The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 19 2024 02:35:02   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Anioł bez boga 1
Dla Rahead za wsparcie duchowe, z którego pewnie nie zdaje sobie sprawy :P

Akt pierwszy - "Zaślubiny Nieba i Piekła"




Michael najbardziej lubił w porankach to, że ich nie oglądał. Zamykał oczy w nieudanej ucieczce przed świtem. Chwila, w której światło słoneczne powoli rozganiało mrok i złocistą falą rozpalało refleksy w szybach wszystkich potężnych wieżowców, górujących nad miastem, za bardzo kojarzył mu się z pewnym podobnym widokiem, którego został pozbawiony wiele wieków temu.

Kiedy On powiedział, by nastała Jasność i rozproszyła mrok, Jego blask zalał Królestwo, tworząc z niego najniezwyklejsze, najwspanialsze dzieło niczym spod pędzla genialnego malarza.

I powstał Cień, by nie zachwiać równowagi, a Cień szeptał wciąż uparcie. Tłumaczył i wpajał, rozwiązywał zagadki wszechświata. Był Wiedzą, był Poznaniem, był Wyborem. Miał świadomość wszystkiego, włącznie z tym, że został pozbawiony Miłości, bez jakiejkolwiek winy. Został stworzony jako przeciwwaga, byt stworzony, by go nienawidzić.

I byli Aniołowie skąpani w blasku miłości, otoczeni jedwabiem i lekkością nowego bytu. Był też bunt, ten szczególnie zapadł mu w pamięć. Szemranie potem wrzawa i przeciwstawienie się Stwórcy. Nie do pomyślenia, bunt przeciw Wszechmocnemu. Beznadziejna przecież walka, która została podjęta, gdy dano im wolną wole.
I odeszli.
Lecz wolna wola okazała się złudą, bo On wiedział. Zaplanował i zapisał to na wiele zanim oni powstali. I był zawód wraz z tą świadomością, gdyż Michael jako jeden z niewielu poją, że walczył popychany Jego wolą.
Poszedł więc do Niego, niosąc w sercu złość i rozpaczliwe pytanie. Dlaczego? I za karę za swoje pragnienie wiedzy, zesłano go na Ziemię...

Michael wygrzebał się ze skotłowanej pościeli i przeciągnął się wyciągając ramiona do góry, aż strzeliło mu w plecach. Odgarną z czoła niesforne, rude kosmyki i ruszył do kuchni ziewając. Prawie z zamkniętymi oczami sięgną po kubek i nastawił wodę w czajniku. Wrócił do kuchni już ubrany, akurat żeby wyłączyć gaz. Otworzył puszkę i nie żałując sobie wsypał aromatyczną kawę i zalał ją wodą. Upił jeden, potem drugi łyk i uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Napój bogów - mruknął - Lepsze niż ambrozja. Właściwie to nigdy jej nie lubiłem. - skrzywił się na napływ niechcianych wspomnień. Usiadł na rozklekotanym stołku, rozkoszując się ciepłym płynem w ręku i wystawiając twarz do promieni słonecznych, przedzierających się przez zakurzone zasłony do jasnej, nieco nieporządnej kuchni.
Cisze przerwał głośny, natarczywy dzwonek telefonu. Mężczyzna z westchnieniem podniósł się i odebrał.
-Michael Crowley. Słu... - nie zdołał nawet dokończyć, gdyż przerwał mu głos jego roztrzęsionego partnera.
Alan, dwudziestoparoletni dzieciak, który dostał pracę w jego wydziale kilka miesięcy temu, został mu natychmiast przydzielany. Jako "żółtodziób, który musi nabrać wprawy, przy doświadczonym glinie", wyburczał mu dowódca, gdy próbował uargumentować fakt, że przez tyle lat pracy nie miał i nie potrzebował partnera i nie potrzebuje go teraz. Ale komendant okazał się głuchy na wszelkie protesty.
Michael przełknął gorycz i wsłuchał się w głos chłopaka.
- ...we krwi. Mieszkanie pełne jest jakiś malowideł. Musisz to zobaczyć. Wiem, że lubisz takie okultystyczne sprawy...
- Co?! - tym razem przerwał mu Michael, zupełnie zaskoczony, - O czym ty mówisz?
- No ja... - zawahał się głos w słuchawce - Ja kiedyś szukałem akt w sprawie tych zniknięć na przedmieściach. Nie mogłem ich znaleźć... więc pomyślałem, że może u ciebie...
- Grzebałeś mi w papierach? - bardziej stwierdził niż spytał. Głos miał niebezpiecznie spokojny.
- Tak, ale... Nie złość się. Przypadkiem trafiłem na te wszystkie materiały. Ja na prawdę nic do tego nie mam, podobno każdy w tym zawodzie ma jakiegoś hopla - zaśmiał się nerwowo. - To tak, jak psycholodzy...
Michael zaklął w duchu, wściekły na siebie, że zostawił to wszystko w tak dostępnym miejscu. Kolejny minus posiadania partnera.
- Nic się nie stało. - Powiedział w końcu, siląc się na spokój. - Nie tłumacz się już. Co z tym mieszkaniem?
- Przyjedź i sam zobacz. Tego nie da się opisać - odparł mężczyzna, widocznie uspokojony, że tym razem mu się nie oberwało.
- Gdzie to jest?
- Broad Street. Tuż obok starego domu Williama Blake'a.
Zapowiadało się ciekawie. Michael dopił już zimną kawę i spojrzał niepewnie na kanapkę, leżącą na stole. Zjeść czy nie zjeść? Po opisie Alana wydawało się rozsądniejszym zostawić ją tam gdzie była, i nie narażać jej na późniejsze perturbacje i niepotrzebne, ekspresowe opuszczanie żołądka.
Wyszedł pospiesznie z mieszkania, zarzucając na siebie długi szary płaszcz. Niektórzy kumple z pracy dokuczali mu, że wygląda w nim, dokładnie jak stereotypowy detektyw, wyciągnięty prosto z planu filmowego.
Michael nic sobie z tego nie robił. Zapiął płaszcz pod szyją i schował ręce głęboko w kieszenie. Po porannym przejrzystym niebie zostało tylko wspomnienie.
Mżyło nieprzyjemnie, a jego włosy związane w niedbałą kitkę powoli, acz sukcesywnie nasiąkały wilgocią. Wolałby żeby przyszła gwałtowna ulewa, a nie taka okropna pogoda.
Minął wystawę sklepową i spojrzał obojętnie na swoje ciemne odbicie. Poły płaszcza trzepotały rozpaczliwie na wietrze. Za plecami, w jego odbiciu, pojawiła się para ogromnych skrzydeł. Michael wykrzywił się. Tylko tyle mu zostało.
Odbicie skrzydeł.
I życie wieczne.
Amen.
- Co my tu mamy? - zapytał zakładając rękawiczki i przechodząc pod taśmą policyjną.
- Musisz to zobaczyć. - powiedział Alan z dziwnym błyskiem w oku. - Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem.
Michael pomyślał z przekąsem, że jeszcze niewiele widział, ale nic nie mówiąc pozwolił się zaprowadzić do środka.

Niechętnie przyznał Alanowi rację. Nie często zdarzyło mu się widywać coś podobnego. Ściany już od przedpokoju były pokryte misternymi rysunkami, wykonanymi jakby węglem. Splątane, szalone linie łączyły się w portrety monstrów, spoglądających z głodem na wszystkich, kręcący się po mieszkaniu policjantów, lecz gdy spojrzało się z nieco innej perspektywy, rozwarte paszcze wilków znikały, a ogromne pyski zmieniały się w gąszcz gałęzi i liści.
Michael nie bardzo mógł uwierzyć swoim oczom. Cofnął się o krok i ponownie spoglądał na splątane ciała demonicznych wilków, potem pochylił głowę i zapatrzył się w las.
- To nie wszystko - powiedział Alan, wyraźnie zadowolony efektem, jaki wywarło malowidło.
Rzeczywiście, to był dopiero początek.
Salon był przykładem typowego pomieszczenia w siedemnastowiecznej kamienicy. Niebotycznie wysoki sufit, z którego zwieszał się lichtarz, najwidoczniej nadal używany, choć Michael zauważył kontakt i kilka lamp. Pokój wypełniały szczelnie antyczne meble i regały zawalone zniszczonymi książkami. Właściwie to książek było tam najwięcej. Nie musiał się im bliżej przyglądać, znał większość z nich. Wytarty fotel przy zasłoniętym szczelnie oknie, tuż bok stolik z ciemnego drewna, z popielniczką wypełnioną zduszonymi trupami papierosów. Tylko jedna ściana stała naga, bez żadnych półek, czy opierających się o nią mebli. Ta nagość krzyczałaby rozpaczliwie, gdyby nie krwawe mazy pod samym sufitem.

Vexilla regis prodeunt inferni

Zbliżają się sztandary króla piekieł... Michael przełknął ślinę i poczuł, jak włoski na karku stają mu dęba. Cokolwiek to miało znaczyć, na pewno nie będzie to nic dobrego. Mógłby to jeszcze zignorować, uznać po prostu za jakiś głupi, satanistyczny wybryk, ale obok napisu widniał cień, jakiejś pokracznej istoty o trzech głowach, stojącej chwiejnie na krzywych, cienkich nóżkach. A co najbardziej go przerażało, obecni w pokoju policjanci, zdawali się go nie dostrzegać.
Zamknął oczy i myślał intensywnie. Cała kamienica, aż buzowała od niedawnego wyładowania, jakieś bardzo silnej mocy, do tego czuł, że stoi na jednej z granic między wymiarami, jednej z tych bardzo kruchych granic, trzeba dodać. Prawie słyszał gwar w Królestwie.
Coś tutaj przyszło. Coś złego.
Potrząsną głową i otworzył oczy, by napotkać parę uważnych, brązowych oczu Alana, teraz patrzących na niego z niepokojem.
- W porządku?
Michael nic nie powiedział, tylko potwierdził skinieniem głowy.
- Co o tym myślisz?
- Nie bardzo wiem... - Michael zmarszczył czoło. - To już wszystko? - Zanim jeszcze zadał pytanie, znał na nie odpowiedź.
- Jest jeszcze jeden pokój.
Podążył za swoim partnerem przez ciemny, ciasny korytarz i poczuł jak skórę na rękach pokrywa mu gęsia skórka. Na ścianach były odbite krwawe ślady małych dłoni, na których ktoś wspierał się, krocząc. Na końcu drogi czaiło się coś bardzo niedobrego. Czuł to każdą komórką swojego ciała.
Pokoik był maleńki i okrągły. Na jego środku, na gładkich kamieniach spoczywało sztywne ciało ułożone w bardzo charakterystycznej pozie wisielca. Trzynastej z kart Tarota. Ofiara miała szeroko otwarte oczy, które zaczęły się już rozkładać, sine usta były otwarte. Ręce miała rozrzucone na boki, ale nie na tyle by opuścić nabazgrany pospiesznie krąg.
Obok jej głowy spoczywały zwierzęce wnętrzności. Wyglądało na to, że to owczy żołądek z zaszytym wewnątrz sercem, wątrobą i oczami.
Faktycznie. Czegoś takiego jeszcze nie widział.
- Przyczyna śmierci? - spytał starając się zabrzmieć obojętnie, jak zwykle przy kolejnych ofiarach, z jakimi miał styczność przez lata pracy.
- Uduszenie. Widać wyraźne ślady palców na jej szyi.
Potoczył po pomieszczeniu roztrzęsionym spojrzeniem. Wyszedł szybko z pokoju, bo nagle poczuł, że jeszcze jeden wdech tego powietrza przesiąkniętego strachem i bólem ofiary, a zwymiotuje, mimo że wypił tylko kawę tego ranka. Zszedł po schodach i skręcił za róg. Dopiero tam zatrzymał się i oparł czoło o chłodny mur, pozostawiając Alana bez słowa wyjaśnienia.
Wziął głęboki oddech, powoli się uspokajając. Pierwszy raz od stuleci był tak blisko spraw Boskich. Albo Diabelskich. W sumie bez różnicy.
- To nie moja sprawa. - powiedział do siebie cicho, jakby się usprawiedliwiając - Na prawdę. Jak sam namieszał, to powinien to teraz sam rozwiązać. Ja nie mam wobec niego żadnego długu. Do cholery, jestem tu za karę, nie muszę być chyba na posyłki i ratunek spraw bożych!
Wykrzywił się i przełknął głośno. Zamiast odwrócić się i odejść wrócił do kamienicy mimo, że wszystko krzyczało w nim, że nie powinien tego robić. Zobaczył jakąś jasną smugę przemykającą w pobliżu.
No jasne, - pomyślał, obserwując znikająca postać z niechęcią. - już wiedzą. Przysłali kogoś ze swoich.
Szczupła postać rudzielca weszła z powrotem do kamienicy, ignorując tłum gapiów, żądny jakiejś krwawej nowinki.
Spostrzegł ponownie jasną smugę, przenikającą przez ścianę. W sumie trudno by było, gdyby nie wiedzieli. Morderca nie był z Cienia, za mało wyrachowania, za dużo agresji, jak na upadłego. I stanowczo za dużo sił, jak na eks aniołka. Coś gorszego od Cienia. Znał tylko jedną taką rzecz.

Chaos.

Tak jak Jasność i Cień były zaplanowane, tak Chaos był wypadkiem przy pracy. Gdy Stwórca jeszcze się uczył i podejmował próby uzyskania najlepszego efektu, przypadkiem powołał do życia niechciany twór. Działo się to w czasie, gdy powstawało Królestwo. Przypadkowe dziecko było niczym okruch, pył i zniknęło prędko gdzieś w nicości.
Potem Pan stworzył Anioły i umiłował je, a one żyły w Jego blasku.
A potem przyszedł bunt, w całości przez Niego zaplanowany.
I Bóg stworzył ludzi, ponieważ Anioły okazały się niedoskonałe w swej perfekcyjności. Brak w nich było woli, siły i samodzielności. Były dobre, a dobro bez swego przeciwieństwa, jest jak nicość. Nigdy w pełni nie pojęte, gdyż jest jedyną z możliwych dróg. Nic nie kosztuje. Dlatego stworzył człowieka, i to właśnie jego obdarował wolną wolą. Lecz by mu ją podarować, zamkną w jego duszy dobro i zło w harmonijnych proporcjach, tak by każdy postępował według swego sumienia i wartości. Toczył nieustanną walkę i dzięki małym zwycięstwom, z samym sobą doskonalił się i obrastał w siłę. Ale by się powiodło, należało zasiać w duszy ludzkiej jeszcze okruch Chaosu, by był nieprzewidywalny. By był wolny.
Ludzie.
Tak pełni pomyłek, tak pełni błędów i niedoskonałości i o tyle wspanialsi od Aniołów.
Krążyła legenda, stara historia przekazywana szeptem, na najwyższych szczeblach drabiny. Mówiła o pierwszym człowieku, istocie o nieodpowiednich proporcjach składników. Bóg chciał dla niej jak najlepiej, więc większość jej duszy była jasna, a Chaos był więcej niż tylko okruchem. Owy stwór zamykał w swoim bycie wszystkie etapy wiedzy jednocześnie. Był dzieckiem, dorosłym i starcem. Człowiek ów okazał się potworem. Lecz historia, którą sobie powtarzali mówiła, że Bóg był zrozpaczony efektem swojej pracy, bo umiłował pierwszego człowieka nim ten jeszcze otworzył oczy. Istota ta okazała się nawet niezdolna do mówienia, wypełniała ją tylko szczelnie potrzeba miłości i wsparcia w nieustającej szamotaninie z Chaosem. Bóg zniszczył ją, by oszczędzić cierpień.
Było jeszcze drugie zakończenie tej historii. To, które znało bardzo niewielu. To prawdziwe. Bóg nie mógł się pogodzić, że tak ją skrzywdził swoją pomyłką. Nie zabił jej, lecz otoczył miłością i odesłał do specjalnie dla niej stworzonej krainy, tak żeby nie krzywdziła siebie i innych. Istota ta pławiła się w Jasności, lecz była pełna szaleństwa i umknęła stamtąd. Odtąd nikt nie widział tego stwora, ale niektórzy mówili, że w poszukiwaniu wiedzy, zawędrował do Mroku i tam zaczaił się gotowy zaatakować.

Z jakiegoś powodu, Michael dokładnie widział, kto dokonał mordu w domu przy Broad Street.

***

- Spójrz na to? W tej okolicy od zawsze działo się coś dziwnego. - Alan przesunął dłonią po krótkich, brązowych włosach w zmęczonym geście. Podstawił pod nos Michaela pożółkły notes z wypadającymi kartkami. Anioł podniósł lekko nieprzytomny wzrok i zetknął się prawie nos w nos z Alanem, ten cofnął się jak oparzony i wcisnął mu do ręki kajet. Michael odebrał go, przecierając zmęczone oczy.
- Tylko ostrożnie z tym. To pamiętnik Blake'a. Udało mi się go wyciągnąć od prywatnego kolekcjonera. Jest wart fortunę, więc postaraj się go nie uszkodzić.
Michael spojrzał na rozlatujące się kartki. Uszkodzić? Jak do diaska miał go bardziej uszkodzić?
Wszystkie strony szczelnie pokrywało pochyłe, staranne pismo artysty żyjącego od ponad dwustu lat. Otworzył na pierwszej lepszej stronie i zaczął czytać.

"...Przybył do mnie wtedy pan jaśniejący. Przyszybowała zza okna, a jam był oniemiały i zapatrzony w jego piękno. Mimo, że mówił nie słyszałem słów jego. Pamiętam jeszcze, że ma siedmioletnia świadomość, nie mogła ogarnąć jego piękna w swej brzydocie i zachwianych proporcjach. Był jak Demon. Ale musiał być Aniołem..."

Otworzył w innym miejscu.

"Z ostatnich dni spędzonych w domu rodzinnym, w mej pamięci wyryła się wizyta ducha, który przybył do mnie nocą. Był niczym cień, lecz jam się nie przeraził. Nie milczał tym razem. Przedstawił mi się jako duch pchły.
Szanujcie, o szanujcie ludkowie każdy żywot, bo we wszystkich tkwi życie.
Owa zjawa zbliżyła się do mnie pokracznym, chwiejnym krokiem, jakby nie nawykła do chodzenia na dwóch nogach i coś rzec chciała, lecz pochwyciły ją ręce pełne jasności i porwały prosto przez ścianę, pozostawiając za sobą tylko ciemny kształt, niezmywalny. Matka przysłoniła go regałem, by ojciec nie dostrzegł śladów po tej marze..."

Ostatni wpis był datowany na 1800 rok.

"Zdarza mi się czasami, jakobym stał tuż u skraju ogromnej i świetlistej kuli księżyca. Zawsze wtedy czuję nieprzepartą chęć, by się w nią rzucić. Lecz gdy rzekłem o tym Thomasowi, w nadziei, że pojmie moje słowa, on tylko powiedział: Lepiej pan tego nie rób, bo mógłbyś się stamtąd nie wydostać."

Obok słów widniał niestaranny szkic mężczyzny oddającego mocz przy ścianie, a dalej anioła ukrywającego z rozpaczą twarz w dłoniach.
Hmmm... Bardzo irygująca kompozycja. - Pomyślał z ironią Michael. - Pisarz zdawał się nie być w pełni mocy umysłowych, jednak jego zagmatwane wpisy w dzienniku pomogły mu znacznie. Oznaczało to, bowiem, że nie pierwszy raz stwór próbował się przedostać na ziemię, po prostu po raz pierwszy dokonał tego skutecznie. Dotychczas coś go powstrzymywało i cofało. Ten Anioł? Kto to mógł być? - Stukał rytmicznie palcami w wymęczony blat stołu - Zwykły podróżnik między wymiarami? Strażnik granicy? Pchła... Ten przedstawiający się jako duch pchły, jest na pewno tym, kogo szuka...
Z potoku myśli wyrwał go hałas za drzwiami Wyjrzał zza nich, żeby spojrzeć z politowaniem na Alana, leżącego pod zawartością pudła, które usiłował zdjąć.
- Pomógłbyś mi, a nie gapił się bezczynnie - prychnął.
Michael nie mówiąc nic wrócił do siebie z lekkim uśmiechem, ignorując okrzyki oburzenia.
Alan był głupim dzieciakiem, tylko dzieciakiem.
Westchnął i zagłębił się ponownie w akta sprawy. Po tym, co zobaczył, najchętniej dałby sobie spokój, ale... Ale w jego mieszkaniu, ktoś na niego czekał tamtego dnia, gdy rozpoczął śledztwo. Posłaniec. Nikt tam z góry nie pomyślał o nim przez tyle czasu... Czasami bał się, że zapomnieli. To było by gorsze niż potępienie. Ale oczywiście nie mogli zapomnieć, niepamięć jest przywilejem ludzkim.
Czekała na niego anielica, rozparta wygodnie na wytartym fotelu i paliła z nieukrywaną przyjemnością jego papierosy! Jego żelazną papierosową rezerwę! Rzucił z furią płaszcz na sofę i spojrzał wyczekująco na gościa. Uśmiechnęła się do niego uprzejmie i tym samym uprzejmym tonem poinformowała, że został poproszony o zajęcie się tą sprawą.
- A jeśli odmówię? - spytał rozeźlony, Michael.
- Odmówisz? - Spojrzała na niego zaskoczona. - Nie masz prawa odmówić.
Typowy sposób załatwiania spraw przez Jasną stronę. Prosimy, ale odpowiedź negatywna nie wchodzi w rachubę. Przynajmniej ci z drugiej strony, od razu wykładali, o co im chodzi i choć wielu chętnie przypisywało im kłamstwa, to w ich propozycjach nigdy nie było żadnych haczyków. Klient miał całkowitą świadomość tego, czego się podejmuje. No, może prawie całkowitą.
Dlatego właśnie siedział teraz w biurze, zamiast wyciągnąć się wygodnie na fotelu, w zaciszu czterech ścian i przyglądał się uważnie zdjęciom. W okrągłym pokoju było mnóstwo ksiąg, niektóre z nich były bardzo starymi okazami. Kilka z nich, znajdowało się na liście tekstów zakazanych na soborze Trydenckim, ale większość raczej niezbyt szeroko znana. Było tam nawet kilka ksiąg, które sukcesywnie tępiono w średniowieczu, tak że myślał, że żaden z egzemplarzy nie dotrwał do dzisiejszych czasów. Przyglądał się uważnie tytułom, pośród tych wszystkich okultystycznych dzieł, znajdowały się również traktaty o istocie Boga, "Raj utracony" Miltona i "Boska komedia" Dantego. W większości dzieł literackich, jakie tam znaleźli, ktoś popodkreślał fragmenty, które najwidoczniej uznał za interesujące. Reszta to współczesny śmieć popularno naukowy.
Właścicielka domu wykazywała najwyraźniej spore zainteresowanie, owocem zakazanym, magią. Anioł skrzywił się z odrazą. I zapewne nie miała najmniejszego pojęcia, co przywołała. Może myślała, że to demon. Pewnie tak, bo chroniła się w kręgu, tyle tylko, że owa istota nie miała nic wspólnego z demonem i bez problemu podeszła do wzywającej i zabiła ją. Z wielkim wyczuciem dramatyzmu ułożyła ciało w ten, a nie inny sposób.
Michael widział przed oczyma kolejne ruchy monstra. Wszedł do salonu. Przytrzymywał się ściany umazanymi krwią rękoma. Ma problemy z chodzeniem. Dłonie były drobne, jakby dziecięce. Istota rozejrzała się po pokoju i zostawiła ślad. Wizytówkę. Ja tu byłam. Wypaliła na ścianach swoje małe arcydzieło i odeszła.
Próbki zebranej ze ścian substancji nie wykazały nic. Chemicy nie mają pojęcia co to jest. Nigdy wcześniej nie spotkali się z tego typu substancją.
Zapatrzył się w fotografie przedstawiającą niezwykły malunek i nawet nie usłyszał, jak Alan stanął za jego plecami dopóki się nie odezwał.
- W tobie też budzi taki niepokój? Przerażające szczerze mówiąc. - Micheal spojrzał na niego zaskoczony. - Jak myślisz, co to? Mord rytualny?
- Na to wygląda. Zabito kobietę po zakończeniu rytuału przywołania. Widzisz te znaki dookoła koła. To ma chronić przed demonem...
- Chyba na niewiele się zdało. - Aniołowi przeszedł dreszcz po plecach. Wiedział, że Alan ma co innego na myśli, że chodzi mu o to, że krąg nie ochronił jej przed człowiekiem. Ale oczywiście to nie człowiek dokonał tego mordu i to sprawiało, że naprawdę się bał.
Strach był jednym z pierwszych ludzkich uczuć jakie poznał, gdy w pierwszych dniach swojego ziemskiego istnienia, znalazł się zupełnie sam na pustkowi. Był przerażony i dotykał, smakował tego nowego uczucia. Było nie przyjemne, wślizgiwało się zimnym dreszczem pod skórę, oplatało umysł mgłą paniki i przytłaczało klatkę piersiową w bolesnym uścisku, nie pozwalając złapać kolejnego oddechu i jednocześnie sprawiając, że serce trzepotało się niespokojne w samym gardle. Strach miał wiele twarzy, a on niechętnie poznawał jedną po drugiej. Mimo tylu spotkań z nim, nigdy nie przywykł do jego ramion, obejmujących czule jego ciało.
Spojrzał jeszcze raz na trupa. Potrzebował wskazówki, gdzie udał się morderca...
- Mam nadzieje, że złapiemy gościa, który to zrobił. Naprawdę nie przyjemna sprawa. - Chłopak zbliżył się do wyjścia i odwrócił z uśmiechem, jedną rękę trzymając już na klamce. - No to do jutra!
- Tak, do jutra.
Michael spojrzał na kilka podkreślonych cytatów "Boskiej komedii". Książka rozpadała się od wielokrotnego czytania.

"Przeze mnie droga w miasto utrapienia,
przez mnie droga w wiekuiste męki
Przeze mnie droga w naród zatracenia
Jam dzieło wielkiej sprawiedliwej ręki..."

Kolejny cytat mówił:

"Stamtąd westchnienia, płacz, lament chorałem
Biły o próżni bezgwiezdnej tajniki:
Więc, już na progu stając zapłakałem.
Okropny gwar, przeliczne języki,
Jęk bólu, wycia, to ostre, to bledsze,
I rąk klaskanina, i gniewu okrzyki
Czyniły wrzawę, na czarne powietrze
Lecącą wiru wieczystymi skręty,
Jak piasek, gdy się z huraganem zetrze
Więc zrozumiałem, że śmierć tu zwleka
I tłoczy razem owe podłe sotnie,
Których Bóg i czart równo się wyrzeka..."

Między stronami tkwiło zdjęcie salonu, którego używał jako zakładki. Krwawy napis krzyczał do niego niemo.
Michael przyjrzał się uważnie fotografii. Krew była ludzka, to ustalili już w laboratorium...
Spojrzał na zdjęcie napisu, a potem powrócił do krwawych śladów dłoni na ścianie.
No tak! Ta istota nie mogła tego napisać, jej ręce były zbyt mało sprawne i była za niska!
Musiała opętać kobietę, zanim przybyła. Celowo kazała jej to wszystko zrobić, a potem w kręgu, zabiła ją. Ofiara pozwoliła jej wejść.
Anioł schował twarz w dłoniach. Na prawdę wolałby się w to nie mieszać...

***

Alan przyjrzał się swojemu odbiciu w zaparowanym lustrze. Ciemne, czekoladowe oczy spoglądały spod zasłony rzęs, niespotykanie optymistycznie jak na policjanta. Jego twarz nie wyróżniała się zbytnio, była pociągła z wyraźnie zaznaczonymi kośćmi policzkowymi, i miała w sobie jakiś nieodparty urok wiecznego nastolatka.
Wyszedł z łazienki z białym ręcznikiem okręconym wokół bioder, zlizując ostatnie kropelki wody z ust. Wygrzebał z dna szafy ostatnie czyste dżinsy i czarną koszulkę, i założył je na siebie prędko, bo zaczynał już drżeć z zimna. Klimatyzacja zepsuła się parę dni temu i pracowała na pełnych obrotach, nie dając się wyłączyć. Postanowił w duchu, że w końcu po kogoś zadzwoni, żeby coś z tym zrobił.
Rozejrzał się po obszernym salonie, sprawdzając czy niczego nie zapomniał i wyszedł zamykając za sobą drzwi na klucz.
Nie przepadał za swoim domem. Był dla niego zbyt duży, zbyt pusty i zimny. Kiedy wynajęta przez niego gosposia sprzątała raz na tydzień, porządek tyko potęgował to wrażenie. Nocą miał problemy z zaśnięciem, prześladowany odgłosami pustego domu. Słyszał nie zakłócane niczyim oddechem skrzypienie podłogi i bulgotanie rur, stukanie gdzieś na strychu i uderzanie gałęzi o szyby. Nienawidził tego, ale mieszkanie odziedziczył w spadku, było ulokowane prawie w centrum, kilka minut drogi od jego miejsca pracy, więc wmawiał sobie, że wcale nie czuje się obco w tym domu, że ma ochotę wracać tam wieczorami, a o poranku wcale nie wychodzi stamtąd niepotrzebnie wcześnie.
Wyszedł z domu i ruszył na posterunek. Dopiero świtało, Londyn powoli budził się do życia. Mijały go, nieliczne jeszcze o tej porze samochody. Sam szedł pieszo, bo droga zajmował mu tylko kilka minut, a lubił przyglądać się zaspanym, spieszącym dokądś przechodniom. Obserwując ich odgadywał dokąd idą, wymyślał ich życie i przez chwilę nim żył, uwalniając się od swojego. Dawało mu to chwilę wytchnienia.
Na posterunku krążyło tylko kilku zaspanych funkcjonariuszy, kończących właśnie nocną zmianę. Przywitał się z nimi kiwnięciem głowy i ruszył w stronę małego, zawalonego papierzyskami biura, w którym pracował razem z Michaelem.
Michael... Przygryzł wargę, a przez jego twarz przebiegł skurcz bólu.
Otworzył energicznie drzwi, o dziwo nie powodując żadnej lawiny teczek, lub innego rodzaju katastrof i zatrzymał się zaskoczony. Nie spodziewał się, że zastanie tam kogokolwiek, tymczasem natrafił na Michaela, śpiącego w najlepsze z policzkiem na zdjęciach z miejsca zbrodni.
- Hej. - potrząsnął lekko jego ramieniem, lecz nie wywołało to żadnej reakcji. Michael nadal spał z lekko otwartymi ustami, powodując że jeden z rudych kosmyków rytmicznie unosił się do góry i opadał. - Hej! Ziemia do Michaela, mamy atak Obcych!! - Zwinął dłonie w rurkę i wrzasnął swój komunikat, wprost do ucha śpiącego rudzielca. Ten poderwał nagle głowę i potoczył po pomieszczeniu nieprzytomnym spojrzeniem.
Alan zachichotał i odkleił od jego policzka którąś z fotografii.
- Kawy? - spytał tłumiąc śmiech.
Kawa? Znał to słowo. Było czymś dobrym. Kojarzyło się z czymś niezwykle potrzebnym.
Kiwną zapalczywe głową.
- Nie widziałeś gdzieś swojego kubka?
To zadanie zostało wypowiedziane w jego stronę. Jest jego adresatem. To pytanie. Musi odpowiedzieć.
Tym razem przecząco pokręcił głową.
- Trudno, zaparzę w swoim. - westchnął z udawanym oburzeniem. - Co ty byś beze mnie zrobił?
Wcisnął kubek w ręce Michaela. Ten upił łyk parującego płynu i uśmiechnął się błogo.
- Umarłbym. - wychrypiał zaspanym głosem.
Małe biuro wypełnił perlisty śmiech.
- Idę porozmawiać z sąsiadami naszej małej czarownicy. Może powiedzą nam czy miała jakiś wrogów, może doprowadzą do jakiś znajomych, bo w jej mieszkaniu nie było żadnych telefonów, czy adresów.
Pochylił się stojąc za plecami Michaela i sięgnął ponad jego ramieniem po kilka kartek. Był tak, blisko, że czuł nawet przez ubranie to gorąco zaspanego ciała, spojrzał na nieobudzoną jeszcze do końca twarz, okalaną rozczochranymi włosami. Michael odwrócił się i też na niego spojrzał, lekko jeszcze nieprzytomnym wzorkiem. Alan poczuł jego ciepły oddech łaskoczący szyję i policzek. Cofnął się prędko głośno chwytając powietrze.
- Pójdę już. - odwrócił się plecami żeby ukryć rumieniec
Michael siedział nieruchomo jeszcze przez chwilę, tępo wpatrując się w ścianę przed sobą i czekał, aż kofeina zacznie działać.
Przez uchylone drzwi wpadał dźwięk radia z korytarza. Zaczęły się poranne wiadomości. Wszystkie słowa spikerki ulatywały z jego głowy, nie zostawiając po sobie żadnych śladów, dopóki przez resztki snu nie przedarła się ostatnia informacja.

Z miasteczka Somerdale, doniesiono o niezwykłym wydarzeniu. Stado owiec bez żadnej przyczyny rzuciło się nagle w przepaść, popełniając zbiorowe samobójstwo. Naukowcy nie są w stanie wytłumaczyć niezwykłego zachowania zwierząt. Mieszkańcy miasta rozpaczają, gdyż wielu z nich utrzymywało się z hodowli owiec.

Michael poderwał się nagle, a obrotowe krzesło odjechało kilka centymetrów i z impetem walnęło w szafkę.
Zwierzęta nie mają skłonności autodestrukcyjnych. Posiadają je tylko ludzie.
Setki owiec popełniających samobójstwo...
Już wiedział gdzie ma skierować swoje następne kroki.
Spojrzał na dół z obrzydzeniem odkrywając, że kubek, który przyciskał do piersi przez cały czas wysłuchiwania ostatniej z informacji, szczerzył się do niego z żółtej mordki, a pod szerokim uśmiechem widniał koślawy napis: "Uśmiechnij się od ucha do ucha". Po chwili wahania wypił koleiny łyk. W końcu to kawa, niezależnie, w czym podana.
Alan wrócił późnym popołudniem na posterunek. Nie niósł ze sobą zbyt dobrych wieści. Nie znalazł żadnych poszlak, Alice była wzorową sąsiadką. Nigdy nikogo nie przyprowadzała do swojego domu, nie urządzała przyjęć, nie kłóciła się z sąsiadami. Była zamkniętą w sobie studentką historii. Nawet jej koledzy z roku, nie byli w stanie o niej wiele powiedzieć. Nie utrzymywała z nimi żadnego bliższego kontaktu, pojawiała się tylko na zajęciach i znikała zaraz po ich zakończeniu.
Westchnął zrezygnowany i wkroczył do biura spodziewając się zastać Michaela przy pracy, najpewniej czarującego jakiegoś rozmówcę i wyciągając z niego informacje. Ale Michael nie rozmawiał przez telefon, w ogóle go tam nie było.
Alan cofnął się wyglądając na zewnątrz w poszukiwaniu znajomej sylwetki, ale nigdzie jej nie znalazł.
- Cześć Kathy. - podszedł z uśmiechem do drobnej policjantki, walczącej z automatem do kawy.
- Hej. - podniosła na niego wielkie, niebieskie oczy, nie zaprzestając szamotaniny z niesprawnym urządzeniem. - Znowu zeżarł mi pieniądze. - rzuciła wyjaśniającym tonem.
Alan uderzył zaciśniętą pięścią w boczną ściankę automatu. Coś zajęczało wewnątrz i mechanizm się uruchomił, napełniając styropianowy kubek płynem.
- Jesteś cudotwórcą! - krzyknęła. - Wybawicielem! Aniołem! Bóg zesłał cię nam tutaj, żebyś poskromił tego potwora! -spojrzała nienawistnie na szwankujące urządzenie.
Alan roześmiał się.
- Właściwe to chciałem cię zapytać, czy nie wiedziałaś gdzieś Michaela?
- A tak, widziałam. Kazał nawet przekazać, że musi wyjechać na parę dni.
- Wyjechać? W środku śledztwa?
Kathy wzruszyła ramionami.
- On zawsze robi, co chce. Nie zauważyłeś jeszcze, że to raczej typ niepokorny?
- Zauważyłem. - mruknął Alan, chowając się na powrót w ciasnym pomieszczeniu i sięgając po telefon. Michael nigdy nie porzuciłby od tak sprawy, która była w toku. Zwłaszcza tej. Po raz pierwszy Alan widział go z takim błyskiem w oku, poświęcającym każdą wolna chwilę na to odrażające morderstwo.
Wybrał przyciskiem ostatnio wybierany numer i wsłuchał się z napięciem w sygnał w słuchawce.
- Kolej Londyńska. Słucham? - odezwał się głos w słuchawce z - mechaniczną rutyną.
- Ja... - zawahał się próbując sobie przypomnieć dokładnie, jak robił to Michael. Przywołał na twarz uśmiech i odezwał się wesołym, beztroskim tonem. - Mój kolega kupił dzisiaj bilet na pociąg, a ja zapomniałem mu przekazać pewnej bardzo ważnej dla niego rzeczy. Niestety nie zdążył mnie poinformować, dokąd się udaje i na dodatek nie ma przy sobie telefonu. Czy nie mogła by pani tego dla mnie sprawdzić?
- Niestety, to informacje poufne naszych klientów.
- Proszę, niech pani to dla mnie zrobi. - spróbował użyć tego tonu, którego zawsze używał Michael tak, że jego rozmówcy topnieli i robili dla niego wszystko, o co poprosił. Do cholery, wysłuchiwał tego przez dziewięć miesięcy, musiał się czegoś nauczyć. - Takie małe nagięcie przepisów na pewno nikomu nie zaszkodzi, a ja przekaże mu niezbędne dokumenty.
- No dobrze. - rzekła kobieta niezbyt przekonana, co do słuszności swojej decyzji. - Jak się nazywa pana przyjaciel?
- Michael Crowley.
- Ach, ten przemiły policjant? - spytała kobieta nagle rozpromieniając się.
- Tak, on. - Alan słyszał stuk klawiszy po drugiej stronie.
- Wykupił bilet na podróż do Somerdale. Pociąg odjeżdża za pół godziny. Jak się pan pospieszy, to go pan jeszcze złapie.
- Dziękuje. - rzucił Alan pospiesznie i trzasnął słuchawką. Wybiegł z biura i rzucił się do wyjścia. Wpadł na Kathy i krzyknął do niej, że też wyjeżdża na parę dni. Szef ich zamorduje, ale trudno.
Niech go szlag trafi, jeśli Michael nie znalazł czegoś i nie wyjeżdża w sprawie śledztwa. Zapewne nie chciał go w to mieszać, bo jak zwykle uznał, że sam załatwi wszystko lepiej, ale tym razem tak łatwo się go nie pozbędzie. Zawsze tak robił, jeśli uważał, że sprawa jest za delikatna czy za trudna. Odsuwał go po prostu pod jakimś pretekstem i kazał zajmować się jakimiś błahostkami.
Alan pognał pędem do swojego mieszkania. Lodowate powietrze przyjemnie chłodziło jego rozgrzane od biegu policzki. Chwycił plecak, wrzucił do niego kilka ubrań, portfel i zabrał ze sobą mały rewolwer, którego zwykle nie nosił.
O nie, nie pozwoli się spławić!
Wbiegł na stację zdyszany i kupił bilet. Wszedł do pociągu na kilka minut przed odjazdem.
Pociąg był prawie pusty, przechodził sprawdzając przedział po przedziale w poszukiwaniu Michaela. Trafił na niego w jednym z ostatnich. Siedział pochylony nad jakąś książką. Alan rozsuną drzwi i stanął przed swoim partnerem potwornie rozzłoszczony.
Michael podniósł na niego wzrok i Alan poczuł przez chwilę jakby te zielone, bezdenne oczy pochłaniały go całkowicie, ciągnęły w jakąś głęboką przepaść.
Michael uniósł brwi w zdziwieniu.
- Co ty tu robisz?
- Jak to, co? Co ty sobie w ogóle wyobrażasz? Znalazłeś coś w związku ze sprawą i zamiast mnie o tym poinformować, wyjeżdżasz od tak, bez słowa. Tym razem nie pozwolę się odsunąć od tej sprawy! Mam dość traktowania jak niedorobionego uczniaka. Na litość boską, zaakceptuj w końcu, że jestem w pełni wykwalifikowanym policjantem, tak jak ty!
Michael nic nie powiedział przyglądając mu się tylko uważnie. W końcu westchnął z rezygnacją. Chciał mu oszczędzić tego śledztwa, niewytłumaczalnych rzeczy, na które z pewnością by się natknęli i niewygodnych pytań. Chciał też, żeby był bezpieczny, a jadąc z nim z pewnością nie był. Jednak widząc zdecydowanie w oczach młodego mężczyzny musiał się poddać, z resztą pociąg już powoli ruszał. Ściągnął swoja torbę z siedzenia obok i zrobił mu miejsce.
Alan był nieco zdziwiony, że Michael tak łatwo się poddał. Był przygotowany na jakąś tyradę, którą będzie musiał odpierać, a nie na taką szybką kapitulację.
Klapnął obok niego nieco zdziwiony i spojrzał na książkę, którą Michael trzymał w ręce. Zszokowany zauważył, że to "Alicja w Krainie Czarów". Posłał Miachaelowi pytające spojrzenie.
- Czytujesz takie książki?
- Wiesz, to zabawne, ale nigdy nie czytałem "Alicji w Krainie Czarów". Oczywiście samą historię znam, jednak nigdy nie pokusiłem się na przeczytanie oryginału. Ta akurat była miedzy książkami naszej ofiary.
Zapadła długa cisza, w której wygodnie rozparty Michael powoli przewracał kolejne kartki książki, a Alan siedział bezczynnie tuż obok niego. Czuł się niezręcznie. Nigdy nie spotykał Michaela poza pracą, zazwyczaj też nie rozmawiali o niczym po za sprawami, które prowadzili. Nagle zorientował się, jak niewiele o nim wie. Czego słucha, co lubi czytać, gdzie się uczył i co robi w wolnym czasie... Nigdy nie miał odwagi zadać któregoś z tych pytań.
W skupianiu obmyślał jak mógłby rozpocząć rozmowę, ale przerwało mu wtargnięcie kolejnego pasażera do przedziału.
- Wolne? - nie czekając na odpowiedź, mężczyzna władował do środka walizki. Alan zesztywniał tak, że nawet Michael to poczuł. Podniósł wzrok na nowoprzybyłego. Ten odwzajemnił spojrzenie, a potem przeniósł je na Alana i nagle rozszerzył oczy i zamarł tak pochylony z otwartymi ustami. Być może jego mina byłaby całkiem zabawna, gdyby nie zaskoczona i spięta twarz Alana.
- Alan? - rzekł niedowierzając i prostując się w końcu. - Co ty tu...? - nagle nieznajomy się uśmiechnął. - Kopę lat. Co u ciebie?
- Jack?
Alan poczuł nagłą suchość w ustach. Mężczyzna, który zadał mu to pytanie, był jego pierwszym chłopakiem i pierwszą szczeniacką miłością, jeszcze z ogólniaka. Totalną pomyłką, trzeba dodać.
Przymknął na chwilę powieki, a w środku coś zacisnęło się boleśnie.
Boże, Boże, Boże... Niech on nic nie powie, niech Michael się nie dowie.
- Eeee... - oblizał usta starając się zachować spokój. - Jakoś mi się wiedzie. Pracuje w policji... wiesz.
- Jednak? - zaśmiał się chłopak, przysuwając się do niego niebezpiecznie blisko. - Myślałem, że to tylko takie dziecinne mrzonki.
- Eee... no wychodzi na to, że nie. A u ciebie? - spytał Alan, choć nie miał najmniejszej ochoty dowiedzieć się tego.
Chłopak rozćwierkał się zadowolony, gadając o jakiś kompletnych bzdurach. O tym jak znalazł pracę w sklepie muzycznym zaraz po studiach, potem spłukał się i zadarł z paroma nieodpowiednimi osobami i teraz mógł zrobić jedyne, co wydawało się rozsądne w tej sytuacji. Zmywał się z miasta. Przez całą rozmowę, a raczej nieustający ani na sekundę monolog, przybliżał się coraz bardziej do Alana, w końcu wyciągnął rękę na oparciu, rozpierając się wygodniej i niby to przypadkiem powoli go obejmując i cały czas mówiąc zbliżał do niego swoje usta. Alan poczerwieniał, boleśnie świadom uważnego spojrzenia Michaela, który teraz zapewne pozbył się, co do niego wszelkich złudzeń. Cała sytuacja była wystarczająco jasna. W końcu, kiedy Jack spróbował pocałować Alana, ten zakrył mu usta dłonią i krzyknął - Nie! Nie za dużo sobie pozwalasz?
Uciekając przed Jackiem, nieświadomie coraz bardziej przylegał ciałem do Michaela. Poczuł teraz jego ruch za plecami i zobaczył, jak Jack otwiera szerzej oczy, spoglądając to na niego to na Michaela.
- Ach, no tak. - uśmiechną się przepraszająco. - Nie pomyślałem. - żachnął się niezrażony niczym i zaczął dalej gadać o głupotach.
Alan spojrzał na Michaela, ale ten pochylał głowę nad książką, wydając się być nią w pełni pochłonięty.
Michael po dwóch godzinach jazdy miał dość. Spojrzał ze złością, na rozgadanego młodzieńca, który przez sto dwadzieścia minut, prawie w ogóle się nie zamknął, nie licząc chwil, w których brał oddech żeby wypluć z siebie kolejne potoki słów. Mówił o wszystkim. Zupełnie jak katarynka. O tym, jaka okropna pogoda i konduktorze, który wydawał się niemiły, o tym, że jest głody, a potem, że chyba jednak nie na tyle żeby coś zjeść. O słońcu, które już zaszło i gwiazdach, które wzeszły. A najgorsze było to, że co chwila zadawał jakieś pytanie i nim Alan zdążył udzielić odpowiedzi, sam sobie odpowiadał.
Był jedną z tych osób, które wylewają z siebie potoki niepotrzebnych informacji. Irytował go też fakt, że najwidoczniej coś go kiedyś łączyło z Alanem i teraz uważał, że Alana łączy coś z nim! No nie, no nie, litości.
W końcu odezwał się po raz pierwszy, kiedy chłopak zaczął omawiać stan pociągowych ubikacji, o czym nie miał w żadnym razie ochoty słuchać.
- Daleko jeszcze jedziesz? - spytał głębokim głosem, w którym wyraźnie dało się usłyszeć irytację. Jack zamarł ponownie tego wieczoru z otwartymi ustami. Przez kilka sekund panowała błoga cisza.
- Nie, wysiadam już na następnej stacji. - zawahał się przez chwilę, po czym dodał. - Czyżbym wam obu przeszkadzał?
- Owszem - odparł kwaśno Michael. Miał w tej chwili gdzieś, co pomyśli Alan. Chciał się tylko pozbyć tego irytującego osobnika. - Wolelibyśmy zostać we dwoje.
Zobaczył jak Alan porusza się niespokojnie, ale był do niego odwrócony plecami, więc nie widział jego twarzy. W sumie nic go nie obchodziło, co chłopak teraz pomyślał czy jak się poczuł. Aktualnie jego celem, było wyproszenie niechcianego gościa.
- Och tak... Znaczy, będę się już zbierał. W końcu wysiadam. - zaczął ponownie swoją paplaninę, cały czas zerkając z ukosa na Michaela. W końcu zdjął walizki, już miał wychodzić, ale pochylił się nad Alana i szepną mu do ucha. - Masz niezły gust. - pocałował go w policzek, pożegnał się i wyszedł.
Chłopak siedział zmieszany, wciąż odwrócony do Michaela plecami. Anioł pomyślał, że musi się czuć niezwykle niekomfortowo w tej sytuacji, ale był rozdrażniony i miał ochotę się na kimś wyżyć.
- Chyba pójdę spać. - powiedział sięgając po płaszcz i przykrywając się nim szczelnie. Alan spojrzał na niego, po raz pierwszy od wejścia Jacka. - I muszę ci powiedzieć, że masz marny gust w dobieraniu sobie kochanków. - rzucił kwaśno udowadniając, że słyszał szept Jacka i zamknął oczy.
Alan cofną się nagle, jakby dostał w twarz. Spojrzał na Michaela z niedowierzaniem, a potem pokręcił głową i bez słowa umościł się po drugiej stronie, jak najdalej od swojego partnera. Michael obserwował go spod przymkniętych powiek. Miał poczucie winy, kiedy zobaczył pobladłą, zranioną twarz, ale miał dość na dzisiaj.
-----
Pierwsze dwa zdania to parafraza wierszy Shee'naz.
William Blake to prawdziwy artysta i owszem, widział ducha pchły. ( A przynajmniej tak mu się zdawało ^^)












 


Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 14 2011 11:47:05
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Bel e Muir (Brak e-maila) 13:12 31-10-2005
Nadanie byłemu aniołowi nazwiska "Crowley" było niesamowitym pomysłem... Swoją drogą, ciekawe, czy będzie jakaś postać o nazwisku "LaVey"smiley Czekam na następną część!!!
Enna (anne_black@op.pl) 23:05 31-10-2005
Świetne opowiadaniesmiley
Mikku Kai (mikku_kai@o2.pl) 17:04 02-11-2005
Świetne opowiadanie, już nie mogę się doczekać następnej części.

Pozdrawiam bardzo serdecznie
mary madness (myxomatosis1@o2.pl) 17:15 02-11-2005
Szalenstwo. Az 3 pozytywne komentaze xD
Dziekuje bardzo za miłe słowa. Gwoli wyjasnienia, nie planowalam wprowadzenia postaci o nazwisku La Vey xDD
Ale wszystko moze sie jeszcze zmienic ^_^
Heike (heike@tlen.pl) 21:17 02-11-2005
Fajnie się czyta. Mam nadzieję że ciąg dalszy będzie równie zajmujący
Dizzy_Sun (Brak e-maila) 15:25 06-11-2005
Naprawdę zapowiada się ciekawie i uwielbiam motywy anielskie, następną część przeczytam chętnie, nawet bardziej niż chętnie smiley
Przesyłam ciepły promyczek
Rah (Brak e-maila) 22:50 07-11-2005
<3~~! smiley
Nightwish (Brak e-maila) 17:35 26-03-2007
Zakończone... rzeczywiście chyba nie trzeba nic więcej. Jest dobre, bardzo dobre i- przynajmniej mi- napędziło pod koniec dosłownie łzy do oczu. Bo ma w sobie coś co ciężko mi określić. Nie ujęła mnie ta anielska strona tego tekstu raczej.. ta ludzka. Tak samo z bohaterem. Większość teksów które mówią o odejściu, rozstaniu, a do tego mają wątek miłosny wywiera na mnie duży wpływ szczególnie kiedy odejście jest jedynym wyborem, kiedy nikt nie pyta się nas czego byśmy chcieli...

Nightwish (Brak e-maila) 19:04 26-03-2007
zapomniałbym, mam do ciebie prośbę, mógłbym użyć fragment do mojego opowiadania < z zastrzeżeniem że to był twój fagment> normalnie nielegalnie tak mi się spodobał...
mary madness (Brak e-maila) 22:05 31-03-2007
jasne, nie ma sprawy. A o ktory fragment ci chodzi?
P.S oczywiscie dziekuje za komentarz i ciesze sie ze udalo ci sie przebrnac przez tekst smiley
Nightwish (w.l.p.v@wp.pl) 20:13 04-04-2007
przebrnąć? To była czysta przyjemność. Nie ma za co. A fragment o układaniu sęków.
Dziękuję z góry
Nightwish (w.l.p.v@wp.pl) 11:32 01-05-2007
hm... nie widze tu nigdzie twojego maila, a z chęcią bym do ciebie napisał.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum