ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Pies 1 |
Błyskawica przecięła niebo z hukiem. Samotny jeździec podążał powoli w stronę miasta. Końskie kopyta zapadały się w błotnistej mazi szumnie zwanej traktem. W końcu dotarł do miasta. Padający nieprzerwanie od dwóch dni deszcz sprawił, że nawet strażnicy porzucili swoje posterunki chroniąc się w ciepłych izbach. Brama do miasta stała otworem. Przybysz przejechał przez nią bez problemu. Nawet stukot końskich kopyt na miejskim bruku nie zainteresował żadnego ze strażników, zbyt byli zajęci opijaniem paskudnej pogody. Zmęczony koń człapał chyba siłą woli, ze smętnie zwieszonym łbem, a jeździec mimo paskudnej pogody nie miał serca go ponaglać. Pozwalał mu iść, samemu rozglądając się w koło spod okrywającej go peleryny. Niestety na ulicy nie było nikogo, kto mógłby mu wskazać drogę, jechał więc, licząc, że to miasto nie będzie się różniło zbytnio od innych wcześniej odwiedzanych i karczma także będzie przy głównej drodze. Chwilę potem z ulgą zobaczył szyld karczmy i stajnię obok niej. Było to chyba jedyne miejsce w mieście, które tętniło życiem mimo tak paskudnej pogody. Zsiadł z konia i wprowadził go do stajni. Chłopcu stajennemu rzucił kilka monet z nakazem należytego zadbania o jego wierzchowca. Parobkowi aż zaświeciły się oczy na widok pieniążków i solennie obiecał, że koń wielmożnego pana zostanie należycie obsłużony. Mężczyzna zdjął bagaż z końskiego grzbietu i udał się do karczmy.
Kiedy wszedł do środka wszystkie rozmowy na moment ucichły, a oczy siedzących w środku ludzi skierowały się na przybysza, jednak szybko wszystko wróciło do normy i tylko kilku z nich wciąż uważnie obserwowało przybysza znad kufli z napitkiem. Rozejrzał się szukając wolnego miejsca. Znalazł jedno na samym końcu, tam gdzie światło pochodni ledwo docierało. Zanim usiadł, ściągnął okrywającą go pelerynę i rzucił na oparcie sąsiedniego krzesła o który oparł również odpięty od pasa miecz. Dopiero wtedy usiadł. Nie musiał długo czekać jak podeszła do niego dziewka karczemna.
- Co podać?
- Coś ciepłego do jedzenia i piwo – odparł zupełnie ignorując jej odsłonięty do granic możliwości biust.
Dziewka odeszła. Czekając aż karczmarz przygotuje jadło przyglądała się uważnie przybyszowi. Siedział z zamkniętymi oczami, więc trudno było zgadnąć kolor oczu. Mocna szczęka i gęste brwi nadawały jego twarzy poważnego wyglądu. Czarne włosy spadały grzywką na czoło. Ciemnozielony bezrękawnik podkreślał umięśnione ciało. Kobiecie aż zaświeciły się oczy.
- A ty czego się tak gapisz?! –warknął na nią karczmarz. – Roboty nie masz?! Rusz dupę!
Dziewka tylko prychnęła i ruszyła na salę.
- Szukam miejsca na nocleg – powiedział mężczyzna kiedy już miska z parującą zawartością stanęła przed nim.
- Mamy kilka wolnych izb – odparła kobieta.
- Ile?
- Trzydzieści tercynów.
- Biorę – powiedział nie komentując wysokiej ceny i zabrał się za jedzenie zupełnie ignorując wdzięczącą się do niego dziewkę karczemną. Kobieta sapnęła wyraźnie zirytowana i odeszła do innych klientów.
Szybko opróżnił miskę i zajął się piwem. Tym razem nie spieszył się. Popijał małymi łykami siedząc z zamkniętymi oczami.
- Można? – usłyszał nagle gdzieś z boku, jednak nie podniósł wzroku, tylko odparł:
- To wolny kraj.
Na te słowa na wprost niego usiadł brodaty, mocno zbudowany brunet z kuflem piwa w ręku.
- Widzę, że ty też przybywasz z daleka – stwierdził brodacz.
- Na podstawie czego to wnioskujesz? – mężczyzna w końcu spojrzał na intruza.
- Twój strój nie wygląda zbyt świeżo, musiałeś długo wędrować.
- Pogoda nie sprzyja świeżości ubrań – odparł i wrócił do jedzenia.
- Nie jesteś zbyt przyjazny.
- A powinienem? – zapytał nie przerywając jedzenia.
Brodacz zignorował wyraźną zaczepkę wojownika.
- Podróżujemy niewielką grupą do Styles. – Machnął ręką trzymającą kufel w stronę stołu stojącego po drugiej stronie izby, jednocześnie rozlewając część piwa na podłogę, lecz zupełnie się tym nie przejął.
Mężczyzna obejrzał się we wskazanym kierunku i zobaczył pięciu mężczyzn i jedną kobietę siedzących przy stole.
- Jeśli wędrujesz w tamtą stronę możesz się dołączyć – kontynuował brodacz.
- Kiedy wyruszacie?
- Jak tylko pogoda się poprawi.
- Może dołączę, jeszcze nie wiem. – Wzruszył ramionami.
- Może dołączysz do nas już teraz?
- Już mi na dzisiaj starczy – odparł wypijając piwo jednym haustem. Zebrał rzeczy, zapłacił za posiłek i izbę i poszedł za dziewką karczemną.
- Jak byście czegoś potrzebowali, panie, to dajcie znać – odezwała się kobieta zalotnym głosem, lecz mężczyzna ponownie ją zignorował wchodząc do środka i bez słowa zamykając drzwi.
Zamknął drzwi na zasuwkę, rzucił rzeczy na podłogę i rozebrał się do naga. Obmył się w tej niewielkiej ilości wody, jaką znalazł w dzbanie stojącym obok metalowej miski i poszedł spać.
Dziewka karczemna wróciła na salę, lecz co chwila rzucała wzrokiem w stronę schodów. Kiedy jednak przez dłuższa chwilę nikt się na nich nie pokazał, skrzywiła się zirytowana i rzuciła w stronę karczmarza:
- Mięso się skończyło, idę do rzeźnika. – I nie czekając na odpowiedź szefa poszła na górę. Zastukała w drzwi. Nie dostała odpowiedzi, wiec nacisnęła klamkę. Niestety drzwi stawiły jej opór.
- Cholera! – syknęła zirytowana i wróciła na salę nie zwracając zupełnie uwagi na kpiące spojrzenie karczmarza.
Przybysz wstał razem ze słońcem. Wyjął miecz z pochwy upewniając się, że wczorajsza burza mu nie zaszkodziła. Wyjrzał przez okno i zobaczył wciąż pochmurne niebo. I żadnego deszczu. Zebrał rzeczy i zszedł na dół. Mimo tak wczesnej pory można było zobaczyć siedzących przy stołach kilku mężczyzn, lecz ich stan wskazywał, że raczej siedzieli tu całą noc niż dopiero co przyszli, by zacząć dzień od mocnego trunku. Także jego nowy znajomy spał rozwalony na stole. Jego kompanów nie było nigdzie widać. Podszedł do szynkwasu.
- Dostanę coś do jedzenia? – zapytał karczmarza.
- Mogę jedynie zrobić jajecznicę – odparł zapytany. – Rzeźnik jeszcze nie dostarczył mięsa.
- Niech będzie. Z dziesięciu jaj, do tego pół chleba.
- Milka! – wrzasnął karczmarz w głąb kuchni.
- Czego się drzesz, stary capie? – Z wnętrza wychynęła młoda dziewczyna z czarnym warkoczem owiniętym wokół głowy i wyraźnie zirytowaną miną. – Spać przez ciebie nie można.
- Gość chce śniadanie. Rusz dupę i zrób jajecznice z dziesięciu jajek.
- O tej porze? Porządni ludzie jeszcze śpią, a nie włóczą się po karczmach – marudziła, lecz posłusznie poszła zrobić potrawę.
Chwilę później stało przed nim zamówione jadło przyniesione przez tę zirytowaną czarnulkę. Także na nią zupełnie nie zwrócił uwagi.
Szybko zjadł i zabrawszy swoje rzeczy wyszedł. Miasto było jeszcze uśpione, nie licząc tych nielicznych strażników i dostawców, dla których dzień już dawno się zaczął. Wszedł do stajni.
- Dobrze zadbałeś o mojego konia – powiedział do chłopca stajennego, który podprowadził jego konia strasznie ziewając przez cały czas. W nagrodę za opiekę nad zwierzęciem rzucił chłopakowi dodatkowe kilka monet. Ten zupełnie już się obudził gdy zobaczył spadające na klepisko monety. Rzucił się by je pozbierać jednocześnie wychwalając łaskawość wielmożnego pana. Jednak ten nie słuchał go wcale. Przymocował do końskiego grzbietu pakunek z rzeczami i wyprowadził konia. Wsiadł i odjechał.
Jechał cały dzień aż w końcu postanowił się zatrzymać na nocleg na napotkanej po drodze leśnej polanie. Właśnie kończył rozstawiać namiot, Gdy usłyszał zbliżających się jeźdźców.
- No proszę, toż to nasz znajomy – usłyszał wyraźnie zadowolony głos. Obejrzał się na przybyszy i zobaczył siedzącego na koniu rudego brodacza z którym rozmawiał w tamtej karczmie. Obok niego stali ludzie którzy wtedy z nim pili. – Pozwolisz rozbić tu obóz? Nocka nadchodzi, ciężko się po zmroku podróżuje.
- To wolny kraj – odpowiedział jak wcześniej. Wziął leżące obok namiotu rzeczy i wniósł je do środka. Kiedy z niego wyszedł przybysze już rozkulbaczali konie.
- Tak w ogóle to jestem Albanu – brodacz wyciągnął rękę na powitanie.
- Jarvis – mężczyzna odwzajemnił uścisk.
- Tamci to Kursena, Mentel, Karcin, Hebron, Banders i Urgen. – Brodacz po kolei wskazywał swoich towarzyszy.
W tym momencie wzrok Jarvisa padł na jeszcze jednego mężczyznę, którego Albanu zupełnie zignorował przy prezentacji. Miał on białe, długie do łopatek włosy, które najwyraźniej nie były myte już od dłuższego czasu, a jego jedynym odzieniem był kawałek brudnej szmaty zakrywający przyrodzenie i psia obroża na szyi.
- To mój pies – stwierdził z dumą Albanu. – Dobry jedynie do dawania dupy. – Podszedł do mężczyzny i kopnął go w gołe pośladki tak, że ten aż upadł. – Czego się ślimaczysz, psie? – warknął. – Wszystko powinno już być rozłożone!
Ku zdumieniu Jarvisa, białowłosy nic nie odpowiedział, tylko leżał skulony, pozwalając by brodacz kopał go.
- Cholerny pies! – warknął Albanu, kiedy już się zmęczył. – Powinien być wdzięczny, że go jeszcze trzymam przy życiu.
Odszedł by usiąść przy rozpalonym przez Kursenę ogniu.
- Skąd go masz? – zainteresował się niedbale Jarvis. Starał się ukryć fakt, ze go zszokowało takie traktowanie drugiego człowieka.
- A kupiłem od jednego handlarza za garść tercynów. Okłamał mnie, że się nadaje do roboty, a ścierwo ledwo się rusza. Jedynie do dawani dupy jest dobry. Psie! – wydarł się w stronę białowłosego. – Rusz się tutaj! Dawaj dupy!
Mężczyzna posłusznie podszedł, wpatrzony w ziemię. Uklęknął Tylem do właściciela i pochyliwszy się, wypiął pośladki w jego stronę. Ten, nie zwracając uwagi na fakt, że nie jest sam, zsunął spodnie i bez żadnych ceregieli wbił nabrzmiałego członka między wypięte pośladki. Białowłosy nawet nie jęknął na taką brutalność, tylko schował głowę między rękami i cierpliwie znosił każde kolejne pchnięcie bioder brodacza. Jarvis popatrzył na pozostałych. Byli widocznie do tego przyzwyczajeni, zachowywali się jak gdyby nic, rozkładając swoje namioty. Jarvis siedział patrząc przed siebie i udając, ze nie słyszy coraz głośniejszego sapania Albanu.
W końcu brodacz skończył. Schował przyrodzenie w spodniach i mocno kopnął białowłosego w pośladki. Ten przewrócił się, lecz nic nie powiedział, tylko podniósł się i wrócił do przerwanej pracy.
Tymczasem z lasu wyszedł ten nazwany Urgenem, ze sporą sarną na ramionach.
- No proszę, Urgen jak zwykle dobrze się spisał! – Albanu był wyraźnie zadowolony. – Będzie niezła kolacja!
Mężczyzna zrzucił sarnę na ziemię i zabrał się za oprawianie jej. Poszło mu to dość szybko, więc już chwilę potem mięso skwierczało na ogniu. Albanu i jego towarzysze siedzieli przy ogniu i raczyli się winem, opowiadając przy okazji różne świńskie dowcipy i zdarzenia z przeszłości.
Jarvis rzucił okiem na białowłosego. Siedział na ziemi, przy jednym z namiotów ze spuszczoną głową. Wyglądało jakby spał.
W końcu sarna była gotowa.
- A jemu nie dasz? – zainteresował się Jarvis, kiedy już każdy z siedzących przy ogniu trzymał w ręku spory kawał mięsa.
- Komu? – zdumiał się Albanu. Jarvis skinął głową w stronę białowłosego. Brodacz obgryzł trzymaną kość i rzucił ją w stronę psa. – Tyle mu wystarczy – stwierdził z pogardą sięgając po kolejny bukłak wina.
Nie trzeba było wiele czasu, jak wszyscy zmęczeni jadłem i napitkiem, posnęli. Wtedy Jarvis odkroił spory kawał mięsa i nałożył go do miski z której sam wcześniej jadł. Podszedł do białowłosego siedzącego wciąż w tej samej pozycji, w tym samym miejscu. Przed nim wciąż leżała kość rzucona przez Albanu. Jarvis podniósł tę kość i ze wstrętem odrzucił między drzewa. Białowłosy nawet nie drgnął wciąż wpatrując się w ziemię. Jarvis położył przed nim miskę.
- Lepiej to zjedz, zanim tamci wstaną. – Nie czekając na reakcję białowłosego wrócił do ogniska. Zasypał ogień ziemią i poszedł do swojego namiotu.
Kiedy wstał, słońce było już wysoko, chociaż rośliny jeszcze nie otrząsnęły się z porannej rosy. Wychodząc z namiotu ze zdziwieniem zobaczył własną miskę stojącą tuż przed wejściem. Białowłosy leżał na ziemi przy namiocie, spał. Jarvis schował miskę i wyciągnął z juków łuk. Używał go dość rzadko, dlatego też cięciwa była ściągnięta. Szybko ją naciągnął i sprawdziwszy naprężenie cicho wszedł głębiej w las. Nie minęła długa chwila jak trafił na zająca, który nie zdążył się schować do nory. Kilka sprawnych ruchów noża i skóra wylądowała na ziemi. Przetarł jej wnętrze garścią zerwanych roślin i zwinął. Może wytrzyma na tyle, by ją przehandlować w najbliższym mieście.
Wrócił do obozu i sprawnie rozpalił ognisko. Jego poczynania nawet nie obudziły rozwalonych w koło towarzyszy. Usiadł przy ogniu i czekając aż mięso królika się upiecze, spoglądał w stronę białowłosego, który wciąż spał, a przynajmniej tak to wyglądało. Miał szczupłą twarz, smukła ciało i był brudny jakby od kilku dni się nie mył, a jego włosy były strasznie skołtunione i bardziej szare niż białe.
Przecięty wcześniej na pół królik upiekł się dość szybko. Jedną z połówek włożył do miski, druga położył na sporym liściu, który położył przez białowłosym.
- Dziękuję – usłyszał kiedy już odchodził. Jednak było to takie ciche, że nie był pewien czy to czasem nie szum wiatru.
Po skończonym posiłku postanowił zadbać o konia, który spokojnie pasł się tuż za jego namiotem. Nie spieszył się, nie miał powodu. Szczotkował konia długo i bez pośpiechu, za co rumak odwdzięczał mu się wdzięcznymi parskaniami. W końcu jednak uznał, że koń jest wystarczająco oporządzony. Wrócił więc do ognia, gdzie jego towarzysze powoli zaczynali się budzić. Albanu budził się najgłośniej z nich.
- Psie! – warknął, a białowłosy poderwał się i posłusznie podbiegł do właściciela. – Czego tak wolno?! – warknął brodacz i kopnął białowłosego aż ten zatoczył się i upadł. – Wypinaj dupę!.
Tam ten posłusznie się wypiął i rudzielec go zerżnął ostro, przez cały czas przy tym sapiąc. A kiedy skończył, rzucił do towarzyszy:
- Korzystajcie, póki dupa jeszcze zdatna do użycia! – zarechotał ubawiony z własnego dowcipu.
Tamtym nie trzeba było długo powtarzać. Jeden po drugim wykorzystali białowłosego, który ani razu nie zaprotestował, tylko bezwolnie poddawał się wszystkiemu. Jarvis widząc to był wyraźnie zdegustowany. Nie mógł zrozumieć jak można tak traktować innego człowieka, a co najważniejsze, nie mógł zrozumieć jak tamten na to wszystko pozwala.
W końcu wszyscy zaspokoili swoją chuć i zasiedli do zimnego już mięsa sarny, nie kłopocząc się nawet odgrzaniem go. Oczywiście suto popijali je winem. Jarvis chciał już zebrać się, lecz przekonali go żeby jeszcze z nimi został. W sumie nie zdążał do żadnego konkretnego miejsca, więc też nie spieszył się. Doszedł więc do wniosku, że może jeszcze z nimi posiedzieć, a później jechać z nimi dalej. Może tam gdzie zmierzają znajdzie się dla niego jakieś dobrze płatne zajęcie. Był najemnikiem i jeździł po kraju nie zagrzewając nigdzie dłużej miejsca. Nie czuł takiej potrzeby. Nie miał rodziny ani miejsca do którego mógłby wrócić. Może gdyby znalazł kogoś, kto pokochałby go na tyle mocno, by przywiązać go do siebie… jednak to nie było możliwie z racji tego, że on nigdy nie gustował w kobietach, zawsze wolał mężczyzn, niestety na swojej drodze spotkał niewielu takich, którzy podzielali jego upodobania i zwykle byli to ludzi pokroju Albanu, którzy tylko korzystali z własnej siły, albo siły swojego miecza, by podporządkować sobie innych. Jeździł więc Jarvis od miasta do miasta szukając zajęcia, z nadzieją ukrytą głęboko w sercu, że może w tym następnym mieście w końcu spotka kogoś kto usidli jego serce. Jednak z racji tego, że był raczej skryty i małomówny, nikt z poznanych po drodze ludzi nie wiedział o jego pragnieniach i potrzebach. Nie widział potrzeby zwierzać się komuś, kto być może już następnego dnia będzie tylko przeszłością nie wartą zapamiętania.
- Hej, Jarvis – wykrzyknęła Kursena uśmiechając się do niego zalotnie. – Może partyjka szakala?
- Nie mam pieniędzy – mruknął. Nie uśmiechało mu się przegranie ostatnich pieniędzy w karty.
- Spoko – Albanu machnął lekceważąco ręką – pożyczę ci, tylko musisz dać coś w zastaw.
Jarvis przez chwilę myślał, aż w końcu poszedł do namiotu i wrócił ze skórą zająca.
- Na początek może być – mruknął Hebron, oglądając z miną znawcy skórę. – Trzydzieści tercynów warta.
- Najwyżej zaczniemy od niższych stawek, żeby nasz przyjaciel tak szybko się nie zniechęcił! – zarżał wyraźnie zadowolony Albanu.
Jarvis usiadł i karty zostały rozdane. Nie zdziwiło go specjalnie gdy przegrał wszystkie pożyczone pieniądze.
- No i skórka nasza – stwierdził z wyraźnym zadowoleniem Hebron zabierając fanta. Jarvis miał wrażenie, że uśmiechał się przy tym tryumfalnie.
- Nie przejmuj się. – Albanu poklepał Jarvisa po plecach. – Jeszcze się odegrasz. Na pewno przy następnej grze los się do ciebie uśmiechnie. Tylko musisz zagrać. Zagrasz? – Jarvis popatrzył uważnie na Albanu. Miał wrażenie, że w jego głosie słyszał dziwną zaczepkę.
- Zagram – odparł spokojnie.
- W takim razie dawaj jakiegoś fanta. Co dasz?
Jarvis bez słowa wyciągnął nóż zza paska i podał go Albanu. Ten przez chwilę go oglądał, po czym podał dalej. Jarvis uważnie obserwował każdego oglądającego broń, a w jego głowie lęgło się niejasne przeczucie, że oni wszyscy zmówili się żeby go oskubać ze wszystkiego.
- Może być – stwierdził Albanu dając Jarvisowi pięćdziesiąt tercynów.
W czasie kilku następnych kolejek Jarvis uważnie obserwował pozostałych i nie umknęły mu ich wymieniane ukradkiem znaczące spojrzenia. I już był pewien, że miał słuszne podejrzenia. Z pełną premedytacją przegrał całość i nóż przeszedł na własność Albanu.
Udając rozżalonego wstał od ogniska i odszedł zbierać się do drogi, jednak uległ namowom i wrócił, tym razem zastawiając konia. Jednak tym razem postanowił nie dać się oskubać. Siadając do gry „zapomniał” wspomnieć, ze zanim stał się najemnym wojownikiem, przez jakiś czas, będąc ledwo odrosłym od ziemi podrostkiem towarzyszył jakiś czas pewnemu szulerowi, który skończył dość marnie oskubując niewłaściwą osobę. Jednak zanim zadyndał na stryczku zdążył przekazać swojemu uczniowi całą wiedzę. Jakiś czas potem Jarvis musiał z niej korzystać żeby przetrwać, lecz jak tylko nadarzyła się okazja, porzucił ten dość niebezpieczny fach i zmieniając profesję na bardziej bezpieczną i lepiej płatną. I chociaż od tamtego czasu nie korzystał nigdy ze swoich umiejętności karcianych, to jednak nigdy ich nie zapomniał. Dzięki temu dość szybko rozszyfrował sposób gry i zachowanie każdego z przeciwników. I kiedy już był pewny, zaatakował. Nagle zaczął powoli i sukcesywnie wygrywać. Skończyło się to tym, że pod koniec dnia cała gotówka leżała przed nim.
-Miałeś rację – uśmiechnął się do wyraźnie wściekłegoAlbanu – w końcu los się do mnie uśmiechnął. Dzięki za grę. – Zebrał pieniądze i już chciał odejść, gdy brodacz złapał go za rękę.
- Chyba nie chcesz tak po prostu odejść? – zapytał z kiepsko maskowaną złością.
- A dlaczegóżby nie? – Jarvis udał głupka. – Przecież uczciwie wygrałem.
- Ja ci dałem drugą szansę, gdy zabrakło ci kasy.
- No dobra, ale co dasz na fanta? Twój koń mnie nie interesuje, jeden mi wystarczy.
Albanu myślał przez chwilę intensywnie, marszcząc przy tym brwi i wykrzywiając usta. W końcu wypalił:
- A co chcesz?
- Twojego psa – odparł spokojnie Jarvis.
Albanu przez chwilę patrzył na rozmówcę jakby rozważał to, co właśnie usłyszał, aż w końcu wypalił:
- On jest wart dwieście tercynów.
Jarvis nie zaoponował, mimo iż doskonale pamiętał jaką opinię na temat przydatności białowłosego do czegokolwiek wyrażał wcześniej Albanu.
Gra skończyła się dość szybko wygraną Jarvisa, jednak widząc wściekłą minę zarówno Albanu jak i reszty, sam zaproponował kolejną pożyczkę, tym razem jednak pod zastaw koni. Wszyscy zgodzili się i karty zostały rozdane. Chcąc to jak najszybciej zakończyć Jarvis dał się pozbawić całej wcześniej wygranej gotówki, zostając przy tym, co miał swojego ukrytego w jukach. Tym razem też nie zgodził się na kolejny zastaw by kontynuować grę, mimo usilnych namów każdego po kolei. Wymówił się zmęczeniem i zbliżającą nocą.
Wstał i złapał za postronek którego drugi koniec był przymocowany do obroży białowłosego.
- A ty co robisz? – zirytował się Albanu.
- Zabieram swoją własność. Jak byś zapomniał wygrałem twojego psa w karty, a ty nie odegrałeś go – odparł Jarvis spokojnie i ruszył w stronę swojego namiotu. Uszedł zaledwie parę kroków, gdy wściekły Albanu rzucił się na niego z nożem.
- Ty cholerny…! – wrzeszczał brodacz.
Jarvis błyskawicznie wyciągnął swój nóż i błyskawicznym ruchem przystawił Albanu do gardła.
- Nie prowokuj mnie, bo gorzko tego pożałujesz – warknął, po czym odwrócił się i ciągnąc nowy nabytek wszedł do namiotu.
- Siadaj gdziekolwiek – powiedział nie patrząc na białowłosego po czym zaczął grzebać w jukach. – Załóż to. – Podał białowłosemu jakieś ubranie. Ten posłusznie wstał i szybko założył. – Cholera, wygląda na tobie jak worek od kartofli – mruknął Jarvis. – No trudno – westchnął – dojedziemy do jakiegoś miasta, to kupię ci coś odpowiedniejszego. Jak ty właściwie masz na imię?
Białowłosy nic nie odpowiedział, tylko stał ze spuszczoną głową.
- Okej, rozumiem, że nie chcesz gadać, ale chociaż tyle mógłbyś mi powiedzieć, żebym przynajmniej wiedział jak się do ciebie zwracać. – Odpowiedziała mu cisza. – Skoro nie chcesz powiedzieć, to sam ci nadam jakieś imię. Niech będzie… - zastanowił się – Ksantu. – Nadanie nowego imienia nie wywołało żadnej reakcji w postawie białowłosego, dalej stał wpatrując się w ziemię. Jarvis westchnął. – Dobra, masz – rzucił w jego stronę skórę – będziesz na tym spał.
Ksantu rozłożył skórę i wciąż nie wypowiedziawszy ani słowa położył się na niej.
- Co mnie podkusiło żeby grac w tego szakala? – westchnął Jarvis, kiedy już leżał przygotowując się do snu. Jeszcze długo, zanim zasnął, słyszał podniesione głosy towarzyszy podróży, jakby o coś się kłócili.
Wstał jak zwykle o świtaniu. Ledwo się podniósł, zobaczył wpatrzone w siebie spojrzenie Ksantu.
- Dobrze spałeś? – zapytał odruchowo, jednak nie otrzymał odpowiedzi. – Po co ja właściwie pytam, przecież i tak nie odpowiesz… - mruknął. – Chodź, musimy zapolować na śniadanie.
Wyszli z namiotu. Pozostali wciąż jeszcze spali, tym razem w swoich namiotach.
Jarvis wszedł do lasu, a za nim niczym cień Ksantu.
- Tylko bądź cicho – powiedział Jarvis – inaczej przepłoszysz wszystko i będziemy musieli obejść się smakiem.
Na szczęście udało mu się dość szybko upolować dwa dorodne zające.
- Rozpalimy ogień tutaj – stwierdził, kiedy wracając do obozu natknęli się na niewielki prześwit w roślinności. – Nie mam ochoty spędzać ani minuty dłużej w towarzystwie tego chama. Nazbieraj chrustu i rozpal ogień, a potem oporządź zające. – Podał Ksantu nóż. – Ja pójdę po swoje rzeczy.
Kiedy był już na miejscu, nic niepokojącego nie zwróciło jego uwagi. Wszedł do namiotu i szybko pozbierał rzeczy. Niestety nie przewidział, że Albanu może zechcieć odzyskać swoją własność mimo wszystko i gdy wychodził z namiotu nadział się na spory nóż trzymany przez brodacza. Zgiął się w pół odruchowo łapiąc za ranę i upadł na ziemię. Kiedy leżał rudobrody kopnął go kilka razy, po czym splunął na niego.
- Szukajcie tego psa – warknął w stronę towarzysz – powinien być gdzieś niedaleko.
Jarvis jeszcze widział jak wszyscy wbiegli do lasu zanim całkowicie stracił zmysły.
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|