ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Gówniarz 17 |
Rozdział 17: Szeryf Maciej zawsze na posterunku
Błażej odkąd pamiętał, nigdy nie miał niczego na własność, mimo że był jedynakiem. Kiedyś słyszał, że jedynacy mają lepiej, zawsze stoją w centrum uwagi rodziców i są bezustannie rozpieszczani. Musiał być więc w tej kwestii jakimś wyjątkiem, bo odkąd pamiętał, nigdy nikt nie traktował go w sposób szczególny. I, żeby nie było, nigdy też takiego taktowania mu nie brakowało. Już w podstawówce potrafił wywalczyć sobie miejsce przywódcy, przez co uchodził za największego szkolnego chuligana. Telefony do rodziców stały się normalnością już w trzeciej klasie, a w czwartej zagrożono mu nawet wydaleniem. Szybko jednak zorientował się, że jest na wygranej pozycji, bo wyrzucanie uczniów ze szkół rejonowych nie było niczym prostym. Musiałby zrobić coś naprawdę bardzo złego, żeby do tego doszło. Odnalazł więc granicę i nigdy jej nie przekraczał, co oczywiście nie przeszkadzało mu w dalszym zastraszaniu młodszych uczniów. Telefony do ojca nasilały się, nauczycielki chodziły sfrustrowane, jedynek i uwag w dzienniku przybywało, ale reakcji ze strony państwa Pacuły nikt się nie doczekał.
Błażej nie był ukochanym synkiem, chociaż, jak już zostało wspomniane, był jedynym dzieckiem w domu. Nikt nigdy nie przejmował się, co Błażej robi po lekcjach (albo i w trakcie lekcji), od czasu do czasu tylko ojciec coś skomentował, ale na tym kończyły się rodzicielskie reprymendy. Żył sobie tak obok taty, ale nigdy z tatą. Mijali się w mieszkaniu, nie raz nie zamieniając ze sobą chociażby słowa.
Zawsze wiedział, że był dla ojca ciężarem. Jego życie byłoby lepsze, gdyby Błażej nigdy się nie urodził. Może wtedy mama by nie uciekła i nie zostawiła go tym samym z ogromnym problemem, jakim było wychowanie dziecka, czemu zresztą nie podołał. No i chyba nawet nie chciał podołać, bo kilkuletni Błażej obchodził go tyle samo co kot Leon, który się do nich przybłąkał. Wystarczyło tylko wrzucić mu trochę karmy do miski, nalać wody i zostawić uchylone okno, żeby w każdej chwili mógł sobie wyjść, jeżeli tego chciał. A gdy nie wracał kilka dni pod rząd, nikt się tym nie przejmował, no bo przecież to tylko kot - niech pałęta się tam, gdzie chce. Błażej momentami czuł się dokładnie jak ten chadzający swoimi ścieżkami Leon, także mógł wyjść z domu w dowolnym momencie, nie wspominając o tym nikomu i nie czekając na czyjekolwiek przyzwolenie. Dokładnie pamiętał, że kiedyś postanowił nie wrócić na noc. Chciał, żeby w końcu ktoś go dostrzegł, żeby ojciec zaczął się martwić i żeby wreszcie pokazał kilkuletniemu wówczas Błażejowi, że naprawdę coś dla niego znaczył. Zaszył się u swojego przyjaciela i całą noc przegrali w gry na Nintendo, a do domu wrócił jakoś popołudniu, całkowicie ignorując swój obowiązek pójścia do szkoły.
Czy ojciec się zainteresował? Czy chociaż odrobinę przeraziła go nieobecność swojego jedynego dziecka w domu?
- Znowu nie byłeś w szkole. Ta stara kurwa ciągle wydzwania i, jak Boga kocham, jeżeli jeszcze raz to zrobi, pożałujesz, szczylu - zawarczał tylko, grożąc mu palcem przed nosem. Ani słowem nie wspomniał o minionej nocy, możliwe że nawet nie zauważył braku dziesięcioletniego Błażeja w łóżku, czyli w miejscu, w którym nocami powinno znajdować się każde dziecko.
Ojciec go nienawidził. Błażej doskonale wiedział, że obwiniał go za odejście matki. Nic więc dziwnego, że po pewnym czasie sam Błażej zaczął czuć się winny. I chociaż nigdy tego nie pokazywał, uchodził w szkole za naprawdę trudny przypadek, wzbudzał szacunek i strach wśród rówieśników, to obok ogromnego poczucia winy zrodziła się też nienawiść do samego siebie. Przez cały czas miał gdzieś tam z tyłu głowy, że nikt go na tym świecie nie chciał, nikomu na nim nie zależało i że tak naprawdę był sam. Zaczął się więc otaczać ludźmi, a wraz z wiekiem, gdy wkręcił się do pewnej grupy i zaczął zarabiać na nie do końca legalnych rzeczach, samotność rekompensował sobie również przedmiotami.
Oczywiście Błażej nigdy tego w ten sposób nie tłumaczył, nie lubił postrzegać siebie jako jednostkę słabą. Zawsze musiał stać na piedestale; ludzie liczyli się z jego zdaniem i nie mieli innego wyboru. Kiedy poznał Filipa, przez moment miał poczucie kompletności. No bo przecież nie dość, że hajs za zielsko się zgadzał, to jeszcze zawsze w łóżku czekała na niego całkiem przyjemna, chętna dupa. Wilku z początku wpatrzony był w niego jak w obrazek, co rzecz jasna nie umknęło uwadze Błażeja i dodatkowo mile łechtało jego ego. Imponował temu, wtedy zaledwie piętnastoletniemu dzieciakowi, co zresztą nikogo nie powinno dziwić - wiek nastoletni ma to do siebie, że poszukuje się wzorców. Nawet Błażej jako nastolatek także miał swój wzór, któremu było na imię Adrian. To on wkręcił Błażeja w sprawy nie do końca zgodne z prawem, pokazując mu całkowicie inne życie. Nie raz szli razem na mecze, żeby po nich wylądować w melinie Adriana, ćpając, pijąc i ruchając się przez pół nocy. Ale, rzecz jasna, cwelostwo należało tępić, więc i Adrian je oficjalnie tępił. Drugiego takiego homofoba to ze świecą po całym mieście szukać. Niestety, w pewnym momencie upomniała się o niego policja. Natrafiono na ponad pięć kilogramów amfy w jego mieszkaniu, Adrian znalazł się więc na przegranej pozycji, a za nim poleciało jeszcze kilku kumpli.
Ostatnio jednak zauważył, że coś się zaczyna zmieniać. Filip odsunął się od niego, próbował ograniczyć ich kontakty do minimum; kręcił, kłamał i odwracał kota ogonem, co ani trochę nie podobało się Błażejowi. Właściwie to przez ostatni czas ciągle chodził sfrustrowany, irytowało go dosłownie wszystko, więc nie mógł skupić się na tym, co najważniejsze - na biznesie (o ile tak można nazwać profesję Błażeja). Filip miał w sobie coś przyciągającego, na co również złapał się Błażej. Nie raz widział, jak inni reagują na Wilczyńskiego, który, może i całkiem ładny, zdecydowanie powinien odrzucać swoim wyszczekanym pyskiem. Ale działo się zupełnie odwrotnie, w szczególności zauważał to w klubie, do którego zresztą niezbyt często uczęszczał. Panicznie się bał, że ktoś może ich zobaczyć, niełatwo więc było Filipowi namówić Błażeja do zawitania w Heaven. No ale czasem się zdarzało, a wtedy stawał się światkiem dziwnego zjawiska przyciągania ludzi przez Filipa. Rzecz jasna zawsze reagował na to zazdrością, bo przecież Wilczyński był jego, ale fakt to fakt - Filip miał osobisty magnetyzm. Błażej kiedyś przeczytał artykuł o ludziach, którzy nawet za bardzo nie musieli się starać, żeby wzbudzać zainteresowanie u innych. W tamtym tekście to zjawisko określono jako "osobisty magnetyzm" i jakoś wryło się ono w podświadomość Błażeja, mimo że sam Błażej raczej nie operował zbyt górnolotnym słownictwem. Nie lubił także czytać (przez całe swoje życie przeczytał tylko jedną książkę i były to "Kamienie na szaniec"), a za rozrywkę wyższej półki uznawał serial "Kapitan Bomba". Jedno trzeba było mu jednak przyznać - może i nie był zbyt inteligentnym człowiekiem, jednak smykałkę do interesów miał i Filip na nią poleciał. Oprócz tego był też wcale niebrzydki. Nigdy nie pięknił się przed lusterkiem, a całą głowę golił maszynką ustawioną na dwa minimetry, bo, ma się rozumieć, był w końcu facetem. A faceci nie zapuszczają włosów i nie stękają nad swoją fryzurą. Był jednak całkiem przystojny, choć może z twarzy nieco przytępy, jak uważał Filip, ale nigdy mu tego nie powiedział. Błażej czuł się jednak bardzo samczo, a mając pod sobą takiego raczej drobnego i raczej niezbyt męskiego Filipa, jego poczucie bycia prawdziwym facetem tylko dodatkowo się umacniało.
Rzecz jasna, kiedy wprowadził Wilczyńskiego w swoje towarzystwo, spotkało się to z kilkoma (żeby tylko kilkoma) żarcikami na temat wyglądu dzieciaka. Szybko jednak Filip pokazał, na co go stać, bo zdecydowanie potrafił rozepchać się łokciami i wywalczyć swoje miejsce. Był szalenie sprytny, co Błażejowi imponowało, no i miał w sobie wiele gówniarskiej, naiwnej odwagi.
Lata mijały, a Filip u jego boku stał się czymś naturalnym. Zawsze go tam miał, nic więc dziwnego, że stracił swoją czujność. Wilczyński był taką samą oczywistością, jak jego ukochany, wiekowy golf dwójka. Uwielbiał ten samochód i pomimo możliwości zakupienia czegoś lepszego - a przede wszystkim sprawniejszego - dalej jeździł zielonym nieszczęściem. Kiedy więc zaczął wyczuwać, że jego własność powoli wymyka mu się z rąk, wpadł w panikę. Za wszelką cenę musiał tę własność przy sobie zatrzymać, obojętnie jak by tego nie zrobił. Swojego golfa co chwilę oddawał w ręce mechaników, żeby ci trochę jeszcze przedłużyli jego żywotność, ale Filipa, w przeciwieństwie do samochodu, nie miał zamiaru nikomu oddawać. Trzymał więc go tak mocno, jak tylko mógł, a kiedy patrzył w jego buńczucznie zmrużone, ciemne oczy, wiedział, że nie może mu pozwolić uciec. Filip był zbyt cenny; wciąż chciał widzieć bijący od niego podziw i uznanie skierowane w swoją stronę. Chciał być dla niego najważniejszy, chciał, żeby - kurwa mać - Filip naprawdę się nim interesował, żeby w końcu stać się kimś, a nie być tylko niechcianym dzieckiem, niewartym więcej uwagi od kota Leona.
Gdy zobaczył Filipa wysiadającego z nowiutkiego, cholernie drogiego mercedesa, poczuł się tak, jakby coś w nim eksplodowało. W pierwszej chwili miał ochotę podbiec do auta i wyciągnąć z niego kierowcę. Już prawie by to zrobił, tyle tylko, że samochód odjechał, a Filip spokojnym krokiem ruszył do klatki schodowej. Błażej obserwował go jeszcze przez chwilę, czując wzbierającą w sobie złość. Wilku przez cały ten czas robił z niego idiotę. Miał jakiegoś alfonsa na boku i obrabiał mu pałę! Nagle wszystko stało się jasne - niechęć Wilczyńskiego do kolejnych spotkań z Błażejem, jego oschłość, niezadowolenie i drażliwość. Filip po prostu znalazł sobie nowego sponsora, a jego odstawił na półkę awaryjną.
Gdy ruszył w stronę kamienicy, myślał, że zaraz rozerwie gówniarza na strzępy. Miał ochotę rozkwasić mu nos, a później lać go do nieprzytomności. Jeszcze jakaś trzeźwiejsza myśl podpowiedziała mu, żeby się uspokoił. Wilku może przecież tego spotkania nie przeżyć, a mimo wszystko Błażej nie chciał go zabijać. Doskonale zdawał sobie sprawę z ich dysproporcji siłowych, Filip po prostu nie miał z nim najmniejszych szans.
Wszedł za nim do klatki, nie przejmując się głośnym trzaśnięciem drzwi. Wilku stał kilka metrów dalej, garbiąc się nieco, przez co wyglądał jeszcze bardziej mizernie niż zazwyczaj. Szukał odpowiedniego klucza, marszcząc swoje grube brwi w wyrazie głębokiego zastanowienia. Z pewnością o czymś myślał i Błażej był przekonany, że głowę zaprzątał mu tamten nadziany koleś z mercedesa. Zawrzało w nim po raz drugi, zawsze w takich chwilach silnego zdenerwowania miał wrażenie, jakby ktoś odłączył go od ciała. Ono po prostu działało samo, wykonywało ruchy i nie mógł w żaden sposób im zapobiec. Wpadał w dziwny trans, miał wrażenie, jakby nagle stawał obok i wcielał się w biernego widza, który w żaden sposób nie mógł wpłynąć na bieg wydarzeń. Czuł, jak paląca fala furii zalewa go, poczynając od klatki piersiowej, a następnie rozprzestrzenia się dalej, parząc jego trzewia od wewnątrz. Złapał Filipa za ramię, odwrócił go jednym, szybkim ruchem, żeby zaraz pchnąć na ścianę.
- Z kim, kurwa, przyjechałeś?! - usłyszał swój głos jakby zza ściany. Przez moment miał nawet wrażenie, że nie należy do niego.
Filip popatrzył na Pacułę zdezorientowany i w pierwszej chwili przestraszony. Możliwe, że gdyby ten stan utrzymał się dłużej, Błażej w końcu by się opamiętał. Wilku był dla niego szczególną słabością, nawet jeśli oficjalnie nie miał żadnych.
Strach ustąpił miejsca irytacji. Błażej przecież nie mógł wiedzieć, że ten wyraz twarzy nie miał w sobie nic ze szczerości, a był jedynie wyuczonym odruchem Filipa, który za nic nie chciał wyjść na tchórza, chociażby właśnie miał stać oko w oko z czekającym go kalectwem.
- Śledzisz mnie? - zapytał, zadzierając brodę w charakterystyczny dla siebie sposób. Maciej nazwałby to ratlerkowaniem, ale Błażejowi mimo wszystko zawsze podobał się wojowniczy duch Filipa. Rzecz jasna podobał mu się on tylko wtedy, kiedy sam nie miał ochoty oklepać Wilczyńskiemu mordy. W chwilach takich jak ta, Filip jedynie dolewał oliwy do ognia.
- Kto to był? - powtórzył, szarpiąc nim jak szmacianą lalką. W tamtej chwili naprawdę chciał mu zrobić krzywdę.
- Nikt. Zostaw mnie i spierdalaj! - odkrzyknął Filip, gdy nagle Błażej złapał jego ramię w silnym uścisku.
- Myślisz, że zrobisz mnie w chuja? - wysyczał, aż opluwając nieco twarz Wilczyńskiego. Serce w piersi Filipa łomotało jak szalone, a on naprawdę miał wrażenie, że jeszcze chwila i pożegna się z tym światem. Błażej wyglądał, jakby wpadł w jakiś amok, był cały czerwony na twarzy, nawet białka oczu zdawały się mu zajść czerwienią.
- Ciszej tam! - usłyszeli skrzekliwy głos starszej sąsiadki z góry. Po chwili zza balustrady na piętrze wychyliła się głowa kobiety z wałkami wkręconymi we włosy. - Bo po policję zadzwonię, chuligany jedne! - Filip popatrzył na znienawidzoną Głowacką, która zawsze dawała mu się we znaki, jak swoje jedyne koło ratunkowe. Niech dzwoni po policję. Teraz, zaraz, póki Błażej jeszcze nie zdążył go zabić! Nic jednak nie powiedział, możliwe że to przez zaciśnięte ze strachu gardło, a może przez dumę, która nie pozwalała mu na tak godne pożałowania zachowanie. W końcu podparcie się policją w kręgach Pacuły i Wilczyńskiego uchodziło za coś naprawdę kompromitującego.
- Otwieraj drzwi - zawarczał Błażej, znów szarpiąc jego ramieniem. Już wiedział, że z pewnością nie obejdzie się bez siniaków.
Filip bez słowa, ale za to z sercem w gardle odwrócił się do drzwi. Naprawdę miał nadzieję, że nikogo w mieszkaniu teraz nie było, nie chciał narażać rodzeństwa i doprowadzić do spotkania z kipiącym ze złości Pacułą. Kiedy wyciągnął przed siebie klucz, sam zapragnął sobie przyłożyć. Dłonie drżały mu jak w jakimś napadzie padaczki, co z pewnością nie umknęło uwadze Błażeja. Ten jednak nic nie zrobił, patrzył tylko, jak Filip cudem wcelował w zamek, a amok furii, jaki go ogarnął, ani na moment nie odpuścił. Gdy tylko mogli wejść do mieszkania, znów złapał Filipa i cisnął nim prawie przez cały przedpokój.
- Kutasa ci się zachciało? - warknął Błażej, podchodząc do Wilczyńskiego szybko, nim ten zdążył się zorientować w sytuacji. Złapał go za szyję, zaciskając na niej mocno rękę. Oczy Filipa rozszerzyły się w przerażeniu. Przez chwilę szamotał się, próbując złapać powietrze. - Myślisz, ty mała szmato, że możesz mnie robić w chuja? - Potrząsnął nim, nic sobie nie robiąc z nieprzyjemnie czerwieniejącej twarzy Wilczyńskiego. - Że jestem głupi? - wysyczał ogarnięty amokiem furii. Filip zacharczał coś niewyraźnie w odpowiedzi, a jego oczy zaszły łzami. Przez moment naprawdę myślał, że Błażej go udusi. Chwila, kiedy trzymał go za szyję, ciągnęła się w nieskończoność, a on mógł tylko usiłować go od siebie odepchnąć. O ile z początku wkładał w to całą siłę, tak po kilku sekundach miał wrażenie następującej ociężałości. Jakby jego kończyny stawały się z chwili na chwilę coraz to cięższe, aż wreszcie niezdatne do wykonania jakiegokolwiek ruchu. I wtedy Błażej go puścił. Momentalnie nabrał powietrza, co zresztą ledwo mu się udało, bo wciąż czuł nieprzyjemne napieranie na gardło. - Ja ci, kurwa, pokażę, co to kutas, skoro tak ci tego brakuje, ty dziwko.
Nim Filip zdążył zareagować, Błażej już wpychał go do pokoju, od razu kierując w stronę łóżka. Nawet jeśli stawiał opór, próbując się wyrwać i uderzając Pacułę w brzuch, niewiele to dawało. Pacuła w szale był jak maszyna, w ogóle nie zwracał uwagi na żaden ból.
- Ja ci, kurwa, pokażę - powtarzał jak mantrę, łapiąc w żelaznym uścisku Filipa za ręce, które szybko wykręcił mu na plecy. Z łatwością rzucił ponad pięćdziesięciokilogramowego chłopaka na łóżko, twarzą do materaca. Ważył niemal dwa razy tyle co Filip; Wilczyński naprawdę nie miał z nim szans i powoli docierała do niego beznadziejność sytuacji, w jakiej się znalazł. Gdy uderzył boleśnie nosem o łóżko, zdał sobie sprawę, dokąd to wszystko idzie. Znów się szarpnął, jak złapane w potrzask zwierzę, które jeszcze miało nadzieję na ucieczkę. Mógł tylko żałośnie wierzgać, resztkami samokontroli powstrzymując upokarzający ryk, który niemal uwiązł mu w gardle, kiedy Błażej zabrał się za ściąganie z niego spodni. Miał wrażenie, że jest w jakimś koszmarze. Zawsze w takich snach w pewnym momencie upadało się i nie wiadomo dlaczego, nagle nie można było wykonać jakiegokolwiek ruchu. Wydawało mu się, że teraz dokładnie to samo działo się z nim, a nie, że ograniczały go silne ręce Pacuły.
- Zobaczysz, co to prawdziwy kutas, zobaczysz - sapał Błażej, bo mimo wszystko nie tak łatwo było rozpinać sobie rozporek i przytrzymywać rzucającego się we wszystkie strony Filipa jednocześnie.
- Zostaw mnie! - załkał w końcu, kiedy z coraz większym przerażeniem zdawał sobie sprawę z zamiarów Błażeja. - Zostaw mnie, kurwa!
Nie wytrzymał i rozpłakał się jak dziecko, cały aż drżąc z przerażenia. Bo może i w tych sprawach nie był prawiczkiem, ale wizja zostania wziętym siłą napawała go tak przeszywającym strachem, że aż nie potrafił zapanować nad swoimi reakcjami. Jeszcze nikt nigdy nie upokorzył go w ten sposób. Nikt nigdy nie ściągnął z niego siłą spodni i nikt nigdy nie próbował zgwałcić.
Błażej w tamtym momencie w ogóle nie myślał. Chciał tylko dać Filipowi nauczkę, chciał mu pokazać, kto tu jest silniejszy i kogo należy się bać, kiedy jednak usłyszał ściśnięty od szlochu głos Wilczyńskiego, odniósł wrażenie, jakby dostał obuchem w głowę. Niemal zadzwoniło mu w uszach i na kilka chwil zamarł, wpatrując się w drżącego ze strachu Filipa. Nagle zdał sobie sprawę, że nigdy go takiego nie widział - zresztą, nic dziwnego, nigdy go przecież nie próbował zgwałcić.
Chociaż naprawdę chciał, aby Filip cierpiał, nie potrafił pociągnąć tego dalej. Przeklął pod nosem, odsuwając się od niego i jeszcze oglądając się na Wilczyńskiego żałośnie podciągającego spodnie. Dzieciak unikał jego spojrzenia, szybko tylko zakrył tyłek, ocierając ze złością policzki. Błażej doskonale wiedział, że Filip nienawidził pokazywać swoich słabości... a on teraz po raz pierwszy widział jego łzy.
Wyszedł z pokoju, już nawet nie oglądając się na Wilczyńskiego. Po drodze kopnął jeszcze leżący na podłodze samochodzik i zrzucił ze stolika wazon. Ten poleciał niemal na drugą stronę pomieszczenia, roztrzaskując się z hukiem.
Błażej doskonale wiedział, że nie mógł dokończyć tego, co zaczął. Nawet nie chciał dokańczać. Obicie Filipowi mordy trochę jednak różniło się od gwałtu i nawet on tę różnicę potrafił dostrzec. Na odchodnym trzasnął jeszcze drzwiami, co Wilczyński przyjął z ulgą. Jakby ktoś właśnie wypuścił z niego powietrze, opadł z powrotem na łóżko, próbując ułożyć sobie w głowie to, co się właśnie stało.
Nawet nie wiedział kiedy, a znów się rozpłakał, nie potrafiąc nawet tego powstrzymać. I sam już właściwie nie miał pojęcia, przejawem czego był ten płacz. Czy stresu, jaki zdążył się w nim skumulować od wczoraj, czy może strachu, szoku albo swojej bezradności? Jedyne, czego był pewny, to że nigdy tyle nie ryczał, co przez ostatnie dni.
Naprawdę był beznadziejny.
***
Długo zastanawiał się, jakie stanowisko powinien obrać w kwestii rozwodu siostry. Stanąć z boku i wszystko zignorować, co zresztą byłoby najrozsądniejsze, bo przecież w żaden sposób go ta sprawa nie dotyczyła, czy może pokierować się resztkami swojego sumienia i jakoś zainterweniować? Przez tego typu myśli dzisiejszy poniedziałek mógłby zaliczyć do jednych z gorszych dni w pracy. Na niczym nie potrafił się skupić, był roztargniony, nerwowy i całkowicie zdekoncentrowany. Już na wejściu zaliczył pierwszą wpadkę, kiedy to zamiast karty pracownika, podał Monice swoją kartę bankową. Chciał jak najszybciej przemknąć obok zainteresowanej nim recepcjonistki, ale, niestety, dał jej powód do rzucenia kilkoma żarcikami, na które musiał odpowiedzieć czymś bardziej wylewnym niż spławiający uśmiech. Żeby tego było mało - przydzielono mu nowych stażystów, niezbyt rozgarniętych młokosów, z których jedna dziewczyna wciąż wodziła za nim maślanym wzrokiem.
- Może tak posegregowałabyś te papiery, zamiast cały czas mi się przyglądać? - zganił ją, ale jak to miał w swoim zwyczaju, zaraz uśmiechnął się lekko, na co dziewczę spłonęło rumieńcem. Nic dziwnego, że właśnie przez takie uśmiechy, które zresztą przychodziły mu całkiem naturalnie, Monika z recepcji wciąż żywiła nadzieje na gorący romans.
Budynek swojej firmy opuścił równo z godziną zakończenia pracy. Dawno już tak się nigdzie nie spieszył, a chciał mieć tę sprawę za sobą. Musi w jakiś sposób uciszyć swoje myśli, bo dzisiaj naprawdę przeszedł samego siebie z całym tym swoim rozkojarzeniem. Pojedzie, pogada i wróci, żadna filozofia.
Gdy wsiadł do samochodu, zaraz wyciągnął telefon. Jak dobrze, że mama nie była mściwą osobą i że wciąż żywiła jakieś nadzieje na powrót Łukasza do Darii, bo zostawiła numer swojego zięcia w komórce. Z tego wszystkiego zapomniał wczoraj porządnie Filipowi wytknąć gówniarskie usuwanie kontaktów, ale całe szczęście nie zapomniał dokopać się do spisu numerów w telefonie mamy. Nacisnął więc zieloną słuchawkę i przyłożył aparat do ucha, wsłuchując się w przerywany dźwięk nawiązywanego połączenia. Nie musiał długo czekać na odpowiedź, nadeszła już po kilku sekundach.
- Maciej? - rozbrzmiał zaskoczony głos Łukasza.
- Tak, to ja - odparł, zaczynając nerwowo dudnić palcami w kierownicę. Nie wiedział czemu, ale poczuł, jak pierwsze igiełki stresu wbijają mu się w klatkę piersiową, utrudniając równomierny oddech. - Podaj mi swój adres. Muszę z tobą pogadać.
***
Zatrzymał samochód pod jednym z nowszych bloków. Wpatrzył się w niego, jakby jeszcze zastanawiając się, czy naprawdę chce tam iść i na dobre odkopać coś, co jeszcze niedawno próbował przysypać cienką warstwą zdystansowania. Z drugiej strony powiedział już "a", więc wypada powiedzieć też "be", bo niestety wiedział, że nawet jeżeli teraz się wycofa, nigdy nie uda mu się skutecznie wyrzucić Łukasza ze swojej głowy.
Wyłączył silnik i odpiął pas, żeby zaraz, wciąż niezbyt przekonany do swojej nowej roli poczciwego samarytanina, wysiąść z samochodu. Włączył alarm i ruszył w kierunku drzwi do klatki. Popatrzył na jarzący się bladym światłem numerek dwadzieścia cztery tuż nad wejściem. Pomyślał jeszcze, że nie robi tego ani dla Łukasza, ani dla Darii, ale dla ogólnej sprawiedliwości. Aż uśmiechnął się pod nosem z lekkim rozbawieniem, kiedy w głowie rozbrzmiały mu słowa wypowiedziane przez głos łudząco podobny do głosu Filipa -]szeryf Maciej zawsze na posterunku.
Wybrał odpowiedni numer na panelu domofonu i poczekał chwilę na odpowiedź. Rozbrzmiał dźwięk zwalnianego zamka w drzwiach, pchnął je więc, żeby zaraz bez żadnych trudności dostać się na korytarz. Mijając windę, ruszył do schodów. Popatrzył na poustawiane przy wejściach do mieszkań wózki, dziecięce rowerki, rolki i buciki. Istna wystawa manifestująca rodzicielstwo. Trochę go to nawet rozbawiło, bo kiedy szedł na drugie piętro, co chwilę mijał takie eksponaty ustawione na klatce niemal z czcią. Wszystko tutaj krzyczało: "mamy dzieci i jesteśmy szczęśliwi", czy też "życie bez dziecka nie ma sensu" albo nawet "szybko spraw sobie bajtla i dołącz do nas". Maciej już wiele nasłuchał się od koleżanek i kolegów w pracy o dzieciach. Miał zresztą nawet wrażenie, że ludzie dzieciaci zapominają nagle o wszystkich innych istniejących tematach i programują swój mózg na pieluszki-kupki-zupki. Wszędzie, gdzie Maciej się tylko nie obejrzał, i wcale nie chodziło tu jedynie o tę przeklętą klatkę schodową, dostrzegał jawny przekaz - dziecko to sens egzystencji człowieka. I obojętnie, że nie czuje się powołania, obojętnie, że ma się inny plan na swoje życie: nie masz dziecka, przegrałeś. W tę pułapkę kilka lat temu dał się złapać Łukasz; teraz może i kochał swoje potwory, ale czy takie podporządkowywanie do ogółu naprawdę miało jakikolwiek sens?
Zatrzymał się przed drzwiami, chyba jedynymi, które nie nosiły żadnych śladów posiadania w mieszkaniu cudownych pociech. Uśmiechnął się krzywo pod nosem i zapukał, a na odpowiedź wcale nie musiał zbyt długo czekać.
- Hej - powiedział Łukasz jakby niepewnie, badając Macieja swoim ciemnym, jeszcze niedowierzającym spojrzeniem. Nawet jeśli chwilę temu Wyszyński do niego zadzwonił, wciąż nie mógł otrząsnąć się z szoku i pewnego rodzaju dyskomfortu na myśl, że zaraz wpuści Macieja do swojej wynajmowanej kawalerki.
- Cześć, mogę wejść? - odpowiedział Maciej z tą swoją niezachwianą pewnością siebie. Łukasz obserwował go przez chwilę, aż wreszcie uśmiechnął się i odsunął od drzwi, wpuszczając go do jałowego przedpokoju. Gdyby nie stojące na podłodze buty, łatwo byłoby pomyśleć, że mieszkanie stało puste, bez jakichkolwiek rezydujących tu lokatorów.
- Nie musisz ściągać - powiedział, kiedy Maciej już miał się pochylić, aby rozwiązać sznurowadła. - Tu i tak wszędzie są panele, można szybko ściągnąć odkurzaczem - wyjaśnił, wzruszając ramionami, na co Maciej kiwnął głową.
- Zresztą, ja tylko na chwilę - rzucił tym swoim obojętnym tonem, który w rozmowie z Łukaszem wszedł mu już chyba w nawyk. Niespotykany zapał w oczach Maleckiego zdawał się przygasnąć. Łukasz uśmiechnął się jedynie lekko i kiwnął głową, wsuwając ręce w kieszenie swoich dresowych spodni.
- Chcesz coś do picia? - zapytał, garbiąc się nieco. Maciej od razu zauważył pogłębione cienie pod jego oczami, zmizerniałą ziemistą cerę i kilkudniowy, niechlujny zarost. Przez ostatnie dni Łukasz zdawał się postarzeć o kilka lat. Coś nieprzyjemnie ścisnęło Macieja w okolicach klatki piersiowej na ten widok, a kiedy przypomniał sobie, jaką miał dobrą formę przed ślubem, zapomniał o wszystkich swoich rozważaniach na temat niemieszania się w niedotyczące go sprawy. O ile Daria miała mamę, Łukasz naprawdę był sam.
- Nie - odparł zaraz. - Słyszałem, że Daria chce ci odebrać prawa rodzicielskie.
- Mówiła ci?
- Nie ona, mama - wyjaśnił. - To prawda? - Badał wzrokiem zmęczoną twarz Łukasza. Aż chciało się go odesłać do łóżka, kazać odespać, a później obiecać mu jeszcze, że otrzyma pomoc w przebrnięciu przez całą tę sądową maskaradę. Maciej nigdy nie podejrzewałby siebie o takie myśli, jednak naprawdę był zadowolony, że udało mu się schować dumę do kieszeni i tu przyjechać. Kiedy patrzył na zabiedzonego i zdecydowanie chudszego o kilka kilogramów Łukasza, co z pewnością nie wyglądało zdrowo, utwierdzał się w przekonaniu, że takie wojenki nie były żywiołem Maleckiego. Skoro nie wiedział, co robić, aby nie stracić swojego życia, to z pewnością nie wiedziałby, co robić, aby nie stracić dzieci.
Łukasz kiwnął smętnie głową, a kiedy gestem ręki wskazał na wejście do salonu i odwrócił się do Macieja profilem, Wyszyński dopiero teraz dostrzegł zapadnięte policzki z głębokimi bruzdami pod oczami.
- Rozmawiałem wczoraj z Darią - powiedział, gdy Maciej przekroczył próg pokoju dziennego. Widok pustego pomieszczenia z porozstawianymi na podłodze walizkami oraz tylko jednym meblem, jakim było łóżko, wcale go nie zaskoczył. I wcale się także nie dziwił, że Łukasz tak ostatnio zmizerniał. Kto w ogóle dałby radę wytrzymać w takich polowych warunkach?
- Mhm i co? - zapytał, siadając na rozłożonej kanapie.
- Nic. - Łukasz stanął przed nim, wsuwając ręce do kieszeni. - Powiedziała, że jak będzie ze mną rozmawiać, to tylko w obecności adwokata - dodał ciszej, na co Maciej zmarszczył brwi, zastanawiając się chwilę.
- Ona nie odpuści - mruknął i chociaż dopiero co usiadł, już podnosił się na równe nogi. - Straszna z niej szuja, w końcu to moja siostra - stwierdził luźno, a Łukasz uśmiechnął się pod nosem, nie mogąc nie przyznać mu racji. Pod względem walki o swoje Daria i Maciej wykazywali się równą zaciekłością. - Mam w pracy masę rozwodników. Rozwody są ostatnio całkiem modnym tematem - dodał z rozbawieniem, przewracając przy tym oczami, co weszło mu w nawyk przez Filipa. Nawet tego jednak nie zarejestrował, zbyt zaabsorbowany układaniem swojego planu działania. - Podpytam o dobrych adwokatów specjalizujących się w tych tematach. - A później pojadę porozmawiać z Darią, dopowiedział w myślach.
Łukasz patrzył na niego z lekkim niedowierzaniem. Nie miał pojęcia, jak mógłby na to zareagować. Jak Maciej chciałby, żeby zareagował? Bał się zrobić cokolwiek, co Wyszyńskiemu mogłoby się nie spodobać. Najchętniej przyciągnąłby go do siebie i może nawet pocałował, ale o ile mógł się tak zachować jeszcze kilka lat temu, to teraz jednak stali w trochę innych miejscach. Spoglądał więc na tę jego wciąż młodą i zdającą się w ogóle nie starzeć twarz, teraz ściągniętą w wyrazie głębokiego zastanowienia, i był mu naprawdę wdzięczny. Za wszystko, ale głównie za to, że jako jedyna osoba o nim nie zapomniał. Szkoda tylko, że on, stojąc na kobiercu ślubnym, próbował wyrzucić Macieja ze swojej głowy.
- Macie już wyznaczony termin pierwszej rozprawy? - zapytał, na co Łukasz pokręcił głową.
- Jeszcze nie, najpierw trzeba złożyć wszystkie papiery. Jak dobrze pójdzie, ogłoszą to w tym tygodniu.
- To masz jeszcze sporo czasu. Na razie nie ma prawa zabronić ci spotykania się z dziećmi. Jesteś ich ojcem. - Wzruszył ramionami, przyjmując swoją pozycję "wiem wszystko", którą Łukasz doskonale poznał w czasach szkolnych. Nie było większego zarozumialca od Macieja; nawet jeżeli nie miał racji, to za każdym razem upierał się przy swoim - ot, dla zasady. Na samo wspomnienie dawnych czasów Malecki uśmiechnął się pod nosem z rozbawianiem. Oby tylko tym razem naprawdę nie okazało się, że prawda jest inna, a Maciej nie daje za wygraną, żeby nie przyznać się do błędu.
- Dzięki - powiedział Łukasz swoim cichym, lakonicznym głosem.
- Dobra, a teraz idź się ubierz - zarządził, na moment znów będąc tym samym, pełnym energii dzieciakiem, w którym Łukasz się zakochał. Trudno byłoby mu teraz dostrzec po Macieju upływ lat.
- Po co?
- Chyba nie zamierzasz umrzeć z głodu? Pojedziemy coś zjeść, wyglądasz tragicznie.
***
Maciej popatrzył na przeciągającego się na panelach psa, żeby zaraz zerknąć na wyświetlacz swojego telefonu. Żadnych połączeń, wiadomości, powiadomień. Nic. Podniósł się z ciężkim sapnięciem (niemal starczym, ale o tym to Maciej wolał nie myśleć) i podszedł do dużej rozsuwanej szafy. Wyciągnął z niej grafitowy dres do biegania i przyjrzał mu się z zastanowieniem, dochodząc wreszcie do wniosku, że musi sobie kupić jakieś nowsze spodnie, po czym zaczął je zakładać. Pies, zaalarmowany ruchem, uniósł czujnie łeb i popatrzył na Macieja trochę zaspanymi oczami.
- Wstawaj, tobie też przyda się trochę ruchu - powiedział do zwierzęcia, kiedy zakładał sportowy T-shirt, za którego, tak swoją drogą, całkiem sporo zapłacił i jak się później okazało - niepotrzebnie, bo nieczęsto go nosił. Na siłownię wybierał zwykłe bawełniane podkoszulki; Kuba powiedział mu kiedyś, że to najlepszy możliwy wybór, a że Maciej zbytnio na ruchu i ubraniu do ćwiczeń się nie znał, zaufał koledze. W końcu Kuba wiedział wszystko; nigdy by mu tego nie przyznał, ale jeszcze niedawno wiele swoich wyborów uzależniał od opinii przyjaciela.
Pies leniwie podniósł swój - już nie taki chudy jak jeszcze kilka tygodni temu - kuper, ziewnął kilka razy, sapnął, stęknął, otrzepał się, a Maciej nie mógł opanować rozbawionego parsknięcia śmiechem. Bez słowa jednak złapał za smycz i kucnął, a zwierzę od razu do niego podeszło.
- Jesteś największym paralitykiem, jakiego świat widział - powiedział wesoło, przypinając skórzaną smycz do obroży. Cała ta uprząż nieźle nadszarpnęła jego budżet (o ile przy zarobkach i oszczędnościach Macieja kilka stów w tę czy tamtą robiło jakąś różnicę). Jeżeli ktoś kiedyś mu powie, że psie akcesoria są całkiem znośne cenowo, to osobiście mu przyłoży. Karmy, szampony, a nawet głupie miski i legowiska to całkiem niezły biznes dla producentów. Oczywiście mógłby rzucić Psu jakiś koc, a później nie bardzo martwić się o jego komfort, co zresztą zrobił na samym początku, jednak w końcu stwierdził, że nawet taki darmozjad zasługuje na wygodne łóżko. No to kupił mu to łóżko... Pięćset złotych diabli wzięli, cholera jasna. Co jednak ważniejsze - Pies chyba nie bardzo przejął się tym drogim zakupem. Dumny właściciel Maciej ułożył legowisko w przedpokoju, bo jakieś takie ładne było, szare z granatowymi akcentami, no to można się pochwalić już na wejściu. Pies postanowił jednak wzgardzić kosztownym prezentem, stwierdzając, że tak w sumie to podłoga jest lepsza. Raz Maciej dotargał nawet tę przeklętą drogą poduchę do swojego pokoju, myśląc, że może wtedy Pies się do niej przekona. Szwedzkie panele chyba lepiej układały się pod psim tyłkiem niż jakieś tam byle legowisko, które od momentu zakupu leżało puste w kącie Maciejowego mieszkania... Zamiast kundla mógł sobie sprawić rybki, cholera jasna.
Wieczór był naprawdę przyjemny. Wiał lekki, ciepły wiatr, a szare niebo powoli zastępowała czerń nocy. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach powoli przekwitającego lata i wszystko byłoby właściwie jak najbardziej idealne, gdyby nie robactwo. Maciej oczywiście nigdy się do tego nie przyznawał, tak samo jak nie przyznawał się do śledzenia nowinek kosmetyki pielęgnacyjnej, ale zawsze brzydziły go owady. Nie mówił tego na głos z jasnych powodów - jaki facet krzywił się na widok pająka? Na pewno nie ten, którego ogół uznawał za wzór męskości. Podobnie rzecz się miała z kremami, prócz pianki do golenia i wody kolońskiej prawdziwy mężczyzna nie używał przecież żadnych innych kosmetyków. Zabawne, bo Maciej nigdy nie czuł się przez to mniej męski, inna sprawa, że raczej nikomu nie chwalił się swoim pociągiem do preparatów poprawiających jędrność skóry.
Gdy więc kilka razy jakaś większa ćma prawie wleciała mu do buzi, miał dość. Bieganie w parku oświetlonym całą masą latarni nie było dobrym pomysłem. Zresztą, pies już też wyglądał na wielce zmęczonego, a z pewnością nie przebiegli nawet pięciu kilometrów. Pomyśleć, że Maciej kiedyś ot tak ustawiał sobie poprzeczkę na dziesięć i jeszcze z łatwością ją przebijał. Nie te czasy, nie ta kondycja. Okropnie się zapuścił.
Powrót do mieszkania okazał się jednak dość... pusty. Bezosobowy. Wrócił z dyszącym psem u nogi, nalał mu świeżej wody do miski, a później sam uzupełnił swoje płyny. Wziął prysznic, zadbał o twarz, poszedł do łóżka, położył się i obejrzał film. Jak robot. Nie było w dzisiejszym wieczorze niczego, co chociaż trochę wyróżniłoby go na tle wszystkich innych wieczorów, jakie tu spędził. Popatrzył w dół na śpiącego Psa, który może i faktycznie trochę ożywiał to jego nudne mieszkanie, ale mimo wszystko był tylko zwierzęciem. Zwierzęciem, które naprawdę bardzo polubił i które z łatwością wpasowało się w rytm Maciejowego życia. Przez ostatnie dni zobaczył jednak, że da się tutaj wpleść jeszcze jedno ogniwo.
Na samą myśl aż skrzywił się z irytacją, odrzucił laptopa na bok i poszedł do salonu po butelkę jakiegoś dobrego whisky. Chyba był zbyt trzeźwy, żeby pozwolić sobie na takie rozmyślania. Całe szczęście alkohol okazał się bardzo dobrym pomysłem. Pół godziny później spał już jak dziecko, niezagrożony żadnymi życiowymi kontemplacjami.
Niestety, o ile dał radę przetrwać ten wieczór, kolejny dzień nie zapowiadał się różowo. W pracy całe szczęście sobie radził, co prawda dręczył go ten milczący telefon, ale przez nawał obowiązków mógł od wszystkiego się odciąć. Problem jednak powrócił po godzinie szesnastej, już po opuszczeniu budynku firmy.
Jak zawsze wsiadł w samochód. Jak zawsze zahaczył o restaurację (tym razem wybrał zdrowe wegańskie jedzenie - trzeba przecież w końcu zabrać się za ten brzuch), kupił obiad, wrócił do domu. Tam, całe szczęście, czekała go jedyna modyfikacja, której nie posiadał jeszcze dwa miesiące temu - spacer z psem. Wyszedł więc z nim na szybkie siku, żeby po powrocie do mieszkania zabrać się za, już wystygły, obiad. Zaczął pochłaniać jedzenie niemal automatycznie przy dźwiękach programu informacyjnego, na którym nawet nie potrafił skupić uwagi. Słowa prowadzącego omijały go, tworzyły niezrozumiałe tło, a on, jak ktoś obłąkany, wpatrywał się tępo w jakiś punkt na ścianie. Tylko od czasu do czasu odrywał od niej spojrzenie, żeby zerknąć na telefon.
Nic. Wciąż cisza. Zero odpowiedzi, a wysłał już przecież ze trzy wiadomości!
Może wysłać kolejną?
W życiu, nie ma mowy.
Zaczął szybko przeżuwać kotleta z ciecierzycy, prawie w ogóle nie skupiając się na doznaniach smakowych. Prezenter w telewizji zaczął snuć rozważania o słuszności członkostwa Polski w Unii Europejskiej, co gość programu skutecznie negował, a Maciej za to w ogóle nie poczuł się tym tematem zainteresowany. Ważniejszy był wciąż uporczywie milczący I-phone. Już nawet jego ulubiony sos orzechowy, w którym maczał kotleta, nie robił na nim wrażenia.
W końcu się zirytował. Odłożył styropianowe pudełko z niedojedzonym obiadem na bok, wstał z kanapy, wyłączył telewizor i śledzony przez czujne psie spojrzenie, przeszedł do przedpokoju. Tam złapał za kluczyki oraz założył buty, żeby wybiec z mieszkania bez zawiązania sznurówek.
Nie będzie żadnej czwartej wiadomości. Po prostu pojedzie i zobaczy się z tym gówniarzem.
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|