ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Smak i zapach czekolady 2 |
II. "Przyjaciele" i "wrogowie"
Drugi, a zarazem ostatni miesiąc wakacji mijał niezwykle szybko. Czas poświęcałem głównie na pisanie wypracowań zadanych na ten czas i zapoznawanie się z treścią nowych podręczników. Wyniki SUMów miałem Wybitne ze wszystkich przedmiotów, ale zdecydowałem się na kontynuację tylko kilku - eliksirów, obrony przed czarną magią, transmutacji i numerologi. To ostatnie dla czystej przyjemności, gdyż był to mój ulubiony przedmiot.
Czasami przed snem przypominały mi się wypełnione bólem oczy Potter'a. Zastanawiałem się wtedy, co u niego i czy wyszedł z tego. Szybko zrozumiałem, że nie żywię już do niego nienawiści, w pewnym sensie czułem z nim więź. Może to głupie, ale w końcu niewinność odebrał nam ten sam człowiek, w podobny sposób.
Tymczasem mój ojciec dwoił się i troił by odzyskać zaufanie Czarnego Pana. Płaszczył się bardziej niż zwykle, a dotychczas sadziłem, że już niżej nie może upaść. Jego rany zaleczyły się dopiero po jakichś dwóch tygodniach, w końcu użyto jego narzędzi, a on sam nasączył je odpowiednimi eliksirami. Ostatniego dnia sierpnia chyba dopiął swego, gdyż z kolejnego spotkania Śmierciożerców wrócił wyraźnie zadowolony. Kazał skrzatom przynieść najlepsze wino i zasiadł w salonie chwaląc się matce, jaki lord był dziś z niego zadowolony. Ja się wolałem ulotnić nie chcąc tego wysłuchiwać. Po szybkim prysznicu położyłem się spać wiedząc, że jutro czeka mnie męcząca podróż do szkoły.
Obudziłem się, gdy czyjeś usta łapczywie wpiły się w moje. Spanikowany wciągnąłem nosem powietrze, wyczułem silną woń alkoholu i czyjegoś podniecenia. Zacząłem się wyrywać, przerażony, wiedząc, że i tak nie mam z nim szans.
- Tak, walcz i krzycz, mój smoku - usłyszałem głos mojego ojca tuż przy moim uchu, po czym jego zęby boleśnie przygryzły jego płatek aż do krwi.
- Nie! - zaprotestowałem.
Bałem się, panicznie się bałem, jak tyle razy przedtem, jak wtedy gdy pierwszy raz mnie wykorzystał i wtedy, gdy zrobił to po raz kolejny i kolejny. Ale ostatnio się to uspokoiło. Od jakichś dwóch lat się do mnie nie zbliżał, miałem nadzieje, że przestałem go interesować, że miał inne ofiary. Mimo, że byłem starszy niż ostatnim razem wciąż nie miałem dość siły by się mu wyrwać. Przeklinałem się za tą niemoc.
Ściągnął mnie na krawędź łóżka i położył na brzuchu, ręce spętał mi na plecach jakimś zaklęciem, ale usta pozostawił otwarte. Wiedziałem, że moje krzyki i protesty tylko bardziej go podniecają, ale nie mogłem się powstrzymać, za wszelką cenę chciałem się obudzić z tego koszmaru, jednocześnie będąc boleśnie świadomym, że to rzeczywistość. Kolejne zaklęcie, a zarówno moja piżama jak i jego ubranie zniknęły. Poczułem jego napiętego członka między moimi nogami i zadrżałem z obrzydzenia i strachu. Nie bawił się ze mną, po prostu brutalnie rozsunął moje nogi i wszedł we mnie cały. Krzyknąłem, a przed moimi oczami pojawiły się mroczki, nie byłem w ogóle na to gotowy, czułem jakby rozerwał mnie od środka i zapewne tak było. Nie czekał, aż się przyzwyczaję, w końcu to nie mi miało być przyjemnie tylko jemu. Zaczął się od razu szybko i mocno poruszać wyrywając z mojego gardła kolejne krzyki. Z moich oczu płynął nieprzerwany strumień łez bólu i upokorzenia.
- Nie, błagam, nie! - chlipałem nieświadomy, że korzę się przed moim ojcem jak on przed Czarnym Panem.
W pewnym momencie pchnął mocniej niż dotychczas tak, że aż łóżko się przesunęło i krzyknął z rozkoszy. Gdy poczułem w środku jego ciepłe nasienie odczułem ulgę sądząc, że to już koniec. Myliłem się.
Nie pamiętam ile razy brał mnie tej nocy, na pewno więcej niż trzy, a każdy tak samo brutalny. Potem po prostu wstał i wyszedł zostawiając mnie skulonego na łóżku całego upapranego jego nasieniem. Jakoś doczołgałem się pod prysznic i zacząłem się szorować chcąc zmyć z siebie ten brud. Moje starania nie miały większego sensu, czułem się skalany od środka. Przez dwa ostatnie lata zdążyłem zapomnieć jakie to uczucie. Cieszyłem się, że jutro, a właściwie już dzisiaj, bo północ już minęła, jadę do Hogwartu, tam gdzie mój ojciec mnie nie dosięgnie.
Chciałem wrócić do pokoju, jednak gdy tylko przekroczyłem jego próg poczułem ten zapach - zapach seksu, alkoholu i jego potu, zawróciłem na pięcie i dopadłem muszli klozetowej. Zwróciłem całą kolacje, a mimo, że żołądek już miałem pusty, moim ciałem dalej targały spazmy obrzydzenia. Nie chciałem już wracać do pokoju. Zwinąłem się nagi na puchatym dywaniku łazienkowym i tam zasnąłem.
- Paniczu, paniczu! Panicz musi zaraz wstawać, trzeba jechać do szkoły! - obudził mnie piskliwy głos jednego ze skrzatów.
Odwróciłem znękane spojrzenie na tego pokurcza i powoli usiadłem. Wszystko mnie bolało od niewygodnego legowiska, zadrżałem też z zimna, a na mym nieokrytym ciele pojawiła się gęsia skórka. Wstałem i otuliłem się wiszącym na haku szlafrokiem, po czym znów spojrzałem na skrzata.
- W tej chwili wywietrz moją sypialnię, zabierz pościel do prania i przynieś mi tam jakieś śniadanie - rozkazałem ponownie zakładając maskę władczego panicza.
Skrzat zniknął z trzaskiem by wypełnić moje polecenia. Ja tymczasem spojrzałem w lustro i przeraziłem się samego siebie. Włosy w nieładzie, oczy podkrążone, lewe ucho spuchnięte od ugryzienia ojca, na szyi kilka kolejnych śladów po jego zębach. Coś czułem, że będę zmuszony założyć golf. Zacząłem rozczesywać włosy przywracając im dawny, nienaganny wygląd. Musiałem zadbać, by nie było spod nich widać zaczerwienionego ucha, co wcale nie było takie proste. Na twarz nałożyłem trochę pudru, by ukryć sińce pod oczami, z daleka nie powinny być widoczne. W końcu zdecydowałem się wrócić do pokoju.
Z wahaniem przekroczyłem próg gotów zawrócić do bezpiecznego azylu, jeżeli nocny zapach znów podrażni mój nos. Odetchnąłem z ulgą, gdy ujrzałem szeroko otwarte okno, przez które napływało świeże i czyste powietrze, kątem oka dojrzałem też talerz z kanapkami i łóżko zasłane świeżą pościelą. Usiadłem przy stoliku i niemrawo zabrałem się za jedzenie. Mimo że miałem pusty żołądek nie odczuwałem głodu, nie zdołałem wepchnąć w siebie więcej niż dwie małe kanapki. Wstałem od stołu i przybrałem zwykłą obojętnie-ironiczną maskę, modliłem się by jakimś cudem nie musieć widzieć dziś ojca. To by znaczyło, że nie ujrzę go co najmniej do Bożego Narodzenia.
Moje życzenie się spełniło. Na dole była tylko matka, która oznajmiła mi, że ojciec wyjechał w pilnych sprawach, a za pięć minut ma podjechać po mnie limuzyna. Życzyła mi jeszcze dobrego roku szkolnego i ucałowała w oba policzki, po czym poszła do kuchni ustalać ze skrzatami menu na jakieś przyjęcie. Cały czas musiałem się kontrolować by nie zadrżeć gdy mnie dotykała.
Na peron dotarłem bez przeszkód w wygodnej luksusowej limuzynie takiej do jakich byłem przyzwyczajony. Mimo, że do odjazdu pociągu zostało jeszcze pół godziny peron już był pełen ludzi. Wszędzie biegały rozwrzeszczane bachory z pierwszych klas, koty, sowy i inne zwierzaki rozgłaszały wszystkim swoje żale, matki ściskały i całowały swoje pociechy, zalewając się łzami z tęsknoty, a ojcowie pouczali je czego mają nie robić i na co uważać. Po prostu sielanka. Uśmiechnąłem się drwiąco i zacząłem sobie torować drogę do wagonu posługując się głównie morderczym spojrzeniem i odznaką Naczelnego Prefekta, dumnie przypiętą do piersi. Nie chciałem nikogo dotykać, ale przede wszystkim nie chciałem być dotykany.
- Dracusiu! - usłyszałem znajomy głos i aż włosy zjeżyły mi się na głowie.
Błyskawicznie odwróciłem się w stronę źródła dźwięku, w samą porę by zdążyć jeszcze zrobić unik. Rozpędzona Pansy Parkinson, uparcie uważająca się za moją dziewczynę, zamiast runąć w moje ramiona runęła na stojące za mną stoisko aptekarskie, wprost w beczkę ze smoczym łajnem. W końcu zdarzyło się coś wesołego, może jednak ten dzień nie będzie taki zły. Dziewczyna wstała, ze wstrętem otrzepując się z lepkiej i śmierdzącej mazi, a ja patrzyłem na nią z wyraźną satysfakcją, ale i zwyczajową ironią.
- Nie zbliżaj się do mnie dopóki się tego nie pozbędziesz - syknąłem w jej stronę i z godnością odwróciłem się z powrotem w stronę wagonu.
- Ależ Dracusiu! Gdzie ja się mam tu umyć?! - zawodziła za mną, jednak zmrożona moim poprzednim spojrzeniem nie śmiała się ruszyć.
Byłem taki szczęśliwy, że najbliższa porządna łazienka była w Hogwarcie. Szczytem marzeń byłoby jeszcze pozbycie się Cabble'a i Goyle'a, ale o dziwo i to mi się udało. Zostawiłem moich goryli na początku pociągu wraz z paczką słodyczy, które dostałem od matki na drogę. Sam znalazłem jakiś pusty przedział w ostatnim wagonie i postanowiłem go sobie w całości zarekwirować.
Siedzenie było dla mnie udręką, wciąż bolał mnie tyłek dzięki "delikatności" mojego ojca. Starałem się nie myśleć o tym, co zdarzyło się poprzedniej nocy, gdyż momentalnie zbierało mi się na płacz. Musiałem się wziąć w garść, teraz byłem już bezpieczny, z dala od tego sadysty. Wstałem ze swojego miejsca z zamiarem zrobienia obchodu po pociągu. Nic tak nie koi nerwów, jak rozdanie kilku szlabanów, a jako Naczelny Prefekt miałem takie możliwości.
Zaledwie jednak wyszedłem, z przedziału ktoś na mnie wpadł z takim impetem, że zwaliliśmy się oboje na podłogę, on miękko lądując na mnie. Odruchowo objąłem tą osobę w pasie powstrzymując dreszcz lęku towarzyszący zetknięciu się z żywą istotą. Poczułem, że ten kto na mnie wpadł, również drży wystraszony. Otworzyłem oczy, odruchowo zamknięte na czas upadku. Zobaczyłem znajome zapłakane spojrzenie koloru Avady i bliznę w kształcie błyskawicy.
- Potter - stwierdziłem.
- Malfoy - wydawało się, że z trudem wypowiada moje nazwisko.
Widziałem, że się skulił i zadrżał mocniej gdy poznał na kogo wpadł. Nie miałem ochoty na pastwienie się nad nim, zwłaszcza, że widziałem, iż nie jest w najlepszym stanie. Westchnąłem tylko, w myślach karcąc się za to jaki miękki się zrobiłem.
- Mógłbyś już ze mnie zejść? - zapytałem spokojnie odsuwając swoje ręce od jego ciała widząc, że tak samo jak ja boi się bliskości.
Nic nie powiedział tylko podniósł się z podłogi, po czym oparł się o ścianę korytarza z zamkniętymi oczami. Chyba próbował się uspokoić gdyż oddychał głęboko, kontrolowanie. Ja też wstałem i przyjrzałem mu się. To był zaledwie cień tego Potter'a, którego widziałem na peronie w czerwcu. Był przeraźliwie chudy. Zawsze był szczupły, ale to, to już był sam szkielet. Ponad to, podobnie jak ja miał podkrążone i zaczerwienione oczy. Po jego policzkach wciąż płynęły łzy, a ciałem mimo prób uspokojenia co jakiś czas szarpał szloch.
- Zamierzasz tak biegać po korytarzach zapłakany? - zapytałem mając nadzieje, że typowa dla mnie ironia nie zakradnie się w te słowa.
- A co cię to, Malfoy? - zapytał cicho nawet nie otwierając oczu.
- Wiesz mogę uznać to za zakłócanie porządku i jako Naczelny Prefekt wlepić ci szlaban - stwierdziłem, zanim zdołałem ugryźć się w język. Cóż, ciężko się pozbyć starych przyzwyczajeń.
Potter otworzył oczy i spojrzał na mnie tym swoim, pozbawionym chęci do życia, wzrokiem. Na dnie jego oczu wciąż widziałem strach.
- Spokojnie, Potter, nie zrobię ci krzywdy - szepnąłem nieświadomie używając tych samych słów co w lochach Malfoy's Manor.
O dziwo to zadziałało, strach jakby się zmniejszył, a chłopak uspokojony ponownie zamknął oczy opierając się o ścianę.
- Dzięki Malfoy... - szepnął tak cicho, że ledwo go usłyszałem. - ... za tamto.
- Tylko nie mów o tym nikomu - w moich słowach nie było groźby, tylko błaganie. Poważnie robiłem się miękki, ale lęk przed tym, że ktoś niepowołany mógłby dowiedzieć się o moim wkładzie w uwolnienie Potter'a wręcz mnie paraliżował. - Nawet swoim kumplom.
- Nikt o tym nie wie i nie będzie wiedział.
Ulżyło mi, choć zdziwiłem się, że jeszcze nie wypaplał wszystkiego Weasley'owi i tej szlamie Granger.
- Chodź - otworzyłem zachęcająco drzwi do mojego przedziału. - Jak będziesz tak stał i ryczał na korytarzu, w końcu napatoczy się tu twój fanklub i będę musiał rozgonić całe zamieszanie - cóż, naprawdę trudno jest się wyleczyć z docinania każdemu.
Ku mojemu zaskoczeniu Potter bez słowa wszedł do przedziału i zajął miejsce pod oknem, wpatrując się w widoki za nim. Również przekroczyłem próg małego pomieszczenia i zasunąłem za sobą drzwi wyciągając różdżkę. Potter widząc to odwrócił na mnie zlękniony wzrok.
- Powiedziałem, że nie zrobię ci krzywdy - stwierdziłem już ostrzej, gdyż jego zachowanie zaczęło mnie denerwować. Różdżkę wycelowałem w drzwi i wypowiedziałem zaklęcie blokujące. - Teraz tylko ty i ja możemy otworzyć te drzwi. Bo chyba nie szukasz towarzystwa?
Potter odetchnął z ulgą i chyba nawet spróbował się uśmiechnąć, ale bardziej przypominało to skrzywienie się z bólu starej, bezzębnej kobiety.
Schowałem różdżkę do kieszeni szkolnej szaty i ostrożnie usiadłem naprzeciw chłopaka. Mimo, że siedzenia w pociągu były wygodne syknąłem z bólu, gdy moje arystokratyczne cztery litery przejęły cały ciężar ciała. Niestety Potter musiał to usłyszeć i teraz wpatrywał się we mnie tymi swoimi zielonymi tunelami śmierci.
- Malfoy czy ty... - zająknął się. - Czy on...? - dodał równie niezrozumiale, jednak ja wiedziałem o co chce zapytać.
- Czy mój ojciec mnie zgwałcił? - zadałem ostro pytanie, które jemu nie chciało przejść przez gardło. - Jeśli już musisz wiedzieć to tak, tej nocy. Zadowolony? - syknąłem nieprzyjemnie, gdyż był to drażliwy dla mnie temat. Z drugiej strony mogłem siedzieć cicho, przecież nie miałem obowiązku odpowiadać na jąkania tego Gryfona. Jednak z satysfakcją stwierdziłem, że zamilkł najwyraźniej przerażony moimi słowami i złością.
To pytanie i bolący tyłek zdenerwowały mnie na tyle, że wstałem kierując się do drzwi.
- Idę na obchód - rzuciłem. - Możesz zostać w tym przedziale ile chcesz, nikt inny tu nie wejdzie.
Kątem oka dostrzegłem, że kiwnął głową. Wyszedłem wiedząc, że złość najlepiej wyładować na innych. Nie musiałem długo czekać, już w następnym wagonie złapałem dwójkę drugorocznych Krukonów podkładających łajnobomby w korytarzu. Zarobili piękny tygodniowy szlaban, a ja jak wygłodniały smok ruszyłem dalej polować na uczniów. Po drodze szerokim łukiem ominąłem przedział, z którego dochodziły lamenty Parkinson ("Mój Dracuś zobaczył mnie w takim stanie, on mi tego nie wybaczy") i ciamkania Cabbble'a i Goyle'a, za to przystanąłem w kolejnym wagonie słysząc znajome głosy. Uśmiechnąłem się, jak kot na widok swojej ofiary i wsłuchałem się w rozmowę.
- Ron jak mogłeś go puścić!
- To nie moja wina Hermiono, teraz Ginny miała go pilnować, ja wyszedłem tylko do toalety, a gdy wróciłem już go nie było.
- Chciałam go tylko przytulić, bo wyglądał jak kupka nieszczęścia. A on po prostu uciekł! - oburzyła się dziewczyna.
- Wychodzę na kilka minut, a wy nie potraficie go upilnować? Musimy w tej chwili iść i go poszukać, jeszcze zrobi sobie jakąś krzywdę!
- Taa ostatnio próbował się pociąć mugolskimi żyletkami - doszedł mnie głos najmłodszej latorośli Weasley'ów najwyraźniej zirytowanej tym, że całą winę zrzucono na nią.
Postanowiłem włączyć się do tej, jakże ciekawej konwersacji. Może i traktowałem Potter'a ulgowo, ale ci kretyni na pewno nie zasłużyli na taki zaszczyt. Nie dziwię się, że Złoty Chłopiec od nich uciekł, z tą swoją opiekuńczością i pilnowaniem go byli gorsi od Cabble'a i Goyle'a.
- No, no, no kogo my tu mamy? - syknąłem rozsuwając drzwi. - Weasley, Weasley i Granger... zaraz, zaraz kogoś mi tu brakuje... a gdzie słynny Złoty Chłopiec? Porzucił swoich przyjaciół? - zadrwiłem rozkoszując się każdym słowem. Taak... ich naprawdę nienawidziłem.
- Czego tu chcesz Malfoy?! - rudzielec klasycznie w mojej obecności przyjął postawę ofensywno-defensywną, robiąc groźną minę i dużo krzyku, jednocześnie chowając się za swoją łopatozębna dziewczyną.
- Jestem Naczelnym Prefektem, mam obowiązek skontrolować przedziały - odparłem spokojnie.
- Ja też jestem Naczelnym Prefektem, więc możesz uznać ten przedział za skontrolowany - Granger dzielnie odparła atak błyskając w moją stronę identyczną odznaką jak moja. Cholera, że też nie domyśliłem się, że to będzie ona.
Z godnością wycofałem się z przedziału wiedząc, że gdy ta pupilka większości profesorów naskarży na mnie, szybko stracę tak miłe mi stanowisko. Na odchodnym nie omieszkałem rzucić im wszystkim drwiącego spojrzenia i kilku ciepłych słów:
- Szukanie Potter'a radzę zacząć od zastanowienia się nad tym, czy on chce być znaleziony... przez was - ostatnie słowa podkreśliłem znacząco i z lubością obserwowałem jak Weasley rzuca się w stronę drzwi i... uderza w nie z impetem, gdyż ja przezornie zdążyłem je zamknąć.
W fantastycznym humorze powoli wracałem do mojego, a teraz też i Potter'a, przedziału delektując się wspomnieniem czerwonej ze złości twarzy Weasley'a. Naprawdę współczułem Złotemu Chłopcu takich przyjaciół, byli tak bardzo opiekuńczy, że aż się rzygać chciało. Podejrzewałem, że już zebrali ochotników i ustalili grafik kto ma kiedy pilnować Potter'a by nie zrobił czegoś głupiego. Z drugiej strony tą "przyjaźń" można by było dobrze wykorzystać, zwalając prace domowe na tą kujonkę, a rudzielca używać jako mięsa armatniego. Taa, ale tak działają tylko Ślizgoni, a Potter jest szlachetnym Gryfonem. W każdym razie nie dziwiłem się, że od nich uciekł. Zadziwiające, jak byliśmy podobni, w końcu ja też porzuciłem swoje zwykłe towarzystwo dla chwili samotności.
Gdy wróciłem do przedziału zastałem Gryfona smacznie śpiącego na siedzeniach po jednej stronie. Musiał być bardziej wyczerpany ode mnie. Ściągnąłem płaszcz z wieszaka i okryłem go nim w przypływie dziwnej opiekuńczości. W końcu czemu ma marznąć, prawda? Sam wyciągnąłem jedną z ciekawszych książek, traktujących o starożytnych zaklęciach, i zagłębiłem się w lekturze.
Czytanie tak mnie wciągnęło, że zanim się obejrzałem minęły dwie godziny, a na korytarzu dało się słyszeć dzwonki oznajmiające przybycie kobiety z wózkiem pełnym słodyczy. Zerknąłem na smacznie śpiącego Potter'a i wstałem wyciągając sakiewkę. W końcu na śniadanie zjadłem tylko dwie małe kanapki. Może apetyt mi jeszcze całkiem nie wrócił, ale potrzebowałem siły. Jakby to wyglądało gdyby Draco Malfoy, świeżo mianowany Prefekt Naczelny, zemdlał na uczcie powitalnej? Nie kupowałem niczego tak idiotycznego jak Fasolki Wszystkich Smaków, czy krwiste steki, to było poniżej mojej godności, chciałem czegoś do jedzenia, a nie do zabawy. Kupiłem kilka batonów i dwie zwykłe tabliczki czekolady mlecznej wiedząc, że to da mi najwięcej energii. Właściwie chyba nie tylko o sobie myślałem, gdyż sam nie byłem w stanie zjeść tyle słodkości na raz. Potter wyglądał tak, jakby głodował od dłuższego czasu.
Gdy wróciłem do przedziału dostrzegłem, że sen Gryfona nie jest już taki spokojny. Chłopak rzucał się po wąskim siedzeniu i jęczał przez sen. Podszedłem do niego i szarpnąłem go za ramie chcąc go obudzić.
- Nie! Błagam zostaw mnie! - jęknął wciąż głęboko śniąc.
- Potter! Potter! - bezskutecznie próbowałem go docucić potrząsając za ramię - Harry!
Najwyraźniej jego imię zadziałało, gdyż otworzył szeroko oczy wciągając głęboko powietrze.
- To był tylko sen, Harry - próbowałem go uspokoić zupełnie nieświadomie ponownie używając jego imienia.
Spojrzał na mnie zaskoczony, ale o dziwo w jego oczach nie było już strachu. Ogarnęło mnie dziwne przeczucie, że on mi ufa, ale to było zbyt głupie, by mogło być prawdą.
- Wiem, Draco - odparł cicho siadając z powrotem.
Uśmiechnąłem się słysząc moje imię z jego ust, chyba nikt nie wymawiał tego tak po prostu jak on. Nie zdrabniał tego jak Pansy, nie wymawiał pogardliwie jak mój ojciec, ani uniżenie, czy usłużnie jak większość moich znajomych.
- Co cię tak cieszy? - zapytał przyglądając mi się uważnie.
Ja w odpowiedzi przybrałem z powrotem obojętną maskę karcąc siebie w duchu za takie okazywanie emocji.
- Nazwałeś mnie Draco - wyjaśniłem.
- A ty mnie Harry, nie powinienem do pana, panie Malfoy mówić po imieniu? - zapytał, a w jego głosie, ku mojemu zaskoczeniu, dało się słyszeć iskierki radości.
- Mów mi Draco - odparłem z godnością i po raz kolejny zrzuciłem maskę, tym razem całkowicie świadomie uśmiechając się do niego.
- Wiesz, kiedy się uśmiechasz nawet przypominasz człowieka - stwierdził z zamyśleniem.
- A gdy się nie uśmiecham to kim jestem? - zdziwiłem się.
- Malfoy'em - przez jego twarz ponownie przeszedł cień strachu, jednak już wiedziałem, że to nie mnie się boi.
Usiadłem naprzeciw niego zamyślony nad sensem jego słów. Miał racje traktując Malfoy'ów jak nie do końca ludzi. Choć może genetycznie wyglądaliśmy jak oni, staraliśmy odpychać jak najdalej od siebie tą cząstkę człowieczeństwa, skrywać ją głęboko, dusić w sobie, aż zginęła. Taki był mój ojciec - szaleniec i sadysta, posłuszny tylko innemu szaleńcowi i własnej ambicji. Nie okazywał uczuć ani swojej żonie, ani synowi, ani przyjaciołom, o reszcie świata nie wspominając. Istotą człowieka i zarazem tym, co go odróżnia od zwierząt są uczucia wyższe, takie jak miłość, przyjaźń, litość, współczucie... Lucjusz Malfoy tego nie posiadał.
A ja? Czy byłem od niego lepszy? Nie, choć uważałem się za takiego. Nauczono mnie skrywać swoje uczucia i nie ufać nikomu, nauczyłem się tego zarówno z zachowania matki jak i "lekcji", jakie dawał mi ojciec. Dlatego też nie miałem przyjaciół, o ukochanych nawet nie wspominając. Nie litowałem się nad innymi, nie potrafiłem im współczuć, uważałem się za kogoś lepszego od całej reszty, byłem Malfoy'em. Dokładnie tak jak to stwierdził Potter!
No właśnie, Harry... Może dzięki niemu istniała dla mnie jakaś nadzieja? W końcu mu pomogłem i pomagałem dalej, bezinteresownie, choć nie zawsze dobrowolnie. Moje zachowania w stosunku do niego bywały nieprzemyślane, ale słuszne. Pozostało mi schwycić tę ostatnią deskę ratunku. Nie chciałem stać się takim draniem jakim był mój ojciec. Ale czy tą nadzieją musiał być Gryfoński Złoty Chłopiec, mój wróg odkąd się poznaliśmy?
- Właściwie dlaczego my się tak nienawidzimy? - zapytał Potter, jakby odgadując o czym myślę.
- Bo ja jestem sprytnym Ślizgonem, a ty tylko głupim Gryfonem? - podsunąłem pierwszą rzecz jaka mi przyszła na myśl.
- To nie może być to - odparł pewnie.
- Niby dlaczego nie?
- Wiesz, Tiara Przydziału... - zaczął lecz zamilkł speszony.
- Mów - zachęciłem go, gdyż mnie zaciekawił.
- Nikt poza dyrektorem o tym nie wie, ale Tiara chciała mnie umieścić w Slytherinie.
- Bylibyśmy w jednym domu - mruknąłem lekko oszołomiony jego słowami.
Złoty Chłopiec Ślizgonem? To by się porobiło gdyby ludzie dowiedzieli się, że ich zbawca jest w tym samym domu co ten, którego tak bardzo się boją. Mogłoby to mieć też swoje dobre strony, może ludzie przestaliby wieszać na nas, wychowankach Slytherinu, psy.
- To nie domy są powodem nienawiści, tylko nasze pierwsze spotkanie i tak jak traktowałeś moich przyjaciół.
- Tak, to chyba to. Nie mogłem wtedy zrozumieć czemu ktoś tak sławny jak ty, zamiast przyłączyć się do mnie woli siedzieć z tamtymi zakałami czarodziejskiego świata, a potem ta nienawiść już się potoczyła - stwierdziłem gorzko.
- A teraz? - zapytał z zaciekawieniem. - Czy dalej mnie nienawidzisz? - dodał tytułem wyjaśnienia.
Nie musiałem się długo zastanawiać.
- Teraz już nie i powiem, że nawet cię... lubię - ostatnie słowo stanęło mi w gardle nienawykłym do takich stwierdzeń, ale jakoś je wyplułem.
- Tak, ja ciebie też lubię, Draco i może jestem głupi, ale czuje, że mogę ci ufać - w jego oczach zwróconych na mnie pojawiła się niema prośba o potwierdzenie jego słów.
- Możesz - moje usta zadziałały ponownie wbrew mojej woli, ale wiedziałem, że taka jest prawda. - Tylko po co? - dodałem już z moim Ślizgońskim optymizmem. - Masz przecież tylu przyjaciół w Gryffindorze, im nie ufasz?
- Nie - odparł cicho. - Oni mnie nie rozumieją, nie wiedzą przez co przeszedłem, myślą, że oberwałem tylko kilkoma zaklęciami i że powinienem o tym zapomnieć bez problemu. Ty wiesz jak było naprawdę, wiesz co mi zrobili i wiesz jakie to uczucie.
- W porządku Harry - uśmiechnąłem się i z przerażeniem stwierdziłem, że wchodzi mi to w nawyk. - Jednak nie wiem czy wiesz, ale twoi kumple się o ciebie martwią, ściślej biorąc ta szla... - ugryzłem się w język wiedząc, że dziewczyna jednak coś znaczy dla Pottera - ...Granger była wściekła na Weasley'ów, że pozwolili ci uciec.
- Giny próbowała oswoić mnie z dotykiem - prychnął i skulił się. - Ostatni tydzień spędziłem z nimi, bo Pomfrey stwierdziła, że dobrze mi zrobi towarzystwo przyjaciół. Kazała im na mnie uważać i chyba za bardzo wzięli to sobie do serca.
- Niech zgadnę, któreś z nich zawsze ci towarzyszyło? Pewnie nawet do kibla nie mogłeś iść sam?
- Skąd wiesz?
- Wyglądają na takich co ustalają grafik kiedy i kto ma się tobą "opiekować" - stwierdziłem.
Westchnął tylko, wyraźnie pogodzony z losem.
- A twoja świta? Te dwa goryle i miss Mopsa, gdzie się podziewają?
Nie mogłem wytrzymać i parsknąłem śmiechem słysząc, jak pięknie podsumował Pansy. Szybko jednak się opanowałem, widząc szok na twarzy Harry'ego.
- Ty się śmiejesz! Szczerze i radośnie! - wyglądał przekomicznie z tymi szeroko rozwartymi oczami i ustami, ale tym razem już panowałem nad sobą.
- Może jednak jestem bardziej człowiekiem niż ci się zdawało? - mruknąłem przypominając sobie jego słowa. - A moja świta jest równie upierdliwa jak twoja, więc przy pierwszej okazji się ich pozbyłem.
Potter w odpowiedzi tylko się blado uśmiechnął i usiadł bokiem opierając się o drzwi i kładąc stopy na siedzeniu. Przymknął oczy, nie wiem czy był zamyślony czy zmęczony. Ja tymczasem wstałem chcąc dać odpocząć moim arystokratycznym czterem literom. Nie miałem pojęcia jak wysiedzę w Wielkiej Sali na twardej drewnianej ławie. Gdy wstałem mój wzrok padł na kupione słodycze, sięgnąłem po jedną z czekolad i zacząłem ją rozpakowywać oparty o okno. Szelest opakowania zaciekawił Harry'ego na tyle, że uniósł jedną powiekę.
- Chcesz? - zapytałem po raz pierwszy w życiu mając ochotę kogoś poczęstować.
- Nie - odparł, a ja dostrzegłem dreszcz obrzydzenia przechodzący przez jego ciało.
- Wiesz, że wyglądasz jak trzy ćwierci od śmierci? Odchudzasz się? - zironizowałem licząc, że to go zezłości na tyle by się wytłumaczył.
- Nie, ja po prostu nie chcę jeść, nie jestem głodny - ponownie zadrżał, jakby obrzydzeniem napawała go sam pomysł przełknięcia czegoś.
Niezrażony jego odmową zacząłem łamać czekoladę na kostki.
- Musisz jeść, jeśli chcesz żyć.
- A jeśli nie chcę, to mogę nie jeść?
- Musisz odczuwać głód, więc skąd twoja niechęć do jedzenia? - zapytałem uznając, że poprzednie pytanie było czysto retoryczne.
- Nie jem odkąd mnie wyciągnąłeś z lochów - stwierdził cicho. - Nie czuję już głodu, a żyję tylko dzięki kroplówkom jakie daje mi Pomfrey - podciągnął lekko rękaw okazując zupełnie mugolski wenflon, do którego można było podłączyć kroplówkę.
Zastanawiałem się co mogło być przyczyną. Wiem, że w lochach nie był karmiony, więc po powrocie do zdrowia powinien stopniowo przerzucać się na normalne jedzenie, ale on nie chciał. Może to przez torturujące eliksiry, jego podświadomość odnotowała, że przełkniecie czegoś wiąże się z późniejszym bólem. To dość naciągana teoria i zupełnie wyssana z palca. Oderwałem wzrok od czekolady i ponownie spojrzałem na Gryfona. Chłopak miał mocno zamknięte oczy i zaciśniętą szczękę, wyglądał jakby walczył sam ze sobą. Zrozumiałem, że zna przyczynę braku apetytu, ale boi się mi ja wyjawić.
- Jeśli nie chcesz nie mów - stwierdziłem spokojnie, choć byłem ciekaw.
- Chodzi o Cabble'a i Goyle'a - wykrztusił, a przez jego ciało przeszedł kolejny dreszcz obrzydzenia. - Kiedy twój... Kiedy Lucjusz Malfoy mnie... gwałcił... - widać było, że każde wypowiadane przez niego słowo przynosi mu dużo bolesnych wspomnień, w jego oczach znów mogłem dostrzec łzy. - Oni wsadzali... w moje usta... swoje... - zaciął się na dłużej, a ja mogłem tylko obserwować, jak łzy płyną po jego policzkach i jak jego szczęka zaciska się jakby w jakimś skurczu. - ...ja wciąż czuje ten smak w ustach, nieważne co jem - wyrzucił z siebie po czym spojrzał na mnie z przerażeniem i przechylił się na bok upadając na kolana na podłogę. Zwinął się w pół, a przez jego ciało przeszedł kolejny spazm połączony najwyraźniej z odruchem wymiotnym. Pusty żołądek mógł z siebie wyrzucić tylko odrobinę żółci, mimo to jego ciałem wstrząsały kolejne i kolejne spazmy.
- Harry, uspokój się - uklęknąłem przy nim nie przejmując się nieprzyjemnym zapachem. - Spokojnie, nie myśl już o tym - chciałem go objąć, ale wiedziałem, że dotyk tylko pogorszy jego stan.
Starałem się uspokoić go słowami, co przynosiło powolne rezultaty. Gdy już się uspokoił, usiadł między siedzeniami w kącie najwyraźniej zbyt osłabiony by się podnieść. Ja zaś zaklęciem usunąłem śmierdzącą plamę z podłogi i otworzyłem okno by odświeżyć powietrze. Cały czas zastanawiałem się jak mógłbym pomóc Harry'emu. Przypomniałem sobie, gdy pierwszy raz musiałem zrobić ojcu "loda", nie musiał wtedy używać wobec mnie przemocy, byłem przerażonym dzieciakiem, gotowym zrobić wszystko byleby nie bolało. Dlatego z dwojga złego wolałem, gdy zaspokajał swe żądze w ten sposób. Chociaż to nie było wiele przyjemniejsze, gdy wpychał swojego członka tak głęboko w moje gardło, że aż się dławiłem. Podobnie jak Harry, ja też nie chciałem po czymś takim jeść, ale przy mnie nie było żadnej pielęgniarki z kroplówką, nie miałem też uprzednio głodówki, więc mój organizm domagał się jedzenia. Starałem się wtedy wybierać potrawy o ostrych smakach, takich by jak najmniej przypominały mi o słonym nasieniu ojca. Taka dieta poskutkowała, więc może i Gryfonowi pomoże.
- Harry? - uklęknąłem przed nim wyciągając jedną mała czekoladową kostkę, mleczna czekolada nie powinna mu zaszkodzić nawet na pusty żołądek.
Chłopak otworzył jeszcze mokre od łez oczy i spojrzał na mnie.
- Mówiłeś, że mi ufasz?
Pokiwał twierdząco głową.
- Więc zamknij oczy i nie myśl o tamtym, skoncentruj się na smaku czekolady - pokazałem mu kostkę.
- Ale ja nie chcę! - zaprotestował przerażony i chciał mnie odepchnąć.
Złapałem jego dłonie i delikatnie odsunąłem.
- Proszę cię, zrób to - Malfoy w mym umyśle zaczął walić głową w mur przerażony słownictwem jakiego używam.
- Dobra, ale tylko jedną kostkę - postawił mi ultimatum, którego jednak nie zamierzałem dotrzymać.
Kiedy Gryfon zamknął oczy i uchylił lekko usta wsunąłem mu w nie czekoladę. Zadrżał i chyba chciał ją wypluć, ale położyłem mu dłoń na ustach nie pozwalając ponownie ich otworzyć.
- Powiedziałem, skoncentruj się na słodkim smaku czekolady - przypomniałem mu ostrym głosem.
Otworzył oczy patrząc na mnie z oburzeniem, oddychał szybko przez nos, najwyraźniej zdenerwowany. Gdy poczułem ruchy jego szczęk, męczących się z czekoladą, obdarzyłem go jednym z "ludzkich" uśmiechów. Jednak dłoń odsunąłem dopiero gdy przełknął.
- No i? - zapytałem.
- Zjadłem, zadowolony? - wyglądał na naburmuszonego, ale to było dużo lepsze od strachu i pustki jaka miał w oczach, gdy go dziś zobaczyłem.
- Smakowało?
- Było dobre - stwierdził obojętnie wzruszając ramionami.
- No to jeszcze kosteczka - uśmiechnąłem się, gdyż karmienie go wbrew jego woli sprawiało mi przyjemność.
Chłopak momentalnie zesztywniał, a w jego oczach wlepionych we mnie pojawił się paniczny lęk. Zaskoczony odsunąłem się i zapytałem:
- Co się stało? Jeśli nie chcesz to okej, nie zmuszę cię przecież.
- Nie o to chodzi - chłopak spuścił wzrok, ale widziałem, że już się uspokaja. - Tylko twój głos, gdy to powiedziałeś... Lucjusz miał taki sam, gdy mnie torturował.
Miałem ochotę walnąć głową w ścianę, tylko Malfoy'owi przyjemność mogło sprawiać karmienie kogoś na siłę, przecież to była forma znęcania się. Nie dziwie się, że Gryfon tak się przeraził, widocznie byłem bardziej podobny do ojca niż myślałem.
- Przepraszam, już nie będę naciskać - miałem nadzieje, że mój uśmiech jest "ludzki" i wyraża skruchę.
- Zaczekaj - zadziwiająco szybko złapał moją dłoń, w której trzymałem drugą kostkę czekolady, zamierzałem ją właśnie zjeść, ale ręka Harry'ego mnie powstrzymała. - Mogę? - zapytał już mniej pewnie wzrokiem wskazując czekoladę.
- Nie - odparłem z wrednym uśmiechem i zjadłem tą kostkę, po czym położyłem resztę połamanej tabliczki na podłodze między nami. - Masz dość sił by wziąć sobie samemu.
Gryfon uśmiechnął się i sięgnął po kolejny kawałek czekolady, podniósł go do góry i przyjrzał mu się uważnie.
- Nie jest zatruta? - zapytał podejrzliwie, ale w jego głosie nie było powagi.
- Przecież chciałeś umrzeć - przypomniałem mu ze zwykła dla mnie złośliwością.
- Faktycznie - już bez wahania włożył kostkę do ust.
Widziałem, że tym razem jej nie gryzie tylko czeka aż rozpuści mu się w ustach. Kolejne trzy zjadł w taki sam sposób, lecz po następną już nie sięgnął.
- Nie jesz już? - zapytałem.
- Nie chcę przesadzić i naprawdę nie mam ochoty na więcej, ale dzięki.
Nie naciskałem wiedząc, że nadmiar po tak długiej głodówce może mu zaszkodzić, zresztą niech stopniowo przyzwyczaja się do jedzenia.
Pożywieni usiedliśmy na swoich miejscach, zaczęło się już ściemniać, co oznaczało, że zbliżamy się do zamku.
- Muszę iść - westchnął Harry. - Moja szkolna szata jest w kufrze w tamtym przedziale.
- Tak, a ja muszę dopilnować porządku przy wysiadaniu - przypomniałem sobie o moich obowiązkach Prefekta Naczelnego.
- To do zobaczenia Draco, i jeszcze raz dzięki za wszystko - uśmiechnął się do mnie szczerze i całkiem radośnie.
- Tak, do zobaczenia, Harry - na mojej twarzy też zagościł "ludzki" uśmiech, być może po raz ostatni tego wieczoru, gdyż przy innych będę musiał ponownie założyć moja maskę chłodnego arystokraty.
Obaj wyszliśmy z przedziału, podczas gdy ja likwidowałem zabezpieczenie nałożone na drzwi on szybkim krokiem zmierzał do swoich przyjaciół. Gdy pociąg stanął na peronie w Hogsmeade miałem pełne ręce roboty przy pilnowaniu porządku. Tegoroczni pierwszoklasiści byli zupełnie nierozgarnięci, bo jak można przegapić dwumetrowego mężczyznę monotonnie wołającego "Pirszoroczni do mnie". Widocznie można. Musiałem tegoroczne koty zaganiać do gajowego, jak jakaś głupia kwoka. A myślałem, że posada Naczelnego Prefekta to same przywileje i przyjemności. Nie miałem więc czasu rozglądać się za Potter'em, ale w pewnym momencie doszedł do mnie głos Granger:
- Oh Harry, tak się o ciebie martwiliśmy. Gdzie byłeś?
Biedny Złoty Chłopiec znów wpadł w opiekuńczą sieć przyjaciół. Ujrzałem go dopiero w zamku, gdy pielęgniarka odciągała go od tłumu zmierzającego do Wielkiej Sali, najwyraźniej w Skrzydle Szpitalnym czekała na niego kolejna kroplówka.
Gdy tylko usiadłem przy stole Slytherinu (delikatnie, bardzo delikatnie, uważając na obolałe siedzenie) nadeszły moje zagubione zmory - Cabble, Goyle i Parkinson. Dziewczyna, już czysta, od razu rzuciła mi się na szyję, tym razem nie zdołałem zrobić uniku. Aczkolwiek, gdy poczułem jej ręce zaciskające się wokół mojej szyi i mocne perfumy, którymi najwyraźniej starała się zamaskować resztki zapachu smoczego łajna, targnął mną spazm obrzydzenia. Bez zbędnej delikatności odsunąłem ją wraz z jej łapami ode mnie:
- Ile razy mam ci powtarzać byś mnie nie dotykała - warknąłem, pedantycznym gestem poprawiając fryzurę, a ściślej zaciągając więcej włosów na opuchnięte ucho.
- Ale Dracusiu!
- I nie mów do mnie Dracusiu! - Merlinie, jakie to było głupie stworzenie, tylko te dwa osiłki miały mniej rozumu od niej.
Wstałem i zmieniłem miejsce tak, że z jednej mojej strony siedzieli Cabble i Goyle, a z drugiej lewitował nad ławką Krwawy Baron. Wolałem towarzystwo ducha niż tej pijawki.
Uczta minęła spokojnie, Dumbledore jak zawsze wygłosił jakąś idiotyczną mowę, po której nie wiadomo było czy się śmiać czy płakać. Nie rozumiem, jak taki geniusz mógł być zarazem takim idiotą.
Jako Prefekt Naczelny zostałem po uczcie wezwany do gabinetu dyrektora. Granger już tam była. Dumbledore przedstawił nam nasze obowiązki i prawa, po czym wyraził życzenie udanej współpracy przy pilnowaniu bezpieczeństwa uczniów. Tym razem przynajmniej mówił na temat i nie próbował częstować nas dropsami. Przyczyną zapewne była McGonagall stojąca pod ścianą i chrząkająca znacząco gdy nazbyt oddalał się od tematu. Ta kobieta pewnego dnia godnie zastąpi tego staruszka na dyrektorskim stanowisku. W sumie nie wiem, która wizja była gorsza, obecny dyrektor z dropsami i pedofilskimi skłonnościami, czy stara panna surowo przestrzegająca wszystkich zasad, do bólu sprawiedliwa, układająca wszystko pod linijkę. Koszmar!
Mnie zezwolono na odejście (z czego skwapliwie skorzystałem, gdyż przebywanie dłużej w obecności dyrektora jest ujmą dla Ślizgona), ale Granger miała zostać, najpewniej chcieli ją wypytać o to, co Harry robił poza Hogwartem, jak się sprawował i jakie postępy zrobił. Podejrzewam, że ta idiotka zrobi wszystko, gdy tylko wmówi jej się, że to dla dobra Złotego Chłopca. Może i była mądra, ale była też ślepo oddana Dumbledorowi. To była jedna z tych rzeczy, których nienawidziłem po jasnej stronie. Chociaż dyrektor Hogwartu nie wypalał swoim zwolennikom żadnego mrocznego znaku, okazywali mu takie same ślepe posłuszeństwo, jak Śmierciożercy Voldemortowi.
Dobrym sposobem na rozstrzygnięcie tej wojny byłoby postawienie po jednej stronie przepaści Śmierciożerców, a po drugiej przedstawicieli jasnej strony i wydanie rozkazu by każdy wierny swojemu panu rzucił się w przepaść. Zwyciężyłby ten, za którym poszłoby więcej ślepo posłusznych poddanych.
To było mało realne, ale sama wizja była niczego sobie, zwłaszcza, że z jednej strony widziałem jak mój ojciec roztrzaskuje się na ostrych skałach, a z drugiej Weasley i Granger z równą ochotą oddających swe życie. Ciekawy byłem czy Potter poszedłby za tym rozkazem. Jako Gryfon powinien, ale jak dziś się dowiedziałem, Tiara Przydziału uznała, że jest godny by również należeć do Domu Węża, więc może okazałby rozsądek?
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 19 2011 11:00:59
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
naru (Brak e-maila) 22:39 14-12-2009
O dziwo trafiła się perełka Całkiem dobrze się czytało. Na ogół, kiedy ludzie zabierają się za takie tematy wychodzi mdło, lub odpychająco, a tutaj proszę.
Czekam na dalesze części.
rosa (Brak e-maila) 18:40 26-12-2009
Podoba mi się :] Cóż, teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na następne rozdziały. Mam nadzieję, że to już niedługo :-)
strow (Brak e-maila) 20:37 07-05-2010
Ho! Nie komentowałam jeszcze więc zacznę od początku: Ten patos w niektórych wypowiedziach jakby walczący z kanonicznym obrazem konkretnych postaci trochę bije mnie w oczy ale, mimo że często to z b. małą siłą - jestem w stanie uwierzyć, ba! nawet zaufać że masz swoje własne profile tych postaci i właśnie takie bardziej pasują do twojej wersji wydarzeń : ) (Po prostu nie trawię postaci mówiących często o miłości lub okazujących ją w tak... oczywisty sposó. Obrót sprawy bardzo ciekawy, w sumie to zastanawiałam się w jaki sposób chcesz ciągnąć akcję po unicestwieniu Voldemorta i skończeniu Hogwartu co w zdecydowanej większość opowiadań jest punktem kulminacyjnym i zarazem zakończeniem całej historii. Udało ci się mnie nie lada zaskoczyć powrotem postaci o której już zapomniałam a która przecież zdołała namieszać w głownie i zaintrygować czytelnika : ). Mam nadzieję, że akcja z Sukubem nie skończy się nagle w dwóch odcinkach (w końcu trwała trzy lata, nie powinnaś tego IMHO tak zgniatać czasowo w kupie podczas gdy wcześniejsze odcinki szły z tą linią czasu dość wolno). Nie mogąca się doczekać dalszych części - Strowberry. |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|