Kolejny tydzień dla Christiana upływał w spokoju, z nadmierną troską jego partnerów, przyjaciół, a nawet innych zmiennych, co go trochę denerwowało i czasami na wszystkich warczał. Najgorzej było jak zaczęły mu się poranne mdłości, do tego musiał co chwilę biegać do łazienki, gdyż, ciągle chciało mu się sikać. Martin chciał mu wszędzie towarzyszyć i pomagać, za co dostał opieprz i kazanie, że sam sobie w łazience poradzi. Zauważył, że brzuch mu już nieco urósł. Craig mówił, że najwięcej urośnie w trzecim miesiącu, ale już teraz był zaokrąglony. Rozmawiał często z Sheoni i ona wyjaśniała mu zawiłe ciążowe informacje. U niego to przebiegało trochę inaczej, ale pomoc kobiety przydawała mu się. Tym bardziej, kiedy powiedziała, że krakersy będą dobre na mdłości. Dlatego teraz zamiast śniadania, którym raczyli się inni, sam jadł krakersy i nie przeszkadzały mu nawet kuchenne zapachy. Obok niego siedział Luis, który gorzej odnajdywał się w tym niezwykłym społeczeństwie. Natomiast Sonia była w siódmym niebie. Oboje musieli tutaj zostać, jak długo nikt nie wiedział, ale decyzja o sprowadzeniu ich do Arkadii przez alfy była świadoma, jak i to, że będą gościć ludzi pod swym dachem. Sonia właśnie umawiała się z wilczycą w jej wieku, że obie pójdą nad jezioro, a on zamierzał poważnie porozmawiać z Luisem. Chłopak oddalił się od niego i podejrzewał, że to chodzi o ciążę.
Prawie cała sfora zamieszkała już w posiadłości, nawet Dario się tutaj przeniósł, a w mieście został Tomas, by dokończyć wszystkie sprawy. Kluby Martina nie zostały zamknięte, nadal będą działać pod kierownictwem Tomasa. Daniel przenosił swoje biuro nieruchomości do Arkadii i wszystkie sprawy miał załatwiać na odległość, przez Internet lub asystentów.
– Karia, to jest normalnie palce lizać. – Sonia pochwaliła kobietę, która dzisiaj miała dyżur w kuchni. Zazwyczaj tym królestwem zajmował się Randy, ale dzisiaj miał osobiste sprawy w mieście.
– Dzięki, Sonia. Poczekaj, aż przygotuję obiad.
– Pomogę ci, jak wrócę ze spaceru.
Christian dokładnie pamiętał ich pierwsze śniadanie, jak zeszli do kuchni tamtego ranka. Wszyscy czuli się skrępowani, zarówno zmienni jak i ludzie. Sonia patrzyła na Daria ze strachem, więc mężczyzna sam podszedł do niej i przeprosił ją za wszystko. Obiecał, że będzie miał pod kontrolą jej rodziców i na pewno nic im nie grozi. Tak było do tej pory, Taureni nie mieli jak zmusić ludzi do powiedzenia prawdy, gdzie są ich dzieci, bo tamci byli tak „zaprogramowani”, że sami wierzyli w domniemaną wycieczkę. Od tamtego śniadania wiele się zmieniło i Christian był z tego powodu szczęśliwy. Jedyne, czego mu brakowało to kontaktu z Justinem. Zmienny nie odwiedzał go. Jak powiedział Jackob bał się obcych i dlatego Christian umówił się na popołudnie u Langstonów.
– Muszę porozmawiać z naszym omegą – powiedział Dario ocierając usta serwetką i wstając od stołu. Zabrał swój talerz i wstawił do zlewu. – Chłopak chce studiować. Może mu poradzę, aby to zrobił przez internet. Jest dość nieporadny, by zostać sam w mieście.
– Jak dla mnie doskonale daje sobie radę – odpowiedział mu Daniel. – Podejrzewam, że chce się stąd wyrwać. Nie dziwię mu się. Nie znajdzie u nas partnerki, a takowej szuka.
– Ja szukam partnera od dawna i nie uciekam do miasta.
– Bo z niego dopiero, co się wyprowadziłeś – powiedział Christian. – Charlie to hulaj dusza. Moim zdaniem powinien zakosztować życia samotnie.
– Czas wypuścić go spod skrzydeł. Chodź, coś zaplanujemy w jego sprawie. – Daniel także wstał i obaj z Dariem udali się do gabinetu. Chris odprowadził partnera wzrokiem.
– Kto to jest „omega”? – zapytał szeptem Luis.
– Muszę ci wiele wyjaśnić. Spotkajmy się za godzinę przy fontannie, to porozmawiamy.
* * *
Fontannę postawiono wczoraj, na życzenie Martina. Mężczyzna uważał, że Arkadia z wielkim kołem przed domem, z którego ku górze pnie się rzeźba wykonana z brązu, trzymająca wielką misę podniesioną do góry, a z niej wylewa się woda, będzie wyglądać o wiele lepiej. Jakby już nie wyglądała z tymi cudnymi ogrodami, łąkami, lasami, domkami i głównym domem. Christian podejrzewał, że mężczyzna zrobił to dla niego. Zaczął o tym myśleć po rozmowie pewnej nocy, kiedy to Chris oświadczył, że zawsze marzył o wielkiej fontannie. Następnego dnia plan był realizowany, a wczoraj dokończony. Teraz Chris mógł się pochylić i zamoczyć dłoń w wodzie. Dokładnie wyjaśnił przyjacielowi, kim jest alfa i omega, i teraz poruszył temat swojej ciąży.
– Nie podoba ci się to?
– Nie o to chodzi, Chris. Po prostu trudno mi to wszystko zrozumieć. Twoja ciąża mnie bardziej zaskoczyła niż to, że poza ludźmi są i inne gatunki. Nawet to, że żyjesz z dwoma mężczyznami jakoś przyjąłem. Ciężko mi patrzeć na to jak rośnie ci brzuch. Jest większy niż jak tu przybyliśmy.
– Będzie jeszcze większy. Tak z dnia na dzień. Będę pewnie jak beczka. – Obaj się roześmiali.
– Właśnie. Dla mnie to kobiety zachodzą w ciążę. Co nie znaczy, że nie martwię się o ciebie.
– Wiem, że się martwisz, ale Craig ma mnie cały czas pod kontrolą. Dziś też jedziemy na badanie. Co do kobiet... U ludzi tak jest, nie u smoków, kiedy gatunek ginął. Natura potrafi sprawić to i owo. Zaczęła od nas, a kto wie, co będzie z ludźmi. – Położył przyjacielowi dłoń na ramieniu. – Bardzo się cieszę, że ty i Sonia jesteście u nas. Bardzo chciałbym, abyś czuł się w Arkadii jak w domu.
– Z czasem może tak będzie. Tym bardziej, że nie zanosi się na szybki powrót do domu. Kiedy to się skończy?
– Wtedy, kiedy Stone da sobie spokój. – Nie był jednak pewny, kiedy to nastąpi. Czuł, że dopiero po śmierci mężczyzny będzie spokój. – Pojedziesz ze mną i Martinem do miasta? Daniel ma dużo pracy, a po sparowaniu już nie trzeba Martina siłą trzymać z dala od doktora.
– Wiem, opowiadałeś mi o tym. Chętnie się z wami wybiorę. Chciałbym tylko wiedzieć... Jesteś szczęśliwy?
– Tak. Moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni w bardzo krótkim czasie i chwilami nie mogę uwierzyć, że tak się stało. W każdym razie bardzo się z tego cieszę. Daniel i Martin są fantastyczni. – Widział jak Luis unosi brwi do góry. – Nie chodzi mi tylko o łóżko. Ogólnie są cudowni. Trochę przesadzają z opieką i ostatnio się kłócimy, lecz nie zamieniłbym ich za nic w świecie. Tym bardziej, że będę miał z nimi dzieci. – Ponownie położył ręce na brzuchu.
Luis musiał się pogodzić z tym, że jego przyjaciel jest w ciąży. Mężczyzna w ciąży. Nie wiedział, czemu się tak temu dziwił skoro zmienni dla świata nie istnieli. Kto wie, co jeszcze kryje natura.
– Pójdę poszukać moich panów. Coś za długo Martina nie ma. Chciałbym, aby po wizycie zawiózł mnie do Justina. Zabrałbym cię ze sobą, ale nie dziś. To fajny chłopak.
– Wspominałeś mi o nim. Boi się tu przyjechać.
– Ta. Chciałbym mu jakoś pomóc. Ucieszyłbym się, jakby miał partnera.
– Partnera?
– To gej. Wiem to. Los nie oszuka go dając mu kobietę. On potrzebuje silnego partnera takiego, jaki się nim zaopiekuje. – Wyszczerzył się Christian i ruszył w stronę domu po drodze pozdrawiając Daria.
* * *
– Widziałeś Chrisa? – Martin wparował do gabinetu Daniela.
– Jest z Luisem przy fontannie. – Alston szukał czegoś wśród setek książek.
– Na pewno nie chcesz jechać z nami do lekarza? – Podszedł do niego i objął go od tyłu w pasie.
– Mam za półgodziny umówione spotkanie z Jacobem. Dacie sobie radę. – Położył swoje dłonie na dłoniach partnera i oparł się o niego.
– Pragnę cię. – Przesunął nosem po szyi Daniela. – Dawno cię nie miałem.
Daniel wciągnął powietrze nosem. Jego penis na samą myśl, co może się za chwilę stać zaczął sztywnieć. Do tego Martin zaczął wydzielać partnerski zapach, który kręcił i nęcił. Działało to lepiej niż niejeden afrodyzjak. Został przytrzaśnięty do regału i oparł czoło o gruby tom jakiejś powieści. Odczytanie tytułu w tym momencie nie było dla Daniela możliwe, kiedy Martin ocierając się o jego pośladki rozpraszał go. Nagle komórka w spodniach zaczęła dzwonić i wibrować. Wibracje tylko go pobudzały.
– Nie odbierzesz? – Zapytał się, obcałowujący mu kark Martin.
– Jak odbiorę skończy się to, co robisz. – Niemniej telefon ciągle dzwonił. Zawarczał i sięgnął po niego.
– Uwielbiam jak wydajesz ten warczący dźwięk.
– Halo – powiedział Daniel, gdy przyłożył komórkę do ucha. Ucha, które nie było napastowane przez głodne usta Martina. Słuchał swojego rozmówcy usiłując nie wzdychać, kiedy ciekawskie ręce zaczęły błądzić po jego biodrach. Pragnął się poddać i oddać. Zazwyczaj to on dominował, lecz czasami potrzebował czegoś innego. – W porządku. To omówimy tę sprawę po południu. – Rozłączył połączenie zanim syknął w chwili, gdy gorąca ręka nakryła jego męskość przez spodnie i pocierając sprawiała mu przyjemność. Telefon wypadł mu z ręki na czarny dywan.
– Kto to był?
– Jacob przesunął spotkanie na popołudnie.
– Znaczy, że mamy czas.
– Ale Chris... Mmmm, lekarz. – Oddychał coraz ciężej.
– O Chrisa się nie martw. – Puścił oczko do ich partnera, który teraz przekręcał klucz w zamku i oparł się o drzwi. Chwycił za głowę Daniela i skierował jego twarz w stronę zmiennego smoka.
– Nie przeszkadzajcie sobie. Chętnie popatrzę – powiedział Christian. Marzył, by widzieć ich razem, ale oni zawsze dobierali się do niego. Jakby na chwilę nie mogli zostawić go na boku i pozwolić mu delektować się patrzeniem na nich jak się kochają.
Daniel uśmiechnął się, lecz zaraz ten uśmiech został zmazany przez natrętne usta Martina i jego język, który zaczął się ślizgać po jego, a ręce drażniły rozpinając mu koszulę i jednocześnie spodnie. Przytrzaśnięty do regału nie mógł nic zrobić, tylko poddać się kochankowi. Świadomość, że Christian na nich patrzy dodatkowo go pobudzała. Zwinny język Martina muskał jego, oplatał się wokół w zgodnym tańcu. Biodra ocierały o pośladki, a westchnienia roznosiły się po pokoju. Badające palce drażniły jego sutki, które zamieniały się w małe twarde kulki.
– Chcę cię i kocham – powtarzał Martin napierając biodrami na niego. Złapał zębami płatek ucha i pociągnął. Uwielbiał jak Daniel poddawał się i wyginał do każdego dotyku, pocałunku. Pozostawił mu rozpiętą koszulę, zawsze go to szczególnie podniecało. Wielki biznesmen oddający się swemu kochankowi, a na jego łokciach wisząca koszula. Na tę myśl wilk w nim zawarczał. Martin zaczął kąsać mu szyję opuszczając partnerowi spodnie w dół, za nimi podążyła bielizna. Miał teraz przed sobą nagie pośladki, a między nimi chętną szparkę. Pogłaskał jego pośladki z czułością. Czuł jak Daniel drży pod jego dotykiem.
– Masz mnie. Wiesz, że jestem twój.
– Chcę się wbić w ciebie. Pragnę wsunąć swojego kutasa do twojej dziurki i zrobić ci nim dobrze. – Daniel i Christian jednocześnie jęknęli, ale ten drugi nadal się nie wtrącał. Widział jak Martin upada na kolana przed Danielem i łapie zębami jeden z pośladków mężczyzny, liże go, całuje. Daniel wypiął się ku dotykowi przesuwając rękoma po książkach i kilka zrzucając. Miał bardzo wrażliwe pośladki, lecz gdy zostały rozwarte i gorący, śliski język zatopił się pomiędzy nimi zagryzł wargę, by nie zacząć wyć i pokazać wszystkim w domu jak jest mu dobrze. Język kreślił kółka wokół jego dziurki, bawił się nią, pieścił, wbijał się w niego. Martin był wyśmienity w tym, co robił.
– Nie przestawaj. – Sięgnął za siebie i położył dłoń z tyłu głowy Martina. Nie naciskał, ale to był znak, że chce więcej, głębiej. Mokra od śliny dziurka pulsowała, była rozluźniona, chętna do przyjęcia czegoś większego.
Christian przełknął ślinę. Był bardzo podniecony i chciał być na miejscu Daniela, ale jedyne, co zrobił to podszedł do szuflady w biurku i wyciągnął żel. Podał Martinowi, który nie przerywał oralnych pieszczot i wrócił na swoje miejsce. Tylko tym razem usiadł na krześle. Widok, jaki dawali mu jego partnerzy był nieziemski.
Martin rozpiął rozporek i wsunął dłoń w mokrą od śluzu bieliznę. Pomasował się i uwolnił swojego penisa, który go już bolał. Dopiero wtedy otworzył lubrykant i wycisnął go na palce. Daniel był na niego gotów, ale nie chciał sprawić mu bólu. Wsunął w niego jeden palec, a partner naparł na niego wsysając w siebie.
– Ty znęcasz się nade mną – wystękał Daniel.
– Chcę, aby było ci dobrze. – Ponownie ugryzł go w pośladek i poruszył palcem we wnętrzu kochanka. Ten nie był bierny, gdyż zaczął nabijać się na ten palec, a po chwili już na dwa. – Naszemu chłopcu też jest dobrze.
Daniel spojrzał zamglonym wzrokiem na Christiana. Młody zmienny siedział z rozłożonymi nogami i sam siebie pieścił. Jego oczy płonęły gorączką pożądania.
– Nie waż się kończyć bez nas – warknął Alston.
– Tylko czekam na wasze usta. – Przesunął kciukiem po wilgotnej główce zbierając preejakulat i wsunął go sobie do ust.
Obaj jęknęli. Martin wyjął palce i wstał. Przywarł do pleców Daniela wsuwając członek między jego pośladki. Ocierał się o niego naśladując ruchy frykcyjne, co obu doprowadzało do szaleństwa. Daniel odwrócił w jego stronę głowę i chwilę później ich usta pożerały się w zażartym, męsko męskim pocałunku. Kąsały, lizały, smakowały. Gdy główka penisa zahaczała o ciasny krąg mięśni stymulując wejście obaj drżeli. Koszula na Danielu przesiąknęła potem i przyklejała się do jego ciała obrysowując pracujące na plecach i rękach mięśnie.
Martin zassał się na jego języku, a swój członek wziął w rękę i powoli wprowadził w chętne ciało kochanka. Daniel ugiął lekko nogi w kolanach, by partnerowi było łatwiej wejść w niego. Czucie jak szeroki kutas go rozpiera i ociera najdelikatniejsze rejony w nim, było czymś błogim dla niego. Dodatkowo przez to, że nie często się oddawał jego ciało przyjmowało to doznanie, jako coś nowego, miłego, jak pierwszy dotyk.
– Gotowy? – zapytał szeptem do jego ucha Martin.
– Jeszcze pytasz, kochanie. Ja płonę z potrzeby, by nie tylko czuć cię w sobie, ale i twoje pchnięcia.
Coleman złapał go pewnym chwytem za biodra i poruszył swoimi. Wysunął się, wsunął, a ciasny kanał przyjmował go bez problemów. Nie śpieszył się. W tej chwili czas się zatrzymał i byli tylko oni dwaj oraz ich młody partner. Mieli czas na wszystko. Aktualnie chcieli się sobą delektować i tym, jakie przedstawienie dają Christianowi. Christianowi, który nie wytrzymał i musiał do nich podejść. Jakimś cudem zmieścił się pomiędzy regałem, a Danielem i uklęknął.
– Żeby książki nie skorzystały z twojego słodkiego daru – wyszeptał i trącił koniuszkiem języka gotową do wystrzału męskość Daniela.
– O, tak! – Przyjemność płynąca z dwóch stron posyłała lawinę ognia do każdej jego komórki. Poruszał biodrami to wbijając się w usta Chrisa, to zaś nabijając na twardego jak skała i drżącego w nim penisa Martina. Cały dygotał. To, co się działo, było tak dobre, że mógłby to robić przez cały dzień. Spojrzał w dół, jak jego członek znika w chętnych i wilgotnych ustach Christiana. Czuł jak język liże go, naciska wrażliwe punkty, a ręka pieści jego jądra. – Martin, pieprz mnie mocniej. Dochodzę – wystękał Daniel. Było mu tak dobrze.
– Mój. – Martin odchylił koszulę z jego ramienia wysunął swoje kły i wbił je w skórę Daniela odnawiając znak. Ten krzyknął odrzucając głowę do tyłu i doszedł w ustach zmiennego smoka. Właściwie dochodził i dochodził. Orgazm zmiennych różnił się od przyjemności ludzi. Ten potrafił być długi i trwać bez końca. Nachodził falami uderzał, znikał i ponownie wracał, by mężczyzna czuł się całkowicie spełniony. Czuł, że Martin pulsuje w nim, rozrasta się i wypełnia go nasieniem we wtórze krzyku.
Opleceni błogostanem trwali w swoich ramionach dłuższą chwilę, by dojść do siebie.
– Chris zaraz... – Daniel pogłaskał po głowie Christiana, który wtulił twarz w jego brzuch.
– Za późno – jęknął zmienny smok. – Byłem tak nakręcony, że wystrzeliłem bez dotykania. Trzeba tu posprzątać. – Zerknął na podłogę między nogami Daniela.
Po pokoju rozniósł się śmiech dwóch mężczyzn, a potem głos Daniela:
– Kocham was.
– A my ciebie, skarbie – odpowiedział Martin nadal nie odklejając się od niego.
* * *
Kilkanaście minut później wyszli już doprowadzeni do porządku, co za ulga mieć łazienkę w gabinecie. W holu czekał czerwony jak buraczek Luis. Christian był pewny, że chłopak wszystko słyszał. Podniósł jedną brew i uśmiechnął się zadziornie. Żałował, że Luis jest hetero. Kręciło się tutaj wielu smakowitych zmiennych. Jakiś dla jego przyjaciela by się znalazł.
– Nie podsłuchiwałem. Po prostu długo was nie było i... – Nie podsłuchiwał. Tylko podszedł do drzwi. Nie jego wina, że były cienkie i słyszał te sapania, jęki. Natychmiast stamtąd odszedł, ale w głowie nadal to słyszał. Nie był pruderyjny czy coś, ale to dla niego za dużo. Szczególnie, że to byli mężczyźni. Nie przeszkadzała mu ich orientacja tylko myśl, że byli to mężczyźni jakoś go onieśmielała.
– Czy ja coś mówię? – Zapytał Christian. – Craig na nas czeka. – Ruszył pierwszy do drzwi, a za nim Martin. – Idziesz, Lui, czy będziesz tak stał i gapił się na nas rozmyślając, co i w jakiej konfiguracji było? – Miał doskonały humor, a zawstydzenie Luisa, jeszcze mu go poprawiło. Obejrzał się przez ramię. Chłopak stał pośrodku holu jakby był wmurowany w podłogę.
– Posągów tu mamy, aż nadto – szepnął mu Daniel do ucha i popchnął go do przodu. – Chris, nie męcz swojego przyjaciela.
– Spróbuję.
* * *
Craig podał Christianowi papierowe ręczniki, by otarł swój brzuch i zrobił wydruk zdjęcia, które dał Martinowi.
– Wszystko w porządku. Wasze dzieci rosną.
– Wiem. Mój brzuch też.
– Owszem, ale jeszcze dużo ci brakuje do tego, co będzie. Przepiszę ci jeszcze witaminy i masz je brać codziennie. – Wstał podchodząc do biurka i biorąc plik recept.
Martin pomógł Christianowi wstać z kozetki, co spotkało się z marudzeniem chłopaka, że sam sobie poradzi. Martin tylko westchnął przyjmując wszystko z uległością. Nie będzie go przecież denerwował. Tym bardziej, że nie był zadowolony, z tego, że Chris chciał pobuszować po sklepach z Luisem. Coleman musiał dziś jechać do miasta i osobiście sprawdzić, co się dzieje w klubach.
– Proszę. Najlepiej wykupcie je od razu. – Lekarz podał Martinowi receptę, ale Christian wyrwał ją z ręki swego partnera.
– Sam ją wykupię. Jak chcesz możesz jechać. – Patrzył na partnera. – Zadzwonię do domu i Daniel kogoś przyśle. I tak chcę później jechać do Justina, więc kierowca mi się przyda. Muszę zrobić prawo jazdy.
– Nie ma mowy – pisnął Martin.
– Przecież nie dziś. Jak urodzę. Obaj z Danielem traktujecie mnie jak ciężko chorego. Jestem tylko w ciąży. – Cieszyła go ich troska, ale przesadzali. Jak nie ochrona przed tym gangsterem tak teraz z tą ciążą szaleli. – Wiem, że chcielibyście mnie zamknąć w sypialni i stamtąd nie wypuszczać, i nie chodziłoby tu wcale o seks.
Lekarz podrapał się po głowie czując się niezręcznie w takiej sytuacji.
– Przeszkadza ci, że się tobą opiekujemy? Do widzenia doktorze. – Podał rękę Craigowi, po czym wyszedł z kochankiem do poczekalni. Tam czekał na nich Luis w towarzystwie dwóch osób, którzy zapewne byli pacjentami doktora Raiforda. Jedna z nich, kobieta o średnim wzroście wstała i weszła do gabinetu.
– I? – zapytał ciekawy przyjaciel.
– Wszystko w porządku. Teraz obaj idziemy na zakupy, a Martin pojedzie do pracy. – Widząc ostry wzrok kochanka dodał: – Poradzę sobie. Zresztą nie jestem sam.
Martin już widział, jak Daniel obwinia go o to, że zostawił ich partnera, ale nie mogli denerwować zmiennego smoka. Wszystko to sprawiało, że mu ulegali. Oczywiście w niektórych, momentach. Doskonale wiedzieli, że hormony buzują w ciele Christiana i tylko go nakręcają do sprzeciwiania im się. Bywały chwile, że zastanawiał się gdzie jest ten słaby, płaczliwy i cichy Chris z pierwszych dni ich poznania się. Widocznie odzyskiwał pewność siebie, kiedy czuł się bezpieczny. To tylko sprawiało, że ich duma rosła. Dać bezpieczeństwo partnerowi jest jednym z priorytetów wśród zmiennych.
– Dobrze, ale sam zadzwonię po kogoś, aby was przywiózł.
– Doskonale. Niech czeka pod gabinetem. Ja muszę sobie coś ekstra kupić. Znów przytyję i nie zmieszczę się w to, co mam – mruczał pod nosem ciągnąc przyjaciela na zewnątrz.
– Tylko ja będę dźwigał te twoje zakupy – dodał Luis.
– Będziesz moim tragarzem. – Uśmiechnął się szeroko do przyjaciela.
* * *
Dario od godziny czekał pod gabinetem jakiegoś miejscowego doktorka. Martin zadzwonił do domu i on odebrał, gdyż Daniel był zajęty rozmową z klientami. Postanowił sam podjechać po partnera alf i jego przyjaciela. Całe szczęście, że odnalazł ich w jednym ze sklepów z butami i teraz mógł spokojnie czekać. Oparł się wygodniej o siedzenie i spojrzał przez otwarte okno. Wpatrzył się w leżącą na ulicy kartkę, już lekko przybrudzoną. Chwilami zawiewał silniejszy wiatr i przesuwał ją kawałek dalej. Raz odwiedziła ją mucha, która odpoczęła sobie po swoim locie, za chwilę owada przegnał kolorowy motyl. W końcu jadący z naprzeciwka samochód powiał ją pod siebie i Dario zorientował się, że minęło kolejne trzydzieści minut. Już miał wyjść i poszukać tego ludzkiego człowieka oraz smoka, kiedy ci dwaj wyszli z lodziarni trzymając w ręku jakąś reklamówkę. Ubrania już wcześniej załadowali do samochodu.
– Już myślałem, że będę was szukał.
– Nic się przecież nie stało. Moi partnerzy przesadzają. Nikt nie wie gdzie jestem. Jak po tym czasie mnie tu nie znaleźli, to nie znajdą. Kto mnie wyda ty, on? – Wskazał na Luisa.
– Wsiadajcie.
– Luisa, ubrania i lody odwieziemy do domu, a potem chcę pojechać do Langstonów. Jak nie masz czasu ktoś mnie podrzuci – powiedział zanim znalazł się na tylnym siedzeniu. Był zadowolony z tego dnia. Czegoś takiego potrzebował. Wyrwać się z Arkadii. Odetchnąć, chociaż zalążkiem tego, co miał w dużym mieście. Chodzenie po centrach handlowych pozwalało mu zapomnieć o przykrym pobycie w domu. W Arkadii nie miał tego problemu, ponieważ zdążył pokochać to miejsce, lecz potrzebował nuty samodzielności. Przeświadczenia, że nie jest niepełnosprawny i da sobie radę.
Odwieźli Luisa do domu wraz z zakupami, Chris zjadł witaminy, nie zaglądając do Daniela, który pracował i Dario postanowił sam zabrać młodego zmiennego do jego przyjaciela. Nawet był ciekaw farmy ich sąsiadów. Droga minęła im na miłej rozmowie o niczym. Poznali swoje zainteresowania i nawet zdążyli się polubić. Chris wybaczył mu porwanie jego przyjaciół.
– O, to ten wjazd – powiedział zmienny smok.
– Piękna posiadłość.
– Prawie bliźniacza do naszej.
Dario zatrzymał się przed głównym budynkiem i obaj wysiedli. Chris od razu skierował się do siedzącego przed domem młodego mężczyzny. Dario został przy samochodzie. Słyszał, że drugi przyjaciel partnera jego alf, boi się obcych, więc nie chciał swoją obecnością wprowadzać jakiegokolwiek zamieszania. Nagle zerwał się potężniejszy wiatr i zaczął przywiewać różne zapachy do jego nozdrzy. Poruszał skrzydełkami nosa, a wilk w nim zamruczał niespokojnie. Oczy Daria skierowały się na rozmawiającego z Christianem chłopaka, który zaraz jakby zesztywniał, gdy wiatr odwrócił się. Obaj spojrzeli na siebie i wilk Daria wyszeptał:
Partner.