The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 21 2024 18:51:03   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Spontaniczna decyzja 8


- Tak - odpowiedział Colin. - Cztery miesiące temu. Miał dwadzieścia pięć lat.
- Przykro mi. - Spojrzał na swoje ręce, a potem ponownie w czarne tunele. - Ale taki młody... Jak?
- I tu jest problem. - Nabrał powietrza w płuca. - Ian miał problemy z ojcem. Poważne. Ojciec nienawidził go za to, że miał syna pedała. Bił go, poniżał, nawet, jak ten był na studiach. Spotkałem Iana przez głupi przypadek. Siedział na ławce w parku. Z nosa lała mu się krew. Zagadałem do niego i zawiozłem do szpitala. Nie chciał. Okazało się, że nienawidzi szpitali, lekarzy. - Powrócił myślami do tamtych chwil. Oczy odbijały światło lampy. - Ale uparłem się i nie odpuściłem, więc wydarłem też od niego, kto go pobił. To było dla mnie nie do pomyślenia. Mnie rodzice akceptowali, a jego pobił ojciec. - Jessie uważnie słuchał opowieści. - Okazało się, że Ian ma własne mieszkanko, ale spotkał się z ojcem, żeby porozmawiać. Niestety, skończyło się to dla Iana źle. Zaczęliśmy się spotykać, jak kumple. Pomagałem mu. Nawet w chwilach, kiedy odwiedzał swoją mamę, a ojciec go... - urwał na chwilę, by zaraz ponownie zacząć opowiadać. - Po jakimś czasie poprosiłem go, byśmy zostali parą. Pokochaliśmy się. Przyszedł dzień, gdy zamieszkaliśmy razem w moim domu. Trzy cudowne lata byliśmy szczęśliwi. Ojciec Iana zerwał kontakt z synem. Dla chłopaka było to dobre, ale cierpiał, bardzo chciał zmienić ojca i pogodzić się z nim. Po roku niewidzenia się z tym draniem poszedł do jego biura. - Przełknął ślinę. - Gdy wrócił, miał rozciętą głowę. Bydlak znów go pobił. Ian powiedział mi, że ojciec go pchnął i upadł, uderzając głową w kant biurka. Wydarłem się na niego, że po cholerę tam szedł i czemu nie chce iść do szpitala. Wytłumaczył, że dobrze się czuje. Uwierzyłem mu. Jakiś czas później zaczął miewać bóle głowy. Niby nic wielkiego. Lekki ból, który przechodził po tabletce. Ale zdarzały się za często. Ian tłumaczył to migreną odziedziczoną po matce. - Colin ponownie przerwał na moment. Dalej trudno mu było opowiadać.
- To nie były zwykłe bóle głowy? - zapytał Jessie po cichu.
- Był moim partnerem, przyjacielem, kochankiem. Byłby mężem, o ile byśmy mogli się pobrać. Z nim szedłem spać, budziłem się, żyłem, kochałem. I pewnego dnia był, a kolejnego już go nie było. - W jego oczach pojawiły się łzy, które odegnał, przymykając na moment powieki. Zacisnął dłonie na pościeli. Carson milczał, czekając cierpliwie na ciąg dalszy. Po długiej chwili Colin otworzył oczy. Patrząc gdzieś w przestrzeń, zaczął ponownie mówić: - W jednej chwili rozmawiałem z nim, a w drugiej przewrócił się i umarł mi na rękach. Nawet na mnie nie spojrzał. Nie byłem w stanie się pożegnać. Nawet po śmierci Iana jego ojciec nie dopuścił mnie do niego. Nie miałem prawa decydować, gdzie go pochowają! Nie miałem prawa go zobaczyć. Byłem przecież nikim - mówił to z wielkim żalem z głosie. - Gdybyśmy mogli tylko zalegalizować nasz związek... A tak, to bydlak nie chciał syna, natomiast po jego śmierci już miał prawa do jego ciała. Bo co ludzie powiedzą. Sukinsyn! - Uderzył pięścią w łóżko.
Jessie przysunął się do niego i złapał za tę rękę. Przyłożył ją sobie do ust i ucałował.
- Lekarze - kontynuował White, jakoś dotyk męża dodał mu otuchy - orzekli, że Ian miał tętniaka, który pękł. Miał go tak umiejscowionego, że nie było szans, by przeżył. I wiesz, kiedy powstał? Wtedy, kiedy uderzył głową o to cholerne biurko. To jego ojciec jest winien! Ale nic nikt mu nie zrobił i nie zrobi. Mam tylko nadzieję, że facet żyje w poczuciu winy. Powiedziałem mu po pogrzebie, że to on zabił syna. I ja też jestem winien.
- Dlaczego? - Nadal nie puszczał jego ręki.
- Mogłem zaciągnąć siłą Iana na badania. Wykryliby to gówno i mu pomogli.
- Nie masz pewności, co by było. A Ian na pewno o to cię nie obwinia.
- Robi to w tych koszmarach. - Ich oczy ponownie się spotkały.
- To co ci się śni? - Pogłaskał go po ramieniu wolną ręką.
- Dzień jego pogrzebu. Zostaję sam na cmentarzu. Podchodzę do jeszcze nie zasypanego grobu. I nagle trumna się otwiera. A on tam leży i śmieje się. Nagle to ja tam jestem, a on stoi nade mną i krzyczy, że mu nie pomogłem. Jak bardzo mnie nienawidzi...
- To nie on. To ty się obwiniasz. Twoja podświadomość to robi. Nie jesteś winny. Kochał cię i nigdy by cię za to nie obwinił.
- Był taki młody. Wyjechałem z Denver, bo nie mogłem znieść pustki po nim. Dom był taki... - ponownie urwał. - Chciałem się zabić.
- Słucham?
- Zabić. Miesiąc temu byłem o krok od tego. Chciałem do niego dołączyć. - Przeczesał dłonią włosy w stresie. Drugą by chętnie bębnił palcami po czymkolwiek, gdyby nie była uwięziona w ręce męża. - Ale zadzwoniła Andrea, coś wyczuła. W mig była u mnie i zabrała mi broń. Po tym wydarzeniu jakoś doszedłem do siebie, ale zostanie tam ponownie mnie wciągało w ciemność. Jeszcze raz mogłem zechcieć odejść.
- I uciekłeś. - Stwierdził Carson.
- I spotkałem ciebie. A teraz jestem tutaj jako twój tymczasowy mąż.
- Jesteś. I dobrze coś więcej o tobie wiedzieć. Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś o Ianie?
- Chciałem zapomnieć. I gdyby nie ta mara senna, nie wiedziałbyś. Noc chyba nastroiła mnie do zwierzeń.
Patrzyli na siebie w ciszy, którą po minucie przerwał Colin.
- Wrócę do swego łóżka. - Znów zaczął się podnosić.
- Gdzie? Śpisz tutaj. Jak dla mnie możesz się tu nawet przenieść. Wiesz, tak na wszelki wypadek, jakby ktoś nas sprawdzał - dodał szybko ostatnie zdanie.
- Na wszelki wypadek? - Lepiej się poczuł, wyrzucając z siebie wszystko. Nie planował mu tego mówić, ale miał nadzieję, że dobrze zrobił. Położył się. - To zgaś światło. A która to właściwie godzina?
- Chyba po drugiej. - Jessie wyłączył lampkę.
- Późno. Dobranoc. - Odwrócił się plecami do męża. - I błagam, nie mówmy o tym, co ci opowiedziałem. Obiecaj.
- Obiecuję. Dobranoc.
Jessie nie przypuszczał, że ten człowiek przeżył taką tragedię. Teraz inaczej na niego patrzył. Jak bardzo musiał kochać tego Iana, że tak cierpiał? I czyżby zgodził się na ten ślub dlatego, że widział, jak ojciec jego potraktował? Chciał mu pomóc? Nieważne. Ważne, że Colin podzielił się z nim cząstką swego życia, bo coś czuł, że mężczyzna wiele przed nim ukrywa. Pytać nie będzie. Nie ma takiej potrzeby, przecież za sześć miesięcy rozwód. Nic ich nie będzie łączyć. Poza fantastycznym seksem. Z tą myślą zasnął.

***


Rozczesał grzywę karej klaczy, kończąc jej pielęgnację. Lubił ją i ona jego też. Pracował tu krótko, ale już zdołał sobie zdobyć przychylność zwierząt i niektórych pracowników. Nie wszystkich, byli tacy, co patrzyli na niego z odrazą. Nie będzie ukrywał, że jest gejem, a także od miesiąca zamężnym. Miesiąc. Dosyć fajne tygodnie. Pomyślał. Szczególnie wczoraj, kiedy wprosili się na przyjęcie do rodziców Jessie'go. Wzbudzili niemałą sensację. Szczególnie, gdy na ich oczach pocałowali się i to nie po przyjacielsku. Musiał przyznać, że pomimo gry, to we względzie seksualnym dobrali się znakomicie. Od ich pierwszej nocy nie omieszkali korzystać z „małżeńskich przywilejów”. Przecież to o wiele lepsze niż własna ręka. No, chyba, że sprawne paluszki Carsona.
- Colin, mam dziś dla ciebie zadanie. - Męski głos wyrwał go ze świata myśli.
- Tak, szefie? - Był to jego bezpośredni przełożony. Wielbiciel koni i swojej żony.
- Edith złamała nogę i nie może poprowadzić wycieczki do lasu. Wiem, że po godzinach jeździsz na tamte tereny, znasz je, więc proponuję ci pojeżdżenie z kilkoma klientami. Dopilnujesz ich.
Stadnina mieściła się za miastem i nieopodal znajdował się prywatny las należący do właściciela tej posiadłości. Codziennie organizowano kilka wycieczek. Początkującym jeźdźcom zawsze towarzyszyli opiekunowie.
- Z przyjemnością. O ile będę mógł pojechać na Ali. - Poklepał klacz po karku.
- Przyda jej się ruch. Zapłacę ci dodatkowo za te obowiązki.
- Świetnie. Dziękuję. Proszę pozdrowić żonę.
- Pozdrowię, Colin. - Mężczyzna odszedł w swoją stronę.
Był to człowiek przed sześćdziesiątką, który miał bardzo spokojny charakter. To on go przyjmował do pracy. A jego żona była jedną z tych kobiet, która wszystkich wokół by karmiła. Kobieta słynęła ze swej gościnności i nawet zapraszała go na przerwy obiadowe. Dwa razy się zgodził, ale wyszedł z jej domu tak nażarty, że nie mógł pracować. Teraz serdecznie jej dziękuje za zaproszenie i tłumaczy, że ma dużo pracy. Para miała dorosłą córkę Ann, która pracowała jako trenerka, ale z charakteru nie przypominała rodziców. Łagodność u niej ktoś ukradł, nie wspominając, że według niej homoseksualiści są chorymi ludźmi. Colin nie rozumiał, jak przy takich rodzicach mogła uchować się pełna nietolerancji osoba. Z drugiej strony Jessie też był inny niż jego cała rodzina. Może dzięki temu, że był gejem, ale nie sądził. Mógł być gejem i mieć podły charakter. Jedyne co, to ktoś mógłby go osądzać względem tego, jaki miał stosunek do rodziców. Z tymże oni też nie byli dla niego kochającymi opiekunami. Tylko nie znając ich można by mówić, że Jessie Carson zachowuje się wobec nich okrutnie. On już ich poznał. Szczególnie wczoraj. Margaret na oczach wszystkich pokazała, jak bardzo zależy jej na synu.

Przerwali swój pocałunek, który w pewnym sensie był po to, żeby pograć na nerwach tych bufonów, ale też i dlatego, bo sami go chcieli. To, że ich małżeństwo to gra nie oznacza tego, iż powinni jak najmniej chcieć się zbliżać do siebie. Podeszła do nich teściowa Colina i spoliczkowała syna przy swoich gościach. Jej złość nie miała granic, gdy zabrała głos:
- Jak możesz pokazywać swój chory związek przy moich gościach. Szanowanych obywatelach tego miasta! Nie jesteś moim synem. Jesteś chorym człowiekiem i ja nie będę zgadzała się na takie popisy. Wynoś się z mojego domu! - pluła jadem.
- Mamuś, to nie są popisy. Dobrze wiesz, że Colin jest moim mężem i mam takie samo prawo wkładać mu język do ust, jak tamta żmija swojemu kochasiowi. - Wskazał na swoją siostrę i jej nową zdobycz. - Dlaczego jej nic nie powiesz? Skoro tak szanujesz moralność, to jej powinnaś zwrócić uwagę. Nie mnie. Ja całowałem się z mężem, natomiast harpia z kimś, kto nawet nie jest jej narzeczonym. - Jessie mówił spokojnie, ale Colin wyczuwał, że bardzo ubodły go słowa matki. Wbrew temu, co czasami pokazywał, miał uczucia. Widział je szczególnie tej nocy, gdy wyznał mu prawdę o Ianie.
- Ona ma zdrowy związek. Ty chory. Wynoś się.
- Po prostu nie możesz pogodzić się z tym, że spełniłem pierwszy z warunków i to niechcący - wycedził słowa przez zęby.
Tak, kłamstwa im obu przechodziły już przez usta z łatwością.


Wyszli wtedy i wrócili do mieszkania. Niestety, Jessie zamknął się w swoim gabinecie i powiedział, że będzie pracował. Tymczasem on udał się do ich sypialni, którą, na wszelki wypadek, postanowili dzielić razem. Ale wprowadził się do niej dopiero tydzień temu. Wcześniej jakoś wolał mieć trochę prywatności z powodu koszmarów, nie chciał budzić Carsona co noc. Chociaż tak to sobie tłumaczył. Przecież i tak spędzali noce razem w jednej lub drugiej sypialni. Ale takie mieszkanie razem budowało więź. A on nie wiedział, czy tego chce. To było tylko udawane małżeństwo. Po co komplikować sobie sprawy? Żyli ze sobą. Kochali się. Spali, ale nie łączyło ich nic więcej poza planem. Grą, jak w teatrze. Udawaniem uczuć publicznie. To było proste. I nie chciał, żeby w to wplątało się coś więcej. W swoim życiu kochał tylko jedną osobę, nie liczył rodziców. Iana. I chociaż w związku z Jessie'm miłość nie wchodzi w grę, to przywiązanie na pewno. A tego też nie chciał. Po co mu to? Owszem, po rozwodzie mogli zostać przyjaciółmi, ale nie wierzył w przyjaźń, kiedy uprawiało się seks z tą osobą. Jessie jednak nalegał na wspólną sypialnię i miał rację, bo od tygodnia koszmary Colina zniknęły. A może organizm był tak wyczerpany po tym, jak Jessie go pieprzył lub on jego, że już nawet śnić nie mógł? Drugi powód to taki, że pewnego niedzielnego dnia wpadła Grace. Droga szwagierka nie omieszkała zajrzeć na górę pod pretekstem skorzystania z łazienki. Akurat był w sypialni i przebierał się po ostrych ćwiczeniach, jakie sobie zaserwował. Zajrzała tam i bardzo ją zdziwiło, że jednak mieszkają razem. Coraz więcej dowodów zdobywała na to, że ich związek jest prawdziwy. Colin wiedział, że z harpią mogą być problemy i muszą uważać.
- To co, Ali? Pora przestać rozmyślać i wracać do pracy. Gotowa na przejażdżkę?
Klacz zarżała z zadowoleniem.

***


Trzasnął drzwiami tak mocno, że te omal nie pożegnały się z futryną. Huk rozległ się po całym korytarzu. Przechodzące osoby obejrzały się na niego. Nie obchodziło go to. Miał ochotę roznieść to piętro, a nawet więcej. Cały budynek wraz z podziemnym parkingiem i fundamentami. Lepiej, żeby nikt teraz się do niego nie zbliżał. Starał się trzymać nerwy na wodzy, ale po tym, jak kolejny raz ojciec zachował się niczym zwyczajny dupek, a nie kochający rodzic, nie potrafił pohamować rozsadzającej go furii. Śmiał mu wypominać jego wczorajsze zachowanie, nazywać chorym, jak matka. Co on zrobił złego? Pocałował męża? Racja, jak śmiał to zrobić na oczach tych dystyngowanych ludzi, którym się podlizują? Pokazać, że pragnie mężczyzny. To był tylko cholerny pocałunek. Przecież nie pieprzyli się na oczach wszystkich. Takich skłonności nie miał i na szczęście Colin też.
Przeszedł przez całą długość korytarza i już miał wejść do swego gabinetu, kiedy zatrzymał go widok mężczyzny zmierzającego do biura jego ojca.
Co on tu robi?

***


Po zakończeniu dnia pracy Colin wziął szybki prysznic i ubrał się w swoje ubrania. Do pracy przy koniach zakładał sprane jeansy i koszulę w kratę z długim rękawem, a pod nią zwykły T-shirt oraz odpowiednie buty. Pomimo ciężkiego dnia czuł się wypoczęty i zrelaksowany, jak nigdy. Trzygodzinna wycieczka po lesie z grupą osób w różnym wieku pozwoliła mu zaspokoić chęć przebywania na powietrzu i pojeżdżenia konno.
Prysznice znajdowały się w głównym budynku i były od siebie oddzielone kabinami. W ten sposób zapewniano prywatność, co Colin przyjął z ulgą. Inni pewnie też. Sam się nie wstydził tego, kim był, ale wolał nie narażać kolegów na niezręczność. Zwłaszcza niektórych.
Stanął przed lustrem i poprawił włosy dłońmi. Ich długość była wystarczająca, żeby nie potrzebował grzebienia do rozczesania kłaczków. Usłyszał skrzypnięcie drzwi i powolne kroki. Postać stanęła za nim. Colin, patrząc w zwierciadło, zobaczył córkę swego szefa. Miała rude, ale farbowane, długie do ramion włosy. Bryczesy i koszulę zamieniła na czerwone szorty i białą koszulkę na ramiączkach, która pokazywała jej obfity biust.
- Ann? To męskie prysznice.
Kobieta nie odezwała się. Podeszła do niego. Chwyciła go za biceps i odwróciła do siebie przodem.
- Co ty robisz? - zapytał zaskoczony mężczyzna.
Stanęła na palcach i wpiła mu się w usta zaborczo. Zarzuciła mu ręce na szyję. Colin z początku nie wiedział, co się dzieje. Co ona robi? Na szczęście, kiedy chciała mu siłą wepchnąć język do ust, opamiętał się. Złapał ją za ramiona i ze złością odciągnął od siebie.
- Co ty, do cholery, robisz?!
- Nawrócę cię. Zobaczysz, co to ciało kobiety. Jest ponętniejsze od męskiego - mówiła.
- Doskonale znam kobiece wdzięki i nie podobają mi się. Mój mąż ma o wiele ponętniejsze ciało i coś do zaoferowania. Ty nie masz nic, co mi się podoba. Szczególnie biorąc pod uwagę twój charakter - powiedział na pozór spokojnym głosem, ale tylko ci, co go znali, mogli wiedzieć, że tylko krok dzieli go od wybuchu.
- Ma to, co powinien dać kobiecie! - Wyrwała mu się.
- Takiej, jak ty? Niewarto.
Ann zawarczała i wymierzyła siarczysty policzek stojącemu przed nią mężczyźnie. Jeszcze nikt nigdy jej tak nie obraził.
- Pożałujesz. Już możesz pożegnać się z pracą, lachociągu! - zagroziła i wyszła.
Potarł policzek. Nie powinien był z nią zaczynać. Tylko nie mógł sobie pozwolić na molestowanie go. Miał nadzieję, że jej ojciec nie robi wszystkiego, co mu córeczka każe. Inaczej faktycznie od jutra może szukać sobie nowego zajęcia. I Andrea powiedziałaby, że je miał. Nie rozumiała, że jego pisarska blokada nie pozwala mu napisać słowa. Gdyby chociaż miał pomysł. Pustka w głowie w tym względzie nadal nie malała. Trudno, przyjdzie mu żyć bez swej pasji. Pasji, do której utracił serce.
Dzwonek komórki wyrwał go z zamyślenia. Ostatnio za często myśli. Nacisnął przycisk z zieloną słuchawką i przyłożył telefon do ucha.
- Halo. - Z trudem się uspokajał.
- To ja. - Po drugiej stronie odezwał się Jessie.
- I?
- Mógłbyś przyjechać po mnie do Crystal?
- Znów piłeś? - Niepokoiło go to. Jessie ostatnio codziennie sięgał po alkohol.
- Potrzebowałem pomyśleć.
- I do tego trzeba było alkoholu? - syknął.
- To przyjedziesz? - Mężczyzna zapytał ponownie.
- Będę za pół godziny. - Rozłączył się i wsunął telefon do tylnej kieszeni czarnych jeansów.
Powinien mieć to gdzieś. Wypełnić warunki i tyle. Nie interesować się Jessie'm tak bardzo. Ale nie mógł tego zrobić. Nie potrafił mieszkać z kimś i traktować tę drugą osobę obojętnie. W dodatku to był jego mąż. Coś to znaczyło.
Westchnął. Miał za dobre serce w pewnych sprawach.
Pokręcił ze zrezygnowaniem głową i udał się do swego samochodu z nadzieją, że jak tu jutro przyjedzie, nadal będzie miał pracę.

***


Chyba zdenerwował swego męża. Bardziej by to zrobił, gdyby po kilku piwach sam usiadł za kierownicą i prowadził. Siedział przy stoliku sam i nie mógł wyzbyć się wrażenia, że właściciel konkurencyjnego wydawnictwa wraz z jego ojcem coś kombinują. Kiedy wszedł do gabinetu bez pukania, gdzie było spotkanie, zastał obu panów śmiejących się i to tak, jakby się znali bardzo dobrze. Ojciec wytłumaczył mu, że to spotkanie prywatne, lecz Jessie mu nie wierzył. Ojciec już nie chciał robić interesów, które miały pogrążyć firmę. Planował coś konkretnego. Musiał się dowiedzieć, co.
Podniósł butelkę z blatu i przystawił szyjkę do ust, gdy przy jego stoliku pojawił się dobrze, wręcz dogłębnie znany mu mężczyzna.
- Wiedziałem, że to ty, Jessie.
- Mark. Widzę, że nic się nie zmieniłeś. - Mark był człowiekiem, z którym studiował i miał dość burzliwy romans. Miał nadzieję, że już go nie zobaczy. - Nie widzieliśmy się cztery lata i nagle wpadasz na mnie. - Wypił resztkę piwa. Patrzył na blondyna przez ten czas.
- Chętnie bym, dosłownie, wpadł na ciebie. - Usiadł obok Carsona.
- Miałeś szansę. Zaprzepaściłeś ją. - Odsunął się. - Teraz jestem zamężnym facetem. - Podniósł lewą dłoń.
Na jednym z palców zalśniła złota obręcz, która już zdążyła się stać jakby kawałkiem jego ciała. Zawsze o niej pamiętał. Jak się kąpał, zostawiał ją na półce nad umywalką, ale później zakładał ją z powrotem.
- Czytałem w którymś z magazynów plotkarskich o tym wydarzeniu. - Mark pochylił się w stronę Carsona. Piwne oczy były, jak zawsze, przenikliwe i ciekawskie. - Widziałem jego zdjęcie. Dorwałeś ogiera. Jak on się kocha?
Jessie zaśmiał się. Odstawił butelkę i spojrzał prosto w oczy byłego kochanka.
- Przechodzi przeze mnie jak sztorm na oceanie. I trwa, trwa, trwa. - Puścił mu oczko.
Mark oblizał usta. Wyprostował się, z pełną swobodą opierając o oparcie kanapy.
- Nieźle - odparł.
- Lepiej powiedz, co ciebie sprowadza do San Diego? Nagle tak wygnało cię na drugi koniec Stanów. Zapomniałeś, jak działają telefony, a teraz pojawiasz się znikąd.
- Sprawy rodzinne. - Machnął z lekceważeniem ręką. - Nic ciekawego. Ty jesteś ciekawszym okazem do rozwinięcia tematu, więc wolę mówić o tobie.
- Już nie. Ciekawszy temat jest tam.
Mark nie zrozumiał, o co mu chodzi. Podążył za wzrokiem Jessie'go.
- Ogier w zasięgu wzroku.
- Nie nazywaj go tak - upomniał go Jessie. Uśmiechnął się do męża. - Zajęło ci to mniej niż pół godziny - zagadał do White'a.
- Nie było korków, kotku. - Uwagę Colina zwrócił drugi mężczyzna. Przyjrzał mu się uważniej. Wydał mu się śliski. I dość arogancki. Nieznajomy patrzył bez mrugnięcia okiem wprost w jego czarne źrenice. Dużo ludzi odwracało oczy, kiedy Colin sięgał wzrokiem w ich zwierciadła duszy. A ten człowiek nawet na chwilę nie drgnął. Nie spodobał mu się. Nie ufał ludziom nie patrzącym w oczy i takim, którzy patrzyli tak, jak ten mężczyzna. Zmarszczył brwi.
- Colin, poznaj Marka Andersa. Studiowaliśmy razem - powiedział Jessie.
- Nie tylko. Byliśmy razem - wtrącił Mark.
- Przez miesiąc. - Carson uznał za stosowne się wytłumaczyć. - Dawno się nie widzieliśmy.
- Czyli spotkaliście się po...
- Latach - dodał Mark. - Właśnie wspominaliśmy stare czasy i dowiedziałem się, że Jess nie jest już wolny.
- Nie jest, ale nie zakazuję mu mieć znajomości. Nawet takich z przeszłością. - Usiadł naprzeciwko Marka. Miał zamiar zabrać męża do domu, lecz coś mu mówiło, aby zainteresował się tym człowiekiem.
- Twoja druga połowa jest wyrozumiała - rzucił Mark do Carsona.
- Ufam mu. - Colin spojrzał czule na Jessie'go.
- To co? Po piweczku czy może coś mocniejszego? - Potarł ręce Anders. - Trzeba uczcić starą i nową znajomość.
Zanim Jessie zdołał odpowiedzieć, White odezwał się pierwszy:
- Jestem samochodem, ale jak Jessie chce...
- Tym razem piję tylko wodę. - Wystarczająco dziś wypił alkoholu.
Mark tylko wzruszył ramionami i zamówił dla nich wody, a dla siebie Martini. Jessie pamiętał wyrafinowany gust byłego kochanka. Nie wiedział, czy cieszy się, że go ponownie spotkał. W czasie, gdy byli razem, był jedynym facetem, z jakim chciał mieć coś więcej niż tylko przygodny seks. Potem nagły wyjazd Marka zniszczył te plany. A teraz Anders wrócił. Nie planował z nim niczego więcej poza wspólną pogawędką, a pewne wspomnienia nie były miłe.

Dwie godziny później rozgadany i wstawiony Mark zaczął wspominać stare, dobre, studenckie czasy. I też wypytywać się o ich związek. Colin przyglądał mu się. Siedział teraz obok męża i głaskał go po kolanie.
Natomiast Jessie był zadowolony, że mąż okazuje mu czułość przy Marku. Niech Anders wie, że ich małżeństwo nie jest fikcją. Najgorsze, że sam często o tym zapominał i brał je na poważnie. Przecież nie chciał się wiązać. Związki i miłość to problemy, a on miał ich za dużo. I wszystko przez testament babci.
- Prawda, Jessie?
- Co? Nie słuchałem cię, Mark. - Podrapał się po policzku.
- Mówiłem, że wtedy na imprezie u Sarah było tyle ludzi, że gdyby nie policja, to rozniesionoby jej dom.
- Nie pamiętam. Tyle razem balowaliśmy, że mi się to wszystko mieszało.
- A ja pamiętam. Wrócić do tych czasów to byłoby coś. - Mark rozmarzył się. - Wtedy byliśmy razem. - Spojrzał sugestywnie w oczy Carsona.
- Byliśmy i wszystko spierdoliłeś. Dlatego zamknij się w końcu lub zmień temat. - Zdenerwował się Jessie.
Colin, zdając sobie sprawę z tego, że jego partner nie ma ochoty na dłuższe przebywanie z tym człowiekiem, postanowił, że wrócą do domu. Oznajmił to Markowi. Jessie przystał na to z ochotą, a Mark uznał, że Carson jest pantoflarzem.
- Gdybym chciał zostać, to bym został. - Jessie pochylił się do Marka i wyszeptał: - Pytałeś, jak kocha się Colin i powiedziałem ci. Ale nigdy nie powiedziałem, jak ty się kochasz.
- Jak? Jak burza? Wiesz, uwielbiam te twoje porównania. - Mark czekał na odpowiedź.
- Ty? Ty to nawet wiaterkiem nie jesteś. - Miał ochotę się roześmiać, widząc minę byłego kochanka. Wyprostował się. - Skarbie, wracamy do domu. Mamy coś lepszego do roboty. - Zwrócił się do Colina. Splótł z nim palce, a w zamian dostał potężnego buziaka w policzek.
- Trzymacie się za rączki jak panienki - prychnął Anders.
- Nie, jak mężczyźni, którzy nie boją się pokazać tego, co do siebie czują - odparł Colin.
Pociągnął Carsona w stronę wyjścia.
- Nie ufam mu - oznajmił White, jak tylko znaleźli się na dworze. Szli w stronę jego auta. - Jest jakiś taki...
- Wygląda, jakby coś knuł?
- Mhm.
- Chce mnie odzyskać? Tak dużo o tym mówił.
- Nie. Mam wrażenie, że nas sprawdza. - Colin wyjął kluczyki z kieszeni. - Ale to tylko głupie wrażenie.
Jessie zapatrzył się na niego przez chwilę.
- Sprawdza? Dlaczego tak sądzisz?
- Zadawał za dużo pytań. - Otworzył drzwi samochodu.
- A może zwyczajnie był nas ciekawy?
- Może, ale ja i tak czuję, że to nie o to mu chodziło.
Wsiedli do pojazdu i po chwili ruszyli w drogę do domu.











Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

wietne! wietne! 100% [1 Gos]
Bardzo dobre Bardzo dobre 0% [adnych gosw]
Dobre Dobre 0% [adnych gosw]
Przecitne Przecitne 0% [adnych gosw]
Sabe Sabe 0% [adnych gosw]
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum