The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 28 2024 12:21:31   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Inny świat 9
Nadszedł dzień. Akirin obudził się. Jeszcze dobrze nie otworzył oczu, a już słyszał przyciszone głosy żołnierzy. Uśmiechnął się pod nosem. Dobrze wiedział dlaczego zachowują się tak cicho. Jednak nie miał sumienia ich dłużej dręczyć i w końcu otworzył oczy. Pierwszym, co zobaczył był wpatrzony w niego jeden z żołnierzy. Jak tylko zorientował się, że król już nie śpi, wystraszył się i odskoczył jak oparzony. Akirin zaśmiał się.
- Wasza Wysokość... - inny z żołnierzy podbiegł do łóżka i klęknął ze spuszczoną głową.
- Nie musicie zachowywać się tak cicho - powiedział król. - Już nie śpię. - Przeciągnął się i dodał: - musiałem być nieźle zmęczony, bo spałem jak zabity. Dobre łóżko mi przygotowaliście - powiedział z uznaniem w kierunku żołnierza. - Czuję się jak nowonarodzony.
- Wasza Wysokość jest zbyt łaskawy - odparł zmieszany żołnierz.
- No dobra, czas chyba wracać do domu - mruknął Akirin podnosząc się z posłania. - Pobawiliśmy się, odwaliliśmy polityczny obowiązek, więc chyba już wystarczy. Niech wszyscy się zbierają - rzucił w powietrze i wyszedł z baraków.
Dobrze by było odświeżyć się zanim ruszą w drogę powrotną. Ruszył w stronę swojej komnaty, niestety nie zdążył do niej dojść. Kiedy już był w pałacu natknął się na następcę tronu.
- Witajcie panie - książę ukłonił się. - Mam nadzieję, że miło spędziliście wczorajszy dzień.
- Szczerze mówiąc nie bardzo pamiętam - Akirin z zakłopotaniem podrapał się po głowie. - Pamiętam jak tańczyłem z księżniczką. Później chyba wyszedłem zaczerpnąć powietrza. Pewnie wtedy jeszcze coś wypiłem, bo obudziłem się w ogrodzie.
- Więc nie spaliście panie w swojej komnacie? - spytał książę napiętym głosem uważnie obserwując rozmówcę.
- Niestety nie - westchnął Akirin. - Chociaż przyznam, że zdarzyło mi się to po raz pierwszy. To prawdopodobnie przez zbyt dużą ilość wina. Macie całkiem dobre wino - zaśmiał się niepewnie.
- A wy panie macie mnie chyba za głupka - warknął nagle książę podchodząc bliżej do Akirina.
- Słucham? - jak przedtem udawał, tak teraz zdziwił się autentycznie.
- Dobrze wiem, panie, że nie pijecie wina. Więc to oczywiste, że nie mogliście się upić - książę patrzył złowrogo na rozmówcę. - A to oznacza, że mnie oszukujecie. Jestem ciekaw dlaczego.
- Macie panie rację - odparł Akirin. Zrozumiał, że nie ma sensu dalej udawać. - Szczerze mówiąc nie podobał mi się to co wasz ojciec, panie, próbował zrobić.
Tym razem to książę się zdziwił.
- O czym wy panie mówicie?
- Czyżby następca tronu nie wiedział co knuje król? - spytał kpiąco. - A może teraz ktoś ze mnie próbuje zrobić głupka?
- Możecie mi panie nie wierzyć, ale o niczym nie wiem.
- A o tym, że wasz ojciec, panie, próbował wrobić mnie w gwałt na księżniczce i wymusić małżeństwo?
Książę zbladł.
- O niczym nie wiedziałem.
Akirin uważnie spojrzał na rozmówcę. Nawet gdyby kłamał, to wyraz jego twarzy i tak by wszystko powiedział. Książę autentycznie był zaskoczony tym co właśnie usłyszał.
- A więc panie, nie braliście udziału w spisku?
- Nie. Musicie mi uwierzyć panie - odparł żarliwie. - Nie miałem zamiaru brać udziału w zamachu na waszą osobę.
- Widzę panie, że macie odmienne zdanie niż wasz ojciec - Akirin postanowił postawić wszystko na jedną kartę.
- Oczywiście - odparł gniewnie książę. - Nie zgadzam się z nim w wielu sprawach. Ale to on jest królem, nie ja. A dopóki nim jest muszę słuchać jego poleceń.
- W takim razie myślę, że powinniśmy dokończyć tę rozmowę, kiedy wy panie zasiądziecie na tronie - zasugerował Akirin.
- Z chęcią to uczynię - książę ukłonił się kurtuazyjnie. - Mam nadzieję, iż przyniesie ona cenne korzyści obu stronom.
- Też mam taką nadzieję - odparł król z dyplomatycznym uśmiechem na twarzy. - A teraz wybaczcie panie, chciałbym się odświeżyć przed podróżą.
- Już wyjeżdżacie panie? - zainteresował się książę.
- Przybyłem tu na ślub następcy tronu. Ślub się odbył, a na mnie niestety czekają sprawy mojego państwa. Nie mogę go zostawiać w rękach doradców.
- Ależ oczywiście panie, dobry władca sam powinien wszystkiego doglądać. Życzę wam spokojnej podróży.
- Dziękuję bardzo. Niestety chyba nie będzie mi dane spotkać się dzisiaj z królem Komusem szóstym. Czy mogę oczekiwać, panie, iż podziękujecie mu w moim imieniu za tę gościnę?
- Z największą przyjemnością panie.
Pożegnali się i Akirin mógł w końcu dostać się do swojej komnaty. Czekał już tam na niego Kirim.
- Wasza Wysokość - ukłonił się - pozwoliłem sobie przygotować odświeżającą kąpiel dla Waszej Wysokości.
- Kirim, jak zwykle jesteś niezastąpiony - westchnął Akirin. - Co ja bym bez ciebie zrobił? - Doradca nic nie powiedział, tylko uśmiechnął się. - Pomóż mi się rozebrać. Ręka mnie coś boli.
- Nic dziwnego, Wasza Wysokość, rana się otworzyła - stwierdził doradca. - Wasza Wysokość powinien być bardziej ostrożny - dodał z wyrzutem.
- Marudzisz zupełnie jak Konas - mruknął król, ale w jego głosie nie było ani grama wyrzutu.
- Ktoś musi, skoro Wasza Wysokość zachowuje się tak nieodpowiedzialnie - mruknął cicho Kirim pomagając zdjąć marynarkę i koszulę.
- Wiem, wiem - Akirin machnął ręką. - Przygotuj mi świeże ubranie, potem idź dopilnować, żeby wszystko było przygotowane do naszego powrotu.
- Jak Wasza Wysokość każe - doradca ukłonił się.
Akirin przeszedł do łazienki. Zdjął resztę ubrania i wszedł do wanny. Jak zwykle woda miała idealną temperaturę, a do tego pachniała tak jak lubił. Ten Kirim znowu pokazał swoje kompetencje. Uśmiechnął się zadowolony i przymknąwszy oczy oddał się temu błogiemu rozleniwieniu, które rozlewało się po całym ciele. Tak się zrelaksował, że, nawet nie wiedział kiedy, zasnął. Obudziło go potrząsanie ramieniem. Na szczęście nie było to to zranione, inaczej by chyba zabił intruza. Leniwie otworzył oczy i zobaczył pochylającego się nad nim doradcę.
- Proszę o wybaczenie, ale Wasza Wysokość zasnął w kąpieli - powiedział Kirim z zatroskanym wzrokiem. - Pomijając fakt, że Wasza Wysokość mógł się utopić, to woda już wystygła. Jeszcze się Wasza Wysokość przeziębi.
Akirin dopiero teraz zauważył, że woda jest zimna.
- Nawet nie wiem, jak to się stało - mruknął. - To pewnie dlatego, że przygotowałeś taką cudowną kąpiel - zaśmiał się.
- Wasza Wysokość nie powinien żartować z tak poważnej sprawy jak zdrowie Waszej Wysokości - mruknął zawstydzony tym komplementem doradca.
- Nic na to nie poradzę - westchnął król. - Już taki jestem.
Wstał i, na ile pozwalała mu zraniona ręka, wytarł się. Przeszedł do komnaty, gdzie już stał służący ze świeżym ubraniem. Kirim zmienił opatrunek i pomógł królowi ubrać się.
- Powiedz mi Kirim, jak wygląda sytuacja?
- Wszystko już przygotowane, Wasza Wysokość - odparł doradca. - Możemy ruszać w każdej chwili.
- Świetnie. W takim razie chodźmy - ruszył w stronę drzwi.
Wyszli z zamku. Wsiadł do karocy, a za nim Kirim. Na szczęście król Komus szósty nie pokazał się ani razu, więc Akirin nie musiał już udawać uprzejmości. Ruszyli. Jechali w milczeniu. Król siedział z przymkniętymi oczami.
- Czy Wasza Wysokość dobrze się czuje? - zapytał w pewnym momencie z niepokojem doradca. - Czy rana nie dokucza Waszej Wysokości za bardzo? Może zrobimy krótki postój?
- Nie trzeba Kirim - odparł otwierając oczy. - Wszystko w porządku. Po prostu zamyśliłem się.
Jechali w milczeniu. Pod koniec dnia do karocy podjechał na koniu jeden z żołnierzy.
- Wasza Wysokość...
- Tak?
- Niedługo dotrzemy do granicy. Może Wasza Wysokość życzy sobie rozbić obóz na noc?
- Nie - odparł zdecydowanie. - Wolę go rozbić jak już będziemy na naszej ziemi.
- Jak Wasza Wysokość sobie życzy - żołnierz ukłonił się i odjechał.
Nie minęło zbyt wiele czasu, gdy nagle karoca zatrzymała się.
- Co się stało? - zdziwił się król.
- Zaraz się dowiem, Wasza Wysokość - odparł Kirim i już chciał wysiąść lecz nie zdążył gdy drzwi od karocy otworzyły się i ukazała się w nich pobladła z przerażenia twarz jednego z żołnierzy.
- Wasza Wysokość... - wyszeptał - Wasza Wysokość...
- Co się stało? - nie wiadomo dlaczego Akirin zaczął się denerwować.
Nie otrzymawszy odpowiedzi odsunął przerażonego żołnierza i wysiadł z karocy. W jednej chwili zrozumiał co tak przeraziło żołnierza. Przed nimi leżały ciała żołnierzy. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że Akirin doskonale wiedział do kogo należeli.
- Co tu się stało? - szepnął przerażony król stąpając ostrożnie miedzy ciałami. Żołnierze pochylali się nad zabitymi sprawdzając czy ktoś przeżył.
- Wasza Wysokość! - krzyknął nagle jeden z żołnierzy. - Wasza Wysokość, ten jeszcze żyje!
Akirin szybko podbiegł do wołającego i stanął jak wryty. Na ziemi leżał hrabia De la Feyne. Zakrwawiony, ledwo oddychał.
- Hrabio De la Feyne! - krzyknął król uklęknąwszy obok rannego, a gdy ten otworzył oczy zapytał: - co się tu stało?!
Hrabia poruszył ustami, ale nie można było nic usłyszeć, wiec król pochylił się nad rannym.
- Proszę o wybaczenie Wasza Wysokość, ale nie dałem rady - wyszeptał hrabia.
- Co tu się stało?
- Przyszedł posłaniec od Waszej Wysokości - hrabia zakaszlał, krew wypłynęła z jego ust.
- Jaki posłaniec?! Nie wysyłałem żadnego - Akirin zaniepokoił się.
- Miał pismo z podpisem Waszej Wysokości - hrabia umilkł próbując złapać oddech. - Było w nim napisane, że Wasza Wysokość zostaje przez kilka dni w gościnie i chciałby mieć przy sobie następcę tronu. Nie było podstaw, żeby sądzić, że to jakieś oszustwo, więc wyruszyliśmy w podróż - hrabia zakaszlał krwią.
- "My" czyli kto? - Zapytał król, a serce podeszło mu do gardła.
- Ja, Kornelus, następca tronu i kilku moich żołnierzy - umilkł łapiąc chrapliwie oddech. - Niestety jak tylko przekroczyliśmy granicę napadli na nas bandyci. Żołnierze walczyli dzielnie, ale nie dali rady. Bandytów było zbyt wielu.
- Gdzie mój syn! - Wykrzyknął przerażony Akirin.
- Proszę o wybaczenie, Wasza Wysokość. Zawiodłem. Nie byłem w stanie obronić następcy tronu. Nie byłem w stanie obronić nikogo. Wszyscy zostali zabici - w tym momencie zamknął oczy, a jego ciało zwiotczało.
Akirin siedział skamieniały. Nie chciał przyjąć do wiadomości tego co właśnie usłyszał. Nie mógł. Z oczu pociekły mu łzy.
- Wasza Wysokość, co się stało? - Zaniepokoił się Kirim.
- Mój syn... - szepnął król patrząc tępo przed siebie. - Mój syn nie żyje...
- Wasza Wysokość... - wyszeptał przerażony doradca. Po raz pierwszy nie wiedział co ma robić. Widział przerażoną twarz swojego władcy i nawet nie był w stanie uśmierzyć jego bólu.
Nagle król wstał. Doradca obserwował go uważnie gotów w każdej chwili zareagować, jednak ten tylko stał i tępo patrzył przed siebie. Kirim widział jak zmienia się jego twarz. W pewnym momencie z ust króla wydobył się krzyk. Właściwie to należałoby powiedzieć: skowyt. Skowyt tak pełen bólu i rozpaczy, że wszystkim w koło serca podeszły pod gardła, a łzy napłynęły do oczu. A król stał i wył. Wył rozpaczliwie jakby .... Nie, nikt ze słuchających nie był w stanie porównać tego skowytu do niczego, co do tej pory słyszeli. Nawet żołnierze, zaprawieni w bojach i widzący w swoim życiu niejedno cierpienie, byli przerażeni jego siłą. Nagle krzyk umilkł jak nożem uciął. Król leżał na ziemi, z lewej strony jego piersi wystawała strzała, a ubranie, powoli lecz nieubłaganie, barwiło się na czerwono. Żołnierze rzucili się w stronę z której wyleciała strzała. Kirim z przerażeniem na twarzy pochylił się nad królem. Jego oczy wciąż były pełne łez. Do wcześniejszego bólu dołączył teraz nowy, obawa o życie władcy. Nie, w tym momencie nie myślał o nim jak o swoim władcy. Myślał o tym, którego kocha.
- Wasza Wysokość! - krzyknął rozpaczliwie i wziął króla w ramiona. - Wasza Wysokość!
Król z trudem otworzył oczy.
- Kirim... - szepnął.
- Tak, Wasza Wysokość?
- Musisz pomścić naszego syna.
- Naszego? - Zdumiał się.
- Nigdy ci tego nie mówiłem, ale Solan jest twoim dzieckiem - zakaszlał wypluwając krew i zamknął oczy.
- Wasza Wysokość! - Doradca przestraszył się.
- Wszystko w porządku - szepnął król powoli otwierając oczy. - Robiłem w życiu wiele rzeczy, z których nie byłem dumny, ale Solan... - umilkł próbując złapać oddech. - Solan był najpiękniejszą rzeczą, jaka mnie spotkała. Dlatego też musisz go pomścić, rozumiesz?
- Tak zrobię, Wasza Wysokość - wyszeptał ze ściśniętym gardłem.
- Kurus wszystko wie, on ci pomoże.
- Kurus? - Zdziwił się doradca. - Kto to jest?
- Kurus to... - nie zdążył skończyć zdania, gdy nagle jego ciało wygięło się w łuk, a z ust popłynęła krew. W następnej chwili leżał bezwładnie na rękach Kirima.
- Wasza Wysokość... - doradca delikatnie potrząsnął królem, lecz nic to nie pomogło. - Wasza Wysokość! Wasza Wysokość!
W końcu zrozumiał, że to nie pomoże. Dotarło do niego, że jego ukochany nie żyje. Przycisnął go do piersi nie zważając na wciąż wystającą z królewskiej piersi strzałę, i zapłakał. Wraz z płaczem, z jego ust wychodził skowyt, wprawdzie nie tak przeraźliwy jak wcześniej z ust króla, jednak i tak służący płakali. W końcu Kirim uspokoił się. Siedział i tulił do piersi ciało ukochanego.
- Panie, musimy jechać dalej - do Kirima podszedł ostrożnie jeden ze służących. - Musimy wrócić jak najszybciej, żeby wyprawić Jego Wysokości godny pochówek.
Doradca popatrzył nieprzytomnym wzrokiem na służącego, w końcu się odezwał:
- Masz rację, musimy wracać. Czy żołnierze już wrócili?
- Wrócili panie, ale nie udało im się złapać tego, kto strzelał.
- Rozumiem. Zabierzcie tylu zabitych ilu możemy, a reszty niech pilnują żołnierze. Jak tylko dotrzemy do zamku, wyślemy ludzi po pozostałe ciała.
- Rozumiem - służący odszedł.
Kirim wstał i wziąwszy na ręce ciało króla podszedł do wozu na którym jechała służba. Wszyscy bez wyjątku stali i płakali. Kirim ostrożnie położył króla na wozie, a służbie kazał jechać w karocy. Wsiadł na wóz i położywszy na swoich kolanach głowę ukochanego czekał aż ruszą dalej. Słyszał jak służący zabierają ciała zabitych, ale w ogóle go to nie interesowało. Siedział i patrząc na martwą twarz króla głaskał go po włosach. W końcu ruszyli. Jechali bez żadnego odpoczynku, więc dojechali na miejsce w południe następnego dnia. Kiedy tylko wjechali na pałacowy dziedziniec podbiegli do nich służący, jednak widząc co się stało pobledli i zaczęli lamentować. Ktoś widocznie zdążył pójść po doradców i nadwornego medyka bo nagle stali oni obok wozu. Kirim zachowywał się jakby był w jakimś transie: nieprzytomny wzrok, pobladła twarz i ręka przez cały czas powtarzająca ten sam ruch. Medyk, nie tracąc zimnej krwi, wskoczył na wóz i zaczął oglądać królewskie ciało. Nagle pobladł i zawołał:
- Szybko! Zabierzcie go do pałacu! Tylko ostrożnie!
Wtedy Kirim ocknął się.
- Nie! - objął króla i przytulił, nie pozwalając nikomu go dotknąć.
- Co robisz idioto?! Chcesz zabić króla?! - Zawołał wściekle medyk.
- On już nie żyje - odparł doradca zbielałymi wargami. - On już nie żyje!
- Król jeszcze żyje! Ale jak go nie puścić to umrze! Rozumiesz?! - Krzyknął Konas. Kirim popatrzył na niego nieprzytomnym wzrokiem, wiec powtórzył, tym razem łagodniej: - król żyje, ale im dłużej nie pozwalasz mi się nim zająć, tym większe są szanse, że w końcu umrze.
- Żyje? - do Kirima w końcu dotarło to, co mówił medyk.
- Żyje, ale życie cały czas z niego ucieka i jeżeli go nie puścisz to umrze.
Doradca wypuścił z objęć króla. Służący ostrożnie go podnieśli i, pod czujnym okiem medyka, zanieśli do komnaty. Za nimi szedł Kirim. Jego ubranie było całe we krwi, ale nie zwracał na to najmniejszej uwagi. Jego wzrok skupiony był na jednym: ciele króla. Kiedy doszli do królewskiej komnaty medyk zatrzymał Kirima.
- Zaczekaj tu.
- Nie mogę, muszę być przy moim królu - szepnął Kirim cały czas wpatrzony w drzwi za którymi zniknęli służący niosący króla.
- Tylko byś mi przeszkadzał. Poza tym musisz się przebrać. Zobacz jak wyglądasz. - Dopiero wtedy doradca spojrzał na siebie. - Jeżeli tak bardzo chcesz być przy królu, to nie możesz tam wchodzić w takim stanie. Idź, przebierz się i wróć - mówił spokojnie.
- Dobrze - Kirim, z wciąż nieprzytomnym wzrokiem, pokiwał głową i odszedł.
Konas odetchnął z ulgą. Teraz trzeba zająć się królem. Miał nadzieję, że jego mikstury przywrócą mu życie. Wszedł do komnaty. Odprawił służących i zabrał się za ranę. Dziwnym trafem strzała tkwiąca w piersi króla wciąż była cała. To mu ułatwiało sprawę. Złapał strzałę i szybkim ruchem wyciągnął ją. Krew zaczęła płynąć szybkim strumieniem wsiąkając w kołdrę. Wyjął z kieszeni niewielką buteleczkę i wylał całą jej zawartość na ranę. Krew zaczęła się pienić i zmieniać barwę na białą. Wtedy wyciągną z kieszeni drugą buteleczkę i wylał ją na tą pianę. Piana momentalnie opadła i zaczęła zmieniać się w skorupę. Kiedy już była twarda jak kamień, wyciągnął bandaże i zaczął ostrożnie owijać klatkę piersiową króla. Kiedy skończył drzwi otworzyły się z trzaskiem i do komnaty wpadł zdyszany Kirim.
- Co z nim? - zapytał z niepokojem.
- Zrobiłem co mogłem - odparł spokojnie medyk. - Teraz zostaje nam jedynie czekać.
- Na co? Jak długo? - W głosie doradcy słychać było wyraźnie niepokój.
- Albo umrze, albo będzie żył. Nie wiem jak długo to potrwa - westchnął medyk. - Opowiedz mi co się stało.
Kirim opowiedział. Kiedy wspomniał o dziecku medyk poderwał się i krzyknął:
- Co? Następca tronu nie żyje?!
- Tak powiedział hrabia De la Feyne.
Medyk bez słowa wybiegł z komnaty. Kirim ostrożnie położył się obok króla. Nieraz zakradał się do królewskiej komnaty i przyglądał się śpiącemu Akirinowi, jednak nigdy nie wyglądał on tak jak teraz: blady i nieprzytomny, jakby nie był sobą. Kirim wyciągnął rękę i pogłaskał go po policzku, a łzy pełne bólu popłynęły mu z oczu. Leżał tak płacząc i głaszcząc Akirina. Nawet nie zauważył kiedy zasnął. Obudziło go potrząsanie za ramię.
- Kirim - to medyk pochylał się nad nim.
- Co jest? Król nie żyje? - poderwał się jak oparzony.
- Uspokój się - odparł spokojnie medyk. - Król jeszcze nie odzyskał przytomności. Byłem opatrzyć rany hrabiego De la Feyne.
- Więc też żyje?
- Żyje, chociaż także leży bez przytomności.
- Więc co teraz?
- Musimy czekać - westchnął medyk.
- Rozumiem. Powiedz mi Konas, czy znasz kogoś o imieniu Kurus?
- Kurus... - medyk zamyślił się. - Nie, nie znam nikogo takiego. A czemu pytasz?
- Jego Wysokość powiedział, że Kurus o wszystkim wie i pomoże mi pomścić następcę tronu. Niestety nie zdążył powiedzieć kto to jest.
- To ja - rozległo się nagle od strony ogrodu.
Doradca i medyk poderwali się patrząc w stronę z której dobiegł głos. Skrytobójca nie czekając na ich reakcję podszedł do łóżka i zapytał:
- Co z nim? Będzie żył?
- Nie wiem - odparł medyk. - Czas pokaże.
- Kim jesteś i jak tu wszedłeś? - Kirim odzyskał w końcu głos.
- Jestem Kurus, skrytobójca i złodziej - przedstawił się przybysz kłaniając. Jednak w jego ukłonie było więcej drwiny z dworskiej etykiety niż szacunku. - Wchodzę gdzie chcę i jak chcę - dodał z kpiącym uśmiechem na twarzy.
- Gadaj co wiesz - doradca przyskoczył do niego i złapał za koszulę na piersiach.
- Ja wiem dużo rzeczy - odparł spokojnie skrytobójca. - Prościej będzie jak będziesz zadawał pytania, a ja będę na nie odpowiadał.
- A jaką mam gwarancję, że mnie nie oszukasz?
- Akirin ci chyba powiedział, nie?
- Jak śmiesz mówić tak o Jego Wysokości? - warknął Kirim.
- Mówię co chcę, jak chcę i komu chcę, a ty nic na to nie poradzisz.
- Mogę wezwać straż i kazać cie zamknąć w lochach.
- Wtedy twoje pytania zostaną bez odpowiedzi i nie wypełnisz obietnicy danej królowi - odparł kpiąco Kurus.
Kirim zrozumiał, że to nie on teraz dyktuje warunki, więc puścił skrytobójcę.
- Tak już lepiej - mruknął opryszek. - Więc co byś chciał wiedzieć?
- Jego Wysokość powiedział, że ty wszystko wiesz.
- To prawda - Kurus pokiwał twierdząco głową. - Akirin jest moim przyjacielem i często do niego przychodziłem.
- Czy wy... - nie wiadomo dlaczego doradca zaczerwienił się.
- Czy byliśmy kochankami? - skrytobójca dokończył pytanie, a gdy zobaczył twierdzący ruch głową, dodał: - nie, nie byliśmy, chociaż mu to proponowałem.
- Więc Solan...
- Solan jest twoim dzieckiem - odparł Kurus.
- Ale jak to możliwe?
- Chyba nie muszę ci tłumaczyć skąd się biorą dzieci, co? - spytał kpiąco skrytobójca. - Uprawiałeś z nim seks, więc jest dziecko.
- Ale jak to możliwe? - powtórzył Kirim. - Przecież do tego trzeba przygotować organizm.
- Jego organizm był już na to gotowy. Wprawdzie zrobił to z innych pobudek i to z tobą to był najzwyklejszy wypadek, ale faktem jest, że dziecko jest twoje.
- Na pewno? Słyszałem, ze król miał później wielu kochanków. Każdy z nich mógł być ojcem Solana.
- Nie - Kurus przecząco pokręcił głową. - Ty jesteś jedynym mężczyzną, który posiadł króla. Wszyscy tamci służący to była zmyłka.
- Nie rozumiem.
- Akirin nie chciał, żeby ktokolwiek dowiedział się, kto jest ojcem dziecka, dlatego też kazał przyprowadzać sobie co noc nowego kochanka. Ale nigdy do niczego nie doszło, bo zaraz ich usypiał.
- Jesteś pewien?
- Oczywiście. Sam zdobyłem dla niego środek nasenny.
- Nie rozumiem. Dlaczego on to robił?
- Widzisz, on jest bardzo uczuciowy.
- Co to ma do rzeczy? - zdziwił się Kirim.
- Dużo. Akirin pragnął, żeby go ktoś pokochał nie dlatego, że jest królem, ale dlatego, że jest po prostu sobą. Bał się, że jak dowiesz się, że dziecko jest twoje, to będziesz robił wszystko dlatego, że tak trzeba. A on tego nie chciał, on chciał uczucia. Nieważne czy od ciebie, czy od kogoś innego, ważne żeby to uczucie płynęło z głębi serca. Rozumiesz?
- Rozumiem - odparł doradca i spuścił głowę. Z jego oczu popłynęły łzy. - Kiedy Solan się urodził byłem taki szczęśliwy - szepnął. - Myślałem, że jego ojcem jest ktoś inny, ale nie obchodziło mnie to. Dla mnie ważne było, że jest JEGO dzieckiem i że mogę się nim opiekować. W ten sposób mogłem być jeszcze bliżej Akirina. Teraz nie mam już nic.
- Kochasz go? - spytał cicho skrytobójca.
- Całym sercem! - odparł Kirim podnosząc głowę. Jego oczy były pełne łez. - Sam nie wiem jak to się stało, ale pokochałem go całym swoim sercem. Dlatego też proszę cię - złapał skrytobójcę za koszulę - pomóż mi zabić tych, którzy uśmiercili Solana! Proszę! Oddam ci wszystko co posiadam! - w jego oczach widać było dziwną determinację, a w głosie słychać było błaganie przeplatające się z cierpieniem.
- Nic od ciebie nie chcę - odparł nienaturalnym głosem skrytobójca. - Ja wiem, że mój zawód nie jest zbyt chlubny, ale jak każdy człowiek mam prawo do odrobiny szacunku. Niestety wszyscy w koło uważają inaczej. Traktują skrytobójców i złodziei jak kogoś gorszego. Wszyscy, z wyjątkiem Akirina. On nigdy nie pokazał, że mną gardzi, ani nigdy nie dał mi odczuć, że jestem kimś gorszym. Nigdy nie wykorzystał faktu, że jest królem. Zawsze był dla mnie miły, zawsze rozmawiał ze mną jak równy z równym. Dla mnie on też jest kimś ważnym, dlatego pomogę ci i nic za to nie wezmę.
- Dziękuję - szepnął Kirim z oczami pełnymi łez.
- Lepiej już pójdę - mruknął Kurus czując, że jeszcze chwila, a sam się rozpłacze.
Nie niepokojony przez nikogo przeszedł przez ogród, pokonał otaczający go mur i pokonując pustą uliczkę wtopił się w tłum. Kiedy miał już pewność, że nikt go nie śledzi ani nie czyha na jego życie, udał się do gospody "Pod wesołym kurem". Tajemnicą znaną każdemu był fakt, że to właśnie tutaj wszyscy przestępcy przyjmowali zamówienia na swoje usługi. Ledwo Kurus wszedł, a już podbiegła do niego skąpo odziana kobieta i rzuciła się na szyję.
- Witaj, dawno cię tu nie widziałam - powiedziała z uśmiechem.
- A, jakoś tak wyszło - mruknął.
- Czyżbyś ostatnio zdobył większą kasę? - zainteresowała się.
- Można tak powiedzieć - odparł skrytobójca wymijająco.
- W takim razie co powiesz na pozbycie się jej części? - wypięła kusząco swój pełny biust.
- Czemu nie - mruknął Kurus. Kobieta zaśmiała się. Nikt nigdy jeszcze nie oparł się jej ponętnym kształtom.
- Chodźmy - pociągnęła złodzieja do znajdującej się na piętrze izby.
- Opowiadaj - powiedział kobieta, kiedy już po wszystkim leżała przytulona do kochanka.
- Co?
- Wszystko. Dawno cię nie widziałam, więc to oczywiste, że chciałabym wiedzieć coś więcej. Martwiłam się o ciebie - dodała z pretensją w głosie.
- Akurat - prychnął skrytobójca - chyba raczej o moją sakiewkę.
- No wiesz! - kobieta obruszyła się i udając złość usiadła tyłem do mężczyzny. - To, że jestem nierządnicą nie oznacza, że nie mogę się o ciebie martwić.
- Oj Mara, nie złość się już. - Kurus objął kobietę w pół i chciał ją pocałować w kark, ale trzepnęła go ręką i dalej udawał obrażoną. - Jak nie przestaniesz się gniewać to nie przywiozę ci prezentu - dodał złodziej.
- Prezent? Jaki? - Już nie mogła dłużej udawać, że się gniewa. Zresztą nawet jakby chciała to i tak zdradziły by ją oczy. Jak u każdej kobiety, błyszczały na wspomnienie błyskotek. Złodziej dobrze o tym wiedział.
- Jeszcze nie wiem - pokręcił przecząco głową. - Ale na pewno będzie to coś pięknego, żeby pasowało do twoich oczu - mruknął i pocałował kobietę w szyję.
- Skąd wiesz, ze będzie mi pasować, skoro nawet jeszcze nie wiesz co to będzie? - kobieta nie dawał za wygraną.
- Bo pojadę po to specjalnie za granicę - mruknął skrytobójca zajęty bardziej pieszczeniem biustu kochanki, niż tym co mówiła.
- Poważnie?
- Słucham? - spytał nieprzytomnie Kurus odrywając się od ciała nierządnicy.
- Poważnie pojedziesz po mój prezent za granicę?
- Skąd wiesz? - zdziwił się.
- Sam to przed chwilę powiedziałeś - mruknęła z pretensją w głosie.
- Poważnie? Cholera - westchnął . - Musze uważać co gadam. Przy tobie tracę cały zdrowy rozsądek.
- Więc nie przywieziesz mi? - zrobiła zawiedzioną minę.
- Ależ oczywiście, że przywiozę - odparł szybko skrytobójca widząc, jak oczy kochanki robią się niebezpiecznie mokre. - Tylko nikt nie może o tym wiedzieć, rozumiesz?
Mara pokiwała twierdząco głową.
- Możesz być spokojny, nikomu nic nie powiem - zapewniła żarliwie.
- Nie masz wyjścia, bo inaczej nie dostaniesz prezentu. Pamiętaj. A teraz nie myśl o tym - mruknął i wrócił do tego co mu przerwano. - Tak się tobą zajmę, że zapomnisz o wszystkim innym.
- Aleś ty niewyżyty - kobieta zaśmiała się i poddała bez oporu coraz bardziej natarczywym pieszczotom.
Był środek nocy, kiedy Kurus stwierdził, że już mu wystarczy. Zresztą, nawet gdyby miał jeszcze ochotę na więcej, to i tak nic by z tego nie wyszło. Kobieta, wykończona seksem, zasnęła. Skrytobójca ubrał się bez pośpiechu, rzucił pieniądze na łóżko i wyszedł. Bar tętnił życiem. Kupił piwo i usiadł na pierwszym z brzegu wolnym miejscu. Siedział z zamkniętymi oczami i delektował się trunkiem. Nie wiedział co go czeka w podróży i co będzie pił, dlatego też chciał zapamiętać ten wspaniały smak piwa, które można było dostać tylko "Pod wesołym knurem". Po kilku wypitych piwach z żalem stwierdził, że jednak musi już ruszać w drogę, jeżeli chce dotrzeć na miejsce za dnia. Wyszedł z gospody i skierował się tam, gdzie porządni obywatele nigdy się nie zapuszczali. Oni nawet nie wiedzieli o tej części miasta. To był świat złodziei, morderców, koniokradów i całej szumowiny, jaką można było spotkać w mieście i na otaczających je błoniach. Klucząc ciemnymi i wąskimi uliczkami Kurus w końcu dotarł na miejsce. Była to niewielka, z daleka wyglądająca jak rudera, stajnia. Stały w niej cztery konie.
- Witaj - Kurus przywitał się z właścicielem. - Potrzebuję dobrego konia.
- One wszystkie są dobre, mimo iż na to nie wyglądają.
- Potrzebuję takiego, który jest w stanie udawać martwego, gdy zajdzie potrzeba, nie jest płochliwy, no i przede wszystkim jest bardzo wytrzymały - wyliczał skrytobójca.
- Nie za duże wymagania masz? - mruknął właściciel.
- Znaczy, nie masz takiego konia?
- Tego nie powiedziałem - warknął. - Chodź za mną - przeszli na tył stajni, gdzie stał jeszcze jeden koń. - Myślę, że ten będzie najlepszy.
Kurus uważnie obejrzał zwierzę w świetle lampy, którą trzymał w ręce właściciel.
- Nie rozśmieszaj mnie, dobra? - warknął. - To coś ledwo trzyma się na nogach.
- Tylko tak wygląda - odparł flegmatycznie właściciel. - W rzeczywistości jest bardzo wytrzymały. Reaguje na gwizd - zagwizdał, a koń momentalnie do niego podbiegł.
- Musiałbym go najpierw wypróbować.
- Koń kosztuje jedną złotą monetę. Chcesz wypróbować to najpierw zapłać.
- Co?! Za takie coś złota moneta?! - wytrzeszczył oczy. - Ty chyba kpisz.
- Nie chcesz to nie - mruknął właściciel i odwrócił się chcąc wyjść.
- Zaczekaj - Kurus złapał go za rękaw. - Tu masz złotą monetę. Mam nadzieję, że chociaż siodło i resztę dasz gratis?
Właściciel chwilę patrzył na złodzieja, jakby się nad czymś zastanawiał, w końcu odrzekł flegmatycznie:
- W porządku - powiesił latarnię na haku wystającym z powały i odszedł bez słowa. Wrócił chwilę później niosą cały rynsztunek. - Ma na imię Kirinos - powiedział, kiedy już Kurus siedział na koniu.
Skrytobójca bez słowa pogalopował ciemnymi uliczkami w stronę miejskiej bramy, która znajdowała się wyjątkowo blisko. Pędził przed siebie co chwila zmuszając konia do przyspieszenia. Za każdym razem miał wrażenie, że to jeszcze nie wszystko co potrafi ten koń. Był pod wrażeniem. Chociaż wyglądał jakby zaraz miał paść, to jednak był wyjątkowo wytrzymały i silny. Kurus zwolnił, pozwalając zwierzęciu wytracić prędkość. W końcu stanął. Kurus zsiadł i stanął na wprost zwierzęcia. Nie wyglądało ani trochę na zmęczone.
- Kirinos - powiedział i poklepał konia po chrapach. Ten zarżał radośnie i pokręcił łbem. - Dobry z ciebie koń. Chociaż raz nie zmarnowałem pieniędzy.
Skrytobójca wsiadł z powrotem na konia i ruszył przed siebie cwałem. Świtało kiedy przekroczył granicę, a kiedy dotarł na miejsce słońce dopiero co wzeszło. Z początku miał trudności z odnalezieniem tego miejsca. Informacje jakie usłyszał od roztrzęsionego doradcy niewiele mu dawały. Jechał wiec od samej granicy powoli, uważnie rozglądając się w koło. W pewnym momencie dojechał do miejsca, które jego zdaniem, świetnie nadawałoby się na zasadzkę. Bujna roślinność po obu stronach drogi, która skręcała dość ostro w prawo, idealnie nadawał się na kryjówkę dla bandytów. Zsiadł z konia i podszedł bliżej. Zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie widać było stratowaną roślinność i zastygłą krew. Tak, tutaj na pewno coś się wydarzył. Tylko czy było to właśnie to czego szukał, czy może, dziwnym trafem jednak coś innego. Wprawdzie nie znał się na tym zbytnio, ale ilość krwi oraz zniszczenia w roślinności sugerowały iż walczyły tu więcej niż dwie osoby. Dobra, więc to mogło być to czego szukał. Teraz rodziło się pytanie: jak dowiedzieć się, skąd przybyli sprawcy i dokąd uciekli. Niestety nie był dobry w odczytywaniu śladów, nie było to coś, co było potrzebne w jego profesji. A skoro nie było potrzebne, to nie warto sobie tym zawracać głowę. Westchnął smętnie. Mógł zabrać ze sobą Harusa, który specjalizował się w napadaniu na podróżnych i potrafił zacierać za sobą ślady tak skutecznie, że nikt nie był nigdy w stanie go złapać. A skoro potrafił zacierać ślady, to i z pewnością mógłby też je odczytać. Niestety Kurus nie pomyślał o tym wcześniej, a teraz było już za późno. Trzeba będzie poszukać kogoś miejscowego. Tylko gdzie? Jedynym sensownym rozwiązaniem wydawało się znalezienie jakiejś gospody. Przy tak ważnej drodze na pewno jakaś musi być, prędzej czy później. Ruszył więc przed siebie. kiedy zaczęło się już ściemniać w końcu dojrzał gospodę. Już z daleka widać było iż jest to nie byle jaka gospoda. Wielkość gospody i pozostałych zabudowań oraz ilość ludzi kręcących się na zewnątrz sugerowała iż gospoda ta jest dość ważnym punktem przystankowym wielu podróżnych. Kurus miał nadzieję, że jego pospolite odzienie nie wzbudzi niczyjego zainteresowania. Podjechał bliżej. Jeszcze siedząc na koniu rozejrzał się uważnie wkoło. Jego wprawne oko oceniło potencjalne ofiary. Uśmiechnął się w duchu. Tylu bogaczy do oskubania, że spokojnie będzie miał zapewnione fundusze na resztę podróży. Zsiadł z konia i zaprowadził go do stajni. Pracujący tam chłopak krzywo popatrzył na zwierzę i burknął, że nie ma już wolnych miejsc i podróżny musi uwiązać konia przed stajnią i sam się o niego zatroszczyć. Jednak zmienił zdanie gdy zobaczył złote monety. Momentalnie znalazło się miejsce dla konia, a "szanowny pan" nie powinien się martwić o swojego konia, tylko iść do gospody i odświeżyć się. Kurus zostawił zwierzę w rękach kłaniającego się w pas chłopaka i ruszył w stronę gospody. W wejściu zderzył się z jakimś możnie ubranym człowiekiem.
- Proszę o wybaczenie. Zmęczenie po podróży przysłoniło moje zmysły i nie zauważyłem waszej miłości - powiedział szybko służalczym głosem i pochylił się nisko.
Bogacz tylko coś gniewnie mruknął i wsiadł do karocy, która szybko odjechała. Złodziej chwilę stał patrząc na nią, a kiedy już zniknęła całkiem, spojrzał na to co trzymał w ręce i uśmiechnął się zadowolony. Spory, pękaty mieszek, który przy potrząsaniu wydawał miły dla ucha dźwięk. Kurus wszedł do środka. Podszedł do lady i kładąc, wyjęte ze skradzionego woreczka, monety na ladzie powiedział:
- Potrzebuję pokoju na nocleg.
Karczmarz popatrzył obojętnie na przybysza i powiedział:
- Bardzo mi przykro panie, ale nie ma wolnych pokoi.
- Szkoda - westchnął - będę w takim razie musiał poszukać noclegu gdzie indziej - i niby przypadkiem położył na ladzie zdobytą przed chwilą sakiewkę.
Już odchodził gdy usłyszał głos karczmarza.
- Proszę zaczekać wielmożny panie, pójdę sprawdzić, może jednak będzie jakaś wolna izba.
- Oczywiście - odparł z uśmiechem Kurus. - Poczekam. W międzyczasie chciałbym coś zjeść i napić się.
- Ależ oczywiście, panie - karczmarz stał się wyjątkowo miły i usłużny. - Proszę spocząć przy ławie, służąca zaraz panu cos przyniesie.
Skrytobójca usiadł na pierwszym z brzegu wolnym miejscu i uśmiechnął się pod nosem. Pieniądze zawsze były odpowiednim argumentem w wielu rozmowach. Nie musiał długo czekać jak podeszła do niego dziewczyna z wielkim biustem i uśmiechając się zalotnie postawiła przed nim talerz z jedzeniem i kufel piwa. Odwzajemnił uśmiech, a kiedy odchodziła poklepał ją po siedzeniu. Tak jak się spodziewał, nie tylko nie spoliczkowała go za to, ale wręcz uśmiechnęła się prowokacyjnie. Zabrał się za jedzenie. Udając zajętego posiłkiem uważnie wsłuchiwał się w prowadzone wokół niego rozmowy. Miał nadzieję, że usłyszy coś interesującego. Niestety, mimo iż nadstawiał uszu we wszystkich możliwych kierunkach, usłyszał tylko nic nie znaczące rozmowy o handlu, polityce, sprawach rodzinnych i bełkoty pijaków. Kiedy skończył jeść podeszła do niego dziewczyna, inna niż wcześniej, lecz z równie apetycznie kuszącym biustem i powiedziała z uśmiechem, że jego komnata już jest gotowa. Zadowolony z tej informacji dał dziewczynie złotą monetę i poprosił o dzban dobrego wina. Niestety piwo, które tu podawali było tak ohydne w smaku, że nie mógł się zmusić do wypicia jeszcze jednego kubka. A musiał mieć pretekst, żeby dłużej tu zostać, bo chociaż nie usłyszał nic ciekawego, to jednak była szansa, że może usłyszy albo zobaczy coś w miarę ciekawego. Siedział więc i powoli sączył wino, które okazało się w miarę dobre. Przywlekając na twarz znudzoną minę ostrożnie obserwował wszystkich gości. Jak można się było spodziewać byli to przeważnie będący przejazdem kupcy i będący w podróży bogacze. Nic specjalnego. Z wyjątkiem jednego. Siedział w samym końcu sali i podobnie jak Kurus sączył powoli jakiś trunek. Skrytobójca wiedział, że trafił na podobnego sobie. Wiedział, że musi nawiązać z nim kontakt, ale chcąc mieć pewność, że będzie to na jego warunkach postanowił zignorować gościa. Nie był pewien, czy tamten już nie zwrócił na niego uwagi, postanowił więc się o to postarać. Szybko wypił wino i podnosząc się krzyknął na cały głos:
- Hej, gospodarzu! Daj jeszcze wina! - i wymownie potrząsnął sakiewką. Wiedział, że większość gości na chwilę zawiesi na nim oczy, ale szybko wróci do swoich spraw. Oni go nie interesowali, tylko ten jeden podróżny. Kiedy podeszła do niego dziewczyna z nowym dzbanem objął ja w pasie i przyciągając do siebie zapytał:
- Co powiesz na to żeby wypić to wino wspólnie ze mną mojej komnacie? Nie pożałujesz - i brzęknął pękatą sakiewką.
- Czemu nie... - odparła zalotnie dziewczyna.
- W takim razie prowadź mnie, bo nawet nie wiem gdzie jest moja komnata - uśmiechnął się głupkowato udając wstawionego.
- Ale ja wiem panie - odparła dziewczyna uśmiechając się cały czas i poprowadziła Kurusa schodami na piętro, a potem do jakiejś izby.
Zapaliła lampę. Kurus schował sakiewkę pod poduszkę.
- Nigdy za wiele ostrożności - mruknął do dziewczyny, na co ta tylko uśmiechnęła się i i podszedłszy do skrytobójcy pocałował go bez słowa. Chwilę potem oboje leżeli nadzy w łóżku. Kiedy już było po wszystkim Kurus wyjął z sakiewki kilka złotych monet i dał dziewczynie.
- A teraz znikaj, jestem strasznie śpiący - mruknął chowając mieszek z powrotem pod poduszkę. Dziewczyna szybko ubrała się, zabrała monety i zgasiwszy lampkę wyszła zostawiając chrapiącego klienta samego.
Ledwo za dziewczyną zamknęły się drzwi, a chrapanie ustało. Skrytobójca leżał cicho czekając, czy nastąpi to czego się spodziewał. Nie musiał czekać długo. Nagle drzwi otworzyły się i usłyszał skradającego się człowieka. Włamywacz pochylił się nad nim ostrożnie, a usłyszawszy miarowy oddech wsadził rękę pod poduszkę i wyciągną schowaną tam sakiewkę. Mając to, po co przyszedł powoli i po cichu wyszedł z komnaty. Jak tylko za niespodziewanym gościem zamknęły się drzwi, Kurus poderwał się i podbiegłszy do okna zagwizdał. Chwilę potem pod oknem stał jego koń, niestety bez uprzęży. Westchnął cicho i wyskoczył, prosto na koński grzbiet. Ukrywając się wśród drzew podjechał od przodu gospody i uważnie obserwował drzwi. W świetle palących się przy wejściu pochodni dostrzegł tego, który go interesował. Tak jak się spodziewał, tamten poszedł do stajni i chwilę potem już jechał w sobie tylko znanym kierunku. Skrytobójca ostrożnie ruszył za nim. Złodziej kierował się w stronę lasu, z dala od głównej drogi. Jechali jakiś czas, aż w końcu drzewa zaczęły się przerzedzać, a między nimi można był dostrzec błyskające światła kolejnej gospody. Kurus zatrzymał konia i uważnie obserwował nieznajomego złodzieja. Ten zatrzymał się i zsiadłszy z konia zniknął w drzwiach karczmy. Skrytobójca wiedział, iż właśnie znalazł to czego być może szukał. Jednak na razie postanowił się nie ujawniać. Wrócił do gospody, odprowadził konia do stajni, na szczęście stajennego nie było w pobliżu i korzystając z pomocy winorośli oplatających ścianę gospody wspiął się z powrotem do komnaty. Wiedział, że już nic się nie wydarzy, więc spokojnie zasnął.




CDN














Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum