The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 24 2024 21:17:39   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Łowcy 6
-Cholera! - mruknął fioletowowłosy chłopak, który w nocnych ciemnościach strzepywał ze swej fryzury krople wody. Na nic się to jednak nie zdało, bowiem przez padający deszcz jego włosy natychmiast ponownie pokrywały się nimi. - Alex! Jestem wściekły i mokry! Pociesz mnie! - wydarł się do mikrofonu i tupnął nogą, rozchlapując wodę. Zupełnie, jak małe dziecko, które nie dostało upragnionego cukierka.
-Jak? - usłyszał w słuchawce złośliwy, chłodny głos, który jednak rozgrzał jego zziębnięte ciało chociaż odrobinkę. - Może mówiąc, że mnie też nie oszczędzono?
Deszcz padał nieustannie od kilkunastu godzin, a wraz z nadejściem nocy przybrał rozmiar prawdziwej ulewy. Wprost idealna pogoda na nocny spacer. Wszędzie kałuże, z których woda wlewała się do butów i błoto, w którym brodziło się niemalże po same kolana. W dodatku było tak przeraźliwie zimno, że nawet wampirom nie chciało się chyba wychodzić - fakt ten został stwierdzony, gdy okazało się, że żaden łowca nie natrafił jeszcze na ani jeden ślad bytowania wampira, mimo upływu trzech godzin ciężkiej pracy.
Leji spoglądał przed siebie. Stał nieruchomo, trzymając ręce w kieszeniach. Jego oczy skupione były w jednym punkcie, lecz tak naprawdę nie dostrzegały obrazu, gdyż myśli skupiały się wokół czegoś, a raczej kogoś innego. Deszcz znów przybrał na sile... Padające krople i przecinające niebo błyskawice tworzyły razem przerażającą muzykę, która przenikała do samego dna duszy i budziła grozę - zupełnie, jak w jakimś tandetnym horrorze, w którym tylko groźnie brzmiąca muzyka może człowieka wystraszyć.
-Leji? Jesteś tam jeszcze?
-Tak... Alex...?
-O co chodzi?
-W którym miejscu teraz jesteś?
-Niedaleko. Jakieś dwa kilometry od ciebie. A co? Stało się coś?
Starszy dopiero teraz ożywił się nieco, a jego umysł wyrwał się ze szponów zamyślenia.
-Przyjedziesz do mnie...?
Przez chwilę nie słyszał odpowiedzi, a jedynym dźwiękiem, który do niego docierał, był ten monotonny szum padającej z nocnego nieba wody.
-Dobrze...
-Alex... Dziękuję. Tylko nie włączaj komunikatora, dobrze?
-Zgoda. Coś się stało?
-Nie wiem. Mam dziwne przeczucia i wolałbym mieć cię blisko...
Nagle zgasła pobliska latarnia - ostatnie źródło światła w tej okolicy. Nie wiedzieć czemu, kilka minut wcześniej zgasło pięć pozostałych... Albo to był dziwny zbieg okoliczności, albo wampiry coś knuły. Leji westchnął ciężko i nacisnął mały przycisk na słuchawce. Niemal natychmiast przed jego oczami zmaterializowało się coś, co na pierwszy rzut oka przypominało okulary. Tak naprawdę był to jednak noktowizor najnowszej generacji, który przekazywał obraz niemal bez zakłóceń. Chłopiec rozejrzał się dookoła. Nigdzie nie wyczuwał obecności wampira, nie widział również żadnego człowieka. Bezdomni pewnie pochowali się w okolicznych piwnicach czy rynsztokach. Znajdował się na jakimś starym parkingu, a wokół siebie miał liczne kamienice. W jednej z nich zapaliło się światło, aby po chwili zgasnąć. Najwidoczniej jakieś dziecko przypadkiem to zrobiło i na szczęście rodzic zauważył w porę blask - wampiry lgnęły do światła niczym ćmy. Na twarzy fioletowowłosego łowcy pojawił się smutny uśmiech. "Ciekawe, kiedy ludzie będą mogli normalnie żyć, bez obawy, że jakiś wampir zrobi sobie z nich smakowitą ucztę..."
-Leji... Gdzie jesteś? - w słuchawce zabrzmiał nagle ściszony i jakby nieco wystraszony głos Maxa.
-W miejscu, gdzie ty miałeś wczoraj patrol, a bo co? - odparł chłopak zrezygnowanym głosem. Był tak zmęczony ciągłą ulewą i bezczynnością, że stracił tej nocy ochotę na wszystko.
-A Alex...?
-Właśnie do mnie jedzie. Zaraz powinien tu być.
-A ile zajęłoby ci dotarcie do mnie? - głos Maxa nadal nie brzmiał zbyt wesoło.
-20 minut... Ewentualnie 5, jeśli Alex pożyczy mi swój motor... Dowiem się wreszcie o co chodzi?
-Ja i mój partner mamy kłopoty... Liczące sobie jakieś 10 sztuk.
Lejiemu zdawało się, że trafiła go jedna z błyskawic, która co kilka minut przecinała nocne niebo pełne gęstych, kłębiastych chmur. Na chwilę stracił zdolność mówienia i ruszania się, a serce w jego piersi zamarło.
-Nie walczcie! - wrzasnął. - Wynoście się stamtąd jak najszybciej i skontaktujcie się z kimś, kogo macie najbliżej.
-Ty jesteś najbliżej.
-A niech to! Max, błagam cię, uciekaj. We dwójkę nie macie szans z dziesięcioma!
-Raczej nie mamy gdzie uciekać... Rozłączam się. Miło było cię poznać, Leji...
-Nie rób tego! Nie waż się wyłączyć komunikatora, słyszysz? Jak to zrobisz, a cię znajdę, to będziesz się mnie bał bardziej niż tych wampirów! - krzyczał, lecz jego głos bardziej przypominał płacz... Usłyszał tylko cichutki śmiech. Później była jedynie przerażająca cisza...
Leji niemal natychmiast rzucił się do szaleńczego biegu, nie zważając już na nic. Nie trwało to jednak długo, gdyż przez dźwięk deszczu dobiegł go coraz głośniejsze brzmienie motocyklu. W oddali dostrzegł czarną maszynę, a na niej blondwłosego jeźdźca. Motor zatrzymał się przy nim z piskiem opon.
-Wskakuj - nakazał Alex. Leji nie odezwał się ani jednym słowem, tylko posłusznie zajął miejsce za plecami przyjaciela. - Trzymaj się mocno.
Alex wystartował niezwykle gwałtownie i z gracją kierował pojazdem pędzącym z zawrotną prędkością w strugach nocnego deszczu, łamiąc przy okazji chyba wszystkie możliwe przepisy ruchu drogowego. Nic do siebie nie mówili, każdy był maksymalnie skoncentrowany. Czekali tylko chwili, gdy w słuchawkach znów usłyszą ten złośliwy głos, który pozwoli im odetchnąć z ulgą...

Błyskawica rozjaśniła na ułamek sekundy czerń nocy, zalewając wszystko swym bladym światłem. Po niej pojawiła się następna. I jeszcze jedna... Była to zapowiedź tego, że ulewa przestała być zwykłą ulewą i teraz rozpęta się prawdziwe nocne piekło. Na chwilę noktowizory przestawały być użyteczne, lecz nim ktokolwiek zdążył sformułować choć jedną myśl ich używanie znów stawało się nieuniknione.
Max ściskał w mokrych od deszczu dłoniach swój miecz. Oddychał ciężko. Strużka krwi wypływała z jego głowy, by natychmiast zmieszać się ze łzami nieba. Za jego plecami stał niewiele niższy od niego chłopak o czarnych, krótko ściętych włosach, które stały się tymczasowym miejscem pobytu dla kropel wody. W obu rękach chłopak trzymał sztylety i wpatrywał się intensywnie swymi dużymi, intensywnie zielonymi oczami w twarz jednego z wampirów. Przed chwilą było ich 10, teraz zostało "zaledwie" 9... Jeden głupiec, który odłączył się od swej grupy, padł z ręki Maxa, wcześniej dosięgając swymi pazurami jego głowy i czyniąc na skroni głęboką szramę. Następne wampiry, choć należały bez wątpienia do najniższej klasy i ich jedynym celem było zdobywanie świeżej krwi, nie były jednak tak głupie, by atakować w pojedynkę. Chodziły dookoła łowców i czekały na chociaż jedną chwilę ich nieuwagi. Oni jednak byli łowcami już przeszło pół roku i takie nędzne kreatury nie mogły ich zaskoczyć... Nędzne, nie nędzne, ale Max musiał przyznać, że obawiał się ich. Byli głodni, byli liczni... I najwyraźniej zaraz zamierzali zrealizować któryś ze swych planów ataku...
5 sekund później do melodii granej przez grzmoty i padające krople dołączyły wściekłe krzyki wygłodniałych wampirów, marzących o tym, by zatopić swe białe, błyszczące kły w szyjach łowców i wypić ich słodką krew. Czterech zaatakowało Maxa. Chłopak wykonał obrót i błyskawicznym ruchem pozbawił jednego z nich głowy. Jednocześnie poczuł, jak szpony innego stwora rozcinają skórę na jego plecach. Wykonał kolejny obrót i ciął, lecz wampir zręcznie umknął swemu wrogowi. Dwaj pozostali zaatakowali równocześnie od góry. Max w ostatniej chwili zdołał pochylić się i przetoczyć kawałek dalej - tuż przy jego twarzy wbiły się szpony. Podniósł się natychmiast, gotowy do odparcia kolejnego ataku, jednak gdy dostrzegł złośliwe uśmiechy na twarzach demonów do jego umysłu szybko dotarło, że te tylko się z nim bawią. Wampiry nie zamierzały go zabić, pewnie nawet w ich interesie nie leżało zranienie go, lecz tylko... Max poczuł, jak zamiera mu na chwilę serce.
-Hiroshi! - krzyknął, obracając się w stronę swego partnera. Był na siebie wściekły - może gdyby wcześniej zrozumiał, o co im tak naprawdę chodzi, nie musiałby oglądać teraz rany w piersi bruneta, będącej dziełem ostrych jak sztylety szponów. Może sprawiłby, że chłopiec by nie upadł. Może zapobiegłby pojawieniu się wokół niego czerwonej kałuży. Może by go uratował...
Nie reagował na dźwięk motocyklu, który dobiegł gdzieś z oddali. Nie reagował na krzyki Lejiego i Alexa, na to, że sprawnymi ruchami zabili kilka wampirów, nim te zdołały uciec. Nawet nie pamiętał, jakim cudem znalazł się przy ciele przyjaciela, które teraz zdawało się być jeszcze bardziej bezbronne i kruche niż zwykle. Obrócił go, by móc spojrzeć na jego twarz. Na piersi chłopca widniała okropna, głęboka, poszarpana rana. Hiroshi oddychał jeszcze, jego serce biło wolno i niespokojnie... Lecz były to ostatnie uderzenia. Powieki uniosły się, ukazując te piękne, zielone tęczówki opalizujące w mroku, a na twarzy zagościł ciepły, przepraszający uśmiech. Tylko kto kogo powinien tu przepraszać?
Max trzymał jego ciało w swych ramionach. Przez chwilę nie docierało do niego to, co się stało. Hiro miałby umrzeć? I to w dodatku teraz, kiedy było im ze sobą tak dobrze? Kiedy wreszcie postanowili uczynić krok w stronę swego szczęścia? To musiał być jakiś żart... Prawda...? Na pewno zaraz przyjedzie pomoc, na pewno go uratują. I wszystko będzie dobrze... Na pewno... Jak w filmie... Jednak gdy poczuł delikatny dotyk jego dłoni na swojej, trzymanej na broczącej krwią ranie, zrozumiał, że życie to nie film. Chociaż ewentualnie mógłby to być dramat, w którym ktoś umiera na rękach swej ukochanej osoby i pierwszy, a zarazem ostatni raz decyduje się na wypowiedzenie tych dwóch magicznych słów, które tak wiele zmieniają w życiu każdego człowieka... Zwykłe, proste, a jednocześnie dające tak wiele radości - "kocham cię". Max nie wytrzymał. Rozpłakał się jak małe dziecko, a raczej jak szalone dziecko - głośno, histerycznie, dając ujść całemu nagromadzonemu bólowi.
-Wybacz mi... - szepnął, dławiąc się łzami. Gardło miał ściśnięte, a każde wypowiadane słowo bolało niczym rozgrzana igła wbijana prosto w serce. - Wybacz...
Po raz ostatni nakrył jego usta swoimi, składając na nich delikatny pocałunek, przepełniony czystą miłością, czułością i goryczą... i nienawiścią na samego siebie. Łzy spływały po jego policzkach silnymi strumieniami. Przytulił do siebie to drobne ciało, wyczuwając każde słabe uderzenie jego serca. Wargi Hiro poruszyły się bezgłośnie... Ale obaj wyczytali ze swych spojrzeń to, czego nie zdołali wymówić. Zieleń oczu znikła za powiekami, zakrywając na zawsze te radosne światła, które zawsze w nich były. Sekundę później ustało również bicie serca. Max ciągle jednak trzymał mocno jego ciało, nie mogąc powstrzymać szlochu. To musi być zły sen... Zaraz się obudzi i wszystko będzie jak dawniej... Niech tak się stanie... Nie zabierajcie go... Nie teraz...
Leji chciał do niego podejść, lecz poczuł silny uścisk Alexa na swoim nadgarstku.
-Zostaw go - szepnął blondyn. - On musi być przez chwilę sam.
-Ale... - starszy łowca poczuł, jak do oczu napływają mu łzy. Widział rozpacz swego przyjaciela i zdawał sobie sprawę z tego, że w żaden sposób nie może mu pomóc. Jak bowiem mógł to zrobić? Mówiąc, że wszystko będzie dobrze, kiedy wiadomo, że tak się nie stanie?

Max leżał spokojnie na kanapie, wpatrując się bezczynnie w sufit. W głowie miał wielki mętlik. Buntował się przeciw wszystkim, a zwłaszcza przeciw akademii - za to, że nikt tam nie przejął się śmiercią kolejnego łowcy. Bo czym się niby mają przejmować? Przecież takie jest ryzyko. To normalna rzecz, która nikogo nie powinna dziwić. Tylko czemu nikt nie szanował uczuć tego, który po jego odejściu cierpiał najbardziej? Czemu wszyscy uważali, że nic się nie stało? Czemu...?
Ciągle pamiętał jego pogrzeb. Przyszło kilku łowców, pojawiły się osoby ze szkoły, do której uczęszczał, jacyś znajomi z okolicy... Oficjalny powód śmierci? W nocy wyszedł na spacer i padł ofiarą wampira - no cóż, wiele kłamstwa w tym nie było... Zawsze tłumaczono odejście łowcy albo jakimś wypadkiem, albo wampirem, albo samobójstwem... Nikt przecież nie powinien wiedzieć o tym, że dana osoba była wybawicielem ludzkości od krwiopijców i zginęła podczas misji. Ludzie nie mogą wiedzieć, że trupów każdej nocy przybywa. Muszą żyć w nieświadomości - czują się w ten sposób bezpieczniej, gdy myślą, że demon jest za słaby, by skrzywdzić swego zabójcę. O tak - życie w błogiej nieświadomości jest prawdziwą sielanką, bo im człowiek mniej wie, tym lepiej dla niego...
Max nie płakał w trakcie pogrzebu, tylko beznamiętnie słuchał słów księdza, który bredził coś o tym, że szkoda tak młodego życia, lecz z pewnością Bóg miał jakąś intencję zabierając go z tego świata. Intencja? Max widział tylko jedną - zabranie resztki jego wiary. Później mówił, że na pewno taki dobry, młody chłopiec zasili zastępy aniołów. Tylko skąd ten głupi człowiek mógł o tym wiedzieć?! Przecież go nie znał! To brednie... Te całe przemówienia wygłaszane na pogrzebach to nic innego jak zwykłe brednie... Mówić tak dobre słowa o kimś, kogo się na oczy nie widziało... Bóg, szatan, niebo, piekło, anioły, demony... Na co to komu? To tylko wymysł głupich śmiertelników, by łatwiej im się żyło. Bo głupi śmiertelnicy muszą wiedzieć, że ktoś ich niby chroni tam na górze. Bo głupi śmiertelnicy nie czują się wtedy tacy samotni. Bo głupi śmiertelnicy wierzą, że po śmierci trafią do tego "lepszego świata". Skoro tak, to czemu tak się trzymają tego swojego głupiego śmiertelnego życia? Czemu nie chcą jak najszybciej odejść i znaleźć się w tym "raju"? Wiara to głupota... Jedna wielka farsa... Wymysł...
Tamtej nocy Max przestał wierzyć w cokolwiek.
Mimo, iż minął już ponad miesiąc od tego przeklętego zdarzenia, ciągle nie mógł się pozbierać. Co prawda w nocy wyruszał na łowy, bo musiał to robić, ale... nic już nie było takie, jak wcześniej. Nie było obok niego tych wiecznie roześmianego spojrzenia, które potrafiło go uwolnić od najbardziej smętnego nastroju... Wracał myślami to tamtej nocy zawsze, gdy zamykał oczy. Nie mógł się od tego uwolnić, bo cały czas czuł się winny. Mógł przecież coś zrobić - gdyby się postarał na pewno dałby radę. Cokolwiek. Nie wiedział jak, ale na pewno mógł... To on był winny śmierci Hiroshiego. Nikt inny - tylko on. Senne koszmary nawiedzały go niemal bez przerwy, odbierając szansę na spokojny odpoczynek. Stracił ochotę niemal na wszystko - a najbardziej... najbardziej na życie. Jednak samobójstwo było poniżej jego godności i nie wchodziło w rachubę. Nie poniży się w ten sposób. Nigdy. Jedynym jego pocieszeniem było to, że Leji i Alex pozwolili mu mieszkać tymczasowo u nich i cały czas dawali do zrozumienia, że są przy nim, że go nie zostawią i że zawsze mógł na nich liczyć. Oni jedni zdawali się wszystko rozumieć i nie zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Pomagali mu. Bardzo. Obecność przyjaciół odrobinę goiła poranione od rozpaczy serce. Bez nich... Bez nich pewnie umarłoby... Z bólu po prostu przestałoby bić... dla wszystkich...
Dzwonek telefonu przerwał jego rozmyślania. Nie zamierzał się jednak podnosić - to nie jego dom, niech więc gospodarze odbiorą. Po kolejnych sygnałach przypomniał sobie jednak, że Alex nie wrócił jeszcze ze szkoły, a Leji wyszedł w celu uzupełnienia zapasów w lodówce. Podniósł się, wzdychając ciężko. Powolnym ruchem odebrał telefon...
-Słucham? - spytał zrezygnowanym i niecierpliwym głosem, który jasno sugerował, że rozmówca nie wybrał najlepszego momentu na rozmowę.
--Pan Max Barron? - zapytał kobiecy glos.
-Tak. O co chodzi?
--Ma pan rozkaz stawienia się w jednym z oddziałów akademii w trybie natychmiastowym.
-W jakim celu? - rezygnacja w jego głosie jeszcze bardziej się nasiliła.
--Nie mam obowiązku pana informować. Proszę się zjawić jak najszybciej. Do widzenia!
Rozmowa skończyła się szybko, jednakże teraz Maxa nie bardzo to cieszyło. Po co te bezduszne bestie go wzywają? Ostatni raz był tam tuż po odejściu Hiro, by załatwić jakieś formalności związane ze śmiercią swego przyjaciela. Był wtedy tak załamany, że nawet nie pamiętał, co to było, tylko bezwiednie podpisywał papierki, które podsuwał mu Alex, oczywiście po uprzednim ich przeczytaniu i stwierdzeniu, że wszystko jest w porządku.
-Urzędasom znowu się nudzi - mruknął ubierając buty. Nim wyszedł, napisał szybko jakąś kartkę z wyjaśnieniami dla współlokatorów. Potem zszedł do garażu i po chwili odjechał spod domu na motocyklu z piskiem opon.

Oddział znajdował się w budynku będącym urzędem miejskim, by nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Pozornie normalny budynek, taki jak w każdym innym mieście. Kilka pięter, setki, a może i tysiące gabinetów, mocno zdenerwowani, wykończeni fizycznie i psychicznie ludzie odsyłani od pokoju do pokoju, od urzędnika do urzędnika, marzący tylko o tym, by móc podłożyć tu jakąś bombę lub chociaż wywołać niewielki pożar... Jak tresowane małpy. Pan każe - zwierzątko musi, a w zamian może dostanie jakąś nagrodę. Nie wiedzieli oni jednak, podobnie jak większość pracowników, że kilka gabinetów, które oficjalnie pełniło zupełnie inne funkcje, było tak naprawdę miejscem, gdzie łowcy musieli załatwiać papierkowe sprawy. Urzędnicy pracujący w owych gabinetach sami byli kiedyś zabójcami wampirów bądź nauczycielami w akademii - to dawało największą pewność, iż nie zdradzą nikomu tajemnicy. Poza nimi i łowcami nikt o niczym nie wiedział.
Max usiadł naprzeciw jednego z gabinetów. Dębowe drzwi ze złotym numerkiem "307" i tabliczką "Sekretarz gminy" nie wyglądały zbyt zachęcająco. Sekretarka, mająca swoje miejsce niedaleko, uśmiechnęła się lekko do niego. Podniosła słuchawkę, wybrała jakiś numer i rzuciwszy krótkie słowa "już jest" odłożyła ją spowrotem.
-Proszę chwilę zaczekać - zwróciła się do Maxa. Mimo podłego nastroju brunet nie zapomniał o kulturalnym zachowaniu i posłał kobiecie jeden ze swych niezawodnych uśmiechów, który wywołał na jej twarzy rumieniec. Pamiętał ją jeszcze z czasów młodości, gdy był w akademii. Wtedy była początkującą nauczycielką łowców, zajmowała się bodajże matematyką. Ale z tego, co Max pamiętał, po roku przenieśli ją gdzieś indziej - jak widać trafiła w końcu do urzędu jako sekretarka, a to znaczyło, że akademia wkrótce umieści ją w jednym z gabinetów.
Minęło jakieś 10 minut, nim drzwi od pokoju otworzyły się i łowca mógł wejść do środka. Było to całkiem miłe pomieszczenie, pomalowane na delikatny, kremowy kolor, pełne różnego rodzaju szaf wypełnionych po brzegi stertami dokumentów wszelkiej maści. Znajdował się tam również szklany, okrągły stół średnich rozmiarów, przy którym ustawiono 3 krzesła z aksamitnym obiciem. Naprzeciw dębowych drzwi stało biurko głównego "dowodzącego" tego pomieszczenia wraz z jednym obrotowym, obitym miękką skórą fotelem dla szefa oraz dwoma dla gości. Max rozsiadł się wygodnie na jednym z nich, nie czekając na jakiekolwiek pozwolenie.
Przed nim siedział mężczyzna grubo po 50. Jego włosy musiały mieć kiedyś intensywnie brązowy kolor, teraz jednak zaatakowały je srebrne pasma. Spoglądał na niego spod okularów piwnymi oczami, które zdawały się przenikać człowieka do głębi jego duszy. Max uśmiechnął się złośliwie. "A więc ty też byłeś łowcą umiejącym czytać myśli? Będzie wesoło...". Natychmiast postawił blokadę wokół swego umysłu, na co urzędnik odpowiedział równie złośliwym uśmiechem..
-Nieźle. Widzę, że całkiem dobrze sobie radzisz ze swoim talentem - mężczyzna wyciągnął w jego stronę dłoń. - Moje nazwisko brzmi Levinski. Miło mi ciebie poznać, Max.
-Wzajemnie - mruknął Max, niechętnie oddając uścisk dłoni, choć wcale miło mu nie było.
Dopiero teraz, gdy opadły już pierwsze emocje związane z pojawieniem się tutaj, młody łowca poczuł, że ktoś siedzi na fotelu obok. Wcześniej nie zwracał na sąsiednie miejsce uwagi, gdyż było ono nieco odwrócone bokiem i nie było na nim nikogo widać. Teraz jednak, po skoncentrowaniu się, wyczuł czyjąś obecność. Ruchem ręki obrócił fotel tak, by widzieć kto na nim siedzi. Gdy zobaczył ową postać, westchnął z rezygnacją.
-Widzę, że bardzo się cieszysz - uśmiechnął się Levinski. - Zdaje mi się, że wy już się znacie? To bardzo dobrze, bowiem od dziś będziecie partnerami.
Twarz młodzieńca usilnie próbującego ukryć swą obecność przez brunetem pokryła się lekkim rumieńcem. Nieśmiało podniósł wzrok, lecz gdy natrafił na lodowate spojrzenie pełne złości natychmiast wbił go spowrotem w podłogę. Gdyby mógł, uciekłby z tego miejsca choćby prosto do siedliska wszystkich wampirów.
Max zacisnął dłoń na poręczy fotela. Był wściekły. A jednocześnie miał żal do całego świata... Partner...? Hiroshi nie żył dopiero miesiąc, a oni już chcieli mu kogoś wlepić na jego miejsce... Bezlitosne bestie, nie liczące się z niczyimi uczuciami, potwory gorsze od wampirów! Bądźcie na zawsze przeklęci!
-Nie zgłaszałem chęci posiadania partnera - odparł w miarę miło.
-Owszem. Ale to chyba logiczne, że każdy łowca ma kogoś takiego. Przydzielilibyśmy ci go znacznie wcześniej, ale musiał zakończyć szkolenie. Ostatnio sporo łowców straciło życie - niektóre miasta są prawie w ogóle pozbawione ochrony i tam przede wszystkim trzeba było uzupełniać starty. Akademia musi się spieszyć ze szkoleniami. Dave powinien być ci bardzo pomocny. Radzi sobie niemalże doskonale. Sądzę, że nie zobaczysz różnicy między nim a Hiroshim.
Tego Max nie wytrzymał. Wstał gwałtownie i z całą wściekłością, na jaką było go stać, uderzył pięściami w biurko, które zadrżało w niemym proteście. Gdyby mógł, ten cios przeznaczyłby na twarz urzędnika.
-Ja już widzę różnicę - syknął. - Ten pędrak nigdy nie będzie taki, jak Hiro. I nigdy nie będzie moim partnerem. Bo relacje między partnerami nie ograniczają się do wyjścia na łowy. Trzeba również umieć ze sobą żyć i nawiązać nić porozumienia. A z mojej strony to nie nastąpi nigdy.
Obrócił się i, nie czekając na kontratak, skierował swe kroki w stronę drzwi. Nie miał ochoty przebywać tu ani chwili dłużej.
-Fakt... On nie jest Hiroshi... - odezwał się Levinski beznamiętnym głosem. - O ile mi wiadomo łowca nie powinien się z nikim wiązać TAKIMI uczuciami, zwłaszcza z partnerem, nie sądzisz? Wszystko po to, by po jego śmierci nie zachowywać się tak głupio, jak ty teraz - nie zdziwiło go zaskoczone spojrzenie chłopaka. - Jeżeli myślisz, że zwykła bariera wokół umysłu mnie powstrzyma, to się mylisz. Czytam w tobie jak w otwartej księdze. Hiroshi już nie żyje i nic na to nie poradzisz. A Dave to twój nowy partner czy tego chcesz, czy nie. I nie masz tu nic do gadania!
Max rzucił mu wściekłe spojrzenie, lecz nic nie odpowiedział. Potem skierował swój wzrok na wciśniętego w fotel chłopca. Chwilę później wyszedł trzaskając drzwiami.
-Czeka cię ciężka robota dzieciaku - rzekł urzędnik do nowego łowcy.
-On... On jeszcze się nie pozbierał po jego śmierci... - odezwał się cichutko młodzieniec. - Może jeszcze nie powinienem...?
-Dobry z ciebie dzieciak... A teraz goń go, bo ci ucieknie.

Dave'owi nie spieszyło się. Powoli wyszedł z gabinetu i ze wzrokiem utkwionym w podłodze skierował swoje kroki w stronę wyjścia z budynku. Oczywiście Maxa nigdzie nie było - nie zdziwiło go to zresztą. Od razu wiedział, że to tak się skończy, więc nim tu przyszedł dowiedział się, jakim autobusem może dojechać do swego tymczasowego "domu". Zbyt dobrze znał bruneta, by mieć wątpliwości co do jego zachowania. Wydarzenia w gabinecie udowodniły mu, że nie ma szans na to, by między nimi powstały jakiekolwiek pozytywne relacje. W akademii mieszkali razem. Co prawa tylko pół roku, bo potem Max się przeniósł do kogoś innego. Dziś Dave mógł powiedzieć, że z nikim nie żyło mu się tak źle, jak z nim. Ale gdy się dowiedział, że mają zostać partnerami, nie mógł zaprzeczyć, że ucieszył się, choć wiedział, iż będzie to udręka dla nich obu. Lepiej jednak było zacząć pracę z kimś, kogo się choć trochę zna... Mimo, że ten ktoś może zamienić życie w koszmar.
Na zewnątrz przywitały go ciepłe, wiosenne promienie słońca, które delikatnie muskały niezwykle jasną skórę jego twarzy, pokrytą gdzieniegdzie piegami. Rude włosy, ścięte do ramion, powiewały dzięki lekkim podmuchom wiatru. Nie znosił takich miast, jak to - wydawały mu się zwykłymi klatkami dla ludzi, a on obiecał sobie, że nigdy nie da się w czymś takim zamknąć. Były takie puste, szare, ponure. Wszędzie hałas, pośpiech, znieczulica na cierpienie innych. Wszędzie anonimowość i tłumy ludzi spieszących donikąd, prowadzących istny wyścig szczurów. Jednakże los go tu rzucił i będzie musiał się dostosować. W tej chwili jednak to miasto wydawało mu się jeszcze gorsze, niż w rzeczywistości, bo wiedział, że będzie tu sam. Całkiem sam, nie mogąc liczyć na jakąkolwiek pomoc ze strony swego partnera.
Powoli zszedł po schodach. Nie zamierzał się śpieszyć. Chciał odwlec jak najdalej spotkanie z Maxem. Chciał dać mu czas pogodzenia się z faktem, że będą ze sobą pracować. Jednakże los znów sobie z niego zakpił... W jednej chwili zwątpił w to, że zna dość dobrze swego partnera.
Zwątpił, gdy zobaczył go, opierającego się o motor i czekającego. "On nie może na mnie czekać... Na pewno jest umówiony z kimś innym".
Brunet nie widział, że Dave już wyszedł. Jego oczy wpatrywały się w chodnik, podnosiły się jednak od czasu do czasu, by przyjrzeć się przechodniom, po czym znów podziwiały nawierzchnię. To spojrzenie było przepełnione smutkiem... Smutkiem, jakiego rudzielec nigdy u niego nie widział. One zawsze kojarzyły mu się tylko ze złośliwościami. Teraz jednak było w nich tylko cierpienie. Jeżeli Dave miał jakieś wątpliwości co do uczuć, które łączyły Maxa i Hiro, to teraz stracił je wszystkie. I nagle zrobiło mu się go strasznie żal... Max może i był złośliwy, ale musiał bardzo cierpieć. Tak bardzo, że rudzielec nie mógł dobie tego nawet wyobrazić. Nie miał już pretensji o to, że został w gabinecie niezbyt miło potraktowany.
Dopiero po chwili ich oczy spotkały się. Max od razu przywdział maskę chłodnej obojętności. Wsiadł na motor i czekał, dając towarzyszowi jasno do zrozumienia, by się pospieszył. Dave stał przez chwilę w lekkim otępieniu, lecz szybko nad sobą zapanował i już po chwili siedział za plecami czarnowłosego.

-Wróciłeeeeeeeeeeeem!!! - oznajmił Leji donośnym głosem, próbując zamknąć drzwi i jednocześnie nie zwalić toreb, którymi był obładowany. - Alex! Max! Pomóżcie mi! Zrobiłem chyba tygodniowe zapasy.
-Znając żołądek twój i Maxa to powinny wystarczyć na najbliższe trzy dni - uśmiechnął się blondyn odbierając kilka toreb.
-Haha... Bardzo śmieszne. A gdzie tak w ogóle jest Max? Znów ucieka od obowiązków? - zapytał Leji idąc ze swym przyjacielem do kuchni, gdzie z ulgą porzucił swój ciężar i mógł zająć się masowaniem obolałych ramion.
-Zostawił kartkę, że wezwali go ci z góry. Jak przyszedłem jeszcze go nie było, ale sądzę, że powinien zaraz wrócić.
Leji usiadł na blacie kuchennym. Jego twarz przykrył cień smutku.
-Jak myślisz... Dadzą mu kogoś?
-Pewnie po to go wezwali - odparł Alex zajadając się smakowitym, czerwonym jabłkiem, które udało mu się wywęszyć w jednej z toreb. - Głowa do góry, mały. Może wreszcie uda mu się jakoś z tego otrząsnąć, gdy nie będzie sam.
-Nie jest sam! Przecież... ma nas... Alex... Ja po prostu nie chcę, aby którekolwiek z was się oddalało... W ciągu ostatniego miesiąca w naszym mieście zginęło trzech łowców, nie mówiąc już o tym, co dzieje się w reszcie świata - oczy fioletowowłosego zaszkliły się. - Boję się, aby któryś z was nie było następny.
-Ech, Leji... - blondyn westchnął ciężko. Z żalem odłożył swój smaczny posiłek na bok i stanął naprzeciw swego przyjaciela. Musiał zadrzeć głowę, by spojrzeć w jego śliczne oczy. - Wiem, że się boisz. Ja tak samo boję się o ciebie. Ale pamiętaj - każde życie musi skończyć się śmiercią i prędzej czy później ona nadejdzie. Co jest potem - tego nikt nie wie, ale może nie jest aż tak źle... A to, że w naszym przypadku możliwość pojawienia się owego kresu życia jest nieco większe, niż u innych ludzi jeszcze nie jest powodem do rozpaczy. Ryzyko zawodowe...
-Wiem, ale... Nie wyobrażam sobie, co by było, gdybym znalazł się w takiej sytuacji, jak Max - wyciągnął dłoń i delikatnie dotknął policzka przyjaciela. Czuł niezwykle gwałtowne bicie swego serca. - Ja nie przeżyłbym chyba tego. Za bardzo mi na tobie zależy...
Alex uśmiechnął się delikatnie i potargał włosy swojego partnera, po czym znów zabrał się za pałaszowanie jabłka. Musiał zniszczyć tą dziwną atmosferę, która się między nimi wytworzyła, choć zrobił to z niemałym trudem.
-A ty za bardzo się tym przejmujesz. Ciesz się życiem, póki możesz. A zamartwianie się pozostaw sobie na starość, bo inaczej będziesz się nudził na emeryturze.
Charakterystyczny trzask drzwiami przerwał ich dalszą rozmowę. Leji szybko rozpromienił się i zręcznie zeskoczył z blatu. Jego szczupłe nogi szybko zaniosły go do przedpokoju, gdzie stał już Max. Za nim zaś skrywała się jakaś drobna istotka, o rysach twarzy tak delikatnych, iż niemal dziecinnych i oczach w kolorze najczystszego, błękitnego nieba. Owa istotka zarumieniła się lekko na widok Lejiego i stojącego za nim Alexa, których miny jednoznacznie wskazywały na niemałe zdziwienie.
-Sami mi go doczepili. Nie miałem na to najmniejszej ochoty - mruknął Max i nie udzielając żadnych innych wyjaśnień poszedł do swego tymczasowego pokoju, którego z łaski swojej odstąpił mu Leji (który, nawiasem mówiąc, rzadko kiedy z niego korzystał, gdyż łóżko Alexa powoli stawało się jego własnością, ku rozpaczy blondynka).
Fioletowowłosy był tak zaskoczony, że nawet nie próbował go zatrzymać. A Alex westchnął tylko po raz kolejny.
-No ładnie, Dave. Widzę, że nie możecie się od siebie uwolnić - uśmiechnął się w końcu Leji, chcąc rozładować napięcie, jednakże widział, że nie pomógł mu tymi słowami. Rudzielec wyglądał jak zbity szczeniak. - Dave, musisz być cierpliwy. On...
-On mnie nie znosi. Zawsze tak było i wiedziałem, że to się nigdy nie zmieni. Nawet nie liczyłem na zmianę. Ale... miałem nadzieję, że zapomni o tym chociaż podczas łowów. Widzę jednak, że nie mam na co liczyć... To nie ma sensu. Poproszę o przeniesienie.
-Ejże! Przecież ty się nigdy nie poddawałeś tak łatwo. Poza tym zawsze masz jeszcze mnie i Alexa! - Leji zaśmiał się i otoczył jego ramię i szyję silnym uściskiem. - Ja się cieszę, że to ty będziesz teraz z nami.
-Jak go zaraz nie puścisz to go udusisz - poinformował blondyn beznamiętnym głosem. - Nie chcę wam przerywać ale sądzę, że powinniśmy iść spać. Przed nami ciężka noc.
Ich rozmowę przerwało pojawienie się czarnowłosego, który bez słowa skierował się w stronę wyjścia. Nawet nie spojrzał w ich stronę, gdy opuszczał dom. Zupełnie, jakby ich nie widział - właściwie mogło być w tym trochę prawdy - wszak był tak bardzo skupiony na celu swego wyjścia, że nie dostrzegał niczego.
-Dokąd on poszedł? - zdziwił się Dave.
-Pewnie odwiedzić Hiro...

Charakterystyczny, duszący zapach krwi, wilgoci i zgnilizny unosił się w całym pomieszczeniu. Lekkie, smukłe ciało młodej dziewczyny upadło na podłogę, wśród sterty innych, śmierdzących ciał. Zapach panujący w tym lokum mógł przyprawić każdego śmiertelnika o wymioty. Na szyi kobiety i pozostałych truposzów widać było dwa małe ślady, zupełnie jak po ukłuciu cienką igłą. Była trupio blada, oczy miała zamglone, usta, które kiedyś musiały lśnić soczystą czerwienią, teraz stały się sinawe. Na jasnych włosach w kolorze złotego piasku widniały ślady zakrzepłej krwi. Takie same ślady można było zresztą odnaleźć na całym jej nagim ciele, poranionym od ostrych szponów.
-Smaczna była - odezwał się wysoki, szczupły mężczyzna, odgarniając za ucho włosy w kolorze ciemnego blond. - Najsmaczniejsza z nich wszystkich. Dobrze zrobiłem, że zostawiłem ją sobie na koniec - oblizał z rozkoszą usta, czując na nich jeszcze smak krwi dziewczyny. - A ty nie zamierzasz jeść? Mam jeszcze parę sztuk jeśli chcesz.
-E tam. Wolę sobie dziś w nocy zapolować. Świeżo złapana zwierzyna robi mi więcej zabawy. Te krzyki i próby ucieczki są bardzo podniecające - mruknął drugi wampir, którym okazał się być Gareth. - Poza tym dziś mam ochotę na krew jakiegoś łowcy...
Ciemnowłosy wampir podszedł do niego powoli, mierząc go uważnie wzrokiem. Przejechał palcem po jego błoniastych skrzydłach, kredowo białej szyi i delikatnej skórze twarzy, a potem zajrzał w intensywnie czerwone tęczówki.
-Uważaj, byś przypadkiem nie trafił na tego swojego duszka - mrugnął do niego z uśmiechem, w pełni ukazując lśniące złowrogą bielą, ostre kły. - Jesteś mi tu jeszcze potrzebny. Ale wiesz... Gdy już będzie po wszystkim... dostaniesz ode mnie mały prezent... Dernetherix tylko dla ciebie... Gdy tylko zdobędziemy klucz, będziesz mógł z nim zrobić wszystko, na co masz ochotę... Tak jak wieki temu... A na razie - wyciągnął zza pasa niewielki sztylet o złotej, misternie wykonanej rękojeści i przeciął żyły na swoim nadgarstku - ...pij, byś miał dość sił w razie spotkania z nim...
-Ależ ty hojny dzisiaj - uśmiechnął się Gareth z radością zlizując słodkie, czerwone krople. Fala rozkoszy uderzyła w jego zimne ciało, wydobywając z gardła cichy jęk.
-Widzę, że bardzo ci smakuje... Nie wyobrażasz sobie, jak dobry mam humor... Wiesz... Chciałbym wyjść w najbliższym czasie i na coś zapolować... Ot, chociażby nawet jutro...
-Na coś?
-Ostatnio upatrzyłem sobie nowy cel. To całkiem miły łowca. Obserwuję go już dość długo i każdej nocy stwierdzam, że coraz bardziej pragnę jego krwi... - jego głos był niezwykle cichy i spokojny. Zupełnie pozbawiony emocji. - A kiedy już zatopię w nim swoje kły, wtedy drogi tego świata staną przed nami otworem. I zniknie ostatni ten, który mógłby stanowić dla nas zagrożenie. A później... wystarczy zająć się Dernetherixem...
-Brzmi miło - szepnął drugi wampir, na chwilę przestając pić. - Ja też upatrzyłem sobie nową zabaweczkę, w której jednak zamierzam zatopić coś innego, niż zęby... Czuję, że humory będą nam baaaardzo dopisywać w najbliższych dniach, braciszku.

Max rozsiadł się wygodnie na zielonym, wiosennym dywanie z miękkiej, sprężystej trawy. Jego ręka musnęła delikatnie chłodny marmur nagrobka. Opuszkami palców wyczuł wyryte na nim litery. Te same, które wyryły głęboką, broczącą krwią ranę w jego sercu. W przeciwieństwie do zranień na ciele, ta nie chciała się tak łatwo zabliźnić. Każdy dzień, każda noc, każda myśl, każdy sen otwierały ją na nowo... Bo nie mógł wyrzucić ze swego umysłu obrazu wiecznie uśmiechniętego chłopca, nie mógł zapomnieć dotyku tych ramion, które zawsze ciepło otaczały jego ciało i tych ust, które całowały go z największą czułością. Dlaczego...? Dlaczego nie pozwolono im nacieszyć się swą obecnością dłużej...?
Słońce chyliło się już ku zachodowi, wieczór był zimny, a wrażenie to potęgował lekki, chłodny wiatr.
-Nie mogłeś sobie wybrać innego miesiąca na umieranie? Musiałeś w marcu? Teraz chcesz, bym się nabawił zapalenia płuc - ułożył głowę na rękach, które spoczywały na twardym kamieniu grobu. - Brakuje mi ciebie wiesz? To tego stopnia, że wariuję... Nie sądzisz, że gadanie do siebie to wariactwo? - uśmiechnął się, lecz w oczach zaszkliły mu się łzy. - Nie... Nie mówię do siebie... Przecież ty tu jesteś... Prawda? Powiedz, że jesteś! - nie mógł już dłużej utrzymać słonych kropel i pozwolił, by małymi strumieniami spływały po jego policzkach. - Błagam, daj mi jakiś znak... Cokolwiek...
Nie doczekał się jednak żadnej oznaki czyjejś obecności. Nic, co mogłoby pochodzić od niego. Nie usłyszał nawet wiatru, który mógłby szeptać jego imię. Wszystko było tak jak przedtem. Ciche, spokojne...
Emocje opuściły jego ciało dopiero po kilku minutach. Niemal natychmiast sięgnął do kieszeni po paczkę papierosów, które były teraz dla niego jedynym ukojeniem. Wyciągnął jednego. Ciepły płomień zapalniczki ogrzał na chwilę jego zmarznięte dłonie. Zaciągnął się i przytrzymał przez chwilę dym w płucach, pragnąc, by jak najwięcej nikotyny przeniknęło do krwi.
-Wiem, co sobie teraz myślisz... Pewnie gdybyś żył pacnąłbyś mnie po głowie, mocno, bym poczuł. Tak jak zawsze to robiłeś... Nigdy nie lubiłeś tego zapachu, prawda? Szczerze mówiąc, ja też go nie znoszę. Ale nie mogę się uwolnić. Obiecałem, że rzucę... No i kiedyś to zrobię... Już i tak palę mniej, naprawdę! I wiesz... Robię to tylko dla ciebie... Bo wiem, że byś tego chciał...
Rzucił niedopałek na ziemię i zgasił go podeszwą. Posiedział jeszcze chwilę, obserwując słońce znikające za horyzontem. Potem podniósł się, gdyż zbliżał się czas jego pracy.
-Dzisiaj mam patrol w miejscu, gdzie mi cię zabrali... I będę tam ze szczeniakiem, którego mi przydzielili. To ten dzieciak, Dave. Pamiętasz go jeszcze? Taki mały, nie rzucający się w oczy, potulny jak baranek. Nigdy nie znosiłem ludzi, jak on - bezbronnych, dających sobą pomiatać. A oni mi przydzielili kogoś takiego na partnera! - zaśmiał się, lecz w tym śmiechu nie było nic radosnego. - Głupi losie, czemu mi to robisz, chciałoby się rzec. Ale ja już nawet na pytania straciłem ochotę - pochylił się nad nagrobkiem. Powoli zbliżył usta do marmuru i złożył na nim delikatny pocałunek. - Ciebie nie można zastąpić... Twego spojrzenia, uśmiechu, głosu... To jest niepowtarzalne...
Zaczął już odchodzić, lecz nagle zatrzymał się i odwrócił w stronę grobu przyjaciela.
-Kto wie... Może po tej nocy dołączę do ciebie...? Może to będzie nasz wspólny cmentarz...? Może mój nagrobek będzie obok twego...? Albo lepiej - może Leji i Alex wpadną na pomysł, by pochować nas razem...?
Nie stało się tak jednak. Ta noc minęła w miarę spokojnie, pojawiały się niemal wyłącznie wampiry najniższej klasy, w dodatku w niewielkich ilościach, więc łowcy nie ponieśli kolejnych ofiar. Krążące plotki mówiły jednak, że ponoć pojawił się brat władcy wampirów i zranił jednego z łowców wyższej rangi, lecz nikt tego nie potwierdzał, by nie wywoływać niepotrzebnej paniki.

Piwne oczy spoglądały w stronę zachodzącego słońca, którego pomarańczowe promienie padały na taflę wody w rzece i tworzyły na niej przeróżne, piękne wzory. Czarnowłosy chłopak jednak nie podziwiał tych pięknych dzieł natury, lecz pogrążony był w głębokich rozmyślaniach. Nawet zimno mu nie przeszkadzało, a z pewnością koszulka z krótkim rękawem nie chroniła go przed nim dostatecznie. Oderwał się na chwilę od rzeczywistości - odpłynął do świata, do którego tylko on miał wstęp.
-Ładnie tu, prawda? - odezwał się obok niego spokojny, łagodny głos Rena. - Tak cicho i spokojnie... Aż trudno uwierzyć, że za kilka minut to miejsce stanie się polem bitwy...
Czarnowłosy nie zareagował jednak. Cały czas uparcie wpatrywał się w dal.
-Kaze, ja wiem, że czasem masz mnie dość, ale mógłbyś, chociaż chwilę na mnie popatrzeć!
-Męczy mnie już to wszystko - mruknął brunet. - Kiedy oni przestaną się z nami bawić? Nie wiesz przypadkiem? - spytał spoglądając w bursztynowe tęczówki.
-Wiesz, że omijam siedzibę Natsume szerokim łukiem. Możesz mi powiedzieć, o co dokładnie chodzi, bo chyba się troszkę pogubiłem.
-Adam został wczoraj ranny. Co prawda to nic groźnego, ale leży w szpitalu i tak się składa, że dzisiejszej nocy jestem bez partnera.
-I to cię tak martwi? Nie pierwszy raz cię to czeka.
Brunet uśmiechnął się. Przeciągnął się leniwie, po czym skierował swoje kroki w stronę miasta. Ren poszedł za nim.
-Nie to. Wiesz, kto go wczoraj zaatakował? Gareth.
-Chwila, chwila... Przecież mówiłeś, że to nic groźnego.
-No właśnie. Ten drań bawił się z nim, zranił go, a potem uciekł. A ja cały czas nie wiem, czemu tak się stało...

Słońce już zaszło. We wszystkich oknach zaczęły szybko gasnąć światła, ulice pustoszały coraz bardziej. Po kilku minutach została tylko garstka osób, które swego domu nie miały bądź, którym alkohol tudzież inne środki "rozweselające" uniemożliwił dotarcie do niego. Wiatr też już się uspokoił całkowicie, słychać było, więc tylko bzyczenie owadów, które już zbudziły się z zimowego otępienia. Na niebie błyszczały mocno setki gwiazd i srebrny księżyc, którego blade światło zalewało ciemne ulice.
Na jednym z dachów siedział spokojnie wampir o ciemno-blond włosach sięgających kawałek za ucho. Nie chciało mu się nawet chować swych skrzydeł, by przypadkiem nie zwrócić na siebie uwagi któregoś z łowców. Był jednak poza ich zasięgiem. Uśmiechał się delikatnie, a jego zimne, czerwone oczy, które w normalnych okolicznościach mają odcień ciemnej zieleni, śledziły każdego człowieka pojawiającego się w zasięgu jego wzroku. Ludzie chowali się w jakieś zakamarki i myśleli, że są niewidoczni dla krwiopijcy. Głupcy. Mieli szczęście, że jego nie interesowała krew pospólstwa. On oczekiwał przybycia tego jedynego...
Czekał niemal pól nocy, nim wreszcie zjawiła się osoba, której obserwacja sprawiała mu największą przyjemność. Poczuł przyjemny dreszcz na myśl o tym, że za chwilę zatopi kły w ten miękkiej szyi i wypije słodką krew... Poczekał, aż w pobliżu nie będzie zupełnie nikogo. Zamachał kilka razy swymi skrzydłami i lekko sfrunął na ziemię.

Kaze poczuł, jak zamiera mu serce, gdy zobaczył przed sobą wysokiego wampira, którego złośliwy uśmiech nie znikał z twarzy. Stał przed nim, wpatrując się uparcie w jego oczy i czerpiąc rozkosz z jego strachu.
-Natsume - wyszeptał łowca niemal bezgłośnie i odruchowo cofnął się. Po chwili jednak jego odwaga wróciła. Półtoraręczny złoty miecz natychmiast pojawił się w jego dłoni. - No tak... Teraz już wiem, czemu twój braciszek zranił wczoraj mojego partnera.
Wampir nie przestawał patrzeć w jego oczy. Podchodził do niego bliżej, coraz bliżej. Kilka sekund później dzieliły ich marne centymetry.
-Od dawna miałem na ciebie ochotę - ręka blondwłosego musnęła delikatnie włosy bruneta. - Cóż to za złość i lód w twych pięknych oczach? - pochylił się nad nim, chwytając jego twarz w swe zimne dłonie. Z ust wydobył się szept - Ciesz się ostatnimi chwilami, mój słodki...

W nocy w szpitalu panowała niezwykła cisza. Każdy z takich budynków był ochraniany przez wielu łowców, by zapewnić niewinnym pacjentom i personelowi jak najwięcej bezpieczeństwa. Najczęściej atakowały je wampiry niższej rangi, czyli te, które były uzależnione od swego stwórcy i wykonywały każdy jego rozkaz niczym wierne pieski, gdyż nie posiadały własnej świadomości. Jedynym ich celem było zdobywanie krwi - uwielbiały brać sobie takie miejsca, by dążyć do tego "szczytnego" celu, jednakże rzadko kiedy udawało im się dostać chociaż do wnętrza szpitala, nie wspominając już o zatopieniu kłów w szyi kogoś przebywającego w środku. Miejsce to zawsze ochraniali ci sami łowcy, gdyż najlepiej znali wszelkie zakamarki, gdzie mógłby się ukryć jakiś krwiopijca. Z kolei każdy łowca, któremu podczas ostatniego patrolu los nie bardzo sprzyjał i który nie mógł uniknąć spotkania z lekarzami, miał przydzieloną swoją osobną ochronę.
Tej nocy zapowiadał się wyjątkowy spokój. Już połowa patrolu minęła, a nie zjawił się ani jeden wampir. I to właśnie było najbardziej podejrzane i sprawiło, że ich zabójcy byli jeszcze bardziej czujni, niż zwykle.
Nocną ciszę przerwał jednak nagle czyjś krzyk. Łowca, który pilnował tego pokoju, niemal spadł z krzesła, gdy go usłyszał.
-Adam, co jest?! - spytał.
Kasztanowowłosy łowca oddychał ciężko. Serce tłukło mu się w piersi w szalonym rytmie, a twarz zalana była potem. Niemal natychmiast poderwał się z łóżka i zaczął się ubierać w błyskawicznym tempie.
-Co ty wyprawiasz?? Jesteś ranny!
-Zamknij się. Kaze ma kłopoty. Nie zamierzam go zostawiać.
-Co?? Ale... Jak zamierzasz... Ej, nie przez okno! To pierwsze piętro!!!
Ale łowcy już nie było. Mężczyzna westchnął ciężko. "Ci z góry mi tego nie darują...".
Adam biegł najszybciej, jak mógł. Na szczęście był ranny w prawe ramię, a nie w nogę, bo inaczej mógłby tylko pomarzyć o tym, by pomóc przyjacielowi. Nie zwracał uwagi na to, że rana była głęboka i że od szybkiego biegu i wysiłku zaczęła się z niej powoli sączyć krew, barwiąc ciemnozieloną koszulę na rubinowy kolor. Ból też się nie liczył.
Odbiegł już daleko od szpitala i teraz jego droga prowadziła przez park. Czuł coraz bardziej narastający strach swego partnera - przez tyle lat byli razem, że łącząca ich nić była tak silna, iż mogli wyczuwać swe emocje nawet, gdy dzieliła ich znaczna odległość.
Dziwne przeczucie nie opuszczało go od momentu, gdy znalazł się wśród gęstwiny drzew. W końcu udało mu się wybiec na oświetlany licznymi latarniami plac, na którym stała fontanna (niedziałająca z powodu zimna) i kilka ławek. Ale strach go nie opuszczał. Zatrzymał się i obejrzał za siebie, jednak nikogo nie dostrzegł. Zamierzał znów zacząć biec, lecz na ścieżce prowadzącej dalej pojawiła się przeszkoda. Dość niebezpieczna zresztą...
-Widzę, że moje wczorajsze ostrzeżenie nie pomogło... No cóż... Dziś będzie zabawniej.













Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum