Ból lewego ramienia przenikał go aż do kości, szarpał wnętrznościami, rozbijał każdą komórkę w drobne cząstki, by wypalił się jego znak. Znak przynależności do Christiana. Znak partnerstwa teraz i po śmierci. Zwijał się z bólu trzymając za ramię, a z ust wydostał się krzyk. Nie tego się spo¬dziewał. To było przypalanie go żywcem. Obdzieranie ze skóry i wyrywanie z niego mięśni.
– To potrwa jeszcze chwilę. Daniel pomóż mi odsłonić jego rękę, ale uważaj, teraz każde do¬tknięcie jego ręki grozi urażeniem jej. – Christian uklęknął przed Martinem i złapał za szeroki rę¬kaw. Chciał go rozerwać, ale materiał był zbyt mocny. Z pomocą przyszedł mu drugi partner, który miał świadomość, że u niego ten proces lada chwila może się zacząć. – Ciebie to spotka za ja¬kieś dwie godziny. Wszystko zależy, który pierwszy i w jakim odstępie czasu mnie oznaczył – od¬powiedział zmienny smok, jakby czytając w jego myślach.
Alston rozerwał rękaw i odsłonił nagie ramię Martina. Skóra była cała czerwona, jakby poparzo¬na i po chwili… Nie wierzył własnym oczom. Na tym kawałku zaczynał pojawiać się wizerunek smoka. Nie, on się nie pojawiał on się wypalał. Wszystko wyglądało tak, jakby małe płomienie ognia skakały po skórze i pozostawiały niecodzienny tatuaż. Nie potrafił patrzeć, jak jego partner cierpi, ale widział, że przytulenie go, złapanie za rękę, da wrażliwemu ciału jeszcze większe cier¬pienie. Mógł tylko przyglądać się temu, jak ogniki boleśnie pieszczą kawałek skóry, by w końcu za¬nikać pozostawiając po sobie, o dziwo, białe kontury czegoś, co wyglądało jak tatuaż, lecz tatuażem nie było. Było czymś znacznie ważniejszym i trwalszym. Tego nie dało się usunąć. No, chyba, że oderwie się od ciała całą skórę i wyrwie mięśnie.
Martin odetchnął. Wszystko dobiegło końca, a on czuł się tak wyczerpany jakby nosił ciężkie towary przed cały rok i nie miał żadnej przerwy. Zaraz do jego ust została przytknięta szklanka wody, a chłodny kompres pokrył rozgrzane ramię.
Daniel nawet nie zdążył zauważyć momentu, kiedy Christian poszedł po te wszystkie rzeczy i wrócił. Odetchnął i wziął Martina za rękę.
– Jak się czujesz?
– Moje ciało właśnie smażyło się na rozgrzanym tłuszczu, ale czuję się znakomicie. Jestem już związany w pełni, a to dodaje mi skrzydeł. Kolejny tatuaż do kolekcji. – Roześmiał się i zaraz skrzywił.
– Ej, skrzydła to ja mam.
– Chciałbym kiedyś je zobaczyć. Zobaczyć twojego smoka – powiedział leżący na podłodze mężczyzna.
– Nie wolno mi się zmieniać w czasie ciąży, ale jak urodzę… – Nie dokończył zdania tylko pu¬ścił mu oczko. – Spróbuj wstać położysz się i odpoczniesz.
– A co z naszą nocą poślubną? – Uniósł się z pomocą Daniela i przez niego został zaprowadzony do łóżka. Wdrapał się na nie i padł.
– Dopiero popołudnie. Do nocy obaj będziecie w pełni sił. Teraz ledwie palcem możesz ruszyć.
– Patrzcie go, to mówi ten, co poprzedniej nocy nas wykończył? – Daniel objął Chrisa od tyłu, a ten oparł się o jego szeroką pierś. – Jak się czują nasze młode? – zapytał głaszcząc zmiennego smo¬ka po brzuchu.
– Bardzo dobrze. Mamy tydzień zanim zaczną dawać o sobie znać. – Nagle odsunął się od part¬nera. – Połóż się. Czas mija szybko, a nie chcę drugiego z was widzieć wijącego się na podłodze.
– Nie chcesz? – Martin podniósł jedną brew. Z każdą upływającą sekundą czuł się lepiej.
– Tobie to tylko jedno w głowie. – Christian położył ręce na biodrach.
– I kto to mówi? Nasz uległy partner się buntuje. – Pół nagi Daniel ułożył się na plecach.
– Uległy w łóżku, nie powiedziałem, że będę taki w codziennym życiu. – Odrzucił włosy na ple¬cy. Za każdym razem, gdy to robił, jego partnerzy odczuwali ten gest, jako coś elektryzującego. Da¬niel wyciągnął do niego rękę.
– Połóż się obok nas.
Ruchem głowy powiedział, że nie zrobi tego. Nie mógłby leżeć koło nich tak spokojnie. Jego ciało rwało się do nich, by zakosztować obu po ceremonii niezwykłych zaślubin. Miłość u zmien¬nych objawiała się właśnie w niesłychanym przyciąganiu ciał, dusz i serc. Cała ta trójka dawała cu¬downą mieszkankę, od której można było się uzależnić. To nie było zwyczajne pożądanie, to była erupcja wszystkiego naraz. Ciało Christiana już odczuwało normalne potrzeby seksualne, na całe szczęście, i mógł oprzeć się temu przyciąganiu. Wytrzyma kolejne trzy godziny. Usiadł w fotelu obok i patrzył jak Martin układa głowę na piersi Daniela, a ten go obejmuje. Niezwykły widok, wręcz urzekający. Najlepsze jest to, że ci dwaj zmienni są z nim i tworzą trójcę. Obaj leżeli na ol¬brzymim łóżku, pokrytym pościelą w kolorze liliowym. Obok łóżka stały szafki nocne, a na nich lampki i z jednej strony budzik. Wiedział, że szuflady ukrywają ich skarby, którymi były intymne żele. Bez nich żaden nie posunąłby się za daleko. Mogli być silni, agresywni dla innych, lecz żaden z nich nie skrzywdziłby partnera.
Wysunął stopy z butów i zatopił je w miękkim czarnym dywanie o długim włosiu. Pokrywał on część podłogi w ich sypialni, tuż obok łóżka. Tak, aby stawanie bosą stopą, nie było nieprzyjemnym spotkaniem z zimną, drewnianą podłogą. Przyglądanie się jak zasypiają jego partnerzy stało się miłym zajęciem, a świadomość, że gdzieś tam ktoś chce go odnaleźć i skrzywdzić ukryła się za grubą fasa¬dą muru, by nic nie mogło przeszkodzić im w byciu razem.
* * *
Taurenka podciągnęła na siebie prześcieradło zakrywając swe nagie ciało. Obserwowała jak Ga¬briel Stone, który przed chwilą ją posiadł, zakłada na siebie spodnie i koszulę. Nienawidziła tego, że przychodził do niej tylko w chwili, kiedy miał ochotę się wyżyć. Chciała czegoś więcej, lecz nie naciskała. Musiało jej wystarczyć tylko to. Raz na tydzień, cztery razy w miesiącu, czterdzieści osiem razy w roku mogła go mieć. Na jedną jedyną godzinę, w czasie, której mogła poddać się marzeniom.
– Star, za dużo myślisz. – Zapiął rękawy mankietów brylantowymi spinkami, sięgnął po mary¬narkę leżącą na oparciu, obitego czerwonym materiałem, krzesła. – Masz zadanie do wykonania i nie możesz zawieść.
– Szefie, powiedziałam zajmę się wszystkim. Na to potrzeba czasu.
– Dostaniesz go. – Zbliżył się do łóżka i złapał jej brodę w silnym uścisku. – Tylko nie zawiedź, bo wtedy pożegnasz się ze mną. Szkoda, by było. Lubię twoje ciało.
– Męskie też – warknęła, ale zaraz pożałowała, gdy wysunęły się pazury Gabriela i wbiły w jej skórę na twarzy. Fioletowa krew wypłynęła z małych ranek.
– Lubię, nawet bardziej, ale nikt mnie tak nie zadowoli, jak młody Christian.
– Nikt ci tak nie obciągnie jak ja. – Głośny trzask uderzenia ręką w policzek odbił się od ścian niewielkiego pokoju, którego jedynymi meblami było łóżko, krzesło i komoda, nad którą wisiał ob¬raz przedstawiający zachód słońca nad morzem.
– Wulgarność nie przystoi kobiecie. Zapamiętaj to sobie – syknął przez zaciśnięte zęby.
– Tak jest, panie.
– Grzeczna dziewczynka. – Wiedział, że mógł jej grozić, bić ją, gwałcić, chociaż oddawała mu się dobrowolnie, a ta nadal byłaby w nim ślepo zakochana. Ukrywała co czuła, lecz on i tak czytał w niej jak z otwartej księgi. Dzięki temu zawsze mógł to wykorzystać. – Od jutra zaczynasz. I zrób coś z tą krwią na twarzy. Źle wyglądasz.
Tak, była szalona kochając tego świra i zrobi wszystko, by mu dogodzić. Nawet znajdzie Chri¬stiana i mu go odda. Na chwilę odda. Potem znajdzie sposób, by się go pozbyć. W jej oku pojawił się niebezpieczny błysk na samą myśl, jak chętnie zatopi ostrze noża w piersi tego smoka. Długie życie nie oznacza, że są nieśmiertelni. Pozwoli, by jej szef się nim zabawił, a potem ona weźmie sprawy w swoje ręce.
* * *
Krzyk wybudził ich z krótkiej drzemki. Christian od razu skoczył w stronę łóżka, gdzie tym ra¬zem Daniel zwijał się z bólu. Mężczyzna patrzył na niego, jakby chciał w nim, w jego wizerunku znaleźć ukojenie. Wydawał się teraz bezbronnym szczeniakiem, któremu zrobiono krzywdę. Dlate¬go Christian tak bardzo chciał oddzielić ich od innych. Nikt nie musi widzieć takiej bezradności u przywódcy sfory. Obaj z Martinem patrzyli zafascynowani jak wypala się znak, dokładnie taki sam jak u Colemana. W takim samym tempie jak u Martina, zbyt wolnym, by ulżyć cierpiącemu i tak samo fascynującym, żeby wzbudzić wyrzuty sumienia w stosunku do cierpiącego. Jeszcze zakoń¬czenie skrzydła i małe płomienie zniknęły. Oba oznaczenia trwały niecałe pięć minut i zostawiły po sobie ślad na wieczność. Ślad na ciele i w duszy. Martin szybko pobiegł po szklankę wody i zamo¬czył mały ręczniczek pod zimną wodą. Zrobił to samo, co Chris wcześniej. Kiedy wrócił dał napić się Danielowi i przyłożył chłodny materiał do skóry.
Alston jednym haustem wypił wodę i z ulgą przyjął kompres. Jego głowa na powrót opadła na poduszkę i uśmiechnął się.
– To teraz należę w pełni do ciebie. Chociaż przyznam, że gryzienie jest mniej bolesne.
– Zwłaszcza, jak masz wtedy silny orgazm – dodał Martin.
– Cóż taki los wiązania się ze smokiem. – Chris usiadł po turecku na pościeli, blisko swych part¬nerów.
– Skąd dokładnie wiedziałeś, co robić? – zapytał Martin. Czuł się wyśmienicie, jak nowo naro¬dzony.
– Mama przygotowała mnie do wszystkiego. Poza tym, gdy byłem mały widziałem coś takiego. Dotyczyło to ognistego smoka, ale przyjmowanie, że tak powiem, znaku partnera wygląda tak samo. Wampiry, psowate i kotowate gryzą wpuszczając esencję partnerstwa, taki wewnętrzny tatu¬aż, do ciała kochanka. My nie mamy takiej możliwości. Wyobrażacie sobie, co by ludzie powiedzieli na coś takiego? Na to całe przedstawienie z ogniem skaczącym po skórze?
– Czary, mary… – zaczął Coleman, ale zaraz urwał, gdy usta Chrisa skutecznie przerwały mu czarowanie. Chris miał cudowne, miękkie i smakowite wargi, a zwinny języczek torował sobie dro¬gę do wnętrza jego ust trącając jego język i splatając się z nim. Świat przestawał istnieć, gdy się ca¬łowali i kochali. Doskonale wpasowywali się w siebie, a więź pozwalała wyczuwać wszystkie po¬trzeby ukochanego.
Daniel patrzył na nich z zafascynowaniem, pragnieniem, a przede wszystkim ze szczerą miło¬ścią. Nie miał sił się ruszyć, więc na razie czerpał wszystko z widoku, jakim go obdarowano. Czeka¬ło ich wiele obowiązków w związku z przeprowadzką sfory. Już dziś wielu nie wróciło do miasta, ale ten wieczór i noc poświecą wyłącznie sobie, by czerpać pełnymi garściami wszystko to, co im podarowano.
* * *
Dario z daleka obserwował swój cel. Zadanie, jakie miał do wykonania, nie bardzo przypadło mu do gustu. Mieszanie postronnych osób, tym bardziej człowieczków, jego zdaniem było błędem. Nie¬mniej musiał wykonać rozkaz. Dodatkowo zrobić wszystko tak, aby nikt niczego nie zauważył. Ufał swojemu alfie i to pozwoliło mu przyjść pod ten dom. Ukryty za linią drzew stał i czekał. Nie był sam. Po drugiej stronie ulicy widział wysokiego, barczystego mężczyznę. Po ruchach, zapachu wiedział, że to tauren. Tamten go nie wyczuwał, gdyż pod tym względem taureni byli daleko w tyle za innymi. Dlatego też Dario mógł teraz stać i mieć na oku dwa obiekty. Taurena i idącego w stronę domu chłopaka. Przystojnego, ludzkiego młodego mężczyznę. Krótko obcięte włosy, lekki zarost na twarzy, torba na ramieniu i wyprostowana sportowa sylwetka wyróżniały człowieka od idących po chodniku ludzi. Chłopak wszedł za bramę domu, w którym mieszkał, i po chwili zniknął w budynku z czerwonej cegły, na którego ścianach wisiały doniczki z pięknie kwitnącymi pelargoniami. Od razu widziało się w tym rękę pani domu, ewentualnie jej córki.
Tauren w tym czasie udawał, że czyta gazetę, ale wszystko obserwował. Gdyby nie on, już by zabrał się do rzeczy, a tak to musi jakoś pozbyć się tego durnia. Tylko jak to zrobić nie wydając przy tym siebie? Rozwiązanie nadeszło samo, kiedy obok zmiennego taurena przeszła młoda, kuso ubrana kobieta. Mężczyzna prawie oślinił siebie, chodnik i wszystko wokół. Brakowało, żeby za¬czął ziajać.
Lubisz panienki? Ciekawe, co twój szef powie, kiedy zejdziesz na chwilę z posterunku, żeby się zabawić. Wyjął telefon i zadzwonił do jednego ze znanych mu przybytków. Często korzystał z ich usług, a szefowa miała u niego dług. Kobieta w przeciwieństwie do Stone’a, bardzo dobrze traktowała swych pracowników, niezależnie, jakiej byli płci.
– Co tam, przystojniaczku? Stęskniłeś się? – Jej mruczący głos nie raz przyprawiał go o gęsią skórkę. Gdyby lubił kobiety chętnie by się nią zajął.
– Mam do ciebie ważną, niecierpiącą zwłoki sprawę.
– Uuuu, kochanie dla ciebie wszystko. Mów. – Rozkazała wampirzyca. Powiedział jej czego i kogo oczekuje. – Zmieniłeś orientację, staruszku?
– Chciałabyś. To dla kogoś, kto musi dać mi wolną drogę.
– Dobrze, o której? To wampirzyca, więc pamiętaj, że może wyjść tylko nocą.
– Dwudziesta druga na rogu 234 ulicy.
– Beth będzie tam punktualnie – zapewniła samica wampirów.
Schował telefon do kieszeni, gotów wrócić tu za dwie godziny. Teraz miał ochotę coś zjeść, a potem powrócić z dwoma zaufanymi osobnikami ze sfory. Miał nadzieję, że naprawdę robią dobrze. Był zaskoczony, gdy Daniel powierzył mu to zadanie, ale nie mniej niż w chwili, kiedy dowiedział się z kim związał się jego alfa. Pewnie sam dla swego partnera zrobiłby wszystko, tylko takiego nie miał i być może spotka go dopiero za sto lat. Mimo tego wiedział, że jak taki się pojawi to złoży mu do stóp cały świat. Dario z natury bywał agresywny, co nie raz przysparzało mu kłopotów i chciał kogoś, kto go uspokoi. Uspokoi tak bardzo, że nie będzie miał ochoty rozszarpać kobiety winnej śmierci jego brata. Gdyby nie Tomas, kiedy więzili Star, już by było po niej. Zacisnął pięści i obna¬żył kły, kiedy jego ciałem zaczęła kierować furia. Szybko się jednak opamiętał i schował kły. Lepiej nie straszyć człowieczków.
* * *
Luis opadł ze zrezygnowaniem na krzesło w kuchni i przyglądał się jak jego siostra razem z matką przygotowują kolację. Nie miał jak powiedzieć młodej, że znów ktoś ich śledzi. Specjalnie dziś przeszedł obok tego faceta i wydał mu się jakiś taki dziwny. Wokół niego unosiła się tajemni¬cza aura i, gdyby żył w innym świecie, tak jak Alicja w krainie czarów, mógłby przysiąc, że ten ktoś nie był do końca człowiekiem. Znał to uczucie. Często je miał przy Christianie, ale nie zwracał na nie uwagi, ponieważ chłopak obdarowywał wszystkich swoim dobrem. Ten tam, na ulicy, ema¬nował złem. Może to diabeł w ludzkiej skórze? Luis chciał się uszczypnąć, aby poczuć, że jest w rzeczywistym świecie, a nie w jakimś stworzonym z fantasy. Przecież tylko w baśniach istnieją nie¬ludzie.
– O czym tak myślisz? – zapytała siostra gapiąc się na niego. Sama widziała ich „strażnika”. Kiedy się pojawił odetchnęła z ulgą. Chris był gdzieś bezpieczny, bo gdyby go złapali, nie byłoby tego kogoś przed ich domem.
– O niczym szczególnym. Jestem głodny.
– Uspokój ten swój żołądek bez dna. Zapiekanka będzie dopiero za godzinę. Chyba, że pomo¬żesz. – Mama obrzuciła go wzrokiem, po czym uśmiechnęła się, a wokół oczu pogłębiły się zmarszczki. Jej drobna, szczupła postać poruszała się po kuchni z lekkością.
– Nie, dziękuję. Poczekam z tatą w pokoju. – Wstał i pochylił się, by pocałować mamę w poli¬czek. Była od niego dużo niższa, tak jak jego siostra. Obie wyglądały jak siostry bliźniaczki z tym, że mama była od Sonii starsza o dwadzieścia cztery lata.
– W przyszłości, jak nie znajdziesz sobie gotującej żony, to padniesz z głodu.
– Będę żywił się kanapkami, siostra. – Puścił jej oczko i zostawił je same.
– Nie dokuczaj bratu.
– Muszę, to rola siostry. To co, wrzucić już te pomidory? – Zapowiadał się miły rodzinny wie¬czór. W każdym razie na taki liczyła próbując ignorować wewnętrzne przeczucie, że jej życie ule¬gnie zmianie.
* * *
Stone uważnie rozglądał się po salonie w domu swojego wspólnika. Ojca, a raczej ojczyma swo¬jego chłopca, tak myślał o młodym smoku. On należał do niego, tak jak dawnej jego matka. Za¬trzymał wzrok na grubych kremowych kotarach otaczających okno. O tak, Mirabel uwielbiała błę¬kity i kremowy kolor. Jej piękne suknie zawsze były w tych odcieniach. Wytworna dama. Dama, która ćwiczyła w nim cierpliwość, gdyż chciał ją posiąść za jej zgodą. Wredna suka! Oddała się człowiekowi, a nie jemu! To znaczyło, że nie była godna jego, wielkiego Gabriela Stone. Będzie miał jej syna, a z nim…
– Co cię tu sprowadza? – Cooper Russo przemierzył pokój i stanął kilka kroków od swojego go¬ścia.
– Stwierdziłem, że najwyższy czas ujrzeć miejsce, gdzie wychował się Christian.
– Nie sądzisz chyba, że gdzieś ukrywam gówniarza?! – Zdenerwował się Russo.
– Ty? Sprzedałbyś go za kilka centów, jakbyś mógł. – Stone usiadł na wygodnej kanapie, przed którą stał kwadratowy stoliczek do kawy. – Jesteś nieuprzejmy. Chętnie napiłbym się szkockiej.
– To, co tu właściwie robisz? – Gospodarz poszedł do baru, który znajdował się na jednej ze ścian. Jak tylko matka gówniarza przeniosła się na tamten świat, od razu wyrzucił jej obrazy, które malowała, a na ścianie kazał ustawić półki, zaś przed nimi ladę barową. Lubił tu siedzieć i pić.
– Nie zaglądasz do mnie, więc musiałem sam się pofatygować do mego wspólnika.
– Nie znalazłeś go jeszcze? – Podał mężczyźnie szklankę o grubym szkle, wypełnioną trunkiem i lodem.
– Czyż wtedy byłbym tutaj? Oddawałbym się grzesznym przyjemnościom z moim chłopcem. – Poruszał dłonią i patrzył jak bursztynowy płyn przelewa się między kostkami lodu, robiąc w szklan¬ce małą burzę. – Miałem ochotę na wycieczkę i o to jestem.
Cooper nie lubił u niego takiego zachowania. Nie raz się spotykali w restauracji, bo Stone zwo¬ływał małe spotkanie w interesach, jak to nazywał, a potem siedział i milczał. Russo stwierdził, że widocznie brak mu towarzystwa. Chciał się go pozbyć. To był jego dom i nie zamierzał tolerować takich wizyt. Wizyt, które miały odbywać się tylko w biurze.
– Twoja panienka powinna już wyjść z kuchni. Chowanie jej tam, nie przystoi dobremu kochan¬kowi.
– Skąd wiesz…
– Śmierdzisz jej perfumami, twoje włosy wyglądają jakby przeszedł przez nie huragan, a koszu¬la… – Zmierzył wzrokiem mężczyznę, który siedział spięty w fotelu. – Przyjmowanie mnie w takim stanie uwłacza mi. – Odstawił alkohol, nawet go nie kosztując i wstał. Zapiął guziki przy marynar¬ce, a potem spojrzał surowym wzrokiem na wspólnika. Wkrótce byłego wspólnika. Jak tylko odzy¬ska Christiana, to nie będzie już powodu, aby trzymać przy sobie tę gnidę. Robił z nim interesy tyl¬ko dlatego, że wtedy miał dostęp do wiadomości o swoim przyszłym kochanku i jego matce. Wy¬kończy go jak innych. Już widział, jak Cooper stacza się na samo dno, a potem popełnia samobój¬stwo, z jego pomocą oczywiście. Wpływanie na innych to dobra rzecz. – Przyjechałem tutaj, aby ci powiedzieć, że niedługo ten dom będzie mój.
– Co?!
–Jak tylko Chris będzie w moich rękach czeka cię niespodzianka. Uwierz, spodoba ci się. – Po¬klepał mężczyznę po policzku, a potem z niesmakiem wytarł dłoń o kanapę, jakby dotknął czegoś śliskiego. – Wracaj do swojej panienki. I dobrze jej zapłać, bo następnym razem będziesz musiał za¬jąć się sam sobą. – Roześmiał się, a ten śmiech jeszcze długo dudnił w uszach ojczyma zmiennego smoka.
* * *
Najlepiej jak umiał oddawał cześć ciału przy nim, kiedy się w nie zagłębiał. Całował, pieścił z oddaniem. Christian wił się i wyginał, by go przyjmować w siebie jak najgłębiej. Obaj z Martinem leżeli na boku. Martin wchodził w niego leniwie, za wolno jak dla zmiennego smoka. Daniel leżał przed nimi wciśnięty w ciało Christiana od przodu. Ich członki ocierały się o siebie. Mężczyzna ca¬łował usta najmłodszego z partnerów i obejmował dwa poruszające się ciała. Byli tak ściśnięci ze sobą, że nawet woda, by się nie przedostała pomiędzy nimi. Kochali się ze sobą, chociaż Daniel nie mógł być, w tym momencie w Chrisie, jego ciało odczuwało to samo, co oni dwaj.
Christian oderwał się od ust Daniela i obejrzał za siebie.
– Pieprz mnie – warknął do Martina. – Chcę poczuć faceta, a nie babę.
– Słyszysz go? – Zapytał Martin. – Nie wiem czy mogę spełnić jego życzenie – powiedział peł¬nym pożądania głosem, pomimo że chciał przyśpieszyć ruchy swoich bioder.
– Sądzę, że dziś możemy dać mu ten prezent. – Chwycił nogę Christiana i uniósł ją do góry. – Wypieprz go tak, by wył z rozkoszy. – Kochał to jak Christian lubił być penetrowany ostro, a lekarz powiedział, że istotom w nim nic nie grozi. W ostatnim miesiącu mieli się tylko wstrzymać od pe¬netracji.
– Przestańcie w końcu gadać! – Robił się zły. Dlaczego ignorują jego prośby? Przez jego cia¬ło przechodziły fale ognia i smagały każdą cząstkę w nim. Jądra chciało mu rozsadzić, a penis sty¬kający się z członkiem Daniela nie ułatwiał niczego. Był tak strasznie twardy, że potrzebował ulgi. Całe ciało potrzebowało. – Daj mi to, Martin daj mi to. – Chwycił oba członki w swoją pięść i za¬czął szybko poruszać dłonią.
– O, cholera. Daj mu to, Martin. – Już był na krawędzi, a kiedy Chris zaczął go pieścić począł dygotać. Patrzył w oczy Martina, a ten w jego i obaj wiedzieli, czego każdy z nich potrzebu¬je. Rozkoszy, a potem spełnienia. Mogli kochać się co godzinę i nigdy nie będą sobą nasyceni. Nikt nie zostawał w tyle, nie bywał odsunięty, jak to zdarzało się w trójkącie. Byli zawsze razem, kiedy kochali się w trójkę. Wszystkie pragnienia całej trójki wzbijały się w jedno, potęgując siłę mental¬nego orgazmu, a ten fizyczny zaczął się zbliżać. Pędził ku otwartym drzwiom z prędkością światła. Martin spełniając życzenie Christiana sprawił, że to on był przewodnikiem w tym, aby każdy z nich osiągnął spełnienie. Sprawiał, że dłoń zmiennego smoka przyśpieszyła, gdy ten czuł, jak penis w nim ociera się o najwrażliwsze miejsca, a potem… Potem w całej sypialni rozbrzmiały okrzyki szczytowania.
Szczęśliwi, gdy poorgazmowe dreszcze targały nimi przytulili się do siebie i wtedy Daniel po¬czuł mokro na swoim ramieniu. Uniósł twarz Christiana.
– Zrobiłem ci coś? – Martin widząc zapłakane oczy zaniepokoił się. Był ostrzejszy niż zwykle. – Przepraszam. Powiedz, kochanie. – Pogłaskał go po policzku. Nie chciał go skrzywdzić. Prędzej, by oddał życie, niż w jakkolwiek sposób skrzywdził jego lub Daniela.
– Nie. Gdyby coś było nie tak powiedziałbym. Po prostu kocham was. Nigdy, nawet w domu, nie czułem się taki potrzebny, spełniony we wszystkim, kochany i bezpieczny. – Otarł łzy szczęścia z policzków i przytulił do Daniela, a Martin do jego pleców składając pocałunek na jego szyi. Do¬myślał się, że oni obaj chcą się nim opiekować, chronić, bo był słabszy od nich. W ludzkiej skórze tak, ale nie, jako smok. Ciepło ich ciał otuliło go i poprowadziło ścieżką w stronę snu. Jak przez mgłę poczuł ich dłonie na swym brzuchu, a potem coś okryło ich ciała. Prawdopodobnie była to kołdra. Uśmiechnął się i zamruczał, a smok w nim z zadowolenia się poruszył, by także zasnąć wraz z nim.
* * *
Młoda, o niebieskich włosach wampirzyca podeszła do Taurena zaczynając go uwodzić. Wygina¬ła się przy tym, eksponując bujną pierś. Dario obserwował ich zza drzewa. Chwilę wcześniej dał jej wszystkie wytyczne. Miała odciągnąć zmiennego od domu, zająć mu czas tak, jak sama wybierze za słuszny, a potem zahipnotyzować, by myślał, że poszedł tylko na stronę, a później zasnął siedząc na sedesie. Nie mógł jej pamiętać ani niczego, co się wydarzyło. Jego szef będzie chciał wyciągnąć od niego informacje, a tym samym trafiłby na Beth, po niej dotarłby do nich. Nie chciał mieszać w to dziewczyny, ale wyłącznie jej mógł zaufać i tylko ona mogła podejść tak blisko nie wzbudzając podejrzeń taurena.
Kiedy tylko oddalili się od domu, skinął ręką na dwa zmienne wilki, które wziął na akcje i pode¬szli do interesującego ich budynku. Światło w salonie jeszcze się paliło, a to oznaczało, że gospoda¬rze nie śpią. Dario nacisnął dzwonek, a jego towarzysze stanęli za nim. Odgłos kroków napiął wszystkie mięśnie zmiennych. Drzwi się uchyliły i ukazała się w nich głowa szczupłej kobiety w średnim wieku.
– Słucham panów?
Dario spojrzał głęboko w jej oczy i już ją miał. Doprawdy jej umysł był słaby. Wmówił jej, że go zna i oczekiwała przybycia. Kobieta zaprosiła ich do środka, ale zaraz w holu pojawił się pan domu. Zaczął wypytywać, co oni tu robią, lecz po chwili także uznał, że to są ich przyjaciele. Dario Monahan nie lubił wykorzystywać na ludziach swego daru, ale jeden raz nie zniszczy ich umysłów.
– Chcieliśmy zabrać wasze dzieci na wycieczkę. Kilka dni im pomoże odpocząć od szkoły i obowiązków.
– Wycieczka? – Kolejny potok myśli, mgła przysłaniająca prawdę i kobieta uśmiechnęła się sze¬roko: – Tak. Pamiętam. Dzieci są na górze.
– Doskonale. Teraz połóżcie się spać. Jest już późno, a zmęczenie daje się wam we znaki. – Beta przemawiał spokojnie. – Dziś wasze dzieci wyjechały.
– Tak, wyjechały. Spakowałam ich rzeczy. Mężu chodź. Jestem taka zmęczona.
Dario patrzył jak idą do sypialni na parterze, a sam spojrzał w stronę schodów.
– Młodym nie może spaść włos z głowy.
– Tak jest, beto. Wziąłeś najlepszych – odpowiedział Adam, a drugi, Robert, przytaknął.
– Pośpieszmy się.
Wspięli się na górę. Z łatwością odnaleźli pokój chłopaka. Dario wszedł bez pukania. Zastał Luisa przed komputerem. Ten odskoczył widząc obcych u siebie.
– Co tu robicie? Kim jesteście? Dzwonię po policję. – Skoczył po telefon, ale Dario był szybszy. Chwycił Luisa wykręcając mu ręce na plecy. Żałował, że nie może zastosować na nim hipnozy zmiennych. Dzieciak musiał mieć rano jasny umysł. Chłopak był silny. Szamotał się i zaczął krzy¬czeć.
– Pośpiesz się! – Dario krzyknął do Roberta, który przygotował zastrzyk usypiający i wbił w rękę człowieka.
– Co wy… – Jego ciało bezwładnie opadło w ramionach Daria. Ułożył dzieciaka na łóżku i wte¬dy do pokoju przybiegła dziewczyna.
– Co tu… – Widząc leżącego bezwładnie brata przytknęła dłoń do ust, a z jej oczu popłynęły łzy.
– Ona też. – Usłyszała, poczuła ukłucie i świat dla niej pokryła czerń, a potem nie widziała już nic tracąc przytomność.
* * *
W sypialni śpiącej trójki rozdzwonił się telefon Daniela. Mężczyzna wyrwany ze snu szybko po niego sięgnął, a śpiący obok Chris i Martin otworzyli oczy. W pokoju paliło się światło przy łóżku i wyraźnie ich widział.
– Śpijcie. – Odebrał. – Tak?
– Zadanie wykonane.
– Dobra robota, Dario. Wiesz, co robić. – Rozłączył się.
– O co chodzi? – Zapytał Christian.
– Niespodzianka. Rano ją zobaczysz.
I mam nadzieję, że mnie za to nie zabijesz. – Pomyślał Al¬ston. Chris tylko skinął głową i zamknął oczy. Natomiast Martin wpatrywał się w niego pytająco, więc poruszył ustami mówiąc „Bright”, a potem wychyliwszy się zgasił lampkę pogrążając pokój w ciemności.