ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Miasteczko na końcu świata 3 |
Rozdział III: Najwspanialszy z chowańców.
Przenieśli się do środka, gdyż niedługo po ich "zabawie" zaczął padać deszcz, który (zapewne z czystej złośliwości) postanowił przeczekać noc i zjawić się dopiero teraz. Aaron z nosem przyciśniętym do szyby obserwował, jak świetliste pioruny przecinają granatowe niebo i nikną gdzieś w mrocznych czeluściach lasu. W pomieszczeniu zaczęło robić się zimno, lecz kiedy ksiądz zaproponował, żeby chłopiec zbliżył się do kuchenki, ten odmówił. Uwielbiał burze, a po suszy, jaką przeżywało Bloodycross nawałnice są najwspanialsze.
Kiedy deszcz zaczął padać tak mocno, że dostrzeżenie furtki okazało się niemożliwe, młodzieniec odwrócił głowę do tyłu. Ojciec Varela przeglądał pocztę, ale nie poświęcał temu zajęciu zbyt dużo uwagi, gdyż kilkakrotnie musiał powracać do tego samego listu i jeszcze raz prześledzić jego zawartość. Aaron uśmiechnął się na wspomnienie niedawnego incydentu. Być może był zbyt naiwny jak na swój wiek, ale na pewno nie głupi. Widział, że ksiądz nie spuszczał wzroku z jego ciała, co mu niezwykle pochlebiło. Duchowny to duchowny - przede wszystkim Bóg i religia - i nie miał zamiaru snuć jakichś fantazji, lecz to naprawdę było bardzo miłe uczucie wiedząc, że jest się obiektem zainteresowania, nieważne czyjego.
Znów spojrzał za okno i pogoda nawet się poprawiła: w sam raz, żeby wyjść, dobiec do domu i zmienić ubranie, które zmokło w połowie drogi, gdyż rozpadało się na nowo. Postanowił, że nie będzie nadużywał gościnności księdza, więc wstał z zamiarem odejścia.
- Już idziesz? - zapytał ojciec i odłożył na bok pocztę, chcąc odprowadzić swojego gościa do furtki.
- Wuj będzie się niepokoił. - odpowiedział chłopak, nie chcąc mówić, że Zacharias na pewno się zdenerwuje, kiedy Aaron przyjdzie spóźniony do domu.
- W porządku. Tutaj rzadko pada, więc niestety nie posiadam parasola, żeby ci pożyczyć…
- Nie szkodzi.
Aaron powiedział to z lekkim zdziwieniem, gdyż w jego rodzinnej wsi pożyczenie łyżeczki i nie zwrócenie jej po upływie trzech dni równało się z kradzieżą, natomiast tutaj oddanie w obce ręce czegoś takiego jak parasol było wręcz… nieprawdopodobne.
Pożegnał się z ojcem przy furtce. Obiecał, że jutro na pewno zjawi się na mszy, przeskoczył kałużę i pobiegł drogą, którą tu przybył. Mokra trawa chłodziła mu nogi, co było znacznie lepsze, niż gdyby miała go kłuć. Zastanawiał się jak to możliwe, że wszystkie rośliny na pagórach wyglądały, jakby za chwilę miały się rozsypać, podczas, gdy tuż pod lasem i na polach aż raziło w oczy od tej jaskrawej zieleni. Zadecydował, że jeśli wda się w jakąś kłótnię z wujem, zapytanie o to będzie naprawdę dobrą wymówką. Tak przynajmniej mu się wydawało. Zacharias miał w domu pełno kwiatów, a kiedy zdarzało mu się zamyślić, to patrzył właśnie na nie z jakimś dziwnym utęsknieniem.
Wszedł na pagórek, z którego miasto było tak doskonale widoczne i w tym samym momencie usłyszał głośny huk. Dźwięk dochodził od strony domu, do którego zmierzał, ale z tej odległości nie mógł zobaczyć, co wywołało ten hałas. Pobiegł przed siebie nie mogąc wyzbyć się złych przeczuć. Kilkakrotnie potykał się o wystające kamienie, a raz nawet poślizgnął na mokrej trawie i cudem uniknął poobijania się na skałkach. Od tego momentu szedł wolno, ale miało to też swoje minusy: pagórki może i nie były zbyt spadziste, ale uginająca się od kropel wody roślinność chroniła je jak baszta zamek, więc musiał na nie wbiegać, co z kolei groziło upadkiem. Wgramolił się na górkę w przeciągu chwili, ale nie zauważył nic szczególnie niepokojącego. Dom stał na swoim zwykłym miejscu, kilka dachówek spadło przed ganek, a wypłowiały strach na wróble opierał się ciężko o drzwi szopy, wywleczony zapewne przez porywisty wicher i to właściwie wszystko. Aaron osłonił ręką oczy, kiedy nagle wzmógł się wiatr, unosząc z ziemi tumany kurzu. Przestał zwracać uwagę, że zielsko chłosta mu nogi, gdyż jego wzrok zatrzymał się, na co najmniej dziwnie ubranej osobie.
Początkowo myślał, iż jest to kukła, ale przypomniawszy sobie, że jego wuj nie ma niczego, co mógłby chronić przed żarłocznymi ptakami, zmienił zdanie. Strach na wróble - czy cokolwiek to było - miał na sobie jakąś czerwoną szmatę, która bardzo dokładnie zakrywała najmniejszy fragment jego ciała. Aaron zastanawiał się nad płcią osobnika, lecz kiedy zobaczył, w jaki sposób się porusza - trudno powiedzieć, czy utyka, czy po prostu jest przystosowany do takiego sunięcia po podłożu - miał wątpliwości, co do jego człowieczeństwa. Stał w miejscu, ale nawet nie wiedział jak długo to trwało. Istota znikła w chaszczach, a kiedy chłopak znów dostrzegł czerwony kolor jej odzienia, była już na skraju lasu. Odwróciła się powoli, a młodzieniec poczuł jakby coś przebiegło pod skórą jego głowy.
*
Siedział na podłodze w salonie, nawet nie zdając sobie sprawy, że cały czas mocno ściska swój rewolwer. Nie potrafił opanować drżenia ciała i podświadomie wyczekiwał powrotu tego stwora. Nie lubił zostawiać niedokończonych spraw, a ta irytowała go o, tyle, że w momencie pojawienia się hybrydy mało nie dostał ataku serca!
Chciał chwilę odpocząć, więc położył się na kanapie i najzwyczajniej w świecie zasnął. Obudziła go burza, ale nie przejął się tym: skoro przywykł do kościelnych dzwonów to i huk piorunów nie powinien mu przeszkodzić w ponownej drzemce. Ale wtedy to usłyszał. Gardłowy dźwięk przypominający charkot, ale o kilka tonów wyższy, bardziej piskliwy, którego żaden ludzki organ nie potrafiłby naśladować. Jednocześnie wzmocniony, jak gdyby rozbijał się o powierzchnię wody w głębokiej studni - na zawsze pozostający w pamięci i pojawiający się w sennych koszmarach. Otworzył oczy i ujrzał "to". Pochylająca się nad nim część ciała, która nigdy nie będzie twarzą, obliczem, ani czymkolwiek innym była tak blisko, że dokładnie widział, gdzie łuszcząca się, zielonkawa skóra ukazuje jej gnijące części. Oczy - dwa podłużne i wypukłe czerwone punkciki - nie posiadały źrenic ani tęczówek. Były po prostu powłoką, za którą znajdowały się już wewnętrzne organy istoty. Wywinięte na zewnątrz, lekko różowe wargi potwora ukazywały bezzębne wnętrze jamy ustnej, w której poruszał się niewyobrażalnie długi, poszarpany ozór. Nozdrza hybrydy zamykały się, co jakiś czas, a kiedy znów zostały otwarte wylatywał z nich żółtawy dym o woni bardzo podobnej do rozkładu.
Zack zmusił swoje sparaliżowane ciało do wysiłku i dźwignął się z ziemi. Na samą myśl o tym stworzeniu skręcały mu się wnętrzności. Nie posiadające określonej płci o posturze anorektyka i długich palcach, pozbawionych kości. I to cudaczne odzienie, które w pierwszej chwili wziął za czerwony płaszcz… W rzeczywistości skóra jakiegoś zwierzęcia - wilka, czy sarny - przewrócona na drugą stronę i ociekająca krwią. Wzdrygnął się na wspomnienie tego strasznego incydentu i jeszcze raz dokładnie obejrzał swój rewolwer- znaleziony w piwnicy, kilka dni po przeprowadzce tutaj. Jeszcze nigdy go nie zawiódł. Do odstraszania zwierząt, czy - jak w tym przypadku - chowańca, za którego wkrótce "podziękuje", nadawał się idealnie.
Odłożył broń na pobliski stolik i usiadł na kanapie. Żałował, że nie ma czegoś mocniejszego, żeby w jakiś sposób oderwać się od odrażających wspomnień, ale nim postanowił w jakiś sposób temu zaradzić, usłyszał bardzo znajomy dźwięk. Gardłowy, piskliwy charkot. Spojrzał w stronę wyjścia z salonu i dostrzegł, że kolejny chowaniec czołga się po podłodze, mierząc ją długim jęzorem. Zacharias wstał i sięgnął po broń, teraz już naprawdę bardzo zdenerwowany. Niech tylko zapadnie zmierzch, a pójdzie tam i chyba go prześwięci! Istota podniosła wielką wypustkę, która powinna być głową, a dostrzegłszy zagrożenie, natychmiast się wycofała.
- Nic z tego, cholero jedna… - warczał Zack, przyśpieszając. - Tobie nie pozwolę uciec.
Jakby chowaniec przeczuwał, że nie uda mu się wyjść cało z opresji, podjął próbę ucieczki. Chociaż zamiast prawdziwych palców miał cztery dyndające kawałki mięśni, potrafił poruszać się bardzo szybko. Nim lekarz wypadł z domu istota była już w połowie drogi do lasu, lecz Zacharias nie miał zamiaru jej odpuścić. Uważając, aby nie poślizgnąć się na rozmiękłym gruncie, puścił się w pogoń za chowańcem, ściskając mocno swoją broń. Kiedy zbliżał się już do końca płotu otaczającego tył rezydencji, potwór sunący przed nim zatrzymał się, rozejrzał, po czym wybrał inną drogę ucieczki. To trochę zmyliło lekarza, ale miał już swój cel, którego nic mu nie udaremni. A właściwie to prawie nic…
Stanął jak wryty, kiedy zobaczył drugiego chowańca w mrocznych czeluściach lasu, ale nie to go tak przeraziło.
Chłopiec.
Aaron klęczał na ściółce, a istota przyglądała mu się, kręcąc ową - nie myślącą - wypustką. Chowaniec zdawał się nie zauważać niczego innego, tylko wciąż krążył obok JEGO Anioła, obwąchując kark młodzieńca oraz jego ręce i nogi. Chłopakowi było widocznie wszystko jedno, a tak przynajmniej pomyślał w pierwszej chwili medyk, lecz przechylona głowa i lekko uchylone wargi były efektem pewnego transu, który Zack widział już niejednokrotnie. A była to część ceremonii "Przyłączenia". Chowaniec pochłaniał ciało ofiary i wykorzystywał jej przydatne części ciała, aby osiągnąć wyższy poziom ewolucji. Nie ważne, czy potwór pochłonie jedno, czy więcej ciał - w każdym wypadku jest tak samo głupi jak był zawczasu.
Zacharias podniósł rękę dzierżącą broń i bez ostrzeżenia wystrzelił. Pocisk chybił, ale intuicja kierująca umysłem chowańca słusznie podpowiedziała swojemu właścicielowi, że należy uciekać. Kiedy tylko istota znikła wśród gęstej roślinności, lekarz pobiegł do swojego siostrzeńca. Nim znalazł się przy sparaliżowanym dziecku, zdążył już przemoknąć do suchej nitki, przedzierając się przez mokry gąszcz.
- Aaron? - szepnął, biorąc chłopca w ramiona. - Wszystko w porządku? Aaron?
Młodzieniec wymruczał coś niewyraźnie i złapał się za głowę, nawet nie otwierając oczu. Zack położył go z powrotem na ziemi, zaniepokojony zmianą w kolorze jego twarzy. Chwilę później Aaron zaczął czołgać się w stronę krzewu wilczej jagody, a niedługo po tym zwymiotował. Mimo, iż widok do najprzyjemniejszych nie należał, Zacharias nie mógł oprzeć się dziwnemu wrażeniu i zbliżył się do chłopca. To, co zobaczył, dało mu trochę do myślenia. Resztki nie strawionego pokarmu nie wyglądały jak danie, które rano podał mu lekarz! Kto w takim razie odważyłby się dać "obcemu" coś do jedzenia, a tym bardziej "obcemu", który nie znał i nie ufał żadnemu z mieszkańców?
- Co ja tu robię? - wychrypiał chłopiec i odsunął się od swoich wymiocin.
- Nie pamiętasz? - upewnił się lekarz, a kiedy jego podopieczny pokręcił głową, prawie odetchnął z ulgą. - Szedłeś tu za mną i chyba mnie wołałeś, ale wiał za silny wiatr i nie mogłem cię usłyszeć… Później zdaje się, że zacząłeś biec, poślizgnąłeś się na ziemi i straciłeś przytomność. Zaszkodziło ci pewnie jakieś jedzenie.
- Przepraszam… - Aaron spuścił głowę i po chwili zamilkł.
- Nie stało się nic poważnego, ale muszę cię opatrzyć. - wyciągnął ku niemu rękę. - Chodź.
Chłopiec uścisnął jego dłoń i dźwignął się z trudem na nogi. Jego ubranie było całe przemoczone i Aaron zaczął po chwili szczękać zębami z zimna. Prócz kilku zadrapań i nienaturalnie bladej twarzy, Zack nie dostrzegł żadnych poważniejszych urazów ani, dzięki Bogu, jakichkolwiek śladów bytności chowańca. Istoty te nie nachodziły go już od kilkunastu miesięcy i mógł wybaczyć ich "właścicielowi" okazanie zainteresowania po tak długim czasie, ale do jasnej cholery jeden z nich prawie odebrał mu tego ślicznego dzieciaka! Postanowił, że uda się śladem potworów do siedziby ich władcy, ale najpierw postara się, aby Aaron tuż po zjedzeniu kolacji nie obudził się wcześniej, niż przed południem.
Pozwolił sobie zerknąć na dłoń, trzymającą jego własną i zrobiło mu się odrobinę cieplej na sercu. Kiedy ostatni raz trzymał rękę drugiej osoby prywatnie, a nie jako lekarz? Piętnaście? Szesnaście lat temu? Na pewno tuż przed tym, kiedy stracił ojca, a te wspomnienia znajdowały się w ogromnym pudle z napisem "zapomnij".
Zupełnie bezwiednie zacisnął palce i odgarnął gęste, mokre liście przed chłopcem, aby ten nie zmókł jeszcze bardziej. Młodzieniec nie wyglądał najlepiej, ale w jego oczach kryło się jakieś światło. Zacharias uśmiechnął się delikatnie, rozpoznając je. Aaron był po prostu szczęśliwy. Szczęśliwy, z co najmniej kilku powodów: wuj nie jest zły, pomógł mu dźwignąć się na nogi, a teraz jeszcze okazuje ludzkie uczucia. Chłopiec przygryzał wargi, aby się nie uśmiechnąć, ponieważ bał się, iż zepsuje ten nastrój. Miało to oczywiście miejsce, ale dopiero, kiedy wyszli z puszczy.
Zack wciągnął ze świstem powietrze, widząc biegnącego z na naprzeciwka właściciela poczty. Krew odpłynęła mu z twarzy, kiedy uświadomił sobie jak to wszystko musi wyglądać: on - przemoczony z bronią w jednej ręce i dłonią brudnego, szczęśliwego dziecka w drugiej. Wspaniały koncept na romantyczną powieść, a dla niego - szanującego się lekarza - pierwszy krok ku społecznej klęsce.
- Doktorze Reeve! - mężczyzna wydarł się tak, że ptaki poderwały się do lotu. - Dobrze, że pana tu spotkałem!
Dopiero teraz zauważył, że lekarz cały czas trzyma swojego podopiecznego za rękę. Uśmiech, albo raczej jakiś perwersyjny grymas pojawił się na jego twarzy, jednak Zack umyślnie nie puścił Aarona, gdyż wtedy kierownik poczty mógłby sobie zacząć wyobrażać niewiadomo, co.
- Ja też jestem rad, że pana widzę. - odpowiedział lekarz. - Chciałbym złożyć zamówienie na więcej amunicji. Te przeklęte wilki zaczynają być naprawdę nieznośne.
- Ale zdaje pan sobie sprawę… - gruby mężczyzna odchrząknął i wyprostował się, jakby chcąc zaświecić swym intelektem przed grupką zidiocianych wieśniaków. - Wilki są pod ochroną i jeśli ktoś się o tym dowie, będziemy mieć nie lada kłopoty.
- Zawsze może posłużyć się pan moją przepustką z klubu myśliwskiego, czyż nie? - Zack zbliżył się do kierownika, ciągnąc za sobą ledwie patrzącego na oczy chłopca. - Poza nami nikt nie musi o tym wiedzieć…
- Ale…
- … jak również o pewnym romansie z panią Brown…
Kierownik wstrzymał powietrze, jakby czekając na dalsze słowa doktora, jednak ten objął chłopca ramieniem i pomógł mu przekroczyć szeroką kałużę, nie odzywając się nawet słowem. Gruby mężczyzna wymruczał coś pod nosem i ruszył śladem lekarza, bardzo cicho wyrażając swoją opinię. Zacharias wiedział, że wygra. W tak małym miasteczku wiadomość o zdradzie rozniosłaby się błyskawicznie, a gdyby dodatkowo wyszło na jaw, że pani Brown spodziewa się dziecka kierownika, a nie własnego męża, wybuchłby prawdziwy skandal. W głębi duszy Zack bardzo chciałby to zobaczyć, ale zdawał sobie sprawę, iż w razie jakichkolwiek kłopotów byłby współwinny, gdyż umyślnie wmawiał Brown'owi, że jego żona cierpi na zatrucie pokarmowe i dlatego wymiotuje. To chyba jedyna zaleta tego miasta: intrygi, zdrady… A on, Zacharias Brian Reeve wiedział o wszystkim. Nie chodzi tylko o problemy zwykłych, głupich śmiertelników. Bo kto by się na przykład spodziewał, że ukochany ksiądz Bloodycross jest wilkołakiem, a sam lekarz wywodzi się z rodu wampirów? Ludzie chyba naprawdę są ślepi…
Weszli do domu i Zack od razu nakazał Aaronowi usiąść na kanapie. Chłopiec wymruczał coś cichutko, oparł głowę o brzeg sofy, zamknął oczy i po chwili zasnął. Lekarz przyglądał mu się przez chwilę, a kiedy przypomniał sobie, iż w holu jest jeszcze ktoś, odwrócił się i skrzyżował ręce na piersi.
Kierownik cały czas przyglądał się chłopcu z lubieżnym uśmiechem, od którego Zachariasowi zrobiło się niedobrze. Jeśli patrzył w ten sam sposób na panią Brown to był wielce zaskoczony, iż nie zeszła ona jeszcze na zawał. Zack tuszował wszystkie "bardziej ludzkie" odruchy jak tylko się dało i coś takiego napawało go prawdziwym obrzydzeniem. Chroń mnie, Panie przed tym człowiekiem, pomyślał, odgarniając z twarzy mokre loki.
- A więc? - zapytał lekarz. - Czym mogę służyć?
- Bo wie, pan… - kierownik speszył się odrobinę i zaczął drapać się po swoim okrągłym nosie. - Jeśli chodzi o tę paczkę to ja chyba nie postąpiłem najlepiej…
- Co masz na myśli? - warknął rozeźlony Zack. - Wycofujesz się?!
- Nie powiedziałem tego, ale w razie jakichkolwiek kłopotów…
- Kłopoty to się zaczną, jeśli teraz pan zrezygnuje. Jak chce pan to wytłumaczyć w razie kontroli, co? Chyba nie powie pan tym wszystkim urzędnikom, że nabywca nagle się rozmyślił i zwraca wszystkie stronice starej jak świat książki, która w dodatku jest kradziona z Muzeum Narodowego!
- Panie Reeve, proszę… - mężczyzna wytarł czoło, ale po chwili wstąpiły na nie kolejne krople potu. - Ten interes naprawdę cuchnie… Proszę mi uwierzyć, znam się na tym…
- Nie wątpię. - prychnął Zack. - Gdybym tyle razy szmuglował kokainę też byłbym w tym wszystkim obeznany!
Gruby mężczyzna zamilkł i spuścił głowę, albo raczej ją schylił, gdyż przeszkadzały mu fałdy skóry na szyi. Zacharias przyglądał mu się w milczeniu, szukając kolejnego znaku niezdecydowania, a nie znalazłszy go, przystąpił do kolejnego ataku.
- Kiedy już zrobię to, co zamierzam, pan na pewno nie będzie pokrzywdzony…
- Skąd mam mieć tę pewność?! - wybuchł.
- Obiecuję to panu. Ja też wypełniam tylko rozkazy i jak wynika z czystej logiki muszę się postarać, aby mój pośrednik otrzymał należyte wynagrodzenie. Już pan idzie? - udał zdziwienie, kiedy kierownik ruszył w stronę wyjścia.
- Ja też mam pracę… - odburknął i zniknął za drzwiami.
Zacharias zachichotał cicho. Tak dawno tego nie robił, iż na początku zdziwił się, że ta umiejętność jeszcze nie odeszła w zapomnienie. Zbliżył się do Aarona i potrząsnął nim lekko. Chłopak natychmiast otworzył oczy i rozejrzał się szybko po pomieszczeniu. Dostrzegł Zacka dopiero po dłuższej chwili, kiedy wreszcie się rozbudził.
- Wstań, Aaron. - nakazał lekarz. - Prześpisz się dopiero, kiedy już cię wykąpię, zgoda?
- Potrafię się myć… - wymruczał młodzieniec i dźwignął się na nogi.
Rozejrzał się chwilę po holu, przypominając sobie, gdzie znajdowała się łazienka, a kiedy uzyskał podpowiedź od lekarza, skierował się do niej bez słowa.
*
Postanowił, że to zrobi i zrobił to. Chłopiec po długiej kąpieli był tak zmęczony (zarówno walką z lekarzem, kiedy ten chciał porządnie wyszorować mu szyję jak i nieudaną próbą "Połączenia"), że niemal padł na posadzkę, wychodząc z wanny. Zack pomógł mu dotrzeć na górę i tylko z czystej przezorności podał mu wodę i tabletki, które Aaron wziął za witaminy. Ufał doktorowi, chociaż ten uważał, że naprawdę nie miał do tego najmniejszego powodu.
Nie czekał do wieczora; kiedy upewnił się, iż młodzieniec nie obudzi się wcześniej jak za kilkanaście godzin, wyszedł z domu zabierając swój rewolwer. Na dworze było bardzo cicho. Burza jeszcze nie pokazała, co ma w zanadrzu, lecz nie, dlatego wszystkie polne i leśne zwierzęta zamilkły. Chowańce wciąż krążyły wokół puszczy, jednak bynajmniej nie polowały: ich dzisiejsze zadanie polegało na prowokacji i Zacharias doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Chciały, żeby Zack odwiedził ich pana? Nie ma problemu! Przy okazji skróci żywot kilku potworom i dotrze do "Pałacu Wszelkiego Ohydztwa Wywodzącego Się z Najmroczniejszych Odmętów Ziemi i Okolic" w wybornym humorze.
Ciemno-zielone sklepienie lasu zasłoniło burzowe chmury, chociaż na chwilę pozwalając zapomnieć o pozostawionym w domu chłopcu. Tutaj myślał o czymś zupełnie innym.
Likantropia. Nigdy by się do tego nie przyznał, ale każda wycieczka do lasu sprawiała, że zaczynał trząść się jak małe dziecko, bojące się przejść przez ulicę, dopóki nie chwyci ręki rodzica. On nie miał nikogo, kogo może złapać za dłoń. Wampiry dużo wiedziały na temat tej… choroby? Przekleństwa? Ale Zack nadal miał ku temu obawy. To, co mówią Nathaniel i Natalie… Gdyby wierzył we wszystko już dawno zabarykadowałby się w komórce i nigdy z niej nie wychodził. Miał, więc pewne wątpliwości. Co właściwie "roznosi" wilkołactwo? Zarażone wilki? Czy po prostu wilkołaki? A może jest coś jeszcze, od czego to wzięło początek?
Coś poruszyło się w krzakach, aż Zacharias podskoczył ze strachu, jednak nic nie wyszło mu na spotkanie, za co był wdzięczny. Obiecał sobie, że kiedy będzie wracał, ustrzeli zająca. To nie on musiał go wystraszyć, ale lekarz założył, że akurat jakaś długoucha pokraka postanowiła poharcować sobie w gąszczu. Tak, to było bardzo rozsądne. Wystrzeli wszystkie zające w lesie, a później innych mieszkańców puszczy aż w końcu będą w niej tylko rośliny. W tym wypadku również przyznał rację swojej mądrości i z duszą na ramieniu ruszył dalej.
Nigdy dokładnie nie wiedział, gdzie znajduje się "Pałac"; udawało mu się do niego trafić tylko wtedy, gdy zamykał oczy i tylko po przejściu czterech kilometrów. Czy ta liczba miała z tym coś wspólnego? Nie wiedział i nie miał zamiaru pytać.
Rozejrzał się, szukając wzrokiem jakiegoś szczegółu, który - miał nadzieję - przypomni mu, gdzie mija ustalona odległość. Nie był w lesie, a przynajmniej tak daleko, od dobrych kilku miesięcy, więc do tego czasu dużo mogło się pozmieniać. Poza tym zima znacznie różni się od jesieni i kiedy to sobie uświadomił krew go zalała. Wiedział, że nie należy działać impulsywnie, ale nie zignoruje tego, co prawie się stało! Jakiś plugawy chowaniec nie będzie dotykał JEGO i TYLKO JEGO chłopca! Przeszedł kolejne kilkanaście metrów czekając, aż podświadomość podpowie mu, że w tej części lasu nigdy nie był i że należy zwrócić. Doznał takiego wrażenia dopiero po kilkunastu minutach. Wiedział, że należy się cofnąć i iść z zamkniętymi oczami. Zrobił tak i po chwili poczuł mroźny podmuch wiatru, który nagle zamienił się w gorącą parę. Uchylił powieki i bez większej uwagi zlustrował pomieszczenie.
Okrągła sala, wokół której majaczyły zarysy olbrzymich, półnagich, marmurowych kobiet, a sklepienie zasłaniał ciężki, czarny dym, nie wydzielający z siebie żadnego zapachu. Zacharias wiele razy próbował dowiedzieć się, gdzie znajduje się równie ogromne miejsce, w którym mógłby znajdować się "Pałac". Jego właściciel oczywiście zbywał go milczeniem, więc lekarz uznał, że jednak nie warto dociekać.
Stał chwilę w miejscu, aż wreszcie zaczęły materializować się przed nim różne przedmioty. Najpierw wokół bogiń zatańczyły karmazynowe zasłony, później z posadzki "wypłynął" dywan, a na końcu pojawił się ołtarz, a przed nim kamienna ława, na której znajdowały się dwie postacie.
Pierwsza - młoda kobieta o wyrazistych rysach twarzy z obnażonymi piersiami, wpatrywała się bezmyślnie przed siebie. Mogła patrzeć na Zachariasa, jednak lekarz wiedział, iż to nieprawda. Była ona materią równie zmienną jak wszystko wokół. Przybierała różne formy, ale najczęściej była właśnie kobietą, na której kolanach spoczywała głowa "właściciela".
Sam nazywał siebie Heaven. Usłyszał to słowo zanim jeszcze dowiedział się, co znaczy, ale i tak postanowił potraktować je jako imię. Jasna cera, pół długie ciemne włosy i dwa grube, zakręcone rogi, które musiały ważyć pewnie z osiemdziesiąt kilo. Mężczyzna nie miał na sobie tej kościanej zbroi, co zwykle i postanowił powitać Zacka ubranym "po domowemu". Czarna, zwiewna szata odsłaniała jego ramiona, a równie lekka tunika pokazywała długie, zgrabne nogi. Zacharias wiele razy zastanawiał się jak to możliwe, że coś, co ewoluowało z chowańca, może stać się tak piękną istotą. Postanowił ignorować rogi - według niego były wstrętne.
Heaven spojrzał na niego leniwie i przestał ssać sutek swojej służącej. Mlaśnięcie, jakie temu towarzyszyło przypomniało lekarzowi, jak bardzo nienawidził tu przychodzić.
- Zack… - wymruczała istota, odprawiając kobietę gestem dłoni. Podparł się na łokciu. - Nie wiedziałem, że przyjdziesz. Przygotowałbym się jakoś…
- Akurat. - warknął Reeve. - Dobrze wiedziałeś, że będę ZMUSZONY tu przyjść.
- Tak? - Heaven udał uprzejme zdziwienie. Nie mówił tym samym chłodnym, wyrafinowanym głosem, co zawsze: teraz droczył się z nim jak dziecko. Nie otrzymawszy odpowiedzi, pogładził miejsce obok siebie. - Chodź.
Zacharias nie miał odwagi mu odmówić. Tysiąckrotnie mógł to robić, jeśli chodzi o Natalie, ale Heaven był przerażający. A najgorsze, że był przerażającym, zdziecinniałym facetem, lubującym się w powolnym zabijaniu wszystkiego, co się napatoczy. Przy każdej wizycie Zack modlił się, żeby to nie były jego ostatnie odwiedziny.
Usiadł i nawet nie próbował się rozluźnić. Piękna istota zignorowała jego zachowanie i ułożyła głowę na jego kolanach. Zacharias prawie jęknął, kiedy cholernie ciężkie rogi zaczęły boleśnie gnieść mu kości. Demon patrzył mu głęboko w oczy i zaczął gładzić brzuch lekarza powolnymi pociągnięciami długich, ostrych jak żyletki paznokci.
- Cieszę się, że przyszedłeś. - znów zamruczał Heaven, rozpinając koszulę Zacka i unosząc się. - Dawno mnie nie odwiedzałeś…
Przysunął twarz do nagiego, spiętego ciała Zachariasa i musnął ustami jego sutek. Po chwili zaczął ssać: powoli, leniwie przymykając oczy. Tego nienawidził Reeve: i w sobie i w nim. Heaven uwielbiał również wszystko, co może ssać (Zack podejrzewał, że to jakieś spaczenie, lub nieudana ewolucja; albo mógł od początku być popierdolonym chowańcem), a doktor na to pozwalał. Istota - ku ogromnemu zdziwieniu lekarza, kiedy go o tym poinformowała - kochała też smak mleka. Może jedno "hobby" pociągało za sobą drugie, ale nawet przy końcu świata doktor śmiało wygłosi mowę o okropnościach, których dokonuje demon.
- Nie jestem kobietą i nie mam pokarmu. - poinformował go Zacharias, w razie gdyby istota jeszcze o tym nie wiedziała.
- Ale mógłbyś… Chcesz? - Heaven spojrzał lekarzowi w oczy i ten już wiedział, że nie żartuje. Postanowił obrócić wszystko w żart.
- Kocham kobiety, a będąc jedną z nich będę musiał je nienawidzić, a nie lubię nienawidzić, kiedy kogoś kocham. - wytłumaczył, uśmiechając się wymuszenie.
- To śmieszne… - westchnęła istota i przestała ssać. - Zbadasz mnie? - zmieniła temat, odchylając na boki materiał swojej szaty na klatce piersiowej.
- Zbadam. - zgodził się Zack i nim pomyślał, że nie wziął z domu żadnych narzędzi, tuż obok niego pojawił się stetoskop, niewielka latareczka i kilka innych przedmiotów.
Musiał przyznać, że lubił być górą i mieć rację w obecności istoty. Czyżby Heaven nie wiedział, że mężczyźnie nie mają gruczołów mlecznych? A skąd miał wiedzieć! Chowańce nie uczą się, nie chodzą do szkoły, ale Zack był pełen podziwu, że demon potrafi, chociaż rozróżnić płeć. Nałożył na uszy stetoskop i zaczął go osłuchiwać. Heaven był w siódmym niebie*. Rozciągnął się na całej powierzchni ławy, mrucząc głośno. Kiedy lekarz nakazał, aby położył się na brzuchu, demon wykazał taki entuzjazm, że w konsekwencji rozdarł spodnie medykowi. Zack przełknął ślinę. Nigdy nie sądził, że te cholerne rogi są tak ostre! Z daleka wyglądały na tępe! Ignorując pulsowanie w miejscu, gdzie zadarta skóra, zaczęła uwalniać maleńkie krople krwi, Zacharias dokończył osłuchiwanie. W ciągu następnych trzech, może czterech godzin robił to jeszcze wielokrotnie, gdyż Heaven uwielbiał ten przyrząd.
- Jesteś dłużej, niż zwykle… - zauważyła istota, przysypiająca na jego kolanach.
- To na wypadek, gdybyś chciał tęsknić i znowu wysłać po mnie kolejne chowańce.
- Wystraszyły cię?
Zacharias westchnął i zaczął opowiadać:
- Przyjechał do mnie siostrzeniec, który nie wie o niczym, co się tu dzieje i chcę, aby tak pozostało.
- Co ci w tym przeszkadza? - zapytał Heaven, któremu powieki zaczęły coraz częściej opadać.
- Twoi słudzy. Jeden chciał zjednoczyć się z Baronem, ale udało mi się im przeszkodzić.
- Mmm… - wymruczał demon. - Dam im rozkaz, żeby się nie ujawniały…
- Dziękuję.
Zack spojrzał w dół, na przysypiającą istotę i zaczął gładzić ją po włosach. Cieszył się, że zdecydował się tutaj przyjść. Heaven w doskonałym humorze to prawie anioł! Prawie, bo cały czas ma zapędy do wykonywania dziwnych rzeczy. Zacharias nie wnikał w jego sprawy. Skoro to, czego nie widział wzbudzało w nim chęć na wymioty, to wolał nie myśleć jak by zareagował, gdyby kazano mu być świadkiem tego wszystkiego.
- Lubię cię, Zack… - wyszeptała istota. - Naprawdę cię lubię…
Mógł odpowiedzieć na ten zwrot, ale nie chciał. To tylko chowaniec, pomyślał, może nie zdawać sobie sprawy z tego, co mówi; może źle dobierać słowa, przecież nauczył się myśleć dopiero niedawno. Zacharias westchnął i odchylił głowę do tyłu. Twarde oparcie w minimalnym stopniu pozwalało się zrelaksować, a Reeve nie miał nic przeciwko krótkiej drzemce. Aaron ukryty, potwory dostały rozkaz, do nocy jeszcze kawałek… Zupełnie nie ma się, czym martwić.
* - wiem, że to idiotycznie brzmi xD
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 11 2011 13:24:59
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Tohma (Brak e-maila) 07:45 17-10-2006
Eee i to już naprawde koniec? W ogóle nie przypomina the end
Eovin Nagisa (Brak e-maila) 07:49 17-10-2006
To nie koniec xD Nie wiem czemu tak pisze... W e-mailu wyraźnie napisałam "w trakcie" _^_
Tohma (Brak e-maila) 19:37 16-11-2006Czytałem już tą część na yaoi.pl, czy może na twoim blogu... W każdym razie super D Tylko nie karaj go zbyt... drastycznie
liz (Brak e-maila) 16:58 26-08-2007
hej!!! ja sie nie zgadzam zeby to byl koniec!!!! chce jeszcze!!!!
Noren (Brak e-maila) 17:20 28-10-2007
A gdzie koniec? To się tak świetnie zapowiadało! Po za tym czemu 3 rozdziały są takie same?
Eovin Nagisa (eovin_nagisa@op.pl) 16:45 29-12-2007
To nie koniec xD Wcięło mi duży kawałek nowego rozdziału i od nowa muszę go pisać >.> Przebrnięcie przez to wszystko jeszcze raz jest naprawdę trudne XDD
other_girl (Brak e-maila) 01:31 29-08-2008Oooo... i jestem nie mile zaskoczona. Niby nie koniec, a kolejnej części nadal nie ma o_O Ani tu ani na yaoi.pl nie ma. A ja kocham twoje teksty! A ten najbardziej! ToT
kotek (dears@op.pl) 02:21 20-12-2008dlaczego nie madalej |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|