ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Kuźnia modłów 2 |
"Kuźnia Modłów"
"2. Któryś Jest W Niebie"
Autor: Demon Lionka
E-mail: demon-lionka@tlen.pl
Zaraz po przebudzeniu Rin-Rin bardzo boleśnie odczuł rozmiary i wagę odniesionych obrażeń. Skrzywił się. W czasie starań o przekręcenie się na bok zawzięcie próbował zignorować ucisk w klatce piersiowej. Przegrał z kretesem, dając za wygraną w momencie, w którym brak powietrza spowodowany bezdechem stał się zbyt dotkliwy, a mroczki przed oczami zbyt gęste.
Opadł na poduszki całkiem bezradnie. Rozejrzał się po pomieszczeniu, ale, pomimo najszczerszych chęci, nie miał na czym zatrzymać wzroku.
Komnata była kompaktowa w stopniu zakrawającym niemal na miano najbardziej skompresowanej izolatki, jaką Rin-Rin kiedykolwiek oglądał. Poza sufitem, posadzką i czterema ścianami posiadła tylko szpitalne łóżko, miniaturkę szafki z szufladami, niezbyt gustowne drzwi z niemniej niegustownymi wzorami w narożnikach i jedno wąskie, nieprzeszklone okno. Sączyło się z niego ciepłe światło wulkanów, które otaczały Zamek Lordów Piekieł tak gęsto, że miejscami zostały po prostu włączone w architekturę fortecy. Uznano najwyraźniej niwelowanie ognistych pagórków za stratę czasu, a przy odrobienie umiejętności i dobrej woli wulkany nie sprawiały większych trudności podczas adaptowania na bardzo przyjemne fontanny, miłe urozmaicenia linii murów czy sympatyczne wykończenia baszt.
Rin-Rin nie lubił tego miejsca. Nawet tylko pobieżnie dedukowanemu kursem internetowym strategowi oczy rozbłysnęłyby zachwytem na widok budowli tak doskonale chronionej litą skałą ze wszystkich stron poza frontalną. Potężne mury sprawiały wrażenie odpornych na dowolną metodę szturmowania, choć już sama obecność gigantycznych smoków patrolu na dachach wież skłaniała do uczciwego zastanowienia się tysiąc pięćset razy, czy warto było w ogóle przychodzić tu z zamiarami oblężniczymi. W Piekle nie istniało bezpieczniejsze miejsce, ale Rin-Rin czuł się tutaj jak coś zamkniętego na kłódkę w pudełku o bardzo grubych ściankach. Chciał wracać do Kręgu Demonów podrzędnych, położonego już częściowo poza protekcjonalną osłoną masywu skały. Tam, gdzie miał nad głową gołe niebo, za dnia ogrzewały go promienie złocistego słońca, a noce spędzał na gawędach z dwoma księżycami Piekła. Tam, gdzie był jego dom.
Zapatrzył się na pomarańczowe refleksy, wijące się po sklepieniu komnaty niemrawo jak leniwe, trawiące tasiemce.
Na pewno chciał tam wracać? Przymknął oczy. Czy chciał iść do miejsca, gdzie z kątów wyziera tylko dudniąca w uszach cisza? Nic innego przecież nie czeka na jego powrót.
Już nikt nie nakrzyczy, że kable od czytników znowu poplątane. Nikt nie zapyta, czy ciasto z kawałkami owocu sotle wyszło smaczne. Nikt nie będzie się kłócił, czyja kolej pisać raporty, bo na przedwczoraj powinny być gotowe i ostemplowane pieczęcią pana Mefistofelesa. Nikt nie zaśmieje się rano z błękitnych włosów sterczących pod najwymyślniejszymi kątami. Nikt więcej nie będzie namawiał na kupno złotego smoka przy okazji każdej wizyty na targowisku. Sury-Sury nie ma. Odeszła gdzieś bardzo daleko. On został, a ona odeszła. Zostawiła go na zawsze i na wieki wieków.
Rin-Rin przetarł oczy. Na palcach zostały mu smużki krwi. Pięknie, sarknął w myślach, pobeczę się na koniec i tyle z opanowania dyplomaty. Łzy za nic miały rozpaczliwe próby powstrzymania zduszonego szlochu. Płynęły uparcie zdeterminowanymi czerwonymi strumykami, plamiły białą tunikę, kapały na pościel.
- Dobrze, że nie ma tu lustra, bo muszę wyglądać do bólu żałośnie - Rin-Rin załkał w poduszkę pewien, że własny widok wywołałby w nim co najwyżej kolejną falę bezsilnego płaczu. - Jakie to żałosne… A ty, Sura-Sura, gdzieś tam pewnie patrzysz na mnie z góry i śmiejesz się tylko, że znowu nie umiem utrzymać emocji na wodzy...
* * *
Tworzące prawdziwe łańcuchy górskie wulkany wyznaczały w Zamku cykl dnia i nocy. Rozbłyskały i przygasały równo co dwanaście godzin. Miały tu wyłączny monopol na bycie źródłem światła, ponieważ ani słońcu, ani księżycom nie udawało się przetknąć nawet jednego promienia pod skalną ścianę, która to w kwestiach kontaktu ze środowiskiem naturalnym była wyjątkowo stanowcza i nieprzekupna jak urzędniczyna z powołania. To dzięki nim Rin-Rin zdawał sobie sprawę z zapadającego nad Piekłem zmierzchu, gdy po krótkim pukaniu, bynajmniej nie oczekującym na gest zaproszenia do środka ze strony rezydenta pokoju, przez drzwi wmaszerowała postać okryta od stóp do głów czerwonym płaszczem.
Demon Nocy na początek niemal zadławił się haustem powietrza. Dlaczego nikt go nie uprzedził?! Zaraz potem nastąpiła seria bezładnych prób jednoczesnego gramolenia się z pokrwawionej pościeli, trzymania nisko głowy w wyrazie szacunku, przepraszania za swoją niezdarność i wyplątywania skrzydeł spod cienkich koców. Jedno z nich miało na sobie usztywniające rusztowanie, które utrudniało proces zsuwania materiałów do poziomu graniczącego z absurdem. Rin-Rin szarpnął rozpaczliwie za oporną tkaninę, ale ta, w ramach odwetu, zaczepiła się na dźwigni, a gwałtownie pociągnięta w dół - zwolniła ją, co poskutkowało bolesnym krzykiem w reakcji na przesunięcie zwichniętych kości.
- Spokojnie! Nie ruszaj się! - gość przypadł do szamoczącego się Demona i ostrożnie podniósł nadwerężone skrzydło. - Trzeba nastawić. Żebym ja tylko, cholera jasna, wiedział, jak Mastema dokręca te swoje chrzanione dźwignie i zapadki… Poczekaj, Rin-Rin. Już mam. Nie wiem, tak było?
- Ta-tak… Chyba tak… Przestało boleć… Dziękuję panu. I przepraszam - wymamrotał zmieszany Demon Nocy, pokornie nie podnosząc wzroku wbitego w jedną konkretną plamę na kołdrze.
Był do reszty załamany. Wyglądało na to, że Mastema dużo pracy, czasu i wysiłku włożył w przywrócenie go do życia, a on wykorzystał ten dar najpierw po to, żeby się popłakać, a następnie po to, żeby ośmieszyć się przed własnym Arcydemonem. Nowe życie trwało zaledwie od kilku godzin, a już stało się dla niego udręką i bardzo mocno dawało mu się we znaki.
Mefistofeles upewnił się jeszcze, czy stelaż na pewno dobrze trzyma złożone do kupy skrzydło i gestem delikatnym, ale dającym do zrozumienia, że sprzeciwy nie mają dla niego żadnej racji bytu, popchnął podwładnego z powrotem do łóżka. Był Arcydemonem Ciemności, ale jego wyjątkowość nie polegała tylko na rzadko spotykanej trosce o podlegające mu Demony. Mefistofeles jako jedyny posiadał pod sobą aż trzy różne profesje, co czyniło z niego groźnego wroga, bezcennego sprzymierzeńca, a przede wszystkim bardzo niezależnego Arcydemona, któremu nie wchodzi się w paradę bez uprzedniego głębokiego zastanowienia nad poziomem własnych samobójczych zapędów. Jego Demony Mroku to wojownicy stworzeni z bronią w rękach, na Cień składali się milczący alchemicy i skrytobójcy, a w Nocy wszyscy byli dyplomatami, oratorami i poliglotami. Przeciwko takiej potędze tylko jakiś niestabilny psychicznie masochista występowałby bez naprawdę mocno uzasadnionej potrzeby.
- Słyszałem, że Sura-Sura nie żyje. Przykro mi - odezwał się głosem, który był tak niski, że graniczył z powarkiwaniem, ale z jakiejś przyczyny brzmiał przy tym tak diabelsko, że stanowił synonim spełnionych marzeń każdego demonologa trwoniącego swój wolny czas na okultyzm i zabawę w przyzywanie złych duchów.
- Dziękuję - odparł cicho Rin-Rin, ale wiedział już, że Mefistofeles nie przyszedł tu z kondolencjami, a przesłuchania ledwie żywego podopiecznego zwyczajnie nawet on nie miał serca zaczynać od "Dlaczego dwa dni temu o godzinie 16:07 byliście na polu bitwy, chociaż surowo zabroniłem Nocy opuszczać Piekło i stanowiska w obozie?".
Arcydemon Ciemności milczał. Nie zapytał, jak Rin-Rin się czuje. Krwawe plamy na pościeli wystarczająco dobrze obrazowały jego stan psychiczny, a druty wystające z naciągniętego i poskładanego skrzydła, zadrapania na policzku czy sińce na rękach dawały niejakie wyobrażenie o samopoczuciu wynikającym z obecnego stanu fizycznego. Nie wspominał więcej Sury-Sury. Nie robił wyrzutów. Nie dociekał. Kolejne zdanie zupełnie zdezorientowało Rin-Rina.
- Dam ci piętnaście szlifowanych szmaragdów i siedem nieobrobionych diamentów podwyżki.
- N-Nie… Nie potrzebuję podwyżki… - Demon Nocy wbił teraz wzrok w paznokcie swoich splecionych dłoni; trzy były pęknięte, cztery złamane, jeden wyraźnie klejony przez Mastemę, a dwa głęboko zarysowane ze śladami krwi pod płytką.
- Nie utrzymasz domu sam. Wiesz, że za śmierć Sury-Sury nie wypłacą ci odszkodowania. Usłyszysz tylko, że sama naraziła się na niebezpieczeństwo.
- Ja… Ja nie chcę jałmużny… Panie Mefistofelesie, proszę zrozumieć, nie chcę żadnej jałmużny…
- Jałmużny? - białe, pozbawione źrenic oczy zmrużyły się w wyrazie rozbawienia. - Znamy się tyle lat. Nie myślałem, że kiedykolwiek weźmiesz mnie za litościwego dziadziusia, który się bawi w wolontariat.
- Przepraszam! Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało! Nie miałem zamiaru pana obraz…
- Oj Rin-Rin… - Mefistofeles chwycił podwładnego jedną ręką, a drugą zmierzwił mu włosy. - Nie dostajesz podwyżki za sam fakt istnienia albo posiadania trwałego uszczerbku na psychice, bo takowego pół Piekła się ostatnio dorobiło. Ja płacę ci za to, że lecisz ze mną za dwa dni do Nieba na rozmowy pokojowe i będziesz robił za negocjatora.
- J-Ja?... - wyjąkał przerażony. - Ale… Dlaczego ja? Dlaczego nie Fen-Fen?
- Fen-Fen leży w śpiączce - odpowiedział cicho Mefistofeles, a Rin-Rin po sam rdzeń własnej duszy pożałował, że zadał to pytanie.
Cisza niemal kaleczyła uszy. Demon Nocy bardzo dobrze pamiętał zwierzchnika swojej profesji. Radosnego, sprawiedliwego, zupełnie bez pamięci zakochanego w dowódcy Demonów Mroku. Smutek ścisnął mu gardło, kiedy wyobraźnia aż nadto usłużnie podsunęła wizję leżącego w białej pościeli Fen-Fena, z rozsypanymi na poduszkach ametystowymi włosami i błyszczącymi, czarnymi oczami, których nie zamknął zwykły, krzepiący sen. Cierpienie Jilaiyi u boku pogrążonego w śpiączce ukochanego było jednak całkiem poza granicami wyobraźni nawet tak bujnej, jak ta należąca do Rin-Rina.
Kołdra obleczona w wykrochmaloną prawie na sztywno pościel zaszumiała, kiedy Mefistofeles powoli wstał. Zamierzał wyjść, ale zatrzymał się jeszcze z ręką na klamce.
- Wiesz, Rin-Rin… Może to i dobrze - westchnął tym rodzajem westchnięcia, które kładzie się na sercu ogromnym ciężarem pomieszczonej w nim udręki i żalu. - Nie miałbym teraz sił, żeby powiedzieć Fen-Fenowi, że Jilaiya ma zmiażdżone nogi i już nigdy nie będzie chodził.
* * *
Metraż szpitalnego pomieszczenia nie został zaprojektowany do celu, w jakim właśnie go wykorzystywano. Rin-Rin najchętniej opuściłby szeroko rozłożone ramiona, przeświadczony, że kradnie w ten sposób co najmniej połowę przestrzeni osobistej leżącego na łóżku Bon-Bona, gdyby Tafa-Tafa głośno go nie napominała i nie strofowała głosem przecedzonym przez trzymane w zębach szpilki i agrafki.
Ceremonialne szaty Demonów Nocy są przepiękne. W bielach i błękitach na cześć barw piekielnych księżyców. Utkane z pięciu różnych rodzajów tkanin. Zdobione koronkami, srebrnymi nićmi i symetrycznymi haftami wykonanymi tak drobiazgowo, że zdaje się, że prawie na pewno z użyciem mikroskopu. Krojone i szyte zawsze na miarę. Przechowywane jak najcenniejszy element dobytku z troskliwością, jaką okazuje się na ogół tylko starożytnym zabytkom w muzeach.
Ceremonialne szaty Demonów Nocy - przy swoich niezliczonych wprost zaletach - posiadają w zasadzie tylko jedną wadę. Dosyć istotną z punktu widzenia przeciętnego użytkownika. Absolutnie nie da się ich założyć, nie prosząc kogoś o pomoc. I to bez względu na stopień uporu i gibkość osobnika porywającego się na walkę z szatą w pojedynkę.
Tafa-Tafa poprawiła skrojony z pietyzmem godnym antycznego rzeźbiarza kołnierzyk. Zmarszczyła finezyjnie szal, którego główną częścią składową była chyba drobna siateczka z osadzonymi w miniaturowych gniazdkach okruchami diamentów, a sam jedwab dodano raczej jako ładne, niebieskie tło pod iskrzące kamienie. Rin-Rin przebąknął coś na temat tego, że całokształt ubrania będzie za bardzo szumiał, szeleścił i podzwaniał, ale Demonica gładko zbyła go kolejnym upomnieniem o rozłożenie szeroko ramion. Przystawiła do swoich ust mikroport i jedną ręką przycisnęła jakiś nieduży guziczek przy uchu, nie przerywając sobie w tym czasie układania niesfornego materiału przy mankiecie wyszywanym w białe smoki ze srebrnymi kłami.
- Cześć. Sprawdzam, czy jeszcze żyjesz. No nie wiem, bo może cię zabiło, jak je niosłeś i dlatego jeszcze cię tu nie ma. Sil-Sil, ty chyba niepoważny jesteś! Przynieś je natychmiast, bo Rin-Rin się spóźni.
- I co? Do kowala dopiero dotarł, czy co? - zachichotał Bon-Bon, kiedy Tafa-Tafa się rozłączyła, teraz już całkowicie poświęcając się źle zaprasowanemu mankietowi.
- A skąd - mruknęła niechętnie w reakcji na wyjątkowo oporne na przygładzanie rękawy. - Twierdzi, że to Nira-Nira nie mogła ich znaleźć. No ja tam wątpię, bo kto jak kto, ale ona znalazłaby igłę w czarnej dziurze. Jak dla mnie to Sil-Sil coś zmalował, a Nira-Nira go kryje. Podaj mi tren.
- Jakbym chciał ci go podać, to musiałbym Rin-Rinowi zęby wybić - stwierdził beztrosko białowłosy Demon, układając się wygodniej w poduszkach.
Ograniczona przestrzeń szpitalnej salki miała swoje dobre i złe strony. Do dobrych zaliczała się idealna na każdą okazję wymówka, że "No przecież nie mam się tu jak ruszyć". Do tych gorszych zdecydowanie należał fakt, że ściśnięte na kilku metrach kwadratowych Demony znajdują się bardzo blisko siebie. I dlatego Tafa-Tafa nie musiała się specjalnie przemęczać, żeby postawić na Bon-Bonie nogę obutą w wysoką szpilkę i zażądać trenu pod groźbą wbicia mu obcasika głęboko pod mostek.
- Muszę się zastanowić - zamruczał Demon Nocy z przekorną miną rozkosznego małego zwierzątka.
- Filozof się znalazł… Dawaj tren - zniecierpliwiła się Demonica.
- Nie filozof, tylko po prostu z obecnej perspektywy mam całkiem niezłe widoki na to, co masz pod spódnicą - zarechotał i na wszelki wypadek przetoczył się za przeciwną krawędź łóżka, bardzo słusznie dochodząc do wniosku, że za podobne uwagi od Tafy-Tafy dostaje się co najmniej po pysku.
- Poniżej krytyki, jak słowo daję - zawarczała i tylko resztki silnej woli powstrzymały ją od skoku w ślad za partnerem, żeby dobitnie dać mu do zrozumienia, dlaczego na przyszłość takie komentarze powinien trzymać dla siebie.
Bon-Bon, w przerwie od zwijania się ze śmiechu na podłodze, rzucił jej tren, a Rin-Rin na jego widok poczuł, jak mu się krew mrozi w żyłach. To było dzieło sztuki, o którym należy mówić Tren, a nie tren. Mefistofeles obiecał załatwić "jakiś", gdy dowiedział się, że swój własny Rin-Rin przez przypadek wystrzępił i porwał kilkanaście lat temu, ale Demon Nocy spodziewał się raczej mniej lub bardziej udanej kopii poprzedniego, a nie… czegoś takiego.
Materiał z koloru ciemnoniebieskiego u góry swobodnie przechodził w nieskazitelną biel na dole, gdzie krawędź zdobił ażurowy wzór tańczących wilków z małymi perełkami zamiast oczu. Rin-Rin po długości wnioskował, że duża część tkaniny ma się w założeniu autora ciągnąć po ziemi, i blady strach zdjął go na myśl o wszystkich ostrych krawędziach, na których - przy jego szczęściu - wirujące w tańcu wilki się pozaczepiają i podrą jeszcze przed wyjazdem z Piekła. Tafa-Tafa najwyraźniej nie podzielała tego przerażenia, bo bardzo zadowolona z siebie przyczepiła mu tren do pasa, strzepnęła wyszywane srebrną nicią krawędzie i za pomocą malutkich agrafek zaczęła upinać materiał tak, żeby marszczył się w możliwie najpiękniejsze plisy świata.
- No. Bon-Bon, skończ wycierać kurze z podłogi i zobacz, czy ładnie!
Demon Nocy, podśmiewając się jeszcze, wgramolił się na łóżko. Odetchnął głębiej, ale Rin-Rin uśmiechnął się samymi kącikami warg, kiedy zobaczył, że błękitne oczy przyjaciela mrużą się figlarnie.
- Pięknie, Tafa-Tafa. Tak go odstrzeliłaś, że każdemu świętemu Aniołkowi stanie na jego widok!
- No idiota do sześcianu… - Demonica skrzywiła się z niesmakiem. - Jak się ciebie słucha, to się ma wrażenie, że byłeś w burdelu na Przedpieklu chowany, a nie tutaj, w Livre Norte, wiesz?
Nagle drzwi się otworzyły z rozmachem, o milimetry tylko mijając nos Tafy-Tafy. Do środka wpadł zziajany Demon, który na początek tylko oparł dłonie o uda i skupił się na odzyskaniu oddechu. W końcu odrzucił do tyłu rdzawe włosy poprzetykane czarnymi kosmykami i obdarzył pomieszczenie rozradowanym spojrzeniem bystrych, złotych oczu. Tafa-Tafa wyraźnie już zamierzała uraczyć go odpowiednią reprymendą, kiedy triumfalnie uniósł w ręku nieduże zawiniątko.
- Tylko tyle masz na swoją obronę? - uśmiechnęła się krzywo. - Produkowałeś je, czy co?
- Przekułem na nowo - oznajmił z dumą, z jaką zwykle oznajmia się, że się przed sekundą samotnie pokonało cały oddział Aniołów Wojny Michaela.
Odwinął papier i podsunął rozpieczętowaną paczkę Demonom. Bon-Bon gwizdnął tylko przeciągle i wyszedł, oświadczając w progu, że idzie po lustro. Tafa-Tafa rozdziawiła buzię. Rin-Rin natomiast chciał się cofnąć z wrażenia, ale wpadł na stojącego tuż za nim Sil-Sila, który - ostentacyjnie manifestując upartą głuchotę na wszelkiej maści protesty - usadził go na łóżku.
- To musiało kosztować majątek… Sil-Sil, jak ja ci za to oddam?...
- Oj, cicho już. Założę ci - Demon uśmiechnął się promiennie.
Delikatnie zebrał długie, błękitne włosy na jeden bok, rozczesał je lekko palcami i spiął dużą, inkrustowaną teraz trzema rodzajami kamieni szlachetnych spinką zwiniętą w motyw księżyca i gwiazd. W podobnie delikatny sposób zdjął Rin-Rinowi z ucha kolczyk w kształcie złotego kółeczka, a założył na jego miejsce inny - wyobrażający skręconego dziwnie smoka z księżycem wykutym z kryształu górskiego w zębach. Na szyi zapiął mu ażurową srebrną obróżkę pełną tańczących wilków.
Kiedy wziął do rąk diadem, Rin-Rin drgnął nerwowo. Ten, który dała mu Sura-Sura, był bardzo prosty, z niezbyt dobrego jakościowo srebra i z pojedynczym diamentem osadzonym w symbolu czarnego sierpa księżyca. Ten, który zakładał mu na czoło Sil-Sil, został - tak jak reszta jego biżuterii - przekuty na nowo. Prawie przestał przypominać stary. Teraz bez wątpienia nabrał dużo większych walorów estetycznych, ale Rin-Rin nie miał pewności, czy na pewno przez to stał się lepszy. Młody Demon musiał wyczuć tę chwilę zawahania i niepewności.
- Hej, - ujął jego twarz w dłonie. - nie smuć się i nie bój niczego. Dasz sobie radę, zobaczysz. Będziemy czekać na twój powrót - uśmiechnął się pogodnie.
Z tyłu rozległ się gwizd aprobaty. Bon-Bon wcisnął się do komnatki i przytrzymał lustro przed Rin-Rinem. Demon Nocy siedział przed swoim odbiciem jak wmurowany. Najpierw nie dowierzał, a potem zaśmiał się wesoło. Pierwszy raz od czterech dni.
- Zrobiliście ze mnie księżniczkę!
- A co ty gadasz, Rin-Rin! Niech Anioły widzą, jakie u nas ponętne ciacha! Niech widzą i zazdroszczą!
- Bon-Bon! - Tafa-Tafa po przyjacielsku trzepnęła partnera w ramię, choć sama nie mogła się powstrzymać przed szerokim uśmiechem.
- Aż taka seksbomba? - Nira-Nira wetknęła głowę w szparę między uchylonymi drzwiami a ścianą, bo tyle tylko mogła zrobić; gdyby chciała wejść do środka ktoś musiałby w imię ojczyzny poświęcić się i zacząć wystawać oknem. - Uuu, nieźle! - oceniła, puszczając Rin-Rinowi oczko.
- Gotowy? - nad głową Niry-Niry pojawiła się nagle niezbyt urodziwa głowa okryta czerwonym kapturem. - Widzę, że mocno sobie wzięli do serca polecenie zrobienia mojego głównego dyplomaty na bóstwo.
Demony Nocy wysypały się z komnatki na korytarz i zgodnie złożyły Mefistofelesowi ukłon.
- No już, już. Bo z was, diablęta, duma promieniuje i oślepnę od niej. Ładnie się postaraliście, ładnie, wy żądne komplementów i pochwał, nigdy niedowartościowane bestyjki - Arcydemon Ciemności zaśmiał się tylko wesoło i poczochrał włosy stojącemu najbliżej Sil-Silowi. - Żegnaj się, Rin-Rin. Smoki już czekają.
Odchodzącego za swoim panem Demona Nocy goniły radosne życzenia powodzenia i rychłego powrotu od przyjaciół oraz własne myśli, bez ustanku błagające o najwyższą ostrożność względem delikatnego, podatnego na uszkodzenia trenu.
* * *
Niebo nie do końca wyglądało dokładnie tak, jak je sobie wyobrażał. Mury były białe, strzeliste i tchnęło od nich jakąś nieprzyjemną wyniosłością. Rin-Rin miał wrażenie, że wszystkie budowle Piekła razem wzięte nie były tak pyszne i dumne jak pojedynczy niebiański kamień. Ta atmosfera musiała się udzielać Aniołom. A nawet, jeśli nie wszystkim, to na pewno tym wchodzącym w skład eskorty i komitetu powitalnego.
Po niebie latały niespokojnie świetliste ptaki. Z daleka migotały tylko tajemniczo, dopiero z bliska okazywało się, że w rzeczywistości są szkieletami niedużych ptaków z pasemkami półpłynnego światła przetkniętymi między kośćmi. Kiedyś przemycano je do Piekła w charakterze przyjemnych dla oka lampionów, ale bardzo szybko proceder porzucono, bo świetliste ptaki miały zwyczaj uciekać z klatek i lecieć prosto do Czeluści, a tam nikt nie miał najmniejszej ochoty ich gonić. Dziedzina Abaddona była ostatnim miejscem, gdzie pragnąłby się udać przeciętny Demon, i pierwszym miejscem, gdzie beztrosko zsyłało się dusze ludzkie zepsute na tyle, że nawet zrobienie z nich pozaklasowego Demona mijało się z celem.
Złoty smok, na którym Rin-Rin przyjechał, przybrał postać młodziutkiego chłopaka o ostrych, gadzich rysach twarzy i połyskującej na złoto, ciemnej skórze. Przekrzywił głowę, wysunął rozwidlony język, po czym wydał z siebie zaintrygowane mruknięcie. Demon chwycił go za uzdę przy policzku i pociągnął za sobą.
- To miłe, że chociaż tobie się tutaj względnie podoba - westchnął.
Pochód zatrzymał się przy stajniach. Demon Nocy bardzo szybko zauważył, że na dużo dłużej, niż wymagałoby po prostu odprowadzenie zwierząt do boksów.
- Nie godzi się trzymać ludzi w stajniach! Już wystarczająco uwłaczacie im tymi końskimi uprzężami! Anioły nie będą przykładać ręki do upokarzania ukochanych stworzeń Boga w Jego własnym domu!
- To nie ludzie, tylko złote smoki, pacanie! Czyś ty się wczoraj urodził?! Natychmiast zabierz je do stajni, daj im wody i trochę mięsa, to może Gabriel nie usłyszy naszej opinii o stajennych zamiast powitania!
- Nie rozkazuj mi, ty plugawy pomiocie Szatana! I nie gróź mi Najjaśniejszym Panem Gabrielem!
- Co za bezmózga łamaga! Lepiej dla ciebie, pierzasta pchło, żebyś zaraz…!
Rin-Rin przecisnął się ze swoim smokiem naprzód. Wejścia do stajni bronił naprawdę wyjątkowo rozgniewany Anioł w lnianej tunice, skórzanych spodniach i wysokich butach. Końce piór drżały mu ze złości. Za nim stało niepewnie kilka innych Aniołów, dużo mniej zdeterminowanych względem rozjuszonego, wykłócającego się z ich przełożonym Belzebuba, którego racice już zaczynały nerwowo uderzać w bruk, krzesząc iskry.
Demon Nocy zdążył tylko otworzyć usta, żeby podejść do próby dyplomatycznego rozwiązania konfliktu, kiedy zdenerwowany awanturą smok Belzebuba targnął do tyłu głowę, wyrwał swojemu panu wodze z rąk, a potem zionął szerokim strumieniem ognia.
Wprost pod nogi zaciekle broniącego wejścia do stajni Anioła.
Który nie zdołał nawet zrobić miny odpowiednio wyrażającej swoje bezgraniczne zaskoczenie i przerażenie, gdy pod stopami otworzyła mu się czarna dziura służąca przechodzeniu między wymiarami.
Rin-Rin zmartwiał. Belzebub podrapał się po wielkim, sterczącym brzuchu i rzucił pełne niezręczności spojrzenie w kierunku pozostałych Demonów.
- Lepiej, żeby się okazało, że twoje bydlę nie wysłało go do Piekła - Asmodeusz ucisnął palcami kąciki oczu, całym sobą dobitnie wyrażając, że on przeciwnie właśnie, bardzo by do Piekła chciał już wracać.
- Przez dwa wymiary nie przeleciał - zachichotał Euronymous. - Na Ziemię go pewnie zrzuciło.
- Albo w wymiar tego świata, który składa się z wodorowego morza i tych takich dziwnych, wiecznie nienażartych ryb, pamiętacie? On też tu obok jest - odezwała się z namysłem Lilith.
- A po drugiej stronie Nieba zdaje się jest wymiar z pustyniami. I tymi wężami, które same siebie wpieprzają, żeby przeżyć - dodał Euronymous, dusząc się ze śmiechu. - Ale ja myślę, że po takim poście porzucą kuszący posiłek z własnych ogonów na rzecz zabłąkanego Anioła.
Mefistofeles wyciągnął wodze w kierunku skulonych, dygoczących ze strachu Aniołów, którym przytaczane właściwości okolicznych wymiarów bynajmniej nie dodawały odwagi.
- Nie atakują bez rozkazu. Ani kiedy są najedzone - Arcydemon uśmiechnął się tak promiennie, że pierzasta gromadka najbardziej na świecie zapragnęła znaleźć się w dowolnym innym czasie i dowolnym innym miejscu, byle tylko nie teraz i nie tutaj. - Zajmijcie się nimi, a my ładnie wytłumaczymy Gabrysiowi, gdzie powinien zacząć szukać swojego stajennego.
* * *
To się nie uda, pomyślał tylko Rin-Rin, idąc u boku Mefistofelesa korytarzami zimowego pałacu Gabriela. Rozmigotane żyrandole, kunsztowne obrazy w adekwatnie do nich kunsztownych ramach, grube dywany, ociekające złotem drzwi do pobocznych komnat - wszystko to zachwyciłoby go na pewno, gdyby nie był tak bardzo zajęty układaniem sobie w myślach kolejnych postulatów podpisywanego dziś układu pokojowego.
Lucyfer nie przybył na rozmowy, ale przekazał Rin-Rinowi swoje żądania poprzez Mefista. Demon Nocy był zmuszony przyznać, że Książę naprawdę nie znosi swojego dawnego brata i zamierza mu z tego tytułu zadać jak największe straty nawet już po zakończeniu działań zbrojnych. Odszkodowanie w wysokości dwustu pięćdziesięciu tysięcy sztuk kamieni szlachetnych… Gabriel musiałby spaść ze schodów i mocno uderzyć się w głowę, żeby przystać na takie roszczenia, z czego ten o horrendalne odszkodowanie był tylko jednym z wielu utrzymanych w podobnym tonie.
Demony wkroczyły do rozświetlonej tysiącami świec przestronnej komnaty. Eskorta wycofała się pod ściany, a Rin-Rin drgnął. Niedobrze. Archanioły nie wstały ze swoich miejsc na powitanie. Ród niebiański był zbyt zacięty i zbyt dumny, żeby się przyznać do własnej klęski w boju. A w konfrontacji z takim uporem i zawzięciem osiągnięcie nawet połowy tego, czego żąda Książę Demonów, należałoby z uznaniem nazwać ogromnym sukcesem. Rin-Rin poczuł się tak, jakby oczekiwano od niego, że nożycami do papieru przytnie wszystkie żywopłoty Piekła w jeden dzień.
Archanioł Gabriel podniósł się z krzesła i niespiesznym, mocno spacerowym krokiem wyszedł naprzeciw Belzebubowi. Atmosfera wzajemnej niechęci była tak gęsta, że prawie widzialna gołym okiem. Tylko wzorowe opanowanie i podstawowa dla wyszkolonego Demona Nocy zdolność zachowania niewzruszonego oblicza pozwoliły Rin-Rinowi na ukrycie głębi własnej rozpaczy. To będą rozmowy pokojowe tylko z nazwy, pomyślał gorzko.
- Witam w Niebie - odezwał się Gabriel tak, że "Wynocha" wypowiedziane tym tonem zabrzmiałoby naturalniej. - Widzę, że mój najdroższy brat Lucyfer postanowił nie zaszczycać mnie dzisiaj swoim towarzystwem.
- Pański najdroższy brat Lucyfer leczy głębokie rozcięcie na udzie, które jaśnie pan łaskawie raczył mu zadać mieczem z pochwały godną troskliwością - odparł Belzebub tak słodko, że Rin-Rina aż zęby zabolały.
- To niezmiernie przykre, że zamiast z najdroższym moim bratem będę zmuszony prowadzić negocjacje z jego adiutantem.
- To niezmiernie przykre, że pański adiutant kopnął w kalendarz kilkaset lat temu, a jaśnie pan w swej szlachetności i głębokiej żałobie za Uzjelem nie zechciał przyjąć na służbę nowego, aby móc okazać mu swą łaskę wysyłaniem go na tak uwłaczające czci najwyższego Archanioła rozmowy pokojowe z niegodnymi spojrzeć na jego świętą twarz pomiotami Szatana. Doprawdy, to było bardzo nietaktowne ze strony Uzjela dać się tak Demonowi Śmierci Bune rozciąć prawie na pół.
Nie wyjdziemy stąd o własnych siłach, pomyślał przerażony Rin-Rin. Wyniosą stąd nasze poćwiartowane ciała w workach i z serdecznym listem kondolencyjnym odeślą Lucyferowi. Ktoś położył mu dłoń na ramieniu i tylko resztki silnej woli powstrzymały go przed nerwowym podskoczeniem. Mefistofeles przysunął podopiecznego bliżej siebie i uspokajająco pogładził go palcami po karku, jednym prostym gestem oznajmiając "Nie bój się, jesteśmy tu wszyscy razem, po prostu baw się dobrze, bo na posłów nie wolno im podnieść ręki". Rin-Rin rozluźnił się nieco, ale cały czas miał wrażenie, że…
Że coś jest, cholera, źle. I że będzie gorzej.
Belzebub i Gabriel nadal wymieniali ciężkie od jadu uprzejmości, kiedy wzrok Demona Nocy padł na okno. Nie tyle może na dwie szybki oprawione w rozrzeźbione z rozmachem ramy, co na widok, jaki się za nim roztaczał.
Za oknem był kilka pięter niżej dziedziniec obsadzony najwymyślniejszymi gatunkami roślin importowanych z rozmaitych pobliskich wymiarów. Rosły tam wysokie drzewa o rozłożystych koronach, w tym jeden egzemplarz Drzewa Poznania Dobra I Zła, które zawsze mają liście z jednej strony białe, a z drugiej czarne. Na gałęziach siedziały świetliste ptaki i wiły sobie gniazdka dla potomstwa, którego nigdy nie będą mieć. Po niebie żeglowały ze stoickim spokojem chmury podobne do plam po bitej śmietanie. To wszystko było tak piękne i zajmujące, że typowy człowiek nie zwróciłby nawet uwagi na grupkę niedużych figurek w dole, zmierzających poprzez dziedziniec do prawego skrzydła pałacu. Tyle, że Rin-Rinowi do typowego człowieka było daleko jak ewolucyjnie trylobitowi do czarnej pantery.
- Co to ma znaczyć? - zapytał spokojnie, chociaż w środku krew mu wrzała.
- Dobre pytanie - sarknął mało przyjaźnie Asmodeusz, podchodząc do okna.
- Zdaje się, że Michael przeprowadza więźniów - odpowiedział Gabriel głosem, który sugerował, że Archanioł nie straciłby rezonu nawet, gdyby na jego dziedzińcu wybuchła bomba atomowa.
- To są jeńcy wojenni - gniewu Rin-Rina nie zdradzało absolutnie nic.
- Bardzo możliwe. Pod pałacem są lochy.
- Owszem.
Spojrzenia wszystkich zgromadzonych w komnacie padły na Euronymousa. Oczy Arcydemona Śmierci płonęły. Jedno czerwono-złote, nazywane okiem kremacyjnym od ognia, w którym spala się zwłoki. Drugie brunatne, nazywane okiem inhumacyjnym od barwy ziemi, do jakiej składa się ciała. Na ogół Euronymous zachowywał się jak szaleniec przebywający pod stałym wpływem gazu rozśmieszającego, więc jego milczenie i głos nie pobrzmiewający tajonym chichotem obudził lęk przed prawdziwą, najczarniejszą stroną pana nienaturalnej, gwałtownej śmierci.
- Owszem, - powtórzył Arcydemon, a Rin-Rin mógłby przysiąc, że posadzka wokół jego stóp pokryła się szronem. - masz lochy pod swoim pałacem. Ale w lewym skrzydle - Euronymous z szumem rozłożył swoje skrzydła, na których fioletowe wzory buchnęły jaskrawym światłem, co najboleśniej dało się we znaki Mefistofelesowi. - Bo w prawym skrzydle za dziedzińcem stoi na placu straceń pień i topór katowski w niego wbity!
Głos Arcydemona Śmierci grzmiał ogłuszająco jak piorun, który uderza w pobliskie drzewo. Wśród Aniołów zawrzało. Nie tylko dlatego, że dalszy opór mógłby ich kosztować utratę słuchu. Natychmiast pchnięto do Michaela posłańca z rozkazem uwolnienia i przysłania jeńców na górę.
To był ten etap, kiedy Gabriel musiał zrezygnować z odrobiny własnej dumy w imię nie wpędzenia się w jeszcze gorsze odszkodowania niż te, które chwilę później zostały przedstawione w postulatach Lucyfera przez oddelegowanego do roli negocjatora Demona Nocy. Archanioł przyjrzał mu się uważnie, doskonale maskując to skupieniem podczas wysłuchiwania wygórowanych żądań Księcia, będących czymś abstrakcyjnym i kompletnie nie do przyjęcia. Stary Demon, ocenił Gabriel. Stary, może nieco speszony przebywaniem wśród elit, ale na pewno nie da się łatwo zbić z tropu.
Rzucił okiem na Leliela. Anioł Nocy był dużo młodszy, niedoświadczony, a w dodatku nie miał zbyt wiele na obronę Nieba, zwłaszcza po incydencie z pojmanymi na polu bitwy Demonami. To źle wróżyło finansom Nieba. Bardzo źle.
* * *
Rin-Rin siedział przy boku Mefistofelesa, skubiąc nieufnie jakieś wykwintne dania serwowane na złotych półmiskach. Krzesła były tak wysokie, że mógł swobodnie majtać nogami, ale zupełnie nie miał na to ochoty, choć długie, ciężkie obrusy bez wątpienia zatuszowałyby takie dziecięce wybryki. Pakt pokojowy podpisany przez obie strony konfliktu był bardzo korzystny dla Piekła, ale Rin-Rin nie czuł się z tego powodu ani trochę zadowolony. Mefistofeles położył dłoń na jego ręku i nachylił się lekko w jego stronę.
- Odbębnimy jeszcze tylko tę uroczystą kolację i wracamy do Domu. Zjedz cokolwiek.
- Cały czas wydaje mi się, że coś jest bardzo nie w porządku, panie… - mruknął Rin-Rin.
- Toast! Za pokój stuletni! - zawołał radośnie Archanioł Wojny głosem sugerującym, że pokój otrzymał od niego już niejeden toast, z czego niektóre na pewno jeszcze przed oficjalnym jego podpisaniem.
- No, Rin-Rin. Ten układ to twój sukces - Mefisto uśmiechnął się ciepło. - Fen-Fen będzie z ciebie dumny. Pij - podstawił podopiecznemu swój kielich, a Demon Nocy nie pozostał dłużny, unosząc ku niemu własny pucharek.
- Za pokój stuletni - obdarzył Arcydemona łagodnym uśmiechem i wypił wino z jego kielicha do dna.
- Za pokój - Mefisto wychylił zawartość pucharka jednym haustem.
Nagle Rin-Rinowi coś mignęło w uchylonych drzwiach komnaty. Zanim się spostrzegł, już wstał od stołu. Niezręcznie było mu pytać, czy może się na chwilę oddalić, ale Mefistofeles po prostu skinął mu przyzwalająco głową. Nie pytał, gdzie Demon się wybiera, bo zaraz został wciągnięty w niezbyt wybitną intelektualnie dyskusję z Lilith, od której zresztą nikt nigdy niczego mądrego usłyszeć się nie spodziewał.
Rin-Rin wysunął się na korytarz i podążył w stronę balkonu, który po dotarciu okazał się nie balkonem, tylko lądowiskiem dla pegazów. Długą platformę otaczał sięgający kolan płotek. W jednym końcu jakiś Anioł czesał zieloną grzywę swojego białego pegaza. W drugim natomiast usiadł…
- Ty! Co ty tutaj robiłeś?! - Rin-Rin sam był zaskoczony ogromem fali gniewu, jaka płynęła rwącym strumieniem przy każdym jego słowie. - W Niebie! Schwytany i przywleczony tu jako jeniec! Czyś ty resztki własnego rozumu postradał?!
- Drugi raz cię na oczy widzę, a ty się znowu na mnie drzesz! - blondwłosy Demon w poszarpanych, brudnych ubraniach natychmiast zerwał się z podłogi, zyskując tym samym - na oko - dziesięć centymetrów przewagi we wzroście. - Słuchaj no, ty pokurczu w babskich szmatkach, lepiej śmigaj mi stąd w podskokach, bo jak na razie jesteś jedynym stworzeniem, któremu udało się mnie spoliczkować i ujść z życiem! Rób tak dalej to przestaniesz być chlubnym wyjątkiem!
- Drugi raz mnie na oczy widzisz, tak?! Ja też widzę cię drugi raz i drugi raz ratuję ten twój durny tyłek, z którym zawsze wleziesz tam, gdzie cię nie trzeba! Czy ty się niczego na własnym doświadczeniu nie uczysz?! Pantofelek by szybciej fizykę kwantową zrozumiał… niż… ty…
Rin-Rin miał przed oczami ciemność. Opadła na niego z znienacka, przynosząc ze sobą dziwne odrętwienie. Demon Nocy czuł, że traci poczucie przestrzeni. Chciał się czegoś przytrzymać, ale jego dłonie natrafiły na nieskazitelną pustkę dookoła.
Nagle cały bark ze zwichniętym skrzydłem wybuchnął mu pod czaszką feerią różnokolorowych światełek, wpychając mu wydech z powrotem w płuca. Ciemność rozrzedziła się na tyle, żeby udało mu się zidentyfikować własne położenie. Rozpoznanie dało średnio zadowalające efekty - Rin-Rin wisiał za lądowiskiem trzymany przez głupiego, ziemskiego Demona za nadgarstek.
- Tym razem cię nie puszczę.
- Nie… - wyjąkał boleśnie. - Tym razem… wyrwiesz mi ramię… ze stawu…
Ziemski Demon względnie szybko pojął aluzję, choć Rin-Rin bał się już, że będzie musiał zmusić do współpracy dziwnie sztywny język i wysilić się na bardziej bezpośrednią uwagę względem wiszenia na jednym ręku wysoko nad brukiem dziedzińca. Obraz rozmazywał mu się przed oczami jak oglądany przez wyjątkowo brudne okna. Ledwie wyczuł, że został wciągnięty na płytę lądowiska. Dużo wyraźniej natomiast odczuwał rosnącą mu w brzuchu ciężką, lodowatą kulę.
- Rin-Rin? Hej, słyszysz mnie?
Skąd zna moje imię?, pomyślał przelotnie. Dlaczego nie mam władzy nad własnym ciałem? Czyj jest ten drugi głos? To Anioł, który czesał swojego pegaza?
- Coś się stało?
- Dlaczego ty nie wstajesz, Rin-Rin?
Dobre pytanie. Demon Nocy sam chciałby się dowiedzieć, dlaczego leży bezwładnie w ramionach tego barbarzyńcy i nie jest w stanie odepchnąć go albo chociażby uczciwie zwymyślać.
Coś było cholernie nie w porządku…
03.04.2010.
Demon Lionka
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 10 2011 22:21:43
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Diabolina (Brak e-maila) 20:20 22-02-2010
Świetne opowiadanie! Najlepsze z tej strony! Szkoda, że pozbawione wątku miłosnego, ale lepsze to, niż uciążliwe ,,ochy" i ,,achy" . Pozdrawiam gorąco!
Shat (Brak e-maila) 00:02 24-02-2010
Muszę przyznać, że naprawdę mi się podobało! Styl masz intresujący, stosujesz ciekawe składnie i porówniania. Fabuła też dobra. Czytało się bardzo przyjemnie. Bohaterowie ładnie przedstawieni. Jeden wieli plus. ;D
Kati (Brak e-maila) 13:20 24-02-2010
masz bardzo uroczego głównego bohatera i zgrabną konstrukcję opowiadania.
nad językiem musisz trochę popracować, szczególnie nad doborem słów. nie zawsze słowa których używasz pasują do kontekstu. czasami też powtarzasz pewne myśli, parafrazujesz je, co mi się średnio podobało.
Elvaner (Brak e-maila) 20:02 01-03-2010
8,5/10 - dobry style, wartka akcja, lotny humor
Popracować musisz nad:
- stylistyką - czasem porównania, których używasz są zbyt wymuszone, humor w opowiadaniu musi być lekki, by i czytelnik mógł się nim bawić
- doborem słownictwa - czasem zwroty, których używasz nie pasują do całości kontekstu
- linią motoryczna opowiadania - "KuĽnia..." wydaje się być fragmentem wyciętym z większej całości, co pozostawia niedosyt i wrażenie niedokończenia wielu wątków
- kompozycją tła - pole bitwy składało się z krwi i flaków - nie musiałaś tej informacji powtarzać pięć razy - krew i flaki to krew i flaki
Ogólnie podobało mi się. Pracuj nad warsztatem i pisz dalej.
An-Nah (Brak e-maila) 22:10 03-03-2010
Bardzo, bardzo mi się podobało. Kobieto, "Śnieg w Czerwcu" był cudowny - tutaj udowodniłaś mi swoją klasę. Z czystym sumieniem mogę po tych dwóch tekstach stwierdzić, że jesteś jedną z najlepszych autorek w polskim fandomie yaoi i slashowym.
Widać wpływy Kossakowskiej, na pierwszy rzut oka wydaje się, że opowiadanie mogłoby być fan-ficem z jej dzieła (choć może to dlatego, że naczytałam się siewcowych ficow Jezy), ale to nie przeszkadza, więcej, mimo tej zbieżności widzę jednak cechy własnego świata, inną hierarchię piekieł... Oczarowała mnie koncepcja języków, oczarowała modlitwa i wizja Szatana. Wątek męsko-męski? Właściwie żaden. I dobrze, coś bardziej wyeksplicytowanego przytłumiłoby sens opowiadania, byłby dodane na siłę, tak wszelkie sugestie płynie łączą się z całością.
Uwag stylistycznych nie mam. W przeciwieństwie do przedpiśców uważam dobór słów za dobry.
Jak na razie - najlepszy z tekstów konkursowych, ale nie czytałam jeszcze wszystkich. Niemniej jednak masz spore szanse na mój głos.
TsUbOmI (Brak e-maila) 22:14 04-03-2010
Wiesz, zagłosowałam na Ciebie ^^ Bardzo mi się podobało to opowiadanie. Jednak zakończenie powoduje niedosyt. Chciałoby się wiedzieć, jak potoczą się dalsze losy tych interesujących bohaterów. Zakończyłaś w najlepszym momencie, niech cię piekło pochłonie! Tak się nie robi(( 3mam kciuki!
Emolinka (Brak e-maila) 14:04 13-03-2010
Cudne. Drugie najlepsze na stronie.
Aiko Hikari (hikariaiko@gmail.com) 19:21 14-03-2010
Świetne... szkoda, że ja nigdy nie będę potrafiła tak pisać ;(
Shat (Brak e-maila) 16:12 17-05-2010
*rzuca się na Lionkę i gniecie* DZIEWCZYNO~!!!!! CHCESZ MNIE ZABIĆ?! T^T
Coś Ty mu zrobiła?! xD btw. już chciałam pytać, czy Drauga się jeszcze pojawi w tym opowiadniu, co w sumie od początu wydawało mi się nieco głupim pytaniem bo w końcu to Nordycki demon... On MUSIAŁ się pojawić, żeby mogła dawać upust swojej miłości do wikingów. xD
Poza tym, co ja mam Ci powiedzieć? T____T
Masz naprawdę świetny styl, który po prostu KOCHAM. Realia przedstawione w opowiadaniu są tak cudnie powykręcone, że aż żałuję, że nie jestem demonem. xD Naprawdę bardzo dobrze się czytało. przygotuj się teraz, że będę Cię regularnie molestować o dalsze części! xP
An-Nah (Brak e-maila) 10:19 19-05-2010
To tym razem powtórzę się tutaj
Fabuła się rozkręca, Arcydemony i Archaniołowie są nader ciekawi - ich wzajemne relacje i rozmowy takoż. Coraz lepiej widać "własność" świata, to, że to nie jest wzorowane na Kossakowskiej. Trochę dziwnie czyta mi się narrację z punktu widzenia Rin-Rina, ale demon pod koniec pokazuje na co go stać i mam nadzieję, że to dopiero początek, bo lubię silne postaci. No i początek relacji Rin-Rin - Druaga - ciekawy, zobaczymy, co się wykluje.
Tsubomi (Brak e-maila) 19:59 10-06-2010
A ja jestem trochę rozczarowana Drugi rozdział jest caaaałkiem inny od pierwszego! Demony są (kurrrczę) zniewieściałe >_< wszędzie mnóstwo przepychu, słodkości i... ci strojnisie, bleee. A Rin-Rin zachowuje się jak, zacytuję, ,,księżniczka" xD. W mojej wyobraĽni widzę go jako kobietę, nie umiem zedrzeć tego wizerunku z głowy. Szkoda Czy coś mi się podobało? Czuję nastrój Angel Sanctuary, też niby świat anielsko-demoniczny, ale postaci mają całkiem ludzkie problemy, czy też role. Zakończenie było wyjątkowo interesujące, szkoda tyko, że przestałam lubić Rin Mam nadzieję, że 3 rozdział znów mnie rozkocha w tej opowieści. Bo 1 był GENIALNY!
YamiNoKo (Brak e-maila) 01:40 26-07-2010
Świetne opo, umiesz połączyć humor, dramat i opisać to tak, że wydaje się to być życiem kogoś istniejącego
Nie mogę się doczekać trzeciego rozdziału!
Shat (Brak e-maila) 23:43 12-01-2011
TRZECI ROZDZIAŁ~!!!
No ile ja się musiałam naczekać... >.> nie mówiąc już, że torturowałaś mnie wcześniej tym fragmentem...
Naprawdę bardzo mi się podoba. Stworzyłaś niesamowity świat. Niebo, Piekło, ich wzajemne relacje, bohaterowie i ich sposób myślenia - wszystko jest niesamowicie dopracowane i spójne. Jestem pod wielkim wrażeniem!
A czerwony cielak mnie rozwalił... xD
Czekam na kolejny rozdział! ;* |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|