艢CIANA S艁AWY | Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner


|
|
Witamy |
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
|
Dzieci boga granic 19 |
19.
– Jestem ze Zrodzonych z B艂yskawicy – m贸wi艂 spokojnym tonem, oparty o kochanka, z g艂ow膮 na jego obojczyku – a wiesz, jakie chodz膮 o nas pog艂oski. Dzieci demon贸w, nekromanci, czarni szamani – wszyscy. My sami opowiadamy, 偶e przodkiem naszym by艂 demon burzy, kt贸ry posiad艂szy si艂膮 kobiet臋 obieca艂 jej syn贸w i c贸rki b臋d膮cych pot臋偶nymi szamanami… Demon burzy lub demon magii, jak my艣l臋, bo moc przypomina burz臋, jest b艂臋kitna jak b艂yskawica na niebie i burz膮 pachnie, sam to wiesz… Niekt贸rzy magowie-uczeni nazywaj膮 ten zapach „ozonem”… Wiem, 偶e s膮 istoty zrodzone w jaki艣 spos贸b z czystej magii, my艣l臋, o tym ju偶 m贸wi艂em, 偶e Rijesh do nich nale偶y… Wiem, 偶e w moim plemieniu moc jest silna, wielu z nas wi臋c zostaje wezwanych przez duchy lub uczy si臋 u偶ywa膰 jej w inny spos贸b… s艂ysza艂em, 偶e kto艣 ze Zrodzonych z B艂yskawicy uda艂 si臋 nawet do Raz茅, gdzie ucz膮 si臋 magii i badaj膮 j膮 ludzie i elfowie. Nie wiem, ile w tym prawdy: dawno to pono膰 by艂o, a i nie s艂ysza艂em, by 贸w cz艂onek mojego plemienia na step powr贸ci艂…Ale moc, kt贸rej wi臋cej jest w Zrodzonych z B艂yskawicy, ni偶 w innych plemionach, jest prawdziwa, cho膰 prawda jest te偶, 偶e ch臋tniej przez to p艂odzimy dzieci sami ze sob膮, ni偶 z innymi plemionami, chc膮c j膮 w sobie zatrzyma膰.
I ja jestem owocem takiego zwi膮zku, kt贸ry elfowie z Ludu Wiecznej W臋dr贸wki nazwaliby pewnie 艣wi臋tym i godnym kr贸l贸w, lecz kt贸ry nawet i w艣r贸d mojego plemienia jest zakazany. Nie pozna艂em moich rodzic贸w: 艣ci臋to ich oboje, spalono cia艂a i rozrzucono prochy, lecz chan zadecydowa艂, 偶e b臋d臋 si臋 wychowywa膰 wraz z innymi dzie膰mi, cho膰 d艂ugo zastanawiano si臋, czy nie powinienem umrze膰. Obije moi rodzice jednak byli szamanami, mieli wielk膮 moc, zabicie ich ju偶 samo przynios艂o plemieniu strat臋. Zabija膰 dodatkowo ich dziecko, to…
Tak, m贸j Kekharcie, dorasta艂em z tym samym pi臋tnem, kt贸rego ty nabawi艂e艣 si臋 dopiero p贸藕niej: wyrzutek, nie nale偶膮cy nigdzie, ten, kt贸ry jest poza. Wcze艣nie pozna艂em smak odrzucenia, cho膰 siostry moich rodzic贸w na sw贸j spos贸b zapewni艂y mi opiek臋, ich liczne potomstwo sta艂o si臋 moimi siostrami i bra膰mi. A jednak patrzono na mnie z lekiem, szeptano, 偶e jestem naznaczony od chwili pocz臋cia, cho膰 nikt nie wiedzia艂, czy do czyn贸w wielkich, czy haniebnych. S艂ysza艂em opowie艣ci, nie wiem, na ile prawdziwe, 偶e moi rodzice sami stwierdzili, 偶e z ich po艂膮czenia narodzi si臋 wielki szaman… nie jestem wielkim szamanem, nie takim przynajmniej, jakiego wymarzy艂o sobie moje plemi臋… nie nosz臋 w sobie niewiarygodnej pot臋gi i nikim jestem przy Jyrgalu, marnym py艂kiem – przy Rijeshu. Nie wiem, czy spe艂ni艂em oczekiwania, kt贸re pok艂ada艂o we mnie plemi臋 – bo odszed艂em
Westchn膮艂 znowu, poprawi艂 u艂o偶enie g艂owy. Przyjemne ciep艂o cia艂a, zapach w艂os贸w, dotyk sk贸ry na obojczyku: bezpieczna, spokojna blisko艣膰, gdzie艣 w g艂臋bi podszyta l臋kiem: jak d艂ugo jeszcze?
– Mia艂em dwana艣cie lat, by艂em m艂odszy, ni偶 ten ch艂opak, kiedy zacz臋艂y si臋 wizje. Nie by艂y natarczywe z pocz膮tku, nie 艣ciga艂y, nie wygania艂y, ale by艂y, oczywiste i naturalne, tak, 偶e pocz膮tkowo nie s膮dzi艂em, 偶e nale偶膮 tylko do mnie. Postaci stoj膮ce mi臋dzy jurtami, ciemne, niewyra藕ne i milcz膮ce, przypatruj膮ce si臋 偶yciu plemienia… duchy strzeg膮ce domostwa szamana. Srebrne linie, czarne linie, niebieskie po艣wiaty… czasem 艣ni艂em o drzewie, wielkim, si臋gaj膮cym nieba, czasem wspina艂em si臋 po nim, pami臋tam dotyk kory pod moimi d艂o艅mi: szorstka i twarda, a jednak bardziej ni偶 drewno przypomina艂a cia艂o. Raz spad艂em we 艣nie i przebudzi艂em si臋 w stepie, w trawie, z dala od obozowiska. Wr贸ci艂em cicho do jurty ciotek i nie powiedzia艂em niczego. Nawet nie wydawa艂o mi si臋 to dziwne. Po prostu… by艂o.
A potem nast膮pi艂 moment inicjacji do plemienia. Podobnie to praktykujemy, jak i Przyci臋te Uszy: walka, pierwszy zabity i krew, znak, 偶e jest si臋 ju偶 m臋偶czyzna. Niewielkie we mnie nadzieje pok艂adali w tym wzgl臋dzie, nikt nigdy nie 艂udzi艂 si臋, 偶e si臋 na wojownika nadam, tak samo, jak to by艂o z Vardanem, kiedy艣cie byli dzie膰mi. Ale tak, jak i Vardan da艂em rad臋 i mniej mia艂em pecha, ni偶 on wtedy… I kiedy ju偶 by艂o dobrze, kiedy ju偶 wycinali mi wz贸r na twarzy – zacz臋艂o si臋 na nowo… Widzia艂em w ogniu, w dymie, kszta艂ty i postaci, chodzi艂y za mn膮, prze艣ladowa艂y mnie, kaza艂y mi robi膰… r贸偶ne rzeczy. Podczas 艣wi臋towania w艂asnej inicjacji wsadzi艂em d艂o艅 do ognia. Nie parzy艂, nie czu艂em nic, widzia艂em tylko, jak rozst臋puje si臋 przede mn膮 i zmienia w b艂臋kitn膮 fal臋. Ruszy艂em, jak w transie, wszed艂em w ognisko. Chyba krzyczano dooko艂a mnie, ale nie s艂ysza艂em nic. Dopiero po pewnej chwili doszed艂em do siebie i w tym samym momencie poczu艂em ogie艅 – wsz臋dzie. Cudem ocala艂em, cudem wyszed艂em z tego z niewielkimi oparzeniami. Duchy, kt贸re mnie prze艣ladowa艂y, pozbawi艂y mnie tylko ubrania i w艂os贸w, by艂em nagi jak dallejska ladacznica, na bog贸w, z czego si臋 艣miejesz, m贸j Kekharcie, nie umiesz wyobrazi膰 sobie mnie bez w艂os贸w? Nie, nie znam si臋 na dallejskich ladacznicach, wiem o nich tylko tyle, co ty mi opowiedzia艂e艣, to ja powinienem by膰 zazdrosny, nie ty, nie s膮dzisz?
Przysz艂o do mnie kilku szaman贸w, kiedy le偶a艂em, lecz膮c oparzenia. Powiedzieli, 偶e mam moc, 偶e sprawdzi艂y si臋 przewidywania. Stali nade mn膮, a ja na ich miejscu widzia艂em szkielety z ptasimi czaszkami w miejsce orczych i ludzkich. Kiwali nimi, kiwali dziobami, biodra mieli przewi膮zane pasami, na nich – ostre narz臋dzia… Wzdrygam si臋, wiem, 偶e si臋 wzdrygam. Wiem, co to zapowiada艂o… Przerazi艂em si臋 ju偶 wtedy, wpad艂em w panik臋, uciek艂em z jurty ciotek w step. Powiedziano mi potem, 偶e mnie nie szukali, 偶e uznali, 偶e sam trafie na tego, kt贸ry b臋dzie moim nauczycielem. Tak by艂o, znalaz艂 mnie ten z nich, kt贸ry by艂 Czarnym Szamanem i pierwsze s艂owa, kt贸re do mnie powiedzia艂, kiedy odzyska艂em jasno艣膰 my艣li m贸wi艂y, 偶e wiedzia艂, 偶e to jemu jestem pisany. I zabra艂 mnie w podr贸偶, by mnie uczy膰 i przygotowa膰 na to, co mia艂o nadej艣膰…
Kolejne westchnienie, g艂owa ocieraj膮ca si臋 o obojczyk. Kekhart przy艂apa艂 si臋 na tym, 偶e palcami wodzi po posplatanych ciasno w艂osach kochanka. Czasem Takhir rozplata艂 je i wtedy tworzy艂y wok贸艂 jego g艂owy rud膮 chmur臋. Pachnia艂y zio艂ami, kt贸rych szaman u偶ywa艂 do mycia.
– Nikt, kto tego nie przeszed艂 nie umie sobie wyobrazi膰… nikt… M贸j nauczyciel uzna艂, 偶e nadszed艂 m贸j czas. Ile mia艂em lat wtedy? Cztery zimy, nim ci臋 pozna艂em, dwie, nim wyruszy艂em sam w step… Przez lata nauki wizje i omamy nie ust臋powa艂y, duchy nie opuszcza艂y mnie, zachowywa艂em si臋 niczym szaleniec, niczym ob艂膮kany… Omijano mego nauczyciela i omijano mnie, bo widziano, 偶e jestem naznaczony przez duchy… A偶 w ko艅cu pewnej nocy m贸j nauczyciel zapali艂 ogie艅 w zimowej jurcie i wsypa艂 do niego mieszank臋 zi贸艂, kt贸r膮 dobrze znasz. I odby艂em podr贸偶 na kszta艂t tej, w kt贸r膮 tobie zdarzy艂o si臋 wyruszy膰 przypadkiem… ale ja widzia艂em wi臋cej, o wiele wi臋cej.
Przyby艂 po mnie ptak, wielki, czarny i pozbawiony oczu. Pod膮偶y艂em za nim a偶 do drzewa, kt贸re ju偶 nie jeden raz widzia艂em we snach. Zacz膮艂em si臋 wspina膰 i z wysoko艣ci pierwszego rozwidlenia konar贸w dostrzeg艂em… Och, m贸j Kekharcie, nie da si臋 opisa膰, co dostrzeg艂em… 艢wiaty zawieszone na ga艂臋ziach, 艣wiaty takiej, jak nasz… mi臋dzy nimi – owoce, kt贸rych zjedzenie zapewnia wieczn膮 m艂odo艣膰… Nie umiem tego opisa膰, s艂贸w mi brakuje na wszystko… A ptak lecia艂 coraz wy偶ej, wo艂aj膮c mnie za sob膮, wi臋c chcia艂em pi膮膰 si臋 dalej… zn贸w spad艂em i spad艂em g艂臋boko, w samo serce krainy zmar艂ych, skutej lodem, pokrytej lepk膮 ple艣ni膮, nie mo偶e tego poj膮膰, kto tego nie zobaczy艂, ca艂ego ogromu l臋ku i rozpaczy bij膮cej podziemnej krainy. Tam wszystko by艂o martwe – i tylko ja 偶y艂em, przera偶ony m艂odzik, nie wiedz膮cy, w kt贸r膮 uda膰 si臋 stron臋.
Wkr贸tce zjawi艂y si臋 demony, ko艣ciste i czarne, z no偶ami uwi膮zanymi u pas贸w, ptasimi czaszkami na g艂owach, jak te, kt贸re widzia艂em wcze艣niej… Zamiast palc贸w mia艂y ko艣ciane szpony, ptasie stopy, s艂udzy Kahry i Czarnej i Czerwonej po r贸wno… Chwycili mnie, zacz臋li dotyka膰 mojego cia艂a zimnymi palcami i dziwi膰 si臋, 偶e jestem ciep艂y. I jeden zawo艂a艂, 偶e za du偶o mam mi臋sa na ko艣ciach, skoro jestem w krainie umar艂ych, powinienem wygl膮da膰, jak umar艂ych. Pochwyci艂y mnie, rozci膮gn臋艂y na stole z 偶elaza, a ja nie mog艂em nic zrobi膰, nawet nie mog艂em krzycze膰 z b贸lu, gdy rozcina艂y mi cia艂o. Odci臋艂y mi g艂ow臋, odar艂y ko艣ci z cia艂a, a ja ca艂y czas to widzia艂em, widzia艂em moje w艂asne ko艣ci wrzucone do kot艂a, by si臋 wygotowa艂y do czysta. A potem demony u艂o偶y艂y moje szcz膮tki z powrotem na stole, sk艂adaj膮c je na powr贸t i jeden rzek艂, 偶e brakuje kawa艂ka, lecz to nie jest problem, bo dostan臋 nowy, z 偶elaza. Tu mi go wsadzi艂y – Takhir uj膮艂 d艂o艅 Kekharta i dotkn膮艂 ni膮 艣rodka mostka. – 呕elazny kawa艂ek ko艣ci. Czasem zdaje mi si臋, 偶e we mnie d藕wi臋czy… I zn贸w sta艂em si臋 ca艂o艣ci膮, z samych ko艣ci, ale ca艂o艣ci膮… a potem zn贸w przylecia艂 ptak i porwa艂 mnie tam, gdzie szed艂em bezskutecznie: na szczyt Drzewa 艢wiat贸w, do krainy Niebios…Tam dosta艂em nowe cia艂o i now膮 sk贸r臋 i stan膮艂em przed obliczem Ojca Niebios… On za艣 pokaza艂 mi istot臋, kt贸ra by艂a moj膮 siostr膮 w krainie duch贸w. Ka偶dy bowiem, wyja艣ni艂, rodz膮c si臋 ma sw膮 drug膮 po艂ow臋 w niebiosach, siostr臋, je艣li jest m臋偶czyzn膮 lub brata, je艣li jest kobiet膮. Musi po艂膮czy膰 si臋 ze swoj膮 po艂ow膮 i ja te偶 si臋 z ni膮 po艂膮cz臋, by sta膰 si臋 pe艂n膮 istot膮 i wyleczy膰 chorob臋, kt贸ra mnie trawi. To by艂 jedyny raz w moim 偶yciu, gdy zbli偶y艂em si臋 do kobiety: w krainie duch贸w. Wszed艂em w ni膮, a ona wesz艂a we mnie, stali艣my si臋 jedno艣ci膮 i powiedzia艂a, 偶e nie b臋d臋 pragn膮艂 ju偶 kobiet, bo mam kobiet臋 w sobie.
A potem wr贸ci艂em na ziemi臋, do jurty szamana i czu艂em w ciele wszystko: odzieranie do ko艣ci i podniecenie, kiedy 艂膮czy艂em si臋 z moj膮 duchow膮 siostr膮… Opowiedzia艂em moje wizje nauczycielowi, on za艣 rzek艂, 偶e to nie koniec, 偶e m贸j duch przeszed艂 przez dolny i g贸rny 艣wiat i cierpia艂, rozcz艂onkowany i z艂o偶ony na powr贸t, ale moje cia艂o nie zosta艂o poddane ostatecznej pr贸bie. Skoro za艣 sta艂em si臋 po cz臋艣ci kobiet膮, tak偶e i moje cia艂o musi sta膰 si臋 po cz臋艣ci kobiece… lecz wierz mi, m贸j Kekharcie, nawet kiedy nacina艂 moje przyrodzenie nie czu艂em a偶 tak wielkiego b贸lu, jak wtedy, w Dolnym 艢wiecie… Nic nie mo偶e si臋 r贸wna膰 ze 艣wiadomo艣ci膮 tego 偶e twoje cia艂o rozcinane jest na kawa艂ki tak, 偶e dawno powiniene艣 by膰 ju偶 martwy, a ty 偶yjesz, wbrew wszelkiemu rozs膮dkowi…W naszym 艣wiecie to nie jest i nigdy nie by艂o mo偶liwe.
Kehart milcza艂 chwil臋, patrz膮c na kochanka, kt贸ry podni贸s艂 ku niemu twarz. W nocnym mroku ledwo co wida膰 by艂o rysy szamana, ale wojownik zna艂 je na pami臋膰, m贸g艂by odwzorowa膰 je w swoim umy艣le – obraz i dotyk.
– Ty m贸wisz, 偶e ch艂opiec mo偶e tego nie prze偶y膰?
– Kto艣, kto ma s艂abe cia艂o i s艂ab膮 dusz臋 nie prze偶yje pr贸by. S艂aba dusza nie wr贸ci do fizycznego cia艂a po rozcz艂onkowaniu w za艣wiatach, s艂abe cia艂o umrze pr臋dko, nie wytrzymuj膮c b贸lu, kt贸ry znosi dusza. Ka偶dy szaman to przechodzi, i my, i Biali Szamani. Tak, ch艂opiec mo偶e nie prze偶y膰.
– Ty mo偶esz go przez to przeprowadzi膰 – zasugerowa艂 Kekhart.
– Je艣li b臋dzie mia艂 do艣膰 si艂… Jutro z nim porozmawiamy, m贸j Kekharcie. Teraz – podni贸s艂 si臋 – wracajmy ju偶. P贸藕no tu i zimno.
***
Nurzhan obudzi艂 si臋 w 艣rodku nocy. Zn贸w gor膮czkowa艂 i krzycza艂, m贸wi艂 o smoku przecinaj膮cym niebo i ptakach kr膮偶膮cych dooko艂a, o ogniu, zalewaj膮cym 艣wiat. Potem opad艂 zn贸w na pos艂anie i rano nie pami臋ta艂 niczego. Dygota艂, lecz ju偶 nie z gor膮czki, a z os艂abienia i nie by艂 w stanie wsta膰, a gdy wci艣ni臋to mu w d艂onie kubek z os艂odzonymi miodem zio艂ami, p艂yn wylewa艂 mu si臋 na twarz i podbr贸dek.
– Spokojnie – m贸wi艂 mu Takhir siedz膮c na boku pos艂ania. – Pij poma艂u.
Ch艂opiec patrzy艂 na niego z l臋kiem, odsuwa艂 si臋, kiedy szaman wyci膮ga艂 d艂o艅. W ko艅cu Takhir pokr臋ci艂 g艂ow膮 i oddali艂 si臋.
– Ty z nim porozmawiaj – zwr贸ci艂 si臋 do swojego kochanka.
Kekhartowi nie pozosta艂o nic, jak tylko samemu przysi膮艣膰 przy dziecku. Nurzhan podni贸s艂 na niego oczy – szare, ze z艂ocistymi plamkami.
Twarz mia艂 szerok膮, doln膮 szcz臋k臋 wysuni臋t膮 w prz贸d, tak, 偶e g贸rna warga wydawa艂a si臋 nieco cofni臋ta, a dolne k艂y – wyra藕niejsze. Policzki zapad艂y mu si臋, ale gdyby odzyska艂 nieco cia艂a, by艂by po dzieci臋cemu okr膮g艂y. Patrzy艂 z l臋kiem spod brudnej, za d艂ugiej grzywki.
– Wy jeste艣cie kagana s艂udzy – rzek艂. – Z moim plemieniem walczycie.
– Ano walczymy.
– To nie plemiona wszystkie – zauwa偶y艂 ch艂opiec przytomnie. – Niewielu was, kobiety i dzieci ja g艂ownie widzia艂em…
– Wi臋kszo艣膰 plemion walczy膰 posz艂a. My specjalne zadanie mieli艣my, od chana Przyci臋tych Uszu. Jej krewniak贸w uwolni膰.
Nurzhan zmarszczy艂 brwi, przypatruj膮c si臋 rozm贸wcy.
– Ty sam z Przyci臋tych Uszu jeste艣.
– Nie jestem. Wygna艅cem jestem… – „Jak i ty”, chcia艂 doda膰 lecz powstrzyma艂 si臋. Mo偶e si臋 myli艂 co do ch艂opca, ale wiedzia艂, 偶e nie bez powodu dziecko przed inicjacj膮, szaman przysz艂y w dodatku, samo b艂膮ka si臋 po stepie. – Ty mi powiedz, Nurzhanie… Czemu ty plemi臋 zostawi艂e艣.
– Wr贸c臋 i tak – mrukn膮艂 ch艂opak, podci膮gaj膮c kolana pod brod臋 i chowaj膮c w nich g艂ow臋. – wy mnie oddacie. A mo偶e wy mnie zabijcie lepiej? Ja wasz wr贸g w ko艅cu…
Kekhart u艣miechn膮艂 si臋.
– To ty nie wiesz, Nurzhanie, do kogo艣 trafi艂. My sami poza plemionami, wi臋c je艣li ty wraca膰 do swoich nie chcesz, nie zmusza ci臋 nikt, ty z nami zawsze zosta膰 mo偶esz. Powiedz ty tylko, czemu偶 to?
Ch艂opiec zerkn膮艂 na Takhira, siedz膮cego w pewnym oddaleniu, przy ognisku.
– Uczniem szamana by艂em – przyzna艂 niech臋tnie. – Powiedzieli, 偶e tak ma by膰. 呕e mnie to pisane. 呕e dziad m贸j, imi臋 to samo, co ja, nosi艂, szamanem by艂 i ja te偶… No i si臋 uczy艂em. Ale potem raz szaman mi co艣 do picia da艂… Ja mocy sam z siebie nie mam, nie 偶ebym ja widzia艂 j膮 czy czu艂 kiedy… Ale on mi zio艂a da艂 jakie艣 i ja widzia艂em… za wiele widzia艂em… a szaman powiedzia艂, 偶e to pocz膮tek jest… Ja jestem tch贸rzem – przyzna艂. – Ja m臋偶czyzn膮 nie jestem i chyba by膰 nie powinienem, skoro si臋 tak boj臋.
– Inicjacji?
Nurzhan kiwn膮艂 g艂ow膮.
– Duch贸w te偶. Ja w step uciek艂em, konia wzi膮艂em, zapasy, my艣la艂em, gdzie艣 pojad臋… mo偶e do kagana armii do艂膮cz臋… ale po drodze zacz臋艂o si臋, ja si臋 zgubi艂em, zapasy sko艅czy艂y si臋, woda, ko艅 pad艂… – pokr臋ci艂 g艂ow膮. – ot, powinienem zgin膮膰, lepiej by by艂o dla was i dla mnie. Lepiej umrze膰, ni偶 si臋 ba膰, nie s膮dzisz ty?
– Nie lepiej 偶y膰 i walczy膰?
– Kiedy nie masz ju偶 nic i nadziei 偶adnej? Moi wykln膮 mnie, to pewne – ch艂opiec nerwowo potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. – Jak ja mam 偶y膰, bez plemienia…? Albo samotno艣膰, albo duchy… I tak 藕le i tak…
Kekhart patrzy艂 na niego d艂ugo, przypominaj膮c sobie czasy, gdy i on czu艂 to samo. Kiedy 艣mier膰 by艂a lepsza, ni偶 wygnanie i ha艅ba, ni偶 samotno艣膰, kiedy nie wiedzia艂, 偶e los mo偶e da膰 mu osoby, kt贸re stan膮 si臋 mu bliskie i na koniec przyniesie w ko艅cu milcz膮ce pojednanie z w艂asnym plemieniem.
– My艣l臋 – powiedzia艂. – 偶e ty si臋 zastanowi膰 musisz. Ale my艣l臋, 偶e ty b臋dziesz wi臋cej wyboru mia艂, ni偶 ty my艣lisz. Takhira tylko spytam, co on dla ciebie zrobi膰 mo偶e.
– Szaman ze Zrodzonych z B艂yskawicy…
– Ty si臋 boisz? Wiesz, co on przeszed艂?
Nurzhan potrz膮sn膮艂 przecz膮co g艂ow膮.
Kekhart wsta艂.
– Ty zaczekaj, wr贸cimy zaraz.
Zostawi艂 ch艂opaka, by znale藕膰 Takhira. Nietrudno mu to przysz艂o, bo i szaman nie oddala艂 si臋 zbytnio, czekaj膮c na wynik rozmowy swego kochanka ze znalezionym w stepie dzieckiem. A wraz z nim czekali i pozostali, ciekawi, o co w艂a艣ciwie z ch艂opcem chodzi. Ich w艂asne pogmatwane losy zaprowadzi艂y ich poza plemienn膮 przynale偶no艣膰, nigdy jednak nie widzieli, by z plemienia uciek艂 kto艣 tak m艂ody. Wr臋cz nie mie艣ci艂o im si臋 w g艂owie, 偶e kto艣 m贸g艂by wykl膮膰 dziecko – chyba, 偶e samo przekl臋te, a przecie偶 widzieli uprzedniej nocy widma kr膮偶膮ce wok贸艂 Nurzhana.
– Ja z nim rozmawia艂em – oznajmi艂 im Kekhart.
– I? – spyta艂 Takhir, w tej sytuacji najbardziej kompetentna osoba.
– Racj臋 mia艂e艣, szamana ucze艅. Zbieg艂, bo inicjacji si臋 boi, nie czuje si臋 got贸w. M贸wi, 偶e mocy nie ma, 偶e mimo to duchy za nim id膮, cho膰 jak on mi opowiada艂, inaczej to wygl膮da艂o, ni偶 historia twoja. – Kekhart potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, zdezorientowany. Takhir przed wielu laty t艂umaczy艂 mu, 偶e nie wszyscy szamani dysponuj膮 prawdziw膮 moc膮, 偶e wi臋kszo艣膰 to tylko wyuczeni uzdrowiciele i rozjemcy, zdolni do kontakt贸w z duchami tylko z rzadka, zreszt膮 nawet i ci, kt贸rzy moc posiedli, woleli zda膰 si臋 na w艂a艣ciwo艣ci zi贸艂 i transu, by j膮 kontrolowa膰. – Nie wyznaj臋 si臋 na tym – przyzna艂. – Ty艣 mi kiedy艣 m贸wi艂, ale dawno to by艂o i z g艂owy wi臋kszo艣膰 wylecia艂a.
Czarny Szaman za艣mia艂 si臋.
– Widz臋, m贸j Kekharcie, widz臋… Ale je艣li ch艂opiec mocy naprawd臋 nie ma, to i duchy mo偶na od niego odegna膰… na czas jaki艣. Je艣li on tego zechce…
– A plemi臋 jego?
– Niech臋tnie go przyjmie. Wiesz, co si臋 dzieje, gdy si臋 oczekiwaniom nie sprosta.
– Ja go przyjm臋, je艣li chcia艂 b臋dzie.
Takhir wyci膮gn膮艂 d艂o艅, pog艂adzi艂 Kekharta po policzku, u艣miechaj膮c si臋 przy tym ciep艂o.
– Wiar臋 w siebie odzyska艂e艣 w ko艅cu, widz臋. I przypomnia艂e艣 sobie, czym twoi z pocz膮tku byli…
– Murad nie 偶yje – przypomnia艂 mu wojownik. Na wszystkich bog贸w i duchy, nie, 偶eby 艣mier膰 Murada oznacza艂a odej艣cie poczucia winy… Ale Kekhart wiedzia艂, 偶e nigdy ju偶 nie b臋dzie musia艂 patrze膰 w oko rozb贸jnika i widzie膰 skryte na jego dnie oskar偶enie. „Widzisz, w g艂臋bi ducha nie r贸偶nimy si臋 a偶 tak bardzo ty i ja…” Nie b臋dzie za ka偶dym razem przypomina艂 sobie nocy Przesilenia w Dalle, po偶膮dania i ch臋ci podporz膮dkowania sobie krn膮brnego podw艂adnego: i w艂asnego strachu, 偶e je艣li nie on zdominuje Murada, sam padnie ofiar膮 dominacji… – A ja musz臋… przypomnie膰 sobie, pami臋ta膰 zawsze, 偶e mo偶e zb艂膮dzili艣my, ale stoimy po dobrej stronie, za Akriasem i Sur膮, nawet, je艣li naszego pana zw膮 Wielkim W臋偶em. A jeden z nas bohaterem b臋dzie w ko艅cu… Mo偶e ten ch艂opiec, kto to wie? Je艣li on zechce, odegnasz duchy od niego?
– Je艣li on zechce, tak – zgodzi艂 si臋 alvablodet. – Ale duchy ju偶 go zobaczy艂y i upomn膮 si臋 o niego pr臋dzej czy p贸藕niej. Sam to wiesz, m贸j Kekharcie – kiedy艣 patrzy艂e艣 w twarz wi臋kszej si艂y, a wi臋ksza si艂a ujrza艂a ciebie. Duchy i bogowie za艣 pami臋taj膮.
Kekhart potrz膮sn膮艂 wolno g艂ow膮. Duchy i bogowie pami臋taj膮. I on te偶 pami臋ta艂, wyra藕nie, jakby to by艂o wczoraj, wszystko co widzia艂 po wkroczeniu w dym. Ile z tego si臋 ju偶 sprawdzi艂o? Stan膮艂 oko w oko z demonem, kt贸rego sam nazwa艂 „Wielkim W臋偶em”. Widzia艂 ju偶 pa艂ac o mozaikowych 艣cianach. Okr臋t z czarn膮 postaci膮 na dziobie? Ten sam obraz widzia艂 na skradzionych Rijeshowi kawa艂kach ksi臋gi… Co pozosta艂o? Wojna przeciw armii w bieli. Zw艂oki trzymane w ramionach – ale przecie偶 pochowa艂 ju偶 Temura i pochowa艂 Murada… O kt贸rego艣 z nich chodzi艂o? Mia艂 nadziej臋, 偶e o kt贸rego艣 z nich… Posta膰 z krukiem na ramieniu, tul膮ca do siebie obci臋t膮 g艂ow臋…
Duchy sugerowa艂y i ostrzega艂y, ale niewiele pokaza艂y wprost. Cz臋艣膰 z tego, co w贸wczas widzia艂 wci膮偶 by艂a przed nim.
– Ja nic na ich pami臋膰 nie poradz臋, Takhir. Tylko 偶y膰 z tym mog臋, wyrok贸w ich nie zmieni臋, ofiary mog臋 da膰, i c贸偶 mnie z tego? Po mnie kiedy艣 wr贸c膮, po ch艂opca te偶, niech tak b臋dzie. Ja si臋 przeciw ich woli buntowa膰 nie musz臋. Chod藕my ch艂opcu powiedzie膰, co dla niego zrobi膰 mo偶emy.
Tym razem Nurzhan s艂ucha艂 Takhira, cho膰 spogl膮da艂 na niego z l臋kiem, uzasadnionym w ko艅cu. Czarny Szaman reprezentowa艂 w ko艅cu to, przed czym ch艂opak ucieka艂. Z niemniejszym l臋kiem patrzy艂 na pozosta艂ych. Dziwnie musieli wygl膮da膰 w jego oczach: brzydka orcza kobieta pozbawiona dolnych k艂贸w, stary wojownik z siwiej膮cymi warkoczykami na g艂owie, cz艂owiek z plemienia Krukor艂a, bardziej naje偶ony kolczykami, ni偶 wi臋kszo艣膰 ork贸w, wysoki i dobrze zbudowany, cho膰 brzydki mieszaniec, z do tego jedna ze 艣wi臋tych kobiet, bo A艂艂a zechcia艂a sprawdzi膰, jak czuje si臋 jej znalezisko: zbieranina, kt贸r膮 ma艂o kto spodziewa si臋 spotka膰.
– I gdzie ja p贸jd臋? – spyta艂 po raz kolejny, gdy Takhir sko艅czy艂 t艂umaczy膰.
– Ty zawsze z nami zosta膰 mo偶esz – odezwa艂 si臋 Arthan, u艣miechaj膮c si臋 szeroko. Ten u艣miech przyku艂 wzrok ch艂opca: u艣miech, kt贸ry brzydk膮 twarz p贸艂-cz艂owieka czyni艂 sympatyczn膮.
– Wy jeste艣cie ci, kt贸rych kagan pod opiek臋 wzi膮艂 – przypomnia艂 sobie Nurzhan nagle. – Ja na zgromadzeniu by艂em, ja widzia艂em… Wyrzutk贸w oddzia艂.
– I je艣li wyrzutkiem jeste艣, dziecko – powiedzia艂a mu A艂艂a – znajdzie si臋 miejsce dla ciebie. Cho膰by艣 najwi臋kszym 艣mieciem by艂 – doda艂a, z nienawi艣ci膮 zerkaj膮c ku Serikowi.
Ten pokr臋ci艂 tylko g艂ow膮.
– A艂艂o, to dziecko jest. Nie ma w nim win moich. I oby nie by艂o nigdy.
– I nie b臋dzie – rzek艂a Larha twardo. – Zostaniesz z nami, to poka偶emy ci drog臋, inn膮, ni偶 by艣 w plemieniu pozna艂, ale dobr膮. Wielu z nas tutaj b艂臋dy pope艂ni艂o… byli tacy, co za nie zgin臋li… Ale innym bogowie szans臋 drug膮 dali. A ty nawet pierwszej nie wykorzysta艂e艣 w pe艂ni – doda艂a, a g艂os jej zmi臋k艂. – Niech bogowie 艣wiadkami b臋d膮, 偶e je艣li z nami zostaniesz, nie pozwolimy ci zmarnowa膰 jej.
– To odwa偶ni wojownicy – kiwn臋艂a g艂ow膮 A艂艂a. – Z honorem walcz膮 i na szacunek zas艂uguj膮. Sami zapracowali na艅, pokazali, 偶e do艣膰 maj膮 si艂y, by si臋 nie podda膰.
– I wiele zrobili艣my – doda艂 Gaspar. – I jeszcze wielu wielkich czyn贸w dokonamy. Pie艣ni o nas b臋d膮 艣piewa膰, zobaczysz ty. – U艣miechn膮艂 si臋 przy tym, wyci膮gaj膮c d艂o艅 i k艂ad膮c j膮 na ramieniu ch艂opca, kt贸ry wodzi艂 oszo艂omionym wzrokiem po otaczaj膮cych go twarzach.
– Masz wi臋c wyb贸r – rzek艂 w ko艅cu Takhir. – Mog臋 odegna膰 od ciebie duchy, Nurzhanie bez inicjacji. Na jaki艣 czas. Nie wiem, na jaki. Matka Ziemia nie obdarzy艂a ci臋 moc膮, to twe szcz臋艣cie w nieszcz臋艣ciu. A duchy wol膮 tych, co moc maj膮. Uczy膰 mo偶esz si臋 nadal, je艣li chcesz. Je艣li nie szamanem zostaniesz, to uzdrowicielem zwyk艂ym… ale je艣li duchy zechc膮 ci臋 odzyska膰, wiedz, 偶e je艣li nie p贸jdziesz za nimi wtedy, 艣mier膰 ci臋 czeka. Oby艣 do tego czasu by艂 gotowy.
Ch艂opiec potrz膮sn膮艂 g艂ow膮. Nie do koca musia艂 zdawa膰 sobie spraw臋 z tego, co mo偶e czeka膰 go za kilka lat: teraz liczy艂a si臋 obecna chwila i w艂asny strach.
– Niech tak b臋dzie – zgodzi艂 si臋. – Zostan臋 z wami. A ty, szamanie, zr贸b, co trzeba. Ja nie chc臋… nie chc臋 i艣膰 t膮 艣cie偶k膮.
***
Kiedy wieczorem zn贸w rozbili ob贸z, Takhir zabra艂 ch艂opaka do namiotu, odgradzaj膮c ich obu od reszty 艣wiata. Spomi臋dzy szczelin mi臋dzy p艂achtami sk贸r i tkanin wida膰 by艂o migaj膮ce 艣wiat艂o: czerwony 偶ar w metalowym koszu i b艂臋kitny poblask magii. Na ich tle porusza艂y si臋 cienie: czasem wydawa艂o si臋, 偶e to Takhir, pochylaj膮cy si臋 nad napr臋偶onym cia艂em Nurzhana, czasem sylwetka szamana zwielokrotnia艂a si臋, a cieniste kopie przybiera艂y wykrzywione postaci, z g艂owami zwierz膮t: kruka, wilka, nied藕wiedzia, kota… Smugi dymu wydobywa艂y si臋 z namiotu, a ka偶dy, kto wszed艂 w nie i zach艂ysn膮艂 cho膰 odrobin膮, przez moment widzia艂 艣wiat wykrzywiony, wyostrzony, b艂yszcz膮cy od przecinaj膮cych si臋 艣wietlistych linii, 艣wiat, w kt贸rym jeden przedmiot p艂ynnie przechodzi艂 w drugi.
W kt贸rym艣 momencie rozleg艂 si臋 przera藕liwy krzyk i kilka os贸b z trudem powstrzyma艂o si臋 od rzucenia si臋 w jego stron臋. Trudno powiedzie膰, kto krzycza艂: ch艂opiec, szaman czy kt贸ry艣 z duch贸w? Potem wszystko ucich艂o, pociemnia艂o i tylko dym pe艂ga艂 jeszcze przez d艂ugi czas po wydeptanej trawie: jak sine j臋zyki zimnej mg艂y z samego serca krainy zmar艂ych.
W ko艅cu Takhir wyszed艂 z namiotu. Oczy mia艂 podkr膮偶one, mi臋dzy nosem a wargami zastyga艂a mu krew, krew zastyg艂a na jego d艂oniach: nie wiadomo, ch艂opca, jego w艂asna czy zwierz臋ca. Osun膮艂 si臋 na kolana, 艂api膮c zimne powietrze, wzrok mia艂 m臋tny. Spa艂 tej nocy d艂ugo, a rano trzeba by艂o go wsadzi膰 na w贸z wraz z oswobodzonymi kobietami. Zaj臋艂y si臋 nim, podobnie jak ch艂opcem, cho膰 wyra藕nie czu艂y l臋k przed oboma.
Tak, nie 艣piesz膮c si臋, dotarli do obozowiska rozbitego przez wojownik贸w zjednoczonych plemion. Ju偶 z dale dostrzegli jego obecno艣膰: w odleg艂o艣ci po艂owy dnia od obozowiska sta艂y wbite w ziemi臋 w艂贸cznie i 偶erdzie, z zawieszonymi na nich insygniami pokonanych. Czasem szczyt 偶erdzi zdobi艂a obci臋ta g艂owa wojownika, czasem za艣 inny kawa艂ek cia艂a: ten, kt贸ry nosi艂 oznaki plemienne. Znaki zwyci臋stwa.
To wprawi艂o wojownik贸w i wojowniczki w dobry nastr贸j. Wojna na stepie ko艅czy艂a si臋, buntownicy zostali pobici. Oto koniec chaosu, pocz膮tek nowej ery, ci膮g dalszy obiecanych podboj贸w. A oni te偶 byli cz臋艣ci膮 tego zwyci臋stwa, jako zdobywcy wkraczali do obozowiska zdobywc贸w, wioz膮c ze sob膮 艂upy i wi臋藕ni贸w.
Hurik i Vardan wyjechali im naprzeciw, dzi臋kowa膰, wita膰 si臋 z odzyskan膮 rodzin膮, odprowadzi膰 reszt臋 kobiet i dzieci do ich krewnych. Kekhart s膮dzi艂, 偶e je艣li kiedy艣 znajdzie si臋 w takiej sytuacji, oszaleje ze szcz臋艣cia, jednak zachowa艂 spok贸j. Spok贸j szcz臋艣liwy, podszyty eufori膮, lecz jednak. Mo偶e zbyt wiele ju偶 wiedzia艂 i zbyt wiele dosta艂 od 偶ycia, by a偶 tak cieszy膰 si臋 z przebaczenia, kt贸re otrzyma艂?
Tak, cieszy艂o go spojrzenie matki wtedy w namiocie, cieszy艂 go u艣cisk jej d艂oni i to, jak pomaga艂a os艂abionemu Takhirowi wsiada膰 na w贸z. Na tyle, na ile by艂a w stanie, zaakceptowa艂a na nowo stracone, wygnane dziecko, prze艂kn臋艂a 艣wiadomo艣膰, kim by艂 dla niego rudow艂osy szaman. Cieszy艂o go, 偶e matka pokazuje na niego swemu drugiemu synowi, doros艂emu ju偶, poznaczonemu pierwszymi bliznami. Cieszy艂 go u艣miech Hurik i u艣miech Vardana i pe艂ne wdzi臋czno艣ci spojrzenie Diyar i jej dziecka. Ale gdyby prosili go, 偶eby teraz wr贸ci艂 do nich, odm贸wi艂by. Ziemia i Niebiosa wyznaczy艂y mu inn膮 drog臋, da艂y plemi臋, kt贸rego nie m贸g艂by ju偶 porzuci膰.
Wi臋c gdy przysz艂a pora podzielenia si臋 i gdy Urha艅czycy wracali do siebie, po偶egna艂 si臋 po prostu z dawn膮 rodzin膮 i poszed艂 za t膮 now膮, t膮 w艂a艣ciw膮, jedyn膮, w jakiej naprawd臋 widzia艂 swoje miejsce.
By艂a ju偶 zima, czas najwy偶szy na powr贸t do miasta, nim zdobyte na pokonanych plemionach dobra przestan膮 wystarcza膰 dla wy偶ywienia urha艅skiej armii i mi臋dzy sojusznikami wybuchnie kolejna wyniszczaj膮ca wojna. Wszyscy zdawali sobie spraw臋, 偶e to czas na odzyskanie si艂 i zasob贸w: nim nadejdzie zn贸w czas podboj贸w, lub gdy zachodnie narody zdecyduj膮 si臋 wyruszy膰 przeciw nowemu imperium rosn膮cemu na wschodzie.
Urha艅czycy planowali swoje 偶ycie w najbli偶szych miesi膮cach, czekali na spotkania z dawno nie widzianymi bliskimi. Arthan zn贸w beznadziejnie t臋skni艂 za Lill膮, Gaspar obiecywa艂 Nurzhanowi pokazanie miasta – a ch艂opak czeka艂 na to z ekscytacj膮, bo nigdy dot膮d nie widzia艂 niczego poza stepem. Larha, cho膰 zamkni臋ta w sobie, wygl膮da艂a, jakby snu艂a jakie艣 plany. Mo偶e liczy艂a na to, 偶e w Urhan zn贸w zajmie si臋 karaniem zbrodni? Zapewne dla niej by艂a to teraz najlepsza droga, jedyny spos贸b na odzyskanie sensu 偶ycia: i w ko艅cu uwalniaj膮c wi臋藕ni贸w wygl膮da艂a na szcz臋艣liw膮. Serik milcza艂, ale to te偶 nie dziwi艂o. On wola艂 trzyma膰 si臋 na uboczu, s艂u偶y膰 rad膮 i czeka膰, czeka膰 na dzie艅, gdy spotka go odroczona kara.
A Kekhart my艣la艂 o Takhirze.
Jechali w milczeniu, blisko siebie, ale w pewnym oddaleniu i Kekhart z przera偶eniem my艣la艂, co mo偶e to oddalenie oznacza膰. Nie chcia艂 na to pozwoli膰: ju偶 nie. Nigdy wi臋cej.
Ostro偶nie zmniejszy艂 dystans i odezwa艂 si臋 do Takhira:
– Teraz odjedziesz. Zn贸w odjedziesz.
Szaman poci膮gn膮艂 wodze, zatrzymuj膮c konia i odwr贸ci艂 si臋, by spojrze膰 na kochanka.
– Nie przeszkadza艂o ci to dot膮d.
– Ty tego nie wiesz, czy przeszkadza艂o mi to, czy nie. Ty si臋 pyta艂e艣 mnie o to kiedy艣? Ty tylko robi艂e艣, co chcia艂e艣, odchodzi艂e艣, zostawia艂e艣 mnie. Wiele razy ty powiedzia艂e艣, 偶e ci zale偶y? Raz, mo偶e dwa. Raz mo偶e dwa na tyle lat! A jakbym ja ciebie spyta艂 kiedy, poprosi艂, 偶eby艣 ty zosta艂?
Takhir d艂ugo milcza艂 patrz膮c na Kekharta, potem poma艂u jego usta rozci膮gn臋艂y si臋 w u艣miech.
– Mo偶e… mo偶e powinienem… tym razem… D艂u偶ej zosta膰 w Urhan.
– Ze mn膮 d艂u偶ej zosta膰.
– Z tob膮 – u艣miech na jego twarzy poszerzy艂 si臋. – Bo czemu by nie? Tak, chc臋 zosta膰 z tob膮, m贸j Kekharcie. Osi膮艣膰 w mie艣cie. Na duchy przodk贸w, osiad艂y szaman! – za艣mia艂 si臋 g艂o艣no. – Jak to wygl膮da膰 b臋dzie?
– Ty nie kpij.
Alvablodet zr贸wna艂 konia z koniem swojego kochanka, by m贸c spojrze膰 mu w oczy i jedn膮 d艂oni膮 przytrzymuj膮c wodze, drug膮 dotkn膮膰 jego policzka.
– Nie kpi臋. C贸偶, to nie b臋dzie codzienne, ale czemu偶 by nie? Mo偶na kupi膰 dom jaki艣, mog臋 leczy膰, je艣li kto艣 b臋dzie potrzebowa艂, kl膮twy zdejmowa膰, rzuca膰 czasem, a 偶e Rijesh swoich do Urhan wy艣le, to i dla niego czasem co艣 zrobi臋. To nie jest droga, jak膮 Czarny Szaman i艣膰 powinien, ale czy Jyrgal ni膮 idzie? Mo偶e i dla mnie pora przekroczy膰 par臋 granic? O Niebiosa, co za u艣miech, m贸j Kekharcie, dla samego tego u艣miechu warto si臋 zgodzi膰 na t臋 niedorzeczno艣膰! Pewnie jeste艣my g艂upcami, ty i ja…
– Jak nas nie ukarz膮…
Szaman 艣ci膮gn膮艂 wodze i zatrzyma艂 konia.
– M贸j Kekharcie, czy ty naprawd臋 s膮dzisz, 偶e ja pozwol臋, 偶eby ci drugi raz kto艣 zrobi艂 to, co wtedy? Ty my艣lisz, 偶e ja komukolwiek pozwol臋 nas tkn膮膰? Urha艅czycy to czasem g艂upcy, ale te偶 wiedz膮, co to kl膮twa. Nie, nikt nas nie ukarze, nikt nas nie b臋dzie niepokoi艂, a je艣li kto艣 spr贸buje… – u艣miechn膮艂 si臋 z艂owrogo, pokazuj膮c wszystkie z臋by. – Och, je艣li kto艣 spr贸buje, Urhan zobaczy wi臋cej krwi, ni偶 gdy zbuntowali si臋 niewolnicy. Przysi臋gam ci to – powiedzia艂 z naciskiem, cofaj膮c d艂o艅 z policzka Kekharta i k艂ad膮c j膮 na jego piersi. – Na bog贸w wszystkich, na wszystkie duchy, na Niebiosa i Ziemi臋, na Akriasa i Sur臋, przysi臋gam ci, m贸j Kekharcie, 偶e zostan臋 z tob膮 w Urhan i je艣li kto spr贸buje przeciw nam wyst膮pi膰, zginie w m臋czarniach.
Kekhart podni贸s艂 r臋k臋, nakry艂 ni膮 d艂o艅 Takhira, mocno 艣cisn膮艂 mu palce. Uni贸s艂 si臋 w strzemionach, by m贸c 艂atwiej nachyli膰 si臋 ku kochankowi i dotkn膮膰 czo艂em jego czo艂a. Mijaj膮cy ich 偶o艂nierze rzucali niech臋tne spojrzenia, kt贸ry艣 warkn膮艂 co艣 nienawistnie, Lecz 偶aden z dw贸ch m臋偶czyzn, kt贸rzy zatrzymali si臋 w drodze, by wymieni膰 mi臋dzy sob膮 pierwsze prawdziwe obietnice od dnia, w kt贸rym si臋 poznali, nie zwr贸ci艂 na to uwagi. W tej chwili obaj wierzyli, 偶e znale藕li si臋 pod szczeg贸ln膮 opiek膮 bog贸w.
***
Dom w Urhan wzniesiono w pobli偶u 艣ciany dawnego kamienio艂omu, w odleg艂ej dzielnicy, przypominaj膮cej bardziej wiosk臋, ni偶 miasto. Jaki艣 bogaty kupiec postawi艂 w pobli偶u w艂asne domostwo, obok na niezabudowanym terenie 偶o艂nierze wypasali konie, kto inny pr贸bowa艂 utrzyma膰 sad na niego艣cinnej, kamienistej ziemi. W pobli偶u przep艂ywa艂a rzeka, postawiono wi臋c m艂yn i folusz, a wykopany specjalnie kana艂 odprowadza艂 wod臋 do sadu, ogrodu kupca i ogr贸dka z zio艂ami, kt贸ry za艂o偶y艂 Takhir. Ogr贸d nie by艂 du偶y, podobnie jak i dom: ot, wielki pok贸j na parterze, kuchnia i pracownia, otwarta 艂a藕nia przylegaj膮ca do ogr贸dka, zasilana wod膮 z m艂yn贸wki. Niska sypialnia na poddaszu, stajnia po przeciwleg艂ej stronie ogr贸dka. Prawie wiejska zagroda, wi臋c nie odby艂o si臋 bez kpin, gdy dom ju偶 wzniesiono i przyjaciele zebrali si臋 艣wi臋towa膰. Ale ka偶dy z nich te偶 si臋 cieszy艂: z tej drobnej stabilno艣ci, kawa艂ka nierozs膮dnej idylli. Z niemo偶liwego.
Larha, kiedy si臋 upi艂a, stwierdzi艂a, 偶e to jak za艣lubiny. Mia艂a 艂zy w oczach, bogowie wiedz膮, czy ze wzruszenia, czy z 偶alem za tym, co sama utraci艂a czy te偶 za tym, czego nigdy tak naprawd臋 nie mia艂a. Ale 艣ciska艂a Kekharta mocno, prosi艂a, by jej nie 偶a艂owa艂. Bogowie daj膮, bogowie odbieraj膮, bogowie kieruj膮 si臋 sprawiedliwo艣ci膮 inn膮, ni偶 艣miertelni, inne rzeczy maj膮 na my艣li.
– 艢nie偶ne Koty m贸wi艂y, 偶e to r臋ka Iel, wiesz, Kekharcie? Iel daje lub bierze jak chce, nie s艂ucha mod艂贸w, nie przyjmuje ofiar, nie daje si臋 przekupi膰. Je艣li za艣 co od niej dostaniesz, cieszy膰 si臋 powiniene艣 i dzi臋kowa膰, bo jutro tego mo偶esz nie mie膰. Ja nigdy tak elf贸w nie rozumia艂am, jak teraz… Iel ci da艂a to, co masz, ciesz si臋. I ja si臋 ciesz臋. Wiesz, Kekharcie – doda艂a potem, uwiesiwszy si臋 mu na ramieniu, przysuwaj膮c wargi do ucha. – Ale ty tego nikomu, nikomu nie m贸w. Oni nie zrozumiej膮. Ja ci臋 kocham. Ja ci臋 kocham od dawna. Ze wszystkich na 艣wiecie ty mi jeste艣 najbli偶szy. – za艣mia艂a si臋 gard艂owo. – Chcia艂abym, 偶eby艣 ty by艂 mi bratem krwi. Ty jeste艣, prawda?
– Jestem – odpowiedzia艂 jej, kr臋c膮c g艂ow膮.
Przecie偶 te偶 j膮 kocha艂. I tych, z kt贸rymi zwi膮za艂 go los. Arthana, Gaspara, Serika, Nurzhana. I Takhira.
Bogowie dali wiele. Wyci膮gali d艂onie z bezkresnych Niebios i u艣miechali si臋 do niego, teraz ich wybra艅ca, do jego towarzyszy, jego rodu, na kt贸ry zapracowa艂 w ko艅cu. Tara, Iel i Karliye. Ouvaros, Reghar, Akrias, Sura, Aurien, Czerwona i Czarna Kahara, Wielki W膮偶. Jeden b贸g – lub 偶aden. Ka偶dy byt mi臋dzy Niebiosami i Ziemi膮, bo wszystko, wszystko na 艣wiecie znajduje si臋 pomi臋dzy i wszystko jest granic膮 lub w jakim艣 momencie musi granic臋 przekroczy膰.
Urhan by艂o granic膮 i oni byli granic膮, granic膮 mi臋dzy tym, co by艂o kiedy艣, a tym co mia艂o si臋 sta膰. W t臋 letni膮, ciep艂膮 noc, w trzecim roku panowania Rijesha, kr贸la Shnai’ar, kagana Wielkiego Stepu, ksi臋cia Urhan i protektora Dalle.
***
A potem nadszed艂 w ko艅cu d艂ugo oczekiwany dzie艅: dzie艅 og艂oszenia wyprawy przeciw Zachodowi, przeciw Avallenre.
C.D.N.
Je艣li kto艣 zechce ten rozdzia艂 potraktowa膰 jako ostatni, nie b臋d臋 mia艂a o to pretensji.
|
|
Komentarze |
dnia marca 26 2012 11:35:46
Urzek艂 mnie nastr贸j na pocz膮tku i ko艅cu tego rozdzia艂u. Opowie艣膰 Takhira by艂a ogromnie ciekawa, przy czym szczeg贸lnie utkwi艂y mi w g艂owie dwie rzeczy: spojrzenie na w艂asn膮 orientacj臋 z punktu widzenia szamana, wyt艂umaczenie tego poprzez obrz臋d inicjacji i wol臋 bog贸w - oraz sama inicjacja. Spos贸b, w jaki to, co "normalnie" odbiera si臋 jako okrucie艅stwo, splata si臋 z mistycznymi doznaniami, z wizjami i przekraczaniem naszego 艣wiata, jest fascynuj膮cy. Trudno si臋 nie wzdrygn膮膰 z przera偶eniem podczas czytania opis贸w tej inicjacji - i trudno nie czu膰 w艂a艣nie fascynacji.
Do tego ujmowa艂y mnie te kr贸tkie uwagi skierowane do Kekharta - uwagi pokazuj膮ce blisko艣膰, i t臋 og贸ln膮 i t臋 w momencie opowiadania. Chyba szczeg贸lnie ubawi艂a mnie kwestia dallejskich ladacznic.
W tym wszystkim podoba mi si臋 te偶 spos贸b pokazania opowie艣ci Takhira: m贸wi tylko on, ale m贸wi w taki spos贸b, 偶e mo偶na sobie dobrze wyobrazi膰 i jego zachowania, i zachowania Kekharta - a zarazem jest si臋 wy艂膮czonym na wszystko, co na zewn膮trz, co mog艂oby przeszkodzi膰 w s艂uchaniu. Wyobra偶am sobie w tej chwili Kekharta s艂uchaj膮cego historii szamana z zamkni臋tymi oczami, mo偶e tylko czasami otwieraj膮cego oczy i rzucaj膮cego kochankowi kr贸tkie spojrzenie.
Nurzhana mi 偶al. W tej chwili niewiele wi臋cej mog臋 o nim powiedzie膰, mo偶e poza tym, 偶e podoba艂a mi si臋 jego determinacja, by uciec od tego, czego nie chce, zamiast si臋 biernie poddawa膰. Z drugiej strony nie wiem, na ile to moje "podoba艂o si臋" jest s艂uszne, zw艂aszcza 偶e ani ch艂opak nie zostanie uwolniony od swego przeznaczenia na zawsze, ani nie wiadomo, co przyniesie bliskim Kekharta.
No i w艂a艣nie: Kekhart my艣l膮cy o swoim plemieniu-rodzinie, my艣l膮cy o nim ciep艂o, z przywi膮zaniem, z prawdziw膮 mi艂o艣ci膮 - to by艂o pi臋kne. A Larha mnie wzruszy艂a. Tak sobie my艣l臋, 偶e, paradoksalnie, Larha nie mog艂aby zaufa膰 z pocz膮tku Kekhartowi, gdyby nie by艂 on taki, jaki jest - a teraz z kolei to, jaki jest, stanowi pewn膮 nieprzekraczaln膮 granic臋 w ich relacjach, granic臋, kt贸ra mo偶e w jakim艣 stopniu teraz przeszkadza. Niemniej Larha i Kekhart jako bliska sobie para ludzi (ork贸w) to co艣, co bardzo do mnie przemawia i co zosta艂o udowodnione ju偶 par臋 razy. Ciesz臋 si臋, 偶e po tym wszystkim, co przesz艂a w 偶yciu, Larha ma kogo艣, komu mo偶e tak mocno zaufa膰.
(Zastanawiam si臋 te偶, jak zareagowa艂aby Larha, gdyby wiedzia艂a, co si臋 wydarzy艂o mi臋dzy Kekhartem a Muradem - czy by艂aby zraniona lub czu艂aby si臋 zdradzona czynem Kekharta, czy raczej potraktowa艂aby to jako spos贸b wymierzenia kary wielokrotnemu gwa艂cicielowi, kt贸ry w czasie walk wykorzystywa艂 mo偶liwo艣膰 bezkarnego krzywdzenia kobiet).
Scena pierwszej prawdziwej obietnicy Kekharta i Takhira te偶 mnie poruszy艂a - po cz臋艣ci przez to, ze Kekhart tak wyra藕nie i szczerze powiedzia艂 o swoich odczuciach, po cz臋艣ci przez to, jak zareagowa艂 Takhir - szczero艣膰 za szczero艣膰, uczucie za uczucie - a po cz臋艣ci przez to, 偶e wszystko odby艂o si臋 tak zwyczajnie, w prostych s艂owach i bez patosu, za to z paskudnym, cho膰 ma艂ym, zgrzytem w postaci reakcji przeje偶d偶aj膮cych 偶o艂nierzy.
Wierz臋 jednak w s艂owa Takhira i to, 偶e w razie potrzeby wezwie wszystkie duchy, jakie zdo艂a.
Ko艅c贸wka, jak pisa艂am wcze艣niej - te偶 nastrojowa; taki kr贸tki, oszcz臋dny, ale ujmuj膮cy obrazek normalno艣ci - normalno艣ci na moment, normalno艣ci zawieszonej pomi臋dzy jedn膮 wypraw膮 wojenn膮 a drug膮, i mo偶e przez to wszystko normalno艣ci tym bardziej przykuwaj膮cej ona uwag臋. 艢wietnie pasuj膮 do niej s艂owa o zawieszeniu - chocia偶 brzmi膮 te偶 nieco z艂owrogo, zw艂aszcza gdy si臋 je po艂膮czy z ostatnim zdaniem.
Nie traktuj臋 tego rozdzia艂u jako ostatniego - ale 偶a艂uj臋 ogromnie, 偶e ten, kt贸ry pojawi si臋 za tydzie艅, b臋dzie w艂a艣nie ostatnim. Dobrze jednak, 偶e zako艅czy tylko "Dzieci", a nie ca艂膮 histori臋  |
dnia marca 27 2012 00:19:11
zaczynam si臋 ba膰, co takiego planujesz dalej, 偶e kto艣 mia艂by traktowa膰 ten rozdzia艂 jako ostatni  |
dnia marca 30 2012 20:39:02
Nie, dla mnie to na pewno nie ostatni rozdzia艂. Jako艣 kompletnie mi nie pasuje na taki. Zw艂aszcza, 偶e zaznaczy艂a艣 i偶 dosz艂o do wyprawy na Zach贸d.
Og贸lnie rozdzia艂 bardzo mi si臋 podoba艂, bo by艂o du偶o o samej parze. Ich rozmowa, to ustatkowanie si臋 by艂o na prawd臋 urocz臋
Wybacz, 偶e tak kr贸tko ale przezi臋bienie wci膮偶 mn膮 targa xC |
dnia marca 31 2012 00:31:00
Rzutem na ta艣m臋 i dopiero teraz uda艂o mi si臋 znale藕膰 chwil臋, 偶eby przeczyta膰 i napisa膰 komentarz 
Absolutnie nie traktuj臋 tego jako ko艅ca Za bardzo polubi艂am ten 艣wiat i przywi膮za艂am si臋 do niekt贸rych bohater贸w, 偶e czuj臋 g艂臋bsz膮 potrzeb臋 czytania, co dalej b臋dzie si臋 u nich dzia艂o 
Bardzo, bardzo podoba艂a mi si臋 historia Takhira Wszystko opisane tak, 偶e niemal wida膰 by艂o ko艣ciane demony, kt贸re kroj膮 cia艂o na kawa艂ki i wygotowuj膮 ko艣ci do czysta, i ptaka, i drzewo, i 艣wiaty u jego ga艂臋zi... Drzewo to wiem, 偶e funkcjonuje w wielu kulturach, ale ca艂a reszta "topografii" wszech艣wiata te偶 jest sk膮d艣 zaczerpni臋ta, czy wymy艣la艂a艣 wszystko sama? 
W og贸le podobaj膮 mi si臋 opisy zjaw i duch贸w - podoba mi si臋 to, 偶e s膮 tak blisko ludzi, 偶e mog膮 zosta膰 dostrze偶one, 偶e budz膮 l臋k i fascynacj臋 Lubi臋 takie "uduchowione" 艣wiaty, w kt贸rych wida膰, 偶e bogowie i demony nie s膮 wymys艂em, a maj膮 faktyczny wp艂yw na wydarzenia i ludzi 
Ooo, i najbardziej ze wszystkiego podoba艂a mi si臋 ko艅c贸wkaaa By艂a taka urocza i s艂odka, ale nie w spos贸b powoduj膮cy pr贸chnic臋, tylko taki, 偶e si臋 ciep艂o na sercu robi Domek ko艂o m艂yna i parapet贸wka urocze tak偶e, takie irracjonalne zupe艂nie i nieco odrealnione, ale odrobina szcz臋艣cia i spokoju jest potrzebna ka偶demu I stabilizacja, pewno艣膰, 偶e druga osoba zawsze b臋dzie obok Ciesz臋 si臋, 偶e historia Kekharta i Takhira w艂a艣nie tak si臋 u艂o偶y艂a i po wszystkich swoich przygodach zas艂ugiwali na ten domek ko艂o m艂yna jak nie wiem 
No, i czekam na ostatni rozdzia艂 :3 Powinnam przeczyta膰 i skomentowa膰 szybciej, ni偶 ten ;3 |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
|
Oceny |
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem? Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.
Zapomniane has硂? Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze sta艂e, cykliczne projekty

|
Tu jeste艣my | Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰

|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|