ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Zaklęty przeklęty 2 |
Następnego dnia rano, zanim jeszcze słońce wstało, mężczyźni mający eskortować karawanę rodzeństwa Ostrovnic ponownie zebrali się w sali z mapami.
- Wszystko w porządku? – Harvat zwrócił się do zielonowłosego młodzieńca stojącego obok Yarvisa. – Wytrzeźwiałeś już? - Anterus skinął głową na potwierdzenie. – To dobrze. – Po czym zwrócił się do pozostałych: - Wprawdzie mówiłem to wczoraj i powtarzam z każdym razem, jednak teraz znowu to powiem: wasza praca i zachowanie wpływają na opinię o naszej gildii, więc uważajcie na to co robicie i mówicie. I dopóki nie zostaniecie zwolnieni z zadania, wszystkie wasze zmysły mają być skierowane tylko i wyłącznie na tą karawanę. Jasne? – Wszyscy twierdząco skinęli głowami. – No to idziemy!
Wyszli z budynku i skierowali się na obrzeża miasta do dzielnicy willowej, gdzie w jednym z domów już czekali na nich zleceniodawcy.
- A on co tu robi? – zdziwiła się kobieta widząc Anterusa. – Nie było go na wczorajszym spotkaniu. Poza tym, jak on niby ma nas bronić z tą ręką? – wskazała na lewą rękę maga, która byłą cała zabandażowana.
- Już mówiłem, że to ja decyduję, który z moich ludzi idzie na robotę – odezwał się Harvat nieco zirytowany. – Więc skończmy to i ruszajmy w drogę.
Julne Ostrovnic nic nie odpowiedziała, tylko ruszyła na tył posiadłości, gdzie już czekały wozy i jej brat Hester. Wsiadła na jeden z wozów, najemnicy otoczyli wozy i karawana ruszyła.
Jechali już dobre kilka godzin całkowitej ciszy przerywanej tylko skrzypieniem wozów i odgłosem końskich kopyt. Julne Ostrovnic najwyraźniej ciążyła to cisza, bo próbowała zagadywać jadącego obok niej Yarvisa. Tym razem była ubrana w strój podróżny, który podkreślał jej kobiece atrybuty. I chociaż przez cały czas kokietowała biustem i uwodzicielskimi minami, mężczyzna zostawał obojętny na jej zaloty, przez cały czas odpowiadając grzecznie lecz odmownie. W końcu Julne dała sobie spokój, wyraźnie zawiedziona, że nie udało jej się poderwać Yarvisa, a wojownik odjechał trochę w tył, by kobieta nie mogła znowu go zagadywać.
Tymczasem jadący w pewnej odległości za Yarvisem Anterus podjechał do niego i błyskawicznie przesiadł się na jego konia siadając jak kobieta, po czym przytulił się do wojownika i zamknął oczy. Yarvis jedną ręką objął maga i przytulił mocno do siebie, drugą złapał cugle jego konia i przymocował do swojego siodła.
Jechali już cały dzień i słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, gdy prowadzący karawanę łucznik Morris dał znak by się zatrzymać.
- Co się stało? – zaniepokojony Hester Ostrovnic wychylił się z wozu. – Czemu stajemy?
- Czas na nocleg – odparł jadący najbliżej niego mężczyzna.
- Jaki nocleg? – z wozu wychyliła się wyraźnie zirytowana Julne Ostrovnic. – Jest jeszcze jasno, możemy przejechać spory kawałek. W ten sposób to my nigdy nie dojedziemy do Ureus!
- Dojedziemy, dojedziemy – odparł spokojnie mężczyzna schodząc z konia. – Nie pierwszy raz jedziemy tą trasą i doskonale wiemy ile zajmuje droga. Poza tym słońce niedługo zajdzie, a rozbijanie obozowiska po nocy to nienajlepszy pomysł, zwłaszcza w takiej okolicy.
- Jakiej? – zaniepokoił się brodacz i mimowolnie zaczął się rozglądać w koło. Na szczęście jedynym co zobaczył byli ich strażnicy przygotowujący się do noclegu.
- Proszę spojrzeć – mężczyzna zatoczył ręką koło – wszędzie tylko drzewa i gęste krzewy. Jak okiem sięgnąć las i nic więcej. Taki teren świetnie nadaje się na bandyckie kryjówki.
- Czemu więc stajemy tutaj, a nie gdzieś bliżej miasta? – niepokój brodacza wzrastał w ekspresowym tempie. Na szczęście jego rozmówca miał dużo cierpliwości. Widać było iż nie pierwszy raz musi tłumaczyć nieobeznanemu człowiekowi reguły rządzące podróżami.
- Po pierwsze: za daleko do najbliższego miasta. Wasze konie by nie dały rady dotrzeć, a chyba zależy wam na tym by dowieść ładunek, a nie zajeździć konie na śmierć. – Hester Ostrovnic odruchowo pokiwał twierdząco głową. – Po drugie: rozbijając obozowisko za dnia możemy zbadać najbliższy teren i przygotować się na ewentualne zagrożenia, co byłoby niemożliwe po zmroku. Tak więc, jeśli chcecie dowieść swój drogocenny ładunek na miejsce radzę słuchać się nas. Czyli tez rozbić obozowisko. Jak tylko słońce wstanie wyruszymy dalej, więc na pewno zdążycie na czas.
- Dobrze, dobrze – głowa brodacza kiwała się niczym u zepsutej lalki. Widać było, że pierwszy raz bierze udział w takiej wyprawie i jest kompletnie nieobznajomiony z podstawowymi regułami.
Strażnik, widząc, ze jego tyrada odniosła właściwy skutek odszedł zająć się swoim koniem.
Tymczasem rodzeństwo Ostrovnic zeszło z wozu. Kiedy kobieta przeciągała się, by rozprostować kości, z drugiego z wozów wysiadło dwóch mężczyzn i zaczęło rozkładać w pobliżu wozu dość spory namiot w czerwonym kolorze z wyjątkowo drogiego materiału. Kiedy już namiot stał, mężczyźni bez słowa zaczęli do niego wnosić różne kufry podróżne. Na koniec kilka kroków dalej robili niewielki szary namiocik w którym mogły się zmieścić ledwie dwie osoby.
Kiedy czerwony namiot już stał, z wozu, w którym siedziało rodzeństwo Ostrovnic, wyszły dwie drobne postacie tak owinięte ubraniami, z zasłoniętymi twarzami, że trudno było rozpoznać czy to dzieci, czy tez może kobiety. Postacie szybko zniknęły w czerwonym namiocie, a mężczyźni, którzy ten namiot rozkładali uważnie rozglądali się w koło. Jednak strażnicy kompletnie nie zwracali na nich uwagi, zajęci rozbijaniem obozowiska. Każdy z nich eskortował w swoim życiu niejedną karawanę i każdy z nich widział różne dziwactwa, a życie i przebyte doświadczenia nauczyły ich by nie dociekać dopóki to nie zagraża ich bezpieczeństwu. Bo tak jest lepiej.
W czasie gdy rodzeństwo Ostrovnic zajęte było rozmową, Yarvis delikatnie potrząsnął śpiącym magiem.
- Obudź się, rozbijamy obozowisko.
Śpiący powoli podniósł powieki. Przez krótką chwilę jego oczy wyglądały jak oczy węża zmrużone w dwie pionowe szparki, lecz szybko zmieniły się w ludzkie, niezwykle zielone.
- Wyspałeś się? – zapytał ciepło Yarvis, na co Anterus pokiwał twierdząco głową. – W takim razie zsiadaj.
Mag posłusznie wykonał polecenie i gdy Yarvis zajmował się koniem, podszedł do swojego. Jednak w przeciwieństwie do pozostałych nie zabrał się za czyszczenie konia, tylko ściągnął z niego cały rynsztunek i klepnął go w zad, by ten znalazł sobie jakaś trawę do skubania. Potem, kompletnie ignorując wszystkich w koło, usiadł wprost na ziemi, za czerwonym namiotem, jakby chciał dać do zrozumienia, że chce być sam. Jego kompani widocznie byli do tego przyzwyczajeni, bo zupełnie nie zwracali na niego uwagi.
Kiedy już wszystkie konie pasły się w jednym miejscu, a strażnicy skończyli rozstawiać swoje niewielkie namioty, z czerwonego namiotu wyszła Julne Ostrovnic. Wciąż ubrana była w swój strój podróżny, który idealnie podkreślał jej smukłe kształty. Rozejrzała się w koło, jakby kogoś szukała. Oko rozbłysło jej, gdy zobaczyła Yarvisa stojącego nad kociołkiem i mieszającego jego zawartość. Już chciała podejść i ponowić próbę poderwania tego niezwykle przystojnego wojownika, gdy dotarło do niej, że ich strażnicy nie zachowują się jakby mieli ich pilnować, tylko szykowali się do snu. Albo rozkładali swoje namioty, albo wałęsali się kompletnie nieuzbrojeni.
- Dlaczego nie rozstawiliście straży? – spytała wyraźnie zirytowana Yarvisa.
- Nie ma takiej potrzeby – odparł tamten nie przestając mieszać w kociołku. Kobietę wyraźnie zirytowało, że nawet nie raczył na nią spojrzeć. – Paru ludzi poszło na rekonesans. Jeśli dostaniemy od nich sygnał wystarczy nam pięć sekund by być gotowym do walki.
- Jaki sygnał?
- To już nasza tajemnica – wojownik w końcu spojrzał na kobietę. – Was, pani powinno tylko interesować, że jesteście w dobrych rękach.
- O tym się jeszcze przekonamy – mruknęła, po czym odeszła z powrotem do namiotu, po drodze rozglądając się po linii drzew i wypatrując ludzi o których mówił Yarvis.
Tymczasem ich służący rozłożyli palenisko i zaczęli przygotowywać kolację dla rodzeństwa Ostrovnic i ich tajemniczych towarzyszy. Kiedy w końcu było gotowe przełożyli je do porcelanowych waz i zanieśli do namiotu.
Również Yarvis ukończył przygotowywanie potrawy. Nałożył ją do dwóch drewnianych misek, które wyjął z juków i podszedł do siedzącego wciąż w oddaleniu Anterusa. Bez słowa usiadł obok i podał mu jedną z misek.
- I jak, wyczuwasz coś? – zapytał między jedną łyżką a drugą.
- Nie – odparł spokojnie mag. – Noc powinna być spokojna.
- To dobrze. Ta baba i bez tego działa mi na nerwy. O wszystko ma pretensje. Ja nie wiem, na cholerę taka bogata lalunia wyprawia się w podróż taką karawaną. Powinna posadzić dupę w bogatej karocy i wrzeszczeć na bogu ducha winnych woźniców, że za mają drogę wyrównać, bo jej dupę za bardzo trzęsie. - Anterus prychnął rozbawiony. – I znowu udało mi się ciebie rozśmieszyć - Yarvis wyraźnie zadowolony z siebie wyszczerzył zęby w uśmiechu, na co Anterus zmieszany odwrócił głowę udając zwiększone zainteresowanie własną miską. – O, chłopaki już wrócili ze zwiadu. Wybacz, ale muszę iść posłuchać co mają do powiedzenia. – Yarvis wstał i odszedł. Zostawiając maga znowu samego.
Tymczasem w czerwonym namiocie najwyraźniej trwała zażarta kłótnia. Wprawdzie trudno było rozróżnić poszczególne słowa gdyż tłumił je gruby materiał z którego był zrobiony namiot, jednak po tonie krzyków i ich intensywności łatwo było wywnioskować iż jest ona dość poważna. Jakby na potwierdzenie tego nagle zasłona zasłaniająca wejście odchyliła się i z namiotu wyszła wyraźnie wzburzona Julne Ostrovnic. Akurat w momencie, gdy Yarvis przyjmował relację zwiadowców. Kobieta wyraźnie widziała jak trzech mężczyzn rozmawiających z Yarvisem żywo gestykuluje i co chwila coś pokazuje kierując ręce w stronę lasu. Próbowała tam coś dojrzeć, lecz oprócz drzew nie widziała nic. Z niecierpliwością oczekiwała kiedy Yarvis zostanie sam. W końcu się doczekała: zwiadowcy skończyli sprawozdanie i wzięli się za kolację.
- To byli ci zwiadowcy o których mówiłeś? – Podeszła do Yarvisa.
- Zgadza się.
- I co mówili? Nie wyglądali na zbytnio zachwyconych.
- Tak wam się, wydaje, pani. Powiedzieli, że okolica jest spokojna i możecie spokojnie spać.
Kobieta chciała coś jeszcze powiedzieć, ale nagle w wejściu do ich namiotu ukazał się szczupły młodzieniec o białych, długich do ramion prostych włosach. Julne szybko do niego przyskoczyła.
- Mówiłam, że masz nie wychodzić – syknęła łapiąc młodzieńca za rękę. – Chcesz na nas sprowadzić nieszczęście? Wracaj do namiotu i siedź tam dopóki nie ruszymy w dalsza drogę.
Białowłosy wyszarpnął rękę z uścisku.
- Nie będziesz mi rozkazywać – odparł gniewnie. – Wystarczy, że sprzedaliście nas jak psy na targu.
- Jak śmiesz… - już podnosiła rękę do uderzenia, gdy młodzieniec warknął:
- No zrób to. Z chęcią użyję swojej mocy. A ty doskonale wiesz co potrafię. I uwierz mi, uczynię to z prawdziwą przyjemnością.
Wzniesiona ręka szybko opadła, kobieta sapnęła gniewnie i wyminąwszy chłopaka weszła do namiotu.
Spojrzenia kilku ze strażników spoczęły na białowłosym, lecz szybko pobiegły w innych kierunkach, przez co młodzieniec nagle poczuł się jakby był na jakimś pustkowiu. Wzdrygnął się i rozejrzał w koło. Podszedł do siedzącego wciąż w tym samym miejscu młodego maga.
- Mogę to uleczyć – powiedział. Anterus podniósł na niego pytający wzrok, na co młodzieniec wskazał lewą rękę maga. Ten spojrzał na nią jakby widział ja pierwszy raz.
- Nie, powiedział, tego nie można uleczyć.
- Ja potrafię leczyć. Mam moc, dzięki której potrafię uleczyć wszystkie rany, nawet zwrócić starcowi młodość.Anterus podniósł zabandażowaną rękę wewnętrzną stroną do góry, po czym przejechał paznokciem po bandażu od nadgarstka aż po palce. Pod wpływem dotyku bandaż rozdzielał się jakby był cięty przez niewidzialny nóż. W końcu całkowicie opadł, ukazując dłoń. Na jej środku widniała czarna okrągła, paskudnie wyglądająca szrama. Młodzieniec zbladł.
- Jesteś Przeklęty – wyszeptał cofając się kilka kroków.
- Jestem – odparł spokojnie mag powoli owijając rękę bandażem, który znów był cały. – I tego nie uleczysz, choćbyś posiadał nie wiem jaką moc.
- Słyszałem, że Przeklęty nigdy się nie uwalnia.
- Też tak słyszałem. – Bandaż był już na swoim miejscu, a ręka schowana w obszernym rękawie szaty.
- Dlaczego więc to zrobiłeś? – Wprawdzie młodzieniec nie przysunął się bliżej, lecz kucnął szykując się na dłuższą rozmowę. – Dlaczego sprzedałeś duszę diabłu? Co w zamian dostałeś?
Anterus popatrzył uważnie na młodzieńca.
- Lepiej żebyś nie wiedział. Czasami niewiedza jest błogosławieństwem.
Młodzieniec westchnął ciężko i usiadł.
- Chciałbym żeby tak było, żebym nie wiedział co mnie czeka.
- Zła rzecz nie zawsze musi być zła.
- Nie rozumiem – spojrzał na maga z zainteresowaniem.
- Sprzedali was, nie pytając o zdanie. Teraz jesteś tym zbulwersowany, ale skąd wiesz co ci przyniesie los? Może tam będzie wam lepiej niż teraz.
- Wątpię – młodzieniec zwiesił smętnie głowę. – Ja mam być na każde zawołanie bogatego starucha, a Mila… - umilkł, a w jego oczach pojawiły się łzy. – Naszym przekleństwem było, że urodziliśmy się jednocześnie, przynosząc przy okazji śmierć matce. Przez pierwszy rok nie mogli nas rozdzielić, a z każdym kolejnym dniem naszego życia nasze podobieństwo stawało się coraz bardziej widoczne. Na początku było tylko fizyczne, później ujawniły się nasze moce. Ja potrafię uleczyć każdą chorobę czy ranę, a łzy Mili zamieniają się w diamenty. I dlatego musi ona poślubić tego, któremu ja mam przedłużać życie. Twoim zdaniem to będzie lepsze? Wątpię. Do tej pory, chociaż żyliśmy w odosobnieniu, to jednak do niczego nas nie zmuszano, mieliśmy dla siebie piękny ogród, służących, którzy byli nam bardziej przyjaciółmi niż służbą. W jakiś sposób byliśmy szczęśliwi. Jak można być szczęśliwym służąc człowiekowi, który chce oszukać śmierć?
Anterus nic nie powiedział tylko podniósł zabandażowaną rękę i przyłożył ją do czoła młodzieńca.
- Zamknij oczy – powiedział.
Białowłosy posłusznie wykonał polecenie. Przed jego oczami zaczęły pojawiać się obrazy. Po chwili z oczu pociekły łzy. Anterus zabrał rękę. Młodzieniec otworzył oczy.
- To było takie piękne. Dlaczego mi to pokazujesz? Dlaczego mnie torturujesz?
- To nie tortury. To jedna z możliwości. Wszystko zależy od ciebie. Niektórzy mogą ci mówić, że przez moc którą posiadacie, wasza przyszłość jest przesądzona. Ale to nieprawda. To wy decydujecie o tym jak potoczy się wasza przyszłość.
- Ale jak? – zapytał zrozpaczony młodzieniec. – Jak mamy to zrobić, jeśli staliśmy się towarem dobrym tylko do sprzedania!
Anterus uśmiechnął się delikatnie.
- Wystarczy, że w odpowiednim momencie posłuchasz swojego serca.
- Jak mam go posłuchać, jeśli cały czas tylko łka z rozpaczy?
- Nadejdzie czas, tam w niewoli, gdy zabije nie tylko dla ciebie. Wystarczy, że go wtedy posłuchasz, a wszystko dobrze się ułoży. Dla ciebie i dla twojej siostry.
- Nie rozumiem. Jesteś strasznie tajemniczy. Mówisz takimi zagadkami.
- Życie nigdy nie daje prostych rozwiązań. Ale to mogę ci obiecać: posłuchaj mojej rady, a wszystko ułoży się dobrze.
- Chciałbym – wyszeptał młodzieniec. Nagle podniósł głowę, jakby nasłuchiwał. – Wybacz, ale muszę wracać do Mili.
- Powiedz jej to, co ci powiedziałem. Niech ona też nie traci nadziei.
Młodzieniec nic nie odpowiedział, tylko wszedł do namiotu.
Kiedy młodzieniec zniknął, do Anterusa podszedł Yarvis.
- Jestem zazdrosny – stwierdził siadając i chowając obandażowaną rękę maga w swoich dłoniach. – Tak długo z nikim nigdy nie rozmawiałeś. Poza mną.
- Żal mi było dzieciaka. Taki młody, a tak mało w nim chęci życia. Niczym w stuletnim starcu.
- Pomogłeś mu?
- Tyle ile mogłem, ale czy mnie posłucha… tego nie mogę zagwarantować – odparł ze smutkiem.
- Nie przejmuj się tym, masz dość swoich zmartwień – Yarvis objął Anterusa ramieniem. Mag położył głowę na jego ramieniu, a po jego policzkach spłynęły dwie łzy. Yarvis jakby wyczuł co się dzieje z młodym magiem, przyciągnął go bardziej do siebie i pocałował w czubek głowy.
- Wszystko będzie dobrze. Kiedyś. Zobaczysz.
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|