.

- W takim razie powinieneś domyślać się, co mnie tutaj sprowadza... - zawiesiła głos i uśmiechnęła się przekornie. Westchnąłem.

- Wiesz, Kathy... z tobą też się ciężko rozmawia. - stwierdziłem, a ona uśmiechnęła się rozbawiona. Zbliżyłem się jeszcze bardziej i uklęknąłem u jej stóp.- A teraz, Kathy... - zacząłem powoli, przysuwając się do niej. - ...łaskawie wyjaśnij mi jeszcze TO! - zawołałem, patrząc jej prosto w oczy. Drgnęła i uśmiechnęła się lekko, odrobinę zmieszana, ale również wyraźnie rozbawiona.

- O co ci chodzi, Jack? To przecież uroczy kontrast... - rzekła, wyciągając rękę i muskając palcami mój policzek. Zmarszczyłem brwi.

- Czyli nie dowiem się też, dlaczego i jakim cudem zmienił mi się kolor oczu? - zapytałem, lekko zniecierpliwiony.

- Niewielkim cudem, Jack, ale wtedy to było konieczne... - odparła poważnie. - W ten sposób uniknęliśmy komplikacji. Jeśli chcesz, naprawię to w klinice... Ale moim zdaniem, tak jest bardzo ładnie. - uśmiechnęła się.

- Teraz nie mogę jechać do kliniki. - wstałem, a ona błyskawicznie spoważniała. - Mam tu coś do zrobienia. - wyjaśniłem. Kathy tylko zmrużyła oczy. Wyczułem rosnącą w niej irytację. Nagle usłyszałem windę. Zerknąłem w tamtą stronę i po chwili w korytarzu pojawił się Lucas, niosący dużą torbę z zakupami. Ruszył przez salon do kuchni, jednak kiedy dostrzegł siedzącą w fotelu Kathy, zatrzymał się.

- Jeszcze się nie znacie. - stwierdziłem. - Lucas, to jest moja przyjaciółka Kathy Stanford. Kathy, to jest Lucas...

- Miło mi. - odezwała się, przyglądając się z uwagą chłopcu.

- Mi również. - skinął głową i uśmiechnął się, a zaraz po tym niespodziewanie zarumienił. Popatrzyłem na Kathy. Mogłem bez trudu spostrzec, że posłała Lucasowi ten swój charakterystyczny uśmiech i spojrzenie, które to zawsze sprawiały, że nawet najbardziej twardym macho czerwieniły się uszy. - Przygotuję obiad. - zawołał szybko Lucas, asekurując się tym sposobem i znikając w kuchni. Kathy podniosła się z miejsca i stanęła obok mnie.

- Słodki. - stwierdziła, wyciągając mi z dłoni papierosa i zaciągając się. Spojrzała w pozbawione drzwi wejście do kuchni i jeszcze raz przyjrzała krzątającemu się chłopcu, mierząc go powoli od stóp do głowy. Oddała mi papierosa. - Dawno temu zgarnąłeś go z ulicy? - zapytała bez ogródek. Uśmiechnąłem się kwaśno.

- Aż tak widać, że jest dziwką? - mruknąłem. Popatrzyła na mnie z ukosa.

- Znalazł ciebie, więc już nią nie jest... - stwierdziła z powagą, wyciągając rękę i czule muskając palcami mój policzek. - Mój ty zły wilku o gołębim sercu... - uśmiechnęła się figlarnie. Również uśmiechnąłem się rozbawiony. - Swoją drogą zawsze miałeś dobry gust w dobieraniu sobie kochanków. - oznajmiła niespodziewanie, krzyżując ręce na piersi i wciąż patrząc na Lucasa. Parsknąłem.

- Czy ty sobie przypadkiem nie schlebiasz, Kathy? - zapytałem z żartobliwą podejrzliwością, starając się jednak utrzymać poważny ton.

- Nie,... nie przypadkiem... - posłała mi znaczący uśmiech i kokieteryjnie odrzucając warkocz do tyłu, ruszyła w stronę uchylonych drzwi balkonu. Zaśmiałem się szczerze rozbawiony. W mojej wyobraźni nagle zamajaczył obraz nagiej Kathy o ciele smukłym, gładkim i tak idealnym, że przypominało przepiękną grecką rzeźbę. Jej plecy i kształtne, pełne piersi okryte były jedynie opadającymi falami długich lśniących włosów. Wtedy, tak cudowna i niezwykła wydawała mi się jakimś nieziemskim stworzeniem. Nie uwierzyłbym, że stała tamtej nocy przy moim szpitalnym łóżku, gdyby mnie niespodziewanie nie dotknęła... Drgnąłem, czując nagle czyjąś ciepłą dłoń na moim nagim przedramieniu. Ocknąłem się i spojrzałem prosto w szmaragdowe oczy Lucasa.

- Kathy zostanie na obiedzie? - zapytał, zerkając na postać na tarasie.

- Tak, mam nadzieję, że tak... - odparłem po krótkiej chwili zastanowienia. Wtedy dostrzegłem coś dziwnego w oczach chłopca. Nie namyślając się nawet nad tym, pochyliłem się i pocałowałem go delikatnie w policzek. Zamrugał powiekami. Wydawał się odrobinę zaskoczony tym gestem. Przed samym sobą musiałem przyznać, że nie byłem mniej zdziwiony od niego moim zachowaniem. Uśmiechnąłem się do Lucasa i ruszyłem w stronę balkonu. Kathy stała przy barierce, a jej teraz rozpuszczone włosy rozsypywał wiatr. Wpatrywała się w widok i zdawać by się mogło, że nie zauważyła mojej obecności. Jednakże to były tylko pozory. Dostrzegłem nieznaczne napięcie mięśni nagich ramion oraz łydek pod obcisłymi skórzanymi spodniami. Zawodowy nawyk, kiedy wyczuwa się kogoś stojącego za plecami. Charakterystyczna czujność i gotowość do uniku. Podszedłem do niej i stanąłem obok. - Dobra. Koniec gierek, Wadera. - zauważyłem, że na dźwięk jej dawnego przezwiska kąciki jej ust uniosły się lekko. - Co tu naprawdę robisz? - zapytałem bez ogródek.

- Co masz na myśli, Jack? - popatrzyła na mnie, przybierając na twarzy wyraz zdumienia.

- Dobrze, wiesz, o czym mówię. - mruknąłem. - Nie jestem głównym powodem twojego przyjazdu tutaj. Znam cię, Kathy i wiem, że jestem tylko sprawą załatwianą przy okazji... - zerknąłem na nią. Uciekła wzrokiem w bok.

- Masz rację, Jack. - przyznała szczerze. - Mam tu coś do zrobienia. Muszę pomóc kilku osobom wydostać się z miasta... i z tego kraju. - wyjaśniła szybko. - Ale to nie znaczy, że jesteś dla mnie mniej ważny...

Uśmiechnąłem się do niej.

- Wiem, Kathy...



--------------------------------------------------------------------------------


W ciemności rozległ się szelest materiału i czarna atłasowa koszula opadła na podłogę. Jasne długie włosy zostały uwolnione ze związującej je okrągłej spinki i rozsypały się na nagich, posągowych plecach, opadając w dół na ramiona. Mężczyzna pochylił się nisko i przycisnął usta do jedwabiście miękkiej szyi, usłyszał westchnienie i poczuł, jak palce drobnych dłoni zanurzają się w jego włosy, pieszczotliwie je splątując i igrając z kosmykami.
- Nick...olas... - rozległ się urywany szept. Na ustach mężczyzny zamajaczył łagodny uśmiech, kiedy delikatnie złożył na wargach leżącego pod nim chłopca pocałunek. Smakował ostrożnie ciepłe wilgotne usta, wodząc palcami po gładkiej skórze pleców. Znowu wydobył z niego cichy jęk rozkoszy, kiedy oderwał się od jego ust. I jęk protestu, kiedy nagle odsunął się i usiadł na kanapie, podnosząc z podłogi swoją koszulę. - Nickolas?! - chłopiec usiadł gwałtownie i spojrzał na mężczyznę z wyrazem zawodu w oczach. Jego zmierzwione blond włosy opadały na czoło i zarumienione policzki, nadając mu wyglądu niewinnego dziecka.

- Wystarczy... - rzekł mężczyzna zapinając koszulę.

- Ale... - chłopiec popatrzył na niego z żalem.

- Jeszcze nie jesteś gotowy. - przerwał mu Nickolas.

- Jestem... - wyszeptał chłopiec, wstając. Szlafrok, który miał na sobie niby przypadkiem zsunął się, kusząco odsłaniając piękne i delikatne, dziewicze ciało niedoświadczonego nastolatka. Cienie, które niemal całkowicie skrywały pokój wymalowały na jego skórze wzorzyste mozaiki, wstydliwie otulając jego nagość. Oczy chłopca błyszczały, kiedy wpatrywał się w pochylającego się nad nim mężczyznę.

- Nie, Tristan... - Nickolas pocałował go w policzek. - Jesteś jeszcze za młody... - wyjaśnił i odwrócił się, wychodząc z pokoju.



--------------------------------------------------------------------------------


Ekran komputera nagle zgasł. Kathy prychnęła i nerwowo postukała paznokciami o blat biurka. Podparła drugą dłonią brodę, zasłaniając usta i wpatrując się w jakiś punkt na ścianie. Nie odezwałem się, nie ośmielając się wyrywać jej z zamyślenia. Kiedy system uruchomił się ponownie, Kathy ocknęła się i jeszcze raz spojrzała na ekran. Westchnęła.

- Nie wiem, Jack. - odwróciła się na obrotowym fotelu i spojrzała na mnie z wyrazem żałości na twarzy. - Chyba nie dam rady. Nie w tak krótkim czasie i nie na tym sprzęcie. Ktokolwiek zabezpieczał to maleństwo, znał się na rzeczy. - wyciągnęła kasetę z czytnika i oddała mi ją. - Gdybyś miał ją wciąż za dwa, trzy dni... miałabym wtedy sprzęt od Karen... - westchnęła.

- Jutro muszę ją oddać. - mruknąłem.

- Przykro mi, Jack... Mogę jeszcze popróbować. - zaczęła, ale przerwałem jej przeczącym ruchem głowy.

- Trudno. - wzruszyłem ramionami. - Znalazłaś coś o Applegate'cie? - zmieniłem częściowo temat. Uśmiechnęła się.

- To cię zaciekawi... - nacisnęła kilka klawiszy na komputerze.



--------------------------------------------------------------------------------


Ciemnowłosy mężczyzna w do połowy rozpiętej czarnej koszuli leżał na łóżku przygniatając sobą wijące się pod nim ciało. Jego czarne włosy, opadały na jedwabną pościel i lśniącą kurtyną osłaniały jego młodego kochanka.
W jednej dłoni przytrzymywał oba nadgarstki młodzieńca i przyciskał je nad jego głową do łóżka, drugą rękę wsunął pod plecy kochanka i opuszkami palców wodził po dole krzyża, wprawiając drobne ciało w drżenie i wywołując co jakiś czas mimowolne pożądliwe drgnięcia bioder.
W końcu Rishka przerwał pocałunek, żeby nabrać powietrza, uśmiechnął się przy tym, wyraźnie czując dreszcz podniecenia, jaki przenikał jego ciało od stóp aż po czubek głowy, pulsując przyjemnym ciepłem między udami. Przez chwilę patrzył na pochylonego nad nim mężczyznę, którego fioletowe oczy zdawały się płonąć. Czarny Kondor przysunął się jeszcze bliżej i musnął wargami szyję chłopca, przesuwając ciepłe delikatne pocałunki w stronę jego ucha. Rishka odchylił głowę w bok, ułatwiając mężczyźnie pieszczoty, po czym uśmiechnął się do siebie szatańsko i niespodziewanie odezwał:

- Dobrze wiesz, jak to jest, prawda? - na te słowa Czarny Kondor zaprzestał swoich działań i podniósł się odrobinę, patrząc kochankowi w oczy.

- Co masz na myśli? - zapytał bez cienia zainteresowania w głosie. Co dziwne, w jego tonie nie zabrzmiało również zniecierpliwienie, które powinno być spowodowane faktem, że Rishka odciąga jego uwagę od bardziej frapujących czynności.

- Noooo... - westchnął chłopak. - Chodzi mi o to, że doskonale wiesz, jak to jest być po drugiej stronie... a dokładniej mówiąc: na plecach... - odsłonił w wymownym uśmiechu białe równe zęby. Mężczyzna zmarszczył brwi. - W przeciwnym razie tak dobrze byś nas nie rozumiał i nie radził sobie z nami. Wiesz doskonale, jak to jest być na naszym miejscu... - wyjaśnił rzeczowo Rishka. Czarny Kondor uśmiechnął się nieznacznie, bez emocji i odsunął jeszcze bardziej, klękając na łóżku i nabierając wyraźnego dystansu.

- Nie wiesz, co mówisz... - mruknął obojętnie.

- Czyżby? - chłopak zawiesił głos i uniósł się na łokciach zadzierając brodę i patrząc na mężczyznę z wyrazem pewnej satysfakcji na twarzy. - Kto cię zgarnął z ulicy? - zapytał, brnąc dalej w temat z sadomasochistyczną przyjemnością. - Świętej pamięci Yoshi? - zmrużył oczy. - Nie, on byłby wtedy za młody... Więc kto? Ciekawy jestem, jaki byłeś... Musiałeś mieć niezłe wzięcie, co?

- Zamknij się, Rishka! - warknął Czarny Kondor. Chłopak zamilkł, ale wciąż spoglądał mu w oczy. Płonące irytacją i żądzą ametysty...

- A co? Podrajcowałem cię? - wyszeptał i nagle pocałował mężczyznę w usta, przygryzając jego wargi. Czarny Kondor odpowiedział na ten pocałunek, a Rishka aż zadrżał, czując namiętność i pasję z jaką mężczyzna to zrobił. Rzadko tak całował. Jednakże ku żalowi chłopca Czarny Kondor przerwał nagle pocałunek, po czym wsunął obie ręce pod jego kolana i podsuwając go w górę łóżka, rozsunął mu nogi, zajmując pomiędzy jego udami wygodne miejsce i niemal natychmiast przygniatając go swoim ciałem i uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch. Znowu przywarł do jego warg. Przez chwilę całowali się, jednak kiedy Rishka sięgnął do klatki piersiowej mężczyzny, wsuwając dłonie pod jego koszulę, Czarny Kondor nagle odepchnął i chwycił jego ręce za nadgarstki, przyszpilając je do łóżka po obu bokach chłopca. Pocałował go znowu, jednak tym razem Rishka przerwał pocałunek. Wymienili spojrzenia pełne pożądania i niecierpliwości, z trudem opanowując swoje przyspieszone oddechy. - Dlaczego czasami nie pozwalasz się dotykać? - zapytał Rishka, ukrywając pewną irytację. Mężczyzna tylko uśmiechnął się. - Boisz się, że któryś z nas sprawi ci zbyt wielką przyjemność i stracisz nad sobą tę swoją niesamowitą kontrolę? - ciągnął chłopak. Na twarzy Czarnego Kondora zagościł prawdziwy uśmiech rozbawienia.

- Żaden z was nie potrafi sprawić mi aż takiej przyjemności... - odparł lekceważąco.

- Dlaczego? - zdziwił się Rishka marszcząc czoło. - Jesteś hetero? - naciskał dalej. Czarny Kondor spojrzał mu w oczy.

- Bi. - wyjaśnił spokojnie. Znowu wymienili długie spojrzenia, jakby każdy z nich chciał wyczytać coś szczególnego w oczach drugiego.

- Dlaczego nie powiesz mu, co czujesz? - zapytał niespodziewanie Rishka.

- Bo nic do niego nie czuję. A nawet gdyby, to on i tak mnie nienawidzi. - rzekł, a w jego głosie zabrzmiała nutka głęboko ukrywanej złości i jeszcze czegoś. Rishka ściągnął brwi, starając się odgadnąć, co to było.

- Mylisz się... - powiedział cicho chłopak, jakby mając świadomość, że może wkroczyć na wyjątkowo niebezpieczny grunt.

- Zamknij się Rishka i rób swoje! - przerwał mu nagle ostrym tonem. Chłopak jakby ocknął się i zmrużył oczy, rzucając mężczyźnie odrobinę zranione spojrzenie. Nie powiedział już jednak ani słowa i powoli rozpiął spodnie mężczyzny.



--------------------------------------------------------------------------------


Słońce już dawno skryło się za horyzontem, kiedy z wyłączonymi światłami wjechałem cicho w wąską uliczkę. Zaparkowałem i czekając, aż zapadną całkowite ciemności jeszcze raz spojrzałem na wyświetlane na ekranie laptopa plany budynku. Drugie piętro, pokój od ulicy... To nieco ułatwi sprawę... Założyłem białe rękawiczki, jeszcze raz przyjrzałem się schematom pomieszczeń i skasowałem wszystkie dane, po czym wysiadłem z samochodu.
Wolnym spacerowym krokiem przemierzyłem trasę, która dzieliła mnie od głównej ulicy. W międzyczasie uliczne latarnie kilkakrotnie zamrugały i zaświeciły się.
Zbliżyłem się do wysokiego na ponad trzy metry parkanu i ruszyłem wzdłuż niego, raz zakręcając i cały czas licząc w myślach stawiane kroki. W końcu zatrzymałem się i rozejrzałem. Wszędzie jak okiem sięgnąć ani żywej duszy. Uniosłem kolano i lekko uderzyłem pod kątem obcasem w chodnik. Z czubka buta z mechanicznym szumem wysunęło się krótkie ostrze w kształcie trójkąta. Światło lamp liznęło gładkie brzegi. Po krótkiej chwili zrobiłem to samo z drugim butem. Podszedłem do parkanu i silnym kopniakiem wbiłem jedno ostrze w tynk, niebiosom dziękując za zamiłowanie architekta miasta do stosowania metod renowacji adekwatnych do wieku restaurowanych zabytków. Wspierając się na pierwszym ostrzu zgiąłem nogę i wbiłem w mur drugie, kilkadziesiąt centymetrów wyżej. Stanąłem na nim i już mogłem sięgnąć brzegu parkanu. Podciągnąłem się na rękach i rozejrzałem po niewielkim parku, który otaczał kilkupiętrowy, rozświetlony budynek. Włączyłem implanty. Wszędzie widziałem kręcących się tu i ówdzie strażników. Niektórym towarzyszyły obronne psy, patrolowali jednak tylko rekreacyjną część parku oraz okolice tylnego wejścia na teren posesji. Nic dziwnego, skoro gościli tego wieczoru takie wykwintne osobistości. Spojrzałem w stronę budowli. Część ambasady z tego miejsca zasłaniały mi drzewa, jednak jeśli dobrze wyliczyłem powinienem być w pobliżu garaży, a stamtąd bez trudu dostanę się do kuchni i dalej na salę balową. Zaczekałem, aż strażnicy znikną z mojego pola widzenia i podciągnąłem się, zeskakując bezgłośnie na miękką trawę i niezwłocznie ukrywając się w pobliskich krzakach. Znowu się rozejrzałem i nie widząc raczej nic niepokojącego przebiegłem kilka metrów, znikając w kolejnej krzaczastej gęstwinie. Obejrzałem się. Uzbrojony strażnik zmierzał w kierunku miejsca, w którym byłem przed chwilą. Na moje szczęście nie miał ze sobą psa. Co prawda cienki materiał, z którego wykonane było moje obcisłe ubranie skutecznie pochłaniał wszelkie zapachy, a wsączone weń chemikalia całkowicie je neutralizowały, jednak nie mogłem niedoceniać tych genetycznie udoskonalonych bestii, jakimi były współczesne dobermany. Odczekałem chwilę, aż znowu teren będzie czysty i dałem susa przez oświetloną alejkę, podbiegając do ściany garaży i skrywając się w cieniu. Nagle usłyszałem zgrzytnięcie drzwi i odgłos kroków. Znieruchomiałem, nasłuchując i czekając. W chwilę po tym spostrzegłem młodego mężczyznę, mniej więcej mojego wzrostu, odzianego w czarne spodnie i białą marynarkę kelnera, który wyciągnął papierosa i zapalił go, z wyraźną przyjemnością głęboko się zaciągając. Uśmiechnąłem się lekko. W sumie mogłem nieznacznie zmienić swój plan. Wysunąłem się trochę z cienia, zerkając w stronę uchylonych drzwi garażu, by przekonać się, czy kelner miał jakieś towarzystwo. Sięgnąłem dłonią do wewnętrznej kieszeni i wydobyłem stamtąd niewielki aplikator z załadowaną ampułką lekarstwa na takie właśnie wypadki. Jeszcze raz sprawdziłem, czy nikt nie nadchodzi i podskoczyłem ku mężczyźnie, dłonią zasłaniając jego usta i odciągając głowę do tyłu, równocześnie przyciskając aplikator do arterii szyi. Zdążył szarpnąć się tylko raz. W ułamek sekundy po naciśnięciu przeze mnie spustu, opadł bezwładnie w moje ramiona. Przytrzymałem go, przerzuciłem sobie przez ramię i ruszyłem w stronę garażu. Zanim zamknąłem za nami drzwi zlokalizowałem jeszcze porzuconego zapalonego papierosa i zmiażdżyłem go podeszwą buta.



--------------------------------------------------------------------------------


Leżący na łóżku blondwłosy chłopak przekręcił się na bok. Mokre po kąpieli włosy przyklejały się do twarzy i szyi. Otworzył oczy, wpatrując się w półmroku w okno. Przez szybę widział czyste niebo i gwiazdy. Usiadł i westchnął ciężko. Jack długo nie wracał. Bardzo długo... Spojrzał na pobliski fotel, przez którego oparcie przewieszona była bielejąca w mroku koszula mężczyzny. Wstał i rozwiązał płaszcz kąpielowy, zrzucając go niedbale na podłogę. Sięgnął po koszulę i założył ją. Była o wiele za duża dla niego i sięgała dalej, niż do połowy uda, a rękawy zasłaniały całkiem dłonie. Lucas otulił się nią. Była miękka w dotyku. Jack założył ją rano, ale przed wyjściem przebrał się, pachniała więc zarówno świeżością, jak i... nim. Chłopak wrócił do łóżka i ułożył się wygodnie. Znowu przesunął dłońmi po okrytych jedwabistym materiałem ramionach. Brakowało mu Jacka. Bardzo. Zamknął oczy, a jego jedna dłoń wsunęła się pod poły koszuli i delikatnie dotknęła klatki piersiowej. Palce odnalazły miękki drobny sutek i zacisnęły się na nim. Lucas jęknął cicho, kiedy pomarszczona skórka stwardniała pomiędzy opuszkami, a jego klatkę piersiową przeszył przyjemny dreszcz. Druga dłoń chłopca nieświadomie musnęła brzuch i powoli powędrowała w dół.

- Jack... - wyszeptał, zamykając oczy.




--------------------------------------------------------------------------------


W ciemności wielkiego garażu poprawiłem mankiety kelnerskiego wdzianka, które teraz miałem na sobie, a które założyłem po prostu na mój wcześniejszy strój. Zamknąłem drzwi jednej z limuzyn, w której leżał rozebrany do bielizny nieprzytomny mężczyzna. Jego rękawiczki nie pasowałyby, dlatego też profilaktycznie zabrałem tym razem białe. Napotkanie go zaoszczędziło mi szukania magazynu lub pralni dla służby. Ruszyłem w stronę widocznych na końcu pomieszczenia schodów prowadzących w górę.
Wyłączyłem implanty wchodząc słabo oświetlonymi krętymi schodkami i wreszcie stając w wąskim korytarzu. Otoczyło mnie ciepło domu i duszny aromat przygotowywanych potraw. Gdzieś niedaleko musiała być kuchnia... Podążyłem w kierunku drzwi, zza których dochodził szczęk naczyń i wkroczyłem do obszernego pomieszczenia, pełnego pary oraz krzątających się ludzi. Prześlizgnąłem się obok podłużnych stołów zastawionych półmiskami z potrawami i przystawkami, starając się nie rzucać w oczy wśród biegających tu i ówdzie pomocników i kucharzy.
- Ej, ty! - usłyszałem nagle za sobą. Znieruchomiałem i bardzo powoli odwróciłem się. Za mną stał niski mężczyzna w białym fartuchu i czapce szefa kuchni. Popatrzyłem na niego z wyczekiwaniem. Wyciągnął rękę w moim kierunku i wskazał coś ponad moim ramieniem. - I ty! - zawołał. Obejrzałem się, zauważając wchodzącego właśnie młodego kelnera. - Zanieście to na salę. - wskazał dwie wielkie tace zakąsek. Po wydaniu polecenia jego wzrok padł na wchodzących przez inne wejście dostawców. Zmarszczył brwi i podbiegł bliżej i zaglądając do niesionych przez nich pudeł po brzegi wypełnionych lodem. - Przecież prosiłem o homary a nie kalmary! - wykrzyknął, rozpaczliwym gestem chwytając się za głowę. Jeden z dostawców zaczął coś szybko tłumaczyć w nieznanym mi języku. Kelner bez słowa wyminął mnie i wziął tacę, po czym ruszył w kierunku drzwi. Szybko poszedłem w jego ślady i po chwili szliśmy w górę schodami dla służby. Wyszliśmy na kolejny korytarz, szerszy i wyściełany grubą brązową wykładziną. Na ścianach wisiały obrazy w zdobionych złotem ramach. Podeszliśmy do dwuskrzydłowych drzwi, pod którymi stało dwóch ochroniarzy w czarnych garniturach. Zmierzyli nas czujnymi spojrzeniami, a jeden z nich zatarasował nam drogę i podszedł bliżej, wyciągając przed siebie dłoń w rękawicy z czujnikami wykrywającymi metale. Przesunął nią szybko w odległości kilkunastu centymetrów od ubrania kelnera. Po chwili identyczny zabieg czekał mnie. Ponieważ urządzenie nie wykryło żadnych anomalii kiwnęli tylko głowami i otworzyli nam drzwi. Weszliśmy w kolejny, tym razem krótszy korytarz, w którym już słychać było dochodzące z niedaleka pierwsze takty walca. W tym niewielkim pomieszczeniu stało czterech identycznie odzianych ochroniarzy. Dwóch pod drzwiami i dwóch po bokach korytarza. Ponieważ ich koledzy dokładnie już nas sprawdzili, obserwowali nas tylko czujnie. W końcu następne dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się automatycznie i moim oczom ukazała się olbrzymia sala, rozświetlona blaskiem lamp i świec na ustawionych pod oknami stołach. Na środku parkietu wirowało kilka par w rytm muzyki wygrywanej przez orkiestrę zajmującą niewielkie podwyższenie pod ścianą. Podążałem za kelnerem do szwedzkich stołów, przy których w kilku nielicznych grupkach stała i w najlepsze dyskutowała sama śmietanka towarzyska. Rozejrzałem się uważnie. Czterech, ośmiu, czternastu!... ochroniarzy pod samymi ścianami. Nie licząc tych, którzy byli wmieszani w tłum lub których nie spostrzegłem. Towarzyszący mi kelner zniknął gdzieś w eleganckim tłumie, roznosząc zakąski. Postąpiłem podobnie, usłużnie częstując gości i równocześnie rozglądając się i badając teren. Po kilku minutach udało mi się wyłuskać z bezimiennego tłumu parę znanych mi ze słyszenia osób. Anabellę Scotfield - przewodniczącą rady Miasta, Bernarda Normingtona - wysoko postawioną figurę polityczną i organizatora tegoż przyjęcia oraz honorowego gościa i gwiazdę dzisiejszego wieczoru Josepha Francisa, ambasadora i niezwykle popularnego polityka, jednego z pewniejszych kandydatów w tegorocznych wyborach do Senatu. Przyjrzałem mu się uważnie. Był mniej więcej w wieku Applegate'a, tylko jego ciemnobrązowe włosy były mocno przerzedzone na czubku głowy i skroniach. Twarz miał pociągłą, o wyrazistych rysach i gładko wygolonych policzkach. Gęste przycięte wąsy i krzaczaste brwi nadawały mu srogiego wyglądu, jednak głęboko osadzone czarne oczy były łagodne i ciepłe, igrały w nich wesołe iskierki człowieka bardzo dowcipnego i z ogromnym poczuciem humoru. Francis przybył tutaj w celu ważnej narady dotyczącej jego kampanii. Następnego dnia rano miał spotkanie. Spotkanie, na którym się raczej nie zjawi...

Wieczór mijał spokojnie, a zgromadzone osobistości bawiły się znakomicie. Mi natomiast zaczynało uprzykrzać się kelnerowanie. Pomimo to bacznie obserwowałem swój cel i wypatrywałem wszelkich oznak zmęczenia. Było powszechnie wiadome, że ambasador nie cieszył się ostatnimi czasy najlepszym zdrowiem, w związku z czym oszczędzał się i unikał forsownych zabaw. Dlatego też oczekiwałem, że niedługo uda się na spoczynek, wypijając przed snem, jak to miał w zwyczaju, filiżankę zielonej herbaty. Tu tkwiła okazja dla mnie. Tym razem postanowiłem zrobić to spektakularnie, co wymagało pewnej dozy finezji i sprytu oraz sporo szczęśliwego trafu.
W pewnym momencie spostrzegłem, że ambasador rzekł coś na ucho postawnego mężczyzny w szarym garniturze. Ten tylko skinął głową i odszedł. Przy drzwiach zatrzymał jakiegoś młodego kelnera i wydał mu jakieś polecenie. Chłopak tylko zerknął na pana Francisa i bez słowa wyszedł, najwyraźniej kierując się w stronę korytarza prowadzącego na schody do kuchni. Nie zwlekając zająłem miejsce pod ścianą, w pobliżu drzwi za którymi wedle planów znajdował się mały korytarzyk i prywatne pokoje dla gości. Jeden z nich miał być zajmowany przez moją przyszłą ofiarę. Obserwując żegnającego się z poszczególnymi gośćmi i szykującego się do opuszczenia balu Francisa, czekałem cierpliwie na kelnera. Po kilku chwilach zjawił się, tak jak się spodziewałem niosąc niewielką tackę, a na niej porcelanową filiżankę, cukiernicę i imbryczek. Kiedy znalazł się blisko mnie zagrodziłem mu drogę. Zadarł głowę, patrząc na mnie w zdumieniu.

- Ja to zaniosę. - zanim zdążył zaprotestować odebrałem mu tackę i wręczyłem swoją, z zakąskami.

- Ale... - zaczął niepewnie.

- Wracaj do pracy! - rzekłem rozkazująco. Posłuchał. Odwrócił się na pięcie i ruszył między gości, zerkając tylko na mnie ukradkiem. Miałem szczęście, że był dość młody. W przeciwnym razie nie poczułby takiego respektu i nie zrezygnował tak łatwo. Podszedłem do mężczyzny w szarym garniturze, który spostrzegłszy mnie uniósł w zdziwieniu brwi, jednak nic nie powiedział, gdyż właśnie zbliżył się do nas Francis. Ambasador, skinieniami głowy odpowiadając na uprzejme pożegnania pozostałych gości, ruszył w stronę drzwi do prywatnych pokoi. Otoczony został przez wianuszek ochroniarzy, między innymi tego w szarym wdzianku. Bez słowa podążyłem za nimi. Przeszliśmy przez wąski korytarzyk. Odliczałem drzwi, które mijaliśmy. Jeden z obstawy Francisa otworzył czwarte i wszedł pierwszy. Światło zapaliło się automatycznie i ambasador wkroczył na swoje pokoje. Mnie natomiast zatrzymano. Spojrzałem pytająco na dwóch mężczyzn, z których żaden się słowem nie odezwał. Jeden zagrodził mi przejście ręką i zaczął podnosić pokrywki naczyń, przeglądając zawartość imbryka i cukiernicy, drugi natomiast obszukał mnie "po tradycyjnemu", mierzwiąc mi nawet włosy w poszukiwaniu czegoś co mogłoby zagrozić ich pracodawcy. W końcu znalazł coś w kieszeni kelnerskiej marynarki. Wyciągnął małą srebrną paczuszkę.
- Co to? - zapytał twardo.

- Guma do żucia. - odparłem zgodnie z prawdą. - Proszę się poczęstować. - dodałem uprzejmie. Pokręcił nieznacznie głową i wrzucił paczuszkę z powrotem do mojej kieszeni. Uśmiechnąłem się lekko, po czym zostałem wpuszczony. Francis właśnie ściągnął marynarkę i odpinał mankiety koszuli.

- Proszę postawić na stoliku. - odezwał się do mnie. Podszedłem wolno do nocnego stolika, obracając się w taki sposób, by żaden z ochroniarzy stojących pod drzwiami wejściowymi, czy drzwiami do łazienki, nie dostrzegł, że ostrożnie wsuwam rękę do kieszeni. Odnalazłem paczkę gumy i odwróciłem ją do góry nogami, odpakowując od spodu i wyciągając ostatnią pastylkę gumy. Potarłem ją w palcach i naciskając paznokciem złamałem w połowie, po czym mocno ścisnąłem razem dwie części. Ostrożnie uniosłem dłoń do skroni i gestem odgarniania włosów wyciągnąłem z załamania muszelki ucha maleńki zapalnik, wciskając go jednocześnie w gumę. Machinalnym ruchem odstawiłem tacę i przykleiłem całość na dnie filiżanki. Wziąłem imbryczek, nalewając do naczyńka zielonozłotego płynu.

- Z cukrem? - zapytałem.

- Tym razem bez... - odparł, przebierając się za parawanem w elegancki szlafrok. - Dziękuję. - rzekł, zmierzając w stronę łazienki. Skinąłem głową i wyszedłem z pomieszczenia. Szybkim krokiem ruszyłem do drzwi. Przeciąłem salę balową. Przeszedłem przez dwa korytarze do kuchni i dalej, do garażu. Zerknąłem jeszcze w stronę jednej z limuzyn. Kelner nadal spał w najlepsze przez nikogo nie niepokojony. Wyszedłem na zewnątrz. Chłodne powietrze nocy orzeźwiło mnie skutecznie. Włączywszy implanty spostrzegłem, że w okolicach muru kręci się zbyt wielu strażników. Nie było innego sposobu. Odwróciłem się i ruszyłem w kierunku głównej bramy wjazdowej. Kiedy byłem w odległości kilku metrów, w moją stronę skierował się jeden ze strażników.

- A ty dokąd? - zagadnął podejrzliwie.

- Problem w kuchni. - wyjaśniłem. - Przysłali kalmary zamiast homarów. Szef kazał mi iść to odkręcić.

- Teraz? - zdziwił się mężczyzna.

- Dlaczego nie? Przyjęcie dopiero się zaczęło, a szef kuchni nie należy do cierpliwych osób.

- Fakt. - uśmiechnął się pod nosem. - Cały Giovanni... - mruknął. Zawahałem się, usilnie starając się przypomnieć sobie nazwisko na plakietce głównego kucharza i przeklinając swoją nieuwagę. To mogła być przecież próba sprawdzenia mnie...

- Mogę przejść? - zapytałem.

- Jasne. - rzekł, schodząc mi z drogi i dając znaki koledze w budce, żeby otworzył bramę. - Zaraz... idziesz pieszo? - zainteresował się.

- Mam samochód za rogiem, tu niedaleko. - odrzekłem, wychodząc za bramę, która po krótkiej chwili zamknęła się za mną. Skierowałem się za róg i kiedy upewniłem się, że nikt mnie już nie obserwuje, puściłem się pędem w stronę budynków po przeciwległej stronie ulicy. W jednej z wąskich uliczek odnalazłem schowane tutaj wcześniej lornetkę oraz czarny płaszcz. Założyłem go, żeby nie świecić w ciemności białą kelnerską marynarką i ruszyłem wzdłuż ulicy. Liczyłem domy. Czwarte drzwi... okna tamtego pokoju wychodzą na dom numer... Wbiegłem na klatkę schodową budynku, który również odrestaurowany pochodził z tego samego czasu, co ambasada. Ruszyłem schodami w górę i po kilkudziesięciu sekundach byłem już na płaskim dachu. Zbliżyłem się do niskiego murku i przykucnąłem, podnosząc lornetkę do oczu. Wyłączyłem implanty, uruchamiając noktowizor, który z tej odległości lepiej się sprawdzał. Serce łomotało mi w piersi od szybkiego biegu i emocji. Odnalazłem okna apartamentu Francisa. Dostrzegłem nocny stolik i specjalnie ustawione przeze mnie naczynia. Jeszcze nie tknięte. Po krótkiej chwili zjawił się i on i z gazetą zasiadł w fotelu tyłem do mnie. Wciąż jednak widziałem stolik.

Pomimo tak doskonałej pozycji strzeleckiej nie mogłem bawić się w snajpera. Wszystkie okna w budynku były z pancernego szkła. Żadna z dostępnych mi broni nie mogła ich przebić z tej odległości. Musiałem zastosować inną metodę, która bardziej pasowała do mojej ofiary i ogólnej sytuacji. Odnalazłem w kieszeni detonator i odbezpieczyłem go, wciąż obserwując okno przez lornetkę. Widziałem, jak ręka Francisa w zdobnym szlafroku sięga do stolika po filiżankę i ostrożnie kieruje ją w stronę twarzy. Kiedy gestem upijania łyku uniósł łokieć, nacisnąłem na guzik. Usłyszałem cichy wybuch. Zdetonowany ładunek nie był zbyt silny. Wystarczająco jednak, by zabić jedną, będącą najbliżej osobę. Wciąż patrzyłem przez lornetkę. Coś częściowo zachlapało szyby, jednak wyraźnie widziałem bezwładną rękę na oparciu fotela i przechylony na bok korpus ciała, który tym różnił się od ciała normalnego człowieka, że w miejscu, gdzie powinna być głowa widniał tylko jakiś strzęp. Dostrzegłem gwałtowny ruch obok ciała Francisa. Jeden z ochroniarzy zbliżył się do okna, jednak to już mnie mało obchodziło. Wykonałem zadanie. Jutro na pewno kilka gazet rozdmucha informację o zuchwałym zamachu na ambasadora. Odwróciłem się na plecy i niemalże położyłem na zimnym, betonowym dachu. Odetchnąłem głęboko, uspokajając się trochę, rozkoszując się szumem adrenaliny w uszach. Po krótkiej chwili prześlizgnąłem się w cień, jaki rzucał sąsiedni wyższy budynek i odlepiłem wyświetlacze hologramu z twarzy. Kathy nieźle się spisała, naprawiając to urządzonko i domontowując mu zasilacz, który wydłużył czas wyświetlania obrazu. Muszę pamiętać, żeby jej podziękować...



--------------------------------------------------------------------------------


Drzwi windy rozsunęły się i wszedłem do cichego mieszkania, w którym panowała prawie absolutna ciemność. Nie zdziwiło mnie to, gdyż o tej porze Lucas musiał już dawno spać. Uruchomiłem implanty i ruszyłem w stronę drzwi do łazienki, jednak kiedy mijałem sypialnię ktoś nagle zarzucił mi ramiona na szyję i drobne ciało przysunęło się do mnie, a ciepłe usta przywarły do moich. Lekko zdumiony tym przywitaniem odpowiedziałem na pocałunek, a kiedy oderwaliśmy się od siebie Lucas przytulił się do mnie.

- Stęskniłem się za tobą... - wyszeptał mi do ucha.

- Mmm.... cóż za miłe powitanie... - rzekłem, obejmując go. Spostrzegłem wtedy, że jest w mojej białej koszuli. Kiedy przycisnąłem, go mocniej, tak, żeby wyczuć pod materiałem kształt rozgrzanego ciała, zrozumiałem, że jest tylko w mojej koszuli...

- Będzie jeszcze milej... - wymruczał wielce obiecującym tonem i pociągnął mnie za zakładkę płaszcza prowadząc w głąb sypialni. Uśmiechnąłem się i pozwoliłem się zaprowadzić do łóżka. Nie wiedziałem, dlaczego Lucas tak się zachowywał, ale było to naprawdę sympatyczne. Położyliśmy się na łóżku, a on rozpiął mi płaszcz i ściągnął go. Wsunąłem ręce pomiędzy poły koszuli, odnajdując smukłe ciało. Objął mnie ramionami i wtulił twarz w moją szyję.

- Chcę przesiąknąć twoim zapachem, Jack... - wyszeptał.

- O... - zdziwiłem się. - A któż cię tak rozpalił? - mruknąłem żartobliwie. W oczach Lucasa pojawił się figlarny błysk.

- Aaa... był tu niedawno taki jeden... - uśmiechnął się przekornie.

- Lucas... - rzekłem z udawaną srogością. Roześmiał się i wtulił we mnie.



--------------------------------------------------------------------------------


Rishka poruszył się w miękkiej, zmiętoszonej pościeli i przekręcił na bok, powoli otwierając oczy. Obok niego nie było nikogo i tylko ciepłe prześcieradło świadczyło o ich wspólnej namiętnej nocy. Chłopak powiódł wzrokiem po obszernym pokoju w poszukiwaniu swojego kochanka. Czarny Kondor stał przy oknie, lekko pochylony w przód i wsparty obiema rękami o framugę wpatrywał się w widok. Ubrany był tylko w promienie wschodzącego słońca. Rishka uśmiechnął się, z zachwytem przypatrując się zwróconemu do niego bokiem pięknie zbudowanemu mężczyźnie, którego jasna, nieskazitelnie gładka skóra sprawiała, że przypominał teraz grecki posąg. Mięśnie jego brzucha i piersi, subtelnie wyrzeźbione zachwycały swą doskonałością i skrywaną w sobie siłą. Poruszały się powoli pod skórą w rytm miarowych oddechów.
Jego kruczoczarne włosy opadały zmierzwione, lecz wciąż niezwykle lśniące na plecy i ramiona. Rishka przymknął oczy, przypominając sobie ich miękkość i jedwabistość, która minionej nocy przemykała się pomiędzy palcami jego dłoni. Uśmiechnął się i cicho wyślizgnął z łóżka, rozkoszując się ostatnimi muśnięciami satynowej pościeli. Gruby dywan stłumił odgłos jego kroków, więc mężczyzna spostrzegł jego obecność dopiero wtedy, gdy Rishka dotknął go i objął w talii, prześlizgując się pod jego ramieniem i przytulając się do niego. Czarny Kondor przeniósł wciąż trochę zamyślone spojrzenie na tulącego się do jego klatki piersiowej młodzieńca. Rishka pocałował mężczyznę w szyję, w obojczyk, po czym otarł się przymilnie policzkiem o jego pierś.

- To "dzień dobry" w twoim wykonaniu? - zapytał nagle mężczyzna. Jego głos był przyciszony i spokojny, jakby Czarny Kondor jeszcze przed chwilą zastanawiał się nad czymś ważnym.

- Owszem... - mruknął Rishka i przyklęknął przyciągając do siebie mężczyznę. Przesunął ustami po jego płaskim, łagodnie umięśnionym brzuchu, skierował się ku pachwiny. Przez moment pozostał, tak, by mężczyzna mógł poczuć na skórze jego ciepły oddech. Zaczął się z nim drażnić, muskając, pieszcząc i całując skórę w okolicach krocza i ud, jednocześnie celowo omijając te najbardziej upragnione miejsca. Wyraz twarzy Czarnego Kondora nie zmienił się znacznie. Tylko palce jego dłoni zacisnęły się mocniej na framugach okna, a oddech minimalnie przyspieszył, stając się jednocześnie głębszym.

- Wszystkich klientów tak rano witasz? - padło następne obojętne pytanie z ust mężczyzny.

- Tylko tych, którzy mi w nocy dogodzą... - wyszeptał chłopak, definitywnie przerywając pieszczoty, wstając i zarzucając mężczyźnie ramiona na szyję. Czarny Kondor uśmiechnął się kącikami ust, jednak jego oczy nadal pozostawały zimne, po czym nieczule uwolnił się z objęć chłopca, szybko podchodząc do łóżka i zbierając z podłogi ubrania.

- Masz dzisiaj dzienną, czy nocną zmianę? - zapytał niespodziewanie. Rishka drgnął i poczuł dziwny ucisk w gardle. Nienawidził tego brutalnego powrotu do codzienności.

- Nocną. - odparł sucho.

- Zacznij trzy godziny wcześniej, niż zwykle. - polecił mężczyzna. Rishka tylko kiwnął głową. Wiedział, że nie ma sensu pytać, dlaczego. Po prostu mężczyzna tak postanowił. Nigdy niczego nie tłumaczył. Czarny Kondor rzucił mu jego ubranie i odwrócił się na pięcie.

- Zaczekaj! - zawołał chłopak widząc, że mężczyzna kieruje się w stronę drzwi do łazienki. Czarny Kondor zatrzymał się i spojrzał na chłopca z ukosa. - Nic... mi nie powiesz? - zapytał Rishka niepewnie. Mężczyzna zmierzył go wzrokiem od stóp do głowy.

- Nie mam zastrzeżeń. - rzekł, ruszając do łazienki. - Zresztą od początku się nadawałeś do tej roboty. - dorzucił i nie oglądając się już zamknął za sobą drzwi. Po krótkiej chwili jaką zabrało mu dojście do prysznica usłyszał wściekłe trzaśnięcie drzwiami w sąsiednim pokoju. Uśmiechnął się lekko, zamykając oczy i odkręcając wodę.



--------------------------------------------------------------------------------


Usłyszałem za sobą szelest pościeli i poczułem ruch na materacu łóżka, na którego brzegu siedziałem. Nie wykonałem najmniejszego ruchu głową, w obawie przed wywołaniem kolejnej kaskady nieznośnego bólu. Opanowując drżenie rąk załadowałem ampułkę do aplikatora i przycisnąłem do szyi. Pociągnąłem za spust. Poczułem lekkie ukłucie i chłód, a potem ciepło rozlewające się po tętnicach. I stopniową ulgę... Ból zelżał na tyle, że mogłem odwrócić głowę i spojrzeć na siedzącego na łóżku Lucasa zawiniętego w prześcieradła. W jego oczach malował się mieszany ze smutkiem żal. Żal do mnie... Odwróciłem wzrok i schowałem aplikator do futerału.

- Powinieneś przestać brać. - usłyszałem głos chłopca. Uśmiechnąłem się kwaśno do siebie. Wiedziałem, że kiedyś ten temat wypłynie.

- Nie mogę. - odparłem bez emocji, nie oczekując nawet, że zrozumie.

- Bzdura! Każdy może! - obruszył się. Spojrzałem na niego ze złością.

- Nie wtrącaj się, Lucas! To nie twoja sprawa... - wstałem, zakładając koszulę i kończąc się ubierać.

- Jak to nie moja? - zaprotestował również wstając i podchodząc do mnie. Wciąż był tylko w mojej koszuli. - Martwię się o ciebie! Przecież jesteś moim... - urwał, kiedy nagle na niego spojrzałem. Zawahał się.

- No? Twoim czym? - nacisnąłem chłodno i natychmiast tego pożałowałem. Lucas wciąż nie odpowiadał, a na dodatek uciekł gdzieś wzrokiem. Co za dupek ze mnie! Znowu go skrzywdziłem. Zamknąłem oczy i zakląłem w myślach. Dlaczego tak łatwo mi było go ranić? Nie miałem ochoty czekać na dalszy ciąg tej bezsensownej dyskusji. W złości mogłem powiedzieć jeszcze coś bardziej niemiłego. Wyminąłem chłopca i ruszyłem do windy.



--------------------------------------------------------------------------------


Wciąż lekko zirytowany poranną sprzeczką z Lucasem siedziałem w luksusowym hotelowym apartamencie, paląc papierosa i czekając. Rozejrzałem się. Nie dziwiło mnie, że Applegate chciał się spotkać na neutralnym gruncie, ale nie spodziewałem się, że ten grunt będzie aż tak wyrafinowany. Jeden z najdroższych hoteli w Nowym Mieście, w którym rezerwację trzeba robić z dwumiesięcznym wyprzedzeniem. I ten pokój będący stale do dyspozycji mojego zleceniodawcy. Nieźle, jak na przyszłego senatora... Zgasiłem papierosa w kryształowej inkrustowanej srebrem i macicą perłową popielniczce. Wiadomości od Kathy przydały mi się... Dzięki temu zrozumiałem sens mojego poprzedniego zadania. A w pewnym sensie nawet zacząłem podziwiać Applegate'a za jego swoistą odwagę. Zlikwidować jednego z konkurentów do stanowiska na miesiąc przed wyborami... Specyficzna szczurza odwaga... Usłyszałem odgłos otwieranych drzwi i do pomieszczenia wszedł Applegate ubrany w gustowny, lecz już trochę zmiętoszony garnitur.

- Przepraszam, że musiał pan czekać. - zwrócił się do mnie i zasiadł w fotelu po drugiej stronie szklanej ławy. Wyraźnie był z czegoś bardzo zadowolony. Kiwnąłem głową na znak zrozumienia. Nie wdając się w niepotrzebne dyskusje sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni marynarki, wykonując tym samym gest, który sprawił, że Applegate zesztywniał. Rozluźnił się jednak natychmiast, gdy tylko spostrzegł, że wyciągnąłem małą czarną kasetę i przesunąłem ją po ławie w jego kierunku. - Bardzo panu dziękuję. - odezwał się z uśmiechem, biorąc niecierpliwie pudełko. - Otrzyma pan za to stosowną premię. - oświadczył. Skrzywiłem się. Zamiast tego wolałbym się dowiedzieć, co jest na tej kasecie. Już sam fakt, że Kathy nie mogła sobie poradzić ze złamaniem zabezpieczeń świadczył o tym, iż jest na niej coś wyjątkowo wartego uwagi. Nie odezwałem się jednak. - Napije się pan czegoś? - zapytał. Przyjrzałem się mężczyźnie. Nerwowo obracał w dłoniach czarne pudełko. Wyraźnie chciałby, żebym już sobie poszedł, jednak jego zniecierpliwienie kolidowało z wyuczoną wielkopańską gościnnością. Pokręciłem głową w odpowiedzi.
- Nie, dziękuję. - rzekłem spinając mięśnie i wstając. - Pójdę już. Mam nadzieję, że jest pan usatysfakcjonowany.

- Tak, tak. - skwapliwie pokiwał głową.

- Czekam zatem na kolejne polecenia. - powiedziałem, odwracając się na pięcie i ruszając wolno do drzwi, kątem oka jednak wciąż obserwowałem Applegate'a. Dostrzegłem, że nie czkając już na moje wyjście podchodzi do stojącego pod oknem biurka i odnajduje małe nożyczki, którymi następnie podważa jedną ze ścianek kasety. Ku mojemu zdumieniu niecierpliwie, drżącymi palcami wyrwał maleńką połyskującą tęczowo okrągłą płytkę i mściwie zgniótł ją w dłoni, krusząc na drobne kawałeczki. No pięknie. Teraz już nigdy nie dowiem się, co na niej było. A na dodatek było to coś takiego, co Applegate chciał tylko po to odzyskać, aby to zniszczyć. Zagadkowe. Jego wzrok nagle padł na mnie i zaszokowany uprzytomnił sobie, że widziałem całą scenę. Strzepnął drobinki z dłoni do stojącego na podłodze kosza.

- To dane z komputera mojej firmy, które ktoś wykradł. Nie chcę, żeby dostały się ponownie w niepowołane ręce. - wyjaśnił gładko. Skinąłem głową.

- W takim razie dobrze, że udało mi się je odzyskać. - odrzekłem lodowato otworzywszy drzwi i nie czekając na odpowiedź wyszedłem na korytarz. Ta sprawa naprawdę przestawała mi się podobać.



--------------------------------------------------------------------------------


Kathy weszła do kuchni i wybrała w ekspresie opcję mocnej kawy. Spojrzała na stojącego przy kuchennym blacie milczącego chłopca. Przez chwilę obserwowała monotonne, miarowe ruchy noża, kiedy Lucas machinalnie kroił jakieś warzywa. Zmrużyła oczy i podeszła bliżej.

- Lucas?... - odezwała się, a on nagle ocknął się i spojrzał na nią mokrymi od łez oczami. - Co się stało? - zapytała, troskliwie dotykając palcami wilgotnego policzka. - Przecież nie kroisz cebuli... Skąd te łzy?

- To nic... - Lucas pociągnął lekko nosem i brzegiem dłoni wytarł policzki.

- Jasne... - mruknęła ironicznie. - A teraz mi powiedz, o co chodzi. - nakazała. Popatrzył na nią.

- On znowu tam poszedł, prawda? - wyszeptał zdławionym głosem. - Dlaczego on to robi?

- To jego praca. On tak zarabia... - Kathy westchnęła. Większości ludzi ciężko było zrozumieć ideę czegoś takiego jak zawód płatnego mordercy. Amoralne, nieetyczne, nieludzkie... ale wciąż istniejące... Czy w związku z tym również potrzebne? Nieraz się nad tym zastanawiała...

- Wiem na co potrzebuje tych pieniędzy! - zawołał Lucas z żalem. - Na prochy! On ćpa! - gwałtownym gestem wrzucił nóż do zlewu.

- Lucas, to nie tak! - Kathy energicznie pokręciła głową.

- Więc jak!? - krzyknął, a po jego policzkach potoczyły się łzy. - Wytłumacz mi! On mi nigdy niczego nie mówi! - poskarżył się. Kathy uśmiechnęła się kącikami ust. "Cały Jack...", pomyślała, "Trzeba mieć nie lada nerwy, żeby z nim wytrzymać..." Położyła dłoń na ramieniu chłopca i odwróciła go w swoją stronę, tak, żeby móc spojrzeć mu w oczy.

- Lucas. - zaczęła spokojnie. - Jakiś czas temu Jack miał wszczepione w oczy implanty noktowizyjne. Mają ułatwiać mu pracę. Jednakże to był prototyp i wiązało się z tym zabiegiem pewne ryzyko. Jack podjął się go i teraz za to płaci. - zamilkła na chwilę, a oczy Lucasa rozszerzyły się. - Cordix odpowiednio przygotowany jest lekarstwem przeciwko odrzuceniu wszczepów. On musi to regularnie brać, inaczej jego organizm odrzuci implanty i Jack straci wzrok. - zakończyła, a chłopiec pochylił głowę.

- Dlaczego... mi tego nie powiedział?

- Taki jest Jack... - westchnęła z łagodnym uspokajającym uśmiechem. - Taka jest większość tego typu mężczyzn. Nigdy nie przyznają się do swoich słabości i błędów. To by zraniło ich ego... - zakończyła żartobliwie.

- Czy to mu nie szkodzi? To ciągłe branie Cordix. - zapytał z niepokojem.

- Na dłuższą metę może wycieńczyć jego organizm, jak zwyczajny narkotyk. Dlatego chcę go stąd jak najszybciej zabrać do mojej kliniki i przeprowadzić kolejną operację. Implanty wyszły już pomyślnie z fazy udoskonalenia i są wprowadzane do powszechnego użytku wśród żołnierzy. Mogę więc wyprowadzić wszystko na prostą. Niestety, kilka dni temu Jack odrzucił moją propozycję i postanowił dokończyć sprawy tutaj. Ale ja tak łatwo mu nie popuszczę i zamierzam go stąd w najbliższym czasie choćby siłą zabrać. - zakończyła. Przez cały czas mówiła z łagodnym spokojem, a Lucas w międzyczasie całkowicie ochłonął.

- Dziękuję, Kathy, że mi powiedziałaś... - rzekł w końcu.

- Nie ma sprawy. Co prawda on będzie na mnie za to wściekły, ale nie mogłam patrzeć na łzy na tej ślicznej twarzyczce. - pieszczotliwie pogładziła chłopca po policzku. Lucas zarumienił się i szybko umknął wzrokiem. Kathy roześmiała się i wzięła z ekspresu swoją kawę.



--------------------------------------------------------------------------------


Kitsune zmrużył czujnie oczy, kiedy przy krawężniku zatrzymało się srebrne Porshe. Po krótkiej chwili z samochodu wysiadł białowłosy chłopak w skórzanym stroju. Siedzący za kierownicą mężczyzna pochylił się jeszcze w stronę okna i zamienił kilka słów z chłopcem, który na zadane pytania odpowiadał przeczącym ruchem głowy. W końcu mężczyzna markotnie pokiwał głową i powoli odjechał. Risei odwrócił się na pięcie i podszedł do Kitsune. Na twarzy tego ostatniego malował się dziwny wyraz.

- Co? Gerardowi ckni się za Lucasem, nie? - mruknął, kiedy białowłosy z cichym westchnieniem stanął obok niego, opierając się plecami o ścianę.

- Trochę... - odrzekł na odczepnego.

- Nie jesteś zadowolony? - zdziwił się chłopak. - Przejąłeś większość jego klientów. I to chyba na stałe. Z tego co mi wiadomo, Lucas nie zamierza tu już wrócić... - spojrzał na siedzącego na murku i popijającego napój z puszki Rishkę. - Chyba, że coś się ostatnio zmieniło... Nic o tym nie wiesz? - zapytał. Starszy chłopak rzucił mu niechętne spojrzenie.

- Nie mam pojęcia. - rzekł, wypijając kolejny łyk.

- Przecież byłeś wczoraj u szefa. - stwierdził Kitsune. - Czarny Kondor nie zamierza ściągnąć Lucasa z powrotem? - naciskał dalej.

- Powiedziałem ci, że nie wiem! - syknął ze złością Rishka. - On nie mówi mi o swoich planach biznesowych! - zawołał sarkastycznie.

- Dobra. - chłopak uniósł ręce w obronnym geście. - Coś ty dzisiaj taki nie w humorze? - zapytał z łagodnym wyrzutem. Rishka z westchnieniem zamknął oczy.

- Przepraszam, mam zły dzień... - dopił zawartość puszki, po czym zgniótł ją w ręce i cisnął do pobliskiego kosza. Puszka z brzękiem odbiła się o ściankę kontenera i wpadła między inne śmieci. Risei popatrzył na niego niepewnie, a Kitsune uniósł w zdziwieniu brwi:

- Wiesz? To się daje odczuć... - stwierdził ostrożnie.



--------------------------------------------------------------------------------


Kiedy wszedłem do mieszkania, otoczyła mnie absolutna cisza. Ruszyłem do gabinetu i włączyłem komputer. Applegate przesłał mi informacje na temat kolejnego zlecenia. Z jasnych przyczyn wolał tego nie robić osobiście. Usłyszałem kroki na korytarzu. Zerknąłem w tamtą stronę. W drzwiach pojawił się Lucas. Oparł się o futrynę i spoglądał na mnie. Bez słowa powróciłem do swojego zajęcia.

- Jack... Wciąż jesteś na mnie zły? - zapytał niepewnie. Nawet na niego nie spojrzałem.

- Ja? - udałem zdziwienie, przeglądając plan dużej willi. Cholerny alarm był nawet w drzwiach do ogrodowej altanki. Lucas podszedł do mnie i usiadł na oparciu fotela, po czym objął moją szyję i pocałował w policzek. Drgnąłem, jednak nadal ignorując go skupiłem się na informacjach na ekranie. Poczułem kolejne pocałunki na szyi i obojczyku, znowu szyi, brzegu żuchwy, muszelce ucha, w końcu chłopak przygryzł delikatnie płatek mojego ucha. Wtedy drgnąłem. Moja irytacja, czy też może raczej lekkie napięcie ustąpiło miejsca podnieceniu. Spojrzałem na niego.

- Skąd ta nagła zmiana? - zapytałem. - Myślałem, że to ty jesteś na mnie zły...

Lucas w zdziwieniu zamrugał powiekami, po czym pocałował mnie delikatnie w usta.

- Przepraszam. - rzekł.

- Za co?

- Kathy mi powiedziała... - odparł po chwili wahania.

- O czym? - zmarszczyłem brwi, domyślając się jedynie, co chłopak ma na myśli.

- O implantach i tym wszystkim. - wyjaśnił. No tak. Westchnąłem.

- I to jest ta tajemnica lekarska... - żachnąłem się i zamierzałem wstać, jednak Lucas wślizgnął się na moje kolana, uniemożliwiając mi to.

- Nie myśl już o tym... - wyszeptał, przytulając się do mnie i mrużąc swoje szmaragdowe oczy. - Jesteś bardzo zajęty?

- Niezupełnie... - odparłem, obejmując go w talii i mocniej przyciskając do siebie. Zachęcająco przysunął swoje usta do moich. Pocałowałem go powoli. - Chyba powinienem podziękować Kathy, że ci powiedziała... - uśmiechnąłem się lekko do niego.

- Czemu? - zdziwił się.

- W przeciwnym razie nie siedziałbyś mi teraz na kolanach. - stwierdziłem żartobliwie, a Lucas uśmiechnął się rozbawiony. Znowu mnie pocałował i przycisnął usta do mojego ucha.

- Co do tego masz absolutną rację, Jack. - wyszeptał.














Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 14 2011 19:07:24
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Fu (Fu_chan@interia.pl) 14:48 15-08-2004
Co by dużo nie pisać... DZIKO I GWAŁTOWNIE POŻĄDAM DALSZYCH CZĘŚCI najlepiej mnogosć ich wielką smiley*
Kethry (kethry@interia.pl) 14:53 15-08-2004
Moje pierwsze opowiadanie yaoi. Jak na razie nic go nie przebilo. Wiecej, wiecej, wiecej! smiley
Natiss (Brak e-maila) 16:17 15-08-2004
Opowiadanie świetne! Po prostu suuuper!! Z ogromną niecierpliwością czekam na ciąg dalszy! ^^
Deedo (Brak e-maila) 22:24 15-08-2004
Ja też! Nakarm mnie dalszymi częściami, póki są wakacje^.^ i jest dużo czasu, aby czytać i pisać.
An-Nah (an_nah@interia.pl) 22:18 16-08-2004
Booooooooozeeeee! Znalezc cos takiego wsrod opowiadan yaoi to cud. To am fabule i to nie ograniczajaca sie do tematu \"facet+facet+lozko+komplikacje uczuciowe\". To opowiadanie jest wielkie iswietnie napisane. Ciekawe postacie. ZWŁASZCZA KATHY! Przeciez ona zachowuje sie zupelnie jak jedna z moich postaci, ktora nomen omen ma na imie Kate - tak samo bezwzgledna, gotowa na wszystko, a rownoczesnie dbajaca o tych, ktorych kocha - zastanaiam sie, czy Wadera i Mała Furia pkochałyby sie, czy skoczylyby sobie do gardel... do zeczy jednak. ze sprawa Kathy wiaze sie kolejny plus tego opowiadania - nie wyeliminowalas z tego swiata kobiet - co wiecej, one tez odgrywaja wazne role, a to zadkosc. no i fabula, fabula, fabula, i to, z jaka precyzja wszystko opisujesz - zakochalam sie. WIECEJ PROSZE!
Nirja (Brak e-maila) 10:58 17-08-2004
Opowiadanie oceniam tak samo jak reszta, czyli na 6+. Również niecierpliwie czekam na dalsze części, których ani widu ani słychu smiley. Ja niewiem dlaczego tak się dzieje ale najbardziej wartościowe opowiadania są przerywane albo mają aktualizacje co pół roku.

Kondor jest frapującą postacią. Myślałaś może o napisaniu oddzielnego opo z jego udziałem i może z Rishką? hmmm? Co Ty na to?
Namida (namida@interia.pl) 14:59 17-08-2004
Dziękuję, dziękuję za ciepłe słowa! ^__^ Aż serce rośnie i chce się pisać, kiedy widać, że naprawdę komuś się to podoba. Epizod 10 jest w korekcie i jak dobrze pójdzie, to przy najbliższej aktuali się pojawi! ^__^\' (Mam nadzieję, że się nie zawiedziecie, bo moja wena ostatnio się buntuje i nie chce współpracować >__<\'smiley Natomiast 11 i zarazem ostatni epizod się pisze i dużymi krokami zbliża ku zakończeniu. ^_^\' Co do Kondora...hm...planowałam Sequel. Już sporo fragmencików mam, ale to wymaga ciągle nawału pracy. Jeszcze raz dziękuję Wam za słowa uznania. *__* I przepraszam, że tak rzadko się pojawiają kolejne części - wynika to po części z tego, iż pochłania mnie praca nad stroną, zinem i nauką (naturalnie w roku akademickim T.T\'smiley, a po części z charakteru mojego opornego natchnienia... =_=\'
Rahead (rahead@interia.pl) 07:06 20-08-2004
Przeczytałam, a może raczej pochłonęłam w ciągu jednej nocki smiley
Aż żal że już się kończy...
Jest Cudowne smiley
Setsunaa (Brak e-maila) 12:47 22-08-2004
Eh ja nawet się nie będe tu rozwlekać bo bym pisała i pisała. Powiem krótko ^^ \"WILCZEK\"^0^ RULEZ
To opowiadanie jest odskocznią od sztywności form. Jest świetne chyba, emm napewno pod każdym względem. Oby tak dalej. A I NIE MAM MOWY, TO NIE MOZE SIE SKONCZYC. WSZYSCY TU POMRZEMY BEZ KOLEJNYCH CZESCI HEHE POZDRAWIAM ^^
An-Nah (Brak e-maila) 20:30 25-08-2004
Oczywiscie, ze moze sie skonczyc - i powinno, bo niekonczace sie telenowele sa meczace. Ale musi skonczyc sie z sensem i cos mi sie zdaje, ze autorka nas nie zawiedzie... czesc 10 przeczytana, czekam na 11...
Shuichi (Brak e-maila) 21:00 25-08-2004
Nami pisz! bo ja z głodu umre i z ciekawości. Opowiadanko boskie, Piękne a bishe cud!!! wielbie to opowiadanko i mam do niego full sentyment bo to było pierwsze opowiadanie yaoi jaki moje oczka wchłoneły (oczywiście nie obeszło się bez problemów żołądkowych^_-)
Setsunaa (Brak e-maila) 23:48 25-08-2004
wsaniałe...
Rahead (rahead@interia.pl) 10:40 26-08-2004
Jak w niego mierzył.... może to dziwne... ale niesamowite byłoby gdyby io jednak zastrzelił... A teraz poprostu nie mogę sie doczekać co będzie dalej...
Ashura (Brak e-maila) 20:52 26-08-2004
Nie musisz az tak zageszczac sadomasochizmu w tym opo bo jest naprawde dobre.Jak najszybciej dopisz ostatnia czesc!
Namida (namida@interia.pl) 00:08 27-08-2004
0.0\'\' Sadomasochizm? I to zagęszczony?? Gdzie?? T__T\' Nic takiego nie było w zamiarze...skondensowany sadomasochizm to będzie w innym opku... ;-PPP
Morgiana (Brak e-maila) 15:31 27-08-2004
Uprzejmie proszę o nie prowokowanie Namidy. Ona z tym sadomasochizmem to dopiero MOŻE pokazać co potrafi ^-^ (a to biedne dziecko już chyba dość wycierpiało, co?)
Ashura (Brak e-maila) 15:35 27-08-2004
Nie no, wcale tam S/M nie wystepuje, sorry.Tak czy inaczej NAMI DOPISZ JAK NAJSZYBCIEJ 11 CZESC ALBO BEDE PIERWSZA OSOBA KTORA ZAMORDOWALA KOGOS PRZEZ INTERNET!;-P A tak na powaznie to szczegoly techniczne, pomysly na kolejne zlecenia i inne pomysly sa apsolutnie rewelacyjne!Masz prawdziwy talent dziewczyno, takze do poezji, twoje wiersze znam niemal na pamiec.Mam nadzieje ze nie rozczarujesz swioch fanow i jeszcze niejedno dzielko nam zaprezentujesz.
Ashura (Brak e-maila) 15:50 27-08-2004
Do Morgiany:zgadzam sie w zupelnosci , to dziecko juz dosc wycierpialo!Do Namidy: uprzejmie prosze o oszczedzenie biednemu Lucasowi kolejnej traumy, jesli sie da ^-^
Namida (namida@interia.pl) 16:28 27-08-2004
Dziękuję za słowa uznania... ^__^ Ale co do wierszy to ciężko mi się zgodzić. Te są moim zdaniem dość..kiepskie.. Opublikowałam je, bo akurat wiążą się trochę z yaoi, ale nie jestem z nich przesadnie dumna. No a co do Lucasa i oszczędzenia mu traumy...to...eeeee...hm...nooo...chyba nie da się! (ucieka) ;-PPP Piszę piszę 11stkę...to będzie długi rozdział, ale posuwa się powoli do przodu. ^__~
Diana (Brak e-maila) 00:08 15-05-2006
Ja ciem wiecej!!! Kiedy bedzie 11stka??
kurara (kurara997@wp.pl) 21:53 30-05-2006
hej no jak tak można.toż ja tu usycham z żalu i tęsknoty...uzalażniłam się i chce tego więcej,w depresja popadam...napisz cooosik,co? proszeeee...
Kira (Brak e-maila) 21:09 19-06-2006
Kiedy będzie część 11? ja już dłużej nie wytrzymam... Błagam, napisz! @_@
liz (liz5@o2.pl) 11:58 27-06-2006
KIEDY DALSZE CZESCI????????????????????????????????????????????????????????????// B Ł A G A M ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! !
Namida (kazeno@tlen.pl) 14:00 28-06-2006
Następna część będzie tylko jedna i OSTATNIA! Na pewno tego chcecie? =_='
Nova (Brak e-maila) 21:11 30-06-2006
Dalej, dalej! Chcemy jeszcze! Plizzzz
Natcian (Brak e-maila) 14:22 08-07-2006
Ej no, niektórzy bardzo, ale to bardzo chcieliby poznać zakończenie >_< Proszę nas nie skazywać na takie cierpienie i zapsokoic naszą ciekawość ;_; A kto nie będzie chciał ten po prostu nie przeczyta smiley
KRUffKA (Brak e-maila) 12:57 14-07-2006
CZEKAMY! CZEKAMY! Doczekać się nie możemy...
kei (Brak e-maila) 12:05 26-08-2006
na pwno tego chcemy smiley
tomek (Brak e-maila) 16:11 12-10-2006
pewnie ze chcemysmiley
andesha (Brak e-maila) 08:52 21-10-2006
Dziękuję, że pozwoliłaś im żyć.
A swoją drogą, nie pomyślałabym nawet, że łzy mogą spłynąć po twarzy z powodu znienawidzonego Czarnego Kondora...
Jesteś Mistrzynią Emocji.
Tohma (Brak e-maila) 10:00 21-10-2006
Cudowne
Namida (Brak e-maila) 23:53 21-10-2006
=^_^= Dzienks!
Rahead (Brak e-maila) 23:00 22-10-2006
Powiem tak.

Warto było tak długo czekac smiley
zdecydowanie trzyma poziom całosci smiley <3
Rah (Brak e-maila) 23:02 22-10-2006
ps... Jak mozna nienawidzic czarnego kondora, andesha??? XDDDD
sintesis (Brak e-maila) 22:46 23-10-2006
boooskie... wzruszylam sie nad zakonczeniem bo kurde szczesliwe jest! zaskoczylas mnie tym chyba najbardziej ze wszyscy przezyli, ze oni sa razem ! jestes genialna, chyle czola twej cudownosci!smiley
kei (Brak e-maila) 16:41 30-10-2006
warto bylo czekac smiley, jedno z moich ulubionych opowiadan. Powodzenia w nastepnych opkach smiley
Neko (bloodred@wp.pl) 15:27 25-11-2006
Super, wspaniałe, zawchwycające, genialne, pociągające fascynujące, intrygujące, cudowne... mówiłam już że wspaniałe?? Najlepsze opo jakie czytałam. KOCHAM JE!!^_^
aga (Brak e-maila) 00:42 19-05-2007
dawno temu czytalam to opowiadanie jeszcze jak nie bylo skonczone musze chyba doczytac smiley reszte ale pamietam ze bardz mis ie podobalo i rozczarowana bylam ze jeszcze nie zakonczone smiley masz dobry styl pisania nie zanudzasz smiley
Vanitas (benio261@wp.pl) 11:38 25-08-2008
to opowiadanie całiem mnie zadziwiło. jest fascynujące!
Liczę, że dodasz 11 część... bo inaczej całe opowiadanie nei miałoby sensu, poza tym liczy na Ciebie wiele osób, Namido... smiley
Pozdrawiam i gratuluję talentu.
Vanitas (benio261@wp.pl) 11:39 25-08-2008
to opowiadanie całiem mnie zadziwiło. jest fascynujące!
Liczę, że dodasz 11 część... bo inaczej całe opowiadanie nie miałoby sensu, poza tym liczy na Ciebie wiele osób, Namido... smiley
Pozdrawiam i gratuluję talentu.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum