The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 21:33:13   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Dziwna historia pewnego małżeństwa 3
Część trzecia - "Koszmar bez ulicy i zdecydowanie bez wiązów"
Alexander Joseph Luthor doszedł do wniosku, zasiadając za biurkiem i otwierając poranną gazetę z niezbyt starannie ukrywaną niecierpliwością, że dawno się tak dobrze nie bawił.
Metropolis, całe Metropolis, zaczynając od Lois Lane, a kończąc na jego własnej, osobistej sekretarce, skądinąd zazwyczaj bardzo zrównoważonej czterdziestoletniej kobiecie, szukało Supermanowi żony. Dzień po dniu, bez wytchnienia, całkiem poważni analitycy i dziennikarze skupiali się na dyskusjach typu, czy przyszła żona Supermana powinna być brunetką, blondynką, czy może lepiej żeby była ruda. Aktywiści różnych ugrupowań prześcigali się w zwracaniu uwagi opinii publicznej na fakt, że nikt jeszcze nie zasugerował, żeby Superman poślubił Halle Berry i czemu jest to koronny dowód na to, że amerykańskie równouprawnienie rasowe to mit.
Sam lepiej nie mógł tego ułożyć. Na samą myśl o tym jak Superman ukrywa się gdzieś na Antarktydzie, czy na księżycu (Lex nie doszedł jeszcze do tego gdzie jest kosmita, kiedy śpi) usiłując uniknąć pytań o to jaki rozmiar biustu preferuje i jaki jest jego stosunek do chomików, od razu robiło mu się lepiej. Może i nie pałał aż taką nienawiścią do ostatniego przedstawiciela planety Krypton, żeby go od razu zabijać, ale nie mógł odmówić sobie cienia satysfakcji, gdy tak patrzył jak Superman, złapany przez dziennikarkę Kanału 5, gdzieś podczas powodzi w Indonezji, coraz bardziej plącze się w zeznaniach.
Tak, pomyślał, po raz kolejny czytając artykuł, w którym jakaś Joanna, lat 26, wyliczała swoje liczne i obfite zalety dzięki którymi miała zamiar zostać panią Supermanową. Jedno było pewne, może i on musiał znosić Lionela Luthora prawie bez przerwy od niezbyt fortunnego dnia swoich narodzin, ale akurat w tej chwili Superman i tak miał gorzej.
Akurat w tym samym momencie, gdzieś wśród lodów Antarktydy, Superman siedział właśnie na lodowato zimnej podłodze i tłumaczył Sztucznej Inteligencji, że jakby na to nie patrzeć to nikt na tym nieszczęsnym padole nie miał gorszego życia niż on. Nikt. I jak myśli, czy komuś by to przeszkadzało gdyby on przeszedł sobie na wcześniejszą emeryturę dajmy na to na przykład dzisiaj? Układ S.I. zaoferował mu uprzejmie wynik naprędce wykonanej symulacji, z której wynikało jasno, że jeśli Superman zamieszka na księżycu, to umrze tyle, a tyle osób. Tego właśnie Clark nie lubił w tej całej maszynerii, zero wyczucia chwili. Teraz już na pewno nie mógł się udać w kierunku jakiejś odludnej planety udając, że nie przemyślał, jakie to będzie miało efekty.
Jakby tego wszystkiego było mało, ta cała historia z wybieraniem mu żony zmuszała go do myślenia nad kwestiami, którymi się normalnie w ogóle nie zajmował, czyli na przykład dywagacjami na temat tego czy on kiedykolwiek w życiu doczeka się jakiejś tam rodziny. Nie to żeby mu się specjalnie śpieszyło, ale idea w myśl, której miałby kiedyś tam zostać całkiem sam nie bardzo mu przypadła do gustu. W gruncie rzeczy był raczej towarzyską odmianą obcego. Kiedyś tam, gdy był jeszcze młody i głupi, jego plany na przyszłość były dość proste. Dorosnąć, ożenić się z Laną, mieć Lano-podobne dzieci i pracować na farmie. Dziesięć lat później sama wizja tego raju dla naiwnych przyprawiała go o dreszcze. I nawet nie chodziło o Lanę. Dwa miesiące mieszkania w Metropolis wystarczyły mu żeby stwierdzić, że już nigdy nie chce wrócić na stałe do Smallville, bo jakby ta cała kukurydza nie była malownicza, to jednak on potrzebuje trochę więcej przestrzeni. Farma jego rodziców była za mała, żeby pomieścić jego sny.
Z drugiej strony jak homoseksualni kosmici starają się o rodzinę? Nie chciał urządzać jakiś szopek z żonami na niby, lub innymi atrakcjami. Ale coś mu świtało, że tworzenie stadła domowego z drugim facetem może być problematyczne. Nie żeby w ogóle wiedział jak się do tego zabrać. Jedynym źródłem facetów były dla niego kluby, a tamtejsza klientela to raczej rodzinnie nastawiona nie była.
I w tym właśnie momencie miał już ochoczo zanurkować w otchłań zwaną potocznie dołem pospolitym, kiedy układ S.I. poinformował go uczynnie, głosem pozbawionym wyrazu, że w Egipcie wybuchła bomba. I tak mniej więcej wygląda też leczenie depresji przez pracę, albo przynajmniej jakiś tam rodzaj prewencji. Można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że gdyby tak zapewnić odpowiednią ilość bomb wybuchających w Egipcie, cała ziemska populacja kosmitów wolna by była od wszelkich wahań nastrojów. Niestety nikt nie przejąłby się wynikami badań prowadzonych na grupie osób liczącej jednego członka. No i wygląda to nader podejrzanie gdy wszystkie hipotezy sprawdzają się w stu procentach, albo w ogóle.
W każdym razie, w Egipcie wybuchła bomba, więc Superman zajął się odgruzowywaniem, rozmieszczaniem rannych w okolicznych szpitalach i przeszukiwaniem rumowiska, czyli tym wszystkim, co kiedyś, zanim pojawili się kosmici, należało do zadań specjalnych służb. Nieświadomy tego, że gdzieś tam na świecie tysiące związków zawodowych planuje jego zgon, Superman pogrążył się w pracy, szczęśliwie i dość bezmyślnie odsuwając swoje problemy seksualno-filozoficzne na plan dalszy.
Gdy po kilku godzinach odseparował się wreszcie od sterty gruzu i ruszył z powrotem do Metropolis, było już dość późno, co oznaczało między innymi, że udało mu się przegapić kolejny odcinek tego arcydzieła produkcji telewizyjnej jakim był program "Super kobieta dla super faceta". Z punktu widzenia jego delikatnego stanu emocjonalnego, miało to może jakiś sens, z punktu widzenia strategii, było poważnym błędem. Trudno jest bowiem przygotować się na spotkanie wroga, o którym się nie ma najmniejszego pojęcia. A pojęcia o wrogu Clark Kent nie miał, ponieważ zdecydował się przyjąć postawę pt. "nie widzę tego, to znaczy, że to nie istnieje" i radośnie ignorował problem w najlepsze.
Na jego usprawiedliwienie dodajmy jednak, że częściowo była to wina genetyki. Jego rasa od wieków uznawała urodę fizyczną za najlepszą strategię obronną, co sprawdzało się nawet dość dobrze, ponieważ zazwyczaj wszelcy najeźdźcy podbijający ich planetę dochodzili do wniosku, że najpierw obejrzą następcę tronu w sypialni, a potem zabiją, co dawało niedoszłym zniewolonym sporo czasu na dokonanie odpowiedniego aktu skrytobójstwa. Niestety wszystko ma jakieś efekty uboczne i tak wyżej wymieniona rasa nabawiła się zamiłowania do estetyki, kultury fizycznej, praktyk sado-maso i, co nie jest jednak zbyt fortunne, niechęci do gimnastyki intelektualnej.
Wszystko to sprawiło, że Clark Kent przegapił kilka istotnych rzeczy. Przegapił konkurs dojenia krów na czas i pieczenia wiejskiego chleba w ilościach hurtowych. Przegapił konkurs wytrzymałościowy, w którym za rekwizyty służyło dokładnie dwustu pięćdziesięciu profesjonalnych żigolaków. Przegapił też, jeśli już tak sobie tutaj wyliczamy, cały skandal obyczajowy spowodowany tym, że coś takiego w ogóle puszczono w telewizji. Przegapił etap, w którym kandydatki proszono o rozwinięcie teorii względności i ten, w którym usiłowały sprać pozostałości jakiegoś mutanta z pięciu rodzajów tkanin. Przegapił całkowicie fakt, że Lana Lang zgłosiła się do programu i odpadła po czterech odcinkach, ku cichej, acz ogromnej satysfakcji Chloe Sullivan. Przegapił też, co stanowiło już naprawdę wielkie przewinienie, finał konkursu, który oglądała tak rekordowa ilość Amerykanów, że istniały spore szanse, że gdyby ktoś wpadł na to, że Superman nie będzie oglądał programu, odkryłby jego tożsamość bez większego problemu. Tamtego wieczoru arytmetyka nie stawiałaby hipotetycznemu poszukiwaczowi prawdy zbyt wielkiego oporu, jako że populacja Stanów Zjednoczonych Ameryki minus wszyscy ci, którzy oglądali finał, równało się ni mniej ni więcej tylko jeden Clark Kent. Na szczęście dla Supermana, wszyscy, którzy mogliby mu zaszkodzić, byli zajęci śledzeniem poczynań dwóch ostatnich kandydatek.
Ale skupmy się może na faktach.
I tak, dnia 2 czerwca 2011, Clark Kent do godziny 23.15 zajęty był oglądaniem starego hinduskiego filmu, w którym piękna bohaterka na życzenie ojca poślubić miała nieokrzesanego chama i mamrotaniem co czas jakiś zdań typu "doskonale cię rozumiem". Gdy przystojny amant uprosił wreszcie ojca swej wybranki, żeby ten zmienił zdanie i zerwał jej zaręczyny z nieokrzesanym chamem, Clark położył się spać i śnił w najlepsze o tym jak Jonathan Kent chciał go wydać za mąż za nieokrzesanego chama o dziwnie dziewczęcym imieniu Lana, ale na koniec zjawił się piękny rycerz w białym porsche i go uratował. I nie, ten rycerz zupełnie nie wyglądał jak Lex Luthor. Przynajmniej tak sobie następnego dnia miał powtarzać Clark.
Reszta ludzkości spędziła ten wieczór bardziej ekscytująco.
O godzinie 18.27 Bruce Wayne odmówił pojawienia się na gali dobroczynnej tłumacząc się chęcią obejrzenia ostatniego odcinka programu. Niewiele osób przejęło się jednak brakiem jego osoby na rzeczonym przyjęciu, ponieważ kolumny plotkarski, i nie tylko one, zajęte były ostatnimi dywagacjami na temat potencjalnej zwyciężczyni programu i tak przyziemne sprawy jak gale dobroczynne nie zaprzątały nikomu myśli. Świat miał ważniejsze kwestie na głowie. Dokładniej rzecz ujmując, miał kosmitę na wydaniu.
O godzinie 19.26 szef kanału 11 dostał podwyżkę.
O godzinie 22.45 Metropolis, Kansas i całe Stany Zjednoczone dostały kobietę idealną.
Nazywała się Mary Louise Sweeney i była kwintesencją amerykańskich wyobrażeń o kobiecości. Miała metr siedemdziesiąt trzy centymetry wzrostu i blond włosy, które sięgały jej do pasa i nigdy nie wyglądały na rozczochrane. Miała też usta Pameli Anderson i pokaźne atrybuty w okolicach klatki piersiowej, o doktoracie z fizyki nie wspominając. Potrafiła wydoić dwanaście krów w minutę, upiec 312 bochenków chleba w godzinę, usunąć resztki przybyszów z kosmosu z pięciu różnych rodzajów jedwabiu za pomocą wody i mydła i wsławiła się tym, że doprowadziła prawie dwudziestu żigolaków do szaleństwa, zachowując przy tym, jak przystało na idealną kandydatkę na żonę, całkowite dziewictwo. Większość Amerykanów nadal nie do końca wiedziała jak to się stało, ale jedno było pewne -Mary Louise Sweeney miała talent w palcach. Teraz trzeba było tylko dać jej szansę zademonstrowania tego talentu Supermanowi i wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Przynajmniej taka była teoria.
Praktyka wyglądała zaś tak, że tygodnie mijały, a Superman, głuchy na prośby i groźby, nijak nie chciał się dać zaznajomić z panną Sweeney, o jej bardziej utalentowanych elementach nie wspominając. Na przeszkodzie stawały mu całkiem regularnie powodzie, tajfuny i cała seria zamachów na Bliskim Wschodzie. Zrozpaczona Mary Louise udała się nawet do prezydenta, żeby w Gabinecie Owalnym rzucić mu się w ramiona i zmoczyć doszczętnie poły marynarki, co osiągnęło zamierzony efekt w postaci uzyskania wsparcia ze strony wyżej wymienionego przywódcy narodu. Wsparcie niewiele dało ponieważ apel prezydenta został zignorowany. No, prawie. Niektóre źródła twierdzą, że atak serca Osła Mamy, znanego przywódcy kuwejckich terrorystów, sprowokowany został przez atak śmiechu, który dla odmiany Oseł Mamy zawdzięczał właśnie apelowi prezydenta. Dla wyjaśnienia należałoby jeszcze może przytoczyć treść owego apelu. Oto i ona:
Do wszystkich Zainteresowanych,
My z woli narodu prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej uprzejmie upraszamy o nie wyznaczanie żadnych zbędnych aktów agresji, eksplozji i ogólnie czynów na tyle gwałtownych, żeby sprowokować mogły Supermana do przylotu w Waszą okolicę, na najbliższe dwa tygodnie. Czas ten przeznaczony powinien zostać na poznanie przez Supermana jego przyszłej małżonki. Jeśli wymienione powyżej czynności zwane w niniejszym liście aktami agresji nie mogą zostać przesunięte, uprasza się o wykonywanie ich z jak najmniejszym rozmachem, o ile można w zaciszu domowym.
Z wyrazami szacunku,
Henry.U.Hush
Jako, że prezydent okazał się jak to się często u prezydentów zdarza, bezużyteczny, Mary Louise Sweeney uczyniła wreszcie użytek ze swojego ostatnimi czasy zaniedbywanego daru potocznie zwanego inteligencją i udała się do osoby, która potrafiła sobie poradzić w każdej sytuacji bez wyjątku. Lois Lane nie posługiwała się może jakimiś specjalnie wyszukanymi metodami, ale dziki upór i niewytłumaczalna brawura za każdym razem okazywały się dość skuteczne. Także w tym wypadku postanowiła zastosować wielokrotnie sprawdzoną metodę przywoływania Supermana do swojego boku. I tak, 7 czerwca 2011 roku, Losi Lane skoczyła z dachu wieżowca z okrzykiem "Ratuj, Supermanie!" na ustach. Superman dał się oczywiście podejść. Ci, którzy pamiętają jak wyglądała strategia przetrwania jego gatunku, nie powinni być zbyt zdziwieni.
Superman zrozumiał swój błąd dokładnie w tym samym momencie, kiedy postawił Lois Lane na dachu i dostrzegł, że nie są bynajmniej sami. Wprawdzie starał się jak mógł, ale coś tam jednak a propos swojej domniemanej przyszłej małżonki wiedział, i wysokie kształtne blondynki, kojarzyły mu się nie najlepiej.
- O jesteś, dobrze się składa - poinformowała Lois Supermana z uśmiechem, który nie zwiastował nic dobrego. - Jest tu ktoś, kogo powinieneś poznać.
Mary Louise wkroczyła pewnie przez otworzoną przez pannę Lane metaforyczną furtkę.
- Miło cię widzieć, Kal-El - oświadczyła głosem słodkim jak miód. Supermanowi przed oczami stanął nie wiadomo czemu obraz muchy tonącej w lepkiej mazi. - Tak długo na to czekałam - jej uśmiech świecił jak latarnia morska, co niczego nie ułatwiało.
Superman wykonał krok w tył. Mary Louise wykonała krok w przód.
- Wiem, że to nie jest normalny sposób na kojarzenie par, ale czy mógłbyś dać nam szansę? Całe życie marzyłam o tym, żeby poznać mężczyznę takiego, jak ty. Silnego, odważnego i dobrego. W tych czasach tak ciężko jest znaleźć kogoś, z kim można by spędzić życie.
Ożywiona wersja Barbie podeszła bliżej i położyła mu dłoń na klatce piersiowej. Jej oczy były przepastne jak studnie głębinowe, a Superman z niewiadomych przyczyn poczuł, że gdzieś w Bangladeszu z pewnością coś się dzieje niedobrego. A jak nie w Bangladeszu to gdzieś tam, w którymś z tych miejsc, gdzie piersiaste blondynki nie chcą wić z nim gniazd rodzinnych.
- Wydaje mi się, że mogłabym stać się dla ciebie ostoją. Mogę dostosować się do twojego życia i twoich życzeń. Nic nie musiałoby się zmienić. Ale nie musiałbyś już dźwigać tego ciężaru sam - Trzeba jej było przyznać, że potrafiła być przekonująca. Przez chwilę Clark nawet się wahał. Na szczęście zaraz otrzeźwiał, w czym wybitnie pomogła mu sama Mary Louise. Zbliżyła się do niego stanowczo zbyt blisko i patrząc na niego spod strasznie długich rzęs, oświadczyła - Niektórzy twierdzą też, że mam... utalentowane dłonie.
Jej wzrok sugerował liczne praktyki z tych wykonywanych najczęściej w łóżku, a rzadziej w innych równie zajmujących miejscach. Oczami duszy Clark widział już wąskie przestrzenie łóżka, w którym nie ma się gdzie ukryć przed utalentowanymi dłońmi jego własnej ślubnej małżonki i wszystko to, co niechybnie podążałoby za wyżej wymienionymi dłońmi, wliczając w to te dwa kilogramy nie do końca naturalnych wypustek z rodziny wymionowatych, które ta kobieta uparła się nosić przed sobą na stelażu. Co to, to nie. Clark cofną się jeszcze trochę. Mary Louise nie podążyła za nim, bo z nich dwojga, tylko on umiał latać.
- Słuchaj, nie zrozum mnie źle...- zaczął niepewnie, gorączkowo poszukując końca zdania, który nie raczył się pojawić. - Jesteś piękna i w ogóle...
- Ale?
- Ja...Ty... - Clark wykonał mglisty ruch ręką.
Mary Louise uniosła brwi w niemym pytaniu, a Lois Lane przybrała wyraz twarzy, który Clark przywykł kojarzyć z nadchodzącą katastrofą.
- My do siebie nie ... pasujemy - zakończył przepraszającym tonem.
- W jakim sensie? - drążyło dalej jego niedoszłe przeznaczenie.
- Właśnie - dodała Lois, podchodząc bliżej. - Jaki mężczyzna może mieć powód, żeby odrzucić kogoś takiego jak Mary Louise?
No właśnie, jaki on u diabła mógł mieć powód, żeby jej odmówić. Jakoś wątpił, żeby odpowiedź, twój biust napawa mnie lękiem, była akurat tą, o którą chodziło.
- Czekamy - przypomniała mu Lois.
- Jeśli uważasz, że znajdziesz lepszą kobietę... - zaczęła dzielnie Mary Louise, a Clark z przerażeniem dostrzegł zbierające się w kącikach jej oczu łzy.
- Nie! - krzyknął, żeby choć na chwilę odsunąć widmo plączącej kobiety. - Jestem pewien, że jesteś najwspanialszą kobietą, ale ja nie bardzo...znaczy się... ja...
- Nie przepadasz za kobietami? - podsunęła Lois. - Wolisz mężczyzn? -Strach sparaliżował Supermana na dobre, a Lois drążyła dalej. - A może zwierzęta? Nie pociągają cię te, dajmy na przykład, krowy? Miewasz sny erotyczne o cielakach? Czy...?
- Żadnych krów! - zaprotestował Clark, odrobinę może za głośno.
- Nie krowy? To może konie? Albo jakieś bardziej egzotyczne. Słyszałam, że słonie mają...
- Żadnych zwierząt. Tylko ludzie. Znaczy się tylko...
- Mężczyźni? - podsunęła Lois ponownie, w czasie gdy Mary Louise zajęta była nadal ciężkim procesem głębokiego oddychania.
Clark wiedział, że musi jej coś powiedzieć, bo inaczej jutrzejsze wydanie Daily Planet przyprawi go o zawał.
- Tak - przytaknął, myśląc, że są chyba w życiu gorsze rzeczy niż odczuwanie pociągu do mężczyzn. Na przykład taki seks ze słoniami.
- Ha! - Lois wydała z siebie okrzyk radosnego triumfu, a Mary Louise Sweeney zemdlała skutecznie u jego stóp.
- Po prostu musisz udzielić mi wywiadu! Pierwszy homoseksualny superbohater! To będzie sensacja! - mowa Lois wzbogaciła się nagle o rzesze wykrzykników, a Clark poczuł, że Bangladesz był doprawdy doskonałym pomysłem.
- Eee... Ja...- zaczął i stanął ponownie, żeby nabrać odwagi. - Chyba słyszę wołanie o pomoc - oświadczył w stronę butów Lois. - Tak, zdecydowanie słyszę wołanie o pomoc. Z Bangladeszu. Nie musi pani na mnie czekać, to Z PEWNOŚCIĄ zajmie dużo czasu.
Lois otworzyła już usta, żeby zaprotestować, ale Superman był szybszy i wszelkie protesty na nic się zdały, bo trudno obstawiać kogoś, kto cię nie słyszy. Nie ma jak prędkość.
Prędkość jednak nie mogła mu już pomóc. Następnego dnia, informacja trafiła do prasy, a zrozpaczona Mary Louise udzieliła pierwszych dwudziestu wywiadów.
Zabawa zaczęła się na dobre. Ku uciesze licznych i niemej rozpaczy jednostki.
c.d.n.













Komentarze
mordeczka dnia padziernika 21 2011 19:40:58
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

aranel (Brak e-maila) 23:04 05-01-2007
ee...? eeeeeee......? Po pierwsze: zatkało mnie. Po drugie: uśmiałam się jak nigdy. Po trzecie: Kiedy będzie ciąg dalszy?!?! smiley I ciekawe jaki "plan" ma Luthor starszy...bo coś mi się wydaje,że będzie baaaaaaardzo ciekawie smiley
Mosa (Brak e-maila) 14:35 10-08-2007
Popieram poprzedniczke/ka. Proszę o jak najszybszą kontynuacje poniewarz już zrzera mnie ciekawość co do dalszego romansu bohaterów. Mam szczerą nadzieję, że nie pozwolisz żeby ta ciekawość mnie zjadła całą. Pozdrowionka dla Ciebie i życze dobrej weny twórczej smiley
(Brak e-maila) 09:08 29-08-2007
swietny fik, ale w oczekiwaniu na kolejna czesc zagladam na ta stronke juz pol roku chyba ;(
sayaa (sayaa@tlen.pl) 09:32 25-09-2007
Przepraszam wszystkich zainteresowanych za zwłokę. Zabiorę sie za następną (ostatnią, lub przedostatnią w sumie)część, jak tylko skończę swojego potterowego fika z piekła rodem. Czyli gdzieś do końca października powinno być na pewno. Wszystko przez to, że przyzwyczaiłam się do tego, że nikt tego fika nie czyta.... smiley
Mosa (Brak e-maila) 19:50 20-12-2007
Jest grudzień. Aktualki nie ma. To naprawde świetny fik ale kiedy beda dalsze części? Mam nadzieję że w nadchodzacej aktualce. <BR><BR>Prooooooooooooooszę!!!
Shiva (Brak e-maila) 17:53 29-12-2007
No nie, nie zgadzam się! Zazwyczaj uchodzę za osobę zrównoważoną, dość ekscentryczną o wyrazie twarzy wampira-werana na głodzie. Ale w zachowaniu jako takich pozorów nie pomaga tarzanie się ze śmiechu w ciemnych odmentach pod moim osobistym, trzymetrowym biórkiem. Bynajmniej! Jakkolwiek ten fik nie wpływa pozytywnie na moją(i nie tylko moją) psychikę poczytałabym sobie dalsze części *patszy sugestywnie i zabójczo* Dlatego przyłanczam się do próźb... Błagaaaaaaaam, pisz!!!
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum