ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Pocałunek śmierci 3 |
3
Niepewnymi, chwiejnymi krokami przemieszczał się do przodu, nie widząc nic prócz rzadkiej, opadającej mu na oczy chmury. Czy było to z głodu, czy też z wyczerpania gorączką...nie miał pojęcia i nie chciał się zastanawiać nad tym w tej chwili. Jednak towarzyszący mu szum w uszach i nieprzyjemne uczucie cierpnięcia skóry nie dawało o sobie zapomnieć i nasilało się z każdym krokiem. W pewnym momencie gwałtownie skręcił w jakiś boczny zaułek i oparłszy dłoń o zimny mur pochylił się i zwymiotował. Tak ścisnęło mu żołądek, że opadł na kolana obijając je sobie o twardy, brudny bruk.
Przez moment tkwił w tej pozycji dysząc niespokojnie. Serce szaleńczo rwało się w jego piersi, jakby chciało z niej wyskoczyć. Zacisnął wargi starając się uspokoić.
Czy go zabił? Czy demon był martwy, kiedy ten wychodził?- Tylko to zajmowało teraz jego głowę. Nie umiał się na niczym innym skupić. Wytarł rękawem usta, oparłszy się plecami o mur. Po jego nodze przespacerował się tłusty szczur, zerkając na niego z zainteresowaniem, jakby się zastanawiał czy ten nada się na kolację. Hasmed odgonił go nogą, wydobywając z głębi torby strzykawkę, którą zabrał demonowi ze stołu. Napełnił ją trucizną w postaci czerwonego płynu, który trzymał w dobrze zakorkowanej buteleczce. Trucizna składała się z trujących owoców, dziko rosnących w lesie z domieszką innych mikstur, które w połączeniu ze sobą zadawały śmierć niemal natychmiast. Zacisnął strzykawkę, przykładając ją do swego rozpalonego czoła. Niebawem miało się ściemnić. Hasmed musiał zadbać o nocleg..., ale i także o swoje bezpieczeństwo.
***
Opadła znużona na jedwabiste poduszki, zsuwając ze stóp pantofle. Podróże bywały ekscytujące, ale niebywale meczące. Ziewnęła, utkwiwszy spojrzenie na baldachimie swojego wielkiego, arystokratycznego łoża, którego tak uwielbiała. Wreszcie w domu... Wiedziała, że gdziekolwiek się uda zawsze będzie do niego wracała, bowiem tylko w Abadon mogła czuć się spokojna o własne życie. Co naturalnie nie musiało oznaczać, że kiedykolwiek czuła się zagrożona... W każdym bądź razie w Abadon nie było potrzeby, aby się obawiać jakichkolwiek nieprzewidywalnych reakcji ze strony istot ludzkich, w przeciwieństwie do innych miejsc na półkuli. W Abadon- mieście demonów- ludzie byli przyzwyczajeni do widoku anakim i starali się raczej schodzić im z drogi...
Usłyszała niewyraźny zgrzyt otwierających się drzwi. Nie musiała unosić głowy, doskonale wiedziała kim był ten, który zakłócił jej odpoczynek.
-Agreas...- Uniosła się na łokciach, przyglądając z wymuszonym uśmiechem jego dość zaniedbanej, wątłej postaci. - Czemu nigdy nie pukasz...mogłam się właśnie przebierać.
Powitał ją figlarnym uśmiechem.
-No i cóż z tego...przecież nic by ci od tego nie ubyło, poza tym i tak nagą cię już widziałem.
-To było dawno...- Przeciągnęła palcami po włosach.
-Mam bardzo dobrą pamięć....- ponownie uśmiechnął się w ten sam sposób.- A tak w ogóle to...cieszę się, że cię widzę. Nie zrozum tego źle..., ale stęskniłem się za tobą.
Uniosła w zaskoczeniu brwi. Przez moment żadne z nich nic nie mówiło. W końcu kobieta poderwała się z miejsca i okręciwszy wokoło własnej osi, zatrzymała się spojrzawszy na niego z wyrazem zapytania na twarzy.
-No i jak? Powiedz czy się zmieniłam! Opisz mi jak wyglądam!
Zasępił się nieco, ale nie dał po sobie poznać rozczarowania. Nigdy nie przestała w to grać, wygląd miał dla niej pierwszorzędną wartość. Spojrzenie demona przesuwało się po jej apetycznych krągłościach ciała, po szczupłej talii i długiej łabędziej szyi, kończąc na pełnych ustach. Była jedną z tych, które zapierały dech w piersiach, zachwycała również demony! Wciąż jednak było jej mało. Czyżby starała się dorównać samej Afrodycie?
-No i?- niecierpliwiła się.
-Masz...ładną sukienkę...- odparł-...pasuje do...- zatoczył palcem koło-...do twojej nowej broszki.
Wesołe iskierki, jakie migotały w jej oczach natychmiast przygasły. Ręce martwo opadły wzdłuż jej bioder, a usta zacisnęły się w prostą, białą linię. Doskonale wiedział jak zaraz zareaguje. Doskonale ją przecież znał...
-Jak śmiesz!- wrzasnęła, gotując się ze wściekłości.- Żeby tak po pięciu długich miesiącach rozłąki, doczekać się właśnie tych słów! Mogłam w ogóle nie wracać!
Agreas chciał coś powiedzieć. Zdawać się mogło, iż był nieco rozbawiony. Tego było zdecydowanie za wiele. Nie pozwalając mu nic powiedzieć, wypchnęła go za drzwi, zatrzaskując je z hukiem, po czym zdenerwowana usiadła przed lustrem i wojowniczo porywając w ręce szczotkę, rozpoczęła rozczesywanie swoich długich, kręconych włosów. Nie mogła znieść myśli, że na świecie istniał ktoś odporny na jej wdzięki. Faktem było, że Agreas z nią sypiał, ale nie musiało to przecież oznaczać niczego więcej. Naprawdę się tym zmartwiła. Uprawianie miłości..., które nie miało z nią nic wspólnego, mogło być w jego przypadku traktowane jedynie jako czysta zabawa lub zwykłe lekarstwo na samotność. Jeśli chodziło o nią nie czuła inaczej. Nie chciała jednak, by Agreas traktował to tak samo. Pragnęła być dla niego kimś więcej... Przecież była kimś niezwykłym! Samą boginią miłości!
Usłyszała niepewne pukanie. Skrzywiła się następnie, po pewnej dłuższej pauzie, pozwoliła mu wejść. Stanął za jej plecami Ity, delikatnie kładąc swoje ciepłe dłonie na jej odsłoniętych, różowych ramionach. Spojrzała na niego z lustra. Nie spodobał jej się wyraz jego twarzy. Zdawał się być niemalże ludzkim, zbyt pospolicie smutnym i wyjątkowo przygnębiającym. Nie było już tego dawnego Agreasa, jakiego znała. Zapragnęła wyswobodzić się z uścisku w jakim ją trzymał, lecz jego dłonie, choć delikatne, trzymały ją w miejscu ze zdecydowaną siłą.
-Wyglądasz okropnie, Agreas- powiedziała bez dźwięku zatroskania, brzmiało to raczej jak wyrzut.- Jak można było doprowadzić się do aż takiego stanu? Naprawdę nie wiem, co się z tobą dzieje.- Wyciągnęła ze szkatułki trochę różu, poprawiając makijaż.
-Coraz częściej się nudzę..., a kiedy nie mam, co robić zaczynam rozmyślać...
Spojrzała na niego pochmurnie:
-Znowu o piekle i niebie?- rzuciła lekceważąco.- Tylko proszę nie zaczynaj z tymi filozoficznymi rozważaniami, bo sobie pójdę i już nigdy nie wrócę. Nie chcesz chyba zostać sam?- ściągnęła brwi, przykuwając go ostrym spojrzeniem.- Nie doprowadzaj się do szaleństwa. Dzisiejszej nocy zapolujemy, to przywróci twojej twarzy trochę życia.
Poczuła, że jego dłonie boleśnie zaciskają się wokół jej ramion. Posłała mu karcące spojrzenie. Odjął z jej ramion swoje ręce, odwracając się w stronę okna. Zapadał zmrok. Nigdy jeszcze nie wydawał mu się tak obcy i nieprzyjemny jak w danym momencie. Nie mógł utrzymać na nim spojrzenia. Ponownie odwrócił się w stronę Ity.
-Nie ma takiej potrzeby. Poza tym nikt o tej porze nie wypuszcza dzieci z domów. Nie mam zamiaru wdzierać się do czyjegoś mieszkania. Poza tym jeszcze....- przełknął- to mnie już nuży. Chyba się starzeję...- Wymusił przepraszający uśmiech .- Mniej mnie bawi zadawanie bólu, prawie w ogóle nie podnieca trzymanie w ramionach dziecka. Czasem...ogarniają mnie przedziwne uczucia, nad którymi nie potrafię zapanować.- Urwał nie kończąc.
-Chcę się jakoś zabawić!- zawołała ze sztucznym ożywieniem, starając się zapanować nad gniewem i strachem, który zaciskał na niej swoje kleszcze.- Chcę uczcić z tobą mój przyjazd. I nie mów mi takich wkurzających rzeczy o starzeniu się. Jesteś jeszcze całkiem młody!- Przewróciła oczami, przyglądając się sobie w lustrze.- Mam ochotę wchłonąć czyjeś piękne życie. Muszę się jakoś rozładować. Czuję przepływającą przeze mnie dziką energię, jest tak silna, że niemalże rozsadza mi pierś!- Jakby się zaśmiała, nie było jej jednak do śmiechu. Odwróciła do niego głowę, wyciągnąwszy dłoń. Nie ujął jej. Jego twarz była całkowicie pozbawiona wyrazu. Szara i ociężała.
-Ita. Jestem starszy niż myślisz. Wyglądam tak dobrze dzięki tej wspaniałej, a zarazem trującej ludzkiej esencji... Najpiękniej ukształtowały mnie dzieci. Ich młode życie zapalało w mych oczach wesołe iskierki, lecz dawno już przygasły... Nie wiem, kiedy i za jaką sprawą to się stało, ale jakaś część mnie pękła. Za dużo i za często wchłaniałem ich życie. Może się otrułem? Otrułem ludźmi? Nie zostało mi wiele czasu na ziemi...
To były tylko słowa, ale skamieniała pod ich wpływem, by już po chwili poderwać się i silnie wymierzyć mu policzek.
Widziała w tym jedyne wyjście, jedyny ratunek. Podjęła się go bez wahania.
Rysy twarzy demona wyostrzyły się, nadając mu wyraz dzikiego drapieżnika i przez tą krótką sekundę poznała prawdziwego Agreasa. Chwycił ją stanowczo za nadgarstki tak mocno, że aż się wystraszyła, iż zaraz je rozkruszy w drobny mak! Ale nic podobnego nie nastąpiło. Odepchnął kobietę od siebie, omal przy tym nie przewracając, po czym oparł się o fotel, mierząc ognistowłosą ciemnymi oczami, pozbawionymi jakiejkolwiek woli życia.
Ona również na niego patrzyła. W jej oczach z chwili na chwilę malowało się coraz to większe przerażenie, w końcu i nawet zgroza. Przecież właśnie go znieważyła! A on po prostu ją od siebie odepchnął, jak muchę...jakby to, co uczyniła nie było żadną zbrodnią.
-Agreas!- krzyknęła zaskoczona drżeniem swojego głosu.
Uśmiechnął się do niej, od niechcenia stukając obcasem o podłogę.
-Jesteś zdumiona tym, że nie wyrwałem ci ręki? Zamiast cieszyć się tym, jęczysz. Któż cię zadowoli, któż cię zrozumie moja kochana...
-Nie drwij ze mnie!- ostrzegła go, zaciskając pięści.- Jesteś jak żywy trup! To obrzydliwe! I ja mam obcować z kimś, kto nie ma do siebie nawet szacunku? Kto przestał być demonem?! Jesteś gorszy od Tutiela! Gardzę tobą bardziej niż nim!
-Jesteśmy anakim. Nie demonami- powiedział, starając się ściągnąć ją na ziemię. Żyła w przeświadczeniu, iż należy do wyższej rasy, a przecież byli jedynie zwykłymi niewolnikami diabła, nie mogącymi żyć bez zabijania i niszczenia.
Jego słowa poraziło ją na wskroś. Już kiedyś... wypowiedział je Tutiel. I choć nie były one przesycone tym samym sarkazmem i jadem, ich sens był przecież taki sam. Uczuła jak otacza ją znajomy chłód z przed laty.
-I, czemu wypowiadasz jego imię? Czyż nie zakazałaś mi o nim mówić? -Przeszedł się w tą i z powrotem, spoglądając w dal za okno.- Tutiel był moim druhem. Znałem go o wiele dłużej niż ciebie. Właściwie powinienem był pójść za nim, kiedy od nas odchodził. Ale zostałem z tobą. -Zatrzymał się spoglądając na nią pogodnie. Kipiała ze wściekłości. Przegryzła wargę do samej krwi- Muszę ci jednak wyznać, że przez te wszystkie lata z tobą, nigdy nie opuściło mnie uczucie niepewności. Tutiel zabrał z sobą coś...
-To, czemu go nie odnajdziesz ! Czemu do niego nie wrócisz?! Obaj jesteście siebie warci! - Podniosła się zlizując z warg krew- Wiesz, co ja myślę?! Że on jest trupem! Zdechł trochę po tym, jak się rozeszliśmy i tyle! Cały był we własnej krwi!- Podeszła do mężczyzny, zatrzymując się pół metra przed nim.- Tak się wymądrzał, a sam nie potrafił zabić małego człowieka! Mało tego! Dopuścił by ten mu uciekł! Rozumiesz?!- Obeszła go zaciskając i rozwierając spocone z emocji dłonie.- Tutiel nie żyje. Zawsze był słaby pod tą swoją pozorną beznamiętną maską. Tylko ja umiałam to dostrzec.
Ucięła w pół zdania, kiedy komnatę wypełnił wysokiej tonacji śmiech Agreasa. Dawno już go nie słyszała, to też przelękła się z początku, odsuwając od niego.
-Co cię tak śmieszy?!
Potrzasnął głową, zgarbiwszy się w jakimś osobistym nieszczęściu.
-Cieszę się, że wróciłaś...Może z czasem wszystko wróci i będzie jak kiedyś. Chociaż najlepiej byłoby, gdybyś zaczęła szukać nowego partnera. Wiem, że nie umiesz żyć bez nikogo..., a mnie już właściwie nie ma...- Skończył i wyszedł.
Stała ze wciągniętym powietrzem, tępo wpatrując się w drzwi, za którymi zniknął jej z oczu. Z początku wydało jej się, że traci stabilny grunt pod nogami. Że coś w niej pęka, popycha w stronę czarnej, nieznanej otchłani, z którą miało przyjść się jej zmierzyć. Było to porażające uczucie, jakiego jeszcze nigdy nie zaznała.
Usiadła sztywno na łożu, starając się zebrać myśli. Jak to możliwe, że Agreas tak ją potraktował. I co naprawdę miały oznaczać te jego słowa. Czy naprawdę zamierzał ją opuścić? A może to wszystko było zwykłą grą, pod którą krył znudzenie jej osobą? Może miał już jej dosyć? Może jej współczuł i nie chcąc mówić wprost, wymyślił sobie to całe przedstawienie o znudzeniu życiem i suchej egzystencji...
Przejechała dłonią po twarzy.
Agreas nie mógł jej tak po prostu opuścić. Prędzej go sama zabije niż pozwoli, by ją odstawił, jak nieprzydatną rzecz, żeby odszedł od niej! Nie do niego należało ostatnie słowo! Nie zezwoli na takie traktowanie! Po Tutielu już nikomu nie pozwoliła na podobne zachowanie... Agreas będzie musiał za to zapłacić!
***
Hasmed nie czuł się najlepiej, był osłabiony głodem i gorączką. Zioła niewiele mogły pomóc na pusty żołądek. Najgorsze jednak było to, że przytępiony mógł paść ofiarą nie tylko demonów, ale i rabusiów.
Wyciągnął z kieszeni kilka srebrników i kupił pieczywo. Schował je do torby koncentrując swe myśli wokół tematu znalezienia jakiegoś schronienia na noc. Jego rozważania nad odpowiednim miejscem, co jakiś czas zakłócało wspomnienie demona, którego pozbawił życia. Czemu nie potrafił odegnać od siebie tych myśli? Złościła go własna słabość. Czyż nie uczynił przysługi dla tego miasta? Nie rozumiał swojej wewnętrznej niechęci do siebie. Demony zabijały z taką łatwością..., czy kiedykolwiek im dorówna w tej nikczemności? Musiał.... inaczej ich nie pokona.
Ukrył się w jakiejś szopie, nie mogąc się oprzeć wrażeniu, że jest od jakiegoś czasu śledzony. Po skonsumowaniu pieczywa opuścił schronienie, obawiając się niespodziewanego ataku pod czas snu.
Słońce coraz bardziej upodabniało się do czerwonej ognistej kuli, a on nadal nie znalazł odpowiedniej kryjówki i ciągle czuł za swoimi plecami tego uciążliwego prześladowcę, którego za żadne skarby nie dało się zgubić. Zaniepokojenie przeszło w końcu z złość. Zatrzymał się odwróciwszy za siebie i dał mu do zrozumienia -, kimkolwiek ten był- iż wie, że jest śledzony.
Na ulicach zaczynało robić się pusto. Zdawać się mogło, iż był jedynym ,,dzieckiem" poruszającym się po Abadon o tej porze. W końcu zaczynał sobą przykuwać uwagę innych. Nie było to dobre... Zatrzymał się przed jakimś wysokim, niemalże majestatycznym budynkiem, rozświetlonym od wewnątrz blaskiem świateł, które przebijały się przez szyby. Przypominał ekskluzywny hotel, albo coś blisko tego...Hasmed jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widział. Budynek był obwarowany wysokim żywopłotem, za którym rozpościerał się ogromny plac. Na bramie tkwił dumnie wygrawerowany napis la Vion. Nazwa dość go zaskoczyła. Anakim wspominał o tym miejscu. Niewiele się jednak od niego dowiedział.
Stał tak jakąś chwilkę, w końcu musiał się jednak odsunąć, bowiem blokował wjazd. Z karocy, która zatrzymała się sześć metrów od niego, wyskoczyło dwóch szykownie ubranych woźniców, żwawo otwierając bramę. Chłopak nie wiedział, kim był ten, który ukrywał się w karocy, bowiem okna były osłonięte ciemną zasłoną. Dostrzegł jednak białą, kościstą dłoń, wysuwającą się z zakrycia, uchyliła dyskretnie ciemny materiał. Prócz tego jedynego skrawka ciała nie dostrzegł nic więcej, co jednak nie ciekawiło go dostatecznie mocno. Niebawem karoca zniknęła za wysoką bramą a on ruszył dalej przed siebie, zatrzymując się jednak po chwili, gdy nieoczekiwanie został nagle przez kogoś przywołany. Odwrócił się w stronę rezydencji.
-Chłopcze!- Podbiegł do niego człowiek, w którym rozpoznał jednego z woźniców. Wpatrywał się w niego twardo z niejaką niechęcią, czy może raczej wyniosłością.- Co tu robisz przed la Vion? Czekasz na jałmużnę?- odezwał się opryskliwie, po czym dodał nieco głośniej i już bez jakiegokolwiek nastroju w głosie- Ile masz lat?
-Czemu pytasz?- odparł z nijakim rozdrażnieniem spowodowanym wyższą temperaturą.- Czy popełniłem jakieś przestępstwo? Nie wolno tu stać? O ile się orientuję nie jestem na terenie tej wulgarnie wznoszącej się...
-Uważaj na słowa arogancki szczeniaku!- zawołał nieco zaskoczony.
Hasmed potarł skroplone potem czoło, które pulsowało mu bólem.
Mężczyzna przyglądał mu się z namysłem, nic przez chwilę nie mówiąc.
-Znaj łaskę pana.- Otworzył niespodziewanie bramę, wpuszczając go na teren wielkiej posiadłości.- Zapewne rozumiesz, co mam na myśli- powiedział, rzucając spojrzenie za siebie.- Jeśli nie przyszedłeś właśnie z tego powodu, radzę ci uciekać...i to szybko.- Jego głos znów był ściszony.
Hasmed wpatrywał się w niego zmrużonymi, przenikliwymi oczami, zastanawiając się nad sensem jego słów. Następnie spojrzał na czarną karocę.
-Rozumiem, że jestem zaproszony na sjestę u demona?
-Nie udawaj głupca!
Obrócił się w stronę ulicy, wytężając wzrok za swoim prześladowcą. Nie ujrzał jednak nic, co by świadczyło o jego obecności. Czuł jednak, że ten wciąż gdzieś się tam czaił.
-Powiedz twojemu panu, że przyjmuję jego zaproszenie i jestem zaszczycony.
Mężczyzna odwrócił się napięcie, każąc mu zaczekać. Hasmed wyciągnął z pod bluzki krzyż, zacisnąwszy go mocno w dłoni.
Przepych wokoło przygniótł go tak, że stanął u wejścia nie mogąc przystąpić ani kroku dalej. Nigdy nie czuł się dobrze w takich miejscach. Nie tylko ze względu na to, iż był biedny, ale również, dlatego, że miejsca te wzbudzały w nim odrazę w tym swoim nieprzyzwoitym luksusie. Tyle ludzi nie miało przecież gdzie mieszkać...
-Staraj się nie oglądać i nie przykuwać niczyjej uwagi- zwrócił się do niego sługa, rozglądając dyskretnie po sali. -Pochyl głowę i idź za mną. Zaprowadzę cię do pokoju pana, tylko niczego po drodze nie ruszaj. Zobaczę w twojej kieszeni jakąś cenną rzecz stąd, a wylecisz na zbity pysk bez grosza w garści! Zrozumiałeś?
Nie odpowiedział. Jego oczy podążały właśnie za demoniczną parą zmierzającą w stronę szerokich, drzwi, zza których dochodziła głośna muzyka i śmiechy. Nie zwrócili na niego uwagi.
-Zrozumiałeś?- powtórzył z sykiem.
-Tak- pokiwał głową jak w transie. Mężczyzna przyglądał się przez moment jego twarzy nad czymś się zastanawiając, w końcu jednak machnął ręka, by ten za nim poszedł.
Był w la Vion. Miejscu postoju wszystkich anakim. Znajdował się więc w samej paszczy lwa! Świadomość tego nie napawała go jednak zbytnim strachem... można by nawet powiedzieć, że sytuacja go podniecała. Nie miał przecież nic do stracenia.
Mężczyzna poprowadził go ku schodom na górę do miejsca, w którym czekał już na niego anakim. Sługa skłonił się przed nim, zamykając pospiesznie za sobą drzwi. Zostali we dwoję. Hasmed skierował na mężczyznę swoje ciężkie spojrzenie. Demon nie patrzył na niego, ale uśmiechał się. Zdjął rękawiczki, odsłaniając zasłony, poczym zapalił parę świec tak, że zrobiło się całkiem jasno.
Chłopak przyjrzał mu się pobieżnie. Dżentelmen był już stary. Miał siwą, rzadką brodę, kończącą się razem ze spiczastym podbródkiem i pochyloną sylwetkę. Kiedy uraczył go w końcu swoim spojrzeniem, chłopak dostrzegł jeszcze spore ślady jego demonicznej urody i żar jasnych oczu.
-Wyglądasz na zmęczonego i chorego. Przygotuję ci kąpiel i dobry posiłek- zapowiedział przyciszonym, spokojnym głosem przepełnionym nieuzasadnioną miłością.- Na imię mi Hananel i nie musisz się mnie obawiać.- Złożył ze sobą dłonie, spoglądając na chłopca dobrotliwie. Jeśli myślał, że naśladując ludzi będzie się wydawał bardziej ludzki i że za sprawą tej przewrotnej życzliwości mu ulegnie... grubo się pomylił! Ale udał, że oczywiście kupił iluzję. Wymusił uśmiech, grzecznie spuściwszy oczy.
-Porozmawiamy sobie przy kolacji, a teraz...- Podniósł dzwonek i niebawem zjawiła się służąca. Natychmiast poprowadziła Hasmeda do łazienki.
Jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak uprzedmiotowiony. Demony lubiły wydawać rozkazy, jakby były samymi bogami tego świata! Piękne, zabójcze i silne..., ale Hasmed jednego już zabił i daleki był on od boskiego ideału. Uśmiechnął się na swoje spostrzeżenie. Anakim nie byli bogami... choć dawało się to odczuć.
Musiał walczyć, aby nie zasnąć w wannie. Kiedy się ubierał, nawet nie spostrzegł, że włożył na siebie nowe, świeże ubranie.
Służąca kazała mu zaczekać w przedpokoju. Wykorzystał to, wyciągnąwszy z torby niewielką pomarańczową pigułkę, którą połknął, aby zachować trzeźwość umysłu.
Niebawem drzwi się otworzyły i poproszono go, aby wszedł. W jadalni, rozświetlonej milionami świec, panował przytulny, dość uroczysty klimat. Pachniało wybornie i chłopak uczuł, że kurczy mu się żołądek z głodu. Mógł to jednak wytrzymać. Dobrze znał uczucie głodu i umiał sobie z nim radzić. Mężczyzna wskazał mu miejsce po swojej prawej stronie. Hasmed podszedł do niego drobnymi krokami, nie spuszczając z niego swoich bacznych oczu.
-Cieszę się, że przyjąłeś moje zaproszenie- powiedział dość oficjalnie.- Nie było mnie w Abadon cały miesiąc i zapragnąłem czyjegoś towarzystwa. Miniony miesiąc upłynął mi w dzikiej pracy i w samotności... Należę do osób, które nie lubią życia w pojedynkę- westchnął z uśmiechem.- Ale nareszcie jestem w Abadon. Jutro wrócę na swój dwór do rodziny, kiedy już się uporam z paroma rzeczami...
Spojrzał na niego lekko zaintrygowany... Do rodziny? Jakież to było niedorzeczne!
-Tak, do rodziny- potwierdził, niezrażony jego spojrzeniem.- Mam pięcioro dzieci. Co prawda nie są to moje własne, ale zajmuję się nimi...- Zmienił miejsce łyżeczki, milknąc na parę chwil.- Najstarsze młode to siedemnastoletnia córka. Bardzo dobrze wyedukowana. Jest doskonała pod każdym względem, wspaniały okaz! Widzę dla niej cudowną przyszłość...
Hasmed nie odzywał się przez cały czas, niepohamowanie mu się przyglądając. Gdyby nie jego demoniczna powierzchowność pomyślałby, że to człowiek. Nawet gesty miał bardzo ludzkie. Ale jaki ojciec nazywa swoje dziecko okazem! Jego jasne oczy były jak tafla lustra. Nie umiał dostrzec nic prócz własnego odbicia, jakby ten nie miał duszy.
- Wspaniałą przyszłość? Musiałbyś ją panie strzec z całych swych sił, bo jeśli jest taka cudowna i inteligentna, w co nie mam prawa wątpić, może stać się w przyszłości ofiarą wielu niegodziwych demonów - wtrącił bardzo cicho. - Przepraszam za brak manier...- dodał szybko, widząc jego gwałtowną reakcję.- Nie żebym miał coś przeciw demonom... Stwierdzam fakt, który jest znany wszystkim ludziom mniej lub bardziej. Czy nie masz panie żadnych obaw?
Hananel nadal wyglądał na niezwykle zdumionego. Napił się wina nie spuszczając z niego swoich zaciekawionych oczu.
-Jestem nieco zaskoczony mój młody przyjacielu...Może i nawet trochę zakłopotany...- zaśmiał się cicho.- Rodzice poruszają z tobą te tematy? Skąd się właściwie wziąłeś?
-Jestem po prostu... Czasem usłyszy się więcej niż powinno- powiedział, pochylając głowę. W lampce wina dostrzegł swoje obicie. Było za poważne jak na czternastolatka, toteż rozciągnął usta w głupiutkim uśmiechu, unosząc lekko brwi, aby wyglądać chociażby trochę tak, jak powinien.
-Przepraszam, ale twój urok i to, w jaki sposób mówisz, z całą tą otoczką...- uczynił przed nim dziwny ruch ręką- aż nie chcę uwierzyć, że jesteś z ulicy. Tak dobrze wychowany.- Oparł podbródek na splecionych dłoniach. W lustrzanych oczach dostrzec można było figlarny błysk.
Hasmed patrzył na niego przez moment bezwyrazowo, szybko jednak zawołał z udawaną żywiołowością:
-Mój ojciec był bibliotekarzem. Często bywałem w miejscu jego pracy z nudów czytając książki. Jestem ciekawy świata!
-Umiesz czytać?- zainteresował się popijając wino- A pisać?
-Też
-Skąd dokładnie jesteś? Kim są twoi rodzice? Co cię tu sprowadza?- posypały się pytania jedno po drugim.- Nie powiesz mi, że się urodziłeś w tym mieście.
Chłopak zapchał sobie usta jedzeniem, aby mieć więcej czasu na wymyślenie wiarygodnej historyjki. Czuł niejakie rozdrażnienie. Wolał usłyszeć nieco o nim samym niż wypowiadać się na swój zmyślony temat.
-Jestem u krewnych. - Popił winem.- Matka dawno nie żyje. Ojciec dołączył do niej kilka tygodni temu. Teraz mieszkam w Abadon.
Hananel wpatrywał się w niego z namysłem, nic nie mówiąc przez jakieś dziesięć sekund. Nie wypytywał go dalej o rodzinę.
-Twoi krewni muszą wiedzieć, że w Abadon jest niebezpiecznie dla tak młodych ludzi jak ty... A jednak wolno ci opuszczać domostwo o tak nieodpowiedniej porze?- uśmiechnął się serdecznie.- Naprawdę świadczy to o ich nieodpowiedzialności.- Podsunął mu półmisek z knedlami.- W dodatku jesteś rozchorowany...Dobrze, że cię zauważyłem, ale na drugi raz nie przyjmuj tak chętnie zaproszeń od nieznajomych. Zwłaszcza od demonów.
-Na drugi raz?- pochwycił.- To znaczy..., że puścisz mnie wolno, panie?
Wyprostował się z wyraźnym rozbawionym zdumieniem:
-Myślałeś, że zamierzam cię tu trzymać?
-Myślałem, że zamierzasz mnie zabić...- odparł wprost.
Zapadła gwałtowna cisza. Hasmed zauważył, że ten wstrzymał gwałtownie oddech.
-Przyjąłeś moje zaproszenie z przeświadczeniem, że zamierzam cię zabić?
-Demony wysysają życie. Prawda znana nie od dziś. - Znów rozciągnął usta w prowokacyjnym uśmiechu. Starał się by wyraz jego twarzy był spokojny i aby nie dało się wyczytać tego, co naprawdę w danym momencie czuł. Uczucie, które od zawsze miało mu towarzyszyć w obecności jakiegokolwiek demona.
-Wybacz mój chłopcze..., ale twe czyny w związku z tym wydają mi się dosyć irracjonalne.
-Może...- spuścił nieznacznie oczy.- Po śmierci rodziców nie mogę odnaleźć samego siebie. Czasem nie widzę innego rozwiązania od śmierci. Wszystko zaczyna mnie naraz przerastać. Świat jest wielki i okrutny, nie wiem, czy jest w nim miejsce dla kogoś takiego, jak ja.
Twarz demona natychmiast rozjaśniła się w zrozumieniu:
-Ach! Faktem jest, że rodzice spełniają bardzo ważną rolę w okresie dzieciństwa ich dzieci. Czyż nie tak? Ich niespodziewany brak staje się czymś, jak utrata dachu nad głową. Wciąż staram się zgłębić tajniki ludzkiego umysłu. Wybacz mi za to, jak powoli dziś myślę.
Hasmed utkwił zamyślony wzrok na obrazie wiszącym naprzeciwko niego. Było zbyt ciemno, aby można było dostrzec szczegóły tego malowidła. Wszystko co ich otaczało było wykonane ręką człowieka. Demony nie budowały z ludźmi cywilizacji, były jak pasożyty!
-Sam jesteś panie rodzicem. Nie powinieneś tego wiedzieć?- Znów skupił na nim oczy.
-Cała piątka moich ptasząt to ludzie...Demony są bezpłodne i nie mogą mieć potomstwa. Miałem o wiele więcej dzieci, ale już dawno wyfrunęli z gniazda, jakie im ulepiłem- uśmiechnął się z westchnieniem.- Od czasu do czasu mnie odwiedzają, ale prędzej czy później przestają to robić. Dzieci zawsze strasznie się przywiązują i są niebywale uczuciowe, ale kiedy dochodzą do określonego wieku, zmieniają się... W żaden sposób nie da się tego procesu zatrzymać. Ale jak wspaniale jest wychowywać!- Zapatrzył się w jakiś niewidzialny punkt.- To takie niezwykłe wpływać na czyjś charakter! A potem dostrzegasz jak cię naśladują i zaczynają wyrażać się tak jak ty! To naprawdę niezwykłe i nie umiem się temu oprzeć. Wiesz mi...- spojrzał na niego- tu w Abadon jestem traktowany dość oschle z tego powodu...Mam na myśli oczywiście inne demony. Uważają, że moje zachowanie jest godne potępienia, znam może jednego...dwóch, którym to nie przeszkadza. Reszta nie chce mieć ze mną nic wspólnego.
Hasmed wyglądał na nieco zakłopotanego. Nie mówił już nic, pozwalając mu opowiadać o swoich obserwacjach na temat ludzi. A im dalej ten się rozwodził tym bardziej budził w nim zaskoczenie. Nie sądził, że mógłby kiedykolwiek spotkać coś tak nieprawdopodobnego. Anakim rzeczywiście zachwycał się populacja ludzką. Chciał być... człowiekiem?
-Od zawsze tak było?- ośmielił się mu przerwać.- To zainteresowanie ludźmi?
Zagryzł wargę, odwracając głowę w inną stronę. I nim zdołał cokolwiek odpowiedzieć, zakłóciło im niespodziewane pukanie do drzwi.
Spojrzał z zaskoczeniem na zegar, to znów na drzwi, następnie rozkazał wejść. Sługa, który ukazał się w drzwiach skłonił się przepraszająco z lekkim strachem w oczach.
-Wybacz panie, że zakłócam noc. Jest jakiś...wielmożny pan, który raczy się z zacnym panem widzieć - wyjąkał.- Jest nieugięty i niecierpliwy. Nie przedstawił się...
-O! Odwiedziny? Już?- Wyglądał na rozbawionego.- Ledwie się pojawiłem, a już mnie dopadł...no cóż.- I tu zwrócił się do chłopca- Chyba będę zmuszony go wpuścić. To jeden z tych bezczelnych typów, co za nic mają uczucia innych. A, że traktuję go jako swojego jedynego drogiego przyjaciela...zmuszony jestem zakończyć na dzisiaj tę naszą miłą pogawędkę i zająć się nim.- Wstał zasunąwszy za sobą krzesło, Hasmed również się podniósł- Nie będę stresować cię jego osobą. Ma bardzo niemiłą powierzchowność i równo odpychający charakter. Czy pozwolisz się ugościć tej nocy?
Hasmed czuł, że jeszcze chwilę, a zemdleje ze zmęczenia.
-Chyba, że wolisz, abym rozkazał odwieźć cię do domu.
-Z ochotą i wdzięcznością przyjmę zaproszenie. - Były to pierwsze szczere słowa, jakie wypowiedział tego wieczoru.
Kiedy Hasmed wyszedł, Hananel kazał wprowadzić gościa. Sam odwrócił się tyłem do drzwi. W odbiciu szklanego wazonu oglądał swoją zarumienioną twarz. Ten mały bez żadnych wątpliwości mu się podobał! Już dawno nie był tak poruszony żadną inną osobą. Dobrze, że przyjął zaproszenie. Narzucił sobie postanowienie, że potrzyma go tu najdłużej jak się tylko da. Miał co do niego dobre przeczucie...
Za sobą usłyszał ruch, po czym odgłos zamykających się drzwi. Uśmiechnął się, odwracając do przyjaciela:
-Witaj Tutiel.
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|