Nie wiedział, ile czasu upłynęło od chwili wyjścia z domu do powrotu. Nie znalazł Jessie'go. Mężczyzna znikł jak kamfora. Telefonu nie odbierał. Przyrzekł sobie, że jak wróci, to otwarcie porozmawiają i wszystko mu o sobie powie.
Teraz musiał załatwić sobie jeden dzień wolnego w pracy. Głupio się czuł, że po tak krótkim okresie o to prosi, ale nie mógł pojechać do stadniny i nie czekać na męża. Zdjął mokrą kurtkę i zawiesił na wieszaku, nie przejmując się kapiącą z niej wodą. Wyjął telefon z kieszeni spodni i zadzwonił ponownie do Jessie'go. Odczekał chwilę, wsłuchując się w głuchy sygnał.
- Odbierz. Kurde, Jessie. - Miał ochotę walnąć telefonem o ścianę, kiedy przerwał połączenie. Partner miał wyłączoną pocztę głosową., a teraz by się przydała. Wtedy mógłby nagrać mu jakąś wiadomość. Niby nie powinien się martwić. Carson był dorosłym człowiekiem, ale Colin nie znosił, kiedy ktoś wzburzony opuszczał dom w takim stanie.
Wykonał, chyba już z dziesiąty raz, telefon do Ethana, ale i on go nie widział. Obiecał oddzwonić, jak Jessie się z nim skontaktuje lub odpowie na jego telefony.
Colin dryndnął jeszcze do stadniny i nie miał problemu z uzyskaniem wolnego dnia. Później zmienił jeszcze mokre spodnie na jakieś stare, powycierane jeansy z dziurami na kolanach. Złapał kluczyki od auta. Pojeździ po ulicach, może gdzieś go wypatrzy.
***
Park w czasie deszczowej pogody wyglądał ponuro. Wszędzie wokół spadająca z nieba woda sprawiała wrażenie, że cała okolica płacze. Grube krople spadały z liści drzew, tańcząc w locie i upadając na trawę, deski od pustych ławek lub na Jessie'go Carsona.
Mężczyzna stał oparty o jedno z drzew. Nie potrafił przeboleć tego, że Colin okazał się CJ MacGregor'em. Spotkanie tego pisarza było jego marzeniem. Nie zawodowym, ale prywatnym. I teraz to się spełniło, ale w taki sposób. Colin mógł mu powiedzieć. Po prostu mógł. Tamtej nocy, gdy przyniósł do łóżka książkę, White miał możliwość przyznać się, że to on napisał powieść. Kolejna osoba go zdradziła, a to bolało. Był przecież dla niego ważniejszy nawet od rodzeństwa. A teraz kopnął go w dupę. Czemu tak mocno boli go serce? Już wolałby, aby Colin powiedział, że ma żonę, dzieci.
Kolejny telefon. Nawet się nie ruszył, aby chociaż odrzucić rozmowę. Wolał stać, moknąć i marznąć, wsłuchując się w melodię dzwonka „We are the champions” Freddiego. Coraz bardziej denerwującą melodię.
***
Kolejna minięta ulica i nikogo choćby trochę przypominającego Carsona. Czasami parkował w wolnych miejscach i chodził po chodniku, kierując oczy w różne miejsca. Jessie nie mógł odbiec daleko. Była możliwość, że wsiadł do taksówki lub autobusu. Całe szczęście, przestało padać, więc jak mąż ukrył się gdzieś przed ulewą, to teraz może wyjdzie na zewnątrz.
Po wyjściu z kolejnego baru postanowił, że to koniec poszukiwań. Niech Jessie sam sobie radzi. On nie jest jego niańką. Wsiadł do auta i miał odpalić silnik, kiedy zadzwonił Ethan.
- Wiesz coś? - zapytał po odebraniu połączenia.
- Odebrał w końcu mój telefon. Park przy sto-siódemce. To jest naprzeciw starej szkoły, do której chodziliśmy - poinformował Ethan.
- Nie bardzo się orientuję. Jak daleko od naszego mieszkania?
Mężczyzna przekazał mu wszystkie wytyczne i dodał, że Jessie czeka na niego i może się wściec, że zamiast przyjaciela przyjedzie Colin.
- Spoko. Nic się nie martw, biorę go na siebie.
- Nie wnikam, jak to załatwicie między sobą i o co poszło. Sam wiem, że małżeństwo to nie droga usłana różami. To nara.
- Trzymaj się.
Mając w pamięci opisane kierunki i numery ulic, z daleka już ujrzał niewielki park. Fakt, Jessie musiał czymś tu dotrzeć. Prawdopodobnie autobusem, bo obok był przystanek. To by wyjaśniało, dlaczego tak szybko zniknął. Zaparkował na niewielkim placu przed dawną szkołą. Miał nadzieję, że drogówka nie czepi się go, że tu stoi. Inne auta także zajmowały miejsca. Przeszedł przez ulicę i ponownie zaczął się rozglądać. Wielkie drzewa, którymi były usiane aleje, nie dawały wspaniałego widoku. Ruszył deptakiem, wdychając cudowny zapach roślin tuż po deszczu. Aż się uśmiechnął, kiedy w wyobraźni ujrzał ogród rodziców. Tam tak samo pachniało. Dochodziły jeszcze kwiaty, jakie mama siała lub sadziła, aby cieszyły oczy. Całe dnie spędzała nad ich pielęgnacją. To uświadomiło mu, że musi się skontaktować z rodzicami. Andrea przekazywała im wieści od niego, ale to nie było to samo, co usłyszeć głos swego dziecka. A i on stęsknił się za nimi.
Nagle przystanął. Po lewej stronie jednej z alei ujrzał go. Wyglądał jak zmokła kura.
Tylko brakuje mi twego zapalenia płuc, Jessie.
Jakieś szczęście i troska otuliły go, gdy patrzył na niego. Zdecydował się podejść.
- Jessie.
Przeszedł go zimny dreszcz po plecach, kiedy Carson spojrzał na niego. W oczach miał wielki zawód i złość. Do tego cały dygotał. Zdjął kurtkę i podał mu ją, ale kochanek nie przyjął ubrania.
- Jak dziecko. Jeszcze gorszy jesteś - mówił Colin, a jego mąż nic się nie odzywał. - Jak mogłeś tak uciec? Nienawidzę, jak tak ludzie znikają po kłótniach. - Stanął naprzeciw niego. - Nie patrz tak. Postanowiłeś milczeć. Może być, ale pod twoją starą szkołą stoi mój samochód i masz do niego wsiąść. Jak tego nie zrobisz, to przerzucę cię przez ramię i narobię ci wstydu przy ludziach. A już wyszli na ulicę - rzekł twardo.
Jessie zmrużył oczy i ruszył na przód. Colin nie będzie mu mówił, że zachowuje się jak dziecko. Jak tak robi, to ma do tego prawo! Jest na niego zły i nie ma ochoty się odzywać. I nie chce jego pieprzonej kurtki!
- Wiem, że musisz przełknąć sytuację... - White urwał, bo partner posłał mu spojrzenie typu: „Już nie żyjesz”. Colin przewrócił oczami i dał mężowi chwilę milczenia, obserwując całą jego postać.
***
W mieszkaniu trzasnęły drzwi. White nie wytrzymał. Chwycił męża za ramię i odwrócił do siebie przodem.
- Mały, kapryśny, obrażony bachor! Ty nie rozumiesz, że ktoś się o ciebie martwi?!
- Kto?! Widzę tylko kłamcę! - Odsunął się na odległość kilku kroków.
- Nie powinno ci to przeszkadzać, cały czas kłamiemy! Martwiłem się, bo nie wiedziałem, gdzie zniknąłeś!
- To co innego! Ja nie ukrywam o sobie niczego. Ty tak! I jestem dorosły. - Miał ochotę tupnąć nogą o podłogę, ale się powstrzymał. Naprawdę mogło to wyglądać, jak bunt naburmuszonego dzieciaka.
- I tak się wściekasz, obrażasz, bo ci nie powiedziałem, że jestem twoim ukochanym pisarzem. Powiedziałbym ci w odpowiednim czasie. A teraz idziemy na górę. Naleję ci wody do wanny i się wykąpiesz. Zdejmuj to przemoczone ubranie. - Wskazał palcem na koszulkę i spodnie, które lepiły się do ciała męża. W innym wypadku wyglądałoby to seksownie, ale teraz, kiedy odkrył, że dwudziestoośmioletni facet potrafi zachowywać się jak gówniarz, jakoś nie miał ochoty na nic erotycznego.
- Dziecko samo sobie poradzi! Nie zawracaj mi głowy!
Colin już miał coś odpowiedzieć, lecz dzwonek do drzwi mu to uniemożliwił. Jessie uciekł na piętro, a on pospieszył zobaczyć, kogo licho przyniosło.
Nacisnął klamkę i uchylił drzwi.
- Cześć. - Na ustach Andrei widniał szeroki uśmiech, a w oczach miała głód. Wiedział, czego, ale nie był w nastroju na opowiadanie jej o książce. - Miałam samolot wcześniej.
Wpuścił ją do wnętrza mieszkania i przeczesał włosy, burząc je jeszcze bardziej.
- Colin, co się dzieje? Znam cię. - Zamknęła drzwi i odłożyła parasolkę na stojak do tego przeznaczony. Kupili go niedawno z Jessie'm. Cholera, zaczynał inwestować w ten związek. Torbę podręczną postawiła obok. - Zrób mi tej kawy, co wy robicie i gadaj. Gdzie twój małżonek? - Jej oczy latały po całym pomieszczeniu.
- Kąpie się. - Taką miał w każdym razie nadzieję.
***
Siedząc po szyję w gorącej wodzie i próbując się ogrzać, w międzyczasie starał się stłumić swe nerwy. Zdawał sobie sprawę ze swego zachowania, lecz nie potrafił nic na to poradzić. Coś w środku bolało właśnie dlatego, że Colin ukrywał przed nim szczególnie tę prawdę. To go dręczyło bardziej niż traktowanie przez rodzinę. I domyślał się dlaczego, ale robił wszystko, by tego faktu nie dopuścić do siebie. Wszystko to, co się dzieje pomiędzy nim, a Colinem to tylko małżeński kontrakt urozmaicony seksem, nic więcej. Nie chciał więcej. Colin i tak później wyjedzie. Nie będzie go przywiązywał do siebie. Zwłaszcza teraz, kiedy nie mógł mu do końca ufać. Niby czuł, że mężczyzna ma jeszcze jakieś tajemnice, ale nigdy o nie nie pytał. Mógł w tym względzie mieć pretensje do siebie. Lecz Colin wiedział, kim jest dla niego autor powieści „Straceńcy”, „Poszukując X”, „Kolor lata” i wielu innych pisanych od dziesięciu lat tekstów. Wiedział i milczał. I nic, żadna inna prawda o Colinie nie będzie tak ważna i bolesna, jak to. Kurwa, sam siebie irytował przez te myśli. Uda mu się zapanować nad nimi i nie czuć tego żalu. Przestanie zachodzić w głowę, co i jak.
Żeby to było takie łatwe.
Wychodząc z wanny, zanotował sobie w głowie, że Ethan ma u niego dużego minusa. To on miał po niego przyjechać, a nie White. Miał stuprocentową pewność, że przyjaciel przekazał jego mężowi adres parku.
***
Andrea palnęła Colina w tył głowy. Wysłuchała wszystkiego i miała ochotę go porządnie natłuc.
- Wiedziałam, że ten twój durny pomysł nie wracania do przeszłości w jakimś momencie się zemści.
- Wiem, ale wiesz, jak mi było trudno. - Postawił na stole pełną szklankę kawy. - Później jakoś nie mogły mi przejść przez usta słowa, że to ja pisałem. Nie wiem, czemu. Może się bałem, że tak MacGregora idealizuje i jak dowie się, iż to ja, to się rozczaruje.
- Głupek - stwierdziła. - Potem nagle, całe szczęście, odzyskałeś wenę. I pomyślałeś sobie, że wydasz książkę i dasz mu prezent, tym samym przyznając się, kim jesteś - zakpiła sobie z niego. - To głupi plan. - Wskazała na niego łyżeczką.
- Nie czekałbym tyle czasu. Miałem dać mu gotowego pdfa.
- Nie tłumacz się mnie, tylko jemu. Podasz mi śmietankę? Będę tu jakieś dwa dni i liczę na widok dobrze dogadujących się facetów, a nie zachowujących się, jak dwa obrażone babsztyle.
- I ty, będąc kobietą, tak mówisz? - Oparł się tyłkiem o blat szafki i włożył ręce w kieszenie.
- Jakbyś mnie nie znał. - Oblizała łyżeczkę. - Nie gap się na mnie jak ciele na malowane wrota. Poszedłbyś do niego i pogadał. - Patrzyła na niego wręcz rozkazująco.
- Może... Już nie muszę iść na górę. - Swoje oczy skierował ku wejściu do pomieszczenia. Pojawiło się w nich coś ciepłego.
Jessie wszedł, udając, że nie widzi męża. Przywitał się z kobietą.
- Cześć.
- Cześć. Zostawię was samych, powinniście...
- Siedź spokojnie. Nie mam o czym z nim rozmawiać - wtrącił Jessie i zakaszlał. W gardle zaczęło go łaskotać. Odchrząknął. Otworzył drzwi lodówki i wyjął zimny sok pomarańczowy.
- Nie lepiej napić się czegoś ciepłego? - spytał Colin. Nie spuszczał męża z oczu. Carson nie wyglądał dobrze. Miał rumiane policzki. Na pewno nie były dowodem wstydu. Jessie nigdy się nie wstydził. - Zmierz sobie temperaturę. I nie udawaj, że mnie nie słyszysz. - White zdenerwował się. - Obrażony gówniarz. Przepraszam, że zatrzymałem dla siebie to i owo. - Wyszedł z kuchni podminowany.
Jessie musiał w duchu mu przyznać rację, co do stanu zdrowia. Nie czuł się najlepiej. Odstawił z powrotem sok na półkę. Nagle poczuł dłoń na czole.
- Co ty robisz? - Ze zgrozą ujrzał stojącą obok Andreę.
- Mam siedmioletniego syna. Zawsze tak sprawdzam, czy ma gorączkę.
- Masz syna? - Odsunął się.
- Nie mówiłam ostatnio? - Zaprzeczył, więc kontynuowała: - Mam, ma na imię Kevin. Jest teraz u babci na wakacjach. Dlatego mogłam przylecieć. Ale wróćmy do ciebie. Masz temperaturę. Nic dziwnego, każdego by coś złapało, gdyby stał tyle czasu w zimnie i ulewie. Pomimo lata dzisiaj wygląda na późną jesień i to taką, jak w Europie. Idź do łóżka. Wygrzej się dzisiaj. Zrobię coś ciepłego do picia i podam ci jakieś leki.
Zaczęła krzątać się po kuchni. Kiedy włączyła w czajniku wodę i szukała kubków lub czegoś, w czym mogła zrobić herbatę, zauważyła, że mężczyzna patrzy na nią jak na ufoludka.
- No co? Jestem matką i czasami włącza mi się ten tryb. I słuchaj się tej matki, dopóki jest grzeczna.
- Wybacz, że zapytam, ale gdzie jest ojciec twego syna?
- Pytaj, najwyżej nie odpowiem. - Wrzuciła do kubka torebkę cytrynowej herbaty. - Ojciec Kevina, gdy dowiedział się, że jestem w ciąży zwiał, gdzie pieprz rośnie.
Carson ponownie zakaszlał.
- Faceci to świnie - powiedział.
- Zgadzam się. Ale Colin jest naprawdę spoko. - Nie zareagował. - Oki. To macie jakieś leki na obniżenie gorączki? A mięso? - Wlała wodę do kubka. Po kuchni rozszedł się cytrynowy zapach.
- Po co ci mięso? - Miał nadzieję, że nie będzie praktykować na nim jakichś praktyk typu: okłady z mięsiwa leczą choroby.
- Rosół na przeziębienia jest dobry. - Wręczyła mu garnuszek z płynem, który zrobiła. - To co? Macie czy nie?
***
Dwie godziny później Andrea gotowała rosół, w tym samym czasie czytając tekst Colina.
Atmosfera pomiędzy mężczyznami nie zmieniła się.
Uparci troglodyci, psioczyła na nich. Na szczęście zagoniła Carsona do łóżka, a Colin siedział przed telewizorem i udawał, że interesuje go jakiś serial. Ale wiedziała też, że nad czymś myśli. I to tak bardzo, że słyszała obracające się w jego głowie trybiki. Dała im na razie spokój.
Zamieszała rosół i skosztowała. Jak zawsze wyszedł jej wyśmienity. Spędzała w kuchni mało czasu lub gotowała w przerwach robienia okładek, ale akurat tę potrawę nauczyła się przyrządzać jeszcze w dzieciństwie. Rosół w domu rodziców był podstawą niedzielnego obiadu.
Mięso, które musiała kupić, było już miękkie, więc wyjęła je do dużej miski. Zrobi z niego potrawkę na jutro.
- Ile byś brała za godzinę gotowania nam jako kucharka? - zapytał Colin. Rzucił okiem na ugotowany makaron.
- Milion dolców i jestem wasza. - Odstawiła mięso na bok. - Czym wy zapychacie swoje żołądki? Nic tu nie macie.
- Zamawiamy lub kupujemy. Słuchaj, muszę wykonać trochę telefonów. Masz numer do Philipa? Nie mam go w notesie, kartka zginęła.
- Po co ci Philip? Ostatnio nie chciałeś mieć z nim nic wspólnego.
- Pokłóciliśmy się, nie chciał, żebym wyjeżdżał. Masz czy nie?
- Mam. W mojej torebce. Czekaj, gdzie ja ją dałam? - Zacmokała. - A, jest na krześle w salonie. Znajdziesz tam telefon i numer do Philipa.
- Dobra, dzięki.
- Słuchaj. - Podrapała się po nosie. - Przeczytałam prawie cały tekst... - Ale nie skończyła mówić, bo mężczyzny już nie było. Zmarszczyła brwi. W końcu wzruszyła ramionami i powróciła do czytania. Musi skończyć, zanim poda obiad Jessie'mu.
***
Nienawidził leżeć w łóżku bezczynnie. Miał robotę. A to babsko go tu wysłało. Co najgorsze, to jej posłuchał. Źle z nim. Cóż, polubił ją już przy pierwszym spotkaniu.
Usłyszał na korytarzu kroki, ale na całe szczęście nie był to mąż. Nie potrafił na niego normalnie spojrzeć. Miał ochotę zapytać go, dlaczego pisał pod pseudonimem. Zadać wiele innych pytań, jak fan idolowi. Złość mu przechodziła, mimo to został zawód.
Rzucił okiem na otwierające się drzwi.
Andrea, pomagając sobie łokciem, wniosła tacę z parującą potrawą. Pod pachą ręki, jakiej nie używała do otwarcia wrót, trzymała jakieś kartki.
- Gorący rosół ci pomoże. Trzymaj. - Postawiła tacę na jego kolanach. - A to coś jest po to, żeby przeczytać. Jak przestaniesz się obrażać, może po to sięgniesz. - Zostawiła papiery na nocnym stoliku.
Jessie ze zgrozą dojrzał pismo męża.
- Jedz, ja idę zrobić dziś żarcie na jutro. I chcę, byś wiedział, że to jest napisane dla ciebie. Colin coś chciał ci przez to coś przekazać. Domyślam się, co... O nie, nie. - Pogroziła palcem. - Sam się dowiesz. Wiesz, Colin ucieka od przeszłości. Albo uciekał. Spotkał ciebie i stanął na nogi. Weź to pod uwagę. - Mrugnęła do niego i wyszła.
Gdy został sam, wziął do ręki łyżkę i nabrał pachnącego rosołu, chociaż nie był głodny. Nie mógł jednak nic zjeść, bo cały czas ciągnęło go do spoczywającego obok tekstu. Przyciągał go bardziej niż magnes. W końcu uległ. Odstawił naczynie z tacą na miejsce, gdzie zawsze spał Colin i sięgnął po te głupie papierzyska.
***
Andrea przygotowała też jedzenie dla nich dwojga, ale niecierpliwiła się czekaniem na przyjaciela. Mówiła mu, jak spotkała go chwilę temu w kuchni, że zaraz poda obiad. A teraz miał to głęboko gdzieś. Wstała z krzesła i poszła po niego na piętro, był w gabinecie, a drzwi były uchylone. Zanim weszła, usłyszała strzępki rozmowy telefonicznej. Zajrzała przez szparę. Colin chodził w kółko po pomieszczeniu.
- To jest ważne i ma to być zrobione na teraz - mówił White. - Nie obchodzi mnie, że tak szybko nic nie da się zrobić… Philip, znasz się na tym, inaczej bym do ciebie nie dzwonił. Nie jest to działanie nieprzemyślane. Wiem, co robię. Załatw to i przylatuj. Wynagrodzę ci to.
Kobieta po zakończeniu rozmowy weszła do środka.
- Co ty kombinujesz? - Położyła ręce na biodrach.
- Zobaczysz. To co z tym obiadem?
- Nie powiesz mi?
- Wolę nie zapeszać. Będzie dobrze. - Dał jej prztyczka w nos.
- Aj. - Pomasowała się po bolącym narządzie. - I tak to z ciebie wyciągnę. Chcesz przyspieszyć wydanie, ale nie, Philip się tym nie zajmuje. On...
- Andi, proszę cię, nie myśl. - Mężczyzna złożył ręce jak do modlitwy.
- Ufam ci. Muszę ci coś powiedzieć.
Czuł, że jeszcze tego dnia będą czekać go różne wrażenia. Podniósł brwi, nic nie mówiąc.
- Dałam Jessie'mu twój tekst.
- Co? Dlaczego? - Ze zdenerwowania zaczął szybciej oddychać.
- Ty mi też zaufaj. Wieczorem powinien go skończyć, wtedy idź do niego. Porozmawiaj. Wyjaśnij sytuację.
- I znów się pożremy. Dziękuję bardzo. Pasuję. - Podniósł ręce do góry.
- Uparty idiota - warknęła i wyszła.
Colin zaczął się miotać. Pójdzie do niego i znów się posprzeczają. Nie mógł powiedzieć, że nie ciekawiła go reakcja męża na to, co przeczyta. Dosłownie zżerała go ciekawość. No, ale Jessie wyraźnie nie chciał go widzieć. A jeszcze to, co teraz robił ostatecznie może pogrążyć go w oczach męża. Zdawał sobie z tego sprawę, ale Jessie nie zgodzi się na takie wyjście z sytuacji.
- Szlag by to trafił. - Miał ochotę coś rozwalić. W tym momencie zadzwoniła komórka. Odebrał ją. - I jak? - zapytał osoby po drugiej stronie łącza. - …To dzwoń jeszcze dziś i przylatuj. Rano chcę cię tu widzieć.
***
Nadszedł wieczór. Jessie przeczytał właśnie ostatnie słowo. Tekst mu się podobał. Trochę w innym stylu, ale jak zrozumiał, o co w tym chodziło, to nie wiedział, jak ma się do tego odnieść. Co to znaczyło? Nie był dziś w stanie myśleć. Gorączka dawała mu się we znaki.
Potarł dłonią czoło. Czy Colin wiedział, że on to czyta? Odłożył na bok tekst. Obawiał się, żeby nie uszkodzić kartek i wolał nie trzymać ich w łóżku. Chciało mu się spać. Andrea z półgodziny temu przyniosła mu kanapki. Ta kobieta była pełna energii. Położył się, bo dotychczas siedział oparty o wezgłowie łóżka. Znów przez głowę zaczęły mu przelatywać różne myśli. Dlaczego jego zawsze spotykają dziwne rzeczy? No dobra, nie mógł nazwać dziwną rzeczą tego całego związku, ale od początku było wiadome, jaki będzie koniec, a teraz, jak sugerował się tym, co przeczytał oraz tym, co powiedziała Andrea, miał sądzić, że Colin chciał to zakończyć inaczej. To znaczy, ich małżeństwo miało trwać? Żołądek wywrócił mu się do góry nogami. Przecież plan był inny. Ale plany mogą ulec zmianie. I Colin naprawdę sugerował to, o czym on teraz myślał? Pytanie, czego on chciał. Nie zastanawiał się nad tym. Przy Colinie czuł się taki doceniony, pożądany.
Uniósł głowę, kiedy drzwi się otworzyły. White wszedł do sypialni i spojrzał na męża.
- Nie przeszkadzaj sobie. Przyszedłem tylko po swoją poduszkę i koc. Prześpię się na dole.
- E... - Może to i lepiej, jak na jakiś czas odseparują się od siebie. Będzie miał czas zastanowić się nad tym wszystkim. - Dobrze.
- I nie martw się. Przy twojej rodzinie będziemy udawać, tak jak mieliśmy to robić.
Tylko zbliżyliśmy się nieoczekiwanie do siebie tak naprawdę. - Wziął poduszkę i koc z szafki.
Jessie podniósł się na łokciu i podał mężowi jego opowiadanie.
- Możesz już wziąć. Fajny tekst. Inny, ale nadal dobry. - Nie był gotów na rozmowę z nim.
Colin na moment przymknął powieki, by się uspokoić. Jessie nic z tego nie wyczytał między wierszami. Trudno. Sam sobie ubzdurał, że może z tego związku by coś było. Pomylił się. Dotrzyma słowa. Zostanie z nim do końca planu. A może, jakby spróbował z nim porozmawiać?
- Tak bardzo cię uraziło to, że nie powiedziałem ci o tak ważnej rzeczy dla ciebie. Dlaczego? - Podszedł i zabrał mu z ręki papiery.
- Twoim zdaniem miałem się cieszyć? Nagle ukochany pisarz okazuje się być moim mężem. Wiedziałeś o tym, mówiłem ci, jakie to było dla mnie ważne, żeby spotkać się z tym facetem. A ty nie szepnąłeś nawet słówka. Byłoby inaczej, gdybyś... - Ponownie zaczął kaszleć. Nabrał powietrza, gdy się uspokoił i dokończył: - Trzeba było powiedzieć.
- A co za różnica teraz czy wtedy? I tak byś zareagował dość mocno. Ja chyba się bałem tej konfrontacji. Po prostu może bałem się, że nagle ja, Colin okażę się konkurencją dla samego siebie, bo może CJ jest lepszy. Wyglądało na to, że jakbyś miał wybierać, to wolałbyś jego - mówił z bólem serca. Patrzył gdzieś w okno i ciemność za nim. - Mówiąc o nim wypowiadałeś się, jak zakochany sztubak. Poza tym ciężko mi najpierw było. Wiesz o tym. Chciałem udawać, że MacGregor to nie ja, mieć inne życie. A potem nagle zacząłem pisać. Ty to zmieniłeś. Ta twoja miłość do moich książek. Przysięgam, że niedługo chciałem ci powiedzieć wszystko. Dowiedziałeś się nie tak, jak tego chciałem. Przepraszam za to. Przepraszam za to, co będzie. - Wyszedł, zanim Jessie zdążył usta otworzyć.
- Co będzie? - Chciał wstać i za nim pobiec, ale zakręciło mu się w głowie i został w łóżku. Porozmawia z nim jutro.
***
Colin położył się w salonie na kanapie i okrył kocem. Tej nocy prawdopodobnie nie zaśnie. Przyzwyczaił się do zasypiania u boku Carsona. Zapach i ciepło mężczyzny były kojące. Do tego miał głowę pełną myśli, mógłby to nawet nazwać potężnym huraganem. Jedne przebijały się na wierzch. Jessie nic nie zrozumiał po przeczytaniu „Połączonych”. Nic. I to bolało.