The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 02:54:28   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Kroblam 2
Kroblam - decydujące starcie






Kilka słów wstępniaka - od razu uprzedzam, nie jest to klasyczne yaoi, choć na pewno jakieś elementy będą. Bardziej zależy mi na ukazaniu charakterów postaci, powodów ich działania, przyczyn, dla których stali się tymi, którymi są, otoczenia, jakie doprowadziło do znanego nam końca, niż na skupieniu się kto-kogo-gdzie i jak. W miarę możliwości starałam się trzymać książek, ale pewne odstępstwa mogą się pojawić, więc z góry przepraszam. I proszę o wytknięcie w komentarzach.






Jaskinia była imponująca. Miała kształt walca, o elipsoidalnej podstawie i wysokości dokładnie stu dwudziestu metrów. Ściany oraz sklepienie były idealnie gładkie, wyjątkowo starannie wykończone. Wzdłuż niemal całego obwodu groty, tak do wysokości dwudziestu metrów ciągnęły się wygodne trybuny. Tylko na wysokości krótszych łuków były dwie, kilkunastometrowe przerwy. Głównie ze względów praktycznych, no i oczywiście z powodu bezpieczeństwa. Kiedyś miejsca siedzące tworzyły pełny owal, wypełniając każdy metr kwadratowy obwodu i były o kilkanaście metrów wyższe, ale po trzech wypadkach śmiertelnych, oczywiście wśród publiczności, zrezygnowano z najbardziej zagrożonych sektorów. Górną część jaskini zaczarowano tak, by symulowała pogodę, jaka była na powierzchni. Może nie do końca, bo choć chmury wyglądały na prawdziwe, to znajdowały się dużo niżej niż w rzeczywistości. Jednak zarówno deszcz, wiatr jak i temperatura były najzupełniej realne i wywoływane rozkazem profesorów odpowiedzialnych za naukę latania na miotłach, czy mecze quidditcha. Choć ci najczęściej pozwalali magii na odtwarzanie tego, co działo się poza jaskinią, nie trudząc się wymyślaniem własnej pogody.
Dzisiaj w grocie panowało przenikliwe zimno, a po iluzorycznym niebie gnały szare, ciężkie chmury. Również lodowaty wiatr nie do końca odpowiadał temu co było na zewnątrz, widać trener miał co najmniej kiepski nastrój. I wszystko wskazywało, że z minuty na minutę coraz gorszy, bo wiatr się wzmagał i powoli zaczynał zacinać deszcz. W tych mało przyjemnych warunkach grupa mniej więcej trzydziestu uczniów, w wieku od wczesnolicealnego po studencki, biegała dokoła boiska. Zgięci w pół walczyli z zimnem i śliską mokrą trawą, poganiani ostrym wrzaskiem trenera.
Przez szerokie, pozbawione dekoracji drzwi weszła wysoka kobieta. Obrzuciła całą scenerię na pozór obojętnym spojrzeniem. Przez chwilę podziwiała proste, kamienne barierki pomiędzy poszczególnymi trybunami, naturalną zieleń trawy, rosnące powoli kałuże i niebo. Mieszkała tu już trzynasty, a może nawet czternasty rok, a ciągle podziemny stadion do quidditcha wzbudzał w niej szczery zachwyt. Opatulając się szczelniej jasnoszarą peleryną zbiegła po schodkach i bez wysiłku przesadziła bandę oddzielającą boisko od widowni. Podeszła do stojącego pośrodku boiska mężczyzny. Miał on około trzydziestu, może czterdziestu lat, na skroniach pierwsze ślady siwizny i ogorzałą od słońca twarz, ze złamanym w dwóch miejscach nosem. Zresztą, nawet gdyby ten był w jednym, idealnie prostym kawałku niewiele by pomógł. Trener był po prostu brzydki. Nawet nie fascynująco brzydki, czy interesująco brzydki, nie był też przystojnie brzydki, a już na pewno nie był seksownym potworem. Był najzwyczajniej w świecie, najnormalniej koszmarnie paskudny. Miał idealnie nieregularne rysy, małe oczy, zbyt wąskie usta i zbyt szeroko rozstawione brwi. Brakowało mu kawałka palca wskazującego na lewej dłoni, a prawa była z lekka zniekształcona - jakby ktoś połamał mu kości i zapomniał złożyć przed zrośnięciem. Całości dopełniał ostry, skrzekliwy głos. Jednym słowem przypominał raczej pijaczka spod sklepu, niż światowej sławy gwiazdę quidditcha.
- Co jest, bando omdlewających druzgotków?! - krzyczał. - Szybciej! Macie jeszcze dwanaście okrążeń, i jeżeli ich nie zrobicie w ciągu pięciu minut, do dostaniecie karną dwudziestkę. No dalej, co się wleczesz Korczak? Gazu, bo spotka was nieszczęście… no, Wasilewska, przebieraj tymi nóżętami… no, przebieraj… w końcu nie masz ich dla ozdoby. I co szczerzysz zęby Adamczuk? Ty też masz nogi więc machaj nimi. O, witaj Anno - uśmiechnął się w stronę nowoprzybyłej.
Podeszła do niego, przepuszczając grupę nieszczęśników. Ku jej zdziwieniu, nie wyglądali aż tak tragicznie, jak się spodziewała. Dwóch, czy trzech było prawie czystych. Trener wspiął się na palce i cmoknął ją w policzek.
- Jak się masz, Wroński?
- A jak mam się mieć? Ta banda idiotów do grobu mnie wpędzi. Widzisz jak się ruszają? Jak muchy w smole. Te, Ariel, bądź tak łaskawa i przyspiesz! Ruszaj się kobieto! Możecie plotkować w szatni! To się tyczy też ciebie, Kowalska!
Płowowłosa, smukła dziewczyna roześmiała się perliście i przyspieszyła. Józef potrząsnął przecząco głową.
- I co ja z nimi mam - westchnął ciężko. - No co? Żadne z nich nie wykazuje choćby podstawowej zawziętości. Banda rozmemłanych charłaków. A ta pół wilja jest najgorsza. Trzy razy tyle czasu spędza przed lustrem, co na boisku. Korczak! Bo dostaniesz dwieście pompek! Biegaj!
- To drużyna quidditcha, tak? - spytała nagle czarownica. Były szukający skinął głową.
- Jasne. A czego się spodziewałaś?
- To czemu oni biegają? Nie powinni latać? - zdziwiła się.
W odpowiedzi najpierw zamrugał parę razy powiekami, jakby nie był pewien czy aby na pewno dobrze zrozumiał pytanie, a potem z jękiem uniósł dłonie nad głowę.
- Kobiety! A wydawało mi się, że choć ty jedna myślisz. Zawiodłem się na tobie, Anno. Oj jak srodze zawiodłem. Przecież to bardziej niż oczywiste. Czym się wygrywa mecze? - spytał nagle.
- Umiejętnością lotu?
- I?
- Zgraniem drużyny?
- I?
- Techniką gry?
- I?
- Szczęściem?
- Oraz?
- Przekupieniem sędziego? - spytała zdesperowana.
Józef Wroński zaczął się śmiać. Klepnął ją w plecy, niemal obalając na ziemię.
- Prawidłowe myślenie - stwierdził. - Jesteś pewna, że nie grałaś w jakiejś drużynie?
- Jestem.
- Wiedziałem, bo nie podałaś najważniejszego: kondycji, moja kochana, kondycji. I tą kondycję my tu sobie wyrabiamy - z uśmiechem zwrócił się w stronę biegających zawodników, którzy aktualnie z szybkiego biegu przeszli do ledwie truchtu i zataczali coraz to mniejsze kółeczka. - ADAMCZUK! KORCZAK! IWANOWICZ! WIDZIAŁEM! Dwadzieścia karnych okrążeń! WSZYSCY!!! I PO OBWODZIE!! - ryknął, sprawiając że kilku najbliższy podskoczyło I momentalnie przyspieszyli, od razu zmierzając w stronę najbliższej bandy. Widać, doskonale wiedzieli do czego jest zdolny poddenerwowany trener. Czarownica szczelniej owinęła się peleryną i dobrze zrobiła, bo siąpiący do tej pory deszcz momentalnie zmienił się w ulewę. Do tego lodowaty, silny wiatr zaczął przybierać na sile.
- Nie przesadzasz? - zadała retoryczne pytanie. Przez brzydką twarz mężczyzny przemknął szeroki, niewątpliwie złośliwy uśmiech. Potrząsnęła głową. - Ty zdecydowanie masz ciągoty sadystyczne.
- Myślisz? - spytał niewinnie, przekrzykując ryk wiatru.
- Wiem.
- A właśnie, jakież to wydarzenie sprawiło, iż mogę gościć największą przeciwniczkę quidditcha na moim skromnym boisku?
- Chciałam porozmawiać.
- Przecież rozmawiamy - zauważył.
- Józef, czy ktoś ci kiedyś powiedział, że jesteś koszmarny? - spytała.
Wroński nie odpowiedział, ale jego uśmiech znaczył więcej, niż jakiekolwiek słowa. Czarownica już miała coś powiedzieć, gdy to usłyszała. Wysoki, z lekka jękliwy dźwięk, bardzo trudny do pomylenia i łatwy do przeoczenia. Odruchowo się skuliła. Dwa tłuczki nadleciały nie wiadomo skąd i przemknęły tuż koło jej głowy. Poleciały w stronę biegnącej grupki zawodników.
- Oszalałeś? - krzyknęła, bez namysłu wyszarpując różdżkę. Jednak nie zdążyła rzucić żadnej klątwy. Trener chwycił ją za dłoń, bez trudu zmuszając, by skierowała ją ku ziemi.
- Czekaj - poprosił. - I patrz.
Więc patrzyła. Oba tłuczki znikły, tak jak się pojawiły. Nerwowo omiotła wzrokiem przestrzeń sali, ale nic nie zauważyła. Piłki jakby rozpłynęły się w powietrzu. Jakby nigdy nie istniały. Ale na pewno nie przywidziały jej się! W końcu miała jeden z najlepszych instynktów samozachowawczych, jakie można sobie wyobrazić i doskonale wyczuwała, że zagrożenie nie minęło. A trener, jakby nigdy nic, włożył dłonie pod pachy przytupując w miejscu. Nie mogąc wypatrzyć tłuczków zaczęła obserwować studentów. Bez najmniejszego szmeru pokonywali kolejne metry, walcząc z deszczem i wiatrem.
Nagle cała grupa pacnęła na ziemię. Dwa ciemne, niewyraźne kształty przemknęły nad ich głowami, sekundę później znikając w chmurach. Zawodnicy na akord poderwali się i ruszyli dalej.
- Na brodę…
- Widzisz? - Wroński uśmiechnął się z tryumfem - Szybcy są, prawda? A teraz pomyśl, jak śmigają na miotłach.
- Często stosujesz taką metodę?
- Tylko jak mnie zirytują. - mruknął.
Anna pokręciła głową. Na tyle, na ile znała Wrońskiego, wiedziała, że kiedy w grę wchodził quidditch, stawał się bardziej niż drażliwy. A i na co dzień łatwo się irytował. Jeszcze łatwiej niż dyrektorka, a to było niemal niemożliwe. Kątem oka zauważyła, że trenujący po raz kolejny zaliczyli ziemię. Tym razem zerwali się jeszcze szybciej. Klepnęła mężczyznę w ramię.
- Nie chcę cię irytować, bo jeszcze mnie tłuczkiem potraktujesz - zaśmiała się. W odpowiedzi wyszczerzył zęby; nie mogła nie zauważyć, że brakuje jednego. - Poczekam przy wyjściu, aż skończysz.
- Dobra. - Nagle zerknął na nią z ukosa. - To aż tak poważne? Nie, nie będę cię trzymał na zimnie. Opowiesz mi potem w biurze.
- Dzięki - mruknęła.
I szybko opuściła stadion, poganiana skrzekliwym krzykiem byłego szukającego Goblinów.

Gabinet Wrońskiego mieścił się w jednym z długich, niskich budynków wchodzących w skład murów Dolnego Zamku. Nie było to efektowne miejsce. Po lewej stronie mieściło się niewielkie, wiecznie cuchnące gdanisko, z prawej niewysoka, gruba wieża. A naprzeciwko barakowaty, przynajmniej jak na warunki Kroblamu, akademik. W sumie była to lokalizacja klasy C. Ale widok z okna był miły: łagodne rozlewisko Wisły, krzaki malowniczo przycupnięte na drugim brzegu, kilku ludzi nielegalnie łowiących ryby, krowa pasąca się na państwowych gruntach…
Samo pomieszczenie znajdowało się na strychu i zajmowało całą jego szerokość. Było duże, niskie, prostokątne i sprawiało wrażenie straszliwie zużytego. Gołe, ciemne belki odcinały się od brudnobiałego sufitu, podłogę pokrywał stary, przedarty dywan a w oknach wisiały przeżółcone firanki. Wszystkie meble nosiły ślady długotrwałego i intensywnego wykorzystywania. Całą ścianę szczytową pokrywały rzędy półek, wszystkie zastawione trofeami i pamiątkami z wieloletniej kariery sportowej. Tylko puchary i medale wyglądały na regularnie czyszczone.
- Kawy, herbaty? - zaproponował gospodarz.
- Masz coś mocniejszego? - spytała, obracając w jego stronę.
- Bimber… od kumpla. Z Wojsławic. Ale to ma z 70 procent najmniej - zaniepokoił się. W odpowiedzi lekko wyszczerzyła zęby.
- Myślisz, że nie dam rady?
- Wiesz, - zaczął, schylając się do szafki w biurku i grzebiąc w niej zawzięcie - od dnia, w którym wygrałaś konkurs na to kto najszybciej wypije surowe żółtko przestałem mieć wątpliwości, że jesteś zdolna do wszystkiego.
- Prawie wszystkiego.
- Nie, bo tego "prawie" przestałem liczyć, gdy spróbowałaś eliksiru Liljany, pamiętasz? Tego na porost włosów.
- To nie była odwaga, mój drogi, tylko nieświadomość - uściśliła, zajmując miejsce na wysłużonej, obitej szarym pluszem wersalce; zdjętą wcześniej pelerynę starannie złożyła i przewiesiła przez oparcie, możliwie daleko od pary zużytych skarpetek malowniczo leżących na poręczy. Wroński wygramolił się w końcu zza biurka.
- Więc nikt ci nie powiedział, że Liljana ma specyficzny gust jeśli idzie o dodatki smakowe?
- Że nie dodaje dodatków smakowych, chciałeś powiedzieć - zaśmiała się.
Trener również się roześmiał. Na niskim stoliku postawił dwie, lekko wyszczerbione szklanki i butelkę "ocetówkę" z przejrzyście brązową zawartością. Nalał po trzy czwarte, a potem usiadł na fotelu.
- Więc, co jest na tyle ważnego, że chciałaś ze mną rozmawiać i na tyle nieprzyjemnego, że potrzebujesz do tego wódy? - spytał.
Oblizała wargi, od czego miała zacząć? Jeszcze godzinę, dwie temu była pewna i wiedziała dokładnie co i jak ma powiedzieć. Wszystko powtarzała sobie po setki razy, całą przemowę. A teraz? Jak miała zacząć, by go nie urazić? Jak wytłumaczyć, by wszystko właściwie zrozumiał? By się nie wściekał i nie wyrzucił jej z pokoju zanim nie skończy? Westchnęła lekko.
- Wroński, za kim byłeś trzynaście lat temu?
- Co za pytanie?
- Zwykłe. Kogo popierałeś kiedy… wiesz, gdy szalał Voldemort?
Ku jej zaskoczeniu nie wzdrygnął się nawet.
- Voldemort? Po której stronie stałem? - powtórzył zamyślony. - Słuchaj, Anno, musisz coś wiedzieć. Tu nie było tak jak w Anglii. Polska miała wtedy własne kłopoty, i dotyczyły one również nas. Komuna gnębiła głównie mugoli, ale i dla czarodziei nie był to łatwy okres. Musieliśmy się ukrywać dwa razy silniej niż wy, agenci rządowi, inwigilacja, kapusie: to była nasza codzienność. Jasne, Voldemort tutaj też działał, jednak nie był tak odczuwalny jak u was. I wcale nie dlatego, że znajdował się kilka tysięcy kilometrów stąd. Po prostu nic z tego co robił nie było nam obce. Morderstwa, porwania mugoli i czarodziei, tortury były, ale naprawdę, to samo od lat fundowała nam Bezpieka.
- Bezpieka?
- Mugolskie siły rządowe. No, nie mów mi, że nie pamiętasz, jak to wyglądało, gdy do nas trafiłaś?
- Pamiętam - uśmiechnęła się blado na wspomnienie kilku pierwszych miesięcy w Polsce. To nie był najweselszy okres w jej życiu, choć smutno też nie było. Za to na pewno bardzo dziwnie. Zupełnie jakby trafiła do szalonego i koszmarnego snu, z którego nie mogła się obudzić. Wroński przytaknął jej myślom.
- Sama widzisz. Jasne, Śmierciożercy też u nas szaleli, zabili kilka osób, zrobili kilka spektakularnych akcji, ale to nie było nic, do czego nie bylibyśmy przyzwyczajeni. Więcej kłopotów sprawiały nam olbrzymy i północne trolle. Ich się baliśmy, nie jakiegoś tam, odległego czarnoksiężnika, a nawet super potężnego czarnoksiężnika szaleńca. Pamiętam dyskusje, toczone na łamach "Wieczora magicznego", niektórzy nawoływali by walczyć, inni by zamknąć jeszcze ściślej granice, co wydawało mi się totalną głupotą, w końcu i tak były zamknięte, jeszcze inni, by wprowadzić stan wyjątkowy; a wiesz jakich głosów było najwięcej? - potrząsnęła przecząco głową, choć niemal była pewna, że zna odpowiedź. - Że to nie nasza sprawa. Jedna z czarownic, nie wiem czemu, ale dobrze zapamiętałem jej list, napisała coś w stylu: "Tu mieszkają sami przyzwoici czarodzieje; z dziada pradziada, prawdziwi Polacy i każdy prędzej padnie, niż da posłuch zagranicznym demagogom". A potem było kilkanaście linijek o tym, że nikt nam nie pomaga, a teraz wracają z błaganiem o ratunek, że, i bo, i czemu, i co oni myślą, i jak śmią i tak dalej, i tak dalej. I takie wypowiedzi były najczęstsze. To było raczej my kontra reszta europejskich czarodziejów, czy wręcz my kontra czarodzieje i mugolski świat, niż my kontra Voldemort. Zresztą tutaj zawsze tak było; nie znajdziesz bardziej zamkniętego w sobie i szowinistycznego środowiska niż Polscy czarodzieje; no, może japońskim dorównujemy - zakończył z zadziwiającym obiektywizmem.
- Zupełnie jakbyś ich nie lubił.
- Nie, nie lubię, nie jestem zaślepiony Anno - poprawił ją. - Zbyt wiele widziałem, by się wywyższać, - jednym haustem wypił niemal pół szklanki i koszmarnie się skrzywił. Zakrztusił się. - Mocne. Powiem Jakubowi, by nie zmieniał składników. Naprawdę nie chcesz rozcieńczyć?
- Nie. Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
Wroński potrząsnął głową.
- Jestem, jak wy to mówicie? "Mudblood"? Szlamokrwisty?
- Szlama - poprawiła odruchowo. - Ale to nic nie znaczy…
- Jesteś niesamowicie czepliwa - powiedział już bez uśmiechu, odłożył szklankę. Przymknął oczy. - Widzisz, to było naście lat temu. Byłem u szczytu sławy, młody, przystojny, dobra przystojniejszy niż teraz. Najlepszy szukający Europy, kluby zabijały się o mnie, Gobliny Grodzisk doszły do finałów Polskiej Ligi, reprezentacja grała w półfinałach Mistrzostw Świata. W obu meczach byłem w pierwszym składzie, więcej i finał i półfinał były w tym samym roku i to w dwumiesięcznych odstępach. Najpierw graliśmy w Polsce, oponentem były "Wiślice" drużyna z Lublina. Na stadionie w Sejnach. Piękny stadion, jeden z ładniejszych w tej części Europy, wokół cisza, zero mugoli, dokoła las, jeziora, opuszczone zagrody i takie tam. Prowadziliśmy 160 do 140 i to po czterech godzinach. Wiesz, co drugi gol był anulowany z powodu fauli, nieprzepisowych zagrywek, albo "niedyspozycji obrońcy". Do tego pogoda, wręcz wymarzona na początku, w miarę upływu czasu zaczęła się psuć. Pod koniec zerwała się nagła burza. Sama rozumiesz, że byliśmy już wszyscy poddenerwowani. Chcieliśmy to zakończyć. Nagle zobaczyłem znicz. Był tam, jakieś sto metrów nad boiskiem: krótki, złoty błysk w świetle błyskawicy. Ruszyłem jak torpeda. Deszcz tak zacinał, że tłum chyba nawet nie zauważył, że go znalazłem. Wiatr szumiał mi w uszach, krew pulsowała w żyłach. Nigdy nie czułem się tak cudownie. Wiedziałem, że wygram, tamten szukający był na drugim końcu boiska. A znicz ciągle tkwił w miejscu. Wyciągnąłem rękę i bum… Jak w filmie: kula czerwonego światła i ciemność. Straciłem przytomność. W szpitalu dowiedziałem się, że jeden z kibiców trafił we mnie jakąś paskudną klątwą. Mecz został odwołany, sukinsyna znaleziono. Miał dwa razy tyle lat co ja. W czasie przesłuchania tłumaczył się, że to dlatego, że jestem szlamą, kundlem jak to mówił. Że jego obowiązkiem jest dbanie o to, by tacy jak ja nie wygrywali z czarodziejami czystej krwi. Rozumiesz absurd? W Polsce od ponad stu lat nie było czarodzieja czystej krwi! Sam szukający Wiślic miał babkę czy ciotkę w PKP, a ten oszołom bredzi coś o walce z mugolami, o tym że wywłoka taka jak ja nie powinna mieszać się w sprawy prawdziwych czarodziei i tak dalej. Facet gadał jak nawiedzony, zupełnie jakby Voldemort wypalił mu mózg. Dostał dwanaście lat, a potem dożywocie w zakładzie zamkniętym. A ja spędziłem cztery miechy w szpitalu. Nikt nie potrafił powiedzieć, czym mnie potraktował. Łapa mi puchła i krwawiła, z palca cały czas odchodził paznokieć, a pod skórą tworzyły się ropnie. I żadne eliksiry, żadne czary nie pomagały. W końcu - podniósł do góry lewą, okaleczoną dłoń, - amputowali. Mistrzostwa Świata szlag trafił, zajęliśmy trzecie miejsce. Mistrzostwo kraju co prawda zdobyliśmy, ale mnie na meczu nie było, więc co to za radocha? Następny finał Mistrzostw Świata przegrałem o długość palca. To naprawdę bolało. Do tego musiałem wcześniej skończyć karierę. I wszystko, przez tego skurczysyna Voldemorta. Może to błahy powód, ale cholernie się cieszę, że drania nie ma - urwał. Wypił resztę bimbru, zakaszlał, odstawił szklankę. - Taki jest mój stosunek do niego. Na pewno nie miłosny.
- Przepraszam, że przypomniałam ci tę sprawę - powiedziała po chwili tonem, w którym nie było żalu, czy smutku; raczej delikatna nuta ulgi. - Chciałam się upewnić.
- Nic się nie stało, stara historia. Ale czemu wygrzebujesz takie śmieci? Coś poważnego?
Kobieta zagryzła nieznacznie wargi. Niezdecydowana przebierała palcami po trzymanej oburącz szklaneczce. W końcu potrząsnęła głową, jakby chciała powiedzieć nie.
- Muszę prosić cię o pomoc, Józefie. Problem, to znaczy… sama nie dam sobie rady, a ty jesteś jedyną osobą, którą mogę prosić o pomoc. Zwłaszcza, że trochę dotyczy to ciebie. Ale tylko trochę. No i zanim cię poproszę, muszę ci wytłumaczyć czemu akurat tak. Widzisz, nie chciałabym, byś zginął za nieznaną ci sprawę. Nie, żeby było aż tak źle, żeby ktoś zginął. Ja myślę, że tak niedobrze to nie będzie. Widzisz ja wiem, że ty nie jesteś tylko quidditchgraczem, ale też dobrym czarodziejem.
- Chwila, stop! - przerwał jej w połowie, wykonując jednocześnie koszykarki gest "proszę o czas". - Dwie sprawy kochanie: po pierwsze, chlapnij se na odwagę, bo ruski miesiąc nie wykrztusisz co chcesz powiedzieć. Po drugie, chryja musi być nielicha, skoro zaczęłaś mówić łamaną polszczyzną; zupełnie jakbyś nie mieszkała tu od trzynastu lat.
- Przepraszam - bąknęła, czerwieniąc się.
Wyglądała z tym tak ładnie i naturalnie, że aż nabrał ochoty, by jeszcze raz ją zawstydzić. W końcu czarownica uchodziła, i słusznie, za zupełnie niezdolną do zażenowania czy wybicia z tonu. Z drugiej strony, zbytnio ją lubił by sprawiać jej przykrość. Ale nic nie powiedział gdy zdecydowanym ruchem wychyliła szklankę, ani gdy krztusząc się i kaszląc niemal zleciała z wersalki. Co prawda odruchowo zerwał się, by jej pomóc, jednak gestem dała znak, że wszystko w porządku. Ciągle kaszląc zajęła miejsce.
- Na brodę Merlina… - jęknęła ocierając łzy z oczu.
- Uprzedzałem - machnięciem różdżki wyczarował dzbanek z zimną wodą, znacząco spojrzał na jej szklankę.
Nie odpowiedziała zgięta nagłym atakiem kaszlu, ale skinęła, że się zgadza. Dolał tyle, że napitek miał najwyżej dwadzieścia procent. Potem zerknął na czarownicę, znów na szklankę i z cichym westchnięciem wyczarował drugą. Napełnił wodą i dał, by wypiła. To trochę pomogło; przestała się dusić. W końcu odetchnęła głęboko, przymknęła oczy.
- Powinieneś mi powiedzieć.
- Powiedziałem! Kobieto, jesteś okropna. Uprzedzałem, że Jakub pędzi siekierę.
- Siekierę? - zdziwiła się. Wroński przewrócił oczyma.
- Silną wódę. Naucz się idiomów.
- Uczę się - uśmiechnęła się blado. - Dziękuję, Józef.
- Nie dziękuj, tylko powiedz co się stało.
- Zakrztusiłam się.
- Miałem na myśli, co jest tak stresujące, że nie potrafisz się wypowiedzieć? Zwykle nie miałaś kłopotów z mówieniem.
- Zwykle - przytaknęła, przygryzła wargi. - Ale jak skończę, sam zrozumiesz, czemu nie wiem jak rozpocząć. To długa historia, dziwna i… ja nikomu nigdy tego nie mówiłam, i nie myślałam, że kiedykolwiek powiem. Wiesz jak to jest. Masz nadzieję, że coś już zapomniałeś, że nie wrócisz do tego, aż tu nagle coś powoduje, że musisz do wszystkiego wrócić.
Znów wydawała się bardzo, ale to bardzo zmieszana. Choć spokojniejsza, niż trzy, cztery minuty temu. Przez ułamek sekundy zastanawiał się, czy to wina bimbru, czy wrodzonego opanowania czarownicy. Skinął głową.
- Rozumiem.
- To pewnie wiesz jak się czuję.
- Może wolisz odłożyć…
- Nie. Nie chcę. Będzie gorzej. Zresztą, być może i tak już zbyt długo zwlekałam - zdecydowanym gestem sięgnęła po szklankę z rozcieńczonym bimbrem i wypiła całość. Otarła usta. - Widzisz, było dużo lepiej. Następne pójdą jeszcze płynniej.
- Następne? To będzie aż tak długa historia?
- Długa - potwierdziła. - Bo byś zrozumiał, muszę zacząć od samego początku. I proszę, nie przerywaj mi, niezależnie od tego, co pomyślisz, czy o co będziesz chciał zapytać. To skomplikowana sprawa i nie chciałabym, byś miał o mnie mylne pojęcie.
- Bełkot, bełkot, bełkot - mruknął pod nosem, a dużo głośniej dodał. - To może otworzę drugą butelkę?
- Przyda się. Od razu powiem ci, że do mojej własnej historii, dorzucę trochę tego, czego dowiedziałam się później. Tak dla lepszego oglądu. Wybacz więc, jeżeli będę się rozwodziła nad jednym, czy drugim fragmentem, jakimś pomieszczeniem, czy wydarzeniem. Po prostu chciałabym, byś zrozumiał dlaczego zrobiłam, co zrobiłam; i czemu inni tak się zachowywali; co nami wszystkimi tam się działo, jaka panowała atmosfera, co myśleliśmy. Pewnie i tak mi się nie uda, ale postaram się. Może wtedy zrozumiesz, czemu muszę prosić cię o pomoc - urwała, przymknęła powieki, wygodniej się rozkładając. - Tak, chyba muszę zacząć od tego…
Wyciągnęła z kieszeni małą kulkę. Po sekundzie wahania cisnęła ją na podłogę. Rozległ się głuchy trzask.













Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 19 2011 07:42:10
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Kasai (kasiaxxx0@wp.pl) 20:50 30-04-2006
Błagam... daj następną część...
An-Nah (Brak e-maila) 11:22 06-05-2006
No właśnie, popieram smiley

BTW, nie wierze, zeby ten bimber miał TYLKO 70% smiley 100% minimum.

Jakbys się pytała - tak, pogdobało mi się. Styl, fabuła, Anna, pan trener - całosć.
Pazuzu (Brak e-maila) 22:47 06-05-2006
Dzięki za opinie. Następna część będzie z aktualką smiley

Co do bimbru - Wroński specjalnie zaniżył wartość - podejrzewał, że 70% wystarczy, by zniechęcić jego przyjaciółkę. Nie docenił jej smiley
An-Nah (Brak e-maila) 12:21 15-05-2006
Nie ma to jak bezpośrednie podejscie do Voldzia smiley I mam szczerą nadizeję, że nie dasz długo czekać na następna część... znacyz, ze twoja wena nie poleci na majorke smiley
Vil (Brak e-maila) 10:58 19-05-2006
Imperia jest rewelacyjna! Od razu widać, kto w tym domu nosi spodnie smiley Vikannę też polubiłam od pierwszej chwili. Kto by pomyślał, że z rodu Malfoy'ów wywodzą się takie ogniste panienki (i kobiety). Też mam nadzieję, że żadnych lotów na Majorkę nie zanotujemy smiley
Pazuzu (Brak e-maila) 12:06 24-05-2006
Duma mnię rozpiera smiley. Nie, lotów na majorkę na pewno nie będzie.
morfi (morfeusz66@op.pl) 17:01 10-04-2007
Wszystko pieknie tylko o co chodzi z tymi myslnikami w srodku wyrazów. Ciekawa sceneria. czekam na ciag dalszy o ile planujesz
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum