ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Gemini 6 |
Rozdział drugi: Grzechy Marco.
Uroczystość zaślubin trwała do późnego wieczora. I chociaż altavański alkohol nie był zbyt mocny, to i tak niektórzy rano mieli kaca. Zwłaszcza moralnego.
- Nie powinniśmy tego robić – stwierdziła Laila szczelniej okrywając się kołdrą.
- Dlaczego? – zapytał Vartan delikatnie całując ją w jedyną odsłoniętą część ciała – ramię.
Odwróciła się do niego.
- Jesteś kapitanem, a ja twoim podwładnym, jak to wygląda?
- Jesteś przede wszystkim przyjacielem – odparł uśmiechając się ciepło. – I tylko to się dla mnie liczy.
- Przyjaciele to przereklamowana rzecz – burknęła próbując jeszcze bronić swoich racji, lecz wiedziała, że i tak jest na straconej pozycji. – Śliski też był przyjacielem i widzisz jak się to wszystko skończyło.
- Uważaliśmy go za przyjaciela – poprawił Vartan nie przestając całować Laili. – To co innego. Poza tym nie myśl już o nim, masz teraz mnie.
- Vartan… - jęknęła, na co kapitan zaśmiał się tylko i pocałował ją. Tym razem nic nie powiedziała, poddając się kochankowi całkowicie.
Tymczasem w jadalni siedzieli już prawie wszyscy, mniej lub bardziej obudzeni.
- A gdzie kapitan i Laila? – zainteresował się Bzyk.
- Pewnie jeszcze śpią – odparł Kasjan patrząc na kumpla bykiem. – A co oni tak cię interesują? Coś nawywijałeś i sprawdzasz w jakim są nastroju?
- Tak tylko pytam. Co, już nie można? – zapytany wyraźnie zapowietrzył się. Kasjan nie odpowiedział.
Jakiś czas potem do jadalni weszła Laila a tuż za nią kapitan. Po ich twarzach i zachowaniu nie było widać, że coś między nimi zaszło.
- Jak spałeś, Mały? – zainteresował się kapitan robiąc sobie śniadanie.
- Spoko – odparł chłopak.
- A reszta? – spojrzał po członkach swojej załogi.
- Obleci – odparł Marco, który najwyraźniej nie spał zbyt dobrze, ale próbował trzymać fason.
- Już się nie mogliśmy doczekać jak się wyrwiemy z tego… „raju” – prychnął Kasjan. – Tam się zanudzić na śmierć można. Nie dla mnie takie życie.
Vartan roześmiał się rozbawiony.
- Będziesz mógł sobie trochę poszaleć. Lecimy z towarami najpierw do miasta Komran na planecie Zandes.
- Komran? – Bzyk wyraźnie ucieszył się. – Tam mają najlepszy w całej galaktyce burdel!
- Nie tylko burdel – odparł spokojnie kapitan. – Zwykle tam oferują największe ceny za biżuterię Altavan. Jest więc szansa, że uda nam się nieźle zarobić. No i myślę, że zrobimy tam sobie małą przerwę. Nie zaszkodzi jak zostaniemy tam przez dwa dni i trochę się zabawimy.
- Ej, a coś ty nagle taki hojny? – Kasjan spojrzał podejrzliwie na przełożonego. – Zawsze warczysz jak idziemy się zabawić, a teraz sam nas wypychasz? Coś mi tu śmierdzi.
- Nie jestem hojny, tylko pragmatyczny. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że każdy potrzebuje czasami odskoczni od codzienności. Nie chcę żebyście zaczęli mi popełniać błędy w momencie gdy będzie od was zależeć życie reszty, tylko dlatego, że żeście się nie wyszaleli. Więc po przylocie do Komran dostaniecie trochę gotówki. Powinno to wam wystarczyć żeby się rozerwać odpowiednio. Ale uprzedzam – dodał widząc wyraźnie zadowolone miny członków załogi – to, że wam pozwalam, nie znaczy, że nie wyciągnę konsekwencji jak ktoś przesadzi. Jasne? - Wszyscy jednogłośnie skinęli głowami. – To świetnie. A żeby wam się nie nudziło, zanim dolecimy, totalne sprzątanie statku i wszelkie naprawy, które odkładaliśmy na później.
Tym razem wszyscy bez wyjątku skwitowali wypowiedź Vartana protestującymi jękami, lecz on był niewzruszony.
Trzy dni później dotarli do miejsca docelowego. Zakupione w strefie Zulus dobra sprzedali w ciągu kilku godzin za całkiem spore pieniądze.
- Kurcze, nie sądziłem, że te błyskotki mają aż takie wzięcie – stwierdził Marco, kiedy po powrocie do statku liczyli zdobytą kasę.
- Trzeba wiedzieć gdzie co sprzedać – stwierdził Kasjan.
- Całe szczęście, że mamy ciebie – odparował Marco, na co szabrownik popatrzył na niego uważnie, nie wiedząc czy mężczyzna kpi, czy chwali go. Nie chcąc wyjść na głupka zrezygnował z dyskutowania.
Tymczasem kapitan z puli gotówki odłożył sześć niewielkich kupek.
- Tyle chyba powinno każdemu wystarczyć na dobrą zabawę. – Każdy wziął pieniądze. – To co powiecie na lokal Madam Burry?
- Znaczy idziemy gdzieś razem? – upewniła się Laila.
- Czemu nie – odparł Bzyk. – Mają bogaty wachlarz usług, od burdelu po hazard. Żarcie i napoje też nie są złe. I ceny przystępne. Nie to co w Błękitnym Smoku, tam zdzierają jak skurwysyn, a obsługa też pozostawia wiele do życzenia. Chociaż Cien-To w Mahaju na planecie Tamin też jest całkiem niezłe.
- Widzę, że jesteś obcykany we wszystkich burdelach w galaktyce – zakpił Marco. Bzyk już chciał coś odszczeknąć, lecz kapitan widząc, że zaraz może wybuchnąć kłótnia, wtrącił się lekko podnosząc głos:
- Czyli co, idziemy?
- Idziemy! – odkrzyknęła entuzjastycznie Mimi.
Dziesięć minut później stali przed wejściem do lokalu. Po ilości kręcących się tam ludzi widać było że lokal cieszy się sporym zainteresowaniem. Niestety zostali zatrzymani zaraz po przekroczeniu drzwi przez ogromnego dryblasa.
- Broń tam – mruknął wskazując okratowane pomieszczenie w pobliżu w którym siedziało dwóch mężczyzn i przez niewielkie okno odbierali albo wydawali zdeponowaną wcześniej broń.
- Jak ja tam mam niby się wcisnąć? – zainteresował się Mały, na co Mimi parsknęła śmiechem. Dryblas stał niewzruszony, tarasując wejście do lokalu. Posłusznie podeszli do kraty i odebrali pokwitowanie zostawiając wszystkie noże jakie przy sobie mieli.
- Ale tłok – mruknął Marco, kiedy znaleźli się w środku. – Wątpię żebyśmy znaleźli jakiś wolny stolik.
- Tam – wskazał Mały przed siebie. – Tam będzie stolik.
- Skąd wiesz? – Zainteresował się Marco.
- Mimi znalazła – odparł po czym ruszył w wskazanym przez siebie kierunku, a pozostali za nim.
Marco rozejrzał się w koło, ale nigdzie nie zauważył Mimi. Zdziwił się, kiedy ta dziewczyna zdążyła zniknąć. Przeciskając się między innymi klientami, pilnując by nie zgubić idącego przed nim Kasjana, Marco dotarł w końcu na sam koniec sali gdzie na ogromnym stole siedziała Mimi i wymachiwała do nich rękami wyraźnie uszczęśliwiona. Parę metrów dalej na podłodze leżało kilku niezbyt miło wyglądających typków. Byli nieprzytomni.
- Ci panowie byli tak mili, że odstąpili nam ten stolik – powiedziała wyraźnie zadowolona Mimi.
Marco popatrzył zdumiony najpierw na drobną Mimi, a potem na leżących wielkoludów. Zrozumienie tego, jak ona ich powaliła zdecydowanie przekraczało jego możliwości. Tym dziwniejsze mu się to wydało, że inni zupełnie nie zwracali uwagi na poprzednich użytkowników stolika, jakby byli powietrzem. Niepewnie usiadł na brzegu.
- To co zamawiamy? – zainteresował się Vartan.
- Dla Bzyka dziwka raz – wyszczerzył się Kasjan. – Najlepiej na wynos.
- Dla mnie i Małego to, co zawsze – wypaliła Mimi.
Pozostali złożyli zamówienia i Vartan z Lailą poszli po drinki. Zanim wrócili, do ich stolika podeszła kobieta ubrana w czarne spodnie z mnóstwem kieszeni, do tego rozpięta niemal do pępka męska koszula z rękawami podwiniętymi aż za łokcie. Rozpięte guziki ukazywały dość wyraźnie jej największy atrybut.
- Przypalisz mi? – zapytała Marco, siadając obok niego.
Ten odruchowo wyciągnął zapalniczkę i przypalił wyciągniętego w jego stronę papierosa.
- Chyba dopiero co przyleciałeś? Nie widziałam cię tu wcześniej – zagaiła kobieta rozmowę wydmuchując przy tym dym prosto w twarz Marco. Mężczyzna skrzywił się i zaczął kaszleć.
- Zgadza się – wychrypiał, kiedy w końcu dym ulotnił się i mógł w miarę oddychać.
- Co powiesz na małe przytulanko? – skinęła natapirowaną głową w kierunku parkietu, na którym panował niemiłosierny ścisk.
- Tatusiu! Chce siusiu! – wykrzyknęła nagle Mimi. Wszyscy spojrzeli na nią zdziwieni. Dziewczyna na wyjście wyjątkowo umyła twarz. Do tego włosy jak zwykle związane w dwa sterczące kucyki, przewiązane różowymi kokardkami i nieszczęśliwa mina. Kasjan zaciskając zęby by się nie roześmiać, wykazywał dziwne zainteresowanie pstrokatą plamą na ścianie, która prawdopodobnie kiedyś była czyimś obiadem, a Bzyk udawał, że nagle mu się but rozwiązał.
- No to idź – bąknął Marco niepewny intencji dziewczyny, która nagle zaczęła się wiercić.
- Ale ja się boję. Tu jest tylu strasznych panów. – W jej oczach pojawiły się łzy, a buzia wygięła w podkówkę. Do tego skuliła się tak, że niemal nie było jej widać zza stołu. – Zaprowadź mnie. Proszę. Ja chcę siusiu.
- Wybacz, ale przypomniałam sobie, że mam coś pilnego do załatwienia. – Kobieta nagle wstała. – Może innym razem zatańczymy. – I odeszła tak szybko jakby ktoś ją gonił.
W tym momencie Kasjan nie wytrzymał i parsknął śmiechem, a Bzyk wynurzył się spod stołu cały czerwony. Tylko Mały siedział niewzruszony niczym kamień. Pięć minut później wrócił Vartan i Laila.
- Coś nas ominęło? – zainteresowała się kobieta widząc zaciętą minę Marco i wesołość na twarzach pozostałych.
- Mimi pobiła swój rekord – odpowiedział Kasjan. – Dziesięć sekund.
- O? – zainteresował się Vartan. – Co tym razem?
- Na dziecko.
Laila parsknęła śmiechem. Drinki zostały rozdane. Przed Mimi i Małym stanął pięciolitrowy dzban z dwiema słomkami i czymś zielonym w środku.
- Czyli nasz nowy nabytek przeszedł chrzest bojowy – stwierdził Vartan.
- Co to, do cholery, było? – syknął Marco. – Tak was bawi nabijanie się ze mnie?
- A skąd. Niech cię pocieszy, że Mimi zrobiła tak każdemu z nas. I to nie jeden raz – powiedziała Laila. – Chociaż nie zawsze był to numer na dziecko. Jak do mnie się dostawiał pewien wyjątkowo obleśny typ zaczęła udawać, że ma bardzo zakaźną chorobę. I niby przez przypadek mnie dotknęła. Od tamtej pory jak mnie biedak widzi to omija łukiem na kilometr. Kasjanowi wypruła własne flaki na klatę. Nie wiem czego do tego użyła, ale to było tak realistyczne, że aż się porzygałam. Bzyka obrzygała czymś wyjątkowo ohydnie wyglądającym. Tym razem dziewczyna nie wytrzymała i zwiała zakrywając usta. Vartanowi odstawiła numer z żoną w ciąży.
- A Małemu? – zainteresował się Marco, któremu złość już powoli zaczynała przechodzić.
- Mały broni się sam – skwitowała krótko Laila. – W każdym razie musisz pamiętać jedną rzecz: Mimi nie robi tego nikomu na złość czy żeby go ośmieszyć. Ona po prostu tak się bawi. To nieszkodliwe, czasami nawet śmieszne.
Marco nie wiedział co odpowiedzieć.
Siedzieli już jakiś czas rozmawiając, pijąc i jedząc przyniesione niedawno jedzenie, gdy nagle zaczęła lecieć nastrojowa muzyka.
- Mały, masz ochotę? – zapytała Laila.
- A nie wolałabyś z Vartanem? – odparł chłopak, na co kobieta wyraźnie się zaczerwieniła.
- Skąd wiesz? – wybąkała, ale Mały nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się tajemniczo znad swojej szklanki.
- Idź, nie wstydź się – powiedział miękko.
Laila niepewnie spojrzała na kapitana. Ten uśmiechnął się ciepło i wyciągnął w jej stronę rękę.
- Chyba nie masz wyjścia, co?
Laila odwzajemniła uśmiech, złapała rękę i wstała. Poszli na parkiet.
- Czy ja czegoś nie wiem? – zapytał się Bzyk patrząc na tańczących.
- Nie ty jeden – mruknął Kasjan.
- Laila i kapitan zbliżyli się do siebie – stwierdziła spokojnie Mimi.
- Niemożliwe – Kasjan gwizdnął przez zęby. – A tak się odgrażała, że następnemu który próbuje do niej startować urwie jaja. Zmiękła nam.
- Czego chcesz, przecież to tylko człowiek. Ma uczucia jak każdy – burknęła Mimi i dziwnie zmieszana pochyliła się nad napojem niemal zderzając się głową z bratem i siorbiąc napój wyjątkowo głośno.
Kasjan popatrzył z zainteresowaniem na Mimi, marszcząc przy tym brwi jakby zastanawiał się nad jakąś uporczywą myślą. Jednak szybko z niej zrezygnował dochodząc do wniosku, że przyszli się tu bawić, a nie główkować nad kretyńskimi myślami.
- Pasują do siebie, nie? – stwierdził Bzyk uśmiechając się z zadowoleniem.
Marco nie był pewny o kim on mówi, ale gdy pobiegł za wzrokiem Bzyka, stwierdził, że ten wciąż drąży temat kapitana i zastępcy. Uważnie popatrzył na nich i stwierdził, że bombowiec ma rację. W tym momencie przypomniał mu się pewien drobiazg przekazywany w jego rodzinie przez pokolenia przez matkę córce. To były porcelanowe pieprzniczka i solniczka w kształcie zakochanej pary złączonej w miłosnym uścisku. Vartan i Laila przypominali mu ten właśnie bibelot. Przez chwilę patrzył na nich jak urzeczony, gdy nagle walnęła w niego przerażająca myśl. Przecież kapitan był kochankiem Małego! I teraz tak po prostu go zdradza, na jego oczach, nawet nie próbując się z tym kryć? A może to jednak była tylko nieodwzajemniona miłość Małego i kapitan nic o tym nie wie? Uważnie spojrzał na chłopaka, jednak ten nie wyglądał jakby zachowanie przełożonego w jakiś sposób sprawiało mu przykrość. Twarz miał niewzruszoną jak zawsze, nawet nie patrzył w stronę tańczących zajęty rozmową z siostrą, która coś mu tam opowiadała z wypiekami na twarzy, żywo przy tym gestykulując. O, teraz nawet się uśmiechnął. I ani razu, nawet ukradkiem nie spoglądał w stronę tańczących. O, jednak spojrzał! Tylko dlaczego tak dziwnie się uśmiecha? Jakby… był zadowolony? Marco nie mógł tego zrozumieć. Cholera! Za dużo tych skomplikowanych myśli. Potrząsnął głową by je odpędzić. Nie pomogło, więc sięgnął po szklankę z drinkiem i przyssał się do niej, jakby od tego zależało jego życie.
- No proszę, kogo my tu mamy… - doleciało nagle do jego uszu na pół kpiące, na pół drwiące stwierdzenie. O mało nie zakrztusił się drinkiem rozpoznając głos który to powiedział. Po omacku odstawił szklankę na stół. Zaczął kaszleć, a z oczu pociekły mu łzy. Siedzący obok Bzyk zaczął mocno walić go po plecach.
- Dzięki – wycharczał kiedy jako tako odzyskał oddech.
- W porządku? – zaniepokoił się Bzyk, gotów walnąć go jeszcze raz w plecy. Marco pokiwał twierdząco głową po czym spojrzał w stronę źródła swoich problemów. Przy ich stoliku stało kilku mężczyzn z granatowych mundurach z naszywkami świadczącymi iż należą do jednostki IGOR.
- Aż dziw, że takie gówno jeszcze nie zdechło – odezwał się ten sam mężczyzna co wcześniej, wysoki na jakiś metr osiemdziesiąt blondyn.
Marco poderwał się wściekły.
- Mam ci skopać mordę jak ostatnio? – wysyczał blondynowi w twarz, na co ten odruchowo dotknął szpetnej blizny biegnącej od prawego ucha do kącika oka.
- Tym razem ci się nie uda – warknął intruz a stojący za nim kumple przysunęli się bliżej na co Marco prychnął rozbawiony.
- Myślisz, że się przestraszę twoich przydupasów? Zawsze byłeś tchórzem chowającym się za plecami innych. Widzę, że to się nie zmieniło.
Blondyn znienacka walnął Marco w twarz, że ten poleciał na Bzyka.
- Ty… - Marco zmęłł w ustach przekleństwo, otarł krew która pojawiła się w kąciku ust i bez ostrzeżenia rzucił się na agresora. Niestety sam przeciwko sześciu równie jak on umięśnionym mężczyznom nie miał szans. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować leżał na podłodze trzymając się za brzuch i krztusząc krwią.
- I kto jest teraz górą? – zapytał tryumfalnie blondyn łapiąc Marco za włosy, na co ten plunął mu krwią prosto w twarz. Wściekły blondyn walnął pięścią Marco prosto w twarz i kopnął w brzuch. Jego kumple stali patrząc na pokonanego z drwiącymi minami. Blondyn ponownie złapał Marco za włosy i chciał uderzyć pięścią w twarz lecz ze zdziwieniem stwierdził, że coś go zablokowało. Spojrzał w tamta stronę i zobaczył Małego przytrzymującego jego rękę za nadgarstek. Szarpnął się, lecz chłopak tylko zacieśnił uchwyt.
- Zostaw go – powiedział spokojnie Mały.
- Spadaj, dzieciaku – warknął blondyn i znowu chciał wyszarpnąć rękę, lecz Mały trzymał ją w stalowym uścisku. – Chyba nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Markam? – rzucił w stronę swoich kumpli.
Wtedy jeden z nich bez słowa podszedł do Małego i próbował złapać go za kołnierz. Nie zdążył. Wyrzucona prze Małego pięść trafiła go prosto w nos z taką siłą, że poleciał na drugiego kumpla i razem wylądowali na ziemi. Jeden szybki ruch ręki, reszta ciała nieruchoma, nawet ręka trzymająca blondyna nie drgnęła nawet o milimetr.
- Zostaw go w spokoju – powtórzył Mały bezbarwnym głosem.
- Ty… - warknął blondyn i poderwał się jakimś cudem wyrywając się z uchwytu. Zamachnął się na Małego, lecz zanim się zorientował też leżał na ziemi wywołując ogólną wesołość przy stole.
Na ten widok kumple blondyna rzucili się na Małego wszyscy razem. Kilka szybkich ruchów rąk i nóg i wszyscy leżeli na ziemi.
- Mały, ruszasz się jak mucha w smole – mruknęła Mimi z dezaprobatą. – Wyszedłeś z wprawy.
- Nie wyszedłem, tylko się nudzę.
- Masz rację, nie ma tu nic ciekawego – prychnęła lekceważąco Mimi. - Wracajmy na statek.
- Wracajmy – potwierdził Mały. Podszedł do wciąż kulącego się z bólu Marco i nie zważając na jego protesty zarzucił go sobie na plecy, po czym ruszył do wyjścia, a za nim Mimi, przy okazji kopiąc dość boleśnie każdego napotkanego na ziemi Igora.
- Mały, prosiłem chyba wyraźnie żebyście grzeczni byli – stwierdził z wyrzutem Vartan kiedy już wszyscy siedzieli w jadalni statku. Przybyli z Lailą niedługo później niż pozostali, kierowani raczej przeczuciami niż chęcią powrotu. – Rozwaliliście nam miły wieczór.
- Ale to nie on! – wykrzyknęła żarliwie Mimi, która opatrywała rany ledwo siedzącego Marco. Przez co mężczyzna syknął gdy płyn dezynfekujący wylał się na jedną z ran. – Wybacz, Marco! – zmitygowała się Mimi i szybko zaczęła odsączać nadmiarowy płyn. – To tamci – dodała już spokojnie. - My siedzieliśmy spokojnie, a oni zaczęli ubliżać Marco. No to chciał się bronić ale ich było sześciu na jednego. To się Mały zdenerwował i im powiedział co o tym myśli. Znaczy po swojemu powiedział.
- No dobra – mruknął kapitan, jakby to wyjaśnienie mu wystarczyło. – To teraz gadaj czego oni od ciebie chcieli. – Spojrzał srogo na Marco. Ten uparcie milczał. – Chyba mam prawo wiedzieć czemu mam na pieńku z Igorami, nie uważasz?
- To mój problem, nie wasz – wystękał Marco ledwo mogąc otworzyć usta.
- Jak byś nie zauważył, to już nas wmieszałeś w ten, jak to określasz, problem, więc gadaj, bo powiem Mimi żeby ci jaja urwała bez znieczulenia – warknął Vartan.
Marco przez chwilę przetrawiał to, co usłyszał aż w końcu gniewnie sapnął i rzucił:
- To przez tego skurwysyna wywalili mnie z Igorów.
- Mówiłeś, że odszedłeś – powiedział Bzyk.
- Jeden chuj. – Marco wzruszył ramionami, niestety przypłacił to ostrym bólem promieniującym od barku aż po koniuszki nerwów w mózgu.
- A bardziej szczegółowo? – Vartana kompletnie nie wzruszał fakt, że mężczyzna ledwo może mówić.
Marco przez chwilę milczał, jakby rozważał czy powiedzieć prawdę czy skłamać, aż w końcu zaczął, z trudem składając usta w słowa.
- Byłem już trzeci rok w Igorach, kiedy dołączył do nas ten dzieciak. Wszyscy zastanawiali się jak to możliwe, nie miał odpowiednich warunków. Był mały i drobny, bardziej przypominał kobietę niż kandydata do Igora. A mimo to był u nas. Zaczęto szeptać, że to jakiś synalek albo inny pociotek kogoś ważnego. Przez to od samego początku wszyscy nim pogardzali i nie traktowali jak towarzysza któremu można powierzyć życie bez wahania. Szykanowali go i dokuczali mu w każdej możliwej chwili. Do tego jego orientacja seksualna… na początku drwiono z niego, gdy nie chciał brać udziału w sprośnych rozmowach innych na temat kobiet, wręcz uciekał wymawiając się różnymi obowiązkami. Po jakimś czasie wyszło, że woli mężczyzn. Nie było to nic specjalnego, wszakże często dochodziło między nami do zbliżeń, gdy przez długi czas brak było kobiet. Jednakże on… nie chciał robić tego tylko dla seksu, był idealistycznym marzycielem, który wierzył w prawdziwą miłość. To denerwowało jeszcze bardziej innych. Oni, walcząc dzień w dzień z przestępcami i widząc więcej okrucieństwa niż inni, po jakimś czasie stawali się tacy sami, niemal obdarci z człowieczeństwa. Dlatego tak bardzo nienawidzili tego młodego, który wciąż walczył o swoją godność i zachowanie tego, co w nim najlepsze. Jednak w końcu go złamali. Nie mogło być inaczej, sam przeciw tylu… wykorzystali jego pociąg do mężczyzn i zmusili do uległości, robiąc z niego swoją dziwkę dostępną dla każdego na jedno zawołanie. Ja na początku, jak każdy szykanowałem dzieciaka, przyznaję. Nie jestem z tego dumny, ale wtedy byłem jednym z nich, myślałem tak jak oni. Jednak kiedy zaczęli go wykorzystywać stosując przy tym przemoc… nie wytrzymałem. Od samego początku w oczach dzieciaka widać było żar, walkę i upór i za to go w jakiś sposób podziwiałem. Jednak po jakimś czasie poddał się. Złamali go, a jego oczy stały się matowe, puste. Któregoś dnia znaleziono go martwego. Wszyscy powtarzali, że odebrał sobie życie nie mogąc wytrzymać presji jakiej ciągle są poddawani Igorzy. Jednak wszyscy dobrze wiedzieli, że on został zamordowany. Ten jeden ostatni raz spróbował się przeciwstawić najsilniejszemu i najbardziej okrutnemu z nich, Haslovi Martenko. On najczęściej wykorzystywał dzieciaka seksualnie i był wobec niego najbardziej okrutny nie tylko w kpinach, ale także w łóżku. Niestety dzieciak przegrał walkę o własną wolność. – Marco zamilkł na chwilę pozwalając Mimi zwilżyć wyschnięte usta i zetrzeć krew wciąż wypływającą z ran na twarzy. W końcu podjął opowieść: - Chociaż to było ledwie rok temu, nie pamiętam już jego twarzy, jedynie te puste oczy pełne bólu. Śnią mi się codziennie, są moim przekleństwem, niemym wyrzutem sumienia. Od tamtego czasu coś się we mnie zmieniło, nie potrafiłem już być jednym z nich. To, co kiedyś było moim udziałem, teraz budziło we mnie odrazę. Aż w końcu nie wytrzymałem, dopadłem Martenko i skatowałem go. Gdyby nie jakiś przypadkowy świadek, pewnie bym go zabił. A tak odratowano go. Rok mu zajęło zanim mógł wrócić do dawnej sprawności i Igorów. A ja… na początku chciano zatuszować ten incydent, nie pierwszy raz tak przecież robiono. Ja bym został zdegradowany do najniższego stopnia, musiałbym od nowa przechodzić ścieżkę kariery wojskowej, Martenko by dostał sowite zadośćuczynienie i wszyscy by o tym zapomnieli. Jednak ja pokrzyżowałem ich plany. Wciąż pełen gniewu i żalu pobiłem głównodowodzącego Igorów, dwóch generałów i paru porządkowych, którzy próbowali mnie uspokoić. – W tym momencie Mimi nie mogła się powstrzymać i zagwizdała z podziwu. – Koniec końców wydalono mnie z Igorów z wilczym biletem. Dzisiaj w barze spotkałem Martenko. Wiedział, że nie da mi rady w pojedynkę, więc rzucił się na mnie razem ze swoimi przydupasami. Gdyby nie Mały, to pewnie by mnie zabili. Chociaż może to byłoby najlepsze rozwiązanie – wyszeptał. – Wciąż nie mogę zapomnieć tego dzieciaka, jego duch prześladuje mnie co noc. Zamordowałem go swoją obojętnością…
Z oczu Marco popłynęły łzy, mieszając się z krwią. Przez chwilę panowała cisza aż w końcu Vartan odezwał się:
- Czemu nie powiedziałeś nam o tym wcześniej?
- A czym niby miałem się chwalić? Tym, że jestem pierwszym którego wywalono z tak elitarnej jednostki, czy może, że zabiłem naiwnego marzyciela?
Znowu odpowiedziała mu cisza. Marco odebrał to opacznie i stwierdził:
- Pójdę tylko zabrać swoje rzeczy i już mnie nie zobaczycie więcej.
Niestety nie spełnił tej obietnicy, albowiem gdy tylko próbował wstać, ból uderzył ze zwielokrotniona siłą i Marco padł nieprzytomny na podłogę.
Kiedy w końcu się ocknął było zbyt ciemno żeby się zorientować gdzie właściwie się znajduje. Ostrożnie pomacał w koło. Miał wrażenie, że zna to otoczenie.
- Nie ruszaj się – usłyszał nagle spokojny głos i aż drgnął – bo inaczej cała robota Mimi pójdzie na marne.
- Mały? – zdumiał się.
W tym momencie zapaliło się światło oświetlając siedząca przy łóżku postać. To faktycznie był Mały.
- Gdzie ja jestem?
- Wciąż z nami – odparł chłopak.
- Ale dlaczego? Myślałem, że nie będziecie mnie chcieli jak poznacie prawdę. Chyba że chcecie mnie wysadzić jak tylko dojdę trochę do siebie.
- Myślenie nie jest raczej twoją mocną stroną – stwierdził zgryźliwie Mały, lecz mimo to Marco nie obruszył się na niego. – Nie zamierzamy cię wyrzucać, jednak dobrze jest znać resztę załogi jeśli się ma jej powierzyć własne życie. A jeśli chodzi o koszmary… Nadejdzie czas kiedy przestaną cię dręczyć. Jednak lepiej jest jeśli masz przy sobie kogoś, kto będzie mógł je z tobą dzielić.
Marco zdumiał się. Jak do tej pory była to najdłuższa wypowiedź jaką usłyszał od Małego i nie było w niej ani grama złośliwości.
- Nie mam nikogo. – Nie wiedzieć czemu nagle poczuł potrzebę wyrzucenia z siebie paru problemów. – Po tym jak mnie wydalono z Igorów odwrócili się ode mnie wszyscy, nawet własna rodzina. Oni nie wiedzieli jakie to naprawdę życie jest, widzieli tylko to, co mieli widzieć, więc takie coś było dla nich hańbą. Nie chcieli mieć ze mną więcej do czynienia.
- Dlatego zdecydowałeś się zostać najemnikiem, człowiekiem bez domu, bez korzeni?
- Dokładnie – odparł Marco zrezygnowanym głosem. – Bez rodziny, bez bólu, bez niczego.
Mały nic nie odpowiedział, tylko wstał i podszedł do drzwi.
- Słusznie postąpiłeś z tym dupkiem – dodał odwracając się. – A rodzina to nie tylko więzy krwi, ale także ci, którzy kochają cię bez względu na twoje wady, Marco. – I wyszedł bez pożegnania.
Minęła dobra chwila zanim do Marco dotarł sens ostatniej wypowiedzi chłopaka. I zrobiło mu się gorąco. Powiedział do niego po imieniu, czy to więc oznaczało, że go w końcu zaakceptował?
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|