The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 28 2024 17:20:36   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Kapłani 3
- Więc to jest chyba pożegnanie.
Brook uśmiechnął się patrząc na stojącą przed nim maszynę latającą. Poklepał jeszcze raz Shielda po ramieniu.
- Wiesz, zawsze mógłbyś iść się ze mną.
Na twarzy kapłan pojawił się grymas, który przypominał nieco uśmiech.
- Nie. Wiesz jak Elin na mnie reaguje. Wolę nie przeszkadzać.
- Co będziesz teraz robił?
Mężczyzna westchnął wsadzając ręce do kieszeni.
- Jeszcze nie wiem. Myślałem nad zostaniem najemnikiem. Ty zamierzasz jeszcze udać się na Północ?
- Tak. Wykorzystałem moc Bezimiennego, więc teraz należałoby go znaleźć.
- Myślisz, że krąży bez opieki?
Brook pokiwał głową.
- Jeśli tak, trzeba będzie go zgładzić.
- Twoi krewniacy nie powinni się tym zająć?
Mężczyzna skrzywił się lekko poprawiając torbę na ramieniu.
- No cóż. Przodkowie uznali że muszę jakoś zapłacić za to, że użyłem tyle mocy.
Shield spojrzał jeszcze raz na Brooka i wyciągnął w jego kierunku rękę.
- Miło się z tobą pracowało.
Mężczyzna spojrzał na jego dłoń i po chwili wyszczerzył zęby w uśmiechu i niemal rzucił się na kapłana. Shield z niemałym trudem wyswobodził się z jego uścisku.
- Bez przesady.
Brook pomachał mu jeszcze ręką i wskoczył do pojazdu. Shield obserwował go aż zniknął z horyzontu a gdy maszyna stała się ledwie widoczna plamką na niebie odwrócił się i ruszył w dół portu.
Ach musi trochę odpocząć ale niedługo. Nigdy nie mógł znieść bezczynności. Najlepiej jak potem obskoczy miejscowe ogłoszenia. Może znajdzie się coś dla niego? Władający mocą zawsze byli potrzebni. A teraz gdy ich liczba się zmniejszyła, tym bardziej.
Bezwiednie wszedł do baru, gdzie ostatnio był z Brookiem. Mimo że jego było kompan nalegał, aby opuścić miasto, to Shield był przekonany, że nikt go nie rozpozna. Prezydent wyjechał, jego gwardziści także - a to były jedyne osoby, które mogły widzieć jego twarz podczas zamieszania. No i jeszcze Saath. Poczuł ukłucie w okolicy żołądka gdy o nim pomyślał. Zagryzł wargę próbując odegnać od siebie te myśli. Nie miał powodów by chcieć go ratować. Przecież już nie było zagrożenia, że z sabotuje ich misję. Więc nie musiał się nim teraz przejmować.
Pchnął drzwi i wszedł do środka. Było wczesne popołudnie, na razie mało przesiadywało tu ludzi. Shield jednak zaciekawiła znajoma postać przy jednym ze stolików. Podszedł bliżej. Mimo że całą jego twarz zakrywał kaptur, to łatwo było mu go poznać.
- Baltazar?
Mężczyzna drgnął lekko i przeniósł na niego swoje spojrzenie.
- Witaj Shield. Gdzie twój denerwujący przyjaciel?
- Odszedł.
Oczy w cieniu lekko zabłysły.
- To znaczy, że... udało wam się?
Kapłan pokiwał głową. Zaczepił kelnera zamawiając małe ale i podparł się wbijając wzrok w maga.
- Widzę, że wciąż lubisz chować się w cieniu, starcze. Znowu szpiegujesz?
Wydawało się, że Baltazar się uśmiechnął, by po chwili odsłonić twarz.
- Nie, odszedłem od pochodu, ale to chyba już wiesz.
Kapłan przekręcił delikatnie głowę a kąciki jego warg uniosły się lekko ku górze.
- Więc to przypadek, że zaledwie parę kilometrów stąd stoją wrogie wojska, a ty siedzisz w głównej bazie przerzutowej?
Mag wbił w niego wzrok na następnie pochylił się nad stołem szepcząc.
- Czego się spodziewałeś? Jestem w tym dobry. - oparł się z powrotem o oparcie krzesła dodając - Jak mogłem porzucić tak dobrze płatną pracę? A wasze nędzne sztuczki i tak nie działają.
- Idea potrzebuje czasu aby się zakorzenić. - odparł - To może trwać miesiące lub nawet lata. Ale w końcu zadziała.
- Dla Coltaina nie starczyło czasu...
Shield uniósł wyżej brwi.
- O ile dobrze wiem, to nikt cię nie zmuszał do zabicia go.
Mag pociągnął większy łyk ze swojego kubka i odstawił go z głośnym brzdękiem.
- Coltaine był głupcem wierzącym w stare ideały. Ja nie widziałem i wciąż nie potrafię dostrzec chociażby najmniejszej możliwości, że pokój kiedyś nadejdzie.
- Jednak...
Mężczyzna zawahał się. Przesunął powoli palcami po stole zanim zdołał wypowiedzieć ciche słowa.
- Jednak to nie powinno się stać. Minęło trochę czasu i... na wszystko patrzę teraz inaczej.
Nagle Baltazar rzucił mu pełne podejrzliwości spojrzenie.
- Wiem, że coś namieszaliście, gdy ostatnim razem widziałem waszą dwójkę. Mam nadzieję, że od mojej głowy trzymaliście się z daleka.
Shield nie potrafił ukryć uśmiechu.
- Bo co? Lepiej by tak było, prawda?
Mężczyzna przetarł twarz dłońmi.
- Nie dostrzegałem tego, że niektórzy wykruszają się ze spisku. Że niektórzy mają wątpliwości. Że sam je mam.
Przez chwilę wydawało mu się, że nagle Baltazar zestarzał się o kilka lat. Chyba wolał go takiego nie oglądać. Shield obejrzał się się za ramię słysząc za sobą odgłos idącej grupy ludzi. Przez szybę udało mu się dostrzec żołnierzy maszerujących za zachód. Odwrócił się gdy poczuł jakiś ruch. Spojrzał na maga, który położył na stole monety. Wstając zwrócił się jeszcze do Shielda.
- To było niezwykle okrutne jak postąpiłeś z tym Stepowcem.
Kapłan poczuł jakby ktoś nagle oblał go wiadrem zimnej wody. Spojrzał na maga marszcząc brwi.
- Myślałeś, że nie wiem? Moje oczy widzą wszystko co dzieję się w tym mieście.
Shield odparł ostro.
- Nie potrzebuje go już.
- Po tym co dla ciebie zrobił, nie martwisz się, co może z nim zrobić Prezydent?
- Nie. Jego lud i tak zawsze mówią prawdę. Oni też to wiedzą, pewnie go zaraz puszczą.
- Jesteś pewien? - Baltazar spojrzał niego z żalem - Myślisz, że wydałby kogoś, kogo tak mocno pokochał?
- Co mnie to obchodzi? - wycedził przez zęby - Nie prosiłem o to.
- Nie, nigdy byś nie śmiał. W końcu czy kiedyś sam kogoś kochałeś?
- Nie chce słuchać takich rad od człowieka, który zabił Coltaina.
- Tak wiem o tym. Lecz ja na swoje usprawiedliwienie, mógłbym powiedzieć, że brałem udział w spisku od samego początku A ty? Przecież mógłbyś go z łatwością uratować z tamtego pojazdu. Jakby uciekł to pogoń zapewne skończyłaby się po kilku dniach. A jeśli nie ja, to ktoś inny zabiłby Coltaina. Niezależnie ode mnie, wszystko skończyłoby się tak samo.
Po tych słowach Baltazar wyszedł.
Ktoś z boku widziałby mężczyznę siedzącego przez godzinę z kuflem trzymanym kurczowo w jednej ręce i wzrokiem wbitym w stół. O czasu do czasu ruszał się by upić kolejny łyk ale, lecz poza tym nic się nie zmieniało. Mogłoby się wydawać, że przypomina kamienny posąg, gdyby nie oczy. A w tych oczach rozgrywała się walka, co powinien teraz zrobić. Minuty mijały i nic się nie zmieniało. Kolejne osoby opuszczały lokal, barman wciąż dolewał Shieldowi nowe porcje napoju, nowi żołnierze przychodzili. Robiło się coraz głośniej i ciaśniej aż wreszcie ktoś przysiadł się do mężczyzny klepiąc go mocno po plecach.
- Shield! Jak dobrze cię tu widzieć!
Kapłan uniósł nieobecny wzrok patrząc na siedzącego naprzeciw niego mężczyznę. Żołnierz uśmiechnął się do niego szeroko dotykając pod stołem jego kolana.
- Masz może ochotę?
Mimo że mężczyzna był niezwykle atrakcyjny i Shield pamiętał go sprzed paru miesięcy jak gorąco się kochali, to teraz na jego twarzy pojawił się grymas obrzydzenia. Szybko wstał i przy zdziwionym spojrzeniu żołnierza, szybko opuścił bar.
Szedł tak szybko, że wpadał na idących po ulicy ludzi. Cholera! Dlaczego w głowie wciąż brzęczały mu słowa Saatha z ostatniej nocy gdy go widział? Słyszał te dwa słowa chyba setki razy gdy razem spędzili noc.
"Kocham cię".



Saath leżał na plecach wpatrując się w ciemny sufit. Sam nie wiedział ile minęło już czasu. Kilka dni? Tygodni? Jego miarą czasu był zwiększający się ból w każdym kawałku ciała. Ale było warto to wszystko znosić. Ważne było tylko, że Shield był bezpieczny. A przecież zapewne nie będzie chciał go ratować. Jest bezpieczny, daleko stąd, bezpieczny...
Przypominał sobie podczas "przesłuchań" jego twarz. Jego długie czarne włosy, które widział tylko raz rozpuszczone. W tą cudowną noc, gdy patrzył na jego spocone ciało.
Drzwi znowu się otworzyły. Światło oślepiło go na krótka chwilę, zanim żołnierze wzięli go pod ramiona i wynieśli z pomieszczenia.

Żołnierz spojrzał na podwieszonego na łańcuchach mężczyznę. Jego ciało pokryte było śladami po oparzeniach oraz nakłuciach. Dyszał ciężko napinając do granic wytrzymałości mięśnie. Mężczyzna skrzywił się nabierając strzykawką kolejną porcję płynu.
- Wciąż nie odpowiesz na pytania?
Cisza. Niesamowite co ten Stepowiec potrafi znieść. Jeśli wciąż będzie milczał, to możliwe, że umrze z wycieńczenia albo ciało nie wytrzyma takiej dawki bólu. Musi się za tym kryć wielka organizacja, skoro nic nie mówi. Podszedł bliżej i wbił się w jego żyłę naciskając tłok. Więzień otworzył usta w niemym krzyku.
Na krótką chwilę ogarnęła go ciemność. Nie trwało to jednak długo, jak zwykle zresztą. Podano mu zaraz środek, który ocucił go i powstrzymał go przed kolejnym zemdleniem.
Czuł jakby wszystkie mięśnie płonęły mu żywym ogniem. Jakby wewnątrz ciała otwierały się setki nowych ran.
Podtopienia. Jakby umierał wciąż na nowo. Potem powracający płomień, który palił jego skórę. Narkotyki, które potęgowały ból.
Och, Shield, Shield, Shield, Shield..



Shield usiadł na drewnianej ławce głównej drogi, która prowadziła do stolicy. Wokół krążyło tyle wojsk i pojazdów opancerzonych, że mogłoby się zdawać, że to tutaj rozgrywała się walka.
Westchnął ciężko oglądając swoje dłonie. Nic. Nie potrafił wyczuć nawet śladu mocy, jakby była ona już tylko zakurzonym wspomnieniem. Nieprzyjemne było uczucie bycia człowiekiem. Nigdy tak naprawdę go nie doświadczył. Było to takie... puste. Nie czułeś napięcia w każdym kawałku ciała, które od zawsze przesiąknięte było mocą. Dobrze, że to wszystko minie, gdy tylko opuści ten przeklęty kraj.
Odwrócił się i spojrzał w kierunku odległej metropolii, która zasnuta była dymem wielu kominów. Miasto, które kiedyś było zbiorowiskiem fabryk, po wpływem napływających funduszy, rozrosły się do niewyobrażalnych rozmiarów. To właśnie był zalążek Nowego Świata.
Być może właśnie fakt, że stolica wciąż była głównym miejscem, gdzie załatwiano setki transakcji, ciągle napływali nowi kupcy sprawiało, że miasta nie dało się przekształcić w zamkniętą fortecę. To właśnie był najsłabszy punkt państwa. Stolica przynosiła wiele zysków, lecz sama nie potrafiła się dobrze obronić. Westchnął ciężko i wstał ruszając w dalszą drogę. Powinien tam dotrzeć w ciągu kilkudziesięciu minut. Był ciekaw jak wygląda stolica z bliska i miał nadzieję, że otwartość tego miasta jest prawdą.
Gdy wreszcie stał za bramami nie potrafił do końca ogarnąć tego molochu. Stanął wpatrując się w metalowe budowle, które otaczały go niemal z każdej strony. Zawiązaną miał już na twarzy, wzorem mieszkańców, chustkę, która przynajmniej trochę chroniła go przed duszącym smogiem. Przez ostatnią godzinę krążył po mieście, próbując wpaść na jakiś trop. Nigdy tego nie robił. Zawsze szybko potrafił znaleźć wszystko czego chciał za pomocą mocy, lecz teraz nie miał takiej możliwości. W tym gąszczu fabryk nawet nie potrafił odnaleźć miejsca, który przypominało budynek rządowy. Spuścił mechanicznie wzrok, gdy przeszła obok niego spora grupa żołnierzy. Oczywiście odnalezienie miejsca gdzie mogli trzymać Saatha, to tylko pierwsza część roboty. Potem trzeba będzie jakoś go wydostać. Kiedy wojskowi go minęli odwrócił się i powoli ruszył za nimi nie odrywając od nich wzroku.
Żołnierze weszli do szarego budynku, który niczym nie różnił się od reszty i zanim zdążyli zamknąć za sobą bramę, kapłan przemknął się i wszedł do środka. Rozejrzał się uważnie i schował na jedną z kolumn podtrzymujących strop. Wydawało się, jakby schody ciągnące na górę nigdy się nie kończyły. Zauważył też mnóstwo drzwi - dopiero usłyszał jęki wydobywające się zza nich. Przeklął pod nosem i zacisnął mocniej szczęki. Cholera, nie miał pojęcia, jak zacząć szukać. Przecież nie mógł otwierać każdych po kolei! Do tego kręciło się tu tyle straży, że pewnie będzie kwestią czasu gdy go znajdą. Uderzył mocno głową o twardą kolumnę. Co robić? Co robić? Ponawiające się jęki i krzyki bólu sprawiły, że nogi się pod nim lekko ugięły. Gdy znowu je usłyszał, już chciał wybiec, lecz w tym samym momencie drzwi otworzyły się i do środka wszedł wysoki młodzieniec trzymając jakieś dokument.
- Amnestia! Amnestia! Pięciu prezydentów jednogłośnie rozpoczęło rozmowy pokojowe z Zachodnimi Królestwami i wydało dekret o amnestii dla więźniów! Amnestia.
Shield nie potrafił uwierzyć w to co słyszy. Dopiero po chwili, gdy niedoszli więźniowie zaczęli opuszczać swoje cele, wyszedł z kryjówki i stanął obok tłumu przeszukując ich twarze. Wszystkie wynędzniałe, brudne, lecz w ich zmęczonych oczach gościła radość. On sam poczuł jak mocniej zaczyna mu bić serce, jakby poprzednia wiadomość dodała mu adrenaliny. Z uśmiechem spoglądał na ludzi, którzy opuszczali budynek, mrużąc oczy przed światłem, szukając tej jednej twarzy. Wiedział, że zaraz go zobaczy, że zaraz pojawi się wśród tłumu. Tak, zaraz za moment.
Jednak napływ ludzi malał z każdą minutą. Shield stał nadal, mimo że już prawie nikogo nie było. Dopiero po chwili z ciemności wyłoniło się kilka osób niosąc jakieś ciała. Nagle mężczyzna poczuł jak nogi się pod nim uginają, gdy zobaczył jedną z twarzy. Tak bardzo znajomą. Tak zbolałą, piękną, naznaczoną dwoma długimi bliznami. Gdy strażnicy wyrzucili ciała na ziemię, podbiegł do nich i położył dłonie na policzkach Saatha.
- Nie rób tego - szeptał cicho czując jak łzy powoli spływają mu po policzkach - Nie możesz tego zrobić.
Wbijał wzrok w jego twarz, mając nadzieję, ze Saath zaraz otworzy oczy. Że z jego ust wydobędzie się zachrypnięty głos. Pochylał się nad nim łkając, lecz nic takiego się nie stało.




Mężczyzna obudził się i rozejrzał niepewnie po pokoju. W rogu stał jakiś stary wazon, w który wsadzony był bukiet kwiatów. Na ścianie wisiało lustro i jakiś obraz przestawiające dolinę porośniętą lasem. Wstał powoli trzymając się na klatkę piersiową, którą całą owiniętą miał bandażami i przeszedł powoli przez pokój, wychodząc na zewnątrz. Na ławce stojącej na ganku siedział mężczyzna patrząc na niego wesoło.
- Brook.
- Dzień dobry - uniósł kubek z herbatą - Wyspałeś się?
Mężczyzna pokiwał głową siadając przy stole. Zdawało się, jakby ktoś już zjadł śniadanie. Uniósł wzrok rozglądając się po okolicy i dopiero teraz dostrzegł kogoś siedzącego kilkanaście metrów od nich. Zerwał się, lecz Brook powstrzymał go stanowczo. Mężczyzna spojrzał na niego zdziwiony.
- Nie jest teraz w nastroju, by z kimkolwiek rozmawiać.
- Co się stało?
Brook skrzywił się i odwrócił spoglądając na nieruchomą sylwetkę.
- Lepiej żeby sam ci powiedział, ale na razie musi zostać sam.
Mężczyzna upił łyk herbaty podając chleb Saathowi. Ten jednak pokręcił głową nie odrywając wzroku od Shielda. Brook skrzywił się lekko.
- Nie przesadzaj, wyglądasz jak żywy trup. Twoje głodzenie nic nie pomoże. A Elin zabije mnie jeśli nic nie zjesz.
- Elin? Twoja żona?
Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie.
- Tak. Jesteśmy u mnie w domu w Północnych Ziemiach.
Po twarzy Saatha przebiegł cień strachu. Brook widząc to dodał natychmiast.
- Nie bój się. Jesteście pod moją opieką. Jedyne o co was proszę to nie oddalać się od domu.
Mężczyzna pokiwał powoli głową, lecz widać było, że wciąż jest poddenerwowany. Brook powoli wstał od stołu mówiąc jeszcze:
- Zjedz coś.
Saath odprowadził go wzrokiem za dom a następnie z wahaniem sięgnął po chleb. Jego twarz była niezwykle wychudzona po dniach w więzieniu. Ugryzł kawałek i niemal przełknął go w całości. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo był głodny. Wsadził niemal w całości kromkę do ust, gdy nagle zobaczył jak Shield powoli wstaje i jakby go nie zauważając rusza w tę samą stronę jaką udał się Brook. Saath zamarł by po chwili wstać pójść za nim. Po chwili dostrzegł Brooka, który opierał się o ścianę domu patrząc na idącego w jego stronę przyjaciela z niepewnością. Gdy zobaczył Shielda zaledwie kilka metrów do siebie już chciał podbiec i mocno go przytulić. Tak długo go nie wiedział. Tak bardzo go teraz pragnął. Lecz gdy dostrzegł ten pusty i nieobecny wzrok cofnął się chowając za progiem zaciskając pięści. Po niezwykle długiej chwili ciszy usłyszał jego lekko zachrypnięty głos.
- Saath się obudził?
- Tak. - po chwili Brook dodał szybko - Nie odchodź, Shield. Nie teraz. Nie po tym co dla niego poświęciłeś...
- To był błąd.
- Nie - miłość. Wyprowadziłeś go na granicę i podtrzymałeś resztki życia. Nie porzucaj tego.
- Muszę odejść. Nie wiem co innego miałbym zrobić...
Saath słysząc jak jego głos się załamuje nie zdołał dłużej wytrzymać i wyszedł zza rogu. Gdy tylko Shield go zobaczył błyskawicznie odwrócił się i ruszył w przeciwnym kierunku. Mężczyzna podbiegł do niego i mocno przytulił.
- Zostań, proszę - wyszeptał do jego ucha.
Shield wyszarpał się i zwrócił się w jego stronę z krzykiem.
- To przez ciebie straciłem moc! Jestem teraz nikim! Nikim!
Brunet otworzył usta by coś powiedzieć, lecz niedoszły kapłan go ubiegł.
- Rozumiesz jak to jest?! Stałem się całkowicie bezwartościowy! - poklepał się w pierś - Pusty w środku. Jakby dusza mi gdzieś uleciała i została tylko skorupa! Bez mocy!
Saath zrobił w jego stronę krok, lecz Shield cofnął się unosząc dłonie. Stepowiec spojrzał na niego z żalem.
- Kocham cię.
Mężczyzna zamknął oczy jakby broniąc się przed tymi słowami. Ten jednak kontynuował.
- Myślałem, że po tym co zrobiłeś, to też coś czujesz.
- To nie ma nic do rzeczy. - podniósł wzrok - Gdy patrzę na ciebie to widzę co straciłem.
Twarz Saatha nagle pochmurniała.
- Nie pozwolę ci odejść - powiedział niezwykle twardym tonem - Nie pozwolę.
Brunet podszedł do niego stanowczym tonem i chwycił mocno za ramię. Pochylił się i powiedział drżącym głosem.
- Kiedy mnie torturowali nie odezwałem się słowem myśląc o tobie. Jesteś znów przy mnie, nie pozwolę byś mnie teraz opuścił.
Zwrócił się do stojącego wciąż obok Brooka, który chyba sam nie wiedział co zrobić.
- Pożyczę twoje łóżko.
Zanim mężczyzna zdążył się zgodzić, Stepowiec już zaciągnął go do sypialni i rzucił na materac. Shield próbował wstać, lecz Saath go powstrzymał siadając na jego biodrach okrakiem i przytrzymując za nadgarstki. Mężczyzna rzucał się, lecz Saath nawet osłabiony z łatwością go trzymał. Po chwili kapłan przestał walczyć i spojrzał na stepowca oddychając ciężko.
- Pewnie cię zawiodłem. Nie jestem już tą osobą, w której się zakochałeś.
- Jesteś tak samo piękny jak zawsze.
- Nie jestem już tak silny. Stałem się żałosny.
Saath pochylił się próbując pocałować mężczyznę w usta, jednak ten odwrócił twarz.
- Nie rozumiem tego. Widzisz mnie teraz jako zwykłego człowieka. Jak możesz wciąż coś do mnie czuć?
Saath uśmiechnął się delikatnie.
- Czyżbyś nigdy nikogo nie kochał?
Widząc jak ten kręci przecząco głową uniósł wysoko brwi w wyrazie zdumienia.
- Powiedz, jak mnie widzisz?
- Nie wiem... Jesteś jakby... jakby zawsze... w porządku.
Uśmiechnął się słysząc tę kulejącą odpowiedź i odparł.
- To jest miłość. Dla mnie zawsze jesteś idealny
Puścił Shielda, który jednak się nie ruszył. Spojrzał na bruneta i powiedział cicho.
- Zawsze byłem silny, wiedziałem co robić. Lecz teraz... teraz się boję. Nie wiedziałem gdzie się udać. Spanikowałem i poszedłem do Brooka - jego oddech stał się płytszy - Potem... chciałem uciec, udawać, że jest jak dawniej...
Gdy Shield zagryzł wargę próbując powstrzymać płacz, stepowiec położył się obok i mocno go przytulił.
- Nie musisz wszystkiego robić sam. Teraz możesz polegać na mnie. - pocałował go w szyję - Uwierz, że mogę ci pomóc i wiedz, że pragnę tego jak nic na świecie. Wróciłeś po mnie, to się dla mnie liczy.
- Nie wiem...
- Kocham cię. I będę ci to powtarzał aż wreszcie mi uwierzysz. Kocham cię. Kocham. Kocham.




- Wyglądasz lepiej.
Elin położyła przed Shieldem talerz z zupą i spojrzała na niego spode łba. Saath pochylił się pocałować kochanka w policzek, lecz ten odsunął się nieznacznie. Brunet uśmiechnął się z przekąsem i położył zamiast tego rękę na jego udzie.
- Może wkrótce będzie w stanie się stąd wynieść, co?
- Jesteś jak zwykle urocza.
Kobieta wytarła dłonie w ścierkę i oparła się o stół wbijając w niego zmiennobarwne oczy.
- Brook jest dobrym człowiekiem o wielkim sercu, ale niestety słabej głowie. Cieszę się, że wrócił do domu, ale nie zamierzam pozwolić, abyś go znowu wyciągnął na jakąś samobójczą misję.
- Ale przecież to nie ja go zaciągnąłem...
- A-a - kobieta podniosła palec każąc mu milczeć - Nie lubię cię i nic tego nie zmieni. Nie wiem co ten przemiły chłopak w tobie widzi - tu uśmiechnęła się do siedzącego obok Saatha - ale mnie nie zwiedziesz.
Shield nie odezwał się już nabierając łyżką zupy. Wiedział, że nie z Elin nie da się wygrać. A fakt, że była K'Chellem sprawiała, że nie chciał jej denerwował. Nagle przypomniał sobie co przeżył podczas ostatniej akcji w hotelu a po jego plecach przeszedł dreszcz.
- Dobrze się czujesz?
Saath spojrzał na niego z niepokojem.
- Tak. To nic.
Poczuł jak Saath przesuwa powoli dłonią po jego nodze powoli masując. Mężczyzna nie zwracał na to uwagi jedząc obiad. Był na siebie zły za zachowanie z wczoraj i nie chciał już więcej tracić zimnej krwi. Nie był do końca pewien czy chce zostać z Saathem, lecz jedno wiedział na pewno - czuł się w dziwny sposób bezpieczniej, gdy stepowiec był blisko.
- Nieźle wczoraj hałasowaliście.
Shield spojrzał na nią zaskoczony.
- Przecież starałem się być cicho!
Elin wskazała ma swoje uszy.
- Zapominasz, że słyszę więcej od ludzi. Ale głównie to przeszkadzały mi spać twoje tłumione westchnienia. Trochę jakbyś się dusił. - na chwilę się zastanowiła - Chyba bym nawet po tobie nie płakała. Jak na ciebie to strasznie długo ci to zajęło.
- To wina Saatha. Lubi takie głupoty.
Na te słowa brunet uśmiechnął się szeroko i powiedział.
- Mógłbym przysiąc, że też ci się podobało.
Chwycił mężczyznę za brodą i odwrócił w swoją stronę głęboko całując. Shield położył dłonie na jego piersi, lecz dopiero po chwili go odepchnął.
- Dobra Elin. Rozumiem, że powinniśmy się na coś przydać, tak?
- Tak, jeśli chcecie zabawić dłużej w moim domu. Aha - jej oczy zmieniły kolor na całkowicie czarny - Masz szczęście, że moja córka jest za mała, aby rozumieć coście tam wyprawiali. - po chwili jej oczy znów przybrały fiołkową barwę - A teraz bądźcie tak mili i idźcie zaorać pole. Ziemia jest tutaj niezwykle urodzajna, ale trzeba o nią dbać. To niezwykle czasochłonna i męcząco praca, ale co z tego jeśli mam was?
- Wiesz Elin, że obaj nieźle ostatnio dostaliśmy w kość i powinniśmy odzyskiwać siły?
Kobieta uśmiechnęła się bez cienia wesołości
- Wczoraj jakoś nie wydawało mi się, że jesteście zmęczeni.
Shield rzucił brunetowi wściekłe spojrzenie i zrezygnowany pokiwał głową. Miał wrażenie, że to będzie długi dzień.







Jeszcze około jednej części i koniec. To dla tych, który nie potrafią już wytrzymać mojego pisania i tego cyklu XD. To jest ostatnia część z tego świata, przynajmniej tak to planuję. Potem spróbuję dokończyć "Kwiaty", ale coś mnie wena opuściła i nie chce ze mną współpracować jeśli chodzi o tamto opowiadanie. Ostatnio stwierdziłam, że muszę skończyć opowiadanie, zanim je wyślę do Cold Desire a nie pisać z tygodnia na tydzień, bo to się nie sprawdza, więc na jakiś czas chyba umilknę, by dokończyć to co zaczęłam.
Prequel do Gangsta strasznie mi się przedłuża tak samo jak opowiadanie o wampirach, które pisze od jakiegoś czasu. Do "Klubu" mam kolejne części, ale jak mówiłam, muszę wszystko skończyć. Zaczęłam też nieco eksperymentalne opowiadanie, które się wam raczej nie spodoba, ale trudno. Chciałam zrobić coś schizowego.
Koniec ogłoszeń parafialnych :)















Komentarze
Aquarius dnia padziernika 10 2011 21:15:03
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

szmaragdowy_kot (Brak e-maila) 20:17 29-07-2011
Interesujące. Czekam na ciąg dalszy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum