The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 03:52:33   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Miasteczko na końcu świata 2.2
Rozdział II ep. 2

Śniadanie należało do całkiem udanych. Chłopak był oczywiście trochę przybity i często zerkał w stronę okna, jakby spodziewał się kogoś zobaczyć, a lekarzowi nie pozostało nic innego jak to ignorować. Gdyby powiedział prawdę dzieciak wpadłby w panikę i gotów byłby popełnić jakieś głupstwo. Przyjeżdżając do tego miasteczka sam zapędził się w pułapkę. Zanim przyjechałby pociąg postradałby zmysły, a wycieczka w głąb lądu była niemożliwa, gdyż wszędzie jak okiem sięgnąć rozpościerało się pustkowie, gdzie wysuszona, wysoka trawa była jedynym widokiem. Na pustyni też nie przeżyłby dłużej niż kilka dni. Jeśli oczywiście miałby szczęście. Prócz wampirów były jeszcze drapieżniki, którym nie dałby rady. A wycieczka przez puszczę… Nie przeszedłby nawet kilometra. Te cholerne wilki strasznie się rozpaskudziły i kiedy tylko dostrzegły człowieka, który oddalił się chociaż odrobinę od zabudowań, nie wahały się atakować. Ostatnia droga - morska - też nie wchodziła w rachubę. Nieupoważnionym nie można było zbliżyć się nawet pod bramę portu, gdyż natychmiast zostaliby rozstrzelani. Strażnicy bowiem są bezwzględni dla każdego.
Aaron skończył jeść, podziękował i już miał wychodzić, kiedy powstrzymał go Zacharias. Niepewność niepewnością, ale lekarz obiecał sobie, że dokładnie go zbada i nie miał zamiaru łamać danego sobie słowa.

- Zanim wyjdziesz chciałbym cię jeszcze przebadać. - powiedział, wstając.

- Przebadać? - upewnił się chłopak.

- Zważyć, zmierzyć, osłuchać… - zaczął wyliczać, zachowując dla siebie takie terminy jak "zaszczepić" i "pobrać krew". - Chcę się upewnić, że nie jesteś na nic chory.

Chłopak pokiwał głową i ruszył za swoim wujem, który prowadził go do gabinetu, gdzie przechowywał wszystkie swoje medykamenty. Próbował opanować wpływający na usta uśmiech. Widział wyraźną ulgę w oczach Aarona, kiedy nie wspomniał nic o zastrzykach. To się dzieciak zdziwi, pomyślał.
Puścił siostrzeńca przodem, do pomieszczenia, w którym zeszłej nocy odbyły się odwiedziny nocnych gości. Gabinet był przedłużeniem salonu i prowadził do niego niewielki korytarzyk, ukryty za ozdobną pół-ścianką. Aaron musiał przyznać, że wyposażenie pokoju zrobiło na nim naprawdę wielkie wrażenie. W rogu stała biała, lekarska waga ze wzrostomierzem, a zaraz obok niej znajdowała się leżanka, przykryta cienkim prześcieradłem. Wysoka, metalowa szafka, której szuflady były oznaczone pojedynczymi literami, mieściła się niedaleko okna, tuż obok biurka. W ten sposób Zacharias mógł z łatwością dopisać coś do karty pacjenta, nie ruszając się uprzednio z miejsca.
Uwadze chłopca nie uszedł obiekt do złudzenia przypominający lodówkę, tylko znacznie odeń mniejszy. Zastanawiał się, do czego może służyć, ale nim odpowiedział sobie na to pytanie, wuj nakazał mu zdjąć bluzkę i usiąść na obrotowym stołku, niedaleko biurka. Aaron z lekkim zakłopotaniem spełnił pierwsze polecenie, podczas gdy do drugiego nie przywiązywał aż tak dużej wagi. Zacharias otworzył szufladę i wyjął z niej urządzenie przypominające słuchawki, tłumacząc, że jest to stetoskop i nie, nie robi się nim krzywdy. Później usiadł na fotelu vis a vis chłopca i zaczął go osłuchiwać.

- Wydaje się w porządku… - mruknął, przykładając niewielkie kółeczko do piersi Aarona. - Ale jesteś niedożywiony. - położył dłonie na jego żebrach i ścisnął delikatnie. - One nie powinny aż tak odstawać.

Chłopak nie wiedział, czy powinien coś powiedzieć, ale żeby nie zakłócać wujowi dalszej pracy, postanowił milczeć. Zacharias obrócił krzesło, na którym siedział chłopak i przesunął dłońmi po jego plecach. Aaron wyprostował się gwałtownie, kiedy poczuł palce lekarza, naciskające pewien punkt na jego kręgosłupie, dokładnie między łopatkami.

- Boli? - zapytał, a młodzieniec zdobył się tylko na niepewne kiwnięcie głową. - Miałeś może jakąś operację? Wypadek?

- Nie wiem. - odpowiedział zgodnie z prawdą.

To bynajmniej nie zadowoliło Zachariasa. Nie wiedział, co rodzice Aarona robili z nim w dzieciństwie, ale jeśli myśleli, że czas zatrze wszystkie ślady to grubo się mylili. Co prawda nie znalazł żadnych blizn, lecz te kilka wypukłości na jego kręgosłupie dowodziły, iż musieli go skrzywdzić, kiedy ten był jeszcze szczebiocącym malcem. Źle leczone urazy (o ile w ogóle były leczone) doprowadziły do jako takiej wady, która w przyszłości na pewno będzie przypominała o swojej obecności silnymi skurczami i atakami przenikliwego bólu.
Skończył osłuchiwać i przewiesił sobie stetoskop przez kark, oznajmiając swemu podopiecznemu, żeby teraz udał się na wagę. Chłopakowi aż zaświeciły się oczy z przejęcia i delikatnie, jakby nie chcąc uszkodzić tego cholernego ustrojstwa, na nią wszedł. To trwało krótko, jednak wystarczyło, żeby sprawić dzieciakowi frajdę. Nie przejął się, że waży o wiele za mało niż powinien; bardziej interesował go wzrostomierz, którym zaczął się wkrótce bawić. Zacharias postanowił go nie upominać i nie zaczynać kazania, że nie należy ruszać takich rzeczy. Miał dużo lepszy pomysł.
Kiedy Aaron pochłonięty był bliższym oględzinom wagi, Zack podszedł niepostrzeżenie do drzwi, przekręcił klucz w zamku i schował go do kieszeni. Jedyna droga ucieczki, którą mógłby posłużyć się dzieciak została odcięta, z czego przyszła "ofiara" nawet nie zdawała sobie sprawy. Na usta lekarza wpełzł szatański uśmieszek. Być może ktoś uznałby go za wariata, ale on to po prostu uwielbiał! Musiał przecież mieć jakąś przyjemność z niesienia pomocy chorym, a krzyki przerażenia przed strzykawką i igłą to coś, co wręcz ubóstwiał.
Chłopak zeskoczył z wagi i już gotów był się ubierać, kiedy dostrzegł pochylającego się nad otwartą lodówką wuja. Krew odpłynęła mu z twarzy, przez co wyglądał, jakby nagle zapadł na jakąś straszliwą chorobę. Patrzył szeroko otwartymi oczami na komplet niewielkich strzykawek i igieł, które - z niemal szacunkiem - Zacharias układał na metalowej tacy. Teraz wyciągał jakieś ampułki, a było ich dokładnie cztery.
Aaron nie zastanawiał się jakiej użyć wymówki, tylko od razu pognał w stronę drzwi, lecz te były zamknięte. Usłyszał ciche kliknięcie świadczące o tym, że lekarz skończył korzystać z lodówki i właśnie miał zamiar zabrać się za swojego siostrzeńca. Chłopak odwrócił się przodem do Zachariasa, a kiedy zobaczył, że się zbliża, przylgnął całym ciałem do zamkniętych drzwi.

- Nie musisz się bać. - powiedział tym samym łagodnym tonem, którego używał przez wszystkie lata swojej kariery. - To nie boli. Aż tak. - dodał, uśmiechając się wrednie.

- Ja… - zaczął chłopak. - Ja chyba już byłem szczepiony na te… No…

- Nie zaszkodzi tego powtórzyć.

Wbił igłę w pierwszą ampułkę i zaczął napełniać strzykawkę przezroczystym płynem, a na ten widok Aaronowi zrobiło się jeszcze bardziej słabo. Pomocy, pomyślał, skądkolwiek…
Zacharias bez żadnego ostrzeżenia chwycił rękę swojego siostrzeńca, ale ten szarpnął się niespodziewanie i narobił takiego wrzasku, że przez chwilę lekarz zastanawiał się, czy te wszystkie szumy to oznaka powolnej utraty słuchu.
Nawet nie zauważył, kiedy Aaron doskoczył do okna i zaczął się z nim siłować, próbując uciec. Zack uśmiechnął się do siebie. Jak to dobrze, że zabił je zeszłej jesieni i nie miał czasu na zdjęcie klinów. Chłopak niespodziewanie szybko zaprzestał siłować się z klamką, wiedząc, że tędy nie ucieknie. Rozejrzał się po gabinecie, prawie nie zauważając Zachariasa. Lekarz wykorzystał ten moment i w kilku krokach znalazł się tuż przy swym nowym pacjencie.

- Nie chcę! - wrzasnął Aaron tak przeraźliwie, jakby go obdzierano ze skóry, podczas gdy w rzeczywistości miał tylko unieruchomioną rękę, co na pewno nie mogłoby mu sprawić bólu.

- Jakież to okropne… - zakpił Zack, dezynfekując wacikiem nasączonym w jakimś silnie pachnącym płynie niewielkie miejsce na jego ramieniu.

Aaron podjął kolejne próby ucieczki, a kiedy wyrwanie się z silnego uścisku wuja okazało się niemożliwe, zaczął nawet gryźć i drapać, ale Zacharias już niejednokrotnie radził sobie z takimi przypadkami, więc obietnica jeszcze gorszych katuszy podziałała jak w przypadku małego, naiwnego dziecka.
Dopóki oczywiście igła nie zbliżyła się dostatecznie blisko, żeby chłopaka ogarnęła kolejna fala paniki. Zack zaklął pod nosem i naparł na Aarona całym ciałem, przyciskając go do ściany i nie dając szansy na jakikolwiek ruch. Dzieciak zaczął krzyczeć, płakać, a nawet błagać, żeby tylko lekarz nie robił tego, co zamierza. Zachariasowi wydało się to nad wyraz śmieszne. Jego pacjent podchodził do tego głupiego szczepienia tak, jakby to miała być ostatnia rzecz jaką dozna w życiu. Nie podziałały zapłakane oczy, ani głośny lament: Reeve nie bawił się w delikatność i nie próbował uspokoić chłopaka, tylko od razu wbił w jego ramię igłę, przez co Aaron wrzasnął przeraźliwie i w napadzie jakiejś furii, ugryzł lekarza w ramię.
Bolało jak cholera.
Zaczął się nawet zastanawiać który z nich odczuwa większy ból: łkający Aaron - przyciskający sobie wacik do ramienia; czy Zacharias - walczący pomiędzy chęcią uduszenia chłopca, a natychmiastowego zaszczepienia się na wściekliznę.

- Nie było aż tak strasznie, co? - zwrócił się do kwilącego chłopaka. - Jeszcze tylko trzy szczepionki i pobieramy krew.

*

Szedł przez wysoką, wysuszoną trawę, cały czas płacząc. Może nie odczuwał bólu fizycznego, ale wspomnienie tego, co tam przeżył w zupełności wystarczyło, aby do jego oczu napłynęła jeszcze większa ilość łez. Pocieszał się myślą, że nie tylko on cierpiał i chociaż Zacharias naprawdę się zdenerwował, kiedy nieopatrznie sam się ukłuł to Aaron nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia. Najważniejsze, iż zdołał stamtąd wyjść jeszcze zanim lekarz przypomniał sobie o innych bolesnych badaniach, które z dziką rozkoszą chciałby na nim zrobić. Chłopak wyraźnie widział jak jego szaroniebieskie oczy pałają rządzą zemsty i naprawdę nie miał ochoty stać się jej obiektem.
Dostrzegł wieżę kościoła, wyłaniającą się zza pagórka i prawie odetchnął z ulgą. Prawie, bo zaraz sobie przypomniał jak bolało go ramię, kiedy dostał zastrzyk, przez co jego humor znów się pogorszył.
Musiał przyznać, że spacer łąką bardziej mu się podobał i był znacznie krótszy, niż przemierzanie całej polnej drogi, aby w konsekwencji dotrzeć do głównej ulicy miasteczka, a dopiero później skręcić w aleję prowadzącą do kościoła i plebani. Cieszył się, że nie zabłądził. Kiedy wypadł z domu wuja nawet nie patrzył, gdzie biegnie i dopiero niedawno zorientował się, że jest zupełnie sam na jakimś pustkowiu! No, może to było zbyt brutalne określenie, bo w oddali słyszał porykiwania krów i nawet, gdyby nie znalazł żadnych zabudowań, potrafiłby dotrzeć przynajmniej do nich.
Słońce nie było jeszcze na najwyższej pozycji, ale i tak czuł jak zaczynają palić go odsłonięte ramiona. Próbował zakryć je dłońmi, lecz kiedy to nie skutkowało rozejrzał się za jakimś cieniem, którego było jak na lekarstwo. Nigdzie choćby najmniejszego krzewu, a trawa - mimo, że wysoko - nie nadawała się na tymczasową kryjówkę przed promieniami, gdyż była zbyt sucha i kłuła Aarona w nogi przy każdym najmniejszym ruchu. Chłopak zastanawiał się, czy powinien jakoś osłonić się przed słońcem, czy może cały czas przystawiać wacik do niewielkiej rany. Zdecydował się na to drugie, biorąc pod uwagę możliwość, że mógłby się wykrwawić, gdyby tego nie zrobił. Co prawda Zacharias mówił, iż to zupełnie nie wchodzi w rachubę, ale jeśli nie wspomniał ani słowem o zastrzykach, to mógł oszukać Aarona i tym razem. Młodzieniec postanowił nie ryzykować i ostatecznie wolał poparzyć sobie ramiona, niż dostać jakiegoś krwotoku.
Wszedł na pagórek, z którego rozciągał się widok na całe Bloodycross. Na głównej ulicy panował już całkiem spory ruch. Właściciele sklepów otwierali źródła swojego dochodu, namawiając w międzyczasie swoich wyjątkowych klientów do zajrzenia i skorzystania z ich wyjątkowych usług w ten jakże wyjątkowy dzień. Fałszywe uśmiechy goszczące na twarzach sprzedawców nie działały o dziwo odstraszająco, co dowodził całkiem spory ruch w sklepach.
Aaron spojrzał w dół, gdzie kościół był widoczny w najmniejszym calu. W niewielkim ogrodzie, za plebanią dostrzegł ojca Varela (a przynajmniej tak mu się wydawało, bo nie miał na sobie sutanny, tylko granatową koszulę z krótkim rękawem i czarne spodnie), podlewającego kwiaty. Nie dotknęła ich susza i wyraźnie odznaczały się na tle pożółkłych łąk.
Ksiądz jakby wyczuł wpatrujące się w niego oczy chłopca i podniósł głowę. Młodzieniec niepewnie się uśmiechnął i uniósł dłoń, chcąc się przywitać, a duchowny w tym czasie odstawił konewkę i przywołał go gestem do siebie. Patrzył jak chłopak zbiega z górki prawie się przy tym przewracając. Jason zauważył, że nie opuszcza prawej dłoni od lewego ramienia i przeraził się, że mogło go ukąsić jakieś jadowite zwierzę, a wtedy byłby zmuszony odprowadzić młodego Reeve'a do domu lekarza i zażądać, żeby go opatrzył. Kiedy jednak Aaron był już dostatecznie blisko uwadze księdza nie uszedł biały wacik, znajdujący się pod palcami chłopca. Skarcił się w myślach za wcześniejsze, tak naiwne podejrzenie i otworzył furtkę, wpuszczając gościa. Jego oczy były zapuchnięte od płaczu, ale ich właściciel widocznie o tym zapomniał, gdyż teraz zachwycał się wysokimi, kolorowymi kwiatami, których prawdopodobnie nigdy nie miał okazji zobaczyć.

- Już myślałem, że znów będę musiał spędzić drugie śniadanie w samotności. - zaczął ksiądz, zatrzymując się obok Aarona, oglądającego rośliny.

- Myślałem, że ojciec stale jest odwiedzany… - zauważył chłopiec, patrząc w górę, prosto na duchownego.

- Co niedzielę w kościele i czasem w soboty na spowiedzi. - przyznał. - Niewiele osób przychodzi na plebanię.

Aaron zarumienił się nieznacznie. Widocznie ksiądz był równie samotny jak Zacharias, ale różnili się od siebie tym, że duchownemu to przeszkadzało. Jason zerknął na chłopca kątem oka, a widząc jak ten cały czas tamuje sobie ranę, zapytał, co też go spotkało.

- Badał mnie wuj. - powiedział, a jego oczy znów napełniły się łzami i ksiądz przeraził się, że ten heretyk coś zrobił chłopcu. - Zaszczepił mnie…

- I… - ojciec popatrzył na niego z rozbawieniem, a jego usta drgały lekko od powstrzymywanego uśmiechu. - Dlatego płakałeś?

- To bolało! - poskarżył się, a kiedy ksiądz zaczął się śmiać, odwrócił obrażony głowę.

Jason musiał przyznać, że to dziecko coraz bardziej zaczynało mu się podobać. Jego naiwność była tak urocza, iż miał ochotę pogłaskać go po głowie jak małego pieska pewien, że ten zaraz zamerda ogonkiem i zapomni o całej sprawie.
Aaron zerknął na księdza niepewnie, a kiedy ten nie przestawał się uśmiechać chciał odwrócić się do niego plecami, lecz ojciec pogładził go po włosach i objął ramieniem. To go trochę ułaskawiło, ale nie wystarczająco, aby opowiedzieć o całym zajściu.
Ojciec Varela uważnie przyjrzał się chłopcu. Teraz byli tu zupełnie sami i nikt nie mógł mieć nic przeciwko temu, że ksiądz dokładniej go obejrzy.
Było w nim coś, co wyróżniało go od ludzi, których spotkał w całym swoim życiu. Ta niewinność wypisana na twarzy, upór oraz dziecinna naiwność tworzyły wspaniały obraz Anioła, który został zesłany do tego miejsca. Zupełnie nieświadomie, jakby chcąc wyleczyć je z zarazy, trawiącej je od środka. Prawie każdy mieszkaniec Bloodycross był taki sam: szare, pozbawione marzeń twory, których jedynym celem było zdążenie do domu nim zacznie się jakiś program w telewizji i nim chodniki zostaną zwinięte.
Jason i Zacharias należeli zgoła do odmiennej grupy. Tworzyły się w niej nowe barwy, narastały emocje szukające ujścia i nawet gdyby jednego zabrakło, drugi nadal rozwijałby tą wewnętrzną odmienność. Teraz pojawił się Aaron: taki sam jak oni, jednak on nie wyróżniał się innością. Był po prostu wspaniały.

- Ojcze? - zagadnął chłopak, a w jego oczach pojawiły się psotne ogniki.

- Już nie płaczesz? - ksiądz uśmiechnął się przekornie, a słysząc jego uwagę chłopak się naburmuszył.

- Jeśli będzie mi ojciec dokuczał to sobie pójdę…

Coś zakotłowało się w brzuchu mężczyzny, kiedy NIE usłyszał żadnej nutki niepewności. Aaron spoufalał się z nim, nawet nie zdając sobie z tego sprawy!
Uśmiechnął się pobłażliwie i zmierzwił chłopakowi włosy pytając, czy zechce z nim zjeść. Odpowiedział, że nie jest głodny, więc ksiądz zaproponował mu herbatę, co go trochę zmieszało. W swoim poprzednim domu pewnie nie miał takich frykasów, więc poprosił o wodę, ale kiedy ojciec przekonał go, iż woda z herbatą jest znacznie lepsza, zachichotał i dał się namówić.
Varela poprosił Aarona, żeby przetarł stół w ogrodzie, co chłopiec zrobił bez żadnego słowa sprzeciwu. Był tak pochłonięty swoją pracą, że przez niewielkie okno w kuchni Jason zobaczył, że jego gość już nawet nie pamięta, iż miała go śmiertelnie boleć ręka po seriach zastrzyków, jakie zafundował mu Reeve. Chociaż nie… Mały też nosił nazwisko Reeve, a ojciec nie miał najmniejszego zamiaru go obrażać, więc od teraz lekarz będzie po prostu heretykiem Zachariasem.
Chłopak wrócił na plebanię, aby pomóc księdzu wynieść tacę z dzbankiem, dwiema filiżankami i cukierniczką. Aż palił się do pomocy, jednak Jason postanowił go trochę ostudzić nie chcąc, by jego gość zrobił sobie przez przypadek krzywdę. Żeby jakoś całkiem nie szykanować umiejętności Aarona, ojciec pozwolił mu wyjąć z piekarnika ciastka, ostrzegając przed tym, aby się nie poparzył.
To zadziałało. Chłopak niewątpliwie czuł się, jakby powierzono mu jakieś ważne zadanie, a perspektywa, że może mu się przy tym coś stać, jeszcze bardziej go uradowała. Ksiądz podejrzewał, że rodzice małego nie bardzo przejmowali się jego pragnieniami i rzadko udzielali jakichś porad, aby chłopiec poczuł, iż ktoś się o niego troszczy. Wystarczyło spojrzeć na te świecące oczy i piękne dłonie, które aż go świerzbiły i nie mogły się doczekać, kiedy dostaną jakieś zadanie do wykonania.
Ojciec odstawił tacę na stolik i dołączył do Aarona, chcąc pomóc mu przy przełożeniu ciastek na jakiś talerz, ale jak się okazało chłopak poradził sobie z tym bezbłędnie. Jason pokiwał głową z uznaniem i pochwalił go, na co jego gość zarumienił się uroczo i uśmiechnął lekko. Varela zapamiętał sobie, aby prawić mu pochlebstwa dużo częściej, gdyż wtedy wyglądał przeuroczo. Aż żałował, iż to lekarz ma go w swoim posiadaniu. Ten zimny jak lód, pozbawiony uczuć i sumienia manipulator. Wystarczyło jedno jego słowo, a ludzie porzucali wszystkie czynności i robili to, co on im poleci.
Pamiętał jak przez mgłę, kiedy pewnego letniego wieczoru pociąg zatrzymał się na stacji. Ta aura, którą wokół siebie roztaczał, niewidoczna dla ludzkiego oka. Obserwował go wtedy przez całą noc. Była pełnia, ale mimo to Zacharias się nie bał. Przemierzał okolicę pewnym krokiem, kilkakrotnie odwracając się w stronę lasu i machając ukrywającym się tam istotą. Varela i jego przyjaciele nie czuli strachu, lecz obawiali się podejść, dopóki nie rozszyfrują zamiarów obcego.
A było to dziesięć lat temu i trwa nadal. Jak na taką mieścinę, to powinno minąć ze dwadzieścia lat, żeby lekarz przestał być obcy, ale on zdobył zaufanie mieszkańców bardzo szybko. Nie minął miesiąc, a już był ulubieńcem szeryfa i przewodniczącego rady miasta, mimo iż właściwie nie ruszał się zbyt często z domu.

- Znowu ojciec gdzieś poleciał. - usłyszał rozbawiony głos swojego gościa, ale nie zdążył się odgryźć, gdyż ten od razu zaznaczył, że nic go nie boli i nie płacze. Bardzo szybko się uczy, pomyślał wtedy Jason i zmienił temat:

- Mam nadzieję, że nie spotkała cię jeszcze żadna przykrość, od kiedy przyjechałeś do miasta…- powiedziawszy to, chłopcu od razu mina zrzedła. - Czyżbym jednak nie trafił?

- Wczoraj przestraszyła mnie jakaś kobieta, a później jej kruk chciał żebym był jego kolacją… - powiedział cicho.

- Taak… - zamyślił się ksiądz. - Hexeniena i jej "przyjaciel" Talon. Wiedźma uważa się za dotkniętą przez Boga, a ten kruk to naprawdę wstrętne ptaszysko. Ale mam nadzieję, że nic poważnego ci nie zrobił?

- Nie, nic. - chłopak machnął rękę, zainteresowany czymś zupełnie innym. - A ona… Ta wiedźma jest naprawdę dotknięta przez Boga?

W tym prostym pytaniu kryło się tyle emocji, że ksiądz z trudem powstrzymał uśmiech. Nalał do filiżanek ciepłego płynu i wskazał chłopcu miejsce naprzeciw siebie. Aaron natychmiast usiadł i z wyczekiwaniem wpatrywał się w Jasona.

- Podejrzewam, że to tylko brednie starej i chorej kobiety. Mogła to sobie wymyślić jak i również to, że pochodzi ze szlacheckiej rodziny i ma bardzo dużą posiadłość gdzieś na południu Irlandii.

- I ojciec w to nie wierzy?

- A czemu miałbym? Jej historie zmieniają się szybciej niż pogoda w górach, więc to co mówi to prawdopodobnie zlepek usłyszanych tu i ówdzie historyjek. Nie ma czym sobie zawracać głowy. - dodał i spojrzał na chłopaka, który właśnie podnosił do ust filiżankę herbaty, ale kiedy upił łyk skrzywił się i odstawił ją na spodeczek. - A to przed wypiciem się słodzi.

Wyciągnął rękę i położył ją na dłoni Aarona, która trzymała łyżeczkę. Młodzieniec spojrzał na niego zaskoczony, ale później z uwagą przyglądał się jak ojciec manipuluje jego własną ręką. Nabrał na łyżeczkę cukier, wsypał do filiżanki, po czym powtórzył tę czynność i zamieszał płyn.

- Teraz spróbuj. - ksiądz uśmiechnął się ciepło i zabrał dłoń.

- Pyszne! - zachwycił się Aaron.

- Wystarczyło posłodzić.

- Ojciec tego nie robił…

Varela zaśmiał się, ale nie zdążył zmierzwić chłopakowi włosów, gdyż ten odsunął się, a łobuzerski uśmiech rozciągnął mu usta. A więc chce się bawić, pomyślał ksiądz i wstał. Aaron zrobił to samo i natychmiast się rozejrzał, szukając jakiegoś przedmiotu, wokół którego ma się kręcić zabawa. Jason spojrzał na wzgórze, za plecami młodzieńca, próbując przywołać na twarz wyraz wielkiego olśnienia. Tak jak sądził: Aaron odwrócił głowę zaciekawiony, co też może się za nim czaić, co ojciec postanowił natychmiast wykorzystać. Jednym susem znalazł się tuż przy blondynie, objął mocno jednym ramieniem i przyciągnął do siebie, zaczynając go łaskotać.

- Nie ma tak! - zaśmiał się chłopiec, próbując odepchnąć się od klatki piersiowej księdza.

- Nie ustalaliśmy zasad… Hej, hej, dokąd! - wzmocnił uścisk, kiedy Aaron spróbował wyślizgnąć się dołem, jednak szczupłe ciało chłopca bez problemu się uwolniło. - Zapomniałeś czegoś! - zawołał ksiądz, przyglądając się zdobyczy w postaci białej bluzki bez rękawów.

- To moje! - krzyknął Aaron nie wiedząc, czy się zasłonić, czy odebrać zgubę.

Nie uszło uwagi ojca, w jaki sposób chłopiec próbuje ukryć swoje zażenowanie. Niby to przypadkowo skrzyżował ręce na piersi i przyjął pozycję, jakby się nad czymś zastanawiał. W rzeczywistości chciał zakryć jak najwięcej swojego ciała, o czym świadczyły szeroko rozczepione palce, zasłaniające żebra. Kiedy Aaron dostrzegł, że jest obiektem chwilowego zainteresowania księdza, zarumienił się i spróbował jeszcze bardziej odwrócić głowę, ale tę czynność mogła wykonać jedynie sowa, a nie człowiek z karkiem mającym jakieś granice.
Varela jeszcze chwilę cieszył oczy (pieprzyć to, że był księdzem! Nawet jemu należą się jakieś przyjemności!) niezwykle pociągającym widokiem, po czym z przekornym uśmiechem zwrócił chłopakowi koszulkę. Zastanawiał się, czy na tym skończy się ich znajomość, ale zauważył, że wkładając odzyskaną część odzieży młodzieniec uśmiecha się delikatnie: tak samo jak po tamtym komplemencie. Jason przygryzł wargi dochodząc do wniosku, że małemu się to spodobało! Jak nie patrzeć… Jemu także.












Komentarze
Aquarius dnia padziernika 11 2011 13:24:35
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Tohma (Brak e-maila) 07:45 17-10-2006
Eee i to już naprawde koniec? W ogóle nie przypomina the end
Eovin Nagisa (Brak e-maila) 07:49 17-10-2006
To nie koniec xD Nie wiem czemu tak pisze... W e-mailu wyraźnie napisałam "w trakcie" _^_
Tohma (Brak e-maila) 19:37 16-11-2006Czytałem już tą część na yaoi.pl, czy może na twoim blogu... W każdym razie super smileyD Tylko nie karaj go zbyt... drastycznie smiley
liz (Brak e-maila) 16:58 26-08-2007
hej!!! ja sie nie zgadzam zeby to byl koniec!!!! chce jeszcze!!!!
Noren (Brak e-maila) 17:20 28-10-2007
A gdzie koniec? To się tak świetnie zapowiadało! Po za tym czemu 3 rozdziały są takie same?
Eovin Nagisa (eovin_nagisa@op.pl) 16:45 29-12-2007
To nie koniec xD Wcięło mi duży kawałek nowego rozdziału i od nowa muszę go pisać >.> Przebrnięcie przez to wszystko jeszcze raz jest naprawdę trudne XDD
other_girl (Brak e-maila) 01:31 29-08-2008Oooo... i jestem nie mile zaskoczona. Niby nie koniec, a kolejnej części nadal nie ma o_O Ani tu ani na yaoi.pl nie ma. A ja kocham twoje teksty! A ten najbardziej! ToT
kotek (dears@op.pl) 02:21 20-12-2008dlaczego nie madalej
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum