ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Smak i zapach czekolady 8 |
VIII. Wspólne życie
- Draco! Obudź się! Draco!
Czy on oszalał?! Ja nie spałem, ja umierałem! Każdy następny oddech był płytszy. Głaz coraz bardziej miażdżył mi klatkę piersiową. W końcu nie mogłem złapać kolejnego łyku powietrza. Chciałem sięgnąć dłońmi do szyi, próbując irracjonalnie rozerwać ściskającą mnie tam pętlę, jednak nawet ręce miałem uwięzione. W rozpaczy szeroko otworzyłem usta, jak ryba wyjęta z wody.
Poczułem czyjeś wargi na swoich, a wraz z nimi powietrze wdmuchiwane mi do ust. Było go tak dużo, że głaz na mych piersiach rozprysnął się na kawałki pod wpływem siły unoszącej klatkę piersiową. Czekoladowy posmak warg zadziałał jak eliksir lecząc strzaskane żebra i uśmierzając ból. Gdy usta zniknęły potrafiłem już sam złapać oddech, zdołałem też otworzyć oczy.
Oślepiająca biel uderzyła w moje źrenice, zmuszając mnie do ponownego osłonięcia ich powiekami. Gdy po raz kolejny spróbowałem rozejrzeć się wokół, ostrożnie otwierając oczy, nie było już tak jasno. Przyczyną był zapewne niewyraźny czarny cień wiszący nade mną i powoli nabierający ludzkich kształtów. Ujrzałem czarne, rozczochrane włosy, kusząco wyglądające usta ułożone w szerokim uśmiechu i skrzące się radością oczy w kolorze Avady.
- Harry - mruknąłem po czym zacząłem kaszleć, tak sucho miałem w gardle.
- Nareszcie się obudziłeś! Czekaj, zawołam pielęgniarkę, da ci coś do picia - poderwał się chłopak.
- Nie! - spróbowałem złapać go za rękę, ale moją dłoń przeszył przerażający ból, straszniejszy od tego we śnie. Zacisnąłem oczy i zęby, by nie krzyknąć.
Delikatny pocałunek w policzek jakby ukoił ból, przynajmniej na tyle bym mógł znów spojrzeć na Harry'ego. W oczach chłopaka tym razem odbijała się troska i zmartwienie.
- Nie powinieneś się ruszać. Jeszcze nie wszystkie rany się zaleczyły - powiedział poważnie.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałem słabo, usilnie starając się nie odpłynąć w niebyt.
- W Mungu. Dumbledore przyszedł za mną i wyciągnął nas stamtąd.
Widziałem jak Harry się krzywi mówiąc to. Sam też czułem się źle, słysząc komu zawdzięczam życie. Wolałbym umrzeć, niż przyjąć pomoc od dyrektora Hogwartu, szczególnie po tym jak on traktował Harry'ego. Z drugiej strony... żyłem, i żył mój ukochany. To otwierało przed nami możliwości o jakich nie chciałem myśleć w lochach. Mieliśmy jednak jakąś przyszłość, wspólną przyszłość. Gdy byłem uwięziony, bez nadziei na wolność, wszystkie marzenia i plany zamknąłem za wielką tamą, spychając je na samo dno umysłu. Teraz ta tama pękła z trzaskiem, a mój umysł zalały pragnienia i możliwości, od których aż zakręciło mi się w głowie. Musiałem zamknąć oczy i oprzeć głowę na poduszce.
- Dobrze się czujesz? - zapytał zaniepokojony Harry.
Nie odpowiedziałem, ale na moje usta wkradł się uśmiech tak szeroki jak nigdy wcześniej. Ogarnęła mnie euforia. Miałem ochotę skakać wokół i krzyczeć, tak by o moim szczęściu wiedział cały świat. Jednak natura Malfoy'a nie pozwoliła na takie wybryki. Zamiast szaleństwa na zewnątrz, delektowałem się tym uczuciem w środku. Pozwalałem by, na kształt kostki czekolady, rozpływało się powoli w mym sercu. Stamtąd wędrowało do każdej komórki mojego ciała, rozgrzewając je i wypełniając słodyczą, by zaatakować znienacka nerwy, powodując przyjemne dreszcze. Wszystko to ponownie wracało do serca, takie samo, a jednak odmienione, uderzając w nie z silą nieomal doprowadzającą do duchowej ekstazy.
- Harry - szepnąłem cicho.
Mój ukochany przysunął się bliżej, przytulając się na tyle, na ile pozwalało szpitalne łóżko. Jego oddech i usta drażniły mój policzek, a ja poczułem, jak spod powiek wypływa zdradziecka łza - łza szczęścia.
- Panie Potter! Miał pan nie ruszać się z łóżka! - trzask otwieranych drzwi i zrzędliwy głos jakiejś kobieciny przerwały tą piękną chwile.
Harry odsunął się ode mnie, już otwierając usta by coś powiedzieć, gdy został odciągnięty od mojego łóżka.
- Bez dyskusji! Powinien pan leżeć i ODPOCZYWAĆ! Inaczej ręce się panu nigdy nie zagoją, a magia nie wróci.
Dopiero teraz dostrzegłem, że Harry, ubrany tylko w spodnie od piżamy, ma sztywno zabandażowane ręce od ramion w dół. Ze zdziwieniem dostrzegłem też, że nabrał trochę ciała. Chociaż może to ja po prostu tak dawno go nie widziałem, że wyolbrzymiłem jego wychudzenie. Chłopak usilnie starał się coś powiedzieć, ale pielęgniarka z równym uporem nie dawała mu dojść do słowa, zrzędząc pod nosem coś o sławnych idiotach i stadach dziennikarzy pod szpitalem. W końcu Harry nie wytrzymał i krzyknął:
- Draco się obudził!
- To nie zezwala panu na opuszczanie lóżka wbrew zaleceniom lekarzy!
Kobieta wyciągnęła różdżkę z kieszeni fartucha i machnęła nią nad łóżkiem Harry'ego. Znikąd pojawiły się czarne pasy unieruchamiające mojego ukochanego. Nie mogłem się nie uśmiechnąć, widząc jego oburzoną minę. Jednak wyraz mojej twarzy zmienił się gdy kobieta odwróciła się w moją stronę.
Musiała mieć w sobie krew krasnoludów. Była może od nich wyższa, ale dużo niższa od przeciętnego człowieka. Dodatkowo szerokie bary, duży nos, małe oczka i zarost na twarzy wskazywały na pokrewieństwo z tą rasą. Słyszałem o rządowej akcji równouprawnienia ras inteligentnych, ale kto mógł być takim idiotą, by dać krasnoludzkiej kobiecie pracę pielęgniarki. Przecież oni mają równie mało instynktów opiekuńczych co olbrzymy. Krasnoludy były strasznie uparte i, mimo niewielkiego wzrostu, bardzo silne, ale przede wszystkim potrafiły długo chować urazę. Dlatego wolałem nie zadzierać z kobietą:
- Dzień dobry - przywitałem się słabym głosem, starając się nie patrzeć jej prosto w oczy, co mogłaby uznać za wyzwanie.
- Nareszcie się obudził - wyskrzeczała.
Była tak niska, że musiała sobie podstawić krzesło, by dosięgnąć łóżka. Różdżkę jednak pewnie dzierżyła w dłoni. Przesunęła nią nad moim ciałem, a ja rozpoznałem zaklęcie diagnozujące.
- Złamania już się zagoiły. Wyciąg z pijawek powoli oczyszcza plecy z trucizn. Tylko ręka wciąż nie reaguje na leczenie - wymruczała do siebie.
Chwilę pokręciła się wokół łóżka, najwyraźniej zmieniając coś w ustawieniach tamtejszej aparatury, po czym znów spojrzała na mnie mówiąc:
- Pana stan jest stabilny. Lekarz przyjdzie jak co rano na obchód i udzieli ewentualnych wyjaśnień. Zgodnie z zaleceniami pan również ma zakaz opuszczania łóżka. W razie jakichkolwiek potrzeb, proszę mnie wzywać pociągając za tą tasiemkę - wskazała na czerwony sznureczek przymocowany w zasięgu dłoni po prawej stronie łóżka. - Jak na razie radzę się jeszcze przespać.
Zeskoczyła z krzesełka i opuściła salę, rzucając jeszcze jedno, zdawałoby się ostrzegawcze, spojrzenie, w stronę Harry'ego i gasząc światło.
Gdy wyszła, jeszcze chwilę odczekałem upewniwszy się, że nie wróci i rzuciłem w ciemność pytanie:
- Harry, co z twoimi rękami?
- Nic poważnego, to przez to zaklęcie. Wiesz, różdżka jest po to, by na siebie przyjmować energię zaklęcia i nakierowywać ją. Tamto była magia bezróżdżkowa, której już teraz się nie uczy. Nie miałem czasu na przećwiczenie jej. Nauka samych podstaw zajmuje trzy lata. No, a że to zlekceważyłem, moc zaklęcia spaliła mi ręce - odpowiedział Harry zadziwiająco lekkim tonem.
- Chcesz mi powiedzieć, że nie przećwiczyłeś tego zaklęcia wcześniej?
- No, nie. Ale udało się i wszystko jest już dobrze, prawda? Żyjemy obaj.
- Ty głupi Gryfonie - westchnąłem.
- Uratowałem ci życie, a ty śmiesz jeszcze narzekać.
- Prawie nas pozabijałeś!
- Przynajmniej umarlibyśmy razem - usłyszałem jego ciche westchnienie. - Chciałem dobrze.
Miał rację. Gdybym był na jego miejscu też wolałbym umrzeć z nim, niż żyć bez niego. Nie powinienem się gniewać. W końcu i tak miałem umrzeć, a dzięki niemu wszystko dobrze się skończyło.
- Przepraszam, Harry i dziękuję za ocalenie. Pocałowałbym cię, ale ta pielęgniarka mnie przeraża. Wolę być grzeczny - powiedziałem, idealnie udając lęk.
W odpowiedzi usłyszałem jego cichy śmiech. Taki radosny, naturalny, jakiego już nigdy nie spodziewałem się usłyszeć. Wyciągając mnie stamtąd zmienił tak wiele...
- Draco?
- Hm? - zapytałem niewyraźnie zamyślony.
- Masz jakiś pomysł co teraz? Ja nie chcę wracać do Hogwartu... - w jego głosie zabrzmiał smutek.
- Nie martw się. Już ja coś wymyślę byś był szczęśliwy - obiecałem. - A teraz idź spać, zanim ta krasnoluda znów tu przyjdzie.
Śmiech Harry'ego ponownie zabrzmiał w Sali, obijając się jak słodki dźwięk dzwoneczków w moim sercu. Usłyszałem jak chłopak się przewraca na bok, cicho narzekając na więżące go pasy. Wsłuchiwałem się w jego coraz głębszy i spokojniejszy oddech. Zasnął, a ja jeszcze długo rozmyślałem nad przyszłością. W końcu i mnie zmorzył sen.
Nie wiem o której przyszedł lekarz, jakoś nikt nie pomyślał o powieszeniu zegara w sali. W każdym razie najpierw podszedł do mojego łóżka. Lata młodości miał już dawno za sobą, ale nie był też tak stary jak Dumbledore. Szczupły, średniego wzrostu ze schludnie zaczesanymi włosami i gładko ogoloną brodą. Wyglądał może na czterdzieści lat. Jednak z jego zmęczonych, granatowych oczu wyzierało wieloletnie doświadczenie. Otaczał go wianuszek pięciu studentów i jedna pielęgniarka. Na szczęście nie była to ta krasnoludzica co wczoraj, tylko jakaś młoda, ładna dziewczyna.
Zaczęło się jak zawsze od zaklęcia diagnozującego. Lekarz, marszcząc czoło, obserwował wyniki pojawiające się jak wielobarwna mgła nad moim ciałem. W końcu kazał pielęgniarce ściągnąć bandaż z mojej lewej dłoni. Widziałem, że dziewczyna starała się być delikatna. Mimo tego czułem tak silny ból, że musiałem się mocno oprzeć na poduszkach i zacisnąć zęby. Może to było nic w porównaniu ze znoszeniem klątw torturujących, ale bolało.
- Oh - pisnęła jedna ze studentek, po czym usłyszałem jak coś upada na podłogę.
- Proszę zabrać stąd pannę Effort - nakazał lekarz zniesmaczonym tonem.
Ktoś najwyraźniej wypełnił polecenie, bo gdy otworzyłem oczy za plecami doktora było już tylko trzech studentów. W zastanowieniu spojrzałem na swoją lewa dłoń. Wyglądała okropnie, wciąż opuchnięta i sina. Z ran po obciętych palcach nieustannie sączyła się krew zmieszana z ropą. W dodatku całość śmierdziała jakby gnijącym mięsem. Nie podobało mi się to.
Nie przysłuchiwałem się specjalnie monologowi lekarza objaśniającego studentom, co i jak. Dopiero pytanie skierowane do mnie wybudziło mnie z zamyślenia.
- Umie pan powiedzieć, czym zrobiono ta ranę?
- Mały, srebrny sztylet - mruknąłem cicho.
Na wspomnienie Śmierciożerczyni, obcinającej mi palce, dłoń znów przeszył ból.
- Najwyraźniej ostrze było czymś zatrute, lub obłożone klątwą. Niestety, mimo usilnych starań nie potrafimy znaleźć antidotum. Bardzo by nam pomogło gdybyśmy mogli obejrzeć ten sztylet.
- Chyba nie sądzi pan, że zabieram sobie takie rzeczy na pamiątkę? - zadrwiłem. - Bardzo przepraszam, ale nie pomyślałem o tym drobiazgu.
- Rozumiem - lekarz zupełnie nie przejął się moją drwiną. - Nie jesteśmy nawet blisko znalezienia trucizny, która nie pozwala się temu zagoić. Niestety w ranie już rozpoczął się proces gnilny. Obawiam się, że konieczna będzie amputacja.
- Amputacja? - rozległ się cichy glos Harry'ego najwyraźniej przysłuchującego się całej rozmowie.
Pielęgniarka właśnie ściągnęła przytrzymujące go pasy. I to był jej błąd. Chłopak momentalnie poderwał się z łóżka, tak gwałtownie, że widziałem jak zakręciło mu się w głowie, ale tylko oparł się biodrem o łóżko, po czym podszedł do mojego. Widziałem zmartwienie w tych pięknych, kochanych, zielonych oczach. Harry chyba chciał mnie złapać za dłoń, ale tylko bezradnie spojrzał na swoje zabandażowane ręce.
- Spokojnie Harry - zdrową dłonią pogłaskałem go lekko po ręce.
Sam słysząc diagnozę zachowałem kamienną twarz, chociaż w środku też zadrżałem z lęku. Wyobraziłem sobie, że zamiast zadbanej, smukłej dłoni z wypielęgnowanymi paznokciami będę mieć tylko kikut. Brrr! Okropna wizja! Czułem się jakoś tak przywiązany do własnej dłoni. Naprawdę nie chciałem jej stracić.
- Jeżeli nie dokonamy amputacji gnicie przeniesie się na całą rękę, a z niej w końcu trafi do serca, powodując śmierć - wyjaśnił lekarz ni to Harry'emu, ni to mi, ni to studentom skwapliwie zapisującym każde jego słowo. - Amputacja kończyny jest jedynym sposobem. Nie powinien się pan tym martwić, to nic strasznego. Prawa ręka ma moc, więc nie straci pan magii. A na lewą wystarczy proteza, w dzisiejszych czasach potrafią zrobić takie, że nie będzie widać różnicy.
- Rozumiem, panie doktorze. Kiedy będzie możliwa operacja? - zapytałem wciąż pozornie spokojny.
- Wstępnie zarezerwowałem salę na dzisiejsze popołudnie. Nie ma na co czekać, bo gnicie postępuje szybko.
- Ależ Draco! - usłyszałem oburzony szept Harry'ego.
Odwróciłem się w jego stronę uśmiechając uspokajająco. Westchnął cicho widząc to, po czym szybko pochylił się nad moim łóżkiem całując mnie w policzek.
Zdziwiłem się widząc lekki uśmiech zrozumienia błąkający się po ustach lekarza. Czyżby... Nie wyglądał na geja. Chociaż, ani ja, ani Harry też nie przypominaliśmy stereotypowych homoseksualistów. To nie było teraz ważne, przynajmniej dopóki nie podrywał mojego ukochanego.
- Po pozostałych ranach do jutra nie będzie śladu, panie Malfoy - zakończył lekarz. - Teraz pana kolej, panie Potter - zwrócił się do Harry'ego.
Ten niechętnie powędrował na swoje łóżko, gdzie pielęgniarka od razu zaczęła ściągać mu bandaże.
- Jak się pan dziś czuje?
- Lepiej, już nie boli. Pozostało tylko lekkie pieczenie.
Wydawało mi się, że Harry specjalnie nie chce patrzeć na swoje dłonie. Odwracał wzrok w stronę okna, unikając też spojrzeń moich i studentów. Gdy bandaże opadły, zrozumiałem dlaczego.
Jego ręce wyglądały strasznie. Siła zaklęcia spaliła całą skórę aż do ramion. Na wierzchu były wszystkie mięśnie, miejscami też nadpalone. Gdzieniegdzie przebłyskiwała kość. Moja dłoń to przy tym poezja. Zastanawiałem się, jak on w ogóle mógł nimi poruszać. Każde drgniecie mięśnia musiało sprawiać mu ból. Pewnie cierpiał niemniej niż ja w lochach.
Starałem się zachować kamienną twarz słuchając wywodu lekarza, ale moje oczy musiały zdradzać strach i zmartwienie o ukochanego. Podawano mu silne leki znieczulające, eliksiry mające zregenerować mięśnie i skórę. Znałem się trochę na medycynie, dlatego wiedziałem, że na zawsze zostaną mu blizny, a i ból może wracać przez lata. Jednak ostatnie słowa lekarza uderzyły najmocniej w moje serce:
- Powinien pan odzyskać pełną władzę w rękach, panie Potter. Jednak magia może nigdy nie powrócić. Przykro mi, ale żadne zaklęcie, żaden eliksir, czy inny specyfik nie przywrócą panu mocy. Magia to kapryśna pani. Nie raz bez przyczyny opuszcza czarodziei, a tu jak widać miała poważny powód. Pozostaje tylko czekać cierpliwie, lub pogodzić się z losem - westchnął lekarz.
Widziałem, jak twarz Harry'ego wykrzywia ból i nie był on spowodowany bandażami ponownie zaciskającymi się na jego rękach. Stracił magię. Był charłakiem. Nie mogłem sobie wyobrazić co by było, gdyby moja moc zniknęła. Przecież miałem ją od urodzenia, od zawsze. Była mi niezbędna do życia, bez niej nie mógłbym... czarować. Przecież zaklęcia to podstawa życia czarodzieja, bez nich trudno nawet zrobić herbatę, czy wziąć kąpiel. Nie, nie potrafiłem sobie wyobrazić życia bez magii. Jak Harry może tak spokojnie znosić jej utratę? Ja ledwo jestem w stanie znieść stratę kawałka swojego fizycznego ciała, a on stracił połowę swojej duszy.
- Nie martw się - usłyszałem glos Harry'ego tuż koło swojego ucha.
Dopiero teraz zorientowałam się, że zaciskam mocno powieki i zęby, nie mogąc się z tym pogodzić. Gdy je otworzyłem ujrzałem smutny uśmiech na twarzy Harry'ego. Mój ukochany złożył lekki pocałunek na moich ustach. Po czym lekko nieporadnie, nie mogąc podpierać się rękami, usiadł na krawędzi łóżka. Byliśmy już sami w sali.
- Wychowałem się wśród mugoli - przypomniał mi. - Do jedenastego roku życia nie miałem pojęcia, że jestem czarodziejem i radziłem sobie bez magii. Teraz też sobie poradzę. Bardziej się boję o twoją rękę.
- Jesteś niemożliwy. Słyszałeś lekarza, to jedyne wyjście i to wcale nie takie straszne - siliłem się na lekki ton, ale powątpiewająca mina Harry'ego sugerowała, że mi nie wyszło. - Oj nie mogę się doczekać kiedy w końcu będę mógł cię normalnie przytulić.
Z westchnieniem usiadłem na łóżku obejmując go zdrową ręka od tyłu. Musiałem przy tym bardzo uważać na te wszystkie bandaże i zranienia. Sam uścisk był lekki, bo nie miałem siły na nic innego. Szybko też musiałem opaść z powrotem na poduszki pokonany przez siłę ciążenia.
W południe przyszły dwie pielęgniarki by przygotować mnie do operacji i zabrać na salę zabiegową. Ze względu na Harry'ego starałem się robić dobrą minę do złej gry, ale wewnątrz byłem wystraszony. Nigdy wcześniej nie miałem tak poważnej rany, by nie dało się jej wyleczyć jednym zaklęciem lub prostym eliksirem. Amputacja... Wiem, to było nic w porównaniu z torturami. Jednak wizja czasu spędzonego w lochach powoli bladła, a operacja była czymś, co dopiero miało się wydarzyć.
Musiałem wziąć się w garść. Miałem przyszłość, a strata ręki to niewielka cena za nią. Harry musiał zapłacić o wiele więcej, oddając magię. Musiałem teraz zadbać o niego. Rankiem jeszcze długo rozmawialiśmy i już miałem pewność, że mój ukochany chce spędzić życie ze mną.
Podali mi środek usypiający i powieźli na salę operacyjną. Zasnąłem szybciej niżbym się spodziewał.
Operacja najwyraźniej się udała, gdyż obudziłem się już w sali, którą dzieliłem z Harry'm. Zamiast lewej dłoni czułem dziwną pustkę i ucisk bandaża w miejscu, gdzie jeszcze kilka godzin wcześniej miałem nadgarstek. Nic mnie nie bolało, musiałem więc być na silnych środkach znieczulających.
Właściwie dziwiłem się, że Harry nie siedział obok mnie. Tak się o mnie martwił. Byłem pewny, że będzie czekał przy moim łóżku, aż się obudzę. Przekręciłem lekko głowę, by zerknąć na jego łóżko. No tak, miał gości. Aż skrzywiłem się z irytacji widząc rudą czuprynę Weasley'a i kudły tej szlamy.
- Naprawdę Harry, cieszę się, że zabiłeś w końcu Sam-Wiesz-Kogo, ale po Merlina ratowałeś stamtąd Malfoy'a? - nie widziałem twarzy rudzielca, ale mógłbym przysiąc, że w wyniku wzburzenia przybyło mu piegów.
- Ron, daj spokój! On był torturowany przez Voldemorta i są dowody, że nie jest Śmierciożercą - zazgrzytałem zębami słysząc jak szlama mnie broni. Co za hańba i wstyd.
- Ale to MALFOY! Oni wszyscy są tacy sami! Jaki ojciec taki syn!
- RON!
- No co? Przez niego znów w gazetach wypisują bzdury o Harry'm.
- Ron, daj spokój - usłyszałem cichy, zmęczony głos mojego ukochanego.
Rudzielec, który aż wstał z gniewu, teraz usiadł grzecznie jak skarcony szczeniaczek. Brakowało mu tylko ogonka, którym mógłby merdać posłusznie.
- A tak poza tym, co u ciebie stary? Kiedy cię stąd wypuszcza? - zapytał skruszonym głosem.
- Nie wiem.
- A jak twoja moc, Harry? - wtrąciła się kudłata. - Dumbledore powiedział nam, że straciłeś magię. Byłam w bibliotece, żeby o tym poczytać. Niestety nie znalazłam wiele... - umilkła jakby nie chciała przekazywać złych wieści.
- Wiesz, że zostałeś bohaterem? Wszyscy świętowali pokonanie Sam-Wiesz-Kogo. Moja mama zemdlała, jak o tym usłyszała. A w Hogwarcie urządzono taką ucztę, jak jeszcze nigdy wcześniej - rudzielec mówił to z taką dumą, jakby co najmniej sam pokonał Czarnego Pana. - A wiesz co jest w tym najlepsze? Wszyscy teraz nas pytają, znaczy mnie i Hermionę, o to, kiedy wracasz do Hogwartu. Wyobrażasz sobie jak będzie fajnie! Wszyscy cię będą podziwiać i w ogóle.
Paplanina Weasley'a wkurzyła mnie do tego stopnia, że usiadłem na łóżku i patrząc w ich stronę powiedziałem ostro:
- On nie wraca do Hogwartu!
Odwrócili się w moją stronę zaskoczeni, jakby nie mieli pojęcia, że jestem w tym pokoju. Widziałem jak twarz rudzielca wykrzywia złość, a szlama nabiera oddechu by coś powiedzieć. Jednak to nie oni byli ważni tylko Harry. Mój ukochany wygramolił się z łóżka dość szybko jak na kogoś, kto nie mógł używać rąk.
- Draco - krzyknął podchodząc do mojego łóżka. - tak się martwiłem.
- Niepotrzebnie, głuptasie - szepnąłem przyciągając go do siebie zdrowa ręką.
Złożyłem na jego ustach delikatny pocałunek. Na ten gest rudzielec poderwał się z krzesła jak zawsze przyjmując postawę ofensywno-defensywną i krzyknął:
- A więc to prawda!
- Ron! - dziewczyna próbowała ostudzić jego entuzjazm.
- Hermiono, Harry jest gejem! - ostatnie słowo Rudzielca brzmiało jak obelga. - To wszystko co pisali w Proroku, to, że on jest z tym dupkiem, to prawda!
- I co z tego? - zapytał Harry - Ja się was nie czepiam, że się kochacie. Też mam prawo do szczęścia.
- Ale ty jesteś facetem i on jest facetem! To chore! - rudzielec szamotał się po sali jak w jakimś napadzie. - Pomyśleć, że spałem z tobą w jednym dormitorium przez te wszystkie lata.
- Spoko Ron, nie masz się czego obawiać - Harry odwrócił się w stronę chłopaka, a na jego twarzy smutek mieszał się z gniewem. - Na ciebie nawet łysy, zdesperowany goryl by nie spojrzał.
- Nie chcę mieć z tobą więcej do czynienia! - warknął rudzielec po czym wypadł z sali trzaskając drzwiami.
Harry znów wtulił twarz w moją pierś pochlipując cicho. Zdrową ręką gładziłem go uspokajająco po plecach jednocześnie patrząc wyczekująco na Granger. Dziewczyna przygryzła wargę, patrząc w stronę zamkniętych drzwi, za którymi dopiero co zniknął jej ukochany. W końcu spojrzała na nas z trochę niepewną miną:
- Ja nie mam nic przeciwko gejom. Jeśli jest wam razem dobrze, to się cieszę - powiedziała spokojnie. - Tylko go nie skrzywdź, Malfoy.
- Dotychczas to wy go krzywdziliście - odparłem ostro. - To pilnowanie go, ograniczanie wolności. I jeszcze śmiecie nazywać się jego przyjaciółmi.
- Ja... myślałam, że to dla jego dobra. Dyrektor...
- Naprawdę guzik mnie obchodzi, co wam wmówił ten stary dziwak. Na przyszłość naucz się myśleć samodzielnie, a nie wykonywać rozkazy. Podobno jesteś inteligentna - zadrwiłem.
Chyba traciłem wprawę, gdyż dziewczyna w ogóle nie przejęła się moimi słowami. Spokojnie podeszła do nas i usiadła obok mnie, kładąc rękę na ramieniu mojego ukochanego. Zaskoczony pozwoliłem jej na to.
- Harry? - delikatnie pogładziła jego ramię. - Chciałam przeprosić, byłam głupia.
- I to jak - warknąłem w jej stronę.
- Draco...
Mój ukochany uniósł głowę i pocałował mnie delikatnie w usta, jakby chciał prosić, bym nic nie mówił. Odwrócił się w stronę dziewczyny patrząc na nią spokojnie, choć oczy i twarz miał mokre od łez.
- Nic się nie stało, Hermiono - powiedział cicho do dziewczyny. - Dumbledore potrafi mieszać w umysłach niezgorzej niż robił to Voldemort. Nie mogę się więc gniewać na ciebie.
- Och tak się cieszę, Harry.
Granger uniosła ręce do góry. Najwyraźniej chciała się rzucić na mojego chłopaka i wyciskać go, ale w porę się opamiętała. Przytuliła go delikatnie by nie urazić rąk. Poczułem lekkie ukłucie zazdrości, widząc jak Harry się uśmiecha. Wyglądało na to, że ich przyjaźń została odbudowana. Nie musiałem pytać Harry'ego by wiedzieć, że będę musiał znosić towarzystwo tej szlamy. Cóż, zakochałem się w chłopaku, który przyjaźni się nawet z domowymi skrzatami. Mogłem się spodziewać gorszych rzeczy, niż towarzystwo Granger.
- I co teraz zamierzacie? Jeśli nie wracacie do Hogwartu? - zapytała dziewczyna przysiadając się na łóżku, Moim łóżku, obok Mojego Harry'ego.
Tylko spokojnie. Nie jestem już takim Malfoy'em, jakim byłem kiedyś. Pokochałem Złotego Chłopca Gryffindoru, polubiłem nawet tego skrzata, Zgredka. Jednym słowem stałem się człowiekiem. Towarzystwo szlamy nie powinno więc mnie razić. Z westchnieniem pogodziłem się z tym, moim zdaniem, upadkiem. Poniosłem klęskę na tym polu, ale nie zamierzałem porzucić swoich arystokratycznych manier. Łaskawie więc odpowiedziałem na pytanie dziewczyny:
- Zamieszkamy razem w rezydencji Malfoy'ów. Skoro mój ojciec nie żyje, ja dziedziczę cały majątek.
- Um... Draco - Harry niepewnie wpatrywał się w ziemie. - Bo wiesz... to zaklęcie... Chyba zniszczyło Molfoy's Manor. Przepraszam.
- Chyba nie myślałeś, że mam tylko jedną rodową twierdzę? - zaśmiałem się całując go w policzek. - Fakt, ta była najokazalsza, ale jest jeszcze druga, mniejsza, we Francji i willa w Alpach. Tak właściwie, co z moją matką? - spojrzałem na Granger licząc, że jest obeznana z aktualną prasą.
- Była w twierdzy, gdy wszystko zaczęło się sypać. Skrzaty próbowały ją ocalić, ale ciężka szafa zmiażdżyła jej zebra. Uzdrowiciele nie zdążyli na czas. Przykro mi - mówiąc to dziewczyna nie patrzyła mi w oczy, jakby bojąc się tego, co tam zobaczy.
Informacje o śmierci matki przyjąłem ze spokojem. Tak samo obojętnie jak wieść o tym, że zginął mój ojciec. Byłem więc sierotą, powinienem nosić żałobę i płakać po kontach. Tymczasem tylko bardziej przysunąłem do siebie Harry'ego, obejmując go pewniej zdrową ręką. Znów pocałowałem go w czoło, po czym dmuchnąłem w jego włosy patrząc z radością jak się stroszą.
Gdy uniosłem głowę, dostrzegłem niedowierzające spojrzenie dziewczyny.
- Zamknij paszczę, Granger. Nie wiesz, że to niekulturalne? - zadrwiłem.
- Draco - mój ukochany pocałował mnie w policzek w delikatnym upomnieniu.
- Harry, zrobię dla ciebie wszystko, ale błagam, pozostaw we mnie chociaż tą cząstkę Malfoy'a - poprosiłem, po czym jak reszta roześmiałem się z własnych słów.
- Zmieniłeś się, Malfoy - powiedziała cicho Hermiona. - Nigdy nie sądziłam, że możesz być taki ludzki.
- No nie, ona też - zawarczałem, przypominając sobie, że Harry kiedyś powiedział podobne słowa.
- Nie wnikaj - powiedział Harry widząc niepewna minę Hermiony.
- Wspaniale razem wyglądacie, mam nadzieje, że wam się ułoży. Będę mogła czasem was odwiedzać? - zapytała.
Harry nic nie powiedział pozostawiając decyzje mnie. W końcu to ja byłem właścicielem posiadłości, w której zamieszkamy. Jednak błagalny wzrok mojego ukochanego sugerował tylko jedną odpowiedź:
- Dobra, ale nie wiem co na to powie twój ukochany Weasley - musiałem zadrwić, by nie wyjść z wprawy.
- Kiedyś będzie musiał dorosnąć, albo znaleźć sobie inną dziewczynę - odparła spokojnie. - Muszę już iść, trzymajcie się.
Zabrała swoja torebkę i wyszła. A ja w myślach musiałem przyznać, że dojrzała. I nie chodziło tylko o to, że fizycznie wyładniała. Przede wszystkim potrafiła już sama myśleć i dostrzec, że Dumbledore nią manipulował. Może ta szlama była więcej warta niż podejrzewałem. Mimo to nie chciałem mieć z nią do czynienia więcej niż to konieczne.
Początkowo wydawało się, że mój stan jest gorszy niż Harry'ego. Jednak to mnie wypuścili wcześniej ze szpitala. Mojego ukochanego czekała jeszcze długa rehabilitacja. Było mi to właściwie na rękę. Mogłem na spokojnie pozałatwiać ważne sprawy.
Przede wszystkim kupiłem protezę. Zrobiono ją specjalnie na zamówienie, by pasowała do mojej drugiej, wypielęgnowanej, arystokratycznej dłoni. Byłem zadowolony z zamówienia. Mogłem normalnie ją poruszać, jak naturalną dłonią, brakowało tylko czucia w palcach. Ta drobna niedogodność, na szczęście, niczego nie utrudniała. Jednocześnie zająłem się sprawami spadkowymi. Musiałem dopilnować, by cały majątek przeszedł na mnie. Nie zamierzałem się dzielić z jakąś tam "rodziną" będącą piątą wodą po kisielu.
Kolejną sprawą było zadbanie o dalsze wykształcenie. Wprawdzie fortuny rodziny wystarczyłoby na rozrzutne życie do końca, ale wizja takiej sielanki stanowczo do mnie nie pasowała. My, Malfoy'owie mieliśmy jakiegoś hopla na punkcie gromadzenia pieniędzy, każdy zamiast czerpać z rodowego bogactwa, dorzucał do niego coś od siebie. Nie chciałem kontynuować nauki w Hogwarcie. Z resztą to by nie miało sensu, skoro przeprowadzaliśmy się do Francji. Tamtejszy system oświaty podobał mi się dużo bardziej. Przede wszystkim już byłem uznawany za dorosłego czarodzieja. Musiałem tylko zdać końcowe testy i mogłem szkolić się w dowolnym kierunku. Wszystko poszło gładko i nawet załatwiłem sobie praktyki w tamtejszym magicznym szpitalu. Swoją przyszłość wiązałem z uzdrowicielstwem.
Tymczasem moje skrzaty przygotowywały francuską rezydencję Malfoy'ów na przybycie Harry'ego. Nikt tam nie mieszkał przez cały rok, tylko ja wpadałem na wakacje. Na czas nieobecności właścicieli wszystkie meble były pozakrywane białymi prześcieradłami, po kątach zbierał się kurz, a w ogrodzie królowały chwasty. Dwa skrzaty szybko uwinęły się z porządkami. Musiałem jeszcze dopilnować, by usunięto kilka niebezpiecznych, czarnomagicznych, rodowych pamiątek. Kolejne skrzywienie mojej rodziny - fascynacja niebezpiecznymi zabawkami.
Kiedy mój ukochany mógł w końcu opuścić szpital, wszystko było już gotowe. Wynająłem nawet prywatny, międzynarodowy teleport, by przenieść Harry'ego i resztę jego rzeczy.
- Jak tu pięknie - jęknął chłopak, gdy wylądowaliśmy przed wielka, czarna, ręcznie kutą przez krasnoludów bramą mojej rezydencji.
Tak, gdy pierwszy raz ujrzałem tą, bądź co bądź, skromną w moich oczach posiadłość, miałem ochotę wykrzyknąć te same słowa. Oczywiście młodemu arystokracie nie wypadało zachwycać się czymś tak trywialnym jak byle domek. Stanie z rozdziawionymi ustami i wielkimi oczami, tak jak to w tej chwili robił Harry, też nie wchodziło w rachubę. Moje, wówczas pięcioletnie Ja, po prostu zdusiło w sobie zachwyt i grzecznie pomaszerowało za ojcem, ciągnąc swoją walizkę.
Rezydencja naprawdę robiła wrażenie, nawet gdy minęły lata odkąd ujrzałem ją po raz pierwszy zawsze przystawałem przy bramie, tak jak dziś, by nasycić duszę tym pięknem. Białe, marmurowe ściany budynku pięknie kontrastowały z ciemno-zielonym, świerkowym lasem wokół. Ogród wydawał się niewielki w porównaniu z potęgą otaczających go drzew. Jednak skrzaty utrzymywały go w nienagannym porządku, trawa była równo przystrzyżona, krzewy przycięte w najdziwniejsze figury, a kwiaty nie śmiały wypuścić jednej krzywej łodygi. Był tu zupełnie inny klimat niż w Anglii, dlatego mimo wczesnej pory krzaki i drzewa owocowe pokryły się już białymi pączkami, mającymi lada dzień zamienić się w delikatne kwiaty. Klomby już pyszniły się całą gamą kolorów wczesnowiosennych roślin. Z tyłu ogrodu szemrał cicho strumień, rozlewając się w jednym miejscu w małe jeziorko. Nad nim wisiała huśtawka, prosta, złożona z dwóch sznurków i deseczki, ale będąca chyba najmilszym moim wspomnieniem z dzieciństwa. Harmonia i ład, jakie panowały w ogrodzie, kontrastowały z dzikością lasu wokół. Ogrodzenie z surowych kamieni stanowiło granicę, której las nie śmiał przekroczyć, a i moi przodkowie nie chcieli niszczyć lasu. Kontrast ten nie psuł bynajmniej piękna otoczenia. Wręcz przeciwnie, pozwalał chwilę się zastanowić nad tym, dlaczego ludzie tak pragną podporządkować sobie przyrodę. Piękno dzikiego lasu i harmonia panująca w ogrodzie.
Sam dom stanowił miłe dopełnienie ogrodu. Marmur mógłby przytłaczać swoim ciężarem, gdyby projektant nie dodał licznych ozdób, takich jak kolumny, wieżyczki i balkony. Ściany też w wielu miejscach były załamane lub zaokrąglone, dając dziwne wcięcia i wypukłości. Wszystko to dodawało budowli lekkości, a zieleń bluszczu i ciepłe kolory kwiatów w doniczkach balkonowych, przełamywały chłód marmuru. Drzwi i okna zrobione były z ciemnego drewna, kolejnego elementu zaburzającego jasność ścian. Dla kogoś, kto nigdy nie widział potężnych czarodziejskich twierdz, ta mała rezydencja mogła wydać się pałacem. Po minie Harry'ego mogłem się domyślić, że poza Hogwartem nie widział żadnego zamku. Z westchnieniem objąłem go jedną ręką w pasie przytulając i powiedziałem:
- Nie jest tak duża, ani wystawna jak ta w Anglii, ale powinniśmy się zmieścić.
- Żartujesz? Jest ogromna! Mamy tu mieszkać tylko we dwóch ? Można by sprowadzić setkę gości i by się tu pomieścili.
- Niezupełnie, jest tylko pięć sypialni gościnnych.
- Więc co się mieści w reszcie pomieszczeń?
- Chodź, oprowadzę cię.
Harry wydawał się być oszołomiony tym wszystkim. Wyglądał przy tym tak rozczulająco, że nie mogłem się powstrzymać i pocałowałem go delikatnie w usta. W odpowiedzi zamruczał obejmując mnie za szyje i przyciągając bardziej do siebie. Pogłębiłem pocałunek jeszcze chwilę wodząc językiem po jego podniebieniu. W końcu odsunąłem się, kładąc mu wskazujący palec na ustach, powstrzymując tym samym od rzucenia się na mnie. Jego oburzony wzrok wywołał uśmiech na mojej twarzy.
- Najpierw chcę ci wszystko pokazać - szepnąłem jeszcze, całując go w uszko.
Objąłem go w pasie, prowadząc w stronę bramy. Ta, gdy tylko się zbliżyłem, rozwarła swoje skrzydła zapraszająco.
- A bagaże? - Harry obejrzał się na walizki zostawione na żwirowym podjeździe przed bramą.
- Skrzaty się nimi zajmą - odpowiedziałem spokojnie.
Wycieczkę krajoznawczą zacząłem od ogrodu. Miałem przednią zabawę, widząc jak Harry z zachwytem ogląda każdy krzak, wącha każdy kwiat. Już zupełnie nie przypominał tego silnego mężczyzny, który pokonał Voldemorta. Teraz znów był jak rozkoszne dziecko. Nie potrafię powiedzieć, jakiego go wolałem. Tak naprawdę kochałem go między innymi za jego zmienność. Taki już był jego urok. Przytłoczony nowościami zachowywał się jak małe, naiwne dziecko. Siłą musiałem go odciągać od krzewu magicznego fiołka, tak zafascynowany był żyjącymi w kwiatach elfami. Później o mało nie wpadł do stawu, obserwując kolorowe rybki. W końcu zatrzymał się przy krzaku czarnej róży. Z niepokojem patrzyłem jak przygląda się płatkom, nie śmiąc ich dotknąć. Kiedy wyciągnął dłoń w stronę jednego z kwiatów objąłem go w pasie stanowczo odciągając.
- Ej! - zaprotestował.
- Tych kwiatów się nie zrywa, a krzewu nie dotyka. Jad ukryty w jego kolcach nigdy nie przynosi nic dobrego.
- Nigdy jeszcze nie widziałem takiego krzewu. Dlaczego on kwitnie, jest jeszcze zima? - zapytał wciąż jak zahipnotyzowany patrząc na czarne kwiaty.
- To specyficzna, magiczna róża. Każdy kwiat na niej upamiętnia jednego zmarłego w moim rodzie. Każdy kwiat kwitnie dokładnie sto lat po śmierci, a każdy nowy pączek zwiastuje, że niedługo ktoś umrze.
- Dziwne. I piękne - odparł Harry, ale widziałem, że trochę go wystraszyłem tą historią.
- Chodź, pokażę ci dom - zaproponowałem wskazując schody prowadzące na taras i do tylnego wejścia.
Wnętrze było urządzone gustownie, chociaż bynajmniej nie skromnie. Moja rodzina zawsze brała rzeczy z najwyższej półki. Rzeźby, kwiaty, obrazy były dosłownie wszędzie, a jednocześnie nie przytłaczały swoją obecnością, jak to miało miejsce w angielskim Malfoy's Manor. Tutaj z portretów nie szczerzyła się do mnie rodzina upominająca i pilnująca na każdym kroku. Królowały pejzaże z całego świata, pomiędzy nimi czasem zakradała się jakaś wiejska sielanka. Lubiłem tu mieszkać, było tu tak przytulnie... jak w domu.
- Ja chyba tu nie pasuję - jęknął Harry, gdy pokazywałem mu jadalnie.
Dwudziestometrowy stół był idealny na skromniejsze przyjęcia. Do większych uroczystości trzeba już było wynajmować salę. Na razie jednak nie zanosiło się na żadne przyjęcie, wiec może jednak ten stół był za duży?
- Jeśli jadalnia cię przytłacza możemy jeść przy mniejszym stole na tarasie - zaproponowałem.
- Nie o to chodzi, Draco. Po prostu ty się wychowałeś w takim bogactwie, a ja... nawet nie należę do czarodziejskiej arystokracji. Nawet nie posiadam już zdolności magicznych. Wiesz... pochodzimy z zupełnie różnych światów. Ja nie wiem, czy to ma sens... nasz związek...
Patrzyłem na niego nie do końca wierząc w to co słyszę.
- Oszalałeś? - jęknąłem. - Myślisz, że dla mnie ma znaczenie czy jesteś arystokratą czy nie? No dobrze, może kiedyś miało to dla mnie znaczenie, ale ja się zmieniłem. Kocham cię i chcę spędzić z tobą resztę życia! Jeśli nie odpowiada ci życie tu, możemy zamieszkać nawet w jakiejś mugolskiej wiosce, w stajni czy gdziekolwiek sobie zażyczysz. Pragnąłem tylko zapewnić ci wszystko, co najlepsze. Harry, zrozum, jesteś dla mnie najważniejszy.
- Przepraszam Draco, po prostu to wszystko mnie przytłoczyło.
Harry wtulił się we mnie, chowając głowę na mojej szyi. Poczułem mokre krople spadające z jego oczu.
- Hej już dobrze Harry, powiedz tylko czego pragniesz, a zapewnię ci to - szepnąłem.
Głaskałem go uspokajająco po głowie i plecach, pozwalając się wypłakać. Wyjście ze szpitala, wyjazd do Francji, rezydencja, to faktycznie mogło być za dużo jak na jeden dzień. Powinienem był mu to dawkować, ale tak bardzo chciałem go tu zabrać jak najszybciej.
- Już w porządku - Harry przestał płakać, ale wciąż się tulił. - Chcę tylko być z tobą. Naprawdę podoba mi się tu, po prostu nie czuję się dość ważny by mieszkać w takim pałacu.
- Harry, to zaledwie skromna rezydencja. Ty zasługujesz na o wiele większe luksusy. Pokonałeś Czarnego Pana, za co cały magiczny świat jest ci wdzięczny. W dawnych czasach za takie czyny dostawało się szlachecki tytuł, zamek i kilka wsi. Ja mogę zaofiarować ci tylko to marne domostwo i swoją miłość.
- To aż nadto - mruknął Harry i unosząc już roześmianą twarzyczkę, pocałował mnie lekko w usta. - To jak, pokażesz mi resztę domu?
- Właściwie została już tylko nasza sypialnia - mruknąłem. - No i dobrze, bo ty powinieneś odpocząć.
Poprowadziłem go na piętro, gdzie biel ścian została zastąpiona drewnianym obiciem. Nadawało to otoczeniu swoistego ciepła i domowej atmosfery. Sypialnia znajdowała się na końcu korytarza, w południowym skrzydle domu. Specjalnie tak wybrałem, by słońce przez dzień nagrzewało i rozświetlało pomieszczenie. Zanim otworzyłem drzwi, wyciągnąłem z kieszeni jedwabną apaszkę.
- Pozwolisz? - zapytałem przykładając mu ją do oczu.
Harry tylko kiwnął głową, a ja zasłoniłem mu wzrok. Otworzyłem drzwi, powoli wprowadzając go do sypialni. Jednym spojrzeniem upewniłem się, że wszystko jest tak, jak być powinno. Stopą pchnąłem drzwi, które z cichym trzaskiem zamknęły się. Stanąłem obok Harry'ego, tak by dobrze widzieć jego twarz i emocje malujące się na niej, jednocześnie nie zasłaniając wiele. Powoli rozwiązałem apaszkę i puściłem jej końce by swobodnie ześlizgnęła się po ciele Harry'ego.
- Ach!
Oczy Harry'ego, po raz kolejny tego dnia, otwarły się szeroko, a usta uchyliły w niemym zachwycie. Tak, to była reakcja na jaką liczyłem. Nie musiałem patrzeć na pokój by wiedzieć co go tak zachwyciło. W końcu sam tu wszystko układałem, sam zaplanowałem.
Podłoga pokryta dywanem tak puszystym, że stopy się w niego zapadały. Białe ściany zdobiły czarne rysunki wyglądające jak leśna plątanina gałęzi. Centralne miejsce w pokoju zajmowało oczywiście łóżko, wysokie, z kolumnami i baldachimem. Tak jak pozostałe meble zrobione było z ciemnego wiśniowego drewna, ręcznie rzeźbione w fantazyjne motywy roślinne. Pościel w kolorze szkarłatu dodatkowo okrywały płatki róż niby rzucone niedbale, jednak na ich ułożenie poświęciłem dobrą godzinę. Przy dużym oknie wychodzącym na ogród stał mały stolik, a na nim bukiet tych pięknych, królewskich kwiatów. Byłem zadowolony ze swego dzieła, a jeszcze bardziej cieszył mnie zachwyt malujący się na twarzy Harry'ego.
W końcu szok mojego ukochanego minął, a na usta wypełzł dziwny, jakby złośliwy uśmieszek.
- Nie wierzę, Draco - w jego głosie słyszałem drwinę, ale i radość. - Gryfońskie kolory w ślizgońskiej sypialni!
Zmarszczyłem czoło, obrażony. Harry widząc to tylko się roześmiał radośnie i przytulił do mnie, całując w policzek. Jego śmiech był tak zaraźliwy, że chcąc nie chcąc, musiałem też się uśmiechnąć.
Mój ukochany szybko znów zainteresował się pokojem. Dłonią pogładził rzeźbienia na drzwiach szafy, przyglądając się im z zaciekawieniem, jakby próbował rozpoznać jakieś kształty. Następnie podszedł do bukietu i wąchał każdą różę po kolei. Przyglądałem się temu z pobłażliwym uśmiechem. Wiedziałem co będzie jego następnym celem - łóżko. Nie pomyliłem się. Już po chwili z rozpędu rzucił się na pościel, zapadając się w nią cały. W powietrze uniosło się z tysiąc różanych płatków i przysypało mojego ukochanego.
- Jej, jak miękko - usłyszałem jego jęk gdzieś spod tego wszystkiego.
Powoli, cicho podszedłem do łóżka i zacząłem odgarniać płatki róż z miejsca gdzie powinna być głowa Harry'ego. Szeroki uśmiech i roześmiane oczy przyciągały jak magnez. Pocałowałem więc najpierw jego usta, potem oba policzki i czoło. Kiedy chciałem się odsunąć, poczułem jego ręce zaplatające się na moim karku i ciągnące mnie w dół. Wylądowałem miękko częściowo na nim częściowo obok niego. Harry patrzył na mnie bezczelnie uśmiechnięty. Oblizał wargi powoli, prowokacyjnie. Nie musiałem mu czytać w myślach, wiedziałem czego chce. Ponownie połączyłem nasze usta, tym razem w głębszym pocałunku. Łaskocząc językiem jego podniebienie zacząłem rozpinać mu koszulę. Jego spragnione dotyku dłonie już błądziły po moim ciele, zbyt niecierpliwe by przejmować się zapięciami, po prostu szarpnęły moja koszulę odsłaniając klatkę piersiową. Mimo knebla w postaci moich ust, z gardła Harry'ego wyrwał się pomruk zadowolenia. Uśmiechnąłem się słysząc to i czując z jaką niecierpliwością gładzi moje ciało. Rozpiąłem ostatni guzik jego koszuli, złapałem jego ręce za nadgarstki, rozkładając po bokach. Powoli otarłem się o jego ciało jednocześnie sprawdzając jak bardzo jest napięty i pokazując jaką ja mam ochotę.
Po tym długim, przymusowym celibacie i rozłące w ostatnich dniach obaj pragnęliśmy tylko jednego. Wciąż trzymając jego ręce w uścisku zacząłem obsypywać pocałunkami najpierw jego twarz, potem klatkę piersiowa i brzuch, schodząc coraz niżej. Zapięcie spodni zirytowało mnie do tego stopnia, że sięgnąłem po różdżkę leżącą na stoliku obok łóżka i unicestwiłem je jednym zaklęciem. Chyba nie myślałem racjonalnie, inaczej nie używałbym magii w tak ważnych okolicach mojego ukochanego. Całowałem podbrzusze z Malfoy'owską precyzją, dręcząc go przez omijanie najwrażliwszego miejsca. Gdy zjechałem językiem na uda, Harry jęknął sfrustrowany:
- Nie drocz się!
Pozwoliłem, by zobaczył jak uśmiecham się z satysfakcją, po czym podniosłem się, zaczynając ponownie pieścić jego tors.
- Dracoooo... - jęknął, gdy przygryzłem jego sutek.
Powoli rozpalałem go, niczym metal, do białości. Skoncentrowany na dawaniu przyjemności zapomniałem o swoim podnieceniu. Gdy tak wił się pode mną, jęcząc z pragnienia i błagając bym to skończył, uznałem, że jest gotowy. Powoli wziąłem go całego w usta, wyrywając z jego warg kolejny jęk zaskoczenia i przyjemności. Jego, właśnie uwolnione, dłonie wplątały się w moje włosy, dociskając mnie do jego podbrzusza. Czułem, jak jego biodra drżą, jak cały się trzęsie. Nie musiałem długo czekać, by rozlał się w moje usta z głośnym krzykiem. Jego ciałem jeszcze chwile wstrząsały spazmy przyjemności.
Odsunąłem się, oblizując powoli usta i patrząc na niego pożądliwie. Naga, jasna skóra wyraźnie odcinała się od krwistej pościeli. W wielu miejscach do spoconego ciała przylepiły się płatki róż, stanowiąc jego jedyne okrycie. Był taki bezbronny, gdy próbował uspokoić oddech po przeżytym orgazmie. Widziałem, że ledwo ma siłę oblizać spierzchnięte usta, wygięte w uśmiechu zadowolenia i szczęścia. Mimo nagości i wciąż napiętego członka wyglądał tak niewinnie, że nie śmiałem go dotknąć. Był niczym dzieło renesansowego artysty, piękny, a zarazem tak delikatny. Moje spodnie stawały się sporo za ciasne, ale podniecenie to była drobnostka w porównaniu z czułością i miłością, jakie wypełniały moje serce. Odgarnąłem zlepione potem kosmyki z jego czoła, pogładziłem jego policzek i odsunąłem dłoń, by po raz kolejny przyjrzeć się jego ciału. Byłem zachwycony, niczym malarz na widok swojego skończonego obrazu, który pięknem przekroczył jego najśmielsze oczekiwania. Nawet blizny na rękach, choć bardzo widoczne, nie szpeciły Harry'ego tak, jak ten się obawiał. Te blizny tylko przypominały mi o tym, jak wiele mu zawdzięczam, jak bardzo go kocham i przede wszystkim jak silnym uczuciem on mnie darzy.
- Skąd ten uśmiech?
Dopiero słysząc pytanie zdałem sobie sprawę, że Harry już otworzył oczy. Te nieziemsko zielone tunele lustrowały moje ciało z uwagą równą mojej Uwielbiałem te ciche pomruki zachwytu, jakie wydawał z siebie mój ukochany, widząc mnie w takim stanie. Najwyraźniej odzyskał już siły, gdyż jego ręka sprawnie zaczęła rozpinać moje spodnie. Westchnąłem, czując jego dłoń wsuwającą się w moje bokserki. Palce też pokrywały blizny, stąd też jego dotyk był zarówno znany jak i zupełnie inny. Kolejny dreszcz wywołał zsuwając mi spodnie wraz z majtkami, uwalniając moje rodowe klejnoty. Widziałem jak pożera je wzrokiem. Był tak niepodobny do tego Harry'ego, który nawet dotyku się bał. Zmienił się tak bardzo, a zarazem pozostał wciąż sobą...
Moje rozmyślania przerwał głuchy pomruk niezadowolenia i szarpniecie rąk pociągających mnie w dół. Upadłem na Harry'ego, a ten mnie natychmiast objął w pasie nogami, otarciem drażniąc mój członek.
- Chcę cię poczuć w sobie! Teraz! - rozkazał, po raz kolejny zaskakując mnie swoją zmiennością.
Nie dałem się długo prosić. Tak miło było znów zagłębić się w tej ciasnocie i cieple, pozwolić by ciało ogarnęło tylko pożądanie, zapomnieć o całym świecie. Liczył się tylko Harry i zaspokojenie.
Po wszystkim jeszcze długo nie mogłem zasnąć. Patrzyłem w baldachim jedną ręką obejmując smacznie śpiącego Harry'ego, jednocześnie czując jego głowę na ramieniu. Po raz kolejny rozmyślałem o tym wszystkim, co się stało i jak wiele to zmieniło. Teraz wszystko w końcu miało się ułożyć. Nie było już nikogo, kto mógłby skrzywdzić Harry'ego, mnie, czy stanąć na przeszkodzie naszemu związkowi. Voldemort został unicestwiony, a moja rodzina doszczętnie zniszczona. Pozostali przy życiu Śmierciożercy, pozbawieni przywódcy, byli łatwym łupem, nawet dla angielskich aurorów. Dumbledore też w końcu dał nam spokój, chociaż początkowo uparcie chciał, by Harry wrócił do Hogwartu. Przemówiłem mu do rozsądku, nie mogę powiedzieć, że delikatnie, grunt, że skutecznie. Wszelkie problemy zniknęły, w zamian pojawiła się wizja długiego, spokojnego i przede wszystkim szczęśliwego życia. Z uśmiechem na ustach zasnąłem.
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 19 2011 11:07:23
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
naru (Brak e-maila) 22:39 14-12-2009
O dziwo trafiła się perełka Całkiem dobrze się czytało. Na ogół, kiedy ludzie zabierają się za takie tematy wychodzi mdło, lub odpychająco, a tutaj proszę.
Czekam na dalesze części.
rosa (Brak e-maila) 18:40 26-12-2009
Podoba mi się :] Cóż, teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na następne rozdziały. Mam nadzieję, że to już niedługo :-)
strow (Brak e-maila) 20:37 07-05-2010
Ho! Nie komentowałam jeszcze więc zacznę od początku: Ten patos w niektórych wypowiedziach jakby walczący z kanonicznym obrazem konkretnych postaci trochę bije mnie w oczy ale, mimo że często to z b. małą siłą - jestem w stanie uwierzyć, ba! nawet zaufać że masz swoje własne profile tych postaci i właśnie takie bardziej pasują do twojej wersji wydarzeń : ) (Po prostu nie trawię postaci mówiących często o miłości lub okazujących ją w tak... oczywisty sposó. Obrót sprawy bardzo ciekawy, w sumie to zastanawiałam się w jaki sposób chcesz ciągnąć akcję po unicestwieniu Voldemorta i skończeniu Hogwartu co w zdecydowanej większość opowiadań jest punktem kulminacyjnym i zarazem zakończeniem całej historii. Udało ci się mnie nie lada zaskoczyć powrotem postaci o której już zapomniałam a która przecież zdołała namieszać w głownie i zaintrygować czytelnika : ). Mam nadzieję, że akcja z Sukubem nie skończy się nagle w dwóch odcinkach (w końcu trwała trzy lata, nie powinnaś tego IMHO tak zgniatać czasowo w kupie podczas gdy wcześniejsze odcinki szły z tą linią czasu dość wolno). Nie mogąca się doczekać dalszych części - Strowberry. |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|