The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 05:10:53   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Dziwna historia pewnego małżeństwa 4
Rozdział 4 - "Sąsiedzkie i nie tylko rozmowy w wielkim tłoku"
Wbrew pozorom mieszkańcy Smallville nie cierpią na ciężką sklerozę i nie są, choć czasami ciężko w to uwierzyć, ślepi jak chmara nietoperzy, która nigdy nie opuściła jaskini (przy założeniu, że metaforyczna jaskinia była bardzo ciemną metaforyczną jaskinią). Fakt, że postanowili się zachowywać jakby niczego nie zauważali nie oznaczał od razu, że naprawdę nic nie widzą. Ten szczególny rodzaj selektywnej ślepoty, który tak namiętnie praktykowali, wymagał posiadania niezwykle wyczulonego wzroku.
Wszyscy wiedzieli, że chłopiec Kentów nie był do końca normalny. Trudno przegapić małego berbecia wymachującego nad głową ławką. Jeszcze trudniej nie zauważyć, że ławka nadal jest przytwierdzona do drzewa łańcuchem, szczególnie jeśli pamięta się, że naturalne środowisko drzew nie znajduje się dwa metry nad ziemią. No, ale człowiek robi to, co musi. Poza tym, trudno było też przegapić parę innych rzeczy, a jednak się udawało. Ignorowanie takich na przykład faktów, jak to, że córka pani Garner każdego dnia wygląda jak ktoś inny doprowadzili niemal do perfekcji. I szczerze mówiąc w większości wypadków byli z siebie dumni.
Sprawa skomplikowała się gdy na Smallville spadła istna plaga nastolatków o morderczych instynktach. No może nie do końca spadła, ponieważ większość tych mutantów należała do rdzennych mieszkańców. Obyło się na szczęście bez interwencji FBI, chociaż szeryf odgrażała się mniej więcej co tydzień, że jeszcze jedna taka sprawa i wzywa specjalistów, niech to wszystko ograną. Wyślemy ich wszystkich na Madagaskar albo coś. Nigdy jednak nie spełniła swoich gróźb, między innymi dlatego, że kiedy sprawy przybierały naprawdę niefortunny obrót pojawiał się dzieciak Kentów i sprawa sama się rozwiązywała.
Jeśli weźmie się te wszystkie okoliczności pod uwagę, to nie może nikogo dziwić fakt, że mieszkańcy Smallville byli jedynymi ludźmi na ziemi, których nie zaszokowała wieść o pojawieniu się w Metropolis latającego kosmity broniącego ludzkości przed zagładą i skutkami efektu cieplarnianego. Gdy dziennikarze, astrolodzy i fizycy debatowali uparcie nad kwestią istnienia we wszechświecie inteligentnych (no dobrze, prawie inteligentnych) kosmitów, mieszkańcy Smallville zajmowali się trochę inną tematyką. Najczęściej powtarzane w tamtym okresie zdanie brzmiało mniej więcej tak - No dobrze, kosmita, kosmitą, ale czemu lajkra?
Zaczęło się od etapu zagorzałych dyskusji pomiędzy frakcją, która była święcie przekonana, że Clark Kent naprawdę był przybyszem z odległej i niestety już nieistniejącej planety Krypton, a frakcją, która uparcie twierdziła, że cała ta bajka o kosmicznym pochodzeniu była tylko elementem zasłony dymnej i w ogóle ten dzieciak nie może być kosmitą, bo wszyscy wiedzą, że obcy występują w odcieniach bardziej zielonych. Potem następował zazwyczaj tzw. etap dyskusji pobocznych, kiedy komuś się przypominało, że owszem dzieciak Kentów bywał całkiem zielony, najczęściej w okolicach Lany Lang. Następnie ktoś wspominał o tym, że jemu też jest niedobrze na widok takiej ilości różu, ale to o niczym nie świadczy. Kończyło się zazwyczaj na bójce. Po kilku takich bójkach o sprawie zapomniano, ponieważ bez pracy nie ma kołaczy, a krowy nie wydoją się same.
Sprawa Clarka Kenta powróciła niespodziewanie jako temat dyskusji 20 czerwca 2011. Pojawiła się razem z porannym wydaniem "Daily Planet" i dostarczyła rozrywki jakiej Smallville dawno nie widziało. Ale dosyć już tej panoramy, skupmy się może dla odmiany na szczegółach. Nasz przykład, wybrany losowo przez równie losowo wybraną sierotkę, wygląda tak:
Oto pani Morris. Nie wiele o niej wiadomo ponieważ niczym specjalnym się nie wyróżnia. Prowadzi całkiem przeciętny dom, ma całkiem przeciętnego męża i dwójkę statystycznie poprawnych dzieci. Nawet jej rabatki kwiatowe pozbawione są choćby cienia ekstrawagancji.
Tego pamiętnego dnia Joan Morris podała swojemu mężowi Henry'emu dwa równo wysmażone tosty, bekon, jajka i gazetę. Normalnie ruszyłaby już po sok pomarańczowy, ale tego dnia zatrzymała się bez ruchu w połowie drogi. Jej mąż nie od razu zauważył, że coś jest nie tak. Wszedł do kuchni, pocałował żonę w policzek, usiadł do stołu i otworzył gazetę. Dopiero kiedy chciał sięgnąć po szklankę soku, odkrył, że po pierwsze nie ma żadnej szklanki, po drugie, jego żona nadal stoi po środku kuchni jak zamurowana.
- Kochanie?
Oczekiwana reakcja nie nastąpiła.
- Kochanie? - spróbował jeszcze raz z podobnym skutkiem. Na szczęście to, że był osobą dość przeciętną nie oznaczało od razu, że brakowało mu życiowego sprytu. Dwadzieścia trzy lata małżeństwa nauczyły go jak postępować z własną żoną.
- Jeżeli za chwilę się nie odezwiesz, zgodzę się, żeby nasza jedyna córka jechała na wakacje z tym niedomytym Danielem - oświadczył spokojnie, sięgając po argument z repertuaru szantażu moralnego.
Joan Morris westchnęła i opadła na krzesło obok.
- Gazeta - powiedziała wskazując w kierunku porzuconego dziennika.
- Co gazeta? - zdążył jeszcze zapytać jej mąż nim zobaczył nagłówek na pierwszej stronie. To zdecydowanie nie była kolejna historia o bohaterskich wyczynach Supermana jak mu się w pierwszej chwili wydawało.
- Ojej - powiedział w końcu, przeczytawszy kilka pierwszych linijek.
- Owszem - przyznała jego żona.
Henry zmarszczył brwi. Nadal nie wiedział jaki właściwie problem ma jego żona. Zareagowała niewątpliwie dość gwałtownie. Przynajmniej jak na siebie.
- Zawsze wiedzieliśmy, że on jest trochę...inny - zaczął, więc ostrożnie, licząc na to, że żona dokończy za niego i może tym razem uda mu się uniknąć powiedzenia czegoś, za co będzie musiał przepraszać przez tydzień.
- Ale nie w tą stronę...
- Ta strona, inna strona - Henry machnął od niechcenia ręką. - Przynajmniej nikogo nie morduje za pomocą stada posłusznych mu pszczół ani nic takiego.
Joan przytaknęła w zamyśleniu, ale nadal była raczej trochę zbyt blada.
- Ale...on się przyjaźnił z naszym Jackiem...
I tu był pies pogrzebany. Gdzieś między nadgorliwą wyobraźnią jego żony, a jej zdumiewająco słabą pamięcią do imion.
- Nie. To nie ten - Henry pośpieszył z informacją. - Jack się przyjaźnił z tym chłopakiem Knottów, Chrisem.
Joan Morris patrzyła na swojego męża niewidzącym wzrokiem, co kazało mu przypuszczać, że prawdopodobnie nie ma pojęcia o kim on mówi.
- Tym, co potem się zrobił niewidzialny - dodał.
Jego żona wydała westchnienie ulgi i osunęła się na oparcie.
- Dzięki ci, Boże.
- Joan... - zaczął jej mąż, chcąc przypomnieć o czymś tak wywrotowym jak poprawność polityczna.
- Ja nie mam nic przeciwko! - odpowiedziała szybko Joan. - Niech sobie robią co chcą, ale Jack nigdy się nie widywał z żadną dziewczyną i tak sobie pomyślałam, że...A ja muszę mieć wnuki, w ogóle dyskusji nie ma na ten temat!
Henry nie odpowiedział nic, bo siła z jaką jego żona domagała się od ich dzieci przyszłego potomstwa trochę go zaskoczyła. Tymczasem Joan toczyła swoje dywagacje dalej, nie zważając na brak odzewu.
- Biedna Marta. Ona też by pewnie chciała jakieś wnuki - Joan zmarszczyła brwi i przez chwilę siedziała zamyślona, wpatrując się w kolorowy wzór na ścianie naprzeciwko.
- Wiem, upiekę ciasto i jej zaniosę - oświadczyła w końcu z zadowoloną miną.
- Zanieś - zgodził się Henry, który wreszcie odzyskał wzrok i równowagę. - Przyda się coś co odciągnie uwagę Johnatana od całej sprawy.
Jego żona zdążyła już wstać i ruszyć w kierunku lodówki.
- Myślisz, że tak się przejmie tym, że syn jest ... no wiesz, inny? - zapytała, otwierając karton soku pomarańczowego prawą ręką i sięgając po szklankę lewą. Nie lubiła marnować czasu.
- O ile nie wiedział wcześniej, a wydaje mi się, że nie wiedział.
Joan Morris postawiła przed mężem szklankę soku i zrobiła dość nieciekawą minę.
- To prawdopodobnie oznacza...
- Owszem - przerwał jej mąż zanim zdążyła się zebrać do kończenia zdania. - Lex Luthor
- Jonathan tego nie przeżyje - stwierdziła Joan po dłuższej chwili, podczas których wyobrażała sobie różne wersje apokalipsy, które ta cała historia mogłaby sprowadzić na jej miasto. - Luthor w rodzinie.
- Kto powiedział, że od razu wejdzie do rodziny?
- Nie pamiętasz? Ta dziwaczna przyjaźń, te długie spojrzenia, te uśmiechy.
Henry pamiętał. Trudno było nie pamiętać. Dziwna znajomość Clarka Kenta i Leksa Luthora była najgorętszym tematem przez prawie cztery lata nim przyjaźń tych dwojga rozpadła się na dobre. Spekulacji zawsze było wokół nich sporo.
- Ty się lepiej zabierz do tego ciasta - poradził Henry żonie. - Marcie przyda się wsparcie.
I tak zakończyła się poranna rozmowa w domu państwa Morris. Henry Morris skończył pić sok i wyszedł do pracy, uzbrojony w stertę kanapek. Joan Morris wyciągnęła książkę kucharska i rozpoczęła poszukiwanie naprawdę niezwykłego przepisu. Nie wiedziała jakie ciasto daje się w prezencie matce, której syn- kosmita ogłosił właśnie na forum publicum, że jest orientacji odmiennej, ale była pewna, że przy odrobinie wysiłku znajdzie coś odpowiedniego.
Tymczasem, w większości domów w Smallville rozmowy toczyły się bardzo podobnie. Nie wszystkie zakończyły się pieczeniem ciast, niektóre były bardzo łagodne, a spora ilość zawierała zdanie - "To dlatego mu nie wyszło z tą Laną Lang".
W Metropolis sprawę traktowano oczywiście trochę inaczej, ale zanim spojrzymy na sprawę z punktu widzenia historii, ogarniemy wzrokiem całość wydarzenia i ogólnie zajmiemy się tak zwanym ogółem, przejdźmy jeszcze na chwilkę do jednego szczegółu.
Oto Metropolis, miasto przyszłości, szklana świątynia dobrobytu. Na najwyższej wieży złożona snem księżniczka leży. Niestety najwyższa wieża nas w tej chwili nie obchodzi i nigdy się nie dowiesz, drogi Czytelniku, co się stało z księżniczką, chociaż prawdopodobnie możesz się domyślić. Spójrzmy jeszcze raz na Metropolis, wspólny dom około czterech milionów ludzi. Oprócz najwyższej wieży w Metropolis znajduje się też parę innych wież i w jednej z nich Lex Luthor rozkłada właśnie poranną gazetę. Pierwsze spojrzenie i zamiera bez ruchu. Zostanie mu tak gdzieś do późnych godzin wieczornych. Spotkania się nie odbędą. Decyzje nie zostaną podjęte. Generalnie nagłe zdrętwienie prezesa wpłynie na zdecydowaną poprawę nastrojów wśród pracowników. Sekretarka zyska nagle dwanaście godzin wolnego, podczas których pomaluje paznokcie sobie i połowie działu księgowego. Najogólniej rzecz ujmując, dzień będzie przyjemny i większość pracowników LexCorp poświęci go na rozwijanie swoich pasji.
Tymczasem reszta ludzkości, no dobrze reszta Ameryki, w Europie większość populacji była ponad takimi dywagacjami, miała nowy orzech do zgryzienia. Ich ulubiony kosmita, w sumie jedyny, okazał się nie tyle przybyszem obcej planety, ile przybyszem z obcej różowej planety. Większość mniej lub bardziej zainteresowanych była zdania, że wersja na zielono była bardziej strawna, ale cóż stało się i trzeba było sobie jakoś radzić. Przez pierwszą połowę dnia, gdzieś tak do lunchu, ludzie pozostawali w stanie lekkiego szoku (albo i nie takiego lekkiego), kiedy jednak nadeszła pora bardziej obiadowa i średnia statystyczna zasiadła do posiłku, rozpoczęła się dyskusja. De facto, nie jedna, ale wiele. I to raczej zawziętych.
Na każdego, kto uważał, że ta nowa informacja niewiele zmienia, przypadała jedna osoba, która uważała, że ta cała sprawa jest nie do przyjęcia i Superman powinien natychmiast powrócić na drogę cnoty (czymkolwiek by ta cnota miała nie być). Na każdego popierającego alternatywne elementy przyrody, przypadał jeden, który uznawał tylko wersję po bożemu. Kraj był podzielony, a Clark Kent zaszył się w swoim mieszkaniu usiłując nie myśleć o tym, że powinien zadzwonić do domu i sprawdzić czy jego ojciec nie zszedł na zawał.
I może skończyłoby się tak właśnie w zawieszeniu i najnormalniej w świecie rozeszło po kościach, gdyby nie jaki William Goodfellow, który postanowił oddać sprawiedliwość swojemu nazwisku i wesprzeć Supermana nie tylko moralnie, ale też i czynem. William Goodfellow był człowiekiem pobożnym, szczerym i chętnym do pomocy. Miał dom na południu Stanów, serdeczną żonę i trójkę grzecznych dzieci. Trzy miesiące przed opisywanymi tu wydarzeniami stanął jednak w obliczu tragedii. Tylko sekunda dzieliła go od losu bezdzietnego wdowca. Gdy William Goodfellow patrzył jak samochód jego żony opada powoli w dół całkiem sporej przepaści, w duchu prosił Boga o cudu i Bóg, co nawet dla Williama było zaskoczeniem, ten cud sprowadził. W niebieskiej lajkrze i czerwonych kozakach, ale William i tak był wdzięczny i nie miał zamiaru zaglądać żadnym koniom w zęby. Nadal miał żonę i nadal miał troje dzieci i to mu do szczęścia wystarczało. Wiedział też, że jeśli tylko będzie miał okazję spłacić swój dług wobec tego podejrzewanego o daltonizm kosmity, wykorzysta ją w mgnieniu oka.
I oto nadeszła owo okazja i William Goodfellow postanowił stanąć na wysokości zadania. A trzeba ci wiedzieć, drogi czytelniku, że miał on w zanadrzu broń nie do pobicia. Własnego rodzonego brata, arcybiskupa George'a Goofellowa, postać uwielbianą wręcz do przesady. Po długiej i zażartej dyskusji telefonicznej, William postawił na swoim i arcybiskup George Goodfellow zadzwonił do telewizji z pytaniem czy zechciałaby może znaleźć na antenie parę minut, żeby on mógł przedstawić swój punkt widzenia na sprawę podejrzanych odchyleń Supermana. Szef telewizji zgodził się bez namysłu, pamiętając o tym, że ostatnie wystąpienie publiczne arcybiskupa pobiło wszelkie rekordy popularności.
20 czerwca 2011 roku, o godzinie 18.15 arcybiskup Goodfellow przedstawił światu swoje orędzie, ku ogromnemu wręcz zdumieniu tego wyżej wymienionego świata. Przedstawmy może skrócona wersję owego orędzia, omijając cytaty z Biblii, łacińskie sentencje i przymiotniki jako takie. Wersja skrócona brzmiała mniej więcej tak: Superman nie jest gejem, on jest po prostu taką trochę inną kobietą. Przecież nikt nie powiedział, że kobiety na wszystkich planetach wyglądają tak samo. Bóg stworzył nas heteroseksualnymi, biedna zagubiona kobieta kosmitka zwróciła się więc na naszej planecie w stronę przeciwnej płci, co jest całkowicie normalne. Reszta to nieporozumienie wywołane przez stronę czysto wizualną.
Co dość zrozumiałe, po tym wystąpieniu nastąpiła długa cisza w wykonaniu zaszokowanych tłumów.
W gruncie rzeczy wyszło jednak na dobre. Ci, którzy nigdy nie mieli problemów z wizją homoseksualnego superbohatera, uznali to wystąpienie za rodzaj przerywnika komicznego i zajęli się swoimi sprawami, za to ci, którym przekonania religijne nie pozwalały na taką beztroskę odetchnęli z ulgą i szybko wykorzystali dany im pretekst, zanotowując sobie, że od tej pory mają o Supermanie mówić ona. Bo tak naprawdę, to nikt nie chciał Supermanowi robić strasznych przykrości, bo generalnie ciężko jest mieć coś przeciwko komuś, kto ratuje świat hobbistycznie mniej więcej co miesiąc.
Pozostał tylko jeden mały problem. Problem pojawił się mniej więcej w tym momencie kiedy Marta Kent spojrzała na pierwszą stronę gazety i potwierdziła swoje podejrzenia, które towarzyszyły jej już od ładnych paru lat. Druga jej myśl była bardziej prozaiczna i dotyczyła palącej potrzeby wyekspediowania męża z domu. Mąż musiał zniknąć, żeby ona mogła wymyślić długą i zawiłą strategię oswajania Jonathana Kenta z preferencjami seksualnymi syna. Taki przynajmniej był plan.
Plan, jak to plan, z rzeczywistością miał niewiele wspólnego. Owszem, Marcie udało się doprowadzić do tego, że jej mąż wyszedł z domu na dłużej niż zamierzał i nawet nie dotknął porannej gazety. Nie przewidziała jednak, że gdy Jonathan będzie spokojnie naprawiał płot, Henry Morris będzie właśnie wracał z pracy i spróbuje z nim porozmawiać od serca. Ot, przekleństwo małych miasteczek.
Trzeba jednak oddać Henry'emu, co mu należne (i nie cesarskie, bo to oddano już cesarzowi) i powiedzieć, że był człowiekiem nie lękającym się wyzwań. Rozmawianie z Kentami było bowiem zawsze dość skomplikowaną kwestia, ponieważ trzeba było zawsze pamiętać o tym, że tym biednym, naiwnym ludziom wydaje się, że nikt nie zauważył, ze ich syn jest taki raczej bardziej niezwykły. Ogólnie nikt właściwie nie wiedział do końca czemu Kentom aż tak zależy na ukrywaniu tej tajemnicy, ale mieszkańcy Smallville szanowali ich życzenia i bardzo się gimnastykowali mentalnie przy każdej rozmowie, żeby nie dać po sobie przypadkiem poznać, że wiedzą więcej niż powinni. Dlatego między innymi koncepcja Henry'ego Morrisa była tak odważna. Postanowił on udzielić Jonathanowi wsparcia moralnego, jednocześnie nie ujawniając, że wie, że jego syn to Superman. Cóż możemy powiedzieć? Henry należał do ludzi ambitnych.
- Jonathan! - zawołał przyjaźnie, zatrzymując samochód przy naprawianym przez wcześniej wspomnianego Jonathana płocie.
Potem nastąpiła nie tak znowu krótka wymiana uprzejmości, uwag na temat zbiorów, krów i żon, a na koniec koncert narzekań na temat młodocianych wandali rozwalających płoty. Wszystko to pominiemy, żebyś nam, drogi Czytelniku, nie zszedł na znudzenie totalne. W każdym razie, sześć minut później Henry doszedł wreszcie do tego, do czego chciał dojść.
- Słuchaj, chciałem ci powiedzieć, że uważamy, ja i chłopaki, znaczy się, że jesteś bardzo postępowo myślącym facetem.
Jonathan Kent, jak każdy prawdziwy mężczyzna, lubił być chwalony więc nie zaczął od zastanawiania się o co właściwie chodzi, ale od myślenia, że to bardzo miłe jest i na pewno mu się należy. Dlatego też, czas reakcji miał nie najszybszy. Zanim zdążył sprawę dobrze przemyśleć, Henry był już przy następnym zdaniu.
- Ogólnie równy z ciebie gość. Tolerancyjny - Henry rozpromienił się od uch do ucha, a Jonathan poczuł się nieswojo. - Ktoś by pomyślał, że na takiej wsi, to sama ciemnota jest, ale ty udowadniasz, że to nie tak. Chciałem ci po prostu powiedzieć, że masz nasze wsparcie. I twój syn oczywiście też.
Przy synu, Jonathan nie wytrzymał. Mechanizmy ćwiczone latami zareagowały natychmiast.
- O czym ty mówisz? - zapytał, modląc się w duchu o to, żeby przypadkiem nie okazało się, że wszyscy znają ich tajemnicę. - Bo nie obraź się, ale trochę się zgubiłem.
- O twoim synu - powiedział Henry, który bardzo się starał mówić o jednym, udając, że mówi o drugim. - To znaczy otworzyłem rano gazetę i tam była ta cała sprawa z tym, ze Superman jest gejem i tak sobie przypomniałem twojego syna.
Henry Morris był z siebie nawet zadowolony. Proszę bardzo, okazywał wsparcie i nawet nie musiał ujawniać, że wie kim naprawdę jest Superman. Jonathan w tym czasie zaniemówił, a jego umysł skupił całe swoje moce przerobowe na fragmencie zdania, w którym jego syn i słowo gej wystąpili podejrzanie blisko i bardzo podejrzanie razem.
- M...mojego syna? - wykrztusił w końcu.
- Właśnie - przytaknął Henry, który nadal był bardzo z siebie zadowolony. - Pomyślałem sobie, że tobie na pewno nie było łatwo przyzwyczaić się do myśli, że twój syn jest gejem, ale jakoś sobie poradziłeś. Nie odwróciłeś się od niego. Dałeś mu wsparcie. Chciałem, żebyś wiedział, że my to wszyscy widzimy i podziwiamy.
- Wszyscy...?
Jonathan zbladł. Miał nadzieję, że to wszyscy jest bardzo metaforyczne. Miał nadzieję, że oznacza Henry'ego i jego dwóch kuzynów. Albo lepiej, samego Henry'ego.
- Praktycznie. Obaj wiemy, że ludzie mają czasem dziwaczne problemy z gejami, ale teraz będzie już tylko lepiej. W końcu jak Superman może być gejem, to chyba i tacy jak twój syn, co?
Umysł Jonathana Kenta postanowił poćwiczyć umysłową wersję jogi, ściślej - pozycję tabula rasa. Wyczyścił się samodzielne ze wszystkich zawadzających gratów, zdań zawierające elementy typu "twój syn", "Superman" i "gej" także, i zarządził relaks. Nic, zero myślenia. Ani pół impulsu w dół neuronów. Odprężenie. Nie po to ewolucja się tak namordowała przy instynkcie samozachowawczym, żeby teraz z niego nikt nie korzystał.
Henry tymczasem spojrzał nagle na zegarek i jego radość trochę przygasła.
- O choroba, muszę lecieć. Joan czeka - rzucił w kierunku nadal osłupiałego Jonathana i wsiadł z powrotem do auta.
- Pozdrów ode mnie Martę - dodał odjeżdżając, po czym zniknął za zakrętem, wznosząc za sobą tumany kurzu.
Jonathan stał dalej bez ruchu, jakby chciał komuś udowodnić, że potrafi udawać słup soli lepiej niż Lex Luthor. Po pół godzinie otrząsnął się jednak na tyle, żeby zdecydować, że potrzebny mu jest jakiś alkohol i ruszyć na poszukiwania powyższego.
Alkohol znalazł. Problem w tym, że znalazł też kuzyna Henry'ego, który także postanowił okazywać swoje wsparcie. A to, że podobną rozmowę przeprowadził jeszcze z dwunastoma innymi znajomymi w niczym nie pomogło.
Człowiek przesądny, mógłby to wręcz uznać za pecha. Niestety Jonanthan nie wierzył w przypadki losowe i zmuszony był to uznać za wolę boską. Nawet się już prawie z całą sprawą przeprosił, ale niestety pojawił się drugi kuzyn Henry'ego i zrobił najgorszą rzecz, jaką mógłby w takim przypadku zrobić.
Wspomniał Leksa Luthora.
Doprawdy, nie było to rozważne z jego strony.
c.d.n.












Komentarze
mordeczka dnia padziernika 21 2011 19:41:14
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

aranel (Brak e-maila) 23:04 05-01-2007
ee...? eeeeeee......? Po pierwsze: zatkało mnie. Po drugie: uśmiałam się jak nigdy. Po trzecie: Kiedy będzie ciąg dalszy?!?! smiley I ciekawe jaki "plan" ma Luthor starszy...bo coś mi się wydaje,że będzie baaaaaaardzo ciekawie smiley
Mosa (Brak e-maila) 14:35 10-08-2007
Popieram poprzedniczke/ka. Proszę o jak najszybszą kontynuacje poniewarz już zrzera mnie ciekawość co do dalszego romansu bohaterów. Mam szczerą nadzieję, że nie pozwolisz żeby ta ciekawość mnie zjadła całą. Pozdrowionka dla Ciebie i życze dobrej weny twórczej smiley
(Brak e-maila) 09:08 29-08-2007
swietny fik, ale w oczekiwaniu na kolejna czesc zagladam na ta stronke juz pol roku chyba ;(
sayaa (sayaa@tlen.pl) 09:32 25-09-2007
Przepraszam wszystkich zainteresowanych za zwłokę. Zabiorę sie za następną (ostatnią, lub przedostatnią w sumie)część, jak tylko skończę swojego potterowego fika z piekła rodem. Czyli gdzieś do końca października powinno być na pewno. Wszystko przez to, że przyzwyczaiłam się do tego, że nikt tego fika nie czyta.... smiley
Mosa (Brak e-maila) 19:50 20-12-2007
Jest grudzień. Aktualki nie ma. To naprawde świetny fik ale kiedy beda dalsze części? Mam nadzieję że w nadchodzacej aktualce. <BR><BR>Prooooooooooooooszę!!!
Shiva (Brak e-maila) 17:53 29-12-2007
No nie, nie zgadzam się! Zazwyczaj uchodzę za osobę zrównoważoną, dość ekscentryczną o wyrazie twarzy wampira-werana na głodzie. Ale w zachowaniu jako takich pozorów nie pomaga tarzanie się ze śmiechu w ciemnych odmentach pod moim osobistym, trzymetrowym biórkiem. Bynajmniej! Jakkolwiek ten fik nie wpływa pozytywnie na moją(i nie tylko moją) psychikę poczytałabym sobie dalsze części *patszy sugestywnie i zabójczo* Dlatego przyłanczam się do próźb... Błagaaaaaaaam, pisz!!!
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum