The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 19 2024 04:16:49   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Miasteczko na końcu świata 2.1
Rozdział II ep. 1: Pokój z czterema oknami.


- Spóźniłeś się. - powitał go grobowym głosem wuj, kiedy chłopiec miał zamiar zastukać kołatką do drzwi.
Aaron przyjrzał się mężczyźnie, od którego był oddalony o zaledwie kilka centymetrów. Zimny ton, z jakim Zacharias wypowiedział te dwa słowa sprawił, że chłopaka zalała fala przerażenia. Szaroniebieskie oczy mężczyzny taksowały go uważnie, co dodatkowo zaniepokoiło młodzieńca. Nie wiedział jak ma się zwracać do lekarza i czy on w ogóle wie, że są w jakiś sposób spokrewnieni. Być może rodzice zapomnieli mu wspomnieć, kim właściwie jest dla niego Aaron, a to było bardzo prawdopodobne.

- Masz zamiar sterczeć tu cały dzień? - Zacharias cofnął się w głąb pomieszczenia, robiąc nowo przybyłemu miejsce. - Robi się chłodno, a ja nie mam ochoty na kolejnego pacjenta, bo i tak mam ich aż nadto.
Chłopak nie odważył się pisnąć, choć słowa i z mocno walącym sercem wszedł do niewielkiej sieni, gdzie stała tylko szafka na buty, rzeźbiony wieszak i naftowa lampka. Zerknął niepewnie na swojego wuja, a następnie położył torbę na podłodze w kącie, dostając na to pozwolenie. Nie miał czasu na dokładniejsze obejrzenie pomieszczenia, gdyż Zacharias przeszedł już do kolejnego pokoju, nawet nie interesując się swoim gościem.
Okrągły hol, do którego weszli mógł być przeznaczony do witania gości bez konieczności wpuszczania ich do pozostałych pomieszczeń. Stały tu dwie kanapy, obok których ustawiony był stolik do kawy z przygotowaną już zastawą. Gdyby ktoś spojrzał na plan domu dostrzegłby, że pokój jest dokładnie w samym centrum. Prowadziły tu wszystkie drzwi do innych pomieszczeń, a tych było dokładnie siedem. Aaron nie mógł wyjść z podziwu; pierwszy raz widział tak ogromny budynek, który wewnątrz wydawał się trzy razy większy! Perspektywa spędzenia tu tych kilku miesięcy była tak wspaniała, iż nie posiadał się z radości.
Zacharias stał w miejscu, oglądając uważnie chłopca. Był jak dziecię Anioła, zesłane tu, by być mu posłusznym. Żaden inny mieszkaniec - kobieta, dziecko, czy mężczyzna - nie posiadał tej emanującej z wnętrza Aarona jasności. Jak coś tak niezwykłego mogło uchować się w najbardziej prowincjonalnej wsi, której nazwy nawet nie pamiętał?
Ale teraz należał do niego i nie miał zamiaru się nim dzielić. Przede wszystkim z nimi.
Postanowił przyjrzeć się dzieciakowi od tej medycznej strony, ale opinia nie była zbyt zadowalająca. Popękana skóra w okolicy ramion, wyraźne niedożywienie i kilka smug na szyi oraz nogach, świadczące o niezbyt częstym kontakcie z wodą. Włosy miał idealne, ale nawet największe arcydzieło posiadało jakiś defekt. Mógł mieć wszy, ale oczywiście nie musiał, co było tak prawdopodobne jak to, że po jesieni nastąpi zima. Dopóki jednak go nie zbada, nie będzie wystawiał diagnoz. Nienawidził się mylić.
Nie proponując chłopcu żadnej kanapy, czy fotela, rozsiadł się wygodnie na pobliskim krześle i odchrząknął cicho, wyrywając dzieciaka z jakiegoś dziwnego otępienia, w którym się znalazł tuż po przekroczeniu progu.

- Jak zapewne już wiesz nazywam się Zacharias Reeve i chociaż nie jesteśmy w żaden sposób połączeni więzami krwi, możesz uważać mnie za swojego wuja. - zaczął, patrząc uważnie w jego oczy i wyszukując najmniejszego gestu niezrozumienia. Miał nadzieję, że nie jest takim idiotą jak dzieciak Brown'ów i zrozumie każde słowo; na wszelki jednak wypadek postanowił wyrażać się w miarę prosto. - Wiedz, że skoro zgodziłem się na udzielanie ci praktyk, to nie będę trzymał cię tu w nieskończoność. Praca lekarza wymaga ode mnie wielkiego wysiłku i jeżeli w twojej nauce nie będzie żadnych widocznych efektów, wracasz do domu. Czy to jasne?
Aaron pokiwał głową, próbując zapanować nad drżeniem swego ciała. W domu było mimo wszystko bardzo zimno.
- Oczywiście nie wymagam od ciebie żadnych poświęceń typu pomaganie w kuchni, sprzątanie, czy zarabianie pieniędzy. Tym zajmuję się sam, a jeśli chodzi o moją pedantyczną naturę, to zapamiętaj sobie jedno: w tym domu wszystko ma swoje miejsce i chcę, aby już tak zostało. Nadążasz?

- Tak. - odezwał się po raz pierwszy, od kiedy przybył. Przez ciało doktora przebiegł przyjemny dreszcz. Głos nastolatka - tak piękny i aksamitny, a zarazem cichy i nieśmiały. Jego śmiech mógłby być najpiękniejszą muzyką dla uszu, co Zacharias postanowił wkrótce sprawdzić.

- Doskonale. Przejdźmy w takim razie do...

Wypowiedź lekarza przerwał głośny dźwięk dużego zegara, który właśnie wybił godzinę szóstą. Zacharias odwrócił głowę, jakby chcąc się upewnić, iż się nie przesłyszał. Patrzył chwilę na białą tarczę, po której płynęła jedna mała wskazówka i pogładził sobie skroń.
Był umówiony z kierownikiem poczty, aby odebrać jakąś przesyłkę, jednak tak się zaabsorbował przyjęciem gościa, że zupełnie o tym zapomniał. W dodatku nie miał najmniejszej ochoty wychodzić na zewnątrz, gdyż o tej porze młode pokolenie miasteczka kończyło zajęcia i na pewno nie udałoby mu się przejść niezauważenie. Spojrzał przeciągle na chłopca, podziwiającego obraz nad wejściem do kuchni i uśmiechnął się delikatnie.

- Byłbym ci bardzo wdzięczny, gdybyś spełnił moją prośbę... - zaczął, natychmiast zwracając na siebie uwagę młodzieńca.

- Jaką? - zapytał entuzjastycznie, wywołując na twarzy swojego wuja nikły uśmiech.

- Muszę odebrać coś z poczty, ale mam bardzo dużo pracy... Napiszę ci kartkę, którą dasz kierownikowi, a on wręczy ci moją przesyłkę, którą tu przyniesiesz. Dobrze?

- Oczywiście! - odpowiedział uradowany, że będzie mógł zaimponować Zachariasowi.

Aaron cofnął się, kiedy jego wuj wstał raptownie z krzesła, a następnie skierował się do jakiegoś pomieszczenia. Młody Reeve miał akurat trochę czasu, aby rozejrzeć się po holu, nie będąc śledzonym przez wzrok mężczyzny. Od samego początku jego uwagę przykuł prawie dwumetrowy obraz, wiszący nad wejściem do kuchni.
Mężczyzna w wieku około czterdziestu lat na tle wielkiego, metalowego krzyża, stojącym przed rezydencją. Chłopak wysilił umysł, próbując przypomnieć, czy widział coś takiego przed domem, ale w końcu doszedł do wniosku, że nie. Jegomość namalowany na płótnie ubrany był w ciemnofioletową marynarkę i czerwoną koszulę, ozdobioną czarnymi wzorami. Opierał się o laskę ze złotą gałką, pochylając się do przodu. Kilka czarnych kosmyków wymykało się spod gustownego kapelusza, opadając na różaną cerę i szaro-niebieskie oczy mężczyzny. Był urzekająco podobny do Zachariasa. Nosił nawet jego imię, ale nazwisko zupełnie różniło się od "Reeve".
Rozległ się trzask zamykanych drzwi i do holu wszedł wuj Aarona, trzymający w dłoni białą kopertę. Spojrzał na obraz, później na chłopaka i znów na obraz. Odgarnął za ucho kilka kręconych pasemek włosów i oparł się o framugę.

- To mój pradziadek. - powiedział. - Zacharias Nair. Wybudował ten dom i dzięki niemu nasze kochane miasto ma swoją oryginalną nazwę.

- Jak…? - zapytał Aaron, zanim zdołał ugryźć się w język.

- Został wbity na krzyż, widoczny na obrazie. Nic więcej nie wiem. Wracając do rzeczy. - wyciągnął ku chłopcu kopertę. - Zanieś to na pocztę. To taki niewielki budynek z niebieskimi okiennicami. Na pewno przechodziłeś obok niego wychodząc ze stacji; powinieneś trafić bez problemu, a kiedy już tam będziesz najlepiej od razu oddaj kierownikowi moją wiadomość.

- Aha…- wydukał przerażony perspektywą ponownego przekroczenia całego miasteczka.

Zacharias nie zareagował na jego odpowiedź i podszedł do niewielkiego stolika, na którym stała mała, ołowiana figurka, przedstawiająca jakieś zwierzę. Aaron spojrzał z wyrzutem na swojego wuja, po czym odwrócił się i wyszedł z domu, przechodząc wcześniej przez ganek.

*

Zwolnił, kiedy jego oczom ukazały się skąpane w mroku schody, po których obu stronach majaczyły niewyraźne zarysy dwóch kamiennych posągów. Zimno, bijące od grubych murów przesiąkałoby niemal każdego do szpiku kości. Właśnie - niemal.
On nie musiał przejmować się zbytnim chłodem, albo okropnym gorącem: jego "życie" pełne wad miało również swoje zalety, takie jak ta.
Rozejrzał się, usłyszawszy ciche stukanie w głębi korytarza, ale tuż po tym na jego jasne usta wpłynął szeroki uśmiech. No, tak. Nie jest tu sam, nigdy nie był i nigdy nie będzie. A przynajmniej On mu na to nie pozwoli. Tylko, dlatego, że nie zajmował się tak poważnymi zleceniami jak jego "bracia", i że był o wiele bardziej nieobliczalny niż oni wszyscy razem wzięci.
Przeszedł tuż obok zakapturzonej postaci z zamiarem otarcia się o nią, ale osoba najwyraźniej nie miała na to ochoty. Prawdopodobnie to Kamirhielen - ten oszpecony przez wilki. Zawsze unikał dotyku, a polowania nienawidził równie mocno jak słońca. Jednak jeść każdy musi.
Wszedł na schody, na których szczycie lśniły złote litery, wyryte na wielkich, drewnianych wrotach, pozbawionych klamki. Uśmiechnął się delikatnie. Nie ma tych wstrętnych czartów, czyli Pan MUSI być w swojej komnacie. Przyspieszył i wyciągnął jedną rękę przed siebie, a kiedy ta przeniknęła przez twarde i grube tworzywo, jakim były wrota, zamknął oczy i wniknął głębiej w rozstępującą się pod jego dotykiem materię.
Poczuł powiew. Uchylił powieki i z rozdrażnieniem stwierdził, że wciąż znajduje się w holu, dokładnie przed schodami! Z cienia wyłonił się Kami, a następnie oparł plecami o balustradę.

- Chyba nasz Pan nie chce cię dzisiaj widzieć. - zauważył, czekając na wybuch gościa, jednak nic takiego nie nastąpiło.

- A Zachariasa zawsze wpuszcza! - zawołał z oburzeniem, mieszającym się jednocześnie z delikatnym rozbawieniem.

Obrócił się na pięcie i z wolna ruszył do wyjścia. Przynajmniej będzie mógł spotkać się o umówionej godzinie ze swoją siostrą i razem złożą "domową wizytę" pewnemu znajomemu.

*

- A więc mówisz, że doktor Reeve cię tu przysłał… Ho, ho, ho…

Otyły mężczyzna po sześćdziesiątce o krzaczastych wąsach, na których były widoczne resztki ostatniego posiłku, czytał raz po raz tekst, tylko od czasu do czasu wyłapując z wypowiedzi Aarona jakieś urywki zdań i zapominając je po chwili.
Chłopak bardzo się rozczarował, kiedy wszedł do budynku, w którym mieściła się poczta. Drewniana podłoga nie widziała miotły chyba od miesiąca, okna wpuszczały tak mało światła, że w ogóle mogłoby ich nie być, a właściciel był jednocześnie listonoszem i kurierem, ale lubił kiedy zwracano się do niego per "kierownik". To brzmiało bardziej urzędowo.
Teraz bujał się na swoim wielkim, obrotowym krześle i palił papierosa, chcąc pokazać jak bardzo jest ważny, i że wolno mu być aż tak aroganckim. Dla Aarona było to nie tyle mdłe, co po prostu nudne i miał ochotę najzwyczajniej w świecie stąd wyjść. Na dworze było parno, do domu wuja miał kawał drogi, poza tym zaczynało się ściemniać i nie miał pewności, że podczas powrotu nie stanie mu się krzywda. Jakiś pijaczyna, którego spotkał pod barem w dość jednoznaczny sposób dał mu do zrozumienia, iż chodzenie po zmroku jest wyjątkowo niebezpieczne dla takich "apetycznych" chłopców jak on.
Kierownik pokręcił się jeszcze chwilę w fotelu, a widząc, że na młodzieńcu nie robi to najmniejszego wrażenia, mruknął pod jego adresem jakieś wątpliwości, a następnie wyjął z jednej z licznych przegród na ścianie paczkę, zawiniętą w brązowy papier i obklejoną taśmą. Mogła to być książka jak również jakaś szkatułka, jednak Aaron z doświadczenia wiedział, że jeśli będzie się wtrącał w tak ważne sprawy, to może tego gorzko żałować.

- Ale pamiętaj - rzucił na odchodne kierownik. - będę miał cię na oku!

Chłopak bez słowa wyszedł na zewnątrz, gdzie słońce uraczyło ulicę ostatnimi ciepłymi promieniami, nim postanowi schować się za horyzont. Widok fioletowej łuny na niebie był tak piękny, że schodząc po stopniach nie zauważył pewnego obiektu, o który chwilę później się potknął.

- Bardzo przepraszam! - zawołał i odwrócił się, do kulącej się na ziemi postaci. - Ja nie…

Koścista ręka pokryta liszajami wysunęła się gwałtownie do przodu spod sterty podartych szmat, które były odzieniem - teraz już nie miał wątpliwości - człowieka. Szponiaste palce, zakończone długimi, brudnymi paznokciami zacisnęły się z niespotykaną wręcz siłą, na przegubie Aarona.
Nieopodal, na barierce pobliskiego sklepu zasiadł wychudzony kruk, a zakrakawszy głośno zszedł niżej i zaczął zbliżać się niepewnie do garbatego stworzenia, z pewnością kobiety, która uniosła zapadniętą twarz. Chłopak wciągnął ze świstem powietrze widząc ziejący pustką oczodół, w którym gnieździły się jakieś żyjątka. Drugie oko - przekrwione i pełne zielonkawej ropy - poruszało się na wszystkie możliwe strony z niezwykłą szybkością. Długi, haczykowaty nos miał u nasady niewielki ubytek, a wąskie usta kobiety były tak mocno zaciśnięte, że stanowiły cieniutką linię, wyglądająca na zwyczajną zmarszczkę. W szarych, przerzedzonych włosach roiło się od pasożytów, a kilkanaście z nich przeniosło się nawet na czoło i brwi właścicielki, szukając pożywienia. Odór, który bił od staruchy był tak wyraźny, iż nawet Aaron rozpoznał, że ciało kobiety powoli się rozkłada.
Kruk podszedł już na tyle blisko, żeby dziobnąć chłopaka w uwięzioną rękę, a po chwili zaczął ją nawet zachłannie szarpać, chcąc wyrwać trochę mięsa, żeby się pożywić.

- Puszczaj! - krzyknął blondyn i gwałtownie się podniósł.

Kobieta nawet się nie poruszyła, za to ptak odleciał kawałek, ale zaraz po tym znów doskoczył do chłopaka i zakrakał głośno, chcąc dosięgnąć jego łydki.

- Uważaj na pokój z czterema oknami… - zaskrzeczała kobieta, a po jej brodzie spłynęła strużka żółtawej flegmy.

- Co tu się dzieje?! - rozległ się zdenerwowany głos właściciela poczty. - Wynoś się stąd, wiedźmo i zabieraj ze sobą to wstrętne ptaszysko!

Starucha zaśmiała się, co bardziej przypominało skrzek sroki, niż cokolwiek innego. Kruk poderwał się do lotu, a zrobił to w tak nieodpowiedni sposób, że zahaczył o wiszący szyld i spadł na zakurzony bruk. Po chwili jednak się podniósł i poleciał za swoją garbatą panią oblizującą sobie dłoń, którą trzymała Aarona.
Kierownik poluzował sobie żółto-czarny krawat, powiedział coś o zakale tego miasteczka i zniknął za drzwiami poczty. Aaron został sam przed budynkiem, którego cień z każdą chwilą stawał się coraz dłuższy. Cały czas ściskał pakunek, ale robił to zupełnie nieświadomie. Jego ręce i nogi pokryły się gęsią skórką, kiedy wiedźma odwróciła się, aby posłać mu ostatni obleśny uśmiech, po czym znikła w wysuszonych chaszczach, niedaleko torów. Odgłos łamanych gałązek był słyszalnych tylko przez chwilę, później wszystko ustało.
Aaron wyprostował się i mocno przytulił przesyłkę do piersi. Jego serce tłukło się niezwykle szybko i boleśnie. Bał się; pierwszy raz w życiu naprawdę się bał tego, co może zdarzyć się w najbliższej przyszłości.

*

- To miło, że wreszcie raczyłeś się zjawić. - odezwał się Zacharias, odbierając przesyłkę. - Którędy szedłeś, że tak długo ci to zajęło?

Nie chodziło o to, którędy. Nie znał przecież miasta i nie odważyłby się na samotną wycieczkę. Szedł tak wolno, że zrobiło się już zupełnie ciemno, a ulice opustoszały w najdrobniejszym szczególe. Nawet psy nie miały ochoty szczekać, więc cisza przerywana była tylko urzędowaniem dzikich, nocnych zwierzątek. Do czasu. Teraz, siedząc w salonie razem z własnym wujem, wyraźnie słyszał wycie wilków z lasu. Strach wywołany incydentem przed pocztą ustąpił uldze, że wreszcie jest w domu i nic mu nie grozi.

- Zgubiłem się. - skłamał, chociaż był pewny, iż wuj mu nie uwierzy.

- Właśnie straciłeś w moich oczach i to poważnie. - powiedział i przyjrzał się chłopakowi. - Nigdy nie kłam w mojej obecności.

Aaron odwrócił wzrok, czując się coraz bardziej zagubiony. Żałował, że nie ma nikogo, komu może się zwierzyć, bo wuj z pewnością ma ciekawsze rzeczy, niż wysłuchiwanie problemów nastolatka, który zwalił mu się na łeb i nie ma nawet pieniędzy, aby dokładać się do rachunków.
Wtem go olśniło. Z samego rana uda się do kościoła i porozmawia z księdzem! Jak by na to nie spojrzeć, ojciec Varela okazał mu najwięcej zainteresowania, mimo iż znali się tylko kilka chwil.
Zacharias, widząc niepewność na twarzy swojego siostrzeńca, postanowił nie drążyć dalej tego tematu i nie dopytywać się o szczegóły. Ktoś zatrzymał Aarona w drodze tutaj, ale na litość boską na pewno nie wyglądał jak po spotkaniu z księdzem! Kierownik poczty nie należał do osób szczególnie wykształconych i na pewno nie potrafiłby tak wpłynąć na dzieciaka, więc w takim razie, kto to zrobił…

- Pewnie jesteś głodny. - stwierdził młody lekarz, chcąc jak najszybciej pozbyć się tych wszystkich domysłów. - Chodź, zaraz podam kolację.

Chłopak ruszył za swoim wujem powoli, wciąż jeszcze zlękniony jego poprzedniego tonu głosu, lecz kiedy do jego nozdrzy doleciały cudowne zapachy z kuchni, a żołądek upomniał się o swoje racje, natychmiast zapomniał, że Zacharias kiedykolwiek był na niego zły.

*

Drewniana chatka na skraju jałowej, popękanej ziemi w świetle księżyca wyglądała jak pochylony sługa, patrzący jednym okiem gdzieś w bok, podczas, gdy drugie cały czas pozostawało zamknięte. Obiektem, na który owy sługa nie mógł patrzeć był wielki, zardzewiały relikt, służący wiedźmie za ołtarz. Na szczycie posągu usadowił się ptak, poruszający od czasu do czasu głową, w napadzie jakichś dziwnych konwulsji spowodowanych starością i chęcią odpędzenia się od pasożytów.
Hexeniena, mieszkanka rozpadającej się, cuchnącej odorem zgnilizny i czymś, przypominającym zjełczałe masło, meliny siedziała właśnie na drewnianej podłodze i przesuwała szponiastym palcem między posilającymi się prusakami. Resztki martwego wróbla pokrywały się nowymi biesiadnikami w mgnieniu oka, a kiedy wreszcie stworzyły wystarczających rozmiarów kopczyk, wiedźma uniosła zaciśniętą w pięść dłoń i opuściła ją wprost na ucztujące owady.
Głośny, skrzekliwy śmiech kobiety zbudził drzemiącego kruka, który rozdarł się przeraźliwie, chcąc dać ujście swemu rozdrażnieniu, spowodowanemu nieustającą walką z pasożytami.
Wiedźma dźwignęła się z ziemi i bosymi stopami rozsmarowała resztki swoich ofiar. Wyszła na niewielki ganek i pokuśtykała w stronę rosnącego nieopodal, wysuszonego drzewa. Ptak zauważywszy swą panią sfrunął z posągu i przysiadł na najniższej gałęzi, licząc na jakiś smakołyk, który wyczaruje mu pani. Hexe oparła dłonie na jeszcze ciepłym, czarnym konarze i wypowiedziała kilka słów w tylko sobie znanym języku. Kiedy otrzymała odpowiedź od swoich bóstw opadł na kolana, a ptak postanowił podlecieć bliżej, zwabiony jej nagłą zmianą pozycji.

- Wstrętny ptak! - zaskrzeczała głośno kobieta, młócąc ramionami w powietrzu i usiłując odgonić zwierzę. - Idź precz! Nie jesteś godny zbliżania się do Dotkniętej! Precz! Wynoś się!

Kruk przechylił z zaciekawieniem głowę, próbując dostrzec, czy wiedźma nie chowa jakiegoś jedzenia, które ma zamiar zagarnąć tylko dla siebie. Odleciał kawałek, gdy niewielki kamień poszybował w jego stronę, lecz zaraz po tym doskoczył w przód z głośnym okrzykiem zdenerwowania. Hexeniena przysiadła na piętach i zaczęła się kołysać w przód i w tył, czując jak ogarnia ją przyjemne ciepło.
Czyjaś niewidzialna dłoń zacisnęła się na jej chuderlawym gardle, jednak nie zwiększała uścisku, dopóki wiedźma nie postanowiła stawić oporu. Przekrwione oko Hexe prawie wyszło z orbity, kiedy wśród kolorowych plam dostrzegła parę błyszczących, czerwonych źrenic. Twarz postaci ukryta była pod białą maską, jednak lekko przymrużone powieki świadczyły, iż osoba ta się uśmiecha.
W ostatnich chwilach swego długiego życia wiedźma zastanawiała się jak to możliwe, że nie dostrzegła go wcześniej. Tak, to z pewnością był on. Duża, zimna dłoń miała niezwykłą siłę i nie mogła należeć do kobiety. Nie pozbawiał jednak Hexe życia; czekał, aż sama odnajdzie prawdę. I odnalazła.
Była wiedźmą na usługach starego rodu Nieśmiertelnych. Wykonywała swe polecenia, została ukarana za nieposłuszeństwo i zesłana do Bloodycross. Tam miała służyć i czekać na kolejne rozkazy. A teraz pojawił się chłopiec. Nie było żadnych bogów, nie było reliktu, ale był pokój z czterema oknami. I zgubiła ją własna wiedza: teraz wiedziała, że nie należy dzielić się informacjami, które w jakikolwiek sposób związane są z Zachariasem Reeve.
Kruk patrzył na to wszystko z mieszanką sprzecznych uczuć. Jego pani wyciągała ręce do góry i charczała tak, jakby nie mogła nabrać wystarczającej ilości powietrza. Następnie wykrzyknęła coś na całe gardło, aż kilka ptaków przeczekujących noc w wysokiej trawie poderwało się do lotu. Później padła na ziemię i już się nie poruszyła. Leżała na boku, a jej garb wyglądał w tej chwili jak druga, dużo większa głowa. Kruk zbliżył się do jej twarzy i przyjrzał uważnie. Wyglądała na nieżywą. Przechylił główkę w jedną i drugą stronę, a następnie uniósł ją do góry w podzięce za tak wspaniały posiłek. Opuścił łebek i wbił szary dziób w oczodół swojej byłej pani, chcąc za wszelką cenę wydobyć z niego oko. Miała wprawdzie tylko jedno, ale lepsze to niż nic.

*

Po obfitym posiłku, kiedy Aaron miał już ochotę jedynie na sen, wrócił z Zachariasem do okrągłego holu, gdzie jego wuj wskazał mu drzwi zaraz naprzeciw wejściowych.

- Tam jest twoja sypialnia. - powiedział. - Po lewej masz łazienkę, a zaraz obok salonu jest mój pokój. To tak, jakbyś czegoś potrzebował. - wytłumaczył z lekkim zakłopotaniem, które natychmiast odgonił, przekazując chłopakowi kolejną wiadomość. - Nie toleruję nocnych wędrówek do kuchni, więc proszę cię, abyś tego nie robił. Jeśli będziesz głodny po prostu daj znać.

- Oczywiście. - odpowiedział.

- Jakie masz plany na jutro?

- Chciałem… - zaczął, lecz kiedy przypomniał sobie z jakim tonem wypowiadał się ojciec Varela o jego wujku doszedł do wniosku, że chyba się nie lubią, więc postanowił nie zdradzać, iż rano wybiera się do kościoła. - Chciałem rano obejrzeć miasto.

Zacharias przyjrzał mu się uważnie, ale nie skomentował niczego. Aaron życzył swojemu wujowi dobrej nocy, a kiedy nadeszła odpowiedź odwrócił się i otworzył wskazane mu drzwi.
Jego pokój bez wątpienia był poddaszem. Świadczyły o tym wysokie, drewniane schody, które zaczynały się tuż za progiem. Chłopak wspiął się na nie, nie mogąc wyjść z zachwytu, kiedy dotarło do niego, że teraz to tak jakby jego własność. W rodzinnym domu mieszkał w jednym pokoju razem z pięciorgiem starszego rodzeństwa, a teraz całe piętro będzie tylko jego! Kiedy już znalazł się na górze, rozejrzał się dokoła, a jego uśmiech poszerzył się, gdy zobaczył stare, ale za to duże łóżko. Bez problemu mógłby pomieścić się na nim razem z dwoma braćmi i zostałoby jeszcze miejsca, aby wygodnie się rozciągnąć. Mimo, iż umeblowanie pokoju było nad wyraz skromne w porównaniu do innych pomieszczeń w domu, Aaron nie czuł się tu źle. Nie potrzebował wiele, ale i tak uważał, że sypialnia jest dla niego o wiele za duża. Znajdowały się tu cztery duże okna, wychodzące na każdą stronę świata. Nie było jeszcze zasłonek, ale jak mówił Zacharias wkrótce powinien je odebrać, bo ostatnio w pralni była jakaś awaria i nie wyczyszczono ich na czas. Chłopak nie widział żadnej różnicy, czy firanki są, czy ich nie ma: jeśli ma się taki ładny widok za oknem, to w ogóle nie są potrzebne!
Na nocnej szafce, po prawej stronie łóżka świeciła się lampa naftowa, a właściwie to już dogasała. Być może wuj zapomniał ją zgasić i paliła się tak przez cały dzień. Aaron szybko ją zgasił i już pogrążony w całkowitych ciemnościach rozebrał się, po czym poskładał ubrania i przewiesił je przez oparcie krzesła. Wsunął się pod chłodną kołdrę i przykrył dokładnie, wdychając świeży zapach pościeli.

*

Postanowił dać mu dzisiaj spokój i przebadać go dopiero rano, jednak nie oszukujmy się - wnętrzności mu się skręcały na myśl, że w jego pościeli śpi (być może) jakiś zawszony, czy zapchlony dzieciak, który pewnie nigdy nie był u porządnego lekarza z dyplomem. Podejrzewał, że w jego wiosce jedynym medykiem był niewykwalifikowany weterynarz, który przypisywał witaminy na chybił trafił, nie wiedząc, co może dolegać jego pacjentom. Zacharias natomiast nie był zwyczajnym lekarzem. Myśl o chorobach, pasożytach i innym świństwie przyprawiała go o mdłości, ale dzięki temu, że się brzydził, potrafił jeszcze lepiej pomóc choremu. A przynajmniej tak uważał.
Potarł skronie palcami zastanawiając się, czy nie potrzebuje czegoś jeszcze ze stolicy i po krótkim namyśle dopisał do zamówienia dodatkowe szczepionki na gruźlicę, ospę, tężec i kilka innych, którymi ma zamiar jutro uraczyć swojego siostrzeńca. Nie miał zamiaru mieć jakichś ubytków w swoich zbiorach tylko dlatego, że rodzice bachora nie przykładali wagi do jego zdrowia. To takie… ohydne.

- Co tam piszesz? - usłyszał tuż obok swojego ucha.

Odwrócił gwałtownie głowę i zobaczył parę lśniących, czerwonych oczu, które przysłaniały rude kosmyki grzywki. Był tak pochłonięty swoim zajęciem, że nawet nie usłyszał jak się zbliża…
Bez zbędnych uprzejmości wstał i schował zamówienie do przygotowanej koperty. Jego gość będzie musiał poczekać: nie spodziewał się dzisiaj odwiedzin, więc będzie udawał, że tu nikogo nie ma. A rudzielec nienawidził, kiedy się go ignorowało…

- Może wreszcie coś powiesz? - zbulwersował się, a nastąpiło to szybciej niż zwykle. - Najpierw Pan, teraz ty!

Kiedy Zacharias nadal nie zwracał na niego uwagi, chłopak podszedł, wyrwał mu z ręki kopertę, zmiął ją i rzucił przez cały pokój. Było to niezwykle dziecinne, jednak lekarz wiedział, że przybysz jest nieobliczalny. Patrzył teraz w tę młodą, bladą twarz, która mogłaby być piękna, ale Reeve robił, co mógł, aby nie przywiązywać wagi do urody. Kogokolwiek. To mogłoby kosztować go człowieczeństwo i honor, a ma przecież ogromną szansę, żeby stracić tylko to pierwsze.
Westchnął cicho i skrzyżował ręce na piersi, zastanawiając się, co tym razem sprowadza rudzielca do jego domu. Żałował, że kiedykolwiek go zaprosił. Zdawał sobie sprawę, że każdy z nich będzie nadużywał jego gościnności, ale ten smarkacz był w tym mistrzem!

- Więc? - zapytał Zacharias. - Czego chcesz?

Na bladej twarzy chłopaka pojawił się cień uśmiechu. Spuścił głowę i podszedł niepewnie bliżej. Zdjął ręce z piersi lekarza, a następnie położył tam swoje dłonie. Zacharias nie reagował, więc postanowił sprawdzić, czy jest już gotowy. Rozpiął pierwszy guzik koszuli, potem drugi, trzeci… Aż wreszcie spotkał opór. Mężczyzna odepchnął go od siebie i poprawił kołnierz.

- Nie pozwalaj sobie. - warknął.

- Ależ Zack… - jęknął wampir i na powrót się zbliżył. - Dlaczego nie chcesz? Jak długo
będziesz to jeszcze odwlekał…

Wsunął rękę pod koszulę lekarza i pocałował go delikatnie w bark. Ostre kły podrażniły jego skórę, jednak jej nie zraniły. Zacharias dobrze wiedział, że żadne z nich nie ma prawa tego zrobić. Takie dostały rozkazy.

- Podejrzewam, że dopóki mi się nie znudzi. - odpowiedział i odsunął się od rudzielca, po czym ruszył w stronę holu.

- Przychodzę tu specjalnie dla ciebie! - poskarżył się chłopak, zastępując mu drogę.

- Ja cię o to nie proszę.

- Zack!

Wampir zawiesił się na jego szyi i ani myślał puścić. Zaczął delikatnie gładzić plecy lekarza, obsypując pocałunkami jego kark, a następnie obojczyk. Lekarz zamknął oczy, próbując się opanować. Jeśli teraz to zrobi to będzie koniec. Nie będzie Mu do niczego potrzebny i zmieni się w bezmyślne stworzenie, którego pragnienia ograniczać się będą tylko do nocnego posiłku.
Próbował zdjąć z siebie natarczywe ciało, ale w konsekwencji objął je jeszcze mocniej i wpił się w chętne usta wampira. Czuł pulsowanie w kroczu i, o Boże, jak to cholernie bolało! Odsunął się od rudzielca tylko na chwilę, chcąc zaczerpnąć oddechu, lecz wampir ani śmiał odpoczywać. Opadł na kolana i już miał rozpinać mężczyźnie spodnie, kiedy nagle został niespodziewanie pociągnięty do góry.
Zacharias trzymał go za włosy, a z jego twarzy trudno było wyczytać, czy jest aż tak bardzo podniecony, czy po prostu wściekły. Postawił na to drugie i uniżenie pochylił głowę, a kiedy chwyt zelżał, cofnął się o kilka kroków. Nie wytrzymał jednak długo i znów musiał do niego podejść, ale tym razem tylko po to, aby się przytulić. I przekonać do siebie. Jeżeli chciał to zrobić musiał przyjąć inną taktykę, bo w ten sposób nic nie zdziała i tylko zrazi do siebie Zachariasa. Jeśli już tego nie zrobił…

- Czemu się powstrzymujesz? - wymruczał rudzielec, gładząc palcem odsłonięty obojczyk lekarza.

- Pozwolisz, że zachowam tę informację dla siebie.

- To aż takie złe? Jeśli tak myślisz to jesteś w błędzie… Ja miałem do wyboru: zostać albo dziwką, albo wampirem…

- Więc wybrałeś jedno i drugie? - zapytał, a złośliwy uśmieszek wpłynął mu na usta, kiedy chłopak odskoczył do tyłu, wyraźnie oburzony.

No i zaczął się lament. Zacharias słuchał skarg rudzielca ze znudzeniem, zastanawiając się w międzyczasie, czy ma jutro jakąś wizytę w miasteczku, a kiedy jego myśli niespodziewanie zmieniły tor i zamieniły się w pytanie: "co zrobić na obiad?", wampir kończył wywód, a jego wyraz twarzy był tak zbolały, że lekarzowi zrobiło się niedobrze. Wysłał chłopakowi ostrzegawcze spojrzenia, mówiące: "zamknij się, bo pożałujesz", chociaż sam nie wiedział, co mógłby mu zrobić. Komuś o tak wielkiej sile i równie dużych możliwościach.

- Słuchasz mnie?! - wampir uderzył pięścią w biurko. Niezbyt mocno; i na szczęście cicho, więc Aaron nie mógł tego słyszeć.

- Tak, słucham. - westchnął lekarz, chcąc wyminąć natręta, ale wtem drogę zastąpił mu ktoś jeszcze.

Równie blada o identycznych rudych, rozpuszczonych włosach. Wyglądali prawie identycznie, ale wydatny biust i obfite biodra już na pierwszy rzut oka świadczyły, że drugi wampir jest kobietą. Jak nie patrzeć - bardzo urodziwą kobietą. Biała, poszarpana bluzeczka wyraźnie pokazywała, że jej właścicielka nie ma na sobie stanika, a skórzana przepaska na biodra (chociaż równie dobrze mogła to być jakaś spódniczka) dość nieudolnie zakrywała bieliznę.
Zacharias poczuł jak zaczyna robić mu się gorąco. Czerwone oczy skryte pod przymrużonymi, ciężkimi od tuszu powiekami patrzyły na niego drapieżnie. Wampirzyca wyciągnęła szczupłą dłoń i pogładziła lekarza po policzku, sprawiając tym samym, że na jego różanej twarzy pojawiły się wypieki. Kobieta uśmiechnęła się i oblizała czerwone wargi, a następnie pocałowała go czule w usta. Reeve przymrużył oczy, ale wspaniałe uczucie szybko zniknęło, gdyż wampirzyca wycofała się, ostatni raz dotknąwszy twarzy Zachariasa.

- A jej nie odpychasz! - zdenerwował się rudzielec, krzyżując ręce na piersi.

- Może właśnie czeka na mnie? - podsunęła ponętnym głosem, po czym zwróciła się do lekarza. - Chciałbyś?

- Nie. - wykrztusił Reeve, chociaż z trudem mu to przyszło.

- Masz chyba jakąś spaczoną orientację! - zawołał wampir. - Nie chcesz mnie, nie chcesz mojej siostry, ani nawet tego psa, którego podrzuciliśmy ci pod dom!

- Taak… - mruknął Reeve. - Wiedziałem, że to wasza sprawka.

- Co z nim zrobiłeś?

- Oddałem farmerowi. Nie ma czasu na pilnowanie owiec, więc pies mu się przyda.

Wampirze rodzeństwo - Nathaniel i Natalie - spojrzało po sobie, aby zaraz po tym przejść do ponownego "ataku". Rudzielec przylgnął do pleców lekarza, całując jego kark, pozostawiając swojej siostrze "przód". Dziewczyna podeszła bliżej i zaczęła dotykać klatki piersiowej Zachariasa, zsuwając dłonie coraz niżej.
Tego już było za wiele. Jakieś dwa napalone wampiry nie będą go napastować w jego własnym domu! Reeve zamachnął się i uderzył Natalie w twarz, natomiast jej brat zdążył umknąć i wyszedł z tego bez szwanku. Wampirzyca spojrzała gniewnie na lekarza, ale nie podjęła kolejnej próby "przekonania do siebie" medyka. Nathaniel zbliżył się do siostry i otarł wierzchem dłoni krew, ściekającą jej z kącików ust. Odwrócił się przodem do Zachariasa i uśmiechnął pobłażliwie.

- Nie musiałeś tego robić… - zaczął, bawiąc się kosmykiem własnych włosów. Wyglądało to naprawdę żałośnie. - Wystarczyło powiedzieć.

- Mówiłem, jakbyś nie zauważył. - odpowiedział lekarz, zapinając dokładnie koszulę. - A teraz wynoście się stąd. Jestem zmęczony.

- To naprawdę nie jest złe, Zack…

Rozległ się jakiś hałas. Zacharias podniósł głowę i to samo zrobiły wampiry, jednak dźwięk już się nie powtórzył. Na plecy lekarza wstąpił zimny pot: jeśli się dowiedzą to go zabiją, pomyślał. Nathaniel cały czas nasłuchiwał, zrobił nawet kilka kroków w stronę drzwi, prowadzących na poddasze, jednak kilka metrów przed nimi zatrzymał się.

- Kto jest na górze? - zapytał obojętnie.

- Nastoletni i cholernie ładny chłopiec. - odpowiedział zgodnie z prawdą lekarz.

Wampiry wybuchły śmiechem. Najwyraźniej to wystarczyło, aby pozbawić je wszelkich wątpliwości. No i poprawił im humor; teraz na pewno odejdą. Natalie pocałowała lekarza w policzek, po czym przeleciała przez niewielką szparę w niedomkniętym oknie. Jej brat pokręcił się jeszcze chwilę, mruknął "masz cudowne poczucie humoru, Zack", a następnie rozpłynął się w powietrzu.
Zacharias opadł na fotel i przyłożył sobie dłoń do spoconego czoła. Tym razem naprawdę niewiele brakowała, pomyślał. Zastanawiał się, co też mogło obudzić jego siostrzeńca. Był tam jeszcze zanim odwiedziły go wampiry, a chłopak spał tak mocno, że nawet nie usłyszał jak Reeve zamyka okna, co jego z pewnością wyrwałoby z najgłębszego snu. Postanowił sprawdzić, dlaczego dzieciak jeszcze nie śpi, ale najpierw upewni się, czy jest zupełnie sam.

*

Leżał pod rozgrzaną kołdrą, ale trząsł się z zimna. I strachu. To, co go zbudziło musiało być tylko przywidzeniem, albo zwykłym koszmarem. Nie pamiętał swojego snu, ale kiedy tylko otworzył oczy, czuł narastającą panikę. Słyszał dźwięk przypominający drapanie, ale na tej wysokości nikt nie byłby w stanie tak maltretować szyb w oknach!
Patrzył wprost na polną drogę, która była oświetlona jedynie przez gwiazdy. Panowała taka cisza, że chłopak słyszał bicie własnego serca. Nie śmiał się poruszyć. Cokolwiek było za jego plecami, a raczej za oknem wychodzącym na góry, musiało to być coś niebezpiecznego. Zasypiając patrzył właśnie w tamtym kierunku i nie dostrzegł nawet najmniejszego drzewa, co oznacza, że dobija się do niego albo jakieś szponiaste zwierzę, albo coś o wiele gorszego.
Dźwięk powtórzył się, ale dołączył do niego rozdrażniony, szepczący głos, mówiący: "nie mogę wejść". Aaron zacisnął oczy i skulił się na łóżku. Czuł jak pod powiekami gromadzą mu się łzy, ale ani myślał zaszlochać. To minie, powtarzał sobie. To tylko wyobraźnia. Odgłos ucichł i po kilku chwilach chłopak postanowił otworzyć oczy, czego natychmiast pożałował.
Nie widział polnej drogi, nie widział gwiazd ani nieba. Zobaczył coś o wiele gorszego. Tuż za jego oknem unosiła się przeraźliwie blada postać, drapiąca długimi pazurami w szybę. Świecące jak u kota oczy oglądały pomieszczenie, zatrzymując się po chwili na Aaronie. Usta potwora - bo inaczej nie potrafił go nazwać - rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, ukazując białe, ostre kły. Znów zaczął drapać w szybę, szepcząc: "wpuść mnie". Było ciemno i młodzieniec nie wiedział, czy okna są pozamykane, jednak jeśli nie ustępowały pod naciskiem przybysza, widocznie musiało tak być. Chłopak na powrót zacisnął powieki i zakrył uszy dłońmi, nie chcąc słuchać natarczywego głosu, namawiającego go, aby wpuścił nieznajomego.
To trwało tylko chwilę. Znów nastąpiła cisza, tym razem trochę dłuższa. Aaron przekręcił się na plecy, nie chcą patrzeć w żadne z okien, ale kiedy spojrzał w górę, dostrzegł jeszcze jedno, tuż nad swoją głową. A za nim jego. Przykładał ręce i twarz do szyby, patrząc chłopakowi prosto w oczy. Był bardzo blisko, wręcz na wyciągnięcie ręki, gdyby okno było otwarte. Na szczęście nie było.

- Wpuść mnie… - poprosiła istota, w jakiś sposób przylegając całym ciałem do szyby. - Chcę cię odwiedzić…

- Odejdź… - wyszeptał Aaron, kuląc się jeszcze bardziej.

Jednak postać nie przestała. Drapała pazurami w szybę i domagała się wpuszczenia. Minuty dłużyły się, a chłopak czuł, że jeśli czegoś nie zrobi to oszaleje. Słowa istoty stawały się coraz bardziej kuszące, mimo iż cały czas powtarzała te same zdania. Nie wiedział jak to się stało, ale po pewnym czasie uklęknął nawet na łóżku i już trzymał dłoń na niewielkiej klamce, kiedy jednak odwlekał przekręcenie jej, postać wpadła w szał i to go przeraziło. Złapał pierwszą rzecz jaka była pod ręką, w tym wypadku lampę naftową i zbiegł po schodach. Zatrzymał się pod drzwiami do holu i tam już pozostał. Zastanawiał się, czy zawołać wuja, ale doszedł do wniosku, że ten pewnie śpi i mu nie uwierzy. Pomyśli pewnie, że coś mu się przyśniło, bo takie rzeczy zdarzają się na nowym miejscu, a później nakrzyczy, dlaczego go budzi o tak późnej porze. Aaron postanowił nie prowokować Zachariasa. Nie widział stąd żadnego okna i to mu wystarczało. Głos brzmiał, co chwila z innego miejsca, więc istota pewnie się przemieszczała, nie mogąc go zobaczyć.
Chłopak nie miał, czym zapalić lampy, czego strasznie żałował. Zimno dawało o sobie znać, a nie miał zamiaru wracać tam po kołdrę. W kącie między drzwiami czuł się bezpiecznie. Nie widział żadnego z czterech okien i wierzył, że stwór w końcu odejdzie. Objął kolana ramionami, chcąc pochłonąć ciepło, które jeszcze nie uszło z lampy. Zamknął oczy i tak już pozostał.
Zasnął stosunkowo szybko. Nie poczuł jak jego chwilowe źródło ciepła wyślizguje mu się z dłoni i upada z trzaskiem na podłogę. Nie słyszał też głosów z salonu, ani śmiechu dwóch nocnych gości, którzy postanowili złożyć wizytę Zachariasowi. Kilka chwil po tym drzwi na poddasze otworzyły się i gdyby nie szybka interwencja lekarza, Aaron upadłby na podłogę. Reeve w ostatniej chwili schylił się i złapał go w ramiona. Zdziwił się, dlaczego dzieciak śpi na podłodze zamiast w łóżku, ale kiedy przypomniał sobie wampira, który uciekł, kiedy tylko go zobaczył, doszedł do wniosku, że próbował on wejść na poddasze. Planował to niezwłocznie zgłosić Panu. Gdyby nie Aaron ten blady upiór bez problemów wślizgnąłby się do środka, ale na szczęście nie dostał pozwolenia na wejście. A znając Pana już pewnie nigdy od nikogo nie otrzyma zaproszenia.
Zacharias podniósł chłopca i bez przeszkód zaniósł go do łóżka. Pościel była zimna, więc mógł leżeć pod tymi drzwiami nawet kilka godzin! Bez żadnego grubszego odzienia, ani nawet przykrycia. Był cały przemarznięty i jeśli zachoruje, osobiście odwoła wszystkie zaproszenia. A bez tego większość wampirów nie przeżyje. Te słabsze nie mają prawa kąsać mieszkańców Bloodycross, a Zacharias jest jedynym, który może dać im krew któregoś ze swoich pacjentów. Mało to mało, ale zawsze lepsze niż nic.
Aaron wymruczał coś przez sen i zacisnął palce na materiale koszuli lekarza, uśmiechając się delikatnie. Reeve położył go na posłaniu i dokładnie obejrzał. Nie miał na sobie śladu po ugryzieniu, więc pewnie uszedł cało z tego incydentu. Ale dlaczego do ciężkiej cholery go nie zawołał?! To mogło go kosztować coś więcej niż tylko życie!
O tak, Zacharias dobrze wiedział, jaka jest taktyka tych wampirów. Najpierw gwałt, później posiłek. Pod żadnym pozorem nie mogą zamieć ludzi w wampiry, a żeby napić się krwi muszą być pewni, że ich ofiara nie będzie dziewicą, a w tym przypadku prawiczkiem. I właśnie dlatego sam lekarz unikał jakiegokolwiek kontaktu. Jeżeli straci dziewictwo stanie się bezmózgim ghulem, a jego przodkowie będą się wieczność przewracać w grobach! Nie zostaje mu nic innego jak trzymanie pożądania na wodzy. Narodził się w najstarszym rodzie wampirów, ale nikt nie zdążył go oficjalnie do niego przyjąć. Jego ojciec zginął, matka oszalała, kiedy się o wszystkim dowiedziała, a sam Zacharias trafił do domu dziecka, gdzie został pozbawiony szansy dołączenia do rodu, który po kilku latach wyginął. Teraz Panem jest On - wróg rodziny Nair, który na pewno nie zezwoli na przemienienie Zacka w wampira. Ghul to, co innego. Oddany pies Zacharias Reeve, albo jak kto woli Nair - po prawdziwym ojcu, dziadku, pradziadku i tak dalej.
Zack odegnał od siebie natarczywe myśli i przykrył wychowanka kołdrą. Patrzył na jego spokojną, uśpioną twarz, zastanawiając się, czy kiedykolwiek dane mu będzie posmakowania tej rozkoszy, jaką jest fizyczna miłość. Pogładził chłopca po policzku, po czym nachylił się i złożył na jego pięknych wargach delikatny pocałunek. Aaron nawet się nie poruszył. Cały czas oddychał równomiernie, nawet nie podejrzewając, że właśnie w tej chwili oddaje swój pierwszy pocałunek własnemu wujowi. Zacharias gładził jego język swoim, chcąc zapamiętać z tej chwili jak najwięcej. Chłopakiem kierował wyłącznie instynkt, czego lekarz ogromnie żałował. Odsunął się i otarł brodę siostrzeńca, po której spływała cienka strużka śliny. Pogłaskał go ostatni raz po głowie, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł. Dzisiejszej nocy nic już nie zakłóci snu Aarona - nie miał, co do tego najmniejszych wątpliwości.












Komentarze
Aquarius dnia padziernika 11 2011 13:24:18
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Tohma (Brak e-maila) 07:45 17-10-2006
Eee i to już naprawde koniec? W ogóle nie przypomina the end
Eovin Nagisa (Brak e-maila) 07:49 17-10-2006
To nie koniec xD Nie wiem czemu tak pisze... W e-mailu wyraźnie napisałam "w trakcie" _^_
Tohma (Brak e-maila) 19:37 16-11-2006Czytałem już tą część na yaoi.pl, czy może na twoim blogu... W każdym razie super smileyD Tylko nie karaj go zbyt... drastycznie smiley
liz (Brak e-maila) 16:58 26-08-2007
hej!!! ja sie nie zgadzam zeby to byl koniec!!!! chce jeszcze!!!!
Noren (Brak e-maila) 17:20 28-10-2007
A gdzie koniec? To się tak świetnie zapowiadało! Po za tym czemu 3 rozdziały są takie same?
Eovin Nagisa (eovin_nagisa@op.pl) 16:45 29-12-2007
To nie koniec xD Wcięło mi duży kawałek nowego rozdziału i od nowa muszę go pisać >.> Przebrnięcie przez to wszystko jeszcze raz jest naprawdę trudne XDD
other_girl (Brak e-maila) 01:31 29-08-2008Oooo... i jestem nie mile zaskoczona. Niby nie koniec, a kolejnej części nadal nie ma o_O Ani tu ani na yaoi.pl nie ma. A ja kocham twoje teksty! A ten najbardziej! ToT
kotek (dears@op.pl) 02:21 20-12-2008dlaczego nie madalej
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum