ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Łowcy 7 |
Witam ponownie po długiej (nawet bardzo długiej o.O) przerwie ^^' Przepraszam, że zajęło mi to tyle czasu :P Ten rozdział był już gotowy parę miesięcy temu, ale jakoś tak… średnio mi się podobał, dlatego poprawiałam go i poprawiałam… >.> Efektem tych poprawek jest to, że podoba mi się jeszcze mniej, ale cóż…
Wrzucam tak jak jest i niech się dzieje co chce >.<
Miłego czytania :D
Noc powinna być najspokojniejszą częścią doby. W nocy wszystko powinno być pogrążone w odprężającym letargu. W nocy tylko gwiazdy i księżyc mają prawo do tego, by dzielić się ze światem swym blaskiem. Ludzie złamali to prawo, tworząc sztuczne oświetlenie, by czuć się bezpieczniej. Tylko czy można tak się czuć, widząc całkowicie twarz swego oprawcy? Ludzie zawsze łamią prawa natury. A później cierpią z tego powodu…
W nocy nawet drzewa szumieć nie powinny, by nie zagłuszać ciszy, by delikatnie dźwięki muskanych chłodnym wiatrem liści nie zabrzmiały niczym grzmoty w trakcie burzy.
Lecz tu - na tym świecie nigdy tak nie było. Nigdy nie można było zaznać spokoju, wszyscy już dawno zapomnieli o słodkiej, niewinnej nocnej ciszy. Zachodowi słońca zawsze towarzyszył strach. Myśliwi i ofiary rzucają sobie nawzajem wyzwanie. Wampir i zwykły człowiek - myśliwy i ofiara. Wampir i łowca - ofiara i myśliwy. Rozpoczyna się szaleńcza pogoń. O spokój. O przetrwanie. O wszystko.
Ciemność nocy bywa pomocna. Ukrywa uciekających i goniących niczym dobra matka chroniąca swe dzieci. Ale dzieci zapominają, że niebezpieczeństwo nie mija, gdy zamknie się oczy. Bo to, że my go nie widzimy, nie oznacza, że ono nie widzi nas.
Matki czasem zdradzają swe dzieci, gdy ktoś złoży im lepszą ofertę.
Nocą tak naprawdę rozstrzyga się wszystko...
Noc tak naprawdę nigdy nie jest spokojna...
Gdzieś z oddali słychać krzyk… Ciekawe kto wygrał tym razem.
Złoty miecz z charakterystycznym dla siebie świstem rozdarł powietrze, jednakże mimo błyskawicznego ataku nie trafił do celu, gdyż wampir wykonał zręczny piruet i znalazł się za plecami łowcy, śmiejąc się cicho. Poruszał się przy tym tak zwiewnie i lekko, jakby jego ciało nic nie ważyło. Był niczym zjawa, której pojawienie się i zniknięcie pozostawały wieczną tajemnicą. Kaze niemal natychmiast obrócił się i ciął ponownie, dając upust nagromadzonej w nim złości. Był już bliski wybuchu. Nienawidził, gdy ktoś się z nim bawił. Wiedział jednak, że teraz tylko spokój i opanowanie mogą go ocalić. Tyle lat się już tego uczył, że mógł już chyba nazwać się mistrzem w tej dziedzinie.
I tym razem atak nie przyniósł spodziewanego efektu - jego broń minęła się z celem o milimetry.
Natsume przestało podobać się bieganie po ziemi, gdzie w każdej chwili musiał uważać na ostrze zręcznego łowcy. Rozwinął swoje czarne, błoniaste skrzydła i jednym, potężnym machnięciem wzbił się w powietrze. Przez chwilę krążył nad głową łowcy, obserwując jego wściekłe i niezwykle czujne spojrzenie. Sycił się jego niemocą - teraz czarnowłosy nie miał żadnego sposobu na to, by go dosięgnąć. Wystarczyło kilka uderzeń serca, by krwiopijca rzucił się na niego niczym strzała. Brunet w ostatniej chwili przetoczył się na bok, a ułamek sekundy później zasłonił się mieczem przed długimi pazurami wampira, które były niczym stal. Teraz zaczęła się walka o to, który z nich pierwszy się podda naciskowi. Kaze czuł ogromny ból w plecach - wampir naciskał na niego z taką siłą, że dosłownie wbijał go w twarde podłoże.
-Tak dobry, jak myślałem - szepnął demon nie przestając napierać na ciało leżącego pod nim mężczyzny. Ku rozpaczy Kaze nie okazywał najmniejszych oznak zmęczenia - nawet jedna kropla potu nie spłynęła po jego gładkim, kredowym czole. - Już nie pamiętam, kiedy ostatnio spotkałem rywala takiego, jak ty. Choć ciągle jesteś jednak za słaby na to, by mnie pokonać. Twoja krew z pewnością na długo rozgrzeje me żyły…
Kaze skoncentrował się najbardziej jak potrafił. Wiedział, że od tej walki zależy jego przyszłość, życie jego i jego partnera, który wspierał go siłą swych myśli, mimo, iż sam miał niełatwe zadanie. Tylko dzięki niemu nie rozpłakał się nad beznadziejnością swojej sytuacji. Musiał to zrobić - dla Adama, dla Rena, dla wszystkich ludzi. Bo jeżeli on nie zabije Natsume, nikt tego nie zrobi…
Całą energię, która mu pozostała skupił w ramionach i z dzikim okrzykiem zepchnął z siebie demona, po czym zręcznie uskoczył w bok, by móc w spokoju złapać oddech. Nie było mu to jednak dane, gdyż musiał odparować kolejny atak. Jego bystry umysł natychmiast przeanalizował kolejną możliwość zamachu. Gdy wampir na niego nacierał, podskoczył najwyżej jak mógł i znalazł się za jego plecami. Nie tracił czasu na zbędne zastanawianie się - jego organizm zareagował automatycznie i miecz opadł na plecy Natsume, rozcinając jego skórę. Z rany zaczęła się sączyć ciemna krew…
Porażka starła na chwilę złośliwy uśmieszek z twarzy blondyna. Wampir z niedowierzaniem spoglądał na swego przeciwnika, jakby się zastanawiał, czy ten ból w plecach jest dziełem ataku Kaze, czy też może wytworem jego własnej wyobraźni. Dotknął dłonią swych pleców, a potem spojrzał na krew na palcach. Jego oczy zapłonęły wściekłą czerwienią, która nawet w nocnych ciemnościach była idealnie widoczna - przypominała piekielne ognie.
-Ośmieliłeś się mnie zranić, głupcze. A ja chciałem być dla ciebie łaskawy i dać ci odejść bez cierpień... Widzę jednak, że ty koniecznie chcesz, by bolało. A będzie na pewno... Bardzo mocno...
-Cholera jasna! - zaklął pod nosem Adam, jakby to miało złagodzić ból w jego ręce. Ulga to była jednak ostatnia rzecz, o jakiej mógł marzyć.
Jego ręka była palona żywym ogniem. Takie miał wrażenie, gdy naciągał cięciwę łuku. Krew zaczęła z niej spływać obfitym strumieniem i tworzyła zachwycająco piękną mozaikę na koszuli. Artysta. Krwawy artysta. Przerażający krwawy artysta.
Adam czuł, jak drżą mu dłonie, choć za wszelką cenę pragnął to powstrzymać. Zacisnął zęby aż do bólu, który był jednak o stokroć mniejszy od tego w kończynie. Celował idealnie w pierś Garetha, lecz wampir był za daleko i z pewnością zdołałby umknąć strzale. Łowca bał się jednak podejść bliżej - po wczorajszym spotkaniu wiedział, że nie ma ze swym przeciwnikiem najmniejszych szans. Teraz blondwłosy wampir znów się z nim bawił - czekał, aż jego prawa ręka przestanie być całkowicie użyteczna od ciągłego napinania cięciwy.
Po pięciu minutach znudziła mu się ta bierność. Pragnął, by ta zabawa była o wiele bardziej bolesna dla jego nowej maskotki. Powoli rozwinął swe skrzydła. Bardzo, bardzo wolno, nie czyniąc przy tym najmniejszego dźwięku czy podmuchu wiatru. Dawał łowcy do zrozumienia, że dobre czasy się skończyły. Adam nie mógł więc czekać chwili dłużej i wypuścił strzałę. Tak jak się spodziewał - Gareth zręcznie uniknął jej. Z przerażającą łatwością rozdarł masy powietrza i wzbił się wysoko. Nadal robił to cicho i bezszelestnie. Był w tym mistrzem. Jak duch... Cała jego postać była niczym upiór otoczony srebrną poświatą księżyca. Jasna cera, bardzo jasne włosy i oczy w kolorze najbardziej żywej czerwieni na tle nocnego nieba budziły grozę. A jednocześnie zachwycały swym martwym pięknem. Martwym? Czy może raczej półżywym? Bo choć serce biło bardzo słabo i wolno, to jednak biło - przynajmniej póki w naczyniach krążyła krew śmiertelników.
Adam zaatakował po raz kolejny - znów bez skutku. Za bardzo drżała mu ręka, by móc porządnie wycelować. Poczuł wściekłość - wściekłość na samego siebie. Bo gdzieś niedaleko walczył o życie jego partner, a on był bezsilny. Nie mógł pomóc sobie, a co dopiero jemu. Nie znosił tej przeklętej niemocy. Zamiast dodawać sił, ona mu je wysysała - zupełnie niczym wampir wysysający krew. Nie ma nic gorszego niż utrata nadziei…
Gareth z rozkoszą patrzył w oczy łowcy. Widział w nich wszystkie te uczucia, które tak bardzo pragnął zobaczyć u każdej swej ofiary. Ten strach, ta nienawiść, ta dzikość, ta upartość, te nieprzebrane pokłady siły, jakże inne od tych ludzkich czy należących to jakiś podrzędnych łowców. Piękno całej jego przecudnej postaci działały na wampirze zmysły niczym czerwona płachta na byka. Żałował, że już wypił dziś krew jakiegoś nic nie znaczącego łowcy - jego z pewnością byłaby o wiele lepsza. Zaraz przypomniał sobie jednak o swym postanowieniu - tak wspaniałej ofiary, jak ten chłopak, nie może po prostu zabić. Weźmie go ze sobą i będzie się z nim bawił... Tak długo, póki jego pożądanie nie zostanie zaspokojone. Długo, bardzo długo... Brutalnie i boleśnie. Zupełnie, jak wtedy... Te przestraszone oczy najbardziej znienawidzonego wroga. To spojrzenie pełne wściekłości i lęku, a jednocześnie przepełnione niezwykłą siłą i zawziętością. I poniżenie, gdy błagał o litość, coraz ciszej i ciszej, aż w końcu prawie niesłyszalne. Pozostały tylko ciche jęki i niemal niesłyszalny szloch. To kruche ciało, tak delikatne i piękne, jak porcelanowa lalka, ciało, któremu w jednej chwili brutalnie zabrano całą niewinność, zaspokoiło jego żądzę lepiej niż cokolwiek wcześniej...
I teraz znów będzie mógł ponownie to zrobić. Ponownie zatopi się w tym uczuciu przyjemniejszym nawet od picia krwi.
Otrząsnął się z rozmyślań, gdy zobaczył kolejną strzałę lecącą w jego kierunku. Z trudem jej uniknął, na co Adam odpowiedział triumfalnym uśmiechem. Gareth zaśmiał się cicho - miał już dość tej zabawy. Oczami wyobraźni widział już to, czego tak bardzo pragnął. Chciał jak najszybciej móc zdobyć to piękne ciało, które znajdowało się przed nim. Kilka machnięć skrzydłami wystarczyło, by znaleźć się tuż przy łowcy. Spoglądał teraz w piękne, szare oczy, które zdawały się odbijać całe światło gwiazd. Jednak nie dostrzegł w nich cienia strachu - przeciwnie, było tam tylko światło zwycięstwa. Sekundę później poczuł, jak coś ostrego wbija mu się między łopatki i pali delikatne tkanki.
-On jest mój! - warknął Leji, spoglądając na zdezorientowanego wampira, który stał przed nim i niepewnie rozglądał się na boki, bezskutecznie usiłując znaleźć jakieś wyjście z tej nader niekorzystnej dla niego sytuacji. - Ja go pierwszy wypatrzyłem!
-Ale moje strzały dosięgły go przed twoim mieczem - odparł spokojnie Alex, powoli napinając cięciwę swego łuku. Wampir miał już jedną strzałę w swoim ramieniu, a druga przebiła mu skrzydło. Spoglądał bezradnie na dwójkę łowców. Za sobą miał ścianę jakiegoś budynku, a przed sobą największych i wrogów. Przez zranione skrzydło nie mógł latać. Nie bardzo miał gdzie uciekać.
Leji nie czekał, aż jego przyjaciel zrobi ostateczny ruch. Błyskawicznie popędził w stronę wampira. Ten postanowił się bronić - jego szpony rozdarły koszulę łowcy, jednakże nie zdołały dosięgnąć ciała, gdyż chłopiec zręcznie uskoczył. Złoty miecz zatoczył łuk i demon poczuł, jak jego czyste ostrze przebija mu serce. Spoglądał w lekkim otępieniu na twarz swego oprawcy, by po chwili powoli osunąć się na ziemię, zostawiając na ścianie ruiny krwawa smugę. Wystarczyło kilka sekund, by nie zostało po nim nic prócz prochu. Jego ciało powoli rozsypywało się, zupełnie, jakby jego jedynym składnikiem był piasek.
-Kiepściutko - skomentował Alex. - Pozwoliłeś, aby zniszczył ci bluzkę. Starzejesz się, biedaku...
-Grrrrrrrrr...... To przez ciebie! Bo mnie rozproszyłeś! Ten wampir był mój!!!
Blondyn zaśmiał się. Podszedł do przyjaciela i potargał łagodnie jego włosy, przez chwilę zatrzymując w nich palce i bawiąc się tymi miękkimi kosmykami, przez co popsuł misternie przygotowaną przez Lejiego fryzurę (czyli związanie włosów w luźną kitkę).
-Jesteśmy partnerami - szepnął. - Rywalizacja nie jest tu wskazana.
-Ech... Ja już jestem po prostu zmęczony... - rzekł błękitnooki i nieśmiało oparł głowę na ramieniu przyjaciela, a gdy nie czuł z jego strony żadnego sprzeciwu, przytulił się nieco mocniej. Jego szczupłe ramiona delikatnie oplotły talię blondyna. - Jutro mamy wolne, tak?
-Aha.
Fioletowowłosy uśmiechnął się nieznacznie i zamknął oczy. Czas mógłby się teraz zatrzymać. Choć na chwilkę... Było mu tak dobrze...
-No to się wyśpię. Porządnie... I co najważniejsze - mając obok siebie kogoś, kto odpędza wszystkie moje koszmary...
-Naprawdę? Nie nocujesz jutro w domu? - Alex udawał duże zdziwienie, lecz starszy łowca doskonale o tym wiedział i tylko mruknął z zadowolenia, gdy ponownie poczuł w swych włosach delikatną pieszczotę dłoni przyjaciela. - Chodź. Do świtu jeszcze sporo czasu. Muszę się zrewanżować za tego wampira, którego mi zabrałeś.
Leji westchnął ciężko i z wyraźnym rozgoryczeniem, gdy został brutalnie odepchnięty. Zapowiadało się niezwykle miłe spędzenie reszty nocy... A skończyło się tak, jak zwykle. No cóż... Nigdy nie można mieć wszystkiego, czego się pragnie. Powolnym krokiem ruszył za swoim partnerem, mając nadzieję, że do wschodu słońca będą jednak mieli już spokój.
Wzgórze, na którym byli znajdowało się na krańcach miasta. Krajobraz zapełniony był ruinami starych budynków. Wszędzie otaczały ich resztki ścian, z których co chwila odpadały fragmenty tynku bądź jakieś luźne cegły. Chłopcy bez przerwy potykali się o jakieś kamienie czy wystające pręty. Sukcesja powoli wkraczała na ten teren, porastając wszystko mchem i trawą. Gdzieniegdzie widać było kwiaty, które kwitły tylko w taką noc, jak ta - piękną, jasną, ze srebrnym księżycem na atramentowo czarnym firmamencie. Ruiny otaczane były przez samotne drzewa, wyglądające niczym wzięte prosto ze starych cmentarzysk. I choć było tu upiornie, czyli w sam raz dla demonów, jak mogłoby się wydawać, to jednak miejsce to nie było jednak zbyt atrakcyjne dla wampirów - za mało było tu ludzi. Nawet bezdomni nie zapuszczali się zwykle w te okolice, bowiem nie mogli liczyć tu na coś, co przypominałoby prowizoryczny "dach nad głową".
Nagle świat zaczął dziwnie falować. Leji czuł się tak, jakby nogi miał zrobione z waty. Przewracał się, lecz nie mógł temu w żaden sposób zapobiec. Stracił kontrolę nad swym ciałem. Zamknął oczy, chciał krzyczeć, lecz głos nie wydobył się z jego ściśniętego gardła. Usłyszał tylko swoje uderzenie o twarde podłoże i poczuł tępy ból, który znikł chwilę później tak nagle, jak się pojawił.
Zmysły łowcy podpowiedziały mu, że leży na czymś miękkim, wilgotnym, przyjemnie chłodnym. Po cierpieniu jego ciała nie został najmniejszy ślad, choć dusza ciągle była niespokojna. Kurczowo zaciskał powieki, panicznie bojąc się nieznanego. Do jego umysłu szybko jednak dotarła wiadomość, że nie może leżeć tu nieskończenie długo. W końcu pozwolił tęczówkom na zaprezentowanie światu swej barwy. Jakież było jego zdziwienie, gdy zorientował się, że nie znajduje się już w żadnych ponurych ruinach, lecz leży nad jeziorem, na sprężystej, soczyście zielonej murawie, a wokół niego latają jakieś srebrne światełka. Tafla wody w jeziorze również zdawała się być płynnym srebrem. Leji poczuł łzy szczęścia pod powiekami. Tak dawno tu nie był. Tak strasznie dawno... Już myślał, że Derneth o nim zapomniał...
Podniósł się i niemal natychmiast poczuł chłód jego ramion, otaczających czule jego zmęczone barki. Zrobiło mu się tak przyjemnie...
--Ratuj go...
-C...Co? - zdziwił się i odwrócił w stronę swego opiekuna. Przeraził go ten widok.
Derneth stał przed nim, bezradnie rozkładając ręce. W jego oczach… Jego oczy zawsze miały w sobie cień smutku… Ale teraz to nie był zwykły żal, to nie też był smutek - to była rozpacz w najczystszej swej postaci.
--Błagam, jedź natychmiast do parku... Nie zostawiaj go... - boleśnie zacisnął mu dłonie na ramionach.
-Ej, to boli! Der, o czym ty mówisz??
Duch przez chwilę przyglądał mu się i rozluźnił uścisk. Po chwili uśmiechnął się delikatnie, musnął dłonią jego policzek i przeczesał palcami włosy. Chłodne usta dotknęły delikatnie czoła łowcy.
--Nie trać czasu i jedź tam natychmiast. Nie bój się - pomogę ci.
-Ale w czym?
Nie dostał odpowiedzi. Znów wszystko zaczęło falować. Leji czuł się, jakby spadał w jakąś przepaść bez dna. Nie było nic - tylko czerń i przytłaczająca pustka. Zaczął wymachiwać rękami, jakby to miało mu w czymś pomóc. Zdawało mu się, że czas dłuży się niemiłosiernie, że spada już długie godziny. Stracił wszelką nadzieję, lecz nagle do jego uszu dobiegł czyjś głos. Najpierw cichy, potem coraz bardziej głośny, coraz bardziej wyraźny. Głos, który kochał najbardziej na świecie, a który rozpaczliwie wołał jego imię.
Widok tych pięknych, morskich oczu był najwspanialszym sposobem powitania zaraz po powrocie do rzeczywistości. Te oczy, przed chwilą pełne obaw i troski, teraz nabrały wesołych iskier. Czuł szybkie bicie serca Alexa, gdy ten przyciskał go mocno do swej piersi.
-Ale się bałem... Tak nagle zemdlałeś. Co się stało?
-Nie wiem... To chyba ze zmęczenia - szepnął. Wsłuchiwał się przez chwilę w bicie jego serca, które było dla niego najwspanialszą muzyką. Nie długo mógł się jednak tym nacieszyć, gdyż nagle przypominały mu się słowa Dernetherixa. - Alex, musimy natychmiast jechać do parku!
-Co? Ale czemu?
-O nic nie pytaj. Jedziemy.
Upadek na twardy chodnik wydobył z piersi długowłosego bruneta głuchy jęk. Poczuł trzask swych żeber i palący ból przy każdym oddechu. Wampir pastwił się nad nim, łamał mu kości, powoli wykańczał... Lecz w żaden sposób nie naruszał ciągłości skóry. Pragnął, aby jak najwięcej gorącej krwi było w tym ciele, gdy zatopi w nim swe kły. Wiedział, że niedługo dopnie swego. Kwestia kilku minut...
Ale Kaze bez przerwy się podnosił. Choć każdy upadek wywoływał kolejne obrażenia, choć każdy ruch przeszywał ciało falami bólu, on ciągle się podnosił. Ta siła wzbudzała w Natsume coraz większe pragnienie... Jednak zaczynał się już powoli niecierpliwić. Chciał pić jego krew bardzo wolno, rozkoszując się jej smakiem. Jeśli zaraz nie zacznie tego robić, może nie zdążyć przed przybyciem jakiegoś "przeszkadzacza" (choć miał szczerą nadzieję, że Gareth zatrzyma skutecznie ich wszystkich) albo przed wschodem słońca.
Po raz kolejny zaatakował. Łowca nie mógł się już bronić - ból paraliżował całe jego ciało. Teraz mógł jedynie przyjmować ataki i modlić się, by to cierpienie nareszcie dobiegło końca. Tym razem Natsume zrobił pazurami bardzo głęboką ranę na jego prawym ramieniu. Kaze upuścił swój miecz i głośno, boleśnie jęknął. Wiedział, że zbliża się kres jego życia. Wiedział, że nie ma już żadnych szans. Lecz bardziej niż ciało, bolało go serce, które wyczuwało cały ból Adama... Przez niego cierpiał... Chciał mu pomóc i dostał się w łapy Garetha. A teraz znosił męki podobne do jego, a nawet jeszcze gorsze. "A więc razem odejdziemy. Miło było być z tobą..." - resztkami sił przesłał mu wiązkę swych myśli. Niedawno zaczęli uczyć się tej niemal nieosiągalnej sztuki. To zadziwiające, jak bardzo ich umysły były ze sobą powiązane. Byli idealnymi partnerami - rozumieli się bez zbędnych słów czy gestów, nie było między nimi niedomówień i kłamstwa. Tylko najczystsza przyjaźń, w której jedno spojrzenie zastępowało tysiące słów... Kaze liczył teraz na to, że Adam, mimo bólu, otrzyma jego wiadomość. Potem chwycił zdrową ręką swój miecz i błyskawicznym ruchem skierował jego ostrze w swoje serce. Nie da się zabić wampirowi. Nigdy.
Adam stał pośrodku placu w parku, trzymając dłoń na krwawiącym ramieniu. Miał nadzieję, że jego atak sztyletem przyniesie jakikolwiek efekt... No cóż - owszem, przyniósł. Jeszcze bardziej rozwścieczył Garetha. Wampir wyciągnął ostrze ze swych pleców i natychmiast wypuścił je z dłoni, gdy zaczęło ją palić żywym ogniem. Łowca wiedział, że miał teraz szansę - mógł naciągnąć cięciwę i puścić strzałę wprost w serce wampira. Tyle tylko, że jego ręka była już całkiem bezwładna, a jedną nie dało się posługiwać łukiem. Stał więc i bezradnie patrzył na swego oprawcę, który uśmiechał się podle.
-Przesadziłeś, mój drogi...
Później były już tylko ataki. Mordercze ataki i bolesne spotkania z twardym podłożem. Wampir nie miał dla niego litości. Ciął pazurami jego skórę - ale tak, by rany krwawiły i bolały, lecz nie były śmiertelne. Kopnął półprzytomnego łowcę w brzuch i podziwiał strużkę krwi wypływającą z jego ust. Potem pochylił się nad nim, a jego zęby boleśnie wbiły się w ranę na ramieniu, rozszarpując tkanki i wysysając odrobinę krwi.
Adam zrezygnował z obrony. Nie miał już na to sił. Czuł łzy na policzkach, gdyż wiedział, że Kaze jest w podobnej sytuacji. Mimo ogromnego bólu dostał przed chwilą od niego wiadomość. Nie miał jednak możliwości, by na nią odpowiedzieć, gdyż palący ból nie pozwalał mu się skoncentrować. Płakał nad swoją bezsilnością, nad tym, że nie mógł mu pomóc, choć pragnął tego bardziej, niż czegokolwiek wcześniej. Przed oczami zaczęły mu pojawiać się czarne plamy. Zobaczył twarz wampira zbliżającą się do niego. Poczuł zimne usta smakujące jak krew na swoich własnych. Gareth poranił mu tym pocałunkiem wargi i zlizywał z nich rubinowe krople. Jego język wdarł się do ust łowcy, odbierając mu oddech. To było ostatnie, co zapamiętał Adam, nim zapadł się w ciemność.
Blondwłosy oderwał się od ust swej ofiary i z rozkoszą, jakiej dawno nie czuł, oblizał swe wargi. Nie mógł sobie wybrać lepszego celu. Znów ta niewinność... Ta czystość... Tym razem nawet mógł posmakować krwi... Najlepszej z tych, które dotychczas pił.
Pochylił się, by ponownie zatopić się w krwawym pocałunku, lecz nagle ogarnął go niepokój. Jego wampirzy instynkt mówił mu, że coś jest nie tak, jak być powinno. Wyostrzył zmysły i rozejrzał się uważnie wokół. Chwilę później skupił wzrok na ścieżce wychodzącej z gęstwiny drzew. Dobiegał stamtąd wyraźny odgłos motocykla. "A więc któryś z łowców... No to będę miał dziś podwójną zabawę...".
Oczekiwał na niego z uśmiechem. jednak zaczął on powoli znikać z jego twarzy, gdy motocykl zatrzymał się i ukazał twarze swych jeźdźców. Choć Garetha interesował tylko jeden z nich.
-Znowu chcesz mi przeszkodzić? - mruknął spoglądając na Lejiego.
-Tym razem chcę cię zabić - odparł fioletowowłosy. Czuł , że Derneth zaczął już przejmować kontrolę nad jego ciałem. Co go zdziwiło - czuł również ogromną wściekłość ducha. Wściekłość to nawet za mało powiedziane. - Alex, odsuń się. To moja walka.
-Przecież we dwóch mamy większe szanse!
-Odejdź! - krzyknął Leji i popatrzył na niego tak lodowatym spojrzeniem, że młodszy przestraszył się.
-Dobrze... Ale jak zacznie się dziać coś niedobrego nie zamierzam stać biernie z boku.
Natsume w ostatniej chwili wyrwał Kaze miecz z dłoni. Broń paliła jego rękę i podsyciła nienawiść i wściekłość. Nie zamierzał czekać ani chwili dłużej. Klęknął obok łowcy i gwałtownym ruchem podciągnął go tak, że ich twarze znajdowały się na tym samym poziomie. Popatrzył w te zimne tęczówki i uśmiechnął się podle. Musnął ustami gładką szyję, przyciskając jego ciało i czując te cudowne drżenie i uderzenia serca. Wybrał najbardziej odpowiednie miejsce i łagodnie wbił się w pulsującą tętnicę. Kaze drgnął, jednak nie miał siły, by zaprotestować. Czuł, jak wampir bardzo wolno wysysał jego krew. Zamknął oczy i starał się myśleć o czymś zupełnie innym. Na przykład o jasnowłosym mężczyźnie, który po śmierci Adama będzie pewnie jednym z nielicznych, którzy przejmą się odejściem bruneta.
Kropla po kropli, łyk po łyku... Krew powoli opuszczała ciało łowcy i przedostawała się do ciała wampira, który nie uronił ani odrobinki. Natsume oderwał się na chwilę od źródła swego szczęścia, by po raz ostatni spojrzeć w oczy swej ofiary. Już nie było w nich tego lodu, co zwykle. Teraz wyczytał z nich rezygnację i pogodzenie się z własnym losem. Gdzieś głębiej czaił się również ogromny smutek.
-Pewnie chciałbyś, żeby on tu był, prawda? Wiesz... Mógłbym cię zrobić jednym z nas... - odezwał się wampir - ale domyślam się, że tego nie chcesz... Mimo, iż w ten sposób stałbyś się taki, jak on i mógłbyś go mieć na wieki. Rozkosz, którą mi teraz dajesz jest tak wielka, że nie zrobię ci tego... Umrzesz w spokoju - znów wbił się kłami w jego szyję i zaczął wysysać resztkę krwi.
Alex nie potrafił oderwać od niego oczu. Nie mógł nadziwić się tym niezwykle zwinnym, kocim ruchom i precyzyjnym cięciom miecza. Ciało Lejiego... Ale dusza jakby zupełnie inna. To nie była jego technika walki. Każdemu, kto obserwował jego walkę wydawać by się mogło, że Leji ciął na oślep i nieprzemyślanie, lecz tak naprawdę każdy jego ruch był wcześniej poddawany przez umysł wnikliwej analizie. Teraz jednak te cięcia były spokojne, nieprzypadkowe. Idealne. Poza tym Leji zawsze starał się zabić wampira od razu, by oszczędzić mu cierpień. Zabawne. Oszczędzić cierpień potworowi... On nawet podczas walki nie zapominał o swoich zasadach. A teraz? Teraz wyraźnie bawił się, ranił wampira tak, by ten czuł jak największy ból. I śmiał się na widok jego przestraszonych, czerwonych tęczówek. To nie był jego Leji...
Na nic zdawała się obrona Garetha. Wampir doskonale wiedział, że nie ma szans na zwycięstwo. Derneth był wściekły - mścił się. Wampirowi wszystko mówiło, że powinien teraz rozwinąć skrzydła i uciekać, ale nie chciał zostawić tego kasztanowowłosego łowcy - swej nowej ofiary. Za bardzo go pożądał, zbyt wiele namiętnych uczuć w nim obudził, by poddać się tak łatwo. Jednak, choć bardzo próbował, nie udawało mu się dosięgnąć swego przeciwnika. Tylko raz przeciął jego skórę, lecz na wściekłym łowcy nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Zabawa dobiegała końca. Kolejny cios zadany przez błękitnookiego był tak silny, że wampir z głuchym jękiem upadł na ubitą ziemię zroszoną krwią. Nad sobą widział łowcę, który uniósł miecz i szykował się do tego ostatecznego ciosu. Oddychał szybko, a w jego oczach pojawił się dziwny blask i... duma. Rewanż.
Gdzieś w oddali usłyszał trzepot skrzydeł. Po chwili do jego uszu dobiegł również krzyk drugiego łowcy. Gdy poczuł, jak jego przeciwnik zostaje odepchnięty i przygwożdżony do ziemi, wiedział już, że jest ocalony. Odetchnął z ulgą i popatrzył na brata, nie ukrywając radości.
Leji z przerażeniem stwierdził, że wróciła mu władza w ciele, a nad nim pochylał się jakiś wampir o ciemno-blond włosach, którego białe kły lśniły przerażającym blaskiem, a czerwone tęczówki zdawały się być żywymi płomieniami. Leji znał tego wampira. Każdy z akademii musiał go znać. Natsume.
Przerażenie sprawiło, że nie mógł się ruszyć. W myślach wołał rozpaczliwym głosem Dernetha, jednak jego wezwania pozostawały bez jakiejkolwiek odpowiedzi. Zrozumiał, że jest teraz skazany tylko na siebie i na swoje umiejętności. Spróbował zebrać siły i zepchnąć z siebie wampira, lecz ten trzymał jego nadgarstki w żelaznym uścisku. Puścił je jednak po chwili i odskoczył do tyłu. Leji zorientował się co się tak właściwie stało, gdy zobaczył złotą strzałę wbitą w ziemię tuż przy swojej nodze.
Alex naciągnął już kolejną strzałę i celował w pierś wampira. Wiedział, że on i tak ucieknie, ale musiał walczyć, by bronić tego, którego tak bardzo kochał. Choćby miał zginąć. Dla Lejiego gotów był poświęcić znacznie więcej.
Czujny wzrok łowcy zarejestrował jakiś ruch po lewej stronie. Potem było silne uderzenie w bok i trzask łamanych żeber. Alex runął na ziemię, powalony przez Garetha. Mimo palącego bólu podniósł się niemal natychmiast i wyciągnął sztylet, który miał obowiązkowo każdy łowca używający łuku. Teraz był bowiem zbyt blisko, by używać strzał. Z wściekłością patrzył na swego przeciwnika, a jednocześnie kątem oka widział, jak Natsume znów odchodzi do przerażonego Lejiego. Nie zastanawiał się, gdy zaczął biec w jego stronę mimo bólu rozchodzącego się po całym ciele. Naparł na wampira całym sobą, byle tylko odepchnąć go od przyjaciela. Czuł, jak ostre szpony przecinają jego pierś i wbijają w bok. Nie mógł powstrzymać krzyku i łez. Łez bólu i rozpaczy.
Ten krzyk obudził Lejiego z otępienia. Łowca chwycił swój miecz i jednym zwinnym ruchem odsunął półprzytomnego Alexa od Natsume. Wykonał obrót i odpędził również Garetha, który skradał się za jego plecami. Wampiry zaśmiały się.
-Głupcze, myślisz, że sam dasz nam radę? - spytał Gareth. - Spójrz na siebie i na swego partnera. Przedstawiacie obraz nędzy i rozpaczy. I to wy jesteście najsilniejszymi łowcami?
-Udowodnię ci to, gdy poczujesz mój miecz na swoim gardle - warknął Leji.
-I po co ta złość? - odezwał się spokojnie Natsume, a jego krwiste oczy powędrowały w stronę wschodu. - Słońce zaraz się pojawi. Gareth, bierz swoją ofiarę i wracajmy - młodszy wampir uśmiechnął się pod nosem. Podleciał do nieprzytomnego Adama i przerzucił sobie jego ciało przez ramię. Posłał jeszcze jedno złośliwe spojrzenie swemu przeciwnikowi i wzbił się w powietrze. - Nie lękajcie się, łowcy. Tej nocy wypiłem już złotą krew. Was, a zwłaszcza ciebie, błękitnooki, zostawię sobie na inne spotkanie.
Gdy odleciał, Leji upadł na kolana, a z oczu popłynęły mu łzy. Był wściekły. Sam nie mógł w żaden sposób walczyć z tymi wampirami. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z ich potęgi. Poczuł się nagle niegodny swej broni.
Delikatny uścisk dłoni przywrócił jego umysł do rzeczywistości. Popatrzył w błyszczące oczy swego przyjaciela, pełne bólu i zmęczenia. Alex był ciężko ranny. Krwawił obficie, oddychał z wielkim trudem i słabł z każdą chwilą. A wszystko dlatego, że próbował go ratować. Z uporem maniaka walczył, byle tylko odciągnąć uwagę wampirów od swego przyjaciela. Leji nie wytrzymał. Rozpłakał się jak dziecko, delikatnie tuląc się do jego ciała.
Zapach krwi był coraz intensywniejszy.
Dwa złamane żebra, jedna, dość głęboka rana w lewym boku i liczne, na szczęście niegroźne, obrażenia zewnętrzne. Zrobiono mu transfuzję, by uzupełnić utraconą krew (a było jej całkiem sporo), założono opatrunki, wsadzono w jakiś gorset i kazano iść do domu. I dużo odpoczywać.
Oczywiście o pracy w najbliższe noce mógł jedynie pomarzyć.
Teraz Alex leżał na kanapie w salonie i spoglądał w stronę kuchni, gdzie krzątał się Leji. Od wydarzeń w nocy prawie ze sobą nie rozmawiali. Na każde pytania partnera Leji, o ile w ogóle się odezwał, odpowiadał jakimiś krótkimi słówkami i natychmiast ucinał rozmowę. A on miał już tego dość. Nie mógł patrzeć na tą twarz pozbawioną uśmiechu, za to pełną przerażającego smutku. Nie mógł spoglądać w te oczy, w których iskry radości przykrył cień bólu i bezsilności.
-Leji - zawołał na tyle głośno, na ile pozwalały mu połamane żebra, bolące przy każdym oddechu.
-Tak? - spytał chłopak wychylając się z kuchni. Miał zaczerwienione oczy.
-Mógłbyś tu na chwilę podejść? - zdziwiony łowca spełnił prośbę. Alex nakazał ruchem głowy, by usiadł obok niego, co fioletowowłosy uczynił najdelikatniej, jak potrafił. - A teraz grzecznie powiedz, o co chodzi, bo wyglądasz jakbyś za chwilę miał odejść z tego świata. I nie chcę słyszeć, że ci się obiad przypala.
Fioletowowłosy spuścił wzrok. Jego ręce nerwowo zacisnęły się na dżinsowych spodniach, a usta zmieniły się w wąską kreskę.
-Ech... Ja po prostu... Jestem zmęczony... Ta dzisiejsza noc mnie wykończyła i w ogóle...
-Nie o to mi chodzi.
Leji ciągle wpatrywał się w swoje ręce. Bał się patrzeć w te oczy, które zdawały się zaglądać w jego umysł. Bał się tego, co mogą z niego wyczytać. Wiedział jednak, że nie może przed tym dłużej uciekać.
-Omal przeze mnie nie zginąłeś - szepnął. - Przez moje tchórzostwo jesteś ranny... Przez to, że ja nie mogłem się ruszyć i bezczynnie patrzyłem na we cierpienie. Ja... nie mogłem… tak po prostu… Nie zasługuję na złoty miecz. Nie zasługuję na to, by być łowcą. Na nic nie zasługuję. A najbardziej... najbardziej nie zasługuję na ciebie.
-Jak będziesz tak dłużej gadać... to naprawdę się wkurzę, głupolu - warknął Alex. - Już ci mówiłem - jestem po to, by cię chronić. Przed wszystkimi. Nawet przed Natsume... - wziął głębszy oddech i jęknął, gdy ból żeber znów o sobie przypominał. - Lekarze zabronili mi się denerwować... więc lepiej siedź cicho...
Leji poczuł jego dłoń na swym policzku. To zmusiło go, by spojrzał mu w oczy. Te tęczówki hipnotyzowały go, działały jak bardzo silny narkotyk. Nie mógł żyć bez tego spojrzenia, bez dotyku tych delikatnych, a jednocześnie niezwykle silnych dłoni. Tak bardzo go kochał... Nie miał już co do tego najmniejszych wątpliwości. Zadrżał, gdy poczuł, jak jego ręka z policzka przesunęła się na włosy i zaczęła się nimi bawić.
-Zimno ci? - spytał troskliwie, lecz domyślał się, co jest tego prawdziwym powodem.
-N... Nie... Ja tylko...
Jego włosy rozsypały się, gdy Alex zdjął z nich białą gumkę. Wolał, gdy były rozpuszczone. Przez ostatnie miesiące mocno urosły i teraz sięgały już do połowy łopatek. Dotyk Alexa palił go i wywoływał przyjemne drżenia, a jednocześnie jakby... uspokajał. Jego oddech przyspieszył się nieznacznie. Czuł, że zaraz straci nad sobą kontrolę, że połączy swe usta z jego...
Jednak to Alex pierwszy stracił nad sobą panowanie. I choć przyrzekał sobie, że nigdy do tego nie dopuści, uczucia skrywane w sercu miały przewagę nad zmęczonym umysłem. Łagodnie przyciągnął twarz partnera do siebie, tak, że niemal stykali się nosami. Obaj słyszeli przyspieszone bicie swych serc, czuli na twarzach swe ciepłe oddechy. Ich twarze pokryły ciemne rumieńce. Powietrze, które ich otaczało zdawało się zgęstnieć. Ich usta dzieliło od siebie kilka milimetrów, niemal czuli już ten pocałunek. Obaj niemal równocześnie przymknęli powieki. I nagle cały świat przestał mieć znaczenie...
...dopóki głośny trzask drzwiami nie przypomniał im, że nie mieszkają sami. Leji natychmiast odskoczył od przyjaciela jak oparzony. Spojrzał na Alexa tęsknym wzrokiem, lecz ten niemal natychmiast odwrócił głowę. Starszy westchnął ciężko i poczłapał w stronę kuchni. Blondyn w duchu zaczął dziękować Maxowi, gdyż mało brakowało, a złamałby swoje przyrzeczenie. Tak niewiele brakowało, by stracił nad sobą panowanie... To zaczynało być coraz bardziej niebezpieczne.
-Leji, co dziś na obiad? Padam z głodu.
-Max, nie jestem twoją prywatną kucharką. Masz rączki? To możesz sobie coś zrobić.
Kap... kap... kap... kap... kap... Monotonny dźwięk działał bardzo usypiająco.
Kap... kap... kap... kap... kap... I tak cudownie, delikatnie uspokajał... Koncentrując się tylko na nim można było zapomnieć o bólu w całym ciele, o duszy płaczącej rzewnymi łzami, o linach, które wżynały się w nadgarstki, o ścierpniętych od trwania w jednej pozycji nogach i rękach...
Kap... kap... kap... Brudna woda powoli spływała z sufitu, tworząc na ciemnym podłożu małą kałużę. W całym pomieszczeniu panowała duża wilgotność, wszędzie czuć było zapach krwi, zgnilizny i rozkładających się ciał. Smród wywoływał fale mdłości. Adam był pewien, że gdyby nie to, iż żołądek miał zupełnie pusty, pewnie by zwymiotował. Jego nos za nic nie mógł się do tego zaduchu przyzwyczaić. Wolałby pozostać nieprzytomny i nie czuć tego wszystkiego, jednakże takie szczęście nie było mu dane.
Ale bardziej od nieprzytomności pragnął czegoś jeszcze… Pragnął po prostu nie wiedzieć tego, co wiedział doskonale.
Niewiedza jest wspaniała… Ale jemu nie była dana. Nie tym razem. Nie zasłużył sobie na nią.
Kaze nie żył...
Jego najlepszy przyjaciel, jego partner, jedyna bliska mu osoba, jedyny powiernik wszystkich trosk, jedyny człowiek, który cieszył się razem z nim…
Jego cały świat zginął z rąk wampira...
A on nie mógł, nie potrafił mu w jakikolwiek sposób pomóc...
Teraz nawet nie mógł się zemścić...
Kilka minut, a może godzin później wszystko stało się dla niego zupełnie obojętne. Nie miał już czym płakać, nie miał sił na to, by się martwić. Lepiej, że Kaze zginął, niż miałoby go spotkać to największe dla łowcy upokorzenie - dostanie się w niewolę wampirów.
On dał się upokorzyć.
Powoli podniósł powieki. Po chwili jego oczy dostosowały się do ciemności panującej w pomieszczeniu. Jednocześnie ścierpnięte kończyny znów przypomniały o sobie i wręcz błagały o zmianę pozycji. Łowca próbował się poruszyć, co zakończyło się głuchym jękiem. Bolało go wszystko, co tyko boleć mogło. Przez ciasne więzy na nadgarstkach krew z trudem docierała do dłoni. Był przykuty do ściany i nie miał szans na to, by spokojnie móc się poruszyć. Nie próbował już tego robić - gdy się nie ruszał, bolało nieznacznie mniej... Smród stawał się tym intensywniejszy, im bardziej odzyskiwał świadomość. Musiał teraz coś robić, by nie zwariować, by nie wpaść w panikę i nie zacząć się rozpaczliwie szamotać. Nie mogąc znaleźć sobie innego zajęcia, skupił swój wzrok na postaciach leżących na podłodze. Dwójka nagich osób - jakaś młoda dziewczyna, mogąca mieć ok. 16 lat. Jej niegdyś piękne, zgrabne ciało teraz było zszarzałe i ponadgryzane tu i ówdzie przez szczury. Adam zauważył, jak dwa gryzonie z radością wyrywają mięso z jej brzucha. Obok niej leżało dziecko, którego płeć ciężko było ustalić, bowiem ciało od dawna musiało się rozkładać, a gorące, wilgotne powietrze tylko temu sprzyjało. Adam ponownie poczuł falę mdłości. Marzył o chociaż odrobinie świeżego powietrza. Jeden łyk - nic więcej.
Nie wiedział, ile czasu minęło, nim usłyszał zgrzyt zamka. Choć czuł, że to nie oznaczało nic miłego, jego serce zabiło mocniej i jakby nieco radośniej - wreszcie nie będzie sam choć przez chwilę. A może zaraz ktoś go zabije i uwolni od ziemskiego cierpienia?
Do pomieszczenia wpadła strużka bladego światła z palącego się na zewnątrz łuczywa, a później ktoś niemal bezszelestnie wsunął się z pochodnią do środka i zamknął żeliwne drzwi. Szczury pochowały się przestraszone w kącie. Adam zmusił się do ogromnego wysiłku i uniósł powoli głowę. Przymrużył na chwilę oczy, nim te dostosowały się do jasności. Gdy już to się stało, dostrzegł postać, która zaczepiała właśnie pochodnię w specjalnym otworze na ścianie. Jasne włosy mężczyzny sięgające do karku były luźno związane i kilka kosmyków wystawało w nieładzie, dodając swemu właścicielowi nieco łobuzerskiego wyglądu. Gdy mężczyzna popatrzył na swoją ofiarę Adam dostrzegł niezwykle ciemne oczy, w których widniały złośliwe iskierki. Idealnie wykrojone, koralowe usta układały się w delikatnym uśmiechu.
Serce Adama zabiło niespokojnie, gdy poznał młodzieńca stojącego przed nim. W wampirzej postaci wyglądał zupełnie inaczej - budził grozę i nie było żadnych wątpliwości, co do jego intencji. Teraz jednak wyglądał jak zwykły, nieco zbuntowany nastolatek. Nie zmieniało to jednak faktu, że w głębi duszy, o ile jeszcze takową posiadał, był zimnym i bezwzględnym potworem.
-Jak się ma moja ulubiona ofiara? - spytał Gareth łagodnym głosem. Podszedł do szatyna. Jego chłodna, jasna dłoń musnęła brudny policzek łowcy, na którym odznaczały się jasno ślady po niedawnych łzach. - Niezbyt dobrze, co? Pewnie brakuje ci powietrza? Nie martw się, wkrótce cię stąd zabiorę. Wszak towarzystwo dwóch rozkładających się ciał nie jest najlepsze dla takiego elitarnego niewiniątka, jak ty. Swoją drogą, zobacz, jak te szczury się rozbestwiły. Zjadać moje ofiary przy mnie - błyskawicznym ruchem złapał jednego gryzonia. Ten wił się i próbował wyrwać, lecz wystarczył jeden ruch, by pozbawić go głowy. Szkarłatna krew wytrysnęła silnym strumieniem. Wampir zanurzył w niej palec, a następnie narysował krwawy ślad na jasnym policzku łowcy, dokładnie w miejscu, w którym wcześniej płynęły łzy. - Boisz się? Widzę strach w twych pięknych oczach... Nie martw się, nie zostaniesz wampirem. To by było zbyt proste - wtopił dłonie w jego włosy, sklejone brudem, potem i krwią. Głaskał je delikatnie i niezwykle czule. Adam przymrużył oczy. Ten dotyk był... przyjemny. Łagodził ból, uspokajał... - Dobrze ci? - spytał i bez żadnego ostrzeżenia szarpnął jego włosy. Łowca krzyknął ochryple, na tyle, na ile pozwalało mu wysuszone gardło, które pragnęło odrobiny wody. - Ale ja nie chcę, by ci było dobrze. Masz krzyczeć, błagać mnie o litość, płakać! Rozumiesz?!
Wpił się gwałtownie w jego usta, raniąc od nowa niedawno zasklepione wargi. Jego krew działała na wampira niczym narkotyk - była wspaniała, czysta, słodka, odurzająca. Wsunął język w jego usta. Czuł, jak wszystkie zmysły wyostrzają mu się jeszcze bardziej niż w wampirzej postaci. Nie mógł oderwać od niego swych ust. Jednak jego pocałunek pozostał bez odpowiedzi.
-Twa krew mym afrodyzjakiem... - szepnął w jego usta. - Lecz czemuż nie chcesz oddać mi tego pocałunku? Czyż nie dość w nim rozkoszy?
-Brzydzę się tobą - odparł szorstko Adam. - Twoje usta wywołują u mnie większe mdłości niż ten smród. Ty zresztą gorzej śmierdzisz. Czuję od ciebie tysiące martwych ciał.
-Hehe. Mój aniołek pokazuje pazurki. Coraz bardziej mi się podobasz - uniósł delikatnie jego podbródek i subtelnie ucałował poranione i wyschnięte wargi. To było... zupełnie inne odczucie, niż przed chwilą... Takie delikatne, odurzające… To było przyjemne. Adam resztką sił powstrzymywał się, by nie odpowiedzieć na pocałunek.
-W końcu mi ulegniesz - szepnął Gareth. - A wtedy... na zawsze będziesz należał tylko do mnie, mój piękny.
Pogłaskał go delikatnie po policzku. Potem wyciągnął jakiś pojemnik spod kurtki i odkręcił jego korek. Przystawił mu go do ust.
- Nie bój się. To tylko woda. Chyba chcesz pić, nieprawdaż? Widzę, jak bardzo wyschnięte są twe usta, jak oczy błagają o łyk najmniejszy...
Ale Adam nie chciał nic z jego ręki. Wolał umrzeć z pragnienia. Lecz organizm uruchomił mechanizm walki o życie. Poddał się, gdy tylko poczuł pierwsze krople na swych wargach. Pił łapczywie, dużymi haustami. Woda paliła jego wysuszone gardło niczym ogień, lecz po chwili ulżyło mu. I nagle zapomniał o całym swym bólu. Teraz nawet to pomieszczenie nie wydawało mu się takie złe.
-Ma dziwny smak - rzekł cicho.
-Lekarstwo pomagające zasklepić się ranom - wyjaśnił z lekkim uśmiechem wampir. - Nie chciałbym, żeby moja zabawka była pokryta szpetnymi bliznami - przejechał palcem po jego wyciągniętych w górę ramionach, docierając do ciasno skrępowanych nadgarstków. Adam syknął z bólu. - Jak będziesz grzeczny, to wkrótce przejdziesz do bardziej luksusowego apartamentu.
Gareth chwycił łuczywo i posłał w stronę łowcy jeszcze jedno spojrzenie. Drzwi znów skrzypnęły, a po chwili do uszu szatyna dobiegł zgrzyt zamka. Wampir nareszcie opuścił celę i Adam mógł odetchnąć z ulgą. Wciąż czuł na ustach jego smak. Słodycz zmieszana z goryczą, rozkosz z cierpieniem, pożądanie z nienawiścią. Nawet nie wiedział, jak ma to nazwać. Nagle ogarnęło go znużenie, ból jakby zelżał. Pewnie to lekarstwo zaczynało działać. Śmieszne - on, najstarszy łowca dzierżący złoty łuk, brał lekarstwo od swego oprawcy, brata władcy wampirów. Pozwolił mu na dotyk, na pocałunek. Nie mógł zaprotestować... Nie potrafił tego zrobić.
Poniżenie - tylko to teraz czuł. Powieki zapiekły go, by po chwili znów wypuścić strumienie gorących łez. Jego cichy, pełen bólu szloch dołączył teraz do monotonnego kapania i pisku szczurów.
Mimo próśb i błagań Alexa Leji uparł się, że pójdzie na pogrzeb Kaze. Musiał go pożegnać - jego i Adama. Bo choć ciała tego ostatniego nie odnaleziono, wszyscy wiedzieli, że prędzej czy później umrze, o ile już nie umarł, w niewoli u wampirów. Nikt by się również nie zdziwił, gdyby pewnej nocy spotkał go na swej drodze i musiał zabić, bo okazałby się jednym z nich... Byłby tą bezwolną marionetką, sterowaną przez swego twórcę i mającą tylko jeden cel - szukać pożywienia. Ciepłej i świeżej krwi.
Fioletowowłosy w końcu dopiął swego, lecz Alex nie zamierzał go zostawiać. Mimo, że nadal był bardzo osłabiony i bolały go żebra, postanowił mu towarzyszyć. Bał się, że może się pojawić jakiś wampir, że spróbuje skrzywdzić jego partnera... I choć w tym stanie nie bardzo mógłby mu pomóc w czymkolwiek, zawsze będzie spokojniejszy, gdy będzie blisko niego.
Teraz stali z tyłu, za tłumem innych ludzi. Leji był niezwykle skupiony, nie ruszał się - tylko szklące się oczy sugerowały, że nie jest żadną figurą woskową, lecz człowiekiem, który cierpiał.
Alex nie mógł patrzeć na jego smutek. Wiedział, że jego partner czuł się winny, zarzucał sobie to, że był za słaby, aby im pomóc. Ale cóż mógł zrobić? Kaze był przecież o wiele silniejszy od niego, a mimo to nie dał rady. Podobnie zresztą było z Adamem. Ale do umysłu Lejiego to nie docierało... Blondyn westchnął lekko i skrzywił się, czując delikatne ukłucie w klatce piersiowej. Mimo silnych lekarstw, jego organizmowi daleko było od pełnej sprawności. A podczas tego pogrzebu jego nastrój pogorszył się jeszcze bardziej - wszystko przez to, że nie mógł patrzeć na smutek swego przyjaciela.
Chwila przemyśleń... I jego ręka powoli powędrowała w stronę towarzysza. Delikatnie splótł palce swojej dłoni z jego. Leji drgnął lekko, wyraźnie zaskoczony tym gestem i odwzajemnił uścisk, lecz nie spojrzał w jego stronę.
Po kilkunastu minutach było już po wszystkim. Trumny zostały wpuszczone do dołów, bardzo blisko siebie. Ciemna ziemia z głuchym odgłosem powoli je zasypywała, przy akompaniamencie szpadli i cichych szlochów. Chwilę później ludzie zaczęli się rozchodzić. Większość z nich przyszła tylko z czystej odpowiedzialności i pewnie wróci teraz do swych codziennych obowiązków, może od czasu do czasu wspominając tą dwójkę. Gdy praca była już skończona, odszedł ksiądz, odeszli grabarze, odeszli pozostali ludzie. Zostały tylko trzy osoby. Leji ciągle się nie ruszał, a Alex nie miał żadnych pomysłów na to, jak go pocieszyć. Przy grobie zaś stał jeszcze jeden mężczyzna, na którego nie zwrócił uwagi. Ubrany był w czarny, wełniany płaszcz, a na ramiona opadały łagodnie jasne włosy.
Leji też dostrzegł go dopiero teraz. Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Mężczyzna spojrzał w ich stronę i uśmiechnął się... ale ten uśmiech przepełniony był ogromnym smutkiem. Spojrzał jeszcze raz na grób i powolnym krokiem zaczął podchodzić do dwóch łowców. Leji wyrwał swoją dłoń z uścisku Alexa. Wyszedł mu naprzeciw. Stali przez chwilę spoglądając na siebie, nim Ren wyciągnął ręce i delikatnie przytulił łowcę.
-Nie powinieneś tu przychodzić. Wampiry mogły się czaić w pobliżu.
-Nieważne... - szepnął. Czuł, jak łzy wypływają mu powoli z oczu. - Ja... musiałem tu przyjść...
-Może nam wyjaśnisz, dlaczego ty tu jesteś? - odezwał się Alex. Był wściekły. To on powinien teraz być na miejscu Rena. To on powinien trzymać w ramionach Lejiego. Nikt inny...
-Znałem Kaze dość długo. Był moim przyjacielem...
-Skąd możemy wiedzieć, że mówisz prawdę?
-Alex, przestań! Nikt nie prosił cię, abyś tu przychodził! - krzyknął starszy łowca. - Jeżeli nie możesz uszanować tego, że niektórzy mają jednak jakieś uczucia i cierpią po stracie bliskich, to po prostu wynoś się stąd!
Alex zacisnął zęby z wściekłością. Miał już tego wszystkiego serdecznie dość - jego cierpliwość wyczerpała się całkowicie. Zostawił partnera z Renem i wrócił do domu.
Leji nie wrócił ani popołudniu, ani wieczorem. Najwidoczniej z cmentarza poszedł od razu na polowanie. Lecz Alex cały czas na niego czekał. Całą noc, zamiast spać i wracać do zdrowia, kręcił się po domu, chodził od okna do okna, a serce biło mu niespokojnie. Tak bardzo się bał. Chciał mieć go zawsze przy sobie i chronić przed złem tego świata. W dodatku ta głupia zazdrość... Nie znosił Rena, wręcz go nienawidził za tą jego bliskość z Lejim. Nie znał go i nie zamierzał poznawać, ale z całego serca życzył mu jak najgorzej. Doprawdy, miłość potrafi sprowadzić na złą drogę. Na bardzo złą.
Przyłożył czoło do chłodnej szyby. Zamknął oczy, wsłuchując się w przyjemną ciszę panującą w domu. Zupełnie inaczej, niż za dnia... Wtedy to spokoju zaznać nie można było. Bez przerwy słychać było kłótnie Maxa z Dave'em (który ostatnio zaczął pokazywać pazurki i przestał być cichą myszką, jaką był tuż po przyjeździe), Leji próbujący pogodzić ich "po dobroci" (z miernym skutkiem niestety) i Alex, który twierdził, że na dobroć nie ma czasu i godził ich "na siłę" (z dużo większym skutkiem niż Leji).
Czasem brakowało mu tych chwil, gdy mogli być sami w tym za dużym domu… Brakowało mu tego, że mógł się do Lejiego przytulić tak, by nikt ich nie widział. Nie lubił, gdy ktokolwiek widział ich w takiej sytuacji.
Wraz ze wschodem słońca Alex wrócił do ich pokoju... Chociaż powinien powiedzieć - do swego pokoju. Bo Leji, choć sypiał tam, nie zachowywał się tak, jak dawniej. Mieszkanie w nim było dla niego przymusem. Teraz wziął sobie nawet osobną pierzynę i nie rozmawiał już ze swym partnerem, nawet nie próbował podjąć tej rozmowy. Był... taki obcy.
Po chwili usłyszał tak upragniony dźwięk, jak otwierane drzwi i zmęczone głosy. Na szczęście jego głos też... uśmiechnął się i odetchnął z ulgą, przy czym znów syknął z bólu. Cholerne żebra! Czy one już nigdy się nie zagoją?
Drzwi otworzyły się, a po chwili zamknęły cichutko, tak by go nie zbudzić. On udawał, że spał. Chciał zapomnieć o wydarzeniach dzisiejszego dnia, o tym, że to nie on był przy swoim przyjacielu w tych trudnych chwilach. Zapomnieć o wszystkim...
Ciepła dłoń łagodnie pogłaskała jego włosy, a potem zsunęła się na jego ramię.
-Śpisz? Pewnie tak... Bo po co miałbyś na mnie czekać?
Cichy szloch... Dławione łzy... I to cierpienie, które nawet jemu dało się odczuć... Nie mógł znieść tego dłużej. Odwrócił się w jego stronę.
-Nie śpię... - szepnął. - Całą noc na ciebie czekałem... - usiadł powoli, by nie wywołać kolejnej fali bólu. - Dobrze, że nic ci nie jest.
Chciał się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego krzywy grymas. Leji wyciągnął nieśmiało rękę, lecz cofnął ją, nim ta dosięgła ciała przyjaciela.
-Przepraszam... Za wszystko, co się dzisiaj stało... Za to, co powiedziałem. Ale...
-Nic nie mów. Rozumiem. Chyba sobie na to zasłużyłem... Ale ty też musisz spróbować zrozumieć mnie - ja się po prostu o ciebie martwię. Za bardzo ufasz obcym. Nie powinieneś ufać nikomu.
-Nawet tobie?
Alex przez chwilę milczał. Spoglądali w swoje oczy, jakby z nich próbowali wyczytać odpowiedź na to pytanie.
-A gdyby się okazało, że jestem po ich stronie? - spytał cicho i niezwykle poważnie.
-Gdyby, gdyby… Nie lubię tego słowa - mruknął Leji. Alex uśmiechnął się delikatnie.
-Chodź tu - rozłożył ramiona, lecz błękitnooki wahał się. - No chodź.
Koniec wahania. Chłopiec przywarł do jego ciała, delikatnie otaczając je ramionami. I nagle cały ból znikł, a zastąpił je tylko błogi spokój. Łzy same wypłynęły z jego oczu. Były to łzy ulgi.
-Nie puszczaj mnie - szepnął. - Już nigdy... Kocham cię.
Uniósł twarz i spojrzał mu w oczy. Alex wyczytał w tym spojrzeniu niepewność, oczekiwanie… On czekał za odpowiedzią na swoje wyznanie, które przecież od tak dawna było jasne dla nich obu.
Poprzedni dzień i cała noc przemyśleń uświadomiły Alexowi jedno - cierpliwość Lejiego mogła się kiedyś skończyć. Mógł zjawić się ktoś, kto go zabierze, kto da mu tą miłość, o której tak marzy.
Wtedy straci go już na zawsze…
Nie zniósłby tego…
Nie może dopuścić, by tak się stało…
Wiedział, że to jest złe. Wiedział, że nie może tego zrobić. Nie powinien tego zrobić…
Ale tylko on o tym wiedział. I postanowił o tym zapomnieć. Zabierze tą tajemnicę ze sobą do grobu. Nikt nigdy o tym się nie dowie, a on i Leji będą mogli żyć szczęśliwie. Razem…
-Jesteś tylko mój - szepnął spoglądając mu w oczy. Widział, jak te piękne błękitne oczy wypełnia zdziwienie. - A ja jestem tylko twój, rozumiesz? Nie pozwolę, by ktokolwiek mi cię odebrał.
A później nie było już słów…
Był za to pocałunek przepełniony tymi wszystkimi słodkimi uczuciami, które ich wypełniały.
Tego dnia stali się jednością.
I żyli już tylko dla siebie.
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|