The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 27 2024 00:23:51   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Kroblam 3
Kroblam - decydujące starcie cz.2



Rozległ się głuchy trzask otwieranych drzwi, a zaraz potem równie głośny huk ich zamknięcia. Do dużej, ale niskiej biblioteki wpadła młoda dziewczyna. Szybkim, zdradzającym wściekłość krokiem podeszła do jednego z dwóch weneckich okien, otwarła je gwałtownie, wpuszczając do środka chłodne powietrze wiosennego wieczoru. Chwilę stała w przeciągu, głęboko oddychając i najwyraźniej próbując zapanować nad zdenerwowaniem. Wiatr wydymał jej niebieską koszulę, szarpał dość długimi włosami i poruszał ciężkimi, aksamitnymi kotarami zawieszonymi po obu stronach okna. Przydusił też lekko ogień, do tej pory radośnie i nieskrępowanie płonący w marmurowym kominku.
W końcu dziewczyna poruszyła się. Podeszła do paleniska, dorzuciła kilka potężnych szczap sprawiając, że płomienie na nowo ożyły. Zakołysała się na piętach, w zamyśleniu spoglądając na płonące polana. Nagle poderwała się i zdecydowanym krokiem podeszła do najbliższego z zajmujących wszystkie ściany biblioteki regałów. Zaczęła czegoś szukać, wodząc bladym palcem po grzbietach woluminów.
Po kilku minutach odnalazła to, co chciała. Zdjęła z jednej ze środkowych półek niewielki, mocno podniszczony tomik oprawiony w wyblakłą, niegdyś krwiście czerwoną, tkaninę. Obejrzała go uważnie przerzucając kilka kartek, jednocześnie podchodząc do ognia. Uśmiechnęła się ponuro. Powolnym, niemal teatralnym gestem podniosła książkę do góry…
- Expeliarmus.
Wolumin wyleciał jej z dłoni i zatoczywszy piękny łuk, wpadł prosto w dłoń siedzącego na fotelu młodzieńca. Dziewczyna obróciła się w miejscu. Obrzuciła go zaniepokojonym spojrzeniem, ale niemal momentalnie na jej twarzy pojawił się szeroki, lekko drwiący uśmiech.
- Pierwsze wydanie "Czarownicy z Sallong" Eurynii Wicked z 1793 - odczytał na pół zatarty tytuł. - Jedna z ulubionych lektur matki.
- Wiem o tym.
- Nie byłaby szczęśliwa wiedząc, że poszła z dymem.
- Wiem o tym. - Uśmiech na jej twarzy stał się jeszcze szerszy.
- O co tym razem się pokłóciłyście?
- Nie twój interes.
Mężczyzna nieznacznie pokręcił głową. Był bardzo podobny do dziewczyny. Oboje mieli takie same proste, platynowe włosy, wysokie kości policzkowe, niezbyt duży, z lekka orli nos i wręcz identyczne niebieskoszare oczy. Ale był trochę od niej starszy, mógł mieć około dwudziestu lat. I już na pierwszy rzut oka widać było, że kobiety za nim szaleją. Był niesamowicie przystojny, choć tym zimnym, arystokratycznym pięknem tradycyjnie łączonym z wampirami.
- Może i nie, ale wolałbym nie brać udziału w kolejnej awanturze - stwierdził spokojnie. - Zwłaszcza dzisiaj. Mogłabyś więc łaskawie powiedzieć, o co poszło i jakich tematów powinienem unikać?
- Mówiłam, nie twój zasrany interes. A co ty tak właściwie robiłeś?
- Czytałem. - Z lekkim uśmiechem wskazał na leżącą na kolanach książkę. - A potem przyglądałem się popisowi twojej wściekłości, siostrzyczko. I śmiem twierdzić, że powinnaś wykazać trochę więcej gracji i opanowania. A już na pewno czujności. Gdybym był wrogiem, nie żyłabyś.
- Akurat! Słuchaj, nie jesteś starym, by mnie pouczać!
- Nie jestem, - przytaknął, nieznacznie poprawiając spinki przy mankietach - Ale tak się niefortunnie złożyło, iż jestem najstarszym mężczyzną w rodzinie i moim obowiązkiem jest troska o twoje bezpieczeństwo.
- Tu mi miotła leci, jeżeli myślisz to, co mówisz - mruknęła, odciągając dolną powiekę.
- Ale dziękuję za ostrzeżenie, braciszku. Od dzisiaj sama będę sobie gotować. Zakładam, że powinnam też uważać na skorpiony w pościeli i dziwne napoje…
- Jeżeli insynuujesz…
- Insynuuję…
- Ty charłaczko… - syknął, podnosząc się z fotela. W oczach dziewczyny zabłysła żądza krwi.
- Ty lasko…
- Lucjusz. Vikanno.
Zamarli w połowie drogi do swoich gardeł i jak na rozkaz odwrócili się w stronę wejścia. Imperia Malfoy dobiegała sześćdziesiątego roku życia, ale słusznie nazywano ją najczarowniejszą z arystokratek i najbardziej arystokratyczną z czarownic. Ciągle była bardzo piękna: wysoka, postawna, szczupła, z nieskazitelną cerą, poza kilkoma nieznacznymi zmarszczkami dokoła oczu, i wzrokiem, którym bez najmniejszego problemu mogła zmieszać dowolnego człowieka z błotem. Albo zamordować.
Nieśpiesznym krokiem podeszła do swoich dzieci. Obrzuciła oboje spokojnym, zimnym spojrzeniem, od którego krew momentalnie uderzała na policzki, a skóra cierpła na plecach. Usiadła na jednym z foteli. Nieznacznie poprawiła ciemnokarminową spódnicę, strzepując niewidoczny pyłek na podłogę.
- A teraz, co było przyczyną waszego skandalicznego zachowania?
- Nic, matko.
Lucjusz nieznacznie skłonił głowę, jednocześnie niemal niezauważalnym gestem odkładając powieść na stolik. Kobieta przyjrzała mu się uważnie, a potem przeniosła wzrok na córkę. Ta nawet nie drgnęła.
- Vikanno? - spytała z łagodnym, choć lodowatym ponagleniem.
- Nic - odpowiedziała w końcu.
- To dobrze. Nie życzę sobie żadnych więcej awantur, przynajmniej nie dzisiaj - znów poprawiła suknię. - Możecie usiąść, gdyż muszę z wami porozmawiać. Z obojgiem.
Dodała autoratywnie. Rodzeństwo wyglądało jakby właśnie odwołano Noc Duchów. Albo ogłoszono, że otwarto sezon polowania na czarodziejów. Niemniej żadne z nich nawet nie spróbowało uciec. Chłopak usiadł na samym brzeżku kanapy, możliwie daleko od kobiety, jego siostra natomiast oparła się nonszalancko o kominek. Kobieta przetoczyła po nich spokojnym, pozbawionym jakichkolwiek emocji wzrokiem. Nie było w nim ani nagany, ani zadowolenia, ani właściwie niczego.
- Lucjuszu, - zaczęła w końcu - Przemyślałeś moją propozycję?
- Tak, matko.
- I co postanowiłeś?
- Iż nie jestem zainteresowany - powiedział spokojnie, ale z miną jakby połykał kwaśną śliwkę. Vikanna uśmiechnęła się pod nosem.
- Dlaczego? Beatrycze jest wyjątkowo dobrą partią, wprost stworzoną dla ciebie. Wykształcona, bogata, niedawno skończyła dziewiętnaście lat. Jej ród należy do elity hiszpańskich magów. I musisz przyznać, że jest niezwykle urodziwa. - Urwała.
Lucjusz niemalże wzdrygnął się, gdy wymieniała zalety dziewczyny. Niemniej zachował kamienną twarz. I nawet nie spuścił wzroku.
- Nie przeczę matko, jednakże to nie jest kobieta dla mnie.
Dziewczyna zamaskowała prychnięcie kaszlem. Nie zwrócili na to uwagi.
- Czemu? Widzieliście się zaledwie ze trzy razy. Powinieneś dać jej szansę, synu. Taki miraż nie przyniósłby hańby nawet tobie…
- Nie przeczę, matko, lecz już wiem, że jej nie kocham. A nie potrafiłbym związać się z kimś bez miłości - wytłumaczył półgłosem.
Jego siostra niemal się zakrztusiła, próbując opanować napad śmiechu. Zasłoniła usta dłonią, niemniej zduszony chichot w jakiś sposób się wydobywał. Na szczęście byli zbyt zajęci, by zauważyć jej niestosowne zachowanie.
- Lucjuszu, masz prawie dwadzieścia dwa lata. Najwyższy czas, byś zaczął myśleć o przedłużeniu naszego rodu. Pamiętaj, że ten obowiązek spoczywa na twoich barkach, mojego najstarszego, jedynego syna.
- Rozumiem matko. I wierz mi, iż doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Niemniej nie chciałbym czynić tego tylko z obowiązku. Zrozum, dla mnie to dopiero dwadzieścia dwa lata. Chciałbym znaleźć kobietę, którą mógłbym pokochać. - Ostatnie zdanie zabrzmiało nieomal jak błaganie. Imperia pozwoliła sobie na nieznaczne pokręcenie głową.
- Ignes, Ameralda, Bellatrix, Mincenta, Aurelia, teraz Beatrycze. Przedstawicielki najszlachetniejszych rodów z Anglii i Europy. Wszystkie piękne, młode i utalentowane. A ty wszystkie odrzuciłeś. Naprawdę zaczynam się niepokoić o ciągłość naszego nazwiska…
W tym momencie rozległ się daleki, choć wyraźny odgłos dzwonka. Imperia wstała i nieznacznie dając znak, iż zaraz wróci i żeby jej latorośle nawet nie myślały ruszać się z biblioteki, wyszła. Była to ostatnia chwila, bo Vikanna zaczynała się dusić. Kiedy tylko drzwi się zamknęły wybuchła szczerym, gromkim śmiechem.
- Co cię tak bawi? - spytał lodowatym tonem Lucjusz.
- "Którą mógłbym pokochać!" - powtórzyła pogardliwie, a potem zgięła się w pół w kolejnym ataku śmiechu.
- Pytam się, co cię tak bawi?
- Ty! "Związać się z nikim bez miłości". Miej litość dla moich kiszek, braciszku. Myślałam, że się uduszę. "Nie chciałbym robić tego z obowiązku", o Merlinie!
Nie wytrzymała i ponownie skuliła się, krztusząc się śmiechem. W oczach miała łzy. Twarz chłopaka oblekła się najpierw trupią bielą, potem purpurą. Niemniej zapanował nad sobą. Pozwolił jej się wyśmiać dowoli. W końcu opanowała nawet atak czkawki.
- Nie myślałam, że te wakacje będą aż tak udane. "Nie z obowiązku!". Jeżeli tak, to piekło zamarznie, zanim ty…
Nie dokończyła. Lucjusz niesamowicie szybkim ruchem zerwał się z siedziska, dopadł do różdżki i wycelował w siostrę.
- Furnunculus!
Krzyknął. Struga bladego światła ugodziła w regał, dokładnie w miejscu, w którym przed chwilą stała dziewczyna. Ta dosłownie w ostatniej chwili zdążyła przypaść do ziemi. Przeturlała się w bok, unikając kolejnej błyskawicy.
- Zezul! - krzyknęła.
- Crucio - rzucił, celując. Dziewczyna schowała się za fotelem.
- Nigdy nie trafisz.
- Jak ja… - nie dokończył. - Matka idzie.
Reakcja była błyskawiczna. Lucjusz rzucił się w stronę stolika, by odłożyć różdżkę na miejsce. Potem jednym skokiem zajął poprzednie miejsce. Vikanna poderwała się z podłogi i również stanęła tam, gdzie stała. Szybko poprawiała zmierzwioną mugolską koszulę, próbując za wszelką cenę przywołać na twarz wyraz znudzonej obojętności.
Na szczęście pani Malfoy była zbyt zaaferowana, by zwrócić uwagę na czerwone twarze i pewien nieład w garderobie swoich potomków.
- Lucjuszu, naszą rozmowę uważam za skończoną. Przyjmuję do wiadomości, iż nie jesteś zainteresowany Beatrycze, ale mam nadzieję, że wkrótce znajdziesz odpowiednią kandydatkę…
- Znajdzie… znajdzie… - nie wytrzymała dziewczyna.
- Na twoim miejscu nie byłabym taka beztroska, Vikanno. Zwłaszcza, że powinnyśmy dokończyć naszą wcześniejszą rozmowę. Tak więc, rano dostałam sowę od profesora Dumbledore'a.
- Naprawdę?
- Podobno tuż przed świętami zaginął kapitan slyteryńskiej drużyny quidditcha, Ignus Connor. Nie powiedziałaś mi o tym. Jestem ciekawa, czemu?
- Nie pytałaś.
- Rozumiem. A wiesz, iż młodzieniec ten odnalazł się wczoraj?
- Naprawdę?
- W damskiej toalecie.
- A to zboczeniec.
- Związany i ze swoją różdżką wepchniętą… znaczy włożoną… i to dość głęboko do… - urwała z lekkim zażenowaniem.
Teraz dla odmiany Lucjusz zakrztusił się i musiał sięgnąć po wszystkie rezerwy silnej woli, by powstrzymać wybuch śmiechu. Ale błyskawicznie się opanował, i nawet najmniejszym drgnięciem mięśni nie zdradzał rozbawienia. Z kolei na twarzy jego młodszej siostry przez ułamek sekundy pojawił się złośliwy uśmiech. Jednak momentalnie został zastąpiony przez uprzejmą ciekawość.
- Gdzie, matko? - spytała niewinnie.
- Do tego, jak uprzejmie informuje mnie dyrektor Dumbeldore, różdżka Connora została potraktowana zaklęciem powiększającym. - Czarownica puściła pytanie mimo uszu. Młodzieniec lekko zakaszlał, ale nadal nad sobą panował. Imperia kontynuowała. - Chłopak najprawdopodobniej spędził z nią cały czas od początku ferii. Możesz powiedzieć coś na ten temat, Vikanno?
- Zawsze wiedziałam, że Ignus to zbol. Ale że sado-maso? To mnie zaskoczyło - stwierdziła.
Jej brat całą uwagę poświęcał swoim mankietom, choć jednocześnie cały czas przygryzał wargi. W końcu nie mógł pozwolić sobie na wybuch śmiechu. Tak rażący brak opanowania nie licowałby z jego urodzeniem oraz pozą, jaką najczęściej przyjmował. Problem polegał na tym, że niezależnie od opanowania, czuł, że za chwilę nie wytrzyma i wybuchnie radosnym chichotem.
Imperia natomiast nie widziała w całym zajściu nic zabawnego.
- Vikanno! - wręcz krzyknęła oburzona. - Doskonale wiem, iż to twoja wina. Connor powiedział to zaraz po odzyskaniu świadomości. Podobno zwabiłaś go do damskiej toalety pod pozorem, hmy… pewnych korzyści fizycznych, potem ogłuszyłaś, rozebrałaś i przywiązałaś do lampy sufitowej, wcześniej rzuciwszy klątwę na jego różdżkę. Zaprzeczysz tym oskarżeniom?
- Nie.
- Masz coś na swoje usprawiedliwienie? - spytała tonem tak lodowatym, że wszystkie poprzednie wydawały się przy nim wręcz ciepłe.
Dziewczyna momentalnie zrzuciła uprzejmie drwiącą maskę. Podniosła dumnie głowę, a w jej jasnych oczach zabłysło okrucieństwo.
- Tylko tyle, że to skurwiel i że należało mu się. Żałuję tylko, że tak szybko go znaleźli. Może by zdechł.
- Vikanno! - krzyknęła z oburzeniem, choć trudno było powiedzieć, czy zgrozą przejmuje ją zachowanie czy słownictwo córki. - Do końca ferii masz szlaban, nie opuścisz tego domu, i swego pokoju, rozumiesz młoda damo? Dodatkowo Dumbeldore poinformował mnie, iż odjął Slytherinowi trzydzieści punktów, a ja poprosiłam go, by odebrał twojemu domowi drugie tyle. I możesz mi wierzyć, przystał na tę propozycję nad wyraz chętnie.
- Tylko tyle? - prychnęła z pogardą. - Skoro tak, to może pójdę już do siebie.
Skierowała się w stronę drzwi. Nagle zamarła w miejscu. Zupełnie wbrew swej woli odwróciła się w stronę matki, zrobiła dwa, trzy sztywne kroki do przodu. Jej brat przyglądał się temu bez słowa.
- Panno Malfoy, informuję, iż nic nie sprawiłoby mi większej przyjemności niż natychmiastowe zamknięcie cię na klucz. - Imperia nie krzyczała. Jej wściekłość przekroczyła już moment, w którym się wrzeszczy. - Jesteś zakałą mojej rodziny i gdybym tylko mogła, w tej chwili pozbyłabym się ciebie, najchętniej permanentnie. Niestety nie jest to możliwe… Przed chwilą otrzymałam sowę, iż będziemy mieć dzisiaj ważnego gościa i pomimo, iż twoje zachowanie okryło hańbą cały nasz dom, muszę poczekać z wymierzeniem kary. Masz więc okazję do choć częściowej rehabilitacji. Jeżeli będziesz się zachowywała odpowiednio, być może nie tylko cię nie otruję, ale jeszcze nie wyrzucę klucza do twego pokoju; rozumiesz, młoda damo?
- Tak, matko.
Dziewczyna pokłoniła się sztywno i wyszła.

Pokój Vikanny Malfoy znajdował się na piętrze rodowej rezydencji. Był to właściwie niewielki apartament z oddzielną łazienką, garderobą i dużą sypialnią; zajmował cały narożnik, dzięki czemu okna wychodziły na północ i zachód. Wszystkie pomieszczenia urządzono w jednolitym stylu: wielkie wiktoriańskie meble, dębowa boazeria, ciężkie kotary, plakaty Kiss i Slayer, Wilkołaków i Nocnych Nietoperzy, zwiędnięte bukiety pamiętające jeszcze Nowy Rok, obrazy odwrócone licem do ściany… i wielki napis "Skrzatom wstęp wzbroniony" z niewielkim dopiskiem "chyba, że na herbatkę" oraz "Fan klub mugoli".
- Naprawdę to zrobiłaś?
Żeby zakraść się do pokoju siostry, Lucjusz musiał wykorzystać cały ślizgoński spryt. Najpierw skontaktował się z młodym McCoyem, by ten wysłał mu sowę z prośbą o pomoc w jakiejś "pilnej sprawie". Jak tylko przyleciała, momentalnie powiadomił o tym matkę, solennie obiecał, że wróci przed piątą i przy użyciu sieci Fiuu przeniósł się do znajomego. Tam wystarczyło tylko pożyczyć miotłę, rzucić na siebie zaklęcie niewidzialności, przemknąć do domu i wślizgnąć przez wiecznie uchylone okno do środka. Jasne, mógł się deportować, ale o ile znał swoją rodzicielkę, pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po ogłoszeniu szlabanu było założenie blokady aportacyjnej na pokój Vikanny.
Bynajmniej nie chodziło mu o to, że czuł palącą potrzebę pocieszenia młodszej siostry w nieszczęściu, bo nie czuł. Za to zżerała go ciekawość, co tak naprawdę wydarzyło się w hogwarckiej toalecie. Dlatego zdecydował się nawet na zakopanie topora wojennego.
Dziewczyna prychnęła w odpowiedzi.
- Tak, a bo co?
- Ale naprawdę?
- Słuchaj, przygłupie, tak zrobiłam "to"! - Wycelowała w brata szczotkę do włosów. - Tak, wzięłam tego palanta, związałam, wepchnęłam mu różdżkę w odbyt i uwiesiłam pod sufitem.
- Moja malutka, dzielna siostrzyczka. Nareszcie mogę rozpatrzyć przyznawanie się do ciebie - stwierdził z rozrzewnieniem. - Aż szkoda, że w ciągu tygodnia umrzesz.
- Hmy? - Podniosła pytająco jedną brew.
- Jak pozostali Ślizgoni dowiedzą się o tych sześćdziesięciu punktach, i kontuzji szukającego, to rozerwą cię na sztuki.
- Ha, ha, ha… bardzo śmieszne. - Usiadła na łóżku, podwinęła pod siebie nogi i zaczęła czesać włosy. - Na twoje nieszczęście już wkrótce mam Owutemy i nie zdążą.
- Zdążą. Na pewno zdążą. Znam swój Dom. Do tego tak potraktowałaś jego dumę - cmoknął ze znawstwem. - Jak nic, zginiesz w mękach. I to jeszcze przed egzaminami. A tak właściwie, to dlaczego to zrobiłaś?
- Bo mnie palant wkurzył, i tyle.
- A mogę wiedzieć, w jaki sposób?
- Chciał mnie przelecieć.
- Nie wierzę. - Pokręcił przecząco głową. Jego szare oczy wpatrywały się badawczo w czarownicę. - Kręcisz Vikanno. Taka propozycja to nie powód; w końcu, o ile dobrze pamiętam, to ty poszłaś do łóżka z pierwszym mugolem, jakiego spotkałaś i który wyraził chęć.
- Hej, a pamiętasz minę matki jak się dowiedziała? Choćby dla tego warto było - zaśmiała się krótko. - Dobra, nie będę bujać. Prawda jest taka, że próbował zaciągnąć mnie do drużyny, jarzysz? Był cholernie namolny i się wkurzyłam.
- W to prędzej uwierzę - mruknął.
- Dobra, braciszku, moja kolej, kto dzisiaj przyłazi?
- Nie wiesz?
- Gdybym wiedziała, to bym się nie pytała. Kto jest tym szczęśliwcem?
- Czarny Pan.
Powiedział to cicho i bardzo szybko, zupełnie jakby bał się samego znaczenia tych słów. Dziewczynie szczęka opadła do pasa, a szczotka upadła na ziemię. Przetarła oczy ze zdumienia.
- Chrzanisz? Voldemort? U nas? - wyksztusiła w końcu.
Teraz przyszła kolej na jej brata by zbierać żuchwę z dywanu. Widok był na tyle nietypowy, że aż pożałowała, że nie ma aparatu. W końcu Lucjusz rzadko, kiedy pozwalał sobie na raptowne okazywanie emocji i nie miała pojęcia, kiedy znowu nadarzy się okazja, by oglądać go zszokowanego.
- Jak go nazwałaś?
- Normalnie, Voldemortem.
- Na mą duszę, zaraz zawału dostanę! Nikt go tak nie nazywa! Czarny Pan, tak na niego mówimy, albo Sama-wiesz-kto jak mawiają słabi. A ty… - pokręcił zdumiony głową. - Wiedziałem, że jesteś szalona, ale aż tak? A tak właściwie, to jakim cudem poznałaś jego imię?
- Jak to jak? Dzięki matce. Właściwie, to jestem ciekawa, czemu zgodziła się go poprosić. O ile pamiętam, nie dalej, jak podczas ferii zimowych powiedziała…
Urwała w połowie. Z lekkim, podłym uśmiechem przyjrzała się swemu bratu, uważnie go oceniając. Ten nieznacznie podniósł się z fotela. No, może nie do końca podniósł, ale zacisnął bladawe palce na poręczach. Starannie ukryła uśmiech; zapamięta sobie jego widok, oj już zapamięta. I nie zapomni wykorzystać.
- Co powiedziała? - zapytał matowym, niesamowicie spokojnym głosem. Aż za spokojnym, jak uznała.
- Nie. Nic takiego - stwierdziła niewinnie.
- Vikanno…
- Powiedziałam, nic specjalnego.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, rozgrywając figury doskonale znanej obojgu gry. Od samego początku wiedzieli jak się zakończy, ale nie potrafili odmówić sobie przyjemności wzajemnego zwodzenia, oszukiwania i udawania. Pytanie było jedno, jak długo będą się bawić. Jednak Lucjusz najwyraźniej nie miał ochoty na gierki, bo skapitulował po minucie wpatrywania się w siostrę.
- Czego chcesz? - spytał spokojnie.
- Paczki musów-świrusów, codziennych dostaw czekolady przez cały szlaban i tej czarnej broszy, którą dostałeś w prezencie od Aurelii.
- Za jedną informację? - Uniósł zdumiony jedną brew. Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie.
- Fakt, cena ciut wygórowana, ale wiesz…
- Co najwyżej dostaniesz czekoladę.
- I książki, których zażądam.
- Ale bez szaleństw.
- Postaram się być rozsądna. - Stwierdziła tonem, który jednoznacznie sugerował, że ostatnią rzeczą, jaką będzie się kierowała, będzie rozsądek.
Lucjusz odpowiedział chłodnym uśmiechem i nieznacznym skinięciem głową. Niezależnie od tego, co zażąda i tak będzie się opłacało. Nawet potajemne kupowanie, za własne pieniądze, ton ulubionej przez nią białej czekolady.
- A więc, co dokładnie powiedziała o Czarnym Paniu?
- Nie pamiętam zbyt dobrze, ale postaram się. Uwaga, cytuję: Prędzej padnę trupem, niż ten półmugolski kundel, Voldemort, przekroczy próg tego domu - przytoczyła dokładnie słowo w słowo. - Ciekawe, co sprawiło, że stara zmieniła zdanie?
Dodała z udawaną ciekawością, całą uwagę poświęcając obserwowaniu reakcji brata. Żaden, nawet najmniejszy gest czy najlżejsze drgnięcie mięśnia nie umknęło jej uwadze. Właściwie, specjalna uwaga nie była potrzebna. Czarodziej w ogóle nie potrafił zapanować nad emocjami. Zerwał się z fotela, zrobił kilka szybkich kroków w jedną stronę, a zaraz potem kilka w drugą. Nerwowo uderzył dłonią o dłoń. Nagle złapał się za głowę.
- Nazwała najpotężniejszego czarnoksiężnika naszych czasów "półmugoskim kundlem"?! - wykrzyczał. - Na brodę Merlina! Gdybym jej nie znał, nie uwierzyłbym!
- Nazwała.
- Toteż mówię, gdybym jej nie znał. Kundlem?!
- Lepiej byś tego nie powtarzał na głos przy Voldemorcie. Chyba nie byłby zachwycony. Jestem ciekawa, czemu zmieniła zdanie?
- Ale czemu półmugolskim? Kundlem?!
- Znasz matkę, w furii potrafi powiedzieć wszystko. - Jakby nigdy nic znów zaczęła czesać włosy.
Lucjusz usiadł. Nic nie odpowiedział, nie krzyczał, jedynie co jakiś czas potrząsał zdumiony głową. Dziewczyna uznała, że największy szok już minął, i teraz tylko niedowierza usłyszanej nowinie. Cóż, rzeczywiście brzmiało to nieprawdopodobnie, ale wyjątkowo nie skłamała.
- Jak myślisz, te mugolskie dżinsy będą odpowiednie? - spytała niewinnie.










 


Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 19 2011 07:42:30
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Kasai (kasiaxxx0@wp.pl) 20:50 30-04-2006
Błagam... daj następną część...
An-Nah (Brak e-maila) 11:22 06-05-2006
No właśnie, popieram smiley

BTW, nie wierze, zeby ten bimber miał TYLKO 70% smiley 100% minimum.

Jakbys się pytała - tak, pogdobało mi się. Styl, fabuła, Anna, pan trener - całosć.
Pazuzu (Brak e-maila) 22:47 06-05-2006
Dzięki za opinie. Następna część będzie z aktualką smiley

Co do bimbru - Wroński specjalnie zaniżył wartość - podejrzewał, że 70% wystarczy, by zniechęcić jego przyjaciółkę. Nie docenił jej smiley
An-Nah (Brak e-maila) 12:21 15-05-2006
Nie ma to jak bezpośrednie podejscie do Voldzia smiley I mam szczerą nadizeję, że nie dasz długo czekać na następna część... znacyz, ze twoja wena nie poleci na majorke smiley
Vil (Brak e-maila) 10:58 19-05-2006
Imperia jest rewelacyjna! Od razu widać, kto w tym domu nosi spodnie smiley Vikannę też polubiłam od pierwszej chwili. Kto by pomyślał, że z rodu Malfoy'ów wywodzą się takie ogniste panienki (i kobiety). Też mam nadzieję, że żadnych lotów na Majorkę nie zanotujemy smiley
Pazuzu (Brak e-maila) 12:06 24-05-2006
Duma mnię rozpiera smiley. Nie, lotów na majorkę na pewno nie będzie.
morfi (morfeusz66@op.pl) 17:01 10-04-2007
Wszystko pieknie tylko o co chodzi z tymi myslnikami w srodku wyrazów. Ciekawa sceneria. czekam na ciag dalszy o ile planujesz
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum