ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Smak i zapach czekolady 7 |
VII. Potęga Miłości
- Właściwie co oni tam znaleźli? - zapytałem wędrując przez lochy.
- Nie wiem, nie powiedzieli. Miałem cię tylko przyprowadzić.
- Czemu ty, a nie Blaise?
- On śpi. Trudno go obudzić.
Zmarszczyłem nos zdziwiony, pamiętałem, że Zabini miał bardzo lekki sen, byle szmer w dormitorium go budził. Czyżby wieczory z Bradem aż tak go męczyły?
W miarę zagłębiania się w labirynt podziemnych korytarzy, do których od wieków nie zaglądał nikt o zdrowym umyśle, budziłem się. Resztki snu i rozkojarzenia związanego z bliskością Harry'ego mijały, a mi coraz bardziej nie podobała się ta sprawa.
- Czy ty na pewno wiesz gdzie idziesz? Do tej części lochów nikt się nie zapuszcza.
- W-wiem - zająknął się chłopak rozglądając się wokół lękliwie jakby zza następnego rogu miał wyskoczyć bazyliszek. - To już niedaleko.
- Ty coś kombinujesz - zatrzymałem się patrząc nieufnie na dzieciaka.
- N-nie, już prawie j-j-esteśmy! - chłopak najwyraźniej chciał znów mnie pociągnąć za rękę ale się zawahał.
- Dobra, ale jeśli to jakiś głupi kawał to pamiętaj, że nie wygrzebiesz się ze szlabanów do końca szkoły!
Wyciągnąłem różdżkę, starając się zachować czujność. Jeśli czyhali tu jacyś dowcipnisie, nie zamierzałem dać się złapać w ich pułapkę. Puściłem Brada przodem, idąc zaledwie kilka kroków za nim. Przecisnęliśmy się jakimś ciasnym tunelem do trochę szerszego korytarza, gdy chłopak się zatrzymał, niepewnie rozglądając wokół.
- Co jest, zgubiłeś się? -warknąłem zirytowany całą tą sytuacją.
- Expelliarmus! - rozległ się czyjś głos, a moja różdżka pod wpływem zaklęcia została mi wyrwana z ręki.
Tego zupełnie się nie spodziewałem. Zaskoczony odwróciłem się i ujrzałem dwie zamaskowane postacie w czarnych szatach - Śmierciożerców. Przerażony zrobiłem krok w tył i nadziałem się na czyjąś różdżkę.
- Nie ruszaj się, Malfoy - warknął Brad już bez śladu lęku w głosie.
- Ty gnido! - warknąłem. - Plugawy zdrajca!
- To nie moim kochankiem jest najgorszy wróg Czarnego Pana - odparł chłopak, a w jego głosie wyraźnie wyczułem drwinę.
Na te słowa wyższy Śmierciożerca, ten, który odebrał mi różdżkę, zaśmiał się rubasznie:
- Wygadany jesteś, mały.
- Wykonałem zadanie, przyprowadziłem wam Malfoy'a, czy teraz będę mógł wstąpić w szeregi Śmierciożerców?
- Ach tak... Rzeczywiście Lord wspominał coś o nagrodzie dla ciebie. Marcus, byłbyś łaskaw? - zwrócił się do milczącego towarzysza.
- Podejdź tu, a wypalę ci znak naszego Pana - Marcus miał głęboki, hipnotyzujący głos.
Różdżka wbijająca mi się w plecy zniknęła, Brad mnie wyminął kierując się w stronę niższego Śmierciożercy, w połowie drogi odwrócił się w moją stronę z tryumfującym uśmiechem.
- Avada Kedavra!
Mogłem obserwować jak wyraz triumfu zastępuje zaskoczenie, zanim zielony promień trafił chłopaka w plecy. Jak na zwolnionym tempie widziałem, jak upada zaledwie metr ode mnie. Towarzyszył temu zadowolony śmiech Marcusa.
- Naiwny dzieciak myślał, że jest wart by służyć Czarnemu Panu. Był tylko narzędziem, dzięki któremu zdobyliśmy ciebie, Malfoy - odezwał się ten pierwszy. - Przyjrzyj mu się uważnie smarkaczu, bo już niedługo będziesz żałował, że nie zginąłeś tak szybko i bezboleśnie. Co do ciebie Lord ma inne plany.
Przed moimi oczami stanęła wizja sal tortur w podziemiach Malfoy's Manor. Strach niczym lodowata jaszczurka wpełzł po moim karku i zacisnął żelazną obręcz paniki na moim umyśle. Nie zastanawiając się nad tym co robię, rzuciłem się do ucieczki. Przez chwile myślałem, że mam szansę uciec. Być może Śmierciożercy byli zaskoczeni moim nagłym zrywem, gdyż zdołałem dobiec prawie do zakrętu, za którym byłbym poza zasięgiem czarów...
- Drętwota!
Poczułem jakby uderzenie w plecy. Zaklęcie, rozchodząc się promieniście od źródła, zaczęło paraliżować moje ciało.
- Wybacz mi Harry - zdołałem szepnąć upadając.
Zanim opanowała mnie kompletna ciemność przypomniałem sobie zmartwiony wzrok mojego ukochanego kiedy wychodziłem. Najwyraźniej jego złe przeczucia się spełniły.
Nikt nie lubi gwałtownych pobudek. Wyrwanie z krainy sennych marzeń, albo przynajmniej stanu nieświadomości to okropne przeżycie. Miałem wiele nieprzyjemnych przebudzeń w życiu, ale to było najgorsze:
- Enervate.
Właściwie nie usłyszałem zaklęcia, ale poznałem efekty. Normalnie po gwałtownym przebudzeniu człowiek jeszcze kilka chwil jest nieprzytomny, nieświadomy, nie pamięta jaki jest dzień, czy co robił przed snem. To zaklęcie pozbawia tych kilku sekund, momentalnie przywraca pełną przytomność umysłu, a wraz z nią wszystkie wspomnienia. Nie wiedziałem ile byłem nieprzytomny, nie wiedziałem jaki jest dzień tygodnia, za to niczym głaz toczący się po stromym zboczu uderzyła we mnie jedna myśl - "Jestem w łapach Voldemorta". Otwarcie oczu też nie należało do przyjemnych skutków zaklęcia, szczególnie gdy nad głową widziało się kamienny sufit. Zapewne wiele komnat miało taki, ale ja właśnie po nim rozpoznałem gdzie jestem. W lochach Malfoy's Manor.
- Witaj w domu, synu - drwiący głos mojego ojca tylko dopełnił koszmarnego przebudzenia.
Drgnąłem chyba ze strachu, zwijając się w kłębek na kamiennej posadzce. To był odruch jeszcze z dzieciństwa, tego tonu mój ojciec używał, gdy zamierzał mnie za coś boleśnie ukarać.
- Tak smarkaczu, wij się w pyle przed Czarnym Lordem, gdyż teraz twoje życie należy do niego.
Słysząc te słowa otworzyłem oczy, które niemal natychmiast napotkały spojrzenie czerwonych, wężowych ślepi. Strach tak mnie sparaliżował, że nie mogłem nawet mrugnąć, a co dopiero oderwać wzroku. Kątem oka mogłem dostrzec jak cienkie, blade usta wyginają się w straszliwym uśmiechu, a prawa dłoń uzbrojona w różdżkę unosi się do góry.
- Crucio...
Wrzasnąłem przeraźliwie, gdy uderzyło we mnie zaklęcie. Ból momentalnie ogarnął całe moje ciało niczym rozpalone do czerwoności szpilki, wbijające się w każdy nerw. Nigdy wcześniej nie czułem takiego bólu! Nie wiem, czy zaklęcie Czarnego Pana było silniejsze, czy po prostu wspomnienia klątw, jakimi obrzucał mnie ojciec zbladły. Mogłem się tylko wić w bólu, wrzeszcząc na całe gardło i modląc się o utratę przytomności. Nic takiego niestety nie nastąpiło, ale zaklęcie, jak każde inne, musiało się kiedyś skończyć. Różdżka przestała we mnie celować, a ja skuliłem się jeszcze ciaśniej niż przedtem na posadzce kwiląc cicho jak małe dziecko. Miałem już dość, a wiedziałem, że to dopiero początek.
Moment przerwy w torturach pozwolił mi odpłynąć myślami do Harry'ego, co choć na moment ukoiło ból. Martwiłem się o niego, jeszcze wczoraj obiecałem, że zabiorę go z Hogwartu, z dala od tych wszystkich ludzi chcących go wykorzystać do walki z szaleńcem. A dziś... został tam sam, znów na łasce Dumbledore'a i "przyjaciół" z Gryffindoru. Musiał być, przerażony, gdy nie wróciłem... Pewnie już znaleźli ciało Brada i ślady Śmierciożerców, a Harry jest teraz chroniony, przez oddanych Gryfonów, lepiej niż Gringrott. Może to i dobrze, jeszcze coś głupiego by mu przyszło do głowy, a tak przynajmniej nie muszę się o niego martwić. Jest bezpieczny, dopóki nie każą mu walczyć z Voldemortem, a tego zapewne nie dożyję...
Z rozmyślań wyrwał mnie kopniak w brzuch okutym metalem butem. Zakrztusiłem się i ledwo powstrzymałem odruch wymiotny. Spojrzałem gniewnie na tego, kto to zrobił, musiała to być mina godna Malfoy'a, gdyż Peter Pettigrew cofnął się o krok, wyraźnie spanikowany. Niestety nie mogłem nic więcej zrobić, a z chęcią wydłubałbym mu te szczurze oczka. Mój ojciec może i płaszczył się przed Lordem, ale przynajmniej czasem coś znaczył, a ten szczur był szmatą pod nogami każdego Śmierciożercy. Powiedziałbym nawet, że wielu więźniów miało więcej godności niż on.
- Plugawy sprzedawczyk - syknąłem, lecz gardło miałem tak zdarte, że nikt nie mógł tego usłyszeć.
W tym momencie postanowiłem jedno. Jeśli już mam umrzeć, to umrę z godnością, w końcu należę do szlachetnego rodu Malfoy'ów. Może nie wszyscy jego przedstawiciele są godni, by mienić się "szlachetnymi", lecz ja nie zamierzam przynieść wstydu temu prastaremu rodowi czystej krwi czarodziejów. Nie dam oprawcom tej satysfakcji, nie będę już krzyczał, a już na pewno nie będę błagał o litość... no, przynajmniej spróbuję.
Pettigrew wyciągnął różdżkę i wycelował we mnie, skuliłem się i zacisnąłem zęby w oczekiwaniu na ból. Poczułem tylko mocne szarpnięcie i już wisiałem w powietrzu, przyczepiony niewidzialnymi sznurami za nadgarstki do sufitu. Stopami nie dotykałem ziemi. Zadrżałem wiedząc co się szykuje. Kątem oka już widziałem mojego ojca wybierającego najodpowiedniejszy bicz z bogatej kolekcji. Na moment poczułem się znów dzieckiem katowanym przez ojca, na moją twarz wypełzł grymas przerażenia, a w kącikach oczu zaszkliły się łzy. Szybko jednak się opanowałem, musiałem być twardy. Pokażę, że nie każdy Malfoy jest liżącym buty ścierwem.
Już przy pierwszym ciosie zobaczyłem mroczki przed oczami, gdy stalowe pazury na końcu bicza rozorały mi skórę. Mimo bólu zacisnąłem tylko mocniej zęby, zdeterminowany, by nie wydać z siebie nawet dźwięku. Poczułem satysfakcję, słysząc zdziwione warknięcie mojego ojca. Niewielka to była nagroda, ale zawsze jakiś sukces, poczucie przewagi nad oprawcami. Następny cios, mimo, że silniejszy, zniosłem równie dumnie milcząc.
- No, no, no, kto by się spodziewał - usłyszałem drwiący glos Voldemorta. - Szczenięciu odebrało głos. Mam nadzieje Lucjuszu, że uda ci się wydobyć z niego jeszcze jakiś dźwięk, zaczyna się robić nudno.
W głosie Czarnego Lorda dało się słyszeć wyraźną przyganę, a mój ojciec, jak posłuszny piesek, by zadowolić swojego pana zabrał się do pracy z jeszcze większą siłą. Ja jednak uparcie milczałem i wydawało mi się, że im dłużej milczę, tym ciosy stają się słabsze. A jednocześnie mogłem dostrzec z jaką wściekłością mój ojciec zamienia moje plecy w krwawą miazgę. Pode mną utworzyła się już kałuża krwi, rosnąca z każdą chwilą. Mimo to czułem się zwycięzcą, miałem przewagę nad oprawcami, nie okazując bólu. Grałem im na nosie i byłem naprawdę z siebie dumny.
Powoli jednak, wraz z wypływającą ze mnie krwią traciłem siły. Nie musiałem już tak mocno zaciskać zębów i tak nie byłbym w stanie krzyczeć, oczy zachodziły mi mgłą, odpływałem w błogi stan nieprzytomności.
- Dość! - ledwo usłyszałem czyjś cichy rozkaz i kilka kolejnych ostrych słów.
Poczułem jak ktoś przykłada mi zimne szkło do ust, odruchowo zacisnąłem zęby. Nic to nie dało, zostały podważone jakimś ostrym narzędziem. Gorzki płyn zalał moje usta, a gdy chciałem go wypluć, zatkano mi usta i nos. Musiałem przełknąć, człowiek nie potrafi się świadomie udusić, a szkoda, oszczędziłoby mi to wielu cierpień. Najwyraźniej eliksir miał jakieś właściwości lecznicze, poczułem, że krew przestaje mi spływać po plecach, ale rany wciąż bolały, teraz nawet mocniej. Częściowo też odzyskałem przytomność umysłu i mogłem przyjrzeć się temu, kto stał przede mną.
Ku mojemu zaskoczeniu nie był to Snape, tylko jakaś Śmierciożerczyni, sądząc po soczyście czerwonych ustach wygiętych w uśmiechu zadowolenia. Resztę twarzy kobieta, na modłę wszystkich Śmierciożerców, zasłoniła białą maską kontrastującą z kapturem czarnej, długiej szaty. Patrzyła prosto na mnie, a gdy zobaczyłem jej oczy nie mogłem oderwać od nich wzroku. Miała tak samo czerwone ślepia z pionowymi źrenicami jak Voldemort, tylko w tych było mniej szaleństwa, a więcej zimnego wyrachowania. Zadrżałem.
- No co kociaku, boisz się mnie - szepnęła niemalże czule.
Jej słowa tylko spotęgowały strach, blokując mi gardło wielką gulą przerażenia. Kobieta pogłaskała mnie pieszczotliwie po policzku, dłoń miała zimną jak lód, białą jak śnieg i zakończoną szponiastymi, czarnymi paznokciami.
- To nie pora na zabawy! Kończmy to przedstawienie, bo robi się nudne - Voldemort był najwyraźniej rozwścieczony.
Brzmiało to jak wyrok na mnie. Kobieta wyciągnęła mały srebrny sztylecik, uśmiechając się psotnie jak mała dziewczynka, sięgnęła do mojej dłoni uwięzionej w niewidzialnych petach. Dotyk jej dłoni był jak chłodna pieszczota, lecz cięcie było szybkie i zdecydowane. A ja ledwo przypomniałem sobie o obietnicy milczenia. Zagryzłem wargi do krwi i szarpnąłem się w więzach. Śmierciożerczyni zachichotała pokazując mi mój własny najmniejszy palec lewej ręki trzymany delikatnie na wyciągniętej dłoni.
- Wyślemy to teraz twojemu ukochanemu wraz z zaproszeniem na przedstawienie. Jeśli cię kocha, zjawi się. A jeśli nie... będziemy mu cię wysyłać po kawałeczku, aż do skutku...
- NIE! - krzyknąłem. - Zostawcie go! Zamęczcie mnie, a jego zostawcie w spokoju!
- Oh, jakie to słodkie - zadrwiła kobieta. - Niestety, nic nie możesz zrobić, jesteś tylko środkiem prowadzącym do celu... do Potter'a.
Nie zdołałem nic odpowiedzieć, gdyż nagle więzy trzymające mnie w powietrzu puściły, a ja upadłem na posadzkę niczym worek kartofli. Zdołałem tylko na tyle pokierować upadkiem by nie wylądować na plecach.
- Zabrać go!
Nie byłem pewien, kto wydał rozkaz, wydawało mi się, że to ta dziwna kobieta. W każdym razie został wykonany natychmiast. Jakichś dwóch rosłych Śmierciożerców (najprawdopodobniej Crabble i Goyle starsi) wzięło mnie pod ramiona i pociągnęło gdzieś. Chwilę później rzucili mną jak szmacianą lalkę na stertę przegniłej słomy i zatrzasnęli metalowe kraty.
Nie mogłem zasnąć z powodu bólu, więc, by chociaż trochę o nim zapomnieć, odpłynąłem myślami. Dotychczas byłem pewny, że chcieli dorwać tylko mnie i ukarać za zdradę, byłem głupi sądząc, że nie pomyślą o Harry'm. Doskonale wiedziałem co ten głupi Gryfon zrobi gdy dostanie mój palec, momentalnie przybiegnie mnie ratować, albo zginąć tu ze mną. Nie będzie miał nawet planu, będzie liczył tylko na to swoje szczęście, które tym razem zapewne go zawiedzie. Dlaczego nie przewidziałem, że wykorzystają mnie by go dorwać? Dlaczego?! Byłem taki naiwny sądząc, że może nam się udać uciec od tego wszystkiego. A teraz... umrę ja, a przeze mnie umrze mój Harry. Powinienem go był chronić, zostawić nawet tym nadopiekuńczym Gryfonom, albo wziąć i od razu porwać gdzieś daleko, najlepiej do Australii, by nas nie znaleźli. Wcale nie jestem mądrzejszy od przeciętnego Gryfona. Tak mnie zajęło własne szczęście, że nie pomyślałem o naszym bezpieczeństwie. Naiwnie sądziłem, że w Hogwarcie nic się nie stanie. Zasłużyłem na każdy cios, jaki zadał mi ojciec i każde zaklęcie, jakim jeszcze oberwę, gdyż naraziłem mojego ukochanego na niebezpieczeństwo. Teraz pozostaje się tylko modlić, by był mądrzejszy niż myślałem... albo chociaż, by dobrze go pilnowano.
Poczułem nagły ucisk w brzuchu, zdołałem podnieść się i posunąć kawałek od słomianego legowiska gdy ogarnęły mnie mdłości. Rzygałem jak kot, raz za razem wypluwając głównie żółć, gdyż dawno nic nie jadłem. Całym moim ciałem wstrząsały dreszcze i zrobiło mi się przerażająco zimno. Efekt uboczny Cruciatusa, tylko tego mi brakowało.
Nie wiem ile dni leżałem w celi, nie nękany przez nikogo, może tylko dwa, ale równie dobrze mógł to być okrągły tydzień. Nie sięgały tu ani promienie słońca, ani światło księżyca, nie mogłem więc obliczyć upływającego czasu. Co jakiś czas przynoszono mi posiłek, czerstwy chleb i trochę wody, ale rzadko i nieregularnie. Efekty uboczne Cruciatusa minęły, rany zaczęły się goić, przynajmniej te na plecach, bo z palca wciąż płynęła krew, a cała dłoń spuchła i zsiniała. Poza bólem fizycznym dokuczało mi serce, ściśnięte niepokojem o Harry'ego. Czy to możliwe, że już po mnie przyszedł i go zabili? Gdyby tak się stało nic bym o tym nie wiedział i siedziałbym tu, umierając ze zmartwienia, tak jak teraz. Z drugiej strony wciąż żyłem, więc byłem im do czegoś potrzebny. Mogą mnie pokroić na kawałki, byleby Harry był bezpieczny. Trzymałem się kurczowo tej nadziei i, wspominając wspólne chwile, leżałem na wiązce słomy nie mając innego sposobu na zabicie czasu do... końca?
Zdołałem przywyknąć do tego, że co jakiś czas drzwi celi się otwierają i Pettigrew wrzuca mi tacę z jedzeniem, dlatego gdy pewnego dnia (lub nocy) usłyszałem szczęk zamka, nawet nie otworzyłem oczu. Leżałem na brzuchu, by nie drażnić wciąż lekko opuchniętych pleców, tyłem do drzwi, z zamkniętymi oczami i czekałem na trzask tacy uderzającej w posadzkę. Zamiast oczekiwanego dźwięku usłyszałem zaklęcie:
- Crucio!
Momentalnie zwinąłem się z bólu, wydając zduszony jęk. Usta przywykły już do milczenia mimo bólu, dlatego nie wyrwał się z nich żaden inny dźwięk. Pod wpływem zaklęcia, co głębsze rany na plecach otworzyły się potęgując jeszcze torturę. Oczekiwałem długiego cierpienia, tymczasem czar został cofnięty stosunkowo szybko. Zdziwiony podniosłem się powoli z ziemi, siadając na podłodze i wzrokiem szukając oprawcy. Gdy tylko ujrzałem znajome, czerwone usta, wykrzywione w psotnym uśmiechu i zimne czerwone tęczówki, rękę przeszył ból, jakby echo odciętego palca. To była ta sama kobieta, która podała mi eliksir i okaleczyła dłoń.
- Mam dla ciebie złe wieści. Twój kochanek jeszcze się nie pojawił - wbrew słowom jej głos brzmiał radośnie. - Musimy mu przypomnieć, że ty tu czekasz z wytęsknieniem.
Wydawało mi się, że zaraz podskoczy z radości, jak dziecko na widok lizaka, ale ona tylko wyciągnęła mały srebrny sztylet. Otworzyłem szeroko oczy i spiąłem wszystkie mięśnie, szykując się do ucieczki, chociaż doskonale wiedziałem, że nie mam dokąd uciec. Nie zdążyłem nawet drgnąć, a już stopa obuta w wysokiego czarnego glana przycisnęła do ziemi moją okaleczoną dłoń. Ból był nawet silniejszy niż Cruciatus i tak nieoczekiwany, że mimowolnie krzyknąłem.
- No proszę jednak z twoimi strunami głosowymi wszystko w porządku, Lord się ucieszy, gdy znów będzie miał kaprys cię potorturować - Kobieta pochyliła się, patrząc mi prosto w oczy. Mimo łez wyraźnie widziałem te czerwone tęczówki, dziś wypełnione ciekawością. - Myślisz, że Potter naprawdę cię kocha? Bo skoro jeszcze się nie pojawił...
Jej słowa wywołały bolesny skurcz w sercu, bo chociaż powiedziane lekkim tonem, niosły ze sobą bolesną prawdę. Mimo jej hipnotyzującego spojrzenia zacisnąłem oczy i odwróciłem głowę w bok. Miałem ochotę zwinąć się w kącie w kulkę i otulić się ramionami jak dziecko pragnące czułości, ale moja dłoń wciąż była uwięziona pod jej butem. Poczułem jak Śmierciożerczyni klęka obok mnie. Zimna dłoń znów okazała się niespodziewanie delikatna, gdy kobieta złapała mnie za brodę i niemal czule przekręciła moją głowę tak, bym ponownie patrzył prosto na nią. Po raz kolejny wydawało mi się, że dotyka mnie sama śmierć. To była niemalże pieszczota, a jednak z jej palców emanowało coś niebezpiecznego, nieludzko groźnego. Przypominała mięsożerny kwiat, pozornie kruchy i delikatny, wabiący swoim zapachem i kształtem ofiary, które następnie więził w śmiercionośnym uścisku, by wyssać z nich życie. Tym razem uśmiech kobiety był równie czuły jak dotyk, tylko oczy wciąż pozostały zimne.
- No już, nie martw się. Postaramy się, żeby przyszedł po ciebie, bo tego chcesz, prawda? Chcesz tu mieć swojego kochanka.
Treść jej słów nie dotarła do mnie od razu. Byłem kompletnie zahipnotyzowany jej spojrzeniem, tak, że nawet nie zauważyłem gdy się zbliżyła. Dopiero gdy poczułem jej oddech na swoich ustach zrozumiałem jak blisko jest. Nie wiem, dlaczego wtedy nie uciekłem, może nie miałem czasu, gdyż ułamek sekundy później nasze wargi zetknęły się w delikatnym pocałunku. Usta miała równie zimne jak dłonie, ale delikatnością przypominały atłas, były pełne i soczyste niczym dojrzały owoc, a delikatny smak pomadki wiśniowej tylko potęgował to wrażenie. Mój umysł kompletnie się wyłączył w tamtej chwili, a ciało spragnione bliskości drugiej osoby po dniach samotności i bólu chciało przysunąć się bliżej i objąć ją, usta już oddawały pieszczotę, zachłannie domagając się więcej. Nie zdążyłem się przytulić, nawet przysunąć się bardziej w jej stronę, gdyż moją dłoń znów przeszył nieznośny ból, a moim ciałem szarpnęło w tył. Kobieta wstała lekko, uwalniając moją dłoń i z dziecięcym zachwytem przyglądała się zdobyczy trzymanej w palcach lewej dłoni. Krew spływała ze sztyletu wprost na posadzkę, ta sama krew płynęła po mojej dłoni, w której brakowało już dwóch palców. Przyciskając kikut do piersi spojrzałem z lękiem na kobietę. Ta zaśmiała się perliście, jak mała dziewczynka:
- Dopilnuję, by to trafiło do Potter'a. A ty odpoczywaj, Lord niedługo będzie miał więcej czasu na zabawy z więźniami - dygnęła lekko, łapiąc dłońmi skraj szaty jakby w pożegnaniu i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Oszołomiony siedziałem jeszcze jakiś czas bez ruchu patrząc tępo w miejsce, gdzie stała przed chwilą. Ta kobieta, kimkolwiek była, była straszna, przerażała mnie śmiertelnie i jeszcze coś... wiązało się z nią inne uczucie, nie strach i nie ból, coś dziwnego... Dotknąłem zdrową ręką swoich ust, a gdy zdałem sobie sprawę z tego co robię otrząsnąłem się. Miałem ochotę dać sobie w pysk za te myśli, które jeszcze się nie wyklarowały, ale już czaiły się na obrzeżach mojego umysłu. Nie byłem jednak zwolennikiem samookaleczania się, i bez tego byłem w marnym stanie. Zamiast tego wstałem i przeszedłem się kilka razy wokół małej celi (przypominało to bardziej dreptanie w miejscu niż spacer), by oczyścić myśli, po czym ponownie się położyłem na brzuchu uważając by nie uszkodzić bardziej dłoni.
Skorzystałem z jedynego dostępnego mi środka przeciwbólowego - odpłynąłem myślami w stronę Harry'ego, przypominając sobie, jak słodko wyglądał, gdy jadł czekoladę. Wciąż się nie pojawił, czyli był bezpieczny. Pewnie pilnowali go lepiej niż myślałem, albo... nie to nie mogło być prawdą. Jednak słowa Śmierciożerczyni dźwięczały mi w uszach i im dłużej nad nimi myślałem, tym bardziej prawdziwe się wydawały. Przecież znałem Harry'ego, gdyby naprawdę chciał mnie ratować nic by go nie powstrzymało. Zawsze tak robił, bez namysłu leciał na pomoc swoim przyjaciołom, a skoro mnie kochał, powinienem być ważniejszy niż oni... Nie, nie mogłem tak myśleć, Harry był bezpieczny i tylko to się liczyło. Niech chociaż on przeżyje, bo ja już jestem skazany. Na pewno mnie kocha, tylko zmądrzał i wie, że próba uratowania mnie byłaby samobójstwem. Jego też musi to boleć... dostanie już mój drugi palec, na pewno się martwi i płacze, próbując wymyślić sposób, by mnie stad wyciągnąć. Ale nie znajdzie, bo nie ma możliwości ucieczki. Te myśli chociaż trochę podniosły mnie na duchu.
Z westchnieniem przewróciłem się na bok podkulając nogi pod brzuch. Przypomniał mi się kolejny bezpodstawny zarzut kobiety, że chcę by Harry tu przyszedł. Przecież nie chcę tego! Nie chcę jego śmierci... chociaż wiele bym dał, by jeszcze raz móc się do niego przytulić, pocałować go... Jego usta o smaku czekolady... wiśni...
Nie, znów to samo! Znów o niej myślę! Kim ona jest?! Wcieleniem diabła? Nienawidzę jej! Wprowadza zamęt, torturuje mnie i poniekąd Harry'ego, wysyłając mu moje palce. Gdyby wycisnąć z niej sok, pewnie byłaby to czysta esencja zła, piękna ale śmiertelna, o delikatnym zapachu i posmaku wiśni, słodka i śmiertelnie niebezpieczna. Musiała należeć do czarodziejskiej arystokracji, to po prostu było czuć od niej - piękno, elegancja, czysta krew, a zarazem silny charakter. To delikatne dygnięcie na pożegnanie, zapewne wyuczone jeszcze w dzieciństwie... Mój ojciec zapewne uznałby ją za idealną kandydatkę na synową. Na szczęście już nie ma nade mną władzy! A ja muszę natychmiast przestać myśleć o tej okrutnej kobiecie! Zaczynam sądzić, że jest gorsza od Voldemorta. On torturuje tylko moje ciało, a ona dodatkowo duszę i serce.
Czas w celi mijał powoli, a ja już nie mogłem z taką łatwością zabijać go myślami o Harry'm, gdyż często wkradała się w nie ta okrutna Śmierciożerczyni. Dręczyła moją duszę i na jawie i we śnie. Wspomnienie delikatnego pocałunku o smaku wiśni powoli przyćmiewało pamięć o czekoladzie, chociaż starałem się z całych sił z tym walczyć. Wspomnienia wspólnych chwil z Harry'm, zamiast się wyostrzać, blakły niczym czarna koszula wystawiona na działanie słońca. Czy to możliwe, by zużywały się od nadmiernego wykorzystywania? Nie miałem siły ani ochoty snuć planów dalszego życia z moim ukochanym, bo nie było szans bym wyszedł stąd żywy. Myśli o tym, że on będzie żył dalej bezpieczny też nie napawały mnie optymizmem. Dodatkowo słowa kobiety o tym, że Harry może mnie nie kochać dość mocno zatruwały mi duszę i serce. Chociaż od owego dnia, gdy straciłem drugi palec, nie widziałem Śmierciożerczyni, powoli poddawałem się jej urokowi i myślałem o niej coraz częściej. Wizja śmierci była tak pewna, że przestałem się jej bać, a wręcz zacząłem o niej marzyć. Chciałem zginąć z Jej ręki, czując jeszcze raz pieszczotę tych lodowatych dłoni na ciele. Wyobrażałem sobie jakby to było czuć smak wiśni i jednocześnie ostrze sztyletu zagłębiające się w pierś. Ona była idealnym ucieleśnieniem Śmierci i nie potrzebowała do tego kosy i wyglądu rozkładającego się trupa. Naprawdę pragnąłem, by to ona odebrała mi życie, chociażby w mniej słodki sposób niż w moich wyobrażeniach.
Często przyłapywałem się na tym, że gdy słyszę szczęk zamka w drzwiach, oczekuję pojawienia się owej kobiety, którą już w myślach zacząłem nazywać Cherr. W końcu po niezliczonych rozczarowaniach w drzwiach celi stanęła Ona...
Nie miałem wątpliwości, że to Ona, chociaż, jak wszyscy Śmierciożercy, miała na sobie niewyróżniająca się czarną szatę i białą maskę, spod której widać było tylko soczyście czerwone usta. Niemal się uśmiechnąłem widząc ją.
- Nadszedł czas, byś znów zabawił Lorda - jej słodki głos znów przeczył okrutnym słowom i czułem się jak dziecko idące na lody, gdy prowadziła mnie do sali tortur.
A tam już czekał Voldemort i kilku Śmierciożerców. Rozpoznałem mojego ojca, ciotkę Bellatrix i kilku innych z najbardziej oddanych. Między tymi znakomitościami, wśród jego sług stało trzech kompletnie mi nieznanych. Czyżby nowi? Na to wskazywałyby ich szaty, jakby w lepszym stanie niż pozostałych i stosunkowo niepewne zachowanie. Unikali patrzenia zarówno na lorda jak i na innych Śmierciożerców, dwóch patrzyło w podłogę, a trzeci niepewnie zerknął na mnie.
Zostałem rzucony na posadzkę u stóp wymyślnego kamiennego tronu, na którym siedział Voldemort. Nie związali mnie nawet, wiedząc, że nie mam możliwości ucieczki, ja jednak wykorzystałem to w inny sposób - chcąc pokazać swoją dumę hardo podniosłem się z podłogi i spojrzałem prosto w oblicze Voldemorta.
- Jak śmiesz! - krzyknęła Bellatrix stojąca po lewej stronie tronu. - Crucio!
Zaklęcie natychmiast ścięło mnie z nóg. Mimo bólu uśmiechnąłem się gorzko pod nosem przypominając sobie, jak ta sama kobieta, która mnie właśnie torturowała, zachwycała się moimi zdolnościami w dziedzinie czarnej magii. Byłem prawdziwie wyklęty z rodziny, skoro już nie tylko własny ojciec, ale też ciotka, która dotychczas wprost mnie uwielbiała, traktowała mnie teraz klątwą torturującą.
- Dość, Bella! - głos Voldemorta był ostry i stanowczy, kobieta od razu przerwała zaklęcie. - Niech nowi pokażą, co potrafią.
Tak... to mogło być ciekawe, być testerem nowych Śmierciożerców. Nie mogli być tak skuteczni i wyrafinowani w sztuce torturowania jak choćby Lucjusz. Z drugiej strony pragnęli zadowolić swojego nowego pana, chcieli się wykazać... Być może któremuś osunie się różdżka, któryś pomyli klątwy, potraktuje mnie zbyt silną torturą i osunę się w błogi niebyt, gdzie nie będę już czuć bólu. A w momencie śmierci przyjdzie Ona, pozwalając bym poczuł po raz ostatni smak wiśni. Tak, to byłby idealny koniec... Przesunąłem wzrokiem po sali by zorientować się gdzie stoi Cherr. Siedziała na stopniach prowadzących do podwyższenia, na którym stał tron, po jego prawej stronie, w zgodnej z etykietą odległości wskazującej na szacunek. Jednak to, że siedziała, sugerowało, że w śmierciożerczej hierarchii zajmuje pozycję wyższą niż Bellatrix lub Lucjusz, żadne z nich nie ośmieliłoby się usiąść w obecności swojego pana.
Nowi Śmierciożercy chyba przekroczyli najśmielsze oczekiwania Voldemorta, a przynajmniej ja nie spodziewałem się po nich takiej wprawy. Kolejno rzucali klątwy, następnie zadawali fizyczne obrażenia, kopiąc mnie i bijąc jak mugole, potem znów wrócili do zaklęć. Gdy tylko zaczynałem odpływać w nieświadomość z powodu bólu lub upływu krwi, Cherr bez rozkazu wstawała z miejsca, gestem przerywała tortury i podchodziła do mnie. Jej bliskość i dotyk przywracały świadomość równie skutecznie jak podawane eliksiry. Kiedy odchodziła, wodziłem za nią wzrokiem, przynajmniej do pierwszej klątwy, jaką później obrywałem, bo wtedy musiałem koncentrować się na milczeniu. Wciąż nie dawałem oprawcom satysfakcji i, poza kilkoma cichymi jękami, nie zdołali nic wyrwać z moich ust. Mimo to Voldemort zdawał się być zadowolony z przedstawienia, co ciekawsze i skuteczniejsze klątwy nagradzał kilkoma klaśnięciami lub skinieniem w stronę kata. Ja jakoś nie odczuwałem takiego zachwytu jak on, ale to chyba rozumiało się samo przez się.
Stopniowo nawet podawane co jakiś czas eliksiry i bliskość Cherr przestawały działać, nie wiem, czy się uodporniłem, czy po prostu organizm był zbyt zmęczony, ale coraz szybciej traciłem kontakt z rzeczywistością. Z każdą chwilą czułem coraz bliższą śmierć i za każdym razem, gdy dotykały mnie lodowate dłonie Śmierciożerczyni myślałem, że to już koniec. Tortury jednak trwały dalej.
W pewnym momencie jednak, kiedy byłem jeszcze świadom otoczenia, świeżo po kolejnym eliksirze, coś zakłóciło zabawę. Do sali szybko wszedł jakiś wysoki, barczysty Śmierciożerca z szacunkiem ukląkł przed tronem i z pochylona głową powiedział:
- Mamy go, panie.
Podniosłem głowę nie do końca rozumiejąc o kim mowa, ale gdy ujrzałem wyraz triumfu na obliczu Voldemorta pojąłem straszną prawdę...
- Zabrać mu różdżkę i przyprowadzić go tu - wysyczał samozwańczy lord i wciąż uśmiechając się triumfalnie skinieniem głowy odesłał nowicjuszy.
W sali pozostali tylko jego najwierniejsi Śmierciożercy i ja skulony na podłodze, czując ucisk w sercu boleśniejszy niż każda dotychczasowa klątwa.
Wrócił Śmierciożerca, który zakłócił tortury. Wraz z jeszcze jednym prowadzili niskiego chłopaka, wyglądającego słabo i mizernie pomiędzy dwoma osiłkami. Podniosłem się na kolana, drżąc na całym ciele bezbłędnie rozpoznając tę skuloną sylwetkę. Harry też mnie rozpoznał. Z siłą, jakiej się pewnie nie spodziewali, wyrwał się Śmierciożercom by upaść na posadzkę tuż przy mnie i objąć mnie ramionami.
- Draco - usłyszałem tak znajomy szept, który wywołał kolejny dreszcz na moim ciele.
Nie miałem siły płakać, ledwo uniosłem ręce by go objąć.
- Harry - szepnąłem ochryple. - Po co przychodziłeś, głupi...
Miał to być oskarżycielski, albo chociaż groźny ton, wyszedł jednak żałosny jęk, po którym tylko bardziej wtuliłem się w ciepłe ciało mojego ukochanego, przecząc swoim słowom.
- Draco, wszystko będzie dobrze, wyciągnę nas stąd...
Poczułem jak delikatnie odsuwa się ode mnie, nie chciałem go puścić, ale nie miałem siły zacisnąć mocniej ramion. Okazało się, że nie chce odejść, wciąż mnie obejmując jedna ręką, drugą przesunął moją głowę tak bym patrzył prosto na niego. Zatopiłem się w głębi zielonych tęczówek, która momentalnie ugasiła wszelki ból i zewnętrzny i wewnętrzny. Gdy poczułem smak czekolady, jak zawsze, płynący z jego ust, z moich oczu popłynęły łzy. Moje serce ponownie rozgrzała miłość, zapomniałem o bólu, o śmierci, o torturach, o Cherr. Liczył się tylko Harry i to jak bardzo go kocham. Był tu, przybył na ratunek, chociaż sytuacja była beznadziejna, był tu dla mnie. Kochał mnie, a ja kochałem jego...
- No, no, no... Cóż za wzruszająca scena. Spotkanie kochanków, można by o tym poemat napisać. Jakże mi przykro, że nie będzie miał on Happy Endu.
Głos Czarnego Pana momentalnie zdruzgotał tę piękną chwilę budząc ponownie ból i strach. Znów poczułem, jak bardzo jestem głodny, obolały i zmarznięty. Smród mojej własnej krwi i brudu uderzył w moje nozdrza ze zdwojoną siłą, napawając mnie obrzydzeniem do samego siebie. Byłem arystokratą, na Merlina! Zawsze dbałem o swój wizerunek, a oni zniszczyli moje ciało i ducha w zaledwie kilka dni. W sumie teraz to wszystko nie miało już znaczenia. Najprawdopodobniej miałem niedługo umrzeć, nic nie mogło mnie uratować. Skuliłem się na posadzce, objąłem kolana ramionami i zacząłem trząść się jak w febrze. Zupełnie zapomniałem o tym, że Harry siedzi obok, ale on nie zapomniał o mnie. Ponownie poczułem te ciepłe ramiona wokół siebie i czekoladowe wargi na swoich spierzchniętych i spragnionych ustach. Tym razem ten środek znieczulający wcale nie pomógł, wciąż skulony płakałem w jego ramionach. Mój ukochany przysunął usta do mojego ucha i delikatnie, muskając je wargami, wyszeptał:
- Uspokój się, Draco. Wyciągnę nas stąd, obiecuję.
Chciałem mu uwierzyć. I uwierzyłem! Bowiem w jego słowach wyczułem pewność, jakiej jeszcze nigdy nie słyszałem. Wiedziałem, że jeśli komuś może się udać ucieczka sprzed oblicza Voldemorta, to właśnie jemu. Teraz miałem pewność, że chował jakiegoś asa w rękawie. Przez ten cały czas gdy byłem tu więziony, on musiał się przygotowywać, dlatego nie było go tak długo. Podniesiony na duchu przestałem płakać, tylko spokojnie napawałem się bliskością ukochanej osoby, powierzając mój los całkowicie w jego ręce.
- Jakie to rozczulające... - ponownie rozległ się drwiący głos Czarnego Pana, jednak tym razem nie zrobił na mnie takiego wrażenie, ufałem Harry'emu. - Miłość to takie głupie uczucie. Opanowuje człowieka, odbierając mu racjonalne myślenie, czyni go słabym i podatnym na ciosy. Nie sądziłem, Potter, że kiedykolwiek staniesz się jeszcze słabszy. Rozczarowałeś mnie, poddając się tej śmieszności. I ktoś taki jak ty miałby mnie pokonać? Zbawca Czarodziejskiego Świata stoi teraz przede mną, bez różdżki, bezbronny i słaby. I co niby teraz zrobisz, szczeniaku? Rzucisz się na mnie z zębami? - Voldemort roześmiał się drwiąco ze swojego wątpliwej jakości żartu.
Harry jeszcze raz pocałował mnie delikatnie w usta szepcząc:
- Musisz mi pomóc, proszę. Myśl o tym, że mnie kochasz, i że ja ciebie kocham, Draco.
Po tych słowach wstał i odwrócił się w stronę Czarnego Pana dumnie patrząc mu prosto w oczy.
- Nie masz zielonego pojęcia o miłości! Nigdy jej nie zaznałeś, więc nie potrafisz pojąć mocy, jaka z niej płynie, siły jaką daje chęć obrony ukochanej osoby. Myślisz, że zjadłeś wszystkie rozumy świata, że przestudiowałeś wszystkie księgi magiczne i jesteś teraz niepokonany. Zamierzam cię wyprowadzić z błędu, Tom. Zabiję cię tu i teraz.
Krótka przemowa Harry'ego najwyraźniej nie spodobała się Czarnemu Panu, a gdy usłyszał swoje prawdziwe imię, jego oczy wypełniła wściekłość.
- Nie! To ja zabiję ciebie! Ale najpierw zabarwię posadzkę i ściany fragmentami twojego ukochanego. Zginie na twoich oczach, tak jak wszyscy twoi bliscy!
Widziałem, że Harry'ego zabolały te słowa, ale tylko mocniej zacisnął zęby.
- Kocham cię, Draco - usłyszałem jego szept. - Proszę, pomóż mi, potrzebuję siły.
Nie do końca zrozumiałem czego ode mnie oczekuje, ale zebrałem się w sobie i wstałem, obejmując go od tyłu w pasie. Właściwie to oparłem się na nim całym ciężarem ciała, gdyż ledwo trzymałem się na nogach. Pocałowałem go delikatnie w kark i szepnąłem:
- Ja ciebie też kocham, Harry.
- Dziękuję.
Mój ukochany zamknął oczy i wyciągnął przed siebie dłonie złączone nadgarstkami, jakby trzymał w nich jakąś kulę. Usłyszałem jak zaczyna szeptać coś pod nosem, ale nie potrafiłem rozróżnić słów. Musiało to być zaklęcie w jakimś starożytnym języku, gdyż ujrzałem jak między jego rozcapierzonymi palcami zaczynają przebiegać błyskawice. Jednocześnie widziałem Voldemorta unoszącego różdżkę wycelowaną w moją głowę. Uśmiechał się drwiąco, triumfująco, jakby już zwyciężył. Odwróciłem spojrzenie z powrotem na dłonie Harry'ego przytulając się jeszcze mocniej. O dziwo nie czułem strachu, skoncentrowany na bliskości ukochanego myślałem tylko o tym jak bardzo go kocham.
- Kocham cię, kocham... - nawet nie zorientowałem się, kiedy zacząłem szeptać te słowa wprost do ucha Harry'ego.
Jakby pod wpływem moich słów błyskawice przebiegające między palcami mojego ukochanego zaczęły przybierać kształt kuli. Harry wciąż monotonnie szeptał zaklęcie. Musiało kosztować go to dużo energii. Widziałem, że robił się coraz bledszy, a na czoło wystąpiły mu kropelki potu. Mimo to uśmiechał się pod nosem, a ja wiedziałem, że w ten sposób chce mi powiedzieć, że też mnie kocha.
Usłyszałem jak Voldemort wypowiada zaklęcie, w tym samym momencie głos Harry'ego przybrał na sile przy ostatnich słowach inkantacji. Mój ukochany zgiął ręce w łokciach po czym wypchnął kule energii przez siebie, jakby rzucał wyjątkowo wielką i ciężką piłkę. Dostrzegłem jak zaklęcia zderzają się w pół drogi. Czarny promień z różdżki został pochłonięty przez świetlista kulę pędzącą w stronę Czarnego Pana. Jak w zwolnionym tempie obserwowałem, jak pocisk uderza w jego ciało i dosłownie rozsadza je od środka. Siła wybuchu była tak wielka, że odrzuciło mnie wraz z Harry'm pod przeciwległą ścianę. Zdołałem jeszcze dostrzec pękający sufit i lecące z niego kamienne odłamki. Potem mój świat ogarnął mrok.
Czułem jak fragmenty sufitu i ścian uderzają we mnie, miażdżąc mi kości. Jakiś wyjątkowo wielki kawałek upadł na moją klatkę piersiową łamiąc żebra i uniemożliwiając mi oddychanie. Nie byłem w stanie otworzyć oczu, powieki miałem ciężkie, jakby zlepione czymś. Zacząłem w panice się szarpać, próbując wyswobodzić się spod więżących mnie głazów. Zaowocowało to tylko kolejnymi falami bólu w zmiażdżonych kończynach. Byłem w pułapce. Dusiłem się i rozpaczliwie szamotałem próbując zrzucić z siebie przytłaczający ciężar.
- Draco! Draco! - usłyszałem z oddali krzyk Harry'ego.
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 19 2011 11:02:54
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
naru (Brak e-maila) 22:39 14-12-2009
O dziwo trafiła się perełka Całkiem dobrze się czytało. Na ogół, kiedy ludzie zabierają się za takie tematy wychodzi mdło, lub odpychająco, a tutaj proszę.
Czekam na dalesze części.
rosa (Brak e-maila) 18:40 26-12-2009
Podoba mi się :] Cóż, teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na następne rozdziały. Mam nadzieję, że to już niedługo :-)
strow (Brak e-maila) 20:37 07-05-2010
Ho! Nie komentowałam jeszcze więc zacznę od początku: Ten patos w niektórych wypowiedziach jakby walczący z kanonicznym obrazem konkretnych postaci trochę bije mnie w oczy ale, mimo że często to z b. małą siłą - jestem w stanie uwierzyć, ba! nawet zaufać że masz swoje własne profile tych postaci i właśnie takie bardziej pasują do twojej wersji wydarzeń : ) (Po prostu nie trawię postaci mówiących często o miłości lub okazujących ją w tak... oczywisty sposó. Obrót sprawy bardzo ciekawy, w sumie to zastanawiałam się w jaki sposób chcesz ciągnąć akcję po unicestwieniu Voldemorta i skończeniu Hogwartu co w zdecydowanej większość opowiadań jest punktem kulminacyjnym i zarazem zakończeniem całej historii. Udało ci się mnie nie lada zaskoczyć powrotem postaci o której już zapomniałam a która przecież zdołała namieszać w głownie i zaintrygować czytelnika : ). Mam nadzieję, że akcja z Sukubem nie skończy się nagle w dwóch odcinkach (w końcu trwała trzy lata, nie powinnaś tego IMHO tak zgniatać czasowo w kupie podczas gdy wcześniejsze odcinki szły z tą linią czasu dość wolno). Nie mogąca się doczekać dalszych części - Strowberry. |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|