The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 26 2024 19:10:11   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Kapłani 2
Obudził się z samego rana, gdy słońce leniwe wychylało się zza horyzontu. Szturchnął Brooka, który mruknął coś przez sen i przewrócił się na drugi bok. Potrząsnął nim jeszcze raz, aż wreszcie ten się obudził. Rozejrzał się w poszukiwaniu Saatha. Dostrzegł go opierającego się o pień drzewa.
- Zbieraj się - rzucił do niego - I mam nadzieję, że się wyspałeś, bo nie będziemy na ciebie czekać.
Mężczyzna zwrócił się do niego i ukłonił lekko. Zapiął szczelniej zapięcia płaszcza i wbił w niego wzrok jakby czekając.
Shield otrzepał spodnie i raz jeszcze szturchnął Brooka, który chyba z powrotem zasnął. Podszedł do starego ogniska i upewniając się, że nie ma już w nim żaru, rozsypał popiół a miejsce przykrył rozłożystymi liści. Żołnierze Drugiego Prezydenta mogli już znaleźć ciała. Ochronne zaklęcia Brooka, powinny przestać już działać. Jeśli mieliby zamiar ich gonić, to ognisko mogłoby być zgubnym dla nich tropem.
Spojrzał w kierunku ledwie widocznego na horyzoncie miasta. Roust to jedno z miast satelickich stolicy kraju. Często podróżnicy zatrzymywali się tu na odpoczynek, zanim postanowią wjechać do centrum kraju. Również przejeżdżało tędy wiele kupców. Niestety Roust to również punkt przerzutowy wojsk, które udawały się w kierunku zachodniej granicy. Teraz powinno ich tam być sporo. W końcu w tamtych stronach zatrzymał się Coltaine po ostatniej dla siebie bitwie.
Lecz tam właśnie ma również przebywać ostatni prezydent, jaki im został. Nie mogli zmarnować takiej okazji.
Wyciągnął przed siebie dłonie i zamknął oczy. Po chwili skrzywił się.
- Co jest?
Shield spojrzał na Brooka, który drapał się po tyłku i wbijał w niego zmęczone spojrzenie.
- Łapię niezwykle słabe fale. Mam wrażenie, że w mieście całkowicie stracę zdolność do czegokolwiek.
Po chwili dodał widząc, że na twarzy mężczyzny pojawił się trochę przestraszony wyraz.
- Spokojnie coś wymyślę. Ważne żebyś ty mógł zrobić swoją część. Dasz radę?
Brook nieśmiało pokiwał głową. Shield szybkim krokiem ruszył przed siebie każąc mu się pośpieszyć.
Cholera, będzie musiał coś wymyślić po drodze. Z jego informacji wynika, że prezydent ma przebywać w jednym z hoteli. Jeśli to prawda, to powinno pójść łatwo, lecz wciąż nie miał pewności, jak duża będzie obstawa i jak blisko uda im się podejść. Nie będą w stanie wykorzystać już iluzji, która okazywała się niezwykle pomocna niemal podczas wszystkich akcji. Jego zadaniem jest za wszelką cenę pomóc Brookowi i nie zamierza się poddać.
Nagle z rozmyślań wyrwała go wesoła rozmowa. Przynajmniej tak się na początku wydawało, gdyby nie wrażenie, że była jednostronna.
- Wiesz, to mój synek Tool - Brook wyciągnął małe zdjęcie, które zawsze miał przy sobie - Ma sześć lat. Jest cudowny! Coraz częściej ujawniają się moje geny i od czasu do czasu robi psikusy mamie. - tu wyciągnął drugie zdjęcie - Mojej żonie. Czyż nie jest piękna?
Poznaliśmy się jak dziesięć lat temu, gdy byłem jeszcze młodzikiem. To była moja pierwsza miłość i jak się okazała jedyna. Ach, wciąż nie mogę od niej oderwać oczu...
Shield znał już te opowieści na pamięć, więc postanowił więcej nie słuchać tych tkliwych słówek. Chyba próbował odegnać od siebie myśl, że sam nie miał nikogo. Nikogo na stałe oczywiście. Nie miał problemów w zdobyciu partnera na noc. W barze czy hotelu zawsze potrafił odnaleźć żołnierza w swoim typie***. Preferował tych silniejszych, którzy byli ostrzy w łóżku. Nigdy nie lubił być traktowany jak porcelanowa figurka. Delikatnie, łagodne. Dobre było też to, że żołnierze nie oczekiwali, że będzie kolejny raz. Nie próbowali się wiązać mówiąc, że "coś ich łączy". Że to może być coś więcej niż seks. Nie. Oni zdawali sobie sprawę, że jutro będą zmierzać w kierunku kompletnie innego miasta i możliwe, że tam zginą.
Mimo, że nie chciał słuchać historii Brooka, to do jego uszu doszły wyrywki rozmowy.
- Shield jest kapłanem?
- Och tak. I ja też, no przynajmniej w części. Możesz nas policzyć na palcach jednej ręki. Chociaż nasze wymarcie to kwestia lat, to postanawiamy się ze sobą nie kontaktować. Shield jest typowym przedstawicielem - samotny, chłodny i skupiony na pracy. Ja to co innego jak widzisz...
- Dosyć.
Mężczyzna zatrzymał się gwałtownie i odwrócił w stronę idącej za nim pary.
- Oszalałeś? Czemu mu to opowiadasz? Chronię ci tyłek od tylu lat a to wszystko może zostać zaprzepaszczone przez twój długi język. - wskazał palcem na Saatha - Wciąż nie wiemy po czyjej jest stronie.
- Ale dług...
- Jaki dług? Przecież on nic nie znaczy. Niczego nie gwarantuje. - podszedł bliżej i lekko pochylił w jego stronę - Nie możesz wszystkim tak ufać. Nie zapominaj kim jesteś.
Brook spuścił wzrok i powoli pokiwał głową. Wtem odezwał się Saath jakby nie do końca rozumiejąc o co im chodzi.
- Nie zamierzam was zdradzić.
Shield spojrzał na niego przeciągle aż wreszcie odwrócił się i ruszył w dalszą drogę.
Wiedział, wiedział od początku, że to był błąd. Jak mieli wykonywać tak ważne zadanie z Stepowcem, który mógł obserwować każdy ich krok? Może i łączy ich ten niepisany kontrakt, lecz skąd miał mieć pewność, że nie ma w nim jakiegoś punktu małym druczkiem? Cholera, może i by się bardziej stanowczo nie zgadzał, gdyby nie wkurzający fakt, że Saath mu się podobał. Agh! Było by łatwiej gdyby wolał kobiety. O wiele łatwiej...
Nagle poczuł lekkie pociągnięcie za bluzę, które zatrzymało go w miejscu. Odwrócił się, by zobaczyć jak Saath trzyma go za ubranie a drugą dłoń unosi w górze, dając im znak aby byli cicho. Shield na początku wyciągnął przed siebie dłoń, lecz nie potrafił wyłapać fali mocy. Przyjrzał się więc jego twarzy, ale nic nie potrafił z niej wyczytać, z racji tego, że cała przysłonięta była przez materiał płaszcza.
- Co je...
Kapłan nie zdołał jednak skończyć, ponieważ Saath zasłonił mu dłonią usta. Mężczyzna spojrzał na niego zielonymi oczyma co spowodowało, że na krótką chwilę Shieldowi uleciały wszystkie myśli. Otrząsnął się jednak, gdy nomad pociągnął go na bok. Dopiero teraz usłyszał za nimi hałas łamanych gałęzi a gdy się odwrócił, dostrzegł grupę uzbrojonych po zęby żołnierzy.
Shield rozejrzał się i zobaczył biegnącego za nimi Brooka. Wyrwał się Saathowi i podszedł do niego i pomógł mężczyźnie biec. Brook niestety od zawsze miał kiepską kondycję, więc że kapłan musiał go niemal nieść. Saath stanął i obejrzał się na nich, jakby nie będąc z tego zadowolony. Jednak gdy już mężczyźni go minęli, stał nadal wpatrując się w nadchodzących żołnierzy. Shield obejrzał się na niego, lecz ten już wyciągał swój przerażający nóż zza pasa. Kapłan zawahał się przez chwilę. Przez głowę przemknęło mu pytanie, czy nie powinien w jakiś sposób pomóc Saathowi, lecz zaraz odtrącił tę niechcianą myśl. Sam się przecież do nich przyłączył, nikt go nie prosił. Wiedział na co się porywa, więc niech teraz się broni. Nikt go nie prosił o zgrywanie bohatera.
Pociągnął mocno Brooka za ramię, zmuszając go aby przyśpieszył kroku. Z tyłu dochodziły już odgłosy zażartej walki. Musieli się stąd jak najszybciej oddalić, jeśli Saath sobie nie poradzi. Shield rozglądał się uważnie na boki, spodziewając się jakieś innej bandy, która również mogła przeszukiwać teren. Niestety drzewa były tutaj rzadkością, więc byli widoczni niemal jak na dłoni. Kapłan miał wrażenie, że nie ważne jak daleko pójdą, to i tak będą świetnie widoczni.
Na szczęście nikogo nie spotkali i po kilkunastu minutach mogli odsapnąć. Dopiero po chwili Shield zorientował się, że stoją na szarej, brudnej ziemi. Dysząc ciężko przeszedł jeszcze parę metrów i ku jego zdziwieniu i radości jednocześnie, zauważył, że Roust znajduję się zaledwie parę kilometrów przed nimi.
- Brook - powiedział cicho do przyjaciela - Jeśli się pośpieszymy, to dotrzemy tam przed zmrokiem.
Mężczyzna dopiero po chwili zdołał odpowiedzieć.
- A co z Saathem?
- Żartujesz sobie prawda?
Shield klęknął obok niego położył dłonie na jego barkach.
- To nie nasza sprawa.
- Przecież właśnie nas uratował!
- Poradzilibyśmy sobie bez niego. Do teraz nam przecież jakoś szło. Sam zdecydował się z nimi walczyć.
Brook pokręcił powoli głową unosząc brwi.
- Chyba sam w to nie wierzysz. Chciał nam pomóc, to coś znaczy. Nie możemy go tak zostawić.
- Możemy. Musimy przeżyć. A w mieście będzie najbezpieczniej, nie będziemy się wyróżniać i nikt nie widział naszych twarzy. Musimy pamiętać o misji..
- Shield, na miłość boską! Czasem są ważniejsze rzeczy. Jak możesz myśleć o ratowaniu setek, jeśli jedno życie jest dla ciebie bezwartościowe?
Kapłan spojrzał na niego chłodno.
- Wybieram priorytety.
Brook podniósł spojrzenie gdzieś wyżej i po chwili opuścił go mówiąc głosem nie znoszącym sprzeciwu.
- To ja jestem dowódcą tej akcji i teraz każę ci opatrzyć tego człowieka.
Kapłan najpierw nie zrozumiał o o czym mówi Brook, by po chwili się powoli odwrócić. Parę metrów od nich stał wysoki mężczyzna ubrany w ciężki płaszcz. W kilku miejscach na rękawach widoczne były osmalone plamy. Shield dostrzegł jeszcze błysk ostrza, które zniknęło gdzieś w połach materiału.
Odwrócił się jeszcze raz w stronę kompana.
- Chyba żartujesz.
- Idź.
Kapłan powoli wstał i skierował się w stronę nieruchomego Saatha. Niech będzie. W końcu był on tylko najemnikiem. To Brook jest potomkiem wielkiego kapłana, który wieki temu stworzył Księge Pokoju. Nie on. Już wtedy było nas niewiele, zaledwie setka. Tamten kapłan był jednym z najsilniejszych jacy kiedykolwiek się narodzili. Dlatego gdy księga została skradziona a potem zniszczona a kapłan zginął, nikomu więcej nie udało się jej spowrotem stworzyć. Chociaż można powiedzieć, że fakt, że ojciec Brooka był K'Chellem sprawiło, że wybrał nieco inną drogę. Nie korzystał w fal mocy, tylko prosił przodków o wsparcie, jak to mają w zwyczaju jego krewniacy z Północy. Sam tłumaczył się mówiąc, że płynąca w nim krew K'Chella jest silniejsza. Chyba też przez to był trochę wykluczony z wąskiej społeczności kapłanów. Jakby ich zdradził. Shield był zły na swoich współbratymców i dlatego postanowił pomóc mężczyźnie w jego wyprawie. W końcu on sam był tak samo traktowany przez swoje "preferencje". Potem spotkali Coltaina i Baltazara, którzy jednak postanowili ich opuścić, by jednoczyć Zachodnie Królestwa.
Ale przez ten cały czas był wciąż tym wrednym sukinsynem. Dlaczego teraz Brook postanowił, że musi udawać tego dobrego?
Stanął na przeciw Saatha i spojrzał na niego hardo.
- Długo tu jesteś?
Mężczyzna przekręcił delikatnie głowę.
- Jeśli pytasz ile usłyszałem, to chyba całość.
- Nie mam zamiaru cię za nic przepraszać ani cofać moich słów.
- Wiem. I wcale nie chcę cię o to prosić.
Saath nie odrywał od niego zielonych oczu. Przez chwilę Shield nie wiedział o co mu chodzi.
- Więc chcesz wciąż za nami iść? Dlaczego?
- Przez ciebie.
Shield poczuł delikatne ukłucie gniewu. Jego twarz pozostała jedna niewzruszona.
- Więc to przez ten dług, tak? Odpuść sobie i spróbuj o nim zapomnieć. To nie ma sensu, naprawdę.
- Nie przez dług, tylko przez ciebie.
Kapłan zmarszczył lekko brwi. Po chwili uśmiechnął się i pokręcił delikatnie głową.
- Nic z tego nie będzie.
- Wiem. Ale i tak nie odejdę.
Shield przewrócił oczami o odwrócił się, lecz zaraz napotkał spojrzenie Brooka, które przypomniało mu po co właściwe tam poszedł. Przez chwilę stał, by wreszcie odwrócić się znowu i powiedzieć jak najbardziej obojętnym tonem.
- Ściągaj płaszcz.
Ale i tak wolał nie patrzeć teraz w oczy Saatha.




- Co mu jest?
Shield spojrzał na kompana, który chwiał się nad stołem. Po chwili oparł.
- Jest pijany.
Saath odprawił kelnera, który już niósł kolejny kufel.
- Ale dlaczego?
- Próbuje uciszyć złe demony. - widząc jak nomad otwiera usta dodał - I nie pytaj o więcej. Nie mam zamiaru ci tego tłumaczyć.
Nagle za nimi otworzyły się drzwi. Do baru weszła spora grupka żołnierzy i zajęła jeden ze stołów, zaledwie parę metrów od nich. Shield rozpoznał na ich piersiach znaki osobistej gwardii prezydenta. Uśmiechnął się delikatnie. Więc to prawda. Prezydent jest tutaj a do tego niedaleko.
Zwrócił się w stronę Brooka, który leżał na stole i zmarszczył brwi. Cholera, dziś już niego nic nie będzie. Nie jest w stanie zasiedlić idei w umyśle prezydenta w takim stanie. Kapłan nawet bałby się wpuścić go czyjeś głowy.
Pochylił się delikatnie do przodu i wbił wzrok w twarze żołnierzy. Szczerze mówiąc, spodziewał się, że będą pijani jak szewcy i z łatwością wydobędzie z któregoś potrzebne informacje. Lecz ci tutaj zachowywali się niezwykle cicho i spokojnie. Zagryzł wargę próbując wymyślić, jak dostać się do prezydenta niezauważenie.
I wtedy poczuł jak ktoś delikatnie dotyka jego dłoń. Spojrzał błyskawicznie za Saatha, który spoglądał na niego zielonymi oczyma zza kołnierza płaszcza. Ze złością stwierdził, że dłoń koczownika jest większa od jego.
- Nie jestem naiwny.
Shield podniósł brwi domagając się wyjaśnień i dopiero teraz spokojnie zabrał rękę. Przetarł ją pod stołem, jakby próbując się pozbyć uczucia dotyku, jakie pozostawił mężczyzna.
- Kiedy cię spotkałem, ktoś zaatakował konwój prezydenta. Teraz jesteśmy w mieście, gdzie są gwardziści Drugiego.
- I co zamierzasz zrobić z tymi domysłami?
- Pomóc.
Shield westchnął ciężko i zacisnął mocniej palce na swojej szklance.
- Nie udawaj znowu bohatera. Nie zamierzam cię w to wciągać.
- Martwisz się o mnie? Ostatnio miałeś gdzieś moje życie.
Kapłan niemal wyczuł uśmiech w głosie nomada. Odparł spokojnie.
- Nie staraj się, Saath. Nie jestem wart by oddawać za mnie życie. Nie wiem co we mnie zobaczyłeś, ale zapewniam cię, że to nie była prawda.
Saath sie odezwał się nie odrywając od niego wzroku. Shield postanowił zmienić nieco taktykę.
- Trwa wojna. Nikt nie jest pewny jutra. Nie opłaca się zakochiwać.
Nagle nomad poniósł dłoń i dotknął jego policzka.
- Więc jak się skończy, to wziął być pod uwagę moje uczucia?
Shield strącił jego dłoń, lecz nic nie odparł. Mieszkaniec Stepów pochylił się i szepnął coś mężczyźnie do ucha.
- Wiem co robicie. - Shield spojrzał na niego z błyskiem strachu w oczach - Masz niezwykłego przyjaciela. W nocy dręczą go koszmary, które potrafią wkraść się do umysłów innych.
Kapłan odparł nieco zdumiony.
- Przecież szkolicie się w obronie umysłów - Nagle coś do niego dotarło - Zrobiłeś to specjalnie! Pozwoliłeś mu opanować swój umysł!
Wokół oczu Saatha pojawiły się delikatne zmarszczki, które były znakiem uśmiechu. Shield niemal otworzył usta z oburzenia. Chryste, nigdy nie słyszał, że mieszkańcy Stepów mogą być tak bezczelni! Po chwili usłyszał ponaglające pytanie.
- Więc?
- I tak dziś nic z tego nie wyjdzie. - wskazał brodą Brooka - Tylko on może cokolwiek zrobić. Ja nie znam się na tym rodzaju zaklęć , jeśli w ogóle można je tak nazwać...
- W moich stronach wierzy się, że moc jest jak woda, którą można przelewać z jednego naczynia do drugiego. To prawda?
Shield zacisnął usta w wąską linię. Spojrzał raz jeszcze na siedzących niedaleko żołnierzy i po dłuższej chwili pokiwał głową.
- Ale nie chcesz tego robić - stwierdził trochę zdumiony Saath.
- Jeśli widziałeś myśli Brooka, to wiesz, kim on jest.
Nomad potwierdził. Kapłan uniósł szklankę z piwem i pociągnął większy łyk. Och, jakże chciałby się teraz również upić. Nie musiałby o tym wszystkim myśleć.
- Nie wiem czy jestem w stanie opanować jego moc.
- Próbowałeś już kiedyś?
Shield zaśmiał się pod nosem.
- To nie działa na tej zasadzie. Tego nie da się wyćwiczyć. Albo naczynie jest wystarczająco pojemne, albo nie.
- A co się stanie, jeśli nie jest?
Kapłan podparł podbródek dłonią wpatrując się w mężczyzn przy barze.
- W teorii moc może wrócić do właściciela, uciec lub rozsadzić naczynie, które nie jest wystarczająco duże.
Czuł, że Saath spiął się na te słowa. Ach, kapłan także nie czuł się pewnie na samą myśl. Lecz chyba nie było innego wyjścia. To była ich ostatnia misja. Nie sądził, że Drugi Prezydent tak szybko opuści Roust. W końcu dobrze wiedzą, co się dzieje w stolicy.
Nagle kapłan zaklnął pod nosem. Oni mogą sobie nie zdawać sprawy, że w stolicy są szpiedzy! W końcu to robota Baltazara a Nowy Świat nie miał obrony przeciwko mocy. Ci durnie nie zdają sobie sprawy, że ich każdy ruch jest śledzony!
A przynajmniej był. Nie miał wieści o magu, od kiedy dopuścił się skrytobójstwa na Coltaine. Teraz Zachodnie Królestwa dysponują tylko dwoma władającymi mocą - Shiloh i Ghil a z nimi kapłan nigdy nie miał najlepszych relacji.
Dobrze, że Zachodnie Królestwa mieli już za sobą, gdy parę miesięcy temu mijał ich bojowy pochód Coltaina. Wtedy Brook nie sądził, że to potrzebne, lecz Shield przekonał go, aby załatwił kilku potężniejszych magnatów. Więc Brook wkradł się do ich umysłów i zaszczepił myśl o korzyściach płynących z pokoju. Ideę, że wojny się jednak nie opłacają i przynoszą zły wizerunek. Bo to właśnie robili od paru lat. Każdej ważniej osobie, która mogła jakoś wpłynąć na bieg wojny próbowali zaszczepić przekonanie, że pokój byłby lepszy.
Shield na początku tej misji nie był do końca przekonany, lecz Brook wierzył, że może wykorzystać swoje umiejętności we właściwy sposób i przyczynić się do końca wojny. Chciał zerwać dziedzictwem poszukiwania sposobu na odzyskanie Księgi Pokoju. Te bezowocne badania przez stulecia nie przyniosły rezultatów a jedynie stawiały na barkach potomków Wielkiego Kapłana ogromny ciężar.
Shield westchnął ciężko powoli wstając od stołu. Nie odrywając spojrzenia od żołnierza siedzącego przy barze zwrócił się do Saatha.
- Zrobimy to, lecz najpierw muszę się trochę odprężyć.
Poczuł jak ktoś chwyta go mocno na nadgarstek.
- Nie musisz tego robić.
Kapłan powoli zwrócił się do nomada unosząc brwi. Pochylił się delikatnie w jego stronę i lekko uśmiechnął
- Taka jest moja męska strona. Od dawna z nikim nie byłem więc muszę się trochę rozładować.
Wyprostował się i podszedł do swojej dzisiejszej zdobyczy. Łatwo można było ją upolować, jeżeli człowiek umiał się przyglądać.
Oparł się o bar i wbił wzrok w mężczyznę.
- Cześć.
Żołnierz uśmiechnął się lekko i zwrócił w jego stronę. Shield czuł jak powoli przejeżdża po nim wzrokiem.
- Witaj, mały.
Rozejrzał się ukradkiem po barze, lecz nikt nie zwracał na nich uwagi. To dobrze. Czasem można było mieć niezłe nieprzyjemności, gdy ktoś się dowiedział z kim sypiasz. Shield wiedział jednak jak można zachęcić kogoś do seksu, jednocześnie zbytnio się nie ujawniając. Uchwycił raz jeszcze wzrok żołnierza i otworzył lekko usta dyskretnie oblizując wargi.
- Zainteresowany?
Mężczyzna już kiwał głową, gdy nagle jego twarz zniknęła kapłanowi z oczu. Pojawiła się za to inna, lecz niestety znajoma. Zanim zdążył zareagować, Saath powiedział coś do żołnierza a Shielda pociągnął za ramię prowadząc do góry. Kapłan szarpał się, lecz nomad był zbyt silny. Zaprowadził ich korytarzem do ich pokoju, zamykając za sobą drzwi na zasuwę. Gdy wreszcie Saath puścił kapłana, ten cofnął się mówiąc wzburzonym tonem.
- Oszalałeś?! Co ci przyszło do głowy!
Saath nie odezwał się powoli ściągając z siebie płaszcz. Gdy materiał leżał już na ziemi, podszedł do kapłana i położył mu dłonie na barkach. Nie wiedząc dlaczego Shield zrobił niewielki krok do tyłu, czując, że nomad wpatruje się w niego intensywnie.
- Czego chcesz?
Nagle mężczyzna pochylił się i położył na ustach kapłana delikatny pocałunek. Shield stanowczo odepchnął go od siebie.
- Nie chce tego z tobą robić.
- A ja nie chcę, być robił to z kimś innym. - po chwili mężczyzna dodał cicho - Możesz udawać, że jestem kimś innym.


Shield siedział na podłodze opierając się plecami o bok łóżka. Spojrzał przez okno. Zostało jeszcze parę godzin do świtu. Usłyszał za sobą skrzypienie materaca. Saath obrócił się w pościeli i wychylił całując kapłana w szyję.
- To był błąd.
Jakby go nie słuchając, Saath złożył kolejny pocałunek na jego nagich ramionach. Shield skrzywił się pod tym czułym dotykiem.
- Jedna noc nic nie znaczy, rozumiesz?
Nomad przestał go całować. Po chwili milczenia wstał z łóżka i klęknął na przeciwko kapłana.
- Dlaczego tego nie chcesz?
- Nauczyło mnie życie. I pewien człowiek o imieniu Coltaine.
Saath wyprostował się nieco zdumiony.
- Coltaine? Czy to nie był przypadkiem wódz, któremu udało się zjednoczyć Zachodnie Królestwa?
- Tak był. Zgubiła go miłość.
- Skąd to wiesz? Znałeś go?
- Och, podróżował z nami przed prawie dwa lata. Wciąż wpatrzony w swoją największą miłość. - zerknął na Saatha - Widzę w twoich beznadziejnych oczach ten ślepy wzrok.
Shield odwrócił się znów wlepiając spojrzenie w okno.
- Nie zamierzam popełniać jego błędów.
- Ale...
Shield uciszył Saatha i gwałtownie wstał szukając swoich ubrań rozrzuconych po pokoju. Szybkimi ruchami zaczął ubierać spodnie i koszulę. Cholera. Wkurzało go, że Saath podczas seksu był taki delikatny. Kapłan był przyzwyczajony do szybkich numerków, a nie prawie półgodzinnych pieszczot! Shield próbował jak najszybciej skończyć, lecz Saath nie pozwalał mu na to. Musiał przyznać, że było to niezwykle przyjemne, lecz wciąż czuł w jego każdym dotyku i pocałunku te przeklęte uczucia. Nie był z tego dumny, ale w końcu jakoś wybłagał nomada, żeby w niego wszedł.
Czy on nie potrafił zrozumieć, że on nie ma czasu na takie błahostki?
Mimo, że brał już prysznic, wszedł do łazienki i opłukał twarz zimną wodą. Spojrzał an swoje odbicie w lustrze i po chwili dostrzegł opartego o framugę Saatha, który wlepiał w niego te przeklęte spojrzenie. Dręczyło go, co takiego widział w tych zielonych oczach. Od kiedy się dowiedział wolał nie napotykać już jego wzroku.
- Idę do Brooka.
- Jednak zamierzasz to zrobić?
Kapłan wytarł twarz ręcznikiem i odwrócił się w stronę wyjścia kiwając głową. Skierował się w stronę drugiego pokoju, lecz gdy był już koło Saatha, ten zatrzymał go zdecydowanym ruchem.
- Co znowu?
Nagle kapłan pożałował tego pytania, gdy zobaczył wyraz twarzy mężczyzny. Saath pochylił się i szepnął coś do jego ucha co spowodowało, że po twarzy Shield przebiegł skurcz.
- Przestań to powtarzać!
Niemal krzyknął i znów ruszył do pokoju, gdzie był Brook.

Shield położył dłonie na skroniach Brooka i wziął mimowolnie głęboki oddech. Nawet nie zagłębił się zbytnio w umysł mężczyzny, a już czuł nieprzyjemne mrowienie i szarpnięcia. Przetarł palce i powoli oczyścił umysł. Sam nie wiedział ile musi zrobić miejsca na nową moc. Położył jeszcze raz dłonie na głowie Brooka...
I wtedy poczuł niewyobrażalne uderzenie.
Takie coś znajdowało się przez tyle lat w ciele jednego mężczyzny?! Przez umysł Shielda przelały się tysiące obrazów obcych wspomnień. Krzyki, śmiech, szepty i ponure śpiewy nagle zlały się w jedną całość. Shield poczuł jakby jego ciało zostało tym przesycone do granic możliwości. Nie było to bolesne, lecz miał wrażenie, jakby zatracał własną tożsamość. Nagle poczuł jakby w jego głowie pojawiła się setka osobowości, a każda z nich z inną przeszłością, marzeniami, uczuciami. Przewrócił się na bok i złapał za głowę. Gdy powoli zaczął się przyzwyczajać do ciągłego hałasu i migotania wielu obrazów do głosu doszło dziedzictwo K'Chella. Nagle z jego gardła wydobył się zachrypnięty krzyk. Cała rzeczywistość zmieniła się. Czuł skórą kroki ludzi, którzy chodzili na tym piętrze. Widział setki barw, których wcześniej nie dostrzegał oraz nawet najdrobniejszy pyłek kurzu. Poczuł jak ktoś zasłania mu usta dłonią, tłumiąc wrzask, który wciąż wydobywał się z jego krtani. Spojrzał zamglonych wzrokiem na Saatha, który się nad nim pochylał i pokiwał delikatnie głową w wyrazie podziękowania następnie zamknął oczy. Musiał się skupić i jak najszybciej to wszystko opanować.


Shield nieco chwiejnym krokiem zszedł na dół i oparł o ścianę chowając się w cieniu. Parę metrów od niego stało kilku gwardzistów. Kapłan zacisnął pięść na piersi, próbując jakoś uciszyć łomotanie serca. Od kiedy przyjął moc, jego ciało pracowało jakby na zwiększonych obrotach. Oddech się spłycił i był nierówny a serce niezwykle przyśpieszyło. Nie wiedział, czy jego organizm wytrzyma długo takie napięcie. Wyciągnął przed siebie dłoń powtarzając w duchu, że pragnie przerwać wojnę i zakończyć rozlew krwi. Nie wiedząc skąd, ale wiedział, że przodkowie patrzą na niego gdzieś z daleka i słuchają uważnie. Wciąż powtarzał jak mantrę, że robi to dla pokoju i dobra innych. Po chwili spłynęła na niego słodkie uczucie mocy, której brakowało mu od tak dawna. Wyprostował powoli palce, czując jakby wszystko miało uciec jak przestraszone zwierzę. Skupił wzrok na pobliskiej ścianie i po chwili rozległ się ogłuszający wybuch i w tamtym miejscu pojawiła się wielka dziura.
Przez ułamek sekundy Shield zastanawiał się, czy to co właśnie zrobił było do końca iluzją. Było tak realne, że nie zdziwiłby się, gdyby naprawdę ją rozsadził.
Otrząsnął się i wyjrzał zza rogu na żołnierzy. Niektórzy leżeli nieprzytomni na ziemi, inni kaszleli od pyłu albo właśnie wyciągali pistolety celując w nowo powstałą dziurę. Nagle rozległo się jakieś zamieszanie, gdy ktoś chciał wyjść w pokoju. Jednak mimo protestów, człowiek ten pojawił się na korytarzu i zaczął wykrzykiwał rozkazy.
- Sprawdźcie cały korytarz! Każcie otoczyć teren i sprawdzić wszystkie pokoje. Już!
Żołnierze ruszyli w jego stronę. Cholera, nie potrafił jak szybko rzucić kolejnej iluzji w tak krótkim czasie. Już rozumiał, dlaczego to Shield zawsze miał odwracać uwagę, mimo tak ogromnych pokładów mocy, jakie znajdowały się w Brooku. Wciąż pojawiające się na nowo obrazy i bezustanne hałasy, nie pozwalały się wystarczająco skupić na nowych "prośbach". A do tego one same trwały dosyć długo.
- Tam jest. Widzę go! To ten Stepowiec!
Kapłan wzdrygnął się słysząc te słowa. Cholera! Przecież kazał mu zostać i pilnować Brooka! Czy on kocha narażać własne życie na śmierć?!
Ale to nie ważne. Przeniósł powoli wzrok na Drugiego Prezydenta, który wbijał przed siebie tryumfalny wzrok. Shield zaczął znów powtarzać w duchu słowa o pokoju i powoli zaczął się zbliżać do mężczyzny. W sąsiednim pokoju rozlegały się odgłosy walki a po chwili usłyszał wrzaski.
- Mamy go!
Prezydent uśmiechnął się i odkrzyknął do swoich gwardzistów.
- Nie zabijać! W końcu mamy okazję dorwać żywego rebelianta. Przesłuchamy po później.
Kiedy skończył to zdanie nagle zdał sobie sprawę, że ktoś koło niego stoi. Otworzył usta, lecz było już za późno.


Mężczyzna obudził się słysząc jak ktoś woła go po imieniu. Otworzył powoli oczy i ujrzał siedzącego obok Brooka. Gdy tylko zorientował się, że ten odzyskał przytomność, zaczął mówić coś z wielkim przejęciem. Kapłan pomasował sobie skronie i szepnął.
- Za szybko. Nie rozumiem.
- Shield! Jak mogłeś zrobić coś tak głupiego?! A co jeśli byś zginął? Ja nigdy bym się na coś takiego nie odważył, musiałeś być szalony odbierając mi moc. Przecież wiesz, że twoje ciało jest do tego nie dostosowane. Znalazłem cię parę godzin temu, jak leżałeś nieprzytomny na korytarzu. To cud, że nikt cię nie znalazł! Zdołałem przelać swoją moc z powrotem, ale jeszcze trochę a nie zdołałbym cię uratować.
Kapłan przetarł oczy i po chwili odparł zmęczonym tonem.
- Ale żyję.
Brook podał mu szklankę z wodą.
- A gdzie się podział Saath?
Shield wziął łyk i przytrzymał wodę w ustach. Ach, to jego wtedy złapali. Pewnie go teraz przesłuchują. Ale nie musi się martwić, nawet jeśli powie im całą prawdę. Spełnili misję. Przełknął wodę i zacisnął palce na pościeli. Po chwili zdołał wycedzić.
- Postanowił odejść. Nie przejmuj się nim.
W ust Brooka wyrwał się pełen żalu jęk.
- Szkoda, lubiłem go.
- Taaa... ja też.
Brook uniósł wysoko brwi słysząc to, jednak się nie odezwał. Kapłan nie zwrócił jednak na niego uwagi i powoli wstał. W głowie mu huczało, ale wszystko wydawało się teraz znośnie, po tym, co niedawno przeżył.
Spojrzał przez okno, widząc, jak słońce powoli wschodzi nad horyzont. Zmrużył nieco oczy i podszedł do niego, wyglądając na ulicę. Na ulicy stał opancerzony wóz Drugiego Prezydenta, do którego wsiadali właśnie żołnierze. Po chwili z budynku wyszła grupka gwardzistów prowadząc kogoś bardzo znajomego. Shield nawet nie drgnął przyglądając się tej scenie. Oparł się łokciem o parapet patrząc jak wsadzają go do wozu.
- Shield, jeśli czujesz się na siłach, to najlepiej będzie jeśli się stąd jak najszybciej zmyjemy.
Kapłan odwrócił się w jego stronę i pokiwał powoli głową. Rzucił jeszcze jedno spojrzenie na Saatha, który właśnie wchodził do wozu i ruszył bez wahania w stronę wyjścia.
Powietrze w Roust nagle wydawało się czystsze niż wczoraj. Nie wiedział, czego to zasługa, ale kapłan czuł, że powróciły przynajmniej odrobiny jego starej mocy. Wziął głębszy oddech czując to przyjemne uczucie i zamknął oczy. Eh, czyli to wreszcie koniec. Tyle lat, lecz wreszcie im się udało tego dokonać. Teraz trzeba będzie jedynie czekać na wyniki. Brook pewnie wróci teraz do żony, a co on powinien zrobić?
- To wóz Drugiego?
Shield otworzył oczy i zwrócił się w kierunku, który pokazywał kompan. Przez chwilę wydawało mu się, że za szybą mignęła twarz Saatha. Pokiwał głową, lecz nie ruszył się z miejsca. Brook pociągnął go za rękaw, aby schował się przed gwardzistami, lecz on nie zareagował, dalej wbijając wzrok w pojazd.
Po chwili ten ruszył zostawiając za sobą jedynie kurz.




*** Tak, w barze i hotelu. Wiem, że to są wystąpują elementy fantasty zaczerpnięte ze średniowiecza, lecz całość jest światem alternatywnym. Bohaterowie znajdują się w nowym świecie, który można porównywać steampunkiem














Komentarze
Aquarius dnia padziernika 10 2011 21:14:44
Komentarze archiwlane przeniesione przez admina

szmaragdowy_kot (Brak e-maila) 20:17 29-07-2011
Interesujące. Czekam na ciąg dalszy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum