The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 16 2024 16:49:45   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Dzieci boga granic 14
14.

Długo trwały przygotowania do wyprawy wojennej i plecy Kekharta zdążyły się wygoić. Zdążył też zebrać swój oddział: złodziei, rozbójników, ojcobójców, gwałcicieli i wszelkiej maści łajdaków, których niegdyś posłałby na stryczek lub pal. Czasy się jednak zmieniły i każdy zdolny do noszenia broni mężczyzna – każda kobieta nawet, bo i dwie takie znalazły się wśród skazańców – był potrzebny w służbie nowego władcy. Na wojnie zaś wszyscy mieli pokazać swą okrutniejszą stronę. Czyż bowiem z urodzenia nie byli wojownikami, zabójcami, żyjącymi w ciągłych walkach? Kekhart przestał być dzieckiem, gdy pierwszy raz zabił wroga i skosztował jego krwi. Larha była morderczynią, przez jakiś czas wraz z Kekhartem żyła z rozboju. Arthan miał skłonności do przemocy, potrafił walczyć i nie miał problemów z zabijaniem, przecież sam pierwszy raz zabił jako dziecko. Temur prawie zesłał zagładę na własną wioskę, Gaspar wplatał się w krwawą waśń rodową, Serik zgwałcił Świętą Kobietę. Nie byli lepsi od bandy drani wyciągniętych ze Studni.
I widać to było na każdym kroku, łatwo bowiem nawiązali kontakt z nowymi członkami nie plemienia już, nie rodziny, a oddziału. Jeden z mężczyzn okazał się nawet członkiem gangu, do którego należeli kiedyś Kekhart i Larha: powitał oboje z cynicznym uśmiechem, kpiąc, że znów jadą na tym samym wozie. Przez ostatnie lata stracił parę zębów, dwa palce i dorobił się piętna na szyi, za stręczycielstwo, jak twierdził z żalem, bo nawet ladacznice nie każdy mógł utrzymywać.
Czwórka, w tym jedna z kobiet i dwóch ludzkich mężczyzn, jasnowłosych braci lavijskeigo pochodzenia, należała do bandy zbójeckiej grasującej do niedawna na pograniczu. Ich przywódcą był ten, który w Studniach dziękował Regharowi za wojnę: przystojny, charyzmatyczny jednooki ork o włosach czarnych jak smoła, niewiarygodnie gęstych, jeden z najatrakcyjniejszych mężczyzn, jakich Kekhart spotkał w swoim życiu. Prędko jednak trzeba było przestać myśleć o jego proporcjonalnym ciele i pociągającej twarzy, a zamiast tego skłonić go do posłuszeństwa, ustawić hierarchię i dać do zrozumienia, że za najdrobniejsze uchybienie wobec dowódcy Murad – tak bowiem miał na imię rozbójnik – może wrócić do więzienia.
Niestety, nie myślenie o ewentualnym zbliżeniu z Muradem okazało się trudne. Takhir bowiem znów opuścił miasto, wyruszając na wschód, do Shnai’ar, na zaproszenie Rachana Te Kaha. Nie mógł opuścić takiej okazji do pogłębienia wiedzy o świecie i o tym, co rozpoczął Rijesh. Żegnał kochanka z żalem, z bólem, tym bardziej, że przecież padły już między nimi słowa, których obaj nie umieli wymówić przez wszystkie dotychczasowe lata… I zostawił Kekharta z pustką w piersi i nowym członkiem oddziału, który nigdy nie byłby w stanie jej zapewnić, ale który najprawdopodobniej czuł pociąg do obu płci i który mógłby być jakąś ulgą dla samotnego, spragnionego dotyku ciała.
Kekhart jednak postanowił sobie, że Murada nie dotknie nawet małym palcem. Nie dlatego, że chciał być wierny – niczego nie obiecywał Takhirowi, ani Takhir jemu. Nie wykluczał, że w Urhan, a może w Dalle, słynącym w końcu jako stolica nie tylko handlu, lecz i rozpusty, znajdzie sobie partnera na jedna noc… Nie, jakiekolwiek bliższe stosunki z przystojnym rozbójnikiem narażałyby oddział. A na to nie można sobie było pozwolić. Przyjaźnie – tak. Z towarzyszami których zebrał wcześniej, z nowymi podwładnymi. Miał być ich dowódcą, lecz i mentorem. Ale nic innego. Żadnego dawania ujścia skłonnościom, za które wygnało go plemię, a Sahak kazał wychłostać.
Spędzili więc kilka miesięcy w mieście, potem zaś armia, złożona z oddziałów urhańskich, gromady stepowych wojowników oraz smokowców Rijesha ruszyła na południowy wschód, w stronę Dalle.
Zbliżała się już zima, lecz im bardziej zmierzali na południe, tym mniej dawało się to odczuwać. Półwysep Szans, zwany też Anoriańskim, stanowił najdalej na południe wysunięty kraniec lądu – dalej leżały już tylko wyspy Is Dallen, za nimi zaś morze, za którym rozciągał się tajemniczy kontynent, pierwotna siedziba czarnoskórych ludzi, którzy zmieszawszy krew z jasnoskórymi krewniakami dali początek dallejczykom. Wiele legend krążyło o tej ziemi i jej sekretach, bestiach ją zamieszkujących, pustyniach większych niż Pustynia Popielna i niezbadanych puszczach... Dla Kekharta i jego towarzyszy jednak sam półwysep już był nowym lądem: górzysty, a jednak gościnny, skoro tyle ludów i państw postanowiło, zgodnie z jego nazwą, próbować tu szczęścia. Samo morze, które ujrzeli po raz pierwszy z oddali, gdy przeprawiali się przez najwęższą część półwyspu, wprawiało w oszołomienie. Gładka, błękitna powierzchnia, połyskująca lekko w słońcu, pod niebem innej barwy, niż to ponad stepami: turkusowym. W oddali widzieli zamglony masyw Smoczych Gór, w cieniu których, niedaleko od półwyspu, leżało Shnai’ar.
Ziemia tu była żyzna, klimat łagodny, na wzgórzach rosły gaje drzew oliwnych i winnice, między nimi pasły się stada owiec i kóz. Im dalej na południe, tym więcej osad należało do ludzi, wyższych niż mieszkańcy stepów, choć o nieco ciemniejszej skórze. Między nimi zdarzały się orkowe enklawy, a na pograniczu między ziemiami Dalle i Shnai’ar żyli i smokowcy. Ci ostatni chętnie przepuścili armię przez swe tereny, posłuszni królowi. Dalej było już ciężej.
Dalle, miasto kupców, szpiegów i ladacznic, wiedziało, co się dzieje. Czyż jego obywatele nie przebywali w Urhan, gdy Rijesh ogłosił swą kampanię? Dalle miało kilka miesięcy na przygotowania i jego żołnierze czekali, by spaść na wroga, gdy ten tylko wkroczy na ich ziemie. Pierwsza bitwa, jaką stoczono, była ciężka, wróg umiał wykorzystać znajomość terenu , każde wzgórze, skałę i dolinę, by utrudnić stepowym jeźdźcom manewrowanie. Spadali jak sępy z góry, wystrzeliwali grady strzał z zarośli, zapędzali w zasadzki, prowadząc bezpardonową i niehonorową walkę partyzancką.
A jednak nie mogli sprostać ani zajadłości orków, ani karności smokowców, a już na pewno nie ich przewadze liczebnej. I tak pierwsza bitwa skończyła się porażką Dallejczyków, choć nie bez strat po stronie najeźdźców.
Kekhart pamiętał ją jako chaos: kiedy wrogowie wpadli między nich, przestał zastanawiać się nad taktyką. Rozpoczęła się walka, dzika, bezwzględna, próba pozostania przy życiu i zabicia jak największej ilości wrogów. Czuł woń krwi wypełniającą nozdrza coraz bardziej, aż do momentu, gdy przestawał już zwracać na nią uwagę, słyszał kwik zabijanych koni i rzężenie rozumnych istot, okrzyki bojowe, szczęk broni. Bitwa, pierwsza tak wielka, w której brał udział, działała na wszystkie zmysły, porażała je, by potem przytępić, znieczulić. Ciało zaczynało działać mechanicznie, prowadzone instynktem walki.
Rzucono go na głęboką wodę: jego, który nigdy dotąd nie dowodził oddziałem, zwłaszcza zaś tak niekarną zbieraniną, z której każdy walczył w inny sposób i inną bronią. Miał jednak szczęście lub wsparcie Akriasa, bo wyszli z bitwy bez większych strat. Owszem, zginął jeden z jego podwładnych, dawny kompan z gangu. Inny członek oddziału stracił ramię i niewiele brakowało, a wykrwawiłby się. Poważnie ranny był też jeden z Lavijczyków, któremu od uderzenia pękła czaszka. Trudno było powiedzieć, czy to przeżyje, jego brat, jak na złość draśnięty tylko w twarz i w nogę, siedział przy nim cały czas, szepcąc zaklęcia lub modlitwy w swoim języku.
Inni wyszli z bitwy względnie bez szwanku. Kilka zadrapań, kilka strzał, które trzeba było wyciągnąć, nieco głębsza rana na arthanowym udzie: mieszaniec miał utykać przez jakiś czas i mieć bliznę, nie pierwszą i nie ostatnią w życiu. Murada chroniła zaś chyba opatrzność, lub amulety, które nosił na szyi, wyciągnięte, jak sam twierdził, z jakiejś pradawnej świątyni. I to Murad należał do tych, którzy po bitwie pierwsi ruszyli ścigać wroga, aż do okolicznej wioski.
Nikogo nie zdziwiło, co się z tą wioską stało. Trupy przez długie dni miały żywić padlinożerców. Trupy nie dallejskich żołnierzy nawet, a wieśniaków, tak mężczyzn, jak kobiet i dzieci. Część zabitych ludzi przed śmiercią doświadczyła okrucieństwa najeźdźców. Paru osobom zapewne pozwolono uciec, by poniosły w głąb kraju pogłoski o mordach i gwałtach, jakich dopuścili się orkowie i których dowodzący armią król Shnai’ar, książę Urhan i kagan Wielkiego Stepu nie zabraniał swoim poddanym.
Tak oto rozpoczęli marsz przez Półwysep Szans, marsz, którego trasę znaczyła krew i spalona ziemia.
***

Dallejczycy stawiali opór, ale przegrywali. Coraz częściej widać było, jak chwiejne mają morale. Ich armia składała się po części z uzbrojonych wieśniaków, gotowych bronić własnych siedzib. Ci nie umieli wiele, choć walczyli zażarcie. Drugą część stanowili najemnicy, sprowadzeni z różnych stron świata: oni coraz więcej mieli wątpliwości, czy warto bić się za przegraną sprawę. Część z nich zresztą, ta, która sama pochodziła ze stepu, prędko zmieniła strony. Dallejskie złoto wydało im się lepsze jako zdobycz, niż jako zapłata.
Dwa miasta na półwyspie, stare i dumne, pamiętające czasy, gdy nieistniejące już cesarstwo Anorii rozciągało swoje panowanie na całym wybrzeżu Morza Turkusowego, spłonęły. Trzecie wysłało przedstawicieli, którzy korząc się przed Rijeshem błagali go by ulitował się nad ich losem, oszczędził choć cywilów. Obiecywali otwarcie bram miasta, zaopatrzenie dla armii, hojny trybut. Ich błagania nie pozostały bez odpowiedzi i późna jesienią przybysze ze stepów i Urhan pierwszy raz wygrali bez rozlewu krwi.
Choć „bez rozlewu krwi” to zbytnie nadużycie: zobowiązania finansowe ciążyły miastu, a mieszkańcy niechętnie się z nich wywiązywali. Woleli stawiać opór, co nie raz zakończyło się tragedią. Także i najeźdźcy chętnie prowokowali walki. Celował w tym Murad, w którym wrodzona krwiożerczość tylko rozwinęła się podczas rozbójniczego życia i wojny. Jeśli walka była żywiołem wszystkich kekhartowych podwładnych, dla niego żywiołem był mord i gwałt, a trójka jego towarzyszy – ranny Lavijczyk dochodził pomału do siebie. Rijesh zabronił atakować mieszkańców, ale orczy wojownicy mieli na ten temat własne zdanie.
Stacjonowali w spichrzu, opróżnionym z ziarna i zmienionym na tymczasowe koszary. Oddział Kekharta i kilka innych oddziałów Urhańskich: w zachowaniu żołnierzy nie widac było różnicy między byłymi więźniami i resztą. Zawsze znalazł się alkohol, zapewne zagarnięty wbrew ustaleniom, często dochodziło do bójek i często przemoc przenosiła się na ulice, skierowana przeciw mieszkańcom miasta.
Murad przewodził większości takich eskapad, a Temur, Gaspar i Arthan towarzyszyli mu kilka razy. Kekhart nie mówił nic. Patrzył na to z niechęcią i niezadowoleniem, przypominając sobie wszystkie rzeczy, które odrzucały go w Urhan. Wola walki wolą walki, wojna wojną, ale zabijanie bezbronnych mieszczan nie licowało z honorem. Czyżby orkowie prowadzący osiadły czy co gorsza, miejski tryb życia, zapominali o tym? Ale nie protestował, nie zabraniał. Przypuszczał, że to nie skończyłoby się dobrze.
Drugiego dnia pobytu w mieście słyszał, jak Murad opowiada o jakiejś kobiecie napotkanej w pobliżu starej świątyni. Z jego słów jasno wynikało, że ludzka dziewczyna nie była chętna do zawierania znajomości z orkiem. Kekhart słuchał i rósł w nim niesmak.
– I na jaja Reghara, tyle wam powiem, kwiczała jak zarzynana owca! Nigdym dziewki nie miał, coby takie dźwięki wydawała z siebie! Bez tchu ją zostawiłem!
Larha coraz mocniej ściskała w dłoni wypełniony winem kubek, bielały jej palce, krew odpłynęła z warg. Patrzyła na rozbójnika z nienawiścią, z równą zaś – na swoich przyjaciół i kochanka, którzy słuchali tych słów bez protestu. Musiała czuć się zdradzona.
– Murad, Murad, a te dwie, wtedy na pograniczu? – wtrącił się starszy z braci Lavijczyków. – Pamiętasz ty? Wóz kupiecki, droga do Dolnej Lavii, mama z córunią… Delicje! A przysiągłbym, że mała coś z elfa w sobie miała, taka drobna…
– Nie z elfa, pacanie – ich towarzyszka trzepnęła go w potylicę. Nie przeszkadzały rozbójniczce poczynania kompanów. – Ona miała ze dwanaście lat, nie więcej!
– Ty patrz, a ja bym przysiągł, że starsza… cycki miała już, oj miała…
Larha uniosła kubek do ust, wypiła jednym haustem, w milczeniu zbliżyła się do nich. Minę miała tak zaciętą, że wszyscy zamilkli. Z hukiem postawiła swoje naczynie na skrzyni służącej za stół, chwyciła dzbanek, by nalać sobie wina. Wypiła je w momencie i znów sięgnęła po dzban.
– Ej, Larha, ale ty cały możesz wziąć – powiedział jej Murad. – Jak chcesz pić, to pij, wino nasze, wszystko nasze. Temur, ty patrz, ona się upije, to wszystko pozwoli ze sobą zrobić… Jak ta moja przy świątyni… Ja myślę, że to kapłanka była, one tu wszystkie kurwy.
Temur nie odpowiedział. Patrzył w milczeniu na swoją kochankę, dłonie mu drżały ze zdenerwowania.
– Weź się nie gap na mnie jak wół – warknęła Larha. – Śpisz sam. A jak nie chcesz, idź do świątyni. Może coś jeszcze z dziewczyny zostało.
I chlusnęła mu w twarz całą zawartością dzbana.
Zapadła złowroga cisza. Murad otworzył usta, zaczął się śmiać, ale tym razem nikt do niego nie dołączył.
Larha wyszła – poza magazyn, w noc.
Gaspar zaklął pod nosem, wstał z worka, na którym siedział, położył dłoń na ramieniu Arthana.
– Chodź – mruknął przyjacielowi do ucha. – Chodź, idziemy stąd. Gdziekolwiek.
Temur siedział jeszcze chwilę na swoim miejscu, ale milczał, nawet wtedy, gdy Murad próbował go zagadać. W końcu i on oddalił się od grupy. Kekhart przez chwilę miał nadzieję, że wyjdzie szukać Larhy, lecz nie, kowal udał się na swoje posłanie, owinął derką i zapadł w sen, a przynajmniej udawał.
Psuło się, coś się psuło między nimi wszystkimi.
Wojna budzi najgorsze instynkty.
Późno w nocy Kekhart, śpiący na swoim posłaniu, poczuł ciepło czyjegoś ciała przy plecach.
– Takhir – wymamrotał, półprzytomny, nieświadomy gdzie się znajduje i że Czarny Szaman jest daleko od niego.
– Przykro mi – powiedział kobiecy szept – ale ja tylko. Ty mi nie masz za złe, co, Kekhart? Ja gdzieś spać muszę.
Pokręcił głową.
– Nie mam, Larha, nie mam.
Kobieta jęknęła, układając się koło niego na plecach. Jęknęła, jakby ją coś bolało.
– Z tym skurwysynem nie będę spała. Nienawidzę go. Nienawidzę ich wszystkich. Wiesz, byłam szukać tej dziewczyny… bogowie, jakem sobie wyobraziła, że ona może gdzieś tam leżeć, sama, bez pomocy niczyjej… I jej nie znalazłam. Znaleźli mnie tylko jacyś ludzie… pobili mnie, ja pobiłam ich… Pod okiem mam śliwkę jak dno kubka… nienawidzę… nienawidzę siebie.
Dreszcz wstrząsnął jej ciałem i Kekhart usłyszał zduszony szloch. Larha płakała.
– Kocham go, Kekhart, nie mogę go nie kochać… on dobry jest… on tylko ma w sobie gniew i żal i czasem głupi fiut z niego, ale go kocham… Niech on oczy otworzy, niech on zobaczy, na jakim świecie żyje… mówi, że wie. Że jego żona, że syn… bogowie, czasem myślę, że on świata poza nimi nie widzi, że on nikogo poza nimi nie kocha, że wszystkich nienawidzi po równo, bo żyją, a oni – nie. Czasem mi mówi, że mnie kocha. Nie wiem, nie wiem już, co ja myśleć mam… Nie kochałam nigdy tak, jak jego… i nie pokocham już… trzydzieści lat mam prawie, stara jestem… bogowie mi jedną miłość w życiu dali… ty to rozumiesz, prawa? I nie wiem, co myśleć o tym… nie rozumiem go, nie rozumiem czasem, czasem myślę, że wiem, jaki jest, a kiedy indziej… bogowie…
Milczał, słuchając. Tego potrzebowała: przyjaciela, przy którym mogłaby z siebie wszystko wyrzucić. W końcu zasnęła, przyciśnięta do jego pleców i czasem tylko przez sen wstrząsał nią dreszcz: płacz lub lęk.
Nie tylko ona wróciła tej nocy ze śladami bójki. Nazajutrz okazało się, że i Gaspar z Arthanem znów się w coś wpakowali. Kekhart nie był pewien, czy chce wiedzieć, co robili. Larha nie odzywała się do nich ani słowem, choć mieszaniec łaził za nią i próbował udobruchać. Na bogów, czemu on, a nie Temur? Zaiste, miała Larha rację, mówiąc o nim „głupi fiut”. Już Hurik nazwała go tak, gdy spotkali się nad rzeką…
Hurik teraz rozwiązałaby problem. Hurik lepszym była dowódcą. Widział parę razy ją i Vardana, razem na czele Przyciętych Uszu. Udane małżeństwo, wódz z krwi i wódz z woli przodków. Odesłali Diyar i jej syna wraz z częścią plemienia na zimowe koczowisko, sami zaś poszli na wojnę i pokazywali, co potrafią. Kekhart patrzył na nich z zazdrością, ale jak musiała zazdrościć Larha… Hurik życie dało wszystko to, czego odmówiło jej.
Ale życie odbierało wszystko także innym, a w okupowanym miasteczku widać to było na każdym kroku. Tutaj Arthan pierwszy raz w życiu spotkał inną istotę swojego rodzaju. Dziewczynka, pół-ork, pół-człowiek przyszła rankiem do magazynu, przykuśtykała raczej, bo jedną nogę miała krótszą od drugiej. Kaleka od urodzenia, pokrzywiona, powykręcana, z bladymi oczyma i głupkowatym uśmiechem. Bosa i w łachmanach, w dłoni trzymała wyszczerbioną miseczkę, prosząc o datki.
Żołnierze przyglądali się jej z niedowierzaniem. Jedynym mieszańcem, jakiego znali był Arthan, któremu natura nie poskąpiła budowy i siły. Kalekie istoty takie, jak ta dziewczynka na stepie i w Urhan po prostu zabijano.
Pierwszy odezwał się, oczywiście, Murad.
– Wy patrzcie, mulica! Mamy narzeczoną dla Arthana! – zaśmiał się głośno.
I znów śmiech musiał uwięznąć mu w gardle, bo Arthan bez słowa podszedł i wymierzył mu cios w sam środek twarzy.
Chrupnęło, a rozbójnik upadł na klepisko, krwawiąc z rozbitego nosa. Nie spodziewał się takiej reakcji i zapewne do tego momentu nie zdawał sobie sprawy z siły mieszańca.
Potem również bez słowa wrzucił kilka monet do miseczki trzymanej przez dziewczynkę. Mała gapiła się na niego przez chwilę, po czym odkuśtykała pośpiesznie.
Murad podniósł się, splunął krwią.
– Przeklęty mule…
Arthan stanął naprzeciw niego, wysoki, potężny, groźny.
– Albo ty przestaniesz, albo ty i nos krzywy będziesz miał i żadnych zębów jeszcze na dodatek – oznajmił. – Ty przy mnie żadnego dziecka nie obrazisz, nie uderzysz, albo ty źle skończysz. I kobiety też przy mnie nie skrzywdzisz, psi synu, ty pamiętaj. Miarka się przebrała wczoraj już. Ja ciebie mam dość. I nie tylko ja.
Serik, cały czas obserwujący to wszystko w milczeniu, teraz odezwał się do Kekharta, kręcąc głową i uśmiechając się z pewnym zadowoleniem.
– Coś mnie się widzi – rzekł. – Że ten chłopak więcej rozumu ma, niż my wszyscy. Uczy się na błędach naszych… Bogowie niech pomogą, ale on kiedyś kimś wielkim będzie…
Kakhart nie wiedział, co odpowiedzieć, ale poczuł się winny. On był dowódcą, on powinien rozwiązać problem, a zabrakło mu zdecydowania. Mieszaniec wyrzucił z siebie wszystko, co gryzło pozostałych. Owszem, zrobił sobie wroga – nie po raz pierwszy – ale tym razem w dobrej wierze.
Bogowie, Serik mógł mieć rację. I Gaspar, kiedy powtarzał, że Arthan dostarczy mu niejednego tematu do pieśni.
W tym mieście pierwszy raz też usłyszeli, że Rijesha ludzie z Półwyspu Szans zaczęli nazywać demonem. Nikogo to nie zdziwiło.
***

Dalle wzniesiono na południowym krańcu półwyspu, nad rozległą zatoką, z dwóch stron ograniczoną lądem, z trzeciej skalistym cyplem, na którego końcu stała latarnia morska. Od strony lądu otaczały miasto potężne mury, wykonane z najwyższym kunsztem kamieniarzy i inżynierów, zaprojektowane, by długo opierać się potencjalnemu najeźdźcy. Od morza czekała flota, niepokonana ponoć w morskich bitwach, lecz bezczynna wobec ataku przybywającego od strony lądu. W przeszłości jednak więcej zagrożeń przypływało jednak do Dalle, niż przybywało lądem, nawet przed trzystu laty, gdy koczowniczy orkowie zmuszeni suszą do migracji poczęli pustoszyć sąsiadujące ze stepem państwa, nie dotarli do serca dawnego imperium, zadowalając się pogranicznymi wioskami i miasteczkami…
Od tamtych dni ziemie kontrolowane przez Dalle skurczyły się, lecz wzrosła, o paradoksie, potęga materialna miasta, opierającego swój byt przede wszystkim na handlu. Dalle miało pieniądze. Dalle opłacało najemną armię i flotę. Dalle otoczyło się murem, oddzieliło od świata i gotowa było spędzić wiele miesięcy czekając, aż oblegający się zmęczą. W końcu flota zapewniała zapatrzenie, trudno więc będzie wziąć miasto głodem, nie uporawszy się najpierw z nią.
Z tego zdawali sobie sprawę nawet orkowie, którzy nie mieli dotąd do czynienia ze statkami. Dalle należało zdobyć jak najszybciej, bo jeśli ktoś mógł tu wziąć kogoś głodem, to raczej miasto oblegających, nie na odwrót. A grabienie wiosek i miasteczek na półwyspie na dłuższą metę nie było dobrym rozwiązaniem, skoro zdobycie Dalle miało Rijeshowi przede wszystkim zapewnić pieniądze na dalsze podboje.
O ile zdobywanie mniejszych miast okazało się szybkie i sprawne, o tyle oblężenie Dalle zapowiadało się na długie. Owszem, smokowcy znali sposoby pokonywania murów, a w czasie podróży przez półwysep ich technikę podpatrzyli co pojętniejsi z orków. Teraz na opuszczonych i spalonych przedmieściach wyrastały kolejne machiny: katapulty i trebusze, mające miotać we wroga kamienne kule, balisty zaopatrzone w olbrzymie strzały, winee i pluteje, które miały osłaniać żołnierzy próbujących dostać się do podstawy murów, wieże oblężnicze na potężnych kołach, pokryte niegarbowanymi, nasiąkłymi wodą skórami, które miały chronić je przed płonącymi strzałami, i przede wszystkim potężne tarany, zakończone metalowymi okuciami, zawieszone na potężnych łańcuchach. Wszystkie te urządzenia pokazały już swą przydatność, teraz jednak czekała je konfrontacja z naprawdę masywnymi murami.
Koczownicy i Urhańczycy pospołu pracowali przy konstrukcji, nadzorowani przez tych, którzy już wcześniej poznali podstawowe zasady inżynierii wojennej. Większość żołnierzy przystąpiła do pracy chętnie, świadoma, że wiedza zdobyta teraz przyda się później, gdy staną pod murami Avallenre – a elfiego miasta nie zdobył jeszcze nikt, nawet podczas orczego najazdu przed trzystu laty ostało się ono jak wyspa w powodzi wroga. A i samo zdobycie Dalle nielichym było wyzwaniem i nagroda czekała tych, którzy tego dokonają. Tak więc pierwsze dni oblężenia upłynęły najeźdźcom na budowie machin i przygotowywaniu się: choć nie ulegało wątpliwości, że obrońcy robią to samo, gdyż na murach można było już dostrzec ich własne machiny miotające. Raz po raz próbowali użyć ich przeciw orkom i smokowcom: kilka płonących pocisków poleciało w stronę oblegających, którzy jednak znajdowali się poza ich zasięgiem. Tego samego dnia, już po zachodzie słońca, złapano oddział ludzkich żołnierzy, którzy próbowali się przekraść do obozu i podpalić maszyny oblężnicze. Ich ciała o świcie zawisły naprzeciw głównej bramy, na specjalnie w tym celu skonstruowanym rusztowaniu.
Przybysze ze stepu nie zamierzali odstąpić i jasno dawali do zrozumienia, co czeka mieszkańców Dalle, gdy tylko padną mury. W końcu wiedziano, jaki los spotkał miasta i wioski, przez które już przetoczyła się wroga nawałnica. Zakrwawione, okaleczone zwłoki pokazane obrońcom miały być tego przypomnieniem.
Tego dnia zaatakowali. Na rozkaz Rijesha – na gest wykonany mieczem z upadłej gwiazdy, na dźwięk werbli i rogów, które rozległy się potem, okrzyki bojowe plemion i urhańskich oddziałów. Zaterkotały koła ruszających machin, zapłonęły ogniste pociski i, wystrzelone, zarysowały płonące łuki ponad miejskimi murami. Przystąpiono do ataku.
Pierwszy taran uderzył w jedną z bram, a obrońcy na murze zasypali go gradem strzał. Ugrzęzły w warstwie skór i drewnie, kilka trafiło żołnierzy idących obok machiny.
Kekhart obserwował to z oddalenia. Siedział na koniu, z sobą miał swój oddział. Podkomendni wiercili się niecierpliwie, sami czekając na moment, gdy będą mogli zewrzeć się w walce.
– Cierpliwości – rzekł im. – Jeszcze my walczyć będziemy. Inni najpierw.
– Ja bym wolał być tam, pod bramą – mruknął Arthan. Niecierpliwił się wyraźnie, świadom, że ta bitwa ważniejsza jest od wszystkich dotychczasowych. – Pierwszy wejść do miasta…
– Bohaterskie czyny mu się marzą, patrzcie go! – parsknął śmiechem młodszy Lavijczyk. – Dowódcę może byś chciał zabić, co, mule?
Mieszaniec nie uznał tego za kpinę.
– A ty to może nie? Jakie nagrody czekają, jak kto pokona wrogiego wodza? Ty mnie nie mów, że tobie się to nie marzy.
– Ja wolę myśleć o złocie. W Dalle go dużo, dostańmy się tam tylko, każdy weźmie, co mu się należy. Więcej złota, niż w życiu widziałem! Pal licho chwałę, ale bogactwa… warto było dać się na śmierć skazać, żeby tu trafić…
– Bogactwo, bracie, i wolność – zgodził się drugi Lavijczyk. – A sławę zostawmy tym, którzy ciągle żyją mrzonkami.
Przed nimi do murów zbliżała się potężna wieża oblężnicza, z taranem zawieszonym na dolnej kondygnacji i żołnierzami czekającymi na wyższych. Przywarła do murów, choć płonące strzały utkwiły w jej ścianach i choć próbowano wylać wrzący olej na atakujących. Po otwartym pomoście czekający wewnątrz wojownicy wdarli się na mury, między obrońców czekających już na to.
Podkomendni Kekharta niechętnie patrzyli na walkę, która nie była ich udziałem.
Lecz oto wieża zapłonęła w końcu, stanęły w ogniu jej koła i boki, kolejne zaś orcze trupy poczęły spadać z dallejskich murów. Pierwszy szturm wyraźnie kończył się niepowodzeniem. Nad zatoką i nietkniętym miastem pomału zachodziło słońce.
– Jeszcze my będziemy mieli i atak, i walkę, i powód do chwały i złoto – stwierdził Gaspar, gdy patrzyli, jak ich oddziały wycofują się. – Dobrze dla nas, że nie my musimy odstępować od murów… Patrzcież na nich!
Wskazał dłonią zmierzających ku obozowi rannych. Naszpikowanych strzałami, pociętych mieczem – lecz też i oparzonych od ognia i gorącego oleju. Zniechęconych i rozgoryczonych porażką, za którą częśc z nich obwiniała zapewne fakt, że nie mogli, stepowym zwyczajem, zaszarżować konno na wroga.
Dowódcy jednak zachowali spokój. Ze swojego miejsca, nader dogodnego do obserwacji, Kekhart widział, jak wydają rozkazy, odsyłają rannych do cyrulików i szamanów, ganią tych, którzy popełnili błędy.
Ten w obozie zjawili się kolejni goście, tym razem jednak nie byli to sabotażyści, próbujący zniszczyć machiny. Trudno powiedzieć, kim byli: szpiegami czy zdrajcami, lecz rankiem rozeszła się plotka o świetle długo palącym się w namiocie Rijesha i o dwóch mężczyznach, wysokich, jasnoskórych i jasnowłosych – najemnikach z północnego kraju, jakich wielu służyło w Dalle. Jeden z gości miał być kapitanem okrętu i oferował w zamian za swą lojalność względem przyszłego zdobywcy pomóc niewielkiej grupce wejść do miasta od strony morza. Wystarczyło wziąć łodzie i pod osłoną nocy dostać się na statek, a jego załoga pomoże w dotarciu na ląd, może nawet znajdzie się ktoś, kto przeprowadzi do bram…
Mówiono też, że wielu Dallejczyków nie jest zadowolonych z władzy patrycjatu, zwłaszcza, że ten niewiele zdziałał póki co, by obronić miasta półwyspu. Mimo odpartego pierwszego natarcia, mieszkańcy miasta bali się wroga. Co będzie gdy orkowie wedrą się do środka? Pokazali już swe okrucieństwo. Część patrycjuszy potajemnie spiskowała i pragnęła porozumienia z królem Shani’ar, może w nadziei na przetrwanie, może licząc na powiększenie swoich wpływów. Inni, a stał na ich czele książę Amier, szczycący się pochodzeniem od dawnych cesarzy, zadecydowali, że jeśli najeźdźcy przekroczą mury, to chyba po ich śmierci.
– Dumny lud, ci Dallejczycy – skomentował to z uznaniem Serik, gdy rankiem przy śniadaniu dotarły do nich pogłoski. – Prędzej zginą, niż się poddadzą.
– Poza tymi, którzy nade wszystko cenią złoto – uzupełnił Gaspar, wychyliwszy kubek wina. W drugiej dłoni trzymał solidny kawał sera, pamiątkę po ostatnim miasteczku, gdzie zarekwirowali prowiant dla wojska. – Słyszałem, że oni równie chciwi są, jak nasi lavijscy towarzysze – ruchem głowy wskazał na braci.
Od pamiętnego incydentu w mieście oddział znów dzielił się na grupki i jego pierwsi członkowie więcej czasu spędzali razem, niż w towarzystwie Murada i jego bandy opryszków. Niezbyt to służyło morale, lecz w tym oddziale morale nigdy nie miało być wysokie a i jego członkom nie było dane tworzyć zwartej grupy, skoro nawet posiłki jadali osobno i patrzyli na siebie niechętnie.
Z jednej strony ten powrót do dawnej jedności cieszył, Kekharta, z drugiej – niepokoił. Któż wie, kiedy Murad lub któryś z jego kompanów zechce opowiedzieć się przeciw dowódcy, wbić nóż w plecy? Któż wie, kiedy zechce zemścić się za obrazy: na Arthanie, na Larsze?
A i miedzy nimi samymi nie było też tak jak dawniej. Od tamtych wydarzeń Temur i Larha nie odzywali się do siebie więcej, niż konieczne, omijali się, przestali dzielić namiot. Kobieta nigdy więcej nie przyszła się zwierzyć, ale widać po niej było, że zachowanie kochanka osiągnęło pewne apogeum, dla niej niemożliwe do przekroczenia. Oboje zaś zbyt dumni byli, by próbować poradzić sobie z różnicami. Temur raz wspomniał przy Gasparze, że „z upartą babą negocjować nie będzie”. Ale rozstanie szkodziło i jemu, na powrót zmieniając go w mruka obrażonego na cały świat. Może miała rację Larha, mówiąc, że jej kochanek dusi w sobie nienawiść do świata, do tych, którzy wciąż żyją, gdy jego żony i syna zabrakło, do świata, który nie umiał mu żony i syna zwrócić nawet w postaci duchów? A jedyna osoba, której na moment udało się go wyrwać z tego kręgu, nie umiała już przebaczyć słów wypowiedzianych w niewłaściwym momencie, słów które nie padły, gdy paść powinny, braku zrozumienia dla innych tragedii, w tym tej, która niegdyś spotkała ją samą.
Ale trwali przy sobie i razem siedzieli przed namiotem, patrząc na białe mury Dalle, szczątki wieży oblężniczej piętrzące się pod nimi, kruki krążące nad pobojowiskiem. Mimo wszystko, ciągle mieli siebie nawzajem, szóstka wygnańców, płacąca za zawinione i niezawinione błędy.
– A ty, ty nie chcesz złota Gaspar? – spytał Temur.
Człowiek obruszył się.
– Pewno, że ja chcę, ale co to, złoto wszystko na świecie? Pieśń od złota trwalsza, chwała wieczna, bogactwo inny złodziej ukradnie, a opowieść pozostanie w sercu. Jak im się zdaje, że to nic nie warte, to oni sami nic warci nie są. – Zakończył swoją wypowiedź parsknięciem i zębami oderwał kawałek sera. Wyglądał na zadowolonego z tego, jak podsumował kompanów.
Dodałby coś jeszcze, ale oto zachrzęściły nad nimi płyty i oczka zbroi i cień padł na rozłożony na kawałku płótna posiłek. Cała szóstka uniosła głowy, by dojrzeć adiutanta generała Sahaka.
– Generał rozkazuje, by dwaj z waszych udali się do niego. Natychmiast. Oni – adiutant wskazał na Lavijczyków, nieświadomych zainteresowania.
– A cóż oni przeskrobali? – Gaspar uniósł głowę.
– Urodzili się ludźmi i w Lavii – odpowiedział adiutant, szczerząc wydatne kły. – Jak ich do miasta poślem, nie będzie poznać, że oni nasi.
Więc pogłoski były prawdziwe: dallejscy zdrajcy planowali wprowadzić kogoś do miasta.
***

Bracia oddelegowani do specjalnego zadania, nie wracali długo. W głębi duszy Kekhart podejrzewał, że obaj raczej znikną w Dalle, próbując jeszcze przed zdobyciem miasta zagrabić co się da, niż wypełnią misję. A jednak, po kolejnym dniu bezskutecznego oblężenia i napiętej nocy pełnej oczekiwania, świt przyniósł przełom.
Obudziły ich bębny i rogi, wzywające do zgromadzenia, zwiastujące pośpieszny atak. Nikt nie zdążył nic zjeść, niektórym tylko w pośpiechu udało się zwilżyć gardło między wdziewaniem zbroi i przypinaniem broni. W niedługim czasie karne oddziały i koczownicze gromady zebrały się przed murami Dalle. Znów ruszyły maszyny oblężnicze, świsnęły pociski z katapult, balist i trebuszy pozostali zaś oczekiwali niecierpliwie na ewentualny przełom.
Wszystko bowiem wskazywało na to, że przełom miał nadejść: po dwóch dniach mozolnego ostrzału widać było zarysowania na dallejskich murach, a i wczesna pora rozpoczęcia ataku nie wydawała się przypadkowa.
I rzeczywiście: oto z drugiej strony murów coś zaczęło się dziać. Na południowym zachodzie, tam, gdzie znajdował się port, wzniósł się kłąb czarnego dymu. Obrońcy murów poczęli tracić rezon, zerkać w stronę pożaru. Musieli podejrzewać, że nie jest on przypadkowy.
W tej samej chwili, w której dym uniósł się ku niebu, jeden z okutych żelaznymi płytami taranów dotarł do bramy i uderzył w nią. Drewno wygięło się i chrupnęło nieprzyjemnie, lecz wytrzymało, być może wzmocnione czymś dodatkowo od drugiej strony.
Kamień z katapulty stojącej na murach pomknął w stronę wojsk najeźdźcy, zarył się między stepowych jeźdźców, miażdżąc ciała paru orków i ich koni. Odpowiedział mu drugi – wbił się w obronną wierżę, która zadrżała pod impetem uderzenia.
Drugi słup dymu dołączył do pierwszego. Nie, to nie był przypadek. Lavijczycy musieli dotrzeć do miasta i siali dywersję, a zbuntowani najemnicy pomagali im w tym zadaniu. Na ulicach Dalle rozpętało się piekło.
Taran znów spotkał się z bramą, ta zatrzeszczała, pękło kilka desek, całość jednak trzymała nadal. Posypały się strzały, polał wrzący olej. Kilka metrów dalej gromada urhańskich żołnierzy wdarła się na mury.
Kekhart dostrzegł, jak Sahak unosi swą olbrzymią szablę, jak lśni w porannym słońcu kindżał Jyrgala. Przygotować się. Jeszcze chwila, i padną bramy.
Koń pod nim nerwowo przestępywał z nogi na nogę. Zwierze wyuczone do walki. W siodle Kekhart czuł się najlepiej, ale wiedział, że gdy dojdzie do starcia, część jego podwładnych zeskoczy z wierzchowców. Teraz… teraz tylko czekali na ten ostateczny rozkaz. Na bogów, nazbyt długo już czekali. Kiedy wedrą się do miasta, rozpocznie się rzeź. Poniekąd sam jej pragnął: upojenia, jakie daje zabijanie, zapach krwi. Kiedy się zacznie, przestanie mieć wątpliwości, wszyscy przestaną, wiedział to.
Brama trzasnęła znów, taran odłupał kilka belek. Żołnierze z drugiej wieży oblężniczej, smokowcy, karni w swoich błyszczących, jednakowych zbrojach, wdarli się na mury. W dół poczęły spadać ciała – coraz częściej ciała obrońców.
Ostrza wydające rozkaz do ataku spadły – w tym samym momencie, w którym brama ostatecznie poszła w drzazgi. Ruszyła fala konnych i pieszych, w stronę wyłomu, w którym gromadzili się już obrońcy Dalle: jakże nieliczni, jak słabo wyglądający, wobec dzikiej hordy z Wielkiego Stepu, wlewającej się w przerwany mór niczym żywioł. Drugie morze, które sforsowało dallejską obronę. Trzecim morzem miała być krew.
I ona trysnęła, popłynęła obficie, pod ostrzami mieczy, szabli, toporów, kiedy najeźdźcy pokazali obrońcom, że nie mają litości ani skrupułów, że obce są im prawa ustanowione przez bogów.
Że smok na ich sztandarach, smok, którego wysłannikiem jest ich władca, jest w istocie samym Wielkim Wężem, panem demonów, bogiem pradawnej ciemności i chaosu. A oni przybyli przynieść chaos, ciemność i zniszczenie stolicy pradawnego imperium.


C.D.N.


Uwaga... hmmm, techniczna?: Nazwę półwyspu ostatecznie wymyślił mi brat.

Uwaga do czytelników: Ubywa was, czy przeszliście w tryb lurkera? (Szehinie i Lionce dziękuję raz jeszcze za wsparcie!)











Komentarze
Demon Lionka dnia lutego 18 2012 22:24:06
Miałam podły tydzień i to opowiadanie bardzo poprawiło mi humor smiley Naprawdę fantastycznie jest zatopić się w tych krainach razem z Kekhartem i resztą, i zza ich ramion obserwować wszystko smiley A wsparcia ode mnie masz dużo, dużo i na tony! smiley
Z uwag - znów literówki były smiley W tym dwie... Hmmm XD "wbił się w obronną wierżę," - An, w co? XD + "wobec dzikiej hordy z Wielkiego Stepu, wlewającej się w przerwany mór niczym żywioł." - a nie mur, aby? XD
No, ale jak zwykle jest to jedyne, do czego mogę się doczepić, a ja jestem przecież czepialska niesamowicie smiley Ogromnie podobał mi się sposób, w jaki opisałaś ciągnące oddziały i oblężenie smiley To, że wszystko toczyło się z punktu widzenia Kekharta, a Rijesh zniknął gdzieś daleko, niedostępny władca, kagan, przywódca poza zasięgiem smiley
Drugim elementem, który tutaj podobał mi się porównywalnie mocno - doskonale opisałaś nastroje członków oddziału smiley To napięcie, agresja, to, że wszystkim puszczają nerwy - bardzo realistyczne! I ode mnie brawa dla Arthana - w tym momencie zupełnie przekonałam się do tej postaci smiley Sposób, w jaki postawił się w obronie dziecka - tak naturalny i tak prosto z serca, że zupełnie mnie tym ujął smiley Coraz wyraźniej widać, że on postępuje dokładnie tak, jak uważa za słuszne i nie przejmuje się zupełnie żadnymi konsekwencjami smiley
Kekhart - zdecydowanie zbyt bierny na przywódcę, ale to już on sam widzi smiley Arthan byłby na tym miejscu o tyle lepszy, że właśnie on nie cofałby się przez zaprowadzeniem porządku tak, jak Kekhart. Arthan więcej robi - Kekhart więcej myśli, co zrobić i często to u niego zostaje na etapie myślenia smiley
Larhy mi ogromnie szkoda... Nikt nie powiedział na głos tego, o czym część na pewno myślała. Biedna, tak się zawiodła na wszystkich - a na Temurze najbardziej. On to jednak straszliwie głupi fiut jest X3
I scena, która wywołała mój ciepły uśmiech smiley To, jak Kekhart półprzytomnie wymamrotał imię Takhira smiley To takie kochane, jak on za nim tęskni smiley I nawet, jeśli faktycznie nic sobie z szamanem nie obiecywali, to wątpię, by mógł chcieć kogokolwiek poza nim smiley
Rany, ale Ci epos napisałam smiley Pewnie drugie tyle, co tego rozdziału smiley Ale chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo mi się podobało i że czekam na ciąg dalszy (mam nadzieję, że Takhir wróci ;3), i że na moje komentarze możesz liczyć zawsze :3
An-Nah dnia lutego 19 2012 10:22:06
Mór, na bór! Oż. A kilka dni przed napisaniem tego znalazłam ten sam błąd u jednej panny na blogu... Widać mi się przykleił do mózgu i został. Yay, dysleksja nie boli. Dzięki smiley

Rijesh ma imperium do zbudowania, obowiązki na głowie, Wielki Zły Plan smiley To, że swoimi środkami naszych bohaterów śledzi, zbiera o nich dane etc - cóóóóż... smiley

No, Arthan działa szybciej, niż myśli, czasem nawet nie myśli, czasem się opanuje w ostatniej chwili. Impulsywne stworzenie z niego, na szczęście ma dość silny kręgosłup moralny, żeby ta impulsywność nie skończyła się tragedią.
Demon Lionka dnia lutego 19 2012 18:57:59
Oby tylko Rijeshowi udało się potem to jego imperium utrzymać smiley Historia uczy, że imperia zbyt rozległe obszarowo zbyt trudno zarządzać i nie potrzeba nawet najazdów za dużo, bo one rozsypują się od środka same smiley
An-Nah dnia lutego 19 2012 21:32:38
No cóż, to co on planuje z tym imperium zrobić i co się z nim stanie... To już nie w tym tekście.
Floo dnia lutego 24 2012 12:36:42
Ha mnie nie ubyło smiley
Ja jednak zawsze zostawiam to opowiadanie jako ostatnie do przeczytania z aktualki, i staram się je czytać w takim momencie żeby mi nikt nie przeszkadzał... chociaż rzadko się to udaje >.< wszyscy czegoś ode mnie chcą jak czytam!

No więc tak.... Cały ten ich zdobywca coraz mniej mi sie podoba. Kekhart to ma jednak przerąbane z tym swoim oddziałem. Może to Arthan będzie tym bohaterem! Jeśli tak to jestem całym sercem za nim smiley. Temur bardzo mnie zawiódł, miałam nadzieję że jednak bardziej mu zależy na Lahsze. A jej się wcale nie dziwię, wręcz przeciwnie podziwiam ją i Arthana za to że powiedzieli i pokazali Muradowi co o nim sądzą! Proszę uśmierć tego młota bo mnie trzepie jak o nim czytam... sama mam ochotę go udusić!!!!! Hmm... to opowiadanie chyba zaczyna wzbudzać we mnie orczą agresję XD.

Jak czytałam to w głowie układał mi sie długi komentarz ale jak już mam go napisać to sama nie wiem co? Historia ta wzbudza we mnie bardzo sprzeczne uczucia... no i brakuje mi tam Takhira :<
An-Nah dnia lutego 24 2012 14:36:31
Dziękuję za komentarz, zwłaszcza tak długi i szczegółowy. Agresja czy nie - cieszę się, że wywołuję emocje. Tak, Murad to ostatni kawał łajdaka, niestety, takie osoby istnieją na świecie w nadmiarze i korzystają w czasie wojen... A muszę ostrzec, że dalej będzie gorzej, niestety...

Takhira brakuje i tobie, i Kekhartowi. Zauważyłam, że to dość symptomatyczne dla historii, które umieszczam w tym świecie - pary kochanków rozstają się i schodzą okresowo... Trzeba przywyknąć smiley

Arthan dziękuje za sympatię i wiarę w jego możliwości smiley
Floo dnia lutego 24 2012 16:07:20
Ojej jeszcze gorzej @_@?? Nie wiem czy moje nerwy to wytrzymają.

Oj tak Kekhartowi pewnie brakuje go jeszcze bardziej. No tak trzeba przyznać że to bardzo takie... emocjonujące gdy para tak się rozłącza i znów spotyka, nie można się nią przejeść smiley

Oj Arthan, ja tam zawsze w niego wierzyłam. Chłopaka trudno nie lubić a jeszcze jak powiedział że Murad, przy nim nie tknie dziecka a ni kobiety.... no po prostu podbił moje serce smiley. Jestem murem za nim
An-Nah dnia lutego 24 2012 20:02:13
No to cię ostrzegam, że rozdział szesnasty i siedemnasty są parszywe. Sama miałam przejścia pisząc je. ALE Martin pisze jeszcze parszywsze rzeczy (Jeśli czytałaś lub oglądałaś "Grę o tron" masz pojęcie, o co mi chodzi. Wczoraj czytałam "Taniec ze smokami" i powiem tyle: Uuuups.), a ja do jego poziomu dobijać nie zamierzam. Może to jest jakieś pocieszenie...
Ome dnia marca 13 2012 21:13:16
Mnie nie ubywa! Ja tylko mam zaległości, ale właśnie radośnie je nadrabiam smiley

Przez ten swój niedobór zdolności przywódczych Kekhart jakoś mnie dodatkowo ujął - mam wrażenie, że przez to jest jeszcze bardziej rzeczywisty. No po prostu niedoskonały, łączy w sobie sprzeczności, w pewnych momentach radzi sobie lepiej, w innych gorzej. Jest prawdziwy - podobnie jak Arthan, który przy swojej narwanej naturze okazuje się mieć prawdziwe predyspozycje do dowodzenia.

Murad to rzeczywiście kawał parszywego drania i ogromnie żałuję, że wojna zdołała go zastać jeszcze przy życiu. Reakcja Arthana na zachowanie Murada - piękna, zastanawiam się, czy w tamtym momencie Arthan ujmował się za dziewczynką bardziej jako za dzieckiem, za osobą płci żeńskiej, za istotą mieszaną, jak on - ale to właściwie nieistotne, szczególnie z punktu widzenia dziecka.
W ogóle pokazanie tego rozdźwięku między obiema częściami oddziału było ogromnie interesujące. Mam wrażenie, że wstępne zbliżenie, które nastąpiło, było efektem takiego uczucia "mamy ze sobą dużo wspólnego" - a potem, z upływem czasu i lepszego poznawania się nawzajem, obie strony zobaczyły, jak w gruncie rzeczy niewiele wspólnego ze sobą mają. Nawet Serik i Murad - to przecież dwa przeciwstawne bieguny. W tej chwili lepiej rozumiem ocalenie Serika i widzę w nim sens pod tym właśnie kątem: jako antyzwierciadło Murada.

Szkoda mi Larhy, szkoda ogromnie. Jej przyjście w nocy do Kekharta wcale mnie nie zdziwiło - w końcu to nie tylko jedyny mężczyzna, któremu może bezgranicznie zaufać od strony fizycznej, ale też ten, który jako pierwszy stał się jej bliski - i podejrzewam, że ten, który nadal jest najbliższy. Bo Temur rzeczywiście żyje za jakimś murem - i Temur, jak już pokazał, nie rozumie. Nie dopuszcza do siebie myśli, że dla innych ich tragedie też są ważne, że w ogóle te tragedie się liczą - i nie ma w sobie minimum delikatności, by pomyśleć, że to, co go bawi, czyli te opowieści o żołnierskich gwałtach, dla Larhy, której historię przecież zna, są powtórką z koszmaru. A jego postawa - zdradą.
To tłumaczenie Larhy było tak prawdziwe - takie głupie, ale zrozumiałe, wręcz obronne tłumaczenie podłego czy niegodnego zaufania zachowania człowieka, którego kocha, ta próba znalezienia w człowieku, który zawodzi, dobrych stron, utrzymania ich i utwierdzenia się w przekonaniu, że jednak wszystko będzie dobrze. Widać jednak, że Larha w to nie wierzy i widać, że wie - że nie będzie dobrze. Szkoda mi więc Larhy, a zarazem po cichu myślę: uciekaj z tego toksycznego związku. Bo Temur jest toksyczny, taką toksycznością, która dotyka tych najbliższych.
A na marginesie, mnie też, jak Lionkę, ujął ten moment, gdy zaspany Kekhart myśli, że w jego łóżku pojawia się Takhir. Przez moment tylko pomyślałam: a to pewnie to bydlę Murad, teraz Kekhart obije mu mordę, hura! Ale Larha bardziej potrzebowała tego wspólnego posłania, fakt.

Co do Kekharta i Takhira: ten brak zapewnień o stuprocentowej wierności - wierności czysto fizycznej - wydaje mi się bardzo prawdopodobny, zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę warunki ich obecnego, wywróconego przez wojnę do góry nogami, świata. Podoba mi się też zarówno reakcja Kekharta na pociągający wygląd Murada - przecież to jak najbardziej naturalne! - jak też rozsądne i jak najbardziej właściwe dla dowódcy postanowienie, że pewne granice nie zostaną przekroczone. Może gdyby to był osobnik o innym charakterze, potencjalna współna noc nie przyniosłaby takich konsekwencji - ale potrafię sobie wyobrazić, jak Murad wykorzystałby taką słabość swojego zwierzchnika.
Poza tym świetnie pokazujesz ten wywrócony przez wojnę do góry nogami świat - z wywróceniami zarówno pozytywnymi, jak i negatywnymi (których z reguły jest więcej). Spostrzeżenie Kekharta było słuszne: wojna wyzwala coś paskudnego.
I nie dziwi mnie, że Rijesh jawi się podbijanym ludom jako demoniczna siła.
W końcowej scenie, chociaż niedługiej, naprawdę zbudowałaś ten nastrój walki i zdobycia Dalle. Świetnie się ją oglądało oczami Kekharta.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

wietne! wietne! 100% [3 Gosw]
Bardzo dobre Bardzo dobre 0% [adnych gosw]
Dobre Dobre 0% [adnych gosw]
Przecitne Przecitne 0% [adnych gosw]
Sabe Sabe 0% [adnych gosw]
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum