The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 21 2024 19:28:12   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Running away 34

Rozdział 34

Cahan
Emocje są twoim wrogiem. Jeśli się im poddasz, przegrasz wszystko. Pamiętaj, że masz nad nim kontrolę. Ty decydujesz o sobie, nie twoje ciało, nie twoje uczucia. Emocje cię nie określają, nie wyznaczają twojej drogi. Emocje cię zdradzą, zdadzą cię na łaskę innych ludzi. Nie chcesz tego. Nie możesz sobie na to pozwolić. Chcesz żyć, magu. Zapomnij więc o wszystkim, co czyni cię człowiekiem. Zacznij kontrolować własne myśli, by móc to samo uczynić z myślami innych. Słabszych.
Ludzie cię krzywdzą. Widzisz tylko ich strach i odrazę. Tak. Czujesz to, gdy tylko cię widzą, słyszą o twojej magii. Nienawidzą cię, choć cię nie znają. Nie chcą ciebie poznać. Nie widzą w tobie człowieka. Nie jesteś człowiekiem. Musisz być maszyną bez uczuć, żeby przetrwać. Chcesz żyć, prawda? To przecież takie ludzkie pragnienie. Nie, nie. Ty nie jesteś człowiekiem. Nic nie odczuwasz. Powtarzaj to. Za każdym razem, kiedy mocniej zabije ci serce, kiedy przyjdą ci do głowy dziwne myśli. Powtarzaj to. Nie chcesz umrzeć. Musisz wyrzec się swoich uczuć. To one cię zabijają, rządzą twoją mocą, sprawiają, że inni odchodzą.
Nikt z tobą nie zostanie. Zawsze będziesz sam, magu. Musisz się z tym pogodzić. Opiekun to bzdura. Zastanów się magu, kto zechce z tobą zostać, widzieć twoją magię. Dzień w dzień to samo. Na Stwórcę, twoi rodzice cię nie chcieli! Nie oczekuj tego od obcego człowieka. Całe szczęście dla ciebie, że magia prędzej czy później musi zniszczyć twoją bezcenną kontrolę, pozostawiając tylko ogień. Koniec będzie twoim wybawieniem, zapamiętaj moje słowa.


Zapowiadał się naprawdę piękny i słoneczny dzień. Postanowiłem wstać jeszcze przed wschodem, żeby mieć czas na spakowanie się. Zawsze wszystko robiłem na ostatnią chwilę. Leith wpadł późnym wieczorem, by obwieścić mi, że kapitan Ashghan wreszcie postanowił, że wszystko, co miał do zrobienia jest już zrobione. Znakomicie. Wreszcie dowiem się, co tak naprawdę spotkało Leitha. Prędzej czy później jego przeszłość dogoni go. Może on sobie zdaje z tego sprawę, kto wie, ale na pewno odkłada te myśli. Dusi je w sobie, uważa, że to jest zbyt dalekie i go nie dotknie. Myli się. Będę cierpliwie czekał. Cierpliwość to moja najlepsza cecha. Od pewnego czasu uważałem, że najlepszą rzeczą, jaką może zrobić człowiek jest zrozumienie kim tak naprawdę jest. Znałem swoje przeznaczenie. To było niestety ceną za magię mentalną. Wiedziałem, że prędzej czy później musi mnie to dopaść. Bez opiekuna nie miałem szans. Całe lata treningów, wszelkiego rodzaju ćwiczeń i medytacji, wszystko to nie było wystarczające. Nie każdy mag rodzi się z gotowym wzorem magii. Dla przykładu magia uzdrowicielska rozwija się w raz z wiekiem. Im więcej mag się uczy i doświadcza, tym lepszy się staje. Magia mentalna jest możliwa do opanowania, jednak tylko do pewnego wieku. Potem szybko wymyka się spod kontroli, doprowadza do ataków, wyzwala emocje. Bez tego cholernego opiekuna mało da się zrobić. Można co najwyżej przedłużać agonię. Kto chce tak żyć? Nie ja. Od dawna miałem dosyć.
Wiem, użalam się nad sobą jak mało kto. Nic na to nie poradzę. W końcu nie każdy rodzi się czarnym magiem, którego wszyscy najchętniej widzieliby martwego. Cóż, próbuję zrozumieć nienawiść, jaką ludzie obdarzają ten rodzaj magii. Nikt nie lubi, gdy im się miesza w głowie, steruje myślami, zmienia je, niczym rzeźbiarz zmienia glinę. Z chęcią jednak zamieniłbym się z nimi. Oddałbym to, co mnie całe życie określało – magię. Oddałbym ją bez żalu. Zastanawiałem się, kim bym teraz był. Jako dziecko lubiłem się śmiać. Nawet w tych morderczych treningach znajdowałem dobre strony. Potem było już coraz gorzej. Zacząłem dorastać i miałem własne plany na przyszłość. Chciałem żyć inaczej. Przełożeni szybko wyperswadowali mi ten pomysł z głowy. Ferris, mój osobisty strażnik, rycerz Zakonu Świętego Ognia. Dbał o mnie. Naprawdę. Pokazał mi, że zależy mu na mnie, tak jak ojcu zależy na dziecku. Nie, nie powiem, żeby był moim przyjacielem, jednak nie jestem w stanie powiedzieć o nim złego słowa. Był inny niż większość tej zgrai, jaką magowie nazywają Zakonem Świętego Ognia. Nie bał się mnie. W przeciwieństwie do tego, co mówią uczeni i co zapisują w mądrych księgach, rycerze tego zakonu wcale nie są pozbawieni lęku przed magią mentalną. Boją się jej jak każdy zwyczajny człowiek. Ich trening jest ciężki, owszem. Nie im obcy ból i strach. Wszystko po to, by móc chronić takich wyrzutków jak mentaliści. Rozumiem ich poświęcenie, ale nie rozumiem, dlaczego ciągle o tym mówią. Nikt nie kazał im wstępować w szeregi Zakonu. To jest dobrowolna decyzja! Przyszły adept spędza mnóstwo czasu na medytacji i wykładach na temat magii mentalnej. Mogą wycofać się w każdej chwili! Nie, nigdy nie zrozumiem ludzi.
Moje rozmyślania przerwało głośne pukanie do drzwi. Nie spodziewałem się nikogo, a już na pewno nie o tej godzinie. Rzuciłem na łóżko koszulę, którą właśnie miałem zamiar zapakować i postanowiłem dowiedzieć się o co chodzi. Jeśli to pomyłka, to ta osoba gorzko tego pożałuje. Nie byłem dziś w dobrym nastroju. Tak jak z resztą przez ostatnie pół roku. Otworzyłem drzwi z zamiarem powiedzenia tejże osobie, co o niej myślę. Nie wypowiedziałem jednak ani słowa, gdyż moim oczom ukazał się nie kto inny, jak Kels. Spojrzał na mnie niepewnie, z ręką uniesioną, jak gdyby miał zamiar raz jeszcze zapukać w drzwi.
- Kels? – nie zdołałem ukryć swojego zdziwienia.
- Heh, Eoin. – uśmiechnął się nieznacznie. – Nie sądziłem, że jeszcze cię zastanę. Dobrze się składa. – dodał.
- Wejdź. – zaprosiłem go do środka. Nie podobało mi się, że używa mojego pierwszego imienia na środku korytarza w jakiejś podrzędnej karczmie. Cahan – to było coś innego. Niczym się nie wyróżniało, było zwyczajne. Eoin... nie chciałem nawet komentować poczucia humoru moich rodziców, których nie miałem okazji poznać.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. – powiedział zaraz Kels, odwracając się gwałtownie. Nie cierpiałem kiedy tak robił. Miałem wrażenie, że kiedyś dostanę przez niego zawału. Pokręciłem głową.
- Siadaj sobie. – zaprosiłem go, wskazując łóżko. Na nim leżały moje rzeczy, które zamierzałem spakować.
- Długo będziesz na tej... wyprawie? Nie wiem jak to nazwać. – stwierdził. Wyglądał na nieco zakłopotanego. Kiedy się zbytnio denerwował, zaczynał gadać od rzeczy, co uważał za swoje przekleństwo. Wielu ludzi natomiast uważało to za dosyć uroczą cechę.
Jak na jasnowłosego faceta przystało, Kels nie był przystojny. Był słodki. Włosy miał związane tak niedbale, że byle podmuch mierzwił je i niszczył jego starania nad zapanowaniem nad nimi. Kiedy patrzyło się na jego twarz, widziało się przede wszystkim błękitne oczy. Nie niebieskie. Nic z tych rzeczy. Błękitne, niczym niebo w ciepły, letni dzień. Miał cudowną osobowość, która idealnie współgrała z jego talentem uzdrowicielskim. Był empatyczny, zawsze zainteresowany drugim człowiekiem, gotowy nieść pomoc a przy tym miał poczucie humoru. Widziałem też drugą stronę medalu – człowieka nie pogodzonego ze swoim przeznaczeniem, kogoś, kto tak naprawdę nigdy nie chciał przyjąć swojego daru, kto boi się magii a jednocześnie jest z nią głęboko związany. Kels miał jednak łatwiej, gdyż jego dar jest czymś, co czyni świat lepszym.
- Mam nadzieję, że niezbyt długo. – odparłem zgodnie z prawdą.
Kels uśmiechnął się szeroko.
- Cóż. Przyniosłem ci trochę leków. Zrobiłem ci coś na te bóle głowy. Nie lekceważ ich.
- Dobrze wiesz, co jest ich źródłem. Uśmierzenie bólu nie sprawi, że przyczyna zniknie. – powiedziałem.
- Mimo wszystko nie chcę, żebyś cierpiał. – odrzekł, jak gdyby to była najbardziej zwyczajna rzecz na całym świecie.
- Wiem. Wybacz. Nie chcę obarczać wszystkich swoimi problemami, a mimo to robię to.
- Nie zadręczaj się, Cahan. – Kels pokręcił głową, sam nie wiem, dlaczego. – Ach! Byłbym zapomniał! Maila Dey o ciebie pytała.
- Ciągle się martwi.
- Nie wiń jej. Ja też całymi dniami się zadręczam. Mistrz Imealios wynajdywał mi ciągle jakieś zajęcie, bylebym tylko się nie zamartwiał. W pewnym momencie to było nawet dosyć zabawne.
- Wyobrażam to sobie. – odrzekłem. Pozwoliłem sobie nawet na uśmiech.
- Ten jej rycerz, Eiser, po prostu czyni cuda! Nigdy nie widziałem jej w tak dobrym nastroju. Śmiała się w głos, Cahan! Niestety, któregoś wieczoru upiłem się i ponoć dziękowałem mu przez piętnaście minut za to, że się nią opiekuje. Stwórco, co za wstyd!
- Cieszę się, że sprawy tak się mają. Lubię Mailę Dey. Czasem miałem wrażenie, że zachowuje się bardziej jak Czująca, nie jak Mentalistka. Mniejsza o to. Kiedy ja spotkasz, przekaż moje pozdrowienia. Powiedz, że wszytko u mnie w porządku, dobrze Kels?
Przytaknął. Zapadła cisza, która trwała dłuższą chwilę. Zająłem się pakowaniem ubrań, czując się zupełnie swobodnie w jego towarzystwie. Kels spojrzał na mnie z uwagą. Wyglądał, jak gdyby się nad czymś zastanawiał.
- Cahan... - zaczął nagle. – Chcą mnie wysłać do Irvin.
- Po cóż? – zdziwiłem się.
- Będę pracować z medykami. Uwierzysz?
- Pracować? Jak uzdrowiciel? – upewniłem się.
- Dokładnie. – znów się uśmiechnął. – Czekałem na to, ale nie spodziewałem się, że nastąpi to tak szybko. Nie wiem nawet, czy się cieszę. – wyznał.
- W takim razie ja będę się cieszył za ciebie. To jest bardzo dobra wiadomość. Masz dopiero dwadzieścia pięć lat! Rozumiesz to!
- Tak, ale...
- Mówiłem ci to! Powtarzałem od dawna, że będziesz kiedyś wielkim uzdrowicielem. Masz talent, który bagatelizujesz, Kels. Chcę, żebyś w końcu był gotów go przyjąć z wszystkimi złymi i dobrymi stronami tego.
- Cahan...
- Jesteś dobrym magiem, Daearen. – specjalnie użyłem jego prawdziwego imienia, nie tego przezwiska, które nadał sobie sam i wszystkim wokół kazał siebie tak nazywać. Chciałem, żeby w końcu zrozumiał, co tak naprawdę jest jego powołaniem. Nie ucieczka od magii, tylko objecie jej.
- Dziękuję. – odrzekł i jak na zawołanie zaczerwienił się.
- To ja tobie dziękuję.
- Za co? – zapytał z ciekawością w głosie.
- Za to, Kels, że jesteś.
- Zawsze wiesz, co powiedzieć. – odrzekł i wyjął niewielki pakunek ze swojej podręcznej torby. – Tu są leki. Zrób mi przyjemność i zażyj je, kiedy znów dopadnie cię ten ból głowy. Poza tym wróć szybko. – dodał i wstał z łóżka. Podążyłem za nim, odprowadzając go do drzwi. Zanim zdążyłem je otworzyć, odwrócił się niespodziewanie i objął mnie. Niepewnie odwzajemniłem jego uścisk. Nie przywykłem do dotyku.
- Bezpiecznej podróży. – rzekł na pożegnanie, posyłając mi uśmiech. Naprawdę był uroczy.
- Dziękuję. Pokaż im, co tak naprawdę potrafisz, Kels.
Zaśmiał się i ruszył korytarzem, nie odwracając się. Zamknąłem drzwi wynajętego pokoju i zabrałem się za pakowanie.

***


Rainamar
Wczesnym rankiem udałem się do Aeral. Leith jeszcze nie wrócił, więc postanowiłem wykorzystać ten czas na załatwienie ostatnich formalności. Musiałem oddać raporty Jensowi Busterowi i pozostawić wszystkie inne sprawy w rękach Eisa Morrisa. Muszę przyznać, że trochę bałem się tego spotkania, zważywszy na tą dziwną, wczorajszą rozmowę. Naprawdę chciałem mu pomóc, ale za cholerę nie mogłem zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje w życiu Eisa. Widocznie nie chciał mnie wtajemniczyć, skoro udał się ze swoim problemem do Casci Dermenila. Nie wiedzieć czemu, to bolało. Sądziłem, że widzi we mnie przyjaciela. Wcześniej nie miał problemów, by mówić mi o wszystkim. Dosłownie.
Wszedłem do kwater i z miejsca przywitał mnie widok uśmiechniętego od ucha do ucha Casci Dermenila i nieco mniej wesołego Eisa Morrisa. Casca był pogrążony w jakiejś opowieści, a Eis tylko wyglądał jakby słuchał. W pierwszym momencie żaden z nich nie zauważył mojego wejścia.
- Dzień dobry. – rzuciłem.
Obaj spojrzeli na mnie, jak gdyby urosła mi dodatkowa głowa. W końcu Casca zdobył się na szeroki uśmiech.
- Ach witaj. Co cię tu sprowadza? Nie miałeś mieć wolnego? – zapytał. Nie zabrzmiało to zbyt uprzejmie. Skrzywiłem się mimowolnie, słysząc jego słowa.
- Przyjechałem, żeby złożyć raporty Busterowi. – odrzekłem. Mój wzrok powędrował na Eisa. Było dziwne, że się nie odzywał. Ze swojego miejsca dostrzegłem, że wypełnia jakieś dokumenty.
- Ach. – przytaknął Casca, opierając się o ścianę. – Piękny mamy dziś dzień.
Wzruszyłem ramionami. Wcale nie zauważyłem jak dziś jest pogoda.
- Mógłbyś się na coś przydać, Casca. – zagadnąłem go. Odkleił się od ściany i wyprostował się. – Weź te raporty i zanieś je do oficera Jensa. Zrób mi przysługę.
Dermenil wyglądał, jakby się wahał, jednak przyjął ode mnie stos dokumentów i wyszedł, prosząc, bym zamknął za nim drzwi, bo ręce ma zajęte. Eis Morris spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął.
- Wariat. – skwitował zachowanie rudowłosego kapitana, zabierając się ponownie do wypełniania raportów.
- Mam wyrzuty sumienia, że cię zostawiam z tym wszystkim. – wyznałem. On tylko rzucił mi krótkie spojrzenie.
- Nie ma potrzeby. Doskonale sobie radzę.
- Nie twierdzę, że sobie nie radzisz, Eis. Po prostu...
- Wiem, wiem. Nie uważasz jednak, że należy ci się odrobina wolnego czasu? Nie można przecież spędzać całego dnia w koszarach. – odparł ze śmiechem, lecz brzmiał on wyjątkowo sztucznie. Nie potrafił ukryć swoich prawdziwych emocji.
- Prawdę mówiąc, nie chcę cię zostawiać. Po wczorajszej rozmowie...
- Zapomnij o wczorajszej rozmowie. – przerwał mi stanowczo. – Uważam osobiście, że popełniłem wielki błąd mówić komukolwiek o moim problemie. To wyłącznie kłopot mój i Mai. – ciągnął dalej z nieukrywaną złością. Zastanawiało mnie, dlaczego ten temat wywołuje w nim tak wielkie emocje. Nigdy nie był wybuchowy. Wręcz przeciwnie. Miał duże poczucie humoru i większość rzeczy obracał w żart.
- Jestem twoim przyjacielem. Myślałem, że to coś dla ciebie znaczy. Tymczasem ty wolisz wyżalać się Dermenilowi! Z całym szacunkiem dla niego, ale on jest straszmy plotkarzem. Dlaczego mnie wykreśliłeś?
- Nic takiego nie zrobiłem! – zaprotestował Eis, zrywając się z miejsca. – Zrozum, Rainamar, że nie potrafisz mi pomóc. Obawiam się, że nikt nie potrafi. Uszanuj moją decyzję, jeśli naprawdę uważasz się za mojego przyjaciela!
- Szanuję, lecz nie potrafię jej zrozumieć.
- I bardzo dobrze! Dosyć mam już problemów! Potrzebuję czasu, by to wszystko przemyśleć! Nie chcę niczyjej pomocy. Od wczesnego dzieciństwa radziłem sobie bez żadnego wsparcia. Nie potrzebuję go teraz. Zrozum, Rainamar, nie wykreślam cię z mojego życia. Chcę tylko trochę czasu. Muszę wszystko poukładać. Nie widziałem innego życia, niż z Mai, jednak ona powiedziała mi prawdę. Otworzyła mi oczy, podczas gdy ja robiłem wszystko, żeby oszukać sam siebie. Dlatego to tak boli.
- Eis...
- Nie patrz na mnie w ten sposób. Przyznaję się do tego. Jestem zagubionym człowiekiem. Mam nadzieję, że się to zmieni. Nie tak wyobrażałem sobie swoje życie, ale widzę, że moje zdanie mało się liczy.
- Mimo wszystko chciałbym coś zrobić. – odezwałem się zrezygnowany.
- Wiem. – odrzekł, uśmiechając się gorzko. – Idź już. Nie pokazuj mi się na oczy, póki nie odpoczniesz, zrozumiałeś, żołnierzu?
- Za dużo sobie pozwalasz, kapitanie. – uśmiechnąłem się.
- Bez gadania, Ashghan. Nie muszę ci przypominać, że generał Nadar jest bardzo twórczy i już straszył mnie długą wycieczką do Tale Terisis?
- A ja myślałem, że mnie chce tam wysłać.
- Na twoim miejscu nie cieszyłbym się tak. Kto wie, co przyjdzie do głowy staremu Gustavowi? Czasami boję się nawet o tym myśleć. – westchnął Eis Morris.
- Eis, gdybyś czegoś potrzebował... czegokolwiek...
- Wiem, wiem. Przyjdę z tym do ciebie, bądź tego pewien. – odparł jasnowłosy kapitan i pożegnał mnie. Wyszedłem, czując się jeszcze bardziej zdezorientowany niż poprzednio. Niech mu będzie. Na razie. Obiecałem sobie jednak, że gdy tylko przyjadę z tej nieszczęsnej wyprawy, porozmawiam z Eisem.

***

Cahan
Wszystko było już idealnie spakowane i gotowe na podróż. Nie wiem dlaczego, ale byłem niezwykle dumny z tego, że udało mi zrobić wszystko, co zaplanowałem sobie na ten ranek. Nawet wizyta Kelsa nie stanowiła żadnej przeszkody czy odstępstwa od planu. Dzień był rzeczywiście piękny i słoneczny. Przystanąłem na chwilę. Lubiłem zawsze takie słońce. W Assentiel cięgle jest pochmurno i szaro. Niebo nigdy nie było tam tak niebieskie. Raczej granatowo-siwe.
Udałem się do stajni, by wyszykować swojego konia, którego ofiarowali mi w klasztorze w zamian za tego, którego ukradł mi bezczelnie Leith Daire. Zauważyłem grupkę żołnierzy, wśród których maszerował ten jasnowłosy przystojniak, którego widziałem w karczmie. Nie wiem nawet, jak się nazywał. Po jego ubiorze jednak stwierdzić mogłem, że był kapitanem. Przystanął na chwilę i zajrzał do jakichś dokumentów, które najwidoczniej niósł ze sobą. Wcześniej nie zauważyłem zupełnie, że je ma. Żołnierze z którymi przyszedł słuchali, gdy coś im tłumaczył a następnie zasalutowali i udali się w tylko im znanym kierunku. On natomiast został sam i usiadł na ławeczce, porządkując dokumenty. Skorzystałem na tym, żeby przyjrzeć mu się uważnie. Uznałem, że jest przystojny. Prezentował bardzo klasyczny typ urody, jednak jego twarzy nie dało się zapomnieć. Nie wiem, może przez te szaroniebieskie oczy?
Nagle jakaś myśl pojawiła się w mojej głowie i z uporem nie chciała odejść. Przez chwilę wydawało mi się, że to moje osobiste odczucie, lecz zaraz zorientowałem się, że jest to projekcja tego jasnowłosego mężczyzny. Myślał o czymś, nieświadomy, że obok jest mentalista. Ha! Zaraz... Nie myślał o czymś, tylko o kimś... O bardzo znanej mi osobie. Ciekawe... Słuchałem echa jego myśli, łącząc je nagle z tym, co już widziałem. To w jaki sposób patrzył na kapitana Ashghana, to jak się do niego uśmiechał, to, jak go dotykał... Czy to możliwe, że pan jasnowłosy czuje coś więcej niż zwykła przyjaźń.
Niewiele myśląc skupiłem się teraz na poważnej próbie zajrzenia w jego żołnierskie myśli. Oczywiście niosło to pewne ryzyko. Nie chciałem być zdemaskowany. Drgnął lekko i uniósł głowę, jak gdyby czegoś szukał. Suczy syn! Wiedziałem! Wszyscy oni byli szkoleni w blokowaniu magii mentalnej. Wiedzieli jak rozpoznać oznaki i jak skutecznie przeciwdziałać. Owszem, to było skuteczne, lecz tylko na tak delikatną próbę oczytania myśli. Brutalniejszy atak kończył się zwykle uszkodzeniem mózgu i taki delikwent mógł potem zapaść szybko na jakąś chorobę psychiczną. Niewątpliwie cierpiałby także na jakieś schorzenia cielesne. Tego jednak byśmy nie chcieli.
Nie zastanawiając się ani chwili dłużej podszedłem do niego. Najpierw nie był pewien, czy zamierzam rozmawiać z nim. Potem jednak spojrzał na mnie z wielkim zdziwieniem wymalowanym w pięknych, szaroniebieskich oczach. Z taką urodą mógłby być idealnym obywatelem Elenoir czy Północnych Landów.
- Piękny mamy dziś dzień. – rzekłem.
- Owszem. – uśmiechnął się lekko. – W czym mogę pomóc?
- W niczym szczególnym. Podziwiałem tylko pogodę. Pochodzę z Północnych Landów i tam słońce nie świeci równie mocno. – odparłem zgodnie z prawdą.
- Rzeczywiście. – zgodził się. – Mam więc nadzieję, że taka słoneczna pogodna przypadła ci do gustu.
- Bardzo. – powiedziałem, uśmiechając się. – Jesteś zajęty, sir? – zapytałem, wskazując na dokumenty, które właśnie skończył porządkować.
- Chwilowo nie. Czekam na swoich żołnierzy.
- A więc jesteś kapitanem, sir? – zagadnąłem go, spoglądając na letnią, kapitańską kurtkę.
- Owszem. –przyznał. – Eis Morris. – przedstawił się, wstając z miejsca. Podał mi dłoń a ja ją uścisnąłem.
- Cahan Revelin. – odrzekłem.
- Revelin... - zamyślił się Morris, przyglądając mi się uważnie.
- Znajome nazwisko? – zapytałem niewinnie.
- Chyba aż za bardzo. – przyznał z niechęcią.
- Och, nie ma potrzeby robić sobie wrogów, panie Morris. Zwłaszcza, że wydaje mi się, że obaj chcemy tego samego.
Wytrzeszczył na mnie swoje szaroniebieskie oczy. Ledwie powstrzymałem się od śmiechu. Przytaknąłem tylko, dla podkreślenia swoich słów. On jednak nie wyglądał na człowieka, który rzuca się na każdą okazję.
- Nie wiem, co przez to rozumiesz. – odrzekł ostrożnie.
- Myślę, że obaj jesteśmy w podobnym położeniu. Mamy pragnienia, blisko, ale jednocześnie bardzo daleko. Dobrze wiesz, o czym mówię, sir. – powiedziałem, bardzo pewny swojego. Czułem, jak jego blokady słabnął. Trafiłem w samo sedno, jak zwykle. Pogratulowałem sobie w myślach doskonałego przeczucia. Wprost perfekcyjnie połączyłem ze sobą wszelkie możliwe fakty.
Eis Morris cofnął się, zapewne zupełnie nieświadomie. Zmierzył mnie wzrokiem, jakby obawiając się, co zamierzam teraz zrobić.
- Czego ty ode mnie chcesz? – zapytał w końcu.
- Chcę tylko, żebyś wiedział, jak wiele nas łączy. – stwierdziłem spokojnie. Żołnierze... Trzeba tłumaczyć im jak małym dzieciom.
Zawahał się, jak gdyby szukając właściwych słów.
- Nie rozumiem. Dlaczego przychodzisz do mnie ze swoimi problemami?
- Dlatego, sir, gdyż uważam, że zrozumiesz mnie jak mało kto.
Potrząsnął głową, jak gdyby sam ten gest miał sprawić, że wszystkie natrętne myśli znikną.
- Nie wiem, czego chcesz i nie chcę wiedzieć. Nie mieszaj się w cudzy związek, Revelin. Nie wyjdzie ci to na dobre.
Ach. Więc jednak wiedział, o co mi chodzi. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak wiele z jego myśli byłem teraz w stanie odczytać. Emocje, zdradliwe emocje. Najlepszy nawet trening nie będzie skuteczny, gdy nie nauczysz się opanowywać emocji.
- Dobrze wiesz, o czym mówię, Morris. – nawet nie próbowałem kryć się z tym, czego się dowiedziałem. – A co do związku... Obaj wiemy, że nie tędy droga. Pewne rzeczy po prostu muszą przestać istnieć, wiesz o tym dobrze. Czuję w tobie wielki żal, sir. Czuję też smutek, tęsknotę za czymś, czego nie masz. Znam te uczucia, znam je doskonale, bo są także moje.
- Nie chcę niczego, co wiązałoby się z cudzą krzywdą.
- Nie będzie żadnej krzywdy, kiedy każda ze stron odniesie korzyści.
Nie sądziłem, że te jasnowłose cudo tak ułatwi mi wszystko. Kiedy wydawało mi się, że sytuacja jest beznadziejna, zjawił się Leith i zaczął mi prawić cały wykład. Owszem, posłuchałem go wtedy, bo wydawało mi się, że w tym szaleństwie jest metoda. Później, kiedy znów zacząłem tracić nadzieję, zobaczyłem jego - Eisa. Najpierw byłem ślepy, nie widziałem tego, co malowało się tak wyraźnie przed moimi oczami! Nie wiem, jak mogłem tego nie dostrzec! Być może moje własne uczucia przysłoniły mi logiczny tok myślenia? Teraz jednak wreszcie zrozumiałem. Eis... Ciekawe, czy to jest jakiś skrót od dłuższego imienia? Cóż, powiedzmy sobie wprost - kto normalny mógł się oprzeć tym szaroniebieskim oczom? Eis Morris ma wszystko, czego potrzeba. Ma przede wszystkim przyjaźń Ashghana, co na pewno nie było łatwym osiągnięciem. Nawet po kilku chwilach spędzonych z kapitanem Morrisem mogłem stwierdzić, że jest wyjątkową osobą. Czułem to, jestem w końcu mentalistą. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że cię spotkałem, Eis...
Eis Morris rzucił mi ostatnie spojrzenie, w którym malowało się więcej nadziei i pragnienia niż myślałem. Miałem go. On sam tego nie wiedział, ale ja już doskonale zdawałem sobie sprawę, że sprawnie zarzucona sieć miała przynieść doskonały połów.
Patrzyłem, jak oddala się, w tej swojej żołnierskiej, letniej kurtce. Tak. Ten facet to nie tylko ładna buzia. Mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie i udałem się do stajni. Czas uciekał...

***


Casius
Leith nieporadnie próbował odczytać coś z mapy. Przekręcał ją w każdą możliwą stronę, jednak nie był w stanie nic zrobić. Wydawało mi się, że nie jest dziś w pełni swoich możliwości. Gdy zaproponowałem mu pomoc, odmówił. Rainamar nie zawracał sobie głowy żadnymi normami, czy choćby zwyczajową grzecznością. Podszedł do czarownika i bezceremonialnie wyrwał mu mapę z rąk.
- Czytałem to! – zaprotestował Leith Daire.
- Nie denerwuj mnie z samego rana. – rzucił półork. – Sam sobie doskonale poradzę. Twoje zadanie polega na razie na tym, żeby dosiąść konia i podążać za mną.
- Tak jest, panie i władco. – mruknął pod nosem czarownik. Rainamar, choć doskonale go słyszał, nie skomentował słów maga. Rozejrzał się tylko, jak gdyby w myślach rozważał, czy wszystko jest już gotowe. Wnioski do których doszedł musiały go zadowolić, bo uśmiechnął się do mnie.
- Gotowy? – zapytał mnie.
- Jak zawsze. – odrzekłem pewnie. Czerwony Demon trącał mnie łbem a ja od dłuższego czasu próbowałem go uspokoić.
Lilia zapięła swój podróżny plecak i zajęła się mocowaniem go do końskiego siodła. Omiotła wzrokiem nasze towarzystwo.
- A gdzie Cahan? – zapytała.
- Powinien już być. – rzucił Leith i usiadł ciężko przy studni. Rainamar spojrzał na niego z wyrzutem.
- Miałeś go łaskawie powiadomić, że dziś wyruszamy. Zdążyłem dziś rano pojechać do miasta i wrócić!
- Spokojnie, kapitanie! Na pewno zaraz się zjawi! Dlaczego zawsze ja muszę być winny, kiedy ktoś inny coś zaniedba! Na wszystkich potępionych Imperium! – lamentował głośno Leith, doprowadzając tym samym Rainamara do jeszcze większej złości.
- Ktoś inny coś zaniedba? – zawołał z niedowierzaniem półork. – Ja chyba zwariuję!
- Nie ma potrzeby, kapitanie! Tak tylko powiedziałem....
Obawiałem się, że rozpęta się między nimi nielicha kłótnia, ale sytuację uratowało pojawienie się Cahana. Był ubrany w lekki, podróżny płaszczyk w ciemnym kolorze. Czarne, krótkie włosy zaczesane miał do tyłu, jak to zwykł ostatnio nosić. Uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
- Możemy już ruszać? – zapytał z nonszalancją.
Leith nic nie odpowiedział. Rzucił mu tylko pełne cierpienia spojrzenie i udał się do swojej klaczki. Rainamar przez chwilę wpatrywał się w postać młodszego czarownika.
- Wszystko gotowe. Czekaliśmy tylko na ciebie. – powiedział w końcu z nieukrywaną złością.
- Cóż, zatrzymały mnie nieprzewidziane wypadki. Na szczęście teraz wszystko jest w jak najlepszym porządku. Ja także jestem gotowy.
- Cudownie! – zwołał Leith. - Komu w drogę, temu koń między nogi. Jestem urodzonym podróżnikiem! - zachwycał się dalej swoją osobą, klepiąc swoją klaczkę po zadzie. Ona wydawała się być niezadowolona z ekspresyjności swojego właściciela. Parsknęła i podrzuciła łbem, próbując zwrócić uwagę Leitha.
- Bez takich porównań. – jęknął Rainamar.
Tak więc wreszcie wyruszyliśmy po medalion Leitha. Zastanawiałem się, co tak naprawdę kryje się pod jego zgrabną historyjką. Mam nadzieję, że nie będę żałował, że zdecydowałem się mu pomóc...











Komentarze
Lazguron dnia wrzenia 20 2013 15:45:51
Bardzo ciekawy rozdział jakoże obserwujemy świat z perspektywy Cahana, co pierwszy raz pozwala stwierdzić jak działa mózg tego sznownego maga. Kto jak kto, ale nie dziwi, że to właśnie on zauważył beznadziejne zauroczenie Morrisa i postanowił wykorzystać je do własnych celów. Inną sprawą do czego jest zdolny Eis by zdobyć to czego pragnie, zwłaszcza, że wcześniej był przedstawiany jako naprawdę kawał porządnego faceta. Ciekawe z czym Casius będzie musiał sobie poradzić ...
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum