The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 29 2024 06:42:16   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Anioł bez boga 2
Akt drugi – „Owczy pęd do śmierci”




Dla Polki za to, że bezczelnie przywłaszczyłam sobie na tytuł jej słowa.



Wysiedli z pociągu wczesnym rankiem. Mgła spowijała cały peron, oplatając i wijąc się mlecznymi wstęgami wokół, tłumiła dźwięki i kotłowała się na ich drodze, jakby w bezsensownej przecież, próbie zatrzymania podróżnych.
Alan wyglądał na nieco nieprzytomnego, a szare cienie pod oczami, kontrastujące z pobladłą twarzą, świadczyły o tym, że nie przespał ani minuty. Szarpał go od wewnątrz potworny ból, odczuwany niemal jak ból fizyczny, jakby ktoś pchnął go nożem prosto w klatkę piersiową i niespiesznie poruszał ostrzem, wbitym po rękojeść w górę i w dół. Był świadom uważnego spojrzenia, śledzącego go, co jakiś czas, więc przybrał obojętną maskę, odpędzając jak najdalej mógł słowa, które mimo wszystko wciąż natrętnie powracały.

"Masz marny gust, w dobieraniu sobie kochanków."

Poczuł zdradliwą wilgoć pod powiekami, więc przymknął je na moment, otaczając się chłodną, kojącą ciemnością.
Miasteczko okazało się całkowitą dziurą. Szli w milczeniu, pustymi jeszcze o tej porze uliczkami, a ich kroki odzywały się echem między budynkami. Szeregi małych domków obserwowały czujnie intruzów, ciemnymi bezdennymi oknami i szczerzyły się do nich szyderczo pustymi gankami. Zostawili za sobą wypielęgnowane trawniki i dziecięce rowery porzucone beztrosko przy białych ścianach i dotarli do małego baru, otwartego całą dobę, przy którym znajdował się obszerny parking dla ciężarówek. Najwyraźniej miejsce to, było częstym postojem dla kierowców, chwilą odpoczynku przed dalszą jazdą.
Nadal się do siebie nie odzywali. Michael miał ochotę przeprosić, ale słowa więzły mu gdzieś w gardle, za każdym razem, gdy spoglądał na tego nieszczęsnego dzieciaka koło siebie.
Wcisną ręce głębiej do kieszeni i przyjrzał się z zaciekawieniem, jak każdy jego oddech powołuje do życia strzępy tańczącej pary, niknące po chwili bez śladu. Było chłodno jak na tą porę roku.
Drzwi barowe otwarły się z charakterystycznym chrzęstem, potrącając dzwonek brzmiący zaskakująco głośno, w prawie pustym pomieszczeniu.
Kilku klientów obrzuciło ich obojętnymi, zaspanymi spojrzeniami. Była ledwo piąta rano.
Niska, przysadzista kelnerka w niebieskim uniformie, podeszła do nich błyskając plakietką na piersi mówiącą: "Cześć! Jestem Wendy". Wyszczerzyła się sztucznie, uśmiechem godnym kasjerki w supermarkecie, albo akwizytora próbującego usilnie sprzedać jakiś zbędny produkt i spytała co podać.
Michael zamówił dwie porcje jajek na bekonie i coś do picia, bo Alan nawet na niego nie spojrzał, przyglądając się jedynie rzednącej w świetle słonecznym mgle.
Crowley stukał palcami w wysłużony blat stołu, porysowany i pełny przebarwień.
Odetchnął głęboko, jakby w końcu podejmując jakąś decyzję i powiedział cicho, prawie szeptem, przerywając nareszcie pełną wyrzutu ciszę.
- Przepraszam, nie powinienem był. Po prostu byłem zły... i zmęczony, musiałem się na kimś wyładować, a tylko ty byłeś w pobliżu.
Alan nic nie powiedział, nie podniósł też pochylonej głowy, ale kiwnął nią na znak, że usłyszał.
Michael chciał jeszcze coś dodać, ale przerwało mu nadejście kelnerki, która postawiła przed nimi talerze, a potem ciastka z wiśniami.
- Na koszt firmy - mrugnęła do Michaela, tym razem uśmiechając się szczerze. - Zdaje się, że potrzebujecie czegoś na wzmocnienie sił po podróży.
- Właściwie to przydałoby się nam jakieś lokum. - Michael błysną zębami w uśmiechu, znowu używając swojego uroku, który potrafił z człowiekiem zrobić wszystko.
Alan przyjrzał mu się uważnie, kiedy konwersował z brzydką kelnerką. Na ten uśmiech, niedbałe, pewne siebie gesty i swobodną rozmowę, którą prowadził. Ludzie zawsze to łykali. Patrzyli na niego, jak zaczarowani, kiedy zaczynał odprawiać te swoje uroki, znajdowali się pod jego władzą, łamali się i robili wszystko, o co poprosił czy zażądał.
Alan doskonale pamiętał ich pierwsze spotkanie. A raczej dzień, w którym on po raz pierwszy zobaczył rudowłosego detektywa. Było to w dzień, kiedy poszedł z podaniem o pracę, a nie jak myślał Michael tydzień później, gdy już ją dostał.
Rozmawiał wtedy z Kathy, przekomarzał się raczej i prosił żeby coś dla niego zrobiła. Alan staną jak wryty, na środku posterunku i obserwował, jak pogrążony w magicznym transie każdy jego gest, uśmiech i ruch. Jak jego dłoń powoli, z jakąś nieziemską cierpliwością odgarnia długie kosmyki z oczu, pochyla się nad policjantką niemal z nią flirtując, opierając się jedną ręką o ścianę, niedbale obracając coś w dłoni. Nagle przez mgłę tego zachwytu, przedarł się jego uradowany krzyk. - Kocham cię! Jesteś wspaniała. Wiedziałem, że to dla mnie załatwisz. - Kathy pokręciła tylko głową udając złość, lecz śmiejąc się swoimi ogromnymi, niebieskimi oczami.
Alan składając podanie, wyraźnie zaznaczył komendantowi, z kim chciałby pracować, a wszelkie wahania i kontrargumenty mężczyzny powstrzymał sporym czekiem. Nie przywiązywał wagi do pieniędzy po ojcu, dlatego pozbywał się ich z taką łatwością. Może nawet ulgą.
Wiedział, że Michael nie mógł pojąć, dlaczego przydzielono mu kogoś i że frustrował go fakt, że nieustannie kręci się koło niego jakiś żółtodziób, ale Alana to nic nie obchodziło. Obserwował Michaela nieustannie, łapczywie chwytając każde słowo, każdy gest i dotyk.
I czuł jakby miał umrzeć z głodu, jeśli zostanie ich pozbawiony.
-...Nie macie tu nawet moteli? To, co mają robić tacy nieszczęśni przyjezdni? - spytał z rozbawieniem Michael.
- Ale tu nikt nie przyjeżdża - zaśmiała się Wendy. - Choć ostatnio zjechało się kilku dziennikarzy i szajbusów, w związku z tymi biednymi zwierzętami... - zamilkła na chwilę, jakby to wspomnienie sprawiło jej ból. - Myślę, że możecie spytać u starej Jewell. Ma jeden wolny pokój, a przyda jej się teraz trochę grosza, za wynajęcie go komuś.
- Och, to wspaniale.
Michael czarował, pomyślał Alan obserwując rumieniec na twarzy Wendy. Kelnerki z Somerdale, której przez chwilę zdawało się, że za sprawią tych zielonych oczu dotknęła nieba. Bardzo mylne wrażenie, skonkludował Alan z dławiącym smutkiem.
Michael przeprosił go, zdawało mu się, że naprawdę szczerze. Po prostu wpadł w gniew. Nic więcej.

Wpadł w gniew...

Jego ojciec chwycił go za rękę i pchnął jego siedmioletnie, bezbronne ciało na ścianę, pozbawiając go na chwilę tchu. Chwycił jego podbródek i zbliżył swoje przekrwione oczy do jego brązowych, w tamtej chwili śmiertelnie wystraszonych. Zalatywało od niego whisky i papierosami.
Przez przymknięte powieki, gotowe zamknąć się w każdej chwili, w beznadziejnej ucieczce przed kolejnym ciosem, wyglądał jak potwór. Lecz było jeszcze gorzej. To był człowiek... jego tata.
- Nic nie widziałeś ty głupi szczeniaku! Rozumiesz! Mam dość, jak ludzie patrzą na mnie, kiedy słyszą, jakie bzdury opowiadasz O tym, że ktoś jeszcze jest w pokoju, że coś kłębi się w kącie, że przychodzi do ciebie nocą i próbuje rozmawiać. Masz przestać! - bezlitosne palce na lewej ręce zacisnęły się z niespodziewaną brutalnością tak, że Alan krzyknął w końcu, a raczej zawył z bólu, próbując zaprotestować. - Nic mnie nie obchodzi, dlaczego to robisz, ale masz przestać! Chcę tylko żebyś zamkną tę swoją gębę i przestał opowiadać, jakieś wyssane z palca bzdury. Czy tak wiele od ciebie wymagam? - spytał niemal łagodnie - Tolerowałem to, może nazbyt długo!
Trzask łamanej kości utonął gdzieś we wrzaskach jego ojca, ale dla niego był jak huk zagłuszający wszystko i torujący drogę dla bólu, który po chwili zaatakował. Rozlał się falą po lewej ręce, skupiając w miejscu, gdzie jego ojciec chwycił go bezlitośnie. Myślał...Miał nadzieję, że zwolni w końcu uścisk. Czyżby był ślepy na jego cierpienie?

Wpadł w gniew...

Alan krzyknął i szarpnął się rozpaczliwie, czując jak powoli osuwa się w czerwoną mgłę bólu i bezwładnie upada na ziemię. Zanim stracił przytomność, zobaczył jeszcze migoczącą postać stojącą za jego ojcem. Uśmiechała się. Szczerzyła białe zęby jak drapieżnik, przed bardzo smacznym posiłkiem. Wrzasną ponownie, próbując się wyrwać, uciec.

Wpadł w gniew...

Obudził się w szpitalnym łóżku, ze sowim dziadkiem siedzącym tuż obok i roztaczającym wokół atmosferę niesamowitego spokoju. Ogarnęła go pewność, że nie dosięgnie go już nic złego. Dziadek mówił do niego cicho, nie chcąc zakłócić atmosfery panującej w pokoju. - Wpadł w gniew. - tłumaczył cierpliwe. - Po prostu wpadł w gniew, musisz mu to przebaczyć. Nie wiedział, co robi. -
Alan spoglądał na niego jednym okiem, drugie było zbyt opuchnięte, by je otworzyć.
- Boję się go...
- Już nic ci nie zrobi. Nie pozwolę na to, ale ty powinieneś zapomnieć o tym. Pozwolić odejść koszmarom, bo inaczej będą cię prześladować do końca życia.
Ojciec stracił prawa rodzicielskie. Wpakował masę pieniędzy w uciszenie sprawy. Gdyby stało się ogólno znanym faktem, że maltretował swojego syna i pobił go pod wpływem alkoholu, tak, że wylądował w szpitalu, jego klienci i inwestorzy odwróciliby się od niego. Tego był pewien. Więc płacił słono za milczenie i zatuszował cała sprawę, ale prawa rodzicielskie stracił. Nawet fortuna, którą posiadał nie uchroniła go przed tym.

Alan otworzył oczy i potrząsną głową, by pozbyć się bolesnych wspomnień. Michael już się podnosił, by wstać i wyjść. Może zamienić jeszcze parę słów z brzydką kelnerką.
Alan wyszedł pierwszy i rozejrzał się po widoku roztaczającym się na miasteczko, wciskając ręce głęboko w kieszenie dżinsów. Wdychał rześkie, chłodne powietrze, pachnące pastwiskami i mokrą trawą. Słońce wisiało już na nieboskłonie na tyle wysoko, by ogrzać zziębniętą ziemię i rozegnać nieprzyjemną mgłę.

Nigdy nie wybaczył ojcu. Jego dziadek miał racje, koszmary tamtych dni wciąż go nawiedzają.
To był też ostatni raz, gdy widział jakiekolwiek zmory. Kiedy był dzieckiem, nazywał je Cieniami, bo miały podobną barwę i wydawały się równie eteryczne, lecz były przyobleczone w ciało. Doskonale to wiedział. Przychodziły często.
Tamtego dnia stracił nie tylko ojca.

***

- Mam tylko jeden pokój. - powiedziała pomarszczona staruszka, przyglądając się im podejrzliwie. - I jedno łóżko, co najwyżej mogę wypożyczyć łóżko polowe. - zaskrzeczała starczym, drżącym głosem.

- Doskonale! - zakrzyknął Michael. - Myślę, że obejdziemy się bez luksusów.

Wspięli się po stromych, skrzypiących schodach, na górę. Michael rozejrzał się z rezerwą, po jej pedantycznie czystym mieszkaniu. Nawet poduszki na sofie miała ułożone symetrycznie. Na jednej z półek komody, leżała spora kolekcja tłustych, porcelanowych kotów, śledzących go lśniącymi ślepiami. Wzdrygnął się i wszedł na samą górę, gdzie czekała zniecierpliwiona kobieta, nadal przyglądając się mu groźnie.

- A w jakiej sprawie tu przyjechaliście? - zapytała - Raczej nie jest to wymarzone miejsce na urlop.

- Prowadzimy śledztwo w sprawie morderstwa. - odpowiedział za niego Alan, odzywając się po raz pierwszy od opuszczenia pociągu. Głos miał niesamowicie opanowany i pewny siebie tak, że starucha więcej o nic nie pytała, wytrzeszczyła na nich tylko bladoniebieskie oczy i rozdziawiła usta.

Wprowadziła ich do małego pokoiku, który kiedyś z pewnością musiał należeć do jakiejś dziewczyny, zapewne jej córki. Na półkach było kilka książek, parę fotografii i jakieś dwie maskotki zostawione najpewniej z - nostalgii za dzieciństwem. Ściany były pokryte wyblakłą, różową tapetą, odłażącą w kilku miejscach. Pod samym oknem stało duże łóżko, teraz nie przykryte żadną pościelą.
Michael pomyślał, że bardziej odpowiadałoby mu spać na ławce, niż w tym dusznym, dziewczęcym pokoju, pachnącym ulotnie jakimiś przesadnie słodkimi perfumami i śmiercią. Mimo wielu lat nadal ją czuł. Spokojną, pełną świadomości i ulgi. Dziewczyna popełniła samobójstwo. Zerknął do góry na żyrandol, wokół niego wyraźnie widać było biały tynk, który ktoś nałożył niezbyt fachowo zachlapując drewniany sufit. Kobieta podążyła za jego wzrokiem i skuliła się, zgarbiła ramiona i pochyliła głowę, ale gdy się odezwała głos miał ten sam, nieprzyjemny i nieprzychylny.

- Czterdzieści funtów za tydzień. Będziecie mieć śniadania, reszty posiłków nie będę robiła. Jest tu łazienka, - uchylił skrzypiące drzwi - przyniosę ręczniki i pościel. Bierzecie? - spojrzała na nich zimno, najwyraźniej próbując zniechęcić od wynajmu wszystkimi możliwymi sposobami.

Michael kiwną z niechęcią głową. Nie miał najmniejszej ochoty tu zostać, ale innego wyjścia nie mieli. Jewell zawahała się z ręką na klamce i spytała w końcu. - Uważacie, że u nas, w naszym miasteczku ukrywa się jakiś przestępca?

- Być może. - zbył jej pytanie Michael, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem, tylko kontemplując stan pokoju.

Starucha wyszła i słychać było przez chwilę, jak ciężko schodzi po schodach i trzaska gdzieś na dole drzwiami.

- Myślisz, że tu ukrywa się morderca? - ponowił jej pytanie Alan.
No tak, w końcu powinien dać mu jakieś wyjaśnienia dla swojego postępowania. Dla czego rzucił wszystko i pognał do tej małej mieściny? - To dla tego tu przyjechałeś?

- Tak. - odparł z westchnieniem i usiadł zrezygnowany na łóżku. - Uważam, że morderca przybył właśnie tutaj. Nie wiem, co nim kierowało w wyborze tego akurat miejsca, ale wiele wskazuje na to, że znajduje się właśnie tutaj.

-, Co? Nie trafiliśmy na żadne ślady. - "Nadszedł czas pięknych kłamstw", pomyślał Michael z niesmakiem do samego siebie.

- Znalazłem w jednej z książek skrawek papieru, z nazwą tego miejsca. Wolałem się najpierw upewnić, bo nie jestem niczego pewny, ale ty oczywiście się w to niepotrzebnie wmieszałeś.

Alan stał do niego tyłem, miętosząc w rękach skrawek ciężkiej od kurzu firanki. - To czego szukamy?

- Nie wiem. - odpowiedział, tym razem zgodnie z prawdą.

***

Michael był wykończony. Po trzech dniach pobytu w Somerdale nie natrafił na nic godnego uwagi. Nikt z Góry też się nie odezwał, a to wprawiało go w stan lekkiego zirytowania, bo nie pogardziłby jakimś wsparciem zwłaszcza, że była to dość istotna sprawa.
Czuł się jak ślepiec, błąkający się po omacku z nadzieją, że jego chaotyczna szamotanina przyniesie jakiś skutek. Ale nie przynosiła.
Działo się jeszcze coś, czuł to w powietrzu wiejącym od strony pastwisk. Jakby jakieś zachwianie rzeczywistości, lekkie wygięcie, którego nikt nie zauważał, a jego przyprawiało o mdłości.

Bał się, znów się bał.

Przeszukali pastwiska, obejrzeli śmierdzące truchła owiec, przepytali kilkoro mieszkańców i wciąż nic.

Alan skończył jeść i odłożył sztuce, wyjrzał za okno. Nie miał ochoty patrzeć na Wendy, która zerkała co chwilę w ich stronę z nadzieją. Michael zamyślony, powoli popijał mocną, gorzką herbatę. Podążył za wzrokiem Alana. Za szybą w pewnym oddaleniu, powiewał na wietrze stary, mosiężny szyld z prawie całkowicie zatartym napisem: "Antyki". Mały budynek, do którego przytwierdzona była tabliczka wyglądał upiornie, zwłaszcza w towarzystwie wypielęgnowanych, odpychająco idealnych domów wokół. Był pokryty szarym, niegdyś zapewne białym tynkiem, odpadającym w wielu miejscach, dwa okna umieszczone od frontu, pokrywała gruba warstwa brudu. Kiedy byli tu za pierwszym razem, zasłaniała go mgła, teraz stał przed ich oczami w pełni swej żałosnej okazałości.
Michael odłożył ze stukiem kubek, zakłócając leniwą ciszę przy ich stoliku.

- Gdzie teraz? -Alan zarzucił na siebie ciemną, sztruksową kurtkę. Michael pomyślał, że te jego wielkie, brązowe oczy, które spoglądają na niego z taką ufnością, powodują że wygląda jakby miał ledwie dziewiętnaście lat, a nie dwadzieścia sześć. Anioł wskazał za okno podbródkiem.

- Tam nas jeszcze nie było. - Alan wzruszył ramionami i ruszył do wyjścia, Michael pośpieszył za nim. Wendy powiodła zranionym wzrokiem za rudowłosym, nie doczekawszy się nawet słowa pożegnania.

Drzwi otworzyły się z przeraźliwym jękiem zardzewiałych zawiasów. Wnętrze sklepu było przyjemnie ciche i ciepłe, w powietrzu pachniało kurzem. Małe pomieszczenie było zagracone przez kalekie, stare meble, zapełnione książkami, ramami do obrazów i drobnymi przedmiotami wszelakiego rodzaju, walającymi się bez ładu po ciemnym drewnie.
Zza kontuaru spoglądała na nich pustka. Widać właściciel nie miał zbyt wielu klientów i wyszedł dokądś. Alan kroczył powoli wokół pomieszczenia, dotykając opuszkami palców zapomnianych przedmiotów, uwięzionych w tym ciemnym miejscu, konających powoli z dala od ludzkich rąk, które powołały je do życia. Zatrzymał się przy porcelanowej baletnicy, zdawało mu się, że patrzy na niego błagalnie mętnymi, niebieskimi oczami. Miał ochotę ja stłuc, ale powstrzymał się i powiódł spojrzeniem po całym pomieszczeniu.
Michael usadowił się wygodnie na trzeszczącym krześle, uprzednio zgarniając z niego jakieś wypłowiałe poduszki i kładąc je na podłodze. Odgarnął z oczu kilka długich, nieposłusznych kosmyków. Alan obserwował zachłannie jego bladą od kilku dni twarz, nosząca ślady ciągłego stresu. Cienie padające przez brudne szyby, łagodziły jego rysy i powodowały, że wyglądał na tym rzeźbionym krześle, jak zmęczony bóg grecki, któremu wszystko wymyka się z palców. Odwrócił wzrok gdy napotkał pytające, intensywnie zielone spojrzenie.

- Zaklinasz ludzi. - odezwał się cicho obracając w dłoniach baletnicę. - Rzucasz na nich urok, oplatasz jakąś niewidzialną liną, która podrywa ich ciała jak tylko ci się podoba, a potem porzucasz zapominając. - zacisnął palce na kruchej porcelanie tak, że aż kostki mu zbielały.

- Nie rozumiem...

- Jak możesz nie widzieć, tych wszystkich spojrzeń? Weźmy na przykład tą nieszczęsną kelnerkę. Szczerzy się do ciebie z nadzieją, od pierwszego dnia pobytu tutaj, a ty nawet się z nią nie witasz. Porzucasz i zapominasz.

- Ja nie zapominam. Nie mam takiego przywileju. - odparł z rezygnacją. - Nie wiedziałem... Z resztą, czemu mi to wyrzucasz, skoro sam postępujesz tak samo?

- Słucham?! - obruszył się Alan.

-, Więc i ty jesteś na to ślepy? Jack byłby zawiedziony, jeśli by wiedział, że nawet nie zauważyłeś, jak się za tobą stęsknił. Choć ukrywał to pod bezczelnym zachowaniem i potokami bezsensownych słów, było to widoczne, a jednak ty miałeś to gdzieś, więc czemu masz pretensje do mnie, że nie zwracam uwagi na kelnerkę, do której ledwie parę razy się uśmiechnąłem? - Michael poczuł satysfakcję, na widok bladych nagle policzków i odległego bólu w oczach Alana. Było to jedno z tych oślizgłych uczuć, zakradających się podstępnie do jego duszy i wykopujących racjonalizm za ciemne, zimne ściany. Będąc człowiekiem poznawał powoli wszystkie aspekty ludzkiego życia, także te złe i niegodne.

- Nie masz pojęcia, o czym mówisz! Ja i Jack... To już dawno skończone. - jego ręce opadły bezwładnie po bokach, jakby nagle opuściły go wszystkie siły.

- On chyba nie chciał, by było skończone. Co zrobiłeś? Porzuciłeś go, gdy ci się znudził? - Michael rozparł się wygodnie na krześle, odchylając głowę do tyłu i spoglądając na Alana, spod zmrużonych powiek. Mężczyzna nic nie powiedział, patrząc gdzieś w kąt. - Tak myślałem. - powiedział anioł, po chwili orientując się, że znowu robi wszystko, by się pokłócili.
Zastanowił się przelotnie czy na to, że zrobił się z niego taki skurwysyn, ma wpływ to, że tak okropnie czuł się od kilku dni. Dręczący ból napływał w gwałtownych zrywach, niesiony razem z wiatrem od strony pastwisk. Atakował i kąsał zajadle, ale mimo jego natężenia, Michael starał się nie pokazywać, jak bardzo cierpi. Jednak nic nie był w stanie poradzić na to, że szybciej tracił cierpliwość i nieustannie chodził rozdrażniony.
Chciał już coś powiedzieć, by załagodzić jad ostatnich słów, ale Alan go uprzedził.

- To źle myślałeś. - rzucił wściekle - Skoro tak cię to interesuje, to dowiedz się, że Jack był moją pierwszą miłością. Pierwsza osobą, którą darzyłem takim zaufaniem, takim uczuciem, której pozwoliłem poznać wszystkie bolesne sekrety i która potrafiła uśmierzyć mój ból. - zamknął oczy pod napływem bolesnych wspomnień. Jedno szczególnie wyryło mu się pod powiekami i nie potrafił go odegnać.

Alan przytulił się do śpiącego Jacka. Pocałował z czułością jego pierś i rozkoszował się jego spokojnym, ciepłym oddechem, owiewającym jego szyję. Uśmiechnął się do siebie. Może to głupie, ale ostatnio szczerzył się przez cały czas, jak ostatni idiota. Ostatni zakochany idiota, trzeba dodać.
Po raz pierwszy spotkał kogoś, kto otoczył go taką troską i dawał tyle otuchy. Z nikim prócz Jacka, nie podzielił się koszmarem swojego dzieciństwa. Jeśli ktoś pytał o rodzinę, Alan odpowiadał zawsze, że obydwoje rodzice nie żyją, bo jego ojciec umarł dla niego. Tak było łatwiej, nie dręczył się myślą, że nawet nie szukał z nim kontaktu, przez te lata... więc był dla niego martwy.
Jack był pierwszym, którego nie zwiodła jego gra we "wszystko w porządku" i zażądał wyjaśnień. Opowiedział więc wszystko w cichej ciemności ich sypialni, a Jack scałował wszystkie jego łzy, cichymi słowami szeptanymi do ucha, zabliźniał wszystkie rany. Zamknął koszmary w najniższej szufladzie starej komody, w kącie pokoju i schował klucz.
Gdyby nie on - pomyślał Alan, przełykając ciężko - Gdyby nie on, już dawno spadłbym w przepaść, do której nieświadomie zbliżałem się każdego dnia. Jack był jak buszujący w zbożu, ratując rozbrykane dzieci, pędzące w stronę urwiska w wysokich, złotych źdźbłach.
- Kocham cię - szepnął przekonany, że Jack już śpi. Ten mruknął coś niezrozumiałego i objął go mocniej. Alan z wdzięcznością wtulił się w jego ramiona.
Był szczęśliwy...
A potem, niecałe dwa tygodnie później, cały jego świat się zawalił. Jakby ktoś potrząsną nim brutalnie i przerwał jego słodki sen, tylko po to, by obudził się w przeznaczonym mu koszmarze. Jack odszedł zabierając ze sobą wszystko, co Alan posiadał, co kiedykolwiek mu podarował. Jedyne co mu pozostało to nienawiść, bezradność i ból czule obejmujące go każdego dnia, nie odstępujące na krok i celnie rozszarpujące jego świadomość, zakrzywionymi pazurami.
I mimo, że Jack wrócił później, tłumacząc pokornie, że zostawianie go było błędem, Alan nie mógł mu wybaczyć. Ta część siebie, którą mu podarował, umarła.

- I to on mnie zostawił. Nie ja jego - skończył przerwaną myśl i spojrzał wściekle na Michaela - Więc nie mów mi, że wiesz co się stało! Nie masz najmniejszego pojęcia jak to jest! Prawda? Widzę to po sposobie, w jaki traktujesz ludzi, nie zważając w żaden sposób na ich uczucia. W ogóle ich nie widząc! - w tych ostatnich kilku zdaniach, bardziej miał na myśli siebie niż Wendy. Coś w jego wnętrzu szarpnęło się boleśnie, gdy widział zdziwioną twarz Michaela. Jego blada, gładka cera kontrastowała z ciemnym wnętrzem, świecąc niemal nieludzko.

- Czy ty w ogóle posiadasz jakieś ludzkie uczucia? Czasami mam wrażenie, że nie.

Michael patrzył na niego w skupieniu, poruszył się nerwowo na krześle wyrywając z drewna jęk protestu.

- Czasami się boję. - powiedział cicho, dotykając dłonią piersi, jak gdyby w obawie, że jego serce zechce się z niej wyrwać - Posiadam też nadzieję, bo kiedy nie ma już nic innego to przychodzi ona, dając siłę tam, gdzie już nie powinno jej być. Męczy mnie poczucie winy, gdy kogoś skrzywdzę. Złoszczę się, czasami nie mając powodu do złości...

- A wierzysz? - przerwał mu Alan - Masz nadzieję, miłości nie znasz, a czy masz w sobie wiarę?

- Ja nie Wierzę - Ja Wiem.

- Pozazdrościć, bo ja już w nic nie wierzę. - odwrócił się plecami do Michaela i powiódł niewidzącym wzrokiem po zniszczonych przedmiotach.

- Czasami wolałbym być na twoim miejscu... - dobiegły go ciche słowa.

Figurka wypadła Alanowi z rąk i z trzaskiem rozbiła się na drewnianej podłodze. Zdawało mu się, że usłyszał westchnienie ulgi, dobywające się z popękanego, alabastrowego ciała tancerki. Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na zaskoczonego Michaela.
Odetchnął z ulgą nie widząc już skrzydeł, które był pewien, odbijały się w lustrze przed nim.
Wspaniałe, potężne, świetliste.
Nie miał odwagi ponownie spojrzeć w zwierciadło.

Z zaplecza wypadł strzec, najwyraźniej zwabiony hałasem. - Musicie za to zapłacić! - krzyknął wściekle, mierząc w nich oskarżycielsko palcem.

Uregulowali rachunek u rozeźlonego mężczyzny i wyszli prędko ze sklepu. Ale ktoś im towarzyszył. Bury kocur miękko kroczył za nimi i nie odstępował na krok, aż do końca dnia. Wieczorem, gdy zbliżali się do swojego tymczasowego miejsca zamieszkania, Alan odezwał zaniepokojony do kota.

- Hej, zwierzaku. Nie możesz iść z nami. Ja bym tam nie miał nic przeciwko twojemu towarzystwu, ale myślę, że ta stara jędza przegnałaby cię z krzykiem. Musisz zawrócić. - kot spojrzał na niego z wyrzutem, inteligentnymi żółtymi oczami, przeciętymi pionowymi źrenicami. Przysiadł na rozgrzanym od słońca głazie, poruszając leniwie ogonem, ale nie poszedł dalej.

Alan zerknął przez ramię, na jego niepokojąco lśniące oczy i odezwał się zrezygnowany do Michaela.

- Tu nic nie ma. Nikogo tu nie ma, to tylko małe senne miasteczko, uwięzione gdzieś w czasie. Każdy każdego tu zna. Nie przybył tu nikt nowy, a tych kilkoro ludzi, którzy pojawili się po śmierci tych owiec odjechało. Jesteśmy jedynymi intruzami w Somerdale, a każdy z miejscowych daje nam to odczuć. Nie chcą nas tu. -śledził wzrokiem Michaela, który nie odzywał się wpatrując w drogę przed sobą, z rękoma głęboko w kieszeniach spodni. W ustach trzymał ćmiącego się papierosa. Sfrustrowany kopną kamyk na żwirowej drodze. - Dajmy sobie spokój.

-, Jeśli chcesz możesz wyjechać. - zaciągnął się głęboko przymykając oczy. Alan zatrzymał się gwałtownie, Michael przeszedł jeszcze kilka kroków i odwrócił się w poszukiwaniu towarzysza.

- Przecież cię tu nie zostawię! Mówiłem ci już...

-, Dlaczego? - Michael zbliżył się do niego i dmuchnął mu papierosowym dymem prosto w twarz. - Przecież nic tu nie ma, sam to przyznałeś.

Alan zgarbił się i odwrócił głowę, tak, że Michael nie mógł dostrzec wyrazu jego twarzy. Wzruszył ramionami i nic nie mówiąc ruszył dalej. - Powinieneś rzucić to świństwo. Nie wiesz, że zabija? - Usłyszał chichot za swoimi plecami. Więcej było w nim rozpaczy niż beztroski.

- Zabija powiadasz. - Michael wciąż uśmiechał się w jakiś smutny, odległy sposób. - Zobaczymy. - Wyrzucił niedopałek z premedytacją celując w wypielęgnowane grządki ich przymusowej gospodyni i wszedł do chłodnego domu.

Alan przysiadł na ganku, podciągając kolana pod brodę i zamknął oczy.
Znów się zaczynało. Kolejny raz zaczęły go nawiedzać obrazy, których nikt innych nie dostrzegał.
Zimny dreszcz spłyną mu po plecach. Przełkną ciężko ślinę i powtarzał sobie w duchu, że było to tylko przewidzenie, nic więcej. Kołysał się delikatnie w przód i w tył, nie ustając w tej osobliwej modlitwie do własnej świadomości, aż sam uwierzył w te zapewnienia. Może gdyby w dzieciństwie też tak robił, wtedy ojciec nie...
Ojciec...Nawet teraz, gdy umarł nadal go zadręczał. Jego zwyczajowe krzyki, zimne oczy i dłonie, zawsze tak celnie uderzające, wyryły się nieodwracalnie w jego wspomnieniach. Ale był dzieckiem, przyjmował świat, jakim go widział, nie pojmował dlaczego miałoby to być złe.
Coś otarło się o jego udo. Alan wzdrygnął się i otworzył oczy, napotykając wzrokiem żółte, uważne ślepia.

- Co tu robisz? Mówiłem, że nie wolno ci tu przychodzić. - kot prychnął na niego zirytowany, odwrócił się ostentacyjnie i wmaszerował do środka, przez uchylone drzwi. Alan rzucił się za nim. Miał i tak dość ciągłych uwag starej Jewell, nie potrzebował dodatkowych powodów do konfliktów. Popędził na schody, po których kot wspinał się miękko i prawie go chwycił na ostatnim stopniu, ale zwierze zwinnie uskoczyło i spokojnym, wyzywającym krokiem wkroczyło do ich pokoju.
Alan podążył za bezczelnym zwierzęciem. Lampa zwieszająca się z sufitu, napełniała pokój ciepłym światłem i ukazywała w pełnej okazałości, skotłowaną pościel na łóżku pod oknem i drugim, zaimprowizowanym posłaniu w kącie. Kot rozparł się wygodnie w białej pościeli na łóżku Michaela. Alan zrezygnował z pogoni i usiadł tuż obok zwierzęcia, wtulił twarz w poduszkę, wdychając zapach starszego mężczyzny.
Nie usłyszał zakręcanej wody, dopiero zgrzyt otwieranych drzwi uświadomił mu, że Michael wszedł do pokoju. Mokre kosmyki przykleiły mu się do policzków i szyi, a granatowa piżama z długim rękawem przylgnęła do jego ciała.
Alan poczuł nagle, jak bardzo jest już tym wszystkim zmęczony. Wspomnieniami, które zaczęły go znowu nękać z bolesną intensywnością, powrotem tych niepokojących wizji i tym, że był zmuszony przebywać tak blisko Michaela. Choć to ostatnie napełniało go słodko gorzkimi uczuciami.
Wyminą Michaela i zamknął się za drzwiami łazienki. Pozwolił ciepłej wodzie wypędzić wszystkie złe myśli, gorące strugi zmywały z niego zmęczenie i zniechęcenie.
Wyszedł z włosami stojącymi na wszystkie możliwe strony, po tym jak energicznie wytarł je ręcznikiem. Zatrzymał się w drzwiach obserwując niezwykły widok. Michael siedział na łóżku, pochylając się nad burym kocurem tak, że wilgotne włosy zasłaniały mu twarz, kot natomiast spoglądał wprost na niego, jakby prowadzili jakąś zaciekłą dyskusję.
Zwierzę obrzucił Alana obojętnym spojrzeniem i zwróciło się do Michaela:

"Sam nie wiesz, po co przyszedłeś. Szukasz, a nie znajdujesz."

-, Co?! - Alan popatrzył z przestrachem na kota. Stworzenie nawet na niego nie spojrzało tylko, na ile to możliwe u kotów, wywróciło oczami..

"Jeden godny drugiego." - orzekł bury kocur z ironią, tym razem odwracając się do Alana.

- Zwariowałem... - szepnął Alan.

"Wszyscy jesteśmy obłąkani. Ja jestem obłąkany. Ty jesteś obłąkany. Na pewno jesteś...Inaczej nie znalazłbyś się tutaj."*

- Zamilknij! - przerwał ostro jego tyradę, Michael. - Co on ci uczynił, że i jego nękasz, Posłańcu?

- Ja go nie nękam. - prychnął kot i wysunął ostrzegawczo pazury. - Sam usłyszał, co mówię. Wiadomość nie była przeznaczona dla jego uszu.

Alan podbiegł do drzwi i szarpnął za klamkę tak, jakby od znalezienia się na zewnątrz zależało jego życie, musiał stamtąd wyjść. Tam nie było żadnego kota - powtarzał cicho, choć wiedział, że to nie ma sensu - On nie mówił. - Szarpał za klamkę, lecz drzwi za nic nie chciały się otworzyć. Oparł czoło o ścianę i poczuł jak nogi się pod nim uginają i opada bezwładnie na podłogę.
- Nie, nie, nie... błagam. Nigdy więcej - szeptał do dłoni, w których ukrył twarz.

- Alan? - Michael objął go delikatnie i trzymał tak przez chwilę, aż oddech chłopaka uspokoił się. Podciągnął go na nogi i odprowadził do łóżka, posyłając po drodze wściekłe spojrzenie w stronę kota.
Siedzieli obok siebie długo, a żaden z nich nie miał odwagi odezwać się pierwszy. W końcu Alan przerwał milczenie - Napiłbym się czegoś.

- Dobry pomysł. - poparł Michael. - Chyba widziałem na dole butelkę brandy. Pewnie Jewell nas zabije, ale co tam. - Ześlizgnął się z łóżka i bezszelestnie podążył na dół, w poszukiwaniu alkoholu. Wrócił po kilku minutach niosąc w ręku swoją zdobycz - pękatą butelkę i dwie szklanki. Alan wyciągnął w jego stronę rękę ze szklanką i pozwolił napełnić naczynie do pełna. Wypił alkohol jednym haustem krzywiąc się nieco. Chciał się upić, wlać w siebie tyle alkoholu, żeby zapomnieć, najlepiej zasnąć i rano wmówić sobie, że to wszystko było tylko jakimś urojeniem, halucynacją wytworzoną przez alkohol. Opróżniali butelkę w milczeniu, póki nie zaczęło w niej przeświecać dno.

- To powiesz mi w końcu? - odezwał się bełkotliwie Alan, bawiąc się szklanką i obserwując resztkę brandy pływającą po dnie.

- A czego konkretnie chcesz się dowiedzieć?

- Czy będzie błędem, jeśli powiem, że wszystkiego i od początku?

- Myślę, że nie sposób byłoby opowiedzieć wszystko. - Michael też był już nieźle wstawiony. Zawsze miał słabą głowę, ale teraz po prostu musiał się napić. - Mogę trochę skrócić.

- Dawaj.

- Jestem aniołem. - spodziewał się jakiegoś parsknięcia śmiechem lub niedowierzania, ale Alan tylko kiwną głową na znak, że zrozumiał.

- Widziałem twoje skrzydła. - wyjaśnił.

Brwi Michaela uniosły się w zdziwieniu - Naprawdę? Kiedy?

- Dziś. Odbiły się w lustrze w tym sklepie z antykami. - zamilkł na chwilę wahając się - W dzieciństwie zdarzyło mi się oglądać podobne rzeczy. Zjawy, niespokojne dusze, potwory, demony...

- Masz błędne pojęcie o znaczeniu słowa demon i przypisujesz tą nazwę złym osobnikom. Demon to ten, który posada wiedzę. Istota Mroku, która narodziła się ze Światłości. Demony nie są złe, po prostu świadome wszystkiego. Ale przepraszam, przerwałem ci.

Alan pokręcił głową. - To ty miałeś wyjaśnić.

-, Co mam jeszcze powiedzieć? Jestem na Ziemi stanowczo za długo. - westchnął - A aktualnie znajdujemy się w tym miasteczku, gdyż jak mi wiadomo ukrywa się tu nasz morderca. Tyle, że nie jest on człowiekiem. A raczej jest pierwszym człowiekiem. Niedoskonałym tworem boskim, który wyrwał się spod kontroli. Chcesz wiedzieć coś jeszcze? - zagadnął konwersacyjnym tonem. Alan podniósł do góry dłoń, nakazując mu zaczekać chwilę. Wlał w siebie kolejną porcję alkoholu.

- Dobra. Możemy kontynuować. Jak u diabła się tutaj znalazłeś?

Michael wzruszył ramionami - Jak podejrzewam jest to kara boska, ale pewności mieć nie mogę. Nikt nigdy mi tego nie wyjaśnił.

- I nie możesz wrócić? - Alan wpatrywał się w niego szeroko otwartymi oczami. Michael zgarbił się i zaprzeczył ruchem głowy.

- Nic nie mogę. - powiedział gorzko - Zostały mi jakieś szczątkowe umiejętności, które w żaden sposób nie umywają się do tego, co potrafiłem wcześniej. Czuje zapach śmierci, widzę istoty nie należące do tego świata, które czasem się tu włamują. Czyli mniej więcej tyle co ty. Ach tak i jak na ironię mogę podziwiać moje skrzydła, które mi odebrano, gdy patrzę w swoje odbicie. I to również leży w zakresie twoich umiejętności.

- Opowiedz mi coś. - zażądał Alan - Jak tam jest?

- Proszę, nie. - słysząc ton głosu Michaela, Alan natychmiast pożałował, że o to zapytał. Gdzieś spod drzwi dobiegło ich prychnięcie.

"Czy któryś z was, byłby tak uprzejmy i otworzył mi drzwi, bo oglądanie dwóch kompletnie pijanych mężczyzn, nie należy do zbyt fascynujących zajęć, uwierzcie."

Michael podniósł się z trudem i chwiejnie podszedł do drzwi, kilka razy korzystając z pomocy ściany, by utrzymać równowagę. Napotkał ironiczne spojrzenie żółtych ślepi. Cholera, nie powinien tyle pić. Wypuścił burego kocura i odwrócił się, by przejść z powrotem w stronę łóżka, jakże niebezpiecznym i karkołomnym szlakiem, wymagających od niego nie lada zdolności zwłaszcza, że podłoga wirowała niebezpiecznie pod jego stopami, ale zatrzymał go dość intrygujący widok. Alan leżał na łóżku wpatrując się w drewniany sufit, jakby był najbardziej fascynującą rzeczą na świecie i poruszał rękami w powietrzu. Może jednak był ktoś, kto miał słabszą głowę od niego.

- Alan...yyy... co robisz?

- Jak to, co? - obruszył się chłopak. - Układam sęki.

Michael spojrzał na niego zszokowany. - Jak je układasz?

- W kolejności alfabetycznej - powiedział Alan takim tonem, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.

Michael wybuchnął śmiechem. Śmiał się tak mocno, że musiał usiąść na podłodze. Razem z tym szaleńczym chichotem, który dobywał się z jego gardła, uwalniał się cały stres ostatnich dni. Otarł rękawem piżamy załzawione oczy, wciąż rechocąc podszedł do Alana i padł na łóżko zupełnie bez sił. Chłopak niespodziewanie opuścił ręce i przyjrzał się twarzy spoczywającej tuż obok niego. Nagle pochylił się nad Michaelem i odgarną z jego twarzy nieco wilgotne kosmyki.
A potem go pocałował.
Obserwując zachłannie każdą reakcję anioła, pogłębił pocałunek i zatopił dłonie w jego włosach.
Wypili zbyt dużo by pamiętać o jakichkolwiek granicach, czy zasadach, jakie sobie postawili.
Zbyt pijani, by się cofnąć przed czymkolwiek. Zbyt potrzebujący dotyku i otuchy, by przestać.
Szukali pocieszenia.

***

Michael wcisnął ręce głębiej w kieszenie, próbując bezskutecznie ogrzać zmarznięte dłonie.

Pachniało zimą.

Była to ta ulotna woń, spotykana zanim zima rozwinie w pełni swoje mroźne skrzydła, a jesień strąca jeszcze ostatnie liście z drzew.
Anioł podreptał w jedną i drugą stronę, w końcu spojrzał na zegarek i zirytowany wywrócił oczami. No ile można się zbierać? Czekał na Alana przynajmniej od 10 minut.
Krążył w kółko, szczękając zębami i psiocząc w myślach na pogodę, gdy niespodziewanie poczuł coś na kształt kłów, zagłębiających się w jego ciele. Skulił się w nagłym ataku bólu, który oplótł go niczym wąż i zacisnął się mocno wokół jego klatki piersiowej.
Michael upadł na kolana, jakby błagając w pokorze o zaprzestanie tego nieludzkiego cierpienia. Wbił palce w ziemię i zacisną dłoń w pięść, zdzierając skórę i łamiąc paznokcie, ale nie krzyknął. Zawsze uważał uzewnętrznianie swoich lęków i cierpienia, za pewnego rodzaju klęskę. Tym razem odniósł małe zwycięstwo.

Ból zniknął równie niespodziewanie jak się pojawił, zostawiając za sobą skulonego na ziemi mężczyznę, oddychającego ciężko i trzęsącego się jak osika.
Bezbronnego...

Upuszczony przez Michaela papieros, dogorywał powoli na zmarzniętej ziemi, żarząc się ostatkiem sił.

,"Co się stało?" Kot pojaw się koło anioła i przyjrzał mu się zaniepokojony. Niespodziewanie jego łebek podskoczył, jak pociągnięty za sznurek. Kot wysunął pazury i położył uszy po sobie, szukając czegoś bezcielesnego, co krążyło wokół.

"Już go tu nie ma."

Michael wstał z trudem, wspierając się na bezlistnym dębie. Oparł się o niego plecami i pozwolił głowie opaść na pierś.

"Michaelu, czas żebyś w końcu przestał się ślepo zapatrywać w tego człowieka i znalazł..." - Przerwało mu trzaśniecie drzwiami i Alan wybiegł z domu Jewell, uśmiechnięty.

- Już jestem! - oznajmił radośnie.

Jedyny człowiek w ich towarzystwie, nie czujący żadnego niepokoju, nie słyszący w nocy obłąkańczego chichotu, który przywiewa wiatr. W ogóle niczego nie czuł w nocy, tylko spał jak zabity oplatając kończynami ciało Michaela, jakby bojąc się, że kiedy będzie spać on odejdzie, albo zniknie. Że jest senną marą, która się rozwieje jeśli tylko ją puści. Robił tak od dwóch tygodni, od tamtego nieszczęsnego wieczoru, gdy upili się tak potwornie.
Michael byłby skłonny udawać, że nic między nimi nie zaszło i wrócić do normalnego trybu życia, ale zrezygnował z tej opcji, gdy obudził się o poranku z potwornym kacem, a rozkosznie ciepłe ciało oplatało go mocno. Alan spał tak cicho i spokojnie, że Michael nie mógł się powstrzymać, by nie sprawdzić czy bije jego serce. Jeszcze nikt nigdy nie zasypał tak, koło niego.
I z pierwszym promieniami słońca przywitał go szeroki uśmiech i pocałunek w policzek. No i co najważniejsze dostał śniadanie do łóżka. Właściwie był skłonny przyznać, że posiadanie kochanka, to całkiem opłacalna rzecz.

Alan podszedł do nich i wziąwszy energicznie Michaela pod rękę, poprowadził go w stronę bramy.
- No, co tacy smętni jesteście? - zignorował prychniecie kota, dobiegające gdzieś zza jego pleców i mówił dalej - Będzie piękny dzień, spójrzcie jakie czyste niebo.
Michael smarknął z dezaprobatą, kwitując tym, co myśli o słonecznych dniach, kiedy jest tak zimno i mruknął pod nosem coś, o szkodliwości nadmiernego optymizmu.
- No, ale jak nie mam być optymistyczny, kiedy wszystko układa się tak dobrze?
- Chyba zawarowałeś. Stoimy na skraju przepaści między światami i nie jesteśmy w stanie znaleźć istoty odpowiedzialnej za ten stan rzeczy.
Alan zamilkł widząc, że nic nie wskóra i nikogo nie przekona do podzielenia jego pogody ducha.

Słońce wisiało nisko na nieboskłonie, a wokół nich wysokie, nieskoszone trawy, które otaczały z dwóch stron drogę, uginały się od pokrywającego ich szronu.
Zeszli jeszcze niżej, prawie dochodząc do jezdni, więc Alan odsunął się od Michael i wysunął swoją dłoń spod jego łokcia. Nie miał ochoty usłyszeć żadnych zbędnych komentarzy, co do ich osób.
Kot wyprzedził ich rozglądając się uważnie wokół, wkroczył miękko na jezdnię tylko po to, by trafić prosto pod ogromne, czarne koła sunącego bezdźwięcznie tira. Dopiero gdy samochód ich minął dźwięk powrócił, a silnik masywnego potwora, zaryczał groźnie i samochód już po kilku chwilach zniknął za zakrętem.

Posłaniec leżał martwy na brudnym asfalcie i nie był już niczym więcej, jak tylko stertą futra, krwi i koci, rozciągniętą na kilku metrach..

Alan odwrócił wzrok i zacisną palce na ramieniu Michaela, anioł zaś stał bez ruchu. " On wie, że tu jesteśmy i kpi z nas. Mógł odebrać nam życia, a zabrał posłańca. Boże... Boże miej nas w swej opiece"
- Michael... chodźmy stąd - szepnął błagalnie Alan. Michael poprowadził go wzdłuż jezdni, a Alan otworzył oczy dopiero po kilku metrach, kiedy miał pewność, że nie napotka wzrokiem żadnych resztek kociego ciała..
Spodziewał się czegoś, sam do końca nie wiedział, czego. Może, że kot powróci do życia za sprawą jakiegoś cudu, że On zatrzyma ciężarówkę... coś, cokolwiek. Upomni się jakoś o istotę wysłana tu w końcu na jego polecenie, ale nic takiego się nie stało. Kot zginął.
Pod kołami pędzącej bezgłośnie ciężarówki. Został zamordowany.
- Co się stało? -spytał z niedowierzaniem, patrząc przed siebie - Przecież... - głos mu się załamał i nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
- Ten potwór z nas kpi. Bawi się nami, jak znudzone dziecko. Jest tak blisko, a jednak nie możemy go pochwycić. - Zagryzł wargę, czując narastające w sobie przerażenie i spojrzał na Alana z lękiem - I może nas zabić w każdej chwili, to tylko kwestia jego kaprysu. On chyba chce sprawdzić, czy uda nam się go znaleźć...
-, Ale...posłaniec. Przecież on umarł! Nie można czegoś... On nie może czegoś zrobić? Ożywić go, albo.. albo nie wiem. Coś, cokolwiek.
Michael spojrzał na niego z politowaniem i pokręcił przecząco głową.
- On nic nie znaczył, więc nikt nie będzie sobie zawracał głowy jego bytem, czy niebytem. Myślałeś, że co? Pójdzie do "Nieba"?
-, Co się z nim stało?
- Został stworzony po to, by nam pomóc. Jego misja się skończyła. Żadnych więcej opcji nie przewidziano. Jego już nie ma. - Tłumaczył cierpliwie - Nic z niego nie pozostało. Jeśli chodzi ci o jego dusze, to nie posiadał jej. Nie miał też woli. Był niczym. Mówiłem ci, to tylko pomniejszy sługa...

Michael zamilkł, bo poczuł, że mimo całej tej przemowy o tym, że przecież Posłaniec był niczym, zrobiło mu się przykro. Polubił go. Trafne, zgryźliwe uwagi i nieodłączny sarkastyczny ton sprawiały, że na przekór wszystkiemu czuł się dobrze w jego towarzystwie.

Zbliżali się już do baru, w którym zazwyczaj pili poranną kawę, kiedy przed wejściem Alan zatrzymał Michaela i chwycił go za rękę, tak mocno, że sprawił mu tym ból.
- To znaczy, że jego już nie ma, nigdzie? Przepadł od tak?
- Tak - Michael potwierdził z niechęcią. - Jeśli anioł umrze, to stanie się z nim to samo. Tylko ludzkie istoty posiadają dusze.
Alan oniemiał, wstrząśnięty usłyszanymi słowami, położył głowę na piersi anioła wciąż ściskając rękaw jego krótki.
- Obiecasz mi coś? - Spytał cicho Alan.
- Tak? - ponaglił go Michael niespodziewanie miękko.
- Nie umrzesz. Nie dasz się w żaden sposób zabić. I wrócisz tam... tam skąd On cię wygnał, bo przecież na to nie zasługiwałeś.
"On nie ma pojęcia, o czym mówi. Po tylu latach... tylu wiekach, niebyt staje się niezwykle kuszącą myślą.. ale nie będę go niepotrzebnie niepokoił. Powiem mu to"
- Obiecuję.
Alan pocałował go mocno, rozpaczliwie i weszli do środka...


Usiedli przy tym stoliku co zwykle. Alan siadając zauważył, że Wendy patrzy na nich zszokowana. Podeszła po dłuższym niż zwykle czasie i spytała zimno, co podać i kiedy wróciła ponownie niosąc kawę, postawiła ją z trzaskiem pod nosem Alana. Pewnie miała nadzieję, że filiżanka rozpryśnie się i zaleje jego kolana wrzątkiem, ale nie pękła, a Alan nie doznał oparzeń żadnego stopnia, mimo jej najgorętszych chęci.
Alan i Michael spojrzeli na siebie porozumiewawczo i wyszli prędko nie chcąc narażać się na jakiś niefortunny wypadek, za którym stałaby zraniona duma kelnerki.

Kiedy oddalili się na bezpieczną odległość, Alan zachichotał.
- Była zazdrosna.
-, Z czego się tak cieszysz? Gdzie będziemy teraz pijać kawę?
- U konkurencji? - zaproponował niewinnie Alan .
- Konkurencja nie będzie nam robić dolewek, za kilka ładnych uśmiechów.
- Potwór. - Alan pacnął go w głowę otwartą dłonią. - Wiedziałeś, że się w tobie podkochuje i jeszcze to wykorzystywałeś. - Powiedział z udawanym oburzeniem, choć gdzieś w jego słowach pobrzmiewało echo prawdzie oskarżycielskiego tonu.


Tego dnia w Somerlade spadł pierwszy śnieg. Topił się na policzkach, spadał na rzęsy i gubił się w ich włosach, gdy późnym wieczorem wracali, przepełnieni rezygnacją i skrajnie zmęczeni kolejnymi niepowodzeniami. Szli w milczeniu, każdy pogrążony w swoich myślach.
Płatki spływające powoli z ciemności nieba, splatały się w rzęsistą kurtynę, tworząc na ziemi biały całun.
Wtedy właśnie, ciszę jaka panowała wokół, rozdarł dźwięk wystrzału i powietrze przecięła kula, bezlitośnie pędząca do wymierzonego celu.

Alan upadł bezwładnie, wysuwając swoją dłoń z dłoni Michaela. Osunął się na kolana i z gracją groteskowego tancerza upadł twarzą do ziemi, plamiąc śnieg swoją krwią.
Michael spojrzał osłupiały na swoją doń, którą jeszcze przed chwilą oplatały ciepłe palce. Jak w transie podniósł głowę tylko po to, by kolejna kula świsnęła mu tuż koło ucha.

Jack stał koło zrujnowanego antykwariatu i trzymał anioła na muszce.
- No cóż, nie zawsze się trafia. - Zachichotał jak niegrzeczne dziecko, gdy nabroi. Jego spojrzenie powędrowało do nieruchomego ciała. - Jeśli ja go nie mogę mieć - wyszeptał - nikt nie może.

I wystrzelił po raz kolejny.

Wendy kończyła już pracę. Zgasiła światło po kolei w kuchni, przy ladzie, na sali i położyła dłoń na klamce, gotowa wyjść. Odwróciła się jeszcze raz, żeby sprawdzić, czy niczego nie zapomniała.
Wtedy usłyszała strzał. Podskoczyła i rozejrzała się wokół, po ciemnym pomieszczeniu. Ostrożnie podeszła do okien wychodzących na drogę, dopiero wtedy dojrzała majaczące w oddali dwie, stojące postacie. Jedna z nich zachwiała się i upadła, druga natomiast odwróciła się i mimo odległości jaka ich dzieliła i faktu, że w pomieszczeniu panował mrok, miała pewność, że morderca ją dostrzegł. Ruszył w jej stronę i po zaskakująco krótkiej chwili, był tuż obok. Wendy odskoczyła od drzwi i cofnęła się tyłem o kilka kroków, potykając się o krzesło i wylądowała na ziemi. Drzwi otworzyły się z hukiem i stanął w nich skrzydlaty potwór. Kelnerka potrząsnęła głową i pierzaste skrzydła zniknęły, choć mężczyzna nadal stał w tym samym miejscu.

- Wezwij karetkę - powiedział zrozpaczony Michael. - On już nie oddycha.





* Sparafrazowany cytat z "Alicji w Krainie Czarów".














Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 14 2011 11:47:25
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Bel e Muir (Brak e-maila) 13:12 31-10-2005
Nadanie byłemu aniołowi nazwiska "Crowley" było niesamowitym pomysłem... Swoją drogą, ciekawe, czy będzie jakaś postać o nazwisku "LaVey"smiley Czekam na następną część!!!
Enna (anne_black@op.pl) 23:05 31-10-2005
Świetne opowiadaniesmiley
Mikku Kai (mikku_kai@o2.pl) 17:04 02-11-2005
Świetne opowiadanie, już nie mogę się doczekać następnej części.

Pozdrawiam bardzo serdecznie
mary madness (myxomatosis1@o2.pl) 17:15 02-11-2005
Szalenstwo. Az 3 pozytywne komentaze xD
Dziekuje bardzo za miłe słowa. Gwoli wyjasnienia, nie planowalam wprowadzenia postaci o nazwisku La Vey xDD
Ale wszystko moze sie jeszcze zmienic ^_^
Heike (heike@tlen.pl) 21:17 02-11-2005
Fajnie się czyta. Mam nadzieję że ciąg dalszy będzie równie zajmujący
Dizzy_Sun (Brak e-maila) 15:25 06-11-2005
Naprawdę zapowiada się ciekawie i uwielbiam motywy anielskie, następną część przeczytam chętnie, nawet bardziej niż chętnie smiley
Przesyłam ciepły promyczek
Rah (Brak e-maila) 22:50 07-11-2005
<3~~! smiley
Nightwish (Brak e-maila) 17:35 26-03-2007
Zakończone... rzeczywiście chyba nie trzeba nic więcej. Jest dobre, bardzo dobre i- przynajmniej mi- napędziło pod koniec dosłownie łzy do oczu. Bo ma w sobie coś co ciężko mi określić. Nie ujęła mnie ta anielska strona tego tekstu raczej.. ta ludzka. Tak samo z bohaterem. Większość teksów które mówią o odejściu, rozstaniu, a do tego mają wątek miłosny wywiera na mnie duży wpływ szczególnie kiedy odejście jest jedynym wyborem, kiedy nikt nie pyta się nas czego byśmy chcieli...

Nightwish (Brak e-maila) 19:04 26-03-2007
zapomniałbym, mam do ciebie prośbę, mógłbym użyć fragment do mojego opowiadania < z zastrzeżeniem że to był twój fagment> normalnie nielegalnie tak mi się spodobał...
mary madness (Brak e-maila) 22:05 31-03-2007
jasne, nie ma sprawy. A o ktory fragment ci chodzi?
P.S oczywiscie dziekuje za komentarz i ciesze sie ze udalo ci sie przebrnac przez tekst smiley
Nightwish (w.l.p.v@wp.pl) 20:13 04-04-2007
przebrnąć? To była czysta przyjemność. Nie ma za co. A fragment o układaniu sęków.
Dziękuję z góry
Nightwish (w.l.p.v@wp.pl) 11:32 01-05-2007
hm... nie widze tu nigdzie twojego maila, a z chęcią bym do ciebie napisał.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum