ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Jednorożec 4 |
Dzień chylił się już ku zachodowi, kiedy śmiertelnie zmęczony dojechałem do niewielkiej osady na pograniczu Lethianu i Tarsu. W siodle spędziłem wiele godzin, które teraz odzywały się dotkliwym bólem ud i pleców. Gorąca kąpiel i wygodne łóżko były wszystkim o czym marzyłem. Światła miasteczka migały zapraszająco, nawet koń jakby zwietrzywszy szansę odpoczynku, ruszył raźniejszym krokiem. Las wzdłuż traktu zaczynał się przerzedzać. Wtedy zobaczyłem go po raz pierwszy. Wybiegł spośród drzew w pełnym pędzie, nie zwracając uwagi na to, że ktoś może jechać drogą. Szarpnąłem wodze, jednak mój wierzchowiec już się spłoszył. Wierzgnął przednimi kopytami, młócąc powietrze niebezpiecznie blisko twarzy chłopca, który zamarł wpatrując się z przerażeniem w oszalałe zwierze. Mocno ścisnąłem kolanami boki konia starając się go uspokoić, tymczasem dzieciak wciąż stał na środku drogi, pobladły ze strachu. W końcu udało mi się poskromić wierzchowca. Zsiadłem szybko, by zobaczyć, czy chłopcu nic się nie stało. Z między drzew dobiegły podniesione głosy
- Tam pobiegł! Prędko!
Poderwał się jak smagnięty biczem. Rzucił się do ucieczki, niknąc w lesie, po drugiej stronie traktu. Po krótkiej chwili ukazali się sprawcy całego zamieszania. Kilku mężczyzn uzbrojonych w kije i pałki wybiegło na drogę, rozglądając się uważnie
- Widziałeś go? - krzyknął jeden z nich, podchodząc do i mierząc mnie nieprzychylnym spojrzeniem
- Kogo? - spytałem spokojnie
- Przebiegał tędy. - splunął - Nasienie szatana... Dorwiemy go jeszcze.
- Kogo? - powtórzyłem pytanie
- A co ci do tego? - spytał bezczelnie inny - Kim ty w ogóle jesteś?
- Podaj mi swe imię, a poznasz moje - uśmiechnąłem się ciepło do najbliżej stojącego mężczyzny
- Ribbald..
- Daraen - przedstawiłem się - Miło mi poznać... Panowie jak zakładam z tego miasteczka?
- Owszem - przytaknęli
- Nie będziemy go ścigać po nocy, jutro poszukamy... - zakomenderował jeden z nich
Posłusznie pokiwali głowami. Ruszyliśmy powoli w kierunku osady. Delektowałem się każdym krokiem, pozwalającym rozprostować ścierpnięte nogi, przybliżającym mnie do upragnionego odpoczynku. Człowiek dowodzący grupką mężczyzn, Ribbald, okazał się być burmistrzem. Wyprawili się do lasu, by porachować się z diabłem jak sami mówili. Strasznie ich ucieszyła informacja kim jestem. Potrzeba im było łowcy czarownic. Gdy usiedliśmy w gospodzie, przy piwie, opowiedzieli mi o chłopcu, którego ścigali. Pojawił się kilka dni temu, nie miał konia ani bagażu, po prostu przyszedł do miasta. Zatrzymał się właśnie w tej gospodzie, zapłacił złotymi monetami za tydzień z góry. Z nikim nie rozmawiał, nikomu się nie przedstawił, przesiadywał w swoim pokoju, schodząc tylko na posiłki. Pewnego dnia zdecydował się wreszcie pochodzić po mieście. Był świadkiem, jak mały chłopiec, który umknął matce, został stratowany przez przejeżdżającego konia. Pochylił się nad dzieckiem, kładąc ręce na jego głowie. Spod jego dłoni płynęło białe światło...
- Zaczarował dzieciaka - ciągnął dalej Ribbald - Kiedy go zostawił, mały leżał zupełnie bez życia, mimo, że kiedy podchodził do niego głośno płakał. Matka chłopca rzuciła się na niego z krzykiem, za nią ruszyli inni ludzie. Prawie żeśmy gówniarza dorwali, ale uciekł przez te swoje diabelskie sztuczki. Ukrywa się w lesie tu niedaleko. Dobrze, żeś się zjawił Daraen. Dobrze zapłacimy ci za jego skórę. Dzieciak jest synem jednego z braci radców w stolicy, więc sprawa nieco nieprzyjemna. Ubijesz ten diabelski pomiot i będzie po sprawie. To co? Umowa stoi?
- Nie jestem mordercą - uciąłem krótko - Zobaczę, jeżeli jest faktycznie tak jak mówicie, na pewno się dogadamy
- Jest tak jak mówimy, gdyby tak nie było, nie uciekał by przed nami...
W to ostatnie akurat szczerze wątpiłem. Obojętnie jak pewny nie byłbym swojej siły, nie miałem ochoty stanąć twarzą w twarz z siłą mężczyzn tego miasteczka. Sam pewnie bym uciekł. Nie powiedziałem oczywiście tego na głos. Zamiast tego spytałem
- Jaką diabelską sztuką dysponuje, że wam uciekł...
- Ano. Jakeśmy go złapali, to Rod z Ulikiem go trzymali, a reszta z pałkami ruszyła. Prawie żeśmy czarta ubili, a on nagle wrzasnął tak potwornie, że aż wszystko zamilkło. Odrzuciło nas, a wtedy on się pozbierał i zbiegł. I go dzisiaj próbowaliśmy znów złapać. Tym razem dobrześmy się wyposażyli. Broń nam kapłan z świątyni poświęcił, nas pobłogosławił. Teraz nas diabelskie sztuczki nie sięgną...
- Ten chłopiec, o którym mówicie... przeżył?
- A co to za życie? Czwarty dzień już bez ducha leży. Matka oczy nad nim wypłakuje. Lepiej już by mu było do ziemi...
- Chciałbym go zobaczyć
- Nie spieszy się. Do rana na pewno nic się nie zmieni, a ty przecież aż ze stolicy jechałeś. Odpocznij, a rano razem z tobą pójdę, dzieciaka ci pokażę.
Życzyli mi dobrej nocy, po czym zamknąłem się w swoim tymczasowym mieszkaniu. Leżąc w balii z gorącą mydlaną wodą, myślałem nad tym, co mi powiedzieli. Z tego, co do tej pory wywnioskowałem chłopak nie był tym, za kogo brali go wieśniacy. Białe światło mogłem wytłumaczyć kumulacją mocy uzdrawiającej, a co ono dało mogłem przekonać się już za parę godzin. Przewracałem się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Coś nie dawało mi spokoju. Oczy. Ogromne fiołkowe oczy, będące odbiciem czystego przerażenia. Oczy były jedynym elementem, który zapamiętałem z momentu, kiedy go zobaczyłem. Nie umiałem określić jakiego koloru były jego włosy, jak był ubrany, ile mógł mieć lat. Tylko te oczy. Sen nie przyszedł tej nocy. Rano wstałem jeszcze bardziej zmęczony niż położyłem się wieczorem. Na burmistrza musiałem nieco poczekać. Zdążyłem się posilić, zanim w drzwiach ukazała się jego krępa sylwetka. Poszliśmy do domu chłopca, stratowanego tamtego dnia przez konia. Tak jak mówił Ribbald, już piąty dzień pozostawał nieprzytomny. Pochyliłem się nad dzieckiem, przyglądając mu się uważnie. Oddychało spokojnie, głęboko, jakby spało...
- Próbowaliście go budzić? - spytałem spokojnie. Zapadła niezręczna cisza, sugerująca, że do tej pory nikt nie wpadł na ten prosty pomysł. Nie zdziwiło mnie to jakoś specjalnie. Lekko poklepałem chłopca po policzku. Drgnął.
- Może pani spróbuje - zwróciłem się do jego matki - Sądzę, że nic mu nie będzie
- Hanes, kochanie - kobieta delikatnie potrząsnęła jego ramionkami - Hanes słyszysz mnie? Obudź się proszę...
Powieki chłopca drgnęły i otworzyły się powoli, ukazując wciąż nieco zamglone, brązowe źrenice. Tak jak myślałem, ścigany przez Ribbalda chłopak chciał pomóc dziecku. Uzdrowił go, prawdopodobnie rzucił także zaklęcie snu, które tak często widywałem u magów, a które zapewne miało umożliwić chłopcu konieczny wypoczynek. Nie dano mu szansy wyjaśnienia, co właściwie zrobił, od razu uznawszy za nasienie szatana. Powiedziałem to wszystko burmistrzowi, wzruszył ramionami
- Nie obchodzi mnie co on zrobił Daraen - powiedział mi - Nie chcemy tu takich. Mag zawsze sprowadza kłopoty
- Już mówiłem, nie jestem mordercą...
- W takim razie nie masz tu czego szukać łowco. - warknął zimno - Sami go zabijemy...
Nie wiem dlaczego zrobiło mi się nagle żal chłopaka. Nie uczynił tym ludziom nic złego, był jedynie nieco inny od nich... wtedy jeszcze nie wiedziałem jak bardzo. Gdybym czegoś nie zrobił mógłby znów zebrać mężczyzn i zatłuc chłopaka jak psa, mógł trafić na łowcę, który zabiłby niewinnego za sakiewkę srebra. Miałem co prawda dość własnych kłopotów, niepotrzebne były mi cudze, jednak myśl, że zabiją kogoś z tak błahego powodu była dla mnie odrażająca.
- Daj mi dwa dni, zabiorę go stąd, nie zobaczycie go więcej - zaproponowałem
Namyślił się szybko. Podrapał się w brodę, po czym oznajmił
- Dwa dni Daraen, tylko dwa i ani chwili więcej. Potem nie chcę tu widzieć ani ciebie, ani jego.
Zdaje się, że właśnie pozbyłem się możliwości wrócenia do tego miasteczka. Trudno się mówi. I tak nie zapałałem do jego mieszkańców jakąś ogromną sympatią. Budzili we mnie raczej obrzydzenie. Szybko wróciłem do gospody, po kilka drobiazgów, które mogły mi być potrzebne, po czym wyszedłem poza bramy miasta, kierując się ku miejscu, gdzie po raz pierwszy spotkałem chłopaka. Ślady były całkiem wyraźne. Pochylając się nisko nad ziemią, badając pozostawione tropy, posuwałem się wciąż w głąb lasu. Tego dnia jednak nic nie znalazłem. Wróciłem do swego pokoju tak zmęczony, że nie mając siły się rozebrać, w ubraniu rzuciłem się na łóżko i natychmiast zasnąłem. Śniły mi się fiołkowe oczy pełne przerażenia. Zerwałem się o bladym świcie. Przełknąwszy pospiesznie kilka kęsów, wróciłem do przerwanego wieczorem zajęcia, zaczynając w miejscu, w którym wczoraj skończyłem. Szedłem, odgadując miejsca, w których zbieg zatrzymywał się na odpoczynek, odnalazłem nawet ślady jego nocnego posłania. Zastanawiały mnie drobiny czegoś, jakby matowego srebra, które znajdowałem od czasu do czasu. Powoli ogarniała mnie rezygnacja. Trop, choć wyraźny nie prowadził do nikąd. Chłopak musiał kluczyć, krążąc wciąż w pobliżu miasta, nie oddalając się zbytnio. Słońce już zaszło, kiedy zrezygnowałem z poszukiwań. Wiedziałem, że jutro będę musiał zabrać swoje rzeczy i wyjechać z osady, zostawiając uciekiniera na pastwę Ribbalda i jego zbirów... Ciszę nocy rozdarł przeraźliwy krzyk, dochodzący z okolic bramy. Ruszyłem biegiem, domyślając się już, co tam zastanę. Nie pomyliłem się. Grupka mężczyzn otoczyła drobną, leżącą na ziemi postać, okładając ją pałkami i kijami i kopiąc. Chłopak rozpaczliwie osłaniał głowę ramionami, kuląc się pod ciosami zadawanymi z zimnym wyrachowaniem i okrucieństwem. Tego było już za wiele. Miecz z metalicznym gwizdnięciem, lekko wysunął się ze skórzanej pochwy, kiedy natarłem ramieniem na jednego z napastników, odpychając go od chłopca. Zakręciłem zamaszystego młyńca, sprawiając, że kilku innych odsunęło się i stanąłem między nimi a leżącym
- Moje dwa dni jeszcze nie minęły... - wysyczałem z wściekłością przez zaciśnięte zęby - Ribbald nie rób z gęby dupy. Obiecałeś mi...
- Mówiłem ci już, że to nie człowiek - odrzekł spokojnie, podsuwając mi pod nos jeden z kijów, służących wcześniej do katowania chłopca. Na drzewcu połyskiwała srebrzysta, połyskująca ciecz. - To jego krew. Masz jeszcze jakieś wątpliwości?
- Jest mój - warknąłem - Dałeś słowo. Dwa dni.
- Czego ty chcesz Daraen? - obruszył się gniewnie, podpierając szerokie boki zaciśniętymi pięściami - Zatłuczemy go i będzie spokój.
- Co on ci zrobił? Pomógł dzieciakowi. Nazywasz to wdzięcznością? - furia gotowała się w moich żyłach, gotowa do natychmiastowego wybuchu, jeżeli draby naruszą cieniutką granicę mojej cierpliwości
- To odmieniec! Czart! Po co ci on?
- Zabiorę go stąd Ribbald - warknąłem - Zabiorę go stąd, bo chcę żeby należał do mnie. Nie pozwolę ci go tknąć! - na potwierdzenie tych słów ponownie zakręciłem młyńca. Półkole mężczyzn cofnęło się o krok przed srebrną klingą, ze świstem przecinającą powietrze. Przez chwilę w powietrzu unosiła się groźba walki. Mojej walki z tymi kilkunastoma uzbrojonymi w kije i pałki ludźmi. Walki, którą prawdopodobnie bym przegrał. Ribbald jednak, dzięki bogom, myślał logicznie. Szybko otaksował mnie wzrokiem, jakby chciał sprawdzić ile kłopotów sprawię jemu i jego ludziom, po czym wzruszył ramionami, opuszczając trzymany w ręku długi kij.
- Jak chcesz Daraen. Zabieraj jego, swoje rzeczy i wynoś się z naszego miasta. Ruszaj się, zanim się rozmyślę!
Tego nie trzeba mi było powtarzać. Wziąłem półprzytomnego, kulącego się z bólu i strachu chłopca na ręce i szybkim krokiem wróciłem do gospody. Wrzucenie wszystkiego do podróżnego saka trwało krótką chwilę. Rozejrzałem się po pokoju, czy niczego nie zostawiłem, natrafiłem spojrzeniem na zamglone fiołkowe oczy
- Moje rzeczy... - pisnął cichutko - Ja muszę... - Spróbował usiąść, ale natychmiast opadł z powrotem na posłanie, zanosząc się bezsilnym płaczem
Poszedłem do właściciela gospody i zażądałem wydania jego własności. Karczmarz z początku miał lekkie opory, jednak szybko zrezygnował, wpuszczając mnie do pokoju, który wcześniej chłopiec zajmował. Zabrałem wszystko, co nie było jego wyposażeniem i wróciłem do siebie. Przyklęknąłem przy leżącym, pokazując mu, że mam jego rzeczy. Wyciągnął rękę po niewielki atłasowy woreczek i przycisnął go mocno do piersi. Po jego policzkach wciąż płynęły łzy. Zniosłem swój bagaż do stajni, gdzie umocowałem go na grzbiecie mojego wierzchowca, następnie wróciłem po chłopca. Nie obejrzałem się ani razu, opuszczając mury niegościnnego miasta, ścigany nienawistnymi spojrzeniami mieszkańców. Musiałem szybko znaleźć kogoś znającego się na leczeniu, bo z moim towarzyszem było coraz gorzej. Krztusił się, wyrzucając z ust strumienie połyskującej srebrzyście krwi. Domyślałem się już, kim może być. Jeszcze w czasach, gdy odbierałem nauki od mojego mentora, dowiadywałem się o stworach, na które przyjdzie mi w przyszłości polować, a także o takich, na które polować mi nie wolno. Według słów mego mistrza istniał tylko jeden gatunek stworzeń, posiadających srebrną krew. Jednorożce. Mój nauczyciel nigdy nie spotkał się z przedstawicielem tej szlachetnej rasy, niemniej jednak uparcie wierzył w jej istnienie. Ja podchodziłem do tego nieco bardziej sceptycznie. Istniały wampiry, których krew miała zgniło - brązowy kolor, trolle, których posoka była tak samo zielona, jak ich skóra, strzygi, banszi i chimery o krwi czarnej jak ziemia. Ze stworami tymi stykałem się dość często, sprawiając, że krew ta wydostawała się na światło dzienne, jednak w istnienie srebrnokrwistych, szlachetnych jednorożców nie wierzyłem. Jak widać niesłusznie.
Gwiazdy stały już wysoko na niebie, kiedy dotarłem do jednej z wiosek pogranicza, przez którą przejeżdżałem kilka dni wcześniej. Chłopiec niedawno stracił przytomność, trzymając się w siodle tylko dzięki mojemu ramieniu, obejmującemu go w pasie. Zsiadłem z konia i poniosłem bezwładne ciało w kierunku chaty wioskowej wiedzącej. Otworzyła drzwi dokładnie w momencie, kiedy stanąłem przed nimi, milcząco nakazując mi wejść do środka. Zgodnie z jej poleceniem ułożyłem chłopca na posłaniu, po czym odsunąłem się, robiąc jej miejsce. Wprawnie zdjęła z niego ubłocone, zakrwawione ubranie, ukazując szkody, które na drobnym delikatnym ciele zostawiły draby Ribbalda. Było z nim bardzo źle. Miał połamane żebra, zmiażdżone lewe ramię, mnóstwo sińców i odbić. Cała lewa część jego twarzy stanowiła otwartą ranę. Pomogłem staruszce zmyć z chłopaka zaschniętą krew. Jego skóra była śnieżnobiała, zaś włosy pod warstwą błota i posoki miały odcień popielatego srebra. Wiedząca szybko opatrzyła rany, obwiązując je płóciennymi opatrunkami, po czym napoiła nieprzytomnego wywarem o ostrym, duszącym aromacie i przykryła grubym, wełnianym pledem po same ramiona. Wyszliśmy z jej chaty. Poprowadziła mnie na wzgórze za wioską, gdzie usiedliśmy pod granatowym, usianym gwiazdami niebem.
- Już wiesz kim on jest, prawda? - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie
- Domyślam się - skinąłem głową
- Masz słuszność młodzieńcze, to jeden z Pradawnych, wielki to zaszczyt dla mnie móc mu pomagać. Jak to się stało? - spytała mając na myśli stan jednorożca. Opowiedziałem jej krótko jak doszło do naszego spotkania. Pokiwała głową z aprobatą - Dobrze uczyniłeś, nie pozwalając zabić im tego chłopca. - położyła mi dłoń na ramieniu - Tam w gwiazdach zapisana jest nasza przyszłość.
- Tak, pani - skinąłem głową, poddając się jej ręce i kładąc się na plecach, by swobodnie obserwować rozgwieżdżone niebo
- Ścieżka twojego życia jest długa i kręta Daraenie...
Nie zdziwiłem się, że znała moje imię. Była w końcu wiedzącą. Wpatrywała się teraz we mnie płonącymi oczami. Oczami, które widziały już tak wiele, lecz lśniły wciąż młodzieńczym blaskiem, pełnym ufności i ciekawości świata, oczami, w których wciąż można się zakochiwać. Ja jednak, zakochany już byłem w innych oczach, fiołkowych, ogromnych, które widziałem jedynie przepełnione strachem. W jego oczach. Wiedząca spoglądała przez chwile na mnie z ciepłym uśmiechem na ustach, po czym powtórzyła
- Ścieżka twojego życia jest długa i kręta. On związał swoją ścieżkę z twoją...
- Jak to? - spojrzałem na nią zdziwiony - Przecież to niemożliwe, widziałaś pani w jakim był stanie...
- Wypowiedziałeś życzenie Daraen, a on je spełnił. Wasze ścieżki są już połączone, twoja wola, co stanie się dalej... - przerwała mi - Wracaj do niego, prześpij się trochę, jutro musicie jechać dalej...
Nie pytałem o nic. Wiedząca nie myliła się, nie mogła się mylić, nigdy... Pochyliłem się nad śpiącym, przyglądając się jego zmasakrowanej twarzy. Kiedyś musiał być śliczny.
- Dobranoc mały - szepnąłem, całując opuszki palców i dotykając nimi zdrowego policzka jednorożca. Przysiadłem przy jego posłaniu, opierając głowę na skrzyżowanych ramionach, tak zasnąłem.
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 12 2011 12:34:17
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Enna (enna_eithiel@op.pl) 12:23 17-08-2004
Pierwsza jestem!! Opowiadanie świetne, genialne, cudowne i co tam jeszcze poprostu wg zero wad)
Kario (karichan@interia.pl) 15:39 17-08-2004
A to jest moje jedno z najjjbardziej ukoffanych opcioow na TCD jedno z niewielu
Kario (karichan@interia.pl) 15:40 17-08-2004
Spotkamysie na chacie Fu ^__- Pozdrawiam gor±co!!
Aleksander (a_berenda@interia.pl) 16:27 18-08-2004
Jeszcze! Jeszcze!
stokrotka (stokrotka-997@wp.pl) 11:52 23-08-2004
zgadzam się z Aleksandrem. To jest po prostu boskie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! genialne, genialne,genialne, genialne,genialne, genialne,genialne, genialne,genialne, genialne,genialne, genialne i jeszcze raz genialne!!!!
Ashura (Brak e-maila) 11:54 23-08-2004
super, ekstra,kocham to opowiadanie i glownego bohatera,jest taki slodziutki.napisz jeszcze cos, koniecznie!pozdrowionka!
Natiss (natiss@tlen.pl) 16:39 24-08-2004
To jest genialne, świetne i po prostu boskie!! Jak ja bym chciała tak pisać. Marzenie nie do spełnienia.
sintesis (Brak e-maila) 22:43 06-09-2004
pewnie sie powtorze ale to jest naprawde genialne opowiadanie... cudownie opisani bohaterowie, zdarzenia, uczucia i mysli... poprostu nie widze zadnych wad , moglabym je czytac kilkadziesiat razy i nadal posiadac bedzie ta niezwykla magie... jest poprostu nieziemskie ... pisz dalej a ja bede sie dalej ekscytowac
An-Nah (Brak e-maila) 11:13 18-11-2004
Ładne, ładne. Jedno z najładniesjzych twoich opowiadań. Bardzo przyjemna lektóra, ma klomat urok i w ogóle \"to coś\".
lollop (Brak e-maila) 21:04 20-11-2004
hmmm.... so sweet.... i jeszcze happy end... jak ja kocham happy edny.... pisz jeszcze!!!!! plosie
Urani (Brak e-maila) 11:30 17-03-2005
Buziaki dla mojej Fu. Jednorożec się rysuje))
lukger (Brak e-maila) 21:57 07-05-2006
przeglądałam to opko po raz kolejny, po prostu cudeńko.
Alexik (Brak e-maila) 00:27 10-08-2006
CUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUDNE *_* TO MOJE NAJULUBIEŃSZE OPOWIADANKO *_* Fu-chan słoneczko najsłodsa (nie ma to jak podlizywanie siem) napiś dalej napiś oni są cudni i słodcy i kochani *_* albo napiś teraś historie zie strony Eliana *_* jak to jest być jednoroĽcem prooooooooooooooooooooooooooooooooooosiem *_*
zephyrka (Brak e-maila) 08:58 27-07-2007
Pięknie oddane uczucia. Jedno z lepszych opowiadań jakie czytałam. Gratuluję niebanalnego stylu i wyczucia dobrego smaku. Winszuję. |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|