The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 21 2024 18:57:07   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Pies 2


Kiedy się ocknął nie wiedział gdzie się znajduje. Widział jedynie coś jakby kamienne sklepienie. Czuł, że leży, próbował się podnieść, lecz czyjeś ręce go powstrzymały.
- Leż spokojnie inaczej rana znowu się otworzy i cała moja praca pójdzie na marne – usłyszał spokojny glos. Z trudem otworzył oczy i zobaczył…
- Ksantu – wyszeptał zdziwiony.
- Leż spokojnie – powtórzył białowłosy.
- Co się…
- Zostałeś ugodzony nożem w brzuch. Albanu myślał, że cię zabił, bo zabrał wszystkie twoje rzeczy i konia. Został tylko ten nóż. – W zasięgu wzroku Jarvis pojawił się nóż, który wcześniej dał Ksantu by oprawił zające.
- Ale jak… dlaczego mi pomogłeś?
- Gdy dobrze traktujesz zwierzę, ono zwykle odwdzięcza się pewnego rodzaju przywiązaniem i wdzięcznością.
- Ja zawsze dobrze traktowałem wszystkie swoje zwierzęta.
- I tylko dlatego jeszcze żyjesz – odparł spokojnie Ksantu.
- Ale ty nie jesteś zwierzęciem – zaprotestował Jarvis – jesteś człowiekiem.
- Może zasłużyłem na traktowanie jak pies… - stwierdził cicho Ksantu.
- Jak to?
Białowłosy nie odpowiedział, tylko podszedł do palącego się w pobliżu ognia i zdjął z prowizorycznego rusztu niewielki kociołek. Ostrożnie przelał z niego coś do kubka który podniósł z ziemi i zaczął intensywnie dmuchać na zawartość kubka.
- Gdzie jesteśmy? – zapytał Jarvis.
- Dzień drogi od tamtego obozowiska znalazłem niewielkie jaskinie – odparł Ksantu nie przestając dmuchać.
- Chcesz powiedzieć, że ciągnąłeś mnie tutaj przez cały dzień?
- Nie miałem innego wyjścia. Albanu zabrał wszystko, nawet namiot. Jakimś cudem przegapił tylko ten kociołek i kubek. Zanosiło się na burzę, więc musiałem znaleźć jakieś naturalne schronienie albo zniszczyć nóż, próbując z gałęzi sklecić jakiś szałas. Wypij to. – Podszedł do Jarvisa i podniósł mu głowę, lecz ten nie przyjął podsuwanego mu pod usta napoju. – Jak bym chciał cię otruć, to bym cię nie ratował – stwierdził jakby czytał w myślach rannego.
Dopiero po tych słowach Jarvis ostrożnie wypił łyk napoju i skrzywił się na ohydny smak.
- To zioła. Pomogą w gojeniu rany.
- Dziękuję – wyszeptał Jarvis, kiedy już leżał, a Ksantu usiadł przy ognisku. – Jak długo byłem nieprzytomny?
- Dwa dni byłeś na granicy śmierci – odpowiedział Ksantu.
- Jednego nie rozumiem. Jeśli uważasz, że zasługujesz na traktowanie jak pies, to dlaczego nie wróciłeś do Albanu?
- Teraz ty jesteś moim właścicielem.
- A jeśli nie będę cię traktował jak psa, to co wtedy? Odejdziesz?
- Jeśli to mi jest pisane…
- Skoro teraz odzywasz się, to może powiesz mi jak masz na imię?
- Ksantu.
- To jest imię które ja ci nadałem. Chcę wiedzieć jak masz naprawdę na imię, jakie nosiłeś wcześniej. Przecież jakieś miałeś, nie byłeś wiecznie psem Albanu.
- Według ciebie imię coś znaczy?
- Nie – odparł niepewnie Jarvis, nie wiedząc do czego zmierza rozmówca.
- Dlaczego więc mamy przez całe życie trzymać się jednego imienia? Poza tym… - umilkł na chwilę i zapatrzył się w ogień. - … nie pamiętam wcześniejszego imienia. Tamto imię, tamto życie… to już minęło, odeszło w zapomnienie.
- Ale dlaczego? – Jarvis nie ustępował.
- Tylko na to zasługuję – mruknął Ksantu i zgarbiwszy się wpatrywał się w ogień. Jarvis zrozumiał, że już nie wyciągnie z niego nic więcej. Przymknął oczy skupiając się na oddychaniu i ignorowaniu bólu.
- Chcesz coś zjeść? – Głos Ksantu wyrwał go z półsnu w który wpadł nie wiedzieć kiedy.
- Co? – zapytał lekko zdezorientowany.
- Chcesz coś zjeść? – mężczyzna powtórzył pytanie.
- Też jakieś paskudne zielsko na gojenie rany? – Sam nie wiedział czemu zakpił.
- Widzę, że wracasz do zdrowia, skoro stać cię na dowcipkowanie – stwierdził całkiem poważnie Ksantu. – Niestety muszę cię rozczarować. To tylko królik.
- Nie mów, że to tamte, które wtedy upolowałem.
- Tamte już dawno zjadłem. Zastawiłem wnyki i właśnie się jeden złapał. Ale jeśli ci nie odpowiada, to zgodnie z życzeniem, dostaniesz, jak to określiłeś, paskudne zielsko.
- A nie, dzięki, wolę królika.
Ksantu podszedł do ognia i z kociołka wyciągnął na spory liść kawałek mięsa. Położył go obok głowy Jarvisa i usiadł możliwie jak najbliżej.
-Leż – powiedział widząc, że ranny próbuje się podnieść – inaczej rana znowu ci się otworzy.
- To jak mam jeść? –Jarvis zirytował się.
Ksantu nie odpowiedział, tylko oderwał kawałek mięsa i podsunął Jarvisowi pod usta.
- Nie ma innej możliwości – stwierdził widząc zdumione spojrzenie najemnika. – Mam tylko ten kociołek i kubek do picia. Jeść trzeba palcami.
Jarvis odebrał mięso i wsadził sobie w usta. Żuł przez chwilę, wpatrując się w sklepienie jaskini.
- Dobre – stwierdził kiedy już przełknął. – Co dodałeś do mięsa?
-Kilka ziół.
- Coraz bardziej mnie zaskakujesz. Najpierw mnie ciągnąłeś cały dzień do tej jaskini, a teraz… znasz się na ziołach i leczniczych miksturach. Kim ty jesteś?
- Tylko psem – odparł spokojnie Ksantu podając Jarvisowi kolejny kawałek mięsa.
- Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć? – zapytał cicho Jarvis.
- Nie mogę ci powiedzieć czegoś, czego nie pamiętam.
- Nie wierzę, że nie pamiętasz, prędzej, że nie chcesz pamiętać. Tylko dlaczego?
- Masz rację, nie chcę pamiętać. I nie naciskaj, bo i tak nic się nie dowiesz.
- Już wystarczy – stwierdził Jarvis, kiedy Ksantu podsunął mu pod usta kolejny kawałek mięsa. – Ty zjedz resztę. Szkoda by było żeby tak dobre mięso się zmarnowało.
Ksantu posłusznie zabrał się za jedzenie, a Jarvis zamknął oczy. Chwilę potem spał. Obudził się jak zawsze, tuż po wschodzie słońca. I poczuł dziwne ciepło i ciężar na własnej piersi. Ostrożnie pomacał i stwierdził, że ten ciężar to czyjaś ręka. Ostrożnie przekręcił głowę i zobaczył śpiącą twarz Ksantu. Po raz pierwszy widział go z tak bliska, że niemal czuł jego spokojny oddech. Korzystając z tego, że tamten jeszcze śpi postanowił mu się przyjrzeć uważnie. Twarz miał młodą i, co zdziwiło Jarvisa, kompletnie bez zarostu. Wokół oczu drobniutka siateczka ledwo widocznych zmarszczek oznaczających, że kiedyś śmiał się dużo. Długie rzęsy, kształtny nos… gdyby nie wiedział, że to mężczyzna, pomyślałby że ma przed sobą urodziwą kobietę. I serce zabiło mu dziwnie. Po raz pierwszy od tak wielu lat. Wyciągnął rękę chcąc dotknąć jego twarzy lecz przestraszony szybko ją cofnął, gdy Ksantu zmarszczył brwi i sapnął ciężko. Ciekawe, co mu się śni, pomyślał Jarvis. Chyba nic przyjemnego sądząc po minach jakie przybierał. W tym momencie Jarvis zapragnął zabrać to zło, co się śniło Ksantu. Jednak wiedział, że nie może nic zrobić, bo gdy go obudzi, to Ksantu znowu będzie tym nieprzystępnym, małomównym facetem. Nie zrobił więc nic, tylko położył dłoń na jego ręce i zamknął oczy, pozwalając umysłowi odpłynąć w sen.
Kiedy się obudził Ksantu już siedział przy ognisku. Był dziwnie zawiedziony nie czując już tego przyjemnego ciepła drugiego ciała. Westchnął rozczarowany. Ksantu musiał to zrozumieć opacznie, bo nagle podniósł się i kucnął przy leżącym.
- Rana cię boli? – zapytał.
- Nie, ale chciałbym już wstać.
- Nie możesz. Nie miałem czym owinąć rany, więc zioła tylko leżą luzem. Jak się ruszysz, to spadną i rana się nie zagoi.
- Trzeba było podrzeć moją koszulę. Poza tym muszę poszukać jakiejś rzeki. Czuję, że śmierdzę. – Skrzywił się.
- Wiem, ale musisz wytrzymać jeszcze kilka dni, zanim rana nie zasklepi się bardziej.
Jarvis tylko westchnął, ale posłuchał.
Ksantu wrócił na swoje miejsce przy ognisku, gdzie mieszał coś patykiem w kociołku.
- Kolejne paskudztwo na ranę? – zainteresował się Jarvis.
- Jedzenie. W tej okolicy jest wyjątkowa obfitość zajęcy. Złapałem kilka we wnyki.
- Umiesz zastawiać wnyki, znasz się na ziołach. Co jeszcze potrafisz? Skąd ty to potrafisz? – zainteresował się Jarvis.
- Ktoś mnie kiedyś nauczył. Nic więcej nie umiem – odparł Ksantu przestając mieszać. – Nic nie umiem – dodał ciszej, zwieszając głowę. – Jestem tylko nikomu niepotrzebnym psem.
- Nieprawda! – odparł impulsywnie Jarvis. – Nie jesteś niepotrzebny. Gdyby nie ty ja już bym dawno był martwy. Jesteś mi potrzebny.
- Do czego? – Ksantu spojrzał na niego. – Rana ci się zagoi i będziesz mógł wrócić do swojego życia, swoich spraw. Do czego ja ci jestem w nim potrzebny? Co ze mną zrobisz? Będziesz mnie utrzymywał całe życie tylko po to by mnie mieć? A może postanowisz zrobić ze mnie taki użytek jak Albanu? – Mimo iż w jego głosie było pełno goryczy, to jednak mówił cicho i spokojnie. – Czemu nic nie mówisz? Bo sam nie wiesz co powiedzieć – stwierdził i wstawszy wyszedł z jaskini.
- Ksantu! – krzyknął za nim Jarvis, lecz tamten nawet się nie odwrócił. – Ksantu! – zawołał jeszcze raz lecz nie otrzymał odpowiedzi. Spróbował się podnieść, lecz ostry ból w dole brzucha odebrał mu na chwilę zmysły. Skulił się czekając aż wzrok odzyska ostrość. Wtedy ostrożnie przekręcił się na bok i zaczął czołgać w stronę najbliższej ściany. Kiedy się tam w końcu znalazł oddychał z trudem a na czole i skroniach perlił się pot. Brzuch pulsował tępym bólem. Przyłożył do niego rękę i poczuł coś mokrego. Spojrzał na nią i zobaczył krew. Lecz zignorował ją. Dysząc ciężko i podpierając się o ścianę podniósł się najpierw do pozycji siedzącej, potem stanął na nogi. Chwilę stał dysząc ciężko i opierając czoło o zimny kamień. W końcu podpierając się ruszył powoli w stronę wyjścia.
- Ksantu! – zawołał zdesperowany kiedy w końcu wyszedł na światło dzienne.
- Na bogów! Co ty robisz?! – zdążył jeszcze usłyszeć wyraźnie zdenerwowany głos zanim padł zemdlony.
Kiedy w końcu się ocknął, do jego uszu dotarł trzask palącego się ognia. Przekręcił głowę i zobaczył ogień, a przy nim siedzącego Ksantu. Odetchnął z ulgą.
- Jesteś – stwierdził z ulgą. Słowa z trudem wychodziły z ust, jednak mimo to białowłosy usłyszał. Podszedł i kucnąwszy spoliczkował Jarvisa.
- Idioto! – wykrzyknął. – Chcesz umrzeć?! Rana ci się otworzyła, ledwo ją zatamowałem.
- Jesteś mi potrzebny – wyszeptał.
- No pewnie, że jestem – sarknął. – Ktoś musi cię pilnować, inaczej sam się zabijesz własną głupotą.
Jarvis uśmiechnął się.
- Więc pilnuj mnie, jak na dobrego psa przystało – odparł i przymknął oczy.
- Masz gorączkę i bredzisz – usłyszał jeszcze zanim zapadł w sen.
Kiedy się obudził, Ksantu, jak zawsze, siedział przy ognisku. Jak tylko zobaczył, że Jarvis ma otwarte oczy, podszedł i położył mu rękę na czole.
- Gorączka spadła, to dobrze. Może tym razem powstrzymasz się od idiotycznych zachowań? Niańczenie cię, gdy masz gorączkę i bredzisz, jest uciążliwe.
- Dobry pies powinien trwać przy swoim panu bez względu na jego stan.
- Nawet pies może stracić cierpliwość – odparł Ksantu chłodno i wrócił do ogniska.
- Może jednak opowiesz mi coś o sobie?
- Jestem twoim psem, moim poprzednim właścicielem był Albanu. Koniec opowieści – odparł Ksantu nie przestając wpatrywać się w ogień.
- Nie o taką opowieść mi chodziło. - Westchnął Jarvis.. – Każdy kupując psa byłby zainteresowany jego rodowodem.
W końcu Ksantu spojrzał na rannego.
- Po co drążysz ten temat? Powiedziałem, że nie chcę pamiętać wcześniejszego życia.
- Niech ci będzie – odparł Jarvis. – A coś innego możesz mi powiedzieć?
- Co takiego?
- Jak ci się udało uciec przed tym… - zmiął w ustach słowo, które aż mu się cisnęło na wspomnienie dawnego towarzysza podróży.
- Oni byli zbyt głośni. Kiedy myśleli, że nie żyjesz Albanu chciał odzyskać swoją zabawkę, więc darł się na pozostałych, że mają mnie szukać. Na szczęście nie zdążyłem jeszcze rozpalić ognia, więc nie byli w stanie mnie namierzyć. To mieszczuchy, które nie potrafią odróżnić tropu zająca od gówna niedźwiedzia – prychnął lekceważąco. – Jak tylko ich usłyszałem, wdrapałem się na drzewo i czekałem. Dość szybko stracili cierpliwość i odjechali. Dzięki temu zdążyłem cię uratować.
- Dobra psina – zakpił Jarvis, lecz Ksantu nie podjął zaczepki.
Zajęło cztery kolejne dni zanim rana Jarvisa zagoiła się na tyle by mógł wstawać.
- W końcu – westchnął, kiedy już bez uszczerbku dla zdrowia mógł stać na własnych nogach. – Jeszcze nigdy mi się tak nie nudziło. Musimy dalej ruszyć.
- Dokąd? – zainteresował się Ksantu mieszając w kociołku potrawkę z kolejnego zająca.
- Znaleźć tego skurwysyna – warknął najemnik – i odebrać co moje.
- On już tego nie ma.
- Skąd wiesz?
- Oni szybko spieniężali zdobyte fanty. No chyba, że coś przypadło któremuś z nich do gustu, to sobie zatrzymywali. Ale też się zbytnio do tego nie przywiązywali. Się zniszczyło, albo zgubili, to przechodzili nad tym do porządku dziennego, bo wiedzieli, ze prędzej czy później zdobędą nowe.
Jarvis zaklął wyraźnie rozdrażniony.
- Jeśli wszystko spieniężyli, to będzie problem.
- Ano będzie – odparł wręcz flegmatycznie Ksantu. – tym bardziej, że trochę nam zajmie zanim ich dogonimy na pieszo, z nie do końca wygojoną raną… Ej, uspokój się, bo znowu naruszysz ranę! – wykrzyknął wyraźnie zaniepokojony widząc, że Jarvis zaczyna coraz bardziej się denerwować i chodzić tam i z powrotem.
- Zajebie skurwysyna – w końcu warknął i usiadła swoim prowizorycznym posłaniu. – Będę musiał najpierw wziąć kilka kiepskich zleceń, by chociaż konia kupić. I jakieś ciuchy dla ciebie. – Ksantu wciąż nosił na sobie ubranie, które dał mu Jarvis.
- Mną się nie przejmuj – stwierdził Ksantu. Jarvis nic nie odpowiedział tylko popatrzył na niego jakoś tak dziwnie.
- Dobra, nie ma sensu dłużej tu siedzieć – stwierdził najemnik. – Nawet jeśli niewiele dzisiaj przejdziemy, to i tak będzie to więcej niż gdybyśmy mieli tu cały czas siedzieć.
- Dokąd więc idziemy? – zainteresował się Ksantu zbierając leżące na ziemi zajęcze skórki.
- Na początek do Styles. – Jarvis wyszedł z jaskini. Ksantu zagasił ogień piachem i ruszył za swoim panem.
Tak jak przewidział Jarvis, nie zaszli za daleko. Najemnik szedł dużo wolniej niż normalnie i co jakiś czas chwytał się za brzuch krzywiąc przy tym. Nic jednak nie mówił, więc Ksantu nie narzucał się z ziołami, które zdążył zebrać opiekując się nieprzytomnym Jarvisem. Kiedy słońce już zaszło za horyzontem postanowili zatrzymać się w lesie, w miejscu, gdzie roślinność była dość gęsta. Jarvis ciężko usiadł pod jednym z drzew, a Ksantu zaczął zbierać chrust na ogień. Najemnik bez słowa patrzył jak jego towarzysz wprawnie rozpala ogień używając zaledwie dwóch kawałków drewna.
- Nieźle ci to poszło – stwierdził z podziwem Jarvis kiedy już ogień się palił i nie istniało ryzyko, że zgaśnie.
- Miałem okazję się nauczyć – stwierdził lakonicznie Ksantu, po czym ruszył znowu w las. Chwilę potem Jarvis usłyszał w pobliży dziwne trzaski. Zanim zdążył się podnieść i zorientować w sytuacji, Ksantu wrócił do niego ciągnąc dwie ogromne gałęzie. Widać było, że ich dość grube konary zostały ułamane ze sporą siłą. Zostawił gałęzie na ziemi i poszedł znowu w las. Zajęło mu to trochę dłużej niż wcześniej, ale znowu wrócił ciągnąc dwie rozłożyste gałęzie jakiegoś drzewa liściastego. Pomagając sobie nożem zaczął odłamywać mniejsze gałązki i rzucać je w jedno miejsce. Ogołocone kompletnie główne konary dołożył do ognia, a mniejsze gałązki porozkładał tworząc coś w rodzaju wyściółki.
- Niezbyt to komfortowe łoże, ale przynajmniej będzie ci ciepło – stwierdził kiedy już skończył. – Połóż się, zobaczę ranę.
Jarvis posłusznie przeniósł się na to prowizoryczne posłanie jednocześnie odsłaniając brzuch. Rana była zaczerwieniona, a każde jej dotknięcie wywoływało niezamierzone drgnięcie z bólu, lecz oprócz tego wszystko było z nią w porządku.
- Jest dobrze – stwierdził Ksantu, po czym poszedł dołożyć do ognia. Kiedy skończył, położył się na ziemi i zamknął oczy.
- Czemu nie przyjdziesz na liście? – zapytał Jarvis.
- Tu jest odpowiednie miejsce dla mnie – odparł Ksantu. Jarvis nie miał siły już z nim dyskutować. Stwierdził tylko cicho:
- Uparty z ciebie pies. – Nie był pewny czy Ksantu usłyszał, ale nie zareagował na zaczepkę, czy też może już spał.
Kiedy Jarvis w końcu się obudził, słońce stało już wysoko. Rozejrzał się, ale Ksantu nigdzie nie było, za to ogień wciąż się palił, a nad nim wisiał kociołek. Trochę go to uspokoiło, bo oznaczało, że jego towarzysz jest gdzieś w pobliżu. Ostrożnie podniósł się i podszedł zajrzeć do kociołka.
- To jeż – usłyszał nagle gdy grzebał w zawartości próbując rozpoznać potrawę. Odwrócił się i zobaczył Ksantu trzymającego przy piersiach tobołek zrobiony z własnej koszuli. – Zastawiłem w nocy wnyki, niestety złapał się tylko jeż, więc śniadanie będzie trochę ubogie. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko zjedzeniu jeża?
- Szczerze mówiąc nie miałem jeszcze okazji.
- Też będę jadł pierwszy raz. Na wszelki wypadek nazbierałem trochę jagód. – Rozwinął tobołek by pokazać jego zawartość.
- Możesz mi powiedzieć jedną rzecz? – zapytał Jarvis kiedy siedzieli nad mięsem.
- Co takiego?
- Kiedy twoim właścicielem był Albanu, w ogóle się nie odzywałeś, a ze mną normalnie rozmawiasz. Czemu tak?
- Już ci powiedziałem, jak traktujesz zwierzę, tak i ono ci się odwdzięcza. Albanu używał mnie tylko do jednego, nie troszcząc się czy mam co jeść czy nie. Nie widział we mnie człowieka.
- Szczerze mówiąc ja też nie bardzo się troszczę – westchnął Jarvis.
- Nie z własnej winy. Idziemy dalej czy wolisz zostać tu przynajmniej przez jeden dzień? – Ksantu szybko zmienił temat.
- Dlaczego mielibyśmy zostać? – zdumiał się Jarvis.
- Siły ci jeszcze w pełni nie wróciły, wstałeś dzisiaj później niż zwykle.
- Widocznie wczorajszy marsz nieźle mnie wymęczył.
- Dlatego właśnie pytam, czy chcesz zostać tu jeszcze kilka dni aż nabierzesz więcej sił.
- Nie ma mowy! Dość mam bezczynnego siedzenia.
- Więc możemy już iść?
- Tak.
Szybko dokończyli posiłek, Ksantu zagasił ogień i ruszyli w dalszą drogę.
Dotarcie do Styles zajęło im kolejne pięć dni. Na szczęście pogoda był ładna, żadnej chmury deszczowej na niebie, więc przynajmniej nie mieli problemu z noclegiem. Na pierwszym postoju we wnyki zastawione wieczorem przez Ksantu złapał się zając. Jarvis wykorzystał jego jelita by sporządzić cięciwę do łuku, który strugał w czasie drogi. Dzięki temu już następnego dnia mógł ustrzelić niewielką sarnę. Niestety rana wciąż jeszcze przypominała o sobie i kiedy w końcu dotarł z mięsiwem do obozowiska był tak wykończony, że momentalnie zasnął, ignorując posiłek.
Przebudził się w nocy.
- A ty czemu jeszcze nie śpisz? – zdumiał się widząc Ksantu siedzącego przy ogniu.
- Mięsa trzeba pilnować – mruknął tamten. – Chcesz zjeść?
- Nie, dzięki. Wolę rano.
- Więc śpij dalej.
- A ty?
- Jak tylko mięso się upiecze.
- No dobrze, tylko nie za długo – stwierdził Jarvis po czym położył się dalej spać.
Kiedy wstał rano Ksantu wciąż siedział przy ogniu, jednak sarna już nie piekła się. Białowłosy wyglądał na wyraźnie zmęczonego: był milczący, jakby zamyślony i miał podkrążone oczy.
- Spałeś? – zainteresował się Jarvis.
- Tak – odparł. Jarvis wiedział, ze to kłamstwo, ale już nie chciał wdawać się z nim w dyskusję, bo wiedział, że nie przyniesie to żadnego efektu. Zamiast tego stwierdził: - Chyba zostaniemy tu jeszcze jeden dzień. – Ksantu spojrzał na niego uważnie. – To latanie po lesie za sarną trochę nadwyrężyło mi ranę.
Ksantu bez słowa podszedł do niego i podniósł koszulę.
- Połóż się, przygotuję zioła – powiedział i ruszył w las.
Jarvis uśmiechnął się pod nosem i posłusznie położył się na posłaniu. Zanim Ksantu wrócił z ziołami, zdążył jeszcze, sycząc i krzywiąc się, parę razy przejechać paznokciami po bliźnie, drażniąc ją, że zaczęła pulsować i odzywać się przy każdym oddechu. Pojawiło się nawet kilka kropel krwi barwiąc koszulę.
- Tylko nie ruszaj się – powiedział Ksantu kiedy już nałożył zioła. – Pod wieczór je zmienię, do rana powinno być lepiej. – Jarvis posłusznie skinął głową. – Mięsa chcesz zimnego czy świeżo upieczonego?
- Może być zimne.
Ksantu podał Jarvisowi kilka pasków uwędzonego mięsa. Najemnik zaczął powoli żuć.
- Dostanę jeszcze? – zapytał, ale nie otrzymał odpowiedzi. Spojrzał więc w stronę Ksantu i zobaczył, ze tamten śpi w pobliżu ogniska. Na szczęście niedaleko leżała na liściach góra upieczonego i pokrojonego na mniejsze kawałki mięsa. Pilnując by liście nie spadły z rany sięgnął po kilka i położył się z powrotem. Po raz pierwszy w życiu nie krzywił się, że nie ma co robić. Słońce przyjemnie świeciło, wiatr owiewał delikatnie twarz, było mu wyjątkowo przyjemnie. I nawet na chwile zapomniał dokąd i po co wędruje. Zamknął oczy poddając się rozleniwieniu. Jednak wkrótce zaczęło go to nużyć. Nadszedł właśnie wieczór, a gałęzie w ognisku niemal się już wypaliły. Spojrzał w stronę Ksantu, który wciąż spał. Wstał więc i poszedł do lasu nazbierać gałęzi, by ognisko nie zgasło przez noc, dając im ciepło. Kursował parę razy z obozowiska do lasu, aż uznał, że przyniósł dosyć. Wrzucił wszystko do ognia i położył się spać.
Dalsza droga do Styles odbyła się już bez większych zakłóceń. Na szczęście mięsa sarny starczyło im na całą drogę, więc Jarvis nie musiał się nadwyrężać polowaniem. Piątego dnia, kiedy mury miasta majaczyły już w oddali, natknęli się na niewielką rzeczkę.
- Nareszcie – westchnął z ulgą Jarvis. – Już tak śmierdzę, że nawet sam nie czuję.
Rozebrał się i wszedł do rzeczki. Woda sięgała zaledwie do łydek, więc miał trochę problemu z porządnym umyciem się, ale jakoś mu się w końcu udało. W tym samym czasie Ksantu używając jakiegoś korzenia wyprał ich ubrania.
- Chyba będziemy musieli poczekać tu aż nam ubrania wyschną – stwierdził Jarvis kiedy już umyci siedzieli nad brzegiem rzeczki, w pobliżu rozłożonych ubrań.
- Słońce mocno świeci, więc powinny szybko wyschnąć. Przy odrobinie szczęścia powinniśmy dotrzeć do miasta pod wieczór.
- Co będziesz robił jak już tam dotrzemy? – zainteresował się Jarvis.
- Będę szedł za moim właścicielem.
Jarvis skrzywił się, na szczęście Ksantu nie zauważył tego siedząc z zamkniętymi oczami.
- A jeśli twój właściciel cię odpędzi? Powie, ze masz iść precz, bo już cię nie chce?
- Wtedy zdechnę jako bezdomny pies – odparł Ksantu po czym odwrócił się plecami do Jarvisa uznając temat za zakończony.
Zgodnie z przewidywaniami ubrania wyschły dość szybko, a do miasta zdążyli dotrzeć tuż przed wieczornym zamknięciem bram.
Mimo iż pora była już dość późna, życie w mieście jeszcze nie zamarło. Po ulicach kręciło się sporo ludzi, więc bez trudu znaleźli główną karczmę.
- Mam parę skór – powiedział Jarvis do karczmarza kiedy w końcu udało mu się dopchać do szynkwasu. – Gdzie mógłbym je sprzedać?
- Garbarz już zamknął zakład, ale może go tu znajdziecie. Po robocie często tu przesiaduje.
- A jak go poznam?
- Karmin! – wrzasnął karczmarz w głąb kuchni. Sekundę potem wychynął stamtąd drobny, niemiłosiernie umorusany czarnowłosy chłopaczek. – Sprawdź czy Feramin już przyszedł.
Chłopaczek tylko skinął głową i zniknął. – Coś podać?
- Dwa piwa.
- Jedno – poprawił szybko Ksantu.
Zanim Jarvis zdążył wykończyć kufel wrócił chłopaczek meldując karczmarzowi, że garbarz już jest, ale nie nadaje się do rozmowy. Jarvis jęknął.
- A ktoś inny? Muszę te skóry sprzedać dzisiaj.
- Można spróbować u kuśnierza, ale on rzadko kiedy bierze od obcych, woli już wyprawione od Feramina. Można tez u płatnerza, ale on zwykle zaniża ceny, bo potem jeszcze musi oddać do Feramina do wygarbowania.
- A gdzie znajdę tego kuśnierza? Też tutaj?
- O tej porze powinien jeszcze pracować. Druga w lewo od głównej, na samym końcu.
- Ksantu, idź ze skórami, ja tu poczekam. Jeszcze jedno piwo – rzucił do karczmarza.
Ksantu skinął głową i wyszedł z karczmy. Bez problemu znalazł warsztat kuśnierza, z którego dochodziły odgłosy pracy. Zastukał w drzwi, a gdy nikt nie odpowiedział, wszedł.
Znalazł się na sporym dziedzińcu z mnóstwem maszyn
- Czego tu chcesz? – zawarczał na niego przechodzący właśnie czeladnik z naręczem skór.
- Szukam kuśnierza, mam parę skór do sprzedania.
Czeladnik popatrzył na niego nieufnie, w końcu skinął głową i ruszył przed siebie. Lawirując między maszynami i kręcącymi się wszędzie ludźmi zaprowadził Ksantu do niskiego budynku.
- Panie właścicielu! – wykrzyknął przewodnik.
- Co jest? – odpowiedział ktoś z głębi pomieszczenia.
- Klient przyszedł, skóry chce sprzedać.
W tym momencie zza ściany oddzielającej wejście od niewielkiego schowka zasłoniętego materiałową kotarą wyszedł wysoki i strasznie chudy mężczyzna. Widząc go czeladnik zmył się.
- Jestem Hercen, kuśnierz. To ty chcesz sprzedać skóry? – Ksantu skinął twierdząco głową.
- W zasadzie nie kupuję skór z nieznanego źródła.
- A nie dałoby rady zrobić wyjątku? Mój pan został okradziony w podróży, ledwo z życiem uszedł. Potrzebuje pieniędzy by kupić konia na powrót do domu. Tylko te skóry mamy. Nie są kradzione, uczciwie złapane zające i króliki. I jedna sarna.
Kuśnierz przez chwilę myślał, aż w końcu powiedział:
- Pokaż te skóry.
Ksantu rozwinął na ziemi trzymany do tej pory na plecach tobołek z sarniej skóry.
Kuśnierz kucnął i zaczął uważnie oglądać towar.
- Widzę, że ktoś fachowo zabezpieczył je przez zgniciem – stwierdził po chwili, po czym powąchał. – Czym to? Nie poznaję zapachu.
- Sabielnik i nanercz.
- Stara garbarska metoda – mruknął kuśnierz – mało kto już ją pamięta. Wszyscy teraz używają siarki z sadzą i różnych innych świństw.
- Niestety tylko to miałem pod ręką – powiedział przepraszająco Ksantu.
- Tyś to wyprawił? – Kuśnierz spojrzał zdumiony na rozmówcę. – Za młodyś by znać tą metodę.
- Miałem dobrego nauczyciela.
- Zaiste, dobry on.
- Już nie żyje – odparł ze smutkiem Ksantu.
- Szkoda. – W głosie kuśnierza słychać było dziwną tęsknotę. – Pamiętam czasy kiedy tylko tak wyprawiano skóry. To były dobre skóry, a teraz… - dodał cicho wodząc ręką po futerkach. – Normalnie dałbym ci za nie sto tercynów, ale żeś je dobrze przygotował, więc dam ci dwieście.
- A za ile tu kupię konia?
- Z rynsztunkiem powinieneś dać jakieś sto dwadzieścia, sto pięćdziesiąt. Ale jeśli szepniesz kowalowi ode mnie słowo, to policzy ci tylko sto.
- A jakie to słowo? – zainteresował się Ksantu.
- Daj mu kobyłę, smarku zafajdany.
- „Daj mu kobyłę, smarku zafajdany”? – upewnił się Ksantu. – Dość dziwne to słowo.
Kuśnierz uśmiechnął się rozbawiony.
- Ale kowal zrozumie.
- Dziękuję. – Ksantu skłonił się i zainkasowawszy zapłatę wyszedł z warsztatu. Wrócił do gospody, gdzie Jarvis z niecierpliwością wyczekiwał jego powrotu przy kolejnym kuflu piwa. Odetchnął z ulgą, gdy w końcu Ksantu stanął przed nim.
- I jak, udało ci się? – zapytał z niepokojem. Niestety twarz Ksantu pozostawał kamienna, jak zawsze, więc nie mógł z niej wyczytać, czy usłyszy, że wszystko sprzedane, czy też, że nikt nie chciał skór.
Ksantu skinął twierdząco głową, na co Jarvis odetchnął z wyraźną ulgą.
- Idź więc zamów coś do jedzenia dla nas obu i dowiedz się czy będzie szansa na jakiś nocleg.
Ksantu posłusznie poszedł do szynkwasu. Wrócił po chwili niosąc miski z parującą zawartością, do tego kolejny kufel piwa dla Jarvisa.
Kiedy zjedli, poszli do izby, za którą zapłacił Ksantu.
- Ale tu jest tylko jedno łóżko – stwierdził Jarvis.
- Tylko taką mieli, poza tym ja będę spał na podłodze.
Jarvis próbował protestować, ale Ksantu w ogóle go nie słuchał, kładąc się na podłodze tuż pod oknem. Jarvis tylko westchnął i rozebrawszy się położył się na łóżku. Jednak nie mógł zasnąć. Przez cały czas przed oczami pojawiał mu się obraz Ksantu kulącego się na podłodze i szczękającego zębami. Sapnął zirytowany i wstał.
- Przynajmniej się przykryj – mruknął rzucając na leżącego na podłodze towarzysza koc, który wcześniej służył mu za przykrycie. Jak można było się spodziewać, Ksantu nic nie odpowiedział, ale nie zdziwiło to Jarvisa, chociaż gdzieś w głębi duszy pojawił się żal, że mógłby chociaż powiedzieć zwykłe „dziękuję”. Wrócił na łóżko. Przykrył się prześcieradłem, które było tak grube i twarde, ze spokojnie mogło służyć za przykrycie. Tym razem nie miał problemów z zaśnięciem.











Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum