The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 09:26:48   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Smak i zapach czekolady 9
IX. Sukub




Czas w rezydencji mijał spokojnie. Mógłbym napisać, że cały czas byliśmy szczęśliwi, ale bywały też złe chwile. Małe sprzeczki i większe kłótnie zdarzały się w każdym związku. Często wracałem po pracy zmęczony i byle głupstwo mogło mnie rozdrażnić. Harry też nie zawsze był takim słodkim i niewinnym chłopcem. Miewał humory nie gorsze niż niejeden charakternik. Dodatkowo mojego ukochanego wciąż bolały blizny na rękach. Czasem był to ciągły, ale słaby ból przez kilka dni, a czasem tak silne uderzenie, że Harry wił się w bólu na granicy przytomności. Najgorzej było w rocznicę zabicia Voldemorta. To okropne uczucie, gdy cały czarodziejski świat świętuje zwycięstwo nad złem, a ten, który tego dokonał, wije się w bólu. A przy nim tylko ja, początkujący lekarz, bezradny, gdyż tego bólu nie są w stanie uśmierzyć, ani nawet złagodzić, żadne znane środki. Oczywiście przewertowałem już wszelkie możliwe książki traktujące o takich bliznach. Chciałem przywrócić magię Harry'emu, albo chociaż uwolnić go od tego bólu. Moc wciąż nie wracała i właściwie było już pewne, że nigdy nie wróci. Specjaliści szacowali, że maksymalnie przez rok możemy mieć nadzieje, później to już przypieczętowane. Harry nie okazywał, że cierpi z powodu braku magii, świetnie radził sobie bez niej, wręcz mu tego zazdrościłem. By zabić czas gdy mnie nie ma, pomagał skrzatom zajmować się domem, lub ślęczał godzinami w bibliotece czytając jakieś stare powieści. Wydawał się być naprawdę szczęśliwy. Tylko czasem widziałem błysk smutku w jego oczach, gdy trzeba było zrobić coś, przy czym niezbędna była magia. Musiał wtedy prosić mnie lub skrzaty o pomoc.
Niewiele osób wiedziało, gdzie przeniósł się Ten, Który Pokonał Czarnego Pana. Oficjalnie nie zdradziłem tego sekretu dla bezpieczeństwa Harry'ego, były jednak też inne powody. Pragnąłem zapewnić Harry'emu święty spokój, bez ton listów od fanów, zagranicznych wycieczek, które chciałyby obejrzeć Zbawiciela, politycznych intryg i wszelkich złośliwości. Kierowała mną także samolubność. Ciężko przyznać, że był jeszcze jeden powód tej izolacji - chciałem mieć Harry'ego tylko dla siebie. Chciałem dać mu to co najlepsze, by pokazać, że z nikim nie będzie mu tak dobrze, a jednocześnie udowodnić, że beze mnie nie da sobie rady. Nie powinienem nawet tak myśleć, a co dopiero się tym kierować, a jednak zrobiłem to. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, jaką cenę przyjdzie mi zapłacić za mój egoizm. Przed samym sobą jest mi trudno przyznać się do błędów, a co dopiero przed innymi. Takie myśli ukrywałem nawet przed Harry'm.
Jedyną osobą, która nas odwiedzała, była Hermiona. Początkowo przyjeżdżała sama, a potem już ze swoim nowym chłopakiem, skromnym pisarzem horrorów, Johnem Davisem. Musze przyznać, że pasowali do siebie, oboje kochający książki, pachnący pergaminem i odpowiadający na każde pytanie, jak w szkole. Jednak o ile polubiłem Hermionę (nigdy się do tego nie przyznałem, przed nikim), o tyle jej partnera ledwo trawiłem. Łysawy facet po trzydziestce. Naprawdę, taka, bądź co bądź, ładna dziewczyna, mogłaby wybrać kogoś lepszego. Nie chciałem jednak wtrącać się w ich sprawy, by nie pokazać przypadkiem, że polubiłem tą szlamę. Najczęściej brałem dodatkowe godziny w pracy, gdy przyjeżdżali.
Geny Malfoy'ów są tak silne, że nawet mieszanie ich przez pokolenia z mugolską krwią nie osłabi cech mego rodu. Ja nie miałem mieszanej krwi. Ta płynąca w mych żyłach była wynikiem całych wieków umiejętnej selekcji partnerów. Miałem krew czystszą niż nie jeden psi champion. Nic więc dziwnego, że mimo usilnych starań nie mogłem wygrać z cechami zapisanymi w genotypie. Co z tego, że stałem się bardziej ludzki i pokonałem niechęć do szlam, skoro co rusz pojawiały się nowe cechy, z którymi musiałem walczyć i nie zawsze wygrywałem. Nieraz nawet nie byłem świadom, że robię coś złego, że powinienem walczyć z tym co robię. Zachowanie zapisane w moich genach, dodatkowo podkreślone wychowaniem, musiało w końcu doprowadzić mnie do zguby.
Minęły dwa lata od zabicia Voldemorta. Pozornie wszystko było jak dawniej. Wciąż upajaliśmy się swoją bliskością, okazywaliśmy sobie miłość na każdym kroku. Jednak moja krew przygotowała na mnie kolejną pułapkę, której się nie spodziewałem. Okazało się, że naprawdę mam talent w kierunku uzdrowicielstwa. W szpitalu, w którym odbywałem praktyki, szybko to zauważyli. Dostałem propozycję pracy, dobrze płatnej i szybko zacząłem awansować. Kariera to to, co Malfoy'e lubią najbardziej. Dla niej potrafią poświęcić dużo, nawet rodzinę i miłość. Za wszelką cenę chciałem być najlepszy, wygrać ten pieprzony wyścig szczurów. Pławiłem się w pochwałach od przełożonych, kolegów, podziękowaniach od ocalonych pacjentów, pieniądzach osiągniętych dzięki podwyżkom i awansom. Kariera przesłaniała mi inne, cenniejsze wartości. Przede wszystkim miłość do Harry'ego. Mój ukochany się nie skarżył, nie pisnął nawet słowem, że powinienem poświęcać mu więcej czasu. Zawsze gdy wracałem do domu, nieraz dużo później niż powinienem, przez wzięte nadgodziny, czekał na mnie w progu i witał tak samo czułym pocałunkiem i słowami:
- Jak minął dzień, Draco?
W odpowiedzi zawsze zasypywałem go gradem problemów, które wtedy były dla mnie ważne, a teraz, gdy przejrzałem na oczy, wydają się takie błahe. Harry cierpliwie wysłuchiwał moich żalów, powoli uspokajając. Wtedy o pracy potrafiłem zapomnieć jedynie w jego objęciach. Traktowałem go bardziej jako narzędzie do relaksu niż ukochanego. Pozornie wciąż okazywałem mu czułość, kupowałem prezenty, ale to było bardziej przyzwyczajenie niż świadoma decyzja. Jednym uchem słuchałem jak opowiada o minionym dniu, który dla niego prawie zawsze wyglądał tak samo - czytał książki, pomagał skrzatom, lub spacerował po lesie. Zapatrzony w siebie i dążący do sukcesu przestałem zwracać na niego uwagę większą, niż na pogodę za oknem. Zapewne dlatego nie dostrzegałem, że coraz częściej na jego twarzy pojawia się smutek, staje się coraz cichszy i bardziej odległy. I kolejna zmiana, którą dostrzegłem długo po fakcie - jego spojrzenie, które czasem chwytałem kontem oka. Po pewnym czasie wzrok skrzywdzonego, ale pogodzonego z losem szczeniacka zamienił się w bardziej stanowczy, zdystansowany, a za tymi zielonymi oczami zaczęło czaić się coś złego. Jego zachowanie też się zmieniło, coraz częściej znajdywałem go pogrążonego w lekturze. Nie interesowało mnie co czytał, okładka już z daleka sugerowała jakieś ckliwe romansidła. Z resztą gdy pytałem co przeczytał zwykle opowiadał historię miłosną jakich wiele. Pierwszy raz zwróciłem uwagę na jego dziwne zachowanie jakiś miesiąc po rocznicy pokonania Czarnego Pana.
Jak zawsze wróciłem ze szpitala dość późno, jedna operacja okazała się bardziej skomplikowana niż przypuszczaliśmy. Straciłem pacjenta, a to nigdy nie wpływało na mnie dobrze. Dodatkowe dwie godziny spędziłem nad papierami próbując w nich wyjaśnić, że śmierć nie była winą błędu lekarskiego, a mój zespół zrobił co mógł, by ocalić pacjenta. Po powrocie do domu marzyłem tylko by wyżalić się Harry'emu, usłyszeć uspokajające słowa, poczuć czułe objęcia, pocałunki, a potem... coś więcej. Harry nie czekał przy wejściu, sądziłem jednak, że znajdę go w bibliotece. Ostatnio tak się zaczytywał, że zapominał o całym świecie. Zdziwiłem się, gdy nie znalazłem go w wygodnym, skórzanym fotelu w rogu biblioteki. Dla pewności sprawdziłem jeszcze miedzy półkami, cicho wołając jego imię. Ciśnienie mi momentalnie skoczyło, nie wiem czy bardziej ze strachu o Harry'ego, czy ze złości, że go nie ma, gdy go potrzebuję.
- Rolph! - zawołałem ostro.
Skrzat zmaterializował się przede mną, jak zawsze już pochylony w wyrażającym szacunek ukłonie.
- Tak, panie?
- Gdzie jest Harry?
- W sypialni, panie.
- Aha...
Moja odpowiedź była wyjątkowo durna, ale i takie głupie zachowanie mi nie przystoi. Powinienem był się domyślić, że Harry odpoczywa, wczoraj w końcu męczyłem go do późna. Wszystko przez ten stres i zmęczenie.
Odesłałem skrzata, zostawiając mu płaszcz do prania, a sam skierowałem się do sypialni. Wciąż myślałem o pracy, następny dzień zapowiadał się nie wesoło - trzy trudne operacje, a między nimi wykład o zastosowaniu innowacyjnych metod w leczeniu i dwie godziny pilnowania studentów przy obchodzie sal. Tak, wiem, każdy normalny człowiek w tym momencie zapomniałby o pracy i myślał jedynie o gorącym kochanku czekającym w łóżku. Krew moich przodków nie pozwalała mi być normalnym nawet w tak błahej sprawie jak myśli.
Gdy wszedłem do sypialni chwilę z konsternacją obserwowałem pozornie pusty pokój próbując sobie przypomnieć czego tu szukam. Nagle zgasło światło, a przynajmniej tak mi się zdawało, gdyż na mojej głowie wylądował jakiś worek odbierający zdolność widzenia. Zanim zdołałem wykonać jakikolwiek ruch moje ręce zostały wygięte do tyłu i z cichym kliknięciem uwięzione w zimnych okowach kajdan. Odruchowo szarpnąłem nimi, próbując się wyswobodzić, jednocześnie przekręcając głowę do tyłu i irracjonalnie próbując dojrzeć przeciwnika mimo worka na głowie. Silne pchnięcie powaliło mnie na podłogę. Puszysty dywan trochę zamortyzował upadek, ale mało się nim nie zadławiłem, gdy ktoś docisnął moją głowę do podłogi, siadając mi na biodrach, unieruchamiając tym samym.
Poczułem jak dłonie przeciwnika wślizgują się pod moją koszulę i z pleców zjeżdżają na brzuch by sięgnąć do zapięcia spodni. Byłem tak przerażony, że nawet nie próbowałem się wyrwać. Oprawca zsunął mi spodnie wraz z bokserkami i powoli, pieszczotliwymi ruchami zaczął głaskać moje pośladki . Poczułem przyjemne dreszcze podniecenia, gdyż dotyk okazał się tak znajomy i delikatny. Rozluźniłem się i wręcz uśmiechnąłem szepcząc:
- Harry.
- Niespodzianka, skarbie - usłyszałem cichy, wesoły szept.
Mój ukochany ściągnął mi worek z głowy i delikatnie pocałował w policzek, wciąż jednak siedział na mnie uniemożliwiając mi ruch.
- Nie strasz mnie tak więcej, skarbie - poprosiłem.
- Chciałem cię zaskoczyć i wprowadzić coś nowego do naszych łóżkowych zabaw - zaśmiał się, a ja nie mogłem pozbyć się wrażenia, że w jego głosie brzmiała groźba.
Harry zaczął obsypywać moje plecy pocałunkami jednocześnie wciąż drażniąc moją skórę dotykiem. Wiedział, że największe dreszcze wywołuje gładzenie wewnętrznej strony ud i tam też co chwilę wędrowały jego dłonie. Bez protestów poddawałem się tym zabiegom, wręcz jęczałem, prosząc o więcej. Mój ukochany wiedział, jak sprawić mi przyjemność. Mimo związanych rąk czułem się panem sytuacji, w końcu to ja byłem górą w tym związku. Do czasu...
Niespodziewanie Harry zaczął ocierać się o mój tyłek, a ja mogłem wyraźnie poczuć, jakie napięcie kryją jego spodnie. Pierwszy raz poczułem, że moja dominacja jest zagrożona i stanowczo nie spodobało mi się to.
- Nie drocz się ze mną, skarbie - zaśmiałem się lekko, chcąc ukryć panikę.
- Ja się nie droczę - zaśmiał się Harry, a ja ponownie usłyszałem w jego głosie tą groźną nutkę. Tym razem była wyraźniejsza.
Jego dłonie zniknęły, a gdy odwróciłem głowę mogłem zobaczyć jak zdejmuje spodnie.
Uwolniona męskość sterczała gotowa do akcji. Uwielbiałem ją drażnić dłońmi, lub ustami, wyrywając symfonię krzyków z ust mojego kochanka. W tej chwili jednak wydała mi się zagrożeniem. Nie wiem dlaczego, obawiałem się, by Harry przejął dominacje. Wciąż jeszcze leżałem bez ruchu sądząc, że to tylko żarty, że zaraz zacznie błagać bym to ja wszedł w niego, bądź jak to często czynił, sam się na mnie nabije. Harry jednak znów prawie się na mnie położył przytulając do mnie tak, by jego męskość wsunęła się między moje pośladki.
- Czy to nie jest przyjemne, Draco? - wymruczał dłonią tak kierując swoim członkiem by podrażnił moje wejście.
- Sam doskonale wiesz, jakie to przyjemne - odparłem pozornie spokojnie, choć w myślach szukałem drogi wyjścia. - Chcesz, to zaraz ci to znów pokażę.
- A jeśli nie zechcę? Może dziś chcę tobie pokazać, jakie to uczucie - wolną dłonią zaczął drażnić moje podbrzusze, wywołując fale przyjemnych dreszczy.
Nie dałem się omamić jego dotykowi. W tym momencie nie trzymał mnie dość mocno, więc spokojnie się spod niego wyślizgnąłem. Niczym akrobata podkuliłem nogi pod siebie i przesunąłem pod nimi skute ręce, by mieć je z przodu. Zadziwiające, czego człowiek potrafi dokonać po małym zastrzyku adrenaliny. Chociaż mi moje ruchy wydawały się powolne, musiały być szybkie, bo Harry ledwo zdążył się odwrócić. Zarzuciłem mu ręce przez głowę wiążąc tym samym jego ramiona. Teraz ja przytuliłem się do jego pleców i przycisnąłem moją męskość do rowka między jego pośladkami. Szarpnął się i warknął cicho, ale ja, niepomny na protesty, zacząłem lizać jego szyję tuż pod uchem. Poczułem, jak pod wpływem tej pieszczoty jego ciało wiotczeje, a warkot zamienia się w mruczenie. O tak, to było magiczne miejsce, tak podatne na pieszczoty. Wiedziałem, że w ten sposób najłatwiej go ułagodzić i podniecić. Stosowałem to zwykle by go udobruchać po kłótni lub zachęcić do igraszek. Już po chwili mruczenie zamieniło się w ciche jęki i prośby o jeszcze. W głosie mojego kochanka już nie było ani nutki groźby. Związane ręce utrudniały mi trochę działanie, mimo to zdołałem się wsunąć w niego, wyrywając z jego ust kolejne westchnienie zadowolenia. Poruszałem się powoli, jednocześnie wciąż liżąc, całując i ssąc wrażliwe miejsca na szyi. Nie byłem w stanie go pieścić dłońmi, musiałem więc cierpliwie postarać się by doszedł w inny sposób. Moja cierpliwość malała wraz z rosnącym podnieceniem. Nie wiem czy to wina tej niecodziennej gry wstępnej, czy czegoś zupełnie innego, ale byłem bardziej podniecony niż kiedykolwiek. A orgazm jaki przeżyłem, pozbawił mnie sił na dobrych kilka minut. Harry z resztą też doszedł, plamiąc dywan. Potem jeszcze długo leżeliśmy wyczerpani przeżyciami, nie zdolni nawet ruszyć się w stronę łóżka.
- To było nieziemskie - mruknął Harry w pewnym momencie. - Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem tak silny orgazm bez twoich dłoni tam.
Uśmiechnąłem się słysząc ten komplement. Tylko dlaczego, gdy wyplątywał się z moich objęć, dojrzałem błysk smutku i zawodu w jego oczach? Gdy ściągał mi kajdany, mimo ciemności panującej w pokoju dostrzegłem, że unika mojego wzroku. Jednak zaledwie parę minut później, gdy leżeliśmy obok już w naszym łóżku, pocałował mnie tak samo ciepło, z miłością, jak zawsze szepcząc czule:
- Dobranoc, Draco.
Czasem zastanawiam się, czy gdybym tamtego wieczoru pozwolił mu dominować, wszystko potoczyłoby się inaczej. Najprawdopodobniej nie. To było już przesądzone i nawet gdybym wiedział co się szykuje, byłoby za późno, by powstrzymać przyszłe zdarzenia. Dusza mojego kochanka już należała do niej. Sam podjął tą decyzje, bardziej lub mniej świadomie chciał tego. Może gdyby nie moje Malfoy'owskie geny, może gdybym umiał je chociaż zwalczyć. Gdybym wciąż dawał Harry'emu tyle miłości ile powinienem, gdybym poświęcał mu więcej czasu. Tak naprawdę to co się stało, było tylko i wyłącznie moją winą. Harry przecież od zawsze umiał odróżniać dobro od zła i stał po tej jasnej stronie. Tylko wpływ Malfoy'a mógł to zmienić. Powinienem się nigdy nie narodzić, albo przynajmniej umrzeć wraz z całym moim rodem, by nie przekazać dalej tej plugawej "czystej" krwi.
W tamtej chwili los czarodziejskiego świata po raz kolejny zależał od chłopca z blizną i był już przypieczętowany. Chcieli dostać swojego bohatera z powrotem, to go dostali i tylko ja widziałem, że to już nie jest ten sam chłopiec, który pokonał Czarnego Pana.
Gdy wstałem następnego dnia, Harry jeszcze słodko spał. Nie miałem serca go budzić, więc cicho ubrałem się i wyszedłem z sypialni. W kuchni już czekało lekkie śniadanie - kawa i kilka kanapek z serem i pomidorem, dokładnie tak jak lubiłem. Gdy wychodziłem skrzat czekał z moim płaszczem, świeżo wypranym, pachnącym różanym płynem do płukania.
- Na która przygotować kolację, panie?
To pytanie też było codziennym, porannym rytuałem. Odpowiedź na nie również pozostawała niezmienna:
- Zjem na mieście, skrzacie. Zadbaj lepiej o Harry'ego.
- Jak pan sobie życzy.
Skrzat pochylony w ukłonie czekał, aż opuszczę dom. Gdy wyszedłem za bramę jeszcze raz obejrzałem się w kierunku rezydencji, wydawało mi się, że w oknie sypialni widzę smutną twarz Harry'ego. Uznałem jednak, że to tylko ułuda, gdyby mój ukochany się obudził, na pewno przybiegłby się pożegnać. Okręciłem się na pięcie, koncentrując się na miejscu przeznaczenia i w pół sekundy znalazłem się w holu szpitala.
- Doktorze Malfoy, dobrze, że pan już jest...
Dzień okazał się niespodziewanie dobry, przynajmniej dla mnie. Jeden pacjent, którego miałem operować, zmarł niespodziewanie nad ranem, drugi odwołał operację z ważnych powodów rodzinnych, a wykład, który miałem poprowadzić, został przeniesiony na przyszłą środę. Poranny obchód sal zaliczyłem dość szybko, praktykanci okazali się wyjątkowo pojętni i prawie nie musiałem ich poprawiać. Jedyna operacja, jaka mi pozostała na ten dzień, przeszła bez żadnych zakłóceń i trwała tylko trzy godziny.
Była godzina druga po południu kiedy opuściłem salę operacyjną. Moja asystentka czekała w korytarzu, jak zawsze ściskając organizer. Nie wiem co bym zrobił bez tej złotej dziewczyny, która zawsze pilnowała, bym nie zapomniał o niczym.
- Co tam mamy dziś jeszcze w planach, Annie? - zapytałem, jak zawsze uśmiechając się do niej.
Na twarz dziewczyny wypłynął delikatny rumieniec, podkreślający rude włosy i uwidaczniający niezliczone piegi na policzkach. Przypominała trochę młodą Weasley'ównę, tylko miała dużo milszy charakter. Nie rzucała na prawo i lewo upiorogackami.
- Na dziś nic więcej nie ma, panie Malfoy. W związku z tym miałabym małą prośbę. Mogłabym wyjść dziś wcześniej? Moja babcia ma urodziny i chciałabym ją odwiedzić.
- Ależ oczywiście, Annie. Skoro i tak nie mamy nic do zrobienia.
- Pan jak zawsze zostaje, by zająć się papierkową robotą? Trzeba wystawić oceny i opinie praktykantom i napisać raport z przebiegu dzisiejszej operacji. Zrobić panu jeszcze kawę?
- Wiesz co, Annie? Zostaw te papiery i jedź do babci. Ja też mam ochotę zrobić sobie dzisiaj wolne. Opinie mogą poczekać do jutra - uśmiechnąłem się do niej łaskawie, wywołując kolejny rumieniec na jej piegowatej buzi.
- Dziękuję, panie Malfoy - dziewczyna oddaliła się korytarzem niemalże w podskokach.
Była niewiele młodsza ode mnie i właściwie powinienem ją poprosić, by przestała mnie tytułować "panem". Jednak moja próżność i zajmowane stanowisko nie pozwalały na to. Jak każdy Malfoy, uwielbiałem stawiać się ponad innymi. Nawet ordynator szpitala, dla którego kiedyś byłem nędznym praktykantem, teraz zwracał się do mnie per pan.
Nie mam pojęcia, czemu nagle naszła mnie taka ochota by wrócić do domu i po prostu poleżeć na trawie w ogrodzie. Zwykle, nawet nie mając nic ważnego do roboty, zostawałem w szpitalu do późna. A teraz nagle ta tęsknota za domem, za Harry'm. Może to przez Annie. Jej słowa poniekąd przypomniały mi, że poza pracą też mam życie. Tak jak ona mam ważną osobę, która czeka aż wrócę.
Tym razem, gdy teleportowałem się przed rezydencją, mojej głowy nie zaprzątało tysiąc i jeden problemów, więc zamiast ruszyć wprost do wejścia przystanąłem, tak jak kiedyś w dzieciństwie, podziwiając piękno otoczenia. Było tu tak spokojnie, nie cicho, bo z lasu dobiegały trele ptaków, ale po prostu spokojnie. Tak inaczej niż w zatłoczonym szpitalu. Zapach lasu delikatnie podrażniał moje nozdrza kojąc zmysły. Była ta sama pora roku, co wtedy, gdy wprowadziłem się tu z Harry'm. Na rabatach kwitły te same kwiaty, choć ich ułożenie zapewne było inne i poczułem się, jakbym cofnął się w czasie. Moje serce, dotąd zduszone przez pracę znów zabiło mocniej, przypominając sobie jak bliski mu jest Harry. Przecież ja go kochałem! Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak bardzo go zaniedbałem, jak bardzo go skrzywdziłem. Wiedziałem już, że muszę mu to wynagrodzić! Musiałem tylko znaleźć dostatecznie dobry sposób.
Tymczasem pchnąłem żelazną bramę, uchylając ją tylko na tyle by móc wejść do ogrodu. Wejście cicho zamknęło się za mną, a ja spacerowym krokiem zacząłem krążyć po ogrodzie. Czułem się, jakby z moich oczu spadły jakieś zasłony. Dawniej nie zwracałem uwagi na otaczające mnie piękno, to był wręcz grzech, nie dostrzegać tego wszystkiego. Niektórzy marzyli by na ich podwórku wyrósł choć jeden kwiatek, a ja, mając tyle ich wokół, nawet ich nie dostrzegałem. Równie dobrze mogłem mieszkać w takiej norze jak Weasley'owie, przecież nie robiło mi to różnicy.
Teraz upajałem się tym wszystkim niczym noworodek położony na łące. Zapachy, dźwięki, sam smak powietrza, różnorodność kolorów. Czasem nie mogłem się powstrzymać i tak jak Harry, gdy był tu pierwszy raz, musiałem czegoś dotknąć, poczuć fakturę i kształt.
W końcu znalazłem się po drugiej stronie domu i niemal nieświadomie podążyłem w kierunku niewielkiego stawu w rogu ogrodu.
Zamyślony nie zauważyłem siedzących nad wodą postaci. Gdy je w końcu dostrzegłem, początkowo nie mogłem pojąć tego co widzę. Jedną osobą był bez wątpienia Harry słuchający uważnie drugiej postaci. Mój ukochany w rękach trzymał czarnego kota, głaskał go delikatnie, tak, że zwierzątko właściwie przysypiało na jego kolanach. Natomiast druga osoba...
Moją dłoń przeszył ostry ból. Dłoń, w której miejscu miałem teraz protezę. To nie mogła być prawda! Przecież ona zginęła w ruinach Malfoy's Manor! Wszyscy, którzy tam byli, poza mną i Harry'm, umarli! A jednak moje oczy i ból w odciętej ręce, nie pozostawiały miejsca na wątpliwości. To była Cherr, Śmierciożerczyni, która z taką pasją pozbawiała mnie kolejnych palców. Ale jak to możliwe...
- ...jak? - szepnąłem nieświadomie.
Obie postacie jak na komendę odwróciły się w moją stronę. Cherr zmrużyła oczy w złośliwej satysfakcji, ale ja patrzyłem na Harry'ego. Mój ukochany wyglądał na zaskoczonego i lekko wystraszonego.
- Harry, co tu robisz? Z nią? - szepnąłem podchodząc kilka kroków do niego - Skarbie...
Moje ostatnie słowo jakby wyzwoliło złość w Harry'm. Chłopak gwałtownie wstał, nie wypuszczając jednak kota z rak. Patrzył na mnie z taką wściekłością, że dosłownie widziałem jej aurę wokół niego.
- Co ja tu robię?! Co ty tu robisz?! Szpital się zawalił, że wróciłeś tak wcześnie?! Raczej nie, bo ty byś tego nawet nie zauważył! Siedziałbyś w ruinach, wypełniając jakieś papierki!
- Harry, przepraszam. Wiem, że cię ostatnio zaniedbywałem, skarbie... - próbowałem się tłumaczyć, ale nie dał mi dojść do słowa.
- Nie jestem już twoim skarbem! Nie traktujesz mnie wcale lepiej niż swoje skrzaty! Panicz Malfoy miał nową zabawkę, ale już mu się znudziła?! Właśnie tak mnie traktujesz, jak szczeniaczka, który był słodki i zabawny kiedy był mały, ale gdy urósł, stał się przeciętny jak wszystkie psy. A ja nie jestem zabawką! Nie jestem zwierzaczkiem do łóżka, z którym łaskawie bawisz się co wieczór, z przyzwyczajenia! Nie jestem lekarstwem na twoje stresy!
Milczałem, bo w jego słowach była sama prawda, nie było więc sensu się tłumaczyć. Do moich oczu powoli napływały, tak dawno nie widziane, łzy.
- Harry, ja... - podjąłem jeszcze jedną cichą próbę przeproszenia go.
- Nie chcę tego słuchać! Wiem, teraz mnie przeprosisz, powiesz, że będzie lepiej, a potem znów pochłonie cię praca! Wiesz, myślałem, że może, gdy odzyskam magię, gdy nauczę się uzdrowicielstwa i będę mógł pracować z tobą, w końcu zaczniesz mnie znów doceniać, że będziesz miał więcej czasu dla mnie. I uczyłem się, szukałem sposobu, by wyzdrowieć, by przez moje okaleczone dłonie znów popłynęła moc.
- Harry, gdybym wiedział...
- Gdybyś tylko chciał, to byś to zauważył! Zaślepiała cię ta twoja głupia praca! Teraz jednak już mam moc! Cherr nauczyła mnie czerpać siłę ze źródeł, o których ty nie masz nawet pojęcia! Potrafię teraz robić rzeczy, o których Dumbledore'owi się nawet nie śniło i wiem jak je wykorzystać.
- O czym ty mówisz? Jaką moc?
- Wracam do Anglii zając należne mi miejsce. Zostałem stworzony do czegoś więcej niż bycia twoją zabawką, Malfoy. Odchodzę. Znajdź sobie innego łóżkowego zwierzaka, jest dużo firm oferujących takie dobra.
- Nie, Harry poczekaj! Ja to wszystko naprawię! - krzyknąłem rozpaczliwie podbiegając do niego.
- Za późno, Malfoy.
Ostrze zabłysło przez moment w słońcu, następnie rozległ się przeraźliwy pisk kota, który też ucichł... ucięty nożem. Krew zwierzaka spłynęła po rękach Harry'ego na jego dłonie. Mój ukochany zaśmiał się demonicznie po czym szepnął jakieś ostro brzmiące słowa, w nieznanym mi języku i zniknął. Bez trzasku teleportacji, bez zapachu ozonu, jaki ta zwykle pozostawiała po sobie. Wraz z nim zniknęła Cherr. Jedynym śladem ich bytności była wygnieciona trawa i truchło czarnego kota.
Upadłem na kolana szeroko otwartymi oczami spoglądając na miejsce w którym jeszcze chwile temu stał mój ukochany. W mojej głowie zrodziła się jedna myśl - "Zasłużyłem sobie na to" i uparcie nie chciała zniknąć. Pęczniała niczym rozkładające się na słońcu zwłoki, spychała wszystkie inne myśli na plan dalszy, nieistotny. Obijała się w mojej głowie trawiona przez robaki obrzydliwości, gnijąca od środka, a jednak trwała, tak spójna, tak trudna do usunięcia. Zacisnęła się wokół mojego gardła utrudniając oddychanie, wzrok przesłoniła mi mozaiką czerni i czerwieni...
- Zasłużyłem sobie na to - myśl wypłynęła na świat przez spierzchnięte wargi.
Następnie wróciła ze zdwojoną siłą, by zacisnąć na moim sercu ciasne sploty drutu kolczastego. Zgiąłem się w pół z bólu. Zbierało mi się na wymioty, lecz gardło było ściśnięte przez szloch. Chciałem krzyczeć, wyć! Chciałem oznajmić całemu światu swoją rozpacz! Chciałem poderwać się i biec przed siebie, byle dalej stąd, gdzieś gdzie świat jest lepszy! Chciałem umrzeć tu i teraz, z tego bólu, który trawił moje ciało, umysł i duszę! Zasłużyłem sobie na to... Zasłużyłem na śmierć...
Jednak moje słabe ciało było tylko w stanie przewrócić się na bok na trawie i zwinąć w pozycji płodowej. Choć ból był nie do zniesienia, śmierć nie nadchodziła.
Wokół mnie była taka pustka, taka cisza. Nawet ptaki umilkły, a może to ja ogłuchłem. Byłem sam. Gdzieś w przestrzeni. Zatraciłem w ogóle poczucie kierunku. Nie wiedziałem gdzie jest wschód, gdzie zachód. Gdzie góra, gdzie dół. Gdzie jestem? Kim jestem? Cały mój świat składał się z mroku. Mimo szeroko otwartych oczu widziałem tylko czerń. Nie czułem na czym leżałem, gdzie leżałem, wokół była tylko martwa pustka.
Zaczął padać deszcz...
Zimne krople spadały na moją twarz, mieszając się z tymi ciepłymi, spływającymi z mych oczu. Chłód wokół mnie powoli mnie otrzeźwiał, choć nie mógł ugasić żaru, bólu trawiącego mnie od środka. Powoli przypominałem sobie kim jestem, gdzie jestem. Choć to i tak niczego nie zmieniało, wciąż byłem sam. On odszedł. Zasłużyłem sobie na to.
Moje zmysły zaczynał ponownie funkcjonować. Usłyszałem ciche kroki, wyraźnie kierujące się w moją stronę. Były za lekkie na Harry'ego, więc nie podniosłem nawet głowy, szczerze życząc idącemu bolesnej śmierci.
- Panie Malfoy - skrzekliwy głos nieprzyjemnie wwiercił się w moje uszy.
- Zostaw mnie, skrzacie - warknąłem, a dźwięk, który wydobył się z ściśniętego gardła bardziej przypominał wycie jakiejś piekielnej bestii niż mowę człowieka.
- Pada, przeziębi się pan - skrzat nie dał się odstraszyć.
- Zostaw mnie w spokoju - powtórzyłem dużo ciszej i spokojniej, bo na więcej nie było mnie stać.
Skrzat już nic nie odpowiedział. Stał jednak wciąż obok mnie, czułem to. W pewnej chwili krople deszczu przestały uderzać w moje ciało, choć wciąż padało. Gdy uchyliłem powieki ujrzałem nad sobą wielki parasol. Skrzat, uparcie milcząc, trzymał go nade mną, samemu moknąc. Nie miałem siły znów go przeganiać. Powoli zaczynało mi być zimno. Przemoczone ubranie i chłodny wiatr robiły swoje. Choć moimi wnętrznościami wciąż targał żar straty, nie mógł on rozgrzać całego organizmu. Zwinąłem się ciaśniej w kłębek, chcąc zachować choć trochę ciepła. W mym umyśle wciąż grasowała ta uparta myśl - "Zasłużyłem na to", nie zagłuszyła ona jednak prymitywnego pragnienia ciepła. To, co mnie trzymało wciąż skulonego na trawie, to już nie był ból, lecz upór by nie prosić skrzata o pomoc. W końcu jednak i on został pokonany przez zimny wiatr:
- Zabierz mnie do domu - szepnąłem cichy rozkaz.
Skrzat skwapliwie wykonał polecenie i zanim się obejrzałem przeniósł mnie do mojej sypialni, wciąż pachnącej Harry'm. Drut kolczasty zacisnął się mocniej wokół mojego serca, aż jęknąłem z bólu.
- Nie, nie tu, inny pokój - poprosiłem.
Zostałem przeniesiony do jednego z gościnnych pokoi, nie zdołałem dostrzec nawet jakiego. Nie miałem nawet siły otworzyć oczu. Byłem na skraju przytomności. Niby czułem jak skrzaty rozbierały mnie, suszyły mokre włosy i okrywały puchowymi kołdrami, ale to było jak senna wizja, która urwała się szybko.
Przebudzenie to chyba najprzyjemniejsza cześć dnia. Moment, w którym nie pamiętasz o dniu poprzednim, ani nie myślisz o tym, co masz zrobić tego dnia. Człowiek delektuje się wtedy miękkością łóżka, ciepłem wokół. Czasem, gdy uda mu się otworzyć oczy, pięknem otoczenia. Takie chwile trwają stanowczo za krótko.
Ocknąłem się i niemal zamruczałem, tak mi było wygodnie. Miękkie łóżko, puchowe kołdry i przyjemny zapach ogrodu wpływający przez otwarte okno. Brakowało tylko jednego specyficznego ciepła wokół mnie, nie chciałem jednak wtedy zastanawiać się nad tym. Delektowałem się momentem przebudzenia, nie myśląc o niczym. W końcu uchyliłem powieki i rzuciłem okiem na pomieszczenie. Zielona Sypialnia - pierwszy przebłysk myśli. Syciłem wzrok pięknym połączeniem kolorów ciemnego drewna i zieleni Slytherinu. Kunsztownie rzeźbione meble, przeróżne bibeloty porozkładane na nich, nic osobistego, bo to tylko sypialnia gościnna. Czemu nie śpię w swojej sypialni? - kolejna myśl niemal kończąca błogą chwilę przebudzenia i następna, niszcząca ją doszczętnie - Gdzie Harry?
Wspomnienia wczorajszego dnia wróciły stanowczo za szybko i za silną falą. Mój umysł znów ogarnął żar, a wokół serca zacisnął się drut kolczasty. Bolało tak bardzo, że aż krzyknąłem.
- Panie Malfoy - skrzekliwy głos właściwie jeszcze zlany z zaklęciem teleportacji ledwo przebił się przez ogłuszający mnie ból.
Drobne dłonie usadziły mnie na łóżku, przykładając mi kubek do ust. Machinalnie przełknąłem kilka łyków gorzkiego płynu. Żar w moim umyśle został ugaszony przez lodowatą falę. Ból w sercu pozostał, ale mogłem już racjonalnie myśleć. Nie miałem pojęcia co podał mi skrzat, magia tych istot pozostawała wciąż poza ludzkim zasięgiem.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem dwa skrzaty patrzące na mnie tymi swoimi wytrzeszczonymi oczami, w których czaiło się zmartwienie. Ogarnęła mnie przemożna ochota by odegnać je gdzieś w siną dal, najlepiej dać im ubranie, by już nie wróciły. Chciałem zwinąć się w kłębek i znów zapaść w błogi sen, w którym Harry wciąż był przy mnie, w którym miałem szansę jeszcze naprawić swoje błędy. A jeśli sen by nie przychodził, chciałem leżeć i cierpieć aż do śmierci...
Byłem jednak Malfoy'em i krew płynąca w moich żyłach po raz kolejny dała znać o sobie, wypełniając mnie swoją "siłą". Mój ród się nie poddawał, nie biadolił nad swoim losem, nikt biernie nie czekał na śmierć. Może i wyklinałem moich przodków za niektóre odziedziczone po nich cechy i chciałem się zmienić, ale wciąż pozostawałem szlachcicem czystej krwi i musiałem być wierny niektórym "tradycjom". Nawet nie wiem kiedy na moją twarz wróciła arystokratyczna maska, a rany w sercu zalał chłód nienawiści... Nie, to nie była nienawiść, to była taka sama zasłona jaka skrywała moja twarz. Serce wciąż ściskał drut kolczasty, a wewnątrz pulsowały żyły rozgrzane do białości miłością do Harry'ego. Krew mego rodu kazała mi jednak zachować pozory, a wychowanie, jakie dali mi rodzice, ułatwiło mi to zadanie. Mimo iż leżałem i wiedziałem w jakim stanie widziały mnie skrzaty teraz spojrzałem na nie z wyższością.
- Co tu tak stoicie? Wracać do pracy! Moją sypialnię należy natychmiast posprzątać, nie zamierzam więcej sypiać w pokojach gościnnych!
- Tak, Panie Malfoy - skrzaty skłoniły się i zniknęły, mojej uwadze nie uszedł jednak pełen zadowolenia uśmiech na twarzy tego, który przyniósł mi lekarstwo.
Gdy zostałem sam, z cichym jękiem znów opadłem na poduszki, szczelnie otulając się kołdrą. Nie, nie pogrążyłem się znów w bólu i rozpaczy. Skrzaci lek mi na to nie pozwolił. Zamiast tego począłem powoli analizować całą sytuacje. Było tak wiele pytań, na które musiałem znaleźć odpowiedź. Przede wszystkim, kim była Cherr? Jak przeżyła zniszczenie Malfoy's Manor? Skąd wiedziała, gdzie nas szukać? Czego chciała od Harry'ego? Intrygowało mnie również, w jaki sposób Harry odzyskał moc. Krew i czarny kot... Poświęcenie? Ofiara? Pachniało to czymś mrocznym i zakazanym. A jeśli to było związane z Czarną Magią, wiedziałem gdzie znaleźć odpowiednie informacje. Chociaż raz chorobliwe fascynacje mojej rodziny mogły się przydać.
Wstałem gwałtownie z łóżka, zbyt gwałtownie, gdyż przed moimi oczami pojawiły się czarne plamy i lekko zakręciło mi się w głowie. Skwitowałem to jedynie zirytowanym warknięciem i sięgnąłem po czarny szlafrok, leżący na krześle obok łóżka, narzuciłem go na moje nagie ciało i opuściłem sypialnię. Całe szczęście, że podłogi rezydencji pokrywały dywany przyjemnie grzejące i łaskoczące moje bose stopy. W tamtej chwili nie przejmowałbym się nawet wojną rozgrywającą się na moich oczach, tak byłem skoncentrowany na celu.
Biblioteka jak zawsze pachniała kurzem i starym pergaminem. Hermiona za każdym razem, kiedy tu przyjeżdżała, spędzała całe godziny, przeglądając co ciekawsze pozycje tego księgozbioru. A było co przeglądać. Półki sięgały od podłogi po sam, dość wysoki, sufit. Wypełniały je zarówno grubsze jak i cieńsze książki o najróżniejszej tematyce, posegregowane według jakiegoś niecodziennego kodu. Osobiście nigdy się nimi nie przejmowałem. Jedyne woluminy jakie mnie interesowały, traktowały o uzdrowicielstwie, a te trzymałem w osobnym pokoju. Zbór znajdujący się w tej bibliotece również nie był moim celem. Bez zastanowienia mijałem kolejne półki, stoliki i wygodne siedziska rozstawione gdzieniegdzie. Podświadomie odnotowałem, że gdzieś zniknął fotel, w którym zwykł siadać Harry, a jego miejsce zajmowała niewielka kanapa. Skrzaty zdawały się rozumieć więcej niż trzeba, zdolne bestie.
Zatrzymałem się dopiero przy wyszywanym złotem arrasie, zdobiącym jedną ze ścian. Dzieło przedstawiało zachód słońca w raju. Z własnego doświadczenia wiedziałem, że można ten obraz kontemplować godzinami i co rusz odkrywać na nim nowe szczegóły. Dokładność artysty pozwalała dostrzec nawet robaczka w jednym z owoców. Tym razem jednak nie podziwiałem kunsztu twórcy. Od razu wyłowiłem interesujący mnie fragment obrazu. Drzewo podobne do wszystkich, choć jego owoce miały niecodzienny kształt pośredni między jabłkiem, a gruszką. To było drzewo Poznania Dobra i Zła. Gdy ktoś wiedział gdzie spojrzeć, między korzeniami dało się dostrzec czarny ogon węża. Ja wiedziałem gdzie patrzeć. Choć dzieło było dwuwymiarowe złapałem za ogon gada i pociągnąłem. Korzenie zaczęły się rozplatać unosząc drzewo do góry i formując pod nim czarne przejście otoczone tłustym, długim cielskiem węża. Tak, moja rodzina miała fantazję, umieszczając wejście do tajnej biblioteki pod rajskim malowidłem.
Gdy tylko przekroczyłem próg drugiej biblioteki poczułem się nieswojo. Nielegalna przechadzka po Dziale Ksiąg Zakazanych w Hogwarcie porównana z wejściem do tego pomieszczenia była jak spacer po łące w słoneczny dzień. Z książek tu zebranych dosłownie emanowało zło. Człowiek mijając kolejne półki miał wrażenie, że zaraz coś się na niego rzuci. Dreszcze strachu, gęsia skórka, włosy stojące dęba i zimny pot, były wyraźnymi oznakami mojego lęku. A przecież się nie bałem, tak mi się wydawało. Wiedziałem, że nic mi tu nie może zrobić krzywdy... przynajmniej dopóki nie dotknę jakiegoś przeklętego tomiszcza. Od dziecka miałem do czynienia z czarnomagicznymi przedmiotami i umiałem sobie z nimi radzić, ale lęk wzbudzany przez złą aurę wokół nich, pozostawał.
Moje kroki przestały być takie pewne. Chwilę musiałem odczekać, by wzrok przyzwyczaił się do migotliwego blasku pochodni, jedynego źródła światła w tym pomieszczeniu. Dopiero wtedy przełknąłem nerwowo ślinę i wszedłem w pierwszy rząd półek. W bibliotece powinna panować nienaganna cisza, szczególnie jeśli się było jedyną osobą w pomieszczeniu. Tu jednak nie było tak spokojnie. Książki zdawały się szeptać między sobą, przeklinać intruza, który ośmielił się zakłócić ich spokój, snuć jakieś złowieszcze plany. Zupełnie nieświadomie wyciszyłem umysł oklumencją i szepty nagle ustały, a właściwie przestały do mnie docierać, jakby nadawały na innym paśmie. Nerwy też trochę opadły i ręce już mi się tak nie trzęsły.
Księgi wokół mnie wyglądały na ciekawe, przynajmniej dla kogoś takiego jak ja, ale jednocześnie budziły lęk. Niby zwyczajne, czarne, szare, czerwone, skórzane, stare okładki z wypisanymi na grzbiecie lub z przodu tytułami w znanych, lub nieznanych językach. W szanujących się czarodziejskich bibliotekach można było znaleźć masę im podobnych, niegroźnych tomów. Z tych jednak dodatkowo emanowała ta aura zła. Czasem gdy się którejś dotknęło, przez umysł przepływała fala wspomnień poprzednich właścicieli, morderców, szaleńców opętanych żądzą władzy. Oklumencja tylko częściowo chroniła mnie przed tymi obrazami.
Przeglądając kolejne tytuły myślałem tylko o jednym, by jak najszybciej się stąd wydostać. Tylko mój upór (działający nawet, gdy nie miałem komu pokazywać swej odwagi) powstrzymywał mnie przed ciągłym zerkaniem w stronę drzwi. Do głowy przychodziły mi irracjonalne myśli, co by było, gdyby drzwi zniknęły, a ja pozostałbym w tej przeklętej bibliotece? Nieświadomie zadrżałem na samą myśl o tym.
W końcu skończyłem przeglądać pierwszy z około pięćdziesięciu regałów. Znalazłem trzy książki, w których mogłem znaleźć odpowiedź na moje pytania. Mimo, że w tej bibliotece też był stolik i wygodny fotel do czytania, opuściłem ją jeszcze szybciej niż do niej wszedłem. Odetchnąłem spokojnie dopiero, gdy drzwi za mną zniknęły, pozostawiając tylko niewinny rajski ogród.
Wizyta w drugiej bibliotece przynajmniej częściowo wyszła mi na dobre. Ochłonąłem trochę, a właściwie strach wypchnął nerwowość z moich ruchów, częściowo ukoił też ból serca, przyśpieszając jego bicie. Klasnąłem w dłonie, przywołując w ten sposób skrzata.
- Tak, panie Malfoy? - jeden jak zawsze pojawił się natychmiast.
- Przynieś tu moje rzeczy, chcę się ubrać. Przygotuj też coś do jedzenia i mocną kawę - rozkazałem.
- Tak, panie - kolejny głęboki ukłon skrzata wydał mi się na tyle zabawny, że aż uniosłem kąciki ust w ironicznym uśmiechu.
Dosłownie w kilka sekund na jednym z foteli pojawiły się moje rzeczy. Chociaż nie sprecyzowałem w co mam zamiar się ubrać , skrzaty jakoś wiedziały, co będzie odpowiednie. Luźna, acz elegancka koszula w kolorze burgunda i czarne, proste spodnie. Strój, w jakim zwykłem chodzić w czasie wolnym. Prosty, elegancki idealnie podkreślający moją szczupłą sylwetkę i arystokratyczne pochodzenie.
Już ubrany, zasiadłem w jednym z foteli i sięgnąłem po pierwszą księgę. Traktowała ona o starożytnych obrzędach i ofiarach składanych bogom. Już po kilku pierwszych zdaniach wiedziałem, że to ciężka lektura, napisana angielszczyzną tak starą, że nawet mój arystokratyczny umysł miał problem z pojęciem o co chodzi w niektórych zdaniach. Z westchnieniem odłożyłem lekturę, sięgając po kolejną z nadzieją, że ta będzie napisana w bardziej ludzki sposób.
Nadzieje tym razem mnie nie zawiodły. Już po chwili zgłębiałem tajemnice demoniej magii, popijając gorącą kawę i zajadając kanapki przyniesione przez skrzaty.
Kolejną cechą charakterystyczną czarnomagicznych ksiąg była ich siła niewolenia czytelnika. Po prostu gdy zacząłeś je czytać, zapominałeś o całym świecie. Niektóre wciągały czytelnika do tego stopnia, że nie mógł oderwać od nich wzroku, lub co gorsza, zostawał przez nie zjedzony. Były nawet specjalne książki traktujące o książkach czyniących krzywdę ludziom. Kiedyś, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, ciotka Bellatrix mi taką podarowała. Byłem zafascynowany obrazkami, przedstawiającymi księgi pożerające ludzi, przejmujące kontrolę nad ich umysłami, ciałami. Dzięki temu prezentowi nauczyłem się bardzo wiele o tym, jak oszukać przeklęte dzieło. Wystarczyła odrobina silnej woli, by przerwać czytanie co jakiś czas. Jednak tej mi czasem brakowało i musiałem sam ze sobą walczyć, by choć na chwilę odwrócić wzrok od tekstu. W końcu książka wciągnęła mnie na długo i gdyby nie skrzat, zapewne bym przepadłbym w odmętach stronic.
- Panie Malfoy - skrzekliwy głos wdarł się między linijki tekstu. - Panie Malfoy.
- Czego chcesz, skrzacie?! - warknąłem nie odrywając wzroku od kartki.
- Jakaś kobieta stoi pod bramą i mówi, że chce się z panem zobaczyć, panie Malfoy - zaanonsował skrzat.
- Powiedz jej, że mnie nie ma - warknąłem.
- Puszczaj ty gadzie! - znajomy kobiecy pisk poniósł się po rezydencji. - Puszczaj bo spalę ci te uszy!
Podniosłem zirytowany wzrok gdy do biblioteki wtoczyła się szamocąca para złożona z skrzata i drobnej dziewczyny o ogniście rudych włosach. Przez chwilę kontemplowałem widok patrząc z jaką wprawą kobieta zamyka w dłoni dwie ręce skrzata uniemożliwiając mu używanie magii, a także z jaką siłą ten zaciska zęby na jej ręce. Dopiero gdy zobaczyłem, że sługa, który przyszedł mi zaanonsować przybycie gościa, zamierza dołączyć do walki postanowiłem pomóc dziewczynie.
- Annie? Co ty tutaj robisz? - udałem, że dopiero teraz ja rozpoznałem. - Zostawcie ją durnie, to mój gość.
Ostre słowa wystarczyły, by skrzaty z pokorą zaczęły się kłaniać, przepraszać i błagać o wybaczenie. Odegnałem je jednym ruchem ręki. Sam wstałem i zwykłym dla mnie, dystyngowanym krokiem podszedłem do wciąż leżącej dziewczyny i podałem jej dłoń, by pomoc jej wstać. Na moich ustach pojawił się pobłażliwy uśmiech, gdy Annie jak zawsze zarumieniła się na mój widok. Zwykle była nienagannie uczesana i schludnie ubrana, jak na prawdziwą asystentkę przystało. Teraz z rozczochranymi włosami, w potarganej spódnicy, z paskudnie krwawiącymi śladami po zębach na przedramieniu i z rozciętą wargą budziła litość.
- Przepraszam pana za to wtargniecie - rumieniec pogłębił się sięgając uszu, gdy dziewczyna z moja pomocą wstała.
Zachwiała się lekko, tak że musiałem ją objąć by się znów nie przewróciła.
- Przepraszam, chyba mam skręconą kostkę - zerknęła na swoja lewą stopę. - O nie, moje nowe buciki.
Zaciekawiony jej reakcją powędrowałem za jej wzrokiem. Na mojej twarzy na chwilę musiała pojawić się drwina, biedna Annie podczas szamotaniny zgubiła obcas swojego pantofelka.
- Przykro mi. Jak mógłbym ci wynagrodzić krzywdy, wyrządzone przez moje skrzaty? - zrobiłem krótką przerwę, ale widząc, że chce coś powiedzieć, kontynuowałem - Pozwól, że użyczę ci jakichś ubrań, a te małe pokraki naprawią i spódniczkę i bucik.
Jedno klaśnięcie wystarczyło, by znów pojawił się skrzat, gnąc się w pokłonach głębszych niż zwykle.
- Znajdź jakieś zastępcze ubranie dla mojego gościa i podaj coś do jedzenia. Natychmiast! - rozkazałem jeszcze zanim padło "Tak, panie Malfoy?".
- Nie jest pan aby za surowy dla skrzatów? - wtrąciła nieśmiało dziewczyna gdy usadziłem ją na kanapie.
- Te bestie trzeba trzymać krótko, inaczej wejdą ci na głowę - mruknąłem wyciągając różdżkę. - Pozwól, że wyleczę ci rękę.
Delikatnie ująłem jej dłoń i szepnąłem drobne zaklęcie nad ugryzieniem, a po ranie nie pozostał nawet ślad. Ze skręconą kostką męczyłem się niewiele dłużej, prawie tyle by pojawił się skrzat niosąc jakieś ubranie. W szacie, którą przyniósł ze zdziwieniem rozpoznałem jedną z sukien mojej matki. Czego te skrzaty nie zachomikują za plecami swego pana...?
Spokojnie czekałem w bibliotece aż Annie się przebierze. Przekąska przygotowana przez skrzaty już pyszniła się na stoliku. Zdawało się, że bajecznie udekorowane ciasta i ciasteczka wręcz szepczą kusząco, by je zjeść.
Gdy dziewczyna wróciła, ubrana w elegancką, choć trochę na nią za dużą suknię, grzeczność zmusiła mnie do powiedzenia kilku pochlebnych słów:
- Ślicznie wyglądasz Annie, niemal jak księżniczka.
To nie była do końca prawda. Ciemny róż sukni gryzł się z jej włosami, a falbanki i marszczenia, które tak pasowały do mojej matki, zdawały się pochłaniać drobną dziewczynę. Musiała być idiotką, jeśli nie dostrzegła w moich słowach kłamstwa, a nie dostrzegła. Na jej twarz ponownie wypłynął nieśmiały rumieniec, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech, jakby nigdy nie słyszała tak pięknego komplementu. Kiedy usiadła w fotelu po drugiej stronie stolika, wydawała się jeszcze drobniejsza i brzydsza w tej sukni. Mimo to z uśmiechem podsunąłem jej tacę z ciastkami:
- Częstuj się, skrzaty w ten sposób chcą przeprosić za swoje zachowanie.
Znów uśmiechnęła się delikatnie i sięgnęła po czekoladowe ciastko z lukrem. Starała się chyba jeść małymi kęsami, jak przystało na kogoś dobrze wychowanego, ale niezbyt jej to wychodziło. Kilka okruszków spadło na suknię, a w kąciku ust zostało trochę czekoladowego nadzienia. Mogła wydawać się słodka, z tą swoją prostacką niewinnością i zagubieniem, ale w tamtej chwili mnie męczyła.
- Co cię do mnie sprowadza? - zapytałem jak zawsze uroczo uśmiechnięty.
- Och, zapomniałam powiedzieć, a tak tu wtargnęłam, niegrzecznie... Je chciałam... znaczy, nie było pana...
- Spokojnie i po kolei - poprosiłem uśmiechając się uspokajająco.
Annie wzięła głębszy oddech i chwile się zastanawiała jakby nie wiedziała od czego zacząć. W szpitalu z tym swoim notatnikiem wydawała się być bardziej pozbierana i rozsądna.
- Nie było dziś pana w pracy - stwierdziła.
- Źle się czułem z rana i postanowiłem zostać w domu - nie do końca kłamstwo zabrzmiało w mych ustach jak najczystsza prawda.
- Myślałam, że chodzi o Ha... pana Potter'a. Widziałam gazety i...
- Jakie gazety? - zmarszczyłem brwi, a drut kolczasty owijający moje serce zacisnął się o kilka oczek.
- No w każdej teraz o tym piszą. Na pierwszej stronie Le Figaro, LeMonde i innych dzienników - dziewczyna sięgnęła do torebki lezącej na stoliku i wyciągnęła kilka równo złożonych, czarno-białych stron. - Jeśli pan tego jeszcze nie widział... - wręczyła mi je.
Moja mina jak zawsze nie zdradzała niczego, gdy sięgałem po gazetę. Ze spokojem rozłożyłem strony i spojrzałem na zdjęcie zdobiące pierwszą z nich. Czarno-biały, wiwatujący tłum, pośrodku niego podwyższenie, a na nim jakieś dwie osoby. Jedna z nich, wyraźnie ważniejsza, stała z przodu i delikatnym gestem zdawała się pozdrawiać ludzi. Poniżej było zbliżenie na tą osobę. Nawet jeden mięsień mi nie drgnął na widok Harry'ego. Choć wewnątrz cały się trząsłem, krzyczałem i wyłem, zdołałem się opanować tak, że Annie niczego nie zauważyła. Byłem z siebie dumny. Z pozornym spokojem zagłębiłem się w artykuł o dźwięcznym tytule "Bohater narodowy powraca, by objąć stanowisko Ministra Magii". Z artykułu jasno wynikało, że Harry pojawił się w Anglii w momencie, gdy poszukiwano kandydatów na nowego ministra. Mój ukochany już raz zbawił czarodziejski świat i po tym miał wiele propozycji objęcia stanowisk urzędniczych i nie tylko. Teraz, gdy w końcu wyraził ochotę, by sięgnąć po władzę został jednogłośnie okrzyknięty nowym Ministrem Magii. Wybory, które miały się odbyć w przeciągu dwóch dni, były właściwie tylko formalnością.
Ponownie spojrzałem na zdjęcie i w sylwetce majaczącej za Harry'm rozpoznałem Cherr. Przyznam, że nie spodziewałem się tego, chociaż może powinienem. Tą kobietę najwyraźniej ciągnie do ludzi trzymających władzę. Najpierw służyła Voldemortowi, teraz przekonała mojego Harry'ego, by przejął władze w Anglii. Tylko...
- Co się stało z poprzednim Ministrem Magii? - nieświadomie zadałem to pytanie na głos.
- Jak to, nie wie pan? - zdziwiła się Annie. - Od tygodnia gazety o tym trąbią.
- Ostatnio czytam tylko pisma medyczne - mruknąłem jakby na swoje usprawiedliwienie.
Tak naprawdę już dawno przestało mnie interesować, co się dzieje w świecie polityki, a już szczególnie w Anglii. Odkąd się przeprowadziliśmy zacząłem się powoli, na swój dziwny sposób, izolować od świata. Może gdybym czytywał te gazety...
- Do domu ministra włamało się kilku Śmierciożerców. Akurat trwało przyjęcie urodzinowe Knota. Zginęli wszyscy. Minister, jego rodzina, oraz kilka wysoko postawionych osób z małżonkami. Około czterdziestu ofiar, a sprawców wciąż nie złapano - wyjaśniła dziewczyna.
- A więc Knot został zamordowany. W momencie, gdy cały czarodziejski świat poszukuje nowego kandydata na jego stanowisko, pojawia się Harry Zbawiciel, dotąd nie przejawiający chęci objęcia jakiegokolwiek ważnego urzędu...
- Dobrze, że wrócił do Anglii. Jeżeli ktoś może wyłapać resztę Śmierciożerców to tylko on - rozpromieniła się Annie. - Jest idealnym kandydatem na to stanowisko. Ludzie mu ufają.
- No właśnie... - westchnąłem.
- Ma pan wątpliwości? Myślałam, że jesteście sobie... bliscy.
- Ostatnio jakby mniej - westchnąłem. - Dziękuję, że przyniosłaś mi te wieści. Może zjesz jeszcze ciasteczko?
Najchętniej bym ją teraz wyprosił. Miałem wiele spraw do przemyślenia, a ona zaburzała mój spokój. Niestety jeszcze nie wypadało. Właściwie mógłbym się nie przejmować dobrymi manierami i po prostu ją wyrzucić, ale jakoś podświadomie chciałem jej pokazać, jak się zachowują prawdziwi arystokraci. Chciałem by poczuła, jak mała i niezdarna jest wobec mnie, jakie jej zachowanie jest prymitywne. Sięgnąłem po ciastko zaraz po niej i z wrodzoną elegancją zacząłem je jeść, tak by żaden okruszek nie spadł na ziemię . Widziałem, jak zarumieniła się zawstydzona, patrząc na okruszki na sukni, jak próbując ukryć zmieszanie, sięgnęła po filiżankę by upić łyk herbaty. Zaczęło mnie bawić jej zachowanie i niezdarność. Ja również sięgnąłem po filiżankę, elegancko odchylając jeden paluszek i pijąc małymi łyczkami gorący napój. Annie po raz kolejny speszona, gwałtownie odłożyła naczynie rozlewając trochę herbaty na spodek. Widziałem, jak bezradnie rozgląda się po stoliku i po pokoju zastanawiając się czy wytrzeć spodek czy udawać, że nic się nie stało. Ręce nerwowo splatała, wyłamując sobie niemal palce. Unikała patrzenia na mnie, jakbym mógł ją zganić za to zachowanie. Bawiłem się wyśmienicie. W końcu wzrok dziewczyny padł na książki leżące na skraju stolika.
- Och, czyż to nie "Starodawne obrzędy pogańskie" Morpooka? - sięgnęła po książkę z której czytania zrezygnowałem.
- Istotnie - odparłem spokojnie.
Nie powinienem był zostawiać tych dzieł na wierzchu, za posiadanie któregokolwiek z nich groziło co najmniej więzienie i konfiskata majątku. Annie zdawała się jednak o tym nie wiedzieć, zafascynowana otworzyła księgę mniej więcej w środku przeglądając tekst.
- Och, studiowałam starożytną angielszczyznę. Jeden z wykładowców wspominał, że w tym dziele zachowała się jedna z najczystszych odmian tego języka sprzed wieków. Zawsze marzyłam o tym by ją przeczytać. Och, ale skąd ją pan ma, przecież to nielegalne dzieło?
- Spadek po rodzicach - mruknąłem.
Zastanawiałem się czy nie powinienem uśmiercić dziewczyny na miejscu, by przypadkiem nie wydała sekretu mojego małego księgozbioru. Przypomniałem sobie, że rezydencja była wielokrotnie przeszukiwana i nikt nigdy nie odkrył drugiej biblioteki. A w razie konfrontacji, szanowany lekarz i młoda sekretarka, na pewno to moje słowa potraktują poważnie.
Z drugiej strony zainteresowania Annie mogły mi się przydać. Mnie przebrnięcie przez kilka tysięcy stronic w tym zapomnianym języku zajęłoby tydzień. To na pewno nie jedyna tak stara i niezrozumiała dla mnie księga. Gdyby tylko ta dziewczyna nie była taka denerwująca. Znoszenie jej w pracy to jedno, a cierpienie w jej towarzystwie w domu to zupełnie co innego. W końcu moja ciekawość przeważyła szalę. Musiałem się dowiedzieć, kim jest Cherr i jakiej mocy użyła, by przywrócić Harry'emu magię. A skoro Annie mogła się przydać, zamierzałem ją wykorzystać:
- Mówisz, że chciałaś to przeczytać?
Jak to było do przewidzenia, dziewczyna okazała się bardzo chętna do pomocy. Wprawdzie na początku doprowadziła mnie do szewskiej pasji biadoląc, że nie powinienem porzucać pracy tak bez słowa. Uspokoiła się dopiero kiedy wysłałem sowę do szpitala z zawiadomieniem, że z przyczyn zdrowotnych biorę zaległy urlop na czas nieokreślony. Annie, jako moja asystentka, przez ten czas nie miała co robić w szpitalu. Nie chciałem, by wynosiła mój księgozbiór poza granice posiadłości, więc łaskawie pozwoliłem jej na jakiś czas zamieszkać w jednym z pokoi gościnnych. Skrzatom przykazałem pilnować, czy dziewczyna nie robi nic podejrzanego. Nie sądziłem jednak, by Annie była zdolna do knucia jakiś przewrotnych intryg, czy zdrady swojego, bądź co bądź, szefa.
Początkowo obecność w rezydencji drugiej osoby, nie będącej Harry'm bardzo mnie drażniła. Dziewczyna, jak typowa kobieta, obrała sobie za cel wywrócenie do góry nogami mojego, prawie kawalerskiego, życia. Zaczęła wyręczać skrzaty w robieniu mi śniadań, obiadów i kolacji. Muszę jednak przyznać, że jej kulinarne dzieła były dużo smaczniejsze niż te gotowane przez skrzaty. Poza tym okazało się, że dziewczyna, podobnie jak ja, cierpi na bezsenność. Dotychczas mogłem spokojnie nocą włóczyć się po mojej posiadłości. Teraz za każdym razem, kiedy wychodziłem z pokoju, prędzej czy później spotykałem Annie w szlafroku, lub samej błękitnej piżamce w różowe misie. Bezguście totalne.
Wyrzucenie dziewczyny jednak nie wchodziło w grę. Dzięki niej przeglądanie kolejnych zakazanych tomiszczy było dużo szybsze. Okazało się, że zna nie tylko francuski i staroangielski, ale też łacinę i grekę. Oczywiście nigdy nie pozwalałem jej wejść do drugiej biblioteki, nie chciałem nawet, by wiedziała, że takowa istnieje. Tylko raz zapytała skąd biorę te wszystkie księgi. Miała pecha, bo wybrała mement, gdy przetrawiałem kolejną porcje demonich rytuałów, więc tylko odburknąłem, że to nie jej interes i żeby się zamknęła. Później już nie pytała, choć zapewne gnębiła ją ciekawość.
Czasami, gdy siedzieliśmy w bibliotece, przeglądając kolejne zakurzone tomy, Annie podrywała się z miejsca krzycząc:
- Mam!
Zwykle jednak okazywało się, że owszem, znalazła coś o rytuale związanym z krwią, ale albo nie robił tego co trzeba, albo inne fakty się nie zgadzały. Z czasem jej radosne okrzyki straciły na pewności i przypominały bardziej cichy szept do siebie:
- Chyba mam...
Ja sam nie zdradzałem niczym, gdy znajdywałem jakiś ślad. No może oczy mi bardziej błyszczały gdy uważniej studiowałem kolejne karty. Jednak zawsze były to niewypały.
Po dwóch tygodniach ślęczenia nad księgami miałem już stanowczo dość. Gdy zamykałem oczy, pod powiekami przesuwały mi się ryciny przedstawiające jakieś makabryczne zaklęcia, ofiary, rytualne mordy, gwałty. Od tak bliskiego i częstego obcowania z przeklętymi, zaczarowanymi, czarnomagicznymi książkami, zaczynałem wariować. Annie też wyglądała coraz gorzej. Oczy miała podkrążone i przekrwione, jakby w ogóle nie sypiała, ręce jej się trzęsły, wzrok często nie mógł się skoncentrować na jednej rzeczy. Skrzaty donosiły, że krzyczy przez sen, albo kuli się pod kołdrą na łóżku, płacząc. Nigdy też nie gasiła światła w pokoju, w którym przebywała, nawet nocą rzęsiście oświetlała wszystkie kąty. Chociaż dziewczyna nie powiedziała ani słowa skargi i uparcie studiowała kolejne księgi wiedziałem, że muszę to skończyć. Nawet moja Malfoy'owa dusza miała dość dręczenia dziewczyny.
Kolejne popołudnie w bibliotece mijało jak zawsze w ciszy zakłócanej jedynie szelestem przewracanych stron. Już od kilku minut zamiast zgłębiać tajniki kolejnej księgi uważnie przyglądałem się dziewczynie siedzącej naprzeciw. Annie kuliła się w fotelu otulona kocem, jakby jej było zimno, chociaż w rezydencji panowała całkiem wysoka temperatura. W drżących rękach trzymała jakąś podniszczoną, stosunkowo cienką książkę. Zagłębiona w lekturze co jakiś czas szeptała pod nosem jakieś słowo w grece, próbując sobie przypomnieć co znaczy. Co jakiś czas też przecierała zmęczone oczy dłońmi tylko pogarszając ich stan.
- Annie?
Dziewczyna drgnęła jakby przestraszona i spojrzała na mnie wzrokiem wylęknionego zwierzątka. Przez chwile pomyślałem, że przypomina Harry'ego, tego pamiętnego dnia, gdy uwolniłem go z lochów Malfoy's Manor.
- Tak? - zapytała lekko drżącym i zachrypniętym głosem.
- Chyba powinniśmy dać sobie z tym spokój. Przejrzeliśmy już tyle ksiąg i nie znaleźliśmy nawet wzmianki o czymś, co mogłoby nam pomóc.
- To nic, w następnej na pewno coś znajdziemy! - dziewczyna starała się wskrzesić dawny entuzjazm, ale głos jej wciąż drżał, a uśmiech przypominał bardziej grymas bólu.
- Annie, skarbie... - w moim głosie dało się słyszeć tak niepodobna do mnie troskę. - Jestem naprawdę wdzięczny za twoją pomoc. Nie wiem, jakbym sobie bez ciebie poradził, ale nie mogę od ciebie więcej wymagać takiej pomocy...
- Ale ja chcę! Chcę pomóc!
- Dziewczyno, widziałaś ty się ostatnio w lustrze?! - prawie krzyknąłem zdenerwowany. - Został z ciebie tylko cień tej dawnej radosnej, roztrzepanej dziewczyny. Przez niewyspanie i te nowe zmarszczki, wyglądasz na dwadzieścia lat starszą. To nie jest zabawa, te księgi cię niszczą. Przykro mi, ale nie mogę pozwolić, byśmy to kontynuowali. Dziś wrócisz do domu i zapomnisz o wszystkim co tu widziałaś i czytałaś. A teraz oddaj tą książkę i idź się pakować - sięgnąłem po trzymany przez nią tom.
Palce dziewczyny kurczowo zacisnęły się na książce, nie było to trudne, gdyż dzieło było wyjątkowo cienkie. Szarpnąłem próbując je wyrwać, ale nie puściła.
- Nie oddam! Chcę panu pomóc! - podniosła na mnie załzawione spojrzenie.
- Już powiedziałem, że nie!
Z warknięciem szarpnąłem książkę po raz kolejny, tym razem osiągając jakiś efekt. Krucha okładka nie wytrzymała nacisku i po prostu rozsypała się w drobny mak uwalniając kartki. Annie z zaskoczeniem poluzowała uścisk, a ja przez siłę szarpnięcia poleciałem do tyłu na kanapę. Kilka kartek zostało mi w garści, jednak większość, uwolniona spod jarzma okładki, rozsypała się po całym pokoju. Jęknąłem zirytowany widząc to pobojowisko i czując ból w kolanie, którym zawadziłem o stolik podczas upadku. Z opadających kartek wzrok przeniosłem na dziewczynę. Annie trzymała w ręce jedną z ostatnich kartek, która najwyraźniej została jej w dłoni. Widziałem jak marszczy nosek i brwi przyglądając się czemuś. W końcu otworzyła usta i cicho, niepewnie, jakby niedowierzając temu co mówi, powiedziała:
- Chyba coś mam, panie Malfoy.
Tyle razy wcześniej słyszałem te słowa i tyle razy okazywały się one rozczarowaniem, że właściwie nie powinienem zareagować. Jednak we wzroku dziewczyny wlepionym w kartkę było coś, co kazało mi wstać i, mimo obolałej nogi, pokuśtykać do niej i przyjrzeć się kartce. Gdy stanąłem za oparciem fotela dziewczyny i nachyliłem się by uważniej zobaczyć, co ją zaciekawiło, niemal zapominałem jak się oddycha.
Na kartce była rycina, przedstawiająca nagą kobietę ze skrzydłami jak u nietoperza i skórzastym ogonem zakończonym strzałką. Powiedziałbym, klasyczny demon, powstały gdzieś, w głowie niewyżytego seksualnie artysty. To nie sam rysunek, lecz ukazana na nim twarz potwora zwróciła uwagę Annie. Ta dziewczęca, niby niewinna twarzyczka, za którą czai się tyle okrucieństwa i zła zapadała w pamięć. Demon z ryciny miał bez wątpienia twarz Cherr. Z podpisu pod obrazkiem zrozumiałem tylko datę powstania dzieła - VI wiek naszej ery.
- To ona! Annie co tu napisali?! - wskazałem na ciąg niezrozumiałych dla mnie znaków w grece.
- "Sukub", autor nieznany, VI wiek naszej ery. Sukuby to najgroźniejsze z demonicznych stworów, stworzone by kusić ciałem, darami i bogactwem. Przybieranie ludzkich form nie stanowi dla nich problemu. Kochają posiadać władzę, nie tylko nad opętanym przez siebie człowiekiem, ale i nad całymi narodami - odczytała dziewczyna.
- Annie, jesteś geniuszem! - nie przejmując się zupełnie manierami ująłem twarz dziewczyny w moje dłonie i gnany entuzjazmem ucałowałem ją soczyście w jeden, drugi policzek, a następnie w usta. - Co ja bym bez ciebie zrobił, dziewczyno złota!
- To nic takiego, to przypadek - Annie zarumieniła się po same uszy i pierwszy raz od jakiegoś tygodnia uśmiechnęła się szczerze i radośnie, patrząc na mnie.
Mój zapał z odnalezienia wskazówki pochodzenia Cherr szybko jednak ostygł. Może i wiedziałem kim była, ale wciąż nie rozumiałem, jak Harry odzyskał moc. Nie wiedziałem też wiele o sukubach. Właściwie nic, poza wyjaśnieniami z podpisu pod ryciną. Wciąż nie wiedziałem jak mogę pomóc mojemu ukochanemu, o ile w ogóle istniał sposób.
Wbrew moim czarnym przeczuciom dalsze poszukiwania przebiegały gładko. No, może nie całkiem, ale wiedząc czego konkretnie szukaliśmy, mogliśmy sporo książek odłożyć na bok, uznając za zupełnie niezwiązane z tematem. Odnalezienie w odmętach drugiej biblioteki stosownej ksiązki o Sukubach zajęło nam tydzień.
Przez ten czas starałem się uważnie śledzić wieści napływające z Anglii, a były one zatrważające, przynajmniej dla mnie. Harry umacniał swoją pozycję w dziwny, irracjonalny sposób. Zaczął od przywrócenia kary śmierci i skazania na nią wszystkich więźniów Azkabanu i jeszcze nie złapanych Śmierciożerców. Społeczeństwo przyjęło to z entuzjazmem, gazety trąbiły o rozsądku nowego ministra, a ludzie wychwalali ostre podejście do sprawy. Zdawało się, że nikt nie dostrzega, że w ten sposób ginęli również niewinni, umieszczeni w Azkabanie za rządów Knota podczas wielkiej akcji - Ministerstwo COŚ robi. Nikt nie dostrzegał, że polityka, którą zapoczątkował Harry, wcale nie jest racjonalna, wręcz przeciwnie, zapoczątkowuje czasy terroru i strachu. Szaleństwo ogarnęło całą Anglię. Czarodzieje wychwalali swego Zbawiciela pod niebiosa wiwatując na jego cześć, organizując najróżniejsze parady i festyny. Już kilka nowych ulic zyskało jego imię, a na Pokątnej stawiano jego pomnik.
Na każdym zdjęciu mojego ukochanego w Proroku można było dostrzec skromna kobiecą postać, stojącą zwykle krok za nim po prawej stronie. Jego ukochana dziewczyna i zarazem najbardziej zaufany doradca, jak to określały gazety, Cherr. Wydawało się, że Sukub tylko we mnie wzbudza strach i wstręt, reszta społeczeństwa uwielbiała ją niemal tak samo ślepo jak Harry'ego.
- To wszystko wygląda jak jedno wielkie opętanie - mruknąłem podczas jednego ze śniadań. - Harry właśnie wprowadził w Hogwarcie testy psychologiczne dla uczniów, by stwierdzić, kto w przyszłości może zagrażać społeczeństwu. Zamierza takim dzieciom zapobiegawczo odbierać moc. I Dumbledore się na to zgodził. Ten staruch, tak jak wszyscy inni, ślepo kibicuje Potter'owi. To jakiś obłęd!
- Może to też jej sprawka... Sukuby potrafią kontrolować umysły ludzi - mruknęła Annie znad kanapki.
- Niemożliwe, nie może kontrolować całej czarodziejskiej Anglii. Nawet ona nie ma takiej siły - jęknąłem.
- Wiesz, że jeśli spróbujesz ją zabić, cała magiczna Anglia cię zlinczuje?
- Tak, wiem. Raczej nie uznają mnie za kolejnego Zbawiciela. Cóż za ironia.
Sam nie wiem, kiedy pozwoliłem Annie zwracać się do mnie per "ty". Dziewczyna bardzo mi pomogła w poszukiwaniach i wciąż uparcie przy mnie trwała . Chociaż to w moich rękach znalazła się kluczowa książka wskazująca na jedyne możliwe rozwiązanie problemu.
"Kusiciele", tak brzmiał tytuł skromnie oprawionej i stosunkowo cienkiej książeczki. Wciśnięta miedzy dwa grube woluminy nie rzucała się zupełnie w oczy i gdyby przypadkiem nie wypadła, gdy wyciągałem inne tomiszcze, nigdy bym jej nie zauważył. Wygląd "Kusicieli" nijak się miał do zawartości, okazało się bowiem, że za sprawą jakiegoś zaklęcia książka grubości przeciętnego zeszytu mieściła ponad siedemset stron drobnym drukiem. Było tu wszystko o Sukubach i im podobnych istotach. Od klasyfikacji gatunkowej i rodzajowej, poprzez sposoby rozróżniania ich, aż do metod zwalczania, czy właściwie likwidacji.
Książka pozwoliła mi zrozumieć, z czym dokładnie mamy do czynienia. Cherr nie była zwykłym Sukubem. Kierując się jej wyglądem, zachowaniem, a także tą starą ryciną z jej wizerunkiem, zdołałem zaklasyfikować ją jako Sukuba Pierwotnego Kusiciela. Według autora książki, były to bestie zrodzone w momencie powstania pierwszej pary czarodziejów, jako jakby przeciwwaga. Czarodzieje mieli moc kreowania, instynktownie kierowali się również dobrem, Sukuby przeciwnie, dążyły do destrukcji za wszelką cenę. Pierwotnych Sukubów było zaledwie dwoje, mężczyzna i kobieta. Nie można było ich unicestwić. Jedynym sposobem pokonania Pierwotnego było wbicie w jego serce specjalnego sztyletu, wytworzonego w wyniku serii skomplikowanych rytuałów, a dokonać tego mógł tylko czarodziej obdarzony Mocą Bogów. Jeśli jakimś cudem by się to udało, Sukub znikał z historii na jakieś pięćset lat, przez które regenerował siły do odrodzenia. Wszystko wskazywało na to, że Pierwotny Kusiciel płci męskiej został zabity podczas drugiej wojny światowej. Przynajmniej jego nie trzeba było się obawiać. Rytuał do przygotowania sztyletu był morderczo skomplikowany i całość wymagała roku przygotowań. Jednocześnie trzeba było uwarzyć eliksir zwany Mocą Bogów, na który również potrzeba było roku pracy, ważenie go trzeba było rozpocząć dokładnie w dzień przesilenia zimowego.
- To wszystko to jakieś brednie - jęknąłem gdy wraz z Annie analizowaliśmy kolejne etapy pracy nad eliksirem i rytuałem. - To niewykonalne.
- No... wygląda trochę skomplikowanie, ale myślę, że dałoby się to zrobić.
- Potrzeba roku czasu, nie mamy tyle. Harry jest całkowicie pod jej kontrolą, w zaledwie tydzień wymordował pół Azkabanu, własnoręcznie!
- On potrzebuje krwi jako przewodnika mocy - przypomniała mi dziewczyna.
W jednej z ksiąg o sukubach wyczytaliśmy, że mogą one przekazywać cześć swojej mocy dowolnemu człowiekowi, zarówno czarodziejowi jak i Mugolowi. Jednak była im do tego potrzebna krew, nieistotne zwierząt czy ludzi, byle świeża i z własnoręcznie zabitej ofiary.
- Musimy znaleźć inną metodę, przez rok wymordują pół Anglii. Zaczęło się od Śmierciożerców, a pewnie skończy na Mugolach - jęknąłem. - Jak Harry w ogóle może robić takie rzeczy?! To do niego nie podobne.
- Draco, pamiętaj, ona go kontroluje. Być może gdzieś w środku jego umysłu kryje się ten Harry, którego znasz i kochasz. Być może, gdy ją zabijesz, on wróci do ciebie. Na razie jednak jest to tylko skorupa z Harry'ego wypełniona pragnieniami, które ona mu podsuwa.
- Nie musisz mi o tym przypominać! - warknęłam. - I przestań być tak denerwująco spokojna!
Walnąłem pięścią w stół z taka siłą, że ten rozpadł się na dwie części. Ból jednak nie ukoił moich nerwów, wręcz przeciwnie, tylko podsycił gniew. Byłem zły na wszystko. Na Harry'ego, że dał się w tak głupi sposób omamić demonowi, że pozwalał się kontrolować, że najwyraźniej już o mnie nie pamiętał, migdaląc się publicznie z tą żmiją. Na społeczeństwo angielskie, za to jak ślepi byli, jak wierzyli w swego Zbawiciela. Tak, Voldemort też zaczynał w ten sposób, młodzieniec z głową pełną ideałów i pięknych słów, dał czarodziejom cel do osiągnięcia, cel, który podsunęła mu ona. Annie tez mnie wkurzała, przede wszystkim tym, że widziała mnie w takim stanie, kiedy z wściekłości ciskałem czym popadnie i rzucałem klątwy na skrzaty. Tak bardzo denerwował mnie jej spokój, spokój który ja, arystokrata ćwiczony od dziecka w ukrywaniu emocji, straciłem już dawno. Dziewczyna zdawała się wierzyć w Happy End i najwyraźniej za cel postawiła sobie doprowadzenie mnie do tego, szczęśliwego zakończenia. Och jaką miałem ochotę rzucić w nią jakąś klątwą, najlepiej taką, po której skrzaty musiałby zbierać jej szczątki po całym pokoju. Potrzebowałem jej jednak. Przede wszystkim, rytuał wymagał obecności dziewicy, którą, jak to ze wstydem przyznała, była. Po drugie, w jakiś przedziwny sposób była ona w tej chwili jedyną osobą, która potrafiła uspokoić mnie, gdy wpadałem w szał.
Poczułem jej drobną, lekko drżąca dłoń na moim ramieniu i drugą na pulsującej bólem dłoni. Miała zimne ręce, nie tak złowieszczo lodowate jak Cherr, ale kojąco chłodne. Emanujący z niej spokój zdawał się oddziaływać na mnie uspokajająco.
- Draco...?
Uniosłem głowę, pytająco patrząc w jej oczy. Odnoszę niemiłe wrażenie, że w tamtej chwili musiałem mieć wzrok jak skarcony psiak. Dziewczyna tylko uśmiechnęła się delikatnie i powiedziała.
- Mamy miesiąc do przesilenia letniego. To powinno nam dać dość czasu, by zdobyć składniki do pierwszego etapu warzenia eliksiru i rytuału. Przez rok może się wiele zmienić, ale musimy spróbować. To jedyna metoda.
Ze wstydem muszę przyznać, że posłuchałem jej. Pozwoliłem Annie przejąć kontrolę nad całym procesem i nad sobą. Byłem zmęczony tym wszystkim, wciąż martwiłem się o Harry'ego, tęskniłem za nim i pragnąłem go znów mieć przy sobie. Annie dała mi cel, o którym mogłem myśleć, cel, który być może pozwoli mi odzyskać mojego ukochanego. Jednocześnie dziewczyna uparcie pilnowała bym się nie poddał, by żaden etap przygotowań nie został pominięty, bym nigdy nie zwątpił. Bywała męcząca gdy po sto razy upewniała się, czy na pewno wszystko już zrobiliśmy i po dwieście razy sprawdzała, czy składniki do kolejnego etapu już mamy. Nigdy jej za to nie podziękowałem, ale tez nigdy nie prosiłem jej o pomoc. Robiła to dobrowolnie i myślę, że nie oczekiwała żadnych podziękowań ode mnie. Byłem Malfoy'em, a my nie używamy takich słów, prawie nigdy.
Minął rok. Zbliża się kolejne letnie przesilenie. Eliksir w pięknym, błękitnym odcieniu czeka na dwa ostatnie składniki - serce białego kruka i dziób rajskiego ptaka. Po ich wrzuceniu powinien przybrać barwę krwi. Myślę, że niczego nie przeoczyliśmy i za dwa dni będzie gotowy do spożycia. Sztylet również jest niemal ukończony. Z daleka emanuje potężną mocą, tak silną, że oszałamia podchodzącego. Trzeba go już tylko polać kilkoma kroplami krwi smoka, by uśpić aurę, by moja ofiara nie umknęła czując jej potęgę. Ja również jestem gotowy, na tyle na ile mogę być, wciąż nie do końca świadom, z czym naprawdę mam się zmierzyć. Jutro czeka mnie podróż do Anglii, a po jutrze wielki dzień, po którym być może nastąpi pięćset lat wolności od okrucieństwa Pierwotnej Kusicielki. Bardziej jednak prawdopodobne jest, że przegram to starcie. W wyobraźni już widzę siebie rozszarpywanego na kawałki przez zaklęcie tej suki. Albo co gorsza - śmierć z ręki mojego ukochanego. Patrzę mu w oczy, gdy ten zadaje mi śmiertelny cios. W mych koszmarach, w tych oczach nie pozostał już nawet ślad mojego Harry'ego, odszedł na zawsze, stłamszony przez tyrana, który teraz gościł w jego skórze.
To moje ostatnie słowa zapisane w tym pamiętniku. Najpewniej zginę, a w najlepszym razie będę musiał uciekać jak banita, kryjąc się przed zemstą mego kochanka. Pozostawiam jednak te wspomnienia pod opieką Annie. Chciałbym by kiedyś, gdy w końcu społeczeństwo angielskie przejrzy na oczy i przerazi się tego, kto nimi kieruje, mój pamiętnik był świadectwem, jaki kiedyś był mój Harry i co go zmieniło. Wciąż czuję, że to moja wina, że gdybym był inny, wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. W tej chwili jednak jest za późno, za dwa dni spróbuję naprawić to co uczyniłem. Naprawdę nie wierzę w powodzenie tego planu, wbrew optymistycznym zapewnieniom Annie. Życie to nie bajka, nie ma happy endu.
Chciałbym, by w pamięci czytających mój pamiętnik Harry pozostał tym zagubionym chłopcem, który wpadł na mnie w ekspresie do Hogwartu. W moim umyśle to jedno wspomnienie wciąż przesłania obraz tyrana jaki od roku terroryzuje Anglię.











 


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 19 2011 11:07:44
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

naru (Brak e-maila) 22:39 14-12-2009
O dziwo trafiła się perełka smiley Całkiem dobrze się czytało. Na ogół, kiedy ludzie zabierają się za takie tematy wychodzi mdło, lub odpychająco, a tutaj proszę.
Czekam na dalesze części.
rosa (Brak e-maila) 18:40 26-12-2009
Podoba mi się :] Cóż, teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na następne rozdziały. Mam nadzieję, że to już niedługo :-)
strow (Brak e-maila) 20:37 07-05-2010
Ho! Nie komentowałam jeszcze więc zacznę od początku: Ten patos w niektórych wypowiedziach jakby walczący z kanonicznym obrazem konkretnych postaci trochę bije mnie w oczy ale, mimo że często to z b. małą siłą - jestem w stanie uwierzyć, ba! nawet zaufać że masz swoje własne profile tych postaci i właśnie takie bardziej pasują do twojej wersji wydarzeń : ) (Po prostu nie trawię postaci mówiących często o miłości lub okazujących ją w tak... oczywisty sposósmiley. Obrót sprawy bardzo ciekawy, w sumie to zastanawiałam się w jaki sposób chcesz ciągnąć akcję po unicestwieniu Voldemorta i skończeniu Hogwartu co w zdecydowanej większość opowiadań jest punktem kulminacyjnym i zarazem zakończeniem całej historii. Udało ci się mnie nie lada zaskoczyć powrotem postaci o której już zapomniałam a która przecież zdołała namieszać w głownie i zaintrygować czytelnika : ). Mam nadzieję, że akcja z Sukubem nie skończy się nagle w dwóch odcinkach (w końcu trwała trzy lata, nie powinnaś tego IMHO tak zgniatać czasowo w kupie podczas gdy wcześniejsze odcinki szły z tą linią czasu dość wolno). Nie mogąca się doczekać dalszych części - Strowberry.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum