The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 24 2024 09:00:58   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Running away 33


Rozdział 33

- Co tu wyjaśniać? – zawołał zaraz Reinhold Sigurd, nie zważając na to, by godnie zachować się w obecności generała Nadara. Starzec jednak nie wyglądał na choć trochę urażonego słowami szlachcica. Usiadł ciężko na jednym z krzeseł, ustawionych wokół stołu. Jego wzrok błądził przez chwilę wśród zebranych żołnierzy, by zatrzymać się na starszym oficerze Jensie Busterze.
- Oficer Buster wypowiedział moją wolę. – rzekł spokojnie generał.
- Czy nie uważasz, sir, że to odebrane zostałoby jako nad wyraz przemyślana i wyrachowana strategia z naszej strony? – zastanowił się Reinhold Sigurd, któremu usta się nie zamykały. Wydawało się, że mówienie jest jego życiowym powołaniem.
- Powiedz mi w takim razie, mój drogi Reinholdzie, jak odbierasz działania Philipa? – zapytał niespodziewanie generał Nadar. Sigurd nie potrzebował dodatkowego czasu na snucie domysłów. Uniósł głowę i odrzekł:
- Widzę to jako akt czystej desperacji.
- Być może generał nie panuje już nad własnymi decyzjami? Być może wydaje rozkazy pod wpływem impulsu. Być może… - głos generała Nadara był spokojny, lecz biła z niego stanowczość i życiowe doświadczenie. Jens Buster uśmiechnął się nieznacznie na te słowa.
- Chcesz powiedzieć… - Sigurd spojrzał na niego rozognionymi oczyma. Szybko myślał, jak na szlachcica.
- Nie, ja niczego nie powiedziałem. Przypuszczam, wątpię, zastanawiam się. – odparł generał Nadar, uważnie obserwując szlachcica. Ten wydawał się być bardzo zadowolony z odpowiedzi żołnierza. Uśmiechnął się szeroko.
- To bardzo dogodne. Bardzo. – rzekł Reinhold, spoglądając na oficera Claina Forena Rynna. Żołnierz wydawał się nad czymś intensywnie myśleć. Jego wzrok powędrował na drugiego oficera Nadara, obecnego na naradzie, Daefa Keldera. Słyszał coś o nim, ale w stolicy nie mówiło się o dobrych żołnierzach, tylko o takich, którzy wywołują skandale. Jego wiedza o Kelderze sprowadzała się więc do krótkiego życiorysu i kariery wojskowej. Teraz zajmował wysokie stanowisko w armii generała Gustava Nadara i był jednym z jego zaufanych ludzi. Cóż, trzeba było przyznać staremu Nadarowi, że wiedział, jak dobrać sobie ludzi.
Otóż ten cały Daef Kelder według wiedzy, jaką posiadał Rynn, był murowanym następcą Nadara. Różnił się od niego postawą, charakterem i jeśli to warte wspomnienia, także wyglądem. Było jednak coś, co kazało Nadarowi upatrywać w Kelderze kogoś, kto poprowadzi dalej jego ukochaną armię. Daef Kelder był specyficznym człowiekiem. Mimo, iż skończył pięćdziesiąt jeden lat, jego twarz wydawała się nie tracić młodzieńczego uroku. Krótko przystrzyżone włosy, koloru zbożowej kawy z mlekiem, lekko opadały mu na czoło. Oczy miał duże, a ich kolor zdawał się zmieniać w zależności od emocji, jakie targały w danej chwili oficerem. Jednak większość ludzi, którzy to przyjrzeli się z bliska delikatnym rysom Keldera, twierdziła zgodnie że kolor jego oczu to piwny. Miał specyficzne poczucie humoru, jednak daleko mu było to szalonego Casci Dermenila. Szybko zdobył sobie szacunek żołnierzy swoją stanowczością i poczuciem sprawiedliwości. Bywał jednak uparty i nieco zbyt dumny. Najważniejsze jednak było to, że jako dwudziestosześcioletni chłopak nie brał udziału w tłumieniu rebelii w Sadal, choć urodził się i wychował we Wschodnich Gminach Imperium.
Rainamar Ashghan, który także pomyślał o Kelderze, jako o następcy Nadara, musiał przyznać sam przed sobą, że nie miał wielu okazji, żeby choć zamienić słowo z tą szczególną osobistością, mimo iż Kelder był bliskim przyjacielem i doradcą generała Nadara.
- Jednak twój autorytet, sir… - zaczął raz jeszcze Sigurd, który bądź co bądź, nie czytał w myślach swojego oficera i zapewne nie miał zielonego pojęcia o tym kim jest Daef Kelder, prócz oczywistego faktu, że był on oficerem Nadara.
- Mój autorytet… - zaśmiał się gorzko generał Gustav, wstając z miejsca. – Wszystko co robiłem w życiu, robiłem dla tego kraju. Imperium. Moja jedyna miłość w życiu. To, czego się dopuściłem w Sadal dwadzieścia pięć lat temu… Tego się nie wybacza. Wtedy nie myślałem o śmierci tak jak dziś. Chciałem wygrywać. Chciałem chwały. Takim jak ja, się nie wybacza…
Zapadła cisza, której nikt nie śmiał przerwać. Jens Buster wyglądał, jak gdyby dokładnie wiedział, co się zaraz wydarzy. Reszta obecnych czekała niecierpliwie na dalsze słowa generała. Ten jednak podszedł wolnym krokiem do okna i zapatrzył się w przestrzeń miejską, rozciągającą się za szybą.
- Nic więcej tu nie zrobię. – wyrzekł nagle Nadar, nie odwracając się od okna. – Nie ma dla mnie miejsca w przyszłości tego kraju. Prawie pół wieku służby… - zamyślił się mężczyzna.
- Dobrze wiesz, sir, że twoja armia stanowi potęgę, którą nie sposób lekceważyć! Frej Monahan pochodzi z południa, ma poparcie tamtejszego generała… Jakże mu na imię… - zastanowił się Sigurd. Przeklął siebie za to, że nieodpowiednio przygotował się do tak ważnego spotkania.
- Shea Travernon - wtrącił kapitan Ashghan, który miał okazję na własne oczy zobaczyć tego człowieka, podczas zjazdu możnych. Musiał przyznać, że generał Travernon wywarł na nim bardzo korzystne wrażenie.
- Ach, dokładnie. Jednak gwardziści także siedzą na południu. Nie możemy pozwolić sobie na wybuch wojny domowej. Wiadomo, że Philip nie przepada za Travernonem, bo on wcale nie kryje się z tym, że popiera Freja Monahana. – wyjaśnił Reinhold Sigurd.
Clain Foren Rynn zachichotał, lecz zaraz odkaszlnął, próbując się uspokoić.
- Popiera. – mruknął pod nosem jasnowłosy oficer, kręcąc głową z rozbawieniem.
- Nie wdaję się w plotki. – wtrącił niecierpliwie szlachcic, mierząc swojego towarzysza nieprzychylnym spojrzeniem. To jednak nie powstrzymało Rynna, który miał teraz minę, jak gdyby posiadł największą tajemnicę świata.
- W plotki? – zdziwił się generał Gustav Nadar.
- Och, sir! – prawie wykrzyknął Sigurd. – Wszędzie zdarzają się plotki! Ludzie szerzą nieprawdziwe informacje dla czystej rozrywki!
- Być może. Mają jednak podstawy, by rozpuszczać te nieprawdziwe wieści.
- Ludzkie domysły!
- Doprawdy? – Nadar nie chciał dać za wygraną. – Chyba sam będę musiał spotkać się z Travernonem. Już od dawna chciałem z nim porozmawiać o sytuacji w kraju.
Reinhold Sigurd zacisnął zęby, ale nic nie odpowiedział. Oczywiście, jako bliski przyjaciel Freja Monahana czuł się zobowiązany, by zaprzeczać wszelkim pogłoskom na temat swojego drogiego kompana. Uważał, że plotki, mimo iż pozornie niegroźne, nikomu jeszcze nie przyniosły pożytku. Przede wszystkim nie chciał osłabienia pozycji Monahana. Frej wszakże był przewodniczącym rady możnych. Miał zarówno wielkie wpływy, jak i wielkie pieniądze.
- Frej zawsze był rozpuszczony jak furmański bat. – zaśmiał się złośliwie Clain Foren Rynn. Sigurd zmrużył ostrzegawczo oczy.
- Odezwał się święty. – wycedził przez zęby szlachcic.
- Nie musisz się tak unosić, drogi Reinholdzie. – odparł Jens Buster, szczerząc się bezczelnie. – Dobrze pamiętam, co działo się prawie piętnaście lat temu. Wtedy mnie dziwiło, że taki skandal nie zaszkodził Frejowi. Co najdziwniejsze, to wszystko wzmocniło tylko jego pozycję! Ha! Ten facet ma łeb na karku! Nikt mi nie powie, że jest inaczej. – ciągnął dalej oficer, nie zwracając uwagi, że Sigurd pobladł jak ściana.
- To było dawno! – zaprotestował szlachcic, starając się jak najszybciej zmienić temat.
- Owszem, ale data wydarzenia nie zmieni tego, że istotnie miało ono miejsce. – odpowiedział pewnie Jens Buster. – Kiedy ten kiepsko ukrywany związek miedzy Monahanem a Taine Starem wyszedł na jaw, myślałem, że starego Gartha z miejsca dopadnie zawał! Ha! Pamiętam, że Star stchórzył i uciekł z politycznej areny, pozostawiając Freja Monahana na pożarcie sępom. Wtedy ten facet zaskoczył mnie, zdobywając przy tym mój szacunek. Po prostu się im nie dał! Pokazał na co go stać. Jest zdolnym politykiem, ma wpływy i majątek. Poza tym zawsze dotrzymuje obietnic i wie, z kim ma się zadawać. Czego chcieć więcej od jednej z najważniejszych osobistości politycznych w kraju?
- Powiedziałeś, mój drogi przyjacielu, że Frej wie, z kim ma się zadawać. – podjął zaraz Clain Foren Rynn.
Jens Buster przytaknął, uważnie słuchając przyjaciela.
- No cóż. Powiedzmy, że teraz zadaje się z Shea Travernonem.
- Nie zdziwiło mnie to. – wtrącił nagle Daef Kelder. – Znam Trevernona. Służyliśmy razem za młodu. Hmm… Travernon, zawsze poważny i bardzo pewny siebie. Nie pamiętam, by kiedykolwiek się uśmiechał. Nie pasowało to do jego młodych lat. Był jednak lojalny i wierny w przyjaźni.
- Wcale się nie zmienił. – stwierdził Sigurd, uważnie mierząc wzrokiem Keldera. – Za niecałe cztery tygodnie będzie miała miejsce inspekcja armii Południowych Gmin Imperium. Być może generał Gustav, bądź jego przedstawiciel może zaszczycić generała Travernona swoją obecnością. Na pewno będzie to mile widziana wizyta. – dodał z błyskiem w oku szlachcic.
- Kiedy trzeba, twoja głowa pracuje bez zarzutu. – zaśmiał się złośliwie Clain Foren Rynn. Reinhold Sigurd pozwolił sobie nie komentować tych słów.
- Jestem skłonny przystać na tą propozycję. – odparł generał Gustaw i odwrócił się. Jego wzrok powędrował na oficera Bustera i kapitana Ashghana. Jens tylko westchnął bezradnie, przeczuwając kolejną wyprawę. Tym razem na południe, do Tale Terisis. Wcale mu się ta przygoda nie uśmiechała…

***


Rainamar
Postanowiłem udać się do karczmy i zamówić wina, które tak zachwalał mi szynkarz. Nie spodziewałem się, że ujrzę tam Eisa Morrisa, który wyglądał na nieco zmarnowanego. Bez słowa przysiadłem się do niego, ale wyglądało mi na to, że wcale mnie nie zauważył. Przyjrzałem mu się z uwagą. Na stole obok Eisa stały trzy butelki najpodlejszej gorzałki, jaką można był dostać w karczmie. Skrzywiłem się, przypominając sobie jak okropnie smakowała ostatnim razem, kiedy odważyłem się spróbować tej ohydy.
Eis wreszcie uniósł na mnie swoje zamglone oczy, ale nic nie powiedział. Jego jasne włosy opadły mu bezładnie na czoło, a on nawet nie pofatygował się, żeby doprowadzić się do porządku.
- Co ty tu robisz? – zapytałem go, wskazując na puste butelki.
- Nie widać? – zapytał, a w jego głosie brzmiała złość. – Nie chce mi się z tobą rozmawiać, Rainamar. Nie chcę rozmawiać z nikim! – oświadczył i upił z kieliszka ostatni łyk wódki. Skrzywił się, kręcąc głową.
- Co się stało? – zapytałem, siląc się na cierpliwość. Morris zapatrzył się w ścianę i nie wyglądało na to, żeby pragnął w jakikolwiek sposób odpowiedzieć na to pytanie.
- Eis? – nie chciałem dać za wygraną. Nigdy nie widziałem go w takim stanie. Nie raz zdarzało nam się upić, ale on nigdy nie zachowywał się w ten sposób. Śmiał się i rzucał głupimi żartami. Może ma to coś wspólnego z jego zachowaniem, które było ostatnio dość dziwne. Mało ze mną rozmawiał, nie uśmiechał się. Wydawało mi się też, że robi wszystko, żeby nie wrócić do domu. Brał się za szkolenie młodych rekrutów, przygotowywał plan służby, zostawał na kolejne zmiany bez widocznych powodów.
- Nie chcę o tym rozmawiać, rozumiesz? Nie mogę. – powtórzył uparcie oficer, ściskając i na przemian rozluźniając dłoń, którą ściskał pustą już szklankę.
- Ze mną możesz mówić o wszystkim. – zapewniłem go. – Powiedziałeś mi, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Tak. – przyznał. – Tak powiedziałem.
Czekałem cierpliwie, bo wydawało mi się, że rozważa, czy w końcu powiedzieć mi, co go dręczy. Jego stan nie wydawał mi się normalny i jako przyjaciel martwiłem się tym.
- Nie wiem, od czego zacząć… - rzekł cicho Eis Morris. – To nie jest odpowiednie miejsce. – dodał, rozglądając się wokół.
Zaproponowałem mu wojskowe kwatery. Zgodził się bez wahania. Całą drogę do koszar przebyliśmy w milczeniu. Zastanawiałem się, co się w ogóle stało. Eis nigdy nie był człowiekiem, który skrywa swoje emocje.
- No więc? – zacząłem, zamykając za nami drzwi. Morris wyszedł na środek izby. Stał plecami do mnie, tak że nie widziałem jego twarzy. Przez chwile panowało milczenie i zaczynałem się zastanawiać, czy znów nie przyszło mu do głowy, by czymś się wymówić. On jednak odwrócił się i podszedł do biurka. Usiadł na blacie i zaczął bezwiednie przeglądać niewypełnione jeszcze raporty.
- Moja żona… - rzekł cicho, nie odrywając wzroku od dokumentów.
Nie za bardzo lubiłem jego żonę. Według mnie była niesprawiedliwa w stosunku do Eisa. Widziała w nim przeważnie jego wady, których nie omieszkała mu wypomnieć. Choć zawsze starała się być miła, to zawsze wydawało mi się, że ukrywa swój prawdziwy charakter. Z drugiej jednak strony Morris potrafił dostrzec w niej te wszystkie dobre cechy, których nikt inny zobaczyć nie mógł. Nie mówię, że nie było w ich małżeństwie dobrych chwil. Na pewno były.
- Coś jej się stało?
- Nie, nie. Wręcz przeciwnie. – Eis Morris zaśmiał się gorzko. – Ona potrafi być okrutna, wiesz? Tym razem jednak to moja wina. Moja. – dodał, kręcąc głową. – Nie wiem, jak to się stało! Nie wiem, jak sam mogłem tego nie zauważyć. – z każdym jego słowem coraz bardziej nie wiedziałem, o co może mu chodzić. Zapatrzyłem się w niego, czekając, kiedy mnie w końcu oświeci i powie wprost, co takiego zrobił.
- Wiesz, to było… jest… tak bardzo subtelne, że sam tego nie zauważyłem! Jak mogłem! Ona… ona… Mai powiedziała mi, że to już koniec! Mówiła mi, że od dawna chciała ode mnie odejść, przekreślić te pięć lat małżeństwa! Ja wiem, że może to krótko, ale układało nam się! Ślub… Przecież nie tak miało być! Myślałem, że ją kocham! Naprawdę! Nie widziałem nigdy innych kobiet poza nią! Przysięgam!
- Wiem.
- Tak… - Eis Morris przytaknął, ale na mnie nie patrzał.
- Ona… ona powiedziała mi prawdę. Nie chciałem jej słyszeć. Myślałem, że jeśli będę milczał, to wszystko minie, wiesz Rainamar? Zniknie! Chciałem, żeby zniknęło.
- Nie rozumiem.
- Nie chciałem z nią rozmawiać. Mai w końcu nie wytrzymała. Zapytała mnie, czy jest ktoś inny. – rzekł w końcu jasnowłosy kapitan.
Przyznam, że to mnie zupełnie zdziwiło. Nigdy bym się nie spodziewał, że Mai dojdzie do takich wniosków. Dobrze wiedziała, że Eis ją uwielbiał. Nie mogło być nikogo innego.
- Ktoś inny? – dopytywałem się.
Eis przytaknął bez słowa.
- To niemożliwe! Mai wiedziała, że byłeś jej oddany. Zawsze. Każdy może to potwierdzić! – powiedziałem bardzo pewnie. Morris zaśmiał się tylko.
- Zapytała mnie, czy jest ktoś inny a ja odpowiedziałem, że tak.
Dobrze, że nie widziałem swojej miny, bo musiałem w tym momencie wyglądać jak idiota. Jednak słowa Eisa Morrisa wydawały mi się kompletnie bezsensowne. Przecież nie widziałem go nigdy z żadną inną kobietą, prócz własnej żony.
- Dlaczego jej skłamałeś?
- Powiedziałem prawdę. – odrzekł, spoglądając na mnie przez krótką chwilę. Jego szaroniebieskie oczy zachmurzyły się jak niebo przed burzą.
Oparłem się o ścianę, nic nie mówiąc. Już zupełnie nie wiedziałem, co mam na to powiedzieć. Mai musiała mieć podstawy, by sądzić, że w życiu Eisa pojawił się ktoś jeszcze. Nie była nigdy skłonna do rzucania fałszywych oskarżeń. Była na to zbyt pewna siebie.
- Masz z kimś romans? – zapytałem w końcu, nie mogąc znieść przygniatającej ciszy. On pokręcił przecząco głową. – Więc w czym problem? – zdziwiłem się.
- Mai zapytała mnie, czy… - Eis zawahał się, zaciskając oczy. – Zapytała mnie, czy coś czuję do…
- Co jej odpowiedziałeś?
- Prawdę.
- Prawdę?
- Powiedziałem jej, że go kocham.
- Jego? – tego się naprawdę nie spodziewałem. – To mężczyzna?
- Chyba nie kobieta w przebraniu faceta. – rzucił ze złością, której się po nim nie spodziewałem.
- Bez urazy, mój drogi, ale nie możesz dziwić się reakcji Mai. – powiedziałem mu.
- Jestem tego świadomy. – wycedził przez zęby.
- Czy on wie?
Eis spojrzał na mnie, jakby nie zrozumiał pytania.
- Ten facet. Czy on wie?
Kapitan Morris westchnął ciężko i pokręcił głową.
- Nie sądzę. – odrzekł, powracając do przeglądania dokumentów, zajmujących biurko.
- Rozważałeś może, czy chcesz mu o tym powiedzieć? – zapytałem ostrożnie, choć wiem, że to było nie najlepsze posunięcie.
- Nigdy w życiu. – nie zastanawiał się nad swoją odpowiedzią.
- Dlaczego?
- Nie pytaj mnie o to. Już wystarczająco namieszałem w związku moim i Mai. Nie ma sensu psuć czegoś jeszcze. – przyznał z wielką niechęcią.
- Więc on nie jest wolny.
- Och, nie sądzę. Sam jednak widzisz, jak na tym wyszedłem. Nie potrafiłem jej skłamać. Nigdy bym nie mógł. Ona… Ona powiedziała mi wtedy, że czekała na powód, by zakończyć nasze małżeństwo. Chciała tego.
- A ty?
- Nie wiem. Wcześniej, zanim zrozumiałem, że on… Wtedy myślałem tylko o Mai. Było mi z nią dobrze. Może miała swoje wady, ale kto ich nie ma? Potrafiliśmy się dogadać. Tak było dobrze, bezpiecznie.
- A on?
- O tym nie chcę rozmawiać. Ani z tobą albo z kimkolwiek.
- Rozumiem, ale…
- Rainamar, uszanuj moją decyzję. Potrafisz to zrobić. – przerwał mi stanowczo, tak jak zwykł mówić do swoich żołnierzy.
- Gdybyś kiedykolwiek chciał o tym porozmawiać…
- Nie zechcę. – Eis nie dawał za wygraną. Wstał nagle i otrzepał nieistniejący kurz ze swojego płaszcza. – Muszę już iść. Nie chciałem cię zadręczać swoimi problemami.
- Jesteśmy przyjaciółmi, Eis.
- Owszem. – przyznał. – Dziękuję ci i przepraszam.
Z tymi słowami wyszedł, a ja zostałem sam, w pustej izbie, zastanawiając się, kogo miał na myśli Eis Morris. Kto jest tym mężczyzną? Do cholery. Choćbym nawet miał wziąć pod uwagę kogokolwiek, nie wiedziałem, kogo… W myślach rozważałem każdego żołnierza, którego bliżej znał Eis Morris. Zupełna pustka. Podszedłem do biurka, na którym jeszcze chwilę temu siedział mój przyjaciel i uporządkowałem dokumenty wymagające wypełnienia. Sam nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Wcześniej uważałem, że lepiej wyszedłby na tym gdyby rozstał się z Mai. Teraz jednak nie byłem już tego pewien. Może to nie była wielka miłość, ale na pewno oboje stanowili zgodne małżeństwo… Cóż. Z drugiej strony Eis mógł po prostu ukrywać przede mną fakt, że wcale nie układa mu się w tym związku.
Zrezygnowany wyszedłem na zewnątrz. Nieopodal poideł dla koni stał Casca Dermenil, paląc w spokoju fajkę. Wyglądał, jak gdyby świat przed chwilą padł mu do nóg. Nie dziwiło mnie to, bo wyglądał tak prawie cały czas. Zastanawiałem się nawet, czy jest coś, czym on się w ogóle przejmuje.
Casca zobaczył mnie i uniósł rękę w geście powitania. Podszedłem do niego, rozglądając się przy tym. Na placu było dziś wyjątkowo pusto.
- Witam. – rzucił dźwięcznym tonem Casca, zaciągając się dymem.
- Nie było cię na naradzie. – zauważyłem.
- Nie było. – potwierdził radośnie kapitan, jak gdyby ten fakt nic nie znaczył.
Nie wiem, co mnie podkusiło, ale postanowiłem, że zapytam Cascę o Eisa. Dermenil zdawał się wiedzieć wszystko o wszystkich. Ja i Morris byliśmy przyjaciółmi, więc miałem nadzieję, że nie wzbudzi to podejrzeń kapitana Dermenila. Niestety, lubił sensacje.
- Widziałeś się może z Eisem? – zacząłem niczym obraz perfekcyjnej niewinności. Casca spojrzał na mnie zaintrygowany.
- Widziałem. Źle wyglądał.
- Tak… - zgodziłem się, obserwując go uważnie. – Wydaje mi się, że ma problem… Jak długo tu stoisz? Musiałeś widzieć go…
- Owszem. – przerwał mi nagle. Zgasił fajkę i odrzucił ją niedbale na najbliższą ławkę. – Eis ma problem z żoną. – rzucił niespodziewanie Dermenil. Niechętnie mu przytaknąłem. Casca uśmiechnął się szeroko, jak gdyby wygrał jakąś wielką sumę pieniędzy.
- Skąd to wiesz?
- Nie musisz być taki tajemniczy, Ashghan. Eis jest też moim bliskim kolegą. Może nawet przyjacielem, kto wie. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że każdy z mojego otoczenia, kto doświadcza jakiegoś niepowodzenia idzie z tym do mnie. Morris po prostu przyszedł kiedyś do mojego domu. Przyjechał na te stare i zniszczone gospodarstwo. Byłem zdziwiony. Bardzo. On jednak wyglądał jak chodzące nieszczęście, Rainamar. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Nie jestem dobry w pocieszaniu ludzi. Sam wiesz. Jestem żołnierzem. On jednak powiedział, że musi porozmawiać, więc rozmawialiśmy. Dowiedziałem się, że Mai chce zakończyć ich małżeństwo. Szkoda. Nie powiem, żebym nie zdawał sobie sprawy z tego, że Mai i Eis nie są zbyt dopasowani, jednak nie takie cuda się zdarzały. Teraz jednak widzę, że ona nie jest taka głupiutka, za jaką zawsze ją brałem. Przejrzała go, Ashghan. Eis musiał ci powiedzieć. On nosi serce na dłoni.
- Tak. Powiedział mi, że jest ktoś inny. Mężczyzna. – rzuciłem, ale nagle przestraszyłem się, że powiedziałem zbyt wiele. Casca pokiwał głową.
- Właśnie. – odparł znacząco. – Pytałem go kto to. Nie uzyskałem żadnej odpowiedzi. Nie wiem, czy musiałem… Może sam odgadłem… Nie wiem, co się dzieje z tym facetem, ale to przyszło nagle, niespodziewanie. Jeszcze niedawno widziałem, jak opowiadał ci któryś z tych jego słynnych, nie śmiesznych żartów. Jasne jest, że rozmawiał z Mai i to go doprowadziło do takiego stanu.
- Myślisz, że jej powiedział?
- Na pewno. Jeśli nie, ona się domyśliła. – rzekł Casca Dermenil, bardzo pewny swoich słów. Zastanowiłem się chwilę. Nie mogłem przecież ot tak sobie pojechać do Mai i wypytywać ją o prywatne życie jej i męża.
- Zapewniłem Eisa, że chcę mu pomóc.
- Morris nie chce niczyjej pomocy, Ashghan, a już na pewno nie twojej.
Jego słowa mnie uraziły.
- Dlaczego tak mówisz?
- Nie ważne. Daj mu trochę czasu. Dojdzie do siebie. Słyszałem, że bierzesz wolne?
- Tak, ale co ma jedno z drugim? – zapytałem, kompletnie zaskoczony jego słowami.
- Zaufaj mi w tym, tak jak ufasz moim strategiom, Ashghan.
Nie podobało mi się to wcale. Oczywiste było, że Casca wiedział dużo więcej, niż chciał powiedzieć. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego Eis Morris zwrócił się o wsparcie do niego, nie do mnie. Przecież doskonale widział, że może na mnie liczyć. Zawsze. Musiałem jednak uszanować jego wolę.
- Jak chcesz.
- Ashghan, nie bierz tego do siebie. Dobry z ciebie chłopak, dlatego ci to wszystko mówię. Pozwól Eisowi na uporządkowanie wszystkiego. Życie jest takie, a nie inne. On będzie to musiał kiedyś zrozumieć i się dostosować, jak każdy. Proszę cię, nie wypytuj go o nic więcej. Jeśli będzie chciał z tobą rozmawiać, w porządku. Jeśli nie, też dobrze. Zaufaj mi.
- Będę musiał.
- No, dobry chłopak! – uśmiechnął się szeroko Casca Dermenil. – Teraz mi opowiedz, co się wydarzyło na naradzie z tym szlachcicem… Sigurdem? Niestety, a może na szczęście musiałem udać się do domu i pomóc żonie przy dziecku. Zachorowało, więc trzeba ciągle przy nim siedzieć. – wyjaśnił Casca.
- To zrozumiałe. – odparłem ze współczuciem.
- Teraz jednak mogę się poświęcić służbie krajowi! – zapowiedział z piepojętą radością kapitan Dermenil. Zastanawiało mnie, jak jego spokojna i łagodna żona z nim wytrzymuje. Może właśnie jej spokój pozwala na znoszenie egzaltacji Casci? Nie było to chyba problemem, gdyż oboje doczekali się jak na razie piątki dzieci. Dodam, że wszystkie one były rozwrzeszczane i uradowane z niewiadomych powodów, niczym ich ojciec. Wesoła rodzina.
Nie tracąc zbędnego czasu, zabrałem się za wyjaśnianie Casce zawiłości politycznych wywodów Reinholda Sigurda i planów na przyszłość generała Nadara. Dermenil stwierdził oczywiście, że podejrzewał, iż stary generał może zechcieć usunąć się w cień. Ba, Nadar sam mi o tym wspominał, jednak szybko zapomniałem o jego słowach, biorąc je za wytwór jego sentymentalnego nastroju. Na koniec jeszcze wymieniłem osobę generała Travernona, którego to Dermenil bardzo chwalił. Cóż, przynajmniej w tej kwestii wszyscy zdają się ze sobą zgadzać. Pożegnaliśmy się niedługo potem. Udałem się do domu, gdyż musiałem przygotować się do wyprawy Leitha.

***


Wieczorem byłem już w domu, jednak słowa Eisa wciąż zajmowały moje myśli. Zastanawiałem się ciągle kim był ten facet? Czy go znam. Oczywiście odpowiedzi na te pytania niebyło.
Wilk zrobił rundkę wokół domu i przybiegł do mnie, szczekając i popiskując wesoło. Był już całkiem spory i bardzo skory do zabawy. Zastanawiałem się, dlaczego Casius nie nadał mu imienia. W końcu bywał bardzo twórczy, zwłaszcza biorąc pod uwagę Czerwonego Demona.
- Kiedy ty w końcu zaczniesz polować, kolego? – zapytałem wilka, głaszcząc go po srebrno-szarym futrze. Zamachał radośnie ogonem i zaczął podskakiwać.
- Rainamar, daj mu czas. Jest jeszcze młody. – usłyszałem nagle Casiusa. Zszedł ze schodów rozglądając się wokół. Na dworze było jeszcze jasno, choć zbliżała się chyba dziewiąta wieczorem. – Co dało spotkanie z tymi osobistościami ze stolicy? – zapytał.
- Sam nie wiem. – odparłem zgodnie z prawdą. – Generał będzie prawdopodobnie miał wsparcie w osobie Shea Travernona. Nie wiem, czy go znasz?
- Słyszałem coś nie coś. Niemiły typ.
- To generał. Nie ma być miły, tylko dobrze służyć krajowi. – stwierdziłem pewnie. Casius skrzywił się okropnie, słysząc te słowa.
- Kiedy tak mówisz, wydaje mi się, że opisujesz sam siebie. – powiedział.
- Może. Nadar zapewne chce wysłać swoją delegację do Travernona. Wiesz, gdzie on przesiaduje?
- Na południu. Tak myślę.
- Zgadza się. W Tale Terisis. – stwierdziłem, że jego wiedza wymaga uściślenia. To południowe miasto leżało cholernie daleko stąd. Nieporównanie dalej niż stolica kraju. Prawdę mówiąc, nie miałem zamiaru się tam udawać, ani teraz, ani w żadnym innym terminie. Chyba, że Casius łaskawie zechciałby pojechać ze mną.
- Nie mów, że on chce ciebie tam wysłać!
- Nie wiem dokładnie. Podejrzewam wszystko. – odrzekłem.
- Spryciarz. –rzucił Casius. Zastanawiałem się, czy mówi o generale, czy o mnie. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. – Wyobrażasz to sobie czasem? Wielką karierę w armii? – zapytał niespodziewanie.
Zastanowiłem się chwilę nad jego słowami. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nigdy o tym nie myślałem. Zawsze wydawało mi się, że to mi wychodzi. Ta cholerna armia. Chciałem awansu i cieszyłem się z niego. Podoba mi się, że mam ludzi, którzy mnie słuchają, że mam zastępcę, którym mogę się wysłużyć w razie gdybym miał tylko taką ochotę. Tak. Zastanawiałem się, co będzie dalej.
- Tak. – odpowiedziałem głośno.
- I co o tym myślałeś? Chciałbyś tego?
- Tak. – nie widziałem powodów, dla których miałbym mu kłamać.
- Cóż. Będę musiał wyglądać bardziej elegancko. Nie wiem, czy teraz to możliwe. – stwierdził, wskazując na swoje blizny. – Mimo wszystko na pewno da się coś zrobić. Zwłaszcza, że regentka Aireaila wydała dokument, który zawiera… cytuję „oficjalne anulowanie dekretu zabraniającego zawierania mieszanych małżeństw”. Koniec cytatu.
W pierwszej chwili nie wiedziałem, o co może mu chodzić.
- W końcu nie mogę przynieść wstydu twojemu nazwisku. Swojemu też nie, ale i tak chyba jest już za późno, zwarzywszy na mojego ojca. Pamiętasz, dobrze to brzmiało. Casius Fhearghail Ashghan. Zupełnie jak ważna osobistość.
- Bardzo dobrze. – odparłem. Zdawało mi się, że powtórzyłem swoje własne słowa. Casius uśmiechnął się, lecz zaraz jednak jego twarz przybrała poważny wyraz.
- Dałeś mi obrączkę. – powiedział, unosząc lewą rękę. – Na pewno to nie był pusty gest. Zastanawiałeś się nad tym, prawda?
- Przecież wiesz, że tak.
- Chciałbyś być ze mną oficjalnie? Na mocy prawa?
- Tak. Po co te pytania?
Spojrzał na mnie nieco urażony. Wydawało mi się, że robi to po to, by pozbyć się wątpliwości. On sam potrzebował zapewnień. Objąłem go i pocałowałem w policzek.
- Nie wiem. – odparł, wtulając się we mnie jeszcze mocniej. – Nie wiem.
- W takim razie, kochany, co powiesz na to – Rainamar Fhearghail Ashghan, kapitan Wschodnich Gmin Imperium.
- Zlituj się, Rhain. Kapitan Imperium z nazwiskiem sadalskiego buntownika? – zaśmiał się, spoglądając mi w oczy.
- Od dziecka wiem, że najbardziej wybuchowe połączenia są najlepsze. Spójrz tylko na moich rodziców.
- Tak. Masz rację. – zgodził się.
Tym razem to ja się uśmiechnąłem.

***

Casius
Leith siedział w fotelu i w skupieniu, które nie było u niego czymś naturalnym, przeglądał traktaty myśliwskie Deshanella. Gdy tylko weszliśmy do środka, spojrzał na nas z uwagą.
- Okropny styl ma ten facet! – rzekł, krzywiąc się, jak gdyby zjadł coś, co mu w ogóle nie smakowało.
- Mówiłem! – powiedział Rainamar, rzucając mi krótkie spojrzenie. Wzruszyłem tylko ramionami, nie widząc sensu, by się usprawiedliwiać przed przywiezieniem tychże traktatów do domu. W końcu były tylko przykrywką.
- Oczywiście nie uważam siebie za znawcę literatury! – dodał zaraz Leith.
- To już wiem. – mruknął pod nosem mój narzeczony. Daire usłyszał tą uwagę, ale uśmiechnął się tylko.
- Kapitanie? – zaczął i wstał z miejsca. – Czyżby wszystkie sprawy w mieście były już załatwione? – zapytał z wielką ostrożnością.
- Owszem.
- Hm… Jestem już spakowany. Właściwie od dawna do szczęścia potrzebna mi tylko moja stara i zniszczona torba podróżna.
- Powiadomiłem Lilię i Nolana. Możemy wyruszać już jutro rano. – przerwał jego rozważania półork, krzyżując ręce przed sobą.
- Cudownie! – ucieszył się Leith. – Tak też myślałem!
- Nie rozumiem skąd w tobie tyle radości, Daire. Wpakowałeś się w niezłe bagno. Wiem to, nie musisz nic mówić. Zdaję sobie sprawę, że wiele rzeczy ukrywasz. Lepiej byłoby dla ciebie i dla nas, gdybyś raczył wyjawić nam prawdę, zanim będzie za późno. Wiem też, że ciężko z ciebie cokolwiek wyciągnąć, kiedy nie chcesz gadać. Dam ci jednak radę. Nie chcę, bym musiał kiedykolwiek powtarzać moje słowa. Mam nadzieję, że nikt nie będzie żałował tej… „wycieczki”. – powiedział Rainamar. Leith wytrzeszczył na niego swoje jasnoniebieskie oczy.
- Dowiesz się o wszystkim pierwszy. – odparł przybierając poważną minę. – Niedługo.
- Mam nadzieję. – uciął krótko półork i udał się do naszego pokoju. Za nim podążył srebrno-szary wilczek.
- Ma dziś zły dzień? – zapytał Leith, odprowadziwszy go wzrokiem.
- Nie sądzę. – odparłem. Dotychczas tylko się przysłuchiwałem ich wspólnej wymianie zdań. – On wyraził tylko obawy nas wszystkich, Leith. Nie wiem, czy to, że się godzimy na to jest oznaką zaufania do ciebie, czy naszej głupoty. – dodałem.
Czarownik pokręcił energicznie głową.
- Proszę was tylko o pomoc. – powiedział. – Muszę powiedzieć Cahanowi. Nie będzie mnie pewnie do rana. – dodał i wyszedł z domu.











Komentarze
Lazguron dnia wrzenia 09 2013 09:42:31
Najbardziej poruszający rozdział jak na razie, musiałam dać sobie cały dzień na rozmyślania i ochłonięcie zanim zabrałam się za pisanie komentarza.
Biedny, głupiutki, prostolinijny Rainamar, naprawdę tylko walący prosto z rury ork mógł się nie domyśleć w kim się zadurzył jego przyjaciel, zwłaszcza, że słowa Dermenila zwróciły by uwagę każdej innej osoby. Proszę bardzo do tej pory mieliśmy Kapitana przedstawianego zwykle jako towar drugiej kategorii, coś stałego a właśnie Casius był, jako człowiek, tym czynnikiem zapalnym w związku. Jeśli to się jakoś rozwinie, ciekawe jak na to zareaguje myśliwy mający Rainamara za takiego bezpiecznego, wiernego jak pies nieco nudnego facecika którym i tak nikt inny się nie zainteresuje.
Pozostaje tylko pytanie czy miłość Eisa jest naturalna czy pozostaje jedynie produktem składowym wspaniałego planu pewnego czarnego maga, mającego na celu dostanie się do sypialni Casiusa. A może tylko mu troszkę pomógł się przełamać? smiley
W każdym razie jeśli potem Kapitan pojedzie na jeszcze dłuższą wycieczkę niż ta do stolicy, Cahan będzie tak tym zachwycony, że może nawet pójdzie go pożegnać stojąc na poboczu i machając do niego rączką. Oczywiście wcześniej tylko gorąco go zapewni, że w czasie jego nieobecności bardzo będzie dbał o jego dom i narzeczonego. Twórczo, chętnie i intensywnie. W końcu zaloty do myśliwego- syna psychopaty nie są łatwą rzeczą, czyż nie? smiley
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum